Wyjazdy 2011: Różnice pomiędzy wersjami
(→II kwartał) |
|||
Linia 1: | Linia 1: | ||
__NOTOC__ | __NOTOC__ | ||
== II kwartał == | == II kwartał == | ||
+ | {{wyjazd|Jura - 35-lecie klubu w Łutowcu|Wojtek Sitko, Ola i Wojciech Rymarczyk, Łukasz Pawlas (byli w sobotę), Karol Jagoda, Damian Żmuda, <u>Damian Szołtysik</U>, Ryszard Widuch, Basia Szmatłoch, Tadek Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Artur Szmatłoch, Janusz Dolibog, Zygmunt Zbirenda, Wojciech Orszulik, Ewa Orszulik, Daniel Bula z Magdą, Henryk Tomanek, Adam Tomanek z Manuelą i osobami tow., Janusz Rudol z Ramoną, Biank Fulde, Jurek Fulde oraz osoby tow. Na rowerach przyjechali nas odwiedzić byli członkowie klubu: Janusz Proksza, Celina Proksza, Esi i Iwona Piotrowska|21 - 22 05 2011}} | ||
+ | Młodzież wspinała się całą sobotę patentując z sukcesem 6.3 ma Knurze. Przerywnikami były krótkie opady deszczu. Wieczorem przy ognisku prezes wręczył nagrody w konkursie "Spity 2011" oraz podziękował byłemu już prezesowi za całokształt działalności. Został również rozwiązany konkurs "gwoździowy". W niedzielę część osób udała się do jaskini Szczelina Piętrowa, część się wspinała a część (1) ćwiczył techniki jaskiniowe (tyrolka, przepinki). Jak zwykle było wiele śmiechu i bardzo miła atmosfera. | ||
+ | |||
{{wyjazd|Tatry Wysokie - szkolenie w TPN; wycieczki|z RKG – Aleksandra Golicz, <u>Mateusz Golicz</U>|21 - 22 05 2011}} | {{wyjazd|Tatry Wysokie - szkolenie w TPN; wycieczki|z RKG – Aleksandra Golicz, <u>Mateusz Golicz</U>|21 - 22 05 2011}} | ||
W sobotę odbyło się szkolenie w TPN dla instruktorów i kursantów z kursu instruktorskiego. Udział wzięło ok. 30 osób. Szkolenie prowadził Jan Krzeptowski, który najpierw zaprowadził nas na wystawę ze spreparowanymi zwierzętami, zlokalizowaną w byłej wozowni dworu Homolacsów. Potem przeszliśmy spacerem z Kuźnic, do Kalatówek, następnie po przeczekaniu deszczu, ścieżką nad reglami do Doliny Białego i stamtąd z powrotem wzdłuż Białego Potoku do skoczni. Co jakiś czas przystawaliśmy na krótką pogadankę. Ogółem, wszyscy z którymi rozmawiałem byli pozytywnie zaskoczeni programem i jakością tego szkolenia. Było jasne, że Jasiek nie tylko pracuje w TPN, ale też zna się na rzeczy i ma zamiłowanie do przyrody. Szkolenie było dostosowane do słuchaczy. Oprócz ogólnych treści, było także wiele uwag dotyczących działalności jaskiniowej. Ilościowo, materiału było w sam raz. Na tyle żeby było ciekawie, ale żebyśmy też byli w stanie coś zapamiętać. W kuluarach rozmawialiśmy trochę o trudnych tematach - m.in. wyjaśniono nam dlaczego Park nie zgadza się na udostępnienie określonych jaskiń. Z drugiej strony dostaliśmy też wskazówki, na co Park ewentualnie byłby skłonny się zgodzić. | W sobotę odbyło się szkolenie w TPN dla instruktorów i kursantów z kursu instruktorskiego. Udział wzięło ok. 30 osób. Szkolenie prowadził Jan Krzeptowski, który najpierw zaprowadził nas na wystawę ze spreparowanymi zwierzętami, zlokalizowaną w byłej wozowni dworu Homolacsów. Potem przeszliśmy spacerem z Kuźnic, do Kalatówek, następnie po przeczekaniu deszczu, ścieżką nad reglami do Doliny Białego i stamtąd z powrotem wzdłuż Białego Potoku do skoczni. Co jakiś czas przystawaliśmy na krótką pogadankę. Ogółem, wszyscy z którymi rozmawiałem byli pozytywnie zaskoczeni programem i jakością tego szkolenia. Było jasne, że Jasiek nie tylko pracuje w TPN, ale też zna się na rzeczy i ma zamiłowanie do przyrody. Szkolenie było dostosowane do słuchaczy. Oprócz ogólnych treści, było także wiele uwag dotyczących działalności jaskiniowej. Ilościowo, materiału było w sam raz. Na tyle żeby było ciekawie, ale żebyśmy też byli w stanie coś zapamiętać. W kuluarach rozmawialiśmy trochę o trudnych tematach - m.in. wyjaśniono nam dlaczego Park nie zgadza się na udostępnienie określonych jaskiń. Z drugiej strony dostaliśmy też wskazówki, na co Park ewentualnie byłby skłonny się zgodzić. |
Wersja z 11:24, 23 maj 2011
II kwartał
Jura - 35-lecie klubu w Łutowcu
Młodzież wspinała się całą sobotę patentując z sukcesem 6.3 ma Knurze. Przerywnikami były krótkie opady deszczu. Wieczorem przy ognisku prezes wręczył nagrody w konkursie "Spity 2011" oraz podziękował byłemu już prezesowi za całokształt działalności. Został również rozwiązany konkurs "gwoździowy". W niedzielę część osób udała się do jaskini Szczelina Piętrowa, część się wspinała a część (1) ćwiczył techniki jaskiniowe (tyrolka, przepinki). Jak zwykle było wiele śmiechu i bardzo miła atmosfera.
Tatry Wysokie - szkolenie w TPN; wycieczki
W sobotę odbyło się szkolenie w TPN dla instruktorów i kursantów z kursu instruktorskiego. Udział wzięło ok. 30 osób. Szkolenie prowadził Jan Krzeptowski, który najpierw zaprowadził nas na wystawę ze spreparowanymi zwierzętami, zlokalizowaną w byłej wozowni dworu Homolacsów. Potem przeszliśmy spacerem z Kuźnic, do Kalatówek, następnie po przeczekaniu deszczu, ścieżką nad reglami do Doliny Białego i stamtąd z powrotem wzdłuż Białego Potoku do skoczni. Co jakiś czas przystawaliśmy na krótką pogadankę. Ogółem, wszyscy z którymi rozmawiałem byli pozytywnie zaskoczeni programem i jakością tego szkolenia. Było jasne, że Jasiek nie tylko pracuje w TPN, ale też zna się na rzeczy i ma zamiłowanie do przyrody. Szkolenie było dostosowane do słuchaczy. Oprócz ogólnych treści, było także wiele uwag dotyczących działalności jaskiniowej. Ilościowo, materiału było w sam raz. Na tyle żeby było ciekawie, ale żebyśmy też byli w stanie coś zapamiętać. W kuluarach rozmawialiśmy trochę o trudnych tematach - m.in. wyjaśniono nam dlaczego Park nie zgadza się na udostępnienie określonych jaskiń. Z drugiej strony dostaliśmy też wskazówki, na co Park ewentualnie byłby skłonny się zgodzić.
W tym samym czasie Ola kondycyjnym tempem przeszła Czerwone Wierchy od wylotu Kościeliskiej, przez Ciemniak, do przełęczy pod Kondracką Kopą i dalej przez Dolinę Kondratową do Kuźnic i Ronda, gdzie spotkaliśmy się na obiedzie.
Wędrówkom towarzyszyły grzmoty i przelotne opady. Po południu rozpadało się na dobre. Pod wieczór chmury ustąpiły miejsca słońcu, pozwalając jeszcze na krótkie wycieczki w okolicach Kir, gdzie bazowaliśmy.
W niedzielę pojechaliśmy we dwójkę z Olą na Słowację, do Doliny Młynickiej. Chcieliśmy się wspinać na Stenie i Veży pod Skokom, ale skończyło się na kondycyjnym noszeniu sprzętu po dolinie. Grzmoty i ściana opadów nad Strbskim Plesem skutecznie odstraszyły nas od wejścia w ścianę. Poprzestaliśmy więc na romantycznym spacerze z obciążeniem, który okazał się równie dobrym sposobem na spędzenie dnia. W pewnym momencie zrobiło się dosyć ciemno i ludzie się stracili, a my mieliśmy całą dolinę dla siebie. Zmokliśmy tylko trochę. Wyjazd zakończyliśmy obiadem bazującym na kuchni regionalnej (w Oravskym Podzamoku).
Jura - Rzędkowice, Kurs Instruktorów Taternictwa Jaskiniowego
Udział w zajęciach, skądinąd bardzo intensywnych. Zgodnie z harmonogramem, każdego dnia mieliśmy uczyć się od 08:00 do 21:30. W praktyce było różnie, czasem kończyliśmy nieco wcześniej, a czasem o 23:00. Był to bardzo pouczający tydzień. Udało się zgromadzić w jednym miejscu i w jednym czasie wiele osób z bardzo dużym doświadczeniem. Nawet jeśli nie uda mi się zdać egzaminu, było warto poświęcić czas.
Tematyka zajęć obejmowała: geologię i procesy krasowe, metodykę nauczania technik podstawowych, kryteria doboru i cechy węzłów, topografię Tatr i rejonów krasowych Polski, przygotowanie instruktora do zajęć w terenie, uwarunkowania medyczne w pracy instruktora, florę i faunę jaskiń, konfigurację sprzętu indywidualnego, procesy starzeniowe i zużycie w sprzęcie, techniki linowe w rekreacji, teorię asekuracji, ćwiczenia na zrzutni, dobre praktyki w poręczowaniu, techniki prezentacji wiedzy teoretycznej o TJ, terenoznawstwo, kartowanie i wstępną obróbkę danych pomiarowych, konsekwencje prawne ustawy o sporcie, historię eksploracji, ogólną metodykę nauczania na kursie taternickim, rozwiązywanie sytuacji konfliktowych w grupie, elementy psychologii, historię sprzętu, organizację formalną kursu, wytrzymałość i uwarunkowania osadzania stałych punktów asekuracyjnych. Na koniec wysłuchaliśmy 6-godzinnego wykładu Andrzeja Ciszewskiego o rejonach krasowych świata.
