Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Wyjazdy 2010: Różnice pomiędzy wersjami

Linia 56: Linia 56:
  
 
Piękna trasa, piękna pogoda, ciekawi ludzie... tak pokrótce można opisać ten wyjazd. Trochę się nachodziliśmy, stopy się odbiły, ale szczęście znów  dopisało. A było to tak...
 
Piękna trasa, piękna pogoda, ciekawi ludzie... tak pokrótce można opisać ten wyjazd. Trochę się nachodziliśmy, stopy się odbiły, ale szczęście znów  dopisało. A było to tak...
 +
 
Z Rudy dojeżdżamy pociągiem do Rycerki, dalej busem do Kolonii, gdzie docieramy jakoś po 11. W między czasie trochę pada deszczem, potem lekko śniegiem, co generalnie napawa optymizmem - bo to oznacza, że ICM się nie myli i już niedługo czeka nas również zapowiadana piękna pogoda. Wszystko sprawdza się jak w zegarku i w czasie pierwszego podejścia od czasu do czasu zza chmur zaczyna przedzierać się słońce.
 
Z Rudy dojeżdżamy pociągiem do Rycerki, dalej busem do Kolonii, gdzie docieramy jakoś po 11. W między czasie trochę pada deszczem, potem lekko śniegiem, co generalnie napawa optymizmem - bo to oznacza, że ICM się nie myli i już niedługo czeka nas również zapowiadana piękna pogoda. Wszystko sprawdza się jak w zegarku i w czasie pierwszego podejścia od czasu do czasu zza chmur zaczyna przedzierać się słońce.
 +
 
Nasza trasa prowadzi początkowo żółtym szlakiem na Wielką Raczę i dalej granią - wzdłuż granicy - za czerwonymi znakami, aż do Rycerzowej Wielkiej. Dla mnie to jeden z najbardziej malowniczych i jednocześnie mało chodzonych szlaków w Beskidach. Idzie się bardzo przyjemnie... a w myślach pojawiają się kolejne plany, już na cieplejsze dni, żeby pójść granicą dalej - do Babiej co najmniej... aż nie mogę się doczekać!
 
Nasza trasa prowadzi początkowo żółtym szlakiem na Wielką Raczę i dalej granią - wzdłuż granicy - za czerwonymi znakami, aż do Rycerzowej Wielkiej. Dla mnie to jeden z najbardziej malowniczych i jednocześnie mało chodzonych szlaków w Beskidach. Idzie się bardzo przyjemnie... a w myślach pojawiają się kolejne plany, już na cieplejsze dni, żeby pójść granicą dalej - do Babiej co najmniej... aż nie mogę się doczekać!
Na Przegibku ostatnie promienie słońca tego dnia. Końcowy odcinek idziemy w ciemności. Ale nie całkowitej, oj nie, ciemności wypełnionej srebrnym blaskiem pełni księżyca, który wisząc nisko nad horyzontem prowadzi dalej i dalej na wschód – tam gdzie zdążamy.  
+
 
Ostatnie podejście na Rycerzową Wielką wchodzę już resztką sił (nie dziwne, bo obiad był na Raczy), ale kryzys udało się łatwo zażegnać linijką czekolady ;) Warto było się jednak wdrapywać, bo potem jaką ma się radochę przy zbieganiu! w zmrożonym śniegu na Halę R. i do bacówki :)
+
Na Przegibku ostatnie promienie słońca tego dnia. Końcowy odcinek idziemy w ciemności. Ale nie całkowitej, oj nie, ciemności wypełnionej srebrnym blaskiem pełni księżyca, który wisząc nisko nad horyzontem prowadzi dalej i dalej na wschód – tam gdzie zdążamy. Ostatnie podejście na Rycerzową Wielką wchodzę już resztką sił (nie dziwne, bo obiad był na Raczy), ale kryzys udało się łatwo zażegnać linijką czekolady ;) Warto było się jednak wdrapywać, bo potem jaką ma się radochę przy zbieganiu! w zmrożonym śniegu na Halę R. i do bacówki :)
W schronisku jesteśmy trochę przed 20 i zastajemy full ludzi. Wieczór w jadalni mija w niezwykle przyjemnej atmosferze śpiewów, żartów, pląsów nawet ;-) i w bardzo ciekawym towarzystwie. I właściciele wykazali się nie lada gestem stawiając wszystkim obecnym piwo na wieść o złocie Agaty :) Na obiado-podwieczorek dosiadamy się do Marcina i Sebastiana, którym udało się wyrwać z domu po raz pierwszy od pół roku, czyli od narodzin ich potomków (postanowili fakt ten uczcić nieprzespaną nocą i wrócić następnego dnia najkrótszą trasą). Śmiechy, śpiewy, opowiastki, w końcu bełkot, mnie się film urywa, wiec i czas już spać. Na koniec akrobacje przed zajęciem naszej miejscówki na glebie w jaskółce i już o północy w błogi zapadam sen…
+
 
