Wyjazdy 2017
I kwartał
Tatry Zachodnie - samotne wycieczki skiturowe
W sobotę wychodzę na Kondracką Przełęcz od strony dol. Małej Łąki. Do Wielkiej Polany spotykam cztery osoby. Potem muszę torować, bo na świeżym śniegu nie ma nawet śladu śladów. Na grani pusto, kolejnych ludzi widzę dopiero na zjeździe (po moich tropach na popołudniowy spacer po dolinie wybrało się kilka grupek). Pierwsze 100 m zjazdu z Przełęczy to wymagające lodowe kalafiory, przykryte świeżym śniegiem. Potem czekała mnie dosyć puchowa przygoda, choć miejscami musiałem przesmykiwać się pomiędzy wystającymi kamieniami.
W niedzielę od strony dol. Chochołowskiej wchodzę na Iwaniacką Przełęcz i dalej na Suchy Wierch Ornaczański. Choć podobnie jak poprzedniego dnia, początek zjazdu był nieco trudny, to dalej już trafiłem w pyszny puch. Tym razem kamieni nie było, ale w momencie, w którym zjeżdżałem, opad śniegu akurat się wzmógł i znacząco spadł kontrast, więc i tak musiałem jechać dosyć powoli.
Beskid Żyw. - Jaworzyna w Worku Raczańskim
Z zasypanej śniegiem Rycerki Górnej zagłębiamy się w dolinę Śrubity. W górnej części doliny skręcamy stromo do góry na grzbiet Kołyski a nim do granicznego grzbietu. Celem była Jaworzyna (1174), która osiągamy. Stąd zjazd początkowo drogą podejścia a potem na przełaj w dół do doliny Abramów po przepięknym puchu w rzadkim bukowym lesie. W dolinie jest tyle śniegu, że na łagodnym stoku nie da się swobodnie zjeżdżać. Później jednak docieramy do drogi z Przegibka gdzie jest w miarę przetarte. Do auta docieramy „łyżwą” w coraz bardziej padającym śniegu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FJaworzyna
Beskid Żyw. - Skiturowy maraton przez „tryptyk beskidzki”
Babia Góra (1725), Mała Babia Góra (1517) i Pilsko (1557) to trzy najwyższe szczyty Beskidów. Zrobienie ich na skiturach w ciągu jednego dnia wydało nam się dość ambitnym planem, który był następujący: Heniek podrzuca nas autem do Zawoji. On i Teresa robią turę narciarską przez Mosorny Groń a potem odbierają nas z mety w Korbielowie. My natomiast po kolei zdobywamy Babią Górę, Mł. Babią Górę, zjeżdżamy na Słowację do dol. Polhoranki by następnie wdrapać się na Beskid Krzyżowski (923) i zjechać do Korbielowa. Stąd podejście na Pilsko i zjazd ponownie do Korbielowa.
Pogoda była taka sobie. Prószył śnieg, pochmurno. Ruszamy dość późno tj. o godz. 9.00. Szczyt Babiej osiągamy o 11.30 po pokonaniu pełnej nawisów przeł. Brona a potem po ostrej walce na lodowych kalafiorach w zimnym wietrze i kiepskiej widoczności. Kopuła szczytowa niemal całkowicie wywiana z śniegu. O dziwo było tu kilka osób. W dół najpierw schodzimy po piargach a potem zjeżdżamy po lodowej tarce gdzie każdy skręt był loterią a Michał zaliczył nawet bliski kontakt z zlodzonym kamieniem. Widoczność była fatalna i mimo, że staraliśmy się wypatrywać tyczek to i tak udało nam się zapędzić na słowacką stronę na szlak do Slanej