Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Relacje:: Różnice pomiędzy wersjami

 
(Nie pokazano 1 pośredniej wersji utworzonej przez tego samego użytkownika)
Linia 5: Linia 5:
 
Plan był prosty – bardzo długa majówka bez tłumu rodaków pod skałami. Z wyborem południowej Francji nie było problemu do czasu wyboru konkretnego rejonu, tu zaczęły się schody. Jest tam taka ilość rejonów, że naprawdę wybór nie był banalny. Zdecydowaliśmy się na trzy rejony (ilość najbardziej rozsądna na dwutygodniowy wyjazd): Orpierre, Chateauert (Correns), Ardeche.  
 
Plan był prosty – bardzo długa majówka bez tłumu rodaków pod skałami. Z wyborem południowej Francji nie było problemu do czasu wyboru konkretnego rejonu, tu zaczęły się schody. Jest tam taka ilość rejonów, że naprawdę wybór nie był banalny. Zdecydowaliśmy się na trzy rejony (ilość najbardziej rozsądna na dwutygodniowy wyjazd): Orpierre, Chateauert (Correns), Ardeche.  
  
Orpierre: dojazd zajął nam jakieś 19 godzin przy czym Paulinę odbieraliśmy z dworca we Wrocławiu. O poziom adrenaliny podczas podróży zadbała pogoda. Im bliżej byliśmy celu tym temperatura była niższa(w Posce 12 C, na Franken 8 C, na 30km od Orpierre 2,5 C). Od granicy francuskiej prowadził samochód Damian, reszta ekipy z uwagi na porę spała. Obudziłem się, gdy jechaliśmy w gęstej mgle, po zawiłych serpentynach z palącą się rezerwą a na zewnątrz śniegu było jakieś 30cm. Muszę dodać, że ubrani byliśmy letnio, wiec nieco zabawnie wyglądał Damian na stacji benzynowej w krótkich spodenkach lepiący śnieżkę, którą obudził zaspaną Paulinę.  Niezawodny Krzysiu (Hołek) poprowadził nas przez przełęcz o wysokości około 1200m n.p.m, więc na szczęście w Orpierre nie musieliśmy kopać w śniegu platformy pod namiot:). Natomiast mieliśmy inny problem z rozbiciem namiotu, gdyż aby dostać się na idealną polankę musieliśmy pokonać całkiem mocno wezbrany potoczek. Budowanie prowizorycznej kładki zajęło nam dobrą godzinkę (ciągle zmieniający się projekt, brak koordynacji między branżami, zaspani pracownicy), ale efekt pracy inżynierskiej był imponujący, powalał na kolana czasami także dosłownie. Wspinanie w Orpierre mnie nie zachwyciło, drogi raczej długie, o charakterze wytrzymałościowym, słabo urzeźbione, dominują połogie płyty. Na korzyść rejonu na pewno trzeba zaliczyć różnorodność dróg pod względem trudności. Jest sporo dużo łatwych dróg dla początkujących choć dla lepiej rozwspinanych znajdzie się także kilka propozycji na czele z Mission impossible (8c). Podczas kilku dnich wspinania głównym celem było ogólno pojęte rozwspinanie, mimo tego założenia udało się pokonać kilka ciekawych dróg w tym Je T’Aime Moi Nom Plus (7a OS). Dzięki wielkiej determinacji (pobudka o 6.00!!!) udało się Damianowi i Kasi  pokonać  pięciowyciągową  drogę  w sektorze Adrech w świetnym czasie (wrócili szybciej niż my się obudziliśmy).
+
Orpierre: dojazd zajął nam jakieś 19 godzin przy czym Paulinę odbieraliśmy z dworca we Wrocławiu. O poziom adrenaliny podczas podróży zadbała pogoda. Im bliżej byliśmy celu tym temperatura była niższa(w Posce 12 C, na Franken 8 C, na 30km od Orpierre 2,5 C). Od granicy francuskiej prowadził samochód Damian, reszta ekipy z uwagi na porę spała. Obudziłem się, gdy jechaliśmy w gęstej mgle, po zawiłych serpentynach z palącą się rezerwą a na zewnątrz śniegu było jakieś 30cm. Muszę dodać, że ubrani byliśmy letnio, wiec nieco zabawnie wyglądał Damian na stacji benzynowej w krótkich spodenkach lepiący śnieżkę, którą obudził zaspaną Paulinę.  Niezawodny Krzysiu (Hołek) poprowadził nas przez przełęcz o wysokości około 1200m n.p.m, więc na szczęście w Orpierre nie musieliśmy kopać w śniegu platformy pod namiot:). Natomiast mieliśmy inny problem z rozbiciem namiotu, gdyż aby dostać się na idealną polankę musieliśmy pokonać całkiem mocno wezbrany potoczek. Budowanie prowizorycznej kładki zajęło nam dobrą godzinkę (ciągle zmieniający się projekt, brak koordynacji między branżami, zaspani pracownicy), ale efekt pracy inżynierskiej był imponujący, powalał na kolana czasami także dosłownie. Wspinanie w Orpierre mnie nie zachwyciło, drogi raczej długie, o charakterze wytrzymałościowym, słabo urzeźbione, dominują połogie płyty. Na korzyść rejonu na pewno trzeba zaliczyć różnorodność dróg pod względem trudności. Jest sporo łatwych dróg dla początkujących choć dla lepiej rozwspinanych znajdzie się także kilka propozycji na czele z Mission impossible (8c). Podczas kilku dni wspinania, których głównym celem było ogólno pojęte rozwspinanie, udało się pokonać kilka ciekawych dróg w tym Je T’Aime Moi Nom Plus (7a OS). Dzięki wielkiej determinacji (pobudka o 6.00!!!) udało się także Damianowi i Kasi  pokonać  pięciowyciągową  drogę  w sektorze Adrech w świetnym czasie (wrócili szybciej niż my się obudziliśmy).
  
