WYPRAWY > Dolomity'04

 

<< wróć do wypraw    

Dolomity'04: opis | zdjęcia

Dolomity'04

 Uczestnicy: Adam Szmatłoch, Anna Nahorniak

14 - 24.07.2004

      Nasz wyjazd miał się rozpocząć 13 i nawet tego dnia udało nam się dojechać aż do granicy z Czechami, gdzie okazało się, że nie mamy w samochodzie ani jednego plecaka L Załamani tym faktem postanowiliśmy wrócić z powrotem do domu i wyjechać następnego dnia.

      Wczesnym rankiem około godziny 4 wyruszyliśmy z Gliwic w stronę Czech. Przez Czechy przejechaliśmy w miarę szybko zatrzymując się jedynie w Mikulovie, gdzie zwiedziliśmy zamek. Dalsza droga prowadziła przez terytorium Austrii, widoczki tego kraju mieliśmy jedynie do Wiednia, bo w Wiedniu wskoczyliśmy na autostradę A2, którą dojechaliśmy na drugi koniec Austrii pod granicę z Italią. Około 500km jazdy autostradą może uśpić nawet najlepszego kierowcy. Przebudziłem się z amoku prowadzenia naszej dzielnej Astry dopiero w okolicach Villach, gdzie okazało się, że już pora zjechać z prostej drogi. W nerwach opuściliśmy autostradę nie mając pewności, że dobrze zjechaliśmy (na szczęście Ania okazała się bardzo dobrym pilotem) i sprawnie odnaleźliśmy dalszą drogę. Dalej jechaliśmy drogą krajową „100” aż do samego Dobbiaco mijając po drodze starą granicę. W Dobbiaco ukazały nam się pierwsze zarysy Dolomitów J Ania miała upatrzone pierwsze miejsce na nocleg na parkingu w dolinie Val di Sesto. Na parkingu byliśmy o godzinie 19. A więc 15 godzin za kółkiem-czułem się otępiały i mało co do mnie docierało… Przygotowaliśmy samochód do spania i udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

     15-sty. Nasz pierwszy dzień w Górach i tu Ania przejęła inicjatywę wymyśliła 8 godzinny spacer w celu zaaklimatyzowania się i rozruszania kości. Zwiedziliśmy stare fortyfikacje z I-wojny światowej, w grupie Dolomiti di Sesto w okolicy przełęczy Passo Grande dei Rondoi w okolicach schroniska Rif. Tre Scarperi.

     16-sty. Zafascynowani niesamowitymi Fortami postanowiliśmy zdobyć trudno dostępny fort w masywie Croda Rossa, via ferratą Zandonella. Niestety plany pokrzyżowała nam pogaoda. Rankiem piękne słońce, niebo lazur, gdy w okolicach 14 po 5 godzinach podejścia staneliśmy pod scianą Crody Rossy. Góra jakby nie chciała nas dopuścić w swoje sciany. W przeciągu Dziesięciu minut cała się zachmurzyła.(patrz zdjęcia) A z ciężkich chmur zaczęło się błyskać po czym puścił się deszcz. Burza na 2500 to nic przyjemnego tym bardziej, że z każdej strony z potężnych ścian było słychać sypiące się kamienie i wszechstronne odgłosy piorunów. Podjęliśmy decyzję o jak najszybszym zejściu…Ania obraziła się na górę, gdyż to było jej drugie podejście. Moje namowy o kolejnym ataku nie poskutkowały.

    17-sty. Postanowiliśmy zmienić masyw, Ania w przewodniku znalazła bardzo fajną feratę, mówiąc mi, że jest do niej niedaleko. Wiec zgodziłem się. Wsiedliśmy w samochód i jechaliśmy, jechaliśmy i dalej jechaliśmy. Po 1.5 godziny zacząłem się wkurzać, gdyż w tym rejonie nie ma normalnych dróg wszystkie drogi prowadzą przez przełęcze średnio ok. 2000m.n.p.m Po trzeciej takiej przełęczy nie wytrzymałem zaczęła się awantura. Przecież miało być niedaleko….  Na domiar wszystkiego hamulce podczas morderczych zjazdów po serpentynach zaczęły się kopcić (przed wyjazdem wymieniłem klocki i teraz docierały się na dobre) (niedaleko u Ani=110km) J W końcu dojechaliśmy na parking pod feratą Brigata Tridentina. Bardzo fajna ferata (duża ekspozycja) kończy się wiszącym mostem nad 60 metrową pascią.

