Wyjazdy 2006: Różnice pomiędzy wersjami
(→I kwartał) |
|||
Linia 719: | Linia 719: | ||
{{wyjazd|CZECHY: narciarski wypad na Velky Polom w Beskidzie Śląsko - Morawskim|<u>Damian</u> i Teresa Szołtysik|26 03 2006}} | {{wyjazd|CZECHY: narciarski wypad na Velky Polom w Beskidzie Śląsko - Morawskim|<u>Damian</u> i Teresa Szołtysik|26 03 2006}} | ||
Wyruszamy na nartach z Horni Lomna. Na dole pogoda była dobra ale czym wyżej tym gorzej. Na Murinkowym szczycie dochodzimy do granicy czesko - słowackiej. Znajduje się tu też murowana kapliczka z 1910 r. Tu widoczność dość ograniczona. W wietrze niosącym dużo wilgoci podążamy na Velky Polom (1067). Napotykamy tu na ciekawe skały piaskowcowe. Jest to zresztą rezerwat przyrody. Sam szczyt porośnięty jest lasem. Stąd zjazd tą samą drogą. Śnieg mokry i ciężki lecz zjazd dość ciekawy. Później już w padającym deszczu. Już chwaliliśmy kolejną narciarską przygodę gdy przyszło nam się jeszcze pobawić w zimowe rajdy samochodowe jak po zalaniu głównej drogi w Kochłowicach zjechałem na leśną. Tu roztopy były gorsze niż w górach a jedno z jeziorek przebyłem po wysondowaniu kijkiem głębokości i usunięciu większej kry, no i trochę się spociłem. Wszystko jednak dobre co się dobrze kończy. | Wyruszamy na nartach z Horni Lomna. Na dole pogoda była dobra ale czym wyżej tym gorzej. Na Murinkowym szczycie dochodzimy do granicy czesko - słowackiej. Znajduje się tu też murowana kapliczka z 1910 r. Tu widoczność dość ograniczona. W wietrze niosącym dużo wilgoci podążamy na Velky Polom (1067). Napotykamy tu na ciekawe skały piaskowcowe. Jest to zresztą rezerwat przyrody. Sam szczyt porośnięty jest lasem. Stąd zjazd tą samą drogą. Śnieg mokry i ciężki lecz zjazd dość ciekawy. Później już w padającym deszczu. Już chwaliliśmy kolejną narciarską przygodę gdy przyszło nam się jeszcze pobawić w zimowe rajdy samochodowe jak po zalaniu głównej drogi w Kochłowicach zjechałem na leśną. Tu roztopy były gorsze niż w górach a jedno z jeziorek przebyłem po wysondowaniu kijkiem głębokości i usunięciu większej kry, no i trochę się spociłem. Wszystko jednak dobre co się dobrze kończy. | ||
− | |||
Linia 727: | Linia 726: | ||
{{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna|Ryszard Widuch, Konrad Mendyk, Mirosław Mendyk, Wojciech Sitko, Łukasz Zawada|25 03 2006}} | {{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna|Ryszard Widuch, Konrad Mendyk, Mirosław Mendyk, Wojciech Sitko, Łukasz Zawada|25 03 2006}} | ||
Akcja do Kasprowej Niżnej za Długie Jeziorko. | Akcja do Kasprowej Niżnej za Długie Jeziorko. | ||
− | |||
{{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitour na Lipowską|<u>Damian Szołtysik</u>, Kamil Szołtysik, Henryk Tomanek|19 03 2006}} | {{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitour na Lipowską|<u>Damian Szołtysik</u>, Kamil Szołtysik, Henryk Tomanek|19 03 2006}} | ||
Start niebieskim szlakiem z Złatnej. Szlak bardzo długi, nieprzetarty. Po trzech godzinach osiągamy schronisko na Lipowskiej (1290). Pogoda zrobiła się przepiękna. Potem narciarskim szlakiem przez Boraczy i Redykalny zjeżdżamy do Zapolanki a stąd do Złatnej przez rozległe polany. W ostatnich poświatach dnia docieramy do auta i szczęśliwie wracamy do domu. | Start niebieskim szlakiem z Złatnej. Szlak bardzo długi, nieprzetarty. Po trzech godzinach osiągamy schronisko na Lipowskiej (1290). Pogoda zrobiła się przepiękna. Potem narciarskim szlakiem przez Boraczy i Redykalny zjeżdżamy do Zapolanki a stąd do Złatnej przez rozległe polany. W ostatnich poświatach dnia docieramy do auta i szczęśliwie wracamy do domu. | ||
− | |||
{{wyjazd|SŁOWACJA: Mała Fatra|Daniel Bula, Damian Żmuda|18 - 19 03 2006}} | {{wyjazd|SŁOWACJA: Mała Fatra|Daniel Bula, Damian Żmuda|18 - 19 03 2006}} | ||
Wspinaczki na lodospadach (opis wkrótce). | Wspinaczki na lodospadach (opis wkrótce). | ||
− | |||
Linia 754: | Linia 750: | ||
Przy samochodzie dopada nas miły tym razem pan parkingowy i daje o sobie znać liczba godzin spędzonych w górach, a była już prawie 22. Jedziemy jeszcze zabrać graty z Jabłonki, zjeść i doprowadzić chatkę do stanu używalności. Kończymy 00.15 i ruszamy do Rudy. Po udrękach podróży nocą w domach jesteśmy po 3 a.m. | Przy samochodzie dopada nas miły tym razem pan parkingowy i daje o sobie znać liczba godzin spędzonych w górach, a była już prawie 22. Jedziemy jeszcze zabrać graty z Jabłonki, zjeść i doprowadzić chatkę do stanu używalności. Kończymy 00.15 i ruszamy do Rudy. Po udrękach podróży nocą w domach jesteśmy po 3 a.m. | ||
− | |||
− | |||
− | |||
{{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna|Tomek Jaworski + 2|12 03 2006}} | {{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna|Tomek Jaworski + 2|12 03 2006}} | ||
Akcja w Kasprowej do sali Rycerskiej. Zwiedzanie partii Gąbczastych. | Akcja w Kasprowej do sali Rycerskiej. Zwiedzanie partii Gąbczastych. | ||
− | |||
{{wyjazd|Szczelina Piętrowa|Tadek, Adam, Tomek, Artur Szmatłoch|12 03 2006}} | {{wyjazd|Szczelina Piętrowa|Tadek, Adam, Tomek, Artur Szmatłoch|12 03 2006}} | ||
Akcja w Piętowej Szczelinie połączona z kręceniem filmu. | Akcja w Piętowej Szczelinie połączona z kręceniem filmu. | ||
− | |||
{{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitour na Muńcuł|<u>Damian Szołtysik</u>, Henryk Tomanek , Teresa Szołtysik|12 03 2006}} | {{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitour na Muńcuł|<u>Damian Szołtysik</u>, Henryk Tomanek , Teresa Szołtysik|12 03 2006}} | ||
Z Ujsoł, z doliny Danielki długim trawersem podchodzimy na Kotarz (widoczność ograniczona). Stąd na Muńcuł (1185). Po opadach śniegu cała trasa nie przetarta. Z Muńcuła zjazd do doliny Danielki. Początkowo szlakiem a potem przez rzadki las. Warunki śniegowe były wspaniałe i zjazd wynagrodził trudy podejścia. | Z Ujsoł, z doliny Danielki długim trawersem podchodzimy na Kotarz (widoczność ograniczona). Stąd na Muńcuł (1185). Po opadach śniegu cała trasa nie przetarta. Z Muńcuła zjazd do doliny Danielki. Początkowo szlakiem a potem przez rzadki las. Warunki śniegowe były wspaniałe i zjazd wynagrodził trudy podejścia. | ||
− | |||
{{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Miętusia|<u>Damian Szołtysik</u>, Janusz Rudol (Rudi), Tadek i Tomek Szmatłoch|4 - 5 03 2006}} | {{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Miętusia|<u>Damian Szołtysik</u>, Janusz Rudol (Rudi), Tadek i Tomek Szmatłoch|4 - 5 03 2006}} | ||
Wyruszamy wcześnie rano (6.00). Po nocnej zadymce i opadach śniegu, na polanach w dolinie Miętusiej torujemy po pas w śniegu co drastycznie wydłuża podejście. W samej jaskini lina wisi tylko (aż) na kominie Męczenników. W Marwoju woda ok. 30 cm od stropu więc przejście nie nastręcza problemów (Tomek i Rudi przeszli na sucho w OP1). Ja z Tadkiem bez ubrań. Tadkowi spadła w wodzie wytwornica i musiał po nią zanurkować (na szczęście ją wymacał co chyba jest chyba kwestią szczęścia w zmąconej wodzie). Dalej pięknymi korytarzami szybko docieramy do syfonu Zielonego Buta. Tu woda sięga ok. 10 cm od stropu. Nie decydujemy się więc na dalszą drogę z uwagi na limit czasu, który założyliśmy. W drodze powrotnej zwiedzamy jeszcze kilka bocznych ciągów i likwidujemy oporęczowanie wychodząc z jaskini. Na dworze dalej sypało i po naszych śladach z rana nic nie zostało. Tak więc musieliśmy powtórzyć pracę. Akcja w jaskini trwała 11 godzin. | Wyruszamy wcześnie rano (6.00). Po nocnej zadymce i opadach śniegu, na polanach w dolinie Miętusiej torujemy po pas w śniegu co drastycznie wydłuża podejście. W samej jaskini lina wisi tylko (aż) na kominie Męczenników. W Marwoju woda ok. 30 cm od stropu więc przejście nie nastręcza problemów (Tomek i Rudi przeszli na sucho w OP1). Ja z Tadkiem bez ubrań. Tadkowi spadła w wodzie wytwornica i musiał po nią zanurkować (na szczęście ją wymacał co chyba jest chyba kwestią szczęścia w zmąconej wodzie). Dalej pięknymi korytarzami szybko docieramy do syfonu Zielonego Buta. Tu woda sięga ok. 10 cm od stropu. Nie decydujemy się więc na dalszą drogę z uwagi na limit czasu, który założyliśmy. W drodze powrotnej zwiedzamy jeszcze kilka bocznych ciągów i likwidujemy oporęczowanie wychodząc z jaskini. Na dworze dalej sypało i po naszych śladach z rana nic nie zostało. Tak więc musieliśmy powtórzyć pracę. Akcja w jaskini trwała 11 godzin. | ||
− | |||
{{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitour na Krawców Wierch|Damian Szołtysik , Teresa Szołtysik|26 02 2006}} | {{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitour na Krawców Wierch|Damian Szołtysik , Teresa Szołtysik|26 02 2006}} | ||
Wyruszamy z Glinki żółtym szlakiem. Za Kubiesówką trochę błądzimy. Łagodnym grzbietem osiągamy schronisko na rozległej polanie pod Krawców Wierchem (1048) i wychodzimy na nie wybitny wierzchołek. Po dowilży chwycił mróz (-10) i nawet na niezbyt stromych stokach dostajemy dużej szybkości. Po posiłku w schronisku zjeżdżamy prawie tą samą trasą w dół. Na trasie kilka dużych polan więc można było się wyszaleć. | Wyruszamy z Glinki żółtym szlakiem. Za Kubiesówką trochę błądzimy. Łagodnym grzbietem osiągamy schronisko na rozległej polanie pod Krawców Wierchem (1048) i wychodzimy na nie wybitny wierzchołek. Po dowilży chwycił mróz (-10) i nawet na niezbyt stromych stokach dostajemy dużej szybkości. Po posiłku w schronisku zjeżdżamy prawie tą samą trasą w dół. Na trasie kilka dużych polan więc można było się wyszaleć. | ||
− | |||
Linia 790: | Linia 778: | ||
* ''A po co wam tyle worow... O! I macie nawet kobiete!'' (anonimowy grotolaz) | * ''A po co wam tyle worow... O! I macie nawet kobiete!'' (anonimowy grotolaz) | ||
* ilosc przejsc Syfonu Marwoju (liczac w jedna strone): | * ilosc przejsc Syfonu Marwoju (liczac w jedna strone): | ||
− | + | ** Mateusz - 8 razy (brr!), | |
− | + | ** Michal - 4 razy, | |
− | + | ** Ola, Tomek - po 2 razy | |
− | + | * na sniadanie na biwaku, o godzinie 20:00 zjedlismy jajecznice z osmiu jaj z cebulka i miesem (!), | |
− | + | * ''Pawlas! Ty zobacz! Tu masz na metce cos napisane po japonsku! Po... po ri... poriesuteru!'' (cala ekipa stoi prawie nago i duzo bardziej powinno zalezec na znalezieniu swoich ciuchow niz na krotkim kursie katakany), | |
− | + | * ''A wiecie co, mnie sie nawet podobalo'' (Ola po wyjsciu z jaskini) (!!) | |
− | + | * jesli chodzi o odsniezanie wielkopowierzchniowe, trzeba przyznac, ze Tomek jest wysokiej klasy specjalista ;) | |
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
{{wyjazd|Beskid Mały- skitour na Czupla i Magurkę|<u>Asia Maciejowska</u>, Heniek Tomanek|19 02 2006}} | {{wyjazd|Beskid Mały- skitour na Czupla i Magurkę|<u>Asia Maciejowska</u>, Heniek Tomanek|19 02 2006}} | ||
Wyruszamy z Tresnej niedaleko Żywca przed 12 i łagodnym zboczem wchodzimy na niskie wzniesienia. Schodzimy ze szlaku żółtego na czerwony prowadzący ostro w górę na Czupel (najwyższy szczyt Beskidu Małego, 933m npm). Tutaj powoli zaczynają się nam odklejać foki. Śnieg jest bardzo mokry, dopiero na głównej grani staje się dość zmrożony. Widoki towarzyszące nam przez cały czas są przepiękne. Trawersujemy główną grań i dochodzimy do Magurki Wilkowickiej 913m npm. Tutaj, zaczyna się już robić ciemno. Zjeżdżamy w dół drogą dojazdową do schroniska na Magurce. Zjeżdza się bardzo ciężko, zwłaszcza że nic nie widać a śnieg nie zawsze w pełni pokrywa asfalt. W pewnym momencie ściągamy narty i schodzimy na nogach. Zjazd długi i męczący, szczególnie dla kolan. Niemniej jednak wyjazd był udany, pogoda cudowna a widoki piękn | Wyruszamy z Tresnej niedaleko Żywca przed 12 i łagodnym zboczem wchodzimy na niskie wzniesienia. Schodzimy ze szlaku żółtego na czerwony prowadzący ostro w górę na Czupel (najwyższy szczyt Beskidu Małego, 933m npm). Tutaj powoli zaczynają się nam odklejać foki. Śnieg jest bardzo mokry, dopiero na głównej grani staje się dość zmrożony. Widoki towarzyszące nam przez cały czas są przepiękne. Trawersujemy główną grań i dochodzimy do Magurki Wilkowickiej 913m npm. Tutaj, zaczyna się już robić ciemno. Zjeżdżamy w dół drogą dojazdową do schroniska na Magurce. Zjeżdza się bardzo ciężko, zwłaszcza że nic nie widać a śnieg nie zawsze w pełni pokrywa asfalt. W pewnym momencie ściągamy narty i schodzimy na nogach. Zjazd długi i męczący, szczególnie dla kolan. Niemniej jednak wyjazd był udany, pogoda cudowna a widoki piękn | ||
− | |||
{{wyjazd|Pilsko - wyjazd narciarski|<u>Damian Szołtysik</u> + os. tow.|19 02 2006}} | {{wyjazd|Pilsko - wyjazd narciarski|<u>Damian Szołtysik</u> + os. tow.|19 02 2006}} | ||
Pod szczyt Pilska na wyciągach a potem na fokach na właściwy, słowacki wierzchołek. U góry widoczność znikoma i porywisty wiatr. Zjazd nartostradami. | Pod szczyt Pilska na wyciągach a potem na fokach na właściwy, słowacki wierzchołek. U góry widoczność znikoma i porywisty wiatr. Zjazd nartostradami. | ||
− | |||
{{wyjazd|Pieniny - skitour na Wysoką|<u>Damian Szołtysik</u>, Henryk Tomanek, |12 02 2006}} | {{wyjazd|Pieniny - skitour na Wysoką|<u>Damian Szołtysik</u>, Henryk Tomanek, |12 02 2006}} | ||
Z Jaworek przez wąwóz Homole wychodzimy na Wysoką (1050). Sam szczyt (najwyższy szczyt Pienin) to skała, stanowiąca zwieńczenie niewielkiej grani dość stromej z obu stron. Przebiega tu granica państwa. Warunki są fatalne. Sypał śnieg i ograniczona widoczność. Heniek zostawił narty poniżej, ja zjeżdżam z samego wierzchołka przyhaczając w kilku miejscach o skały. Potem stromo w lesie a dalej przez rozległe polany w kopnym śniegu co były bardzo piękne. Od rezerwatu Homole jedziemy do Jaworek trochę okrężną drogą przez szerokie polany aż do auta. | Z Jaworek przez wąwóz Homole wychodzimy na Wysoką (1050). Sam szczyt (najwyższy szczyt Pienin) to skała, stanowiąca zwieńczenie niewielkiej grani dość stromej z obu stron. Przebiega tu granica państwa. Warunki są fatalne. Sypał śnieg i ograniczona widoczność. Heniek zostawił narty poniżej, ja zjeżdżam z samego wierzchołka przyhaczając w kilku miejscach o skały. Potem stromo w lesie a dalej przez rozległe polany w kopnym śniegu co były bardzo piękne. Od rezerwatu Homole jedziemy do Jaworek trochę okrężną drogą przez szerokie polany aż do auta. | ||
− | |||
{{wyjazd|Jaskinia w Trzech Kopcach|Katarzyna Nowicka, Ola Skowron, Daniel Bula, Michal Wycislik, Konrad Mendyk, Marcin Mendyk, Wojciech Lempke, <u> Mateusz Golicz</u>|10 - - 11 02 2006}} | {{wyjazd|Jaskinia w Trzech Kopcach|Katarzyna Nowicka, Ola Skowron, Daniel Bula, Michal Wycislik, Konrad Mendyk, Marcin Mendyk, Wojciech Lempke, <u> Mateusz Golicz</u>|10 - - 11 02 2006}} | ||
Ekipa kursowa przyjezdza na Karkoszczonke w piatek wieczorem, spotykajac tam Buliego i mnie przy herbatce, ku swojemu mniejszemu (na widok Buliego) lub wiekszemu (na moj widok, nie zapowiadalem sie :) zaskoczeniu. Buli jak zwykle prawi kursantom moraly, po kursantach jak zwykle splywa to jak po kaczce i moze to i dobrze :). Pobudka o barbarzynskiej (jak na tak szeroko zakrojona akcje) porze: 08:00. Czerwony szlak jest w miare przetarty (zapadanie tylko po lydki), idzie wiec calkiem sprawnie. W jaskini musimy podzielic sie na dwie grupy (grupa szturmowa: Daniel, Konrad, Marcin i Wojtek oraz maruderzy: Ola, Kasia, Michal, ja), z ktorych jedna oglada wieksza czesc dziury, a druga... i tak juz tam byla ;P. Z powrotem w ''schronisku'' jestesmy bardzo wczesnie (jakos tak między 14 a 15). Kursantow wysylamy do domu, a sami jeszcze do wieczora rozprawiamy o starych i nowych czasach. Calkiem spokojny, rekreacyjny wyjazd... | Ekipa kursowa przyjezdza na Karkoszczonke w piatek wieczorem, spotykajac tam Buliego i mnie przy herbatce, ku swojemu mniejszemu (na widok Buliego) lub wiekszemu (na moj widok, nie zapowiadalem sie :) zaskoczeniu. Buli jak zwykle prawi kursantom moraly, po kursantach jak zwykle splywa to jak po kaczce i moze to i dobrze :). Pobudka o barbarzynskiej (jak na tak szeroko zakrojona akcje) porze: 08:00. Czerwony szlak jest w miare przetarty (zapadanie tylko po lydki), idzie wiec calkiem sprawnie. W jaskini musimy podzielic sie na dwie grupy (grupa szturmowa: Daniel, Konrad, Marcin i Wojtek oraz maruderzy: Ola, Kasia, Michal, ja), z ktorych jedna oglada wieksza czesc dziury, a druga... i tak juz tam byla ;P. Z powrotem w ''schronisku'' jestesmy bardzo wczesnie (jakos tak między 14 a 15). Kursantow wysylamy do domu, a sami jeszcze do wieczora rozprawiamy o starych i nowych czasach. Calkiem spokojny, rekreacyjny wyjazd... | ||
− | |||
{{wyjazd|Skitour w Szczyrku|Mateusz Golicz|10 02 2006}} | {{wyjazd|Skitour w Szczyrku|Mateusz Golicz|10 02 2006}} | ||
Piatek, wyjezdzam (niestety dosc pozno) do Szczyrku i zaliczam Skrzyczne zielonym szlakiem; zjazd trasa narciarska. Nastepnie dreptam na Karkoszczonke, dolaczyc do ekipy wybierajacej sie do Trzech Kopcow. | Piatek, wyjezdzam (niestety dosc pozno) do Szczyrku i zaliczam Skrzyczne zielonym szlakiem; zjazd trasa narciarska. Nastepnie dreptam na Karkoszczonke, dolaczyc do ekipy wybierajacej sie do Trzech Kopcow. | ||
− | |||
{{wyjazd|SŁOWACJA - zdobycie Lodowego Szczytu w Tatrach Wysokich|Sebastian Śmiarowski, Tomasz Jaworski, Michał Tomaszewski (FF)|3 - 5 02 2006}} | {{wyjazd|SŁOWACJA - zdobycie Lodowego Szczytu w Tatrach Wysokich|Sebastian Śmiarowski, Tomasz Jaworski, Michał Tomaszewski (FF)|3 - 5 02 2006}} | ||
Start z schroniska Terriego. Po "betonach" szybko osiągnięto grań. Dalej z lotną asekuracją przez Konia wejście na szczyt Lodowego (2628). Bardzo mocny wiatr. Mierzona aerometrem temperatura na szczycie to -20, odczuwalna -40. Sprzyjające warunki zachęciły do dalszego trawersowania granią Lodowego do Lodowej Przełęczy. Jednak pogoda wkrótce drastycznie się zmieniła utrudniając orientację. Wycofano się jednym z żlebów opadających do Jaworowej doliny i w ciemnościach wielogodzinne zejście do Javoriny (dobrze po północy). W Javorinie przypadkowy nocleg w jednym z pensjonatów. Nazajutrz powrót dookoła do Terriego po rzeczy i powrót do domu (opis wg relacji Tomka, jest nadzieja, że ktoś z uczestników zamieści szerszą relację). | Start z schroniska Terriego. Po "betonach" szybko osiągnięto grań. Dalej z lotną asekuracją przez Konia wejście na szczyt Lodowego (2628). Bardzo mocny wiatr. Mierzona aerometrem temperatura na szczycie to -20, odczuwalna -40. Sprzyjające warunki zachęciły do dalszego trawersowania granią Lodowego do Lodowej Przełęczy. Jednak pogoda wkrótce drastycznie się zmieniła utrudniając orientację. Wycofano się jednym z żlebów opadających do Jaworowej doliny i w ciemnościach wielogodzinne zejście do Javoriny (dobrze po północy). W Javorinie przypadkowy nocleg w jednym z pensjonatów. Nazajutrz powrót dookoła do Terriego po rzeczy i powrót do domu (opis wg relacji Tomka, jest nadzieja, że ktoś z uczestników zamieści szerszą relację). | ||
− | |||
{{wyjazd|Wyjazd narciarski w Beskidy (Szczyrk)|<u>Damian</u>, Kamil, Paweł, Teresa Szołtysik oraz inne osoby tow.|29 01 - 3 02 2006}} | {{wyjazd|Wyjazd narciarski w Beskidy (Szczyrk)|<u>Damian</u>, Kamil, Paweł, Teresa Szołtysik oraz inne osoby tow.|29 01 - 3 02 2006}} | ||
Baza w Szczyrku. Oprócz zjazdów przy wyciągach kilka tur narciarskich: | Baza w Szczyrku. Oprócz zjazdów przy wyciągach kilka tur narciarskich: | ||
− | + | * Szczyrk - Bienkula - Magura - Klimczok - Beskidek - Szczyrk | |
− | + | * Szczyrk - Buczkowice - wejście na przełaj na Skalite - zjazd do Szczyrku | |
− | + | * Pośrednie - Malinów - Malinowska Skała - zjazd żółtym szlakiem do Lipowej - podejście niebieskim szlakiem na Skrzyczne - zjazd do Szczyrku (bardzo piękna trasa) | |