Kadrę kursu stanowili głównie: Marek Lorczyk, Piotr Słupiński i Krzysztof Recielski. Ponadto zajęcia i warsztaty prowadzili Robert Matuszczak, Marcin Gala, Michał Gradziński, Agnieszka Gajewska, Bogusław Kowalski, Rafał Kardaś, Jakub Nowak, Marek Wierzbowski, Andrzej Ciszewski, a w części psychologiczno-metodycznej także Sylwia Gutkowska i Tomasz Fiedorowicz.
Beskid Śląski - Zjazd weteranów taternictwa jaskiniowego, jaskinia Ostra
Jak co roku Jurek Ganszer z SBB, zorganizował już 22 spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego (choć byli i ludzie z klubów wysokogórskich). Tym razem poszliśmy do jaskini Ostrej. W tej chwili to najgłębsza (-61) jaskinia polskich Karpat fliszowych. Jej długość to 700 m. Została odkryta w zeszłym roku przez Rafała Klimarę z SBB i on oprowadzał nas po tej pięknej jaskini. Jej przestrzenne gangi są jak na flisz ewenementem na niespotykaną skalę (kubatura kojarzyła się nam bardziej z jaskinię tatrzańską). Jaskinia posiada 2 otwory (Ostra i Rolling Stones) - na co dzień zamknięte. Rozbudowana jest na potężnej skośnej szczelinie opadającej dość jednolicie w dół. Strop choć miejscami spękany jest gładki jak przysłowiowe lustro. Wszyscy docierają do końca przestrzennej upadowy. Dalej jest ciaśniej ale nie tragicznie. Do końca na deniwelację załapujemy się w trójkę (Rudi, Kazik, Damian), prowadził nas oczywiście Rafał. Akcja w dziurze trwała ok. 2 godzin. Potem zwiedzamy jeszcze 2 mniejsze jaskinie w pobliżu. W dalszym programie szacowne grono weteranów przemieszcza się do Szczyrku gdzie wchodzimy do jaskini Lodowej. Tym razem był lód o czym niektórzy przekonali się dosadnie. Po części jaskiniowej spotykamy się na Zieleńskiej Polanie (wiślańska strona Salmopolu). Na tzw. Wyrszczyku jest obszerna wiata. W pobliżu rozpalamy watrę i dalsze uroczystości mają miejsce przy ognisku. „Oficjalne” przemowy wygłasza Jurek i Paweł natomiast Chwieju przytoczył życiorys zmarłego niedawno weterana Mariusza Szelerewicza i chwilą ciszy uczciliśmy jego pamięć. Odbyło się również pasowanie na nowych weteranów. Dalej do godzin późno nocnych odbywała się część „artystyczna”. Nocowaliśmy w namiotach a niektórzy w wiacie. Ranek okazał się mglisty i deszczowy co w zasadzie położyło kres dalszym „wyczynom”. Wracamy do domu przez Wisłę.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FWeterani
Beskid Śląski - jaskinia Malinowska
Wieczorny wypad do Jaskini Malinowskiej. Niestety w jaskini widać liczne ślady ludzkiej działalności w postaci śmieci i niedopałków po pseudo turystach no ale cóż bandytów nie brakuje. Wycieczka udana pogoda dobra. Jaskinia dostępna w całości bez dodatkowego sprzętu poza światłem. Przy wejściu w dalszym ciągu znajduje się drabinka metalowa z tym że nie jest ona przymocowana na stałe tak jak kiedyś tylko oparta jest o skałę. Zwiedzanie wewnętrznych partii jaskini dla wprawnego grotołaza nie powinno stanowić żadnych problemów.
Jura – wspin w Podzamczu
Mimo mocno opóźnionego startu (z godz. 8 na 10 ) z powodu deszczu, wyjazd okazał się bardzo udany. W skałach spotkaliśmy niespodziewanie Świerzynkę, który sprzedał nam patenty na przepiękną drogę – Ani gniady nie da rady. Niestety droga nie puściła, ale padło za to wiele innych zacnych dróg: Małe modrzewiowe loty, 998 (wreszcie udało się je poprowadził), Z okna na świat, Bal samców. Znaczna większość z nich (4 z 5) prowadzi przez przewieszenia, czyli formację, którą tygryski lubię najbardziej.
CZECHY - wspinaczki i MTB w rejonie Roviste
Wyruszamy ze Śląska (Ola właściwie prosto z Norwegii) w piątkowe późne popołudnie by po 500 km jazdy głównie przez Czechy dotrzeć w środku nocy na polanę w Roviste. Ten wyszukany w necie przez Mateusza rejon położony jest w przełomie Wełtawy ok. 50 km na południe od Pragi. Granitowe mury skalne na wysokość do jednego wyciągu w wielu miejscach sięgają wód Wełtawy. Tak więc po przespaniu reszty nocy i skorygowaniu biwaku wspinamy się od razu w bardzo ciekawych formacjach. Karol i Mateusz jako najlepsi wspinacze z naszej grupki wybierali ambitniejsze drogi (> VII) a reszta satysfakcjonowała się "piątkami" z dołem lub ciut trudniejszymi "z górą". W pierwszy dzień tylko Ola na krótko czmychła na rowerową przejażdżkę (z wyjątkiem Karola i Mateusza wszyscy zabrali rowery górskie) a reszta walczyła do zmroku w granitowych stromiznach patentując skrajne dla siebie trudności. Na krótko tylko pozwoliła na odpoczynek burza. W drugi dzień dalsze wspinanie. Do południa razem a potem wspinacze (Karol i Mateusz) łoili dalej a reszta pojechała na bardzo ciekawą pod względem krajobrazowym ale także i technicznym wycieczkę rowerową na trasie Roviste - Predni Chlum - Solenice - Kamyk na Veltawou - Roviste. Trasa wiodła wzdłuż meandrów Wełtawy w urozmaiconym terenie, z fajnymi zjazdami i trochę wymagającymi podjazdami. Po drodze ciekawe ruiny zamku w Kamyku n. V. Wieczór przy ognisku. W trzeci dzień znów do południa wspinaczki w skałkach po przeciwnym brzegu Wełtawy w Blanicach. Pęka kilka ciekawych dróg a Karol przepatentował VIII. Po południu Ola urządza krótką wycieczkę i kotwiczy w obozie, Karol z Mateuszem kontynuują wspin a Damian, Rudi i Adam przemierzają rowerami również ciekawą a miejscami bardzo piękną trasę: Roviste - Krasna Hora - Svaty Jan - Zrubek - Roviste. Wieczorem znów wszyscy spotykamy się przy ognisku. Ostatni dzień to powrót do domu. Od rana leje. Do Polski wjeżdżamy już w śniegu. I pomyśleć, że 3 dni mieliśmy piękną pogodę.
Kilka uwag ogólnych - skały bardzo ciekawe, urozmaicone o różnej skali trudności. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Obicie dróg jednak już różne. Często pierwsze wpinki są dopiero po kilku metrach od ziemi i to w po trudnych fragmentach. Można również pochodzić na własnej protekcji. Miejsce biwaku przy 2 opuszczonych chatkach z fajnymi werandami (dobre w razie deszczu) jest blisko skał. Brak jedynie wody (można nabrać przy pobliskim campingu). Kąpiel w Wełtawie raczej nie wskazana ze względu na jej stan czystości (a raczej nieczystości). Szlaki piesze i trasy rowerowe bardzo ciekawe choć wysokości względne nie są najwyższe ale to raczej na plus tego terenu.
Zdjęcia :http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FMaj%C3%B3wka%20Czechy
NORWEGIA: Hardangervidda, Hallingskarvet. Cztery dni i pół dnia w Norwegii
Na prawach "szybkiej akcji", z okazji swiat wielkanocnych, wybralismy sie zakonczyc sezon skiturowy do Norwegii. Rejon dzialania dobralismy pod katem latwosci transportu - kupilismy bilety do najwyzej polozonej stacji w kraju fjordow i zalozylismy, ze musi byc tam snieg.
W podrozy nocnym pociagiem do Wroclawia czulismy sie nieswojo w towarzystwie pokrowca na narty z naszym sprzetem. Sytuacja niewiele sie zmienila po dotarciu samolotem do Sandefjord i przesiadce na norweski pociag. Wyswietlacz w wagonie pokazywal temperature na zewnatrz: 18 stopni. Moze popsuty? Jednak werandy domow ktore widzielismy przez okna pociagu byly zastawione lezakami. Miejscowi korzystali ze swiat, zazywajac slonca. Podobalo sie nam to, czy nie, wiosna w poludniowej Norwegii zawitala juz na dobre.
Bylismy przerazeni. Zamykalismy oczy i probowalismy zasnac, z nadzieja, ze kiedy sie obudzimy, za oknami beda przechadzac sie po zamarznietych jeziorach renifery. Snieg pojawil sie na godzine przed naszym celem. Termometr w wagonie ciagle obwieszczal wiosne: 16 st. C. Kiedy jednak dotarlismy na miejsce - do Finse, na 1222 m n.p.m. - nie mielismy watpliwosci, ze bialego wystarczy jeszcze na miesiac czy dwa.
Finse to wioska powstala na okolicznosc utrzymywania linii kolejowej Oslo-Bergen. Lezy na polnocnym krancu plaskowyzu Hardangervidda; dalej na polnoc od niej ciagna sie gory Skarvheimen. Jak na nasze standardy, to rejony dosyc nisko polozone (1000 - 2000 m n.p.m.) i przewaznie o niewielkich wysokosciach wzglednych. Jest to jednak bardzo rozlegly obszar gor, ze szczatkowa roslinnoscia (brak drzew) i lodowcami zaczynajacymi sie juz na 1400 m n.p.m. Snieg zalega tu dlugo i koleje norweskie musialy przez caly XX wiek utrzymywac stala zaloge odsniezajaca tory. Potem technika poszla do przodu, zbudowano tunele i dzis Finse to raczej kurort. O ile tak mozna nazwac ok. 20 domow, do ktorych nawet nie da sie dojechac samochodem - bo nie ma drogi.