  18-sty. Postanowiliśmy przebić barierę 3000m.n.p.m. Postanowiliśmy zdobyć Piz Boe 3152 feratą Vallon. Ferratka okazała się mieć jeden moment kluczowy w którym niektórzy poddawali się, myśmy go przeszli bez zająknięcia J Po feracie 4 godziny żmudnego podejścia pod górę i zdobyliśmy 3152. Tego dnia pokonaliśmy 1000 metrów różnicy wysokości.

     19-sty. Dzień błogiego lenistwa i odpoczynku  nad rzeką pod Marmoladą. Wieczorem pojechaliśmy na przełęcz Passo Falzarego 2105, gdzie na parkingu pod hotelem nocowaliśmy.

     20-sty. Rankiem wyruszyliśmy na szczyt Lagazuoi Piccolo, i nie było by wtym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że szczyt zdobyliśmy kutymi w litej skale tunelami z I-wojny światowej. Na grani na którą wyszliśmy tunelem przywitały nas okopy zbudowane z kamieni (niesamowite) Zwiedziliśmy wszystkie tunele w tej górze, nawet te nie udostępnione , znalazłem stary nabój i podeszwę buta J

    21-szy. Udaliśmy się w masyw Tofan. Tego dnia mieliśmy w planach zwiedzenie jaskini w ścianie Tofany di Rozes. I zmowu podejście pod samą ścianę to parę godzin. W końcu schodzimy ze szlaku i udajemy się ścieżką w stronę żlebu który kończył się ogromną ścianą. Nie było by nic trudnego w przejściu żlebu gdyby nie okresowy lodowczyk,  który w górnej części żlebu zagrodził nam dalszą drogę. Ścieżka się kończy w lodzie śladów brak, co robić na szczęście po drugiej stronie żlebu widać było wychodzącą stalową linkę. Podjałem decyzję, że jeżeli nie ma stopni w lodzie to trzeba je sobie wykuć. Więc zabrałem się ostro do pracy 15 minut kułem stopnie, aż w końcu  udało się nam przejść. Eksponowaną półką w ścianie dostaliśmy się w końcu pod otwór jaskini. Otwór jaskini był w kształcie dziurki od klucza. Jaskinie zwiedziliśmy po czym udaliśmy się w drogę powrotna. Wieczorem pojechaliśmy zwiedzić Cortine d`Ampezzo. Bardzo ładne klimatyczne miasteczko. I pojechaliśmy szukać noclegu w masywie Dolomiti di Sesto.

   22-gi.  Krwawa Góra - Monte Piano Znaleźliśmy kolejną feratę tym razem na Mt. Piano. Autor przewodnika pominął jeden bardzo istotny fakt, ze podejście(piekielnie zmudne)  na samą feratę to całe 3 godziny a przejście feraty zajęło nam zaledwie 45 minut. Szczyt tej góry okazał się rozległym polem walki z ogromną ilością krzyży okopów, schronów oraz tuneli.

   23-ci. Ostatni dzień w dolomitach spędziliśmy nad uroczym jeziorkiem Lago di Dobbiaco. Leniliśmy się i opalaliśmy się zbierając siły przed podróżą do Polski.

   24-ty. Rankiem wyjechaliśmy w kierunku Polski. Podróż żmudna i męcząca, jednak z pewnym urozmaiceniem pod granica z Czechami zatrzymała nas Policja Austryjacka a dokładnie jeden gruby i obleśny szeryf. Przekroczyliśmy prędkość prędkość o 20km a ten pacan chciał od nas 150 euro. Wiec się uśmiechnąłem i powiedziałem mu łamanym niemieckim, że nie mamy tyle kasy. Niby dogadaliśmy się do 36euro ale to i tak dla nas za dużo. Wiec daliśmy mu w sumie 9euro i 50 zł.  skroił nas na 100zł L   Dalsza droga do domu przebiegała już spokojnie.