Relacje:Oman 2020: Różnice pomiędzy wersjami
(Utworzono nową stronę "{{wyjazd|Sułtanat Omanu – wyprawa klubowa|Mateusz Golicz – kierownik, Aleksandra Skowrońska (WKTJ), Teresa i Damian Szołtysik, Joanna Przymus, Henryk Tomanek, Iwo...") |
|||
(Nie pokazano 1 wersji utworzonej przez jednego użytkownika) | |||
Linia 2: | Linia 2: | ||
'''Wstęp - Tak to się zaczęło''' | '''Wstęp - Tak to się zaczęło''' | ||
− | + | [[Image:Samolot oman.JPG|thumb|right|W drodze do Omanu]] | |
Początek był prosty. Wszyscy chcieli jeszcze raz odwiedzić Oman. Problem polegał na tym, że trzeba było nakłonić Mateusza do tego wyjazdu. I tak się zaczęło. Wszyscy po trochu wspominali Mateuszowi, żeby coś zorganizował. Coś lub ktoś musiał ruszyć serce Mateusza... Pewnego dnia listopada otrzymaliśmy od niego emaila o organizowaniu wyprawy. Myślałem, że będzie trochę czasu na zastanowienie się, więc gdy następnego dnia zadzwoniła Asia z pytaniem czy jadę (bo wszyscy mają już kupione bilety) przeżyłem szok. Szybkie pertraktacje z żoną. Udane!!!. Telefon do Mateusza, że chcę lecieć z nimi. Po chwili telefon zwrotny - brak biletów na ten lot z nimi. Ooo.... Pozostał tylko inny lot, przesunięty w czasie chyba o 4 godziny – biorę go. Znów telefon od Mateusza z wiadomościami: dobrą i złą. Dobra jest taka, że udało się mnie wepchnąć do tego samego samolotu, a zła, że płacę więcej za bilet. Biorę to w ciemno, bo w grupie zawsze raźniej, zwłaszcza uwzględniając moje umiejętności językowe. W styczniu nastąpiły ustalenia organizacyjne typu kto co bierze, ile namiotów i innych niezbędnych rzeczy. A później nastąpiło już tylko czekanie na wylot. | Początek był prosty. Wszyscy chcieli jeszcze raz odwiedzić Oman. Problem polegał na tym, że trzeba było nakłonić Mateusza do tego wyjazdu. I tak się zaczęło. Wszyscy po trochu wspominali Mateuszowi, żeby coś zorganizował. Coś lub ktoś musiał ruszyć serce Mateusza... Pewnego dnia listopada otrzymaliśmy od niego emaila o organizowaniu wyprawy. Myślałem, że będzie trochę czasu na zastanowienie się, więc gdy następnego dnia zadzwoniła Asia z pytaniem czy jadę (bo wszyscy mają już kupione bilety) przeżyłem szok. Szybkie pertraktacje z żoną. Udane!!!. Telefon do Mateusza, że chcę lecieć z nimi. Po chwili telefon zwrotny - brak biletów na ten lot z nimi. Ooo.... Pozostał tylko inny lot, przesunięty w czasie chyba o 4 godziny – biorę go. Znów telefon od Mateusza z wiadomościami: dobrą i złą. Dobra jest taka, że udało się mnie wepchnąć do tego samego samolotu, a zła, że płacę więcej za bilet. Biorę to w ciemno, bo w grupie zawsze raźniej, zwłaszcza uwzględniając moje umiejętności językowe. W styczniu nastąpiły ustalenia organizacyjne typu kto co bierze, ile namiotów i innych niezbędnych rzeczy. A później nastąpiło już tylko czekanie na wylot. | ||
Linia 8: | Linia 8: | ||
'''Przed wyjazdem – Coś się dzieje w świecie''' | '''Przed wyjazdem – Coś się dzieje w świecie''' | ||
− | Wszyscy czekamy z niecierpliwością na wyjazd, a media donoszą o zamachu rakietowym w Bagdadzie na generała Sulejmaniego. W kolejnych dniach media informują o zestrzeleniu samolotu pasażerskiego nad Iranem. Powiało grozą i niepewnością co do naszego zaplanowanego wyjazdu. | + | [[Image:Auto.JPG|thumb|left|Wypożyczamy auta]] Wszyscy czekamy z niecierpliwością na wyjazd, a media donoszą o zamachu rakietowym w Bagdadzie na generała Sulejmaniego. W kolejnych dniach media informują o zestrzeleniu samolotu pasażerskiego nad Iranem. Powiało grozą i niepewnością co do naszego zaplanowanego wyjazdu. |
− | Ostatnie zebranie w klubie na 3 dni przed wylotem miało na celu dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, a zmieniło się w spotkanie informacyjne przygotowane przez Mateusza o możliwych zagrożeniach wynikających z obecnej sytuacji w tamtejszym rejonie. Ciekawie to nie wyglądało. Chyba każdy z nas zastawiał się, czy jechać czy zrezygnować. Każdy podejmuje indywidualnie decyzję. Jedziemy a raczej lecimy wszyscy. Każdy wie, co ma zabrać ze sobą. Liny i sprzęt rozdzielony, rozpoczęło się ostateczne pakowanie bagażu, żeby zmieścić się w 23 kilogramach. Znów zaskoczenie: wszystko co niezbędne spakowane, a waga z uporem pokazuje 26 kg. Stop. Wyrzucam wszystko z walizki: udało się zrezygnować aż z dwóch karabinków, jednej koszulki i jeszcze z jakiegoś drobiazgu. Waga nieznacznie spadła. W międzyczasie Asia wysyła wiadomość, kto może zabrać jej jedną linę? Na to, pytanie nie otrzymała odpowiedzi, być może wpadła do spamu | + | Ostatnie zebranie w klubie na 3 dni przed wylotem miało na celu dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, a zmieniło się w spotkanie informacyjne przygotowane przez Mateusza o możliwych zagrożeniach wynikających z obecnej sytuacji w tamtejszym rejonie. Ciekawie to nie wyglądało. Chyba każdy z nas zastawiał się, czy jechać czy zrezygnować. Każdy podejmuje indywidualnie decyzję. Jedziemy a raczej lecimy wszyscy. Każdy wie, co ma zabrać ze sobą. Liny i sprzęt rozdzielony, rozpoczęło się ostateczne pakowanie bagażu, żeby zmieścić się w 23 kilogramach. Znów zaskoczenie: wszystko co niezbędne spakowane, a waga z uporem pokazuje 26 kg. Stop. Wyrzucam wszystko z walizki: udało się zrezygnować aż z dwóch karabinków, jednej koszulki i jeszcze z jakiegoś drobiazgu. Waga nieznacznie spadła. W międzyczasie Asia wysyła wiadomość, kto może zabrać jej jedną linę? Na to, pytanie nie otrzymała odpowiedzi, być może wpadła do spamu:) |
'''Dzień wylotu''' | '''Dzień wylotu''' | ||
− | Pobudka wczesnym porankiem (dla mnie to właściwie środek nocy a nie poranek). Mam wrażenie, że dopiero pół godziny temu zamknąłem oczy, a tu już trzeba wstawać . Siedząc w kuchni zastanawiam się, czy zrobić sobie ostatnią kawę przed przyjazdem Łukasza i Asi. Nie udało się jej wypić. Łukasz już czeka. Pojawiamy się z Asią na lotnisku w Pyrzowicach pierwsi, ale zaraz dołączają pozostali uczestnicy. Rozdanie biletów i wiz przez Mateusza, następnie idziemy oddawać bagaże. Tu wszyscy sprawdzamy, kto ile zapakował. Okazało się, że moja domowa waga nie jest zbyt dokładna, nastąpiło szybkie ulokowanie produktów w bagażach podręcznych innych uczestników. Udało się. Następnie odprawa paszportowa i czekanie w poczekalni na samolot do Frankfurtu. Lecimy, lądujemy we Frankfurcie. Szybkie przemieszczenie na inny terminal, z którego mamy planowany odlot do Muscatu. Ku naszemu zaskoczeniu obsługa lotniska prosi Mateusza do odprawy osobistej. Mała konsternacja i pytania: co oni mogą chcieć od naszego kochanego kierownika wyprawy. Pojawia się dwóch policjantów przy Mateuszu, robi się nieciekawie. W naszych głowach rodzi się niepewność: co będzie jak go nie przepuszczą, przecież bez niego nie będzie wyjazdu. Czekamy z niecierpliwością na dalszy ciąg wydarzeń. Czas się dłuży, a Mateusza dalej nie ma. Policja się oddala i po chwili pojawia się Mateusz. Sto pytań do niego: co oni chcieli od ciebie? Mateusz ze spokojem odpowiada, że zbyt dużo sprzętu elektronicznego miał przy sobie i musieli sprawdzić dokładnie sprzęt – to jest wersja oficjalna i ostateczna i tego się trzymamy. Żeby podgrzać jeszcze trochę atmosferę, która i tak jest już gorąca, wszyscy w poczekali spoglądamy z niepokojem na telewizor, w którym pokazywana jest informacja o śmierci Sułtana Omanu Kabus ibn Sa’id as Said. Myślę, że każdy z nas miał mętlik w głowie i myśl, że ładnie się ta nasza wyprawa zaczyna. Na szczęście lot do Muscatu był spokojny, poza ostatnim odcinkiem, gdzie wstąpiły małe turbulencje. Ale dolecieliśmy szczęśliwie. | + | [[Image:deszcz.JPG|thumb|right|Taka sytuacja...]]Pobudka wczesnym porankiem (dla mnie to właściwie środek nocy a nie poranek). Mam wrażenie, że dopiero pół godziny temu zamknąłem oczy, a tu już trzeba wstawać . Siedząc w kuchni zastanawiam się, czy zrobić sobie ostatnią kawę przed przyjazdem Łukasza i Asi. Nie udało się jej wypić. Łukasz już czeka. Pojawiamy się z Asią na lotnisku w Pyrzowicach pierwsi, ale zaraz dołączają pozostali uczestnicy. Rozdanie biletów i wiz przez Mateusza, następnie idziemy oddawać bagaże. Tu wszyscy sprawdzamy, kto ile zapakował. Okazało się, że moja domowa waga nie jest zbyt dokładna, nastąpiło szybkie ulokowanie produktów w bagażach podręcznych innych uczestników. Udało się. Następnie odprawa paszportowa i czekanie w poczekalni na samolot do Frankfurtu. Lecimy, lądujemy we Frankfurcie. Szybkie przemieszczenie na inny terminal, z którego mamy planowany odlot do Muscatu. Ku naszemu zaskoczeniu obsługa lotniska prosi Mateusza do odprawy osobistej. Mała konsternacja i pytania: co oni mogą chcieć od naszego kochanego kierownika wyprawy. Pojawia się dwóch policjantów przy Mateuszu, robi się nieciekawie. W naszych głowach rodzi się niepewność: co będzie jak go nie przepuszczą, przecież bez niego nie będzie wyjazdu. Czekamy z niecierpliwością na dalszy ciąg wydarzeń. Czas się dłuży, a Mateusza dalej nie ma. Policja się oddala i po chwili pojawia się Mateusz. Sto pytań do niego: co oni chcieli od ciebie? Mateusz ze spokojem odpowiada, że zbyt dużo sprzętu elektronicznego miał przy sobie i musieli sprawdzić dokładnie sprzęt – to jest wersja oficjalna i ostateczna i tego się trzymamy. Żeby podgrzać jeszcze trochę atmosferę, która i tak jest już gorąca, wszyscy w poczekali spoglądamy z niepokojem na telewizor, w którym pokazywana jest informacja o śmierci Sułtana Omanu Kabus ibn Sa’id as Said. Myślę, że każdy z nas miał mętlik w głowie i myśl, że ładnie się ta nasza wyprawa zaczyna. Na szczęście lot do Muscatu był spokojny, poza ostatnim odcinkiem, gdzie wstąpiły małe turbulencje. Ale dolecieliśmy szczęśliwie. |
'''Pierwszy dzień w Omanie''' | '''Pierwszy dzień w Omanie''' | ||