Schronisko turystyczne pekalo w szwach. I zabijalo cenami, ale na to na szczescie bylismy przygotowani. Przynajmniej psychicznie. Podczas moich wczesniejszych podrozy do Norwegii korzystalem ze schronisk samoobslugowych i wygladalo to jednak znosniej niz tu w Finse - gdzie jest normalna obsluga, kuchnia itp. Ceny posilkow juz na etapie przygotowan do wyjazdu uznalismy za nie do przeskoczenia. Grzecznie przestrzegajac zakazow i nakazow oddalilismy sie od chatki i zjedlismy posilek na bazie produktow przywiezionych z Polski. Noclegu jednak nie dalo sie uniknac - bylo juz po poludniu, a ciezar naszych plecakow tylko potwierdzal slusznosc decyzji o nie zabieraniu ze soba namiotu i szturmowych spiworow.
W swiateczna niedziele, wczesnym rankiem ruszylismy na polnocny zachod, w park Hallingskarvet w gorach Skarvheimen. Naszym celem bylo Hallingskeid, punkt na linii kolejowej, w ktorym moglismy liczyc na nocleg w mniej obleganej, samoobslugowej chatce.
Chodzenie w nartach alpejskich po tym terenie jest pewnego rodzaju ekscentryzmem. Miejscowi preferuja biegowki. Ma to sens, biorac pod uwage wystepujace tu nachylenia i odleglosci. Mimo tego, ze celowo poszlismy inaczej niz szlak - zeby bardziej optymalnie wykorzystac nasz sprzet - zjazdow bylo niewiele.
Pogoda nam dopisywala, wlasciwie przez caly wyjazd bylo bez opadow, przewaznie slonecznie. Wiekszosc czasu dosyc konkretnie wialo. Tylko tego pierwszego dnia, na drodze do Hallingskeid, spotkalismy dwojke Norwegow - poza tym co najwyzej widzielismy w oddali ludzkie sylwetki lub skuter sniezny. (Tu trasa calego wyjazdu: [1])
Chatka w Hallingskeid faktycznie oferowala lepsze warunki - moglismy sami gotowac i mielismy pokoj dla siebie (oprocz nas bylo jeszcze 5 osob). O specyfice norweskich schronisk samoobslugowych pisalem juz kiedys. Przypomne tylko smutna refleksje, ze system jest zupelnie nieprzygotowany na wieksza ilosc Polakow m.in. ze wzgledu na w zaden sposob niezabezpieczone szafy pelne prowiantu (prowiant nalezy pobrac i uiscic oplate zgodnie z wiszacym cennikiem).
W Hallingskeid spedzilismy dwie noce, w poniedzialek spacerujac "na lekko" w Grondalen. Snieg tego dnia byl na tyle rozmiekly, ze pokonalismy 500 metrow przewyzszenia ani na moment nie zakladajac fok. Tego dnia nawet zalozylismy na chwile zestawy lawinowe. Znowu jednak malo przydaly sie kaski i czolowki (jasno od 5 do 22). Tymczasem Norwegom skonczylo sie wolne, takze wieczorem w chatce bylismy juz sami.
Celem na wtorek bylo dotarcie do Rembesdalsseter - chatki na polnocno-zachodnich krancach plaskowyzu Hardangervidda, na wys. ok. 960 m. Podazalismy szlakiem prowadzacym przez wielkie, plytkie U-ksztaltne doliny bez zadnych charakterystycznych punktow - silne skojarzenia z pustynia. Ciekawym epizodem bylo natrafienie w miejscu, gdzie zgodnie z mapa mial stac szalas na... komin wystajacy raptem na pol metra ze sniegu. Jak dlugo trwa tu sezon?...
Mimo wszystko, w ciagu osmiu godzin wedrowki zaliczylismy dwa krotkie, ale przyjemne zjazdy. Drugi, na 1 km przed chatka, przebiegal 200-metrowym progiem eksponowanym na slonce. Trzeba przyznac, ze na koniec dnia byl nieco stresujacy.
W chatce w Rembesdal zastalismy dwojke studentow z Niemiec (na biegowkach - przyznali sie ze prog schodzili piechota - ha!). Warunki tam sa kameralne, chatka sklada sie z jadalniokuchni i dwoch malych sypialni. Pradu brak, jest za to widok na jezioro i na bloki lodu odrywajace sie od lodowca Hardangerjokulen.
Mozna powiedziec, ze to wlasnie ten lodowiec, jeden z wiekszych w Norwegii, byl tematem wiodacym naszego ostatniego, czwartego dnia w terenie. Obeszlismy go od polnocnego zachodu, podziwiajac z bezpiecznej odleglosci bezkresna biel i moreny usypane w zwiazku z wahaniami zasiegu lodowca z ostatnich kilkudziesieciu lat. Nie obeszlo sie bez odrobiny problemow orientacyjnych - w tym terenie mapa to niewiele, trzeba jeszcze miec glowe na karku i najlepiej odbiornik GPS. Pod koniec spaceru spotkal nas calkiem dlugi, lagodny zjazd do Finsevatnet. Potem poszlismy za sladami ok. dwa kilometry po zamarznietym jeziorze. Minelismy wprawdzie kilka konkretnych pekniec ktore troche nas zaniepokoily, ale jak dowiedzielismy sie potem w schronisku, w ubieglym roku lod odpuscil dopiero w sierpniu. Do Finse dotarlismy dosyc wczesnie. Mielismy cos gotowac, ale zalapalismy sie na lasagne dla pracownikow w hotelu (w pewnym sensie bylo to tanie). Ostro juz sie nudzac, pojechalismy w strone domu nocnym pociagiem o 01:38.
Na koniec zostaje wyjasnienie dlugosci opisu i braku polskich liter. Otoz odwolano nasz lot powrotny do Katowic i chcac zdazyc na piatek do pracy, musielismy przebukowac sie na... Gdansk. I dalej przemieszczac sie pociagiem. Pociag jedzie 8 godzin i 30 minut - opis w zwiazku z tym powstal na telefonie komorkowym.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitour na Salatyn
Jeżeli ktoś w końcu kwietnia w Zachodnich Tatrach chce zjechać z głównej grani do auta pokonując ponad 1000 m deniwelacji i kilka kilometrów pysznego zjazdu to wycieczka na Salatyn może zaspokoić te oczekiwania. Powodem takiego stanu rzeczy jest naśnieżana nartostrada (na wys. 1477) w dolinie Salatyńskiej a wyżej naturalne śniegi zalegające w tej wystawionej ku północy dolinie. Przeanalizowanie widoku z internetowych webkamer pomaga podjąć decyzję. Tak więc w dość pogodne przedpołudnie ruszamy na fokach z parkingu w Spalonej. Wyciąg nie działa więc wszędzie pustki i tylko nasze auto jako jedyne stało na rozległym parkingu. Do górnej stacji podchodzimy po rozmiękłym śniegu. Dalej czasem kłopotliwe przedzieranie się przez kosówki choć generalnie poruszamy się naturalną rozpadliną. Dość stromym żlebem wydostajemy się na Pośrednią Salatyńską Przełęcz (2012) a stąd na wierzchołek Salatyna (2048). Znów możemy nasycić oczy rozległymi widokami choć tak bardzo nam znanymi to zawsze fascynującymi. Zjazd po mokrych śniegach jest ciekawy. Żleb jest początkowo dość stromy ale zarazem dość szeroki więc jest możliwość manewru. Na stromiznach stacza się z nami „rzeka” mokrego śniegu a czasem duże kule. Fajnie się jednak bawimy. Dalej mykamy pod zboczami Zadniego Salatynu by ominąć kosówki. Tylko na chwilę musimy zdjąć narty by przez małą górkę dostać się na nartostradę. Dalej w dół pędzimy jak szaleni aż na parking. Wkrótce jedziemy autem przez dolinę Rochacką gdzie nie ma nawet grama śniegu. Niżej już całkowicie rządziła wiosna.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FSalatyn
Jura – wspin na górze Zborów w Podlesicach
Wspinamy w sumie 12 dróg od IV+ do VI+ na Długiej Grani, Dziurkach, Czujniku i Młynarzu. Paweł przystawił się do dwóch VI.2. Fantastyczna pogoda do łojenia, ludzi mało, cisza i spokój.
Jura – "otwarcie sezonu" w Górach Towarnych, wspinaczki, jaskinie
Bardzo fajne „otwarcie sezonu” (tak naprawdę jest stale otwarty). Padło wiele dróg wspinaczkowych i każdy znalazł chyba coś dla siebie. Ponadto niektórzy zwiedzili jaskinie: Niedźwiedzia-Dzwonnica, Cabanowa, Towarna. Na pewno coś dopisze Karol.
Wezwany do tablicy pisze:)
W sobotę zaczynamy około godziny 10 tej jesteśmy w trójkę, lecz z każdą następną godziną przybywa Nockowiczów. Wspinamy się w górach Towarnych Małych, nazwa ta nie jest przypadkowa, gdyż na większość z dróg wystarczają 3 ekspresy!!! Wieczorem wybieramy się w licznym składzie (około 10 osób) do pobliskich jaskiń, które okazują się warte zobaczenia. Pozostała część ekipy rozpalała w tym czasie ognisko, przy którym siedzimy do późnego wieczoru próbując rozwiązać zagadkę, tzw..gwóźdź programu. Brak rozwiązania tego problemu nie pozwolił zapewne zmrużyć oczu większości z uczestników. Z tego pewnie powodu część z nas nie była wstanie wspinać się dnia następnego:). Braki w zespole uzupełniony został tzw. ,,niedzielnymi Nockowiczami’’ Wspinamy się na ciekawszych niż sobotnie skałkach w Górach Towarnych Dużych - 4 ekspresy tu to standard - do godzinny 16- tej.( nawet najstarsi górale nie pamiętają, żebym tak wcześnie kończył wspinanie !!!) Wracając zahaczamy jeszcze o Olsztyn, aby skosztować specjalności miejscowej, czyli dobrych lodów.
