ARCHIWUM > Rowerem dookoła Polski

 

<< wróć do archiwum

 

Damian Szołtysik i Franciszek Niesłony

Rowerem dookoła Polski - 1975

Plan zakładał objechanie Polski ościennymi województwami. Mieliśmy  rometowskie Albatrosy, bagażniki z roweru "Ukraina" a na nich plecaki. Zabraliśmy tylko trochę odzieży na zapas i koce. Namiotów nie mieliśmy. Noclegi planowaliśmy w stodołach lub pod gołym niebem. Na nasze odżywianie składało się głównie mleko, bułki tudzież obiady w popularnych i tanich wówczas barach mlecznych.  Podróż trwała niemal miesiąc. Z Rudy Śląskiej wyjechaliśmy na wschód. Przez Kraków, Rzeszów, Zamość, Lublin dojechaliśmy do Suwałk. Następnie przez Mazury do Braniewa. Dalej wzdłuż wybrzeża Bałtyku do Kamienia Pomorskiego. Stąd już sukcesywnie w stronę domu. W Poznaniu Franek miał awarię roweru i wrócił pociągiem do domu a ja sam dotarłem do końca, czyli do Rudy Śląskiej. Dystans - 2500 km. W tamtym czasie nie było tak dużego natężenia ruchu drogowego. Jak zwykle pogoda była różna. Raz ostatnie poty dawaliśmy w upałach, innymi razy walczyliśmy z deszczem i przeciwnym wiatrem. Noclegi generalnie były po wsiach. Z reguły nie było z tym większych problemów. Muszę tu jednak powiedzieć, że w swej naiwności próbowaliśmy szukać noclegów na probostwach lecz za każdym niemal razem odprawiano nas z kwitkiem. Natomiast jesteśmy wdzięczni zwykłym prostym ludziom, którzy nas przyjmowali i gościli. Ludzie owi ciekawi świata wiele wypytywali nas o ówczesne El Dorado jakim rzekomo był Śląsk a także o naszą nietuzinkową jak na tamte czasy podróż.. Przed wyjazdem w notesie spisałem z encyklopedii wszystkie ciekawostki i zabytki, które były na planowanej trasie. Zgodnie z tym staraliśmy się wszystko to obejrzeć. Zwiedziliśmy więc Wawel, ciekawy był Zamość i bizantyjski pałac w Lublinie, dolina Bugu. Lubelszczyzna to falujące, złote łany zbóż, wioski z chatami krytymi słomą, soczyste łąki i lasy. Dalej był  pałac Branickich w Białymstoku. Szlak przez jeziora mazurskie był bodaj najpiękniejszy krajobrazowo. W upalne dni zażywaliśmy kąpieli w czystych jeziorach lub szukaliśmy cienia w rozległych borach. Zwiedzaliśmy  stare zamki takie jak Lidzbark Warmiński, Frombork (tu odwiedziłem wychowawczynię z szkoły, była tu na obozie z harcerzami) i największą bodaj w Polsce warownię - zamek w Malborku. Trójmiasto to przede wszystkim duży zgiełk. Przejazd na północ był koszmarem. Bardziej jednak zapamiętaliśmy stary Gdańsk i maszty cumującego w Gdyni "Daru Pomorza". W okolicach przylądka Rozewie noc spędziliśmy pod gołym niebem, śpiąc w lesie tuż przy plaży. Zobaczyliśmy za to cudowny zachód a nazajutrz wschód słońca.. Symbolicznie na rowerach wjechaliśmy do wody. Długie odcinki jechaliśmy plażą po ubitym przez fale przyboju piachu. Najbardziej podobały nam się małe porty nadbałtyckich miasteczek. Często siadaliśmy na falochronach i bez względu na pogodę wpatrywaliśmy się w prostą linię morskiego horyzontu. Zachodnia Polska to przeważnie rozległe lasy i fatalne drogi, brukowane, poniemieckie. Tu właśnie Franek uszkodził poważnie koło i piastę co w efekcie skróciło jego podróż. Również tutaj było wiele radzieckich garnizonów, a często mijaliśmy długie kolumny radzieckiego wojska. Mimo kilku napraw rower Franka nie nadawał się do dalszej jazdy. Wtedy nie można było tak sobie wejść do sklepu rowerowego i kupić sobie dętkę czy jakąś część. Trzeba było mieć szczęście, żeby np. trafić na dętkę, koło czy inną potrzebną akurat część. Mimo, że z grubsza mieliśmy  nakreślony plan jazdy to przecież tylko od naszej fantazji zależało, kiedy ruszymy w drogę, jaki dystans pokonamy czy też w ogóle ruszymy. Wspaniale było być wolnym i niezależnym. Mieliśmy wakacje, nie goniły nas żadne terminy. Na dowód przebytej trasy braliśmy pieczątki w kioskach czy też muzeach. Wyprawa ta była wspaniałym przeżyciem. Cały kraj objechaliśmy wykorzystując tylko pracę własnych mięśni. Przez to z kolei czuliśmy, że cała Polska jest nasza w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po za tym poznaliśmy różne zakamarki naszego pięknego kraju. Wreszcie mając 17 czy 18 lat za bardzo nie przejmuje się człowiek odpowiednim odżywianiem, bezpieczeństwem czy też innymi aspektami takich wyjazdów. Przecież nie było goretexów, polarów czy telefonów komórkowych.. Jednak o higienę osobistą dbaliśmy. Kąpaliśmy w każdej nadającej się do kąpieli rzece, jeziorze czy morzu. W ostateczności robił to za nas deszcz. Nie licząc awarii roweru Franka to najczęstszymi usterkami były chwytane prawem serii gumy, gdzieś tam na wybojach pękło mi siodełko a o scentrowanych kołach już nie wspominam. Z perspektywy czasu muszę jednak zaznaczyć, że obecnie rowery tej klasy nie wytrzymały by nawet namiastki tej i późniejszych tras. Dziennie pokonywaliśmy średnio 100 - 120 km (najdłuższy odcinek 170 km). Na początku byłem przerażony brakiem kondycji Franka jednak po kilku dniach zaskoczył i do końca naszej wspólnej  podróży  wszystko szło jak w zegarku. Cóż jeszcze można dodać. Chyba to, że wszystko wymyśliliśmy i zaplanowali sami. Za grosze udało nam się zrobić konkretną rzecz. Pełni wiary w swoje siły i możliwości poczęliśmy snuć plany dalszych wyjazdów. Już wtedy wiedziałem, że moją pasją będą podróże.