Relacje:RUMUNIA - majówka: Różnice pomiędzy wersjami
(Nie pokazano 21 pośrednich wersji utworzonych przez tego samego użytkownika) | |||
Linia 1: | Linia 1: | ||
{{wyjazd|RUMUNIA: majówka w górach i jaskiniach Apuseni|Michał Wyciślik, Damian i Teresa Szołtysik, <u>Joanna Przymus</u>, Aleksandra Golicz, Łukasz Pawlas, Alicja i Agnieszka Kucharska, Łukasz Majewicz, Ksawery Patryn|30 04 - 04 05 2014}} | {{wyjazd|RUMUNIA: majówka w górach i jaskiniach Apuseni|Michał Wyciślik, Damian i Teresa Szołtysik, <u>Joanna Przymus</u>, Aleksandra Golicz, Łukasz Pawlas, Alicja i Agnieszka Kucharska, Łukasz Majewicz, Ksawery Patryn|30 04 - 04 05 2014}} | ||
− | |||
− | |||
− | |||
− | + | [[Grafika:Obozowisko.jpeg|300px|thumb|right|Obozowisko <small>''fot. D.Szołtysik''</small>]] Naszym celem były Góry Zachodniorumuńskie (Munţii Apuseni), jeden z łańcuchów Karpat. W najwyższej części Gór Apuseni, Masywie Bihor znajduje się ,,królestwo karpackiego krasu”, czyli obszar krasowy z Płaskowyżem Padis zbudowanym z mezozoicznych wapieni i dolomitów, na którym podjęliśmy swoją wyjazdową działalność. Plan był prosty – jedziemy do Rumuni, wykorzystujemy 4 dni weekendu majowego najintensywniej jak się da i odwiedzamy jak najwięcej jaskiń. Niestety jak to w życiu bywa, same kłody pod nogi i plan ,,sam się” zmodyfikował. | |
− | + | Jako duża grupa podzieliliśmy się na dwa samochody, pierwszy w którym jechał Damian, Teresa, Michał, Ola i Ja wyjechał dość wcześnie, bo około godziny 17 w środę. Drugi z Łukaszem, Łukaszem M. (Lukasem), Alą, Agą i Ksawerym zaczynał swoją podróż praktycznie następnego dnia, jako że Lukas dopiero koło północy przylatywał z Norwegi do Katowic. | |
− | ''' | + | <big>'''Czwartek 01.05'''</big> |
− | + | Przyjechaliśmy na Polanę Glavoi, po godzinie 8 w czwartek. Zjedliśmy śniadanie w zimnej, deszczowej aurze, a potem znudzeni oczekiwaniem ucięliśmy sobie drzemkę. Po pobudce reszty grupy nadal nie było, więc obawiając się, że mogą nie zdążyć rozwiązać niedomówień z Parkiem Narodowym, sami pojechaliśmy do siedziby parku w Pietroasie, gdzie zastaliśmy zamknięte drzwi i śmiesznego psiaka z którym zjedliśmy drugie śniadanie. Po powrocie na polanę nadal nie było połowy naszej grupy. Razem z Michałem i Olą poszliśmy na krótki spacer połączony z rozpoznaniem terenu. [[Grafika:Przed_wejściem_do_jaskini_Neagry.jpeg|300px|thumb|left|Przed wejściem do jaskini Neagry <small>''fot. D.Szołtysik''</small>]] Koło godziny 12 ekipa była już w komplecie i zaczęliśmy planowanie reszty dnia. Wybór padł na Jaskinię Neagrę (Black Cave), która swoją nazwę bierze od czarnego wapienia w którym została wymyta. Dojście do jaskini poprowadzone jest żółtym kropkowanym, a w części paskowanym szlakiem. Na spacer pod otwór zdecydowały się też Teresa, Ala i Aga. (Kiedy my poszliśmy do dziury, one przedłużyły spacer zahaczając o punkt widokowy do jaskini Focul Viu). Pierwsze zjazdy, szybko obdarł nas ze złudzeń, że idziemy do suchej jaskini, lecz mimo to zdecydowaliśmy się osiągnąć dno. Po pokonaniu kilku kaskad (i znacznym przemoczeniu części ekipy) trafiliśmy do rozległych dolnych partii, które wynagrodziły nam całe marznięcie i moknięcie. Natrafiliśmy na duże sale pełne zróżnicowanych nacieków o klasie niespotykanej w Polsce, jak również na długie, kręte, meandrujące korytarze, doskonale wymyte przez wodę i praktycznie pozbawione osadów. Po natrafieniu na pnący się ku górze spąg usypany z głazów (uwaga: ruchomych- niektórzy się o tym przekonali ,,na własne stopy”), część ekipy rozpoczęła odwrót, a reszta, aby nie stać bezczynnie poszła do drugiego syfonu. Wieczorne ognisko z racji późnego powrotu odbywało się w skąpym składzie. | |
