Wyjazdy 2015: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 9: | Linia 9: | ||
Pełna relacja ukaże się niebawem w WYPRAWACH. Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGSB | Pełna relacja ukaże się niebawem w WYPRAWACH. Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGSB | ||
+ | |||
+ | {{wyjazd|Babia Góra-skitury|Teresa Szołtysik, Mateusz Górowski, Os.tow,<u>Ola Golicz</u>, |14 02 2015}} | ||
+ | |||
+ | Walentynkowy wyjazd skiturowy dla tych co kochają Zimę. Od słowackiej strony "prawie" żółtym szlakiem wychodzimy w świetnej pogodzie ale już nie tak dobrym śniegu na szczyt i wracamy podobną drogą. Ja byłam tam pierwszy raz w życiu i po tym wyjeździe "mogę polecać wyjazd na Babią wszystkim tym, którzy mają tylko pół dnia na górską akcję" ;)- serio - Rudę Ślaską opuściliśmy po 6:30 rano, szczyt osiągnęliśmy o 11:30, a piwo na dole piliśmy o 13:00. | ||
{{wyjazd|Beskid Mały - skitury|<u>Ola Golicz</u>|11 02 2015}} | {{wyjazd|Beskid Mały - skitury|<u>Ola Golicz</u>|11 02 2015}} |
Wersja z 08:24, 19 lut 2015
GSB na nartach
Dokonałem zapewne pierwszego narciarskiego (skiturowego) przejścia tzw. GSB (Główny Szlak Beskidzki) z Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach. Szlak liczy 500 km i wiedzie przez Beskid Śląski, Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Niski i Bieszczady. Sumaryczna wielkość podejść to 23 km. Jak dotąd było kilka zimowych przejść lecz nie na nartach i nie zawsze w zimowych warunkach. Przejście zajęło mi 18 dni. Trafiłem niemal idealnie w dobre warunki śnieżne bo w pogodę już nie specjalnie. Zaledwie 4 w miarę słoneczne dni to trochę mało do pełni szczęścia. W trakcie wyprawy miały miejsce 2 okresy z dwudniowymi opadami śniegu co w znacznym stopniu ułatwiło ale z drugiej strony utrudniło zadanie. Znacząca warstwa śniegu pozwoliła mi bezpieczniej pokonywać górskie przeszkody a czasem przechodzić na nartach przez poszczególne miejscowości bez zdejmowania ich z nóg z drugiej jednak strony wielokrotnie zmuszała do przecierania szlaku w głębokich śniegach. Śnieg również skutecznie zakrywał znaki na drzewach co zmuszało do uważnej nawigacji. Narty pozwoliły mi (choć nie zawsze) na robienie czasów letnich. Do góry poruszałem się co najmniej tempem piechura za to w dół szybciej. Foki zdejmowałem tylko przed długimi zjazdami. Dziennie wędrowałem średnio od 7 do 10 godzin co przy bardzo częstym przecieraniu szlaku było nie złą harówą. Nocowałem w schroniskach lub prywatnych kwaterach. Namiotu nie używałem gdyż wyszedłem z założenia iż była by to sztuka dla sztuki w terenie gdzie nie ma takiej konieczności. Po za tym w „normalnych” warunkach można było w kilka godzin skutecznie zregenerować organizm przed następnym etapem. Trudność szlaku sprowadza się głównie do pokonywania sporych, leśnych przestrzeni na zasadzie góra – dół. Brak zagrożeń występujących w wyższych górach takich jak ekspozycja, zagrożenie lawinowe (z wyjątkiem Bieszczad i dolnego trawersu pod Mł. Babią Górą), wysokości, braku możliwości zjazdu/zejścia. W kilka godzin można dostać się do „cywilizacji” choć na kilku odcinkach może zajęło by to więcej czasu. Główne zagrożenia to łamiące się pod ciężarem sadzi konary drzew, ukryte pod płytką warstwą śniegu gałęzie i kamienie, powalone drzewa, trudności orientacyjne na niektórych odcinkach. W niektórych wioskach groźne były „bezpańskie” psy. Strome odcinki w wąskich leśnych duktach wymuszały ostrożną jazdę. Wiele pomógł mi GPS, kilkakrotnie wybawiając mnie z nawigacyjnych opresji. W trzech miejscach trasę lekko zmieniłem (skrót lub wydłużenie) gdyż związane to było z taktyką przejścia narciarskiego (dłuższe zjazdy i dłuższe podejścia). Oczywiście zaliczyłem kilka spektakularnych upadków ale bez konsekwencji. Największą tragedią było poważne oparzenie nadgarstka wrzątkiem w schronisku na Stożku w pierwszy dzień wyprawy. Również uciążliwe były przeprawy przez strumienie i rzeczki zwłaszcza w Beskidzie Niskim gdyż nie mogłem sobie pozwolić na kąpiel czy nawet zmoczenie fok lub nóg w wypadku wpadnięcia do głębszej wody. W żywność zaopatrywałem się w mijanych wioskach czy też miasteczkach. Czasem pozwoliłem sobie na obiad w schronisku czy w barze. Miałem oczywiście kilka chwil podłamania (czytaj torowania pod górę w poprzecznych zaspach, czy wyszarpywania nart i kijków z szreni łamliwej). Ludzi spotykałem nie wielu, głównie w okolicach schronisk. W schroniskach kilka razy byłem jedynym gościem. Prawie cały szlak przebyłem samotnie natomiast ostatnie półtora dnia wędrowałem razem z Piotrem, spotkanym na Połoninie Wetlińskiej narciarzem. Razem dotarliśmy do Wołosatego. Tak więc udało mi się po co tu nie mówić trudnej kondycyjnie przeprawie przez białe góry osiągnąć cel na wschodzie przy ukraińskiej granicy.