Jura – wspinanie w Rzędkowicach
Aby uciec od codziennego zgiełku i tłoku udaliśmy się do zacisznych Rzędkowic:) Pogoda mimo kilku prób(wiatr, zachmurzenie, temperatura) nie zdołała stłumić naszego pragnienia wspinu. Działaliśmy w sprawdzonym dwuosobowym składzie, co bezpośrednio przełożyło się na liczbę zrobionych dróg (jak zwykle wspinanie non stop od świtu do zmierzchu). Padły między innymi: Myśliwi z Jurgowa, Trwoga Ginekologa, Homer Simpson, polecamy także ładną i dłuuuuugą drogę Nikodemówkę – patenty sprzedam niedrogo:)
Tatry – Jaskinia Czarna, Partie Królewskie
Po dwóch tygodniach wspinu nieuchronnie musiałem zatęsknić za jaskiniami. Kaja po dwóch tygodniach na Kitzu chciała więcej... Nikt nikogo nie musiał namawiać, zachęcać, przekonywać. Dwa krótkie maile i jedziemy. Uwielbiam to. Prognoza mało zachęcająca, więc wybór pada na Czarną. Partie Królewskie, bo żadne z nas jeszcze nie było. Taki jaskiniowy sobotni spacer. Powłóczyliśmy się po jaskini, nacieszyliśmy urokiem królewskich (zdecydowanie polecam). Czyli wieczorne piwko można było uznać za zasłużone :) Spożywamy je już w Krakowie oglądając Staszka i Kai zdjęcia z wyprawy i słuchając opowieści... I mimo, że parę godzin wcześniej byliśmy jeszcze w jaskini tęsknię za kolejnym wyjazdem.
Beskid Śląski - wspin na Kobylej w Wiśle
Wyjazd a raczej krótki wypad na skałki do Wisły na tzw. Kobylą. W przypadku moich kompanów było to pierwsze spotkanie ze skałkową przygodą. Jak na strażaków przystało bez większych problemów poradzili sobie z pierwszymi krokami w wspinaczce. Powspinaliśmy się trochę na wędkę drogą ok. czwórkową oraz potrenowaliśmy wychodzenie po linie przy pomocy przyrządów zaciskowych. Pogoda podczas wycieczki była słoneczna jedynie wiejący od PN zimny wiatr powodował dreszcze i nie przyjemne uczucie zimna.
SŁOWACJA/POLSKA: Tatry - narciarski trawers Tatr
Tzw. tatrzańska Haute Route zrobiona. Przepiękna a zarazem trudna i wymagająca kondycyjnie wysokogórska tura przemierzona od Kieżmarskich Żlebów u wylotu Kieżmarskiej Doliny na wschodzie po Zwerowkę w Dolinie Rochackiej na zachodzie. Przez przełęcze: Barania, Czerwona Ławska, Rohatka, Wschodnie Żelazne Wrota, Koprowa, Zawory, Tomanowa, Iwaniacka i wierzchołek Grzesia. Pogoda z wyjątkiem ostatniego dnia wspaniała (tylko dzięki temu udało się zrealizować projekt), warunki z uwagi na mało śniegu trudne. Jeżeli komuś chce się poczytać więcej to szerszy opis tu: http://nocek.pl//wiki/index.php?title=Relacje:THR_2011
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FTHR
Jura – wspinanie w Łysych Skałach
Kwiecień - po 5 miesiącach ściankowego restu wreszcie trafił się słoneczny, ciepły weekend, więc co do wyjazdu porozumieliśmy się niemal bez słów. Jak się okazało po całkiem spokojnym poranku, znacznie więcej wspinaczy stęskniło się już za kasującym palce jurajskim wapieniem - koło południa zrobiło się trochę ciasno. Udało nam się jednak wywspinać parę ciekawych dróg - między innymi: "Niedzielny Dülferek" za VI.1+/2, niejaki "Koziołek"(VI.1+) i "Prawa płytka" (VI.1). Wyjazd zakończylismy w nienagannych humorach. Zdjęcia - http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2Flyse%20skaly
I kwartał
SŁOWENIA/WŁOCHY – wspinanie w Ospie i Lumignano
Przejazd przełożony z uwagi na chorobę Prezesa i intensywne opady dla docelowego rejonu, na późny poniedziałkowy wieczór. Wyjeżdżamy z Bytomia i zaczyna lać; generalnie co nas to obchodzi, w końcu jedziemy na południe – tam przecież nie będzie padać. Nad Czechami i Austrią gwieździste niebo, lecz gdy wjeżdżamy do Włoch zaczęło się … i nie przestało przez kolejne 2 dni – totalna zlewa. Na miejsce –Osp – dojeżdżamy nad ranem i na krótką chwilę przestaje padać więc mamy trochę czasu na poznanie okolicy i znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Decyzja pada na płaski teren tuż obok jednego z filarów podtrzymujących wiadukt z autostradą. Już na samym początku musimy wykazać się zdolnościami McGyver’a bo łamiemy jeden z pałąków namiotu Damiana. Nad Słowenią wiszą ciężkie chmury ale nie leje, więc wspinamy po jednej drodze w rejonie Crni Kal. Generalnie skała podobna do tej z polskiej jury, ale nie przypada nam do gustu – przecież przyjechaliśmy na południowy wapień a nie na jurajskie dziurki. W nocy najprawdopodobniej w okolicy przechodziło tornado bo budzimy się z wyrwanymi odciągami i kałużą błota w namiocie. Następny – jeszcze bardziej deszczowy dzień przeznaczamy na zwiedzanie Słoweńskiego wybrzeża, w szczególności miasta Koper i Piran. Na ten temat rozpisywał się nie będę – Piran choć mniejszy to dużo ładniejszy. W 2 biurach informacji turystycznej dostajemy rozbieżne informacje dotyczące prognozy pogody – według tej bardziej optymistycznej jutro może na chwile przestanie padać, a potem już słońce. I rzeczywiście, a nawet lepiej bo tylko parę minut lekko pokropiło, a silny wiatr skutecznie osuszył większość z połaci skał. Do dziś nie wiem czemu w pierwszy dzień wspinaczkowy Karol wyciągnął Nas do Misji Pec - sektora z najtrudniejszymi drogami – jakaś nowa strategia rozgrzewki? Pod skałą prawie sami włosi i Słoweńcy ale słyszymy też polskie słowa – w Ospie wspinał się z nami Tomek „Mendoza” Ręgwelski z Krakowa, znany nam z Grochowca i z historii polskiego wspinania:) Zaczynamy mocno - od w ogóle nie rozgrzewkowych 6b+ i 6c! na których bułuje się na cały dzień. Pod wieczór decydujemy się zmienić miejsce noclegu na mniej błotne i mniej wietrzne. W Crnim Kalu, opodal parkingu pod skałami znajdujemy przytulną polankę; miejsce idealne: blisko do samochodu, blisko do kibelka, po wodę, tylko pod skały mamy jakieś 5 km. Przez kolejne dni wspinamy w Ospie od rana do wieczora, zmieniając się na drogach, z krótkimi przerwami na ciasteczka i lekturę na hamaku – po prostu wspinaczkowe wakacje:) Liczba dróg wspinaczkowych w Ospie jest przytłaczająca, jak i wysokość tutejszych skał; pomimo niedostępności połowy dróg – ze względu na intensywne opady, w połowie długości muru skalnego powstało potężne wywierzysko i kaskady odcinające dostęp do wielu dróg wspinaczkowych - jest tu do czego się przystawiać przynajmniej na kilka sezonów. Po kilku dniach łojenia pora na odpoczynek; wybieramy się więc do Postojnej żeby zwiedzić jaskinie turystyczną i w drodze powrotnej zobaczyć Skocjanskie Jamy. Niestety ceny biletów wstępu do tych jaskiń były iście Europejskie i jak dla Nas zaporowe więc korzystamy tylko z tamtejszych toalet, gdzie bierzemy porządną kąpiel w umywalkach:)po kilku dniach wspinania była to rzeczywiście już konieczność, chociaż Damian dopiero przedostatniego dnia wyjazdu zaczął narzekać, że mu tapicerka przesiąkła smrodem rzekomo moich skarpetek:) W poniedziałek w skałach spotykamy Bytomsko-Gliwickich znajomych, a następnego dnia, wczesnym rankiem wyruszamy do Lumignano. Z Ospu do Lumignano jest ok 230 km więc zdążyliśmy się jeszcze tego dnia solidnie powspinać. Skała tu inna niż w Słowenii- brak długich i masywnych kaloryferów, choć niewielkie też się zdarzały, dużo za to dziurek i krawądek często bardzo ostrych - spytajcie Damiana żeby pokazał rozcięty palec. Warunki socjalne rewelacyjne: parking, dwa stoliki z ławeczkami, ubikacja, umywalka i bieżąca woda, tylko namiotu nie ma za bardzo gdzie rozbić, a w grotach spać nie będziemy bo grasują skorpiony-naprawdę. W Lumignano wspinamy już bez dnia odpoczynkowego, zmieniając tylko sektory. Wieczory standardowo spędzamy przy grzanym winie w towarzystwie sympatycznych Niemców, z którymi wymieniamy się doświadczeniami i rekomendujemy sobie nawzajem Nasze rodzime rejony. Na ostatni dzień zostawiamy sobie po jednym projekcie, z których tylko Damianowi udało się swój wykonać, pakujemy samochód, szybka pizza w towarzystwie wesołego kelnera i powrót do Polski.