− | |||
− | ''' | + | <big>'''Piątek 02.05'''</big> |
− | Był to kolejny dzień, który rozpoczął się pod znakiem dobrej pogody, jednak nasze humory nie były takie pogodne jak pogoda. Okazało się, że niedomówienia z Parkiem Narodowym (ładnie | + | [[Grafika:Norweskie śniadanie.jpeg|300px|thumb|right|Norweskie śniadanie <small>''fot. D.Szołtysik''</small>]] Dojścia z polany Glavoi do jaskiń, które planowaliśmy odwiedzić, są krótkie i w prostym terenie (nie ma porównania z Tatrami), dlatego mogliśmy sobie pozwolić na wysypianie się i marudzenie w śpiworach. Tego dnia, ku naszemu zaskoczeniu wstaliśmy w ładnej pogodzie i słońcu – można było wyciągnąć ubrania z dnia poprzedniego, żeby się wysuszyły. Śniadanie w stylu norweskim zostało zaplanowane przez Lukasa w związku z jego niedawnym powrotem z tego kraju. Do przyrządzenie roladek łososiowych i kanapek z krewetkami została zaangażowana cała ekipa. |
+ | Damian zaplanował wycieczkę wraz z Teresą, Alą i Agą do wąwozu Galbanei, Łukasz zrezygnował z pójścia do jaskini na rzecz trekkingu, co jak się okazało później, nie było aż takim dobrym pomysłem, jako że został przemoczony równie mocno jak my w wodnej jaskini. Ola poszła na spacer w sobie znanym kierunku, ale dzięki szóstemu zmysłowi umknęła ulewie i burzy na czas wracając do namiotu. Reszta – czyli Michał, Lukas, Ksawery i Ja udaliśmy się do najsłynniejszej jaskini tego regionu, czyli Twierdzy Ponoru (Cetăţile Ponorului). Muszę, przyznać, że jaskinia robi wrażenie, wejście do niej prowadzi przez 70 m portal usytuowany na dnie doliny pokrytej (zawalonej) olbrzymimi głazami. Po przejściu przez portal znajdujemy kawałek płaskiego miejsca do przebrania się w pianki, ale w związku z tym, że jaskinia jest częściowo włączona w szlak turystyczny [[Grafika:Twierdza Ponoru, trwers.jpg|300px|thumb|left|Ksawery na trawersie w Twierdzy Ponoru <small>''fot. Ł.Majewicz''</small>]] to stajemy się (choć raczej chłopaki, niż ja) lokalną atrakcją (zdjęcia z turystkami, numery telefonów…). Potem ruszmy w dół do cieku wodnego, który okazuje się, nawet sporą rzeką, klucząc pomiędzy kamieniami, po kolana w wodzie, pokonujemy pierwszy odcinek, który prowadzi do drugiego wejścia do jaskini (czyli idziemy szlakiem dla turystów), po drodze zostawiając tylko jedną krótką linę (nie przewidywaliśmy podniesienia się poziomu wody, ale tak na wszelki wypadek, to nie zaszkodzi). Potem odbijamy w głąb jaskini poruszając się cały czas rzeką, pomiędzy kamieniami, w dół wodospadzików. Większą przeszkodą na naszej drodze okazał się trawers nad dużymi głazami i kotłującą się wodą. Założony bez problemu przez Michała i pokonany przez nas (jakby na to nie patrzeć – jeszcze kursantów) z trochę większym trudem. Z tego miejsca nie posunęliśmy się bardzo do przodu, gdyż trafiliśmy na przejście nad wodospadem prowadzące do pochyłej półki, znowu założyliśmy linę ,,jakby co” i wdrapaliśmy się pochylnią do góry, gdzie na nawisie nad półką znajdował się punkt, lecz nie widzieliśmy kolejnego, Michał i Lukas zdecydowali się zjechać na dół i poszukać z innej perspektywy, misja jednego i drugiego zakończyła się niepowodzeniem, dodatkowo donieśli nam, że w tym miejscu nurt jest [[Grafika:Twierdza Ponoru.jpg|300px|thumb|right|Sesja fotograficzna <small>''fot. Ł.Majewicz''</small>]] znacznie silniejszy niż w poprzednim odcinku i jest o wiele głębiej (żaden nie sięgnął dna). Nie znajdując rozwiązania w jaki sposób dalej pokonać jaskinię, uznaliśmy, że musimy zawrócić (dla potomnych: Lukas z Ksawkiem następnego dnia dowiedzieli się jakie jest rozwiązanie tego odcinka od znajomej z Salvamontu: najlepszy pływak wskakuje do wody, daje się ponieść, aż do następnego punktu, reszta zjeżdża już po linie). Wracając asekurowaliśmy się na linie, która miała być ,,jakby co” i to ,,jakby co” wbrew naszym przewidywaniom nadeszło, moje krótkie nóżki nie zdołały przeskoczyć nad wodospadem, przez co znalazłam się pod nim, po krótkiej, aczkolwiek intensywnej walce z litrami spadającej na głowę wody, udało mi się wynurzyć i skorzystać z pomocy Michała, który już był przy mnie. Dalszy powrót przebiegał bez niespodzianek, mieliśmy dużo czasu w związku z wcześniejszym, niż zaplanowany odwrotem więc zrobiliśmy dwie sesje zdjęciowe (zarówno fotografem jak i kamerzystą na naszej wyprawie był Lukas). Po powrocie na polanę zastaliśmy przemoczoną resztę grupy, tego dnia przy ognisku był obecny prawie cały zespół. | ||
+ | |||
+ | <big>'''Sobota 03.05'''</big> | ||
+ | |||
+ | Był to kolejny dzień, który rozpoczął się pod znakiem dobrej pogody, jednak nasze humory nie były takie pogodne jak pogoda. Okazało się, że niedomówienia z Parkiem Narodowym (ładnie określone przez Damiana jako zawiłości formalne), są niemożliwe do wyjaśnienia, czyli jednym słowem, nie mamy zgody na wejście do jaskiń. Nie chcąc ryzykować mandatem (1000 euro) uznaliśmy, że lepiej zaprzestać działalność jaskiniową i dołączyć [[Grafika:Jaskinia Radesei.jpg|300px|thumb|left|Ekipa w komplecie - Jaskinia Radesei <small>''fot. Ł.Majewicz''</small>]] tego dnia do trekkingowej części ekipy. Razem wybraliśmy się na wycieczkę do wąwozu Somesului Cald. | ||
Jest to szlak składający się z dwóch pętli, mniejszej i większej z niezliczoną ilością odgałęzień. Przez parę godzin, można wędrować zapominając o całym świecie i delektując się bliskością natury. My naszą trasę rozpoczęliśmy od zwiedzenia jaskini Radesei. Wejście do niej ma 15 m wysokości, przez całą jaskinię przepływa potok i to wzdłuż niego ciągnie się szlak. Na końcu jaskinia przechodzi w kanion. W internetowym przewodniku jest napisane, że w tym miejscu uderza nas fala ciepła i światła. Niestety w naszym przypadku było inaczej. Przy wyjściu z jaskini zamiast fali światła spadały na nas strugi deszczu, a zmiana temperatur była nieodczuwalna (czyt. było tak zimno jak w jaskini). Na szczęście ulewa nie była tak duża jak ta, która dopadła poprzedniego dnia część naszej ekipy. Jednak przez cały dzień pogoda była w kratkę i co jakiś czas z nieba kapało nam na głowy. | Jest to szlak składający się z dwóch pętli, mniejszej i większej z niezliczoną ilością odgałęzień. Przez parę godzin, można wędrować zapominając o całym świecie i delektując się bliskością natury. My naszą trasę rozpoczęliśmy od zwiedzenia jaskini Radesei. Wejście do niej ma 15 m wysokości, przez całą jaskinię przepływa potok i to wzdłuż niego ciągnie się szlak. Na końcu jaskinia przechodzi w kanion. W internetowym przewodniku jest napisane, że w tym miejscu uderza nas fala ciepła i światła. Niestety w naszym przypadku było inaczej. Przy wyjściu z jaskini zamiast fali światła spadały na nas strugi deszczu, a zmiana temperatur była nieodczuwalna (czyt. było tak zimno jak w jaskini). Na szczęście ulewa nie była tak duża jak ta, która dopadła poprzedniego dnia część naszej ekipy. Jednak przez cały dzień pogoda była w kratkę i co jakiś czas z nieba kapało nam na głowy. | ||
