<<
wróć do wypraw
Hiszpania 07: opis
| zdjęcia
Hiszpania'
07
Picos
de Europa i Pireneje
Uczestnicy:
Tomek Jawroski, Asia Jaworska,
10-31.08.2007
Wreszcie
w tym roku udało nam się zrealizować plany sprzed paru lat i
wybrać do Hiszpanii. Tomek już odwiedził to państwo ale
ja czekałam na to z dużą niecierpliwością i nadzieją na
niezapomniane wakacje. Po 30 godzinach jazdy non stop zatrzymaliśmy
się niedaleko hiszpańskiej granicy na nocleg. Na drugi dzień rano
przekroczyliśmy granicę i zaczęła się nasza przygoda…Plan był
z góry ustalony i bardzo napięty: Północne Wybrzeże, Picos De
Europa, Barcelona, Pireneje no i tylko 3 tygodnie czasu na to
wszystko.
BILBAO
Pierwsze
miasto na naszej trasie. Lekkie zdziwienie: hmm… nie jest tak gorąco
jak się spodziewaliśmy. To miasto to tylko mały dodatek do naszej
podróży. Odwiedzamy muzeum Gugenheima- właściwie to podziwiamy z
zewnątrz bo o to nam tylko chodziło. W końcu jego nietypowy wygląd
nas tutaj przywiódł.
OKOLICE
SAN SEBASTIAN
Rozpaczliwie
szukamy plaży, aby oddać się słodkiemu lenistwu. Przepiękne
urokliwe plaże w okolicy San Sebastian z całą pewnością warto
odwiedzić. Niestety trafić tu na słoneczną pogodę jest
niezwykle trudno. Mówcie co chcecie, ale nie ma to jak plaża i
niekończący się wodny horyzont…
LEON
Ze
względu na katedrę w Leonie zboczyliśmy trochę z naszego
„szlaku”. Warto ja obejrzeć, przepiękne witraże.
OVIEDO
Czuć
już bliską obecność gór. Przestawiamy się na inny tryb.
Zwiedzamy miasto wzdłuż i wszerz. Najważniejsza część to
oczywiście katedra. Rzeczywiście jest co podziwiać. Załapaliśmy
się nawet na występy tradycyjnych asturyjskich zespołów. Ogólnie
klimat fiesty panuje wokoło.
PICOS
DE EUROPA
No
i stało się. Jesteśmy w miejscu o którym już niejedno słyszałam.
No i jak zwykle wyobrażenia mają się nijak do rzeczywistości.
Pierwszy przystanek to COVADONGA-sanktuarium Maryjne, następnie
jedziemy na „bazę dolną” czyli parking w skrócie. Wszystko
wokół jest dość ponure i przygnębiające- aura deszczowa,
chmurzasta. Ciągle zadaję sobie retoryczne pytanie: gdzie ta słoneczna
Hiszpania? Hmm…nie wiedziałam wówczas, że pogodniejszych dni już
nie będzie i że pytanie to mogłam zostawić na później. Następnego
dnia podchodzimy na bazę górną około 6-7 godzin, trochę w słońcu,
trochę w deszczu. Po drodze mijam znane z opowiadań miejsca. Wszędzie
mgła, wszystko jakieś takie nieprzyjazne, góry straszą ostrymi
wierzchołkami…Przypomina mi się opis tragicznych wydarzeń
sprzed ponad 20 lat, wyobraźnia pracuje a wokół coraz zimniej i
więcej mgieł. Na górze zastajemy tylko jedną osobę, reszta
siedzi w jaskiniach. Po jakimś czasie powoli zaczynają się
wszyscy schodzić. Wkupujemy się do towarzystwa za pomocą znanego
sposobu. Orujo, które przynieśliśmy ze sobą pomaga w integracji
tak, iż ledwo starcza na ostatnich wracających z szychty.
Wchodzimy na tak zwaną górę łączności- widok zapierający dech
w piersiach, całe Picos pod nami spowite w chmurach, gdzieniegdzie
wynurzają się małe wysepki-szczyty, zapada zmierzch, mistycyzm
tej sytuacji pogłębia się z każdą chwilą. Człowiek w obliczu
przyrody. Przy innej pogodzie nawet bym się nie zastanawiała nad
tym faktem, ale teraz, przy takiej aurze, niemalże w samotności
miejsce to nabiera szczególnego wyrazu.
Następnego
dnia budzą nas promienie słońca-nie wiemy, iż ostatnie jakie
widzimy w Picos. Pełni energii pakujemy sprzęt i ruszamy do
jaskini G5. Jaskinia pionowa-parę „porządnych studni”. Odczuwa
się dużą wilgoć. Zjeżdżamy na dół do meandra i tam zaczynamy
poszukiwania. Po jakimś czasie zostawiamy otwarty problem na następny
raz. Po 8 godzinach widzimy znów niebo. Kolejny dzień wita nas
deszczem, sipi przez cały dzień. Zmuszeni jesteśmy do nic
nierobienia. Rozwija się życie bazowe, integracja postępuje. Następny
dzień to lekka poprawa pogody i powrót do G5 w celu
przeszukiwania meandra- a jest co szukać!. Po paru godzinach powrót
na bazę- w strugach deszczu. Całą noc leje i zapewniam, że nie
jest to kapuśniaczek. Jeden namiot nie wytrzymał presji i odfrunął.