Natomiast wielkie słowa podziękowania należą się Ryśkowi Widuchowi, który był moim wirtualnym towarzyszem wyprawy. Dziennie kilka razy dzwonił, bukował mi noclegi po drodze, informował o profilach etapu, prognozach pogody i wielu innych sprawach. Była to bezcenna pomoc. WIELKI DZIĘKI RYSIU!. Podziękowania również dla Piotra (i jego żony Agaty), który z Ustrzyk Górnych podwiózł mnie do Tarnowa, ugościł i przenocował. Pozdrawiam.
Pełna relacja ukaże się niebawem w WYPRAWACH. Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGSB
Babia Góra-skitury
Walentynkowy wyjazd skiturowy dla tych co kochają Zimę. Od słowackiej strony "prawie" żółtym szlakiem wychodzimy w świetnej pogodzie ale już nie tak dobrym śniegu na szczyt i wracamy podobną drogą. Ja byłam tam pierwszy raz w życiu i po tym wyjeździe "mogę polecać wyjazd na Babią wszystkim tym, którzy mają tylko pół dnia na górską akcję" ;)- serio - Rudę Ślaską opuściliśmy po 6:30 rano, szczyt osiągnęliśmy o 11:30, a piwo na dole piliśmy o 13:00.
Beskid Mały - skitury
Szybka wycieczka w mało znanych mi okolicach (lata temu tam startowałam w zawodach górskich...). Z Bielska Białej Straconki, spod kościoła ruszam żółtym szlakiem na Magurkę Wilkowicką. Tam krótka przerwa w schronisku (wow- jest ogromne!) i powrót zielonym szlakiem do samochodu. 95 % trasy udało się zrobić w całkiem niezłych warunkach na nartach. Śnieg jednak topi się w błyskawicznym tempie. Dla wszystkich, który chcą pobyć w górach, a mają na to tylko np. pół dnia serdecznie polecam ten rejon. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/obg9h3rn3a28lhi/AABgnTEc3VUcnh-WGA3hx30za?dl=0
AUSTRIA - Salzburg/Tyrol - ćwiczenia ratownicze, skitury
Z prywatnej inicjatywy Andrzeja Ciszewskiego odbyła się pozorowana akcja ratunkowa w jaskini Lamprechtsofen. W ćwiczeniach wzięli udział głównie przedstawiciele wszystkich polskich grup prowadzących regularną eksplorację jaskiń w Austrii oraz koledzy z klubu grotołazów w Salzburgu. Zadanie polegało na transporcie noszy "w górę" wodospadu Schleierfall, aż do miejsca połączenia z głównym ciągiem jaskini. Większość ćwiczących nigdy nie była w tej części jaskini, a niektórzy w ogóle po raz pierwszy zwiedzili "Lampo". Akcja została podzielona na cztery sekcje. Sekcje I - III zostały częściowo przygotowane poprzedniego dnia (montaż stanowisk), przy której to okazji około połowa osób biorących udział w akcji mogła zapoznać się z sytuacją. Informacje były dosyć skąpo dawkowane: części osób plan został wyjaśniony dopiero w dniu ćwiczeń rano, nie było w ogóle dostępnego na miejscu żadnego planu jaskini, nie powiedziano, co robimy po przejściu noszy, tzn. jak i w którą stronę wycofujemy sprzęt. Wszystkie grupy zostały kompletnie wymieszane "wyprawowo" i językowo. Zamierzone, czy nie, symulowało to rzeczywiste warunki, z jakimi moglibyśmy mieć do czynienia na prawdziwej akcji. Mimo tej "deorganizacji", ku mojemu zdziwieniu, wszystko zadziałało z akceptowalną płynnością i nosze "przemieściły się" o 50 m w pionie.
Odcinek wybrany do ćwiczeń, choć krótki, był dosyć urozmaicony, z licznymi odcinkami poziomymi, w tym zwężeniami. Przykładowo, nasza sekcja (III), którą dowodził Bartek Chruściel, obejmowała przejęcie noszy z balansu ze studni, przejście do tyrolki w troszkę zakręcającym korytarzu (dwa bloczki kierunkowe) z głębokimi miejscami po kolana jeziorkami, następnie transport niby poziomy, ale z przejściem na duży głaz (bez liny - "z krzyża"), skośną tyrolkę w górę ok. 12-metrowej studni i przejście do krótkiej, poziomej tyrolki na "przeciwną krawędź".
Ogólnie, było to naprawdę cenne doświadczenie, nawet nie tyle pod kątem ratownictwa, co raczej komunikacji i improwizowania współpracy między ludźmi, którzy się słabo znają. Osobiście wchodziłem do jaskini w grupie, w której rozmawiano w czterech językach (polski, angielski, niemiecki, węgierski). Nie mieliśmy w trzeciej sekcji wystarczająco dużo lin, żeby przygotować się całkowicie przed przybyciem "poszkodowanej" - w związku z czym musieliśmy na gorąco, równolegle z bieżącą obsługą noszy, dbać o to, żeby poprzednie sekcje dostarczyły nam płynnie ludzi i sprzęt. No i to wszystko się jakoś udało!