Chateauert: Dla odmiany w tym rejonie spaliśmy na kempingu (całkiem sympatyczny). Rejon od razu wszystkim się spodobał, bardzo klimatyczny położony w małym kanionie nad czystą rzeką z pełną infrastrukturą (czyste WC, ławeczki, stoły, schodki na podejściu) było tam zdecydowanie mniej wspinaczy,  więcej roślinności i niezbędnego cienia. Każdy mógł tu znaleźć to co lubi, od ekstremów (2b) po prosto wyglądające (8b) :). Różnorodność dróg powala, są płyty ,filary, przewiechy, dachy, drogi krótkie bulderowe, długie ciągowe, po prostu wszystko co możesz sobie wymyślić (nie uwzględniając tradów i wielowyciągów). Ja od razu podążyłem za mottem naszego wyjazdu. Zaczynam od desperackiego przehaczenia Uzeb (7c+), potem wstawiam się w niesamowitą drogę Power (7b+). Pokonuje ona środek dachu jaskini (około15m) po czym przechodzi w efektowne przewieszenie(10m). Już w pierwszej próbie poczułem, że miękka cyfra to,to nie jest. Na całej drodze same klamy, ale ciąg dla mnie nie był do pokonania. W tym czasie reszta ekipy nie wykazująca nadmiernej napinki pokonuje szereg fajnych dróg. Niestety przyszło kilkudniowe załamanie pogody, które niejako wymusiło kilka dni restu. Na taki wypadek byliśmy na szczęście przygotowani, pomysł był genialny – canyoning. Wybraliśmy jeden z najbardziej popularnych kanionów, przeznaczony dla dzieci od lat 8.(czytaj ekstremalnie trudny). Przewodnikowy czas pokonania wynosił 1,5h więc przewidzieliśmy w drodze powrotnej zwiedzanie Toulonu. Jako bardzo doświadczeni i rozsądni taternicy nie zabraliśmy ze sobą czołówek ani nie zadzwoniliśmy do nikogo powiedzieć gdzie idziemy i o której wracamy. Kanion z początku przypominał beskidzkie potoki, ale po jakimś czasie zmienił nieco swój charakter (pewnie dla tego że od 3 dni lało). W skrócie mówiąc byliśmy w kanionie 8,5h; poczym zorientowaliśmy się, że  musieliśmy się wycofać bo do zmroku zostało 0,5h. Wycof nie był prosty, wymagał przewspinania pełnego wyciągu tzw. przewieszonych trawek , 50m bez przelotu (brak sprzętu do asekuracji). Po czym jeszcze trzeba było po zmroku znaleźć auto zaparkowane koło 200m wyżej co zajęło nam jakąś dobrą godzinkę. Po takim dniu restowym musieliśmy jeszcze nieco odpocząć. Dobrze wypoczęci kolejnego dnia rozpoczęliśmy wspinanie z nowymi siłami. Po stosunkowej krótkiej walce poprowadziłem bulderową, mocno przewieszoną drogę Caduveo (7c) poprawiając tym samym swoją życiówkę. Do końca wyjazdu pogoda wymusiła na nas wczesne wstawanie, poranne wspinanie i robienie popołudniowej sjesty(11-16) ten system pozwalał optymalnie wykorzystać warunki. Ze wzglądu na załamanie pogody nie odwiedziliśmy trzeciego rejonu. Podsumowując w moim prywatnym rankingu rejonów wspinaczkowych Chateauert zajmuję drugie miejsce, zaraz za Rzędkowicami:). Po prostu genialna miejscówka. W drodze powrotnej osobiście zadbałem o adrenalinę, zasypiając na niemieckiej autostradzie nieco przerysowałem auto Damiana o boczną barierkę. Po odbiciu od barierki dwa efektowne  bączki pozwoliły się zatrzymać i po chwili ochłonięcia mogliśmy dalej już bezpiecznie kontynuować drogę.