Vody. Po odrobieniu wysokości docieramy nie bez problemów z powrotem na przeł. Brona. Zjazd wcale nie był wiele krótszy od podejścia. Na Babiej byliśmy zimą wiele razy lecz nigdy nie zastaliśmy tak fatalnych warunków narciarskich. Wyjście na Mł. Babia (Cyl) obyło się bez przeszkód. Stąd mamy przepiękny (nie licząc poprzecznych zasp), długi zjazd zupełnie nietkniętym śniegiem na Jałowcową przełęcz i dalej na przełaj do słowackiej doliny Polhoranki. Dolina jest piękna, zwłaszcza, że nagle oświetliło ją słońce. Po kilku kilometrach niemal poziomego terenu skręcamy na graniczne pasmo. Po nieskalanych, głębokich śniegach torujemy w stronę Beskidu Krzyżowskiego, który udaje nam się bezbłędnie osiągnąć. Łagodny zjazd do Korbielowa już w zapadającym zmroku. Dalej doliną Buczynki maszerujemy na Halę Miziową już solidnie zmęczeni dość szybko docieramy do schroniska gdzie robimy półgodzinny odpoczynek. W całkowitych ciemnościach ruszamy jeszcze na szczyt Pilska. Profilaktycznie wbijamy do GPSa ostatni słup wyciągu narciarskiego bo Pilsko to zdradliwa góra (dla przestrogi warto przeczytać historię tragedii z roku 1980 - http://www.wgorach.com/?id=66219 ). W wietrze i padającym coraz mocniej śniegu docieramy na szczyt słowackiego Pilska. Szybka przepinka, selfie i mkniemy w dół. Wydawało nam się, że zjeżdżamy w dobrym kierunku lecz gdy zbocze zaczęło robić się stromsze a w świetle naszych czołówek nie pojawiła się żadna tyczka zaglądamy na GPS. Szok. Odbiliśmy w bok o 633 metry od ostatniego nabitego punktu. Znów długi trawers w zablokowanych butach. Dopiero gdy ujrzeliśmy ostatni słup wyciągu odetchnęliśmy z ulgą. Dalej zjeżdżamy nartostradą aż do Korbielowa gdzie czekał na nas Heniek z Teresą. Była godzina 20.30. Pokonaliśmy 42 km i 2478 m deniwelacji. W domu jesteśmy przed północą.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Tryptyk
Heniek z Teresą w tym czasie podeszli szlakiem na Mosorny Groń (przerwa na posiłek w stacji turystycznej) i dalej na Cyl Hali Śmietanowej (1298). Stąd zjechali na Brożki i dalej na przełaj pełnym wykrotów lasem do Polcznego. Potem drogą z buta pod wyciąg Mosorny Groń. Heniek na lekko skoczył po auto i wrócił po Esę i sprzęt. Następnie pojechali do Korbielowa gdzie czekając na „martończyków” zagościli u naszych klubowych przjaciół: Łukasza Piskorka i Asi Przymus, którzy akurat spędzali tam ferie. Gdy tylko cała ekipa skiturowa znalazła się na dole wróciliśmy do domu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FMosorny
Beskid Śl.- Skrzyczne_Skitura
Spontaniczny wyjazd, uzależniony od decyzji teściów...Udało się i rano po 7 wyruszamy spod domu. Temp. -25 st nie zachęcała do opuszczenia auta w Szczyrku, jednak na podejściu nie było już tak źle. Pod szczytem wiatr był już nieco bardziej okrutny. W schronisku ogrzewamy się w towarzystwie wielu narciarzy i po chwili szybko ruszamy w dół. Zjazd nartostradą wyśmienity.