− | Z opowieści przed wylotem na temat pogody w Omanie, usłyszałem, że temperatura tam zazwyczaj w styczniu wynosi do 25st C, zero deszczu. Muscat przywitał nas jednak ulewą ku zaskoczeniu niektórych. W planach mieliśmy szybkie zakupienie kart sim, wynajem samochodów i w drogę do hotelu. Pojawiły się nieoczekiwane problemy z kartą kredytową Asi, przy wynajęciu samochodu. Znów trzeba było szukać przyczyny, szybkie logowania na konta bankowe i ponowne próby, które okazały się bezskuteczne. Po kilkunastu minutach Mateusz dogadał się z panią z wypożyczalni, że można skorzystać z jego karty kredytowej. Ulga-jeden problem rozwiązany i możemy się już szykować do hotelu. Przemieszczamy się w poszukiwaniu miejsca odbioru samochodów, a że to lotnisko jest nowe, to trochę krążymy. Ciepły deszcz cały czas pada, zalewając ulice i tworząc kałuże. Odbieramy dwa identyczne samochody marki toyota fortuner i pakujemy bagaże. Pozostał nam tylko dojazd do hotelu. Mateusz rusza pierwszy, a my drugim samochodem staramy się go nie zgubić. Po półgodzinnej jeździe docieramy do hotelu Riyam. Tu na szczęście obywa się już bez niespodzianek. Każdy został zakwaterowany do pokoju. Pozostało jeszcze spotkanie organizacyjne w pokoju Mateusza. Dowiadujemy się, że została ogłoszona 3 dniowa żałoba i wszystkie sklepy są zamknięte, a my jesteśmy bez jedzenia. Szukamy rozwiązania w internecie i ku naszemu zadowoleniu okazuje się, że Carrefour będzie otwarty. Kamień spadł z serca. Jeszcze tyko ustalenie, kto idzie na zakupy, a kto na pierwszy krótki trekking. Pozostało nam już tylko się wyspać i czekać na poranek, by móc rozpocząć wyprawę już bez żadnych niespodzianek. | + | [[Image:treking.JPG|thumb|left|Pierwsza wycieczka]] Z opowieści przed wylotem na temat pogody w Omanie, usłyszałem, że temperatura tam zazwyczaj w styczniu wynosi do 25st C, zero deszczu. Muscat przywitał nas jednak ulewą ku zaskoczeniu niektórych. W planach mieliśmy szybkie zakupienie kart sim, wynajem samochodów i w drogę do hotelu. Pojawiły się nieoczekiwane problemy z kartą kredytową Asi, przy wynajęciu samochodu. Znów trzeba było szukać przyczyny, szybkie logowania na konta bankowe i ponowne próby, które okazały się bezskuteczne. Po kilkunastu minutach Mateusz dogadał się z panią z wypożyczalni, że można skorzystać z jego karty kredytowej. Ulga-jeden problem rozwiązany i możemy się już szykować do hotelu. Przemieszczamy się w poszukiwaniu miejsca odbioru samochodów, a że to lotnisko jest nowe, to trochę krążymy. Ciepły deszcz cały czas pada, zalewając ulice i tworząc kałuże. Odbieramy dwa identyczne samochody marki toyota fortuner i pakujemy bagaże. Pozostał nam tylko dojazd do hotelu. Mateusz rusza pierwszy, a my drugim samochodem staramy się go nie zgubić. Po półgodzinnej jeździe docieramy do hotelu Riyam. Tu na szczęście obywa się już bez niespodzianek. Każdy został zakwaterowany do pokoju. Pozostało jeszcze spotkanie organizacyjne w pokoju Mateusza. Dowiadujemy się, że została ogłoszona 3 dniowa żałoba i wszystkie sklepy są zamknięte, a my jesteśmy bez jedzenia. Szukamy rozwiązania w internecie i ku naszemu zadowoleniu okazuje się, że Carrefour będzie otwarty. Kamień spadł z serca. Jeszcze tyko ustalenie, kto idzie na zakupy, a kto na pierwszy krótki trekking. Pozostało nam już tylko się wyspać i czekać na poranek, by móc rozpocząć wyprawę już bez żadnych niespodzianek. |
'''Drugi dzień w Omanie (12.01.2020r)''' | '''Drugi dzień w Omanie (12.01.2020r)''' | ||
− | Budzimy się w promieniach słońca, konsumujemy w spokoju śniadanie w hotelowej restauracji, następnie pakujemy bagaże do samochodów. Ruszamy, aby rozpocząć wspaniałą przygodę w Omanie. Przejeżdżamy około 500 m i trafiamy na zablokowaną drogę przez uzbrojonych policjantów. Po krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że droga jest zablokowana na 3 godziny, ale on sam nie wie, czy jednak nie na dłużej. Obserwujemy drogę, na której poruszają się kolumny samochodów rządowych w eskorcie policji. Podejmujemy decyzję o powrocie i zaparkowaniu samochodów na hotelowym parkingu, a następnie pieszo udajemy się w kierunku morza, żeby jakoś wypełnić czas do czasu odblokowania dróg. Docieramy do promenady, obserwujemy ptaki i ryby w morzu. W pewnym momencie ustalamy, że wszyscy idziemy pochodzić po pobliskich górach. I tak rozpoczął się pierwszy trekking po wzgórzach wokół portu. Pogoda nadal słoneczna, powietrze rześkie. Początkowo przechodzimy wokół lokalnych budynków mieszkalnych i docieramy do miejscowego cmentarza, przez który przechodzi ścieżka w kierunku szlaku. Poruszając się po szlaku, co chwilę rozglądamy się wokół siebie, podziwiając wspaniałe widoki morza i gór. Poruszamy się wzdłuż strumienia ,wspinając się coraz wyżej. Widoki stają się coraz ładniejsze i im wyżej tym bardziej. Postanawiamy przejść do hotelu przez góry, więc wspinamy się coraz wyżej. Na szczycie okazuje się, że zejście jest trochę trudniejsze niż wejście. Mateusz szuka łagodniejszej drogi powrotnej, a my grzejąc się w promieniach słońca podziwiamy krajobrazy. Schodzimy w dół, ale nie udało się dojść do hotelu przez góry. Przedzierając się przez miasto, docieramy do samochodów. Drogi w tym czasie zostają odblokowane. Korzystając z tej okazji udajemy się na pierwsze zakupy. Docieramy do sklepu. Szybko rozdzielamy zadania kto, co i ile ma umieścić w koszyku. Znów się udało: mamy jedzenie i inne potrzebne rzeczy do przeżycia. Jesteśmy szczęśliwi. Jedziemy w miejsce pierwszego biwakowania, które ma być nad brzegiem morza – plaża przy Fins tzw. „White Beach”. Docieramy do celu w ciemności. Mateusz szuka odpowiedniego miejsca na obozowisko. Wita nas ciepły, ale silny wiatr od strony morza, który powoduje, że zaczynamy ubierać ciepłe kurtki. Woda w morzu ciepła, ale nikt nie decyduje się na kąpiel. Rozpoczynamy pierwsze rozbijanie namiotów, a następnie Karol rozpoczyna swoja przygodę z grillem, Damian z Heniem gotują wodę na herbatę z zatarem, a dziewczyny szykują kolację, rozkładając wszystkie zakupione smakołyki na kocu. Jedzenie bardzo smaczne. Widać, że wszyscy byli spragnieni lokalnego arabskiego chleba wysmarowanego wspaniałą świeżą pastą hummus wraz z dodatkami. Ustalamy plan na następny dzień, potem ostatnie spojrzenie na krwisty i bardzo duży księżyc, który wschodził nad linią morza i zasłużony sen. | + | [[Image:biwakoman.JPG|thumb|right|Pierwszy biwak nad morzem]]Budzimy się w promieniach słońca, konsumujemy w spokoju śniadanie w hotelowej restauracji, następnie pakujemy bagaże do samochodów. Ruszamy, aby rozpocząć wspaniałą przygodę w Omanie. Przejeżdżamy około 500 m i trafiamy na zablokowaną drogę przez uzbrojonych policjantów. Po krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że droga jest zablokowana na 3 godziny, ale on sam nie wie, czy jednak nie na dłużej. Obserwujemy drogę, na której poruszają się kolumny samochodów rządowych w eskorcie policji. Podejmujemy decyzję o powrocie i zaparkowaniu samochodów na hotelowym parkingu, a następnie pieszo udajemy się w kierunku morza, żeby jakoś wypełnić czas do czasu odblokowania dróg. Docieramy do promenady, obserwujemy ptaki i ryby w morzu. W pewnym momencie ustalamy, że wszyscy idziemy pochodzić po pobliskich górach. I tak rozpoczął się pierwszy trekking po wzgórzach wokół portu. Pogoda nadal słoneczna, powietrze rześkie. Początkowo przechodzimy wokół lokalnych budynków mieszkalnych i docieramy do miejscowego cmentarza, przez który przechodzi ścieżka w kierunku szlaku. Poruszając się po szlaku, co chwilę rozglądamy się wokół siebie, podziwiając wspaniałe widoki morza i gór. Poruszamy się wzdłuż strumienia ,wspinając się coraz wyżej. Widoki stają się coraz ładniejsze i im wyżej tym bardziej. Postanawiamy przejść do hotelu przez góry, więc wspinamy się coraz wyżej. Na szczycie okazuje się, że zejście jest trochę trudniejsze niż wejście. Mateusz szuka łagodniejszej drogi powrotnej, a my grzejąc się w promieniach słońca podziwiamy krajobrazy. Schodzimy w dół, ale nie udało się dojść do hotelu przez góry. Przedzierając się przez miasto, docieramy do samochodów. Drogi w tym czasie zostają odblokowane. Korzystając z tej okazji udajemy się na pierwsze zakupy. Docieramy do sklepu. Szybko rozdzielamy zadania kto, co i ile ma umieścić w koszyku. Znów się udało: mamy jedzenie i inne potrzebne rzeczy do przeżycia. Jesteśmy szczęśliwi. Jedziemy w miejsce pierwszego biwakowania, które ma być nad brzegiem morza – plaża przy Fins tzw. „White Beach”. Docieramy do celu w ciemności. Mateusz szuka odpowiedniego miejsca na obozowisko. Wita nas ciepły, ale silny wiatr od strony morza, który powoduje, że zaczynamy ubierać ciepłe kurtki. Woda w morzu ciepła, ale nikt nie decyduje się na kąpiel. Rozpoczynamy pierwsze rozbijanie namiotów, a następnie Karol rozpoczyna swoja przygodę z grillem, Damian z Heniem gotują wodę na herbatę z zatarem, a dziewczyny szykują kolację, rozkładając wszystkie zakupione smakołyki na kocu. Jedzenie bardzo smaczne. Widać, że wszyscy byli spragnieni lokalnego arabskiego chleba wysmarowanego wspaniałą świeżą pastą hummus wraz z dodatkami. Ustalamy plan na następny dzień, potem ostatnie spojrzenie na krwisty i bardzo duży księżyc, który wschodził nad linią morza i zasłużony sen. |
'''Trzeci dzień – jaskinia Kahf Tahry (13.01.2020r)''' | '''Trzeci dzień – jaskinia Kahf Tahry (13.01.2020r)''' | ||
