<<
wróć do wyjazdów
Tatry - obóz
sylwestrowy
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Artur Mosionek, Gosia Rysiecka, Tomek Jaworski, Asia
Maciejowska, Jan Kieczka, Ola Skowron, Mateusz Golicz, Adam Szmatłoch, Anna
Nahorniak, Daniel Bula, Agnieszka Szmatłoch, Grzegorz Przybyła, Wojtek Wyciślik,
Sebastian Piwoń, Krzysiek i kilka osób towarzyszących.
26
12 2003 r. - 2 01 2004 r.
W
trakcie obozu uczestnicy dokonali wejść do jaskiń Czarna (partie III Komina
oraz od półn. otw. w partie Żyrafowe), Zimna, Kasprowa Niżna, Mylna. Jasiu z
Grzegorzem przeszli Orlą Percią od żlebu Kulczyńskiego do przeł. Krzyżne.
Tomek z Asią próbowali wejść na Bystrą lecz z Ornaku zawrócił ich
huraganowy wiatr. Odbyto również wycieczki narciarskie w okolicach Kasprowego
Wierchu i dol. Chochołowskiej. Pozostali odbyli spacery po niżej położonych
szlakach (zdjęcia
z obozu). Poniżej
wrażenia poszczególnych uczestników z przeprowadzonych akcji.
Jaskinia
Czarna (31. grudzien 2003)
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz, Adam Szmatłoch, Daniel Bula, Jan Kieczka, kursanci: Ania
Nahorniak, Mateusz Golicz, Ola Skowron, Artur Mosionek
Tak, udało się, po chwilach niepewności, przechodzących
w zwątpienie w mrocznym kącie pokoju, namówić kilkoro przedstawicieli
starszych na jeszcze jedną akcję "na sznurki'. Upór popłaca i dzięki
Mateuszowi, czy tez PRZEZ niego, następnego dnia czekała nas wyprawa do
Czarnej.
Wyruszyliśmy ok. godziny 12:00, do tego małe problemy z wejściem
do parku, i tak z wylotu Dol. Kościeliskiej zastartowalismy o 13:00... Wiadomo
już bylo, że nie zdołamy zaliczyć całej zaplanowanej w jaskini trasy, ale i
tak naszym głównym celem był 50. metrowy zjazd:). Z poziomej i zatłoczonej
drogi Dol. Koscieliskiej schodzimy na czerwony szlak do Dol. Miętusi, prowadzący
na Ciemniak. Przy przejściu przez potok, służący także jako wodopój,
czekamy na resztę grupy, tam też zrzucamy zbędne na tym odcinku okrycia i w
drogę- pionową. Oglądanie widoków, których pewnie na szlaku by nie brakowało,
ogranicza gęsta mgła, towarzysząca obecnej odwilży. Z mgły taki już pożytek
, że zacieśnia zakres widzenia we wszystkich kierunkach, także przed siebie.
Toteż nie musieliśmy być świadkami: jak bardzo i długo jeszcze pod górę.
Mateusz dzielnie towarzszył mi w mojej zasmarkanej wędrówce. Ducha na szczęście
nie wyzionęłam i jeszcze istnieję, ale na Polanie Upłaz byliśmy ostatni,
gdzie troskliwie otoczono mnie dostępem do płynów. Tam schodzimy ze szlaku
zdani na łaskę przewodników, którymi zostali po krótkich, acz wzmożonych
"konsultacjach" co do lokalizacji północnego otworu, do którego się
kierujemy, Jasiu i Adam. Przebieramy się poniżej otworu, okazuje się, że
jeszcze spory kawałek do celu. W gumowcach po śniegu i całym sprzętem
przesadzania powalonych drzew jest całkiem ciekawe. Potem jeszcze mały
odcinek, będący na stałe zaporęczowany, choć lina nieciekawa. Otwór
ciasny, z dużym przewiewem, i tym co Ole lubią najbardziej- czarnym błotkiem.
Potem dwa małe progi, nie sprawiające większości załogi trudności... I w
końcu długo wyczekiwany odcinek. Poręczuje Adam, kolejno schodzimy, (czymże
dla kursanta przepinka), ale mimo wszystko trochę to trwa, więc Mateusz i ja, będąc
już na dole, bardzo obszernej Sali Św. Bernarda, postanawiamy zwiedzić
Colorado. Celem naszej wyprawy stały się ostatecznie Partie Żyrafowe. Naprawdę
wspaniałe, choć postanowiłam koncentrację skierować na nieprzewrócenie się,
to wielkich i wysokich korytarzy i paru wiekszych progów nie da się zapomniec.
Mały piknik i z powrotem, na powierzchnię.
Jak zwykle, było już ciemno a obecność mgły przestała
przeszkadzać. Podczas naszej nieobecności w tej części świata zaczęło
sypać świeżutkim śniegiem. No i największa frajda: po co nam jakaś lina,
jak można pupą zaorać chociaż ten odcinek... Znowu przebieranie. Adam, Ania
i Jasiu wyruszają wcześniej, my- reszta kursantów w liczbie trzech czeka na
Bulego i Kubocza. W świetle czołówek wracamy i wreszcie się cieszymy, ze coś
normalnego leci na głowę. Zejście- nie dziwota- duuużo przyjemniejsze niż w
przeciwnym kierunku. W bazie jesteśmy po 19:00. A tam... wszystko gotowe na
imprezę, w końcu to sylwester, nie bez przyczyny był nasz pośpiech. Pokój
został wysprzątany tak, że Daniel nie mógł znaleźć żadnej ze swoich
rzeczy... Przystrojony balonami i serpentynami wygladał całkiem przyzwoicie
(pokój, oczywiście), za to ja musiałam wyglądać źle. I to bardzo. Bo
wszyscy nie wiedzieć czemu proponowali mi pomoc środkami farmakologicznymi. W
końcu łyknęłam polopirynę... a inni się już bawili:)...
Zjazd
z przełęczy pod Wołowcem na nartach (30 12 2003)
Uczestnicy;
Anna Nahorniak, <u> Adam Szmatłoch</u><u>
</u>
Inspiracją
do tego czynu był dla mnie zjazd naszego prezesa Damiana w tym roku na wiosnę.
Z
bazy gdzie spali wszyscy członkowie naszego klubu( w Kirach) wyruszyliśmy dojść
późną porą jak na takie przedsięwzięcie, bo dopiero ok. 10 rano. Najpierw
ruszyliśmy doliną Chochołowską aż pod same schronisko, tam parę minut
odpoczynku i idziemy dalej czas nas goni. Na dole odwilż a wystarczy wyjść
nad piętro lasu i zastaje nas prawdziwa tatrzańska zima z silnym wiatrem i
padającym śniegiem. Na przełęczy panują trudne warunki; bardzo silny wiatr
uniemożliwia założenie nawet butów. Jestem blisko by podjąć decyzję o
przerwaniu naszej akcji. Lecz jesteśmy już tak daleko, ze nie rezygnujemy, w
końcu udaje się nam założyć narty i zaczynamy zjazd. Warunki śnieżne nie
najlepsze do zjazdu, miejscami napotykamy na lód. Jest dojść niebezpiecznie i
w dodatku zaczyna się już ściemniać więc musimy bardzo uważać. Co
jakiś czas ktoś wywija glebe. Miałem pecha i bardzo niefortunnie się wypieprzyłem
i rozwaliłem sobie kolano na szczęście ból zacząłem dopiero odczuwać w
dolinie. Udało nam się zjechać do lasu na styk później się ściemniło.
Ania pożyczyła mi swoje kijki co było nie najlepszym rozwiązaniem, bo je
zgubiłem JAnia postanowiła w dolinie złapać stopa i najlepsze udało jej się…
Do Kir wróciliśmy z Toprowcami
Akcja w Jaskini Zimnej
(30 12 2003)
Uczestnicy: Bula Daniel "Sztajger", Kubocz Krzysztof, Dziurka Maciej
Dzien przed sylwestrem (po akcji w Kasprowej Niżnej) postanowilismy udac się na szybką akcję do Zimnej. Zabraliśmy ze sobą tylko 5 lin oraz kursantów w składzie: Ola Skowron, Mateusz Golicz, i ktoś tam jeszce, (którzy zawrócili przed Błotnym Progiem). Po pokonaniu na żywca Błotnego Progu (V- piątka) poprowazdiłem Próg Wantowy. I część do prozka Czarnego Komina zajął się Maciek, od prożka (II część) poprpwadził Kubocz. Tu czekala na nas, a właściwie na mnie- bo przyszła na mnie kolej- Beczka do pokonania. Na szczęście schodziła 3 osobowa gruppa, która udostępniła nam swoją linę. Jeden z nich po małym podtonięciu pod Beczką odnosił się nie mile w stosunku do nas (delikatnie mówiąc). Biały Korytarz i Biały Komin zdobywamy bez pomocy lin. Mały postój przed Chatką- nie mieliśmy planu jaskini, ale Kubocz przypomniał sobie drogę i idziemy dalej. Drogę do Wideł pokonujemy na żywca (szczerze mówiąc dopiero n agórze dowiadujemy się, że tu są batinoksy;)). Prożek Burcharda prowadzi Kubocz, niestety nie utzrymuję go i przelatujac przez pół komnaty doznaję małej kontuzjii kolana. Do tego kontuzj apalca Maćka (a tyle mówiono- NIE WKŁADAĆ PALCÓW W BATINOKSY:) oraz jgo słabnaca czołówka decydują o zakończeniu akcji i powrocie. Wszystko idzie sprawnie i szybko, aż do nieszczęsnej Beczki. Maciek ma pewne problemy z zejściem i podtapia wór, po czym powraca na górę. Przeszkodą zajmuje się Kubocz, któremu bez problemu udaje się zejść (doświadczenie górą) i odciaga linę co ułatwia nam zjazd. Teraz juz bez żadnych przeszkód dochodzimy do wyjścia. powrót do Bazy niezbyt łatwy- zimno i wszystko zalodzone (tango na lodzie w Dolinie Kościeliskiej:-)). Na bazie dowiadujemy się, że mamy parę godzin snu, bo o świcie wyruszamy do Czarnej. I jak tu nie kochać jaskiń?...;)
Jaskinia Kasprowa Niżnia (29. grudzień 2003)
Uczestnicy: kursanci: Ania Nahorniak, Ola
Skowron, <u>Mateusz Golicz</u>, Krzysiek, Artur Mosionek,
starszyzna:Gosia Rysiecka, Asia Maciejewska, Daniel Bula, Tomek Jaworski, Krzysztof
Kubocz, Maciek Dziurka, Adam Szmatłoch
Wieczorem, w niedzielę, kiedy pod okiem Tomka Jaworskiego worowaliśmy liny na akcję,
ustaliłem godzinę wyjścia na 9:00. Tomek patrzał na mnie z politowaniem - no i rzeczywiście,
tak wczesna godzina okazała się czystą fikcją. Wyruszyliśmy na przystanek w Kirach na poszukiwanie
busików około 10:30. Oczywiście busików kompletny brak... No cóż, zdarza się... zaczepiamy
kierowcę wysadzającego w Kirach kilku pasażerów i prosimy, żeby, jak skończy kurs, wrócił po nas.
Kilkanaście minut później jesteśmy już w zatłoczonych Kuźnicach i delikatnie naginamy rzeczywistość
w rozmowie z kasjerką przy wejściu do parku... niektórzy wręcz jawnie krzyczą, że nie chcą,
żeby im kupować bilet ;). Samo podejście do otworu zielonym szlakiem pokonaliśmy w dość szybkim
tempie, a jedyne przystanki wymuszone były słynnym już, wiecznie zatkanym nosem Oli.
We wstępnej komorze jaskini staje się jasne, że nie można utrzymać tak dużej grupy
w spójności. Podczas akcji rozproszeni byliśmy na bardzo dużym dystansie i przebywaliśmy
poszczególne odcinki w mniejszych grupkach - po trzy, cztery osoby. Jako kierownik akcji szedłem
w pierwszej grupie, z zespołem poręczującym złożonym z Asi i Daniela oraz Olą. Komunikacja z
pozostałą częścią zespołu bardzo kulała, ale po prostu było nas za dużo na sprawniejsze
poruszanie się. Asia poręczuje pierwszy, krótki zjazd, potem Buli wspina próg i Wielki
Komin, na który zabraliśmy jedną, dłuższą linę. Sześćdziesiątka piątka okazała się być
zworowana bardzo nieszczęśliwie, w dodatku uświadomiliśmy sobie to dopiero po
pokonaniu pierwszych metrów przez Daniela. Zespół poręczujący musiał w tym momencie
chwilowo zostać powiększony do pięciu osób - Buli się wspinał, Asia go asekurowała,
dwie osoby klarowały na szybko linę, a Maciek kręcił w powietrzu całym worem żeby szło
to łatwiej. Napływające z poprzedniego zjazdu osoby kierowaliśmy do leżących
nieopodal Partii Gąbczastych, ale chyba niewiele tam było do oglądania - kiedy
Daniel skończył, pod progiem urządzano już całkiem spory piknik. Szybko zabraliśmy
drugi wór i pognaliśmy w górę, poręczować dalsze partie. W zasadzie w tym miejscu urwał
się nam bliższy kontakt z resztą ekipy. Tu i ówdzie czekaliśmy tylko z Olą przez
moment, żeby wskazać idącej po nas grupce dalszą drogę, kogoś jeszcze widzieliśmy
na końcu groty, i to wszystko.
Dalsze poręczowanie szło bardzo szybko, bo ostatecznie nie było w tej jaskini
żadnych szczególnie wymagających momentów. Odcinki linowe nie sprawiały też
trudności ani Oli, ani mi, podobno pozostali kursanci także nie mieli większych
problemów - tym bardziej, że zjady były krótkie, a przepinek nie było prawie wcale.
Stan wody w jaskini był ponoć bardzo korzystny, zresztą byliśmy w stanie bez żadnych
kłopotów dostać się aż do tak zwanych Zapałek - drągów osadzonych w poprzek w
wąskim, wysokim korytarzu, którego dno zalegała spora ilość wody. Za Zapałkami
Buli zaporęczował ostatni zjazd i na swój rozkoszny sposób wpadł na samym
jego końcu do wody, wydając z siebie głośny, typowo jaskiniowy okrzyk bojowy,
którego na powierzchni może lepiej nie cytować. Cóż, może stało się tak dlatego,
że zapakowaliśmy mu o metr za krótką linę... ;). Za Zapałkami przeciskamy się
jeszcze tu i tam i czekamy aż wszyscy zaliczą ostatni zjazd - w końcu dla
kursantów to pierwsza tatrzańska jaskinia i jakoś głupio nie przejść jej aż
do końca, do ostatniego odcinka. Trwa to sporo czasu, z nudów wzajemnie mażemy się
po twarzach błotem i cieszymy się, że tak do końca to nie jesteśmy jednak normalni...
Reporęczowanie odbywa się w tej samej ekipie, chociaż tym razem Tomek pozwolił
nawet kursantom (tzn. Oli i mi) samodzielnie zreporęczować dwa odcinki: jeden próg, jedna
studnia - oczywiście pod warunkiem że obiecamy sprawdzić wszystko po dwa razy.
Obietnicy dotrzymaliśmy i wszystko odbyło się bezpiecznie... W rejonie Wielkiego
Komina spotykamy bodajże czteroosobową grupę grotołazów z różnych stron Polski i
umożliwiamy im zaporęczowanie Komina ,,po'' naszych sznurkach. Nasza grupka
ulega rozproszeniu, żeby nie robić tłoku wycofuję się, i nieświadomie skazuję
Asię i Olę na niesienie worów. W wstępnej sali ponownie zdaję sobie sprawę, że
było nas w jaskini ,,troszkę'' więcej niż czterech, i że marny ze mnie kierownik,
skoro dopiero teraz to zrozumiałem... Kilka osób jest już przebranych i umawiamy się,
że mogą już zejść do Kuźnic. Powrót Asi, Oli i Daniela przedłuża się, ale wynurzają
się z wnętrza jaskini zupełnie uśmiechnięci - po prostu musieli jeszcze trochę
poczekać i przepuścić tamtą grupę. Szybko przebieramy się, troszkę ciepłej
herbatki na rozgrzanie. Oczywiście na dworze już ciemno, akcja trwała około
siedmiu godzin. W tym momencie sam zdaję sobie sprawę z tego, że ta 09:00 to
był głupi pomysł - tak czy siak, przy wyjściu z jaskini byłoby już po zmierzchu.
Schodzimy, znów w szybkim tempie - wszystkim spieszno do jedzenia. Spotykamy się
z pierwszą częścią grupy w Kuźnicach, dzwonimy po busik, ten sam, który przywiózł nas
rano. Delikatnie próbujemy wymusić na dziewczynach, żeby ugotowały coś dobrego.
W końcu Ania lituje się nad nami i obejmuje dowodzenie w kuchni, przygotowując
danie na bazie ryżu, którego nazwy sobie już nie przypomnę, ale które bardzo
przypominało potrawę, którą znam pod nazwą ,,mimry z mamrami'' - tyle że jadło
się je z jednego gara. Kiedy zasypiam, dręczy mnie tylko jeden problem: czy
uda się namówić ,,starszyznę'', żeby wzięli nas na jeszcze jedną akcję ,,na
sznurki'' jeszcze na tym wyjeździe... ;)
Jaskinia
Czarna (29 grudzień 2003 r.) Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Jan Kieczka, Sebastian Piwoń. Szybka
akcja do Czarnej w rzadko odwiedzane partie III Komina. Najpierw usiłujemy
odszukać na powierzchni nowy IV otwór jaskini, lecz w głębokim śniegu nasze
próby są bezskuteczne. Wchodzimy więc do dziury. Zaraz za zjazdem z pochylni
po starej linie wchodzimy do góry. Jest to kawał przepięknej jaskini do której
bardziej pasowała by nazwa "Biała". Piękna szata naciekowa,
wspaniale myte korytarze, znikome ślady bytności grotołazów. Nie dochodzimy
do IV otworu lecz jak podejrzewaliśmy do II. Jest tu jednak sporo świeżej
ziemi i kilka pająków a jeżeli to otwór to obecnie nie drożny. Zjeżdżamy
do dwóch studni, dochodzimy do przodka gdzie trwa eksploracja i wracamy do głównego
ciągu. Z uwagi na niezbyt dużo czasu wracamy na powierzchnię. Jednak na pewno
jeszcze tu zajrzymy.
|
|
|
|
|
|
|
|
Przesz
biały korytarz |
Na
rozdrożu |
Jasiu
z Sebastianem przed Czarną |
Zobaczymy
co jest niżej |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Tradycyjnie
od kraty |
Wychodzi
Sebastian |
|
|
Pozostałe opisy wkrótce.
Obszerną dokumentację fotograficzną z wyjazdu można znaleźć tutaj: http://wydarzenia.jaszczur.org/sylwester/
Wyjazd jaskini Kasprowej Niżnej
Uczestnicy:
<u>Damian
Żmuda</u>, Janusz Rudol
27
12 2003 r.
27.12.2003
spod okopconego familoka przy Korwina w Zabrzu ruszyła Grudniowa
Wyprawa RKG „Nocek”, reprezentowany przez: Janusz Rudoll –
kierownik plus kumpel (czyli ja) do jaskini Kasorowej Niżnej ;-)
Podstawowym środkiem transportu była oczywiście „Niunia”
(jak moja żona nazywa naszego kochanego fiacika). Mimo przeciwności
w postaci 2 sympatycznych krakowskich autostopowiczek dojechaliśmy
(niestety) do Zakopanego w zakładanym czasie i niespiesznym
krokiem ruszyliśmy Doliną Bystrej, zagłębiając się w
filozoficznych rozmyślaniach na temat niewykorzystanych potencji
i niedoświadczonych aktów. W ich miejsce rzeczywistość
zaoferowała nam tradycyjny cocktail z karbidu, wilgoci i błota,
czyli Kasprowa
niżna extra dry. Dzięki niewielkiej jeszcze ilości śniegu
i bardzo cieplej (jak na grudzień) nocy dojście do otworu okazało
się naprawdę przyjemnym górskim spacerem, w samej jaskini zaś
mogliśmy w pełni docenić zalety wejść w małym, dwuosobowym
składzie. Sprawnie i praktycznie bez przestojów przemknęliśmy
jaskinię do Syfonu Dankana, po czym czując silny niedosyt
„przeżyć ekstremalnych” ;-) zdecydowaliśmy się na
nadprogramową wycieczkę do Sali Gwiaździstej. Później już
tylko grzecznie, bez żadnych „przygód wodnych” (ku szczerej
radości Rudiego ;-)) do otworu. Jeszcze kilka godzin ucieczki
przed oszalałymi pachołkami drogowymi, które natrętnie nie
pozwalały mi zasnąć za kierownicą i wreszcie przyjemnie
nagrzane przez żoneczkę łóżeczko.
