|
<<
wróć do archiwum
Damian Szołtysik,
Franciszek Niesłony
Spływ pontonem
Wisły z Oświęcimia do Warszawy - 1977 rok
Ponton zabraliśmy
z wypożyczalni sprzętu turystycznego. Dobry był do łowienia ryb
na jeziorze. Wiosła stanowiły dwie packi podobne do rakietek
tenisa stołowego. Zrobiliśmy prowizorycznie lepsze wiosła i
ruszyliśmy na rzekę. Ponton zwodowaliśmy na Sole w Oświęcimiu.
Ledwie pomścił nas dwóch i trochę niezbędnego sprzętu (koce,
namiot, zapasowe ubrania). Od razu porwał nas szybki tu nurt Soły.
W pontonie siedzieliśmy pierwszy raz w życiu. Wiosłowanie szło
opornie. Na początku było wiele nieporozumień czego efektem było
kręcenie pontonu w wszystkie strony świata. Niebawem też wpłynęliśmy
(co nas przeraziło) na czarne od ścieków wody Wisły. Do Warszawy
mieliśmy 570 km wodą, czyli zakładając pokonanie w mułowatym
pontonie 50 km dziennie było to 12 dni. Spać planowaliśmy w
namiocie lub po stodołach w okolicznych wsiach. Do Krakowa dotarliśmy
w 2 dniu spływu przeżywając uprzednio porządną burzę a także
przygodę z złamanym wiosłem. Wisła posiada kilka stopni wodnych,
które co jakiś czas spowalniają jej nurt. Ruch na rzece był
umiarkowany. Pojawiły się boje wytyczające szlak wodny. W wielu
miejscach w poprzek rzeki kursowały małe promy. W okolicach
puszczy Niepołomickiej przeżyliśmy solidne gradobicie. Schroniliśmy
się w wiosce za wałem przeciwpowodziowym (ciągną się bez
przerwy wzdłuż rzeki). Nocleg w stodole wśród baraszkujących
wkoło nas szczurów skończył się rozgryzieniem przez nie mojego
plecaka i chleba się tam znajdującego. Dalszy spływ obfitował w
różne ciekawe wydarzenia, do których możemy zaliczyć
pochwycenie przez ogromny wir, który kręcił naszym pontonem w kółko
i wydostanie się z niego zmusiło nas do sporego wysiłku. Kilka
razy wpadliśmy na płycizny a raz uciekaliśmy przed dzikami
likwidując błyskawicznie prawie co rozbity namiot. Innym znów
razem przenosimy biwak bo na pobliskich drzewach zobaczyliśmy dużo
wyżej od nas ślady po wyższych poziomach wody. Po za tym mogliśmy
zaobserwować bujne życie wodnego ptactwa. Noclegi w przybrzeżnych
wioskach pozwalały nam na nawiązanie kontaktu z miejscową ludnością.
Dowiadywaliśmy się w ten sposób o ich życiu, ostatnich wylewach
i różnych innych ciekawostkach. Czasem pomogliśmy przy różnych
pracach. Zwiedziliśmy dobrze Kazimierz Dolny i Sandomierz. Dopływy
Wisły potęgowały jej szerokość w miarę zbliżania się
Warszawy. Za Dęblinem Wisła posiada sporo starorzeczy tworząc
labirynt wysp, wysepek, płycizn. Był to bardzo malowniczy odcinek
rzeki. Wreszcie po 11 dniach spływu na północy ukazały się
kontury Pałacu Kultury i innych wysokich budowli stolicy. Dopłynęliśmy
do mostu Poniatowskiego i tu zakończyliśmy spływ pontonem (w rok
później z tego miejsca już kajakiem płynęliśmy do Włocławka).
3 dni chcieliśmy zwiedzać stolicę a noclegi planowaliśmy pod
mostem Poniatowskiego lecz z opresji wybawił nas proboszcz parafii
na Solcu, który zaoferował nam na nocleg salkę do nauki religii.
Tak więc przez następne dni włóczyliśmy się po całej
Warszawie zwiedzając wiele ciekawych miejsc.
|
|