− | Zgodnie z planem trzeciego dnia jest odwiedzenie jaskini Kahf Tahry. Szybkie pakowanie biwaku i w drogę. W jednym samochodzie następuje zmiana kierowcy na Asię. Asia powoli przyzwyczajała się do prowadzenia terenówki po szutrowych, krętych i pionowych podjazdach. W miarę upływu czasu na jej twarzy pojawiał coraz większy uśmiech z powodu prowadzenia samochodu – złapała bakcyla. Dojechała do miejsca, z którego ruszaliśmy do jaskini. Widok z tego miejsca był cudowny: piękne morze, niesamowita rzeźba terenu, a to wszystko w dogrzewających nas promieniach słońca. Ruszamy w drogę, podziwiając otoczenie, które dla jednych było przypomnieniem, dla innych zaś nowością. Dla mnie widoki zapierały dech w piersiach: ogromne kaniony, widoczne warstwy geologiczne, wielkie głazy – cudowne miejsca dla człowieka, który chce poczuć się wolny od cywilizacji. Głowa obracała się non stop, żeby jak najdłużej mieć przed oczami te wspaniałe krajobrazy. Poruszając się wyznaczonym szlakiem, docieramy do olbrzymiego otworu otoczonego ogromnymi głazami, które kiedyś wisiały. Im bliżej otworu, tym wszystko wydaje się jeszcze większe. W jaskini chodzimy po trzeszczących i uginających się drabinach, ustawionych przez miejscowych. Docieramy do miejsca, w którym jedna grupa ubiera się w sprzęt jaskiniowy a druga część ekipy wraca do wyjścia. Przemierzając ogromne przestrzenie jaskini, docieramy do pierwszej przeprawy wodnej. Ubieramy pianki i rozpoczyna się zabawa. Lubimy pływać, ale niekoniecznie w zimnej wodzie. Pokonując kolejne korytarze wodne docieramy do bliżej nieokreślonego miejsca i postanawiamy odpocząć, a następnie zawrócić, znów pokonując przeszkody wodne z uśmiechem na twarzy. Zadowoleni docieramy do wyjścia jaskini. Szybkie przebieranie, uzupełnienie płynów i w drogę do samochodów. Jest już ciemno, więc nie skupiamy się na widokach tylko na drodze. Obcieram sobie stopy, bo nie chciało mi się wyrzucić kamieni z butów (co później odbiło się na całym wyjeździe). W ciemnościach pakujemy się w samochody, a następnie docieramy na krawędź Salmah Plateau, gdzie rozbijamy namioty. Pogoda nas nie rozpieszcza: wieje zimny wiatr, pojawia się mgła, a raczej chmury - w końcu jesteśmy powyżej 2000m. Trochę głodni robimy kolację ze smutną wiadomością od Mateusza - mamy mało chleba. Każdy dostaje przydział arabskiego chleba (4 placki) z informacją, że to ma starczyć też na rano. Jednak pozostałych dodatków było więcej i raczej nikt z nas nie poszedł głodny spać. | + | [[Image:jaskinia.JPG|thumb|left|Jaskinia Kahf Tahry]]Zgodnie z planem trzeciego dnia jest odwiedzenie jaskini Kahf Tahry. Szybkie pakowanie biwaku i w drogę. W jednym samochodzie następuje zmiana kierowcy na Asię. Asia powoli przyzwyczajała się do prowadzenia terenówki po szutrowych, krętych i pionowych podjazdach. W miarę upływu czasu na jej twarzy pojawiał coraz większy uśmiech z powodu prowadzenia samochodu – złapała bakcyla. Dojechała do miejsca, z którego ruszaliśmy do jaskini. Widok z tego miejsca był cudowny: piękne morze, niesamowita rzeźba terenu, a to wszystko w dogrzewających nas promieniach słońca. Ruszamy w drogę, podziwiając otoczenie, które dla jednych było przypomnieniem, dla innych zaś nowością. Dla mnie widoki zapierały dech w piersiach: ogromne kaniony, widoczne warstwy geologiczne, wielkie głazy – cudowne miejsca dla człowieka, który chce poczuć się wolny od cywilizacji. Głowa obracała się non stop, żeby jak najdłużej mieć przed oczami te wspaniałe krajobrazy. Poruszając się wyznaczonym szlakiem, docieramy do olbrzymiego otworu otoczonego ogromnymi głazami, które kiedyś wisiały. Im bliżej otworu, tym wszystko wydaje się jeszcze większe. W jaskini chodzimy po trzeszczących i uginających się drabinach, ustawionych przez miejscowych. Docieramy do miejsca, w którym jedna grupa ubiera się w sprzęt jaskiniowy a druga część ekipy wraca do wyjścia. Przemierzając ogromne przestrzenie jaskini, docieramy do pierwszej przeprawy wodnej. Ubieramy pianki i rozpoczyna się zabawa. Lubimy pływać, ale niekoniecznie w zimnej wodzie. Pokonując kolejne korytarze wodne docieramy do bliżej nieokreślonego miejsca i postanawiamy odpocząć, a następnie zawrócić, znów pokonując przeszkody wodne z uśmiechem na twarzy. Zadowoleni docieramy do wyjścia jaskini. Szybkie przebieranie, uzupełnienie płynów i w drogę do samochodów. Jest już ciemno, więc nie skupiamy się na widokach tylko na drodze. Obcieram sobie stopy, bo nie chciało mi się wyrzucić kamieni z butów (co później odbiło się na całym wyjeździe). W ciemnościach pakujemy się w samochody, a następnie docieramy na krawędź Salmah Plateau, gdzie rozbijamy namioty. Pogoda nas nie rozpieszcza: wieje zimny wiatr, pojawia się mgła, a raczej chmury - w końcu jesteśmy powyżej 2000m. Trochę głodni robimy kolację ze smutną wiadomością od Mateusza - mamy mało chleba. Każdy dostaje przydział arabskiego chleba (4 placki) z informacją, że to ma starczyć też na rano. Jednak pozostałych dodatków było więcej i raczej nikt z nas nie poszedł głodny spać. |
'''Czwarty dzień – Wadi asch Shab (14.01.2020r)''' | '''Czwarty dzień – Wadi asch Shab (14.01.2020r)''' | ||
− | Budzimy się przy nawoływaniach Muezzin'a z meczetu. Jak się później okazało te odgłosy wydawał Mateusz, odganiające stado kóz z obozowiska. Słońce powoli wyłania się zza horyzontu, a chłodny powiew wiatru nas dobudza. Odwiedza nas mały chłopiec – pasterz, który uczył Henia wiązania chusty na głowie. W dniu dzisiejszym zaplanowaliśmy odwiedziny miejsca turystycznego Wadi ash Shab. Wyruszamy w drogę. W miejscu docelowym na parkingu liczymy pieniądze na wejście, a raczej przeprawienie się łódką na drugą stronę rzeki (żałoba uniemożliwiła nam wymianę pieniędzy na lokalne). Udało się dogadać z miejscowymi - płacimy dolarami. Po przeprawieniu się na drugą stronę idziemy ścieżką wśród bananowców i innych lokalnych drzew. Dolina otwiera przed nami piękne widoki gór, skał i fauny. Docieramy do pierwszej wody. Tu szybko przebieramy się oraz wykonujemy pierwsze skoki do krystalicznej wody. W tym miejscu rozdzielamy się: część grupy postanawia iść rzeką w górę, a cześć pozostaje na miejscu. Jak na miejsce turystyczne mamy trochę atrakcji. Płynąc w górę rzeki, docieramy do komory, w której pojawia się mały wodospad. Rozpoczynamy zabawę, skacząc kilkakrotnie do wody. Idziemy dalej w teren, gdzie zwykły turysta się nie zapuszcza. Dolina okrywa przed nami coraz piękniejsze widoki. Otaczające nas głazy stają się coraz większe. Pojawia się większa ilość drzew i krzewów. Płynąca woda, która nam towarzyszyła, raz płynie a raz znika gdzieś pod kamieniami, aby znów się pojawić. Idąc ścieżką wydeptaną przez lokalną ludność, docieramy do miejsca, gdzie uprawiają swoje rośliny, napotykamy też dwa osły oraz miejscowego człowieka, który kieruje nas na drugą stronę wąwozu przez moczarowe lokalne zalewiska. Docieramy do ogromnego głazu, na którym chwilę odpoczywamy, a następnie ruszamy w drogę powrotną, aby zdążyć przed 17 na przeprawę łodzią. Wracając obserwujemy jeszcze raz otaczające nas skały, które są bardzo mocno podcięte przez płynącą wodę oraz obserwujemy drzewa bananowców i palm daktylowych. Do miejsca przeprawy przez rzekę docieramy równo o 17. Teraz pozostało nam zrobienie zakupów i przemieszczenie się na nowe obozowisko. Rozbijamy się jak zwykle w ciemnościach, Mateusz znalazł powalone drzewo, które wspólnie przytargaliśmy do obozowiska i zrobiliśmy pierwsze ognisko. A przy ognisku jak to przeważnie bywa, były wspomnienia, opowieści o piromanach, o wybuchowych cytrynach, a przede wszystkim dużo dobrego humoru i śmiechu. | + | [[Image:wadi.JPG|thumb|right|Skoki w jaskini w Wadi Ash Shab]]Budzimy się przy nawoływaniach Muezzin'a z meczetu. Jak się później okazało te odgłosy wydawał Mateusz, odganiające stado kóz z obozowiska. Słońce powoli wyłania się zza horyzontu, a chłodny powiew wiatru nas dobudza. Odwiedza nas mały chłopiec – pasterz, który uczył Henia wiązania chusty na głowie. W dniu dzisiejszym zaplanowaliśmy odwiedziny miejsca turystycznego Wadi ash Shab. Wyruszamy w drogę. W miejscu docelowym na parkingu liczymy pieniądze na wejście, a raczej przeprawienie się łódką na drugą stronę rzeki (żałoba uniemożliwiła nam wymianę pieniędzy na lokalne). Udało się dogadać z miejscowymi - płacimy dolarami. Po przeprawieniu się na drugą stronę idziemy ścieżką wśród bananowców i innych lokalnych drzew. Dolina otwiera przed nami piękne widoki gór, skał i fauny. Docieramy do pierwszej wody. Tu szybko przebieramy się oraz wykonujemy pierwsze skoki do krystalicznej wody. W tym miejscu rozdzielamy się: część grupy postanawia iść rzeką w górę, a cześć pozostaje na miejscu. Jak na miejsce turystyczne mamy trochę atrakcji. Płynąc w górę rzeki, docieramy do komory, w której pojawia się mały wodospad. Rozpoczynamy zabawę, skacząc kilkakrotnie do wody. Idziemy dalej w teren, gdzie zwykły turysta się nie zapuszcza. Dolina okrywa przed nami coraz piękniejsze widoki. Otaczające nas głazy stają się coraz większe. Pojawia się większa ilość drzew i krzewów. Płynąca woda, która nam towarzyszyła, raz płynie a raz znika gdzieś pod kamieniami, aby znów się pojawić. Idąc ścieżką wydeptaną przez lokalną ludność, docieramy do miejsca, gdzie uprawiają swoje rośliny, napotykamy też dwa osły oraz miejscowego człowieka, który kieruje nas na drugą stronę wąwozu przez moczarowe lokalne zalewiska. Docieramy do ogromnego głazu, na którym chwilę odpoczywamy, a następnie ruszamy w drogę powrotną, aby zdążyć przed 17 na przeprawę łodzią. Wracając obserwujemy jeszcze raz otaczające nas skały, które są bardzo mocno podcięte przez płynącą wodę oraz obserwujemy drzewa bananowców i palm daktylowych. Do miejsca przeprawy przez rzekę docieramy równo o 17. Teraz pozostało nam zrobienie zakupów i przemieszczenie się na nowe obozowisko. Rozbijamy się jak zwykle w ciemnościach, Mateusz znalazł powalone drzewo, które wspólnie przytargaliśmy do obozowiska i zrobiliśmy pierwsze ognisko. A przy ognisku jak to przeważnie bywa, były wspomnienia, opowieści o piromanach, o wybuchowych cytrynach, a przede wszystkim dużo dobrego humoru i śmiechu. |
'''Piąty dzień – Wadi Bani Khalid „Górne” (15.01.2020r)''' | '''Piąty dzień – Wadi Bani Khalid „Górne” (15.01.2020r)''' | ||
