|
<<
wróć do archiwum
Damian Szołtysik,
Franek Kubica (RKG Nocek), Jurek Ganszer, Andrzej Luber, Mirek
Grupka, Jarek Goryl (Speleoklub Bielsko-Biała), Wiesiek Kramek
(Klub Grotołazów z Wałbrzycha).
Wyprawa do jaskiń
Kaukazu - rok 1991
Celem wyjazdu było
sportowe przejście drugiej wówczas co do głębokości jaskini świata
- J. Pantiuchina (-1535). Znajduje się ona Kaukazie Zachodnim w paśmie
Bzyb położonym na terytorium Gruzji a dokładnie w Abchazji.
Wyprawa trwała od końca sierpnia do początku października 1991
roku. Przez Kijów pociągiem dojechaliśmy do Soczi. Tam kilka dni
przebywaliśmy w budynku Towarzystwa Geograficznego. Spotkaliśmy się
tam z Gruzinami: Geją, Gudżą i Jurą. Byli oni niejako naszymi
przewodnikami w terenie oraz pomogli załatwić wiele rzeczy związanymi
z przelotem na Bzyp. Z Adlerea helikopterem polecieliśmy na Bzyp
ale z uwagi na silny wiatr nie mogliśmy wylądować w górach a
jedynie na zakolu rzeki Bzyb w dolinie. Setki kilogramów sprzętu
trzeba było wynieść do góry na miejsce naszej bazy na granicy
lasu 200 m od wylotu jaskini. Kilka dni zajęło nam wyniesienie
sprzętu i urządzenie bazy. Okazało się jednak że liny z których
mieliśmy korzystać zostały skradzione i nasze plany sportowego
przejścia zostały zaprzepaszczone. Postanowiliśmy więc
eksplorować ciągi dostępne z górnych partii co w efekcie było
ciekawsze. W górach tych żyją abchzscy pasterze, którzy latem
wypasają tu owce. Dla nich świat zatrzymał się w średniowieczu.
Utrzymywaliśmy z nimi dobre kontakty tzn czasem trzeba było z nimi
wypić samogon. Świetnie jeździli konno a zwierzęta (wszystkie)
traktowali z niebywałą brutalnością (oczywiście według nas).
Gdy tylko nasza baza była gotowa ruszyliśmy do akcji w jaskini.
Jednak początkowo po opadach w jaskini było tak dużo wody, że
musieliśmy poczekać dwa dni. Otwór jaskini był bardzo
niepozorny. Za może stumetrowym meandrem dochodziło się do
ogromnej 120 metrowej studni (rok wcześniej zginął tu Rosjanin Ławrikow,
jak zerwała się żeglarska lina na której zjeżdżał). Najpierw
ją przespitowaliśmy. Kolejne dni upływały na szukaniu okien w
tej przeogromnej studni. Miała ona przekrój rozgwiazdy. 40 metrów
nad jej dnem odkryliśmy w końcu spore okno i po założeniu
tyrolki rozpoczęliśmy eksplorację zupełnie nie znanych ciągów
a właściwe studni. Mirek z Jarkiem odkryli Studnię Dzwonków a ja
z Jurkiem zaporęczowałem ciąg kaskad, które na dole się łączyły
z ową studnią. Dalej był błotnisty meander i ciąg studzienek
opadający nad kolejną olbrzymią studnię do której kamień spadał
kilkanaście sekund. Wiesiek zjechał na długiej linie, która
niegdzie nie dotykała ścian. Dalsza eksploracja z uwagi na brak
sprzętu była niemożliwa. Oprócz tego Wiesiek z Frankiem wspinali
się w górę. Wpinaczka była bardzo trudna a odkryte okna były ślepe.
Odkryte przez nas partie schodziły na głębokość 400 m. Oprócz
eksploracji w jaskini zapoznaliśmy się z otoczeniem doliny Abac.