Beskid Śl. - Czantoria na nartach od Bucznika
Na Czantorii byliśmy już wiele razy z różnych stron lecz tym razem podeszliśmy zupełnie nową trasą w dość odosobnionym terenie. To dolina Gahury (w górnym biegu zwana Bucznikiem). Wystartowaliśmy klasycznie od parkingu pod wyciągiem, potem kawałek niebieską nartostradą i dość długim trawersem zakończonym nie długim zjazdem (na fokach) do doliny Bucznika. Doliną podchodzimy na nartach w zupełnie nieprzetartych śniegach stromo do góry osiągając wierzchołek Czantorii (995) niemal przy samej wieży. Szlak podejścia okazał się bardzo ciekawy. Przy dobrych śniegach będzie tu przepiękny zjazd. Z szczytu najpierw szlakiem a później nartostradą smagani mroźnym powietrzem osiągamy w kilka chwil parking gdzie zostawiliśmy auto. Tym razem było cieplej, ok. –17 st.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FCzantoria
Tatry – obóz zimowy
Dzień Pierwszy słowami Iwony
Pierwszy dzień obozu zimowego spędziliśmy na szkoleniu lawinowym. Ze względu na niezbyt zachęcającą temperaturę powietrza wynoszącą prawie -30st oraz ogłoszony 3 stopień zagrożenia lawinowego, pierwsza część szkolenia odbyła się na Kalatówkach. Najpierw słuchaliśmy wykładu Mateusza m.in. na temat lawinowego ABC, plecaka ABS (w tym momencie Karol się rozmarzył na myśl o odpaleniu plecaka) grzejąc się w ciepełku hotelu/schroniska. Następnie już na zewnątrz Bogusia Chlipała z TPNu opowiadała nam o zasadach korzystania z detektorów i sond, po czym wbiegaliśmy na pole z zakopanymi detektorami wysyłającymi sygnał, z sondami wzniesionymi jak dzida u człowieka pierwotnego wyruszającego na polowanie. A jaka radość była przy znalezieniu zakopanego punktu! Ćwiczyliśmy na pojedynczych „ofiarach lawin”, jak i na mnogich. Dla urzeczywistnienia sondowania człowieka wykopaliśmy jamę śnieżną, gdzie schował się Sylwek, a potem Paweł. Mogliśmy wyczuć miękkie odbijanie sondy od człowieka i wbicie sondy w powietrzną jamę. Po tych atrakcjach znowu schowaliśmy się do hotelu. Tam posłuchaliśmy dalszej części wykładu na temat, jak poruszać się po górach, żeby uniknąć lawiny i co zrobić, jeśli już zejdzie. Ku największej uciesze Karola, Bogusia zaprezentowała nam mammutowy plecak lawinowy, pozwalając go uruchomić. Mnie w tamtej chwili tylko brakowało wnętrza – stroju Supermana, może by wtedy nawet się supermoc uruchomiła i by odleciał ;) Na dalszą część szkolenia przeszliśmy spacerkiem na Nosal i niedaleko ćwiczyliśmy obsługę czekana. Imitowaliśmy wszelkie zjazdy, nogami w przód, głową, na plecach, na brzuchu. A i tak najlepiej było na jabłuszku. Próbowaliśmy założyć stanowiska z czekanów, taśm, grzyba śnieżnego – w naszym wykonaniu i takim śniegu ja bym im nie zaufała :) Po wszystkim korzystając, że skończyliśmy nie za późno pojechaliśmy na obiad, gdzie dołączył do nas Piter.
Temperatura nie była aż taka nieznośna, na jaką wydawać by się mogła. Choć myśl, że w kolejny dzień wejdziemy do stosunkowo ciepłej i przytulnej jaskini dodawała otuchy.
Dzień pierwszy oczami Damiana
Dzień szkoleniowy. Całą ekipą spotykamy się w Kuźnicach i razem podchodzimy na Kalatówki. Temperatura oscylowała wokół –20 st. więc wykład Mateusza na temat zagadnień lawinowych w przytulnym kąciku schroniska był bardzo na miejscu. W końcu jednak wyszliśmy na mróz i obok schroniska ćwiczyliśmy na „poletku lawinowym” specjalnie przeznaczonym do tego typu szkoleń. Jest tu specjalna konsola pozwalająca na losowe szukanie „ofiar” a w terenie pod śniegiem zasypane są „ofiary” z pipsami. Bogusia Chlipała (TPN) zademonstrowała na Karolu plecak wypornościowy Jet Force. Po części lawinowej przenieśliśmy się na Nosala gdzie na nieczynnej od dawna nartostradzie próbowaliśmy ćwiczyć hamowanie czekanem tudzież chodzenie w rakach. Śnieg był kopny więc niezbyt dobrze to szło (posiłkowaliśmy się nawet „jabłuszkiem”) lecz każdy mógł wykonać niezbędne w danej sytuacji ruchy. O zmroku zjeżdżamy (Mateusz, Damian, Esa, Paweł na nartach a Asia na „jabłuszku”)/ schodzimy (reszta) do Zakopca. Ja wracam z Esą do domu a reszta ekipy zostaje na następne dni by zrobić przejścia jaskiniowe lub wycieczki skiturowe. Opisy z akcji jaskiniowych zapewne się pojawią.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSzkolenie-zimowe