Wyjazd na
biwak w Pieniny.
Uczestnicy:
Olek Wieczorek, Sebastian Śmiarowski.
24
- 25 12 2003 r.
Wyjazd
w Pieniny z namiotem na biwak. W górach kompletnie pusto.
Wyjazd do jaskini w
Stołowie
Uczestnicy:
<u>Damian</u>, Paweł, Kamil Szołtysik<u>,</u>
23
12 2003 r.
W
Szczyrku się rozdzielamy. Kamil idzie na Skrzyczne na snowboard a ja z Pawłem
niebieskim szlakiem na Klimczok. Stąd narciarskim szlakiem (mieliśmy narty)
podążamy na Trzy Kopce a potem zjeżdżamy na przełęcz. Jaskinię odnajdujemy
po kłębach pary wydobywających się z wnętrza (jest tu jeszcze kilka małych
norek). Zwiedzamy jaskinię (centralnym punktem jest dość przestronna salka).
Potem zjeżdżamy narciarskim szlakiem przez przełęcz Karkoszczonka do Biłej.
Pogoda dopisała a śniegu było w sam raz.
|
|
|
|
W
otworze jaskini W Stołowie |
Narciarski
szlak |
Wyjazd do jaskiń: Szczelina Piętrowa
Uczestnicy:
Anna Nahorniak , Adam Szmatłoch
21 12 2003 r.
W
niedzielny poranek wybraliśmy się samochodem Ani na jurę z zamiarem
zwiedzenia jaskini. Przyjechaliśmy do Mirowa ok. 10, a że była ładna pogoda
zaczęliśmy od zwiedzenia zamku. Pooglądaliśmy Ania stwierdziła, że ładny
i pojechaliśmy pod Piętrowa.. Auto zostawiliśmy w lesie, przebraliśmy się i
ruszyliśmy pod otwór. W piekiełku zrzuciliśmy sznurek i opuściliśmy
się na dno. Zwiedziliśmy jaskinię do końca czyli do korytarza Bajkowego
odwiedziliśmy każdy zakamarek i wróciliśmy na powierzchnie. Wycieczka ta miała
na celu zapoznanie Ani z techniką zapieraczki, za którą zresztą nie przepada
a przecież jest tak potrzebna w szparach.
Wyjazd w rejon świętokrzyski
- system jaskiń Chelosiowa - Jaworznicka i Pajęcza
Uczestnicy:
<u>Damian Szołtysik,</u> Henryk Tomanek, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Rudi
13
- 14 12 2003 r.
Najdłuższa
jaskinia w Polsce poza Tatrami to system Chelosiowa - Jaworznicka (3670 m). Dzięki
pomocy Moniki Hajnos oraz grotołazów z Speloklubu Świętokrzyskiego zrobiliśmy
trawers otworów tej jaskini. Prowadził nas Piotrek, który znał świetnie
jaskinię (orientacyjny
plan jaskini). Jaskinie te znajdują się w ścianach starego kamieniołomu
w miejscowości Jaworznia na zach. od Kielc. Jaskinia ta przecina całą górę
pod ziemią łącząc w ten sposób przeciwległe zbocza. Rzeczywiście chłopcy
z Kielc odwalili kawał roboty. Nadal zresztą trwa eksploracja tych jaskiń. Z
jaskini Jaworznickiej do Chelosiowej trzeba iść tzw. Korytarzem Czołgistów.
Może z 50 m bardzo niskiego korytarza i można się spocić. Dno korytarza to
bardzo lepka glina. Za każdym razem trzeba się lekko unieść by przesunąć
się kilka centymetrów w przód. Dalej jaskinia robi się bardziej przestrzenna
choć kilka miejsc jest jeszcze ciasnych. Tak więc przez Herbaciarnię i
korytarz zwanym Trójkątem doszliśmy do sali z jeziorkiem (Szmargdowym). Ma
ono 7 m głębokości. Woda krystaliczna. Następnie udaliśmy się do sali
Biwakowej i zwiedziliśmy jeszcze Meandry. Po ok. 4 godzinach wyszliśmy otworem
Chelosiowej na powierzchnię. Za radą kielczan szliśmy tylko na oświetleniu
elektrycznym (z wyjątkiem Rudiego) i dobrze zrobiliśmy. Pogoda podczas całego
wyjazdu była deszczowa. Wieczór a właściwie znaczną część nocy spędziliśmy
na imprezie towarzyskiej. Spaliśmy natomiast u Moniki. Nazajutrz zwiedziliśmy
jaskinię Pajęczą. Oprócz naszej piątki było 5 grotołazów (w tym Monika i
Gosia) z Kielc (Wojtek prowadził nas po jaskini). Jaskinia ta z pewnością była
kiedyś częścią Chelosiowej. Prace w kamieniołomie na pewno zniszczyły
wiele podziemnych próżni. Jaskinia ta jest równie piękna. Przeszliśmy główny
ciąg jaskini i odwiedziliśmy przodek w którym trwa eksploracja. Powrót na
powierzchnię przebiegał szybko. Z Jaworzni nasi koledzy wrócili do Kielc a my
prosto do domu.
|
|
|
|
|
|
|
|
Przed
akcją |
Po
akcji |
Stąd
blisko do jaskini |
Po
akcji w Pajęczej |
Wyjazd w Beskidy -
jaskinia Salmopolska
Uczestnicy:
<u>
Adam Szmatłoch</u> i Anna Nahorniak
13
- 14 12 2003 r.Początkowo
mieliśmy jechać z resztą klubu do jaskini Chelosiowej, niestety zepsuła mi
się moja SIMCA (auto), więc zrezygnowany zadzwoniłem do Ani żeby przekazać
jej, że niestety nigdzie nie jedziemy. Na szczęście Ania wymyśliła, że możemy
pojechać w Beskidy i tak właśnie zrobiliśmy. W sobotę o 8:30 spotkaliśmy
się na dworcu w Gliwicach. Pojechaliśmy pociągiem do Bielska, skąd autobusem
dojechaliśmy do Szczyrku. Stopem, którego udało się złapać Ani dotarliśmy
na przełęcz Salmopolską. Dość szybko odnaleźliśmy otwór. Przebraliśmy
się i znikliśmy w ciemności. Jaskinia jak na Beskidy nie jest taka mała
(spodziewałem się czegoś znacznie mniejszego). Wpisaliśmy się do notesu
pozostawionego przez klub z Bielska na końcu jaskini. I wróciliśmy na
powierzchnię, gdzie przywitał nas śnieg z deszczem a później sam śnieg.
Przebraliśmy
się i ruszyliśmy w stronę małego Skrzycznego do chatki Ani. Z jaskini do
domku szliśmy w niesprzyjających warunkach: silny wiatr, padający śnieg, mróz
i mgła, dodawały dodatkowego uroku drodze powrotnej. Po drodze Ania pokazała
mi otwór Malinowskiej, niestety skasowane zostały drabinki a nie mieliśmy ze
sobą żadnego sznurka, więc odpuściliśmy sobie zwiedzanie tej dziury.
Do
chatki doszliśmy ok.22. Zrobiliśmy ogień w kominku i od razu zrobiło się
przyjemniej…Następnego dnia leniliśmy się a wieczorem wróciliśmy do domu.
Wyjazd w Beskidy do
jaskini w Trzech Kopcach
Uczestnicy:
Daniel Bula, Adam Szmatłoch, kursanci: Ania Nahorniak, Ola Skowron, Artur
Mosionek, Dawid Mosionek, Krzysztof, <u>Mateusz Golicz</u>.
5
- 6 12 2003 r.
Celem wyprawy miało być zaprezentowanie kursantom w co tak naprawdę się ,,pakują'' - w ciągu
dwóch dni weekendu mieliśmy zwiedzić trzy poziome i nie wymagające użycia lin jaskinie w Beskidzie
Śląskim: Salmopolską, Malinowską oraz na deser - jaskinię Trzech Kopców (najdłuższa w Beskidach).
Pociągiem z Katowic dostaliśmy się w sobotę do Bielska, skąd mieliśmy się przerzucić na
Przełęcz Salmopolską, gdzie o 11:00 byliśmy umówieni z Asią Maciejowska i Tomkiem
Jaworskim. Plany te pokrzyżował
ulewny deszcz: wobec braku doświadczenia nowych kursantów, tzw. ,,starszyzna'' (w osobach: Buli i
Adam) postanowiła wyłączyć z planu wycieczki
Salmopolską i Malinowską i pojechać PKSem do Szczyrku, prosto do schroniska na przełęczy
Karkoszczonka. Oczywiście kiedy tylko dotarliśmy do ,,Chaty Wuja Toma'', pogoda znacznie
poprawiła się, zaczęło prószyć śniegiem i wszyscy żałowali tej decyzji...
Było dopiero nieco po południu, więc żeby nie nudzić się w schronisku wybraliśmy się
na mały spacer: przeszliśmy po świeżym śniegu z Karkoszczonki na Błatnią i z powrotem. Pod
wieczór zorganizowaliśmy jeszcze zjazdy na tzw. ,,dupolotach'' ;-)
W niedzielę pogoda była idealna: kilkanaście centymetrów śniegu na ziemi, zero opadów.
Skoro tylko wstaliśmy, udaliśmy się na poszukiwanie otworu Trzech Kopców - wszyscy ubrani już
w kombinezony i (w większości) bez plecaków. Otwór znaleźliśmy ok. godziny 11:00; pod ziemią
przebywaliśmy ponad trzy godziny. Kursanci zostali ,,przegonieni'' aż do końca, a nawet
znacznie dalej. Przed opuszczeniem jaskini Buli pokazał nam także Salę Ewy, gdzie od czasu jego
ostatniej wizyty dużo się zmieniło (no cóż, sala się po prostu zawaliła). Pod koniec eksploracji
w ,,dziurze'' zrobił się mały tłok: spotkaliśmy na dole dwie inne ekipy grotołazów - jedną
czysto turystyczną, drugą z klubu z Bielska. Po wyjściu na powierzchnię (ok. 14:30) zauważyliśmy,
że ekipa z Bielska zorganizowała ognisko; byli oni zresztą na tyle mili, że pozwolili się nam
przyłączyć - dzięki czemu mieliśmy się gdzie ogrzać :-). Pospiesznie wróciliśmy na Karkoszczonkę,
na spokojnie umyliśmy się, zjedliśmy, spakowaliśmy się i pobiegliśmy na PKS, tak żeby się do
poniedziałku zdążyć wyspać... Ogólnie, pomimo tego, że byliśmy tylko w jednej ,,dziurze''
zamiast w trzech, wyjazd bardzo udany i... rozrywkowy.
Zdjęcia, niestety tylko z
powierzchni
Wyjazd do jaskini
Wietrzna Dziura w Magórce -
Beskid Mały
Uczestnicy:
<u>Damian</u>, Teresa, Paweł Szołtysik
30
11 2003 r.
Z
Wilkowic czerwonym szlakiem wychodzimy na Magórkę (909). Celem jest odszukanie
jaskini Wietrznej zwanej też Smoczą Jamą. Zgodnie z posiadanym opisem podążamy
w stronę Czupla. Może godzinę przeszukujemy teren w sąsiedztwie bocznej
dolinki o zboczach pokrytych kamieniami. Znajdujemy tylko skalne schronisko o długości
ok. 3 m. Zrezygnowani wracamy z powrotem na Magurkę. Teresa jednak nie dała za
wygraną i kierowana jakąś intuicją odnajduje otwór jaskini położony
istotnie nie daleko szlaku. Zwiedzamy jaskinię. Jest to ciekawy podziemny
korytarz bez większych bocznych odgałęzień o gładkim stropie. Sam otwór
nie jest zbyt wielki. Później szybko schodzimy a właściwie zbiegamy w dół
żółtym a później czarnym szlakiem do auta. Nie zmarnowaliśmy więc dnia a
poznaliśmy kolejną jaskinię w Beskidach.
|
|
|
|
|
|
|
|
Na
beskidzkim szlaku |
Przed
jaskinią Wietrzna Dziura w Magurce |
Listopad |
Przyroda |
Wyjazd do jaskiń
Malinowska i Lodowa w Beskidzie Śląskim
Uczestnicy:
Grzegorz Przybyła, Aga, Tadek, Basia, Artur i Tomek Szmatłoch
23
11 2003 r.
Zwiedzono
jaskinie
Lodową w Szczyrku (brak lodu) oraz Malinowską (brak drabin).
Wyjazd rowerowy do
dolinek podkrakowskich
Uczestnicy:
Tomek Jaworski, <u> Asia Maciejowska</u>
23
11 2003 r.
Postanowiliśmy
wykorzystać ładną pogodę i skoczyć na rowery. O 10:00 byliśmy w Białym Kościółku,
gdzie zostawiliśmy
auto. Zaczęliśmy od Doliny Kluczwody - dość mokro i dużo gnijących liści.
Nie wybraliśmy szlaku rowerowego tylko turystyczny, więc w pewnym momencie
musieliśmy pchać rowery pod stromą górę, gdzie był punkt widokowy. Zaczynałam
marudzić a Tomek stwierdził że znów się zaczyna...Ale później było już
tylko lepiej. Zahaczyliśmy następnie o Dol.Bolechowicką, a później dotarliśmy
do Dol.Kobylańskiej-super skałki, a jakie wysokie! No i dosyć dużo ludzi. Później
zjeżdżaliśmy w dół do Dol.Będkowskiej - dużo mokrych liści i bardzo ślisko.
Następnie wracaliśmy niebieskim szlakiem do auta. Bardzo dużo błota-super
zabawa. Po drodze jeszcze odwiedziliśmy jaskinię Łabajową - malutka norka-
no a później do auta i do domu. Świetna wycieczka polecam każdemu!
Wyjazd do jaskini
Wickowej - Beskid Żywiecki
Uczestnicy:
<u>Damian</u>, Teresa, Paweł Szołtysik
23
11 2003 r.
Jedziemy
do Sopotni Wielkiej. Tam przy szkole zostawiamy auto i doliną Wickowego potoku
idziemy szukać jaskini Wickowej. Jaskinię zgodnie z opisem odnajdujemy bez większych
problemów. Znajduje się poniżej ogrodzenia chaty szałasu w dnie osuwiskowego
rowu. Otwór niezbyt duży lecz dalej jest więcej przestrzeni. To typowo
tektoniczna jaskinia. Centralnym jej punktem jest dość okazała salka z
zaklinowaną wantą. Penetrujemy boczne korytarze ale te kończą się
ciasnotami (nie mieliśmy kombinezonów). Jednak jak na flisz chyba należy ją
zaliczyć do jednej z większych jaskiń beskidzkich. Pogoda był cudowna,
powietrze przeźroczyste (za to kocham listopad) więc po wyjściu z dziury
idziemy jeszcze na Kotarnicę (1159) skąd schodzimy czarnym szlakiem z powrotem
do Sopotni. W trakcie całej wędrówki po górach nie spotkaliśmy żadnego człowieka.
Speleokonfrontacje
2003
Uczestnicy:
Ryszard Widuch, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska
15
- 17 11 2003 r.
Tegoroczne
speleokonfrontacje odbywały się w Podlesicach. Kol. Ryszard Widuch odebrał
medal za szczególne osiągnięcia w działalności górskiej.
Wyjazd rowerowy -
Czantoria
Uczestnicy:
<u>Damian</u>, Kamil Szołtysik, Stanisław, Artur Włodarczyk.
11
11 2003 r.
Zimny,
słoneczny listopadowy dzień. Startujemy z Goleszowa. Przez oszronione ścieżki
i łąki na przełaj jedziemy do schroniska na Tule. Dalej czarnym szlakiem wzdłuż
granicy na Czantorię. Szlak jest stromy więc musimy podchodzić brodząc często
w zaspach zeschniętych liści. Podjazd i podejście dają nam trochę w kość.
Z Małej Czantorii już niemal ciągle na rowerach osiągamy właściwy szczyt
na którym teraz stoi okazała wieża widokowa. Krótki odpoczynek i wspaniały
zjazd (po kamieniach) na przełęcz Beskidek. Stąd równiejszą już
nawierzchnią pędzimy w dół do Wisły Jawornik. Szczęśliwie nikt się nie
zabił. Z Jawornika jedziemy szlakiem rowerowym wzdłuż Wisły a potem przez
Ustroń wracamy do Goleszowa w chwili gdy krótki listopadowy dzień dobiegał
końca. (zdjęcia z
wyjazdu)
Wyjazd w Tatry - wejście
na Giewont
7
- 8 11 2003 r.
Uczestnicy: Maciej Dziurka, Asia Maciejowska
Tomek jechał na kurs instruktorski, więc zabraliśmy się z nim. Ja chciałam
wejść na Giewont w zimę, bo kiedyś próbowałam i się nie udało z powodu złej
pogody. Teraz pogoda była rewelacyjna (ale niezbyt zimowa-ocieplenie). Ruszyliśmy
od wylotu Dol. Małej Łąki Drogą pod Reglami do Dol. Strążyskiej. Szlak co
prawda był zamknięty, ale my i tak poszliśmy. Śnieg się topił, słońce świeciło
i to ostro. Przeszlismy Grzybowiec, przeł.Bacuch i zrobiliśmy odpoczynek powyżej
Siodła (śnieg). Póżniej ruszyliśmy na szczyt-dużo ludzi, ale mniej niż w
lato. Schodzilismy do
Dol.Kondratowej(długo!) a później z Kużnic do dworca PKS. W domu byłam
dopiero po 23:00, ale bardzo zadowolona- w końcu był to owocny dzień!
Wyjazd w Tatry (kurs
instruktorski)
Uczestnicy:
<u>
Tomasz Jaworski</u> (oraz inni uczestnicy kursu)
7
- 11 11 2003 r.
W
dniach 8-11 listopada odbył się w Tatrach Zachodnich drugi etap kursu
instruktorskiego ( pierwszy był na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej ). Dotyczył
on ratownictwa jaskiniowego. Zwyczajowo dla kursów organizowanych przez KTJ
baza była zlokalizowana u pani Glizdowej.
Sobota
była pierwszym dniem zajęć które odbyły się w jaskini Dziura gdzie uczyliśmy
się prawidłowego pakowania poszkodowanego do noszy. Przeprowadzona została również
akcja ratunkowa w jaskini ( tyrolką skośną , trawersem a następnie
przeciwwagą nosze zostały wytransportowanie do górnego otworu ). Wieczorem był
wykład poświęcony planowaniu akcji ratowniczej.
Niedziela
to akcja ratownicza w jaskini Czarnej. Transport poszkodowanego odbył się na
drodze od Herkulesa do kraty. Akcja przebiegała sprawnie i nosze cały czas
poruszały się do przodu bez zbędnych przestojów.
Poniedziałek
- akcja ratownicza w jaskini Zimnej. Jej celem była nauka transportu
poziomego, i przebiegała ona na trasie od ponoru do głównego otworu jaskini.
Ćwiczenie to nauczyło nas wiele technik ratownictwa nie linowego ( krótko mówiąc
chamskie targanie noszy w łapach ).
Wtorek
był przeznaczony na wycieczką topograficzną. Przeszliśmy trasę : Dolina Małej
Łąki, Kotliny, Dolina Litworowa, Dolina Mułowa, Adamica, Dolina Kościeliska.
Kursanci zostali podzieleni na dwójkowe zespoły mające przedstawiać poszczególne
etapy wycieczki topograficznej.
Reasumując
wyjazd uznaję za bardzo udany, dowiedziałem się wiele o akcjach ratowniczych
( trzeba wylać wiele potu i włożyć dużo trudu aby kogoś uratować )
dlatego proszę i przestrzegam wszystkich aby B E Z P I E C Z N I E zaglądali
do krain ciemności .
Gorąco
polecam zobaczenie zdjęć z naszych pozorowanych akcji ratunkowych na
stronie speleoklubu warszawskiego. (speleo.waw.pl/modules.php?name=coppermine&file=thumbnails&album=30
)
Wyjazd w Tatry do
jaskini Nad Kotlinami.
Uczestnicy:
<u>Damian Szołtysik</u>, Tadek i Adam Szmatłoch, Janusz Rudol, Tomek Jaworski,
Asia Maciejowska, Krzysztof Kubocz, Sebastian Piwoń, Jan Kieczka, Monika Hajnos
(Speleoklub Kielce).
17
- 19 10 2003 r.