Był to typowo krasowy teren pełen lejków, jaskiń, żłobków i
wszystkich innych form krasu powierzchniowego. Tak jak wspomniałem
wcześniej teren był zupełnie dziki nie licząc kilka wydeptanych
przez Abchazów ścieżek. Cały teren z jednej strony ograniczony
był głębokim kanionem rzeki Bzyb a z drugiej hen na zachodzie
brzegiem morza Czarnego. Były tu doprawdy niesamowite możliwości
do eksploracji. W rejonie tym działali przede wszystkim Rosjanie i
Ukraińcy ale także Czesi, Hiszpanie, Włosi i Francuzi. Rok przed
nami była tu ekipa z Wrocławia. Pewnego dnia zawitała do nas
Wiaczesław Isajew szef instytutu geograficznego w Soczi. Zaprowadził
nas na górę Napra gdzie znajdował się otwór jaskini o tej samej
nazwie. Co ciekawe otwór ten znajdował się niemal na samym
szczycie góry. Jaskinia ta miała ponad 800 m głębokości.
Barwienie wody w tej jaskini wykazało przepływ wód krasowych do
wywierzyska Mczista znajdującego się 75 m npm. nieopodal brzegu
morza. Pogoda uległa pogorszeniu jednak z szczytu góry widzimy półwysep
wcinający się w morze. To Picunda. Wracamy inną drogą. Po drodze
mijamy przepotężne świerki. Do obozu przyszliśmy dosłownie w
ostatniej sekundzie przed ulewnym deszczem. Lało odtąd chyba z dwa
dni. Na bazie odwiedził nas jeszcze Ukraniec z Kercza - Klimuk,
jeden z pierwszych zdobywców jaskini. Doszło nawet do scysji między
nim a Gruzinami. Trzy tygodnie szybko minęły. Szybkimi krokami
nadchodziła jesień barwiąc wszystko odcieniami żółci i brązu.
Geja na konkretny dzień zamówił śmigłowiec. Po zlikwidowaniu
bazy podchodziliśmy na umówione lądowisko. I co za traf. Nagle
niebo na zachodzie zrobiło się czarne jak smoła, powiał
huraganowy wiatr, forpoczta nadchodzącej nawałnicy. Naprędce próbowaliśmy
postawić duży namiot lecz wiatr wygiął dwie rurki. Walka z
rozbiciem namiotu była ostra. W końcu jednak po heroicznych
walkach udało się nam postawić trzy namioty. Myśleliśmy, że to
tylko na kilka godzin a okazało się, że kiblować musieliśmy tu
trzy dni. Gdyby nie Abchazi, którzy zabili kozę to przyszło by
nam głodować bo nasza żywność się skończyła. Był jeszcze
problem transportu w dół. Żaden helikopter w takich warunkach nie
wyleci w góry. Gudża załatwił transport konny. Chory Jarek z
Mirkiem wzięli jednego wierzchowca i dzień wcześniej zaczęli
schodzić w dół. Gdy już straciliśmy wszelkie nadzieje na szybki
transport w dół niespodziewanie z kanionu Bzybu nadleciał śmigłowiec
do którego szybko wrzuciliśmy nasze rzeczy. Tak więc w niespełna
godzinę wróciliśmy do Adlera, do cywilizacji. Potem jeszcze tylko
trzy dni odpoczynku w Soczi i powrót do domu, który z Kijowa okazał
się prawdziwym horrorem. Nie mieliśmy miejscówek. a do pociągu
weszliśmy trochę podstępem, trochę na chama. Konduktorów nie dało
się przekupić. Najpierw chcieli nas wyrzucić a potem kazali
siedzieć cicho. Na dodatek okazało się, że w pociągu nie było
Jarka. Dopiero w Przemyślu mogliśmy odetchnąć z ulgą. A Jarek
stracił się gdzieś na stacji i dopiero po tygodniu wrócił do
Polski po wielkich perypetiach.
Z pewnością była
to ciekawa przygoda. Kaukaz okazał się przepiękny. Czuliśmy się
tam wolni. Członkowie ekipy okazali się fajnymi kumplami. (Zdjęcia
z wyjazdu)
|
|