Poza ćwiczeniami, nasz "samochód" starał się wykorzystać maksymalnie każdą chwilę spędzoną w Alpach. Warunki nie sprzyjały. Przyjechaliśmy w każdym razie dzień wcześniej i w czwartek przeszliśmy się na nartach na przełęcz Ellmauer Tor w masywie Kaisergebirge (ok. 2000 m npm). Niemal tysiąc metrów zjazdu, z czego jakieś 700 m w szreni łamliwej... Bywa. Plan na wyjazdową niedzielę podyktowały z kolei warunki lawinowe (opad śniegu, 3 stopień zagrożenia z tendencją wzrostową): poszliśmy na łagodnego Schwalbenwanda (2011 m npm, 1200 m zjazdu). Był idealny puch, ale niestety z bardzo słabą widocznością, bardzo słabymi kontrastami i dosyć pofalowanym terenem. Nie tak ten zjazd miał wyglądać...
Słowacja: Mała Fatra- skitury
Małej Fatry zimą i to taaaką zimą ciągle mi mało :). Głównie skiturowo robię standardy tej okolicy tj. Vratna-Chata na Gruni-Połduniowy Gruń-Chleb-Snilovskie Sedlo-Vratna-Chata na Gruni oraz Chata na Gruni-Stefanowa- Sedlo Medziholie-kier.Stoch (i znów rozsadek zwyciężył nad przygodą...więc powrót tą samą drogą). W ostatni dzień tradycyjne zimowe przejście Dier. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/6shdnqwdeohzgqm/AAB8jkh1cjKb7-vP_OVQO3dHa?dl=0
Tatry Wysokie - skitury
Wspaniała wycieczka narciarska przez dwie doliny Tatr Wysokich. Startujemy z Palenicy i z buta drepczemy aż do schroniska w 5 stawach . Dlaczego nie na nartach - sami do końca nie wiemy, jakoś dobrze się szło. W schronisku, po konsultacjach z TOPRowcami i bardziej doświadczonymi narciarzami oraz po intensywnym studiowaniu przewodnika, odkładamy pierwotny pomysł zjazdu z Koziego Wierchu i udajemy się na Szpiglasową Przełęcz. Na podejściu zaczynają się problemy techniczne z fokami Tomka, które wytrzymują około 3/4 podejścia (gdyby nie czarodziejska taśma, foki trzymałyby zapewne znacznie krótszy dystans). Z przełęczy podchodzimy na lekko na Szpiglasowy Wierch, z którego rozpościerają się cudowne i rozległe widoki. Na przełęczy narciarze ze stolicy podsuwają pomysł zjazdu doliną Morskiego Oka, który podłapuję jako jedyny, ale z czasem udaje mi się przekonać resztę ekipy i powoli ruszamy na wschód. Swoją drogą to ciekawe jak dobrze działają zachęty typu "po takim wyjeździe czeka Was chwała i szacunek środowiska" itd. itp. Początek zjazdu z przełęczy oferuje podwyższone tętno oraz delikatne i nie kontrolowane trzepotanie nogami, znane z innych dyscyplin "outdoorowych". Nie da się ukryć, że stromizna działa na psychikę zarówno pod względem wizji upadku, jak również zerwania lawiny. Muszę jednak przyznać, że mimo, iż dla połowy naszej ekipy było to pierwsze spotkanie ze znaczną stromizną, pokonaliśmy ją bez strat osobowych i sprzętowych. W trakcie dalszego zjazdu wypatrujemy kolejnych celów na wiosenne wycieczki narciarskie. Odcinek od Stawu Staszica do Morskiego Oka oferuje jeszcze dwa całkiem niezłe zjazdy. Pod schroniskiem uzupełniamy węglowodany czekoladową choinką i zaczynamy ostatni odcinek zjazdu. Od schroniska do parkingu mkniemy już drogą nie dając się wyprzedzić konnym bryczkom. Cała wycieczka, łącznie z godzinną burzą mózgów w schronisku w 5 Stawach i 0,5 godzinną dyskusją na przełęczy zajmuje nam 9 godzin. Cały dzień przepiękna, prawie bezwietrzna pogoda. Dobra zapowiedź dalszej części sezonu:)
Tatry Zach. - krótkie ferie
Udało się nam wyskoczyć na krótkie ferie z dzieciakami-młodzi uczyli się jazdy na nartach, starsi wieczorami szusowali w Witowie, zrobiliśmy wycieczkę do schroniska na Ornaku.
Niestety ominęło mnie wyjście do Kasprowej. Wieczorem czekałam z winem na dziewczyny ale niestety mimo, że byłyśmy bardzo blisko nie udało się spotkać i wino wróciło ze mną do domu. Zostawiam je do marca-poszły słuchy, że Czarna..
Tatry Zach.- jaskinia Kasprowa Niżnia
Chciałyśmy serdecznie podziękować Tadkowi i Ryśkowi za wsparcie udzielone żeńskiej wyprawie do jaskinie Kasprowej Niżniej. Ich wkład w przygotowania do wyprawy nie może być pominięty ze względu na wpływ jaki miał on na zrealizowanie całego przedsięwzięcia.
Na Serio było to tak: W środę było źle. Bardzo źle. Nikt nie chciał (albo nie mógł) jechać do jaskini, a zarówno ja jak i Ola czułyśmy, że już MUSIMY pojechać do jakiejś dziury. Kiedy próby przekonania kogokolwiek do wyjazdu (-no cho, co będziesz jechał na jakieś skitury), albo zwabienia podstępem (-ej, jedziesz na wyjazd kursowy w sobotę? co będziesz jechał na jakieś skitury) spełzły na niczym, zadzwoniłyśmy do Kasi, która po namyśle, w czwartek odpisała, że jedzie z nami. Trzeba było tylko załatwić sprzęt, co udało się dzięki cierpliwości Tadka i ochoczej pomocy Ryśka (patrz oświadczenie powyżej).