W
Tatrach panowały warunki iście zimowe choć pogoda była słoneczna a góry
wyglądały wręcz bajecznie. Do jaskini Nad Kotlinami podchodzimy przez dol. Małej
Łąki. Przed progiem z dalszej drogi zrezygnował Sebastian (braki kondycyjne).
Po sforsowaniu progu (dużo lodu i śniegu, wskazane założenie poręczówki).
Po kilkugodzinnym podejściu (w wielu miejscach śniegu po pas) docieramy
wreszcie do tzw. Kotlin. Po krótkim poszukiwaniu Monika wypatrzyła tyczkę
przy otworze Nad Kotlinami. Następnie makabryczne przebieranie się na mrozie i
szybkie wejście do jaskini. Akcja w jaskini przebiega jak na tak dużą liczbę
osób w miarę sprawnie. Zwłaszcza piękny jest 80 metrowy zjazd w studni Szywały.
W Studni z Mostami pojawiła się już tabliczka upamiętniająca tragedię
sprzed 2 lat (śmierć Waldka Muchy). Naszym celem było osiągnięcie połączenia
z jaskinią Śnieżną. Do bliskiego już celu brakło nam niestety lin z powodu
zabrania przez pomyłkę niewłaściwego wora z linami na ostatnią studnię
(Obejście Gliwickie). Odwrót przebiegał sprawnie a niespodzianka czekała nas
dopiero przy samym otworze. Wiejący na powierzchni wiatr zasypał śniegiem otwór.
Śnieg do środka sypał się bez przerwy i właściwie każdy po kolei musiał przekopywać
się od nowa. Po 8 godzinach akcji wszyscy są na powierzchni. Noc była gwiaździsta
lecz wiatr wiał mroźny i ostry a przebieranie mokrych rzeczy stawało się
problemem. Tomek z dziewczynami poszedł wcześniej (z powrotem schodziliśmy
przez Kobylarz) a reszta grupy w godzinę później. Po małym błądzeniu na
smaganych wichrem zboczach Małączniaka osiągamy zaciszny żleb Kobylarz. Z
kolei dojście na Przysłop to walka z wtłaczającym w ziemię plecakiem. Z każdą
chwilą było coraz jaśniej ale i tak każdy zaliczył jakiś ciekawy upadek.
Skatowani ciężarami plecaków dowlekamy się wreszcie na bazę. Po odespaniu
trudów akcji wracamy do świata złotej i słonecznej jeszcze jesieni. (zdjęcia
z podejścia)
Wyjazd skałkowy do
Podlesic
Uczestnicy:
RKG "Nocek" - Damian Szołtysik, Jan Kieczka
UKS
"Gimnazjum 7" - Marcin Duczek, Paweł Szołtysik, Daria Markowska, Iza
Czyż, Sara Klisowska, Angelika Krzyk
15
- 17 10 2003 r.
W
trakcie 3-dniowego zgrupowania (baza w Gościńcu Jurajskim) przeprowadzonego
dla UKS zapoznano uczestników z zasadami wspinaczki klasycznej, podstawami używania
przyrządów do wychodzenia i zjazdu na linie a także zorganizowano wycieczkę
rowerową na trasie Podlesice - Bobolice - Mirów - Podlesice. Zwiedzono również
dokładnie jaskinię Głęboką. Pogoda na wyjeździe była zmienna i w trakcie
zajęć na skałkach stale płonęło ognisko. (zdjęcia
z wyjazdu)
Wyjazd skałkowy do
Podlesic
Uczestnicy:
Ryszard Widuch
11
10 2003 r.
Kol.
Rysiek odwiedził Tomka Jaworskiego na kursie instruktorskim.
Wyjazd rowerowy -
Beskid Śląski
Uczestnicy:
Damian Szołtysik (i osoby towarzyszące z poza klubu)
11
10 2003 r.
Przebywaliśmy
w Ustroniu Hermanicach na kampingu Za Młynem na całonocnej imprezie przy
ognisku. Rano z wyjątkiem mnie nikt nie przejawiał ochoty na jakąkolwiek
wycieczkę. Biorę więc rower i jadę wzdłuż Wisły do Ustronia a następnie
drogą asfaltową do schroniska na Równicy. Stąd zjeżdżam czerwonym szlakiem
(z uwagi na słabe hamulce zjazd dość ciekawy) w dół z powrotem do Ustronia
a następnie prawym brzegiem Wisły wracam do Hermanic.
Egzamin klubowy na górze
Birów
Uczestnicy,
kursanci: Aga i Adam Szmatłoch, Daniel Bula, Grzegorz Przybyła, Wojtek Wyciślik,
Jan Kieczka, Asia Maciejowska.
Instruktorzy:
Ryszard Widuch (RKG), Bambus, Ewa Libera (Speloklub Dąbrowa Górnicza).
Kadra
i osoby towarzyszące: <u>Damian Szołtysik</u>, Tadek, Basia, Artur, Tomek
Szmatłoch.
5
10 2003 r.
Spotykamy
się rano pod górą Birów. Byli tu ludzie z KKSu z instruktorami z Dąbrowy Górniczej.
Kursanci na wskazanych skałkach (na Sfinksie i w sąsiedztwie) zaporęczowali
wskazane przez instruktorów odcinki (łącznie z tyrolką) a następnie
kursanci wychodzili i zjeżdżali w przyrządach a także wykonywali wszystkie
inne wymogi egzaminatorów. Odbyło się również ratownictwo. Kursanci w
ocenie instruktorów spisali się na medal czego nie można powiedzieć o
pogodzie. Deszcz padał niemal ustawicznie i gdyby nie skalne okapy kiepsko byśmy
wyglądali. Przerywnikiem był policyjny pościg za uciekającym po lesie
"maluchem". Mimo fatalnej pogody humory wszystkim dopisały. W drodze
powrotnej jedziemy jedziemy jeszcze do Podlesic spotkać się z Tomkiem
Jaworskim, który jest tu na kursie instruktorskim. Potem w ciągłym deszczu
wracamy do domu.
Wyjazd wspinaczkowy
w skałki rzędkowickie
Uczestnicy:
Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Wojtek Wyciślik, Daniel Bula
28 09 2003 r.
Wspinano
się w skałkach rzędkowickich.
Wyjazd w Tatry do
jaskini Małej.
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Krzysztof Kubocz (Cyklista), Janusz Rudol, Tadek, Adam, Aga
Szmatłoch.
26
- 28 09 2003 r.
Było
to zupełnie przypadkowe wejście do jaskini Małej. Planowaliśmy zrobić Nowe
Dno w jaskini Ptasiej lecz akurat do tej jaskini poszły dwie grupy grotołazów
z Bielska. Ponieważ Mała znajduje się tuż przy ścieżce do Ptasiej
postanowiliśmy zajrzeć do środka. Pogoda była wręcz cudowna i nie śpiesząc
się weszliśmy do dziury nie bardzo wiedząc jakie odcinki lin będą
potrzebne a mieliśmy ich aż nad to (przez komórkę konsultowaliśmy się
z koleżanką, która dyktowała nam opis jaskini). Za wstępnym zaciskiem
jaskinia jest szersza i kontynuuje się progami i studniami. Do słynnej już
sali Fakro (największa w Polsce) dostajemy się niemal 100-metrowym zjazdem na
linie. Sala jest rzeczywiście ogromna i robi niesamowite wrażenie zwłaszcza z
z zjazdu jak widzi się w dole światełka kolegów. Po zwiedzeniu sali zjeżdżamy
jeszcze kilka studni w dół do zacisku. Stamtąd wracamy bez przeszkód na
powierzchnię. Akcja trwała 8 godzin. Noc była ciepła i powrót w dół nie
licząc zmęczenia odbył się bez przeszkód.
Co
się tyczy jeszcze jaskini, to jest ona wciąż eksplorowana przez grotołazów
z Nowego Sącza (życzymy powodzenia). W jaskini miejscami jest oporęczowanie
lecz przeważnie korzystaliśmy z naszych lin. W Małej jest sporo równoległych
studni, które wymagają na pewno zbadania.
Wyjazd do jaskiń północnej
Jury (okolice przełomu Warty).
Uczestnicy:
<u>Damian</u>, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik.
21
09 2003 r.
Auto
zostawiamy w miejscowości Rasiczyn (przed Działoszynem). Dalej jedziemy na
rowerach uroczym szlakiem (czerwone znaki) wzdłuż rzeki Warty, która tu płynie
przełomem między lesistymi wzgórzami. Rzeka jest czysta a jej nurt
urozmaicany jest wieloma wyspami. W okolicach wsi Kuźnica skręcamy na południe
na niebieski szlak wyprowadzający na góry Zielce i Węże. Na górze Węże
zwiedzamy 3 jaskinie: Stalagmitowa (zejście po drabinie kilka metrów w pionowej
studni i dwa duże jak na Jurę ciągi korytarzy), Za Kratą (nie jestem pewny tej
nazwy, lecz są tam 3 drabiny, ostatnia w ciasnawej studni) oraz jeszcze jedną
jaskinię (niestety nie wiem jak się nazywa lecz była tu kilkumetrowa studnia
kończąca się większą salą, tu trzeba schodzić w zapieraczce). Jaskinie te
jak na Jurę to okazałe obiekty a w niektórych fragmentach jest piękna szata
naciekowa. Dalej jedziemy niebieskim szlakiem do jaskini Szachownica. Jaskinia
ta położona jest w starym kamieniołomie porośniętym lasem na Krzemiennej Górze.
Jest to obszerna pieczara posiadająca 12 otworów. Korytarze są przeważnie
przestronne i niemal wszędzie widzi się gdzieś światło dzienne. Penetrujemy
większość jej korytarzy a trawers głównych otworów przejeżdżamy na
koniec na rowerach. Z Krzemiennej Góry zjeżdżamy szlakiem ale dalej jedziemy
leśnymi drogami kierując się na azymut Rasiczyna, do którego bezbłędnie
dojeżdżamy. W sumie przy tak pięknej pogodzie wspaniała wycieczka zwłaszcza,
że po wielu latach wyjazdów w różne zakątki Jury tu dotarliśmy po raz
pierwszy.
Wyjazd w skałki do
Mirowa
Uczestnicy:
Tadek, Adam, Basia, Artur Szmatłoch, Marzena, Ryszard, Maciek Widuch.
21
09 2003 r.
Na
mirowskich skałkach ćwiczono przepinki na linach oraz wspinaczkę.
Pożegnanie lata -
ognisko klubowe na Kłodnicy.
19
09 2003 r.
Było
może z 30 osób. Jak zwykle Wojtek wszystko wzorcowo przygotował. Posiedzieliśmy
przy ognisku. Wojtek dał gitarowy koncert oraz dyskutowaliśmy na przeróżne
tematy miedzy innymi snuliśmy plany przyszłych wypraw i wyjazdów.
Wyjazd rowerowy na
Wielką Raczę.
Uczestnicy:
<u>Damian</u>, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik
14
09 2003 r.
W
Rycerce Kolonii zostawiamy auto a dalej na rowerach żółtym szlakiem jedziemy
na Wielką Raczę. Szlak jest akurat dla rowerzystów, w żadnym miejscu nie
trzeba schodzić z roweru. Każdy w różnym tempie osiąga schronisko na
szczycie. Pogoda jest wspaniała więc widoki z szczytu są również cudowne,
zwłaszcza na Małą Fatrę. Po krótkim odpoczynku jedziemy moim ulubionym
czerwonym szlakiem na Przegibek. Powoli zaczyna się jesień więc wszystko
staje się powoli żółto-rude. Szlak przecinają nicie babiego lata. Pod względem
krajobrazowym jest to chyba jeden z piękniejszych beskidzkich szlaków, zwłaszcza
w tak wspaniałej pogodzie. Technicznie jazda nie stwarza większych problemów.
Atrakcyjną więc ścieżką osiągamy Przegibek. Stąd po krótkim odpoczynku
zjeżdżamy czarnym szlakiem rowerowym do Kolonii dając po drodze nie źle
czadu. Cała pętla z odpoczynkami zajęła nam niespełna 5 godzin.
Wyjazd na Babią Górę.
Uczestnicy:
Henryk Tomanek, Teresa i Paweł Szołtysik
7 09 2003 r.
Dokonano
wejścia na szczyt Babiej Góry poczynając z Zawoji przez Perć Akademicką. W
drodze powrotnej zaliczona Cyl.
Wyjazd do jaskini Śnieżnej
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Daniel Bula, Ryszard Widuch, Wojtek Wyciślik, <u>Damian Szołtysik</u>,
Janusz Rudol, Tadek Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Grzegorz Przybyła, Jan
Kieczka
5
- 7 09 2003 r.
Celem
było przejście jaskini Śnieżnej do syfonów z grupą kursantów. Doszliśmy
do tzw. Drugiego Biwaku (ok. - 400 m). Do dna zostało nie wiele lecz wydłużył się nieco z
różnych powodów czas akcji, która trwała ok. 15 godzin. Poniżej Suchego
Biwaku fragmentarycznie szliśmy nieco inną drogą niż zwykle ale tak jaskinia
była obita batinoksami. Wszystko generalnie przebiegało sprawnie. W trakcie
wyjazdu świetnie się bawiliśmy głównie za sprawą Rudiego, który swoimi
wywodami sprawiał, że ekipa była w świetnych humorach
zdjęcia
>>
WYPRAWA
SPELEOLOGICZNA - GÖLL'2003
Wyjazd do jaskini
Wielkiej Litworowej
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Daniel Bula, Ryszard Widuch, <u>Wojtek Wyciślik,</u> Adam
Szmatłoch
15
- 17 08 2003 r.
Dokonano
przejścia Jaskini Wielka Litoworowa do Magla.
Wyjazd do jaskini
Marmurowej
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Daniel Bula, Ryszard Widuch, <u>Wojtek Wyciślik</u>
8
- 10 08 2003 r.
Tym
razem nie wybieramy wariantu „szybkiej akcji” i decydujemy się na wyjazd z
noclegami. Wyjeżdżamy w piątek po południu i bez większych trudności
docieramy do Kościeliska w piątek wieczorem. W sobotę rano pakujemy sprzęt i
ruszamy do jaskini. Idziemy ja, Rysiek i Daniel. Aśka zdecydowała się
na wycieczkę w góry, gdyż w jaskini Marmurowej była tydzień wcześniej z
Belgami (mam nadzieje, że sama opisze swoją „wyprawę” w góry, bo jest co
opisywać). Tak więc w trzyosobowym zespole przy wspaniałej pogodzie wyruszamy
około godziny dziewiątej. Dojście nieco męczące i w tłumie innych
turystów upływa na szczęście dosyć szybko. Pod otworem rozkładamy się na
mały piknik korzystając ze wspaniałej pogody. Do dziury wchodzimy po godzinie
czternastej. Idę pierwszy i poręczuje przejście. Schodzimy do Sali Deszczu.
Na szczęście w jaskini jest dosyć sucho. Decydujemy się zejść najpierw na
Stare Dno. Zatrzymujemy się na chwile przed ośmiometrowym prożkiem, ale
Rysiek szybko znajduje „obejście”. Potem już bez przeszkód schodzimy na
Stare Dno. Wracamy do Sali Deszczu i szukamy przejścia do nowego dna. Po przejściu
ciasnego meandra, nad wąską szczeliną znajduje dwa batinoxy. Zakładam linę
i zaczynam zjeżdżać. Studnia zaczyna się niepozornie, ale z każdym metrem
jest coraz bardziej okazała. Ostatnie kilkadziesiąt metrów to zjazd w środku
potężnego „dzwona”. Wrażenia niesamowite. Po chwili zjeżdżają koledzy.
Rysiek głośnymi okrzykami daje upust swoim emocjom. Po zejściu na dno studni
schodzimy z Danielem do Piaskownicy, gdzie definitywnie kończy się jaskinia.
Powrót do góry jest nieco męczący, ale sprawnie wychodzimy i zwijamy sprzęt.
Po wyjściu na zewnątrz zapadał już zmrok, ale pogoda nadal była wspaniała.
Schodzimy do bazy, tym razem już sami na szlaku. W bazie jesteśmy koło
pierwszej w nocy, mile zaskoczeni, gdyż Aśka mimo zmęczenia przygotowała nam
kanapki (wróciła nieco prędzej od nas). Po posiłku udajemy się na zasłużony
odpoczynek. W niedzielę rano udaliśmy się jeszcze do Wąwozu Kraków a po południu
wróciliśmy do domu.
09-08-2003
Dolina Kościeliska, Dolina Chochołowska- trekking .
Z
powodu tego, że chłopcy chcieli iść do Marmurki-w której ja już byłam
wcześniej- postanowiłam wybrać się na dłuższy spacer. Najważniejszym moim
celem była główna grań Doliny Chochołowskiej (tj. do Grzesia).
Chciałam
wyjść jak najwcześniej, bo zaplanowałam dość długi odcinek. Szłam sama,
więc zależało mi, aby nie wracać po zmroku. No więc po 8:00 byłam już
przy budce z biletami. W miarę szybko doszłam do schroniska na Hali Ornak,
później szlakiem na Iwaniacką przełęcz. Po krótkim odpoczynku ruszyłam na
Ornak-tutaj pewien pan zrobił mi zdjęcia, musiałam go powstrzymać, bo się
trochę zapędził w tym fotografowaniu. Stąd mogłam podziwiać piękne widoki
–dla mnie była to najładniejsza część szlaku. Z jednej strony Kościeliska
z drugiej Chochołowska i samotna kontemplacja:) Następnie dotarłam do Siwej
przełęczy-tu krótki odpoczynek. Spotykałam coraz więcej ludzi. Podchodzenie
na Starorobociański Wierch przypominało jakąś pielgrzymkę- strasznie dużo
ludzi, ale miało to swoją dobrą stronę-czułam się trochę bezpieczniejsza
.Z tego szczytu mogłam podziwiać Błyszcz i Bystrą- mój przyszły zimowy
cel. Następnie był Kończysty Wierch a później Jarząbczy Wierch-byłam tam
około 15:00. Z Jarząbczego schodziłam bardzo ostro w dół a później pod górę
na Łopatę. Pojawiało się coraz mniej ludzi . Z Łopaty znowu w dół do przełęczy
i znowu ostro pod górę na Wołowiec- już myślałam, że tam nie dojdę. Zużyłam
ostatnie rezerwy energii i jakoś weszłam. Tu musiałam zrobić dłuższy
odpoczynek- przy okazji podziwiałam przepiękną Dolinę Rohacką. Ruszyłam po
17:00 na Rakoń. Tu już nie było nikogo. Następnie szłam Długim Upłazem na
Grzesia. Tu spotkałam dwie panie, które były niezmiernie zdziwione moją
samotną wycieczką. Z Grzesia dosłownie zbiegałam żółtym szlakiem w dół
do schroniska. Zawsze tak się dzieje, że jak zapada zmrok i zaczynam się bać
to włączam piąty bieg. Została mi jeszcze długa droga Doliną Chochołowską-resztkami
sił weszłam do busa na Polanie Ch. i wróciłam do p.Galicowej około 21:00.
Zrobiłam jeszcze kanapki chłopakom i poszłam spać. O pierwszej w nocy obudziły
mnie podekscytowane głosy kolegów- wrażenia z Marmurki ciągle jeszcze
ich nie opuszczały, ale to już zupełnie inna historia...
Pojezierze
Lubuskie
Uczestnicy:
<u>Damian</u>, Teresa, Paweł Szołtysik i kilka osób towarzyszących.
26
07 - 9 08 2003 r.
Choć
wyjazd miał na celu wyluzowanie się od gór i jaskiń to jednak odbyliśmy
kilka ciekawych wycieczek rowerowych. Najciekawszą jak sądzę odbyłem z Pawłem.
Z spakowanym pontonem dojechaliśmy na
rowerach przez lasy do północnego
skrawaka jeziora Trześniowskiego. Tu nadmuchaliśmy ponton po czym rowery
wpakowaliśmy na niego i sami ledwo się mieszcząc wsiedliśmy do środka.
Dalej wiosłowaliśmy kilka kilometrów jeziorem do Łagowa i przez mały
przesmyk wpłynęliśmy na jezioro Łagowskie, którym dotarliśmy do końca
czyli południowego brzegu (w sumie może 9 km wiosłowania). Na lesistym brzegu
zwinęliśmy ponton i na rowerach wróciliśmy do naszej bazy w Rakowie. Było
to ciekawe doświadczenie z uwagi na możliwość pokonywania leśnych obszarów
oraz pięknych jezior w miejscach gdzie nie ma innego dostępu.