Dzień drugi według Sylwestra - Jaskinia Miętusia
Dzień drugi - wycieczka skiturowa Prezesa i Ali
Około 7:00 budzi nas pakowanie się kursantów wybierających się do Miętusiej, ale obracam się tylko na drugi bok. Jednak błękitne, czyste niebo nie pozwala leżeć długo w łóżku. Więc nie spiesząc się jemy śniadanie i powoli się pakujemy. Po chwili wraca Piotrek, który niosąc ciężki plecak nie potrafił się nawet rozgrzać podczas podejścia do Miętusiej. Piekielny mróz daje o sobie znać po raz pierwszy tego dnia lecz na drugi i trzeci raz nie każe długo czekać – samochód nie odpala. Prosimy więc Piotrka żeby podjechał swoim autem w celu podładowania akumulatora – jego też nie odpala. Odpala za to sąsiadka i pozwala się podłączyć – jeszcze raz dziękujemy. Przez poranne zawirowania jest już 11:00 i zastanawiamy się czy nie olać wycieczki i póki auto działa wracać do Zabrza, choć tak naprawdę to zastanawialiśmy się czy wycieczka w takiej temperaturze (-20, odczuwalna -30) w ogóle będzie przyjemnością. Ostatecznie decydujemy się zaryzykować, w końcu zaplanowana wycieczka jest idealną na warunki tego dnia (trójka lawinowa i idealna widoczność), pomijając oczywiście arktyczny mróz.
Na parkingu Brzezinach czaka na nas ostatnie wolne miejsce. Idziemy czarnym szlakiem w kierunku Murowańca, lecz już na Psiej Trawce odbijamy czerwonym szlakiem za wschód przez Dol. Pańszycy i Waksumndzką Polanę do Rówieni Waksumndzkiej, gdzie zielonym już szlakiem na szczyt Gęsiej Szyi. No właśnie, ktoś z Was wie co to i gdzie to? Otóż szczyt ten leży pomiędzy Dol. Pańszczycy i Dol. Złotą, od północy otoczony Dol. Filipki, zaś od południa Dol. Waksmundzką. I co, dalej nic…? I właśnie dlatego jest tam tak urokliwie. Ze szczytu rozpościera się kapitalny widok na Koszystą i Wołoszyn oraz szeroka panorama od wydających się być na wyciągnięcie ręki Tatr Bielskich, przez Jaworowy, Lodowy, chyba Gerlach, Ganek, Wysoką, Rysy … aż po sam Giewont. Świetna lekcja topografii.
„Dzięki korzystnemu położeniu na wprost wylotu Doliny Białej Wody oraz wzniesieniu nad Dolinami Białki i Filipki – jest niepozorny szczyt lesistego regla, zwanego Gęsią Szyją – jednym z najwdzięczniejszych punktów widokowych. Podobny, jakkolwiek mniej rozległy widok rozpościera się z leżącej niżej Polany Rusinowej. Na polanie szałasy pasterskie, piękne miejsc na odpoczynek południowy.” Tadeusz Zwoliński Zima w Tatrach
Zjazd ze szczuty Gęsiej Szyi na Rusinową Polanę, choć krótki dostarcza naprawdę wiele radości. Z polany roztacza się bardzo podobna panorama co ze szczytu, która naprawdę hipnotyzuje. Tutaj skracamy nieznacznie klasyczny wariant wycieczki i odbijamy na niebieski szlak w kierunku Dol. Złotej, zatrzymując się jeszcze na wybornej herbatce w Sanktuarium Matki Boskiej Jaworzyńskiej Królowej Tatr na Wiktorówkach. Stamtąd zjazd szeroką drogą leśną, cały czas na nartach, aż do drogi. Zdążamy jedynie wypiąć się z nart i łapiemy busa z powrotem do Brzezin. Auto odpala od strzału – uff. Wracamy przez zupełnie nieznane mi wsie i prowadzeni przez nawigację omijamy zatłoczone Zakopane i sąsiednie wsie. Dalej droga zupełnie pusta. W samochodzie robi się w miarę ciepło dopiero za Jordanowem.