− | Wstajemy i oglądamy otoczenie, w jakim się wieczorem rozbijaliśmy. Krajobraz podobny do naszych hałd, dużo pagórków z łupków, co jakiś czas pojawia się zielone drzewko. Sprawdzamy pogodę, która okazuje się niekorzystna: ma padać. Obserwujemy chmury, których z każdą chwilą przybywa. Obawiając się deszczu, decydujemy się na zwiedzanie Wadi Bani Khalid, który jest pięknym rejonem turystycznym. Na miejscu znów kanion z krystaliczną czystą wodą o kolorze błękitnozielonkawym. Postanawiamy kontynuować zaplanowany trekking, a w drodze powrotnej skorzystać z kąpieli. Słońce świeci, ale co jakiś czas pojawiają się podmuchy zimnego wiatru. Szlakiem docieramy do małej jaskini, wysłuchujemy opowieści o niej i postanawiamy ją zwiedzić. Jaskinia okazała się krótka, ale bardzo gorąca, czuliśmy się jak w saunie. Ruszamy dalej zaplanowanym szlakiem, który w początkowym etapie jest dość stromy, ale później łagodnieje. Znów obserwujemy otaczające nas góry i doliny. Różnorodność kolorów otaczających nas skał jest zadziwiająca i zachwycająca. Wiatr się zmaga, powodując, że powoli zaczynamy wyciągać z plecaków ciepłe ciuchy. Ustalamy godzinę, do której będziemy szli, jednak ostatecznie skracamy ten czas z powodu zimnego wiatru. Mateuszowi udało się znaleźć bardzo dobrą miejscówkę na odpoczynek, odsłoniętą od wiatru i z nagrzanymi kamieniami, a na dodatek z przepięknym widokiem na duży kanion. Wracamy początkowo tym samym szlakiem, znajdując warstwę skamielin (zbieramy muszle).W dolinie miejscowi czekali na nas z ostrzeżeniem, że trzeba się szybko ewakuować z tego miejsca, bo jest prawdopodobieństwo zalania tego terenu. U nas nie padało, ale w innym rejonie ponoć bardzo i woda ma tędy zejść. Opuszczając Wadi Bani Khalid zatrzymujemy się w wiosce, aby skosztować naturalnych soków (kebabu nie udało się skosztować ). Robimy też nalot na miejscową piekarnię i ruszamy dalej w poszukiwaniu terenu na obozowisko, ale po krótkim czasie z powodu zbyt silnego wiatru decydujemy się na powrót w miejsce wczorajszego biwakowania. Znów robimy ognisko i ustalamy plan na następny dzień. | + | [[Image:Spacer.jpg|thumb|left|Trekking z Wadi Bani Khalid]]Wstajemy i oglądamy otoczenie, w jakim się wieczorem rozbijaliśmy. Krajobraz podobny do naszych hałd, dużo pagórków z łupków, co jakiś czas pojawia się zielone drzewko. Sprawdzamy pogodę, która okazuje się niekorzystna: ma padać. Obserwujemy chmury, których z każdą chwilą przybywa. Obawiając się deszczu, decydujemy się na zwiedzanie Wadi Bani Khalid, który jest pięknym rejonem turystycznym. Na miejscu znów kanion z krystaliczną czystą wodą o kolorze błękitnozielonkawym. Postanawiamy kontynuować zaplanowany trekking, a w drodze powrotnej skorzystać z kąpieli. Słońce świeci, ale co jakiś czas pojawiają się podmuchy zimnego wiatru. Szlakiem docieramy do małej jaskini, wysłuchujemy opowieści o niej i postanawiamy ją zwiedzić. Jaskinia okazała się krótka, ale bardzo gorąca, czuliśmy się jak w saunie. Ruszamy dalej zaplanowanym szlakiem, który w początkowym etapie jest dość stromy, ale później łagodnieje. Znów obserwujemy otaczające nas góry i doliny. Różnorodność kolorów otaczających nas skał jest zadziwiająca i zachwycająca. Wiatr się zmaga, powodując, że powoli zaczynamy wyciągać z plecaków ciepłe ciuchy. Ustalamy godzinę, do której będziemy szli, jednak ostatecznie skracamy ten czas z powodu zimnego wiatru. Mateuszowi udało się znaleźć bardzo dobrą miejscówkę na odpoczynek, odsłoniętą od wiatru i z nagrzanymi kamieniami, a na dodatek z przepięknym widokiem na duży kanion. Wracamy początkowo tym samym szlakiem, znajdując warstwę skamielin (zbieramy muszle).W dolinie miejscowi czekali na nas z ostrzeżeniem, że trzeba się szybko ewakuować z tego miejsca, bo jest prawdopodobieństwo zalania tego terenu. U nas nie padało, ale w innym rejonie ponoć bardzo i woda ma tędy zejść. Opuszczając Wadi Bani Khalid zatrzymujemy się w wiosce, aby skosztować naturalnych soków (kebabu nie udało się skosztować ). Robimy też nalot na miejscową piekarnię i ruszamy dalej w poszukiwaniu terenu na obozowisko, ale po krótkim czasie z powodu zbyt silnego wiatru decydujemy się na powrót w miejsce wczorajszego biwakowania. Znów robimy ognisko i ustalamy plan na następny dzień. |
'''Szósty dzień – Wadi Bani Khalid „Dolne” (16.01.2020r)''' | '''Szósty dzień – Wadi Bani Khalid „Dolne” (16.01.2020r)''' | ||
− | Sprawdzamy jeszcze raz pogodę: ma być słonecznie. Wybieramy się więc na kanioning. Dojeżdżamy na parking do małej wioski, którą dzień wcześniej odwiedziliśmy w celu sprawdzenia tego miejsca. Tu pojawia się ogromna ilość drzew palmowych, jest pięknie i zielono. Zaopatrzeni w pianki neoprenowe oraz kaski jaskiniowe ruszamy ścieżką wzdłuż wioski do doliny, w której rozpoczniemy zabawę w kanioning. Ostatnie poprawki ubioru, zabezpieczenie suchych ubrań i do wody. Początkowo mało wody, za to sporo dużych głazów, sukcesywnie posuwamy się do przodu. Ciągle obserwowani przez miejscowych, dochodzimy do miejsca, gdzie rozpoczynamy pierwsze skoki do wody. Najpierw z mniejszej wysokości a w miarę wzrastającej pewności siebie zwiększamy wysokości. Docierając do miejsca, gdzie można było bezpiecznie wykonywać skoki z odpowiedniej wysokości spędzamy trochę więcej czasu na zabawę. Woda mimo pianek wcale nie jest za ciepła. Gdy trochę zostajemy nagrzani promieniami słońca, to powrót do wody staje się szokiem. Rozgrzewamy się walkami wodnymi, zwycięzca niestety nie został wyłoniony. Idąc dalej napotykamy na długie jeziorka, które trzeba było przepłynąć. Jest to trochę wyczerpujące, ale wszyscy dajemy radę zwłaszcza, że nie ma innej drogi. Docieramy do miejsca, gdzie było widać zabudowania z kolejnej wioski, robimy odpoczynek, wygrzewając się w promieniach słońca oraz konsumując ciastka i orzechy. Postanawiamy spróbować znaleźć drogę powrotną przez góry, niestety z niepowodzeniem. Wracamy ponownie kanionem. Perspektywa moczenia w wodzie po nagrzaniu się słońcem nie zachęca, szukamy drogi, w której można jak najdłużej pozostać suchym. Ale w końcu następuje moment, w którym trzeba ponownie się zanurzyć. Znowu szok, ale po chwili ciała się trochę przyzwyczajają do temperatury wody. Pokonując kolejne metry kanionu, dochodzimy do miejsca początkowego. Przemierzanie kanionu było super, lecz nasze organizmy trochę zostały wychłodzone. Robimy pamiątkowe zdjęcia i szybko przebieramy się w suche ubrania, następnie udajemy się do samochodu. Po drodze wypatrujemy Henia, który jak kot chodzi własnymi ścieżkami. Tym razem był przy samochodzie. Dzień kończymy wyczerpani, ale bardzo zadowoleni. Pogoda się udała, widoki piękne i czego chcieć więcej. Wieczór był bardzo przyjemny Dziewczyny w tajemnicy przed Mateuszem szykują tort z różnych owoców, który ma być niespodzianką urodzinową dla niego. Udało się. Przyjęcie trochę się przedłużyło, ale trzeba się wyspać przed kolejnym dniem, tak więc kładziemy się spać by następnego dnia rozpocząć nową przygodę. | + | [[Image:kanionwadi.JPG|thumb|right|Kanioning :)]]Sprawdzamy jeszcze raz pogodę: ma być słonecznie. Wybieramy się więc na kanioning. Dojeżdżamy na parking do małej wioski, którą dzień wcześniej odwiedziliśmy w celu sprawdzenia tego miejsca. Tu pojawia się ogromna ilość drzew palmowych, jest pięknie i zielono. Zaopatrzeni w pianki neoprenowe oraz kaski jaskiniowe ruszamy ścieżką wzdłuż wioski do doliny, w której rozpoczniemy zabawę w kanioning. Ostatnie poprawki ubioru, zabezpieczenie suchych ubrań i do wody. Początkowo mało wody, za to sporo dużych głazów, sukcesywnie posuwamy się do przodu. Ciągle obserwowani przez miejscowych, dochodzimy do miejsca, gdzie rozpoczynamy pierwsze skoki do wody. Najpierw z mniejszej wysokości a w miarę wzrastającej pewności siebie zwiększamy wysokości. Docierając do miejsca, gdzie można było bezpiecznie wykonywać skoki z odpowiedniej wysokości spędzamy trochę więcej czasu na zabawę. Woda mimo pianek wcale nie jest za ciepła. Gdy trochę zostajemy nagrzani promieniami słońca, to powrót do wody staje się szokiem. Rozgrzewamy się walkami wodnymi, zwycięzca niestety nie został wyłoniony. Idąc dalej napotykamy na długie jeziorka, które trzeba było przepłynąć. Jest to trochę wyczerpujące, ale wszyscy dajemy radę zwłaszcza, że nie ma innej drogi. Docieramy do miejsca, gdzie było widać zabudowania z kolejnej wioski, robimy odpoczynek, wygrzewając się w promieniach słońca oraz konsumując ciastka i orzechy. Postanawiamy spróbować znaleźć drogę powrotną przez góry, niestety z niepowodzeniem. Wracamy ponownie kanionem. Perspektywa moczenia w wodzie po nagrzaniu się słońcem nie zachęca, szukamy drogi, w której można jak najdłużej pozostać suchym. Ale w końcu następuje moment, w którym trzeba ponownie się zanurzyć. Znowu szok, ale po chwili ciała się trochę przyzwyczajają do temperatury wody. Pokonując kolejne metry kanionu, dochodzimy do miejsca początkowego. Przemierzanie kanionu było super, lecz nasze organizmy trochę zostały wychłodzone. Robimy pamiątkowe zdjęcia i szybko przebieramy się w suche ubrania, następnie udajemy się do samochodu. Po drodze wypatrujemy Henia, który jak kot chodzi własnymi ścieżkami. Tym razem był przy samochodzie. Dzień kończymy wyczerpani, ale bardzo zadowoleni. Pogoda się udała, widoki piękne i czego chcieć więcej. Wieczór był bardzo przyjemny Dziewczyny w tajemnicy przed Mateuszem szykują tort z różnych owoców, który ma być niespodzianką urodzinową dla niego. Udało się. Przyjęcie trochę się przedłużyło, ale trzeba się wyspać przed kolejnym dniem, tak więc kładziemy się spać by następnego dnia rozpocząć nową przygodę. |
'''Siódmy dzień – Wadi Quri (17.01.2020r)''' | '''Siódmy dzień – Wadi Quri (17.01.2020r)''' | ||