W sobotę wyjechałyśmy zgodnie z planem, zabierając najpierw Kasię, potem szpej i ruszyłyśmy w stronę Zakopanego. Gdzieś po drodze pomiędzy Halembą, a przebieralnią w Niżniej planowy czas się rozjechał, zresztą słoneczna pogoda wcale nie poganiała pod otwór i tak zamiast o 9:30 weszłyśmy do jaskini po 12. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ani nikt nam nie deptał po piętach, ani nikt nie robił tramwaju przed nami. Radośnie pognałam przez jaskinię poręczując wszystko aż do Długiego Chodnika, gdzie Ola się zbuntowała i spytała czy ona też może coś powspinać, a Kasia powiedziała, że ona będzie wszystko deporęczować. No trudno, nie mogłam być taka samolubna i liczyć, że uda mi się na spokojnie samej pobawić w jaskini i poukładać wszystko w głowie :(.
Wiedziałyśmy już od grupy z Bielska z którą mijałyśmy się w Gnieździe Kaczki, że będziemy się moczyć w Długim Chodniku ,,do pępka”. Ludzie z Bielska muszą mieć jakąś genetyczną wadę, że mają pępki tak wysoko - mi woda sięgała grubo powyżej żeber… Za to nie musiałyśmy sie moczyć w wiszącym jeziorku bo już było zlewarowane (nie mogłam się nadziwić, jak udało mi się ostatnim razem przejść tam boso po takiej kupie kamieni!). Potem Ola pognała z worem, żeby zaporęczować Zapałki, stamtąd do Krakowskich i już wiedziałyśmy, że nie dojdziemy do końca przy założeniu, że powinnyśmy wracać w połowie czasu jaki mamy być w jaskini. No to chociaż do Komory Gwiaździstej, ale o ile do tej pory szło nam szybko bo znałyśmy drogę, to w tej części sporo zwolniłyśmy z konieczności oglądania planu, szkicu i czytania opisu. Tuż przed 16 dotarłyśmy do zjazdu do Komory, ale tam nie było batonów, a plakietek nie miałyśmy ! (Ola: czemu nam nie powiedzieli, jak my mamy tam zjechać? po namyśle i obejrzeniu na spokojnie w domu szkicu okazuje się, że to moja wina – przeoczyłam! spity na szkicu to się rzucają w oczy, ale punkty HSA już nie…), jeszcze wepchnęłam się w drugi korytarz prowadzący do Gwiaździstej, ale dziewczyny mnie zawróciły widząc kończący się czas. Powrót zajął nam dwie zamiast przewidzianych czterech godzin, przy wyjściu znalazłyśmy się o 18 i ustaliłyśmy, że trzeba tu wrócić i przedeptać tą dziurę do końca !
Przyjemna gwieździsta noc zupełnie nie wróżyła tego co nas spotkało na drugi dzień - odśnieżanie auta było syzyfową pracą – odgarniając śnieg z jednej strony, druga była zasypywana, drogi zaśnieżone, Zakopianka stojąca, i śnieżyca taka, że nie wiadomo było gdzie się kończy ziemia, a zaczyna niebo.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKasprowaN
Beskid Śląski- skitury
W bardzo zmiennych warunkach pogodowych, ale za to świetnych warunkach narciarskich robię trasę: Brenna Centrum-Błatnia-Klimczok-Szyndzielnia-Błatnia-Brenna Centrum.Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/dycy4yna4vuv2f2/AAAc1HyIfAFhDxiNfFu8yHxGa?dl=0
Tatry Wysokie - skitury
W związku z dużym zagrożeniem lawinowym, za cel obraliśmy dolinę Pięciu Stawów i opcjonalnie Zawrat. Zupełnie przypadkiem wyszła nam z tego wyjścia wspaniała wycieczka, którą wspominać będziemy długo. Po pierwsze, zmęczyliśmy się godnie - ok. 7 godzin od auta do auta, z czego tylko ok. 40 min pauzy w schronisku; pozostałe przerwy miały charakter wyłącznie techniczny. Po drugie, jak na weekend, w dolinie było bardzo mało ludzi - od dolinki pod Kotłem zakładaliśmy w głębokim puchu ślad. Na Zawracie tego dnia raczej nikt nie był. Po trzecie, trafiła się nam optymalna pogoda - kilka stopni na minusie, sucho, ale ze słońcem lekko przysłoniętym chmurami, dzięki czemu niezbyt ostrym. Po czwarte, ze śniegiem stało się coś dziwnego - i mimo tego, że według wszelkich podręczników powinno być tego dnia bardzo niebezpiecznie, to pokrywa pod Zawratem zachowywała się bardzo stabilnie. I wreszcie po piąte... dwa genialne odcinki zjazdu w puchu! - jeden bezpośrednio spod Zawratu, a potem jeszcze jeden, może nawet lepszy, spod schroniska.
