Relacje:Göll dogrywka 2023: Różnice pomiędzy wersjami
(Utworzono nową stronę "{{wyjazd|AUSTRIA - Hoher Göll - dogrywka jesienna|<u>Mateusz Golicz</u> (RKG/LVfHK), Aleksandra Skowrońska-Golicz (WKTJ), Marek Wierzbowski (SGW/UKA/LVfHK), Miłosz Dr...") |
|||
Linia 1: | Linia 1: | ||
− | {{wyjazd|AUSTRIA - Hoher Göll - dogrywka jesienna|<u>Mateusz Golicz</u> (RKG/LVfHK), Aleksandra Skowrońska-Golicz (WKTJ), Marek Wierzbowski ( | + | {{wyjazd|AUSTRIA - Hoher Göll - dogrywka jesienna|<u>Mateusz Golicz</u> (RKG/LVfHK), Aleksandra Skowrońska-Golicz (WKTJ), Marek Wierzbowski (UKA/LVfHK), Miłosz Dryjański (KKS/LVfHK), Magdalena Sitarz (ST/LVfHK), Jakub Grubba (Sopocki KTJ), Karol Pastuszka|28 10 - 1 11 2023}} |
Kiedy zaczynałem chodzić po jaskiniach, jechało się na wyprawę na cztery tygodnie. Starsi koledzy utyskiwali wtedy na świat schodzący na psy. Dla nich cztery tygodnie były już niepoważne, bo wszak gdy oni zaczynali, jeździło się na dwa miesiące. Cóż. Kilka lat temu normą zrobiły się trzy tygodnie, a dziś bardzo trudno jest już namówić kogokolwiek na więcej niż czternaście dni. Krótko mówiąc, po naszej tegorocznej wyprawie w masyw Göll czuliśmy lekki niedosyt eksploracji i stąd pojawił się pomysł, żeby wyskoczyć na szybką, jesienną "dogrywkę". | Kiedy zaczynałem chodzić po jaskiniach, jechało się na wyprawę na cztery tygodnie. Starsi koledzy utyskiwali wtedy na świat schodzący na psy. Dla nich cztery tygodnie były już niepoważne, bo wszak gdy oni zaczynali, jeździło się na dwa miesiące. Cóż. Kilka lat temu normą zrobiły się trzy tygodnie, a dziś bardzo trudno jest już namówić kogokolwiek na więcej niż czternaście dni. Krótko mówiąc, po naszej tegorocznej wyprawie w masyw Göll czuliśmy lekki niedosyt eksploracji i stąd pojawił się pomysł, żeby wyskoczyć na szybką, jesienną "dogrywkę". | ||
Aktualna wersja na dzień 22:46, 12 lis 2023
AUSTRIA - Hoher Göll - dogrywka jesienna
Kiedy zaczynałem chodzić po jaskiniach, jechało się na wyprawę na cztery tygodnie. Starsi koledzy utyskiwali wtedy na świat schodzący na psy. Dla nich cztery tygodnie były już niepoważne, bo wszak gdy oni zaczynali, jeździło się na dwa miesiące. Cóż. Kilka lat temu normą zrobiły się trzy tygodnie, a dziś bardzo trudno jest już namówić kogokolwiek na więcej niż czternaście dni. Krótko mówiąc, po naszej tegorocznej wyprawie w masyw Göll czuliśmy lekki niedosyt eksploracji i stąd pojawił się pomysł, żeby wyskoczyć na szybką, jesienną "dogrywkę".
Po krótkiej nocy spędzonej w pałacu Hellbrun, w sobotę rozpoczynamy dzień od pysznego śniadania i przejazdu do doliny Bluntautal. Parkujemy pod zamkniętym o tej porze roku schroniskiem Bärenwirt. Mieszany las po obydwóch stronach doliny w porannym słońcu mieni się wszystkimi kolorami jesieni. Pogoda chyba całego tego roku jest bardzo nam sprzyjająca. Łagodne słońce, przyjemny chłodek, a do tego relatywnie lekki plecak... chyba jeszcze nigdy tak przyjemnie nie podchodziłem do Zakrystii! Zastanawiamy się, jak daleko warto pójść z rozstawianiem bazy. Im dalej, tym większy komfort, ale z drugiej strony - więcej do zwijania. Wygrała wygoda - pomijamy plandekę przed chatką, 'kuwetę', wygodną spiżarnię, prysznic i elektrownię słoneczną. Cała reszta 'socjalu' uruchamiamy jak na porządnej wyprawie: namiot mieszkalny, zlew, kuchnia, sortowanie odpadów. Na kolację gotujemy power puree (wzbogacane suszonymi warzywami i roztopionym serem żółtym) z odrobiną sosu śmietanowego na suchej kiełbasie.
