WYPRAWY > Bałtyk '05

 

<< wróć do wypraw    

Bałtyk '05: opis | zdjęcia

Rejs po Bałtyku '05

             Jeszcze w ciągu roku akademickiego (czytaj szkolnego) wśród moich znajomych narodziła się k

Jak już kiedyś pisałem jaskinie i żeglarstwo morskie ma pewne cechy wspólne... w tym roku ponownie postanowiłem to sprawdzić, jednak tym razem jako kapitan...

Opis rejsu morskiego jachtem „Vendaval” (Carter 30) 27.08-10.09.2005

             Już końcem zeszłego roku zaplanowaliśmy ze znajomymi rejs bałtycki. Ja jako świeżo upieczony sternik jachtowy z pewnym (jeszcze niewielkim) doświadczeniem morskim postanowiłem objąć w dowodzenie jedną z łódek. Te kilka miesięcy dzielących nas od wypłynięcia poświęciliśmy na przygotowanie rejsu. Ostatecznie popłynęły dwa Cartery (nasz Vendaval i Skaut którym dowodził kolega). Początkowo trasa rejsu biegła Strelasundem wzdłuż brzegów (między Rugią, a Niemcami). W końcu udało nam się wypłynąć na szerokie wody, które zaprowadziły nas do pierwszego portu – Warnemunde. Z Niemiec skierowaliśmy nasz jacht na Bełty. W okolicach Lolandii w nocy zaatakował nas wiatr dochodzący do 7°B, był to problem o tyle, że rejon ten jest naszpikowany utrudnieniami żeglugowymi i lasem kardynalek, które w dodatku nie świecą... Na szczęście armator wyposażył nas w komplet aktualnych map, dzięki którym udało się jakoś przebrnąć przez ten gąszcz. Następnego dnia po pokonaniu dwóch mostów wyszliśmy poniżej wyspy Mon i po ominięciu mielizn i kolejnych kardynalek przy wysokiej fali (morze 4-5) dotarliśmy do Klintholm, zacisznego portu w sennym miasteczku w porcie zasłużony odpoczynek i sauna. Z Klintholm po opłynięciu malowniczych klifów zlokalizowanych na wschodnim brzegu wyspy skierowaliśmy swe „kroki” do „stolycy”. Po drodze oczywiście tradycyjnie wiało w mordę... do czego powoli przyzwyczajaliśmy się. Jednak najgorsze miało nadejść... po minięciu wysp około 0100 na torze podejściowym zrobiło się totalne mleko... Zmroziło mnie. Wycofać się nie bardzo było jak bo szliśmy z prawej strony toru, zatrzymywać się- nie bardzo chciałem pozbawiać się możliwości ucieczki, więc szliśmy wytężając wzrok i słuch, z modlitwą na ustach... co chwila mroził nas przerażający długi dźwięk, który mało nie przyprawił mnie o siwiznę... szczytem było pojawienie poza farwaterem... holownika z jakimś „potworem” na holu, który wyłonił się z mgły jakieś 30m od nas... później na farwaterze pojawił się jakiś buczący Titanic, którego wypatrzyliśmy dzięki pełnemu oświetleniu... w końcu z mapy i gps-a wyszło, że można już odbić na tor podejściowy do portu jachtowego do którego udało wejść się na podstawie mapy i gps-a ok. 0700. Pewną pomocą okazali się też koledzy ze „Skauta”, którzy przez radio naprowadzali nas już w porcie, im szczęściarzom udało się wejść do portu jeszcze przed mgłą i przed nocą. Rano nie mogłem uwierzyć, że podchodząc do portu nie widzieliśmy nawet pola wiatraków które było na wyciągnięcie od nas na torze podejściowym... Nie wiem czy to na skutek nadmiaru wrażeń z nocy, czy wszechobecnego remontu, Kopenhaga nie zrobiła na nas zbyt pozytywnego wrażenia, a może to po prostu wstręt do „stolycy” ;). W każdym razie bez żalu pożeglowaliśmy w kierunku Bornholmu, na morzu jeszcze raz towarzyszyła nam mgła tym razem jednak przezornie nawet nie zbliżaliśmy się do farwateru... Na Bornholmie upatrzyliśmy sobie północny kraniec wyspy i malutki porcik Hamerhavn. Niestety znowu nie udało nam się tam wejść za dnia (w przeciwieństwie do załogi „Skauta”) więc nie widzieliśmy ruin zamku, co gorsza dość długo nie widzieliśmy światła sektorowego, które jak podawały mapy powinno się pojawić by doprowadzić nas do basenu portowego. W końcu wypatrzyliśmy je, było słabsze niż latarnie na nabrzeżu, ale było... weszliśmy do malutkiego porciku i po zacumowaniu do burty „Skauta” od razu zalegliśmy w kojach. Rano jeszcze wycieczka do sąsiedniego Alinge, zwiedzanie ruin i... niestety powrót. Najkrótszą drogą, a więc bez oglądania się na jakieś sztuczne podziały akwenów żeglugowych. Przekraczając owe sławetne P-20 czułem nawet pewien dreszczyk emocji. Na podejściu do Świnoujścia wiatr całkowicie odpuścił, więc podchodziliśmy na silniku, gdy nagle przez radio usłyszałem wołanie by zgłosił się mały jacht wchodzący do Świnkowa... ponieważ na wołanie odpowiedzią była cisza, uznałem, że chodzi o „Vendavala” więc się zgłosiłem. Nie chodziło o nas, ale jednostka potrzebowała pomocy, miała awarię silnika, wiatru brak, i trochę ich dryfowało na nabrzeże. Popłynęliśmy po nich... i zdziwiłem się bo z mroku wynurzyła się całkiem spora... „Smuga Cienia” wzięliśmy ją na hol i po wspólnej odprawie odciągnęliśmy do portu jachtowego w Świnoujściu... Kapitan i załoga wzbudzili nasz szczery podziw bo jak się okazało od Skagen bez silnika, bez zawijania do portów w 5 osób doprowadzili jacht do Świnoujścia. Tym bardziej byliśmy dumni z naszego żeglarskiego podejścia i wspomożenia potrzebujących. Jak mówili stracili nadzieję, gdy zobaczyli jak jacht, który wzywali przez radio niknie za główkami portu. Kiedy nagle odezwaliśmy się my...

 

na Vendavalu żeglowali:
Michał "Kusza" Kuszewski - kpt
Marcin Gruszczyk - I oficer
Magdalena Poloczek - II oficer
Sabina Sobota
Joanna Dyla
Arkadiusz Rzepka

na Skaucie pływali:
Wojtek Orszulik - kpt
Michał Herlitz - I
Grzegorz Królik
Bartek Zawicki
Marzena....
Lidka ....