− | + | * wyjście zielonym szlakiem z Szczyrku na Skrzyczne i zjazd do Szczyrku | |
− | + | * Salmopol - Malinów - Skrzyczne - zjazd do Szczyrku | |
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
− | |||
Ogólnie warunki w górach bardzo dobre | Ogólnie warunki w górach bardzo dobre | ||
− | |||
{{wyjazd|Wyjazd narciarski w Beskidy (okolice Brennej)|Henryk Tomanek, Barbara, Tadek, Tomek, Artur Szmatłoch|29 01 2006}} | {{wyjazd|Wyjazd narciarski w Beskidy (okolice Brennej)|Henryk Tomanek, Barbara, Tadek, Tomek, Artur Szmatłoch|29 01 2006}} | ||
Z Brennej, z doliny Leśńicy wyjście na Gronik a później zjazd okrężną drogą z powrotem do doliny Leśnicy. | Z Brennej, z doliny Leśńicy wyjście na Gronik a później zjazd okrężną drogą z powrotem do doliny Leśnicy. | ||
− | |||
Linia 871: | Linia 835: | ||
Zdjecia z wyjazdu: na stronie 55. RDW. | Zdjecia z wyjazdu: na stronie 55. RDW. | ||
− | |||
{{wyjazd|Wyjazd narciarski na Błatnią|Tadek, Tomek, Artur Szmatłoch|22 01 2006 }} | {{wyjazd|Wyjazd narciarski na Błatnią|Tadek, Tomek, Artur Szmatłoch|22 01 2006 }} | ||
Wyjście na Błatnią z nartami (Tadek) i snowboardami zielonym szlakiem z Brennej. Zjazd drogą podejścia. | Wyjście na Błatnią z nartami (Tadek) i snowboardami zielonym szlakiem z Brennej. Zjazd drogą podejścia. | ||
− | |||
{{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Zimna|Ryszard Widuch, Tomek Jaworski, Mirosław Mendyk, Wojciech Lempke, Wojciech Sitko, Piotr Laska, Kamil Szołtysik, Grzegorz Konieczny (Koń), Sebastian Zychowicz (TKTJ), MIchał Maksalon (Max).|21 - 22 01 2006 }} | {{wyjazd|Tatry Zach. - jaskinia Zimna|Ryszard Widuch, Tomek Jaworski, Mirosław Mendyk, Wojciech Lempke, Wojciech Sitko, Piotr Laska, Kamil Szołtysik, Grzegorz Konieczny (Koń), Sebastian Zychowicz (TKTJ), MIchał Maksalon (Max).|21 - 22 01 2006 }} | ||
− | Akcja kursowa do Zimnej. Akcja na dwie grupy. Cała ekipa doszła do Wideł. Wszystko odbyło się sprawnie | + | Akcja kursowa do Zimnej. Akcja na dwie grupy. Cała ekipa doszła do Wideł. Wszystko odbyło się sprawnie. |
− | |||
{{wyjazd|Biwak zimowy - Redykalny Wierch w Beskidzie Żywieckim|<u>Damian Szołtysik,</u> Kamil Szołtysik oraz na miejscu ponad 100 osób z różnych klubów Polski|14 - 15 01 2006 }} | {{wyjazd|Biwak zimowy - Redykalny Wierch w Beskidzie Żywieckim|<u>Damian Szołtysik,</u> Kamil Szołtysik oraz na miejscu ponad 100 osób z różnych klubów Polski|14 - 15 01 2006 }} | ||
Jak co roku nieformalny zlot grotołazów, wspinaczy (i nie tylko) z klubów całej Polski. My wystartowaliśmy z Żabnicy na nartach. Na Boraczym przecudne widoki na na tle czerwonego od zachodu słońca nieba. Widać Małą Fatrę, Niżne Tatry i Tatry Zachodnie. Na rozległej polanie Redykalnego Wierchu (1146) rozbiliśmy namioty. W nocy płonęło wielkie ognisko. Pogoda była wymarzona. Księżyc oświetlał wszystko doskonale. Brak wiatru. Niezbyt duży mróz. Ludzie schodzili się do późna na nartach, rakietach i tradycyjnie. O dziesiątej było przemówienie Jurka Ganszera (SBB), kierownika całego zamieszania. Potem śpiewy i dyskusje "w grupach". Ranek nie mniej piękny. Po grupowym zdjęciu pozowanym część osób zjechała (i zeszła) wraz z Jurkiem do Jaskini w Boraczej. Jest to szczelinowa jaskinia, dość charakterystyczna do jaskiń beskidzkich. Po zwiedzeniu jaskini razem z Kamilem zjeżdżam w fantastycznych warunkach do Żabnicy. (szczegóły i zdjęcia na stronie SBB) | Jak co roku nieformalny zlot grotołazów, wspinaczy (i nie tylko) z klubów całej Polski. My wystartowaliśmy z Żabnicy na nartach. Na Boraczym przecudne widoki na na tle czerwonego od zachodu słońca nieba. Widać Małą Fatrę, Niżne Tatry i Tatry Zachodnie. Na rozległej polanie Redykalnego Wierchu (1146) rozbiliśmy namioty. W nocy płonęło wielkie ognisko. Pogoda była wymarzona. Księżyc oświetlał wszystko doskonale. Brak wiatru. Niezbyt duży mróz. Ludzie schodzili się do późna na nartach, rakietach i tradycyjnie. O dziesiątej było przemówienie Jurka Ganszera (SBB), kierownika całego zamieszania. Potem śpiewy i dyskusje "w grupach". Ranek nie mniej piękny. Po grupowym zdjęciu pozowanym część osób zjechała (i zeszła) wraz z Jurkiem do Jaskini w Boraczej. Jest to szczelinowa jaskinia, dość charakterystyczna do jaskiń beskidzkich. Po zwiedzeniu jaskini razem z Kamilem zjeżdżam w fantastycznych warunkach do Żabnicy. (szczegóły i zdjęcia na stronie SBB) | ||
− | |||
{{wyjazd|SŁOWACJA: Tatry Bialskie - Hawrań|Sebastian Śmiarowski, Michał Tomaszewski (FF)|14 01 2006 }} | {{wyjazd|SŁOWACJA: Tatry Bialskie - Hawrań|Sebastian Śmiarowski, Michał Tomaszewski (FF)|14 01 2006 }} | ||
Wejście na Havrań północno-wschodnią ścianą, recenzja na stronce http://www.gorskapasja.dvd.pl są tam też bardzo ładne zdjęcia. | Wejście na Havrań północno-wschodnią ścianą, recenzja na stronce http://www.gorskapasja.dvd.pl są tam też bardzo ładne zdjęcia. | ||
− | |||
Linia 898: | Linia 857: | ||
Druga grupa wyruszyła później i w głębokich śniegach (nie przetarte) dotarła do północnego otworu Czarnej skąd przeprowadzono akcję do jeziorka Szmaragdowego. W nocy mróz 17 stopni. | Druga grupa wyruszyła później i w głębokich śniegach (nie przetarte) dotarła do północnego otworu Czarnej skąd przeprowadzono akcję do jeziorka Szmaragdowego. W nocy mróz 17 stopni. | ||
− | |||
{{wyjazd|Zawody bulderowe w Zawadzkim|<u>Krzysztof Kubocz (Cyklista)</u>, Marcin Duczek|7 01 2006}} | {{wyjazd|Zawody bulderowe w Zawadzkim|<u>Krzysztof Kubocz (Cyklista)</u>, Marcin Duczek|7 01 2006}} | ||
Dnia 07 stycznia 2006 roku odbyły się otwarte zawody bulderowe w Zawadzkim na które oczywiście pojechaliśmy i niechcąc się chwalić ale nasz kolega Marcin Duczek w katorgi juniorów na 4 przystawki eliminacyjne i 3 finałowe, zrobił 6 z OSa i bez problemowo zdobył 1sze miejsce. Ja wiekiem nie mieszczę się w juniorach i musiałem powalczyć z seniorami, jednakże skończyło się na eliminacjach. | Dnia 07 stycznia 2006 roku odbyły się otwarte zawody bulderowe w Zawadzkim na które oczywiście pojechaliśmy i niechcąc się chwalić ale nasz kolega Marcin Duczek w katorgi juniorów na 4 przystawki eliminacyjne i 3 finałowe, zrobił 6 z OSa i bez problemowo zdobył 1sze miejsce. Ja wiekiem nie mieszczę się w juniorach i musiałem powalczyć z seniorami, jednakże skończyło się na eliminacjach. | ||
− | |||
{{wyjazd|Beskid Śl - skitour na Czantoriach|<u>Sebastian Śmiarowski</u>|7 01 2006 }} | {{wyjazd|Beskid Śl - skitour na Czantoriach|<u>Sebastian Śmiarowski</u>|7 01 2006 }} | ||
Z Ustronia Polany czerwonym na Czantorie Wlk. Na szczycie piękne widoki, inwersja - morze chmur a z niego wyłaniające się wierzchołki. Po czeskiej stronie Radegast:) i dalej na Czantorie Mł., powrót do niebieskiego szlaku i zjazd w puchu do Ustronia Uzdrowisko. Szlaki nie przetarte i mnóstwo śniegu. | Z Ustronia Polany czerwonym na Czantorie Wlk. Na szczycie piękne widoki, inwersja - morze chmur a z niego wyłaniające się wierzchołki. Po czeskiej stronie Radegast:) i dalej na Czantorie Mł., powrót do niebieskiego szlaku i zjazd w puchu do Ustronia Uzdrowisko. Szlaki nie przetarte i mnóstwo śniegu. | ||
− | |||
{{wyjazd|Beskid Śl - skitour na Orłową|<u>Damian</u> i Teresa Szołtysik|1 01 2006 }} | {{wyjazd|Beskid Śl - skitour na Orłową|<u>Damian</u> i Teresa Szołtysik|1 01 2006 }} | ||
Z Ustronia Dobki weszliśmy zielonym szlakiem na Orłową (815). Śnieg ciężki i mokry w górnych partiach torowanie w głębokim śniegu. Zjazd mniej więcej drogą podejścia. W górach nie spotkaliśmy nikogo. | Z Ustronia Dobki weszliśmy zielonym szlakiem na Orłową (815). Śnieg ciężki i mokry w górnych partiach torowanie w głębokim śniegu. Zjazd mniej więcej drogą podejścia. W górach nie spotkaliśmy nikogo. |
Aktualna wersja na dzień 15:14, 6 lis 2008
IV kwartał
SŁOWACJA: Tatry Wysokie
Dokonano wejścia na Baranie Rogi. Noclegi w chacie Terrriego.
Bieszczady - wielka pętla
Późnym wieczorem 28 grudnia wpakowaliśmy się do pociągu, który zawiózł nas do Zagórza, a następnie minibusem udaliśmy się do stodoły (tam spaliśmy) w Ustrzykach Górnych. Odbyliśmy mały rekonesans terenu, który zakończył się imprezą w hoteliku u ziomali. Następnego ranka wyszliśmy w góry - cel: zrobienie wielkiej pętli z noclegiem Ustrzyki Górne-Szeroki Wierch-Tarnica-Kopa Bukowska-Halicz-Rozsypaniec-Wołosate-Ustrzyki Górne.
Mimo trudnych warunków, silny wiatr i kiepska widoczność, zdobyliśmy Tarnicę, a następnie udaliśmy się w dalszą drogę w poszukiwaniu noclegu. Za Przełęcz Goprowską poszliśmy w las, gdzie przespaliśmy noc w naszym słynnym tropiku. Około 9 wyruszyliśmy w dalszą drogę, która okazała się cienką czerwona linią życia. W bardzo trudnych warunkach przedzieraliśmy się przez zawieje śnieżną, nie było widać nic, a tym bardziej licho oznakowanego szlaku. Pod Haliczem sytuacja nabrała czarnych kolorów, a cienka czerwona linia groziła pęknięciem - postanowiliśmy wrócić. Wiatr odbierał nam ostatnie siły, a lód wbijał się w nasze przerażone twarze. Wojciech doznał lekkiego odmrożenia policzków, ale nie zniechęciło go to do ekstremalnych wyjazdów. W drodze powrotnej nie było widać naszych śladów, a mgła zasłoniła wszelkie oznaki szlaku. Mimo to docieramy do lasu, który prowadzi nas do Wołosatych. Popołudniem z ulgą wypijamy zasłużone piwo oraz grzane winko. W knajpie spotykamy ziomali, którzy podwożą nas do Ustrzyk.
Akcja ta to lekcja pokory i większego szacunku dla polarników oraz ludzi gór, a przede wszystkim dla samych gór.
Po kąpieli spędzamy Sylwester w knajpie z wypiekami na twarzy. Następnego dnia udajemy się do domu takim samym transportem.
Jeszcze tam wrócimy, aby nacieszyć się pięknymi widokami, które teraz nie były nam dane.
Bieszczady w skrócie
Pogoń za zimą rozpoczelismy bardzo wczesną sobotą, o 3:40 a.m. Unikając w ten sposób problemu zatłoczonych dróg szybko natrafiamy na inny pt. awaria spryskiwaczy. Początkowa diagnoza, jakoby przyczyną był brak płynu, zostaje odrzucona na pierwszej odwiedzonej stacji benzynowej- po uzupełnieniu rzekomych braków wciąż nie działają. Tak więc droga mija nam pod znakiem udoskonalania metod czyszczenia szyb bez wychodzenia z auta (najwyższym osiągnięciem było wylewanie płynu bezposrednio z butelki na szybę, gdzie główną rolę odgrywał szyberdach. metoda jednak nieskuteczna bez zatrzymania pojazdu. (dziwne...;p)). Za Sanokiem krótki szok w odpowiedzi na pojawienie się kolejnego, a w zasadzie kluczowego problemu, czyli "gdzie ten snieg!". Głębszy niż po kostki pojawia się dopiero na wysokosci Cisnej, a im dalej w las, tym bardziej skłonni jestesmy uwierzyć że mamy zimę nie tylko na podstawie kalendarza ;-) Jednak, jak usłyszałam, szału nie ma.
Na Przełęczy Wyżniańskiej parkujemy jakos 10:30 i stamtąd, nie mając póki co żadnej wizji pobytu (chociaż, jak się pózniej dowiedzielismy, w Bieszczadach jest się po to by *być*), kierujemy się na Połoninę Caryńską. W drodze towarzyszą nam ostatnie tego dnia (i raczej kilku następnych) promienie słońca oraz spory zapas sylwestrowych turystów. Przy rozwidleniu szlaków na grani ochoczo i dosć szybko decydujemy się na zejscie do Ustrzyk Górnych by potem szlakiem przez Wielką Rawkę przedostać się do schroniska pod Małą Rawką (które generalnie znajduje się jakies 15min od samochodu), mając w duszy nadzieję, że po zmroku już nikt nas stamtąd nie wyrzuci. Ochoczo i szybko, bo wieje jak jasny gwint! Dalej niezwykłe 40 min Połoniną, przemierzone pod kątem 75st. do podłoża przy prawie zerowej widocznosci (tym bardziej jesli idzie się z zamkniętymi oczami) i polarowych spodniach (równie dobrze można chyba bez). Także las witam z miłą ulgą i z wrażeniem jak po wizycie u wsciekłego akupunturzysty.
Pod wiatą już za Ustrzykami raczymy się obiadem. Jest po 15:00 gdy ruszamy w dalszą drogę. Jednak po małej weryfikacji planów na Przełęcz Wyżniańską wracamy drogą- tym razem wygrało umiłowanie do ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Schronisko witamy już po ciemku zastając w srodku kilkudziesięcio osobową ekipę, także każda dostępna przestrzeń małej chatki wypełniona była ludzmi, psami i kotami, aż po dach, co nie zmienia faktu że to bardzo sympatyczne miejsce :-). Idę więc się usmiechnąć do kogo trzeba i już w porze dobranocki moscimy sobie legowisko na wąskim kawałku gleby, gdzies pomiędzy spadzistym dachem stryszku a "włazem" w podłodze. Wybornie. :-)
Rankiem zostawiamy jeszcze graty i ruszamy "na lekko" na Małą Rawkę. Jednak nie bylismy pierwsi i po drodze spotykamy innych swirów już wracających (a była jakos 9:00), którzy informują nas że trochę tam wieje. Wymienilismy się usmiechami i poszlismy dalej. Na górze wiało. Poćwiczylismy sobie więc skakanie z wiatrem w dal, stanie twarzą pod wiatr na czas i takie tam, własciwie głównie po to by przeszła nam ochota na odwiedzenie Wielkiej Rawki. I przeszła. Chowamy się za jedynym w okolicy krzakiem i delektujemy gorącą herbatą. W dół biegniemy i turlamy się na przemian, po drodze informując kolejną ekipę że trochę tam wieje, po czym rozchodzimy się w zrozumieniu.
Schodzimy do samochodu i przenosimy się na inny parking na Przłęcz Wyżnią. Po drodze, na licznych serpentynach, prawie co chwila mijamy samochody których własciciele postanawiają własnie założyć łańcuchy, gdyż pod warstewką sniegu od wczoraj pojawił się lód. Bardzo się jednak cieszę że choć raz stresy związane z przyczepnoscią czy wysokoscią zawieszenia nas nie dotyczą. Z Przeł. Wyżniej idziemy jeszcze na spacer na Połoninę Wetlińską, żeby nacieszyć się zimą. Drugie sniadanie w schronisku i z powrotem. Co jak co, ale schodzenie z góry zimą jest naprawdę fajne :-) Tym sposobem o 15:00 jestesmy znów przy samochodzie i zostaje zarządzony odwrót, do domu docieramy po 7,5h podróży (pokusiło mnie by jechać przez Limanową...). Nowy Rok witamy zatem kameralnie.
W drodze jeszcze kilka atrakcji. Podrzucamy o kilka wiosek dwójkę autostopowiczów spieszących na imprezę (szli od 10 rano z przystankami tylko na grzańce), którzy w zamian odpłacają nam przytaczaniem mądrosci życiowych swojego mentora- niejakiego Ryska. Po 4h jazdy zaczyna padać deszcz likwidując problem brudnych szyb. Wkrótce potem spryskiwacze odzyskują moc- zwyczajnie, odmarzły. Także pierwszy wypad w Bieszczady mam zaliczony. Nastepnym razem mam nadzieję je zobaczę. :-)
Jura - jaskinia Na Plebani
Bardzo ciekawa jaskinia i pod względem dojścia i pod względem geologicznym. Więc najpierw trzeba otrzymać zgodę proboszcza w Niegowej a następnie odwalić żelbetową płytę (tu w starej studni na wodę na głębokości ok. 30 m znajduje się boczny korytarz wiodący a właściwie zaczynający jaskinię). Cała studnia ma może z 50 - 60 m i nawet można nie zauważyć wejścia (?), co przydarzyło się Agnieszce. Ciekawostką są osadzone w litym wapieniu otoczaki zupełnie jak rodzynki w cieście. Jaskinia składa się z 2 większych sal i bocznych korytarzy. Po akcji część grupy od razu wchodzi do kościoła na mszę a pozostali jadą do Postaszowic na Sylwestra gdzie balowali już od wczoraj koledzy z TKTJ. Był tam jeszcze Maciek Dziurka, Krzysztof Kubocz, Grzegorz Przybyła i Daniel Bula z znajomymi.
Wcześniej Asia Jaworska z Heńkiem Tomankiem odwiedzili jaskinię Szczelina Piętrowa.
Podziękowania dla księdza proboszcza za udostępnienie jaskini
Babia Góra
Wejście na szczyt Babiej Góry percią Akademicką. Fatalna pogoda.
Jaskinia Zimna - Wielki Komin, Zamulone Studnie, partie za Syfonem Krakowskim i trawers otworów
Jeszcze przed świętami odpowiednio naspitowaliśmy Maćka, który zaplanował tę skomplikowaną logistycznie akcję... ale do rzeczy - u wylotu Kościeliskiej jesteśmy (Michał, Ola, Sławek i ja) o 07:00, a po kilkunastu minutach poślizgu dołącza do nas Zabrze. Kościeliska pod śniegiem (wow!). Pogoda świetna, lekki mrozik, zero chmur, wschodzące słońce na ośnieżonych szczytach - ech, muszę w końcu reaktywować aparat... :)
Przebieramy się w standardowym miejscu. Na początek ruszamy w małym zespole dolnym otworem (Ola, Michał, ja), aby sprawdzić drożność ponoru. Okazuje się suchy jak jasny gwint, ale w przebłysku taktycznego geniuszu postanawiamy się trzymać wersji, że będziemy się musieli wykąpać do pasa.
W międzyczasie reszta ekipy zajmowała się poręczowaniem dojścia do otworu górnego - kiedy ich doganiamy, na linie wiszą jeszcze jakieś ostatki. Po drodze mijamy Sławka, który rezygnuje z udziału w zasadniczej części akcji - no i ostatecznie, po odrobinie leżakowania na zimowym słońcu, górnym otworem wchodzi nas do Zimnej sztuk siedem.
Na Widłach narada bojowa - dzielimy się na trzy ekipy: Michał i Pawlas lecą poręczować Zamulone Studnie; Remik, Piter i Maciek zajmują się Wielkim Kominem, a ja z Olą pracujemy nad prożkiem Burcharda i Syfonem Krakowskim. Jak było u innych - nie wiemy, ale u nas szczęściem bozia niektórym dała metr osiemdziesiąt wzrostu, więc prożek był jedynie prostą formalnością. Z Syfonem już nie poszło tak lekko. Próbowaliśmy różnych strategii. Rytuały wudu zostały z miejsca odrzucone, woda ani nie drgnęła, zabraliśmy się więc za rozwijanie szlaucha, który wcześniej dostaliśmy od Sławka. Niestety doświadczenie w takich skomplikowanych metodach mamy niewielkie, ale przyjmijmy, że winę za niepowodzenie ponosi niewłaściwy dobór węża, niemożliwe do wyprostowania zagięcia no i zbyt mała różnica poziomów. W każdym razie, ostatecznie wracamy do tzw. metody szczytowo-pompowej. W metodzie tej kluczową rolę odbierają trzy elementy - nabierak (ja), odbierak (Ola) i naczynie robocze (ktoś zostawił 8-litrowe wiadro). Reszty chyba wyjaśniać nie trzeba.
Mija może z półtorej godzinki, może dwie - i spotykamy się wszyscy na świątecznym obiedzie na Widłach. Po posiłku rotacyjna wymiana ekip: mój (dwuosobowy) zespół wybiera się na Komin (czy ktoś wie o co chodzi z tym flakonikiem na samym dole?), ekipa Maćka na Zamulone (ściągają sznurki), a Michał z Pawlasem zostają skierowani do dalszego pompowania. Dzięki udziałowi ekspertów takich jak Pawlas (patrz wyjazd z 9.12.2005), po dalszej godzince czy półtorej z syfonu zostaje już tylko mała kałuża. W nagrodę zarówno nabierak, jak i odbierak otrzymują niepowtarzalną szansę odwiedzenia Wielkiego Komina - a ja z Olą tarzamy się w pozostałym po syfonie błotku, żeby potem pobawić się w Korkociąg i poręczowanie małego zjazdu do Korytarza Galeriowego. Moim zdaniem troszkę przereklamowany, no ale nie widziałem wszystkiego i miałem kiepskie światło (no cóż - niedawno zepsułem swoją wytwornicę...)... W tym miejscu następują różne mijanki, w wyniku których ląduję w kompanii karnej (Ola, Piter, ja) skierowanej do poręczowania dojścia do otworu dolnego. W czasie kiedy reszta zwiedza partie za Korytarzem wzdłuż i w poprzek, my robimy tradycyjny obiadek (niestety tym razem nie daliśmy rady wyżywić wszystkich, ale obiecuję że to się nie stanie normą :) - a później bawimy się w zjazd do Chatki, Biały Komin, i tak dalej. Cierpimy na poważny niedobór karabinków (ech ... a w aucie zostawiłem 15), ale na Beczce dogania nas Maciek i przekazuje w darze spory łańcuch, który wystarczył aż do końca...
Na tym etapie ekipa jest już nieco zmęczona, więc stopniowo ujawniamy informację, że Ponor jest suchy. Efekty są piorunujące, dodatkowy przypływ sił jest szczególnie widoczny w części ekipy nie posiadającej plastikowych kombinezonów: w Pawlasa i Pitera wstępuje nowe życie i dzięki temu, już po wyjściu na powierzchnię, mamy okazję zapoznać się z humorem na akademii medycznej (przychodzi baba do lekarza (...), a także niezapomniane dowcipy o ginekologach). Na zewnątrz pojawiamy się po północy. Trochę zimno, ale przynajmniej SUCHO - no i to niebo... Pozostaje tylko pożałować tych, którzy za siedem godzin muszą się stawić w pracy.