Kolejny dzień przynosi z sobą słońce i wiatr. Aż nie chce się opuszczać tej urokliwej polany. Na szlak w pełnym rynsztunku udaje nam się w końcu wyjść około 14. Od Hali Rycerzowej trzymamy się zielonego szlaku, który prowadzi polaną na wschodnich stokach Rycerzowej Małej i dalej momentami stromo (jak na Beskidy) w dół lasem do Przełęczy Kotarz. Z tego miejsca znów trzeba się wdrapać na prawie 1200 m npm na Muńcuł, jednak trudy podejścia w pełni rekompensują uzyskane w ten sposób widoki… a droga wcale nie nuży. W Ujsołach jesteśmy jeszcze z odpowiednio dużym zapasem na dojście na pociąg. Jednak i długość całej trasy jak i mokry śnieg, który dał się we znaki butom, sprawiają, że coraz silniej odczuwalne staje się zmęczenie. Drepczemy jednak wytrwale asfaltem i.. może tym razem uda się złapać stopa..? Oj tak, udało się! W niecałe 10 min jesteśmy więc w Rajczy, dzięki czemu możemy spokojnie zjeść obiad na stacji :) Zaś na samej stacji tłumy (z 25 osób!), pociąg się spóźnia, ale na szczęście mamy miejsca siedzące. W drodze do Katowic pociąg łapie w sumie z 40 min opóźnienia, droga jednak mija szybko i miło w towarzystwie kolejnych poznanych świeżo ludzi…
+
W schronisku jesteśmy trochę przed 20 i zastajemy full ludzi. Wieczór w jadalni mija w niezwykle przyjemnej atmosferze śpiewów, żartów, pląsów nawet ;-) i w bardzo ciekawym towarzystwie. I właściciele wykazali się nie lada gestem stawiając wszystkim obecnym piwo na wieść o złocie Agaty :) Na obiado-podwieczorek dosiadamy się do Marcina i Sebastiana, którym udało się wyrwać z domu po raz pierwszy od pół roku, czyli od narodzin ich potomków (postanowili fakt ten uczcić nieprzespaną nocą i wrócić następnego dnia najkrótszą trasą). Śmiechy, śpiewy, opowiastki, w końcu bełkot, mnie się film urywa, wiec i czas już spać. Na koniec akrobacje przed zajęciem naszej miejscówki na glebie w jaskółce i już o północy w błogi zapadam sen...
 +
 
 +
Kolejny dzień przynosi z sobą słońce i wiatr. Aż nie chce się opuszczać tej urokliwej polany. Na szlak w pełnym rynsztunku udaje nam się w końcu wyjść około 14. Od Hali Rycerzowej trzymamy się zielonego szlaku, który prowadzi polaną na wschodnich stokach Rycerzowej Małej i dalej momentami stromo (jak na Beskidy) w dół lasem do Przełęczy Kotarz. Z tego miejsca znów trzeba się wdrapać na prawie 1200 m npm na Muńcuł, jednak trudy podejścia w pełni rekompensują uzyskane w ten sposób widoki… a droga wcale nie nuży.  
 +
 
 +
W Ujsołach jesteśmy jeszcze z odpowiednio dużym zapasem na dojście na pociąg. Jednak i długość całej trasy jak i mokry śnieg, który dał się we znaki butom, sprawiają, że coraz silniej odczuwalne staje się zmęczenie. Drepczemy jednak wytrwale asfaltem i.. może tym razem uda się złapać stopa..? Oj tak, udało się! W niecałe 10 min jesteśmy więc w Rajczy, dzięki czemu możemy spokojnie zjeść obiad na stacji :) Zaś na samej stacji tłumy (z 25 osób!), pociąg się spóźnia, ale na szczęście mamy miejsca siedzące. W drodze do Katowic pociąg łapie w sumie z 40 min opóźnienia, droga jednak mija szybko i miło w towarzystwie kolejnych poznanych świeżo ludzi..
 
Koniec.
 
Koniec.
  