+
Chateauert: Dla odmiany w tym rejonie spaliśmy na kempingu (całkiem sympatyczny). Rejon od razu wszystkim się spodobał, bardzo klimatyczny położony w małym kanionie nad czystą rzeką z pełną infrastrukturą (czyste WC, ławeczki, stoły, schodki na podejściu) było tam zdecydowanie mniej wspinaczy,  więcej roślinności i niezbędnego cienia. Każdy mógł tu znaleźć to co lubi, od ekstremów (2b) po prosto wyglądające (8b) :). Różnorodność dróg powala, są płyty ,filary, przewiechy, dachy, drogi krótkie bulderowe, długie ciągowe, po prostu wszystko co możesz sobie wymyślić (nie uwzględniając tradów i wielowyciągów). Ja od razu podążyłem za mottem naszego wyjazdu. Zaczynam od desperackiego przehaczenia Uzeb (7c+), potem wstawiam się w niesamowitą drogę Power (7b+). Pokonuje ona środek dachu jaskini (około15m) po czym przechodzi w efektowne przewieszenie(10m). Już w pierwszej próbie poczułem, że miękka cyfra to,to nie jest. Na całej drodze same klamy, ale ciąg dla mnie nie był do pokonania. W tym czasie reszta ekipy nie wykazująca nadmiernej napinki pokonuje szereg fajnych dróg. Niestety przyszło kilkudniowe załamanie pogody, które niejako wymusiło kilka dni restu. Na taki wypadek byliśmy na szczęście przygotowani, pomysł był genialny – canyoning. Wybraliśmy jeden z najbardziej popularnych kanionów, przeznaczony dla dzieci od lat 8.(czytaj ekstremalnie trudny). Przewodnikowy czas pokonania wynosił 1,5h więc przewidzieliśmy w drodze powrotnej zwiedzanie Toulonu. Jako bardzo doświadczeni i rozsądni taternicy nie zabraliśmy ze sobą czołówek ani nie zadzwoniliśmy do nikogo powiedzieć gdzie idziemy i o której wracamy. Kanion z początku przypominał beskidzkie potoki, ale po jakimś czasie zmienił nieco swój charakter (pewnie dla tego że od 3 dni lało). W skrócie mówiąc byliśmy w kanionie 8,5h; poczym zorientowaliśmy się, że  musieliśmy się wycofać bo do zmroku zostało 0,5h. Wycof nie był prosty, wymagał przewspinania pełnego wyciągu tzw. przewieszonych trawek (50m bez przelotu - brak sprzętu do asekuracji). Po czym jeszcze trzeba było po zmroku znaleźć auto zaparkowane jakieś 200m wyżej co zajęło nam dobrą godzinkę. Po takim dniu restowym musieliśmy jeszcze nieco odpocząć. Po tej restowej przygodzie kolejnego dnia rozpoczęliśmy wspinanie z nowymi siłami. Po stosunkowej krótkiej walce poprowadziłem bulderową, mocno przewieszoną drogę Caduveo (7c) poprawiając tym samym swoją życiówkę. Do końca wyjazdu pogoda wymusiła na nas wczesne wstawanie, poranne wspinanie i robienie popołudniowej sjesty(11-16) ten system pozwalał optymalnie wykorzystać warunki. Ze wzglądu na załamanie pogody nie odwiedziliśmy trzeciego rejonu. Podsumowując w moim prywatnym rankingu rejonów wspinaczkowych Chateauert zajmuję drugie miejsce, zaraz za Rzędkowicami:). Po prostu genialna miejscówka. W drodze powrotnej osobiście zadbałem o adrenalinę, zasypiając na niemieckiej autostradzie nieco przerysowałem auto Damiana. Po odbiciu od barierki dwa efektowne  bączki pozwoliły się zatrzymać i po chwili ochłonięcia mogliśmy dalej już bezpiecznie kontynuować drogę.

