Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Relacje:Speleomajówka w Czarnogórze

Wersja z dnia 20:38, 29 maj 2022 autorstwa AsiaP (dyskusja | edycje) (Utworzono nową stronę "{{wyjazd|Speleomajówka w Czarnogórze|<u>Asia Przymus</u>, Bogdan Posłuszny i około 20 grotołazów z różnych klubów |29 04 - 08 05 2022}} Pod koniec świąt wiel...")
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)

Speleomajówka w Czarnogórze

29 04 - 08 05 2022
Uczestnicy: Asia Przymus, Bogdan Posłuszny i około 20 grotołazów z różnych klubów

Pod koniec świąt wielkanocnych dostałam maila od Tomka Pawłowskiego – skończyła się pandemia, jest pomysł na reaktywacje Speleomajówki, kierunek Czarnogóra. Super! Jedziemy. Mamy niecałe dwa tygodnie, na przygotowania do wyjazdu, ale pełni optymizmu zabieramy się do tego pełną parą. Nasze dotychczasowe plany na majówkę idą w kąt. Udaje nam się jeszcze namówić Bogdana, żeby dołączył do ekipy. Niestety, trochę przeliczyliśmy się z naszym optymizmem i nie udało się załatwić wszystkich wymaganych dokumentów dla psa, rozważamy różne opcje, rezygnację, czy inny kierunek, bo Rufus to nie jakiś chihuahua, żeby można go było upchać do portfela i przemycić przez granicę...

W końcu podejmujemy decyzję. Łukasz odpoczywa ode mnie, a ja jadę z Bogdanem w podróż :)

Przed wyjazdem rozmawiam kilkukrotnie z Tomim i uczestniczę w spotkaniu online. Mamy ustalony ogólny zarys wyjazdu, choć wszyscy zgadzają się, że najlepiej będzie modyfikować go na bieżąco na miejscu, szczególnie, że pogoda jest niepewna, a wejścia do jaskiń zależą głównie od niej.

Startujemy z Bogdanem w piątek około 22. Droga przebiegała spokojnie, jednak dostaliśmy informację, od części ekipy, że są korki na przejściu granicznym na autostradzie pomiędzy Serbią, a Węgrami (granica UE), a sąsiednie działa dopiero od godziny 7. Kierujemy się na drugie całodobowe przejście w Tompie. Przejazd zajmuje nam 50 min. Podobnie na przejściu granicznym pomiędzy Serbią, a Czarnogórą. Tam staję się prawie bankrutem – podłączam się do internetu na 3 min, żeby odczytać informacje od grupy i przesłać im wiadomość. Wszystkie aplikacje z telefonu nagle zaczynają ściągać dane i widzę jak megabajty przelatują mi przed oczami... 6,5Mb, koszt 192zł... To boli... Na pierwszej stacji benzynowej za granicą kupuję lokalną kartę... dostaję 400 Gb internetu za 10 euro (do końca wyjazdu zużywamy z Bogdanem zaledwie 2Gb...). Zapominam o bolącym portfelu po otrzymaniu wiadomość o awarii samochodu Tomiego, cofamy się w stronę granicy, gdzie spotyka się większa część ekipy i rozdysponowujemy pomiędzy samochody pasażerów i bagaże z unieruchomionego auta.

Naszą bazą na najbliższe dni staje się Etno Solo niedaleko miejscowości Bijelo Polje. Mamy do dyspozycji łazienki, ognisko w pomieszczeniu (suszarnia ;]) i maleńkie dwuosobowe domki.