− | Kolejnym z ciekawych miejsc na jakie natrafiliśmy na szlaku był punkt widokowy ( jedyne 1349m) z którego można było rzucić okiem na okolicę, jak i na kanion, na którego szczycie się znajdowaliśmy. Po bardzo stromym zejściu na dół i przebrodzeniu rzeki, mogliśmy się na nowo wpinać ku górze, zaliczając podobne rozrywki, jak wcześniej. Kawałek od szlaku odwiedziliśmy jaskinię Honu (Palace of Balcazar cave), o długości zaledwie 75m, jednak o znacznie większych rozmiarach, niż moglibyśmy sobie wymarzyć na Jurze, choć należy dodać, że szata naciekowa była na podobnym poziomie. Kolejny punkt widokowy, będący naturalnym | + | Kolejnym z ciekawych miejsc na jakie natrafiliśmy na szlaku był punkt widokowy (jedyne 1349m) z którego można było rzucić okiem na okolicę, jak i na kanion, na którego szczycie się znajdowaliśmy. Po bardzo stromym zejściu na dół i przebrodzeniu rzeki, mogliśmy się na nowo wpinać ku górze, zaliczając podobne rozrywki, jak wcześniej. Kawałek od szlaku odwiedziliśmy jaskinię Honu (Palace of Balcazar cave), o długości zaledwie 75m, jednak o znacznie większych rozmiarach, niż moglibyśmy sobie wymarzyć na Jurze, choć należy dodać, że szata naciekowa była na podobnym poziomie. Kolejny punkt widokowy, będący naturalnym balkonem skalnym, znajdował się znacznie niżej od poprzedniego i widok nie był tak rozległy, jednak można było z niego dostrzec znajdujący się na przeciwległym brzegu kanionu wodospad Moloh. [[Grafika:Kanion.jpg|300px|thumb|right|Ponad kanionem <small>''fot. Ł.Majewicz''</small>]] Dalsza część trasy była monotonna, bo prowadziła tylko w dół i do samochodu. Wróciliśmy dość wcześnie i niektórzy z nas, którzy posiadali za dużo energii poszli na krótką przebieżkę. Tego dnia na ognisku stawiła się cała ekipa, jedząc i rozmawiając do późnej nocy. |
+ | |||
+ | <big>'''Niedziela 04.05'''</big> | ||
+ | |||
+ | Zaskoczeni przez pogodę! Dosłownie!, liczyliśmy na poranne słońce, które umożliwiłoby nam krótki spacer, a perspektywa popołudniowego deszczu nie była taka straszna, gdyż i tak mieliśmy tego dnia wyjeżdżać. Jednak pierwszą rzeczą jaką zarejestrowałam po przebudzeniu były krople deszczu uderzające o namiot. Poszłam spać dalej. Po drugim przebudzeniu sytuacja nie uległa zmianie. Przy trzeciej pobudce sytuacja zmieniła się tylko o nasze burczące brzuchy. Niestety po śniadaniu trzeba było podjąć męską decyzję co robić dalej, spacer nie miał sensu, zresztą i tak było już prawie południe, a spać już nie chciało się nikomu, no więc wybór padł na wczesne pakowanie się ( w deszczu) i koło godziny 13 rozpoczęliśmy powrót. Droga trochę się dłużyła (12h), ale w ramach rozrywki, rozprostowania nóg i napełnienia brzuchów zatrzymaliśmy się na Węgrzech w Tokaju na obiad (obowiązkowy gulasz), na Śląsk zajechaliśmy koło pierwszej w nocy. | ||
− | '' | + | ''ps. zasady ( pisane i niepisane) starania się o pozwolenia na odwiedzanie jaskiń zostały nam dokładnie wyjaśnione, więc służymy pomocą i radą przy wypełnianiu i składaniu wniosków.'' |
− | + | ''Więcej zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FRumunia '' | |
− | '' | + | ''Przymus Joanna'' |
Aktualna wersja na dzień 21:07, 9 maj 2014
RUMUNIA: majówka w górach i jaskiniach Apuseni
Naszym celem były Góry Zachodniorumuńskie (Munţii Apuseni), jeden z łańcuchów Karpat. W najwyższej części Gór Apuseni, Masywie Bihor znajduje się ,,królestwo karpackiego krasu”, czyli obszar krasowy z Płaskowyżem Padis zbudowanym z mezozoicznych wapieni i dolomitów, na którym podjęliśmy swoją wyjazdową działalność. Plan był prosty – jedziemy do Rumuni, wykorzystujemy 4 dni weekendu majowego najintensywniej jak się da i odwiedzamy jak najwięcej jaskiń. Niestety jak to w życiu bywa, same kłody pod nogi i plan ,,sam się” zmodyfikował.