Beskid Żywiecki - Wielka Racza
Tydzień wcześniej Wojtek miał samotne wyjazdowe. Tak mu się spodobało, że stwierdził "musimy gdzieś jechać. SAMI." Przyznam, że kwestie organizacyjne studziły mój entuzjazm. Gdy jednak znaleźliśmy schronienie dla dzieci na czas naszej nieobecności, trza było jakoś to zagospodarować. Parę nieprzespanych nocy i w sobotę o 5.30 wyruszamy pociągiem do Zwardonia. Żeby nie było za różowo łapiemy opóźnienie już... w Katowicach. Gdzieś w Rajczy mamy przesiadkę na busa (folklor jak w ukraińskiej marszrutce, jedynie ścisku nie było - z całego składu wysiadło raptem 10 osób) na dwie stacje i dalej znów pociągiem. Ostatecznie opóźnienie sięga 1,5h. Cóż, mamy czas... Czas podczas tej wędrówki kieruje się zresztą własną logiką, odmierzamy go kolejnymi górkami, ciągle tylko góra-dół, góra-dół, góóóóra-dóóóóóóół do z...nudzenia. Gdybym tylko pamiętała, że tak wygląda ten szlak... ;) Po czwartej godzinie marszu moje nogi nawet zaczynają lubić ten jednostajny ruch. Po szóstej godzinie przestają. Pozostaje tylko mozolne wdrapywanie się na kolejne wzniesienia. Kikula, Magura, Mały Przysłop, Wielki... i już, już prawie jesteśmy, ostatni grzbiet za winklem i szczyt! Szkoda tylko że ten grzbiet to znów góra-dół, góra-dół, góra-góra-dół, no ja pikole. Światła nie wyciągamy, żeby się nie demotywować i wreszcie! po 18 jesteśmy w schronisku! Trochę tam ciemno - bez prądu, trochę w pokoju zimno, bo ogrzewane są tylko rezerwowane wcześniej, ale kominek jest, herbata jest, więc jest dobrze. Rano udaje mi się wygramolić na wschód słońca i to był chyba jeden z lepszych punktów wyjazdu. Bo choć ogólnie pogoda dopisała, to takiego nieba jak o świcie nie uRaczysz później. W niedzielę schodzimy już najkrótszą drogą do Rycerki. Drepczemy przez wioskę nie zatrzymując się na przystanku i licząc na to, że w drodze złapiemy jakiegoś stopa do Rajczy i wrócimy wcześniejszym pociągiem. (Senna, niedzielna Rycerka, dachy pod śniegiem lekko topniejącym w słońcu, zapach drewna - taki fajny klimat pamiętam z ferii w dzieciństwie..) Niestety tym razem się nie udało. Ostatecznie podjeżdżamy busem i po 14 wsiadamy w pociąg do domu.
Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FWielkaRacza
Tatry Zachodnie - skitury
Próba podejścia z Kuźnic przez dolinę Kondratową i potem Magurskim Upłazem na Suchy Wierch Kondracki. Wycof z ok. 1 800 z powodu zagrożenia lawinowego (odcięliśmy kilka "desek").
Babia Góra - skitury
opis... może będzie.... kto wie ? na razie zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fbabia2
Słowacja: Mała Fatra- skitury
W Fatrze przepiękna zima. Widoki są wręcz bajeczne. W sobotę fundujemy sobie wycieczkę bardzo, bardzo kondycyjną. Nie do końca mieliśmy takie plany, ale wyszło to nam tak jakoś alpejsko ;). Przechodzimy Janosikowym szlakiem z wąwozu Tiesňavy na Boboty, zjeżdżamy do Stefanowej by pozwiedzać zbocza Małego Rozsutca i zmierzyć się ze Stochem. Tam, jeśli przyjmiemy oficjalną wersję wydarzeń-rozsądek nakazał zawrócić ze względu na zagrożenie lawinowe...W niedzielę z kolei rozkoszuję się zjazdami ze Snilovskiego Sedla i Grunia. Warunki śniegowe fantastyczne. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/ansi2zwk3wri5dz/AABewRkEI56yx0lCUYDAOfYBa?dl=0
Babia Góra od południa
Przy tej pogodzie i w tych warunkach był to "strzał w dziesiątkę". Autem nadrobiliśmy sporo kilometrów by właśnie wystartować z tego uroczego miejsca. Start z Lipnicy zielonym szlakiem od południa. Po ostatnich znów nie tak wielkich opadach śniegu warunki się poprawiły. Konkretnie w tej okolicy na twardym, dobrze ustabilizowanym podkładzie pojawiła się kilkucentymetrowa warstwa puchu. Szlak w zasadzie nie uczęszczany. Posiłkując się GPSem docieramy do granicy BPN. Potem zupełnie nie przetartym terenem podążamy w stronę szczytu. Pogoda była jaka była wiec od granicy lasu nawet tyczki są nie zbyt widoczne. Wiało, a drobinki śniegu smagły nas po twarzach. Od ruin starego schroniska wychodzimy już bez większych problemów na szczyt. Tu "tłumy" (tzn. kilka osób, które zdecydowało się zawalczyć przy tej pogodzie o szczyt z innych stron). Za kamiennym murkiem szybko robimy przepinkę, zdjęcie, po łyku herbaty i zsuwamy się w dół mniej więcej trasą podejścia. U góry ostrożnie, gdyż śnieg w wielu miejscach wywiany. W "mleku", ciągle obserwując GPS i wystawiając swoje błędniki na próby zjeżdżamy do granicy lasu. Tu już śnieg jest bajeczny i widoczność dobra. Już dawno nie zjeżdżałem po tak boskim śniegu. Szybko tracimy wysokość śmigając wśród drzew jak fantazja pozwoli nie zbyt gęstym lasem. Szczęśliwie docieramy cali do auta. Zrobiliśmy 900 m deniwelacji. Dla Bogdana był to skiturowy debiut. Nie ryzykując powtórnie zakazanego skrótu do domu wracamy autem przez Słowację.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBabia
Tatry Wysokie - wspinanie
W piątek wieczorem szybko docieramy do Palenicy, tam na parkingu niespodziewanie spotykamy Kasię z Maćkiem (Tatry są naprawdę małe), którzy planowali wejście na Rysy. Po małych przygodach docieramy do schroniska w Roztoce w którym nocujemy ze względu na brak miejsc w Morskim Oku. Ambitnie budzimy się o 3.57 !!!, jemy pijemy kawę i …. od niechcenia sprawdzam temperaturę na zewnątrz. Szok !!! o tej porze jest +7 stopni. Po długiej dyskusji ustalamy, że rezygnujemy dzisiaj ze wspinania, choć nie do końca. Zamiast drogi zimowej wybieramy się na sportowe drogi drytoolowe na Buli pod Bandziochem, które zostały przygotowane na Memoriał Bartka Olszańskiego. Próbujemy się wspinać na dwóch drogach, niestety okazuje się że wspinanie w granicie jest zdecydowanie trudniejsze niż w wapieniu. Cały dzień temperatura powietrza jest znacznie powyżej zera, im dłużej wspinaliśmy się na Buli tym bardziej byliśmy pewni, że podjęliśmy dobrą decyzję o odpuszczeniu sobie poważnego wspinu. Powrót do Roztoki dłuży się niesamowicie… W niedziele również odwilż więc wysypiamy się i jedziemy do kamieniołomu Wdżar, który jest niedaleko Nowego Targu. Tam szybko robimy 2 fajne drogi, ale niestety panująca odwilż znacznie pogorszyła warunki wspinu(dużo błota i kruszyzny).