NIEDZIELA 01/05

Choć poprzedniego wieczoru pogoda nie dopisała, to rano wita nas słońce. Jedziemy trzema autami pod jaskinię Novakovica. Po zjechaniu z głównej drogi jedziemy (pniemy) się nierównym asfaltem w górę, a dalej drogą szutrową. Tych górskich dróg nie da się opisać chyba żadnymi polskimi standardami, dlatego musicie uwierzyć na słowo, że auta w tym tygodniu sporo przeszły. W czasie kiedy pierwsza cześć grupy idzie już zwiedzać jaskinię, my idziemy na spacer, zeby nie robić tłoku. Schodzimy w dół potoku, ja dalej skręcam do suchego kanionu i idę nim jakiś czas w górę. Cofam się kiedy czuję, że minęło za dużo czasu i rzeczywiście, okazuje się, że moja grupa już przebiera nogami w stronę wejścia do jaskini. Na szczęście podejście od samochodu zajmuje niecałe 3minuty. Jaskinia w większości bezproblemowa, dość obszerna, z pięknymi naciekami, być może nie takimi z folderów dla turystów, ale jednak dla grotołazów naszego (jurajsko-tatrzańskiego) pokroju, niespotykanymi. Przy końcu jaskini dochodzimy do aktywnego cieku wodnego, rzeki wypływającej z wywierzyska w jednym końcu sali i wpływającej w ponor po drugiej stronie. Trawersujemy po ścianie, nad tą rzeką, aby zobaczyć wywierzysko i pochylić się nad jeziorkiem (w którym za parę dni ma odbyć się nurkowanie, przy którym będzie pomagało parę osób z naszej ekipy). Wycofujemy się z jaskini. Jedziemy do następnej. W trakcie przejazdu do Ratkovej Peciny zaczyna padać deszcz. Na miejscu część osób się wycofuje, nie mają ochoty przebierać się w pianki na deszczu. Zostajemy w piątkę. Przebieramy się pod samochodami i pokierowani przez miejscowych idziemy pod otwór, do którego dochodzimy idąc wzdłuż potoku. Nie spodziewamy się zobaczyć aż tak ogromnego otworu. Początkowo wielka sala, zwęża się w meander. Idziemy w górę ciągu wodnego. Piękna myta jaskinia. Wody przeważnie po kolana, w jednej sali porządnie się gimnastykujemy, żeby nie musieć pływać (nie wszyscy mają pianki, lub tak jak ja mają krótką wersję). W jaskini występują ciekawe formy skalne. Przeważnie kremowy wapień poprzetykany jest warstwami z czarną polewą. Miejscami występują wystające ze ścian kule – twardsze fragmenty skały, jednak właśnie w tej ciemnej odmianie, przez co robią imponujące wrażenie na jasnym tle. Dochodzimy do wywierzyska z którego wypływa potok, na środku łacha piachu na której chwilę odpoczywamy (no bo przecież nie napiszę, że stawiamy babki z piasku)... W wyniku naszych ingerencji w konstrukcję piaskowej wyspy, woda w całym potoku zamuliła się aż do wyloty z jaskini.

Po tych zabawach jedziemy na obiad. Pierwsze miejsce do jakiego trafiliśmy okazuje się zamknięte (nie ma sezonu), jednak właściciele są bardziej zmieszani tym faktem niżmy. Stawiają na stół Rakiję, a po naszej odmowie, przynoszą poczęstunek z sera i domowy sok jabłkowy. Jedziemy w inne miejsce. Jedzenie pyszne, drobnym mankamentem jest brak zakazu palenia w takich miejscach. Choć o ile w większych knajpkach wydzielone są sale dla palaczy (albo raczej dla niepalących), to w mniejszych, na peryferiach jak ta do której trafiliśmy, nie ma takiego podziału. Powietrze w sali jest siwe i gęste od dymu.