Jako duża grupa podzieliliśmy się na dwa samochody, pierwszy w którym jechał Damian, Teresa, Michał, Ola i Ja wyjechał dość wcześnie, bo około godziny 17 w środę. Drugi z Łukaszem, Łukaszem M. (Lukasem), Alą, Agą i Ksawerym zaczynał swoją podróż praktycznie następnego dnia, jako że Lukas dopiero koło północy przylatywał z Norwegi do Katowic.
Czwartek 01.05
Przyjechaliśmy na Polanę Glavoi, po godzinie 8 w czwartek. Zjedliśmy śniadanie w zimnej, deszczowej aurze, a potem znudzeni oczekiwaniem ucięliśmy sobie drzemkę. Po pobudce reszty grupy nadal nie było, więc obawiając się, że mogą nie zdążyć rozwiązać niedomówień z Parkiem Narodowym, sami pojechaliśmy do siedziby parku w Pietroasie, gdzie zastaliśmy zamknięte drzwi i śmiesznego psiaka z którym zjedliśmy drugie śniadanie. Po powrocie na polanę nadal nie było połowy naszej grupy. Razem z Michałem i Olą poszliśmy na krótki spacer połączony z rozpoznaniem terenu.
Koło godziny 12 ekipa była już w komplecie i zaczęliśmy planowanie reszty dnia. Wybór padł na Jaskinię Neagrę (Black Cave), która swoją nazwę bierze od czarnego wapienia w którym została wymyta. Dojście do jaskini poprowadzone jest żółtym kropkowanym, a w części paskowanym szlakiem. Na spacer pod otwór zdecydowały się też Teresa, Ala i Aga. (Kiedy my poszliśmy do dziury, one przedłużyły spacer zahaczając o punkt widokowy do jaskini Focul Viu). Pierwsze zjazdy, szybko obdarł nas ze złudzeń, że idziemy do suchej jaskini, lecz mimo to zdecydowaliśmy się osiągnąć dno. Po pokonaniu kilku kaskad (i znacznym przemoczeniu części ekipy) trafiliśmy do rozległych dolnych partii, które wynagrodziły nam całe marznięcie i moknięcie. Natrafiliśmy na duże sale pełne zróżnicowanych nacieków o klasie niespotykanej w Polsce, jak również na długie, kręte, meandrujące korytarze, doskonale wymyte przez wodę i praktycznie pozbawione osadów. Po natrafieniu na pnący się ku górze spąg usypany z głazów (uwaga: ruchomych- niektórzy się o tym przekonali ,,na własne stopy”), część ekipy rozpoczęła odwrót, a reszta, aby nie stać bezczynnie poszła do drugiego syfonu. Wieczorne ognisko z racji późnego powrotu odbywało się w skąpym składzie.