− | Tym razem wstajemy trochę później i oglądamy otoczenie, w jakim wieczorem rozbijaliśmy obozowisko. Tym razem jesteśmy w dolinie otoczonej wysokimi górami, słońce dociera tu dopiero gdy wyjeżdżamy. W tym dniu do wyboru mieliśmy aż cztery możliwości spędzenia dnia (kanioning, jaskinia, trekking lub kąpiele). Padło na jaskinię turystyczną, ale od drugiego otworu i już ze sprzętem. Prawie już wszystko spakowane, a tu niemiła niespodzianka. Mateusz sprawdza, czy spakowałem nakrętki do plakietek, więc pokazuję mu jedną. Okazało się, że zawaliłem: zamiast 8mm kupiłem 10mm. Trochę głupio się czułem, miałem tylko jedno zadanie do wykonania i nawaliłem. Teraz już na pewno będę pamiętał, jakie nakrętki są prawidłowe. Mateusz zarządza zmianę planu idziemy na trekking połączony z kąpielą. Miejsce na górską wycieczkę wybrane, dojeżdżamy do wioski i rozpoczynamy. Początkowo idziemy po falaju doprowadzającym wodę do wioski a następnie Mateusz prowadzi nas pośród głazów. Znów widoki zapierające dech w piersiach. Docieramy do miejsca, gdzie rozpoczyna się prawdziwa wspinaczka. Droga wyznaczona przez Mateusza prowadzi po jednej bardzo, bardzo nachylonej warstwie góry (płycie). Momentami niektórzy muszą iść na czworaka. Na szczęście przyczepność naszych butów jest bardzo dobra. W końcu docieramy na krawędź góry, robimy przerwę i w głowach rodzi się pytanie, jak tu teraz zejść po tej skale, chyba tylko na tyłku. Nasze wątpliwości rozwiewa Mateusz „chyba nie myśleliście tędy iść – mówi z uśmiechem na twarzy”. Ulga, ale i tak trzeba zejść, a widoki na inną drogę nie są wcale lepsze. Mateusz po krótkiej przerwie rusza w dół w poszukiwaniu lepszej drogi, a my korzystamy z promieni słońca, które mocno przygrzewa. Damian przez cały czas obserwuje poczynania Mateusza. Mateusz znika za skałą, a z dołu dobiega jego głos „możecie iść”. Koniec wypoczynku, pora wracać. Droga powrotna okazała się o niebo lepsza do schodzenia niż ta, którą wchodziliśmy. Docieramy do miejsca planowanej kąpieli. Jedni wskakują do wody, inni rezygnują, a jeszcze inni motywowani przemocą wskakują w ubraniach (udało się tylko buty i bluzę uratować ). Wracając znów rozglądamy się za Heniem. którego tym razem znaleźliśmy śpiącego w samochodzie. Henio też był z nami na szlaku, ale w pewnym miejscu postanowił zawrócić. W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy wypatrzonym przez Mateusza sklepie z daktylową hałwą omańską, następuje degustacja 8 smaków oraz poczęstunek tutejszą kawą, no i oczywiście zakup najlepszego smaku dla każdego. Znów dzień zaliczamy do udanych, mimo zmiany planów. Pozostało tylko znalezienie odpowiedniego miejsca na obozowisko. Na nowym miejscu witają nas odgłosy rechoczących żab i szum przepływającego strumienia . Szykujemy ostatnią obozową kolację, a następnie rozpoczynamy zabawę utylizacji podpałki do grilla lub jeśli ktoś woli gaszenie ogniska podpałką. Pozostało nam już tylko dobrze się wyspać, bo następny dzień zapowiadał się dość intensywnie. | + | [[Image:plyta.JPG|thumb|left|Trekking po wielkiej płycie...]]Tym razem wstajemy trochę później i oglądamy otoczenie, w jakim wieczorem rozbijaliśmy obozowisko. Tym razem jesteśmy w dolinie otoczonej wysokimi górami, słońce dociera tu dopiero gdy wyjeżdżamy. W tym dniu do wyboru mieliśmy aż cztery możliwości spędzenia dnia (kanioning, jaskinia, trekking lub kąpiele). Padło na jaskinię turystyczną, ale od drugiego otworu i już ze sprzętem. Prawie już wszystko spakowane, a tu niemiła niespodzianka. Mateusz sprawdza, czy spakowałem nakrętki do plakietek, więc pokazuję mu jedną. Okazało się, że zawaliłem: zamiast 8mm kupiłem 10mm. Trochę głupio się czułem, miałem tylko jedno zadanie do wykonania i nawaliłem. Teraz już na pewno będę pamiętał, jakie nakrętki są prawidłowe. Mateusz zarządza zmianę planu idziemy na trekking połączony z kąpielą. Miejsce na górską wycieczkę wybrane, dojeżdżamy do wioski i rozpoczynamy. Początkowo idziemy po falaju doprowadzającym wodę do wioski a następnie Mateusz prowadzi nas pośród głazów. Znów widoki zapierające dech w piersiach. Docieramy do miejsca, gdzie rozpoczyna się prawdziwa wspinaczka. Droga wyznaczona przez Mateusza prowadzi po jednej bardzo, bardzo nachylonej warstwie góry (płycie). Momentami niektórzy muszą iść na czworaka. Na szczęście przyczepność naszych butów jest bardzo dobra. W końcu docieramy na krawędź góry, robimy przerwę i w głowach rodzi się pytanie, jak tu teraz zejść po tej skale, chyba tylko na tyłku. Nasze wątpliwości rozwiewa Mateusz „chyba nie myśleliście tędy iść – mówi z uśmiechem na twarzy”. Ulga, ale i tak trzeba zejść, a widoki na inną drogę nie są wcale lepsze. Mateusz po krótkiej przerwie rusza w dół w poszukiwaniu lepszej drogi, a my korzystamy z promieni słońca, które mocno przygrzewa. Damian przez cały czas obserwuje poczynania Mateusza. Mateusz znika za skałą, a z dołu dobiega jego głos „możecie iść”. Koniec wypoczynku, pora wracać. Droga powrotna okazała się o niebo lepsza do schodzenia niż ta, którą wchodziliśmy. Docieramy do miejsca planowanej kąpieli. Jedni wskakują do wody, inni rezygnują, a jeszcze inni motywowani przemocą wskakują w ubraniach (udało się tylko buty i bluzę uratować ). Wracając znów rozglądamy się za Heniem. którego tym razem znaleźliśmy śpiącego w samochodzie. Henio też był z nami na szlaku, ale w pewnym miejscu postanowił zawrócić. W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy wypatrzonym przez Mateusza sklepie z daktylową hałwą omańską, następuje degustacja 8 smaków oraz poczęstunek tutejszą kawą, no i oczywiście zakup najlepszego smaku dla każdego. Znów dzień zaliczamy do udanych, mimo zmiany planów. Pozostało tylko znalezienie odpowiedniego miejsca na obozowisko. Na nowym miejscu witają nas odgłosy rechoczących żab i szum przepływającego strumienia . Szykujemy ostatnią obozową kolację, a następnie rozpoczynamy zabawę utylizacji podpałki do grilla lub jeśli ktoś woli gaszenie ogniska podpałką. Pozostało nam już tylko dobrze się wyspać, bo następny dzień zapowiadał się dość intensywnie. |
'''Ósmy dzień – Wadi Khubrah (18.01.2020r)''' | '''Ósmy dzień – Wadi Khubrah (18.01.2020r)''' | ||
− | Ostatni dzień w Omanie rozpoczynamy od bardzo wstępnego pakowania bagaży, pozbywania się niepotrzebnych pozostałości zakupowych oraz przygotowania sprzętu do wspinaczki. Ruszamy, parkujemy samochody i mamy jeszcze piętnaście minut drogi pieszo do planowanego miejsca wspinaczki. Rozglądamy się po skałach w poszukiwaniu odpowiednich dróg, które wypatrzyliśmy w przewodniku. Po zlokalizowaniu dróg część grupy ubiera uprzęże i rozpoczyna wspinaczkę, a część grupy czekając na swoją kolej korzysta ze słońca, które dociera do doliny. Pierwsze chwyty rozpoczyna Iwona, następnie przekazuje drogę Damianowi, który kończy całą drogę zakładając pierwszą linę na wędkę. Następnie wszyscy po kolei próbują swoich sił na drogach wspinaczkowych. Udało się założyć jeszcze linę na trzech innych drogach. W sumie cztery drogi były do przejścia. Czwartą drogę udało się przejść tylko Damianowi i Iwonie (brak czasu dla pozostałych). Plan mamy bardzo napięty: musimy jeszcze zrobić zakupy, umyć samochody, zjeść uroczystą kolację, na którą wszyscy czekamy z niecierpliwością, oddać samochody i udać się na lotnisko. W celu dokonania zakupów zjeżdżamy do pobliskiego miasteczka Nakhal, ale bez sukcesów (nie udało się nam wymienić dolarów). Postanawiamy załatwić wszystko w Muscacie. Docierając do jednego ze znanej nam już sieci sklepów LuLu wyrzucamy cały bagaż na parkingu, część grupy wyrusza na zakupy, gdy reszta się pakuje. Ja z Mateuszem jedziemy umyć samochody przed oddaniem ich do wypożyczalni. Mieliśmy trochę pecha, bo trafiliśmy na godziny szczytu w myjni. Siedzieliśmy jak na szpilkach, spoglądając bardzo często z niecierpliwością na zegarek oraz patrząc na wyprzedzające nas samochody. Z biegiem czasu zostajemy tylko my, a za nami robi się całkowicie pusto, przerywamy pracownikom dokładne czyszczenie naszych samochodów i jedziemy po bagaże na parking. W czasie czekania w myjni uzgodniono, że grupa, która zrobiła już zakupy oraz spakowała ostatecznie bagaże podróżne pójdzie zrobić zamówienie w restauracji hinduskiej, aby kolacja jednak się odbyła. Ja z Mateuszem oraz z Karolem, który pozostał na parkingu przy bagażach, szybko pakujemy je do samochodu i przemieszczamy się pod restaurację. Wpadamy do restauracji, w której już od drzwi unoszą się wspaniałe zapachy. Docierając do stołu, podziwiamy kolorowe dania, które przed chwilę podane zostały na stół. Ogrom podanych smakołyków wzmagał nasz apetyt. Każdy z nas kosztował po kolei wszystkie podane dania a na deser wypijał bardzo smaczny owocowy koktajl. Chwila, na którą wszyscy czekaliśmy była tego warta, choć czasu na delektowanie się było zdecydowanie za mało. Oddajemy samochody i pędzimy na odprawę bagażową, po drodze dokonując jeszcze szybkiego przepakowania bagażu głównego. Podczas odprawy bagażu z niepokojem obserwujemy wskazania wagi. Wszyscy przechodzimy bez problemu, choć znów zostałem rekordzistą wagi (ale w granicach błędu 23,8kg). Pozostało już tylko czekanie w poczekalni na wpuszczenie na pokład samolotu do Zurychu. Zmęczeni cały dniem szybko padamy w samolocie. W Zurychu okazuje się, że nasz samolot miał małe opóźnienie, więc w szybkim tempie przemieszczamy się na terminal, z którego mamy odlot do Monachium. Na pokład samolotu wchodzimy, słysząc z głośników wywoływanie naszych nazwisk z prośbą o wejście na pokład. Zastanawiamy się, czy nasze bagaże zdążą, jeśli my ledwo zdążyliśmy... Z Monachium lecimy do Katowic. Nasze przewidywania co do bagaży się sprawdziły. Tylko Asia i Karol otrzymali bagaże, a pozostałe zostały w Zurychu. Dotarły do nas następnego dnia prosto do domu. | + | [[Image:wspinanie.JPG|thumb|right|Wpinamy się!]]Ostatni dzień w Omanie rozpoczynamy od bardzo wstępnego pakowania bagaży, pozbywania się niepotrzebnych pozostałości zakupowych oraz przygotowania sprzętu do wspinaczki. Ruszamy, parkujemy samochody i mamy jeszcze piętnaście minut drogi pieszo do planowanego miejsca wspinaczki. Rozglądamy się po skałach w poszukiwaniu odpowiednich dróg, które wypatrzyliśmy w przewodniku. Po zlokalizowaniu dróg część grupy ubiera uprzęże i rozpoczyna wspinaczkę, a część grupy czekając na swoją kolej korzysta ze słońca, które dociera do doliny. Pierwsze chwyty rozpoczyna Iwona, następnie przekazuje drogę Damianowi, który kończy całą drogę zakładając pierwszą linę na wędkę. Następnie wszyscy po kolei próbują swoich sił na drogach wspinaczkowych. Udało się założyć jeszcze linę na trzech innych drogach. W sumie cztery drogi były do przejścia. Czwartą drogę udało się przejść tylko Damianowi i Iwonie (brak czasu dla pozostałych). Plan mamy bardzo napięty: musimy jeszcze zrobić zakupy, umyć samochody, zjeść uroczystą kolację, na którą wszyscy czekamy z niecierpliwością, oddać