Dla statystyki - jeszcze czas trwania akcji: ok. 12 godzin.
NORWEGIA - jaskinia Oyfjellgrotta
Przeżywam męki twórcze, niestety byłem sam w Norwegii i sam musze się z tego rozliczyć.
Pamiętacie jak Jaś Fasola pojechał do Stanów, ja pojechałem na podobnych zasadach. Ni stąd ni zowąd znalazłem się w Mosjoen, ok. 100km. od koła podbiegunowego, miasto jest 13000 metropolią z hutą aluminium. To, co tam robiłem, udało mi się dzięki psychoanalizie wymazać z pamięci. Pamiętam tylko, że każdy dzień pobytu w hotelu kosztował organizatora ok. 300zł, czyli jak na dobrych wczasach. Nauczyłem się tam obierać krewetki ze skorup.
Jedno mi utkwiło w pamięci, że zaczęli się koło mnie kręcić dziwni faceci, pytając a to o Szczelinę P. a to o Studnisko lub o jaskinie w Tatrach. Nie wiem jak mnie rozpoznali, bo na czole nie miałem napisane, że kiedyś chodziłem po jaskiniach.
Po pewnym czasie szydło wyszło z worka, jest DZIURA!!! jakieś 4km. od kampu i trzeba iść. (taki imperatyw kategoryczny)
Na początku było wielu chętnych, instynkt mi podpowiedział „trzymaj się Daniela i Kuby, młodych inżynierów z budowy. Tylko Oni mogli zorganizować transport, a Kuba miał już rozpracowane dojście, przynajmniej tak to na początku wyglądało. Do jaskini wybraliśmy się we trójkę 17.12. Akurat pierwszy raz od pięciu tygodni napadało 20cm śniegu, co kompletnie wykasowało nam drogę podejścia i zaczął się chocholi taniec w zasypanych śniegiem górach. Dzięki uporowi chłopaków, że jednak musimy przejść przez potok, a potem wdrapać się po zboczu o nachyleniu ok. 70º bez trzymanki- jeszcze teraz boli mnie potłuczone udo- dotarliśmy do Oyfjellgrotta, prawda, że romantyczna nazwa. To, co tam zobaczyłem obnażyło z całą surowością moje braki wiedzy geologicznej. Dookoła granit, a tu myta jaskinia, aż boje się opisywać ,bo jeszcze bardziej wychynie moje nieuctwo. Jaskinia ma ok. 500m długości, jest rozwinięta poziomo i przez autochtonów jest używana jako turystyczna, o czym świadczą dwie aluminiowe drabiny na progach.
Wejście okazało się dużym tunelem z mostem wiszącym nad głową, potem upad i niespodzianka, huk wody jak w Śnieżnej. Okazało się, że meandrem wali całkiem spory strumyk i są wodospady. Jaskinia jest dość obszerna, chyba, że chcemy pomyszkować. Trochę błądząc (brak planu), idąc w górę rzeki dotarliśmy do drugiego otworu, na powierzchni znaleźliśmy potok, który normalnie wpada między kamienie i tle go widać, jak w regularnym krasie.
W czasie powrotu zrobiliśmy sesję zdjęciową, a potem Daniel uruchomił radio, które spowodowało przyjazd samochodu po nasze cokolwiek zmęczone ciała. Dziękuję moim towarzyszom za wspólną wycieczkę do pięknej jaskini i dziękuję Panom inżynierom z budowy za transport dziwaków w obie strony.
Pozdrawiam Daniela i Kubę, którzy nadal walczą na obczyźnie. Jeżeli to czytacie, to wybaczcie niedociągnięcia (to ta psychoanaliza) i poczochrajcie ode mnie Jacka K.
Jaskinia tatrzańska
Po jak zwykle burzliwych „obradach” i wielu niespodziankach udało nam się w końcu pozbierać ekipę i ruszyć do jaskini. Startujemy z Rudy w sobotę wcześnie rano. Droga do Zakopca mija dosyć szybko. Tatry witają nas przepięknym widokiem lekko ośnieżonych wierzchołków oświetlonych wspaniale promieniami słońca. Delektujemy się nimi i w atmosferze wręcz euforycznego uniesienia docierany do Galiców. Na miejscu czekają już dziewczyny z TKTJ. Nie obyło się oczywiście bez niespodzianek ze strony pani gospodyni (chciała upchnąć dziewięciu ludzi w pięcioosobowym pokoju), ale po negocjacjach dostajemy do dyspozycji jeszcze jeden pokój. Swoją drogą można się poczuć jak odrzut czwartej kategorii przy takim traktowaniu. Cóż – bywa.
Niezrażeni jednak kłopotami z zakwaterowaniem przepakowujemy rzeczy i dziarsko ruszamy do jaskini. Wspaniała pogoda, bardzo nietypowa jak na grudzień sprawia, że marsz z ciężkim worem jest wręcz przyjemny. Po ok. czterech godzinach dochodzimy pod otwór. Po kolejnej godzinie cała ekipa jest już w jaskini. Ponieważ nikt z nas nie był wcześniej w tych partiach dziury, kierujemy się opisem z inwentarza. Jednak kłopoty nawigacyjno –topograficzne sprawiają, że sporo czasu tracimy na odnalezienie właściwej drogi. Najwięcej emocji było przy pokonywaniu dosyć ciasnego przełazu wypełnionego częściowo wodą oraz jednego dosyć interesującego zacisku. Niestety brak czasu i kolejne problemy nawigacyjne zmuszają nas do odwrotu. Droga powrotna nie nastręcza już takich trudności. Przynajmniej już wiemy gdzie iść. Po drodze do otworu udaje mi się jeszcze „wpakować” wór do ślepej i wąskiej kilkunastometrowej studni, jednak po brawurowej akcji Mirka (wielkie dzięki za ofiarną pomoc) odzyskuję kichę i już bez przeszkód wychodzimy wszyscy na powierzchnię. W ciemnościach szukamy ścieżki prowadzącej do szlaku. Na szczęście pogoda dopiero zaczynała się zmieniać i „suchą stopą” docieramy do bazy.
Jaskinia w sumie okazała się bardzo ciekawa z bogatą jak na warunki tatrzańskie szatą naciekową. Jednakże ilość bocznych ciągów i różnego rodzaju odgałęzień sprawia, iż poruszanie się po niej wymaga sporego doświadczenia i ostrożności.
CZECHY: Zlatohorska Vrchovina - penetracja sztolni i jaskiń
Dojechaliśmy do Głuchołaz, gdzie udaliśmy się przez granicę do Zlatych Hor. Od tego momentu zaczęło się poszukiwanie sztolni po kopalnictwie złota i miedzi oraz tutejszych jaskiń. To co zobaczyliśmy pod ziemią wywarło na nas ogromne wrażenie, tyle kolorów jeszcze nie widzieliśmy. Po udanych akcjach wróciliśmy szczęśliwie do domu.
Udział w "LAWINACH 06"
Bardzo fajna impreza w Domu Kultury. Odbywały się prelekcje i wyświetlano filmy na temat różnych aspektów działalności górskiej od wypraw trekingowych po różne akrobacje skalne. Nasz klub zaprezentował film autorstwa Adama Szmatłocha i Ani Nahorniak o działalności RKG. Bardzo ciekawa była prelekcja Marcina Kacperka, ratownika TOPRu o lawinach. Impreza trwała od godzin popołudniowych a skończyła się przed północą.
Jaskinia Czarna - trawers otworów
Baza w Jabłonce. Oprócz zimna, pogodzie nie da się nic zarzucić - słońce, bezchmurne niebo i kompletny brak śniegu. Startujemy o zachodzie słońca, z głównego otworu, około 17:00 (oczywiście miało być wcześniej, no ale zawsze jakoś tak to wychodzi...). Z początku idzie względnie sprawnie, ale potem jaskinia skutecznie przypomina nam jak jest duża i jak mało o niej wiemy. Z trudnych do określenia powodów pakujemy się w Partie Królewskie - swoją drogą bardzo interesujące, ale niestety całkiem sporo czasu schodzi nam na zrozumienie czemu nic się tu nam nie przypomina :).
Dużo gorsza zasadzka spotyka nas jednak za trawersem Imieninowej: woda w korytarzu z ciasnym jak na warunki Czarnej przełazem. Długo kombinuję jak to obejść (niestety - jak na zjazd Imieninową mieliśmy za krótką linę) - w końcu nie wymyśliłem nic i pogodziliśmy się z kąpielą od pasa w dół. W międzyczasie wilgoć dopada telefon - najpierw przestaje działać bateria, a potem skądinąd istotny klawisz 8, no i w efekcie nie mamy zielonego pojęcia która jest godzina. W sali św. Bernarda decydujemy się odłożyć zaplanowany żurek z jajkiem na powierzchnię, co jak się później okazało było bardzo dobrą decyzją.
Wspinaczka Progu Latających Want przebiega z wyraźnym podziałem ról - ja się wdrapuję do góry, a Ola wciąga za mną dwa wory, rewanżując się tym samym za odwrotny układ sił na powierzchni (wzięliśmy tylko jeden duży plecak i niosłem go ja). W bezpośredniej bliskości otworu pojawia się lekka panika - jest jasno, a przecież godzina alarmowa została zaklepana na 08:00 u Asi. Na szczęście radiostacja Nokii trochę podeschła i daje się na moment włączyć, pokazuje 07:29 i pozwala wysłać krótki meldunek SMSem (w tym miejscu Asiu bardzo chcieliśmy Cię przeprosić za stres, no cóż, my też nie jesteśmy ani trochę zachwyceni wynikiem pt. 14 godzin i 30 minut...)
Pogoda znowu nas rozpieszcza. Na półce pod otworem północnym przebieramy się, po czym w towarzystwie bardzo ładnych widoczków gotujemy zaległy żurek. Schodząc znowu ściągamy na siebie spojrzenia turystów (plecak Oli - 10l, plecak mój - 70l). W Jabłonce jesteśmy z powrotem ok. 12:00, jasne jest, że kąpać się, jeść i spać, zostaje tylko ustalić kolejność :)
SŁOWACJA - jaskinie po słowackiej stronie Wielkiej Raczy
Z Rycerki Koloni przechodzimy na słowacką stronę Wielkiej Raczy i tam zwiedzamy małe jaskinie Skalne Diery. Jest tam jeszcze kilka ciekawych zapadlisk. Od jaskiń wracamy na przełaj na Raczę. Ciekawym zjawiskiem był obfity opad szronu z drzew.
Kurs kartowania jaskiń
Szkolenie kartowania jaskiniowego na Smoleniu (relacja niebawem)
Jura środkowa - wyjazd na rowery górskie
Ten wyjazd należał do tych, w których wszystko się udaje na 100 procent. Tak więc pogoda była przecudna, ekipa wyrównana, trasa bardzo ciekawa pod względem krajoznawczym jak i technicznym a dokładnie wyglądała tak: Podzamcze - Pilica - Smoleń - dol. Wodącej - jaskinia Jasna Strzegowska (zwiedziliśmy) - Ryczów - Żelazko - Podzamcze. Były i ostre podjazdy i szalone zjazdy. Raz po całunach liści by za chwilę buksować w piachu. Po korzeniach, kamieniach, błocie. Wśród ostańców, alejami starych drzew, obok ruin zamków (ciekawe ruiny są w Pilicy) i przez senne przysiółki. Razem 40 km. Wspaniałe pejzaże, brak ludzi. Gorąco polecam i myślę, że bikerzy różnej maści byli by zadowoleni.
Speleokonfrontacje w Podlesicach i jaskinie w okolicach Niegowej
Jak zwykle zjechało się dużo ludzi z środowiska jaskiniowego z całej Polski. Odbyło się ponad 20 prelekcji z różnych wypraw jaskiniowych (szczegóły na stronie Speleoklubu Dąbrowa Górnicza). Mateusz Golicz przedstawił prezentację z wyprawy na Golla a Tomek Jaworski z stażu ratownictwa jaskiniowego w Francji. Potem było ognisko i dyskoteka dla grotołazów.
Drugi dzień przeznaczyliśmy na jaskinie. Zwiedziliśmy jaskinię Ks. Borka, Gliwicką Studnię i Przekątną. Pogoda dopisała a wyjazd uważamy za bardzo udany.
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna
Już pierwsze obniżenie w jaskini było zatopione więc musieliśmy przejść obejściem. Potem zatrzymała nas wysoka woda w Gnieździe Złotej Kaczki. W tym układzie spenetrowaliśmy boczne korytarze w okolicy syfonu. Obejście Złotej Kaczki od Wielkiego Progu też było podtopione. Zabrany ponton i tak się nie przydał. Zaglądając do różnych dziur w drodze powrotnej wyszliśmy z jaskini. W Tatrach zima (w okolicach jaskini do pół metra śniegu, niżej mniej). Artur od otworu jaskini do Kuźnic zjechał na snowboardzie.
Pieniny – Palenica, Szafranówka, Czerwony Klasztor, Trzy Korony, Przełęcz Chwała Bogu
Pieniny zawsze dla mnie były bliższe niż bliższe terytorialnie Beskidy, więc nie chciałam czekać z przekazaniem swoich sentymentów Danielowi do przyszłego roku. Pierwszy raz Daniel w Pieninach, pierwszy raz dla mnie tamże po sezonie, pierwszy weekend listopada, ale też i pierwszy śnieg tej jesieni... Samą wycieczkę rozpoczęliśmy od tradycyjnego w mojej rodzinie spotkania z gołą babą na Placu Dietla w Szczawnicy i zapisu tej wizyty na kliszy. Później już czym prędzej na Palenicę i Szafranówkę. Równie prędko opuściło nas, kryjąc się za chmurami, przyjazne słoneczko i już nie wróciło podczas naszego pobytu w Pieninach. Zaczęło wiać, trochę sypać śniegiem, w schronisku na Palenicy awaria wody, schronisko „Orlica” zamknięte prawie, ale prawie, jak wiemy, robi dużą różnicę i na szczęście dla nas w głębi budynku pojawił się pan, który uświadomił nas, właściwie mnie, bo Daniel nie miał żadnych założeń co do wyjazdu, że przeprawa na nasz szlak jest czynna jedynie do końca października. Musieliśmy przebudować trochę nasze plany i zamiast przemierzać trasę wśród szczytów, szliśmy czerwonym szlakiem po słowackiej stronie w kierunków Sromowców Niżnych, gdzie miał nas uratować most na Dunajcu. Na mapie żadnego mostu nie dostrzegłam i też nie mogłam sobie przypomnieć po dobrych kilku wizytach w „moich” Sromowcach, gdzie tam takowy był. Przeszliśmy przed granicę z chorą, polską celniczką i przesympatycznym Słowakiem, oboje potwierdzili, że będziemy mogli przejść na wysokości Czerwonego Klasztoru do naszego ukochanego kraju. Robiło się coraz ciemniej, padało coraz mocniej a do schroniska w mojej wyobraźni irracjonalnie coraz dalej. W końcu dostrzegliśmy światła w oknach, Słowak nas pokierował do mostu, Polak do schroniska i przeszliśmy się po naprawdę uroczym, fajnie oświetlonym moście (otwartym po trzech latach kłótni 12 sierpnia bieżącego roku), żeby wreszcie postawić stopę na ojczystej ziemi. W schronisku niespecjalnie ciepła woda i spore zmęczenie nie pozwoliły nam rozwinąć jakiejkolwiek rozmowy, więc dopiero po dwunastu godzinach snu odzyskaliśmy siły i chęci do dalszej wędrówki. Jajecznica, ciepła kąpiel i w drogę na Trzy Korony. Na szczycie po raz pierwszy wreszcie mogłam wejść na punkt widokowy, który zawsze musiałam omijać, bo albo wycieczka nie chciała, albo była za długa kolejka, albo za drogo, albo... albo... Wiało niemiłosiernie i to już powinien być dla nas sygnał. Pozostała część to już nic przyjemnego. Przełęcz Chwała Bogu i koniec ludzkich śladów. Padało już regularnie i regularnie źle oznaczony i opisany był szlak. Nie wspominając o ilości śniegu zalegające na naszej drodze. Przemoczeni do suchej nitki w niezawodnych i nieprzemakalnych ciuchach dotarliśmy do Czorsztyna, który nie miał nic wspólnego z Czorsztynem w sezonie turystycznym. Dwie godziny czekania w suchych ubraniach Daniela, zapoznawania się z plakatami wyborczymi miejscowych samorządowców (brak lepszej lektury na przystanku pekaesu), podróż autobusem do Nowego Targu, później do Krakowa. W starej stolicy wskoczyliśmy w ostatniej chwili do pociągu Tanich Linii Kolejowych, które okazały się wręcz przetanie, bo w czasie całej podróży, chociaż przypominaliśmy o sobie konduktorowi, nie zdążyliśmy kupić biletów J
Jura: wycieczka po centralnej Jurze
Krajoznawcza wycieczka dla młodych wspinaczy w rejon Rzędkowic, Podlesic i Mirowa. Skałki smagane deszczem i wiatrem. Pustki.
Jura: jaskinia W Zamczysku i Studnisko
W fatalnej pogodzie startujemy z Ryczowa i szukamy jaskini W Zamczysku. Po odszukaniu zwiedzamy ją (Tadek z Agą już w niej byli a znali ją jako jaskinię Mleczną). Później jedziemy do Olsztyna a stamtąd lecimy do Studniska. Akurat z dziury wychodzili nasi koledzy choć spotkanie było nieplanowane. W jaskini schodzimy do dna. Nie śpiesząc się zanadto wracamy późno do domu.
FRANCJA - staż ratownictwa jaskiniowego
Na Jurze francuskiej odbyły się zajęcia doskonalące różne aspekty ratownictwa jaskiniowego (relacja niebawem)
Tatry
Baza w Jablonce. Spacerek po nizszych partiach Tatr Zachodnich. Znowu jestesmy bardzo niegrzeczni i znowu wydaje sie nam, ze ochrona przyrody nas nie dotyczy (troche chodzilismy po szlaku, no ale bez przesady)... Bardzo ladna, letnia pogoda.
Beskid Śląski – Skrzyczne, Malinowska Skała, Przełęcz Salmopolska
Beskid Śląski – Skrzyczne, Malinowska Skała, Przełęcz Salmopolska
W sobotę, 28 października br., dwoje pasjonatów – grotołazów postanowiło złamać koleżanki polonistki – Magdę i Blankę - na trasie Skrzyczne - Małe Skrzyczne, Kopa Skrzyczeńska, Malinowska Skała, Malinów i Przełęcz Salmopolska,. Po szybkim i fachowym poinstruowaniu jak zachowywać się w górach ( „Grupa trzyma się razem!”, „Grupy nikt nie tyka!” „Gdzie masz swojego batona?!”, „Czemu ona ciągle coś robi przy spodniach?”), przekonałam się, że wyruszyłam w trasę z prawdziwym znawcą i wielbicielem polskich szczytów – Bulim. Odpowiednio zmotywowane przez kierownika wycieczki ochoczo pokonywałyśmy z Magdą kolejne kręte ścieżki. Buli krzyczał: „Podziwiać naturę!”. Kasia zachowywała spokój.
Zostałam zrugana za niezauważenie mikroskopijnej wiewiórki. Za karę pan kierownik próbował mi odebrać znalezione dwa złote. Buli krzyczał do Magdy: „Dlaczego zabrałaś wariatkę na trasę?!”. Kasia zachowywała spokój.
Wojskowy rygor :P i fantastyczne poczucie humoru Daniela nie przeszkadzało nam jednak w kontemplacji otaczającej przyrody. Wspinając się po stromym zboczu góry podziwialiśmy pozostawione w dole miękkie dywany lasów, kolorami przypominające wełniane patchworki. Wreszcie, po 3 godzinach marszu, skąpani w mistycznej mgle, dotarliśmy do schroniska.
Nasz wysiłek został nagrodzony pyszną szarlotką, płatną toaletą i brakiem zasięgu sieci. Przy cieple żarzącego się drewna w kominku obmyślaliśmy trasę powrotną. Atmosfera górskiego schroniska sprzyja brataniu się, toteż panowie obok nas często bratali się z butelką. Nie byłoby w tym nic niesamowitego, gdyby nie to, że niestety przez pół drogi powrotnej szliśmy w ich towarzystwie. Nie ze swojej woli. Jednak Buli nie tracił optymizmu. Kasia zachowywała spokój.
Wędrówkę zakończyliśmy ostatecznie w zacisznej i pełnej uroku kawiarence „Bagatela”, gdzie Buli prezentował nam swoje umiejętności taneczne, a w przerwach zajadał się szarlotką. Nastrojowa muzyka połączona z przyjemnym ciepłem rozchodzącym się po naszych zmarzniętych kończynach rozleniwiła nas. Poczuliśmy się senni. Mimo to do domu wracaliśmy w świetnym nastroju. Wysiłek opłacił się. Humanistki udowodniły, że żadne góry im nie straszne.
Nawet Buli złagodniał i już nie wypominał mi podobieństwa do zielonego potwora ze Street Fightera. Jestem wielkomyślna. Wybaczyłam mu. W końcu przyjaciołom się UFO.
Blanka (Tak mam na imię!!!!!!!!!)
Spotkanie "poweselne" u Wojtka i Ewy Orszulik
Pogawędziliśmy w wesołej atmosferze i obejrzeliśmy zdjęcia z wesela.
Beskid Śląski - rajd rowerowy
Start z Olszówki (pod wyciągiem) czerwonym szlakiem na Szyndzielnię. Dalej przez Klimczok, Stołów, Trzy Kopce na Błatnię. Stąd piękny zjazd niebieskim szlakiem do Wapiennicy i dalej do Olszówki. Ciepło i słonecznie, wręcz wymarzone warunki na rower górski. Trasa urozmaicona i ciekawa.
ISLANDIA - relacja z wejścia na Hekle
Troszkę rzeczy ostatnimi czasy stało na przeszkodzie abym wybrał się gdzieś za miasto. W końcu udało się, pogoda w ostatni weekend była bardzo nieislandzka (wręcz idealna), zapakowałem więc samochód i ruszyłem drogą nr 1 na wschód. Jest to główna droga Islandii i jako jedna z niewielu niemal na całej długości asfaltowa. Hekla, na którą się wybierałem, jak na Islandię jest dosyć wysoka, aktualnie coś poniżej 1500 m npm, jednak dosyć szybko się to zmienia, od wojny urosła już ponad 50 m. W średniowieczu w całej europie była uważana za wrota piekieł, a to dlatego że już z daleka na oceanie można było obserwować tą wiecznie płonącą górę. Jest to najaktywniejszy wulkan Islandii, w ostatnich latach wybuchał mniej więcej co 10 lat. Nie ma typowego krateru jak np. Askja, jest to wulkan szczelinowy, lawa wydobywa się rozpadlinami. Za Hellą zboczyłem z asfaltu i następne 30 km musiałem pokonać dróżką prowadzącą przez stepowate łąki. Po zachodzie słońca rozbiłem namiot nad rzeką, którą wg Lonley Planet miałem o poranku pokonać po pas w wodzie. Niebo w nocy było czyściutkie więc zorzę polarną odczuwało się nie wychodząc z namiotu. Zdjęcia nie oddają wyglądu zorzy w żadnym calu. Zazwyczaj zaczyna się jednym lub wieloma łukami przez całe niebo, zmienia się bardzo powoli by nagle przyspieszyć, wyginać się czasem nawet strzelać promieniami w kierunku południowym, by potem znów się ustabilizować. W nocy na moje oko było jakieś -10C co pozwoliło mi odkryć, że im bardziej człowiek jest w śpiworze ubrany tym mu zimniej. Mimo wszystko wymarzłem i ze zdobycia Hekli od strony północnej zrezygnowałem. To przechodzenie półnago przez rzeki to może w lipcu, w październiku na brzegach był już lód, zrezygnowałem bo przyjemność trzeba sobie dozować ;) Poza tym przewodnik był wydany tuż przed wybuchem w 2000r, po tej stronie jest teraz dużo świeżej lawy, a po niej chodzi się strasznie, jest bardzo ostra i krucha. No więc ruszyłem na stronę wschodnią, krajobraz był niezbyt kolorowy, jak oglądałem potem zdjęcia to myślałem, że coś sobie przestawiłem w aparacie i zaczął robić czarnobiałe zdjęcia. Dojechałem do momentu w którym jeszcze nie za bardzo bałem się jechać (różnica między samochodem z napędem na 4 koła w głębokim śniegu jest taka, że boksują cztery a nie dwa), zaparkowałem i ruszyłem z buta. Szło się tak sobie, góra przypomina mi trochę wulkan którym rozpocząłem tegoroczne wędrówki na pico del teide na Teneryfie. Z tym że w wersji mini i z mniejszą ilością śniegu. Góra nie jest trudna, ciężko chodzi się jedynie po kilku odcinkach świeżej lawy przykrytej śnieżnym puchem i po sypkim stromym odcinku stożka (można się przejechać). Na mapie był lodowiec więc miałem w plecaku raki ale chyba się roztopił przy jakimś wybuchu bo obecności żadnego lodowca nie stwierdziłem i raki pozostały na swoim miejscu. Może roztopił się przy którymś wybuchu, zdarza się to tu dosyć często, takie nagłe roztopienie lodowca na aktywnym wulkanie powoduje bardzo gwałtowną powódź, która niszczy wszystko na swojej drodze nazywa się to jokulhlaup (http://en.wikipedia.org/wiki/Glacial_lake_outburst_flood). Pogoda przez całe podejście bardzo mi sprzyjała nawet wiatr był prawie niewyczuwalny, choć po mijanych rzeźbach lodowych było widać, że wiatr tu zazwyczaj nieźle daje. Szczyt okazał się kompletnie odsłonięty i parujący. W czasie schodzenia pogoda wróciła do normy i góra pokryła się chmurami (nazwa Hekla to po polsku oznacza zakapturzona góra). I tak kolejny wulkan został zdobyty, do korony wulkanów Islandii jeszcze troszkę jednak zostało (jest tu ich ponad 200).