Aktualna wersja na dzień 05:49, 10 maj 2013

Francuska majówka

20.04 – 05.05 2013
Uczestnicy: Damian Żmuda, Paulina Piechowiak(WKTJ), Kasia (os. tow.)Karol Jagoda

Motto wyjazdu: ,,Są drogi brzydsze i ładniejsze. Są rejony fajniejsze i mniej fajne. Ale najważniejsze jest to, żeby umieć znaleźć łatwą cyfrę.’’

Plan był prosty – bardzo długa majówka bez tłumu rodaków pod skałami. Z wyborem południowej Francji nie było problemu do czasu wyboru konkretnego rejonu, tu zaczęły się schody. Jest tam taka ilość rejonów, że naprawdę wybór nie był banalny. Zdecydowaliśmy się na trzy rejony (ilość najbardziej rozsądna na dwutygodniowy wyjazd): Orpierre, Chateauert (Correns), Ardeche.

Orpierre: dojazd zajął nam jakieś 19 godzin przy czym Paulinę odbieraliśmy z dworca we Wrocławiu. O poziom adrenaliny podczas podróży zadbała pogoda. Im bliżej byliśmy celu tym temperatura była niższa(w Posce 12 C, na Franken 8 C, na 30km od Orpierre 2,5 C). Od granicy francuskiej prowadził samochód Damian, reszta ekipy z uwagi na porę spała. Obudziłem się, gdy jechaliśmy w gęstej mgle, po zawiłych serpentynach z palącą się rezerwą a na zewnątrz śniegu było jakieś 30cm. Muszę dodać, że ubrani byliśmy letnio, wiec nieco zabawnie wyglądał Damian na stacji benzynowej w krótkich spodenkach lepiący śnieżkę, którą obudził zaspaną Paulinę. Niezawodny Krzysiu (Hołek) poprowadził nas przez przełęcz o wysokości około 1200m n.p.m, więc na szczęście w Orpierre nie musieliśmy kopać w śniegu platformy pod namiot:). Natomiast mieliśmy inny problem z rozbiciem namiotu, gdyż aby dostać się na idealną polankę musieliśmy pokonać całkiem mocno wezbrany potoczek. Budowanie prowizorycznej kładki zajęło nam dobrą godzinkę (ciągle zmieniający się projekt, brak koordynacji między branżami, zaspani pracownicy), ale efekt pracy inżynierskiej był imponujący, powalał na kolana czasami także dosłownie. Wspinanie w Orpierre mnie nie zachwyciło, drogi raczej długie, o charakterze wytrzymałościowym, słabo urzeźbione, dominują połogie płyty. Na korzyść rejonu na pewno trzeba zaliczyć różnorodność dróg pod względem trudności. Jest sporo łatwych dróg dla początkujących choć dla lepiej rozwspinanych znajdzie się także kilka propozycji na czele z Mission impossible (8c). Podczas kilku dni wspinania, których głównym celem było ogólno pojęte rozwspinanie, udało się pokonać kilka ciekawych dróg w tym Je T’Aime Moi Nom Plus (7a OS). Dzięki wielkiej determinacji (pobudka o 6.00!!!) udało się także Damianowi i Kasi pokonać pięciowyciągową drogę w sektorze Adrech w świetnym czasie (wrócili szybciej niż my się obudziliśmy).