samochody i udać się na lotnisko. W celu dokonania zakupów zjeżdżamy do pobliskiego miasteczka Nakhal, ale bez sukcesów (nie udało się nam wymienić dolarów). Postanawiamy załatwić wszystko w Muscacie. Docierając do jednego ze znanej nam już sieci sklepów LuLu wyrzucamy cały bagaż na parkingu, część grupy wyrusza na zakupy, gdy reszta się pakuje. Ja z Mateuszem jedziemy umyć samochody przed oddaniem ich do wypożyczalni. Mieliśmy trochę pecha, bo trafiliśmy na godziny szczytu w myjni. Siedzieliśmy jak na szpilkach, spoglądając bardzo często z niecierpliwością na zegarek oraz patrząc na wyprzedzające nas samochody. Z biegiem czasu zostajemy tylko my, a za nami robi się całkowicie pusto, przerywamy pracownikom dokładne czyszczenie naszych samochodów i jedziemy po bagaże na parking. W czasie czekania w myjni uzgodniono, że grupa, która zrobiła już zakupy oraz spakowała ostatecznie bagaże podróżne pójdzie zrobić zamówienie w restauracji hinduskiej, aby kolacja jednak się odbyła. Ja z Mateuszem oraz z Karolem, który pozostał na parkingu przy bagażach, szybko pakujemy je do samochodu i przemieszczamy się pod restaurację. Wpadamy do restauracji, w której już od drzwi unoszą się wspaniałe zapachy. Docierając do stołu, podziwiamy kolorowe dania, które przed chwilę podane zostały na stół. Ogrom podanych smakołyków wzmagał nasz apetyt. Każdy z nas kosztował po kolei wszystkie podane dania a na deser wypijał bardzo smaczny owocowy koktajl. Chwila, na którą wszyscy czekaliśmy była tego warta, choć czasu na delektowanie się było zdecydowanie za mało. Oddajemy samochody i pędzimy na odprawę bagażową, po drodze dokonując jeszcze szybkiego przepakowania bagażu głównego. Podczas odprawy bagażu z niepokojem obserwujemy wskazania wagi. Wszyscy przechodzimy bez problemu, choć znów zostałem rekordzistą wagi (ale w granicach błędu 23,8kg). Pozostało już tylko czekanie w poczekalni na wpuszczenie na pokład samolotu do Zurychu. Zmęczeni cały dniem szybko padamy w samolocie. W Zurychu okazuje się, że nasz samolot miał małe opóźnienie, więc w szybkim tempie przemieszczamy się na terminal, z którego mamy odlot do Monachium. Na pokład samolotu wchodzimy, słysząc z głośników wywoływanie naszych nazwisk z prośbą o wejście na pokład. Zastanawiamy się, czy nasze bagaże zdążą, jeśli my ledwo zdążyliśmy... Z Monachium lecimy do Katowic. Nasze przewidywania co do bagaży się sprawdziły. Tylko Asia i Karol otrzymali bagaże, a pozostałe zostały w Zurychu. Dotarły do nas następnego dnia prosto do domu. |
Linia 62: | Linia 62: | ||
''Duże podziękowania dla Mateusza, który naprawdę zorganizował nam wspaniałą wyprawę. Jesteśmy pełni podziwu dla jego umiejętności organizacyjnych i logistycznych. Podziękowania należą się również Oli, Asi, Iwonie i Teresce za przygotowywanie smacznych posiłków, dla Karola za dyżury przy grillu, dla Damiana i Henia za przygotowywanie gorącej herbaty z zataru i hibiskusu. Specjalne podziękowania ode mnie należą się Iwonie za pilnowanie przy uzupełnianiu płynów oraz przyspieszanie mojego tempa przez wysyłanie mnie na różne zabiegi :)'' | ''Duże podziękowania dla Mateusza, który naprawdę zorganizował nam wspaniałą wyprawę. Jesteśmy pełni podziwu dla jego umiejętności organizacyjnych i logistycznych. Podziękowania należą się również Oli, Asi, Iwonie i Teresce za przygotowywanie smacznych posiłków, dla Karola za dyżury przy grillu, dla Damiana i Henia za przygotowywanie gorącej herbaty z zataru i hibiskusu. Specjalne podziękowania ode mnie należą się Iwonie za pilnowanie przy uzupełnianiu płynów oraz przyspieszanie mojego tempa przez wysyłanie mnie na różne zabiegi :)'' | ||
+ | |||
+ | Tu inne zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FOman |
Aktualna wersja na dzień 11:14, 5 lut 2020
Sułtanat Omanu – wyprawa klubowa
Wstęp - Tak to się zaczęło
Początek był prosty. Wszyscy chcieli jeszcze raz odwiedzić Oman. Problem polegał na tym, że trzeba było nakłonić Mateusza do tego wyjazdu. I tak się zaczęło. Wszyscy po trochu wspominali Mateuszowi, żeby coś zorganizował. Coś lub ktoś musiał ruszyć serce Mateusza... Pewnego dnia listopada otrzymaliśmy od niego emaila o organizowaniu wyprawy. Myślałem, że będzie trochę czasu na zastanowienie się, więc gdy następnego dnia zadzwoniła Asia z pytaniem czy jadę (bo wszyscy mają już kupione bilety) przeżyłem szok. Szybkie pertraktacje z żoną. Udane!!!. Telefon do Mateusza, że chcę lecieć z nimi. Po chwili telefon zwrotny - brak biletów na ten lot z nimi. Ooo.... Pozostał tylko inny lot, przesunięty w czasie chyba o 4 godziny – biorę go. Znów telefon od Mateusza z wiadomościami: dobrą i złą. Dobra jest taka, że udało się mnie wepchnąć do tego samego samolotu, a zła, że płacę więcej za bilet. Biorę to w ciemno, bo w grupie zawsze raźniej, zwłaszcza uwzględniając moje umiejętności językowe. W styczniu nastąpiły ustalenia organizacyjne typu kto co bierze, ile namiotów i innych niezbędnych rzeczy. A później nastąpiło już tylko czekanie na wylot.
Przed wyjazdem – Coś się dzieje w świecie
Wszyscy czekamy z niecierpliwością na wyjazd, a media donoszą o zamachu rakietowym w Bagdadzie na generała Sulejmaniego. W kolejnych dniach media informują o zestrzeleniu samolotu pasażerskiego nad Iranem. Powiało grozą i niepewnością co do naszego zaplanowanego wyjazdu.
Ostatnie zebranie w klubie na 3 dni przed wylotem miało na celu dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, a zmieniło się w spotkanie informacyjne przygotowane przez Mateusza o możliwych zagrożeniach wynikających z obecnej sytuacji w tamtejszym rejonie. Ciekawie to nie wyglądało. Chyba każdy z nas zastawiał się, czy jechać czy zrezygnować. Każdy podejmuje indywidualnie decyzję. Jedziemy a raczej lecimy wszyscy. Każdy wie, co ma zabrać ze sobą. Liny i sprzęt rozdzielony, rozpoczęło się ostateczne pakowanie bagażu, żeby zmieścić się w 23 kilogramach. Znów zaskoczenie: wszystko co niezbędne spakowane, a waga z uporem pokazuje 26 kg. Stop. Wyrzucam wszystko z walizki: udało się zrezygnować aż z dwóch karabinków, jednej koszulki i jeszcze z jakiegoś drobiazgu. Waga nieznacznie spadła. W międzyczasie Asia wysyła wiadomość, kto może zabrać jej jedną linę? Na to, pytanie nie otrzymała odpowiedzi, być może wpadła do spamu:)
Dzień wylotu
Pobudka wczesnym porankiem (dla mnie to właściwie środek nocy a nie poranek). Mam wrażenie, że dopiero pół godziny temu zamknąłem oczy, a tu już trzeba wstawać . Siedząc w kuchni zastanawiam się, czy zrobić sobie ostatnią kawę przed przyjazdem Łukasza i Asi. Nie udało się jej wypić. Łukasz już czeka. Pojawiamy się z Asią na lotnisku w Pyrzowicach pierwsi, ale zaraz dołączają pozostali uczestnicy. Rozdanie biletów i wiz przez Mateusza, następnie idziemy oddawać bagaże. Tu wszyscy sprawdzamy, kto ile zapakował. Okazało się, że moja domowa waga nie jest zbyt dokładna, nastąpiło szybkie ulokowanie produktów w bagażach podręcznych innych uczestników. Udało się. Następnie odprawa paszportowa i czekanie w poczekalni na samolot do Frankfurtu. Lecimy, lądujemy we Frankfurcie. Szybkie przemieszczenie na inny terminal, z którego mamy planowany odlot do Muscatu. Ku naszemu zaskoczeniu obsługa lotniska prosi Mateusza do odprawy osobistej. Mała konsternacja i pytania: co oni mogą chcieć od naszego kochanego kierownika wyprawy. Pojawia się dwóch policjantów przy Mateuszu, robi się nieciekawie. W naszych głowach rodzi się niepewność: co będzie jak go nie przepuszczą, przecież bez niego nie będzie wyjazdu. Czekamy z niecierpliwością na dalszy ciąg wydarzeń. Czas się dłuży, a Mateusza dalej nie ma. Policja się oddala i po chwili pojawia się Mateusz. Sto pytań do niego: co oni chcieli od ciebie? Mateusz ze spokojem odpowiada, że zbyt dużo sprzętu elektronicznego miał przy sobie i musieli sprawdzić dokładnie sprzęt – to jest wersja oficjalna i ostateczna i tego się trzymamy. Żeby podgrzać jeszcze trochę atmosferę, która i tak jest już gorąca, wszyscy w poczekali spoglądamy z niepokojem na telewizor, w którym pokazywana jest informacja o śmierci Sułtana Omanu Kabus ibn Sa’id as Said. Myślę, że każdy z nas miał mętlik w głowie i myśl, że ładnie się ta nasza wyprawa zaczyna. Na szczęście lot do Muscatu był spokojny, poza ostatnim odcinkiem, gdzie wstąpiły małe turbulencje. Ale dolecieliśmy szczęśliwie.
Pierwszy dzień w Omanie
Z opowieści przed wylotem na temat pogody w Omanie, usłyszałem, że temperatura tam zazwyczaj w styczniu wynosi do 25st C, zero deszczu. Muscat przywitał nas jednak ulewą ku zaskoczeniu niektórych. W planach mieliśmy szybkie zakupienie kart sim, wynajem samochodów i w drogę do hotelu. Pojawiły się nieoczekiwane problemy z kartą kredytową Asi, przy wynajęciu samochodu. Znów trzeba było szukać przyczyny, szybkie logowania na konta bankowe i ponowne próby, które okazały się bezskuteczne. Po kilkunastu minutach Mateusz dogadał się z panią z wypożyczalni, że można skorzystać z jego karty kredytowej. Ulga-jeden problem rozwiązany i możemy się już szykować do hotelu. Przemieszczamy się w poszukiwaniu miejsca odbioru samochodów, a że to lotnisko jest nowe, to trochę krążymy. Ciepły deszcz cały czas pada, zalewając ulice i tworząc kałuże. Odbieramy dwa identyczne samochody marki toyota fortuner i pakujemy bagaże. Pozostał nam tylko dojazd do hotelu. Mateusz rusza pierwszy, a my drugim samochodem staramy się go nie zgubić. Po półgodzinnej jeździe docieramy do hotelu Riyam. Tu na szczęście obywa się już bez niespodzianek. Każdy został zakwaterowany do pokoju. Pozostało jeszcze spotkanie organizacyjne w pokoju Mateusza. Dowiadujemy się, że została ogłoszona 3 dniowa żałoba i wszystkie sklepy są zamknięte, a my jesteśmy bez jedzenia. Szukamy rozwiązania w internecie i ku naszemu zadowoleniu okazuje się, że Carrefour będzie otwarty. Kamień spadł z serca. Jeszcze tyko ustalenie, kto idzie na zakupy, a kto na pierwszy krótki trekking. Pozostało nam już tylko się wyspać i czekać na poranek, by móc rozpocząć wyprawę już bez żadnych niespodzianek.