Tatry Wysokie - skitury
Po kilkukrotnych konsultacjach "kto, gdzie, co i z kim" zdecydowałam się na wariant: Tatry po polskiej stronie i spotkanie z wspinającą się ekipą w Schronisku w Roztoce. W sobotę więc robimy skiturową trasę Doliną Roztoki (zielonym szlakiem do schroniska w 5-ciu Stawach)-co okazało się doskonałym wyborem, bo dzięki temu całą trasę od początku szlaku do końca wycieczki robimy na nartach. Na poziomie stawów wiatr toczy z nami nierówną walkę, jednakże mimo to fundujemy sobie całkiem miły zjazd zboczem Koziego Wierchu (do pewnego poziomu udało się wejść pomimo wiatru). W niedzielę zgodnie z zasadą "we will see" podchodzimy oblodzoną drogą do Morskiego Oka. Niestety zobaczyliśmy "nic", co zmotywowało nas skutecznie do zjedzenia szarlotki, wypicia ciepłej herbaty i zakończenia pobytu w Tatrach sportem o nazwie "Ice skiing". To z kolei umożliwiło osiągnięcie parkingu w Palenicy Białczańskiej w rekordowym tempie. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/l2aifvxl5qigc52/AAAJxUOX1hnPDaB8O7pekydba?dl=0
SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitura w otoczeniu dol. Łatanej
To miał być taki lekki wyjazd skiturowy początkujący sezon skiturowy w Tatrach. Niby prosta wycieczka przekształciła się w nie złą walkę o przetrwanie.
Ruszyliśmy z Zverowki doliną Łataną a następnie szlakiem na Grzesia (słow. Lučna). Przeważnie szlak nie przetarty. Śniegu dość sporo. Powyżej granicy lasu wiatr wiał z dużą siłą. Banalny Długi Upłaz kosztował nas sporo sił. Foki nie trzymały na lodzie. Ostatni odcinek na Rakoń (1879) był bardzo ciekawy (akurat na tym wyjeździe nie mieliśmy raków, które zwykle zabieramy). Z Rakonia planowaliśmy zjazd przez przełęcz Zabrat z powrotem do doliny Łatanej. Górny odcinek grzbietu rozdzielającego Łataną od Rochackiej był wywiany z śniegu i pokryty co najwyżej lodem. Narty założyliśmy na plecaki. Na wietrze działały jak maszt. Targało nami okropnie. Kilka razy musiałem przytrzymać Teresę gdyż wiatr ją dosłownie wyrywał. Nikt by nie uwierzył, że na „takim” Rakoniu trzeba się tak sprężać. Dopiero przy kosówce śnieg był miększy i można było się nie co odprężyć. Ja z Łukaszem P. nawet zakładamy narty i zjeżdżamy na fokach na przełęcz Zabrat bo czekało nas jeszcze podejście na Zadni Zabrat (1693). Poniżej grani wiatr ucichł. Na zjazd do Łatanej wybieramy wąski Szyndlowy Żleb, który nawet na niezbyt długim odcinku był dość stromy. Łukasz M. zjeżdżał „na kaskadera”, Teresa zachowawczo (schodkowała w dół na najtrudniejszym odcinku) a ja i Łukasz P. raczej klasycznie. Śnieg był to twardy, to przepadający co mogło skutkować (a nawet skutkowało) niekonwencjonalnym upadkami. Później było łatwiej ale i tak Łukaszowi M. udało się wpaść na drzewo czego konsekwencją było stłuczenie lędźwi i złamanie kijka. Potem ładnym zjazdem osiągamy dno doliny Łatanej i drugą stroną strumienia mkniemy w dół do auta gdzie docieramy już bez przeszkód. Pogoda w międzyczasie uległa znacznemu pogorszeniu ale my byliśmy już bezpieczni. Kolejna lekcja pokory dobiegła końca.
Tatry Zachodnie - skitury
Z Kuźnic na Kondracką Przełęcz, potem pauza w schronisku i kawałek podejścia zielonym szlakiem do Korycisk -- i w dół. Warunki takie sobie.