Sympozjum Speleologiczne - Nowiny k. Kielc
W dniach 20-22.10.2006 w Nowinach k. Kielc odbyło się 40-te Sympozjum Speleologiczne, na które przybyło kilkadziesiąt osób z wielu ośrodków naukowych oraz klubów jaskiniowych (m. in. nasza liczna ekipa z Wydziału Nauk o Ziemi UŚ). Organizatorami byli: Sekcja Speleologiczna Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. M. Kopernika, Speleoklub Świętokrzyski w Kielcach, Instytut Ochrony Przyrody PAN w Krakowie oraz Komitet Badań Czwartorzędu PAN. Pierwszego dnia niedługo po naszym przyjeździe odbyła się sesja terenowa, w trakcie której zwiedziliśmy Rezerwat Moczydło, a w nim ślady historycznego górnictwa kruszcowego. Kolejno zawitaliśmy w Rezerwacie Chelosiowa Jama i zwiedziliśmy tam jaskinię o tej samej nazwie (he he do dziś nie mogę doczyścić kombinezonu ;-)). Kolejny pogodny dzień spędziliśmy w auli na sesji referatowej, potem obrady Sekcji Speleologicznej, uroczysta, obfita w polskie specjały kolacja i długie, wesołe rozmowy w kuluarach prawie do samego rana. Ostatniego dnia znowu idziemy w teren i zwiedzamy Rezerwat Góra Żakowa i Jaskinię Piekło pod Skibami, a następnie Rezerwat Góra Miedzianka, a w nim Jaskinię w Sztolni Zofia. Po raz kolejny dopisała nam pogoda oraz dobre humory, w końcu Organizatorzy dołożyli wszelkich starań o to byśmy się ani przez chwilę nie nudzili.
Jaskinia w Tatrach
Motto:
Gdy mierzi cię żeś miękki,
gdy depresję masz i lęki,
i gdy czujesz się niemrawo
do jaskini ruszaj żwawo!
Rudi przyszedł i powiedział, że po prawdzie w kwestii pisania relacji to nie bardzo można na mnie liczyć, ale jak już wreszcie coś napiszę to on koniecznie musi przeczytać to pierwszy, bo pewnie zrobię z niego „pośmiewisko” a reputacja dla Rudiego jest przecież sprawą wielkiej wagi. Mając powyższe na uwadze wyraziłam zgodę na ocenzurowanie niniejszego tekstu tak, by nie rzucał cienia na medialny wizerunek kolegi z Czekanowa.
A zatem?
- Że niby gdzie?! jaskinia ?!!! Pogięło Was Panowie? Toż to ekstrem jakiś! Nie może się to przynajmniej jakoś mniej strasznie nazywać? Wpadła Balbinka do kominka albo ja wiem?...
- Nie p.....l! Pakuj się!
No cóż...należało liczyć się z tym, że moje skromne zdanie w temacie wyboru celu wyjazdu nie ma najmniejszego znaczenia. Nikt mnie nie kochaL Z drugiej jednak strony...? Cóż złego może spotkać niewiastę u boku gentelmanów, z których jeden jest doświadczonym taternikiem, penetratorem dziesiątek jaskiń, człowiekiem niezłomnym i szlachetnym, drugi zaś jej własnym mężem? O k....a… Może lepiej nie będę sobie odpowiadać na to pytanie.
Późnym wieczorem dojeżdżamy do Zakopca. Milady Galicowa nie odmawia nam gościny. Spożywszy wieczerzę udajemy się na niezasłużony odpoczynek.
Dzień I
Rozgrzewka. Pogoda pikna. Pakujemy liny i idziemy pozjeżdżać sobie z Progu Mułowego. Nie bardzo kumam czemu ma służyć ta eskapada, solidaryzuję się jednak z chłopakami i realizujemy nasz plan. W trzech rzutach (3 razy 80m) pokonujemy 240 metrowe urwicho. I chociaż luft między nogami aż furczy to generalnie nic się nie dzieje, wszyscy się nudzą. Podczas gdy Damian penetruje urwisko w poszukiwaniu kolejnych punktów zjazdowych podziwiam jesienne pejzaże. W szczególności zaś podziwiam konsekwencję i upór, z jakimi mój kolega wkłada i zdejmuje na przemian wierzchnią garderobę w zależności, jak mniemam, od siły i częstotliwości podmuchów wiatru. Czynnościom tym towarzyszy zapewne jakaś (nieznana mi) logika. W takich chwilach M. Białoszewski mawiał: „Siedzimy w tej ścianie, jesteśmy Marsjanie”. Teraz rozumiem.
Na ostatnim zjeździe brakuje nam kilku metrów liny. Wiążemy sznurówki, paski od spodni, pończochy i bezpiecznie osiągamy dno Kotła Mułowego ( jaja sobie robię - schodzimy po skałkach, nie jest trudno).
W drodze powrotnej toczymy ożywioną dyskusję na temat stanów lękowo depresyjnych i innych psychofizycznych objawów niewydolności wieku dojrzałego. Wnikliwie rozważamy możliwości walki z niedyspozycją przy zastosowaniu środków farmakologicznych.
Dzień II
Wyjście do jaskini stało pod znakiem zapytania. Od początku wyjazdu Janusz nie czuje się dobrze. Faszerujemy delikwenta czym popadnie i w dowolnej kombinacji w nadziei, że przeżyje. Całą noc Rudi wierci się niemiłosiernie, budząc we mnie mordercze instynkty. Rankiem kolega nasz zdecydowanie markotny i nie w sosie, ku mojemu rozczarowaniu, podejmuje jednak heroiczną decyzję i niestety… atakujemy.
Słoneczko, lekki wiaterek, ciepełko - słowem sielanka. Nic dziwnego, że podejście do polany pokonujemy bezboleśnie i w dobrym czasie. Dalej ścieżyną, błądząc nieco, udajemy się w dzikie i nieznane mi ostępy. Podejście z kroku na krok staje się coraz bardziej parszywe. Pod ścianami uprawiamy efektowną partyzantkę. Tu inicjatywę przejmuje towarzysz Rudoll. Pomni jego przestróg maskujemy kaski kępami trawy, chowamy głowy między kolana, po czym świńskim galopem przemierzamy odsłonięty fragment. Już poza strefą ostrzału i tuż przed otworem mijamy jeszcze wielką kupę. Z analizy chemicznej przeprowadzonej naprędce przez Damiana wynika, że kupa jest bez wątpienia misiowa, bo jest wielka (argument zasadniczy) i widać jagody. Fuuuj!! Fekalistyczne zauroczenie pokutuje dywagacjami na temat misia i jego rozmiarów: wielki miś – wielka kupa.
W radosnych nastrojach docieramy pod otwór. Tu krótki odpoczynek, papu, siusiu, kupa i 3 żółte figurki, mające śmierć w głębokiej pogardzie, znikają w czeluściach jaskini. Łzawym spojrzeniem żegnam słońce i umiłowany mi ziemski padół. A potem grzecznie wykonuję polecenia chłopaków: zjeżdżam, wychodzę, znowu zjeżdżam i... nagle okazuje się, że nie taka straszna jak ją malują. Przeciwnie – to bardzo sympatyczna i przyjazna dziura. Jest łatwo, sucho, czysto, ciepło, nigdzie mnie nie dusi i w ogóle. Warto może nadmienić, że plan techniczny zawiera pewne niedokładności: Studnia 20m oznaczona na planie jako „sprawny zespół bez poręczowania” zaporęczowania raczej wymaga, natomiast ostatnią studnią przed dnem (12m) zejść bez liny mogła nawet taka baba jak ja. Dno osiągamy po 3 godzinach i nazod z pyskiem, dodajmy - z bardzo suchym pyskiem (nie mamy już wody). Odwrót jest sprawny. Jedynie Damian narzeka na feralną serię kombinezonów Kotarby. Seksowne żółte wdzianko pruje się niemiłosiernie, odsłaniając coraz to intymniejsze fragmenty wyłażącej na wierzch bielizny i golizny. Wentylacja doskonała! – komentuje nieszczęśnik. Rudi bezbłędnie odnajduje przejścia, najwyraźniej w jaskini czuje się jak ryba w wodzie (chciałoby się rzec jak Golum, ale mi nie wolno). Cioramy się jeszcze trochę w ciasnych partiach przed otworem. Tu wory wyraźnie spowalniają chłopców. Słysząc jak w „kwiecistych metaforach” starają się podkreślić dyskomfort swego położenia chwalę w duchu szowinistyczne ukierunkowanie kultury śródziemnomorskiej, w której to słabej płci worów targać nie przystoi.;-)
Nooo i wychodzimy. Jest już noc, ale przed nami widok godny królów - Las Vegas, tonące w blasku neonów. Warto było tu wtyrać. Jesteśmy jednak zmęczeni, a jeszcze trzeba zejść. Tyle, że teraz to już na luzie. Wystarczy machać kończynami, nie zasnąć i nie wdepnąć w kupę. Lądujemy na bazie ok. 1.00 w nocy (po 13 godzinach od wyjścia z Doliny K.). Papu, myniu, siusiu i nyny. W nocy nikt się nie wierci. Śpimy jak bąki. Kurcze w dechę było...
Dzień III
Nazajutrz dokonuję rekonesansu obolałych członków. O dziwo lokalizuję tylko jednego siniaka. Wchodzę jeszcze na najbardziej zadeptaną górę w tym kraju, by osobiście przekonać się o tym, że nie ma nic metafizycznego w kupie złomu i śmieci. Wracam śpiesznie. Chłopców odnajduję sączących browca, pogrążonych zapewne w dyskursie na temat leczniczego wpływu działań eksploracyjnych na tożsamość mężczyzn w kwiecie wieku.;-)
Kupię borokom Biovital albo Doppel Hertz na gwiazdkę!
Cierpimy z Dankiem niewymownie w drodze powrotnej. Rudi raczy nas końską dawką podrzędnego hip – hopu. Skazani zatem nie na bluesa a na Sydeya Polacka i zakorkowaną zakopiankę marzymy sobie o lepszych czasach i autostradzie w tym miejscu. Gładziłbym sobie brodę długą jak u Ben Ladena i podziwiał okolicę zza ciemnych szyb mojego Rolls- Royce’a – upaja się swą wizją Danek.
Reasumując: sprawne przeprowadzenie akcji jest niewątpliwie zasługą Janusza Rudolla, dlatego wyrażam zgodę na autoryzowanie przez niego powyższego tekstu;-). Jego autorytet w kwestiach speleo jest dla mnie bezsprzeczny, a poza tym bez Rudiego nudno by było i tyle.;-) Szczere dzięki Rudi!
Ps. A potem przyszedł Rudi, wyciął mi te najlepsze kawałki, zaznaczając je na monitorze wodoodpornym flamastrem. Powiedział też, że gotów jest zrobić wszystko, byle oryginał tej relacji nie ujrzał światła dziennego. Aż się prosi, żeby na tym zarobić:-) Rudi! Spokojna głowa! Przyjaciołom się UFO!
Ps. Uprzejmie informuję, że wersja nieocenzurowana dostępna jest za symboliczną opłatą na www….. ;-)
Dolinki Podkrakowskie
Całodzienna wycieczka rowerowa po Jurze.
Spływ pontonem Małą Panwią
Na spływ obraliśmy odcinek rzeki Mała Panew między wsiami Drutarnia i Brusiek (okolice Koszęcina). W leśnym uroczysku zwodowaliśmy ponton a potem usiłowaliśmy płynąć. Poziom wody jednak był niski (za niski o ok. 10 cm). Co chwilę wyskakiwaliśmy do wody i pchaliśmy ponton przez płycizny, zwalone drzewa i inne przeszkody. Warto jednak było się trudzić gdyż rzeka na tym odcinku meandruje w malowniczej dolince o podciętych zboczach. Pogoda ładna, pustki wokół i tylko woda może zbyt zimna.
Beskid Żywiecki – Hala Miziowa, Pilsko, Hala Rysianka, Hala Lipowska, Hala Boracza
Z przystanku PKS w Korbielowie Kamiennej wyszliśmy na szlak i udaliśmy się w kierunku Hali Miziowej, starając się dopasować ubiór do chwili, bo raz wiało niemiłosiernie, raz było całkiem ciepło. Po kilku przerwach na uzupełnienie płynów i zrobienie zdjęć postanowiliśmy zatrzymać się na dłużej, żeby coś przekąsić... jak się okazało, na polanie pięć minut od schroniska J Tam już tylko herbata na rozgrzewkę i na Pilsko, gdzie sporo ludzi już było, ale rozproszyli się wybierając różne szlaki i możliwości dotarcia. Trochę mgły, którą spotkaliśmy już po drodze, utrudniło nam zaspokojenie swoich potrzeb estetycznych, ale mimo to udało nam się dostrzec kilka znaczących w Beskidzie Żywieckim szczytów, z Babią Górą na czele. Opuszczając malownicze widoki przez Munczolik, Palenicę, Trzy Kopce powędrowaliśmy na Rysiankę, z której o rzut kamieniem była Hala Lipowska, gdzie w schronisku zaplanowaliśmy nocleg. Na miejscu okazało się, że tylko wczesne przybycie na miejsce uratowało nas od spania na ziemi w korytarzu albo w jadalni, bo pani zarządzająca obiektem J robiła na każde miejsce podwójną rezerwację, chyba zakochana jakaś J Grupa dorosłych po czterdziestce mijana przez nas na szlaku kilkakrotnie zaklepała sobie pokój miesiąc wcześniej, ale przyszli kwadrans po nas i już został im apartament jadalniany. Inną z atrakcji było światło w łazience, które działało czasowo a włącznik był przy drzwiach głównych – nie muszę dodawać, że spod prysznica jest kawałek do takowych – więc każda ciemność wymagała od kąpiących się proszącego, głośno wymawianego zdania do potencjalnych korzystających z umywalek bądź przechodzących korytarzem J Rano wstałam wcześniej niż reszta czeladki, stołówka zamknięta, więc usiadłam z książką w przedsionku na narty i oddałam się lekturze J Reszta dołączyła po czasie na śniadanie, po czym poszliśmy dalej mając i tak dużo mniej do przejścia niż dnia poprzedniego. Na Hali Boraczej spotkaliśmy grupę starszych osób, która nocowała w tamtejszym schronisku i po śniadaniu urządziła śpiewy. Zatrzymaliśmy się na herbatę i ciacho, żeby posłuchać i czasami podłączyć się do grupowego zawodzenia J Bardzo sympatyczni i pełni energii ludzie, z uśmiechem przed budynkiem jeszcze zatańczyli na pożegnanie, bo sami też wracali powoli do domu. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że chcielibyśmy mieć takie życie w przyszłości, żeby starczyło nam energii na takie wyjazdy. Od Boraczej już do Milówki i stamtąd do Żywca, Bielska i Katowic.
Jednym z ciekawszych wydarzeń było spotkanie z grupą studentów geografii Uniwersytetu Śląskiego, których najpierw spotykaliśmy po drodze co chwilę, potem spaliśmy w jednym pokoju na Lipowskiej, w końcu odważyli się odezwać na Boraczej i to od razu waląc z pytaniem o Nocka! Daniel się dumnie naprężył i już spieszył z udzielaniem wszelkich możliwych informacji na temat kursów, ludzi, organizacji, ścianki itp. Aż miło było popatrzeć J A wszystko dzięki sławnej już powszechnie koszulki RKG Nocek J
Babia Góra - trekking
W sobotę ok. 11:00 trafiamy w dwójkę do Zawoji - Markowej i ruszamy zielonym szlakiem do schroniska na Markowych Szczawinach i dalej, percią akademicką - na Babią Górę. Pogoda dopisuje bardzo - jest trochę zimno, ale bardzo słonecznie.
Na szczycie Babiej sporo ludzi. Zupełnie znienacka okazuje się, że w okolicy mamy szansę na nocleg - tak się składa, że w Moczarkach, w sobie znanym towarzystwie przebywa Aga - siostra Oli. Schodzimy tam przez Cyl i Mędralową. Robi się trochę późno, trochę mglisto i trochę ciemno - a w mojej czołówce padają baterie (no, mamy jeszcze czołówkę Oli)...
Z Mędralowej po siódmej wieczór odbiera nas Aga i jej pies pasterski - Rumcajs. Po kilkudziesięciu minutach przedzierania się przez mgłę docieramy do chatki Artura. W środku pusto (w czasie kiedy Aga wyszła po nas, gospodarz wyszedł po resztę zaproszonych gości - Igora i Elę :-). Kiedy już prawie rozłożyliśmy śpiwory, chatka ożywia się i spada na nas jeszcze konieczność zjedzenia kolacji i uczestniczenia w, hm, konwencjonalnym życiu towarzyskim chatki w górach - co mimo świetności towarzystwa i naszych szczerych chęci, nie przychodzi łatwo po całym dniu chodzenia...
W niedzielę rano wita nas zimno. Na zewnątrz chmury, a bez rękawiczek nie ma co wychodzić ;-). Zjadamy wspólnie śniadanie, po czym ekipa odprowadza nas na Halę Kamińskiego. Oczywiście wychodzimy (jak to tradycyjnie bywa drugiego dnia) o godzinie 13:00... całe szczęście, że to niedaleko i kiedy udaje się nam wrócić do samochodu (do Markowej) nie jest jeszcze aż tak późno. Przynajmniej raz nie trzeba było mnie potem budzić za kierownicą...
Rowerem na Baranią Górę
Jako że dzień wcześniej miałem okazję przejść szlak na Baranią Górę, postanowiłem, że trzeba będzie kiedyś spróbować zrobić tę trasę na rowerze. Okazja nadarzyła się wcześniej niż myślałem bo już dnia następnego. Wykorzystując dobrą pogodę startujemy z Rudy w niedzielę po 9:30. Na Kubalonce jesteśmy koło 11:00. Szybkie przepakowanie i przygotowanie sprzętu i ruszamy. Z początku asfaltową piękną drogą dojeżdżamy do Stecówki. Dalej czerwonym szlakiem docieramy do schroniska na Przysłopie pod Baranią. Od schroniska zmuszeni jesteśmy podejść kawałek ze względu na duże nierówności szlaku. Przed szczytem Baraniej wsiadamy jednak na rowery i bez większych problemów dojeżdżamy na szczyt. Ze szczytu ruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Wisły Czarne. Szlak ten jest dosyć stromy i kamienisty, więc zjazd był niezwykle ciekawy i trudny. Po drodze obaj zaliczamy po jednej porządnej „glebie”. Na szczęście i my i sprzęt wychodzimy bez szwanku. Ostatnie kilka kilometrów zjazdu to w miarę równa asfaltowa droga. Z Wisły podjeżdżamy na Kubalonkę, gdzie kończymy trasę.
Pogoda dopisała (choć trochę postraszyło ciężkimi chmurami), widoki wspaniałe i zabawa też. Teraz czas zaplanować kolejną trasę.
Beskid Śląski - jaskinia w Jaworzynie
Baza w mojej zimowej bazie w Szczyrku. Pierwszy dzień gramy kilka godzin w tenisa. W drugi dzień wybieram się z trzema kobietami (Teresa, Werka, Erika) na wycieczkę w góry. Częściowo na przełaj dochodzimy do Jaworzyny gdzie wraz z Teresą zwiedzamy jaskinię w Jaworzynie znajdującą się nieopodal szlaku na Skrzyczne. Nawet ciekawa jaskinia. Pogoda przez dwa dni idealna.
Turystyka w Beskidach
W piękny sobotni poranek wyruszamy z kolegą z Kubalonki. Czerwonym szlakiem przez Przysłop wychodzimy na Baranią Górę. Jesień w górach cudowna, widoki piękne. Powrót tą samą trasą. Wycieczka czysto rekreacyjna i bardzo przyjemna.
Spotkanie "poweselne" u Asi i Tomka Jaworskich
Bardzo sympatyczna impreza połączona z degustacją napojów, które pozostały po weselu Tomka. Atmosferę wspaniale ożywiała nasza koleżanka Basia.
Beskid Mały - Magurka Wilkowicka
Środa, jak sama nazwa wskazuje, to sam środek pracowitego i zabieganego tygodnia pełnego zajęć, obowiązków, żądań, próśb, pytań, zadań, wypadających z głowy kwestii i dzwoniącego telefonu komórkowego... stop! Jako studenci i w zasadzie osoby nieobciążone jeszcze odpowiedzialnością za rodzinę mamy ten luksus, że od czasu do czasu możemy pozwolić sobie na takie małe szaleństwo. Żadna specjalna trasa, żadne wyjątkowe osiągnięcie - za to duża korzyść nie tylko dla somy, ale przede wszystkim dla psyche. Wysiedliśmy na stacji znanej nam już, czyli Wilkowice Bystra... razem z grupą pełnych energii studentów. Na nasze szczęście skierowali się w stronę drogi prowadzącej do chatki studenckiej, kiedy my chcieliśmy iść w przeciwną stronę. Niewiele by brakowało, a nasza ucieczka byłaby fiaskiem. We dwójkę szliśmy sobie przez opustoszałe Wilkowice, które mają świetną, nową, wyremontowaną bibliotekę (zwracam uwagę na elementy krajobrazu, które bezpośrednio wiążą się z moim obszarem zainteresowań, takie skrzywienie J ). Pstryknęliśmy zdjęcie z Kalwarią Świętego Michała Anioła w tle, po czym na swojej drodze natknęliśmy się na mniejsze obiekty sakralne, czyli zrobione ze zwykłych kamieni kapliczki. Bardzo kojący taki spacer wśród liści, otaczających nas górskich widoków – tę sielankę najpierw zakłóciła wyskakująca na szlaku droga asfaltowa, a następnie szkolna wycieczka z grającymi telefonami w schronisku na Magurce. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo J Szybko oszacowaliśmy pozostały do pociągu czas i wskoczyliśmy na czerwony szlak. Jak się później okazało, niedokładnie ten, o który nam chodziło, więc niepotrzebnie nadrobiliśmy drogi a zegarek tykał niemiłosiernie. Wtedy wszystko było widać czarno na białym – czarna rozpacz, czarne chmury i ... czarny szlak J Udało nam się ostatecznie zdążyć na pociąg i uciec przed deszczem, ale co najważniejsze... zdystansować do wszystkiego, co nas otacza na co dzień.
