<<
wróć do wypraw
Rumunia '08: opis
| zdjęcia
Rumunia'08
Rumunia - wiosna
Rumunia
edycja III – wiosenna 29.03 – 05.04.2008
Pomysł wyjazdu
do Rumunii w tym okresie zrodził się w naszych chorych głowach już
w zeszłym roku. Hasłem do niego było stwierdzenie: „może
przyjechalibyśmy tu zimą”.
I tak po
kilkukrotnych przesunięciach terminu w końcu udaje nam się go
dograć – jak zwykle wszystko na ostatni moment.
Przygotowaniem
zarysu trasy tym razem zajął się Zygmunt, poszedł po całości
i plan obejmował prawie całe Karpaty. My, tzn. ekipa z Rudy Śl.
dopracowaliśmy szczegóły oraz dzięki pomocy Staszka Kotarby (za
co serdecznie dziękujemy) zaplanowaliśmy odwiedzenie po drodze
kilku jaskiń.
Wyjazd
rozpoczyna się w sobotę rano, bez ciśnienia wyjeżdżamy z
domu kierując się na przejście graniczne w Niedzicy. Po drodze
zatrzymujemy się pod zamkiem, następnie robimy zakupy po słowackiej
stronie i ruszamy dalej na południe. Następny przystanek to Tokaj,
godzinka spaceru i dalej w drogę. W Satu Mare w Rumunii jesteśmy
już wieczorem, dalej drogą 19 jedziemy w kierunku Maramureszu
szukając po drodze jakiegoś miejsca na nocleg. Miejsce takie
znajdujemy nad przydrożnym jeziorkiem, jak się jednak rano okazuje
jest to miejscowe wysypisko śmieci. Tej nocy sen przerwał nam
patrol policyjny, chyba zdziwieni byli bardziej niż my, widokiem
turystów w takim miejscu i o takiej porze.
Nad ranem dociera
do nas Zygmunt z ekipą, jak zwykle miał kilka godzin poślizgu z
wyjazdem, ale jesteśmy już razem i rankiem ruszamy do Sapanty –
pierwszego z miejsc na naszym planie podróży. Wesoły Cmentarz w
Sapancie to miejsce, które każdy musi odwiedzić, jesteśmy tu
akurat w czasie nabożeństwa i możemy przyjrzeć się miejscowym
zwyczajom. Odwiedzamy jeszcze po drodze kilka cerkwi i wzdłuż
rzeki Tisy tzn. granicy z Ukrainą kierujemy się w kierunku Sighetu,
a dalej na przełęcz Prislop. W Borsie odbijamy z głównej drogi
mając ambitny plan znaleźć w górach otwory sztolni górniczych.
Jednak po długim podjeździe grzęźniemy w śniegu i dalsza jazda
staje się niemożliwa. Pieszy zwiad tylko to potwierdza dodając
jeszcze do tego zagrożenie lawinowe. Nie pozostaje nam nic innego
jak przygotowanie sobie obiadu w tych przepięknych zimowych
warunkach i odwrót. Jednak nie poddajemy się łatwo, przełącz
Prislop chcemy objechać terenem, ale i te plany życie weryfikuje
szybko, tutaj odśnieża się tylko główne drogi reszty po prostu
w zimie nie ma. Na przełęczy 1,5 m śniegu, robimy pamiątkowe zdjęcia
i zjeżdżamy do doliny w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Nocleg
znajdujemy w opuszczonym o tej porze roku szałasie pasterskim przy
drodze na przełęcz Rotunda. Tutaj śniegu trochę mniej, ale za to
w nocy ściska trochę mrozem.