Linia 176: Linia 182:
  
 
{{wyjazd|Beskid Żywiecki - słoneczno-mroźny spacer na Halę Rycerzową|<u>Ola Skowron</u>, Wojtek Rymarczyk |24 - 25 01 2010}}
 
{{wyjazd|Beskid Żywiecki - słoneczno-mroźny spacer na Halę Rycerzową|<u>Ola Skowron</u>, Wojtek Rymarczyk |24 - 25 01 2010}}
 +
 
Jako uczestnik współfinansowanego przez Unię Europejską programu "Chrońmy Tatry- jedźmy w Beskidy", skłoniłam ostatnio swoje górołażeniowe zapędy w stronę tych bliższych nam geograficznie wzniesień. Wydawałoby się, że takie tam górki- niskie, bliskie- nie mogą mieć wiele ciekawego do zaoferowania.. tymczasem te nasze Beskidy zimą to coś pięknego jest! Mróz, śnieg, inwersja i to słońce! plus prawie bezludnie na szlakach.  
 
Jako uczestnik współfinansowanego przez Unię Europejską programu "Chrońmy Tatry- jedźmy w Beskidy", skłoniłam ostatnio swoje górołażeniowe zapędy w stronę tych bliższych nam geograficznie wzniesień. Wydawałoby się, że takie tam górki- niskie, bliskie- nie mogą mieć wiele ciekawego do zaoferowania.. tymczasem te nasze Beskidy zimą to coś pięknego jest! Mróz, śnieg, inwersja i to słońce! plus prawie bezludnie na szlakach.  
  
 
Do Soli dojeżdżamy pociągiem. Pociąg postanowił nie oszczędzić nam przygód zaraz na początku - przymarzł do trakcji na 300m przed peronem na Chebziu. Ale że nie wstaliśmy po darmo o tej piątej rano szybko udaje się zorganizować alternatywny dojazd do Kato.
 
Do Soli dojeżdżamy pociągiem. Pociąg postanowił nie oszczędzić nam przygód zaraz na początku - przymarzł do trakcji na 300m przed peronem na Chebziu. Ale że nie wstaliśmy po darmo o tej piątej rano szybko udaje się zorganizować alternatywny dojazd do Kato.
 +
 
Z Soli trasa wiodła czarnym szlakiem najpierw przez Łysicę do Rycerki Dolnej i dalej przez Praszywkę i Bendoszkę na Przegibek. Z Przegibka zaś dalej - na Rycerzową niebieskim szlakiem, trawersującym Banię, Majcherową i Rycerzową Wielką. Ostatnią godzinę idziemy już zupełnie po ciemku i kiedy wychodzimy umęczeni z lasu na Halę Rycerzową, wydobyć udaje się tylko przeciągłe "łooo...." w różnych tonacjach w odpowiedzi na niesamowicie rozgwieżdżone niebo nad głowami. Mimo mrozu spędzamy tam chyba z godzinę.  
 
Z Soli trasa wiodła czarnym szlakiem najpierw przez Łysicę do Rycerki Dolnej i dalej przez Praszywkę i Bendoszkę na Przegibek. Z Przegibka zaś dalej - na Rycerzową niebieskim szlakiem, trawersującym Banię, Majcherową i Rycerzową Wielką. Ostatnią godzinę idziemy już zupełnie po ciemku i kiedy wychodzimy umęczeni z lasu na Halę Rycerzową, wydobyć udaje się tylko przeciągłe "łooo...." w różnych tonacjach w odpowiedzi na niesamowicie rozgwieżdżone niebo nad głowami. Mimo mrozu spędzamy tam chyba z godzinę.  
 
Schronisko zastajemy nabite po brzegi. Nawet poza brzegi, bo pod bacówką  jacyś kolesie rozbili dwa namioty - jak się okazało, chcieli się wreszcie wyspać w spokoju, bo z żoną to jakoś nie idzie.. albo z łokcia przysadzi albo kołdrę zabierze. Nam udaje się dostać rewelacyjną miejscówkę na glebie pod samym dachem.
 
Schronisko zastajemy nabite po brzegi. Nawet poza brzegi, bo pod bacówką  jacyś kolesie rozbili dwa namioty - jak się okazało, chcieli się wreszcie wyspać w spokoju, bo z żoną to jakoś nie idzie.. albo z łokcia przysadzi albo kołdrę zabierze. Nam udaje się dostać rewelacyjną miejscówkę na glebie pod samym dachem.
 +
 
Następnego dnia przy równie bajecznej pogodzie wracamy czerwonym szlakiem przez Mładą Horę do Rajczy, skąd pociągiem powoli powoli do Katowic i Chebzia. Na tym jednak nie koniec weekendowych wrażeń.  
 