Beskid Śląski – Klimczok, Przełęcz Karkoszczonka
„Wsiąść do pociągu byle...” jechał do stacji Wilkowice-Bystra J Ledwo przekroczyliśmy próg wagonu kolejowego, kiedy za plecami usłyszeliśmy radosny głos wzywający Buliego. Już nieraz przekonałam się, że Daniel ma znajomych wszędzie a podróżowanie z nim to niemalże wyprawa z gwiazdą filmową J Droga w jak zwykle luksusowym i zadbanym pociągu Polskich Kolei Państwowych upłynęła nam więc w towarzystwie znajomych i znajomych znajomych. Pasjonującą rozmowę bestialsko przerwał tradycyjnie wyraźnie słyszalny i sympatycznie brzmiący głos pani z informacji stacji Bielsko-Biała Główna, ponieważ tam właśnie wysiadała ekipa znajomej, leniwej młodzieży, która postanowiła w dalszą część „górskiej” wycieczki udać się PKS-em J Kilka minut później wysiedliśmy z Danielem na wilkowickim terenie i spacerkiem poszliśmy wzdłuż wsi w kierunku Klimczoka. Przechodząc Szkoły Podstawowej im. Synów Pułku, zauważyliśmy kobietę zmagającą się w towarzystwie jednego z uczniów z ciężką ławką, których kilka chcieli załadować do samochodu czekającego przed budynkiem. Daniel jako szarmancki i prawdziwy syn, może nie pułku, ale narodu polskiego J pognał na pomoc słabej niewieście J - w podziękowaniu zostaliśmy zaproszeni na dożynki następnego dnia. Niestety, z powodu innych planów z zaproszenia ostatecznie nie skorzystaliśmy L Komu w drogę, temu czas, więc poszliśmy sobie z nóżki na nóżkę dalej. My tu sobie gadu-gadu (brak łącza internetowego nie jest żadną przeszkodą), a szlak nas minął gdzieś po lewej. Na szczęście Daniel się zorientował i na szczęście nie kazał mi się zamknąć na przyszłość, bo chyba bym nie poszła dalej J Szybka wymiana stroju w ustronnym miejscu i już spacerek pod górę w pachnącym żywicą lesie (uwierzyłam Danielowi na słowo, bo miałam katar). Po drodze poza kilkoma rodzinnymi grupami turystów spotkaliśmy jednego przepięknego muchomora i jednego „przechamskiego” traktorzystę, który zadbał o nowy image Daniela i nie zwolniwszy w jego pobliżu, przyozdobił jego spodnie artystycznymi impresjami z gliny J Daniel: „K.... (kierowco), ch... (chciałem) p......... (powiedzieć), jak j.... (jechać)” (Wszystkie słowa zostały zmienione a ich podobieństwo do innych wyrazów istniejących w polszczyźnie wcale nie jest przypadkowe.) W schronisku na Klimczoku przystanek, wspólne zdjęcie a za chwilę w dół w stronę Chaty Wuja Toma, czyli schroniska w opowiadaniach Daniela owianego co najmniej legendą. Tam było już nasze pociągowe towarzystwo zajęte pracami ogrodniczo-budowlanymi. Po raz drugi tego dnia odezwała się w Danielu dusza dżentelmena i czym prędzej wyrywać kobietom łopatę z rąk. Resztę naszego czasu spędziliśmy na rozmowach i nocnych spacerach po Szczyrku. Pierwszy raz na Przełęczy Karkoszczonka, pierwszy raz picie „pszczółki”, pierwszy raz czekanie na pizzę półtorej godziny!!! Dla mnie to weekend zdobywania doświadczeń, dla Daniela ćwiczenia cierpliwości. W niedzielę rano spacer do Sanktuarium na Górce i jeszcze trochę czasu w schronisku, z którego zeszliśmy na podwieczorkową szarlotkę na gorąco w Bagateli i zakończyliśmy nasz symboliczny wypad biegiem z PKS-u do pociągu, „ściskając w ręku bilet zielony, patrząc, jak wszystko zostaje w tyle”... J
Tatry Zach. - jaskinia Pod Wantą
Wyjeżdżaliśmy z domów w sobotę rano, wyjście planowane było na 12.00. Niestety, i oczywiście, nastąpiło opóźnienie z przyczyn zależnych i niezależnych. Koniec końców wyszliśmy z bazy u Galicowej o godzinie 13.30 w składzie: Tomek, Mateusz, Ola, Damian, Kamil, Wojtek, Mirek, Sebastian i Aśka.
Podejście urozmaicały nam odpytywanie i dokształcanie z zakresu topografii Tatr oraz zdziwienie mijanych turystów. Dodam tylko, że nie dziwiły ich bynajmniej nasze sporych rozmiarów plecaki, ale pora, o której oni schodzili już na bazy a my dopiero zaczynaliśmy podchodzenie :) .
Przed jaskinią przeszliśmy przeszkolenie z obsługi aparatu GPS i już dłużej nie zwlekając zaczęliśmy zagłębiać sie w otwór (ok. 18.30). Akcja poszła w miarę sprawnie a najlepszym jej punktem był oczywiście 55-metrowy zjazd w Dzwonie a także obiad na dnie tegoż, który przynieśli ze sobą i przygotowali nam Ola z Mateuszem. Barszczyk z uszkami był pyszny i dawał dużą porcję energii na wyjście i powrót do bazy. Noc była ciepła a bezchmurne niebo pozwalało do woli zachwycać sie gwiazdami na każdym postoju. Na bazie byliśmy około 2 w nocy, gdzie przywitała nas mała delegacja kolegów i koleżanek z odbywanych dzień wcześniej manewrów ratowniczych :) .
W międzyczasie Asia z Jarkiem chodzili w okolicach Nosala i Kopieńca. Heniek Tomanek był na Granatach a w drugi dzień w dol 5 Stawów.
Tatry Zach. - pozorowana akcja ratownicza w jaskini Zimnej
Podobnie jak w poprzednich latach kolejny raz bierzemy udział a pozorowanej akcji ratunkowej. W tym roku do grupy starych bywalców dołączają nowi taternicy, którzy wcześniej ukończyli jurajski kurs ratownictwa jaskiniowego. Plan zajęć tegorocznych manewrów nieco się zmienia, nie ma krótkiej akacji w jaskini Dziura, której celem było przypomnienie technik. Od razu zostajemy wysłani na główną akcję.
Akcja:
Do centrali dociera informacja o wypadku. Grotołaz wspinając się na Prożek Burcharda odpada od ściany, podczas upadku łamie nogę. Akcja ratunkowa polegać ma na opatrzeniu poszkodowanego, oraz transporcie następująca trasą: Prożek Burcharda, Widły, Chatka, Wielki Komin, Syfon Zwolińskich, Błotny Próg, Ponor, Sala z Przepływem, Dolny otwór.
W początkowej fazie to znaczy do Syfonu w noszach transportowany jest jeden z instruktorów, przez syfon i do samego wyjście zmienia go nurek jaskiniowy.
Daniel zostaje skierowany do grupy ratowników transportujących nosze od syfonu do wyjścia. Po drodze mają do pokonania wiele odcinków wodnych, niewielkich prożków. Mnie kierują do grupy odpowiedzialnej za transport poszkodowanego w dolnej części Wielkiego Komina, oraz poziomego transportu pod sam syfon.
Akcja przebiega sprawnie i bez większych problemów, przestojów podczas których poszkodowany nie przemiesza się. Część uczestników kursu wraca do domu w sobotę, reszta w niedzielę po małej imprezie integracyjnej.
III kwartał
Tatry Wysokie - Rysy
Pierwszego dnia zwiedziliśmy górną część Doliny Suchej Wody, kolejnego Rysy. Pogoda udała się wyjątkowo, jedynie wysoko ponad szczytem zebrało się kilka niegroźnych chmurek. Na czerwonym szlaku (Morskie Oko - Rysy) było trochę tłoczno, ale czego się nie robi dla pięknych widoków Tatr?
SŁOWACJA: Tatry Zach. - wypad na Rochacze
Nocleg na drewnianej estradzie w dolinie Rochackiej (dobre miejsce do spania). Nazajutrz od schroniska Zwierowka gdzie zostawiamy auto i na rowerach jedziemy do końca asfatlu. Dalej już pieszo niebieskim szlakiem na Smutną Przełęcz. Pogoda była przepiękna ale na grani wiał silny i zimny wiatr. Dalej idziemy przez Rochacz Płaczliwy i Ostry. Szlak ten to taka namiastka Orlel Perci. Potem przez Wołowiec (tu spotykamy dwóch dziarskich gości w wieku 86 i 80 lat, którzy ostro podążali na szczyt) i Rakoń, z którego schodzimy z powrotem do doliny gdzie mamy rowery. Stąd już tylko zjazd w dół. Wspaniała szybkość (66 km/h) w 4 minuty mamy 5 km. Przed wyjazdem jeszcze kosztujemy lokalnych potraw i do domu.
Jura - spotkanie powyprawowe Goll 2006
Na pole w Strzegowej, które jest miejscem spotkania, docieramy dzięki licznym telefonicznym instruktarzom jakoś po 13. i zastajemy poznańsko- warszawską ekipę w pełnej mobilizacji do realizowania założeń przyjętych na czas "zlotu". Zostawiamy zatankowany agregat i korzystając z pięknego słonecznego dnia, wracamy do Smolenia na skały. Mały rekonesans w terenie i w końcu udaje nam się gdzies "powiesić". Jednak jak się okazuje czas na Jurze żyje własnym życiem, także, gdy zaczynamy się wspinać, jest już bodajże po 15.
Przed zachodem słońca dołączamy do powyprawowego zgromadzenia, które powiększyło się o dwa samochody i sześciu ludzi i ulokowało się już po drugiej stronie wzgórza, przed i w jaskini Jasnej w Strzegowej. Ognisko pali się w najlepsze a założenia wprowadzane są w czyn. Zamontowany zostaje prześcieradłowy ekran na jednej ze ścian jaskini, chwilę też trwa ustawianie rzutnika, a w między czasie odpalony zostaje agregat, uruchamiając efektowne oświetlenie jaskini (naprawdę fajne). Potem prezentacje kolejnych dziesiątek zdjęć przeplatanych opowieściami, kiełbaskami i "kolejkami". W zależności od zdolności przyjmowania tych czterech rzeczy danego zawodnika, następuje powolne opadanie na legowiska przygotowane wcześniej w jaskini. Także niewiele przed końcem, jeszcze ze zdjęciami w tle, idziemy spać. Noc trochę niespokojna ze względu na świetną akustykę tego miejsca.
Leniwy poranek rozpoczyna się ogniskiem, przeradzając się w "Spotkanie Na Szczycie" stałych wyprawowiczów. Fragmety zagorzałej dyskusji wyłapuję jednym, a opowieści z Gruzji drugim uchem. Koło południa zwijamy manatki w nadziei, że dziś odegramy się na skałach. Jednak czas znów rządzi się jakimiś swoimi i niewyjaśnionymi prawami. Tak, wspinanie i jego organizacja nie jest naszą dobrą stroną, za to poręczówka do wędki była profesjonalna. W odwecie postanawiamy pobawić się jeszcze w grotołazów. Zatem całkiem po drodze jedziemy w Sokole Góry zwiedzić jaskinię Koralową. Pod otwór bez większych i mniejszych problemów docieramy po zmroku i zastajemy tam końcówkę imprezy integracyjnej. Końcówka, ale lekko licząc godzinę koczujemy. Zwiedzamy całą jaskinię łącznie z górnym piętrem (mimo że Mateuszowi nie uśmiechała się już za bardzo wspinaczka, tak jak i mnie asekurowanie jego) i faktycznie nacieki w niej i w ogóle jaskinia są naprawdę ładne.
Przy samochodzie jesteśmy chyba 1/2h przed północą i niestety okazuje się że powrót wcale nie jest taki prosty. Na szczęście wracamy do domu cali.
Tatry - trekking
Wyjeżdżamy z Rudy Śl. o 6:40. Po niecałych czterech godzinach jesteśmy u Galicowej na podwórku. W Tatrach leje. Jesteśmy załamani. Załatwiamy sobie urlopy a tu taka pogoda! No cóż czekamy chwilkę aż się przejaśni. Ruszamy na Czerwone Wierchy. Po polskiej stronie mgła i nic nie widać, po słowackiej- przejrzysto. Mimo, że jest to miesiąc wrzesień i w dodatku poniedziałek to w górach i tak pełno turystów! No cóż. Na Czerwonych Wierchach stopniowo turyści się wykruszają. Gdy jesteśmy na przełęczy Pod Kopą słyszymy dziwne ryki jelenia. Za chwilę ukazuję się on nam w całej okazałości. Robimy sesję zdjęciową. Za chwilę zauważamy że jest dość blisko...Omijamy go bardzo szerokim łukiem. Jakby co, to niestety nie ma gdzie uciekać. Jego poroże budzi szacunek... Długo oglądaliśmy się za sobą czy aby nie idzie za nami. Za jakieś 10 minut spotykamy stado kozic. Znowu sesja zdjęciowa. Jest już późno i zaczyna się ściemniać. Rezygnujemy z Giewontu. Wracamy doliną Małej Łąki przez Przysłop Miętusi do Galicowej. Jest już ciemno. Spotykamy jakiś błądzących turystów bez światła. Pokazujemy im drogę do Kir.
Następnego dnia jedziemy do Kuźnic i niebieskim szlakiem idziemy do Murowańca. Widoczki bardzo ładne. W Murowańcu zaczyna kropić. Później nieco ustaje. Idziemy na przełęcz Krzyżne. Za Czerwonym Stawem zaczyna znów kropić. Na stromym podejściu zboczem, tuż przed przełęczą leje już jak z cebra. Dochodzimy na przełęcz, cześć z nas jest już przemoczona. Jest godz. 15. Decydujemy się na rezygnację z naszego głównego celu, czyli Granatów i schodzimy do Pięciu Stawów żółtym, dość przydługawym szlakiem. Siedzimy chwilę w schronisku i w pełnym deszczu schodzimy Doliną Roztoki do parkingu na Polanie. Znowu wracamy w ciemnościach. W dali słychać ryki niedźwiedzia. Jedziemy busikiem do Zakopca, gdzie zostawiliśmy auto.
Trzeciego dnia budzi nas deszcz. Jesteśmy załamani. Czekamy pół godziny i idziemy do Kościeliskiej, wykorzystując chwilowe przejaśnienia. Zabieram laików do jaskini, Mylnej oczywiście. Wszyscy zadowoleni. Poziom adrenaliny nieco podskoczył. Odwiedzamy jeszcze Smoczą Jamę i w deszczu wracamy na bazę. O 16 wyruszamy do domu.
Jura - jaskinie w Sokolnikach
Tym razem zwiedzamy Jaskinię w Sokolnikach - rozległa pieczara z dwoma otworami oraz jeszcze jedną jaskinię lecz nie znam jej nazwy. Tu była sala i kilkunastometrowy niski korytarz zasłany rumoszem skalnym. Potem jedziemy do Rzędkowic na ognisko gdzie właśnie przebywał Rysiek Widuch i reszta.
Beskid Śląski – Stożek, Soszów, Czantoria
Pewnego, pięknego, wrześniowego poranka razem z Danielem i parą naszych znajomych – Basią i Adamem wybraliśmy się w drogę do stacji, gdzie diabeł (czyt. kolej, czyż nie ma niejednokrotnie wiele z biesem wspólnego?) mówi dobranoc, czyli Wisła Głębce. Po wstępnym posileniu swoich żołądków zdrową żywnością, nabyciu kilku artykułów niezwiązanych z profilaktyką w żaden sposób (no chyba, że dbamy o stan nerek) i omówieniu trasy spaceru, ruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę schroniska na Stożku. Pierwszy przystanek został „wymuszony” przez Adama, którego spragnione widoku czystego, górskiego strumyku oczy wreszcie zaśmiały się szczerze J Higieniczna przerwa została wzbogacona o doznania przez rosnące w okolicy płynącej wody pokrzywy. Narodowy Fundusz Zdrowia na Adamie nie straci na pewno – nie grozi mu tzw. choroba brudnych rąk, będzie miał zdrowy żołądek i nerki oraz na dodatek nie będzie się skarżył w przyszłości na reumatyzm. Poszliśmy dalej i pstrykaliśmy zdjęcia, żeby zatrzymać choć na chwilę otaczające nas beskidzkie widoki. Zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę obok skałek piaskowcowych na Kiczorach, które od 1958 roku chronione są jako pomnik przyrody nieożywionej. Nie tylko Daniel nie był świadomy chyba tego faktu, bo jakakolwiek grupa nie przechodziła, wszyscy wdrapywali się na skałki i rozglądali się po okolicy. Stamtąd też widać pierwszy element naszego planu – schronisko na Stożku. Jakiś czas później doszliśmy do takowego i byliśmy świadkami ciekawego spotkania na szczycie J a mianowicie pies-turysta zaczął z wielką pasją szczekać na fioletową, metalową, pustą w środku krowę, stojącą w ramach promocji czekolady, której nazwy nie wymienię, bo będzie kryptoreklama. Ze względu na brak odpowiedzi obojętnej na gniew psa krowy, ten wściekał się coraz bardziej i bardziej. Nie reagował nawet na pouczenia właściciela, który uderzał w figurę z nadzieją, że dźwięk blachy podpowie psu, w jakim jest błędzie. Właściciel zawołał go w końcu i poszli obaj dalej szlakiem, ale czworonóg wrócił się i zaszczekał dla pewności jeszcze raz, po czym obrażony dogonił pana. W międzyczasie my napiliśmy się herbaty z cytrynką lub napoju o podobnej barwie, zajrzeliśmy na mapę Adama doświadczoną przez niego dotkliwie – rozczłonkowana płachta widoczna na zdjęciach. Przeszliśmy tego dnia jeszcze przez Cieślar i dotarliśmy do schroniska na Soszowie Wielkim, gdzie już wcześniej zaplanowaliśmy sobie sobotnią metę. Niezawodne zupki błyskawiczne, kilka partyjek karcianych, żarty, wygłupy, śmiechy, pochrapywania... i niedziela J Pobudka, śniadanie, organizacja, zdjęcia i w drogę. Przeszliśmy przez Soszów Mały i Przełęcz Beskidek, gdzie spotkaliśmy kolejnego psa, ale zdecydowanego pacyfistę J Po deszczowej nocy rozpogodziło się i zdecydowaliśmy się wskoczyć jednak w krótkie spodenki. Na szlaku minęła nas wtedy grupa turystów, w której średnia wieku wynosiła ok. 70 lat. Zawsze w takich chwilach myślę o swojej kondycji na tym etapie życia, oby było choć po części tak dobra... Poza tym godne podziwu jest takie zacięcie i chęć robienia czegokolwiek innego poza opieką nad wnukami i namiętnym oglądaniem „M jak miłość”. Na Czantorii posililiśmy się trochę, dając zarobić sąsiadom zza czeskiej granicy i spokojnie zeszliśmy na wysokość stacji nieczynnej wówczas kolejki. Do tego momentu wszystko było w miłym, sympatycznym nastroju, ale zbieganie czy schodzenie z Czantorii jest doświadczeniem co najmniej irytującym. U podnóża czekała na nas jednak nagroda za cały trud – gofry i lody. W końcu trochę tych kalorii spaliliśmy! Z pełnymi brzuchami wracaliśmy pełnym i nagrzanym osobowym ze stacji Ustroń Polana do stacji dom kochany J
CZECHY - Kras Morawski
W dniach 13 - 15 września 2006 w Morawskim Krasie odbyła się Konferencja Naukowa zorganizowana w pięćdziesięciolecie ochrony tego obszaru. Uczestniczyło w niej kilkadziesiąt osób z Czech, Słowacji i Polski, przy czym delegacja z Uniwersytetu Śląskiego z Zakładu Geomorfologii Krasu wyruszyła w składzie: dr Andrzej Tyc, Tomasz Bytomski, Piotr Wiśniewski oraz Wojciech Sitko. W ramach Konferencji odbyła się sesja wykładowa oraz atrakcyjne wycieczki urozmaicone zwiedzaniem sześciu jaskiń (w tym również
niedostępnych dla turystyki): Punkevních wraz z Przepaścią Macocha, Cesarskiej, Jachymki, W Byczej Skale, Amatérskiej (najdłuższego systemu jaskiniowego w Morawskim Krasie) oraz Harbešskiej, która jest połączona z lejem krasowym Společňák dziewięćdziesięciometrową studnią. Wyjazd w całości się udał, Czesi byli bardo gościnni - co chwilę gotowali nam przemiłe niespodzianki.
HISZPANIA - rowerowa wyprawa El Camino
Na rowerach przejechano szlak El Camino w północnej Hiszpanii. Szerszy opis w dziale Wyprawy.
UKRAINA - przejście Czarnohory
Wędrówka przez pasmo Czarnohory. Szerszy opis w dziale Wyprawy
SŁOWACJA - wędrówka po Małej Fatrze
Startujemy z Terchowej Biały Potok na Mały i Wielki Rozsutec (szlak miejscami ubezpieczony łańcuchami). Pogoda wręcz wymarzona i wszystkie górskie pasma widoczne doskonale. Następnie trawersujemy Stoha i wchodzimy na Poludniowy Gruń. Stąd schodzimy do schroniska Gruń a dalej do Stefanowki. Ostatni odcinek do Diery. Bardzo ciekawy wąwóz.
ISLANDIA - nowe wieści
Tu informacja i ciekawe zdjęcia
Jaskinie jurajskie - dolina Kluczwody
Odwiedzamy jaskinie Mamutową, Dziką oraz Wierzchowską (członkowie klubów speleo mają wstęp wolny). Przy dwóch pierwszych jaskiniach jest wiele pięknych i obitych dróg wspinaczkowych. Zwiedzamy też rezerwat Dolina Kluczwody i kilka małych jaskiń.
Tatry, Jaskinia Litworowa, wycieczka do Dol. Strążyskiej i Dol. Białego, jaskinia Ku Dziurze
Wyjeżdżamy wcześnie rano z Rudy (część ekipy zrezygnowała - kursanci nie dotarli na pociąg). W Kirach jesteśmy po 10. Krótki odpoczynek, jedzonko i około 12 wychodzimy.
Tomek, Wojtek, Ola, Mateusz, Elwis udają się w kierunku Litworki (znanym szlakiem). Pod otworem są dość późno. W jaskini Ola i Mateusz przygotowują niespodziankę wieczoru: barszcz z uszkami. Po obfitej uczcie brakuje sił na wychodzenie po linach. Do bazy wracają o 2 nad ranem. Noc bardzo chłodna.
Asia wyrusza na "samotną" wycieczkę po górach (dużo turystów). Podjeżdża do Dol. Strążyskiej. Przy końcu doliny udaje się na Sarnią Skałę (ładny punkt widokowy) a później do Dol. Białego. W drodze powrotnej odwiedza jeszcze Dolinę Ku Dziurze i jaskinie o tej samej nazwie. Następnie krótki odpoczynek na polance w towarzystwie stada owiec. Po powrocie na bazę udaje się jeszcze na krótką, wieczorną przechadzkę do Dol. Kościeliskiej (fajnie- nie ma turystów!). Chłód i zapadający zmrok wyganiają jednak do bazy.
W poszukiwaniu groty Komonieckiego
Budzik niepokoi nas o szóstej rano, ale wyruszamy dopiero o dziesiątej. Po drodze napełniamy turystyczną butlę z gazem. Przygody zaczynają się już w Mikołowie, gdzie Wojtek łapie pierwszą panę. W Nidku (8km przed Andrychowem) po zaprowiantowaniu i dociążeniu roweru nie wytrzymuje następna dętka . Z pomocą innych rowerzystów usuwamy defekt i ruszamy dalej lecz w stresie, ponieważ nie mamy więcej dętek. Za Andrychowem droga zaczyna piąć się ostro w górę. Po pokonaniu przełęczy Kocierskiej (718m n.p.m.) porzucamy drogę i dalszą przygodę ciągniemy zielonym szlakiem. Szlak nas nie rozpieszcza, a słońce chyli się ku zachodowi więc porzucamy nas cel – poszukiwanie jaskini i zajeżdżamy do baru, który okazuje się naszym noclegiem. Śpimy w ogródku piwnym na parkiecie pod naszym słynnym tropikiem (Tropik ten wędruje z nami na wszystkie dłuższe rowerowe wycieczki i wyprawy. Najdalej był z Wojtkiem we Włoszech) razem z rowerami. Pobudka bez budzika o 8.11, śniadanko i wyruszamy o 10 w stronę chatki studenckiej. Po drodze leśniczy wskazuje nam drogę do chatki, a tam otrzymujemy wskazówki jak dotrzeć do groty Komanieckiego co okazuje się wcale nie takie proste. Przejeżdżamy przez Rezerwat Madohora i zdobywamy drugi co do wysokości szczyt Beskidu Małego – Łamana Skała (929m n.p.m.). Mimo wskazówek wydaje nam się, że gubimy drogę i zostawiamy rowery aby pieszo, szybciej poszukać groty. Szukając groty gubimy się. Wojtek znajduje cel naszej wycieczki, później Ewę z rowerami, a następnie razem zmierzamy do groty. Miała być wielka grota a zastaliśmy wielką „lipę”, ale cel został osiągnięty – 49ْ 45,515` N , 019ْ 24,569` E. Po zrobieniu paru fotek groty i największego wodospadu Beskidu Małego ruszamy w dalszą – powrotną drogę. Zjeżdżamy drogą drwali do wioski Las, a następnie do głównej drogi. W Gilowicach przeszkodą staje nam deszcz. Jednak nie zamierzamy nocować w barze, więc przed 19 ruszamy w dalszą drogę wraz z deszczem. Wraz z załamaniem pogody załamują się plany weekendowego wyjazdu w Tatry. Dojeżdżamy do zalewu żywieckiego i szukamy noclegu. Jak zwykle duszpasterska pomoc księdza zawodzi i znowu śpimy w barze (ośrodek Yacht Klub Polski Bielsko) w naszych tradycyjnych klimatach. Wczesna pobudka przez 8 (bez budzika). Śniadanko z pięknym widokiem nad zalew i otulające je góry w chmurach. A my a tarasie wtuleni w siebie jak chmury w góry. Droga wiedzie wzdłuż rzeki Soły aż do Porąbki, a następnie bez problemów dojeżdżamy do domu.
