Relacje:Wyprawa jaskinioo-eksploracyjna Hagengebirge 2024: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 1: | Linia 1: | ||
− | {{wyjazd|AUSTRIA - Hagengebirge 2024|<u>Asia Piskorek</u>, oraz | + | {{wyjazd|AUSTRIA - Hagengebirge 2024|<u>Asia Piskorek</u>, oraz około 25 osób z różnych klubów jaskiniowych |08 - 24 08 2024}} |
Była to moja czwarta wyprawa w masyw Hagengebirge. Tradycyjnie jadę już dzień wcześniej przed wszystkimi, by przygotować bazę na przylot helikoptera i początek wyprawy. Tym razem w skromnym składzie. Ja i Kuba, jedziemy w czwartek, by po nocy spędzonej w klubie w Salzburgu, ruszyć w masyw z samego rana w piątek. Pogoda dopisała – choć słonecznie, to jednak nie za ciepło. Mały niepokój naszedł nas przy źródełku, z którego choć wąskim strumieniem, to zawsze wartko płynęła woda. Tym razem ledwo płynie, jakby miała przestać. Jesteśmy po suszy, zima też nie była tak mroźna jak zawsze, co objawia się też niskim poziomem korków śnieżnych w jaskiniach. Choć w pierwszych dniach wyprawy stanowi to wyzwanie (wodę skądś trzeba brać), to w dłuższej perspektywie, jest walorem dodatnim dla wyprawy. | Była to moja czwarta wyprawa w masyw Hagengebirge. Tradycyjnie jadę już dzień wcześniej przed wszystkimi, by przygotować bazę na przylot helikoptera i początek wyprawy. Tym razem w skromnym składzie. Ja i Kuba, jedziemy w czwartek, by po nocy spędzonej w klubie w Salzburgu, ruszyć w masyw z samego rana w piątek. Pogoda dopisała – choć słonecznie, to jednak nie za ciepło. Mały niepokój naszedł nas przy źródełku, z którego choć wąskim strumieniem, to zawsze wartko płynęła woda. Tym razem ledwo płynie, jakby miała przestać. Jesteśmy po suszy, zima też nie była tak mroźna jak zawsze, co objawia się też niskim poziomem korków śnieżnych w jaskiniach. Choć w pierwszych dniach wyprawy stanowi to wyzwanie (wodę skądś trzeba brać), to w dłuższej perspektywie, jest walorem dodatnim dla wyprawy. |
Aktualna wersja na dzień 14:35, 3 wrz 2024
AUSTRIA - Hagengebirge 2024
Była to moja czwarta wyprawa w masyw Hagengebirge. Tradycyjnie jadę już dzień wcześniej przed wszystkimi, by przygotować bazę na przylot helikoptera i początek wyprawy. Tym razem w skromnym składzie. Ja i Kuba, jedziemy w czwartek, by po nocy spędzonej w klubie w Salzburgu, ruszyć w masyw z samego rana w piątek. Pogoda dopisała – choć słonecznie, to jednak nie za ciepło. Mały niepokój naszedł nas przy źródełku, z którego choć wąskim strumieniem, to zawsze wartko płynęła woda. Tym razem ledwo płynie, jakby miała przestać. Jesteśmy po suszy, zima też nie była tak mroźna jak zawsze, co objawia się też niskim poziomem korków śnieżnych w jaskiniach. Choć w pierwszych dniach wyprawy stanowi to wyzwanie (wodę skądś trzeba brać), to w dłuższej perspektywie, jest walorem dodatnim dla wyprawy.
W sobotę dołącza do nas ekipa – dość niespodziewanie, bo mieli przylecieć o 12, a są już z nami przed 10…. Całe szczęście zdążyliśmy pozbierać nasze drobiazgi i nie zostały rozdmuchane przez śmigło. Nasze bagaże i zapasy już są. W ciągu dnia dochodzą kolejne osoby.
Standardowe przygotowanie bazy w tym roku wydłuża się o jeden dzień, w związku z udoskonaleniami i nowymi koncepcjami na zagospodarowanie części wspólnej. W tym czasie upał już daje się we znaki, zwłaszcza części żeńskiej, która ochoczo zabrała się do pracy przy wyprawowych zapasach, w pełnym słońcu…
Dopiero w poniedziałek ruszamy do jaskiń. W mojej działalności w tym roku znowu królowała jaskinia Kitzgraben. Na pierwszy ogień szybka akcja z Michałem, do bocznego ciągu przy Sali z Filarem, który odwiedziłam już dwa lata wcześniej z Asią i oznaczyłyśmy jako warty sprawdzenia. Moja współpraca z wiertarką nie układała się za pomyślnie, jednak udało się zjechać parumetrowy prożek, wprost do salki, która zaoferowała kilka nowych kierunków. Wybraliśmy ten pod górę, jak się nam zdawało w poziome ciągi. Niestety, poziom szybko przeszedł w całkiem obszerny pion i nie puścił dalej, z powodu braku większej ilości lin. W związku z mnogością przodków w tej jaskini, nie udało się do niego wrócić w trakcie tej wyprawy. Kolejne ekipy ruszyły na sprawdzenie przodków w Egzorcyście, odzysk sprzętu z Ciekawej, sprawdzenie najdalej wysuniętych jaskiń (w jednej poczuli bardzo silny przewiew i stała się ona jednym z celów wyprawy) oraz sprawdzenie kilku otworów w pobliżu bazy, gdzie niemożliwe było wejście z powodu korków śnieżnych. Jedna z nich, przekornie nazwana przez eksploratorów Ciepłą – gdyż zamarzli ogromnie przeciskając się wzdłuż korka śnieżnego, okazała się strzałem w dziesiątkę i zaczęła otwierać przed nami kolejne studnie.