Informacje praktyczne: Osp – woda we wsi Crnotice; zakupy w centrum handlowym na przedmieściach Triestu tuż za granicą Włosko-Słoweńską-podobno w ubikacji dla niepełnosprawnych można wziąć niezłą kąpiel:); spanie na campingu w Ospie (10EUR/os/dobę) lub na dziko ale trzeba dobrze szukać – właściciel campu wzywa Policję; w dni odpoczynkowe można zwiedzać całą Słowenię-nie jest zbyt duża. Lumignano- woda i kibelek na parkingu; zakupy można zrobić w sklepikach w samym Lumignano lub przejechać się ok 4 km do marketu w pobliskim Longare; spanie w namiocie na parkingu, ale zmieszczą się tylko 2 lub 3 namioty więc weekendami może być problem, można próbować w licznych, bardzo klimatycznych grotkach skalnych, uwaga na skorpiony; na odpoczynek można wybrać się do pobliskich miast (Padwa, Vicenza, Wenecja), a jak się znudzi wspinanie w Lumignano lub będzie tu za gorąco to można przenieść się do Arco (ok. 120km) lub właśnie do Ospu (ok230km). Myślę, że Karol i Damian też napiszą parę słów relacji z wyjazdu.
I kwartał
AUSTRIA - Wysokie Taury - Kitzsteinhorn
W dniach 16.03. - 2.04. odbyła się kolejna wyprawa Krakowskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego do jaskini Feichtnerschacht, w której uczestniczyłem przez dwa tygodnie. Specyficzną cechą tych cyklicznych wyjazdów jest położenie bazy wyprawy - w podziemiach tzw. Alpincenter, centrum rozrywkowo-gastronomicznego ośrodka narciarskiego, na wysokości 2450 m. Aktywność nie ogranicza się więc tylko do jaskiń - są też narty zjazdowe i skitury. Ja, dzięki całkiem dobremu połączeniu z Internetem sporo pracowałem w ciszy i spokoju nad pewnym programem komputerowym, przeszkadzające mi telefony zbywając stwierdzeniem "jestem za granicą, proszę dzwonić po powrocie".
Jaskinia Feichtnerschacht jest rozwinięta w nietypowej skale - marglu mikowo-wapiennym. W miejscach gdzie nie ma błota, przypomina ona nieco piaskowiec. Działalność odbywa się w oparciu o biwak w tzw. Sali z Miśkiem - na głębokości ok. 430 m, za piaszczystym przekopem. W tym roku kierunki eksploracji były dwa - po pierwsze, zjeżdżaliśmy z tzw. Kubatur (ok. 610 m) studniami w dół. Po około 60 m zjazdu zostało jednak osiągnięte połączenie z Żółtymi Marmitami - częścią jaskini znajdująca się poniżej. To połączenie nie było zresztą niczym niespodziewanym, Feichtnerschacht rozwija się bowiem pod przewidywalnym upadem; spróbować jednak było trzeba. Drugi "przodek", na którym działałem m.in. ja, był problemem "do kopania" z zeszłego roku, położonym w najbardziej wysuniętym na wschód punkcie jaskini. Urobek (piasek) trzeba było wyciągać wykonaną z karnistra wanienką przez ok. 10-metrową rurę. Na trzecim z kolei biwaku, na którym znalazłem się wspólnie z Kają Fidzińską (w zespole) oraz Michałem Pawlikowskim i Staszkiem Wasylukiem (druga ekipa), wyciągnęliśmy z Kają 83 takie wanienki. Na kolejnej szychcie, Michałowi i Staszkowi udało się w końcu przekopać. Wąski korytarz, w którym trzeba było się czołgać, skręcał pod kątem prostym, by przejść w 7-metrową studzienkę o ok. 2-3 metrach średnicy. Na końcu zastaliśmy szczelinę nie do przejścia i zamulony korytarz idący pod górę. Łącznie za naszym przekopem zmierzyliśmy ok. 37 metrów i wobec słabych perspektyw, trzeba było podjąć trudną decyzję o deporęczowaniu tej części jaskini.
Poza trzema dniami w jaskini, popołudniami około trzech razy byłem na Grosser Schmiedingerze (ok. 440 Hm z Alpincenter), raz na Maurerkoglu (podobnie), raz na Schmiedingerscharte. Pod koniec wyprawy rozjeździłem się na tyle, że zdecydowałem się na zjazd z samego wierzchołka Kitzsteinhorna (wys. 3203 m, ale podejść trzeba niespełna 200 m). Warunki śniegowe były od strony lawinowej dosyć dobre, ale spod niewielkiej ilości śniegu wystawały niebezpieczne skały, więc poszaleć się nie dało.
Tatry Zach. – jaskinia Czarna, partie III Komina
Celem było dotarcie do drugiego otworu. Poruszając się zgodnie z opisem docieramy do miejsca gdzie było dużo ziemi, roślinki, ćmy i muszki. Otwór jak tu jest to był zasypany (chyba, że to nie ten). Ponieważ byliśmy uzależnieni od dojazdu to nie mamy czasu chodzić po tych pięknych partiach jaskini. Po wyjściu z dziury lecimy w dół i do domu wracamy z Ryśkiem i Tomkiem, którzy byli na szkoleniu w TPN. Zdjęcia - http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FCzarna
Tatry – szkolenie z ochrony przyrody dla instruktorów PZA.
Odbyła się wycieczka ścieżką nad Reglami pod przewodnictwem pracownika TPN. Na wycieczce poruszone były kwestie ochrony przyrody.
SŁOWACJA: Niżne Tatry – skitour na Chabenec
Startujemy z Magurki (1050) zielonym szlakiem na główną grań Niżnych Tatr. Śnieg znajdujemy dopiero na wys. 1500 i to jeszcze z przerwami. Podejście boczną granią na zwornik i dalej w fatalnych warunkach przy mocnym wietrze i mgle docieramy na szczyt Chabenca (1955). Szybko jednak stąd uciekamy. Zjazd łagodny ale w/w warunkach pogodowych i zmarzniętym śniegu a często po trawach zjeżdżamy do porzełęczy. Dalej upatrzonym wcześniej żlebem w dół do doliny. Zjazd żlebem wynagrodził nam wszystkie poprzednie trudy. Od 1300 na przemian idziemy a jak się pojawia śnieg jedziemy docierając tak aż do Magurki. Była to wspaniała tura. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FChabenec
Wyjazd do jaskini Trzy Kopce
W sobotę o 16 spotykamy się przy Plazie i wyruszamy "panterką" Buliego w stronę Szczyrku. Przed dotarciem na miejsce, zatrzymujemy się jeszcze na pyszną (ponoć) szarlotkę na ciepło i herbatę w Bagateli, by ostatecznie do Chaty Wuja Toma dojść ok. 19. Tu raczymy się zimnym piwkiem (oczywiście bezalkoholowym) i idziemy spać, aby na drugi dzień być wypoczętym na akcję w jaskini. Pobudka, z uwagi na fakt iż jaskinia jest o "rzut beretem" nie była skoro świt, związku z tym ze schroniska wychodzimy dopiero ok. 9. Dnia poprzedniego spadło 20cm świeżego śniegu, także w stronę Klimczoka przecieraliśmy szlak brodząc po kostki w białym puchu. Pod wejście do jaskini dotarliśmy po 30 min, gdzie nastąpiła krótka przebierka i byliśmy gotowi do wejścia. Dla niektórych z nas była to pierwsza poważna (poważna jak na nasze umiejętności) jaskinia w życiu, także na pewno adrenalina pojawiła się w naszej krwi. Zejście do jaskini (4 metrową studnię) pokonaliśmy bez problemów, a dzięki przewodnikowi w roli Buliego bez kłopotów pokonywaliśmy kolejne sale, by ostatecznie dotrzeć do sali Smoczej, gdzie znaleźliśmy kartkę z informacją iż księga wpisów znajduje się na stronie Speleoklubu Bielsko-Biała. W drodze powrotnej Buli zrobił nam test i kazał nam prowadzić do wyjścia, niestety wstyd się przyznać ale nie mogliśmy znaleźć poprawnej drogi już przy pierwszym rozwidleniu. Jednak z małą pomocą naszego przewodnika, ostatecznie trafiliśmy do wyjścia, zwiedzając po drodze jeszcze Komnatę Chrystusa i Salę Ewy. Akcja nie trwała długo, bo troszkę ponad 2h, także pod Plazą byliśmy już przed 16, skąd rozjechaliśmy się do domów.
Beskid Śląski - nocny wypad pieszo z Ustronia do Bielska
Do celu udajemy się pociągiem z Katowic i jesteśmy o 20.40 na stacji Ustroń Polana. Wysiadając widzimy, że śniegu na peronie jest ponad kostki, to już nam zwiastuje co nas będzie czekać w nocy. Na początku udajemy się w stronę Równicy, dochodząc w okolicę schroniska spotyka nas pierwsza niespodzianka – mgła. Po drodze mijamy biesiadników z knajpek przy schronisku, którzy oczywiście ewakuowali się do domów samochodami. Z Równicy kierujemy się zielonym szlakiem do Brennej, momentami ściegu jest około 30 cm. Oczywiście mgła też nie dawała za wygraną, czasem się nasilała i próbowała dać nam w kość. Na szczęście mieliśmy gpsa, co usprawniło poruszanie się w tych warunkach. W Brennej jesteśmy około północy, później dalej kierujemy nasze kroki zielonym szlakiem na Błatnią, a stamtąd na Szyndzielnię. W tym czasie zaczął przez chmury przebijać się księżyc, który był tej nocy w pełni (oprócz saren i zająca żadnego wilkołaka nie spotkaliśmy), pozwoliło nam to w każdym razie trochę dojrzeć sąsiadujące góry. W drodze na Szyndzielnię mogliśmy też przyjrzeć się rozświetlonemu Bielsku. Po zejściu z góry ok. 5.15 okazuje się, że za 5 minut mamy autobus na dworzec pkp, więc szybko pakujemy niepotrzebne rzeczy i po przyjeździe busa kończymy naszą nocną wędrówkę.