PONIEDZIAŁEK 02/05

Pada deszcz. Nasz cel – jaskinia Dragova Cave. Nie robi to na nas wrażenia, skoro możemy dojechać samochodem prawie pod sam otwór, co z tego, że po drogach które wołają o pomstę do nieba i serpentynami, które przyprawiają o zawał (szczególnie jeśli trzeba się mijać z pędzącą z góry ciężarówką z sianem na zakręcie nad przepaścią) i dziurami. Wiemy, że w jaskini jest mokro – wpływa do niej potok. Trzeba poręczować, nikogo nie było jeszcze na dnie. Idziemy jako drudzy. I choć w planie było wejście do jaskini i zebranie wisienki z tortu – pierwszy przejazd po linach do studni na dnie, w której jeszcze nikogo nie było, to szybko natrafiamy na poprzednią ekipę, która poprawiała punkty i czeka na informację z przodka o postępach. Czekamy razem jak rozwinie się sytuacja. Po kilku kursach na linach w celu omówienia ,,co dalej” (krzyczenie zdecydowanie nie działała przy szumie płynącej i spadającej kaskadami wody), decydujemy się przegrupować. Schodzę na dół z Bogdanem do Szymona, Bogdan zaczyna poręczowanie ostatniej studni, jednak problemy techniczne, brak zaawansowanego szpeju eksploracyjnego (i pewnie braki w doświadczeniu też) sprawiają, że do dna nie dojeżdżamy. Podczas wycofu spotykamy ekipę nr 3, której zadaniem jest deporęcz, a w nadejście której zaczęliśmy wątpić w powodu późnej godziny. Mokrzy wychodzimy na powierzchnię i na szczęście jeszcze w jasnościach zjeżdżamy z gór.

Wieczór spędzamy w zacnym gronie, ugoszczeni w restauracji Durmitor.


WTOREK 03/05

Jedziemy do Jaskini Dialovica. Jest to jaskinia legenda, o której słyszymy od paru dni. Naszą wyobraźnię podkręca Maciek i Ola, którzy byli w niej wielokrotnie i opowiadają o gigantycznych i licznych naciekach. Wstajemy wcześnie rano. Przed nami znowu droga przez góry. Posileni śniadaniem czujemy się gotowi na wszystko. Póki droga prowadzi po asfalcie (lub jego resztkach) czujemy się pewnie pomimo serpentyn i stromizn. Jednak kiedy zaczyna się droga szutrowa, a dalej gliniasta, nasza pewność znacznie maleje. Dojeżdżamy do krytycznego miejsca. Stromo w dół, po błocie możemy zjechać tylko dla TEJ jaskini. Przed wizytą w jaskini i idziemy do gospodarza na którego drodze się zatrzymujemy. Ta wizyta to rytuał, tak jak wspólna kawa i Rakija. Zostajemy też poczęstowani swojskim serem. Od miejsca pozostawienia aut, przed nami jeszcze paręset metrów przewyższenia w dół, po drodze, która została utworzona tylko w celach udostępnienia jaskini dla turystów, ale została zaniedbana. Jaskinia miała też być jaskinią turystyczną, ale nie została jeszcze przygotowana. Prace stoją w martwym punkcie, tak jak maszyny i zwoje kolejki linowej. Wchodzimy do jaskini, przystajemy przy każdym nacieku, wszystkie robią wrażenie i nie dajemy się przekonać Maćkowi, żeby iść dalej, bo to naprawdę nie jest ciekawe. Ma rację... Im dalej w głąb jaskini, tym nacieki są większe, bardziej imponujące i jest ich coraz więcej. Dochodzimy do syfonu. W drodze powrotnej, mając zapas czasu robimy za statystów w filmach kręconych przez Darka, naszym wynagrodzeniem jest możliwość oglądania jaskini w innym wymiarze, w pełnym oświetleniu, które przygotował do filmu. Jednak i nas zaczyna nudzić bierne statystowanie i w głowie rodzą się różne pomysły, jaskinia ma też dużo przestrzeni do jej rozwijania i dlatego po chwili tańczymy poloneza, a nucona przez nas melodia niesie się dość uroczystym echem po korytarzach licznie ozdobionych naciekami. Gdyby tylko nasza wyobraźnia zatrzymała się na polonezie.... Co jeszcze wpadło nam do głowy ciężko opisać, może komuś z czytających uda się zobaczyć to na filmie... :) Droga powrotna nie jest taka straszna jak się baliśmy – wyszło słońce i trochę podsuszyło glinę, choć jedziemy ostrożnie to wszystkie auta bez problemu wyjeżdżają na górę.