Chateauert: Dla odmiany w tym rejonie spaliśmy na kempingu (całkiem sympatyczny). Rejon od razu wszystkim się spodobał, bardzo klimatyczny położony w małym kanionie nad czystą rzeką z pełną infrastrukturą (czyste WC, ławeczki, stoły, schodki na podejściu) było tam zdecydowanie mniej wspinaczy, więcej roślinności i niezbędnego cienia. Każdy mógł tu znaleźć to co lubi, od ekstremów (2b) po prosto wyglądające (8b) :). Różnorodność dróg powala, są płyty ,filary, przewiechy, dachy, drogi krótkie bulderowe, długie ciągowe, po prostu wszystko co możesz sobie wymyślić (nie uwzględniając tradów i wielowyciągów). Ja od razu podążyłem za mottem naszego wyjazdu. Zaczynam od desperackiego przehaczenia Uzeb (7c+), potem wstawiam się w niesamowitą drogę Power (7b+). Pokonuje ona środek dachu jaskini (około15m) po czym przechodzi w efektowne przewieszenie(10m). Już w pierwszej próbie poczułem, że miękka cyfra to,to nie jest. Na całej drodze same klamy, ale ciąg dla mnie nie był do pokonania. W tym czasie reszta ekipy nie wykazująca nadmiernej napinki pokonuje szereg fajnych dróg. Niestety przyszło kilkudniowe załamanie pogody, które niejako wymusiło kilka dni restu. Na taki wypadek byliśmy na szczęście przygotowani, pomysł był genialny – canyoning. Wybraliśmy jeden z najbardziej popularnych kanionów, przeznaczony dla dzieci od lat 8.(czytaj ekstremalnie trudny). Przewodnikowy czas pokonania wynosił 1,5h więc przewidzieliśmy w drodze powrotnej zwiedzanie Toulonu. Jako bardzo doświadczeni i rozsądni taternicy nie zabraliśmy ze sobą czołówek ani nie zadzwoniliśmy do nikogo powiedzieć gdzie idziemy i o której wracamy. Kanion z początku przypominał beskidzkie potoki, ale po jakimś czasie zmienił nieco swój charakter (pewnie dla tego że od 3 dni lało). W skrócie mówiąc byliśmy w kanionie 8,5h; poczym zorientowaliśmy się, że musieliśmy się wycofać bo do zmroku zostało 0,5h. Wycof nie był prosty, wymagał przewspinania pełnego wyciągu tzw. przewieszonych trawek (50m bez przelotu - brak sprzętu do asekuracji). Po czym jeszcze trzeba było po zmroku znaleźć auto zaparkowane jakieś 200m wyżej co zajęło nam dobrą godzinkę. Po takim dniu restowym musieliśmy jeszcze nieco odpocząć. Po tej restowej przygodzie kolejnego dnia rozpoczęliśmy wspinanie z nowymi siłami. Po stosunkowej krótkiej walce poprowadziłem bulderową, mocno przewieszoną drogę Caduveo (7c) poprawiając tym samym swoją życiówkę. Do końca wyjazdu pogoda wymusiła na nas wczesne wstawanie, poranne wspinanie i robienie popołudniowej sjesty(11-16) ten system pozwalał optymalnie wykorzystać warunki. Ze wzglądu na załamanie pogody nie odwiedziliśmy trzeciego rejonu. Podsumowując w moim prywatnym rankingu rejonów wspinaczkowych Chateauert zajmuję drugie miejsce, zaraz za Rzędkowicami:). Po prostu genialna miejscówka. W drodze powrotnej osobiście zadbałem o adrenalinę, zasypiając na niemieckiej autostradzie nieco przerysowałem auto Damiana. Po odbiciu od barierki dwa efektowne bączki pozwoliły się zatrzymać i po chwili ochłonięcia mogliśmy dalej już bezpiecznie kontynuować drogę.

Tę stronę ostatnio edytowano 10 maj 2013, 05:49.
zaloguj się