SŁOWACJA-CHOPOK - Skitury i spacery po okolicy
Pomimo niesprzyjającym warunkom pogodowym za oknem wybraliśmy się na - jak się okazało - bardzo przyjemną wycieczkę. Na rozgrzewkę zrobiliśmy krótką turę na nartach- spod dolnych wyciągów na Chopok na wysokość około 1600m. Początek trasy robimy lewą odnogą nartostrady (sztucznie naśnieżona), a następnie idziemy poza trasą wzdłuż nieczynnego wyciągu narciarskiego już na naturalnym śniegu, którego wraz z wysokością systematycznie przybywa. Odnajdujemy tam świetny teren do zjazdu. Niestety wraz z wysokością robi się coraz bardziej mglisto, a do tego wynik testu lawinowego, którego dokonuje Mateusz jednoznacznie wskazuje, iż trzeba wracać (przy drugim wykonaniu płyta śniegu wyjeżdża już po wbiciu łopaty…). Kolejną atrakcją jest więc eksploracja skądinąd znanego nam już nieco sporego terenu wspinaczkowego (Machnato) w tej samej dolinie. A potem to już tylko spokojny powrót do domów, przerywany zakupami słowackich „towarów eksportowych” :)
TATRY ZACHODNIE - Dolina Jarząbcza - skitury
Debiut Michała na nartach. Postanowiliśmy od razu uczyć go na skiturach, żeby nie wchodziły mu w krew złe nawyki. W Chochołowskiej próbujemy trochę iść na nartach, ale sens miało to średni - totalnie zamoczyliśmy foki od spodu. Pierwotny plan - Kończysty - szybko musiał ulec modyfikacji, gdy gołym okiem ujrzeliśmy, że na stokach tego szczytu nie możemy liczyć nawet na niewielkie płaty śniegu. Ostatecznie poszliśmy za śladami wzdłuż potoku, prowadzącymi do Doliny Jarząbczej. Stoki Łopaty i Czerwonego Wierchu okazały się bardzo ciekawym terenem narciarskim, na którym śnieg dosyć dobrze się trzyma. Na wysokości ok. 1 700 m, nie docierając do żadnego specyficznego punktu, zdecydowaliśmy się na odwrót z uwagi na bardzo silny wiatr. Nasz kursant zmęczył się jak... kursant, ale dzielnie przyjął na zjeździe wiedzę z zakresu wpinania i wypinania nart, trawersowania zbocz i zsuwania się. Kiedy zaczęły się drzewa, natychmiast zapięliśmy mu kask, bo polegaliśmy na nim jeśli chodzi o transport do domu. Niestety ze względu na późną porę i zmęczenie materiału, zakręcanie będziemy musieli poćwiczyć na następnym wyjeździe. Doliną Chochołowską dało się zjechać do Polany Huciska, ale to może być już nieaktualne.
TATRY WYSOKIE - Niżnie Rysy
Przebieżka skitourowa na Niżnie Rysy (2430). Do Morskiego Oka idziemy z buta - wprawdzie dało się na nartach, ale uznaliśmy, że nie mamy na to czasu (piechotą zajęło nam to 1.5h). Morskie Oko, Czarny Próg i Czarny Staw pod Rysami tj. ok. 200 metrów przewyższenia przechodzimy na fokach; kolejne 800 m pionu to już tylko raki. Pod Bulą pod Rysami wykonujemy wykop, który potwierdza, że sytuacja śniegowa jest nieciekawa - górna warstwa śniegu jest zupełnie niezwiązana z podłożem. Na szczęście grubość tej pokrywy wynosiła na ogół kilka cm. Jesteśmy jedynymi skiturowcami w okolicy (czyżby wszyscy na zawodach?), poza nami widzimy tylko piechurów drapiących się na Rysy i wspinaczy działających na Kazalnicy. Wierzchołek osiągamy przed 16:00 - najtrudniejsze było ostatnie 200 m, nie da się ukryć że trochę zmęczyło nas te 1446 metrów podejścia. Zjazd jest pierwszorzędny, stromy (początkowo 42 stopnie) ale na ogół szeroki. Pod wierzchnią warstwą, która natychmiast się osuwała, śnieg był dosyć twardy, lecz nie zlodzony. Przed przemierzeniem Morskiego Oka musieliśmy przystanąć na dłużej na płotku, bo nogi zaczynały już odmawiać nam posłuszeństwa. Na szczęście sporą część stawu udało się pokonać bezwysiłkowo dzięki silnemu wiatrowi. W schronisku dłuższy postój; zjazd do Palenicy odbywamy już po zmroku. Piechotą idziemy ostatnie 20 minut, nie chcąc katować szlachetnych nart, które mieliśmy na tym wyjeździe na nogach (mieliśmy dokładnie ten sam model). Za ten dzień przyszło mi zapłacić okrutnymi odciskami na nogach od moich nowych butów - superlekkich i superniewygodnych (tanio sprzedam!).
BABIA GÓRA - na wschód słońca
Spontaniczny pomysł zainspirowany wiosennym już prawie słońcem wpadającym przez okno. -Jutro w góry! Babia. Dzwonię do Pacyfy, bo wiem, że ma wolne. Zastanawia się nie dłużej niż sekundę – Jadę! Ale może pojedźmy na wschód słońca. Czyli wyjazd już dziś. Do 22:00 wspinam się jeszcze na ściance w Bytomiu a o 23:30 wyjazd. Perfekcyjnie. Drogi puste. Podejście do Markowych Szczawin w 1h mimo oblodzonego szlaku, czyli z kondycją nie jest tak źle. Ja wprawdzie jak zwykle idę na dopingu, czyli z słuchawkami i odpowiednią muzyką na uszach. Pacyfka bez wspomagaczy twardo dorównuje mi kroku. Na perci akademików śniegu niewiele, ale przewiany i twardy. Spod nóg wydobywają się odgłosy mrożące krew w żyłach – głuche dudnienie, skrzypienie i trzaski łamiących się śnieżnych płyt. Na szczęście śniegu jest zbyt mało na jakiekolwiek zagrożenie lawinowe, ale zdecydowanie nie chciałbym usłyszeć tego gdzieś, gdzie wyjeżdżająca śnieżna deska mogłaby zabrać mnie ze sobą w daleką podróż. Na szczycie nagroda w postaci legendarnego wschódu słońca na "babci". Pięknie. Widok na Tatry dosłownie miażdżący. Robimy zdjęcia, chłoniemy słońce i schodzimy, bo jednak mróz. Powrót przez Bronę do samochodu i walcząc z narastającą sennością do domu, pod pierzynę.
Komunikat skiturowy: Podejście i zjazd z Babiej do Markowych przez Bronę możliwy, śniegu wystarczająco, ale jest bardzo twardy. Poniżej Markowych już raczej narty na plecach.
Jaskinia tatrzańska
Udana akcja w jednej z jaskiń tatrzańskich.
BESKID ŻYWIECKI - skitourowy biwaczek na Pilsku
W sobotę o 19:30 startujemy z parkingu pod ośrodkiem narciarskim. Z braku innych opcji, podchodzimy trasami, omijając najpierw narciarzy (nocne jeżdżenie) a potem ratraki. Mieliśmy spać w okolicach Hali Miziowej, ale dobrze się szło i zatrzymaliśmy się w sumie na Pilsku o 21:40. W nocy silny wiatr, temperatura w namiocie -7.5 st. Rano, wobec niekorzystnych warunków narciarskich zjeżdżamy po prostu na dół i wracamy do domu.
SUŁTANAT OMANU - Wspinaczki, jaskinie, off-road
Szersza relacja w sekcji Wyprawy.
Beskid Żywiecki - Ski tur Pilsko - Mechy - Rezerwat Pilsko - Las Suchowarski
Z szczytu Pilska rzadkim lasem zjeżdżamy na szczyt Mechy. Sam szczyt jest płaski otoczony niskimi świerkami. Pogoda idealna,bez chmur. Wyraźnie widać Tatry i Babią Górę. Śnieg momentami lepi się do nart, nawet nie trzeba zakładać fok. Od Pilska żadnych turowców. Cisze jednak przerywają jeżdżące i smrodzące skutery śnieżne które jeżdżą jak szalone obok nas. Trawersujemy Pilsko od wschodu. Dają nam popalić kosówki, które zapadają się pod nami. Wjeżdżamy między drzewa Rezerwatu Pilska, a następie Lasu Suchowarskiego. Teren zupełnie dziki. Adam wjeżdża w drzewo a Maciek znika pod kosówką , ale zjazd jest rewelacyjny. Jedziemy tak długo dopóki był śnieg. Gdy go brakło narty na plecy i za pół godziny jesteśmy na parkingu. Tam czekają już na nas Sonia i Gabi, które piechotą były na Hali Miziowej.
TATRY - Skitury w okolicach Kasprowego
W pięknych okolicznościach przyrody ( w Tatrach ciepło i słonecznie) robimy w dosyć "emeryckiej" wersji trasę Kuźnice-Schronisko na Kondratowej-Kasprowy-Kuźnice. Główny szlak naszego przejścia to różne odgałęzienia nartostrady Goryczkowej.
TATRY - jaskinia Zimna
Dokonano przejścia jaskini Zimnej od dolnego do górnego otworu. Wspinaczka nie sprawiała większych trudności, każda z nas znalazła "coś dla siebie". Czas akcji 8 godzin. Trochę czasu zeszło nam na szukanie prawidłowej drogi w partiach przy górnym otworze.
BESKID ŻYWIECKI - spacerowo na Krawców Wierch
Spokojny spacerek do Bacówki na Krawców Wierch, pogoda zdecydowanie wiosenna. Bacówka bardzo przyjemna i w dobrej lokalizacji gdyby chcieć robić przejście np. narciarskie od Zwardonia do Babiej (może w przyszłym sezonie ;)). W niedzielę szybki spacer granią na Grubą Buczynę, skąd rozpościera się piękny widok na Tatry i Pilsko. Wracając zatrzymujemy się jeszcze w Rajczy na boulderze :). Warunki na tury nieciekawe, granią niby się da, ale tylko szlakiem i to nie wszędzie.
Beskid Żywiecki - Ski tur Pilsko - Rysianka - Sopotnia.
Na Pilsko wjeżdżamy wyciągami. Na szczycie jesteśmy o 12:00.Zjeżdżamy przez Munczolik-Trzy Kopce na Rysianke. Warunki śniegowe rewelacyjne, pogoda mglista. Na Rysiance jesteśmy o 16:00. Wchodzimy na herbatę do schroniska. Zjazd do Sopotni zaczynamy gdy robi się ciemnawo. Nie umiemy trafić na szlak dlatego mamy wspaniały zjazd poza szlakiem. Na dole jesteśmy gdy jest już całkiem ciemno. Po godzinie przyjeżdżają po nas znajomi, którzy jezdzili na wyciągach. Adamowi tak spodobał sie wyjazd że pojechał w następną niedziele.