Letni obóz tatrzański
z udziałem speleologów belgijskich
Uczestnicy
: RKG NOCEK - <u>Damian Szołtysik</u>, Adam Szmatłoch, Jan Kieczka, Arek
Piegza, <u>Asia Maciejowska</u>
Speleoklub
STYKS z Belgii: Hans van der Linde, Ivan Herbots, Jean Marie Lefort, Jean Wevers,
Michel Notteghem, Patrick Tourpe, Christophe Sarteel, Jacques Volckaert oraz
osoby towarzyszące.
19
- 31 07 2003 r.
Tym
razem przebywali u nas grotołazi z Belgii. W Tatry dojeżdżali i wyjeżdżali
w różnym czasie. Odbyliśmy z nimi akcje do następujących jaskiń: Zimna (ponor
zalany choć Jasiu na bezdechu przeszedł za zakręt, od tego momentu Belgowie
nazwali go Crazy Jan), Czarna - trawers otworów (powrót w burzy), Śpiących
Rycerzy Wyżnia i Niżna, Marmurowa. Była sympatyczna atmosfera. Na polanie
Rogożniczańskiej zrobiliśmy ognisko. Ponadto koledzy z Belgii odbyli kilka
wycieczek w Tatry Wysokie a także zwiedzili Oświęcim i Kraków oraz byli na
spływie Dunajca.
Rudzianie
byli ponadto w Lodowej Litworowej (do połączenia z Ptasią), Szczelinie Chochołowskiej
i Kondrackim Kominie. Damian Szołtysik odbył na rowerze górskim wycieczkę na
Słowację na trasie Kiry - Sucha Hora - Oravice - Magura Witowska (turystyczne
przejście graniczne w górach) - Kiry. Trasa godna polecenia dla rowerzystów górskich,
zwłaszcza ostatni odcinek trasy.
Poniżej
szczegóły akcji do Marmurki sporządzone przez Asię:
Wyjazd
był zorganizowany ze względu na pobyt belgijskich grotołazów w Tatrach.
Trochę było z tym problemów, ale w końcu
jakoś wyszło. Nocowaliśmy u Galicowej. Rano o godzinie 10 wyruszyliśmy wraz
z Adamem i dwoma Belgami. Po tym jak
przeszliśmy najgorszą część szlaku (na Ciemniak), nastąpiło załamanie
pogody (niedaleko Pieca). Staliśmy pod drzewem z
plecakami pełnymi sprzętu a wszędzie wokół błyskało. Zrobiło się trochę
niebezpiecznie, więc postanowiliśmy wracać. No ale
po stu metrach naradziliśmy się, że jednak szkoda wracać, bo jaskinia jest
już blisko. Tak więc znowu ruszyliśmy do góry
mimo ,że wciąż padało. Uważam, że warto było. Plecy Murzyna i Sala
Deszczu-tam napotkaliśmy deszcz podziemny. Robiło się ciekawie. Zrobiliśmy
tylko stare dno-Belgowie nie za bardzo mieli ochotę na drugie dno, zresztą my
też nie. Z jaskini wyszliśmy coś po piątej. Gdy zeszliśmy do Kir postawiliśmy
Belgom jeszcze po piwku. Muszę dodać, że Ci Belgowie to bardzo fajni ludzie,
szczególnie z Hansem dobrze mi się wymieniało poglądy. Aha ! dostaliśmy
zaproszenie do belgijskich jaskiń. A co do jaskini to jak zwykle mnie
urzekła.
|
|
Z
grotołazami belgijskimi |
Jura - wyjazd na Lisią
Górę.
Uczestnicy
: <u>Damian</u>, Teresa , Paweł Szołtysik, Tadek, Adam, Tomek, Artur Szmatłoch.
13
07 2003 r.
Jeszcze
dobrze nie odespałem nocnej akcji w Tatrach a już jedziemy w skałki. Na
Lisiej Górze po trosze się wspinamy, a chłopcy Tadka ćwiczą przepinki. Dwa
razy przychodzi nagła ulewa. Jedną przeczekujemy w jaskini a druga dopadła
mnie i Artura podczas schodzenia stromym zejściem po skale. W kilka sekund
jesteśmy doszczętnie mokrzy. Jakoś udaje nam się bezpiecznie zejść w dół.
Potem jeszcze robimy ognisko i pieczemy kiełbaski. Z końcem dnia bezpiecznie
wracamy do domu.
Tatry - Studnia w
Kazalnicy
Uczestnicy
: <u>Damian Szołtysik</u>, Jan Kieczka, Janusz Rudol (Rudi), Grzegorz Przybyła,
Tadek i Agnieszka Szmatłoch
12
- 13 07 2003 r.
Tym
razem kolejny szybki wyjazd tyle, że jedziemy busem Tadka. Pogoda w miarę
dobra. Do Wielkiej Świstówki dochodzimy bez problemów tyle, że właśnie tam
zaczyna padać. Przez komórkę konsultujemy się z Marzeną, która przeczytała
nam szczegóły dojścia do jaskini. Kierujemy się więc do
charakterystycznego, potężnego komina. Na płytach wiszą liny więc szybko
osiągamy cel, choć ostatni odcinek dojścia z względu na sporo luźnych
kamieni jest niebezpieczny. Jaskinia ma prawie 200 m deniwelacji i składa się
z szeregu po sobie następujących studni. Jak zwykle ostatnio całą akcję
prowadzi Jasiu, któremu sprawia to wielką przyjemność. Początkowe partie
jaskini są jeszcze wylodzone a w otworze jest spory ciąg powietrza. Wiszą tu
liny lecz my używamy swoich. Naszym celem jest przejście jaskini do jej najgłębszego
punktu czyli do tzw. Beznadziei. W jaskini jest sporo stałych plakietek i tylko
bodaj w czterech miejscach używamy swoich. Tak więc zjeżdżamy kolejno na
Stare Dno, Dzikie Węże do Trzynastki (namalowany farbą punkt mierniczy 13, stąd
odchodzą ciągi wiodące w górne partie). Następnie kontynuujemy zjazdy
Studnią Kaskadową i Studnią Papuasa. Potem jeszcze dwa krótkie zjazdy i po dwóch godzinach osiągamy Piaskową Salkę. Stąd pchamy się jeszcze do
ciasnych ciągów Beznadziei. Trzeba powiedzieć, że jaskinia jest bardzo
czysta i oby taka pozostała. Potem już tylko wychodzenie do góry. Zajmuje to
nam 4 godziny. Była 10 w nocy i padał deszcz jak opuszczamy jaskinię. W
kombinezonach zjeżdżamy płytami w dół. Tam się przebieramy i schodzimy
przez mokre trawy i chaszcze w dół. Nim osiągamy ścieżkę w dol. Miętusiej
jesteśmy mokrzy. Potem jeszcze tylko nużące zejście do Kir i jeszcze
bardziej nużący powrót do domu. O świcie jesteśmy w Rudzie.
Jaskinia Mechowa koło
Pucka
Uczestnicy
:
Joanna
Maciejowska, Michał Konieczny, Tomasz Jaworski
9
07 2003 r.
Jak
co roku po „ciężkiej” sesji odpoczywałem nad morzem w Jastarni. Po kilku
dniach utartego schematu – śniadanie, plaża, obiad, tenis stołowy, kolacja,
plaża – miałem już dość.
Przezornie
z domu wziąłem kombinezon i czołówkę aby wybrać się do największej
jaskini niżu polskiego. Jaskinia jest w części przyotworowej udostępniona
dla ruchu turystycznego, lecz dalsza penetracja jak mówiła pani w okienku
„jest tylko dla doświadczonych speleologów”. Po krótkiej dyskusji pani
uznała nas za „dość” doświadczonych i pozwoliła na przeczołganie się
do końca tej niewielkiej 61 m. norki. Jaskinia uchodzi za ciekawostkę
geologiczną powstała na skutek wymycia piasku z pośród bardziej
scementowanych lepiszczem wapiennym fragmentów skały osadowej, które tworzą
malownicze słupy "podpierające" strop. Spąg stanowi gruboziarnisty
piasek po którym przyjemnie usprawnialiśmy czołganie. Miejscowej szaty
naciekowej nie powstydziła by się niejedna jaskinia Jury. Dla mojego kuzyna
Michała była to pierwsza jaskinia w życiu i na jego „nieskażonej”
jaskiniami twarzy rysował się zachwyt co nie często się zdarza wśród adeptów
grotołażenia po swoim „pierwszym razie”. Niech to będzie zachętą dla
tych którzy będą przy okazji w okolicach Pucka do odwiedzenia tej małej
jaskini.
Beskid Mały -
jaskinie Czarne Działy
Uczestnicy
: <u>Damian Szołtysik</u>, Jan Kieczka, Janusz Rudol (Rudi)
6
07 2003 r.
Od
samego początku wszystko było przeciw nam. Miał być to wyjazd w Tatry do
Studni w Kazalnicy a skończyło się na beskidzkich norkach. Od rana padał
deszcz. O szóstej rano Rudi przyjechał po mnie i dalej maluchem jechaliśmy do
Pszczyny do Jasia. Dalszą jazdę kontynuowaliśmy dużym fiatem Jasia. Wkrótce
jednak autem zaczęło szarpać. Tak dojechaliśmy do Zawoji gdzie na stacji
benzynowej Jasiu wdał się w usuwanie awarii. Wyczyścił gaźnik, zmienił
cewkę i kondensator, wymienił kable i wszystko na nic. Pchaliśmy auto w te i
we wte. Tak minęły 3 godziny i stwierdziliśmy, że tym autem do Zakopca nie dotrzemy
a dobrze będzie jak wrócimy nim do domu. Jadąc (co to była za jazda) więc z
powrotem zatrzymaliśmy się w miejscowości Las. Tu zostawiliśmy auto i poszliśmy
szlakami do jaskiń Czarne Działy. Oczywiście padał często deszcz a w pewnym
momencie stracił się szlak. W końcu jednak dotarliśmy pod otwory jaskiń.
Nieoczekiwanie spotkaliśmy dwóch bikerów a jak się później okazało kolegów
"po fachu" z KKSu. Ponieważ nie zabraliśmy kombinezonów do jaskiń
wchodzimy dość nie typowo. Ja w krótkich spodenkach i koszulce a Jasiu w
samych slipkach i kasku. Jedna z jaskiń jest nawet dość duża. Badamy niemal
wszystkie zakątki groty. Potem zwiedzamy dwie pozostałe, już mniejsze
jaskinie. Z powrotem schodzimy na przełaj do drogi, którą szybko osiągamy
lecz do auta musimy dojść asfaltem kilka kilometrów. Potem znów jazda szarpiącym
autem. O dziwo za Bielskiem auto naprawiło się samo i do Pszczyny dojechaliśmy
nie licząc korka bez przeszkód. W Pszczynie jeszcze musimy dopompować
powietrze w kole u Rudiego i możemy wracać do domu. Cóż nie zawsze wszystkie
plany się realizuje ale ten dzień na pewno długo zapamiętamy.
Beskidy - wyjazd do
jaskini Chłodnej
Uczestnicy
: Damian, Teresa, Paweł Szołtysik
29
06 2003 r.
Odwiedzamy
rezerwat "Kuźnie" znajdujący się na południowych stokach Muronki w
Beskidzie Śląskim. Startujemy z Twardorzeczki idąc wzdłuż strumienia o tej
samej nazwie. Po niespełna godzinnym podejściu dochodzimy do owego rezerwatu
(biało-zielone znaki). Ścieżka prowadzi przez piękny las do skalnych
wychodni. Bez trudu trafiamy pod otwór jaskini (akurat byli tam jacyś ludzie z
Pszczyny). Zwiedzamy więc w międzyczasie jaskinię Pod Balkonem (3 otwory w
szczelinowej sali). Potem wchodzimy do jaskini Chłodnej przebrani już w
kombinezony. Jaskinia ta jest godna uwagi. Podobna wprawdzie do innych
beskidzkich jaskiń lecz ma dość przestrzenną salę i wiele ciekawych
zakamarków (w jednym miejscu jest nawet plakietka z karabinkiem). Nazwa jaskini
jest adekwatna do temperatury tam panującej. Jednak po wejściu z jaskini jest
cieplutko i przyjemnie na łonie beskidzkiej przyrody. Wracamy tą samą drogą
myjąc się jeszcze w strumieniu. Generalnie rejon ciekawy pod względem
widokowym i przyrodniczym.
Jura - wyjazd
wspinaczkowy na Okiennik
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz (Cyklista), Rafał Kisielewicz, Olek Wieczorek, Iwona Jarosz (Tołdinka)
28-06-2003
Znów
sobota i znów atakuję w skały, jak zwykle spałem kilka godzin bo jak prawie
co piątek trzeba iść do Driuda J. Spotykamy się wszyscy czyli Olek, Iwona,
oraz Rafał na dworcu w Katowicach, gdzie Iwona zasypia na stojąco – wiadomo
praca do późnych godzin L. O godzinie 8:00 tradycyjnie wsiadamy do miejskiego
busa nr 5, gdzie jedziemy do Skarżyc, skąd idziemy najpierw zbadać jedną skałę
„Barwinek”, ale jest ona bardzo zarośnięta krzakami i po kilku chwilach
idziemy w kierunku „Okiennika Wielkiego”, gdzie spotykamy kilka grupek łojantów.
Na początek idziemy na „Muminka” – gdzie atakujemy drogę VI+
- „drogę Jungera”, ja próbuje 1szy i zauważam że skała jest nieźle wyślizgana
i dopiero za 2gim razem przechodzę ją w RP. Rafałowi również nowe
botki nie pomogły i wyjechał po 1szej wpince ale drogę skończył a Iwona była
bez mocy od razu na początkuL. Następna wolna skała była „Zachodnia Skała”,
i tu już Rafał pokazał klasę i przeszedł z OSa „Drogę Baranika” –
VI+/1 3R, po nim Iwona pokonała ją już w RP, mnie bardziej spasowały 2wie
drogi obok lekko przewieszone tzw. „Mydelniczki” obie pokonałem w RP a miały
one „Lewa” VI1+ 2S 1R a „Prawa” VI1 2S 1R. Olkowi jakoś nie chciało się
wspinać i poszedł z Iwoną na „Wschodnia Grańkę” patentować
„Spotkajmy się o północy” VI4+ ????. Ja natomiast i Rafał poszliśmy na
„Śląski Filar”, gdzie znalazłem fajną VI1+ 4S+ 1P „Koksik zdrój”;
ale deszcz wyślizgał nam ją i musieliśmy poczekać aż trochę ona wyschnie.
Dużo czasu na tej drodze poświęcamy ale w końcu puszcza mi z RP, Rafał ma w
jednym miejscu problem i następnym razem myślę że mu to puści w RP. Po ściągnięciu
taśmy zjazdowej z góry wracamy na „Muminka”, gdzie wcześniej była zajęta
taka przystępna VI2.6R + RZ Nazwa drogi jest super „Cnotka panna migotka”.
Po popatrzeniu z dołu na tę drogę decyduję się na OSa i puściło mi do
miejsca w którym myślałem że jest koniec drogi bo jakieś trawki się zaczęły
i brakowało dalej ringów, zjeżdżam na dół i oglądam skałoplan na którym
jest jeszcze napisane że powinny być jeszcze 3 ringi. Rafał idzie drugi i
znajduje ringa za trawkami w miejscu widocznym dopiero jeśli się przy nim jest
L i walczy dalej do samego końca ale na 2wóch blokach. Ja później również
idę od początku i dochodzę do zjazdówki bez problemów. Popełniłem
najgorszy błąd taki że nie zajrzałem wcześniej do skałoplanu a mogło być
OSem. Na koniec idziemy jeszcze na „Bliźniaczą Turnie” coś załoić i po
drodze odwiedzamy naszych patenciarzy, no i Olkowi nawet jakoś idzie na tej dróżce
ale do poprowadzenia to jeszcze trochę mu brakuje – może na koniec
intensywnego sezonu mu puści. My z Rafałem na początek próbujemy extremalnie
obitą drogę „Zimne łapki” VI1+ 4r +RZ extremalnie dlatego że 1 szy ring
jest jakieś 6 metrów nad glebą i właśnie spod tego ringa zaglebowałem,
Rafał próbuje, ale też pasuje pod 1szym ringiem. Koledzy obok zwalniają drogę
„The Doors” VI1 5R + RZ na którą wskakujemy i przechodzimy ją do górnej
płyty bez problemu, a w tej płycie ja oraz Rafał wisimy na linie – goła płyta
i 2 wie małe obłe dziurki na niej nie dały nam szans, ale to myślę że z
powodu zmęczenia całym dniem wspinaczki. Droga ta była ostatnia którą
robimy bo coś czas nas już gonił i musieliśmy wracać na busa oraz pociąg
do domu.
Cyklista
Tatry - wyjazd do jaskini
Pod Wantą i Niebieskiej Studni
Uczestnicy:
<u>Asia Maciejowska</u>, Tomek Jaworski, Adam Szmatłoch, Janusz Rudol (Rudi).
27
- 28 06 2003 r.
Wyruszyliśmy w piątek ,27 czerwca ,tym razem spod bloku Tomka. Do Kir
dotarliśmy przed 13:00.Samochód (Adama) zostawiliśmy przy „Józefie” i po
szybkim posiłku –około13:30-ruszylismy w drogę. Pogoda była odpowiednia
jak na tak długie podejście –słońce ukryte za chmurami nie grzało zbyt
ostro, deszczu na szczęście też nie było. Dotarcie do jaskini „Pod Wantą”
zajęło nam około 4 godziny. Do najmniej przyjemnych odcinków należał
oczywiście Kobylarz, chociaż mnie osobiście bardziej denerwowało podejście
lasem. A tak poważnie to bardzo mi się spodobał ten szlak, pierwszy raz
miałam okazję tędy iść i podziwiać przepiękne widoki :Twardy Upłaz,
Wantule, Wlk. Świstówka, Dol. Litworowa, Dol. Mułowa itd. Chociaż zmęczenie
w pewnym stopniu ograniczało podziwianie krajobrazu, mimo to utkwił mi w pamięci
widok zboczy Czerwonych Wierchów z tej innej, nieznanej mi dotąd perspektywy.
Przed
18:00 byliśmy przy otworze jaskini „Pod Wantą” .Pierwszy odcinek
32-metrowy zaporęczował Adam. Drugi 28-metrowy ja-jedyne co napawało mnie
strachem przy poręczowaniu to bliskie sąsiedztwo 55-metrowej studni i
trzeszczącą lina. Ta studnia zwana „Litworowym dzwonem” jest bardzo okazała-najpierw
dość wąska, a następnie rozszerza się w owy dzwon. Te 55 metrów sprawiło, że każdy kto zjeżdżał ( z trzech punktów położonych jedynie
na górze) sprawdził bardzo dokładnie wszystkie węzły. Muszę stwierdzić,
że chyba pierwszy raz poczułam tak duży respekt wobec natury, jaskiń...i
chyba pierwszy raz w pełni uświadomiłam sobie i poczułam ryzyko, które czai
się na nas i to przecież w każdej chwili, nie tylko na takich wysokościach
–no ale cóż tyle metrów działa na wyobraźnię. Ostatni odcinek 20-metrowy
zaporęczował Rudi. Mimo usilnych starań Tomka i Adama jaskini nie udało się
powiększyć :)
Niebieska
studnia to następna jaskinia do której weszliśmy-bardzo mała, 42- metrowa.
Warto tu wspomnieć o pierwszym zacisku, dzięki któremu mam pełno siniaków,
no i o niestabilnych naturalnych punktach. Poza tym całkiem przeciętna.
Podczas
schodzenia zaczęło świtać. Na pół godziny zdrzemnęliśmy się na Przysłopie
Miętusim. O 6:20 wyjechaliśmy do domu .Na miejscu byliśmy o 10:00 wyczerpani,
głodni, śmierdzący, śpiący ALE dumni, że dokonaliśmy czegoś wielkiego
(dla nas, niekoniecznie dla innych).
Tatry - wyjazd do jaskini
Pod Dachem
Uczestnicy
: <u>Damian Szołtysik</u>, Jan Kieczka
21
- 22 06 2003 r.
Ekipa
się wykruszyła tuż przed wyjazdem (planowaliśmy skończyć przejście Nad
Dachem) więc dla odmiany planujemy w dwójkę zakosić jaskinię Pod Dachem. Głównym
powodem takiego wyboru było zabranie mniejszej ilości sprzętu jak również
łatwiejsze podejście tzn. dol. Miętusią i prosto do kotła Wielkiej Świstówki.
