WYPRAWY > Bronholm'04

 

<< wróć do wypraw    

 Wyprawa turystyczno-wspinaczkowa - Bornholm'04: opis | zdjęcia

Wyprawa turystyczno-wspinaczkowa Bornholm'04:

„W deszczowym świecie Trolla”

Sprawozdanie z „wyprawy” na Bornholm – lipiec 2004r.

Bornholm jest małą, należącą do Królestwa Danii, uroczą wyspą na morzu bałtyckim. Różnorodność krajobrazów, od piaszczystych plaż południa do stromych klifów północy sprawia, że na niewielkim obszarze znajduje się to, co w innych rejonach świata jest rozrzucone na wielu set kilometrach. Jak mawiają sami Bornholmczycy ( bo chyba tak nazywają się mieszkańcy Bornholmu ): „po stworzeniu Skandynawii Bogu zostały resztki tych wszystkich cudowności, które dał krajom Północy. Bóg te resztki zebrał i rzucił do Bałtyku – tak powstał Bornholm”. Mógłbym teraz się rozpisywać o tym że to wyspa artystów, że rosną tam figi, że piasek na plażach jest tak drobny że napełniano nim klepsydry, że są megalityczne kamienne kręgi, że że że ..... ale mi się za bardzo nie chce, a poza tym możecie przeczytać o tym w każdym przewodniku ( o ile będzie się wam chciało ). Ale o jednej przewodnikowej ściemie napiszę. Nie wierzcie bezkrytycznie w to, że Bornholm to wyspa słońca. Wprawdzie to nasz drugi wyjazd na tą wyspę, no i oczywiście za pierwszym razem przez cały tydzień świeciło słońce. Nauczeni tym doświadczenie postanowiliśmy tym razem namiotu znowu nie zabrać. Pożałowaliśmy tego od razu pierwszej nocy. A było to tak.........

Po nocy spędzonej w zatłoczonym, pełnym pijanych pasażerów  pociągu z Katowic do Świnoujścia, wylądowaliśmy w końcu na promie ”Pomerania”, należącym do polskich linii promowych „Polferries”. Tu dobra rada, może to połączenie jest trochę droższe od małych promów kursujących z Kołobrzegu, ale za to jest to połączenie pewne – promy  z Kołobrzegu  nie kursują przy większej fali, która dla „Pomeranii” nie stanowi problemu. Może trochę kiwać i część pasażerów swoje odchoruje, ale przynajmniej na wyspę się dopłynie.

Tu, czyli na promie, inny świat. Miła obsługa, czyste kible, piwo w sklepiku ( niestety od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej już nie wolnocłowym ). Aż człowiekowi chce się tu spędzić całe dwa tygodnie urlopu. Ale co dobre szybko się kończy i  po przeszło czterech godzinach rejsu dotarliśmy do Rønne – głównego portu wyspy.

Rønne to typowe dla tutejszego krajobrazu małe miasteczko. Malownicze, trochę bajkowe domki poodgradzane od siebie równie malowniczymi wąskimi uliczkami, tworzą specyficzny,  portowy klimat charakterystyczny dla wszystkich miasteczek wyspy.

Z Rønne udaliśmy się w kierunku wschodnim, taki mieliśmy plan podczas tego wyjazdu, obejść wyspę od południa i wschodnim brzegiem dojść do klifów w pobliżu miasteczka Rø. Tam zamierzaliśmy przez tydzień powspinać się. Podczas ostatniego wyjazdu również doszliśmy do tego samego miejsca, ale wędrowaliśmy zachodnim brzegiem na północ, i po obejściu północnego cypla skręciliśmy na południowy wschód. Nocowaliśmy na dziko, głównie na plaży lub w jej pobliżu. Żeby wszystko było jasne, taki sposób nocowania jest w Danii zabroniony. Ale Duńczycy to ludzie tolerancyjni ( a poza tym na Bornholmie prawie w ogóle nie ma policji, tak tam spokojnie ), więc jeżeli nie rozbijecie się ekstremalnie blisko prywatnych domów, to możecie spać spokojnie. No i oczywiście całe dwa tygodnie chodziliśmy pieszo, nie korzystając z żadnych środków transportu.