W niedzielę Kuba, Marek i Miłosz wybierają się na grań, na wycieczkę sentymentalną połączoną z poszukiwaniem najwyższego otworu Gamssteighöhlensystemu. Najwyższy komin jaskini zbliża się obecnie na 100 m do powierzchni terenu, więc bynajmniej nie jest to pomysł niedorzeczny. Znalazł się jeden bardzo poważny kandydat, ale z ciasnotą zaraz w partiach wstępnych. Skoro o ciasnotach mowa ... w tym samym czasie pozostali z nas zjeżdżają do systemu przez 'Częstochowę' i dreptają do partii 'Chudych Bab'. Tam podejmujemy nierówną walkę z zaciskami, w której główną rolę gra Magda. Niestety po jakichś dwóch godzinach zmuszeni jesteśmy do kapitulacji. Dzielimy się na dwa zespoły. Magda z Karolem idą zwiedzać Gang do Hali Króla Gór, a Ola i ja poręczować studnię na nienazwanym jeszcze przodku 'pod trawersem'. Nie docieramy wprawdzie dalej, niż mi udało się zjechać latem, ale przynajmniej prowadzimy oporęczowanie jak należy i przygotowujemy to miejsce do 'pójścia dalej'. Na kolację jest spaghetti z sosem pomidorowym na suchej kiełbasie. Makaronu ugotowaliśmy zdecydowanie za dużo, ale odkrywamy, że spaghetti dobrze wchodzi też na zimno z kremem czekoladowym.
Kolejnego dnia Karol, Magda i Kuba idą na przebieżkę kondycyjną do Gruberhornhöhle, mając w programie Schwarzer Dom i różne boczne ciągi. Marek z Olą idą ponowić próbę przejścia 'Chudych Bab', a ja dołączam do nich po szybkim sprawdzeniu możliwości dalszego zjazdu 'Częstochową' wraz z Miłoszem. Po letnich roztopach, otwór jaskini znacznie się ... otworzył, ale w głębi poziom śniegu obniżył się raptem o jeden metr. Obserwując szczeliny brzeżne i 'zaglądając' do nich z liny, dowiedzieliśmy się tylko tyle, że miąższość śniegu wynosi tam co najmniej dziesięć metrów. Krótko mówiąc, temat tego zjazdu nie wygląda dobrze. Tymczasem 'Chude Baby' miękną i nawet Markowi i mnie udaje się w końcu przebić przez największe ciasnoty, które w minione lato było dane zwiedzić tylko Oli i Świstakowi. Za ciasny korytarzyk donosimy dodatkową linę i sprzęt, dzięki czemu możemy kontynuować poręczowanie po dziewczynach. Zjeżdżam około 20 metrów studnią, a na dnie ... koniec? Nie! Rusza w dół nawet całkiem obszerny meander. Robi się jednak późno, a następnym, którzy tu przyjdą, warto zostawić jakąś ciekawą zagadkę. Na kolację jest puree z sosem myśliwskim na suchej kiełbasie.
We wtorek przewidzieliśmy dzień bazowy, bo tego akurat dnia miało konkretnie padać. Jesień pokazała swoje zimowe oblicze i spadło nam na bazę jakieś 10 centymetrów śniegu. Wychodzenie nawet 'na filarek' stało się bardzo niebezpieczne. Oglądamy jeden film w reżyserii Hayao Miyazakiego i dwa długie dzieła Quentina Tarantino. Na kolację jest makaron typu muszelki z pesto paprykowym wzmocnionym puree z soczewicy.
Zwijanie bazy to dla mnie na ogół najgorszy dzień w roku, no ale wiadomo, jak mini-wyprawa z mini-bazą, to i mini-zwijanie. Mimo wszystko, od pobudki do rozpoczęcia schodzenia upływają cztery godziny. Zgodnie z planem, tego pierwszego listopadowego dnia wychodzi nam naprzeciw pełne słońce, co pozwala nam wysuszyć namiot, wytrzepać błoto ze sprzętu i - ogólnie - nie zabić się w pionowych lasach Gölla (śnieg szybko stopniał!). Dzięki lekkim plecakom i znów bardzo miłym warunkom pogodowym, wyszedł nam jakiś rekordowy czas - typu dwie czterdzieści. Podsumowując, piękne widoki, nowo odkryte partie jaskini, dobre kino, pyszne jedzenie i doborowe towarzystwo. Czy czegoś więcej jeszcze trzeba...? Jeden z kolegów zaproponował mi rychły udział w zaciężnej akcji jaskiniowej w Tatrach, ale cóż, chyba na razie mi wystarczy.