Drugi dzień w Omanie (12.01.2020r)
Budzimy się w promieniach słońca, konsumujemy w spokoju śniadanie w hotelowej restauracji, następnie pakujemy bagaże do samochodów. Ruszamy, aby rozpocząć wspaniałą przygodę w Omanie. Przejeżdżamy około 500 m i trafiamy na zablokowaną drogę przez uzbrojonych policjantów. Po krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że droga jest zablokowana na 3 godziny, ale on sam nie wie, czy jednak nie na dłużej. Obserwujemy drogę, na której poruszają się kolumny samochodów rządowych w eskorcie policji. Podejmujemy decyzję o powrocie i zaparkowaniu samochodów na hotelowym parkingu, a następnie pieszo udajemy się w kierunku morza, żeby jakoś wypełnić czas do czasu odblokowania dróg. Docieramy do promenady, obserwujemy ptaki i ryby w morzu. W pewnym momencie ustalamy, że wszyscy idziemy pochodzić po pobliskich górach. I tak rozpoczął się pierwszy trekking po wzgórzach wokół portu. Pogoda nadal słoneczna, powietrze rześkie. Początkowo przechodzimy wokół lokalnych budynków mieszkalnych i docieramy do miejscowego cmentarza, przez który przechodzi ścieżka w kierunku szlaku. Poruszając się po szlaku, co chwilę rozglądamy się wokół siebie, podziwiając wspaniałe widoki morza i gór. Poruszamy się wzdłuż strumienia ,wspinając się coraz wyżej. Widoki stają się coraz ładniejsze i im wyżej tym bardziej. Postanawiamy przejść do hotelu przez góry, więc wspinamy się coraz wyżej. Na szczycie okazuje się, że zejście jest trochę trudniejsze niż wejście. Mateusz szuka łagodniejszej drogi powrotnej, a my grzejąc się w promieniach słońca podziwiamy krajobrazy. Schodzimy w dół, ale nie udało się dojść do hotelu przez góry. Przedzierając się przez miasto, docieramy do samochodów. Drogi w tym czasie zostają odblokowane. Korzystając z tej okazji udajemy się na pierwsze zakupy. Docieramy do sklepu. Szybko rozdzielamy zadania kto, co i ile ma umieścić w koszyku. Znów się udało: mamy jedzenie i inne potrzebne rzeczy do przeżycia. Jesteśmy szczęśliwi. Jedziemy w miejsce pierwszego biwakowania, które ma być nad brzegiem morza – plaża przy Fins tzw. „White Beach”. Docieramy do celu w ciemności. Mateusz szuka odpowiedniego miejsca na obozowisko. Wita nas ciepły, ale silny wiatr od strony morza, który powoduje, że zaczynamy ubierać ciepłe kurtki. Woda w morzu ciepła, ale nikt nie decyduje się na kąpiel. Rozpoczynamy pierwsze rozbijanie namiotów, a następnie Karol rozpoczyna swoja przygodę z grillem, Damian z Heniem gotują wodę na herbatę z zatarem, a dziewczyny szykują kolację, rozkładając wszystkie zakupione smakołyki na kocu. Jedzenie bardzo smaczne. Widać, że wszyscy byli spragnieni lokalnego arabskiego chleba wysmarowanego wspaniałą świeżą pastą hummus wraz z dodatkami. Ustalamy plan na następny dzień, potem ostatnie spojrzenie na krwisty i bardzo duży księżyc, który wschodził nad linią morza i zasłużony sen.
Trzeci dzień – jaskinia Kahf Tahry (13.01.2020r)
Zgodnie z planem trzeciego dnia jest odwiedzenie jaskini Kahf Tahry. Szybkie pakowanie biwaku i w drogę. W jednym samochodzie następuje zmiana kierowcy na Asię. Asia powoli przyzwyczajała się do prowadzenia terenówki po szutrowych, krętych i pionowych podjazdach. W miarę upływu czasu na jej twarzy pojawiał coraz większy uśmiech z powodu prowadzenia samochodu – złapała bakcyla. Dojechała do miejsca, z którego ruszaliśmy do jaskini. Widok z tego miejsca był cudowny: piękne morze, niesamowita rzeźba terenu, a to wszystko w dogrzewających nas promieniach słońca. Ruszamy w drogę, podziwiając otoczenie, które dla jednych było przypomnieniem, dla innych zaś nowością. Dla mnie widoki zapierały dech w piersiach: ogromne kaniony, widoczne warstwy geologiczne, wielkie głazy – cudowne miejsca dla człowieka, który chce poczuć się wolny od cywilizacji. Głowa obracała się non stop, żeby jak najdłużej mieć przed oczami te wspaniałe krajobrazy. Poruszając się wyznaczonym szlakiem, docieramy do olbrzymiego otworu otoczonego ogromnymi głazami, które kiedyś wisiały. Im bliżej otworu, tym wszystko wydaje się jeszcze większe. W jaskini chodzimy po trzeszczących i uginających się drabinach, ustawionych przez miejscowych. Docieramy do miejsca, w którym jedna grupa ubiera się w sprzęt jaskiniowy a druga część ekipy wraca do wyjścia. Przemierzając ogromne przestrzenie jaskini, docieramy do pierwszej przeprawy wodnej. Ubieramy pianki i rozpoczyna się zabawa. Lubimy pływać, ale niekoniecznie w zimnej wodzie. Pokonując kolejne korytarze wodne docieramy do bliżej nieokreślonego miejsca i postanawiamy odpocząć, a następnie zawrócić, znów pokonując przeszkody wodne z uśmiechem na twarzy. Zadowoleni docieramy do wyjścia jaskini. Szybkie przebieranie, uzupełnienie płynów i w drogę do samochodów. Jest już ciemno, więc nie skupiamy się na widokach tylko na drodze. Obcieram sobie stopy, bo nie chciało mi się wyrzucić kamieni z butów (co później odbiło się na całym wyjeździe). W ciemnościach pakujemy się w samochody, a następnie docieramy na krawędź Salmah Plateau, gdzie rozbijamy namioty. Pogoda nas nie rozpieszcza: wieje zimny wiatr, pojawia się mgła, a raczej chmury - w końcu jesteśmy powyżej 2000m. Trochę głodni robimy kolację ze smutną wiadomością od Mateusza - mamy mało chleba. Każdy dostaje przydział arabskiego chleba (4 placki) z informacją, że to ma starczyć też na rano. Jednak pozostałych dodatków było więcej i raczej nikt z nas nie poszedł głodny spać.
Czwarty dzień – Wadi asch Shab (14.01.2020r)
Budzimy się przy nawoływaniach Muezzin'a z meczetu. Jak się później okazało te odgłosy wydawał Mateusz, odganiające stado kóz z obozowiska. Słońce powoli wyłania się zza horyzontu, a chłodny powiew wiatru nas dobudza. Odwiedza nas mały chłopiec – pasterz, który uczył Henia wiązania chusty na głowie. W dniu dzisiejszym zaplanowaliśmy odwiedziny miejsca turystycznego Wadi ash Shab. Wyruszamy w drogę. W miejscu docelowym na parkingu liczymy pieniądze na wejście, a raczej przeprawienie się łódką na drugą stronę rzeki (żałoba uniemożliwiła nam wymianę pieniędzy na lokalne). Udało się dogadać z miejscowymi - płacimy dolarami. Po przeprawieniu się na drugą stronę idziemy ścieżką wśród bananowców i innych lokalnych drzew. Dolina otwiera przed nami piękne widoki gór, skał i fauny. Docieramy do pierwszej wody. Tu szybko przebieramy się oraz wykonujemy pierwsze skoki do krystalicznej wody. W tym miejscu rozdzielamy się: część grupy postanawia iść rzeką w górę, a cześć pozostaje na miejscu. Jak na miejsce turystyczne mamy trochę atrakcji. Płynąc w górę rzeki, docieramy do komory, w której pojawia się mały wodospad. Rozpoczynamy zabawę, skacząc kilkakrotnie do wody. Idziemy dalej w teren, gdzie zwykły turysta się nie zapuszcza. Dolina okrywa przed nami coraz piękniejsze widoki. Otaczające nas głazy stają się coraz większe. Pojawia się większa ilość drzew i krzewów. Płynąca woda, która nam towarzyszyła, raz płynie a raz znika gdzieś pod kamieniami, aby znów się pojawić. Idąc ścieżką wydeptaną przez lokalną ludność, docieramy do miejsca, gdzie uprawiają swoje rośliny, napotykamy też dwa osły oraz miejscowego człowieka, który kieruje nas na drugą stronę wąwozu przez moczarowe lokalne zalewiska. Docieramy do ogromnego głazu, na którym chwilę odpoczywamy, a następnie ruszamy w drogę powrotną, aby zdążyć przed 17 na przeprawę łodzią. Wracając obserwujemy jeszcze raz otaczające nas skały, które są bardzo mocno podcięte przez płynącą wodę oraz obserwujemy drzewa bananowców i palm daktylowych. Do miejsca przeprawy przez rzekę docieramy równo o 17. Teraz pozostało nam zrobienie zakupów i przemieszczenie się na nowe obozowisko. Rozbijamy się jak zwykle w ciemnościach, Mateusz znalazł powalone drzewo, które wspólnie przytargaliśmy do obozowiska i zrobiliśmy pierwsze ognisko. A przy ognisku jak to przeważnie bywa, były wspomnienia, opowieści o piromanach, o wybuchowych cytrynach, a przede wszystkim dużo dobrego humoru i śmiechu.
Piąty dzień – Wadi Bani Khalid „Górne” (15.01.2020r)
Wstajemy i oglądamy otoczenie, w jakim się wieczorem rozbijaliśmy. Krajobraz podobny do naszych hałd, dużo pagórków z łupków, co jakiś czas pojawia się zielone drzewko. Sprawdzamy pogodę, która okazuje się niekorzystna: ma padać. Obserwujemy chmury, których z każdą chwilą przybywa. Obawiając się deszczu, decydujemy się na zwiedzanie Wadi Bani Khalid, który jest pięknym rejonem turystycznym. Na miejscu znów kanion z krystaliczną czystą wodą o kolorze błękitnozielonkawym. Postanawiamy kontynuować zaplanowany trekking, a w drodze powrotnej skorzystać z kąpieli. Słońce świeci, ale co jakiś czas pojawiają się podmuchy zimnego wiatru. Szlakiem docieramy do małej jaskini, wysłuchujemy opowieści o niej i postanawiamy ją zwiedzić. Jaskinia okazała się krótka, ale bardzo gorąca, czuliśmy się jak w saunie. Ruszamy dalej zaplanowanym szlakiem, który w początkowym etapie jest dość stromy, ale później łagodnieje. Znów obserwujemy otaczające nas góry i doliny. Różnorodność kolorów otaczających nas skał jest zadziwiająca i zachwycająca. Wiatr się zmaga, powodując, że powoli zaczynamy wyciągać z plecaków ciepłe ciuchy. Ustalamy godzinę, do której będziemy szli, jednak ostatecznie skracamy ten czas z powodu zimnego wiatru. Mateuszowi udało się znaleźć bardzo dobrą miejscówkę na odpoczynek, odsłoniętą od wiatru i z nagrzanymi kamieniami, a na dodatek z przepięknym widokiem na duży kanion. Wracamy początkowo tym samym szlakiem, znajdując warstwę skamielin (zbieramy muszle).W dolinie miejscowi czekali na nas z ostrzeżeniem, że trzeba się szybko ewakuować z tego miejsca, bo jest prawdopodobieństwo zalania tego terenu. U nas nie padało, ale w innym rejonie ponoć bardzo i woda ma tędy zejść. Opuszczając Wadi Bani Khalid zatrzymujemy się w wiosce, aby skosztować naturalnych soków (kebabu nie udało się skosztować ). Robimy też nalot na miejscową piekarnię i ruszamy dalej w poszukiwaniu terenu na obozowisko, ale po krótkim czasie z powodu zbyt silnego wiatru decydujemy się na powrót w miejsce wczorajszego biwakowania. Znów robimy ognisko i ustalamy plan na następny dzień.