Następnego dnia przy równie bajecznej pogodzie wracamy czerwonym szlakiem przez Mładą Horę do Rajczy, skąd pociągiem powoli powoli do Katowic i Chebzia. Na tym jednak nie koniec weekendowych wrażeń.  
Z Chebzia odbiera nas poznany w sobotę Paweł. Z nim i jego żoną Martą mijaliśmy się na szlaku - oni coś zgubili i poprosili o kontakt w razie znalezienia, my znaleźliśmy i skontaktowaliśmy się w celu przesłania pocztą. Wtedy dopiero wyszło na jaw, że i oni są z Rudy Śląskiej i to w dodatku z Orzegowa!! Wieczór więc spędzamy w ich mieszkaniu na herbacie, a do domu wracam po 22. Sił starcza już tylko na kąpiel, a plecak…. cóż, poczeka :)
+
Z Chebzia odbiera nas poznany w sobotę Paweł. Z nim i jego żoną Martą mijaliśmy się na szlaku - oni coś zgubili i poprosili o kontakt w razie znalezienia, my znaleźliśmy i skontaktowaliśmy się w celu przesłania pocztą. Wtedy dopiero wyszło na jaw, że i oni są z Rudy Śląskiej i to w dodatku z Orzegowa!! Wieczór więc spędzamy w ich mieszkaniu na herbacie, a do domu wracam po 22. Sił starcza już tylko na kąpiel, a plecak... cóż, poczeka :)
  
  

Wersja z 23:57, 16 mar 2010

Tatry Zach. - kursowa akcja do jaskini Kasprowej Niżnej

13 03 2010
Uczestnicy: Tomasz Jaworski, Andrzej Rudkowski, Jerzy Krzyżanowski, Jan Dobkowski, Damian Ozimina

Wyjechaliśmy w sobotę rano spod Plazy. Większości z nas podróż minęła dosyć szybko, ponieważ wóz Pająka umożliwiał bardzo wygodne spanie podczas drogi. Do Zakopanego zajechaliśmy około godz. 10.Po szybkim zorganizowaniu zaczęliśmy podążać w stronę jaskini, by o 11 zacząć wchodzić do dziury. Naszym celem było dojście do syfonu Danka, co udało nam się zrobić dosyć szybko. Po drodze nie musieliśmy kombinować jak przejść wodę, gdyż jej nie było. Minęliśmy nawet ponton zostawiony przez TOPR, a przy syfonie natknęliśmy się na ekwipunek nurka, też z TOPRu. Stamtąd wróciliśmy do sali rycerskiej, gdzie spotkaliśmy inną grupę grotołazów i poszliśmy na zapałki, a po nich już powrót do wyjścia. Wyszliśmy ok.17 i po przebraniu poszliśmy w stronę Pająka speleobusa, który został zaparkowany pod skocznią.

Skiturowy Puchar Polski Amatorów - skialpinistyczny memoriał Strzeleckiego w Tatrach Wysokich

12 - 13 03 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Artur Kondracki (partner w zespole), na miejscu koledzy z SBB m in.: Jerzy i Michał Ganszer (startowali razem w zespole), Beata Michalska, Błażej Nikiel, Zofia Chruściel i inni

Spotykamy się w piątek wieczorem w przytulnym schronisku w Roztoce. Marek Głogoczowski (zawody organizował KW Warszawa i KW Kraków) na odprawie zapoznaje uczestników z trasą. Nazajutrz start sprzed schroniska i podejście na czas doliną Roztoki do schroniska w 5 Stawach. Artur pognał do przodu i spotykam go dopiero przed schroniskiem. Dalej turystycznie podchodzimy po lodzie na stawach pod Kołową Czubę. Wiatr, śnieg, ograniczona widoczność. Początkowo zjazd miał być z przełęczy Schodki ale z uwagi na fatalne warunki śniegowe został przeniesiony na bulę (2000)pod Kołową Czubą. Zjazd (po bramkach) początkowo stromymi żlebikami (nawet się potknąłem) potem najkrótszą drogą na lód Przedniego Stawu i do schroniska gdzie ja z kolei czekam na Artura. Tu koniec ścigania. Żurek w schronisku i zjazd doliną Roztoki do Wodogrzmotów. "Gwoździem" programu okazało się fakultatywne przejście trasą: Wodogrzmoty - Polana pod Wołoszynem - Wksumndzka Rówień - Gęsia Szyja (1490)z pięknym skałkami wapiennymi na szczycie - zjazd na Rusinową Polanę - schronisko Roztoka. Cała trasa wg Głogoczowskiego 22 km i 1700 m przewyższenia. Wszyscy uczestnicy bezpiecznie wrócili do schroniska gdzie wieczorem miało miejsce zakończenie imprezy. Po podliczeniu (stosuje się tu jakieś skomplikowane przeliczniki, współczynniki, przeliczenia na punkty) zajęliśmy 14 miejsce jako zespół. Mimo, że przy grzańcu atmosfera w schronisku się rozkręcała ja w nocy wracam do domu. W Tatrach sypało śniegiem niemal ciągle. Tu klasyfikacja Pucharu Polski - http://www.kandahar.miconet.pl/dokumenty/2010/ppa/klasyfikacja%20PPA%202010%20po%204%20edycjach%20M.pdf