Kraków, Zakrzówek - drytooling
Nie dając się namówić na wyjazd skiturowy na Pilsko, udajemy się na drytoolowe wspinaczki na krakowskim Zakrzówku. Karol prowadzi wszystkie (trzy) drogi, a ja z Łukaszem M. wspinamy się na wędkę. Cóż, nad sensem tej dziwnej jak dla mnie dyscypliny (wspinanie po skale z czekanami i w rakach) nie będę się rozwodził, ale jako forma treningu wspinaczkowego i psychicznego jest godna polecenia. Pod skałą sporo amatorów wspinaczki lodowej bez lodu. Mimo zaliczenia lotu, poharatania o skałę, dziwnie powykrzywianego sprzętu oraz kilku ran ciętych, kłutych i tłuczonych od czekana (dobrze, że mieliśmy kaski), szczęśliwi i zadowolenie wracamy na Śląsk. Droga powrotna mija przy dyskusji o motoryzacji, uff to już drugi temat, na który można porozmawiać z Karolem:)
Beskid Żywiecki – mokra skitura na Pilsko
Jak to powtarza Karol: "nie ma złej pogody, są tylko mocne lub słabe charaktery". W totalnej zlewie ruszamy z przełęczy Glinne granicznym szlakiem na Pilsko. Śnieg mokry, widoczność ograniczona, po prostu paskudnie. Z wyjątkiem Bogdana (miał zwykłe narty zjazdowe i musiał je nieść na plecaku) pozostała część grupy podchodzi na nartach skiturowych. Już w drodze na Halę Miziową śniegu jest tak dużo, że Bogdan zapada się czasem do pasa co spowalnia oczywiście marsz. Mokrzy i spóźnienieni osiągamy schronisko na Hali Miziowej. Przy takiej pogodzie wyciągi nie działały a w schronisku było tylko kilka osób. Po posiłku wychodzimy na Pilsko (graniczne) gdzie powyżej granicy lasu wiatr wiał z potężną siłą. Szybko przepinamy się do zjazdu. Przykra niespodzianka czekała jednak na Bogdana. Jego buty zjazdowe tak stwardniały, że mimo heroicznych bojów (zdjął nawet skarpety) nie zdołał ich założyć. Szybko zmieniamy taktykę. Bogdan zejdzie z powrotem na Miziową do schroniska i tam założy buty by dalej zjechać nartostradami do Korbielowa skąd go później odbierzemy autem. Reszta ekipy zjeżdża wzdłuż granicy państwa na przełęcz Glinne. Najpierw szarpani wiatrem po różnych gatunkach śniegu osiągamy las. Potem, już w lesie toniemy w mokrym śniegu. Bez stałej kontroli kierunku na GPSie mielibyśmy marne szanse w tej pogodzie na odnalezienie właściwej drogi. W końcu docieramy do naszych starych śladów i szybko mkniemy na dół. Deszcz i wysoka temperatura uszczupliły znacznie pokrywę śniegu w dolnych partiach lecz udaje się aż do auta dojechać na nartach. W Korbielowie Kamiennej zabieramy Bogdana, który szczęśliwe niemal w tym samym czasie zjechał w dół po mokrej bryji i strumieniach wody. Wszyscy byli mokrzy a ja totalnie. Ruszamy w drogę powrotną do domu równo z zapadnięciem zmroku. Ponieważ byliśmy mokrzy to plan odwiedzenia jeszcze kolegów z biwaku zimowego SBB na Jałowcu został zaniechany. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSkitura%20na%20Pilsko
Beskid Śląski – skitura na Skrzyczne i Mł. Skrzyczne
Niebieskim szlakiem podchodzę na szczyt Skrzycznego. Piękna pogoda. U góry wietrznie. Jadąc w stronę Mł. Skrzycznego wiatr mnie zatrzymuje niemal w miejscu. Potem zjeżdżam nieczynnymi nartostradami do Czyrnej. Warunki bardzo dobre. Do auta docieram na nartach. Potem jadę prosto do klubu na zebranie.
Beskid Śląski – Brenna- skiturowa przebieżka
W pięknych zimowych warunkach i z całkiem niezłym tempem marszu robimy trasę Brenna-Karkoszczonka-Klimczok-Błatnia-Karkoszczonka-Hyrca-Brenna. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/0h4vu80p7zn9rog/AABqSQLFmDkmHoFwPs1wA-Xza?dl=0
SŁOWACJA - Tatry Wysokie - wspinanie
Korzystając z długiego weekendu wybieramy się na Tępą. Cel wybrany został ze względu na spodziewaną olbrzymią liczbę ludzi po polskiej stronie Tatr. Po morderczym podejściu do schroniska nad Popradzkim Stawem jest jasne, że kondycyjnie nie jesteśmy przygotowani do zwiedzania Krukówek nie mówiąc o wycieczkach w Tatry. Jak to bywało wcześniej brak kondycji i umiejętności nadrabiamy brakiem mózgu. W sobotę jako pierwszą drogę w sezonie wybieramy żebro Galfy’ego (III). Trudności drogi kumulują się na pierwszych 4 wyciągach, środkową i górną część, która jest prostsza, pokonywana jest z lotną asekuracją. Niestety wybrałem nieco inny wariant startowy, który okazał się znaczniej ciekawszy niż oryginalny. Dzięki temu miałem przyjemność sprawdzenia jakości osadzanych przez siebie punktów asekuracyjnych. Tej próby nie przeszedł mikrofriend, szczęśliwie stanowisko wytrzymało:). Górną cześć drogi pokonujemy w tempie himalaistów na 8000 metrów oczywiście niekorzystających z tlenu. Warunki do wspinania nie były idealne, szczególnie dokuczliwy był silny wiatr, który na grani osiągał taką siłę że kilkakrotnie zdołał mnie przewrócić. W niedziele warunki się znacznie pogorszyły, spadło około 20cm śniegu, a wiatr pokazywał już przy schronisku co potrafi. Pomimo tego jako jedyny zespół (wg wpisów w książce wyjść) podjęliśmy heroiczną próbę wspinania. Nasz zapał znacznie się zmniejszył po 1,5 h podejściu i zderzeniu z panującymi warunkami. Damian rozpoczął ochoczo wspinanie, lecz pewnie ze względu na chęć wyrównania rachunków pod względem liczby lotów szybko zaliczył glebowanie (w tym przypadku szczęśliwie śniegowanie) wyrywając osadzony przelot. Po tym zdarzeniu stwierdziliśmy, że jest to idealna chwila żeby w wielkim stylu się wycofać. Droga powrotna autem to kolejna niekończąca się opowieść, nadmienię jedynie że podróż zajęła nam około 7h.