Piątek 02.05
Dojścia z polany Glavoi do jaskiń, które planowaliśmy odwiedzić, są krótkie i w prostym terenie (nie ma porównania z Tatrami), dlatego mogliśmy sobie pozwolić na wysypianie się i marudzenie w śpiworach. Tego dnia, ku naszemu zaskoczeniu wstaliśmy w ładnej pogodzie i słońcu – można było wyciągnąć ubrania z dnia poprzedniego, żeby się wysuszyły. Śniadanie w stylu norweskim zostało zaplanowane przez Lukasa w związku z jego niedawnym powrotem z tego kraju. Do przyrządzenie roladek łososiowych i kanapek z krewetkami została zaangażowana cała ekipa. Damian zaplanował wycieczkę wraz z Teresą, Alą i Agą do wąwozu Galbanei, Łukasz zrezygnował z pójścia do jaskini na rzecz trekkingu, co jak się okazało później, nie było aż takim dobrym pomysłem, jako że został przemoczony równie mocno jak my w wodnej jaskini. Ola poszła na spacer w sobie znanym kierunku, ale dzięki szóstemu zmysłowi umknęła ulewie i burzy na czas wracając do namiotu. Reszta – czyli Michał, Lukas, Ksawery i Ja udaliśmy się do najsłynniejszej jaskini tego regionu, czyli Twierdzy Ponoru (Cetăţile Ponorului). Muszę, przyznać, że jaskinia robi wrażenie, wejście do niej prowadzi przez 70 m portal usytuowany na dnie doliny pokrytej (zawalonej) olbrzymimi głazami. Po przejściu przez portal znajdujemy kawałek płaskiego miejsca do przebrania się w pianki, ale w związku z tym, że jaskinia jest częściowo włączona w szlak turystyczny
to stajemy się (choć raczej chłopaki, niż ja) lokalną atrakcją (zdjęcia z turystkami, numery telefonów…). Potem ruszmy w dół do cieku wodnego, który okazuje się, nawet sporą rzeką, klucząc pomiędzy kamieniami, po kolana w wodzie, pokonujemy pierwszy odcinek, który prowadzi do drugiego wejścia do jaskini (czyli idziemy szlakiem dla turystów), po drodze zostawiając tylko jedną krótką linę (nie przewidywaliśmy podniesienia się poziomu wody, ale tak na wszelki wypadek, to nie zaszkodzi). Potem odbijamy w głąb jaskini poruszając się cały czas rzeką, pomiędzy kamieniami, w dół wodospadzików. Większą przeszkodą na naszej drodze okazał się trawers nad dużymi głazami i kotłującą się wodą. Założony bez problemu przez Michała i pokonany przez nas (jakby na to nie patrzeć – jeszcze kursantów) z trochę większym trudem. Z tego miejsca nie posunęliśmy się bardzo do przodu, gdyż trafiliśmy na przejście nad wodospadem prowadzące do pochyłej półki, znowu założyliśmy linę ,,jakby co” i wdrapaliśmy się pochylnią do góry, gdzie na nawisie nad półką znajdował się punkt, lecz nie widzieliśmy kolejnego, Michał i Lukas zdecydowali się zjechać na dół i poszukać z innej perspektywy, misja jednego i drugiego zakończyła się niepowodzeniem, dodatkowo donieśli nam, że w tym miejscu nurt jest
znacznie silniejszy niż w poprzednim odcinku i jest o wiele głębiej (żaden nie sięgnął dna). Nie znajdując rozwiązania w jaki sposób dalej pokonać jaskinię, uznaliśmy, że musimy zawrócić (dla potomnych: Lukas z Ksawkiem następnego dnia dowiedzieli się jakie jest rozwiązanie tego odcinka od znajomej z Salvamontu: najlepszy pływak wskakuje do wody, daje się ponieść, aż do następnego punktu, reszta zjeżdża już po linie). Wracając asekurowaliśmy się na linie, która miała być ,,jakby co” i to ,,jakby co” wbrew naszym przewidywaniom nadeszło, moje krótkie nóżki nie zdołały przeskoczyć nad wodospadem, przez co znalazłam się pod nim, po krótkiej, aczkolwiek intensywnej walce z litrami spadającej na głowę wody, udało mi się wynurzyć i skorzystać z pomocy Michała, który już był przy mnie. Dalszy powrót przebiegał bez niespodzianek, mieliśmy dużo czasu w związku z wcześniejszym, niż zaplanowany odwrotem więc zrobiliśmy dwie sesje zdjęciowe (zarówno fotografem jak i kamerzystą na naszej wyprawie był Lukas). Po powrocie na polanę zastaliśmy przemoczoną resztę grupy, tego dnia przy ognisku był obecny prawie cały zespół.