Skiturowy Puchar Polski Amatorów - okolice Mosornego Gronia

7 03 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik

Po sobotnim falstarcie (jechałem w sobotę na zawody i w Makowie Podhalańskim przypomniało mi się, że zawody są nazajutrz)w niedzielę już bez rozterek docieram do Zawoji. Śniegu trochę przybyło. Start przy górnej stacji wyciągu na Mosorny Groń. Tym razem rekordowa liczba uczestników - 137. Najpierw zbieg po kamieniach na miejsce z śniegiem. Dalej trochę tłoku ale potem wszystko się rozchodzi i jest spokojnie. Trasa jest ciekawa. Szlakiem w stronę Hali Śmietanowej. Potem dość wymagający stromy zjazd w lesie między drzewami.Następnie bardzo długi ale łagodny zjazd w stronę przysiółka Mosorne. Podejście ciekawym terenem do górnej stacji, zjazd do połowy nartostradą i podejście pod wyciągiem po kiepskim śniegu do mety. Trasa krótka ale ciekawa. W ogólnej klasyfikacji byłem 50 wśród "dziadków" 2 (choć tym razem byliśmy w jednym miechu z ogólnie starszymi). Tradycji stało się zadość i tym razem. W trakcie zawodów prószył śnieg a 3 razy trzeba było zdejmować narty aby pokonać odcinki niemal bezśnieżne. Potem jeszcze ceremonia zakończenia, którą spędziłem w fajnym towarzystwie znajomy z poprzednich zawodów (pozdrawiam). Zjazd do auta nartostradą z pięknym już widokiem na Babią Górę. Przy aucie -13 stopni.

Tatry- Jaskinia Czarna- trawers

6 - 7 03 2010
Uczestnicy: Katarzyna Żmuda, Agnieszka Szmatłoch, Aleksandra Skowron

Dzięki dziewczyny za wspaniały wyjazd- bylo super! :)) (na razie tyle, ale myślę warto poczekać na opis Kasi;-))

Tu opis:

…i chociaż nikt już w to nie wierzył podjęłyśmy trzecią próbę i pojechałyśmy… Odziane bielą Zakopane powitało nas siarczystym mrozem. Pokłoniłyśmy się gospodarzom na bazie, zapewniając, że jesteśmy psychicznie zrównoważone i że wiemy co robimy – raczej nie uwierzyli. Spakowałyśmy wory. Próbowałam wcisnąć jeszcze gdzieś miśka, ale Aga posadziła go na stole - ty tu siedzisz i pilnujesz, a jak wrócimy obiad ma być gotowy. Uległam wobec jej stanowczości. Jeszcze wpis do książki, pamiątkowa fotka i trzy kobiety „po przejściach” w pełnym speleorynsztunku przemaszerowały Doliną Kościeliską w poszukiwaniu nowych „podkładów” kobiecości.