Oczywiście wyjazd błyskawiczny - czyli z auta prosto do dziury i z powrotem do
auta i powrót do domu. Tym razem auto zostawiamy koło Józefa. Z znanej nam ścieżki
do j. Miętusiej skręcamy na prawy orograficznie stok doliny i dość wydeptaną
ścieżką (niebieskie znaki) podążamy przez Wantule do góry. Kilka razy
przeczekujemy deszcz. W końcu dochodzimy pod rozległe urwisko Wlk. Świstówki.
Akurat jakaś ekipa grotołazów działała coś w środku ściany. My
lokalizujemy (nie było widać otworu) położenie jaskini Nad Dachem by znaleźć
przez analogię wylot Pod Dachem. Zmyłką była pieczara znajdująca się pod
dużym okapem w turni obok. Wisiała tam nawet lina. Jednak Jasiu wypatrzył w interesującej
nas ścianie batinoksy i także otwór jaskini jak się później okazało Pod
Dachem. Jaskinia ta posiada 4 otwory wychodzące na powierzchnię w różnych
miejscach urwiska. Planujemy wspinaczkę aż do najwyższego otworu a następnie
zjazd tą samą drogą w dół. Do dolnego otworu z podnóża ściany wiedzie
droga wspinaczkowa (V - jeden wyciąg). Jasiu podejmuje się prowadzić
wspinaczkę więc moja rola ogranicza się tylko do asekuracji. Wyciąg ten jest
wyposażony w batinoksy więc asekuracja jest przyzwoita. Jasiu wyłoił więc
zdrową piątkę (w ciężkich butach wcale nie jest to takie proste). Wszystko
zabieramy do góry gdzie przed wejściem do jaskini było miejsce na przebranie.
W tym miejscu jaskinia ma 2 otwory oraz ślepą studnię. Dalej już tylko
wspinaczka (wszystko prowadził Jasiu). Powyżej pierwszej studni dochodzimy do
sali z rozgałęzieniem korytarzy. Bez liny wychodzimy następną studnię powyżej
której dochodzimy do 3 otworu (piękny widok na kocioł oraz Babią Górę).
Komin wiodący do 4 otworu początkowo pionowy później przechodził w stromą,
miejscami ciasnawą pochylnię. Jakież było nasze zaskoczenie gdyśmy wyszli w
otworze, gdzie tydzień temu zjechaliśmy szukając jaskini Nad Dachem.
Tymczasem najdłuższy dzień w roku dobiegał właśnie końca. Zjeżdżamy w dół
ściągając za sobą linę. Z sali z rozdrożem idziemy jeszcze do bocznego
korytarza i zjeżdżamy do 20 m studni. Jasiu próbuje jeszcze powalczyć w
ciasnych partiach (jest tam połączenie z pierwszym otworem) lecz wkrótce
wracamy z powrotem. Dalszy wycof zjazdami przebiega bez przeszkód. Z dolnego
otworu zjeżdżamy na związanej linie do podnóża ściany. Była pierwsza w
nocy. Niebo było czarne jak smoła. Szczęśliwie bez atrakcyjnych upadków
schodzimy do drogi w dolinie a potem w niemal ciągłym deszczu po trzeciej jesteśmy
przy aucie. Potem już tylko walka z wszechogarniającą sennością w trakcie
jazdy do domu. Wszystko więc nam się udało zrealizować a i do domu wróciliśmy
cali.
zdjęcia
>>
Wyjazd do jaskiń
okolic Działoszyna
Uczestnicy
: Tadek, Basia, Tomek, Artur Szmatłoch
20
- 21 06 2003 r.
Zwiedzono
jaskinię Szachownica, objechano rowerami okolice wzdłuż przełomu Warty.
Jura - wspinaczka skałkowa
w Skarżycach i Piasecznie
Uczestnicy
: Krzysztof Kubocz (Cyklista), Olek Wieczorek, Iwona Jarosz (w
sobotę)
19
i 21 06 2003 r.
Jakoś
się pięknie stało, że akurat miałem wolne w czwartek oraz w sobotę, więc
z Olkiem postanowiliśmy pojechać na skałki coś powspinać. Czwartek
zapowiadał się wyśmienicie, już w drodze do Katowic na dworzec PKP zaczło
lać, więc troche miałem mieszane uczucia, ale jakoś się zdecydowałem i o
9:00 idziemy z Skarżyc szlakiem do Podlesic na g. Zborów. Na rozgrzewkę
decydujemy się na niewysoką skałkę o nazwie „Dolna Baszta”, gdzie robimy
2wie drogi trochę przewieszone w przewodniku brak wyceny ja wyceniłem je na
VI.1+ i VI.1 obie puściły mi z RP. Olek zrobił VI.1 na 2giej miał mały
problemik. Po rozgrzewce zaatakowaliśmy bardzo długą drogę na Murze Wyklętych
tzw. „Filar Wyklętych” VI.1+ (11R + RZ). Ja podchodzę do tej drogi z OSa i
do obłej rysy idzie mi extra, na końcu 1szej rysy i przed 2gą jednak odpalam
i tyle z OSa, odpalam jeszcze przed strasznie obłą pułką, Olkowi też
stylowo nie puszcza i po dwóch blokach w innych miejscach niż ja robi drogę.
Na koniec znajdujemy jeszcze dwie dróżki „Fraszka” VI.1 oraz „Jam se
nietoperek” VI.2+, ale zmęczenie nie dało mi szans na RP na „Fraszce”
natomiast na tej VI.2+ to start mnie nie puścił, Olkowi natomiast Fraszka puściła
a na Nietoperku brakuje mu tylko dwóch przechwytów, także następnym razem
powinien to śmignąć. Po udanym dniu idziemy na browara oblać to co puściło
i ok. 20:30 lądujemy w Katowicach.
W
sobotę znów wracamy do Skarżyc tym razem w trzech tzn ja, Olek oraz Iwona.
Naszym celem stały się skały Nietoperzowe w Piasecznie, gdzie jest kilka dróg
pow. VI.1, pogoda tym razem jest jeszcze gorsza niż w czwartek wieje oraz
czasem kropi. Jednak lądujemy znów w Skarżycach i idziemy w innym kierunku niż
ostatnio bo do Piaseczna, gdzie po 30minutach jesteśmy pod naszymi skałami.
Kilka dróg jest mi tu znanych, więc zaczynamy od dwóch VI.1+ „Grzeszny
Kaczorek” (4R + RZ) i „Kacza Bomba” (3S 1R + RZ). Obie drogi są bardzo ładne
tylko że strasznie kasują palce u nóg, dlatego też na Kaczorku przy RPku
wyjechała mi noga. Olek poradził sobie z nimi natomiast Iwona próbowała
poprowadzić Kaczą Bombę, lecz nie udało się jej to, mnie ona puściła w RP.
Następnie Olek z Iwoną przechodzą z OSa „Zemstę Fryzjera” VI.1 (2R) ja
natomiast przyglądam się drodze obok „Ukryte fantazje rekina” VI.1+ (3R +RZ),
którą z Olkiem robimy różnymi wariantami tylko w sumie niewiadomo, który
jest ten dobry. Iwona natomiast zrobiła drogę ku karimacie i zaczęła
wspinaczkę w przyjemnych snach J. Na koniec postanowiliśmy jeszcze zawalczyć
coś i efektem walki puściło nam wszystkim VI.1 z RP „Dusza
funkcjonariusza” (3R + RZ) oraz „Młody znowu zgruszkował” VI.2 którą
jako jedyny przeszedłem w RP, ale Olkowi następnym razem też to już puści.
Ogólnie oba wyjazdy można zaliczyć do bardzo udanych z punktu wspinaczkowego
natomiast z punktu pogody to nie bardzo, bo czasem deszcz moczył nam skały.
Cześć
Cyklista
Jura - wspinaczka skałkowa
na Podzamczu
Uczestnicy
: <u>Marcin Duczek</u> , Olek Wieczorek , Rafał Kisielewicz
15
06 2003 r.
Jak
to zawsze u nas , umówienie trwało 6 minut na ściance w Nowym Bytomiu . Następnego
dnia ja z Rafałem czekaliśmy o 6:00 cierpliwie w Chebziu na
ukochany pociąg do Zawiercia. Olek postanowił dołączyć do nas w Katowicach,
twierdząc, że z Kochłowic ma bliżej do Katowic (to był błąd). Gdy już
jedziemy jakieś 10 minut , postanowiliśmy się zdrzemnąć i powspinać w obłokach. Na długo oczekiwanej stacji
udajemy się prędko do rozkładu
jazdy PKS , ponieważ była to niedziela, autobusy jeździły rzadziej.
Pierwszym autobusem który wpadł nam w oko, był to autobus do Podzamcza o
godz. 7:41, i postanowiliśmy nim jechać. Rafał oczywiście delektował się
dziewczynami które wsiadały do autobusu udając się do kościoła. Po krótkiej
podróży, udajemy się wprost ujrzanej skale . Patrzeliśmy z podziwem na drogę
„ Supernova” – 7c , był to dla nas lekki szok , przeszliśmy troszkę
dalej i spróbowaliśmy (na
rozgrzewkę ) drogi 5+. Po krótkiej wędrówce po skalnych masywach znaleźliśmy
drogę ( trochę dziwną) 6+, jak i 5+ w kominie i z przewieszką. Nasz niedorównywalny
kolega Olek postanowił zawalczyć na drodze 6.4 , w której nie umiał jednego
przechwytu i próbował ( wisząc na bloku ) przez dobre pół godziny . Po ciężkich
wspinaczkach , postanowiliśmy iść na skały w pobliżu zamku w których
znaleźliśmy wyślizgane drogi 6+ ( walczyłem z Rafałem ) . Wyśmiewający
się z nas Olek postanowił poszukać sobie lepszych trudności. Niestety wrócił
szybko i kazał nam się pakować . Znalazł drogi 6 , 6+ , 6.1 ,6.1+,
na których popisywał się przed napotkanymi gośćmi. Nadeszła długo
oczekiwano godzina 17:00 , i niestety musieliśmy wracać . Po drodze wstąpiliśmy
na lody , do pobliskiego sklepu i udaliśmy się na przystanek PKS – skąd
bezpiecznie dojechaliśmy do dworca. Z Zawiercia po odczekaniu 1 godzinki udaliśmy
się do Katowic . Jednym słowem wyjazd zaliczamy do udanego.
Tatry - jaskinia Nad
Dachem
Uczestnicy:
<u>
Damian Szołtysik</u>, Wojtek Wyciślik, Janusz Rudol, Jan Kieczka
14
- 15 06 2003 r.
Znów
szybki wyjazd. W południe jesteśmy w Kirach. Następnie 4 godziny podejścia i
zejścia do Jaskini Lodowej Litworowej znajdującej się w ścianie opadającej
do Wielkiej Świstówki. Stąd wykonujemy 60-metrowy zjazd ścianą prosto w dół
gdzie miał być otwór jaskini Nad Dachem. Są tu dwie małe jaskinie lecz nie
ma tej której szukamy. Jasiu trawersuje po niebezpiecznych trawkach ogromnego
urwiska i wkrótce znajduje właściwy otwór. Musimy jednak wejść w upale do
góry i ponownie zjechać lekko po skosie w dół i wykonać trawers pod skałami
do jaskini.
W sumie poszukiwania oraz niepotrzebne zjazdy (atrakcje z spadającymi
kamieniami) zajęły nam dobre 4 - 5 godzin. Dopiero o zachodzie wchodzimy do
dziury, w której w przyotworowych partiach zalega śnieg oraz jest dużo
lodu. Posuwając się korytarzem i prożkami w dół dochodzimy do sali
zatarasowanej wantami. Stąd szczeliną w górę nad studnię z żyrandolami
ogromnych lodowych stalaktytów. Tu zjeżdżamy kilkanaście metrów na dno.
Wiodący dalej korytarz jest początkowo przestronny lecz po kilkunastu metrach
tworzy zacisk, który z trudem przechodzę. Za zaciskiem jest mocny prąd
powietrza lecz dalsza droga jest zablokowana przez sięgający niemal stropu
rumosz zmieszany z gliną. Wycofuję się pod studnię. Do akcji idzie Jasiu, który
jest napalony mocno na jaskinie. Przez godzinę walczy z namuliskiem (nawet go
przysypało) aż udaje mu się przebić i przedostać do Sali Magazyniera. Z
uwagi jednak na znaczne straty czasu kończymy akcję w tym miejscu. Wycofujemy
się pod otwór i po północy wychodzimy z jaskini. Jeszcze po nieprzyjemnych
trawkach w górę i dalej męcząca droga najpierw w górę a potem Kobylarzem w
dół. W Kirach jesteśmy o piątej rano. Teraz jeszcze jazda do domu. Muszę na
kilkanście minut się zatrzymać by choć trochę się zdrzemnąć. Dopiero
potem mogę funkcjonować i szczęśliwie wszystkich zawieźć do domu.
Tatry - wspinaczka na
Zamarłej Turni
Uczestnicy:
Adam
Szmtłoch i Jan Kieczka
Dokonano
przejścia drogi Wrześniaków oraz trawersu Zamarłej Turni.
zdjęcia
>>
Beskidy
- jaskinia Salmopolska
Uczestnicy:
Damian Szołtysik
8 06 2003
r.
Przebywałem
2 dni u kolegi w Szczyrku więc skorzystałem z okazji by
wreszcie skoczyć do Salmopolskiej. Jak na Beskidy całkiem okazała jaskinia. Pozostawiono tam niestety wiele zniczy,
których właściciele pewno zapomnieli ich zabrać.
Wyjazd
na skałki do Podlesic
Uczestnicy:
Adam Szmatłoch, Jan Kieczka, Wojtek Wyciślik, Inka, Tadek, Artrur, Tomek Szmatłoch, Ryszard, Maciek, Marzenna
Widuch, <u>Damian</u>,
Teresa, Paweł, Kamil Szołtysik.
1 06 2003
r.
Mimo, że
nie ustaliliśmy konkretnej godziny spotkania to na leśnym
parkingu przed Podlesicami zjeżdżamy się niemal w tej samej
chwili. Tadek z chłopcami siedzieli tam już od wczoraj. Idziemy
się wspinać na Aptekę. Najpierw rozgrzewamy się na czwórkach
południowej części masywu. Potem robimy szóstkę z wędką.
Adam, Wojtek i Jasiu pod okiem instruktora Ryśka Widucha budują
dolne stanowisko a potem chodzą z dołem z kostkami. Gdzieś nad
Rzędkowicami przewalały się czarne chmury, grzmiało lecz
dziwnym trafem nas omijała nawałnica. Potem przenosimy się na
przeciwległą stronę masywu. Są tu wyższe ściany o
zróżnicowanej rzeźbie. Wojtek z Jasiem robią skośny trawers
(w trakcie wspinaczki Wojtkowi wylatuje aparat fotograficzny,
który mi spada po rykoszecie prosto w ręce). Adam uczy jeszcze
Inkę zjazdów na linie. Przed zmrokiem opuszczamy Podlesice.
Lecie Klubu - 24 05 2003 r.
Uczestnicy:
Około 30 osób - m in.: Bronek, Renia, Tadek, Basia, Aga, Adam
Szmatłoch, Wojtek Wyciślik, Grzegorz Przybyła, <u>Damian</u> i
Teresa Szołtysik, Reszard i Marzenna Widuch, Michał Kuszewski,
Sebastian Piwoń , Janusz Rudol, Jan Kieczka, Arek Piegza, Tomek Jaworski, Asia
Maciejowska, Iwona Jarosz, Krzysztof Kubocz,
Daniel Bula, Michał Trytko, Olek , kilka dziewczyn i dzieci.
Na
Kłodnicy na pięknej działce u Wojtka Wyciślika spotkali się
byli i obecni członkowie Klubu wraz z osobami towarzyszącymi.
Wojtek wzorowo przygotował całe spotkanie. Było ognisko,
kiełbaska, gitara i śpiew. I z piwem i bez wszyscy dobrze się
bawili. Imprezę zaszczycili swą obecnością pierwsi
założyciele Klubu (było to 27 lat temu) - Bronisław i Renata
Szmatłoch. Było więc trochę wspomnień i refleksji nad
upływającym czasem. Śpiewany repertuar pochodził i z
"zamierzchłej" przeszłości jak i tej nie tak
odległej. Wojtek poszedł z duchem czasu i grał na elektrycznej
gitarze. Były skoki przez ognisko, tańce i dużo śmiechu.
- - kilka
impresji z imprezy
Wyjazd
na skałki do Mirowa
Uczestnicy:
Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Ryszard i Marzena Widuch, Tadek
Szmatłoch, Wojtek Wyciślik, Aga Szmatłoch, Grzegorz Przybyła,
Jasiu Kieczka, Krzysztof Kubocz, Marcin, Maciej Dziurka, <u>Iwona Jarosz</u>.
17 - 18 05
2003 r.
Jak
to zwykle u mnie, wyjazd na "wariackich papierach":
piątek wieczór umówienie wyjazdu, a w sobotę o 9.15 pod Tomka
chatą pakujemy manatki, potem podjeżdżamy po Aśkę i
w
drogę!
Na miejscu jesteśmy ok. 11.00,
gdzie czeka na nas Maciek (członek KKS-u - tzw. podwójny agent J)
oraz Kubuś (chojrak przejechał na rowerq 75km i czekał na nas
od godziny).
Nie zastanawiając się długo
podchodzimy pod skały, a że "Prokopy" były akurat
zajęte kierujemy się na "Szafę". Rozgrzewka na 5+
Rum z Colą, droga całkiem lightowa, końcowe wyjście z okna
odrobinę problemowe (inaczej nie byłoby 5+), pociągnęliśmy OS-em. Początek upojenia wspinaczką, bo potem łoimy Gin z
Tonikiem (6.1) - chłopaki dali radę ale ja wymiękłam
w
krytycznym momencie - oraz Żytnią Wyborową i inne Kobiety -
tu upojenie wzrasta J. Wyczaiwszy, że "Trzy Siostry"
się zwolniły, czym prędzej udajemy się w ich stronę. Kubuś
od razu wskakuje na Drogę Prokopów, gdzie w pocie czoła gubi ekspresa, ale udaje mu się. Tomek też daje pokaz swoim
umiejętnościom i "Prokopy" ma na swoim koncie
wkrótce po Kubusiu. Zakładamy z Kubusiem wędkę na
"Pozdrowieniach z Podziemia" (6+ )(droga nie obita) i
po krótkiej przerwie na posiłek walczymy. Marcin dał mi 20%
szans na tę drogę (tu się zaśmiałam), ale udowodniłyśmy Mu
z Asią, że to pestka, co wpłynęło na Jego ambicję i też
zawalczył. To jedna z fajniejszych dróg, jaką miałam okazję
przejść. Niby tylko 6+, ale droga potrafi zmęczyć swoją
długością. Szkoda, że nie obita!!! Chłopaki walczyli
oczywiście na wyższych trudnościach i to z powodzeniem.
Ponieważ musiałam wracać w ten
sam dzień, trzeba było pozbierać graty i zmyć się na
pociąg. Poczułam lekki niedosyt, ale jeszcze tam wrócę!!!
Jasiu Kieczka był w Szczelinie
Piętrowej i innych pobliskich jaskiniach
Podsumowując: Wyjazd bardzo
udany, zarówno pod względem wspinaczkowym, jak
pogodowym i
organizacyjnym.
Nie ma nic piękniejszego, niż
owocny wspin!!!
Wyjazd
rowerowy dookoła Babiej Góry
Uczestnicy:
<u>Damian,</u> Teresa, Paweł Szołtysik, Henryk Tomanek
18 05 2003
r.
Autem
jedziemy do Przyborowa przed Koszarawą. Tu na małym parkingu
przy sklepie u wylotu doliny Przybyłki zostawiamy auto. Dalej
jedziemy już na rowerach wąską lecz asfaltową drogą uroczą
doliną Przybyłki. W górnych partiach doliny podjazd jest
bardzo stromy ale można wyjechać. Potem asfalt się kończy.
Chwilę jedziemy czarnym szlakiem a potem w stronę przełęczy
Głuchaczki nie oznakowaną drogą leśną. Po kilometrze
jesteśmy na czerwonym szlaku i tym samym na granicy z
Słowacją. Do turystycznego przejścia granicznego wiedzie szlak
czerwony i niebieski samą granicą. Jedziemy czerwonym (stromo).