Południe wyspy to głównie plaże ( chyba już wcześniej o tym wspominałem ) i kempingowe ośrodki wczasowe. Następna dobra rada, na tych kempingach nie ma żadnego cholernego sklepu w którym można by się zaopatrzyć w żywność, o piwie nie wspominając ( a duńskie piwo jest najlepszym piwem na świecie, ci co w Danii byli, na pewno przyznają mi rację ), dlatego jeżeli chcecie chodzić pieszo jak my, musicie cały prowiant targać ze sobą. Jest jeszcze jeden powód dla którego lepiej wszystko zabrać ze sobą z Polski. Dania jest bardzo drogim krajem, dlatego jeżeli nie jesteście aktualnym, bądź byłym prezesem PKN „ORLEN” który właśnie odebrał odprawę, będziecie musieli zamienić się w muły transportowe.

Jeżeli chodzi o wspinaczkę na Bornholmie, to dominują tam granitowe klify. Nie spodziewajcie się jednak przechodzonych i obitych dróg . Na Bornholmie rzadko ktoś się wspina, dlatego musicie przygotować się na luźne, spadające kamienie ( a nawet całe bloki skalne ), zarośnięte chaszczami drogi i bliskie spotkania z różnymi dziwnymi owadami, występującymi w ilościach około mnóstwa ( najbardziej denerwujące są mrówki mutanty które plują jakimś cholernym świństwem  ). Następna dobra rada: KASK I UBEZPIECZENIE OD NASTĘPSTW NIESZCZĘŚLIWYCH WYPADKÓW OBOWIĄZKOWE – bez ściemy, kamienie spadają same, nawet wtedy, kiedy nikt się nie wspina.

Teraz trochę o pogodzie. Chyba mieliśmy jakiegoś niesamowitego pecha. Wiało i lało prawie dwa tygodnie. Padało głównie nocami, co było dla nas szczególnie uciążliwe, bo nie mieliśmy ze sobą namiotu ( o tym też już chyba pisałem ), a budowane przez nas szałasy czasami przeciekały. Przez pierwszych pięć dni niebo było tak zachmurzone, że nie widzieliśmy w ogóle słońca. Zaczęliśmy już podejrzewać że wilk Fenris urwał się z Asgardu, pożarł słońce i zaczął się Ragnarok. Nasze podejrzenia wydawały się potwierdzać wielkie fale, jakby pchane dziobem potwornego Naglfara z Mörhoggu, wiozącego armię widm i demonów drakkara o burtach zbudowanych z trupich paznokci. Ale kiedy szóstego dnia ujrzeliśmy dobrze znany, żółty dysk na niebie, uznaliśmy zgodnie, że nie nadeszła jeszcze epoka miecza i topora i postanowiliśmy to oblać ( też zgodnie ).

To chyba tyle, co miałem wam do powiedzenia (czytaj: piwo mi się kończy ), Mimo przeciwności wyjazd uznaliśmy za udany. Skandynawia ma to coś w sobie, co powoduje, że człowiek chce tam wrócić. Plany wyjazdowe udało nam się zrealizować prawie w całości.

I jeszcze jedno na koniec. Skąd ten głupi tytuł. Zastanawiałem się, jak nazwać moje wypociny, a ponieważ Skandynawia od jakiegoś czasu kojarzy mi się z książką Tadeusza Piotrowskiego pod tytułem „W lodowym świecie Trolli” ( kto czytał – ten zrozumie, a kto nie -  to polecam ), postanowiłem pożyczyć go sobie (ten tytuł ) i odpowiednio dostosować do Bornholmskich realiów. Bo na Bornholmie też jest Troll. Jeden, ale za to konkretny. Zowie się Krolle Bolle i nie jest bynajmniej jakimś śmierdzącym ( no może trochę ), złośliwym sukinsynem ( no może trochę ). Jest swojskim, bornholmskim patriotą  który bronił wyspy przed Szwedami, Niemcami i Rosjanami. To taki własny Troll który czasami trochę psoci, do studni narobi, jajka kurom podkrada, za dziewkami goni i straszy, że dupczył będzie, ale w sumie nic strasznego nie zrobi.

W wyprawie brali udział: Sebastian Śmiarowski i Tadeusz Lończyk, obaj członkowie RKG „Nocek”  

  Tu są zdjęcia z tej uroczej wyspy.