Nasz dzielnie się trzyma, choć jestem pełna podziwu, ale i też
niepokoju-wiatry są gwałtowne i o dużej sile. Jak długo kijki to
z niosą? Niektórzy zaczynają zajmować miejscówki w bazówie,
powoli zaczynają przemakać co poniektóre namioty. Następnego
dnia sytuacja podobna z tymże doszedł do tego śnieg- który co
prawda stopił się tak szybko jak się pojawił. Leje cały dzień,
zimno wszędzie, głucho wszędzie. Miejscówki w bazówie powoli się
kończą. Pojawił się pomysł wcześniejszej ewakuacji. Daliśmy
sobie czas do następnego dnia. A następnego dnia szala goryczy
przelewa się. Bazówa także nie wytrzymała presji i załamuje się
pod każdym możliwym kątem. W środku rwący górski potok. Cała
wyprawa się załamuje. Podjęto decyzje o wcześniejszym zakończeniu
wyprawy. Wspólnie pakujemy wszystko, co zajmuje nam parę godzin.
No i nie muszę chyba dodawać, że wszystko to odbywa się w
strugach wody. Schodzimy w końcu nad dół. Przydałoby się trochę
suchego kąta. Schodzimy z gór wraz z rwącymi potokami,
jednorazowo pojawiającymi się przy takiej pogodzie. Wszyscy
docierają do chatki pasterskiej zaprzyjaźnionego hiszpana Armanda.
Około 13 osób w małej klitce. Ale humory dopisują. Towarzystwo
wyśmienite, dzięki czemu chwile płyną nam w miłej atmosferze.
Dostajemy z Tomkiem w przydziale łóżko-prycze. Boże, cóż to było
za królewskie łoże, niezapomnę tej błogości z jaką spałam w
tamtym miejscu. Wspaniale! Rankiem zwijamy się do auta i jedziemy
na dół do CANGAS DE ONIS, gdzie spotykamy się wszyscy na
„turystycznym posiłku” czyli buła z kiełbachą. Jedziemy na
plażę PLAYA DE LA VEGA aby spędzić ostatni nocleg razem. Deszcz
wygania nas najpierw do tunelu:)a póżniej do namiotów. Rano żegnamy
się wszyscy i ruszamy dalej.
CUEVE
DE LA FRANCESE
Po
drodze mijamy jaskinię turystyczną. Postanawiamy ją odwiedzić.
Jaskinia z pięknymi naciekami w bardzo nietypowym terenie-na płaskowyżu.
BURGOS
Po
wysuszeniu rzeczy udajemy się do Burgos, miasta ze wspaniałą
katedrą. Zwiedzamy najważniejszą część miast i jedziemy dalej
BARCELONA
Lądujemu
na kempingu, a następnie udajemy się na plażę. Jest ciepło!!
ale przyjemnie:). Następnego dnia zwiedzamy Barcelonę 12 godzin.
Uff bolą nogi. Po północy wyjeżdżamy z miasta w kierunku
Pirenejów.
PIRENEJE
Wieczorem
rozbijamy się na kempingu w pobliżu Pico de Aneto tak, aby
wczesnym rankiem wyruszyć w trasę.
Budzik
dzwoni o 3:30. Szykujemy się, podjeżdżamy autem do miejsca, skąd
o 5:00 zabiera nas busik. Docieramy do szlaku prowadzącego na
szczyt Pico de Aneto. Podchodzimy w ciemnościach do schroniska. Po
3 godziniach dochodzimy na przełęcz. Można z niej zobaczyć
lodowiec pod Aneto. Boże, jak to jeszcze daleko! Po następnych 2
godzinach jesteśmy pod lodowcem. Zakładamy raki i ruszamy w górę.
Po 30 minutach dochodzimy do lekkiego przewieszenia i dalej mkniemy
lodowcem już teraz ostro pod górę. Uf, byle by tylko się nie pośliznąć.
Około 12 zdobywamy szczyt. Dojście do części centralnej (czyli
tam gdzie stoi Krzyż) jest dość strome i eksponowane, w związku
z czym nie wszyscy tam podchodzą. Część ludzi zostaje bliżej.
Widoki piękne bo i pogoda piękna. Wracamy po topniejącym lodowcu
i następnie bo wielkich głazach, dość upierdliwych. Około 17
jesteśmy pod schroniskiem. Stąd już tylko 30 min w dół do
busika. Gorąco, nogi bolą, skóra spieczona słońcem. Wracamy na
kemp i popijamy Don Simona, świętując sukces jakim jest zdobycie
największego szczytu Hiszpanii (3404 m. n.p.m.)
Następnego
dnia ruszamy do domu. Po drodze odwiedzamy jeszcze pod Wrocławiem
znajomych z wyprawy.
Zdjęcia:
http://picasaweb.google.pl/eustachy.szczygiel
|