Do granicy prowadzimy rowery choć na upartego na jeden jeden
można wyjechać. W wyznaczonym punkcie przekraczamy granicę (z
Przyborowa 6,5 km). Żółtym słowackim już szlakiem
zjeżdżamy do doliny Jałowcowej. Biegnie tędy wąska asfaltowa
droga (niespodzianki w postaci dziur i uskoków). Śmigamy w
dół wzdłuż potoku Półgórzanka. Jesteśmy w Orawskich
Beskidach. Szybkim zjazdem osiągamy Polanę Półgórską i tu
skręcamy na wschód do doliny Kohutowej. Jest tu tartak i kilka
domów. Ludzi prawie nie widzimy. Po szutrowo asfaltowej drodze
jedziemy w górę. Tu ładnie widać cały masyw Babiej Góry.
Generalnie trzymamy się niebieskiego szlaku (na mapie błędnie
szlak oznaczony jest na zielono). Po podjeździe na rozległą
przełęcz, zaczynamy piękny zjazd na Jasenicką Holę. Są tu
pola namiotowe i kampingi. Doliną płynie uroczy potok
Wężowiec. Fajne miejsce na ognisko i odpoczynek. My jednak
musimy jechać gdyż i czasu nie mamy zbyt dużo i pogoda nas
straszyła. Następnie wyjeżdżamy na Rówień skąd rozlega
się piękny widok na ośnieżone jeszcze Tatry. Potem zjazd i
podjazd. W końcu droga się kończy a do granicy wiedzie szlak,
który pokonujemy prowadząc rowery. Zaczyna kropić. Wkrótce
jesteśmy na owym turysycznym przejściu granicznym (Przywarówka
- Orawaska Polhora) (26 km z Przyborowa). Od granicy wiedzie już
szlak rowerowy. Jedziemy nim aż do Zubrzycy. Od południa mamy
widok na Tatry i wioskę Lipnicę a od północy na Babią
Górę. Granicą parku narodowego dojeżdżamy do drogi
asfaltowej wiodącej na Krowiarki i nią podjeżdżamy na
przełęcz (38 km z Przyborowa). Pada przelotny deszcz. Z
przełęczy szybki zjazd do Zawoji Widły. Krótki podjazd do
Składów a następnie stromo do góry czarnym szlakiem (i
niebieskim rowerowym) podjeżdżamy na grzebiet oddzielający nas
od doliny Wilczówki. Ja z Pawłem wyjeżdżamy na rowerach,
pozostali prowadzą. Z grzbietu jest piękny zjazd lasem w dół.
Osiągamy gruntową drogę wiodącą na przełęcz Klekociny.
Niebawem też jesteśmy na tej uroczej przełęczy. Teraz już
będzie tylko zjazd w dół. Najpierw gruntową, leśną drogą a
potem asfaltem cudownym zjazdem tracimy wyskokość. Z końcem
dnia jesteśmy w Przyborowie przy aucie. Przejechaliśmy 65 km.
Zajęło nam to w sumie 7,5 godz. Szlak jest godny polecenia
gdyż jest zróżnicowany i krajobrazowo i technicznie. Jedzie
się po różnej nawierzchni i nachyleniu stoku. W zależności
od kondycji można sobie w kilku miejscach utrudnić zadanie.
Wyjazd
do jaskini Salmopolskiej
Uczestnicy:
<u>Asia Maciejowska</u>, Tomek Jaworski
11-05-2003
Ten
weekend spędzaliśmy w Brennej w związku z czym nadarzyła się
okazja aby odwiedzić j.Salmopolską. Aż wstyd że nigdy tam nie
byliśmy zwłaszcza że często przebywamy w Brennej. Otwór
namierzyliśmy już około miesiąca wcześniej, położony jest
tuż koło drogi asfaltowej biegnącej z Wisły, może jakieś
100m poniżej Białego Krzyża ,dość mały dlatego trudny do
zauważenia.
Ta
jaskinia jest typu zawaliskowego, pierwszy raz miałam okazje
oglądać coś takiego. No szczerze mówiąc bardziej preferuje
typowe jaskinie krasowe. Będąc w środku miałam wrażenie, że
jeżeli wyciągnę choćby najmniejszy kamyczek wszystko runie mi
na głowę, a było tego sporo...Myślę jednak, że jest to
kwestia przyzwyczajenia, oswojenia się z sytuacją. W końcu
też kiedyś twierdziłam, że jaskinie to nie dla mnie, że
przerażające itp. itd. a teraz...
Salmopolska
jest nieduża, około 80 m, można ją przejść na różne
sposoby wchodząc pod i nad każdy kamień .Jak dla mnie to
trochę ciasna ,ale Tomek śmieje się na takie moje stwierdzenia
(mądrala bo przeszedł „meander dla sprawnych inaczej” w
Austrii).
Swój
pobyt można uwiecznić w zeszycie, który znajduje się na
końcu jaskini.
Wyjazd
do doliny Kobylańskiej
Uczestnicy:
Adam Szmatłoch, Jan Kieczka
11-12 05
2003 r.
W
niedzielę rano wyjechaliśmy Fiatem Jasia w kierunku Krakowa.
Pogogda była niepewna, więc postanowiliśmy zajrzeć do jaskini
Racławickiej. Trafiliśmy bez najmniejszego problemu.
Odwiedziliśmy każdy zakamarek w jaskini, nawet Jasiowi udało
się w jednym utknąć. Wychodząc z poczuliśmy uderzający
podmuch ciepła, jak dobrze, że lato już wróciło. Wieczorem
pojechaliśmy do Kobylańskiej, gdzie namiot rozbiliśmy
oczywiście w najwyższym miejscu i dzięki czemu budząc się
raono mieliśmy piękną panoramę całej doliny. Wieczorem
posiedzieliśmy przy ognisku, paliliśmy fajeczki, snuliśmy
plany na przyszłość. Następnego dnia powspinaliśmy
siętroszkę z dołem i oczywiście relaksacyjnie "na
wędkę". Z doliny wykurzyła nas burza. Przemoczeni do
suchej nitki wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu.
Rajd
rowerowy dookoła powiatu mikołowskiego
Uczestnicy:
Damian i Kamil Szołtysik
11 05 2003
r.
Zamiast
dookoła Babiej Góry jedziemy dookoła powiatu mikołowskiego.
Powodem zmiany planów była fatalna pogoda. Mimo, że potężna
czarna chmura wisiała na niebie ruszamy na rowerach wokół
powiatu mikołowskiego wykorzystując szlaki turystyczne,
rowerowe, leśne ścieżki a w ostateczności drogi asfaltowe. Od
startu trzymamy ostre tempo zatrzymując się jedynie na
skorygowanie trasy z mapą. Tak więc z Rudy Śl. jedziemy przez Starganiec, Mikołów, Wyry, Orzesze, Bujaków do Rudy. Ponad 60
km w zróżnicowanym terenie. W lasach przed Bujakowem Kamil ma
lekki kryzys na grząskim, leśnym podjeździe. Tu też wreszcie
dogoniła nas owa czarna chmura. Pod rozłożystym starym bukiem
przeczekujemy ulewę. Potem już nie zważając na deszcz mkniemy
w stronę domu. Ubłoceni, mokrzy od deszczu i potu kończymy
dystans czując w nogach przebyte kilometry.
Wyjazd
do Rzędkowic
Uczestnicy:
Damian, Kamil, Paweł, Teresa Szołtysik, Janusz i Celina Proksza
z rodziną, Grażyna i Anrzej Ciołek z rodziną.
4 05 2003
r.
Dawni
koledzy klubowi od lat jeżdżą na majówkę do Rzędkowic. Po
wczorajszym deszczu sporo ludzi wyjechało więc skałki są
trochę luźniejsze. My bierzemy rowery i zaliczamy trasę
Rzędkowice - Łutowiec (odkręcam zapomniany przez nas ring) -
Zdów - Rzędkowice. Generalnie piękna wycieczka po urozmaiconej
krajobrazowo trasie.
Wyjazd
w skały
Uczestnicy:
Jan Kieczka +Zosia i Andrzej (nie zrzeszeni)
3 05 2003
r.
Po
kościele o 7.00 wraz z moją koleżanką i jej chłopakiem
pojechaliśmy w skały w rejon Zawiercia. Był to wyjazd
relaksacyjny i szkoleniowy ponieważ moi towarzysze pierwszy raz
jechali w skałki. Pokazałem im kilka ścian i jak na pierwszy
raz wspinali się całkiem nie źle. Oprócz tego nauczyłem ich
zjazdów w rolkach z 30 m ściany. Po południu popsuła się
trochę pogoda ale nie humory. Później zwiedziliśmy jaskinię
Suchą i Szczelinę Piętrową. Wszystkim się podobało. Do domu
wróciliśmy o północy.
Wielka
Klubowa Majówka
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Iwona, Tomek Jaworski, Mateusz Golicz, Marcin z
ojcem, Rafał, "Kubuś".
1 - 3 05
2003 r.
Opis i zdjecia: Mateusz 'mteg' Golicz
Wielka Klubowa Majówka niestety ze względu na pewne
niedociągnięcia, no, powiedzmy, organizacyjne, nie była zbyt
wielka. Pod domem Tomka, rano, w dniu 02. maja stawiły się aż
dwie osoby: ja (Mateusz) i... Tomek. Po zahaczeniu o Bykowinę do
grupy dołączyła Asia, i tak oto, w tym radosnym trzyosobowym
składzie, wyposażeni w namioty pod którymi równie dobrze
mogłoby spać osób sześć, ruszyliśmy na Jurę z założeniem
spędzenia tam trzech dni na sportowej wspinaczce.
Panowie z drogówki uznali za świetny pomysł malowanie drogi na
skrzyżowaniu w Siewierzu akurat drugiego maja, więc podróż
nieco przeciągnęła się. W każdym razie, wytrzymaliśmy
panujący upał i wkrótce znaleźliśmy się na Łutowcu. Na
szczęście okazało się, że sympatyk klubu, hehe, Marcin ze
swoim odgrażaniem się, że też pojedzie na Jurę, nie
żartował. Na skałach od razu trafiliśmy na silną grupę w
składzie: Iwona, Marcin, Rafał, "Kubuś" i tajemniczy
starszy pan, który okazał się być ojcem Marcina. Grupa
uprawiała właśnie intensywny wspin na "Panterkach".
Pogoda była świetna, słoneczko, schodziło dużo wody.
Pozostaliśmy tam z godzinkę, dwie, no, może trzy. Uprawiane
były okoliczne drogi, od V+ do czegoś w rodzaju VI.1+ -
zarówno z dołem jak i ćwiczeniowo, na wędkę. Oprócz nas
wspinała się jeszcze jedna grupa, ale generalnie, przy naszej
ilości lin - dwa dynamiki, jeden statyk - czyli w sumie po 2
osoby na 1 linę, praktycznie zdominowaliśmy
"Panterki". Na skale zostawiliśmy kilka śladów
naszej bytności - i nie chodzi tutaj wcale o jakieś wyryte
napisy (chociaż chuliganeria też była, ale o tym zaraz ;-),
ale o plamki krwi z palców zdesperowanej Asi i nie mniej
zdesperowanej Iwony, które za wszelką cenę chciały być nie
gorsze od Tomka i Kubusia... Objawiły się też pewne zapędy
chuliganerskie - Marcin przy sprzątaniu naszego szpeju
próbował przez dobre 5 minut odkręcić jeden zacięty
karabinek na samej górze drogi zanim ktoś podpowiedział mu,
że to "zjazdówa" ;)))
Przenieśliśmy się jeszcze na moment na "Ciąże",
gdzie każdy z tych słabszych zaliczył z dołem "Sposób
na Ciąże", a Tomek i Kubuś wyrównywali porachunki z
wytyczoną obok drogą z oknem (nazwy sobie nie przypomnę), ale
sądząc z dobywających się stamtąd przekleństw, byli już
dość zmęczeni.
Pod
wieczór cała grupa udała się samochodami do Mirowa. Ludzi
oczywiście sporo, ale wydawało się, że nie będzie
tragicznie. Niestety, tylko wydawało się. Po umyciu się
rozpaliliśmy jakieś tam ognisko, usmażyliśmy kiełbaski,
wypiliśmy piwo (czy tam colę ;), porozmawialiśmy, i
pożegnaliśmy wracającą do domu część ekipy (w sensie, poza
Asią, Tomkiem i mną ludzie przyjechali tylko na jeden dzień).
Z założeniem wspinania się następnego dnia na skałach przy
zamku poszliśmy spać. Niestety okazało się to bardzo trudne i
udało się w końcu około czwartej nad ranem, kiedy to spora
grupa obozująca nieopodal spiła się już tak, że więcej nie
mogli śpiewać (UFF!). Cóż, folklor majówkowy.
W
sobotę rano, przy okropnych dźwiękach muzyki techno
dobywającej się z samochodu pewnego pana w spodniach z czterema
paskami, poskładaliśmy namioty, zjedliśmy i w trójkę
przenieśliśmy się pod skały. Kiedy tylko zaczęliśmy
wyciągać sprzęt, zaczęło lać :(, coraz mocniej i mocniej.
Po godzinie spędzonej w samochodzie doszliśmy do wniosku, że
dziś już skały nie wyschną, a jutro też pewnie będzie lało
i lepiej jechać do domu... tak też zrobiliśmy, no i z trzech
dni wspinania się zrobił się jeden.
Następnego dnia był oczywiście piękny upał, zero chmur.
Cóż, zdarza się. Sezon się jeszcze nie kończy, a w ten jeden
dzień (piątek) i tak było tak fajnie, że warto było
przyjechać.
Wyjazd
rowerowo - narciarsko - jaskiniowy w Tatry Zachodnie i Beskidy.
Uczestnicy:
Damian i Kamil Szołtysik
30 04 - 3
05 2003 r.
Celem jest
wykorzystanie ostatnich śniegów i zjazd na nartach z Rakonia do
doliny Chochołowskiej. Przed północą dojeżdżamy do pani
Glizdowej (godzina w korku przed Myślenicami) by nazajutrz skoro
świt ruszyć do doliny Chochołwskiej. Świt jest jednak szary i
ponury. Chmury wisiały nisko nad górami. Wstajemy o szóstej i
po skąpym śniadaniu pakujemy narty (Kamil deskę) na plecaki i
ruszamy na rowerach do doliny Chochołowskiej. Zaczyna padać
deszcz. W górach leży jeszcze gdzieniegdzie śnieg lecz nie
jest go zbyt dużo. Na samej drodze były tylko dwa zalodzone
mocno odcinki. Pustą o tej porze doliną podjeżdżamy do
równie pustego schroniska. Rowery zostawiamy zapięte na tarasie
i już tylko z plecakami ruszamy szlakiem na Grzesia. Raz po
śniegu, raz po lodzie lecz w większości po kamieniach pniemy
się do góry szybko osiągając granicę lasu i grzbiet wiodący
na Grzesia. Od zachodu się przejaśniało coraz bardziej. Deszcz
przestał padać. Po może godzinie od schroniska jesteśmy na
Grzesiu gdzie nieźle wieje. Stąd podążamy dalej na Rakoń
(1890). Chmury się podnoszą. Świetnie widać Babią, Pilsko i
słowacką część Tatr. Wkrótce też jesteśmy na Rakoniu.
Myśleliśmy nawet o zjeździe z Wołowca lecz na jego zboczach
prawie w ogóle nie było śniegu. Natomiast z szczytu Rakonia ku
naszej radości rozpościerały się duże płaty śniegu po
których można zjechać w dół do doliny Chochołowskiej
Wyżniej. Tak więc po napatrzeniu się na ściany Rochaczy i
okolicznych szczytów rozpoczynamy cudowny zjazd w dół po
mokrym ale nośnym śniegu. Śmigamy między kosówkami i
wystającymi miejscami z śniegu głazami. Szybko osiągamy żleb
schodzący z przełęczy i zielony szlak. Wkrótce wjeżdżamy do
lasu. Jedziemy wzdłuż strumienia, który poprzerywał w wielu
miejscach śnieżny całun.
Przejeżdżamy po śnieżnych
mostkach klucząc miedzy drzewami. Szlak narciarski odbija w bok
lecz jest pozbawiony już śniegu. Jedziemy więc szlakiem
turystycznym. Słońce już całkowicie panowało na niebie i
robił się niezły upał. Może kilometr przed schroniskiem
kończy się śnieg. Pakujemy sprzęt i pieszo dochodzimy do
rojnego już schroniska. Łyk wody i czekolada i po chwili
pędzimy na rowerach w dół. Dolina jest pełna ludzi. Pomysł
pokonania tej doliny na rowerach był strzałem w dziesiątkę.
Zaoszczędziliśmy na tym około trzech godzin żmudnego marszu.
Dosłownie w dwadzieścia minut jesteśmy u Glizdowej gdzie tylko
pakujemy sprzęt i rowery i jedziemy do Szczyrku (było tam kilku
starych kolegów z klubu). Wieczór spędzamy bardzo rozrywkowo
bawiąc się świetnie przy góalskim folklorze (niekoniecznie
cenzuralnym).
Pogoda
była cudowna. Jedziemy na rowerach pod otwór jaskini Lodowej
(w zboczu Hyrcy). Jaskinia ma dwa otwory położone blisko
siebie. Dawno tu chyba nikogo nie było ponieważ liście
zalegały prawie po strop. Wczołgujemy się do jaskini. Na
spodzie jest sporo lodu. Przed ciasnawą szczeliną z starego
haka zakładamy kawałek sznurka (z uwagi na duże zalodzenie) i
schodzimy w stropie podłużnej sali. Dno sali jest pokryte
lodem, jest tu również kilka lodowych stalagnatów. Sala wznosi
się do drugiego otworu, którym wydostajemy się na zewnątrz. W
sumie ciekawa dziura. Do naszej bazy wracamy na rowerach lewym brzegiem Żylicy. Wieczór upływa również
rozrywkowo (zdjęcia
z wyjazdu)
Wyjazd
szkoleniowy do Podlesic
25 - 27 94
2003 r.
Tomek
Jaworski brał udział w kursie autoratownictwa.
Wyjazd
narciarski na Rysiankę
21 04 2003
r.
Uczestnicy: <u>Damian</u>, Kamil,
Paweł, Teresa Szołtysik, Henryk , Adam Tomanek, Manuela Feliks
Wyjeżdżamy z Rudy przed
południem dwoma autami. Jest piękny słoneczny dzień. Naszym
celem jest wejście na Rysiankę i Lipowską a następnie zjazd
na nartach (Kamil na snowboardzie) w dół do Złatnej szlakiem
narciarskim z Lipowskiej. Nasze zamierzenia musimy nieco
zweryfikować z uwagi na ilość śniegu a właściwie jego brak.
Teresa nawet proponuje mi wizytę w jednym z mijanych szpitali na
oddziale psychiatrycznym. Dojeżdżamy do końca drogi w Złatnej
a śniegu nie widać. Na przekór wszystkiego i tak bierzemy
narty z wyjątkiem Teresy, która do końca nie dała się
przekonać i postanowiła odbyć spacer na lekko. Adam z Manuelą
w ogóle nie dali się skusić na jakieś chodzenie i pozostali
na dole. My z nartami na plecakach podchodzimy do góry. Po
kilkuset metrach pojawia się śnieg. Są wprawdzie liczne
przetoki lecz już wiemy, że w dół da się spokojnie
zjechać. Jest upał i idziemy w krótkich koszulkach. Po ponad
godzinnym podejściu osiągamy halę i schronisko na Rysiance
(1290). Tu piwko i krótki odpoczynek. Idziemy jeszcze na
Lipowską lecz zjeżdżać będziemy czarnym szlakiem do
Złatnej. Teresa schodzi wcześniej na nogach a my po pewnym
czasie jedziemy w dół na nartach. Tam gdzie można pędzimy,
czasem w rozbryzgach wody (śnieg intensywnie topniał).
Niektóre krótkie odcinki przejeżdżamy po trawie. Generalnie
zjazd w tych warunkach jest wspaniałą zabawą urozmaiconą o
niespodzianki związane grubością śnieżnej warstwy. Kamil
nawet wykonał efektowne hamowanie na skalnym rumoszu. O dziwo,
na nartach dojeżdżamy niemal do samego parkingu wykorzystując
spłachcie śniegu zalegające w przydrożnym rowie a przerwy
miedzy poszczególnymi płatami przejeżdżamy rozpędem po
zalegających tam liściach. Wszyscy szczęśliwie i cało
docierają na dół. Pakujemy sprzęt i ruszamy w drogę
powrotną. Tomanki jadą jeszcze do browaru z Żywcu pokosztować
piwa, my natomiast do domu podziwiając jeszcze kolorystykę gór
w zachodzącym słońcu.
Wyjazd
- Beskidy
Uczestnicy:
Jan Kieczka
20 04 2003
r.