Na zakończenie: Planując wycieczkę w takie mrozy warto się solidnie przygotować i jak zawsze mieć kilka planów awaryjnych. W tym wypadku termy były wybitnie kuszące – stroje mieliśmy w samochodzie. Foki nawet nie próbowały się przykleić do nart, ale jakoś trzymały i nie dało się odczuć uciążliwości z tym związanych. Ale następnym razem schowam je za pazuchę. Podczas całej wycieczki tempo było naprawdę szybkie, a mimo to nawet się nie spociłem. Każdy postój powyżej minuty niemile zamrażał. Jedynie zjazd i piękne widoki rozgrzewały ciało i umysł.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FGesiaSzyja
Dzień trzeci według Karola - Jaskinia Zimna
W trzeci dzień obozu wybraliśmy się do jaskini Zimnej. Pierwotnie planowaliśmy przejście jaskini aż do Wideł. Plany duże, ale analizując możliwości i dostępny czas, Mateusz zadecydował, że schodzimy do Chatki. Pobudka, śniadanie i wpakowanie szpeju do auta. Jak przez ostatnie 2 dni, pogoda nie zachęca, aby wyjść na zewnątrz. Mało kto ma ochotę, żeby wychodząc z pod ciepłej kołderki ładować się na – 26 stopni. Piter po zapoznaniu się z panującą na zewnątrz aurą ponownie przejmuje rolę kwatermistrza, jednakże z tym wyjątkiem, że tym razem nie organizuje nam niespodzianki w postaci rosołku. Po pierwszym szoku temperaturowym dochodzimy do siebie i już na szlaku robi nam się ciepło. Zaletą „zimowych” jaskiń jest na pewno ich dogodne położenie. Zamiast wyprawy mamy spokojny spacer i po dłużej chwili stoimy już pod wyjściem z jaskini Mroźnej. Temperatura mobilizuje do szybkiego przebrania się. Plecaki zostawiamy w przebieralni i myk do korytarzyka. Ze względu na to, że we wrześniu doszliśmy do zalanego ponoru, powrót do niego przebiega sprawnie. Po dojściu do Błotnego Progu, zaczynamy wspinaczkę. 13 m nie stanowi wyzwania, choć obłocone skały i gumiaki nie są pomocne. Dalej Sylwek bez przeszkód pokonuje Próg Wantowy i dochodzimy największej trudności, czyli Czarnego Komina. Nie ukrywam, że miałem duże wątpliwości, czy dam radę go zrobić. Zdarzało mi się rezygnować na jurze z niektórych „piątek” bo były za wymagające, a taka trudność spotkana w jaskini może dopiero przyprawić człowieka o czarne myśli. Może przez to ten fragment jaskini nazywany jest Czarnym Kominem? Zamieniam gumiaki na butki wspinaczkowe i cisnę. Z kilkoma przerwami udaje się zrobić pierwszy wyciąg i o dziwo czuję nie dosyt. Dalej ciśnie Iwonka, której trudność dopiero sprawia Szklany Prożek (przed którym strasznie marudzi i wyżywa swoją złość na bogu ducha winnym asekurującym;) ), ale ostatecznie z nim wygrywa. Jaskinia Zimna sprawia w gruncie rzeczy wiele frajdy, ze względu na wspinaczkowe urozmaicenia. Nie jest nudno. Taka Beczka, czy Biały Prożek potrafią dostarczyć dreszczyku, nawet czasem bardziej od kolejnej studni;) Chyba jedyny poważny zjazd, to zjazd do Chatki. Tam po krótkim odpoczynku pada szybkie polecenie: „Wychodzimy”. W Zimnej ćwiczymy techniki zjazdu na złodzieja i przeciwwagę.