Na podejściu jest ślisko. Pod świeżym puchem szklanka. Przeskakujemy beztrosko od drzewka do drzewka i przed otworem doganiamy „7 wspaniałych” kolegów z Łodzi, którzy oddają się celebracji szpejenia. Wiemy, co to dla nas oznacza – pokorne oczekiwanie . Panowie proponują, żebyśmy skorzystały z ich lin, ale Ola zdecydowanie odmawia tłumacząc, że to sprawa honoru i że absolutnie jest to wykluczone. Przebieramy się i ….czekamy i …. czekamy…. I gdy już prawie zapadłyśmy w 3 stopień hipotermii lina drgnęła i łaskawie wysunęła się z batinów otwierając nam drogę do wnętrza, o którego cieple marzymy z utęsknieniem. I zaczęło się nasze „ZEJŚCIE” (film – znakomita komedia – polecam;)). Mykamy w dół. Partie przyotworowe usiane są mnóstwem lodowych pipantów. Żartujemy z ich falicznych kształtów. Budujące są spokój i pewność, z jakimi ściągamy linę. Żadna z nas się nie waha, nie ma wątpliwości, że sobie poradzimy. Ta pewność wyzwala pozytywne emocje, ciśniemy w głąb z radochną i zacietrzewieniem. Depczemy Łodzianom po piętach, ale są zbyt „rozciągnięci”, żeby móc ich wyprzedzić. Pod Węgierskim czekam ponad godzinę. Nie wiem, co mnie powstrzymuje przed rzuceniem jakiejś adekwatnej do sytuacji i dosadnej „zachęty”. Tym razem jednak nie zachowam się jak facet. No nie wypada po prostu;) Dla zabicia czasu śpiewamy z Olą z naciskiem na decybele. Dominuje repertuar piosenek dziecięcych, ale gdy w czarnej sali echem odbija się „Bal…” M. Rodowicz atmosfera staje się wyjątkowa, bo to nasz bal dzisiaj… nasz „Dzień Kobiet”. Magia kryje się w ciemnościach i otacza nas niczym potwory w amerykański horrorze. Czuję jej obecność, ale nie widzę, nie nazywam, by nie spłoszyć… Przestajemy się spieszyć, pośpiech niczego nie zmieni. Cierpliwie śledzimy postępy chłopców. Aga niestrudzenie cyka fotki i targa „Kilerka” – żółta, pietnastokilowa kanalia. Za Prożkiem Furkotnym Ola przejmuje prowadzenie. Rezolutna Pani Kierownik przystąpiła do pertraktacji i wynegocjowała z Ładzinami, że puszczą nas przodem, ale dopiero w Sali Bernarda. Stanęło na tym , że Panowie trawersem nad Imieninową a „ Szybkie Damy” studnią w dół. Tu mały zonk - hmmm… ktoś pamięta jak się łączyło liny różnej grubości? Szybka burza mózgów i patent rodzi się sam. Budzi na tyle zaufania, że zjeżdżamy bez obaw. Z dna Imieninowej galopem do Sali Benka. Progiem Latających Want Ola przemknęła jak torpeda. Grupa wsparcia posuwała się wolniej z uwagi na wory. Przed obejściem trudności Aga przechodzi szybki kurs „obciągania stópką” - cokolwiek to oznacza J. I po trudnościach. Przebieramy się jeszcze w jaskini (buty, stuptuty) i drzemy do otworu. Nie wiem o co chodzi z tym vibramem, ale w jaskini to się w ogóle nie sprawdza. Brak sił tarcia daje się odczuć na ostatnich metrach. To też podkładamy swoje kobiecości pod siebie (znaczy łazimy sobie po plecach). Aga z przerażeniem staje na plecach filigranowej Oli i po chwili już wyczołgujemy się na zewnątrz. Zakładamy zjazd z 70-tki i bezpiecznie opuszczamy zalodzone stromizny. Lina sztywnieje w oczach i sterczy z wora jak niepokorny szczypior. Teraz już tylko w dół, w świeżym, iskrzącym puchu. Polana. Telefony do tych , którzy czekają i kibicują. Tak dobrze wiedzieć, że ktoś czeka… przytulasy, radość i uśmiechy na już nieco sfatygowanych twarzach (mija 11 godzina akcji). Wdzięczność i kupa szczęścia. Schodzimy w milczeniu, w niemej solidaryzacji jajników, ramię przy ramieniu, nie odstępując się na krok. Sprzęt pobrzękuje w rytm naszych kroków, ziąb nie dokucza. Przy samochodzie sprawdzam temperaturę (18 poniżej zera). Ups! Cichutko wchodzimy na bazę. Dom śpi a my kąpiemy się i warzymy grzańca. To wino kupiłam 3 miesiące temu, kiedy wpadłam na pomysł babskiej akcji. Wystarcza nam sił tylko na jeden kubek i zasypiamy w locie do poduszki.

Szmaragdowa jest ta noc…..

Klejnotem to, czego nazwać nie potrafię…..

To ja Wam dziękuję dziewczyny….


PS. Nie brakowało nam kondycji i umiejętności. Nie napotkałyśmy na żaden problem, którego nie umiałybyśmy rozwiązać. Wiem, że dla wielu trawers Czarnej to prosta akcja, mizerne osiągnięcie. Nie będę z tym dyskutować. Nie na tym polegała jednak wartość tego przejścia. Pierwszy raz działamy tak świadomie i odpowiedzialnie. Na akcjach koedukacyjnych usuwamy się na bok, bo wychodzimy z założenia, że zrobicie to szybciej i lepiej od nas. Oddajemy Wam pałeczkę z uwagi na czas a przecież nie o to chodzi. Mam nadzieję, że to nie ostatni taki zryw i że będzie nas więcejJ

Pozdrawiam Stefan

60-lecie STJ KW Kraków

06 03 2010
Uczestnicy: Mateusz Golicz

W sobotę rano solowe wyjście na skitury w Tatrach. Nie było to ani zbyt rozsądne, ani zbyt bezpieczne - usłyszałem *ten* dźwięk, i to niestety nie jeden raz.

Wieczorem udział w obchodach 60-lecia STJ KW w Krakowie. Dobrze przygotowana impreza z wspomnieniami, slajdami, filmami i mnóstwem znamienitych gości.

W niedzielę (z Gosią Czeczott) spacer na turach do Goryczkowej, a potem testowanie zachowania nart w świeżym śniegu - korzystaliśmy w tym jednak z wydatnej pomocy wyciągu na Gąsienicowej.