Sobota 03.05
Był to kolejny dzień, który rozpoczął się pod znakiem dobrej pogody, jednak nasze humory nie były takie pogodne jak pogoda. Okazało się, że niedomówienia z Parkiem Narodowym (ładnie określone przez Damiana jako zawiłości formalne), są niemożliwe do wyjaśnienia, czyli jednym słowem, nie mamy zgody na wejście do jaskiń. Nie chcąc ryzykować mandatem (1000 euro) uznaliśmy, że lepiej zaprzestać działalność jaskiniową i dołączyć
tego dnia do trekkingowej części ekipy. Razem wybraliśmy się na wycieczkę do wąwozu Somesului Cald.
Jest to szlak składający się z dwóch pętli, mniejszej i większej z niezliczoną ilością odgałęzień. Przez parę godzin, można wędrować zapominając o całym świecie i delektując się bliskością natury. My naszą trasę rozpoczęliśmy od zwiedzenia jaskini Radesei. Wejście do niej ma 15 m wysokości, przez całą jaskinię przepływa potok i to wzdłuż niego ciągnie się szlak. Na końcu jaskinia przechodzi w kanion. W internetowym przewodniku jest napisane, że w tym miejscu uderza nas fala ciepła i światła. Niestety w naszym przypadku było inaczej. Przy wyjściu z jaskini zamiast fali światła spadały na nas strugi deszczu, a zmiana temperatur była nieodczuwalna (czyt. było tak zimno jak w jaskini). Na szczęście ulewa nie była tak duża jak ta, która dopadła poprzedniego dnia część naszej ekipy. Jednak przez cały dzień pogoda była w kratkę i co jakiś czas z nieba kapało nam na głowy.
Kolejnym z ciekawych miejsc na jakie natrafiliśmy na szlaku był punkt widokowy (jedyne 1349m) z którego można było rzucić okiem na okolicę, jak i na kanion, na którego szczycie się znajdowaliśmy. Po bardzo stromym zejściu na dół i przebrodzeniu rzeki, mogliśmy się na nowo wpinać ku górze, zaliczając podobne rozrywki, jak wcześniej. Kawałek od szlaku odwiedziliśmy jaskinię Honu (Palace of Balcazar cave), o długości zaledwie 75m, jednak o znacznie większych rozmiarach, niż moglibyśmy sobie wymarzyć na Jurze, choć należy dodać, że szata naciekowa była na podobnym poziomie. Kolejny punkt widokowy, będący naturalnym balkonem skalnym, znajdował się znacznie niżej od poprzedniego i widok nie był tak rozległy, jednak można było z niego dostrzec znajdujący się na przeciwległym brzegu kanionu wodospad Moloh.
Dalsza część trasy była monotonna, bo prowadziła tylko w dół i do samochodu. Wróciliśmy dość wcześnie i niektórzy z nas, którzy posiadali za dużo energii poszli na krótką przebieżkę. Tego dnia na ognisku stawiła się cała ekipa, jedząc i rozmawiając do późnej nocy.
Niedziela 04.05
Zaskoczeni przez pogodę! Dosłownie!, liczyliśmy na poranne słońce, które umożliwiłoby nam krótki spacer, a perspektywa popołudniowego deszczu nie była taka straszna, gdyż i tak mieliśmy tego dnia wyjeżdżać. Jednak pierwszą rzeczą jaką zarejestrowałam po przebudzeniu były krople deszczu uderzające o namiot. Poszłam spać dalej. Po drugim przebudzeniu sytuacja nie uległa zmianie. Przy trzeciej pobudce sytuacja zmieniła się tylko o nasze burczące brzuchy. Niestety po śniadaniu trzeba było podjąć męską decyzję co robić dalej, spacer nie miał sensu, zresztą i tak było już prawie południe, a spać już nie chciało się nikomu, no więc wybór padł na wczesne pakowanie się ( w deszczu) i koło godziny 13 rozpoczęliśmy powrót. Droga trochę się dłużyła (12h), ale w ramach rozrywki, rozprostowania nóg i napełnienia brzuchów zatrzymaliśmy się na Węgrzech w Tokaju na obiad (obowiązkowy gulasz), na Śląsk zajechaliśmy koło pierwszej w nocy.
ps. zasady ( pisane i niepisane) starania się o pozwolenia na odwiedzanie jaskiń zostały nam dokładnie wyjaśnione, więc służymy pomocą i radą przy wypełnianiu i składaniu wniosków.
Więcej zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FRumunia
Przymus Joanna