ARCHIWUM > Wyprawa trekkingowa do Mongolii

 

<< wróć do archiwum

 

Damian Szołtysik, Andrzej Panów, Jacek Wilczyński, Ewa Owieczko

Wyprawa trekkingowa do Mongolii - 1989 rok

Był kwiecień, gdy w czwórkę ruszyliśmy na wschodnie rubieże kontynentu azjatyckiego. Planowaliśmy jechać do Chin ale niestety skończyło się na Mongolii. Tak więc dwa dni jechaliśmy pociągiem z Katowic przez Warszawę do Moskwy. Na miejscówki do Pekinu nie mieliśmy  co liczyć. Najbliższe wolne miejsca były na koniec maja. Nie pomogły nawet dolary. Czekamy prawie 3 dni na pociąg do Ułan Bator licząc, że tam pójdzie łatwiej. W międzyczasie zwiedziliśmy ośnieżoną jeszcze Moskwę. Oczywiście najpierw musieliśmy sprzedać kilka par dzinsów aby mieć ruble na życie. Były to ostatnie podrygi mocarstwa zwanego Związkiem Radzieckim. Wszędzie było pełno mundurowych. Wszystko tu było takie monumentalne a z drugiej strony fatalnie było z jedzeniem oraz z noclegami. Nie zapomnimy nocy na dworcu Jarosławskim. Z ulgą opuściliśmy  Moskwę jadąc wygodnymi radzieckimi wagonami sypialnymi. Kolej transsyberyjska to 7 000 km torów wiodących od wieku nad Pacyfik. Do Ułan Bator jedziemy prawie tydzień. W każdym wagonie jest tzw. prowadnica, która rano przynosiła herbatę i w ogóle opiekowała się pasażerami w wagonie. Żywiliśmy się w wagonie restauracyjnym tu w przeciwieństwie do miast jedzenie było znośne. Za oknami przesuwały się niezmierzone obszary tego potężnego kraju. Przecinamy wielkie syberyjskie rzeki a za oknem tajga nie mająca końca. Życie w podróży składało się przeważnie z czytania, snu i dyskusji. Poznaliśmy tu dwóch Polaków jadących na handel do Chin. Góry Chamar Daban zwiastowały rychły koniec podróży. Jezioro Bajkał było pokryte jeszcze grubym lodem. Przekraczanie granicy nie należało do przyjemnych. Radzieccy celnicy szukali dziury w całym. Spodziewając się takiej sytuacji zostawiliśmy na podpuchę kilka czasopism "Pan" z erotycznymi zdjęciami. Celnik po prostu je zabrał i odszedł zostawiając nas w spokoju. Mognolia to kraj stepów. Jak okiem sięgnąć trawa pokryta w wielu miejscach śniegiem. W stolicy Mongolii pociąg skończył swój bieg spóźniając się tylko o godzinę na trasie kilku tysięcy kilometrów! W jednym z stołecznych hoteli (stał tu okazały pomnik Lenina) załatwiliśmy noclegi. Tugriki wymieniliśmy po przekupieniu urzędniczek okularami słonecznymi. Tu jednak również nie było szans na pociąg do Chin. Postanawiamy zwiedzić Ułan i wrócić do Rosji. Dla nas miasto było z jednej strony egzotyczne a z drugiej bardzo swojskie. Ciekawi byli niewątpliwie Mongołowie, którzy chodzili w swych strojach z charakterystycznym kapeluszami i płaszczami. Na obrzeżach miasta były najpierw blokowiska a potem osiedla składające się z setek jurt. Wszystko przebił potężny pomnik Józefa Stalina przy gmachu biblioteki. Na drugim biegunie z kolei były przepiękne świątynie buddyjskie, które zwiedziliśmy z dużym zaciekawieniem. Przez kilka dni zwiedzaliśmy stolicę (jeździły tu węgierskie Ikarusy takie jak u nas) próbując załatwić sobie wyjazd w głąb kraju lecz to było już nie możliwe. Mongolia wtedy była całkowicie zależna od ZSRR. Było tu mnóstwo radzieckich żołnierzy i żeby dostać zezwolenie na wyjazd np. na Gobi trzeba było mieć zezwolenie z sztabu wojsk radzieckich. Niemal wszędzie można było porozumieć się po rosyjsku. Po kilku dniach spędzonych tu mamy dość. Wracamy. Okazało się teraz, że nawet na pociąg do Irkucka nie ma miejscówek. Do Irkucka polecieliśmy małym samolotem (Antonowem). Było to wspaniałe. Nigdy nie widziałem tak bezmiernych obszarów jak nad pograniczem mongolsko-rosyjskim. Dalej był już Bajkał z potężnymi krami i lądowanie w Irkutsku. Miasto to położne nad wypływem Leny z Bajkału prezentowało się dużo lepiej niż Moskwa. Najpierw oczywiście załatwiliśmy sobie miejscówki na pociąg do Moskwy (udało się). Dwa dni zwiedzaliśmy to ciekawe miasto. Podobały mi się zwłaszcza stare drewniane budynki. Powrót do domu był już bez historii. Nic niezwykłego się już nie wydarzyło. (Zdjęcia z wyjazdu)