Dzień
trzeci to droga przez góry, wbijamy się bocznymi drogami na połoniny,
po drodze mijając opuszczony osady drwali i czynne kamieniołomy,
nie mając pojęcia „jak oni tu wjechali”. Dobijamy do drogi 17
i realizujemy dalej plan. Voronet – najpiękniejszy malowany
monastyr. Polskie wsie, Plesza – od razu poznajemy tutaj polską
rodzinę, rozmowy i pożegnania jak zwykle się przeciągają. Z
Pleszy zjeżdżamy do Nowego Sołońca, droga jest tylko na mapie, a
w rzeczywistości jest to najnormalniejsza zrywka. W Sołońcu
meldujemy się w Domu Polskim, ale że jesteśmy przed czasem
jedziemy do Kaczyki zwiedzić kopalnie soli. W kopani jest cudownie
szczególnie gdy przewodnik zostawia nas samych, schodzimy do
starych wyrobisk nie udostępnionych turystą, jedynym ograniczeniem
jest tutaj czas.
W Nowym Sołońcu
dostajemy od Pani Veroniki klucze z Domu Polskiego oraz porady kto
robi tutaj najlepszą palinkę ;)
Następnego
dnia żal opuszczać tak gościnne miejsce, mimo pogody pod psem
chciało by się zostać na tej pięknej Bukowinie. Jednak ruszamy
na południe w stronę wąwozu Bizac. Pierwsze przeszkody czekają
na nas na dojeździe do przełęczy Tarnita, droga zablokowana
jest przez ciężarówki, które utknęły na podjeździe, ale my
zakładamy łańcuchy i już jedziemy dalej. Następne niespodzianki
spotykają nas na przejeździe przez masyw Ceahlau, na szczęście
policja rumuńska jest bardzo przyjazna, pokazują nam objazd
zawalonego fragmentu drogi 155F.
Wąwóz Bizac
mijamy w deszczu, ale podobno tu zawsze jest taka pogoda ;), w
starym tunelu robimy sobie postój na obiad, następnie zatrzymujemy
się nad zamarzniętym Jeziorem Czerwonym.. Ostatni punkt programu
na dzisiaj to dotarcie do jaskini Sugau. Niestety jaskinia jest
zamknięta i nie można nic z tym zrobić. Nocleg wypada nam pod
jaskinią w niedokończonej chałupie. Rano znajdujemy w pobliżu świeże
ślady niedźwiedzia. A co do jaskini to kabanier uświadamia nas
przez telefon że może nam otworzyć jaskinie ale w sobotę,
niestety jesteśmy poza sezonem.
Dzień
piąty to dzień w drodze, na dłużej zatrzymujemy się tylko na
zamku w Branie, zwiedzanie i w drogę. Robimy zakupy u przydrożnej
babci, chyba nas trochę naciągneła, ale towary jakie oferowała i
„obsługa” – było warto. Okrążamy Fagarasze od południa,
chcąc skrócić sobie drogę do trasy 7 ładujemy się przez góry.
Off-road jest na najlepszym poziomie, nasze wyładowane do granic możliwości
samochody w tutejszej glinie są praktycznie niesterowne. Jednak i
tak góry pokonują nas, znowu jest zerwana droga, tylko tym razem
nie objazdu. Wieczorem jesteśmy już na 7A, wita nas tablica
informująca o nieprzejezdnym odcinku przez góry. Decyzja zapada od
razu, jak nie da rady to będziemy musieli wrócić prawie 90 km.
Namiot rozbijamy w górach, na wysokości na której już nie padał
deszcz.
Dzień
szósty wita nas przepięknym wschodem słońca i praktycznie letnią
pogodą. Pniemy się do góry, jest coraz więcej śniegu. Jechaliśmy
tędy latem, ale na tej wysokości zimą droga wygląda zupełnie
inaczej. Na skrzyżowaniu z 67C spotykamy robotników z pługiem
wirnikowym, na szczęście droga do Petrosani jest dla nas
przejezdna (i dla jednej Daci), za to rozwiewają nasze marzenia o
67C (trzeba poczekać jeszcze dwa miesiące).
Na przełęczy
Groapa Seaca jakieś dwa metry śniegu, a przy zjeździe przepiękne
widoki. Ośnieżone szczyty Gór Parang robią niesamowite wrażenie,
podobne do Tatrzańskich Czerwonych Wierchów. Właściwie mamy w
samochodzie czekany i raki, ale nie mamy czasu – szkoda.