Choć
była to niedziela wielkanocna zdecydowałem się pojechać w
góry. Początkowo chciałem poszukać jskini w 3 Kopcach ale
przerażająca ilość ludzi w rejonie Szyndzielni i Klimczoka
sprawiły, że praktycznie uciekłem z tamtąd do Szczyrku. Była
godzina 16.00 jak wyruszyłem w kierunku jaskini Malinki. Op
parkingu do jaskini szedłem pieszo a z powrotem zjeżdżałem na
nartach. Ale już dawno nie było takiej zimy żeby jeszcze w
kwietniu pośmigać na tym wspaniałym wynalazku. Jaskinia jak na
warunki beskidzkie mile mnie zaskoczyła. Piękne tektoniczne
płyty. Zupełnie coś innego niż w Jurze. Spenetrowałem chyba
jej każdy zakątek. Po akcji pojeździłem sobie na nartach po
stokach Salmopolu. Było ekstra.
Wyjazd
(kursowy) do Lutowca
Uczestnicy: Agnieszka Szmatłoch,
Grzegorz Przybyła, <u>Wojtek Wyciślik</u> , Asia Maciejowska,
Tomek Jaworski, Rafał Kisielewicz, Jan Kieczka, Damian
Szołtysik, Arek Piegza, Krzysztof Kubocz oraz nowi członkowie
klubu (razem 16 osób)
13 04 2003 r.
W piękny kwietniowy poranek
zebraliśmy się na Wirku koło naszego klubowego magazynu i po
przepakowaniu sprzętu wyruszyliśmy w okolice Mirowa. Piękna
słoneczna pogoda zapewniała nam dobry humor, a plan wyjazdu
zapowiadał wiele atrakcji. Dojazd na miejsce trwał około
godziny.
Po
znalezieniu odpowiedniego miejsca do „biwakowania”
przystąpiliśmy do działania. Wyjazd nasz miał charakter
szkoleniowy, dla kursantów kursu taternictwa jaskiniowego. W
celu sprawniejszego przeprowadzenia zajęć podzieliliśmy się
na dwie grupy.
Pierwsza grupa doskonaliła
umiejętność poręczowania, a także zapoznawała się z
technikami zakładania stanowisk asekuracyjnych.
Druga grupa zajęła się
technikami związanymi ze wspinaczką powierzchniową.
Poznaliśmy między innymi sposoby zakładania stanowisk
asekuracyjnych, techniki asekuracji w ścianie, zakładanie i
realizacje zjazdów linowych.
Gwoździem programu była nauka
zakładania stałych punktów asekuracyjnych (spitów i HS-ów).
Dzięki Arkowi mieliśmy okazję zapoznania się z techniką
wiercenia wiertarką spalinową co stanowiło nie lada atrakcje
(szczególnie dla dziewczyn). Poza tym „zabijaliśmy” spity
metodą tradycyjną, tzn. przy użyciu młotka i spitownicy.
Zajęcia w plenerze trwały do
godziny 18. Powrót do domu przebiegał bez większych
problemów.
Wyjazd ten stanowił niejako
„otwarcie sezonu” skałkowego. Poza tym dokonaliśmy
również uroczystego otwarcia „sezonu grilowego”, co
wszystkim przyniosło wiele radości i pysznych, niezapomnianych
wspomnień.
Wyjazd
do jaskiń Kasprowa Wyżnia , Średnia i Ńiżna.
Uczestnicy: <u>Damian
Szołtysik</u>, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Michał Kuszewski, Piotr Świerc, Janusz
Rudol, Jan Kieczka, Ania (KKS).
29 03 2003
Dwoma
autami jedziemy do Zakopca. Stąd ruszamy do jaskiń Kasprowych.
Rudi z Anią pójdą do Kasprowej Niżnej a pozostała szóstka
do Kasprowej Wyżniej i Średniej. Odszukujemy otwór Wyżniej.
Zakładaliśmy szybkie przejście obu jaskiń lecz okazało się,
że próg wyjściowy w Wyżniej jest zalodzony (właściwie był
to lodospad). Jasiu przy pomocy Tomka przechodzi na granicy
odpadnięcia próg. Wtedy dopiero likwidujemy zjazd i wychodzimy
drugim otworem jaskini. Jest już ciemno. Teraz ciekawy zjazd z
turni w dół. Jasiu zjeżdża na przykrótkiej linie (60 m).
Starcza co do centymetra. Ja zakładam zjazd z drugiej liny. Nie
robimy przepinek. Wszyscy zjeżdżają szczęśliwie w dół, na
koniec Tomek, likwiduje zjazd. Akcja do Kasprowej Średniej
przebiega już bez problemów. Jasiu zakłada zjazd i wkrótce
cały zespół osiąga dno jaskini. Studnia jest pięknie myta
choć nieco pochylona. Po pamiątkowym zdjęciu wszyscy mykają
do góry. Przed północą zaczynamy dość uciążliwe
schodzenie mikstowym w tych warunkach terenem. Przed drugą
jesteśmy przy autach, gdzie czekał zmarznięty Rudi z Anią.
Akcja w Kasprowej Niżnej skróciła im się ze względu na
zalaną Złotą Kaczkę. Natomiast jazda powrotna autem była
horrorem ze względu na gęstą mgłę i coraz większe
zmęczenie i senność. Jakoś szczęśliwie jednak docieramy nad
ranem do domu.
Zjazd
na nartach z Babiej Góry
Uczestnicy: <u>Damian</u>
i Kamil Szołtysik, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska.
23 03 2003
r.
Wyjeżdżamy
o ósmej z Rudy. Jedziemy autem do Zawoji. W planie mamy wejście
z przełęczy Krowiarki na Babią Górę a następnie zjazd na
nartach (Kamil na snowboardzie) z szczytu przez przeł Brona,
Markowe Szczawiny a następnie narciarskim szlakiem do Zawoji
Lajkonik. Zima już mocno ustępowała wiośnie i zbocza
schodzące do doliny Zawoji były już zielono-szare, jedynie
Babia Góra (1725) stanowiła jedną białą bryłę. Wywożę
wszystkich na przełęcz (droga była już przejezdna). Nim
zjedzą i przygotują się do wyjścia ja zwożę auto właśnie
do Zawoji Lajkonik. Stawiam auto po prostu na poboczu drogi nie
daleko hotelu Lajkonik. Teraz biegnę do góry na przełęcz
licząc, że podrzuci mnie jakiś jadący do góry samochód.
Może po 2 km biegu zatrzymuje się facet z babką i podwożą
mnie na przełęcz. Po 15 minutach ruszamy w drogę na Babią.
Idzie tam już kilkunastu ludzi.
Narty
niesiemy na plecakach a w podejściu pomagamy sobie kijkami.
Pogoda jest wyśmienita. Najpierw przez las a od Sokolicy przez
kosówkę podchodzimy coraz wyżej. Po północnej stronie jak
okiem sięgnąć Beskidy a na południu piła tatrzańskich
szczytów. Niebo granatowe, świat zalany słonecznym blaskiem.
Po prostu chce się żyć. Szybko zdobywamy wysokość. Po dwóch
godzinach stajemy na szczycie, gdzie było kilkunastu ludzi,
głównie narciarzy na skiturach. Tu spożywamy posiłek i może
po godzinie rozpoczynamy cudowny zjazd w dół. Najpierw po
sprasowanym śniegu, następnie po kosówce na przemian w twardym
na przemian w miękkim śniegu aż osiągamy przełęcz Brona.
Każdy z nas zalicza jakiś ciekawy upadek. Asia w dodatku jest
bardzo słyszalna przy tej okazji. Z samej przełęczy mamy
kawałek stromego odcinka, który każdy z nas pokonuje na swój
sposób. Najlepiej sobie poradził Kamil na snowboardzie. Tomek
natomiast szukał narty po upadku w kosówce poniżej. Dalej
zbocze staje się bardziej łagodne i bez problemów osiągamy
schronisko Markowe Szczawiny. Stąd kawałek niebieskim szlakiem
(moje długie, biegowe kijki okazały się wspaniałe na poziome
odcinki) a następnie szlakiem narciarskim wiodącym do Zawoji
Lajkonik. Szlak ten jest przetarty przez narciarzy choć nikogo
tu nie spotykamy. Cudownym, urozmaiconym zjazdem podążamy w
dół. To lasem, to przez małe polanki i leśne dukty osiągamy
Sulową Cyrhlę. Tu trochę szukamy dalszej drogi ale wkrótce
kontynuujemy zjazd właściwym traktem. Za Rybnym Potokiem
wjeżdżamy na drogę. Śniegu coraz mniej. Dosłownie po
ostatnich spłachciach śniegu dojeżdżamy do drogi wiodącej z
przeł. Krowiarki a tym samym do pozostawionego tam samochodu. Z
szczytu do tego miejsca zjechaliśmy około 9 km. Dalej piękna
pogoda. Babia Góra nadal skąpana w coraz szybciej zachodzącym słońcu a my, choć z żalem opuszczamy ten piękny
zakątek zadowoleni z przeżycia kolejnej górskiej przygody.
Jaskinie Gór Sokolich
Uczestnicy:
Adam Szmatłoch, Jan Kieczka
15 - 16 03
2003 r.
Wyjechaliśmy
z Rudy Śląskiej ok 10.00 rano w sobotę pojazdem marki Cadillac
125 p z zamiarem dotarcia w Sokole Góry. Na miejscu Jasiu bez
większego zastanawiania wjechał do rezerwatu ponieważ pisało:
"Nie dotyczy ALP" a on właśnie jest leśnikiem.
O godz
15.00 zaczęliśmy zwiedzanie jaskiń. Począwszy od jaskini
Koralowej po przez Wszystkich Świętych (przejście Baku,
zwiedzenie jaskini Olsztyńskiej i powrót do Wszystkich
Świętych), następnie j. Urwista, Studnisko, Pod Sokolą
Górą.
W jaskini
Koralowej wspinaliśmy się do Waru. Prowadził Jan. Wpisaliśmy
się do puszki zostawionej przez JOPR.
W
pozostałych jaskiniach zwiedzaliśmy ciągi główne i niektóre
boczne korytarze.
Po
zrobieniu wszystkich jaskiń o godz.1.00 w nocy wróciliśmy do
auta i pojechaliśmy do Mirowa. Po przespanej mroźnej nocy w
aucie zjedliśmy śniadanie i poszliśmy szukać jaskini ks.
Borka co zajęło nam sporo czasu i wprowadzało w ekipie duże
napięcie emocjonalne. W końcu, ok. godz. 14.00 znaleźliśmy
"przeklęty" otwór. Zwiedziliśmy jaskinię i z
uśmiechem na ustach wróciliśmy do domu.
Narty – Beskidy
Uczestnicy: <u>Damian
Szołtysik</u>, Henryk Tomanek.
16 03 2003
r.
Wyjeżdżamy
wcześnie. Dojeżdżamy do Brennej do końca drogi pod Beskidem
Węgierskim. Na wszelki wypadek zabraliśmy i biegówki i
zjazdówki. Śniegu jest dużo więc wyciągamy zjazdówki.
Zakładamy je na plecaki z boku i ruszamy w górę. Idziemy nie
przetartym traktem. Dawniej wiódł chyba tędy jakiś szlak,
gdyż na drzewach są stare zamalowane znaki.
Błogosławieństwem są długie kijki. Gdy zapadam się
głęboko w śniegu mogę spokojnie wywindować się w górę.
Niespełna półtora godziny zajmuje nam podejście na Kotarz
(957). Tu zakładamy narty i pędzimy znanym nam szlakiem w
dół. Następnie skręcamy na czarny szlak wiodący do Brennej.
Wiedzie on poziomo lub lekko w górę. Przy pomocy długich
kijków robię dalekie odbicia. Ostatni odcinek szlaku wiedzie
mocno z góry. Dojeżdżamy do wyciągu w centrum Brenny i po
bardzo mokrym i ciężkim śniegu zjeżdżamy w dół. Potem
niestety narty musimy zdjąć i 4 km iść pieszo do samochodu.
Cała wycieczka zajęła nam 5 godzin.
Samotny wyjazd na Orlą Perć
Uczestnik: <u>Jan
Kieczka</u>
8 03 2003 r.
Samotny,
gdyż nikt nie miał czasu żeby ze mną jechać, a ja miałem
potrzebę się wyżyć. Zastanawiałem się czy dam sobie radę
ale zew gór był silniejszy i mimo lekkiej gorączki i nie
najlepszego samopoczucia o godzinie 330 rano
wyruszyłem moim autem. Trasa biegła z Pszczyny przez Bielsko,
Suchą, Rabkę do Zakopanego. O godzinie 620 rano
byłem już w Zakopcu. Potem wszystko potoczyła się szybko.
Autobusem do Kuźnic, kolejką na Kasprowy no i byłem już w
górkach. O godz. 800 zrobiłem sobie pamiątkowe
zdjęcie no i strzałeczka - cel - Orla Perć. Pierwsze
komplikacje były już pod Świnicą. Ktoś idący przede mną
pomylił szlak i zamiast przedeptać drogę na Świnicę
przedeptał ją na niższy o 2 m garb przed Świnicą. Ja
oczywiście przedeptałem dalej aż na główny wierzchołek.
Potem nie było już tak łatwo. Szlak nie był już przetarty.
Musiałem kombinować sam i tu poczułem się trochę samotnie
ale musiałem sobie radzić. Cały czas towarzyszyło mi pytanie
czy dobrze zrobiłem, że pojechałem sam. Parę razy nie byłem
pewny czy pchać się dalej. W końcu jednak się
przezwyciężyłem i ani się spostrzegłem byłem już na Zawracie. No i wpakowałem się już na dobre. Szedłem jak
burza. Prawie nie jadłem i nie piłem. Lekki stres i adrenalina
nie pozwalały o tym myśleć. Zresztą później poskutkowało
to gwałtownym spadkiem formy. Zanim to jednak nastąpiło
zdobyłem po drodze Kozi Wierch (godz. 1500). Tu
podjąłem decyzję o schodzeniu w dół żlebem Kulczyńskiego.
Akcję zakończyłem przed Granatami. Myślałem nawet o biwaku,
lecz zaczęła się psuć pogoda więc nie chciałem ryzykować.
Po zejściu do Czarnego Stawu zaczął się kryzys - efekt
niedoboru płynów i żywności. Tak opadłem z sił, że do
Zakopanego praktycznie się zaczołgałem, ale było super. Z
Zakopanego jechałem 3 godziny do domu. Moje reakcje były
spóźnione - o mało przejechałbym kota no i w ogóle.
Gdy tylko
sytuacja będzie sprzyjać dokończę resztę perci, mam
nadzieję, że nie sam. Choć z drugiej strony jest to pewne
utrudnienie. Wszystko robiłem "na żywca" z wyjątkiem
jednego miejsca gdzie użyłem liny do zjazdu, gdyż było zbyt
stromo.
Wyjazd do Jaskini Miętusiej Wyżniej
Uczestnicy:
Janusz Rudol, <u>Tadek Leńczyk</u>
8 03 2003 r.
8 marca 2003 roku wybraliśmy się z kolegą do
jaskini Miętusiej Wyżniej. Pogoda wymarzona: słońce, zero
wiatru, czyste niebo, no i o opadach – jakichkolwiek – nie ma
mowy. Śniegu co prawda dużo, ale stada grotołazów wytorowały
w dolinie Miętusiej całkiem solidny trakt.Na akcję wyruszyliśmy już po
południu, z zamiarem szybkiego uporania się z problemem. Po
małych kłopotach ze znalezieniem otworu, w końcu dotarliśmy
na miejsce. Oczywiście nikt z nas w tej jaskini jeszcze nie
był, a zamiast jednej wydeptanej ścieżki w kierunku Małej
Świstówki były trzy, z czego jedna prowadziła w zimne i mokre
objęcia niewiarygodnych ilości śniegu (chyba komuś innemu
też się pomyliło ).Tam doceniliśmy piękną i
słoneczną pogodę która oszczędziła nam pewnych wrażeń
związanych z zimowym przebieraniem się. Po szybkim pokonaniu
prożka pod otworem, wstąpiliśmy ( wiem że wyraz
„wstąpiliśmy” brzmi trochę patetycznie, ale co mi tam ) do wnętrza jaskini. I tu druga wpadka. Zamiast iść w prawo,
poszliśmy w lewo. Ktoś namalował strzałkę, wskazującą
kierunek do wyjścia, nad bocznym I CIASNYM korytarzykiem, w
który oczywiście wdepnęliśmy. Na zorientowanie się, że coś
tu nie pasuje, straciliśmy około 45 minut, trochę ( !!! ) potu
i znacznie obniżyliśmy limit niecenzuralnych wyrazów na tę
akcję.I tyle kłopotów. Dalej już bez
problemu poprzez Salę Matki Boskiej doszliśmy do miejsca, gdzie
w lewo idzie króciutki korytarz prowadzący do studni którą
zjechaliśmy na Suche Dno. Szybko wyszliśmy z powrotem, po czym
pozostawionym na chwilę głównym ciągiem doszliśmy do
pierwszego syfonu. Błotny Syfon, bo tak to coś, ktoś kiedyś
nazwał, wygląda dokładnie tak, jak się nazywa. Co prawda
deski ułożone na spągu pomagają w pokonaniu tej mokrej
przeszkody, ale nie liczcie na to, że uda wam się pokonać go
„suchą stopą”. Dalej szybki zjazd i drugi syfon zwany
Syfonem Paszczaka. Po problemach z lewarowaniem tego syfonu,
postanowiłem mimo wszystko przepchać się przez niego, co też
mi się udało. Tu jednak postanowiliśmy zawrócić. Na naszą
decyzję wpłynął brak czasu i niechęć kolegi do nurkowania w
błotnistej breji ( nie powiem – trochę go rozumiem ). Potem
zawróciliśmy tą samą drogą do wyjścia ( oczywiście
pominęliśmy już Suche Dno ). Z jaskini wyszliśmy po
północy. Szybko przebraliśmy się i udaliśmy się w kierunku
bazy.
Wyjazd narciarski na Pilsko
Uczestnicy:
Paweł, Kamil i <u>Damian Szołtysik</u>,
2 03 2003 r.
Pogoda
niezła. Ludzi na stokach nie zbyt dużo. Szybko wyjeżdżamy na
Pilsko i różnymi kombinacjami nartostrad zjeżdżamy do
Kamiennej (wyciąg na Płaju nie działał). Warunki narciarskie
mimo kilku wytopionych miejsc dość dobre.
Narty biegowe - Jeseniki
Uczestnicy: <u>Damian
Szołtysiki</u>, Henryk i Adam Tomanek, Manuela Feliks (nie
zrzeszona)
23 02 2003
r.
Celem
naszego wyjazdu jest czeskie pasmo Jeseników. Są to góry
położone w Czechach, niedaleko naszej granicy. Należą już do
Sudetów. Najwyższym szczytem jest Pradziad (1490). Przez długi
czas panują tam dobre warunki narciarskie. Heniek był już tam
trzy razy więc znał ten rejon. Nigdy jednak nie dopisała mu
pogoda. Teraz jest idealna. Lekki mrozik, błękitne niebo,
świat zalany promieniami słońca. Wyjeżdżamy o ósmej z Grzybowic, zabierając tylko narty biegowe. Przez
Kędzierzyn-Koźle i Głubczyce dojeżdżamy do granicy w
Pietrowicach Głubczyckich. Dalej przez Krnów i Bruntal
dojeżdżamy do Małej Moravki i dalej do Hwezdy. Tu na parkingu
(100 Kc) zostawiamy auto a dalej jedziemy autobusem jakieś 6 km
do Ovczarni (18 Kc). Tu droga się kończy. W miejscu tym jest
kilka wyciągów narciarskich a szczyt Pradziada w zasięgu
ręki. Jest tu dużo ludzi w tym wielu narciarzy biegowych. Przez
góry te prowadzi zresztą kilka szlaków narciarskich. Pierwszym
celem jest szczyt Pradziada na którym zbudowano wieżę i
schronisko (szpeci krajobraz). Na nartach podchodzimy na szczyt.
Ja podbiegam i zostawiam towarzyszy za sobą. Spotykamy się na
szczycie. Adam z Manuelą uważają iż nie mają kondycji więc
z Pradziada wrócą do auta i zjadą nim do Małej Moravki gdzie
będą na nas czekać w umówionym miejscu. My natomiast
pójdziemy górami szlakiem (11 km) do tejże miejscowości.
Zjeżdżamy z Pradziada do wyciągów. Żeby zaoszczędzić czasu
wyjeżdżamy orczykiem do góry i po wejściu na rozległy
wierzchołek sąsiedniej góry kierujemy się do szlaku. Śnieg
jest sprasowany i przewiany, twardy jak beton. Jazda
jest trudna a wręcz niebezpieczna. Tracimy stopniowo wysokość.