AUSTRIA - lodospady oraz jaskinia Lamprechtsofen

24 - 28 02 2010
Uczestnicy: RKG: Tomasz Jaworski, Damian Żmuda, Karol Jagoda, Wojciech Wyciślik; w akcji jaskiniowej brali udział: RKG: Mateusz Golicz; WKTJ: Norbert Skowroński, Marcin Gorzelańczyk, Michał;

Dzięki aktywności i zaangażowaniu Mateusza mieliśmy okazję wejścia do jednej z najgłębszych jaskiń na świecie – jaskini Lamprechtsofen. Plan wyjazdu urodził się dla naszej czwórki dosyć szybko, choć nie obeszło się bez dawki bólu okołoporodowego. Wyruszamy w czwartek z Rudy z zamiarem dotarcia do rejonu Austrii, gdzie będziemy mogli powspinać się trochę na lodospadach. Karol, uzbrojony w całe dwa wydruki z internetu był naszym przewodnikiem. Pod wieczór docieramy na miejsce i pierwsza konsternacja – ostatnie 4,5 km drogi jest płatne. Nasza desperacja jest na tyle silna, że postanawiamy następnego dnia skoro świt opłacić haracz (9 euro) byle tylko dotrzeć do tych lodospadów. Noc spędzamy w namiocie na przydrożnym parkingu. Rano wstajemy i ruszamy wyłoić coś w lodzie. Po dotarciu pod szlaban kolejna konsternacja – nie ma komu zapłacić za przejazd. Tak więc pozostaje nam piesza wycieczka pod lodospady. Po dwóch godzinach marszu docieramy do pięknej doliny. W międzyczasie zaczyna padać deszcz a po chwili już śnieg. Ale to nie mogło nas zrazić. Kubek ciepłej herbaty w schronisku, krótkie negocjacje z obsługą i już mamy pozwolenie na skorzystanie ze sztucznej lodowej ścianki jaka stoi przed schroniskiem. Pierwsze metry pokonuje Damian, potem po kolei każdy z nas ma okazję zasmakować przyjemności lodowego wspinania. Po krótkiej rozgrzewce (każdy z nas przechodzi dwie drogi), postanawiamy przenieść się na naturalne lodospady. Znajdujemy odpowiedni cel i znów do ataku rusza Damian. Prowadzi z dolną asekuracją jako pierwszy drogę o długości ok. 35 metrów i zakłada wędkę dla nas – mniej zaawansowanych. Później zabawa zaczyna się na całego i każdy z nas ma okazję doskonalić swoje umiejętności. Dzień pomimo padającego nieustannie śniegu zaliczamy do bardzo udanych. Wracamy do samochodu i ruszamy do chatki grotołazów znajdującej się przy wejściu do jaskini Lamprechtsofen. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że chatka jest zamknięta a w środku nikogo nie ma. Nic to jednak dla grupy młodych aktywistów z Nocka. Już po półtorej godzinie znajdujemy klucz i dostajemy się do środka. Po chwili wraca szeroka ekipa ze spotkania w Salzburgu. Ustalamy wstępnie plan na dzień następny i udajemy się na spoczynek.

Kolejny dzień to akcja w jaskini. Najwyższa Komisja wydaje opinię – można iść. Mateusz jest naszym przewodnikiem. Od początku narzuca zdecydowane tempo. Jaskinia generalnie jest dobrze zaporęczowana, wyposażona w stalowe drabiny i inne udogodnienia. Urozmaiceniem wędrówki są mosty linowe i przeprawa „promowa”. Po dotarciu do biwaku decydujemy, że dojdziemy do partii zwanych „King-Kong”. To ogromna dwustumetrowa studnia sprowadzająca w dół jaskini. Dwójka poznaniaków postanawia zawrócić z biwaku i czekać na nas w drodze powrotnej. Reszta ekipy rusza dalej. Po ok. godzinie docieramy do studni. Sprawdzamy organoleptycznie, że jest faktycznie głęboka i zaczynamy odwrót. W drodze powrotnej napełniamy wory zlasowanym karbidem (obiecaliśmy wynieść śmieci) i solidnie dociążeni ruszamy do wyjścia. Dodatkowe obciążenie, braki kondycyjne i postępujące zmęczenie kumulują się (szczególnie u mnie), co spowalnia nieco akcję. Na szczęście wszyscy cało i o własnych siłach wychodzą z jaskini. Cała akcja zajęła nam ponad 10 godz.

