WYPRAWY > Norwegia - wspinaczki na Lofotach

 

<< wróć do wypraw    

Lofoty: opis | zdjęcia

Norwegia, Lofoty'08

LOFOTY'08

25.07.2008-07.08.2008

Uczestnicy: Aleksandra Strach, Mateusz Górowski

Climbing in the Magic Islands - Lofoten Rock


“ It is a fact that Lofoten is quite a long way from anywhere”

Wyjazd naszych marzeń zrealizowaliśmy korzystając z przeróżnych środków lokomocji. Zaczęliśmy od samolotu ( relacji Katowice-Oslo), po wylądowaniu na niezbyt długiej trasie skorzystaliśmy z autostopu, kolejnie pociągu (relacji Oslo-Trontheim-Bodo) by następnie skorzystać z szybkiego katamaranu ( relacji Bodo- Svolvear) no i dalej jeszcze kawałek autobusem, chwilkę stopem i już byliśmy na miejscu J. 
Podczas tej podróży zwiedziliśmy turystycznie Oslo i jego okolice. Nocowaliśmy wówczas na darmowym kampingu na wyspie Langoyenne mieszczącej się w Oslofiordzie, co zważywszy na zastane przez nas temperatury powietrza w Norwegii było najlepszym z możliwych wyborem ( totalna lampa około 30 stopni C.) Z pociągu mogliśmy podziwiać niemal cały kraj-w około 20 godzin przejechaliśmy 1600 km., mijając po drodze koło podbiegunowe. Dalej po drodze mieliśmy jeszcze dwa noclegi - jeden na wysepce w Bodo, drugi nieplanowany w drodze ze Svolvear do Henningsvear. To ostatnie miasteczko zwane też Wenecją Lofotów było naszym miejscem docelowym. To tam właśnie mieści się Nord Norsk Klatreskole, a samo miasto uważane jest za kolebkę wspinaczki w tym rejonie. 
Na miejscu postanowiliśmy nie korzystać z noclegu na darmowym kampingu Gandalf gdzie rozbiła się większość wspinaczy -wybraliśmy sobie „własną” wysepkę, na której rozbiliśmy obóz. 
Wspinanie na Lofotach jak i w całej Norwegii to wspinanie na własnej protekcji. Norwedzy nie uznają jakiejkolwiek ingerencji w skałę, co dla nas było bardzo istotnym aspektem wakacyjnego wspinu. W okolicach wspomnianego miasteczka Henningsvear zrobiliśmy następujące trasy:

1. W pierwszy dzień po zrobieniu zakupów i rozbiciu namiotu poszliśmy na najbliższą ścianę, czyli na Gandalfa. Nasz wspinaczkowy pobyt postanowiliśmy rozpocząć od 100 m drogi o uroczej nazwie „Gollum”. Były to trzy wyciągi (5, 5-, 5-) pięknego wspinania po rozgrzanej skale. Zgodnie z przewidywaniami na drodze nie spotkaliśmy żadnego żelastwa :).
2. Następnego wybraliśmy się na oddalony o jakieś 40 min marszu „The Pedersen Ridge” o wycenie 4 i długości 300m na Maurpilaren. Niestety opis był mało dokładny więc tak naprawdę nie wiemy czy zrobiliśmy dokładnie tę drogę- niektóre wyciągi na pewno niebyły czwórkowe :). Po skończonej drodze czekało nas jeszcze niezbyt przyjemne zejście stromym żlebem i powrót do „domku” na obiad.
3. W trzeci dzień zmierzyliśmy się z klasykiem Lofotów czyli z „Bare Blabear”. Droga ta ma 235m i jest wyceniona na 5. Praktycznie cała biegnie idealnymi rysami. Na drugim wyciągu przekonałem się, że kości jednak działają :). Wycena wg mnie zdecydowanie zaniżona. Przedostatni wyciąg przysporzył dużo emocji gdyż prowadził w zupełnie nie-asekurowalnym 5 terenie (na 40 m 3 przeloty). 10 metrów nad pierwszym przelotem (wysyłka ze stanowiska) trzeba było przejść po lekko nachylonej płycie bez stopni i chwytów- tylko na tarcie- niezapomniane uczucie :). Z drogi nie ma zejścia więc musieliśmy wykonać 4 zjazdy z profesjonalnie przygotowanych stanowisk. Potem już tylko spacerkiem wzdłuż Djupfjordu do „domku”. 
4. „Time is a Disaster”- 90 metrowa trzy wyciągówka o wycenie 5-. Długie jak na Lofockie warunki dojście powoduje, że nie jest to zbyt popularna trasa. Trzeba przespacerować się jakąś godzinkę, półtorej wzdłuż wybrzeża żeby do niej dotrzeć. Drugi wyciąg okazał się kluczowy- również ryski i trzeba się było trochę napocić żeby go przejść. Po skończeniu wspinania czekają 2 zjazdy- pierwszy z taśmy zarzuconej na blok skalny, a drugi z heksa.
5. W ostatni dzień wspinania zrobiliśmy 2 drogi. Pierwsza miała być 4+ - „Pianohandler Lund Rute”-120m, druga miała być 5- -„Gandalf” na Gandalfie. Obydwie drogi prezentowały piękne wspinanie głównie w rysach, z komfortowymi stanowiskami ale trudność były zaniżone przynajmniej o stopień. 

Podsumowując wspinaczkowe wrażenia- drogi są bardzo piękne, ciągowe i generalnie nie da się na nich oszukiwać :). Ponadto skała jest dosyć ostra, co łatwo można było zaobserwować na wszystkich kończynach Oli, która dodatkowo prowadząc wyciąg dwukrotnie postanowiła sprawdzić działanie naszych nowych friendów ( tym samym ustalając wynik lotów na 2:1 J).

Sam pobyt na Lofotach był tak dalece niesamowitym przeżyciem, całkowitym odrealnieniem się od świata pozostawionego za nami, że najchętniej zostalibyśmy tam jeszcze trochę…Pomagała w tym bajkowa sceneria okolic-niezliczone poszarpane granie, strzeliste wierzchołki, malownicze osady, kutry rybackie, lazurowa toń fiordów, nieskończona liczba wysepek, spokój i cisza przerywane krzykiem mew, cudowne zachody słońca połączone 
z brakiem nocnych ciemności-jasno było 24 na dobę co pozwalało nam wychodzić na trasy ok. godz. 12 w południe bez jakiegokolwiek pośpiechu no i wymarzona pogoda ( non stop słońce + wiatr).
Początek drogi powrotnej do domu był równoznaczny z pojawieniem się tęsknoty za tym wspaniałym końcem świata za którym jeszcze długo będziemy z nostalgią wzdychać…

                                                                                                         Mateusz Górowski