Tatry Zach, pasmo Podhalańskie - rower górski
Startuję z Dzianisza na południe wg mapy i kompasu. Najpierw na Iwański Wierch. Potem grzbietem w stronę Butorwego Wierchu. Dalej wspaniały zjazd przez hale i lasy do Kierpcówki i Kir. Stąd na pol. Białego Potoku do wylotu dol. Lejowej (akurat toprowcy ćwiczyli ratownictwo jaskiniowe). Następnie podjeżdżam do Kojsówki skąd czarnym szlakiem na Magurę Witowską. Podjazd jest dość uciążliwy, mięśnie się "palą" lecz za wyjątkiem dolnego odcinka (duże korzenie) całą trasę można pokonać na rowerze. Z Magury jest fantastyczny, długi zjazd (nie za stromo i można się nieźle rozpędzić) grzbietem granicznym do przejścia w Suche Horze (ale po polskiej stronie). Dalej do Chochołowa i czerwonym szlakiem na Ostrysz. Stąd pięknym zjazdem osiągam Dzianisz.
Przełom Białki - wspinaczka + rower
Wspinamy się w ładnych skałach przełomu Białki. Drogi obite, trudne. Gdy reszta męczy się z kolejnymi trudnościami, na rowerze górskim objeżdżam trasę Krempachy - Dursztyn - Trybsz - przełom. Szlaki rowerowe wytyczone na mapie nie są oznaczone w terenie. Teren nadaje się świetnie na rowery górskie. Pas skał, który się tam znajduje nie jest już tak wybitny jak ten przy rzece i zarośnięty lasem.
Tatry Zach: jaskinia Śnieżna - do I Biwaku
Leje prawie cały dzień. W strugach deszczu po raz kolejny w ciągu kilku dni podchodzimy do Śnieżnej. Celem jest zreporęczowanie Śnieżnej. Akcja odbywa się sprawnie. Po drodze zwiedzamy trochę partie nad prożkiem Johne'go i II Płytowcem. Czas akcji 4,5 godz.
SŁOWACJA: Tatry Zach - okolice Orawic
Przechodzimy szlak: Orawice - Tiesnawy (ładny wąwóz), Umarła Przełęcz, dol. Bobrowiecka - Orawice
Tatry Zach: jaskinia Wlk Litworowa - jaskinia Śnieżna, trawers otworów przez syfon Dziadka
Podchodzimy pod otwór Śnieżnej. Tu zostawiamy plecaki i improwizujemy z kombinezonów "plecaki zastępcze", w których przenosimy niezbędny sprzęt pod otwór jaskini Wielkiej Litworowej. Teraz lecimy przez dobrze znane ciągi Litworki. W 1,5 godz. jesteśmy przy Maglu. Potem ciasnoty i wszystkie przykrości Połączenia. Tym razem Tadek przechodzi kluczowy zacisk (po kuracji odchudzającej). Od Nowego Biwaku tempo akcji z różnych względów siada. Znaną nam już drogą podążamy przez Ciągi Przykrości do Galerii Krokodyla. Główny ciąg Śnieżnej osiągamy po 8 godzinach akcji. Teraz jeszcze niezbyt przyjemne zejście do Syfonu Dziadka -785, od wejścia 9,5 godz. Stąd powrót do góry znanymi nam dobrze ciągami Śnieżnej. Z uwagi na zmęczenie liny ściągamy do I Biwaku a potem wychodzimy na lekko do góry. Cała akcja w dziurze zajęła nam 15 godzin. Było to prawdopodobnie pierwsze trawersowanie w jednej akcji całego systemu z jednej doliny (Miętusiej, Litworowej) do drugiej (Małej Łąki). Obecnie jest to w Polsce najrozleglejszy i najgłębszy trawers jaskiniowy.
Tatry Zach: jaskinia Śnieżna - do Studni Wiatrów
Dzień wcześniej wylądowaliśmy w zakopiańskim szpitalu gdy Jasiu zmagał się z prawie z 40-stopniową gorączką. Akcja opóźniła się o jeden dzień a Jasiu był w jej trakcie poważnie osłabiony - tylko 38 st). Obładowani do granic możliwości linami (3 wory i jedna długa lina luzem) ruszamy pod otwór Śnieżnej. Celem jest zaporęczowanie Śnieżnej do sali Wiatrów celem wykonania trawersu otworów. Akcja przebiega nadzwyczaj sprawnie. Ostatnią linę zostawiamy na Kruchej Dwudziestce. Potem tylko sprawdzamy czy wszędzie są stare liny i zostawiamy depozyty żywności i karbidu. Po sznurkach lecimy szybko w górę. Cała akcja w dziurze - 6,5 godz.
Tatry
Baza na Rogozniczance. Nielegalne (przyznajemy sie bez bicia) wejscie na pewien okazaly szczyt w Tatrach Zachodnich - z kilkoma chwilami grozy przy zejsciu. Ola i ja mamy panike w oczach, a moja siostra sie dobrze bawi (na szczescie padla po powrocie pozna noca). Szczyt budzi podziw, szkoda ze jest zamkniety... no ale szybko nas tu z powrotem nie zobacza (cyt. "ja do kilku chwil grozy dodalabym przejscie sredniej wielkosci burzy, szesciogodzinne bladzenie, kilkunastometrowe prozki skalne i przetrawione pozostalosci duzych zwierzatek... ale rozumiem, ze od wszelkich szczegolow trzymamy sie z daleka.")
Beskid Żywiecki
Z Rycerek idziemy na przełaj przez rezerwat Dziobaki do szlaku. Dalej na Rycerzową, stąd do Mładej Hory i z powrotem do Rycerek. Pogoda dość zmienna.
Wyjazd w Beskidy
Dzień rozpoczyna się bardzo wcześnie_. Po dotarciu do Sopotni Kolonii, gdzie zostawiamy samochód, ruszamy do niebieskiego szlaku na Rysiankę. Po godzinie marszu przy rześkim powietrzu osiągamy Halę (czyli jakoś dziewiąta z minutami) i tam pozwalamy sobie na krótkie kimanko. Przy okazji czekamy aż trochę się "przetrze". Dzień zapowiada się naprawdę ładnie, sporo ciekawych chmur, silny i chłodny wiatr i momentami dość mocno przygrzewające słońce. Jak się okaże, niewiele w tej ocenie się pomyliliśmy.
Dalej ruszamy czerwonym na Pilsko. Czas dotarcia na górę nie jest miarodajny, gdyż po drodze sporo czasu straciliśmy na pochłanianiu zapasów lasu (jagód i malin... mmm), długich przestojach i atrakcjach typu odróżnianiu larw traszek od żab.
Na szczycie bagatelizujemy pierwsze objawy pogorszenia pogody i w najlepsze zabieramy się do przygotowania posiłku. Gdy grzmi i leje już w najlepsze (dobra, zagrzmiało góra 2 razy. za to zmoczyło słusznie) nie ma już odwrotu, więc w tych niekomfortowych warunkach zjadamy po gorącym daniu w 5 minut. Po czym natychmiast zmykamy na Miziową. (Oczywiście kilka minut po tym ruchu przestaje padać). Tam dokańczamy obiad i jakoś po 19 ruszamy z powrotem zielonym do Sopotni.
Do Polany Górowej szlak prowadzi przez naprawdę piękny teren ze względu na formy geologiczne i roślinność. Dalej niestety robi się nieciekawy i wręcz nudny. Mieliśmy zamiar go ściąć by nie nadrabiać drogi, ale wszelkie ścieżki gdzieś nam umknęły. Także do Sopotni schodzimy szlakiem, a potem 40 minut wracania się asfaltową drogą do Kolonii.
Jak się okazuje 14 godzin na powietrzu przy pełno przekrojowej pogodzie jest dość wyczerpujące, co daje się odczuć szczególnie następnego dnia, jednak jak najbardziej pozytywnie.
Tatry Zach. - jaskinia Mała w Mułowej
Godz. 2:00/3:00 Jedziemy w kierunku Zakopanego na miejscu jesteśmy rano. Padać zaczęło już w nocy i właściwie padało z małymi przerwami przez cały czas aż do otworu, do tego powyżej lasu zaczęło wiać tak, że momentami trzeba było przystanąć aby się nie przewrócić :-) Jaskinia bardzo ładna, nie ma jeszcze wyślizganych kamieni przez tłumy grotołazów w niektórych miejscach trzeba bardzo uważać na luźne kamienie, ciasnoty oczywiście są na początku ale jak zwykle widziałem je tylko ja (zupełnie nie wiem dlaczego), największą niedogodnością jaskini okazała się woda która praktycznie cały czas leje się na głowę. Salę Fakro trzeba zobaczyć tego opisać się nie da, powiedzieć mogę jedno: WARTO! Powrót okazał się nieco bardziej męczący niż się spodziewaliśmy w efekcie do kierowania naszym pojazdem nadawał się tylko Michał. W domu byliśmy dopiero rano w poniedziałek.
Beskid Śląski i Żywiecki
Baza w Szczyrku. M. in. wyjście na Babią Górę percią Akademicką, zejście przez przeł. Brona. Potem Klimczok i pobliskie górki.
Tatry Zach. - jaskinia Wielka Śnieżna
Dojście do Suchego Biwaku od otworu jaskini Śnieżnej; ekipa z Zabrza (Łukasz, Michał, Grzegorz, Maciek i Remik) zostają spać, reszta wychodzi. Tym razem na dole gotujemy ryz z sosem chińskim. Jeszcze przed otworem, a później w jaskini spotykamy 11-osobowa ekipę z TKTJ (prowadzącą akcje przez Nad Kotliny)
Tatry Zach. - kursowa akcja do jaskini Marmurowej
W jaskini Marmurowej osiągnięto Nowe Dno.
SZWECJA - wyprawa na Gotlandię
Żeglarski rejs na jachcie "Wunio" z Gdańska na Gotlandię i otaczające ją wyspy. Wyspy te przeważnie zbudowane są z wapieni. Występują tu więc w różnej formie zjawiska krasowe. Zwiedzono małe jaskinie na wyspie Stora Karlso a na Gotalandii częściowo jaskinię Lammelunda (najdłuższa jaskinia wyspy a druga Szwecji - 4200 m). Sam rejs był wspaniałą żeglarską przygodą, który nauczył nas pokory do morza a morskim żółtodziobom (tylko Wojtek pływał po morzu) przybliżył niełatwe realia morskich rejsów. Szersza relacja w dziale Wyprawy.
ISLANDIA - wypad na północ wyspy
W ten weekend zrobiłem autostopem ponad 1000 km i z buta tez trochę. Pojechałem do stolicy islandzkiej północy (Akureyri) by pochodzić sobie po okolicznych górach. klimat północy jest znacznie lepszy niż w Reykjaviku. a góry w Islandii są dosyć ciężkie do chodzenia. Chodzi się po sypkim wulkanicznym pyle albo śniegu. zawsze jest pod górkę przez co namiot trzeba rozbić albo u podnóża albo na szczycie, pomiędzy szanse niewielkie. (dodano kilka zdjęć z tej niezwykłej wyspy)
Wyjazd rowerowy 2
Z małym poślizgiem startujemy po 7 z Wirku w celu odbycia wyprawy krajoznawczo- kulinarnej... czyli "Obiad w Ostravie". Tego dnia przewidywane były upały niemniejsze niż dni poprzednich, co nie napawało zbytnim optymizmem. Ale słowo się rzekło, więc trzeba działać.
Zaczynamy obiecująco zjazdem "z górki" przez Bielszowice, przecinamy autostradę i dalej prostą;) drogą przez kolejne wioski. Mijamy Paniówki, Chudów, Ornontowice, gdzie próbujemy skrócić sobie drogę przez las, ale, jak zwykle to bywa, najpewniej nadkładamy drogi;) Na tym etapie podróży nie zostają ominięte przykre doświadczenia z owadami czy "dziwne" telefony. Do Czerwionki udało się poruszać bocznymi drogami, jednak Rybnik nie pozostawiał nam wielu możliwości prócz jednej ruchliwej trasy. Nie obyło się też bez stresów, jak choćby związanych z przyszłymi samobójcami na motorach. Na trawniku w jednym z rybnickich parków zjadamy na śniadanie tosty po hawajsku;) Jeszcze spoglądamy na mapę i ruszamy w dalszą drogę nim wybije południe.
Zachęceni poprzednim sukcesem odnośnie kąpieli w jeziorze, zmierzamy w kierunku Zbiornika Rybnik, który przynajmniej na mapie wyglądał bardzo obiecująco. Jednak musieliśmy się sporo natrudzić nim w końcu do niego dotarliśmy... Tak, Zbiornik Rybnicki, duuże jezioro... nie mieliśmy pojęcia... okazało się, że to jest zbiornik technologiczny elektrowni... (znad tafli wody wyłaniają się kominy i takie tam zabudowania przemysłowe z wielkimi napisami ER >Elektrownia Rybnik<... na sam widok można dostać fluorescencji). Okazuje się też, że do ewentualnej kąpieli służy takie małe coś, oddzielone od rzeczonego zbiornika zaporą- drogą. Niestety w niedzielne wręcz paskudnie gorące południe nie było gdzie nawet szpilki wcisnąć pomiędzy rozstawionych nad brzegiem niewielkiego jeziorka plażowiczów. Udręczeni robimy odwrót, wjeżdżamy pod kolejną górkę i padamy w cieniu przystanku autobusowego. Najpewniej zginęłabym marnie. Niektórym jednak pozostało jeszcze trochę myślenia w zgotowanej mózgownicy. Po chwili Mateusz wraca z mrożona wodą i colą (cóż, dotąd nie pozamykali sklepów w niedzielę- i chwała im za to;))
Koło drugiej zwijamy manatki i ruszamy w dalszą drogę. O dziwo drogą na skróty- przez las, która po raz pierwszy wyprowadziła nas tam, gdzie chcieliśmy. Poczytaliśmy to jako ewidentny sukces wyprawy. Wbrew pozorom jedynie w czasie jazdy można było znaleźć wytchnienie od męczącego skwaru, nie do końca też przeboleliśmy brak orzeźwiającej kąpieli.
Poruszając się tak by omijać główne drogi, momentami gubimy się w rozlicznych miejscowościach. Gdy spoglądamy po pewnym czasie na GPS okazuje się, że zatoczyliśmy niezłe kółeczko przez poszukiwanie tego zbiornika, nie mówiąc już o straconym wtedy czasie.
Próbujemy przedostać się do Syrynii. Po drodze kilka sporych górek, przejeżdżamy też przez Rezerwat Łężczok, oraz odbywamy kolejną udaną drogę na skróty przez las. Kiedy osiągamy Syrynię daje o sobie znać ogólne wyczerpanie, no tak, upał oraz to, że, delikatnie mówiąc, dawno nic nie jedliśmy, przynosi adekwatne skutki. Jednak wypada znaleźć jakieś bardziej odpowiednie miejsce na wypoczynek.
Na przejeździe kolejowym widzimy po drugiej stronie drogi nasyp... chwila grzebania w pamięci i w końcu niepohamowana radość. Otóż za nasypem znajduje się całkiem przyzwoite jezioro. Było jeszcze tam paru ludzi ale nie miało to większego znaczenia. Rozsiadamy się na wysuszonej trawie. Na rozgrzewkę tosty juz w wydaniu standardowym, następnie czerstwa bułka z ciepłym jogurtem, no i oczywiście życiodajne chłodzenie w wodzie;).
Wsiadamy z powrotem na rowery. Stało się już pewne (choć trochę musiałam wbić do głowy komuś tą pewność) że do Czech nie dojedziemy. (no tak, była opcja że jednak dojedziemy bo o 1:50 w nocy mamy przecież pociąg z Ostravy, ale z kilku przyczyn wersja ta nie doszła do skutku).
Kierujemy się więc na Wodzisław, tzn. wracamy się kawałek. Po drodze przebywamy jeszcze jedną z bardziej interesujących górek tego dnia, oczywiście w tą mniej przyjemną stronę. Czas do pociągu goni, jednak dość sprawnie znajdujemy stację. Uzupełniamy zapas płynów i ciastek i po jakichś 2h jesteśmy w Katowicach, czyli po 22. Potem jeszcze tylko dotarcie do domu. I mimo wspomożenia się transportem kolejowym 120km to myślę dla mnie wystarczająco jak na udaną wyprawę i jak na przestrogę przed ponownym ulokowaniem czterech liter w siodełku:)
Wyjazd rowerowy
Startujemy spod mojego domu gdzieś 6:30. Mimo wczesnej pory senne osiedle zalewa słońce, będąc zapowiedzią upalnego dnia. Przez Zgorzlec przedostajemy się na Łagiewniki, przejeżdżamy przez Rezerwat Żabie Doły i dalej kawałek ruchliwą dość ulicą gdzieś w okolicach Piekar Śl. Próbujemy jak najszybciej wbić się na jakieś pole, których tam juz niemało, by jak najwięcej uniknąć kontaktu z samochodami. W miarę szybko się to udaje. Dróżkami wśród pól przedostajemy się do kolejnych wiosek, ogólnie rzecz biorąc kierując się w stronę Rogoźnika. Jak to zwykle bywa i tu nie unikamy wątpliwości co do słuszności wybranej drogi, czy po prostu momentów w których droga się kończy czy przecina "rzeką" bez możliwości przejścia. Nawet jeżdżenie szlakiem, który gdzieś tam łapiemy, nie bardzo nam wychodzi. Po drodze oglądamy panoramki śląska z kopalniami "wystającymi" z pól kapusty;)
Kiedy docieramy do Rogoźnika nie możemy już się obejść bez myśli o śniadaniu, a przed dalszą droga powstrzymuje ściana zapachu z miejscowej piekarni;) Ostatecznie na czas posiłku lokujemy się znów na jakimś zachwaszczonym polu w wieży obserwacyjnej, gdzie panuje miły chłód. Niechęć wyjścia na południowy skwar skutecznie przedłuża nam przerwę;)
Powoli też klarują się jakieś tam "cele" wyprawy, no, przynajmniej na najbliższy czas, bo "plany" tworzą się niemal na bieżąco. Także z Rogoźnika (gdzie po upiornych polach błądzimy dość długo z powodu zgubionego niebieskiego szlaku) kierujemy sie na Górę Siewierską, po drodze mijając Zbiornik Rogoźnik tudzież "Ośrodek Wypoczynkowy" gdzie multum luda chlapie się w stawie, i Pyrzowice (bo Ola nigdy nie widziała lotniska).
Zapasy wody schodzą w coraz większym tempie, więc co jakiś czas tankujemy w przydrożnych sklepikach, poznając przy okazji życie miejscowej społeczności. W drodze do najdalej wysuniętego na północ punktu naszej wycieczki przeżywamy jedną z najwspanialszych chwil- dłuuuugi zjazd puściutką asfaltową drogą=) Do "portu" docieramy jakoś o 15 (nie wiem czego się spodziewała, ale Ola była zawiedziona widokiem lotniska), z usytuowanej w cieniu ławki obserwujemy jak 5 chłopa przykleja kawałek folii z pomocą taśmy samoprzylepnej, chcąc zasłonić część znaku drogowego...:S
Kolejnym punktem jest Sączów w celu powiedzenia "Cześć" Siostrze Mateusza. Jednak przed osiągnięciem właściwego miejsca (konkretnie już domu) należy się wsparcie telefonem, który pomaga dojść do porozumienia w sprawie, że postać stojąca na drugim końcu drogi to Siostra, a dwie inne jeżdżące w kółko w poprzek drogi to My;)
Po krótkiej kontemplacji mapy i zweryfikowaniu nastrojów dochodzimy do wniosku, że przed powrotem do domu trzeba było by się trochę umyć, bo naprawdę wyglądaliśmy godni politowania, więc wybór padł na Jezioro Świerklaniec. Przez leśną drogę trafiamy na maleńką plażę.... i wiele nie trzeba było się zastanawiać przed wskoczeniem do wody, a niektórym nie było dane sie zastanowić. Po kąpieli wcinamy bodajże drugie śniadanie. Jednak dane nam też nie było trochę dłużej tam posiedzieć z powodu komarów które najpewniej pragnęły by zjeść nas żywcem, co też czyniły.
Potem nastąpiło małe nieporozumienie co do obranej drogi- w sumie 3 razy przejeżdżaliśmy ten sam odcinek a dodatkowych emocji napędził rój much końskich (wszystkie te stworzonka bardzo lubią mnie gryźć, toteż skończylo się na 8 ukąszeniach, było to dość... przygnębiające).
W świetle słońca chylącego się już ku zachodowi zmierzamy w stronę Radzionkowa. Na rynku w Bytomiu ostatni posiłek i już tylko kawałek do Rudy. Ostatecznie wycieczka kończy się koło 22, niby tylko okolica, część aglomeracji, ale i tak uważam że była wspaniała.
AUSTRIA - wyprawa na Goll
Po raz kolejny w ramach poznańskiej wyprawy w eksploracji jaskiniowej masywu Goll. Relacja w dziale Wyprawy.
Tatry Zach. - jaskinia Wielka Litworowa
Akcja rozruchowa. Dotarliśmy do partii Zakopiańskich. Mimo ogólnie pięknej pogody do jaskini wchodziliśmy przy padającym gradzie a wychodziliśmy w burzy.
Wspin w Piasecznie
Wspinaczki na drogach VI - VI.1+. Cudowna pogoda na wspin. Skałki puste.
II kwartał
Spływ dolną Liswartą i Wartą (przełom Działoszyński)
Kanadyjki wodujemy przy moście w Zawadach. Wyrusza 5 kanadyjek i 1 ponton (Adam z Manuelą). Rzeka na tym odcinku jest wspaniała do spływu. Wiele meandrów, bystrza a nawet progi gdzie woda znacznie przyśpiesza. Niemal cały czas w lesie. Często trzeba przedzierać się pod zwalonymi drzewami. Niektórzy zaliczają nieplanowane kąpiele (kanadyjki są dość wywrotne, zwłaszcza jak wysoko się siedzi). W okolicach Nowej Wsi Adam z Manuelą ponton wrzucają do kanadyjki i pieszo idą na miejsce biwaku w Wąsoszu. Z resztą ekipy u schyłku dnia wpływamy na Wartę i w uroczym miejscu biwakujemy.
Nazajutrz ruszamy dalej Wartą. Rzeka ta jest już szersza choć kilka niespodzianek nas nie ominęło (niepoprawni amatorzy kąpieli rzecznych). Po przenosce kanadyjek przez wodospady (sztuczne) w Działoszynie płyniemy jeszcze do Bobrownik gdzie w roku ubiegłym zaczynaliśmy spływ łuku załęczańskiego. Tu przyjeżdża po nas Adam z Manuelą, którzy nie płynęli (ponton nie wytrzymuje konkurenci szybkościowej z kanadyjką). Tak więc wszyscy mimo ciekawych przygód po przewiosłowaniu 50 km żywi dopłynęli na miejsce przeznaczenia. Tu zaliczamy kąpiel w rzecze (dwa dni był upał). Kanadyjki po załadowaniu na eksperymentalną przyczepę ciągniemy do Kuźnicy Brzeźnickiej gdzie zostawiamy sprzęt harcerzom. Do domu wracamy późno.