Beskid Żyw. - Lipowski Wierch na skiturach
Podejście na nartach zielonym szlakiem z Żabnicy na Rysiankę. Tu odpoczynek w schronisku. Dalej na Lipowski Wierch (1324) i już w zapadającym zmroku oraz przy śnieżnej zadymce zjazd na przełaj wprost na północ do doliny Żabnicy. Okazało się to nie zbyt dobrym pomysłem bowiem zbocze jest pełne wykrotów lub gęsto zalesione a w dodatku śnieg mocno zlodzony. Czasem trzeba zdjąć narty. Udało się jednak zjechać do auta gdzie czekała straż leśna. Widząc światła czołówek w miejscu gdzie turystów się nie spotyka sądzili, że w lesie grasują kłusownicy. Wszystko jednak zakończyło się pomyślnie. Zdjęcia wkrótce.
Beskid Śl. - skitury w Szczyrku
Kolejnego Sylwestra przyszło nam spędzić w Szczyrku. Przyjeżdżamy już w piątkowy wieczór. Niestety po ciemku ciężko było ocenić warunki śniegowe, więc dopiero rano wybieramy trasę. Pada na Skrzyczne od Czyrnej bez szlaku. Narty zakładamy gdzieś w 1/3 drogi. Na szczycie popas, spotykamy znajomych i podziwiamy widoki. Następnie przejazd granią na Małe Skrzyczne, zjazd na Halę Skrzyczeńską i Bieńkulą do Czyrnej. „Nieczynna” Bieńkula okazała się być lepiej (naturalnie) przygotowana niż gdy zabiera się za to obsługa wyciągów.
W niedzielę robimy jedynie krótką przechadzkę z nartami (część osób z dupolotami) granią w kierunku Beskid Ski Areny i Chaty Wuja Toma. Ludzi na szlaku sporo. Śniegu coraz mniej, więc końcowe odcinki muszę zjeżdżać stylem Damiana.
Beskid Śl. - nocne wyjście na Błatnię
Wyjście ok. 22 od Jaworza szlakiem na Błatnię. Szlak zlodzony, wyżej śnieg. Mimo to do góry podążało wiele innych osób. O północy na wierzchołku rozpalono potężne ognisko a Nowy Rok witało około 100 osób. Zejście tą samą drogą przed świtem do auta zostawionego w pobliżu "szałasu pod Błatnią". Przed południem pobudka, celebracja posiłku i powrót do domu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FBlatnia
Beskid Śl. - nocny rajd skiturowy po Skrzycznem
Sylwestrowa noc, cudowne, rozgwieżdżone niebo, mróz, skrzypiący śnieg - oto sceneria jakiej doświadczyliśmy udając się w narciarską wędrówkę po masywie Skrzycznego (1257). Z Czyrnej najpierw stokową drogą, na której założyliśmy narty i dalej jakimiś leśnymi duktami udaje nam się wydostać na Jaworzynę. Stamtąd nartostradą na szczyt. Oprócz kilku skuterów śnieżnych i zagubionych pieszych jest generalnie pusto. Najbardziej stromy odcinek był tak zalodzony, że bez harszli nie było szans. Tu zdejmujemy narty i wykuwając stopnie z niemałym wysiłkiem pokonujemy stromiznę. Tu również zastaje nas północ. Jak okiem sięgnąć pod nami pojawia się nagle feeria milionów kolorowych fontann. Witaj 2017! Dalej bardziej połogiem stokiem docieramy na sam szczyt Skrzycznego celowo omijając schronisko pełne gawiedzi. W trakcie podejścia kilka razy telefonicznie rozmawiamy z Heńkiem Tomankiem, który z Sonią podchodził z buta na Błatnię. Na szczycie spotykamy kilku skiturowców, którzy widać wpadli na podobny pomysł co my. Szybko przepinamy się do zjazdu bo wiatr nie zachęcał do dłuższego delektowania się nocnymi widokami. Znów zimny powiew na twarzy bo narty chyżo niosły nas po zmarzłym śniegu w dół. Zjeżdżamy na Halę Skrzyczeńską a później "zamkniętą" nartostradą w stronę Czyrnej. Po drodze Na Młakach zajeżdżamy wprost pod chatkę Adama i Ani gdzie paliło się ognisko a my załapujemy się na gorącą herbatkę. Po miłej pogawędce wśród klubowych przyjaciół wskakujemy na narty i docieramy na nich do samego auta . Uwagi: w lesie generalnie śniegu mało a do sensownego zjazdu póki co nadają się tylko nartostrady i to niektóre (tak to przynajmniej wyglądało nocą).