ŚRODA 04/05

Opuszczamy dotychczasowe miejsce noclegowe. Kierując się w stronę Niksica, zatrzymujemy się parokrotnie żeby zobaczyć co ciekawsze miejsca. I tak trafiamy kolejno do:

Monasteru Moraca, pochodzącego częściowo z XIII w. z późniejszymi, ale bardzo bogatymi freskami na ścianach całej świątyni. Następnie kierujemy się do kanionu Mrtvica znajdującego się w centralnej części Czarnogóry, pomiędzy górami Maganik i Moraca. Kawałek za miejscowością Medjurecje zjeżdżamy w boczną drogę i ruszamy szlakiem zaczynającym się od starego kamiennego Mostu Danilov'a i pniemy się w górę rzeki Mrtvica, podziwiając wysokie klify oraz atrakcyjna przyrodę i rzekę gdzieś w dole, do której dochodzimy natrafiając przy okazji na naturalny łuk skalny, przy którym zatrzymujemy się na chwilę i cieszymy, że natrafiliśmy na taką przyrodniczą perełkę. Dopiero pisząc ten opis dowiaduję się, ze legenda głosi, że należy rzucić przez ten łuk skalny kamień, prosto do rzeki, a wróżka z gór Moraca przyleci by go wziąć i spełnić pomyślane życzenie. Nie wiedząc o tym, żadne z nas nie wykorzystało swojej szansy na uśmiech losu, niemniej i tak jesteśmy całkiem zadowoleni, że mogliśmy oglądać takie cudo natury. Po spacerze, zatrzymując się na kilku punktach widokowych kierujemy się jeszcze do Monasteru Ostrog, jednej z najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych Czarnogóry. Kompleks monasteru położony jest częściowo w skałach wznoszących się ponad Równiną Bjelopavlicką, częściowo u ich podnóża.

Dojeżdżamy do miejscowości Niksic, drugim pod względem ludności miastem kraju. I żeby w pełni wykorzystać dzień, przed udaniem się na miejsce naszego noclegu jedziemy zobaczyć Gornjepoljski Vir, który jest niczym innym jak estawelą (dość ciekawa forma rzeźby krasowej, przy wysokim stanie wód jest to źródło krasowe, a przy niskim, jest ponorem). Niestety poza podświadomym poczuciem zetknięcia się z niezwykłym zjawiskiem przyrodniczym, miejsce to nie jest niczym nadzwyczajnie ciekawym, ot takie jeziorko z uchodzącą z niego rzeką.


CZWARTEK 05/05

Dzień zaczynamy od grupowej wycieczki do ponoru Slivskiego. W obszarze krasowym jeden z paruset ponorów nie powinien być niczym niezwykłym, gdyby nie fakt, że w latach '70 postanowiono go ujarzmić, obudowując betonową ścianą w celu zatrzymania odpływu wód i jednocześnie stworzenia sztucznego zbiornika wodnego. Niestety woda ciągle gdzieś ,,znikała” i pomimo kilku prób obudowania ponorów w końcu poddano się, zostawiając dla nas tą ciekawostkę do zwiedzenia. Obchodzimy ostrożnie dookoła wnętrze betonowej areny, by spojrzeć w otchłań skał, które sprawiaj, że woda magicznie znika pod powierzchnią ziemi. Później wracamy na bazę i czekamy na dwójkę młodych, miejscowych grotołazów, którzy zabierają nas do dwóch jaskiń, znajdujących się w Niksicu.

Pierwsza z nich Vilina Pecina, nie zachwyciła specjalnie, trochę kojarząc się z naszymi jurajskimi jaskiniami, może z większą ilością nacieków i uroczych jeziorek. Główna,,atrakcją” jaskini są liczne nietoperze, których spokój zaburzyliśmy wchodząc do miejsca ich bytowania. Po naszym wejściu, bardzo duża ich ilość zaczyna podrywać się do lotu i krążyć wokół nas.

