WYPRAWY > Norwegia '00

 

<< wróć do wypraw    

 Norwegia '00: opis | zdjęcia

Norwegia '00 (opis):

Celem naszego wyjazdu było piesze przejście płaskowyżem Hardangervidda w południowej Norwegii. W roku 1988 odbyliśmy wyprawę do jaskiń za północnym kręgiem polarnym, tym razem chcieliśmy bliżej poznać południową Norwegię, w mojej ocenie jednego z najpiękniejszych krajów świata. Na wyjazd zabrałem z sobą moich chłopców. Po przebyciu promem Bałtyku wyruszamy z Ystad na północ. Na samym początku mam awarię hamulca w Czinkusiu. Jakoś jednak to naprawiamy. Po 3 dniach docieramy do smaganego wiatrem płaskowyżu Hardangervidda. Biegnie przez niego droga z Oslo do Bergen. Nie ma tu drzew, przeważają duże płaty śniegu, lodowce, jeziora oraz roślinność tundrowa. Teren ten smagany jest niemal ciągle przez silne wiatry i deszcze. Gdy natomiast nie wieje i świeci słońce strasznie dokuczliwe są chmary atakujących zapalczywie komarów. Nie ma tu żadnych miast czy nawet wiosek. Jedynie nieliczne schroniska, jeszcze w dodatku w wielu wypadkach zamknięte. Przy schronisku w Dyranut zostawiamy auta i wyruszamy na 4 dni w teren. Do przejścia mamy 90 km po trójkącie którego wierzchołki stanowiły punkty na mapie. Mapę zresztą mamy bardzo prowizoryczną (z biura turystycznego). Dla glacjologa jest to wspaniały teren działania. Krajobraz jest surowy. Na początku spotykamy jeszcze turystów wędrujących do schroniska oddalonego o pół dnia drogi lecz później spotkanie człowieka jest rzadkością. W pierwszy i drugi dzień walczymy z wichrem i deszczem. W trzeci dzień mimo różnych specjalnie wziętych jeszcze z Polski preparatów jesteśmy atakowani przez miliardy komarów. Nie pomagają gałązki, gruby ubiór, czapki itp. Wszystko na nic. Komary wciskają się do nosa, uszu, ust i każdego odkrytego fragmentu ciała. Najbardziej dał nam popalić czwarty dzień gdy zmierzaliśmy z powrotem do Dyranut. Szlak wprawdzie znaczyły kamienne kopczyki i czerwone znaki w kształcie litery T lecz wszystko to dobre jest przy ładnej pogodzie. Przy silnym przeciwnym wietrze i zacinającym niemal poziomo deszczem często mamy kłopoty odnaleźć właściwą drogę w tym pustkowiu. Jeżeli są mostki to tylko nad dużymi i głębokimi rzekami. Większość rzek przechodzi się w brud walcząc często z silnym nurtem rzeki. Po przeprawie przez ileś takich rzek siada nam trochę psycha. Pogoda nie ulega poprawie a wręcz przeciwnie, rozpadało się na dobre. Już myślałem o rozbiciu namiotu w celu przyrządzenia posiłku i ogrzania się. Natrafiamy niespodziewanie na samotną zamieszkaną chatę. Jak się później okazało 2 Norwegów budowało tu schron turystyczny. Możemy się ogrzać przy piecu. Po 3 godzinach nieco podsuszeni ruszamy w dalszą drogę. Znowu rzeki, strumienie, bagna i rozległe płaty śnieżne. Droga zdawała się nie mieć końca. Nagle powłoka deszczowych chmur uniosła  się na tyle, że mogliśmy dostrzec ogromną dolinę z rzeką w środku. Na szczęście była to rzeka z solidnym mostem, z którego do samochodów było 2 godziny wędrówki. Jeszcze jedną noc spędzamy w mokrym namiocie, który huraganowy wiatr dosłownie wciskał w ziemię. Dopiero nazajutrz się uspokoiło i przez bagnisty teren wracamy szczęśliwie do Dyrnut a tym samy do cywilizacji. Dalsza droga po Norwegii wiodła nad Sogne fiord a następnie do lodowca Jostedal. O dziwo zapanowały prawdziwe upały. Kąpiemy się więc przy każdej nadarzającej się okazji w fiordach lub jeziorach. Dobra pogoda towarzyszy nam już do końca wyprawy. Jedziemy jeszcze przez całą Szwecję na bałtycką wyspę Olandię. Wyspa nie jest jednak tak piękna jak Bornholm. Ciekawostką były tu stare wiatraki oraz kamienie runiczne Wikingów. Do Polski dopływamy bez problemów zatrzymują się jeszcze na tydzień na pojezierzu Lubuskim.

Uczestnicy wyjazdu:

Damian, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik

Henryk i Adam Tomanek.

Damian Szołtysik

Damian Szołtysik

 

Norwegia '00 (zdjęcia):
 
nor.JPG (54805 bytes) nor1.JPG (80269 bytes) nor2.JPG (71976 bytes)