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSkrzyczne
Babia Góra – Sylwester
Wyjście z Krowiarek ustalamy na godzinę 20:30. Dla mnie to już drugi sylwester, który będę spędzać na szczycie Królowej Beskidów. Poprzedni był już lata temu i należał do tych najlepszych, więc chętnie odświeżę wrażenia. Już na początku widać różnicę. Poprzednio na Krowiarkach ukazały nam się rozstawione namioty i ludzie, którzy krzątali się tu i ówdzie coś gotując czy przygotowując się do wyjścia na szczyt. Od kilku lat w miejscu, gdzie kiedyś była polana, znajduje się zagospodarowany parking. Również i w tym roku ujrzeliśmy na Krowiarkach ludzi przygotowujących się do wyjścia z tą małą różnicą, że namioty zostały zastąpione samochodami. Cóż, może i mniej klimatyczne, ale zmian zatrzymać nie sposób.
Wszyscy pojawiają się punktualnie, więc możemy wyruszyć bez zbędnych opóźnień. Po krótkim podejściu zrzucam z siebie zbędne warstwy odzieży, i aż do Sokolicy podchodzę w lekkim softshellu. Na sokolicy obowiązkowo zdjęcie grupowe i pierwszy nieco dłuższy postój. Tu dosięgają nas pierwsze mocniejsze podmuchy wiatru, więc trzeba zarzucić na siebie kurtkę. Na dzisiejszą noc na Babiej zapowiadają ok. -10 stopni, ale wiatr ma się wzmóc dopiero po północy. Trafia się nam swego rodzaju okno pogodowe, bo na te dwa dni pogoda bardzo się poprawia. Kilka dni wcześniej sypał śnieg, kilka dni później znowu zapowiadają opady i znaczne ochłodzenie, a nam trafia się zupełnie bezchmurna noc. Szkoda tylko, że księżyc był w nowiu, no, ale wszystkiego mieć nie można.
Na Sokolicy meldujemy się o 21:30, a więc w miarę punktualnie. Do północy jeszcze daleko a czas mamy bardzo dobry, więc strategicznie proponuję iść nieco wolniej, aby nie być na szczycie za szybko. Pamiętam warunki z poprzedniego sylwestra, kiedy to na szczyt weszliśmy jakieś 15-30 min przed północą i tak wiało, że nie byliśmy w stanie wytrzymać bez ruchu. Musieliśmy zacząć schodzić aby nie przemarznąć.
Tym razem kolejny nieco dłuższy postój robimy na Kępie. Krótka sesja fotograficzna na sznur czołówek ciągnący się od Sokolicy. Zaczynam żałować, że nie zabrałem statywu. Miało być light&Fast, ale te kilka dodatkowych gramów by mnie nie zbawiło. Zakładam na siebie buffa i ruszamy w górę.
Grupa szybko nam się rozciągnęła. Ja widząc oczami wyobraźni tysiące okazji do upolowania ciekawego ujęcia schodzę nieco na bok i przepuszczam pozostałych. Szukam w pobliżu szlaku jakiś kamieni, barierek, tyczek. Czegokolwiek, na czy mógłbym postawić aparat i nieco go ustabilizować. Niestety, bez statywu i lepszego aparatu większość ujęć zostaje w sferze marzeń. Zdjęcia z ręki na długim czasie naświetlania wychodzą poruszone, a krótki czas naświetlania nie daje efektu.
Ciągnący się przed nami i za nami sznur czołówek ponownie robi imponujące wrażenie. Jak wtedy, kilka lat wcześniej. Szybko orientuję się, że ostatnie osoby z naszej grupy dawno mnie wyprzedziły i zostałem nieco z tyłu. To w sumie dobrze, myślę sobie. Naszym tempem bylibyśmy na szczycie godzinę przed północą, a tak na spokojnie wejdę sobie zwykłym tempem robiąc przerwy fotograficzne. Wysyłam tylko sms-a, że u mnie wszystko ok i żeby na mnie nie czekali. W karawanie podążającej na szczyt jestem raczej bezpieczny.