TATRY - Skitury w okolicach Kasprowego
O 6:40 autobusem dojeżdżamy z Zabrza na BP-Wirek, gdzie podjeżdża po Nas Ola. Szybkie śniadanko na stacji i wyruszamy o 7 ze sporym hakiem. Na szczęście przespałem większość drogi i nie musiałem się stresować z powodu dość ciężkiej nogi Oli, bo już przed 10:00 jesteśmy w Kuźnicach pod kolejką na Kasprowy. Dzielimy się na 2 grupy: pierwsza-Mateusz i Ola foczą nartostradą; druga - Pawlasy dają z buta przez Boczań. Spotykamy się w Murowańcu w samo południe. W chwili gdy wiatr rozwiewa chmurzyska na kilka sekund dostrzegamy, że początkowe plany muszą ulec zmianie bo na Żółtej Turni ani grama śniegu. Szybko podejmujemy decyzje o objęciu kierunku na Kasprowy i zjedzie z Liliowego lub Beskidu. Po paru minutach Tomek orientuje się, że coś mu lekko na plecach i w takim bądź razie chyba zgubił po drodze raki. Nie pozostaje mu nic innego jak resztę dnia spędzić na przebieżkach po Tatrach w poszukiwaniu zagubionego sprzętu. Bardziej rozważna i mniej roztrzepana część wycieczki zmierza ku Beskidowi skąd zjeżdża do dolnej stacji wyciągu krzesełkowego. Wjeżdżamy na górę i spotykamy Tomka i jego zgubę. Krótką przerwę przeznaczamy na narzekanie na panujące warunki narciarskie i zjeżdżamy przez Goryczkową do samego ronda. Tuż pod szczytem Kasprowego postanawiam jeszcze trochę poszaleć i oram głową przez poletko rozrzuconych skałek – ot taka sobie rozrywka. Zjeżdżamy pod auto jeszcze przed zmrokiem i powrót na Śląsk. Generalnie choć śniegu sporo to warunki fatalne (mgła, szreń, lód). Ewidentnie daje się zauważyć wzrost zainteresowania skiturami, gdyż połowa spotkanych narciarzy (w pobliżu Kasprowego) była wyposażona w sprzęt turowy.
P.S. Zaczynając ten opis chciałem napisać coś co pretendowałoby do nagrody na najlepszy opis roku, ale chyba poczekam z weną na jakiś bardziej treściwy wyjazd.
P.S. 2. Wiem, że uzgodniliśmy, że to Tomek zrobi opis, ale jaki jest sens czytania relacji z wyjazdu po kilku miesiącach:)
TATRY - Dolina Gąsienicowa
Po dwóch falstartach, ruszamy z Katowic o 08:35. Z uwagi na późną porę, postanawiamy tym razem wykorzystać ogólnonarodowe dobro, kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Kosztowało nas to trochę nerwów w ogonku i 64 zł, ale dzięki tej decyzji, w samo południe stajemy na szczycie Kasprowego. Przebijamy się przez tłumy na Beskid i dalej, na Liliowe. Foki nie były konieczne, gdyż ten szlak jest wydeptany jak Krupówki. Z Liliowego zjeżdżamy trzymając kierunek na stawy. Przez pierwsze 150 metrów śnieg typu beton. Ola nabiła sobie kilka siniaków, a ja efektownie wylądowałem głową w dół wprost na podchodzącym do góry skitourowcu ("trudne mamy dziś warunki, prawda?"). Potem znacznie się poprawiło i zrobiliśmy ładnych parę zakrętów w pysznej, ok. 20-centymetrowej warstwie świeżego puchu. Po dotarciu niemalże pod dolną stację wyciągu, zakładamy foki i ruszamy w kierunku przełęczy Karb. Po zachodniej stronie śnieg dosyć przyjemny, ale jak będzie na stronę Czarnego Stawu? Otóż całkiem nieźle - udało się nam odbyć ten klasyczny zjazd w rzadko chyba o tej porze roku spotykanych warunkach śniegowych. Zwłaszcza w jego górnej części jechaliśmy po miękkim i wiele wybaczającym śniegu. Ze Stawu zjechaliśmy następnie do Murowańca, gdzie po szybkiej decyzji ubraliśmy na powrót foki i weszliśmy z powrotem na Kasprowy, załapując się na zachód słońca. Cała pętla zajęła nam dokładnie cztery godziny. Z Kasprowego zjechaliśmy trasą w dol. Goryczkowej, w sporej części znowu po puchu. Po raz pierwszy w tym sezonie udało się nam wrócić do auta przed zmrokiem.
Przez cały dzień mieliśmy bardzo dobrą pogodę i widoczność; było wprawdzie zimno, ale słonecznie. Warunki narciarskie szczerze nas zaskoczyły, z perspektywy Katowic nie spodziewaliśmy się, że może być tak dobrze. Nartostrada w Goryczkowej jest przejezdna aż do Kuźnic, a nawet dalej. Co również było miłe, mimo ferii, bez problemu znalazł się dla nas stolik w restauracji.
Jura - Omszała Studnia
W ramach zwiedzania jaskiń jurajskich w Cisowej Skale zjeżdżam do Omszałej Studni (-10), w dziurze wysokie ale ciasne korytarze. Następnie przechodzimy ciekawym szlakiem wokół rezerwatu Pazurek. Bardzo ciekawe okazały się Zubowe skały. Teren lekko przyprószony śniegiem.
TATRY - Miętusia Wyżnia
W sobotę rano dojeżdżam do Krakowa, gdzie czekają już na mnie Kaja z Damianem. Po krakowskiej imprezie dnia poprzedniego szybko zamieniamy się z Damianem za kierownicą. Do bazy docieramy nawet szybko choć drogi poza zakopianką białe. Na bazie witamy się z krakusami i szybki przepak . Gdy ruszamy w góry chmury po prostu się rozmywają i pod sam otwór towarzyszy nam cudowna pogoda. Po męczącym pokonaniu stromego żlebu docieramy pod otwór. Dojście do Błotnego Syfonu schodzi błyskawicznie. Tutaj trochę latania z worem pełnym wody (3-osobowy zespół) ale jakoś poszło. Syfon Paszczaka też puszcza chociaż woda dostaje się w różne zakamarki kombinezonów. Syfon Salome to generalnie mała kałuża więc szybko docieramy na dno i wracamy. W drugą stronę lewarowanie idzie nam znacznie już łatwiej. Ale jeszcze przed syfonami dostaje powoli trzęsawek. Na powierzchni wita nas rozgwieżdżone niebo i temperatura grubo poniżej -10. W kombinezonach zjeżdżamy żlebem i przebieramy się w suche ciuchy. Do bazy docieramy ok. 23 i zastajemy krakusów w trakcie imprezy. Niestety nie dotrzymujemy do końca i idziemy spać. Powrót następnego dnia. Choć nie byliśmy wysoko w górach, warunki narciarskie oceniam jako dobre.
Łukasz ubiegł mnie z opisem, więc dopiszę tylko kilka zdań od siebie. Kolejna z akcji "dla koneserów" - niekoniecznie przyjemna, ale jak kiedyś inteligentnie skonstatował Mateusz Golicz - bez odrobiny upodlenia ten sport traci sens :) Za to powrót... dawno nie byłem w górach w tak piękną noc, aż nie chciało się iść na bazę.
ps. Relację z akcji "mufinki" zgłaszam do konkursu na "Opis roku 2011". Genialna.
Damian
TATRY - Jaskinia Zimna
Nowy Prezes klubu zaszczycił swoja obecnością naszą skromną, szybką akcje do Zimnej. W ciągu równo czterech godzin przeszliśmy od dolnego do górnego otworu. Przy kracie było sporo plecaków, także nic dziwnego że przy Ponorze spotkaliśmy Staszka Wasyluka z KKTJ-u z małą ekipą kursową (dzięki za puszczenie nas!). Potem jeszcze nawiązaliśmy łączność głosową z ekipą wracającą zza syfonu KKTJ-u. Każdy z nas coś tam sobie powspinał. Większość oszukiwała, jedynie Karol świecił przykładem i tylko raz chwycił się Bat'inoxa na Czarnym Kominie. Może warto też odnotować, że najważniejszą kością tego wyjazdu była kość ogonowa - najpierw Michał zjechał od kraty po lodzie, potem wszyscy przewracaliśmy się na śniegu i walczyliśmy o życie na zejściu z górnego otworu. Ogólnie, nie zmęczyliśmy się zbyt bardzo, ale przynajmniej ruszyliśmy się z miasta. Nawet Tomek J. żałował, że z nami nie pojechał. Wyszliśmy na tyle wcześnie, że przez chwilę nawet na poważnie planowaliśmy pójść do kina na Sanctum. Znaleźliśmy jednak niepomyślne recenzje w Internecie, więc podarowaliśmy sobie.
Pogoda w Tatrach zniechęcająca. Roztopy, momentami mżawka, halny, mgły. W Zachodnich żadnych szans na wycieczki narciarskie.
Muffinki bananowe
Banany miksujemy z cukrem i jajkami. Potem dodajemy mąkę, proszek, sodę i olej. Gotową masę przelewamy do papierków muffinkowych i pieczemy w formie do muffinek. Pieczemy ok. 20 minut w temperaturze 200 stopni.