Podziękowania dla hufca harcerskiego Ruda Śląska za możliwość wypożyczenia kanadyjek. Pozdrawiamy.
MAROKO - wyjazd trekingowy w góry Atlas
W trakcie podróży po Maroku dokonano wejścia na najwyższy szczyt gór Atlas - Toubkal (4164). Szerszy opis w dziale Wyprawy.
Kurs instruktorski wspinaczki skalnej w Sokolikach
Udział w kursie dla instruktorów.
Wspin na Jurze zawierciańskiej
Wspinaczki w kolejnych dniach w Rzędkowicach, Podlesicach i Mirowie.
SŁOWACJA - wyjazd rowerowo-narciarski do Dol. Białej Wody w Tatrach Wysokich
Na rowerach górskich podjeżdżamy z nartami do Polany pod Wysoką. Tu w chaszczach kryjemy rowery i dalej podążamy pieszo aż do granicy śniegu (ok 1400 -1500). W górnych partiach doliny zalega dużo śniegu. Brak najmniejszych śladów. Na fokach podchodzimy stromo do góry (gdzieś tu podobno jest szlak). Z żlebów i kominów otaczających nas ścian schodzą co kilka minut imponujące lawiny z łoskotem przypominającym grzmoty. Mimo, że jest ciepło to widok nie ma nic wspólnego z latem. Przekraczamy kilka lawinisk i wydostajemy się nad staw za którym jest podejście na Polski Grzebień. Na przełęcz jednak nie uda się wejść gdyż brakuje nam ok 2 godzin (nie chcieliśmy zjeżdżać po ciemku). Zjazd stromym żlebem z moreny jest interesujący z uwagi na bardzo zmienny typ śniegu. Generalnie śnieg miękki, przepadający. Do granicy śniegu a potem pieszo do rowerów. Zjazd na rowerach jest równie ciekawy gdyż nie przejmowaliśmy się przytroczonymi nartami i ostro dawaliśmy w dół. Przy leśniczówce znajdującej się w dolnych partiach Białej Wody spotykamy pierwszego człowieka (leśnika, który tam rezyduje). W zapadających ciemnościach meldujemy się na przejściu granicznym w Łysej Polanie. To koniec naszej zimowo - letniej przygody.
SŁOWACJA - Mala Fatra
Właściwie do niedawna nie wiedzieliśmy, jaką część Małej Fatry zwiedziliśmy, gdyż pod tym względem polskie mapy samochodowe nie są zbyt dokładne. Naturalnie w żadną mapę gór, w któreśmy się wybrali, nie byliśmy zaopatrzeni. No bo niby po co, skoro miały być Beskidy! Tak więc w słoneczne niedzielne przedpołudnie przekraczamy opustoszałą granicę w Zwardoniu i ruszamy na podbój nowego świata;). W Żilinie staramy się jeszcze dorwać jakiś sklep czy coś by zupełnie na ślepo nie iść, jednak, no cóż, w niedzielę oprócz tesco i kilku cukierni to raczej wszystko pozamykane. Ale wszystko w porządku, no doszliśmy już do tego, że chcemy na Terchową... jednak to wcale nie takie proste, szczególnie że naturalnie dla zdrowia jesteśmy na czczo, i gdzieś po godzinie (akurat!) i już z pomocą słowackiego atlasu znajdujemy właściwy zjazd z drogi ekspresowej.
W Terchowej zjeżdżamy do Starej Doliny i parkujemy najdalej jak się da - we Vratnej. Co do doliny to już na początku otwierała się skalnymi zboczami i iglicami, co wynagrodziło mi już nieco nużącą drogę (było już koło 13:30!). Chata Vratna była ostatnim miejscem, gdzie moglibyśmy dostać jakąś mapę, no ale niestety:)... są za to tablice informacyjne, z których wnioskujemy że idziemy tam i tam i zobaczymy co będzie dalej. No to wskakujemy na żółty szlak, biegnący lasem, wymijamy kilku turystów i po 40 minutach wychodzimy na Grun, gdzie jest bardzo miła polana i pierwsze szersze widoki. W tej fazie podróży nie obyło się bez kryzysu żywieniowego... no ale przecież nie będziemy jedli upragnionego śniadania gdzie jest full ludzi i bez ładnych widoków. Także lokujemy się kilkadziesiąt metrów powyżej, już w drodze na Poludnovy grun, i wchłaniamy znaczną część zapasów.
W końcu decydujemy się ruszyć dalej. I to był bardzo dobry pomysł bo im wyżej tym trudniej oderwać oczy od otaczających gór... Zbocze jest dość strome, jednak większą uwagę zwraca to, że wszyscy napotykani ludzie szli w przeciwnym do naszego kierunku (hmm, gafa? no przynajmniej skoro oni już schodzili to nie będzie ich na górze :p). Osiągając Poludnovy grun, mimo zacnej już pory jak na wyprawę w góry, kierujemy się dalej czerwonym na grań Steny. Na pierwszym szczycie oczywiście drzemka, w końcu miał być wypoczynek! Zwijamy się gdy tolerancja termiczna daje o sobie znać i tu okazuje się, że jest zupełnie puuuustoo;) Słońce gdzieś tam świeci, prawie bezchmurnie, orzeźwiający wiatr i perfekcyjna widoczność... w tej głuszy tylko stado kruków gdzieś przewinęło się na grani i jeszcze jedni zachwyceni wędrowcy.
Po grani prawie biegniemy, po pierwsze bo przyjemnie, po drugie- jeszcze trzeba wrócić do domu, a tu wieczór tuż tuż. Na górze Chleb drugie śniadanie. A że to ostatni i najwyższy szczyt dzisiaj postanawiamy jeszcze nacieszyć się pięknymi widokami. Słońce chyli się ku zachodowi, kiedy zaczynamy schodzić ze Snilovske sedlo zielonym wzdłuż kolejki linowej. Wtedy pojawia się tęsknota do kijków... aua, kolana, zejście strome i na krechę. W połowie drogi okazuje się jednak, że i Słowacy wiedzą co to są zakosy, ale mnie droga ta już bardzo się nudzi. Przy samochodzie jesteśmy jakoś przed 21.
Ostatnia faza, czyli powrót do domu, no ja się złamałam i bez 15 minut "na dziobaka" nie dałoby rady dalej. W Rudzie jesteśmy coś po północy. Ale jestem pod wrażeniem, Mała Fatra jest naprawdę piękna. Pod względem odległości nie jest dalej niż Tatry, a pod wieloma innymi wypada znacznie lepiej: wstęp do parku darmowy, ceny parkingów, i nie pada;) Także zdecydowanie polecam.
Wspin w okolicach Podlesic
Wspinaczki na różnych drogach.
Kurs instruktorski - część III
Zajęcia w dolinie Będkowskiej (Sokolica), a następnie wykłady w Krakowie.
30-lecie klubu - skałki na Łutowcu
Spotkanie w Łutowcu obok szkoły. Część ekipy rano odwiedziła jaskinię Wiercica (podziękowania dla kolegów z Spleotreku za zorganizowanie wejścia do dziury). Potem wspinaczki dla dzieci, strzelanie z łuku do tarczy, mecz piłki nożnej (bardzo emocjonujący i zacięty, wynik 2:0 dla lepszych), wspinaczki na bardziej i mniej ambitnych drogach. Po południu prelekcja filmu z historii klubu (bardzo ładnie zmontowanego przez Adama Szmatłocha) oraz stare slajdy. Potem ognisko, śpiewy, dyskusje. Wiele osób spotkało się po wielu latach, więc było trochę wspomnień. Zarząd wszystkim co przyczynili się w jakiś sposób do zorganizowania imprezy (zwłaszcza Ani Nahorniak) wyraża podziękowania a uczestnikom dziękuję za przybycie.
Jerzy Nowok, Ewa Okońska, Jakub Nocoń i Wojciech Orszulik przyjechali z Rudy na rowerach. Adam Szmatłoch, Ania Nahorniak, Jan Kieczka, Marzenka odwiedzili jaskinię Suchą w Mirowie.
Sztolnie tarnogórskie
Spenetrowanie chodników od strony kamieniołomu Blachówka w celu dokonania badań naukowych. Sesja fotograficzna + piski koleżanek taplających się w błotku.
Kurs instruktorski w Warszawie
Udział w drugiej części kursu dla instruktorów.
Beskid Żywiecki - wyjazd rowerowy
Start z Soblówki na przeł. Przysłop. Stąd zjeżdżamy do wioski Vychylovka na Słowacji. Potem powrót na przełęcz i przejazd trawersem Rycerzowej do schroniska. Tu przeczekujemy burzę z gradem. Po ulewie żółtym szlakiem (właściwie potokiem) zjeżdżamy do Soblówki.
Jaskinia Zimna
Szybka akcja. Osiągnięto Zamulone Studnie. W jaskini dużo wody.
Kurs instruktorski w Warszawie
Udział w pierwszej części kursu dla instruktorów.
Wyjazd do Mirowa
Najpierw spenetrowaliśmy skałki na górze Damiak (na północ od Niegowej). Okazały się jednak niskie i nieciekawe wspinaczkowo. Później pojechaliśmy do Mirowa gdzie wspinaliśmy się na wędkę (light). Dzień zakończyliśmy ogniskiem.
Wspinanie w Podlesicach
Tadeusz jako jedyny 'co?" poprowadził... VI.+ na Młynarzu (strasznie techniczne). Tak mówiąc nawiasem, z drogą walczył już 3 rok :-)
Wyjazd do Podlesic
Rozgrzewkowo wspinamy się na G. Zborów, po czym przechodzimy na Kołoczka ... Łukasz i Kamil robią VI.1+ rp, Cyklista próbuje dosyć ciężką VI.2-ke, ale spada spod zjazdówki... Ja w 2 próbie wkosiłem Kubankę VI.4 rp .
SŁOWACJA - Wielka Fatra
Odwiedziliśmy zachodnią część Wielkiej Fatry. W pierwszy dzień (w deszczu) weszliśmy na Katową Skałę (975). Jest to wysoka wapienna skała, z pięknymi widokami na Klak i inne szczyty. Dominował kolor świeżej zieleni. Niestety nie udało się nam odnaleźć otworu jaskini Katowej. W następnych 2 dniach wypady z uroczej wioski Blatnica. W jednym dniu byliśmy na ruinach zamku Blatnica a potem przeszliśmy przeuroczy szlak z doliny Gaderskiej przez Wapienną dolinę. Tu znajduje się wiele jaskiń. Początkowo zaglądamy do poszczególnych otworów lecz okazywały się tylko skalnymi schroniskami. Natomiast jaskinia Biała (?) i Meżarna znajdują się pod imponującymi okapami. Ta druga posiada bardzo rozległą choć nie wysoką (do 3 m) salę. W dolinie znajduje się wiele ciekawych form skalnych. Stąd wyszliśmy na Tlstę (1378) i przez dolinę Konsky dol, która miejscami ma charakter kanionu z wieloma dużymi okapami w wysokich ścianach wróciliśmy do doliny Gaderskiej. Potem zwiedziliśmy na rowerach równie piękną dolinę Blatnicką. W trzeci dzień na rowerach podjechaliśmy 16 km w górę doliny Gaderskiej w stronę ośnieżonych szczytów, do szlaku wiodącego na Ostredok (1592). Przy leśniczówce schowaliśmy "górale" a potem już pieszo na ten najwyższy szczyt Wielkiej Fatry. Wstrzeliliśmy się w słoneczną pogodę. Większe szczyty są obłe z ogromnymi połoninami. Leżało tu jeszcze sporo śniegu. Na szczycie o dziwo spotkaliśmy parę Słowaków (przez 3 dni spotkaliśmy w górach tylko 3 ludzi). Potem zbiegamy z szczytu uciekając przed czarną chmurą, która tylko trochę nas zmoczyła. Zjazd na rowerach kilkanaście kilometrów tą przepiękną doliną to wspaniałe przeżycie. Przez dziesiątki mostków, pod skalnymi zerwami, cały czas wzdłuż rwącej rzeki aż do auta zostawionego w Blatnicy.
Zachęcam gorąco do odwiedzenia tych pięknych gór. Górski rower wspaniale nadaje się na podjazdy długimi dolinami by stamtąd wskoczyć w "serce gór". Góry były bezludne (może w innych porach roku jest inaczej). Acha, na autocampingu w Blatnicy jest hotelik, który wynająłem tylko dla nas razem z dwoma ochraniarzami. (byliśmy jedynym goścmi + obsługa, 200 ks/łeb). To, że jest polska majówka zauważyliśmy dopiero na polskich drogach ale to już zupełnie inna sprawa.
SŁOWACJA - Majówka w Sulovie, Maninskiej Uzinie oraz Kostoleckiej Uzinie
Wspinaliśmy się tylko 2 dni, gdyż pogoda zbytnio nas nie rozpieszczała :-)
Wkrótce szerszy opis i fotki ...
WĘGRY - jaskinie parku Aggtelek
Razem z naszymi kolegami z KKS i TKTJ penetrowano jaskinie okolic Aggtelek. Szerszy opis w dziale Wyprawy.
Jaskinie jurajskie
Zwiedzenie jaskiń Szczelina Pętrowa i Sucha. Wspinaczki na skałkach w Mirowie.
Jaskinia Wielka Litworowa
W założeniach: szybka akcja w stylu "szybka dwójka z kucharkš" (a raczej z kucharkiem) z żadnym tam szlajaniem się po nocy po Tatrach. Zgodnie z tym przed 4 am w niedzielę jesteśmy na autobanie. O której znaleźliśmy się pod Kościeliską szczerze nie pamiętam, ale ważne że przed parkingowym.
Dalej władzę przejmuje Michał, który wreszcie mógł poszczycić się swoją wiedzę ta temat "systemu" (opowieści nam nie szczędząc). Jako że droga czekała nas dość długa postanowiliśmy nie katować się zbytnio tempem na podejściu, upajać widokami, długimi przerwami śniadaniowymi itp.itd., z niepokojem oczekując deszczu, który jednak tego dnia przynajmniej już się nie pojawił. Ogólnie droga minęła bez większych problemów, jedyne co, to mieliśmy spore wątpliwości czy to co myślimy że jest Kobylarzem faktycznie nim jest. (Wynikało to głównie stąd, że żadne z nas Kobylarza inną porą niż latem nie widziało, a 1/3 ekipy nie widziała wcale.) Ostateczne rozpoznanie nastąpiło po znalezieniu jakichstam końcowych odcinków łańcuchów wystających spod śniegu.
Trzeba przyznać, że Michał sprawdził się jako GPS, i z marszu znaleźliśmy ścieżkę prowadzącą pod otwór, pod który docieramy jakoś przed 12 (mimo tej dość już słusznej pory nie spotykamy ani nie widzimy na zboczach żywego ducha, no może poza stadem kozic, które perfidnie się "gapiły", a pogoda przecież ostatecznie nie była taka zła jak ją na prognozie namalowali). Sprawna metamorfoza i pojawia się kolejny problem: komu zostawić wiadomość, że się gdzieś wybieramy i dlaczego nikt nie odbiera telefonów! Ale jak każdy kryzys i ten został zażegnany. Poręczowaniem początkowych odcinków zajął się nasz przewodnik. Jednak, no cóż, coś z kursanta mu jeszcze zostało, także wymaga to pewnych interwencji i odpowiedniego ukierunkowania jego zamysłów przy pierwszej zjazdówce...;p ok, czepiam się;)
Dalej, mijają kolejne pięćdziesiątki, i w sali pod płytowcem następuje kwintesencja całego wyjazdu. No dobrze, nie tak od razu... męska część idzie jeszcze kawałek dalej- mnie się już nie chce, więc przy akompaniamencie jaskiniowego deszczu oswajam się z ciemnością w ramach oszczędności baterii. Głodzeni od Kobylarza, robimy najpierw herbatę, by przyzwyczaić żołądki do odpowiedniej temperatury i, kolejno, gotujemy makaron (świderki! żadne tam spaghetti), podgrzewamy sosik (z kurczakiem, pieczarkami, pomidorami i innymi rewelacjami:>- dobra, to była kryptoautoreklama), i dekorujemy startym serem... (ok. to wszystko nie "my", a Mateusz. Ale nad mieszaniem musi jeszcze chłopak popracować, bo część jedzenia lądowała poza menażką...) Po skończonym obiedzie zaczynamy się zastanawiać, dlaczego ludzie zwykle niewiele jedzą w jaskiniach... może dlatego, że to niezdrowo po sutym posiłku się później tak męczyć... ale że na zaradzenie takim refleksjom raczej było już za późno, zbieramy graty i wychodzimy (kolka przeszła mi po paru godzinach).
Na powierzchnię wracamy coś koło 18:30. Stwierdzamy że to całkiem przyzwoita jeszcze pora na spacer. Jednakże na Małołšczniaku udaje mi się odwieść pozostałych od odwiedzenia Giewontu (za łatwo mi poszło, więc sądzę, że tylko ktoś czekał, aż inny ktoś rzuci propozycją, by wracać), a Michał zwierza się ze skrzętnie ukrywanej tajemnicy że nigdy nie był na 2 tysiącach npm. Inna sprawa że porządnie nas tam przewiało i zaczęliśmy widzieć poruszające się światełka na stokach Kasprowego...
Tak więc ok.20 został zarządzony odwrót. Paskudnie ciągnący się Skoruśniak sugerował, że to "faktycznie" było daleko... Gdy wreszcie docieramy na Przysłop. ucinamy sobie nieprzyzwoicie jak na tą porę długą przerwę z krótką prawie drzemką. Przy samochodzie jesteśmy o 23:30 (rachunek zza wycieraczki ukrywamy w kieszeni) i z obawą zastanawiamy się gdzie nas teraz jakiś góral wpuści. Alternatywą miała być Rogoźniczańka, ale jakoś nie bardzo nam się to uśmiechało. Na szczęście pierwsza próba ulokowania się u p.Galicowej zakończyła się powodzeniem, przywitano nas już na podjeździe, co przyjęliśmy z miłą ulgą, że nie musimy nikogo budzić, że ciepła woda i w ogóle. Spać idziemy jakoś o 2 am;). Z budzeniem natomiast się nie spieszymy, bo i tak pada, i wczesnym popołudniem wracamy do domu.
Wtopa w Tatrach Zachodnich.
Zaczynamy od Jabłonki w piątek wieczór. Szok, zastajemy nie dość, że sprawny kibel, to jeszcze bieżącą wodę (!).
Na sobotę plany jak zwykle z odrobiną ułańskiej fantazji - w zalozeniu wejście na Kasprowy, żeby było ciekawiej - przez Kościeliską i Dolinę Cichą. Pogoda bajkowa, w górach ciągle dużo śniegu i atrakcji typu zapadanie po pas. W Kościeliskiej nawet niewiele ludzi... Niestety, na Tomanowej Przełęczy dopada nas dość spory stres w związku z nawisami śnieżnymi na słowacką stronę. Niby jedynka, ale zalegający na grani śnieg robi wrażenie. Na przełęczy piknik i opalamy się chwilkę (to nie tak wysoko, ale widoki z tej przełęczy są przepiękne); po kilku minutach dociera po naszych śladach jeszcze jeden biesiadnik ;) i wyciąga podobne do naszych wnioski - co jak co, ale lepiej tam nie schodzić.
Cóż, teoretycznie w tym miejscu taka diagnoza nie pozostawia żadnego wyboru i skazuje na odwrót, ale zbocze od strony Stołów wygląda na dość wytopione i coś kusi nas, żeby spróbować przedrzeć się letnią ścieżką na Ciemniak. Skałami idzie się dość ambitnie, ale przyjemnie... do czasu. Kiedy widzimy już szczyt i ludzi na Czerwonych Wierchach, okazuje się, że ostatni kawałek jest dla nas, śmiertelników, nie do zrobienia (znowu nawisy). Próbujemy wycofu zboczem opadającym z przełęczy i nawet się to udaje, ale zajmuje naprawdę dużo czasu i też nie jest zbyt relaksujące (żleby, lawiniska...). Pod Ornakiem jesteśmy prawie o zmierzchu.
Spotkanie przedstawicieli klubów speleo z członkami KTJ w Podlesicach
W Podlesicach pod wiatą u konkurencji odbyło się spotkanie działaczy klubowych z członkami KTJ. W jego trakcie przedstawiono zagadnienia dot. wypraw, działalności tatrzańskiej, kursów instruktorskich a także dyskutowano nt. związane ogólnie rzecz biorąc z sytuacją ruchu jaskiniowego w strukturach PZA.
Po zebraniu pojechałem do Mirowa skąd na rowerze górskim pokonałem w terenie trasę Mirów - Łutowiec - Niegowa - Mirów.
Wspinaczki w Mirowie i Rzędkowicach
Nie mam żadnych informacji od chłopaków, co puściło, itd. (?). Ja natomiast donoszę (nie chwaląc się tutaj), iż zrobiłem VI.3 z Flash'a w Rzędkowicach na Leśnej Turni :)
Wspinaczki w Mirowie
Wspinaliśmy się na studnisku, gdzie Tadeusz i Jerzy poprowadzili swoje pierwsze VI.1 (oby tak dalej) ...
Jaskinia w Trzech Kopcach - Beskid Śl.
Zwiedzano jaskinię (akcja fotograficzna). Po akcji Buli zaprosił wszystkich na smakowitą szarlotkę.
Jaskinia Żarska - Jura południowa
Ruszamy na rowerach z Raclawic do doliny Szklarki (fajny zjazd). W dolinie oznakowana jest ścieżka dydaktyczna z ciekawymi formami skalnymi. Dalej do Dubia i do Wąwozu Żarskiego. Dnem płynie tu nikły strumyk. Na wschodnim skłonie doliny znajduje się pas ciekawych skałek. Wchodzimy do kilku niewielkich jaskiń. Największą jest jaskinia Żarska, usytuowana pod poziomymi ławicami wapienia. Przy wejściu dużo liści. Jest tu rozległa, niezbyt wysoka sala i kilka odgałęzień. W dwóch z nich ktoś kopie (obiekt nawet obiecujący). Z jaskini przez ciekawy wąwóz Stradiny zjeżdżamy do doliny Racławki a następnie do Racławic.
Wspinanie w Rzędkowicach
Wspinanie 'lajtowe', w ramach wiosennego rozwspinania :)
Jura - wspinaczki na Słonecznych Skałach
Wspinaczka na Słonecznych Skałach oraz na Polniku. Pogoda wyśmienita!
Opisy i zdjęcia: http://www.gorskapasja.dvd.pl
Zjazd na nartach z Ciemniaka
Podejście na Ciemniak przez Adamicę. Następnie na Krzesanicę i Małołączniak. Dalej zjazd na nartach i snowboardach z szczytu przez żleb Kobylarz do doliny Miętusiej. Na deskach zjechano aż do Kościeliskiej.
Jaskinia Czarna
Dojście od pn. otworu do Szmaragdowego Jeziorka.
Jura - wspinaczki na Słonecznych Skałach
Jura - Szczelina Piętrowa
Zwiedzanie jaskini.
Beskid Żywiecki - narciarski wypad na Jałowiec (Pasmo Jałowieckie)
Ciepłe i deszczowe dni ostatniego tygodnia dosłownie zmiotły śnieg z gór. Jadąc doliną Koszarawy zamiast śniegu widzieliśmy tylko szare zbocza i gdzieniegdzie marne płaty. Gdy już pogodziliśmy się z faktem, że narty będą tylko atrapą na pieszej wycieczce nagle wjechaliśmy w inną krainę. Droga się skończyła i na Cichą Przełęcz podchodziliśmy już na nartach. Śnieg był bardzo mokry. Pod nim szumiały potoki. Kluczyliśmy nie co by wyszukać dobrych mostków i przejść. Było ciepło a po deszczowym początku dnia świeciło słońce. Na szczyt Jałowca (1111) wyprowadza nas niebieski szlak. Z wierzchołka rozlega się wspaniały widok na wszystkie największe szczyty Beskidów z Babią na przeciw. Na szczycie jest też mały drewniany schron i krzyż. Stad zjeżdżamy poprzez piękną halę do doliny górnej Koszarawy. Śnieg niezbyt nośny. Czasem wjeżdżamy do potoków rwących pod śniegiem. Po osiągnięciu drogi w dolinie dojeżdżamy na nartach do auta.
Wyjazd do jaskini tatrzańskiej
Akcja do nisko położonej jaskini w Tatrach Zachodnich.