Kolejną akcją, w której uczestniczyłam było już dłuższe wyjście do Kitzgaben. Tym razem z Łukaszem i Kubą. Przede wszystkim zajęliśmy się zorganizowaniem miejsca na dłuższy postój i zrobienia w nim porządków. Mając zaplecze, ruszyliśmy na akcję. Po pierwsze zjechać Studnią bez honoru vel Kominem Bezglutenowym – bo choć odkryta z dwóch różnych stron i niezależnie nazwane przez dwie ekipy, to jeszcze nikt nią nie zjechał, przez co pozbyliśmy się możliwości znalezienia potencjalnych bocznych okienek. Po drugie rysowanie na bieżąco planu, czym zajęłam się ja wraz z Kubą, w czasie, kiedy Łukasz pracował nad oporęczowaniem studni. Po trzecie ponowne przemierzenie kawałka korytarza „bo coś się nie zgadza” i nareszcie po czwarte eksploracja! W tym celu weszliśmy w już zaporęczowane okienko, kilka metrów nad dnem Komina Bezglutenowego. Korytarz, w który weszliśmy przecięty był przez ciąg poprzeczny prowadzącym w górę oraz w dół. Zostałam przegłosowana i podążyliśmy w dół…. Mniej lub bardziej obszernymi korytarzami dotarliśmy do meandra, którego nie zdążyliśmy dogłębnie zbadać podczas naszej szychty.
Ostatnia akcja, w której uczestniczyłam, również w trzyosobowym składzie (starszy Kuba oraz Magda), również trzydniowa. Tym razem idziemy w nowo odkryte boczne ciągi (zauważone okienko pod stropem Komina Bezglutenowego, w tzw. Sali bez honoru. Zaczynamy od skartowania już ,,przedeptanych” metrów oraz uzupełniamy metal na poręczowaniu. Ciągi bardzo obszerne z dużą ilością bocznych korytarzy, widoczne również dodatkowe piętra (góra i dół), prowadzimy między sobą dyskusję, jak porządny eksplorator powinien się zachować – kartować dokładnie każdy boczny ciąg nim pójdzie dalej, czy powinien poruszać się głównym korytarzem kartując i oznaczając boczki do sprawdzenia. Pierwszy skartowany boczek doprowadza nas parunasotmetrowym zawijasem do głównego korytarza, zaraz za miejscem, gdzie odbiliśmy, dlatego decyzja o poruszaniu się główmy korytarzem przyszła nam jakoś łatwiej. Boczki zostawiamy na trudne czasy, kiedy będziemy walczyć o metry. Pomiary kończymy w miejscu z przepiękną szatą naciekową. Powtarzam przepiękną, gdyż w jaskiniach alpejskich pojedyncze nacieki są ciekawostką, natomiast tu kilka metrów kwadratowych zalane naciekami różnego typu. Poza podstawą (stala -ktyty, -gmity i -gnaty), jest również draperia, rurki, motyl, którego nazwy w polskim języku nie ma, rurki z kulami kryształów na końcu czy szczotki kryształowe w maleńkim jeziorku. Wszystko wyglądające, jakby naciekowa wróżka potknęła się w tym miejscu w drodze na bałkany i ulała nieco ze swojego koszyczka nacieków. Kolejnego dnia kontynuujemy katowanie i eksplorowanie tego ciągu, natrafiając gdzieniegdzie na kolejne nacieki, choć nie tak bogate i urzekające jak pierwsze, to jednak znajdujące się w kolejnych ogromnych salach, połączonych niemniej okazałymi korytarzami. Kończymy trochę rozczarowani, że nie udało się dojść do „jakiegoś końca” i jednocześnie podekscytowani, że tak się nie stało, bo kolejne ekipy czekała równie ekscytująca wędrówka jak nas.
Dla mnie był to koniec jaskiniowania na tej wyprawie, czekał mnie jeszcze miły dzień bazowy oraz zejście do samochodu w prawdziwie letniej aurze.
Wyprawa trwała jeszcze tydzień, z niecierpliwością czekam na podsumowanie oaz możliwość zobaczenia na planie korytarzy jakie zostały dodane jaskiniom.