TATRY - Jaskinia Zimna od dolnego do górnego otworu oraz Korytarz Rubinowy
W ramach niedzielnego spaceru w identycznym składzie powtórka akcji sprzed roku z wariantem do Rubinowego. Ekipa Nockowa (Mateusz, Ola, Michał i Prezes) przebiegają jaskinię jakieś dwie godzinki przed nami. My natomiast spotykamy w dziurze kurs KKTJ prowadzony przez Staszka Wasyluka – męża Kai. Fajnie tak spotkać małżonka w jaskini:) chwilę im towarzyszymy, po czym puszczają nas przodem przed Beczką (dzięki!). Odwrotnie niż w tamtym roku, każdy robi to czego nie lubi – czyli Kaja wspina, a ja targam wora. Przyznam, że wycieczka była jednak trochę dłuższa i bardziej męcząca niż zakładaliśmy na "dzień restowy". Ale co tam, odpocznę w pracy :) Integrujemy się na bazie jeszcze długo w noc, a rano pobudka o 6:00, bo koleżanka musi się stawić na rano do pracy w Krakowie.
TATRY - Jaskinia Miętusia, Ciasne Kominy
Dziura. Nareszcie znowu dziura. Już prawie zapomniałem jak to wciąga. Na szczęście rzucenie tego nałogu skutecznie utrudniają współuzależnieni. Zaczepny mail od Kajaka i znowu wiem, że Kundera miał rację – „Prawdziwe życie jest gdzie indziej”. Widok osobniczki we wnętrzu jaskiniowym, z worem i rogalem na twarzy działa jak pierwszy kieliszek na alkoholika:)
Kolejny raz udowadniamy, że idea integracji międzyklubowej ma przyszłość – czteroosobowa ekipa, trzy kluby. Statystyczną większość stanowią członkowie Nocka. Duma.
Zgodnie z opowieściami miało być erotycznie – czyli mokro i ciasno. Aż tak ciasno ani mokro wcale nie było – było miło. Akcja poszła sprawnie i bez przygód. Syfon na dnie urokliwy – głęboka, przejrzysta woda, pomościk zbudowany do magazynowania butli nurkowych – jak nad morzem. Powrót w coraz lepszych nastrojach, Wojtek rozkręca się towarzysko, wszyscy chyba czujemy, że jest dobrze, tu i teraz. Z Kir Michał i Wojtek wracają do domów (Michał ma cokolwiek bliżej), a ja z Kają dołączamy na bazie do krakusów (obóz zimowy KKTJ) i przy piwku wymyślamy akcję na jutro. Nałóg działa.
SUDETY - skitour na Śnieżkę
Mimo pobudki o 5:30am, startujemy z miasteczka Pec pod Sněžkou dopiero o 11:20. W Karkonoszach panuje zima na całego, ośrodki narciarskie pracują pełną parą. Atmosferę kurortu podtrzymuje charakterystyczna woń... spalin, która towarzyszy nam właściwie przez cały dzień, nawet na grani. Co chwilę mijają nas skutery śnieżne, najwyraźniej nieodłączny element krajobrazu tutejszego Parku Narodowego. Na pocieszenie mamy przepiękne widoki i świeży, nietknięty nartą skitourową śnieg. Popularne są za to biegówki. Nad Výrovką robi się gęsto od biegaczy i przekonujemy się jak niebezpieczny jest to sport. Biegacze na jak najbardziej cienkich nartach zjeżdżają granią i co chwilę któryś spektakularnie wywraca się, wzbijając w powietrze masę śniegu i czasem uszkadzając swój sprzęt. Przy któreś z kolei kraksie tego samego zawodnika odnotowuję w myślach, że naród czeski w pogardzie ma śmierć i jeśli poddaje się bez jednego wystrzału, to z czystego wyrachowania, w żadnym razie z tchórzostwa.
Po wyjściu na grań tj. na wys. ok. 1400, kierujemy się w stronę najwyższego szczytu Sudetów - Śnieżki (1602). Czterdziestominutowy spacer prawie płaską równiną uświadamia nam, jak bardzo te góry różnią się od innych pasm, tak bliskich naszym sercom. Z wyglądu drzew wnioskujemy, że trafiliśmy na wyjątkowo dobrą pogodę (bez wiatru). Wreszcie docieramy do granicy polskiej i Śląskiego Domu - schroniska położonego bezpośrednio pod kopułą Śnieżki. Widzimy już stąd, że zjazd będzie problematyczny - wiatr odsłonił kamienie. W tłumach podchodzimy ostatnie 200 m przewyższenia i kiedy dzień chyli się już ku końcowi, rozpoczynamy zjazd na południe (wzdłuż kolejki linowej). Początkowo dewastujemy trochę sprzęt, ale potem mamy 10 minut zjazdu w świeżym puchu, dla których warto było tu przyjechać. Dalej szlakiem przez las aż do górnych stacji ośrodka narciarskiego w Velkej Úpie. Już zamknięte, cała trasa dla nas, choć śnieg już twardy i nie jedzie się przyjemnie. Dzień kończymy obiadem bazującym na specjałach kuchni regionalnej. W domu jesteśmy po 22:00.
Beskid Żywiecki - PPA w narciarstwie wysokogórskim na Pilsku
Ostateczną decyzję o starcie podjąłem przed północą, 4.15 pobudka, przejazd do Korbielowa, wyjazd ratrakiem z grupą pozostałym maruderów do schroniska na hali Miziowej. Zawody odbywały się w parach. Przydzielono mi Szymona (startował pierwszy raz w zawodach). Trasa składała się z trzech częściowo różnych pętli. Od schroniska na Kopiec, potem zjazd przez las i długą rynną do czerwonej nartostrady, dalej do góry bardzo stromy odcinek w rakach po poręczówkach i lasem na Pilsko z dwoma stromymi podejściami w zakosach. Zjazd wzdłuż granicy (tu wyglebiłem niefortunnie przebijając w plecaku worek z drogocennym napojem) Druga pętla podobna ale bez raków. Szymon miał ciągłe problemy z sprzętem no i chyba braki kondycyjne. Zajęliśmy więc jedno z ostatnich miejsc ale przy tak wspaniałej pogodzie potraktowałem to raczej jako wycieczkę skiturową w cudownej scenerii beskidzkich i tatrzańskich szczytów (widoczność była idealna). Po za tym był to mój pierwszy start w tym sezonie. Po obiedzie w schronisku zjeżdżam do auta. Dzień kończę na zabawie studnówkowej.
Beskid Śl. - skiturowanie na Świniorce
Wyjazd treningowy do doliny Leśnicy w Brennej. W Beskidach wciąż mało śniegu na skitury. W okolicach wyciągów lepiej. Przeszliśmy 2 pętle trasy na zawody PPA w celu zapoznania się z terenem. Czas jednej pętli - 25 min. Póki co nie warto chyba niszczyć nart na kamieniach w lesie.
Mała Fatra - biwak
W brzydkiej pogodzie (mgła, wiatry) piechotą podążamy z Terchovej śladami Juraja Janosika. Potem mieliśmy pójść na Velký Kriváň, aby spać tam gdzieś w terenie, ale przenikliwe zimno w połączeniu z brakiem sprzętu do gotowania wybiło nam ten pomysł z głowy. Ostatecznie przespaliśmy się w pozostałościach po nieczynnym wyciągu na Gruniu. Następnego dnia schodzimy do Stefanowej, aby pozostawić tam zamarznięte butelki z wodą. Stamtąd dreptamy na Veľký Rozsutec, co miało sens właściwie jedynie kondycyjny. Na koniec wyjazdu zrobiliśmy zimowe przejście Hornych Dier (bez raków!) i po powrocie autobusem do punktu wyjścia, zakończyliśmy dzień obiadem bazującym na specjałach kuchni regionalnej.
AUSTRIA - narciarstwo przywyciągowe w dolinie Zillertal
Dolina posiada ogromne kompleksy narciarskie (dziennie byliśmy gdzie indziej). Przez 3 dni pogoda wspaniała z widokami na najwyższe alpejskie szczyty w Austrii. Później trochę gorzej. Trasy typu "dla każdego coś miłego". Widzieliśmy sporo skiturowców podchodzących nartostradami co chyba jest miernym pomysłem. Najwyższym osiągniętym kolejką punktem był Gletcher w Hintertuks (3250).
Tatry - Jaskinia Zimna
W sobotę rano jedziemy do Ski Bachledovej (Magura Spiska) na narty zjazdowe. Warunki dosyć trudne - roztopy, twardo, wiatr, widoczność taka sobie, nieco gości zza wschodniej granicy. Jeździmy do ok. 14. Po przerwie obiadowo-regeneracyjnej przebiegamy się do Zimnej dolnym otworem. Cel tym razem wypadł nam w Sali Złomisk, czas pobytu wyszedł 3h 20min. W niedzielę rano Marek deklaruje się jako niezdatny do wyjścia na świeże powietrze (gorączka itd.), jadę więc z Gośką znowu do Bachledovej. Tym razem jest pusto, chociaż warunki nadal późnowiosenne. W Katowicach jesteśmy z powrotem ok. 20:00.
Beskid Mały - Złota Góra na skiturach
Spotykamy się w sylwestrowy wieczór w domku u Zigi w Wielkiej Puszczy. Bardzo fajna zabawa w przemiłej atmosferze. W pierwsze minuty nowego roku przewozimy dziewczyny na saneczkach zamieniając się w chyba w renifery.
1 stycznia w trójkę (Damian, Heniek, Teresa) idziemy na skiturach na Targanicką Przełęcz a dalej na Złotą Górę (794). Legenda powiada, że bodaj w osiemnastym wieku zbójnicy ukryli w jakiejś pieczarze złoto. Obchodzę wierzchołek wkoło lecz jakoś nic nie znajduję i tylko wiatr huczał w knieji. Północne zbocza opadają dość stromo w dół. Stąd po różnych śniegach (generalnie śniegu mniej niż u nas i często zawadzaliśmy o różne przeszkody) zjeżdżamy do Wielkiej Puszczy. Trasa też była ciekawa. Najpierw leśnymi duktami, potem wspaniała jazda przez rozległą polanę a dalej kluczenie między drzewami a niżej chatami. Trafiamy jednak do celu wraz z zapadającym zmrokiem. Pozostała grupa zrobiła sobie pieszy spacer. Wieczór upływa tym razem na wspomnieniach (ach jak ten czas szybko upływa).
W niedzielę Tadek z ekipą jedzie jeszcze do Szczyrku a my z Zigą do domu. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FNowyRok
Wielkie dzięki Ziga za zorganizowanie imprezy.