Szósty dzień – Wadi Bani Khalid „Dolne” (16.01.2020r)
Sprawdzamy jeszcze raz pogodę: ma być słonecznie. Wybieramy się więc na kanioning. Dojeżdżamy na parking do małej wioski, którą dzień wcześniej odwiedziliśmy w celu sprawdzenia tego miejsca. Tu pojawia się ogromna ilość drzew palmowych, jest pięknie i zielono. Zaopatrzeni w pianki neoprenowe oraz kaski jaskiniowe ruszamy ścieżką wzdłuż wioski do doliny, w której rozpoczniemy zabawę w kanioning. Ostatnie poprawki ubioru, zabezpieczenie suchych ubrań i do wody. Początkowo mało wody, za to sporo dużych głazów, sukcesywnie posuwamy się do przodu. Ciągle obserwowani przez miejscowych, dochodzimy do miejsca, gdzie rozpoczynamy pierwsze skoki do wody. Najpierw z mniejszej wysokości a w miarę wzrastającej pewności siebie zwiększamy wysokości. Docierając do miejsca, gdzie można było bezpiecznie wykonywać skoki z odpowiedniej wysokości spędzamy trochę więcej czasu na zabawę. Woda mimo pianek wcale nie jest za ciepła. Gdy trochę zostajemy nagrzani promieniami słońca, to powrót do wody staje się szokiem. Rozgrzewamy się walkami wodnymi, zwycięzca niestety nie został wyłoniony. Idąc dalej napotykamy na długie jeziorka, które trzeba było przepłynąć. Jest to trochę wyczerpujące, ale wszyscy dajemy radę zwłaszcza, że nie ma innej drogi. Docieramy do miejsca, gdzie było widać zabudowania z kolejnej wioski, robimy odpoczynek, wygrzewając się w promieniach słońca oraz konsumując ciastka i orzechy. Postanawiamy spróbować znaleźć drogę powrotną przez góry, niestety z niepowodzeniem. Wracamy ponownie kanionem. Perspektywa moczenia w wodzie po nagrzaniu się słońcem nie zachęca, szukamy drogi, w której można jak najdłużej pozostać suchym. Ale w końcu następuje moment, w którym trzeba ponownie się zanurzyć. Znowu szok, ale po chwili ciała się trochę przyzwyczajają do temperatury wody. Pokonując kolejne metry kanionu, dochodzimy do miejsca początkowego. Przemierzanie kanionu było super, lecz nasze organizmy trochę zostały wychłodzone. Robimy pamiątkowe zdjęcia i szybko przebieramy się w suche ubrania, następnie udajemy się do samochodu. Po drodze wypatrujemy Henia, który jak kot chodzi własnymi ścieżkami. Tym razem był przy samochodzie. Dzień kończymy wyczerpani, ale bardzo zadowoleni. Pogoda się udała, widoki piękne i czego chcieć więcej. Wieczór był bardzo przyjemny Dziewczyny w tajemnicy przed Mateuszem szykują tort z różnych owoców, który ma być niespodzianką urodzinową dla niego. Udało się. Przyjęcie trochę się przedłużyło, ale trzeba się wyspać przed kolejnym dniem, tak więc kładziemy się spać by następnego dnia rozpocząć nową przygodę.
Siódmy dzień – Wadi Quri (17.01.2020r)
Tym razem wstajemy trochę później i oglądamy otoczenie, w jakim wieczorem rozbijaliśmy obozowisko. Tym razem jesteśmy w dolinie otoczonej wysokimi górami, słońce dociera tu dopiero gdy wyjeżdżamy. W tym dniu do wyboru mieliśmy aż cztery możliwości spędzenia dnia (kanioning, jaskinia, trekking lub kąpiele). Padło na jaskinię turystyczną, ale od drugiego otworu i już ze sprzętem. Prawie już wszystko spakowane, a tu niemiła niespodzianka. Mateusz sprawdza, czy spakowałem nakrętki do plakietek, więc pokazuję mu jedną. Okazało się, że zawaliłem: zamiast 8mm kupiłem 10mm. Trochę głupio się czułem, miałem tylko jedno zadanie do wykonania i nawaliłem. Teraz już na pewno będę pamiętał, jakie nakrętki są prawidłowe. Mateusz zarządza zmianę planu idziemy na trekking połączony z kąpielą. Miejsce na górską wycieczkę wybrane, dojeżdżamy do wioski i rozpoczynamy. Początkowo idziemy po falaju doprowadzającym wodę do wioski a następnie Mateusz prowadzi nas pośród głazów. Znów widoki zapierające dech w piersiach. Docieramy do miejsca, gdzie rozpoczyna się prawdziwa wspinaczka. Droga wyznaczona przez Mateusza prowadzi po jednej bardzo, bardzo nachylonej warstwie góry (płycie). Momentami niektórzy muszą iść na czworaka. Na szczęście przyczepność naszych butów jest bardzo dobra. W końcu docieramy na krawędź góry, robimy przerwę i w głowach rodzi się pytanie, jak tu teraz zejść po tej skale, chyba tylko na tyłku. Nasze wątpliwości rozwiewa Mateusz „chyba nie myśleliście tędy iść – mówi z uśmiechem na twarzy”. Ulga, ale i tak trzeba zejść, a widoki na inną drogę nie są wcale lepsze. Mateusz po krótkiej przerwie rusza w dół w poszukiwaniu lepszej drogi, a my korzystamy z promieni słońca, które mocno przygrzewa. Damian przez cały czas obserwuje poczynania Mateusza. Mateusz znika za skałą, a z dołu dobiega jego głos „możecie iść”. Koniec wypoczynku, pora wracać. Droga powrotna okazała się o niebo lepsza do schodzenia niż ta, którą wchodziliśmy. Docieramy do miejsca planowanej kąpieli. Jedni wskakują do wody, inni rezygnują, a jeszcze inni motywowani przemocą wskakują w ubraniach (udało się tylko buty i bluzę uratować ). Wracając znów rozglądamy się za Heniem. którego tym razem znaleźliśmy śpiącego w samochodzie. Henio też był z nami na szlaku, ale w pewnym miejscu postanowił zawrócić. W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy wypatrzonym przez Mateusza sklepie z daktylową hałwą omańską, następuje degustacja 8 smaków oraz poczęstunek tutejszą kawą, no i oczywiście zakup najlepszego smaku dla każdego. Znów dzień zaliczamy do udanych, mimo zmiany planów. Pozostało tylko znalezienie odpowiedniego miejsca na obozowisko. Na nowym miejscu witają nas odgłosy rechoczących żab i szum przepływającego strumienia . Szykujemy ostatnią obozową kolację, a następnie rozpoczynamy zabawę utylizacji podpałki do grilla lub jeśli ktoś woli gaszenie ogniska podpałką. Pozostało nam już tylko dobrze się wyspać, bo następny dzień zapowiadał się dość intensywnie.
Ósmy dzień – Wadi Khubrah (18.01.2020r)
Ostatni dzień w Omanie rozpoczynamy od bardzo wstępnego pakowania bagaży, pozbywania się niepotrzebnych pozostałości zakupowych oraz przygotowania sprzętu do wspinaczki. Ruszamy, parkujemy samochody i mamy jeszcze piętnaście minut drogi pieszo do planowanego miejsca wspinaczki. Rozglądamy się po skałach w poszukiwaniu odpowiednich dróg, które wypatrzyliśmy w przewodniku. Po zlokalizowaniu dróg część grupy ubiera uprzęże i rozpoczyna wspinaczkę, a część grupy czekając na swoją kolej korzysta ze słońca, które dociera do doliny. Pierwsze chwyty rozpoczyna Iwona, następnie przekazuje drogę Damianowi, który kończy całą drogę zakładając pierwszą linę na wędkę. Następnie wszyscy po kolei próbują swoich sił na drogach wspinaczkowych. Udało się założyć jeszcze linę na trzech innych drogach. W sumie cztery drogi były do przejścia. Czwartą drogę udało się przejść tylko Damianowi i Iwonie (brak czasu dla pozostałych). Plan mamy bardzo napięty: musimy jeszcze zrobić zakupy, umyć samochody, zjeść uroczystą kolację, na którą wszyscy czekamy z niecierpliwością, oddać samochody i udać się na lotnisko. W celu dokonania zakupów zjeżdżamy do pobliskiego miasteczka Nakhal, ale bez sukcesów (nie udało się nam wymienić dolarów). Postanawiamy załatwić wszystko w Muscacie. Docierając do jednego ze znanej nam już sieci sklepów LuLu wyrzucamy cały bagaż na parkingu, część grupy wyrusza na zakupy, gdy reszta się pakuje. Ja z Mateuszem jedziemy umyć samochody przed oddaniem ich do wypożyczalni. Mieliśmy trochę pecha, bo trafiliśmy na godziny szczytu w myjni. Siedzieliśmy jak na szpilkach, spoglądając bardzo często z niecierpliwością na zegarek oraz patrząc na wyprzedzające nas samochody. Z biegiem czasu zostajemy tylko my, a za nami robi się całkowicie pusto, przerywamy pracownikom dokładne czyszczenie naszych samochodów i jedziemy po bagaże na parking. W czasie czekania w myjni uzgodniono, że grupa, która zrobiła już zakupy oraz spakowała ostatecznie bagaże podróżne pójdzie zrobić zamówienie w restauracji hinduskiej, aby kolacja jednak się odbyła. Ja z Mateuszem oraz z Karolem, który pozostał na parkingu przy bagażach, szybko pakujemy je do samochodu i przemieszczamy się pod restaurację. Wpadamy do restauracji, w której już od drzwi unoszą się wspaniałe zapachy. Docierając do stołu, podziwiamy kolorowe dania, które przed chwilę podane zostały na stół. Ogrom podanych smakołyków wzmagał nasz apetyt. Każdy z nas kosztował po kolei wszystkie podane dania a na deser wypijał bardzo smaczny owocowy koktajl. Chwila, na którą wszyscy czekaliśmy była tego warta, choć czasu na delektowanie się było zdecydowanie za mało. Oddajemy samochody i pędzimy na odprawę bagażową, po drodze dokonując jeszcze szybkiego przepakowania bagażu głównego. Podczas odprawy bagażu z niepokojem obserwujemy wskazania wagi. Wszyscy przechodzimy bez problemu, choć znów zostałem rekordzistą wagi (ale w granicach błędu 23,8kg). Pozostało już tylko czekanie w poczekalni na wpuszczenie na pokład samolotu do Zurychu. Zmęczeni cały dniem szybko padamy w samolocie. W Zurychu okazuje się, że nasz samolot miał małe opóźnienie, więc w szybkim tempie przemieszczamy się na terminal, z którego mamy odlot do Monachium. Na pokład samolotu wchodzimy, słysząc z głośników wywoływanie naszych nazwisk z prośbą o wejście na pokład. Zastanawiamy się, czy nasze bagaże zdążą, jeśli my ledwo zdążyliśmy... Z Monachium lecimy do Katowic. Nasze przewidywania co do bagaży się sprawdziły. Tylko Asia i Karol otrzymali bagaże, a pozostałe zostały w Zurychu. Dotarły do nas następnego dnia prosto do domu.
Podsumowanie
Choć wszystko na początku sprzysięgło się przeciw nam, z biegiem czasu zaczęło się układać. Wyprawa była bardzo intensywna i różnorodna: mieliśmy jaskinie, kaniony, trekkingi i wspinaczkę. Wspominając już w domu cały wyjazd, oglądając zdjęcia i filmiki chyba już zdążyliśmy zatęsknić za Omanem i nabrać ochoty na powrót do tego wyjątkowego kraju .
Duże podziękowania dla Mateusza, który naprawdę zorganizował nam wspaniałą wyprawę. Jesteśmy pełni podziwu dla jego umiejętności organizacyjnych i logistycznych. Podziękowania należą się również Oli, Asi, Iwonie i Teresce za przygotowywanie smacznych posiłków, dla Karola za dyżury przy grillu, dla Damiana i Henia za przygotowywanie gorącej herbaty z zataru i hibiskusu. Specjalne podziękowania ode mnie należą się Iwonie za pilnowanie przy uzupełnianiu płynów oraz przyspieszanie mojego tempa przez wysyłanie mnie na różne zabiegi :)
Tu inne zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FOman