Następnie jedziemy do Vidrovanskiej Peciny (wg drugiej wersji zanwej Vidrovanskim Izvorem) w miejscowości Vidrovan, niedaleko wspomnianej już estaweli. Tu zaczyna się prawdziwa przygoda. Zaczynamy od zakładania pianek, co dla niektórych jest prawdziwym wyzwaniem. Taaaaaa.... W tym i dla mnie, choć później będę bardzo szczęśliwa z posiadania grubej i dopasowanej pianki, to jako osoba kompletnie niewprawiona pocę się ogromnie żeby naciągnąć na siebie neopren, na szczęście moczenie w pobliskim potoku pomaga i już po parunastu (parudziesięciu) minutach jestem gotowa. Podchodzimy kawałek do jaskini i sceptycznie wchodzimy do środka – nie widać ani nie słychać wody :( po chwili jednak napotykamy pojedyncze kałuże, a dalej słyszymy huk podziemnej rzeki! I ponownie poruszamy się w górę płynącej wody, tym razem przeskakując nad dużą ilością kaskad i kamieni, a już wkrótce możemy się cali zamoczyć. Nasi przewodnicy nie są pewni jak daleko zajdziemy – nie byli tu o takiej porze roku i mają obawy, o wysoki stan wody. Dochodzimy do miejsca, które wydaje się zalane. Na końcu dość głębokiego jeziorka widoczna jest prawie zalana szczelina. I choć przewodnicy mają wątpliwość odnośnie przejścia tego miejsca, to spelelologiczna brać ochoczo wpływa w szczelinę i pezekonuje przewodników, że się da! Jedynie koniec szczeliny jest problematyczny, gdyż trzeba ustawić głowę w kasku w taki sposób, że usta znajdują się tuż nad wodą, jednak wszyscy przepływają sami lub przy wsparciu kolegów i cieszymy się basenem z kaskadami po drugiej stronie. Jeszcze kawałek korytarzy i dochodzimy do kolejnego, zalanego tym razem kompletnie, korytarza. Czas spędzony w jaskini jest optymalny, część osób zaczyna pod koniec marznąc, ale na szczęście nikt nie wymarza zanadto. Na koniec dla rozluźnienia kontynuujemy jeszcze szaleństwa w wodzie i jedziemy na obiad wraz z kolegami z Czarnogóry, z którymi spędzamy też wieczór.


PIĄTEK 06/05

Jedziemy w stronę Boki Kotorskiej. Moje marzenie to zanurzyć stopę w Adriatyku (uprzedzając pytania – nie, nie udało się). Wspaniałe widoki po drodze, zatrzymujemy się, żeby podziwiać zatokę Kotorską z puntów widokowych. Po zjechaniu z gór zatrzymujemy się przy jaskini Sopot. Niedługa, aczkolwiek bardzo obszerna jaskinia, która kończy się syfonem. Syfon ten rozgałęzia się i z jednej strony wchodzi pod ląd, a z drugiej pod powierzchnie morza, gdzie ma ujście. W trakcie deszczy poziom wody w syfonie podnosi się na tyle, że woda wypływa z otworu jaskini spływając po skałach do morza. Tu Bogdan chce mi dopomóc z moczeniem stopy i próbujemy zejść po skałach w dół, jednak okazuje się to niemożliwe i musimy zawrócić będąc zaledwie 3m nad poziomem wody :(

Dalej ekipa się rozdziela. Jedni jadą zwiedzać Kotor, stare miasto, zatokę, twierdze i bunkry łodzi podwodnych, a ja wraz z Bogdanem, Tomim, Markiem, Denisem i Maćkiem decydujemy się na kanioning.