Niżej zjeżdżamy do lasu. Halsujemy nieco stromym zboczem
jadąc raz twardym raz miękkim śniegiem. Niżej warunki się
poprawiają. Tylko w jednym miejscu zdejmujemy narty a potem
mkniemy w dół. Była to przepiękna jazda i cudowny szlak dla
biegacza. Zbocze łagodnie opadało w dół i można było się
delektować wspaniałą jazdą. Były również śnieżne rynny,
w których trzeba było umiejętnie hamować co na biegówkach
nie jest rzeczą łatwą. Kilka razy nie panujemy nad
szybkością i pędzimy na złamanie karku. Zaliczamy kilka
upadków. Jest to jednak wspaniała przygoda. Dzień miał się
już ku końcowi. Kolejny spektakl kończącego się dnia.
Długie cienie przecinały nasz szlak a śnieg w zachodzącym
słońcu przybierał różne kolory różu. Pachniał las i
śnieg. Jesteśmy coraz niżej. W ostatnich poświatach dnia
docieramy do Moravki. Może ostatnie 2 km idziemy wzdłuż drogi
nim dochodzimy do samochodu. Tomanki idą jeszcze na obiad. Potem
już jedziemy do domu gdzie dojeżdżamy bez problemów ale
późno. Wyjazd zaliczam do bardzo udanych.
Wyjazd w Tatry do jaskiń Śpiących Rycerzy
22 02
2003 r.
W sobotę 22 lutego 2003 o godz. 9:30, jak zwykle spod garażu
Arka, wyruszyliśmy na podbój Jaskini Miętusiej w składzie:
Rysiek Widuch, Tadek Szmatłoch, Arek Piegza, Tomek Jaworski,
Irek Paprotny, Adam Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Daniel Bula
(znany jako sztajger), Grzegorz Przybyła, Piotrek Świerc, no i
Ja. Nastroje: znakomite.
Kiedy dotarliśmy pod Dolinę Kościeliską dobre nastawienie
gdzieś wyparowało. No więc okazało się, że trzeba zmienić
plany, bo w Miętusiej ktoś już urzęduje (biwak). Cóż nam
pozostało, jak nie zdobycie tzw. jaskini sylwestrowej, czyli
Śpiących Rycerzy. Wyjazd ten był o tyle ciekawy, że nie tylko
zobaczyliśmy dwie jaskinie, ale również-dzięki wspaniałej
pogodzie- mogliśmy podziwiać przepiękną zimową panoramę
Czerwonych Wierchów (miejsce moich dawnych „cierpień”). A
wszystko to działo się po drodze na Przysłop Miętusi i dalej
w kierunku otworu poprzez Dolinę Małej Łąki.
Cóż mogę powiedzieć o samych jaskiniach: Rysiek stwierdził,
że one mają tylko początek, no i tutaj muszę Go poprzeć.
Trzeba było trochę wysiłku, żeby podejść pod otwór niżej
leżącej jaskini, ale to nic w porównaniu z walką w gumowcach
w podchodzeniu do Wyżniej.Co prawda było parę osób zawiedzionych zaistniałą sytuacją
(w szczególności Daniel, nastawiony na poważną co
najmniej dziesięciogodzinną akcję czuł pewien niedosyt), ale
myślę, że mimo wszystko warto było pojechać. Nie zabrakło
oczywiście świetnej atmosfery, która zawsze już towarzyszy
naszym wyjazdom. Myślę, że jest to jeden z ważniejszych
elementów naszych wspólnych „wypraw”. Nie mogło
oczywiście zabraknąć komentarzy ze strony naszego kochanego
instruktora w sprawach, że tak to ujmę „intymnych”, no ale
cóż przyzwyczaiłam się już do tego, będąc jedną z aż
dwóch dziewczyn uczestniczących w kursie. Aha muszę dodać,
iż nawet język jaskiniowców staje mi się coraz bardziej
bliski-trudno bronić pięknej polszczyzny z tak małym
poparciem. Misterem wyjazdu został jednogłośnie Daniel, który
urzekł wszystkich swoim niecodziennym jaskiniowym kombinezonem w
wersji wizytowej.
Porównując ten wyjazd z poprzednimi: no cóż, jednak Zimna
najgłębiej zapadła w moim sercu. Wrażenia jakie tam
doznałam na długo pozostaną powodem moich powrotów do
„świata jaskiń”. Aczkolwiek te dwie jaskinie: Śpiących
Rycerzy i Śpiących Rycerzy Wyżnia wzbogacą jakoś naszą
działalność speleologiczną, nawet jeśli będą pozycjami 9 i
10 na liście obowiązkowych ośmiu jaskiń.
Asia Maciejowska
Wyjazd narciarski do Szczyrku
Uczestnicy: <u>Damian</u>,
Kamil, Paweł, Teresa Szołtysik, kilku innych spoza klubu.
4 - 8 02
2003 r.
Przebywamy
na naszej bazie beskidzkiej w Szczyrku dolnym (u byłego członka
klubu - Krzyśka Hilusa). Przez kilka dni szusujemy na nartach na Skrzycznym, Pośrednim, Beskidku i w Biłej. Warunki
zróżnicowane (najgorzej na Skrzycznym). Ludzi o dziwo jak na
okres ferii mało. Wieczorami gramy w siatkówkę lub w
koszykówkę w sali gimnastycznej miejscowej szkoły lub chodzimy
na basem COS. Porządek dnia był nieco zmieniony z uwagi na
niemal całonocne dyskusje przy napojach. Ogólnie było OK.
Wyjazd w Tatry Słowackie i Słowacki Raj
Uczestnicy: <u>Damian
Szołtysik</u>, Henryk Tomanek
28 - 31 01
2003 r.
Do Białego Potoku drogę "skracamy"
jadąc przez przeł. Glinne, słowacką Orawę do naszego
Chochołowa. Były trudne warunki (opady śniegu). Istotnie jest
trochę krócej lecz jedzie się dłużej. Śpimy u pani
Glizdowej na Białym Potoku (dowiadujemy się o tragedii na
Rysach). Nazajutrz jedziemy do Łysej Polany a dalej do Javoriny.
Tu na prakingu przy wyciągu zostawiamy auto i idziemy do dol.
Jaworowej. Celem jest Lodowy Szczyt (2630). Mamy sprzęt biwakowy
i planujemy spać w górnych partiach doliny by w dniu następnym
wyjść na górę i wrócić. Przed zapadnięciem zmroku czeka
nas niespodzianka. Znajdujemy drewnianą chatę na której
strychu (wejście przez okno po drabinie) urządzamy nocleg.
Nazajutrz pogoda jest piękna.
Wychodzimy z lasu podążając mozolnie w górę.
Śniegu jest w najlepszym przypadku po kolana, często po pas. Po
dwóch godzinach zapadania się w śniegu ostatecznie tracimy
nadzieję na wejście w górę (namiot i resztę zbędnych rzeczy
zostawiliśmy w chacie). W tych warunkach potrzebowalibyśmy na
to znacznie więcej czasu. Decydujemy się wrócić stojąc na
przeciw Jaworzyńskich Turni. Po przetartym szlaku idziemy
szybciej. Z chaty zabieramy rzeczy i schodzimy do Javoriny.
Pogoda się załamała. Sypie śniegiem, widoczność
ograniczona. Z Javoriny jedziemy więc do Słowackiego Raju. Noc
spędzamy na kampingu Podlesok (w domku - 25 KS/głowę).
Następny dzień przechodzimy przeuroczymi szlakimi - Sucha Bela
- Maly Kysel - Klastorisko - przełom Hornadu - Podlesok. Szlaki
biegną wąwozami o często pionowych i przewieszonych ścianach.
Wiele lodospadów okupywanych przez polskich i miejscowych
wspinaczy. Jest tu kilka jaskiń lecz kończą się po kilku
metrach. Rzeka Hornad jest zamarznięta więc skracamy sobie
drogę idąc po lodzie. Rzeka wije się między skałami tworząc
malowniczy przełom, naprawdę warto się tu wybrać. Czasem
zakładamy raki by przejść po zalodzonych drabinkach. Po
całodniowej wędrówce wracamy na kamping i wracamy do domu
jadąc przez Łysą Polanę i Kraków.
Narty biegowe – Trójstyk
Uczestnicy: <u>Damian
Szołtysik</u>, Henryk Tomanek
19 01 2003
r.
Zima tego roku jak dotąd
była uboga w śnieg. Jechać w góry by stać w kolejkach a
potem jeździć po lodzie nie zbyt mi się uśmiechało.
Wymyśliłem więc wycieczkę na nartach biegowych po
przygranicznych terenach górskich Polski i Czech. W słoneczny
niedzielny ranek jedziemy do Jaworzynki. Tam zostawiamy auto i
ruszamy na nartach do oddalonej o kilkaset metrów granicy.
Śnieg jest twardy i zmrożony. Z góry od razu uzyskuję nie
złą szybkość. Kilka razy padam, a przy jednym z upadków
wybijam nawet palec w ręce. Heniek jedzie wolniej ale i
ostrożniej. W chwilę potem jesteśmy przy obelisku w kształcie
trójkąta. Tu łączą się granice Polski, Czech i Słowacji.
Wiedzie tu nawet jakiś szlak rowerowy. Dalej idziemy granicą
przez góry. Z drugiej strony kilka metrów od granicy znajdują
się zabudowania czeskiej wioski Hracva. Zjazdy w dół odbywają
się halsami. Musimy walczyć o utrzymanie się
na deskach. To
przez las, to przez górskie polany dochodzimy do żółtego
szlaku wiodącego do czeskiej wioski Bukowiec. W chwilę
później przy strażnicy Jaworzynka wjeżdżamy do Czech.
Dochodzimy, bądź zjeżdżamy do rozległych polan, skąd
roztaczał się daleki widok na czeskie Beskidy. Przemierzaliśmy
je dwa lata temu na rowerze. Teraz zielonym szlakiem jedziemy w
dół w stronę Bukowca. Są to ciekawe zjazdy. Słońce powoli
przechylało się na zachodni horyzont. Nadspodziewanie szybko
osiągamy przejście graniczne Bukowiec – Jasnowice. O dziwo
jesteśmy bardzo skrupulatnie sprawdzeni przez obu
funkcjonariuszy. Za przejściem wchodzimy na żółty szlak
wiodący równolegle do granicy w stronę Jaworzynki. Zapinamy
narty i w miarę szybko zmierzamy do tej miejscowości. Dzień
dobiegał końca i w lesie było coraz ciemniej. Przejeżdżamy
kilka zamarzniętych strumyków i dwa zawalone częściowo
mostki. Następnie wychodzimy na rozległe polany, przez które
dochodzimy do zabudowań Jaworzynki. Przez pola między domami
dojeżdżamy do kościoła w Jaworzynce a tym samym do parkingu,
gdzie stał nasz samochód. W sam raz. Na zachodzie gasły
właśnie ostatnie łuny zachodu. Szczęśliwi z tak pięknie
spędzonego dnia pakujemy się i szczęśliwie wracamy do domu (zdjęcia
z wyjazdu)
do góry
Biwak zimowy – masyw Policy
Uczestnicy: <u>Damian
Szołtysik</u>, Tadeusz Leńczyk, Sebastian Śmiarowski.
11 01 2003
r.
Już od
chyba 10 lat kolega z Speleoklubu Bielsko Biała – Jurek
Ganszer (Prymula) organizuje w styczniu biwaki zimowe w różnych
rejonach naszych Karpat. Na biwak ten zjeżdżają się ludzie z
różnych klubów jaskiniowych i wysokogórskich. Przy wspólnym
ognisku trwają dyskusje na różne tematy ale przede wszystkim
na te dotyczące gór. Za każdym razem coś stawało mi na
przeszkodzie. Teraz jednak postanowiłem pojechać razem z dwoma
wymienionymi wyżej kolegami z Klubu. Jeszcze w dniu wyjazdu,
rano biegnę do dentysty wyrwać bolący strasznie ząb. Po
powrocie koledzy już na mnie czekają. Nie zwlekając ruszamy w
drogę. Przez Wadowice dojeżdżamy do Sidziny. Tu u kolegi z
studiów zamierzam zostawić auto. W ośrodku jednak już nie
pracuje i sprawę załatwiam pozytywnie z kierownikiem. O
czternastej wyruszamy z plecakami ośnieżoną drogą na
Zubrzycką przełęcz. Świeci słońce a każde mijane drzewo
tonie w kiściach zmrożonego śniegu. Bez pośpiechu
dochodzimy do przełęczy. Tu skręcamy na północ na niebieski
szlak wiodący na Policę przez Czyrnic (1318). Na tym właśnie
szczycie umówieni byliśmy na biwak. Z przełęczy wiedzie
wyraźny ślad ludzi, którzy musieli przechodzić tu niedawno.
Podążamy szlakiem. Krótki zimowy dzień dobiegał końca.
Słońce schowało się za lasami porastającymi góry.
Tylko
różowe zorze przedłużały jasność. Pod szczytem doganiamy
kilkuosobową grupę grotołazów z Brzeszcza. Tuż pod obłym
wierzchołkiem góry było rozbitych kilka namiotów. Las był tu
rzadszy i namioty stawiało się po prostu między świerkami.
Trochę dalej znajdowała się polana lecz wiał tam
nieprzyjemny, mroźny wiatr. Między drzewami było cicho i
przytulnie. Rozbijamy namioty po uprzednim udeptaniu lub
usunięciu śniegu. Miałem tylko mały letni namiocik bez
tropiku. Szybko więc jestem gotowy do zagospodarowania się w
środku. Noc zapowiadała się mroźna. Ubieram od razu moją
solidną kurtkę puchową i od razu czuję się świetnie. W
między czasie dochodzą coraz liczniejsze grupy ludzi z
„wszystkich stron świata”. Szykujemy miejsce na ognisko i
przynosimy drewno. Jeden z kolegów ma benzynę i dzięki niej
rozpalamy ognisko. O ósmej Jurek wygłasza krótkie
przemówienie a potem już tylko grzejemy się przy ognisku,
smażymy kiełbaski tudzież popijamy piwko. Spotykamy tu także
dwóch gości z Speleotreku Ruda Śląska. Było tu również
kilku znajomych (Piotr Gawłowski, Beata i Sitarze i kilku
innych). Przed północą kładziemy się spać. Ubieram wszystko
co zabrałem na wyjazd i nie powiem, żeby było mi gorąco ale
też nie trzepią mną dreszcze. Jak się nazajutrz
dowiedziałem temperatura dochodziła w nocy do minus dwudziestu
stopni.
12 01 2003
r.
Wstajemy po
ósmej. Jest bajeczna pogoda. Mróz i lazurowe niebo. Zwijamy
namioty. Powstało tu prawdziwe miasteczko namiotowe (było 61
osób). Punktualnie o 9.30 Prymula robi wszystkim wspólne
zdjęcie. Naprawdę są obłędne widoki. Na zachodzie biała
piramida Babiej Góry, dalej całe Beskidy a na południu
poszczerbiona grań Tatr. W dole, w dolinach siedziała biała
mgła i góry wydawały się zawieszone w powietrzu pod
granatowym niebem. Potem wszyscy zaczynają się rozchodzić w
swoje strony. Nasza trójka podąża najpierw na Policę a potem
do schroniska na Hali Krupowej. Co chwilę możemy się
zachwycać przecudną panoramą całych Tatr. Po niespełna
godzinie dochodzimy do schroniska na Hali Krupowej gdzie
przyrządzamy sobie posiłek. Potem już tylko zielonym szlakiem
schodzimy w dół do Sidziny. Pakujemy się do auta i ruszamy w
drogę powrotną. Wkrótce też wjeżdżamy pod oponę chmur i
świat znów staje się szary. Cóż w myślach jednak nadal
możemy pobyć w tym fantastycznym świecie gór. Bez problemu
docieramy do domu kończąc kolejną górską przygodę.
do góry
Wyjazd do jaskini Miętusiej Wyżniej
4 01 2003 r.
Uczestnicy: <u>Damian
Szołtysik</u>, Ryszard Widuch, Michał Kuszewski, Grzegorz
Wilkoszyński.
Ruszamy w
sobotni ranek do Zakopca. Celem wyjazdu jest jaskinia Miętusia
Wyżnia. Byłem w niej przed prawie trzema laty, lecz nie
zwiedziłem wszystkich jej partii. Tym razem mamy zamiar wspiąć
się do najwyższego punktu jaskini, następnie zjechać do
Suchego Dna oraz zobaczyć jak wygląda przejście przez syfony
zamykające drogę do najniższego punktu jaskini.
Autem Ryśka
bez problemów dojeżdżamy na miejsce. Auto zostawiamy na
parkingu a następnie ruszamy przez oblodzoną dolinę
Kościeliską. Przyszła odwilż i śniegu w górach było bardzo
mało lub miejscami nie było go wcale. Dochodzimy do Wantul i tu
kierujemy się do żlebu wyprowadzającego do Wyżniej
Świstówki. Przy końcu żlebu znajdował się otwór jaskini.
Podejście żlebem nie jest zbyt przyjemne. Pod śniegiem
wyczuwamy kamienie, korzenie i inne nierówności terenu. Rysiek
ma kijki, ja czekan a chłopcy nic. Zaczyna prószyć drobny
śnieg i znacznie pogarsza się widoczność. Zapadł zmrok. W
takiej pogodzie i w ciemnościach wątpię czy udało by mi się
trafić do otworu jaskini. Tym razem jednak trafiam bezbłędnie
do celu. Jaskinia znajduje się kilka metrów powyżej w
ścianie. Brak liny. Wspinam się po oblodzonej ściance. U góry
zakładam kolegom poręcz. Wkrótce wszyscy jesteśmy w wstępnej
salce gdzie są dobre warunki do przebrania się. W pół godziny
jesteśmy gotowi do drogi. Dochodzimy do salki Matki Boskiej. Tu
Rysiek łoi do góry komin (ślepy) wiodący do najwyższego
punktu jaskini. Jest to prawie 40 m wspinaczki. Następnie
zjeżdża na linie w dół. U góry nie ma miejsca dla
wszystkich. Po kolei wszyscy wychodzą i zjeżdżają w dół. Ja
idę no końcu asekurując się z zawieszonej liny. W dół
jednak muszę zejść na żywca likwidując linę. Komin jednak
nie jest zbyt trudny. Ściany posiadają dużo dobrych chwytów i
stopni. Dalej zjeżdżamy z progu do Sali Matki Boskiej. Wkrótce
też dochodzimy do korytarza prowadzącego nad studnię
opadającą na Suche dno. Michał poręczuje jako pierwszy
studnię. Zjeżdżamy 40 m w dół. Dno stanowi zawalony
kamieniami korytarz. Według mnie dobre warunki do eksploracji.
Stąd wycofujemy się z powrotem. Idący pierwszy Rysiek uprzedza
nas o niebezpiecznej luźnej wancie. Chowamy się w zakamarki
jaskini i po chwili w dół rusza kanonada spadających kamieni.
Obstrzał jest groźny lecz po chwili luźne kamienie zostały
strącone i możemy spokojnie wychodzić. Cały zespół
wydostaje się do góry. Idziemy dalej. Zjeżdżamy do Błotnego
Syfonu. Jest to okresowy syfon. Tym razem jest prześwit między
stropem a lustrem wody. Ponieważ Michał posiadał tzw. OP 1
więc deklaruje się przejść na drugą stronę ciasnego
przełazu. Po drugiej stronie znalazł węże służące do
lewarowania syfonu. Zelewamy wąż wodą i spuszczamy wodę do
syfonu leżącego niżej. Woda szybko ubywa i wkrótce w syfonie
zostaje tylko mokra glina. Jest tam deska i po niej bardzo szybko
prześlizgujemy się na drugą stronę. Zjeżdżamy studzienką
niżej nad syfon Paszczaka. Tu wody jest znacznie więcej. Leżą
tu wprawdzie dwa pęknięte plastikowe wiadra lecz nie nastawiamy
się na dłuższą akcję. Stąd wycofujemy się tą samą
drogą
do głównego korytarza. Idziemy nim jeszcze do końca jaskini. W
ostatniej salce robimy krótki odpoczynek po czym wycofujemy się
do otworu. Wszystko przebiega sprawnie. Przed północą
jesteśmy przy wyjściu. Jest mglisto i prószy śnieg.
Ostrożnie schodzimy w dół. Aż do Kir idziemy jednak uważnie
z uwagi na lód zalegający pod cienką warstwą śniegu. Z KIr
do domu jedziemy już suchymi drogami.
|