Beskid Żywiecki – spacer na Romankę i Rysiankę
Do Sopotni Wielkiej docieramy z pewnymi przebojami typu niekontrolowany zsuw auta z oblodzonego wzniesienia, szczęśliwie rowu nie zaliczyliśmy i skończyło się tylko na kilku chwilach Stresu. Warunki drogowe w ogóle były średnie i w konsekwencji w góry wychodzimy dopiero po 10.30. Startując spod przystanku autobusowego kierujemy się w górę potoku W Kotarnicy, początkowo drogą, a po jej skończeniu już na krechę do grzbietu, który osiągamy dokładnie w zaplanowanym miejscu, tj. na przełączce pod Kotarnicą. Odtąd idziemy granią niebieskim szlakiem. Droga pusta. Nikt dziś tędy nie szedł. Las w pięknej zimowej aurze i świeży pucho-styropian pod nogami, momentami tylko zrywa się silniejszy wiatr i burzy sielankową wędrówkę. Śmiejemy się, że jeśli kogoś spotkamy na szlaku to będzie to Damian z Teresą. W okolicy Hali Majcherkowej zatrzymujemy się na chwilę by skontrolować szlak i wtedy doganiają nas „turyści”. „Je patrzcie Ola Strach idzie” - mówi Tomek. „Hahaha, jasssne!”, „Ej, rzeczywiście”, „No co wy, żartowałem! Ale… serio?!”. 20 sekund później sprawa się wyjaśnia. Cześć cześć cześć :) Co tu dużo mówić... kobieca intuicja. Namierzenie nockowicza zamieszczającego wyjazdowy anons najwyraźniej nie jest takie trudne :) Dalej idziemy razem. Z Hali Łyśniowskiej widać nasz cel jak na dłoni, jeszcze tylko Przełęcz Pawlusia - staje się ona najtrudniejszym punktem wycieczki z uwagi na bardzo silny wiatr z zachodu. Walczymy o życie ;) szczęściem tylko kilkanaście minut. Jednak w ciągu tych paru chwil myślę o bidokach, którzy w tym czasie napierają na Babią... eh, entuzjaści... Schronisko osiągamy zgodnie z planem o 14, godzina relaksu i w dół schodzimy niebieskim szlakiem do Sopotni. Idzie się bardzo przyjemnie do momentu, gdy szlak przecina drogę. Niestety włącza nam się autopilot i instynktownie schodzimy szeroką drogą zamiast pilnować szlaku. Jak się później okazuje nadkładamy spory kawałek. Do samochodu docieramy przed 17, podwozimy jeszcze towarzyszy do początku czarnego szlaku, skąd wyruszyli i powoli wracamy do domu.
Zdjęcia pojawią się (mam nadzieję), gdy Tomek upora się ze swoim nowym urządzeniem.
Beskid Śląski - Sylwester w Szczyrku
W przeciągu paru dni śmigamy na nartach w Szczyrku oraz Wiśle. Pierwszego dnia tego roku odbywam wycieczkę skiturową na Skrzyczne - Państwa Szołtysików nie spotykam:) - ze Szczyrku, na Skrzyczne, a następnie zjazd do Czyrnej. Warunki poza trasami narciarskimi opisane poniżej przez Damiana. Warunki na stokach przygotowanych, bardzo dobre, szczególnie jak na taką pogodę. Po skiturach dorobiłem się odcisków znanych Damianowi i Łukaszowi Majewiczowi. Liczę na szybkie wygojenie ran bo pogoda dobrze rokuje.
Beskid Śląski - skitura na Skrzyczne
Po badmintonowym Sylwestrze i dobrze przespanej nocy ruszamy na pierwszy w tym sezonie skiturowy wyjazd. Z Szczyrku doliną Czyrnej stokową drogą wychodzimy na Skrzyczne nie spotykając po drodze człowieka. Może to dziwne ale tu podchodziliśmy pierwszy raz w życiu. Śniegu mało i bez podkładu lecz dało się podejść. Było mgliście ale wszystko ładnie ośnieżone. Na szczycie ludzi już sporo. Po odpoczynku w schronisku zjeżdżamy do Jaworzyny trasą FIS (naśnieżona) wśród tłumów ludzi. Potem jednak skręcamy znów do doliny Czyrnej i już sami, mniej więcej drogą podejścia zjeżdżamy w dół. Wystawały miejscami kamienie lecz do samego auta znośnie zjeżdżamy na nartach bez strat w sprzęcie i w ludziach. Wariant zjazdu zwłaszcza na takie warunki godny polecenia. Zrobiliśmy ponad 600 m deniwelacji.