Następnym naszym
celem są jaskinie – pierwsza na trasie to Jaskinia Bolii. Jest to
wodna jaskinia niegdyś udostępniona turystą, został jeszcze
jeden mostek i trochę betonowych pozostałości. Jaskinie
pokonujemy na bosaka, a woda nie należy do najcieplejszych.
Następną
jaskinią jest Sura Mare – największa wodna jaskinia w Rumunii.
Jej otwór znajduje się we wsi Ponor. Sama wieś robi już na nas
niesamowite wrażenie, wygląda jakby czas zatrzymał się tu w średniowieczu.
Jaskinia jest przeogromna jednak dojście do niej nie jest takie
proste, najpierw ekipa próbuje strumieniem, jednak stan wody oraz
jej temperatura uniemożliwiają to. Atakujemy pobliskie granie i
teraz możemy dopiero podziwiać ogrom otworu jaskini. Dopiero z
tego miejsca Tadek z Zygmuntem idą sprawdzić czy da się coś
zrobić. Za chwile patrzymy na nich, jak dwa małe punkty kilkaset
metrów pod nami pełzają po kamieniach. Więc przynajmniej otwór
zostaje zdobyty.
We wsi spotykamy
rumuńskiego grotołaza, który zdradza nam kilka szczegółów
dotyczących tej jaskini, i uświadamia nas, że niestety mamy pecha
bo zazwyczaj jest mniej wody.
Opuszczamy wieś
Ponor i już bez żadnych przystanków kierujemy się w kierunku
Bichoru, a dokładnie do wsi Garda. Docieramy tutaj nocą, a dokładnie
pod jaskinie Ghetarul Searisoara – największą lodową jaskinię
Rumunii. Zwiedzanie jaskini zajmuje nam ok. 2 godz. , ale nie jest
to stracony czas. Nacieki lodowe i ogrom tej jaskini na pewno zostaną
w naszej pamięci.
Siódmy
dzień wyjazdu to dzień całkowicie jaskiniowy – rano wspinamy się
samochodami do wsi Casa de Pietra gdzie leży jaskinia Cioba Mica.
Tutaj idziemy na rekonesans, który to kończy się dopiero po kilku
godzinach – po prostu dobrze szło. Po obiedzie idziemy w góry do
jaskini Ghetarul de la Vertop. Pod otwór przychodzimy już całkowicie
przemoczeni po walce z głębokim śniegiem i ostrymi podejściami.
We wstępnych partiach jaskini znajdujemy mnóstwo nacieków
lodowych co sprawia niesamowite wrażenie. Dalej dochodzimy do
obszernej sali z dużą ilością nacieków. Niestety nie mamy ze
sobą sprzętu a dalsza część to głęboka studnia, więc tylko
sesja zdjęciowa i musimy zakończyć zwiedzanie.
Wieczorem
rozstajemy się z załogą z Łodzi. Zygmunt z załogą tę noc spędzi
w Jaskini Meziad, by nazajutrz zmierzyć się z off-roadowym
problemem gdzieś w Górach Vladesa.
My zostajemy w
rejonie Gardy, a dokładnie pod Jaskiną Porta Lui Ilionele. Rankiem
idziemy zwiedzać jaskinie, atakując również problemy wodne. Po
wszystkim pakujemy graty do samochodu i na kolacje jesteśmy w domu.
Wyjazd ten przyniósł
nam zupełnie nowe wrażenia i spostrzeżenia na przyszłość.
Naprawdę warto wybrać się na taką wyprawę daleko poza sezonem
turystycznym. W takim okresie jest się wszędzie samemu, nie ma żadnych
turystów a kontakt z ludźmi jest jeszcze lepszy. Jedyne
utrudnienia to pozamykane atrakcje turystyczne. Jednak zmieniająca
się przyroda, w dolinach wiosna a w górach głęboka zima
pozostawiły w nas wspaniałe wspomnienia. Całość
trasy to ok. 2600 przejechanych kilometrów, ponad 300 litrów ropy,
masę wspomnień i planów na następne wyjazdy.
Uczesnicy:
Agnieszka, Marysia, Piotr, Tadek, Artur, Zygmunt, ....
Opracował
Piotr Szmatłoch
|