Po podejściu na najbliższe wzniesienie okazuje się, że Grażyna z Piotrkiem i Asią niewiele mi „uciekli”. Doganiam ich czekających na szczycie wzniesienia. Zaczyna mocniej wiać, więc zmieniam rękawiczki na cieplejsze. Piotrek z Asią idą nieco szybszym tempem a my zostajemy na końcu i pomału podążamy na szczyt.
Na jakieś 30 min. przed północą, po podejściu na kolejne wzniesienie widzę setki czołówek. Tak, to chyba już szczyt. Chyba, że wszyscy nagle postanowili odpocząć w tym samym miejscu :P Co mnie dziwi to brak jakiegokolwiek namiotu. Ostatnim razem jak tu byłem, na szczycie stało już na tyle dużo namiotów, że nie dało się już znaleźć jakiegokolwiek bardziej płaskiego i osłoniętego od wiatru miejsca na rozbicie naszego, dlatego też zdecydowaliśmy się zejść nieco niżej. Tym razem planujemy zejść do schroniska, więc również nikt z nas nie ma namiotu. Chowamy się przed wiatrem za ułożonym z kamieni murkiem i oczekując na godzinę zero popijamy ciepłą herbatę i pałaszujemy „szturm żarcie”
Na krótko przed północą na szczycie pojawiają się grupki Straży Parku. Grzecznie przechodzą wśród wszystkich osób prosząc o nie puszczanie fajerwerków ze szczytu. Chwała im za to, że im się chciało i za sposób, w jaki to zrobili. Za to, że nie zaogniali konfliktu pomiędzy Parkiem a jego użytkownikami, jak to ma często miejsce w Tatrach. Jak widać – da się i moim zdaniem należą im się za to wielkie brawa. Słuszna inicjatywa, bo to w końcu Park Narodowy, a w zeszłym roku ze szczytu niestety poleciało bardzo dużo petard, widocznych z daleka (obserwowałem je wtedy z Maciejowej w Gorcach).
O północy życzenia, symboliczny szampan i podziwianie aż po widnokrąg milionów a może i miliardów małych, kolorowych wulkanów wybuchających gdzieś daleko w dole. Niesamowite wrażenie.
Teraz pozostało nam już tylko, a może aż, zejście ze szczytu w kierunku schroniska przez przełęcz Brona. Zejście wcale nie takie łatwe, bo warunki są trudne. Szlaki co prawda przedeptane, ale miejscami sporo zalodzeń. Poza szlakiem całą kopułę szczytową pokrywa gruba warstwa lodoszreni. I to nie takiej cienkiej, łamliwej, a takiej, która spokojnie utrzymuje ciężar człowieka i jedynie raki uchronić mogą przed poślizgnięciem. A tych niestety tym razem nie posiadam. Jak praktycznie za każdym razem, gdy szedłem na Babią miałem ze sobą raki, których prawie nigdy nie używałem, bo tylko nabijały się miękkim śniegiem, to teraz, kiedy ich nie mam jak na złość akurat by się przydały.
Po drodze zatrzymuję się na chwilę w pobliżu Kamiennej Dolinki. To część mojego ostatniego projektu. Zimowego wejścia akademicką percią na szczyt Babiej i zjazd na nartach Kamienną Dolinką. Niestety, ciężkie warunki śniegowe i duża mgła zmusiła nas wtedy do odwrotu z perci i zmiany planów. Kamienna Dolinka też będzie musiała chyba jeszcze trochę poczekać na wzrost moich skiturowych umiejętności :p
Grupowe zdjęcie na przełęczy Brona. Tutaj jesteśmy już wszyscy w komplecie. Grupa podchodząca z Krowiarek od razu granią, oraz grupa, która zdecydowała się na podejście na szczyt percią przyrodników. Zejścia z Brony obawiałem się najbardziej. Okazało się jednak niezalodzone i całkiem przyjemnie.
Koło drugiej w nocy lądujemy w schronisku na Markowych Szczawinach.