Naszym celem jest kanion Skurda, ekipa niezbyt lub wcale doświadczona, w związku z tym nie pokonujemy całego kanionu, a tylko ok. 1/3. Przed nami startuje znajoma ekipa z v7.a7, która idąc od samej góry, jeszcze wymija nas w trakcie. W górę kanionu podchodzimy starą rzymską drogą, po n-tym zakręcie trawersujemy zboczem aż dochodzimy do kaskad, tam przebieramy się w pianki (wcale nie jest to prostsze niż poprzednio, choć pianki są jeszcze mokre) i przechodzimy szybkie szkolenie z podstawowych technik kanioningowych. Dalej zjeżdżamy parunastometrowymi kaskadami do niezbyt głębokich jeziorek. Całkowicie zanurzyć w wodzie udaje się nam zaledwie raz czy dwa, o skokach nie ma mowy, ku wielkiemu rozczarowaniu Bogdana. Dla mnie jak na pierwszy kanion jest optymalnie, może brakowało mi słońca (szczególnie, że pod koniec zaczął padać deszcz), ale zabawa i tak była przednia. Całość zajęła nam ok 4,5h. Na dole po przebraniu idziemy na obiad wraz z ekipą Pauliny i Ola. Dzień byłby całkowicie udany gdyby nie mandat otrzymany za (złe?) parkowanie... Przed nami jeszcze droga stromymi serpentynami do miejscowości Erakovici, gdzie mamy spać.


SOBOTA 07/05

Wstajemy w deszczu i żegnamy się już z częścią osób, które muszą szybciej wyjechać. My czekamy na dwa inne samochody z którymi decydujemy się jeszcze zwiedzić kilka punktów w drodze powrotnej. Pierwszym przystankiem jest miejscowość Cetinje, gdzie stajemy na drugie śniadanie, kupujemy pamiątki i chwilę spacerujemy przy coraz lepszej pogodzie.

Po drodze zatrzymujemy się przy rozlewisku jeziora Skurda, przy najbardziej malowniczym meandrze tej rzeki Crnojevica, który jest jednym z symboli Czarnogóry. Dłuższą przerwę robimy przy kanionie Cijeva, z początku niepozornym bo w płaskim terenie wcina się on w głąb i dopiero tam udaje się dostrzec rzekę w dole. Aluwia tworzą tutaj bardzo ciekawą rzeźbę i spacerujemy nimi, aż do rozszerzenia kanionu, gdzie możemy zejść do wody i pomoczyć stopy.

Przejeżdżamy kawałek samochodami i zatrzymujemy się przy kolejnym turystycznym punkcie - wodospadzie Nijagara. Nie umywa się on do prawdziwej Niagary, jednak na swój sposób ogrom wody przewalającej się przez sztuczne betonowe spiętrzenie, robi wrażenie. Uroczysty ostatni obiad i jedziemy spotkać się z Tomim w Mojkovac, gdzie przegrupowujemy samochody i żegnamy się z ekipą. Ostatnim punktem jaki zwiedzamy z Bogdanem w Czarnogórze jest most na rzece Tara. Stamtąd (znowu) serpentynami aż do granicy z Serbią. Droga powrotna choć długa to idzie nam sprawnie. Nawet okazało się, że trafnie oceniliśmy sytuację i wybieramy ,,dobre” przejście graniczne z Węgrami, powrót do UE zajmuje nam niecałą godzinę (inne samochody z naszej ekipy nie miały tyle szczęścia i przekroczenie granicy zajmuje im nawet kilka godzin). Dalej prosto do Polski. Wracamy w niedzielę około 13.


zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2022%2Fczarnogora


Ogromne podziękowania należą się Tomkowi Pawłowskiemu ,,Tomiemu” - inicjatorowi i organizatorowi wyjazdu. Dzięki jego wiedzy i znajomości kraju mieliśmy okazję poznać Czarnogórę w pigułce i liznąć po trochu z wszystkich jej skarbów. Podziękowania należą się również kolegom grotołazom, których w większości nie wymieniłam z imienia w powyższym tekście - gdyby nie WY to wyjazd nie miałby takiego uroku!

zaloguj się