I kwartał
CZECHY: narciarski wypad na Velky Polom w Beskidzie Śląsko - Morawskim
Wyruszamy na nartach z Horni Lomna. Na dole pogoda była dobra ale czym wyżej tym gorzej. Na Murinkowym szczycie dochodzimy do granicy czesko - słowackiej. Znajduje się tu też murowana kapliczka z 1910 r. Tu widoczność dość ograniczona. W wietrze niosącym dużo wilgoci podążamy na Velky Polom (1067). Napotykamy tu na ciekawe skały piaskowcowe. Jest to zresztą rezerwat przyrody. Sam szczyt porośnięty jest lasem. Stąd zjazd tą samą drogą. Śnieg mokry i ciężki lecz zjazd dość ciekawy. Później już w padającym deszczu. Już chwaliliśmy kolejną narciarską przygodę gdy przyszło nam się jeszcze pobawić w zimowe rajdy samochodowe jak po zalaniu głównej drogi w Kochłowicach zjechałem na leśną. Tu roztopy były gorsze niż w górach a jedno z jeziorek przebyłem po wysondowaniu kijkiem głębokości i usunięciu większej kry, no i trochę się spociłem. Wszystko jednak dobre co się dobrze kończy.
CZECHY - wspin w okolicach Sztramberka
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna
Akcja do Kasprowej Niżnej za Długie Jeziorko.
Beskid Żywiecki - skitour na Lipowską
Start niebieskim szlakiem z Złatnej. Szlak bardzo długi, nieprzetarty. Po trzech godzinach osiągamy schronisko na Lipowskiej (1290). Pogoda zrobiła się przepiękna. Potem narciarskim szlakiem przez Boraczy i Redykalny zjeżdżamy do Zapolanki a stąd do Złatnej przez rozległe polany. W ostatnich poświatach dnia docieramy do auta i szczęśliwie wracamy do domu.
SŁOWACJA: Mała Fatra
Wspinaczki na lodospadach (opis wkrótce).
Tatry Wysokie - spacer
Startujemy z Orzegowa po 18 w piątek, bierzemy azymut na Jabłonkę i ru-szaj. Na miejscu jesteśmy ~21.30, i rozpoczynają się standardowe czynności: wpakowanie auta w śnieg (ile razy można!), wykopywanie (nieco utrudnione ze względu na nieliczną ekipę), odpalenie pieca, partyjka ping-ponga (równie problematyczne ze względu na przepaloną żarówkę, przy czym kolejnej nie było skąd wykręcić. jednak od czego są czołówki i echolokacja).
Wstajemy o kosmicznej porze 5.49, poważnie, ale wkrótce potem wstajemy po raz kolejny o 6.30. Także ostatecznie lądujemy na parkingu pod Kuźnicami o 8.30. Stamtąd jeszcze mało przyjemny kawałek wzdłuż drogi pod dolną stację kolejki na Kasprowy, gdzie po raz ostatni widzimy ludzi, i już możemy wskoczyć na żółty szlak, przez Jaworzynkę, do Murowańca. Oczywiście początkowy plan „spaceru” był niewymagający- przewidywał wizytę przy Czarnym Stawie Gąsienicowym, ostatecznie jednak przyjęta strategia „dojdziemy do Murowańca i zobaczymy co się stanie”, przyniosła dość radykalne zmiany. Na Polanie Jaworzynce następuje pierwszy kontakt z „chmurami niskimi”, które tego dnia towarzyszyły nam niemalże nieustannie, sprawiając że dowolne miejsce w Tatrach wyglądało tak samo jak 10 poprzednich. Dzięki temu można było być gdzie się nie jest i wymyślić czego się nie widzi. W ten sposób jednego dnia zdobyto Kasprowy, Gerlach, Giewont, Łomnicę, itd.
Powracając do Murowańca, to dotarliśmy tam jakoś 11.20, i nie zastaliśmy żywego ducha... krótka konsternacja, drugie śniadanie i w drogę. Celem był Karb przez Dolinę Gąsienicową, a dalej... zobaczymy co się stanie, w sumie to nie było nawet pewności czy dojdziemy chociaż tam. Mgła ograniczała widoczność do kilku metrów, na szczęście za odbiciem szlaku na Kasprowy udało się znaleźć całkiem świeże ślady, prowadzące w miarę we właściwym kierunku- zgodnym z czarnym szlakiem na Przeł. Świnicką.
Biel, biel i biel, dość poważnie dokuczająca naszym oczom, urozmaicona była od czasu do czasu jakimś drzewkiem, czy kosówką. Po pewnym czasie i takie widoczki zniknęły, i jak się okazało za sprawą GPSa, była to wina tego, że idziemy właśnie środkiem Zielonego Stawu. Ogólnie szło się całkiem przyjemnie utorowaną ścieżką, z jednym tylko śródlądowaniem w kosówce, w którą zapadłam się powyżej pasa- także ciekawe doświadczenie;) Na Karb dotarliśmy coś o 14 i tam prognozy pogody zaczęły się sprawdzać, mianowicie momentami pojawiały się „przejaśnienia”, i teraz poza krajobrazami biało-białymi mieliśmy do dyspozycji również czarno-białe. Dalej sprawy potoczyły się tak, że Kościelec stał „tuż” obok, więc postanowiliśmy go odwiedzić. Po pewnym czasie pożałowałam swojej decyzji, a dalszej wyprawie towarzyszyły rozmowy o niechybnym końcu i o tym „jak my stamtąd zejdziemy”. Dodatkowo niepokoił mnie fakt, że ślady którymi kierowaliśmy się do tej pory prowadziły tylko w jedną stronę- także tu. Wkrótce jednak sprawa się wyjaśniła, gdyż dwóch gości właśnie z Kościelca schodziło, z troszku tylko innym wyposażeniem niż my.
Na szczycie znów dopadły nas chmury niskie, wiec w podobnym do poprzednich krajobrazie zjedliśmy kolejne śniadanie z gorącą herbatą. Jeszcze tylko podstresować się trochę dla zwiększenia czujności i schodzimy. Teraz dopiero po obu stronach grani zaczęły się wyłaniać coraz większe fragmenty otaczających gór, tak że wspomniane „czarno-białe” skalne zbocza Orlej Perci, Świnicy i Kasprowego robiły naprawdę niesamowite wrażenie. Dalej droga powrotna do Murowańca poszła dość sprawnie, choć gdy dochodziliśmy do schroniska było już prawie ciemno (inna sprawa że mało co byśmy go nie przegapili). A tam... luda co nie miara, ale znalazło się miejsce by przycupnąć na chwilę. Ciepełko panujące w jadalni połączone ze skromnym wprawdzie posiłkiem wzmogły moją chęć udania się już na spoczynek jak również ból nóg i ramion z całodziennej wędrówki. W tym samym czasie dał się już poważnie odczuć chlupot w butach, gdyż temperatura poniżej 1500 m npm była nieujemna. Ale spokooojnie... jeszcze tylko kawałek. Wyruszamy ze schroniska i ku naszej uciesze było „coś” widać – mgła na chwilę dała sobie spokój, co jak się później okazało na niewiele się zdało, a na pewno dużo nie pomogło żeby z Murowańca bezpośrednio wejść na niebieski szlak w kierunku na Przełęcz Pod Kopami. Po raz kolejny dał się odczuć niecny wpływ dużej masy na zakrzywianie czasoprzestrzeni, którego padliśmy ofiarą. Gdy się znajdujemy, mgła zdążyła przypomnieć już o swoim istnieniu.
Ostatecznie na przełęcz docieramy z nadłożeniem dość sporego kawałka drogi i z godzinnym opóźnieniem, a stamtąd dalej niebieskim przez Boczań do Kuźnic, co nie zajęło nam więcej niż 0,5h. Trasa bardzo przyjemna do schodzenia, a w gruncie rzeczy zbiegania. Drogą do parkingu kulamy się już ledwo żywi. Dla mnie był to pierwszy taki zimowy wypad w Tatry bo z reguły zimą jako tak po górach nie chodzę (w sumie dopiero pisząc ten opis zauważyłam że ‘to’ miało 2155 m npm). Pogoda natomiast była o tyle łaskawa, że bezwietrzna i o temperaturach bliskich zeru.
Przy samochodzie dopada nas miły tym razem pan parkingowy i daje o sobie znać liczba godzin spędzonych w górach, a była już prawie 22. Jedziemy jeszcze zabrać graty z Jabłonki, zjeść i doprowadzić chatkę do stanu używalności. Kończymy 00.15 i ruszamy do Rudy. Po udrękach podróży nocą w domach jesteśmy po 3 a.m.
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna
Akcja w Kasprowej do sali Rycerskiej. Zwiedzanie partii Gąbczastych.
Szczelina Piętrowa
Akcja w Piętowej Szczelinie połączona z kręceniem filmu.
Beskid Żywiecki - skitour na Muńcuł
Z Ujsoł, z doliny Danielki długim trawersem podchodzimy na Kotarz (widoczność ograniczona). Stąd na Muńcuł (1185). Po opadach śniegu cała trasa nie przetarta. Z Muńcuła zjazd do doliny Danielki. Początkowo szlakiem a potem przez rzadki las. Warunki śniegowe były wspaniałe i zjazd wynagrodził trudy podejścia.
Tatry Zach. - jaskinia Miętusia
Wyruszamy wcześnie rano (6.00). Po nocnej zadymce i opadach śniegu, na polanach w dolinie Miętusiej torujemy po pas w śniegu co drastycznie wydłuża podejście. W samej jaskini lina wisi tylko (aż) na kominie Męczenników. W Marwoju woda ok. 30 cm od stropu więc przejście nie nastręcza problemów (Tomek i Rudi przeszli na sucho w OP1). Ja z Tadkiem bez ubrań. Tadkowi spadła w wodzie wytwornica i musiał po nią zanurkować (na szczęście ją wymacał co chyba jest chyba kwestią szczęścia w zmąconej wodzie). Dalej pięknymi korytarzami szybko docieramy do syfonu Zielonego Buta. Tu woda sięga ok. 10 cm od stropu. Nie decydujemy się więc na dalszą drogę z uwagi na limit czasu, który założyliśmy. W drodze powrotnej zwiedzamy jeszcze kilka bocznych ciągów i likwidujemy oporęczowanie wychodząc z jaskini. Na dworze dalej sypało i po naszych śladach z rana nic nie zostało. Tak więc musieliśmy powtórzyć pracę. Akcja w jaskini trwała 11 godzin.
Beskid Żywiecki - skitour na Krawców Wierch
Wyruszamy z Glinki żółtym szlakiem. Za Kubiesówką trochę błądzimy. Łagodnym grzbietem osiągamy schronisko na rozległej polanie pod Krawców Wierchem (1048) i wychodzimy na nie wybitny wierzchołek. Po dowilży chwycił mróz (-10) i nawet na niezbyt stromych stokach dostajemy dużej szybkości. Po posiłku w schronisku zjeżdżamy prawie tą samą trasą w dół. Na trasie kilka dużych polan więc można było się wyszaleć.
Jaskinia Mietusia - biwak
- laczny czas trwania akcji: 25h,
- w wiekszosci miejsc wisialy po 2 liny (przy czym na zjazdach i tak dowieszalismy swoje),
- tak do konca to nie wiemy gdzie doszlismy, z calym szacunkiem dla planu i przekroju z Inwentarza... jesli przynosimy wstyd klubowi, to sorry :-),
- A po co wam tyle worow... O! I macie nawet kobiete! (anonimowy grotolaz)
- ilosc przejsc Syfonu Marwoju (liczac w jedna strone):
- Mateusz - 8 razy (brr!),
- Michal - 4 razy,
- Ola, Tomek - po 2 razy
- na sniadanie na biwaku, o godzinie 20:00 zjedlismy jajecznice z osmiu jaj z cebulka i miesem (!),
- Pawlas! Ty zobacz! Tu masz na metce cos napisane po japonsku! Po... po ri... poriesuteru! (cala ekipa stoi prawie nago i duzo bardziej powinno zalezec na znalezieniu swoich ciuchow niz na krotkim kursie katakany),
- A wiecie co, mnie sie nawet podobalo (Ola po wyjsciu z jaskini) (!!)
- jesli chodzi o odsniezanie wielkopowierzchniowe, trzeba przyznac, ze Tomek jest wysokiej klasy specjalista ;)
Beskid Mały- skitour na Czupla i Magurkę
Wyruszamy z Tresnej niedaleko Żywca przed 12 i łagodnym zboczem wchodzimy na niskie wzniesienia. Schodzimy ze szlaku żółtego na czerwony prowadzący ostro w górę na Czupel (najwyższy szczyt Beskidu Małego, 933m npm). Tutaj powoli zaczynają się nam odklejać foki. Śnieg jest bardzo mokry, dopiero na głównej grani staje się dość zmrożony. Widoki towarzyszące nam przez cały czas są przepiękne. Trawersujemy główną grań i dochodzimy do Magurki Wilkowickiej 913m npm. Tutaj, zaczyna się już robić ciemno. Zjeżdżamy w dół drogą dojazdową do schroniska na Magurce. Zjeżdza się bardzo ciężko, zwłaszcza że nic nie widać a śnieg nie zawsze w pełni pokrywa asfalt. W pewnym momencie ściągamy narty i schodzimy na nogach. Zjazd długi i męczący, szczególnie dla kolan. Niemniej jednak wyjazd był udany, pogoda cudowna a widoki piękn
Pilsko - wyjazd narciarski
Pod szczyt Pilska na wyciągach a potem na fokach na właściwy, słowacki wierzchołek. U góry widoczność znikoma i porywisty wiatr. Zjazd nartostradami.
Pieniny - skitour na Wysoką
Z Jaworek przez wąwóz Homole wychodzimy na Wysoką (1050). Sam szczyt (najwyższy szczyt Pienin) to skała, stanowiąca zwieńczenie niewielkiej grani dość stromej z obu stron. Przebiega tu granica państwa. Warunki są fatalne. Sypał śnieg i ograniczona widoczność. Heniek zostawił narty poniżej, ja zjeżdżam z samego wierzchołka przyhaczając w kilku miejscach o skały. Potem stromo w lesie a dalej przez rozległe polany w kopnym śniegu co były bardzo piękne. Od rezerwatu Homole jedziemy do Jaworek trochę okrężną drogą przez szerokie polany aż do auta.
Jaskinia w Trzech Kopcach
Ekipa kursowa przyjezdza na Karkoszczonke w piatek wieczorem, spotykajac tam Buliego i mnie przy herbatce, ku swojemu mniejszemu (na widok Buliego) lub wiekszemu (na moj widok, nie zapowiadalem sie :) zaskoczeniu. Buli jak zwykle prawi kursantom moraly, po kursantach jak zwykle splywa to jak po kaczce i moze to i dobrze :). Pobudka o barbarzynskiej (jak na tak szeroko zakrojona akcje) porze: 08:00. Czerwony szlak jest w miare przetarty (zapadanie tylko po lydki), idzie wiec calkiem sprawnie. W jaskini musimy podzielic sie na dwie grupy (grupa szturmowa: Daniel, Konrad, Marcin i Wojtek oraz maruderzy: Ola, Kasia, Michal, ja), z ktorych jedna oglada wieksza czesc dziury, a druga... i tak juz tam byla ;P. Z powrotem w schronisku jestesmy bardzo wczesnie (jakos tak między 14 a 15). Kursantow wysylamy do domu, a sami jeszcze do wieczora rozprawiamy o starych i nowych czasach. Calkiem spokojny, rekreacyjny wyjazd...
Skitour w Szczyrku
Piatek, wyjezdzam (niestety dosc pozno) do Szczyrku i zaliczam Skrzyczne zielonym szlakiem; zjazd trasa narciarska. Nastepnie dreptam na Karkoszczonke, dolaczyc do ekipy wybierajacej sie do Trzech Kopcow.
SŁOWACJA - zdobycie Lodowego Szczytu w Tatrach Wysokich
Start z schroniska Terriego. Po "betonach" szybko osiągnięto grań. Dalej z lotną asekuracją przez Konia wejście na szczyt Lodowego (2628). Bardzo mocny wiatr. Mierzona aerometrem temperatura na szczycie to -20, odczuwalna -40. Sprzyjające warunki zachęciły do dalszego trawersowania granią Lodowego do Lodowej Przełęczy. Jednak pogoda wkrótce drastycznie się zmieniła utrudniając orientację. Wycofano się jednym z żlebów opadających do Jaworowej doliny i w ciemnościach wielogodzinne zejście do Javoriny (dobrze po północy). W Javorinie przypadkowy nocleg w jednym z pensjonatów. Nazajutrz powrót dookoła do Terriego po rzeczy i powrót do domu (opis wg relacji Tomka, jest nadzieja, że ktoś z uczestników zamieści szerszą relację).
Wyjazd narciarski w Beskidy (Szczyrk)
Baza w Szczyrku. Oprócz zjazdów przy wyciągach kilka tur narciarskich:
- Szczyrk - Bienkula - Magura - Klimczok - Beskidek - Szczyrk
- Szczyrk - Buczkowice - wejście na przełaj na Skalite - zjazd do Szczyrku
- Pośrednie - Malinów - Malinowska Skała - zjazd żółtym szlakiem do Lipowej - podejście niebieskim szlakiem na Skrzyczne - zjazd do Szczyrku (bardzo piękna trasa)
- wyjście zielonym szlakiem z Szczyrku na Skrzyczne i zjazd do Szczyrku
- Salmopol - Malinów - Skrzyczne - zjazd do Szczyrku
Ogólnie warunki w górach bardzo dobre
Wyjazd narciarski w Beskidy (okolice Brennej)
Z Brennej, z doliny Leśńicy wyjście na Gronik a później zjazd okrężną drogą z powrotem do doliny Leśnicy.
Jura - jaskinia Studnisko
Zjazd do Studniska i zwiedzenie jaskini.
Dzięki uprzejmości władz Klubu, Drużynie, w której organizowaniu aktywnie bierze udział moj kolega z dawnych czasow - Maciek Goclawski, wypozyczono 4 komplety jaskiniowe (przyrzady, karabinki, uprzeze). W oparciu o ten sprzet przeprowadzilem po znajomosci male szkolenie z technik linowych na przyrzadach Petzla.
W sobote wybralismy sie na Amfiteatr pocwiczyc teorie - najpierw dobre dwie godziny zjazdow z dwoch metrow (drzewo), nastepnie zjazdy oraz podchodzenie z kontaktem ze sciana. Oczywiscie nie da sie przeprowadzic pelnego szkolenia jaskiniowego w jeden dzien, takze zademonstrowane i dobrze przecwiczone zostaly jedynie absolutne podstawy (standardy bezpieczenstwa, zjazd, blokada rolek, odblokowywanie shunta, wychodzenie i ... to tyle). Wszystko to zajelo caly dzien od rana do wieczora, przy czym pogoda byla calkiem laskawa (zimowe sloneczko). Harcerze mieli juz jakis kontakt z linami, ogolnie lapia szybko, ale i tak sa zaskoczeni wieloma uzywanymi przez nas knifami (np. nowosc pt. laz - niby taki maly kawalek sznurka z karabinkiem a tak moze pomoc i nie trzeba sie niczego trzymac i modlic coby nie spasc, normalnie szok :-).
Nocleg na miejscu, w Olsztynie; nastepnego dnia z rana wybieramy sie ambitnie pod Studnisko. Najpierw w ramach cwiczenia zjezdzamy do tej krotkiej dziury obok (jak bede juz duzy to sie naucze jak sie ona nazywa), a potem - na gleboka wode. Ogolnie wyglada to dosc zabawnie, ja w kombinezonie, harcerze w moro, ale nie o wyglad w tym wszystkim chodzi ;) Troche zimnawo... W kazdym razie, zjazd odbywa sie zupelnie bezpiecznie, na dole jak to w Studnisku, sciagamy sprzet i docieramy w okolice dna, przypomina mi sie ze tam na dole to jeszcze jednak jakis calkiem fajny kawalek jaskini jest. Po drodze spotykamy ekipe z Krakowa (pozdrowienia :), ktora podobniez bywala w jaskiniach w Tatrach, ale dopiero debiutuje na Jurze (czy wy tu juz byliscie? a gdzie tutaj jest dno? :-). Na dole wielke emocje i pamiatkowe zdjecia. Wyjscie na powierzchnie szczesliwie znowu zupelnie pod kontrola - cokolwiek dluuugie, ale ogolnie rzecz biorac jak na doswiadczenie ekipy, to akcja przebiega bardzo sprawnie... Harcerze beda pewnie opowiadac to doswiadczenie wnukom... odgrazali sie zreszta, ze kogos do nas przysla. No zobaczymy.
Zdjecia z wyjazdu: na stronie 55. RDW.
Wyjazd narciarski na Błatnią
Wyjście na Błatnią z nartami (Tadek) i snowboardami zielonym szlakiem z Brennej. Zjazd drogą podejścia.
Tatry Zach. - jaskinia Zimna
Akcja kursowa do Zimnej. Akcja na dwie grupy. Cała ekipa doszła do Wideł. Wszystko odbyło się sprawnie.
Biwak zimowy - Redykalny Wierch w Beskidzie Żywieckim
Jak co roku nieformalny zlot grotołazów, wspinaczy (i nie tylko) z klubów całej Polski. My wystartowaliśmy z Żabnicy na nartach. Na Boraczym przecudne widoki na na tle czerwonego od zachodu słońca nieba. Widać Małą Fatrę, Niżne Tatry i Tatry Zachodnie. Na rozległej polanie Redykalnego Wierchu (1146) rozbiliśmy namioty. W nocy płonęło wielkie ognisko. Pogoda była wymarzona. Księżyc oświetlał wszystko doskonale. Brak wiatru. Niezbyt duży mróz. Ludzie schodzili się do późna na nartach, rakietach i tradycyjnie. O dziesiątej było przemówienie Jurka Ganszera (SBB), kierownika całego zamieszania. Potem śpiewy i dyskusje "w grupach". Ranek nie mniej piękny. Po grupowym zdjęciu pozowanym część osób zjechała (i zeszła) wraz z Jurkiem do Jaskini w Boraczej. Jest to szczelinowa jaskinia, dość charakterystyczna do jaskiń beskidzkich. Po zwiedzeniu jaskini razem z Kamilem zjeżdżam w fantastycznych warunkach do Żabnicy. (szczegóły i zdjęcia na stronie SBB)
SŁOWACJA: Tatry Bialskie - Hawrań
Wejście na Havrań północno-wschodnią ścianą, recenzja na stronce http://www.gorskapasja.dvd.pl są tam też bardzo ładne zdjęcia.
Tatry Zach. - jaskinie Kasprowa Niżna i Czarna
Tym razem bazę założyliśmy w Jabłonce. Grupa kursowa rano wyruszyła do Kasprowej Niżnej. W jaskini bardzo sucho (jak na Kasprową). Grupa kursowa dotarła do Komory Gwiaździstej a Damian z Rudim do Partii Sylwestrowych. W jaskini spotkaliśmy jeszcze dwóch grotołazów z Zakopanego i dwóch z Tarnowskich Gór.
Druga grupa wyruszyła później i w głębokich śniegach (nie przetarte) dotarła do północnego otworu Czarnej skąd przeprowadzono akcję do jeziorka Szmaragdowego. W nocy mróz 17 stopni.
Zawody bulderowe w Zawadzkim
Dnia 07 stycznia 2006 roku odbyły się otwarte zawody bulderowe w Zawadzkim na które oczywiście pojechaliśmy i niechcąc się chwalić ale nasz kolega Marcin Duczek w katorgi juniorów na 4 przystawki eliminacyjne i 3 finałowe, zrobił 6 z OSa i bez problemowo zdobył 1sze miejsce. Ja wiekiem nie mieszczę się w juniorach i musiałem powalczyć z seniorami, jednakże skończyło się na eliminacjach.
Beskid Śl - skitour na Czantoriach
Z Ustronia Polany czerwonym na Czantorie Wlk. Na szczycie piękne widoki, inwersja - morze chmur a z niego wyłaniające się wierzchołki. Po czeskiej stronie Radegast:) i dalej na Czantorie Mł., powrót do niebieskiego szlaku i zjazd w puchu do Ustronia Uzdrowisko. Szlaki nie przetarte i mnóstwo śniegu.
Beskid Śl - skitour na Orłową
Z Ustronia Dobki weszliśmy zielonym szlakiem na Orłową (815). Śnieg ciężki i mokry w górnych partiach torowanie w głębokim śniegu. Zjazd mniej więcej drogą podejścia. W górach nie spotkaliśmy nikogo.