Jaskinia sama w sobie jest bardzo ciekawa. Pięknie myte korytarze przeplatają się z większymi i mniejszymi salami. Jest też coś dla miłośników czołgania i pełzania. Każdy znajdzie coś dla siebie. W pełni usatysfakcjonowani wracamy w niedzielę bez większych przeszkód do Rudy. Ogólnie wyjazd był bardzo udany. Przede wszystkim chcę w nszym imieniu podziękować Mateuszowi za to, że pamiętał o nas i zorganizował wejście do jaskini (co wcale nie jest takie proste) oraz był naszym przewodnikiem. Mam nadzieję, że nie był to ostatni raz :)

Beskid Żywiecki - wędrówka na Rycerzową

27 - 28 02 2010
Uczestnicy: Ola Skowron, Wojtek Rymarczyk

Piękna trasa, piękna pogoda, ciekawi ludzie... tak pokrótce można opisać ten wyjazd. Trochę się nachodziliśmy, stopy się odbiły, ale szczęście znów dopisało. A było to tak...

Z Rudy dojeżdżamy pociągiem do Rycerki, dalej busem do Kolonii, gdzie docieramy jakoś po 11. W między czasie trochę pada deszczem, potem lekko śniegiem, co generalnie napawa optymizmem - bo to oznacza, że ICM się nie myli i już niedługo czeka nas również zapowiadana piękna pogoda. Wszystko sprawdza się jak w zegarku i w czasie pierwszego podejścia od czasu do czasu zza chmur zaczyna przedzierać się słońce.

Nasza trasa prowadzi początkowo żółtym szlakiem na Wielką Raczę i dalej granią - wzdłuż granicy - za czerwonymi znakami, aż do Rycerzowej Wielkiej. Dla mnie to jeden z najbardziej malowniczych i jednocześnie mało chodzonych szlaków w Beskidach. Idzie się bardzo przyjemnie... a w myślach pojawiają się kolejne plany, już na cieplejsze dni, żeby pójść granicą dalej - do Babiej co najmniej... aż nie mogę się doczekać!

Na Przegibku ostatnie promienie słońca tego dnia. Końcowy odcinek idziemy w ciemności. Ale nie całkowitej, oj nie, ciemności wypełnionej srebrnym blaskiem pełni księżyca, który wisząc nisko nad horyzontem prowadzi dalej i dalej na wschód – tam gdzie zdążamy. Ostatnie podejście na Rycerzową Wielką wchodzę już resztką sił (nie dziwne, bo obiad był na Raczy), ale kryzys udało się łatwo zażegnać linijką czekolady ;) Warto było się jednak wdrapywać, bo potem jaką ma się radochę przy zbieganiu! w zmrożonym śniegu na Halę R. i do bacówki :)

W schronisku jesteśmy trochę przed 20 i zastajemy full ludzi. Wieczór w jadalni mija w niezwykle przyjemnej atmosferze śpiewów, żartów, pląsów nawet ;-) i w bardzo ciekawym towarzystwie. I właściciele wykazali się nie lada gestem stawiając wszystkim obecnym piwo na wieść o złocie Agaty :) Na obiado-podwieczorek dosiadamy się do Marcina i Sebastiana, którym udało się wyrwać z domu po raz pierwszy od pół roku, czyli od narodzin ich potomków (postanowili fakt ten uczcić nieprzespaną nocą i wrócić następnego dnia najkrótszą trasą). Śmiechy, śpiewy, opowiastki, w końcu bełkot, mnie się film urywa, wiec i czas już spać. Na koniec akrobacje przed zajęciem naszej miejscówki na glebie w jaskółce i już o północy w błogi zapadam sen...

Kolejny dzień przynosi z sobą słońce i wiatr. Aż nie chce się opuszczać tej urokliwej polany. Na szlak w pełnym rynsztunku udaje nam się w końcu wyjść około 14. Od Hali Rycerzowej trzymamy się zielonego szlaku, który prowadzi polaną na wschodnich stokach Rycerzowej Małej i dalej momentami stromo (jak na Beskidy) w dół lasem do Przełęczy Kotarz. Z tego miejsca znów trzeba się wdrapać na prawie 1200 m npm na Muńcuł, jednak trudy podejścia w pełni rekompensują uzyskane w ten sposób widoki… a droga wcale nie nuży.

W Ujsołach jesteśmy jeszcze z odpowiednio dużym zapasem na dojście na pociąg. Jednak i długość całej trasy jak i mokry śnieg, który dał się we znaki butom, sprawiają, że coraz silniej odczuwalne staje się zmęczenie. Drepczemy jednak wytrwale asfaltem i.. może tym razem uda się złapać stopa..? Oj tak, udało się! W niecałe 10 min jesteśmy więc w Rajczy, dzięki czemu możemy spokojnie zjeść obiad na stacji :) Zaś na samej stacji tłumy (z 25 osób!), pociąg się spóźnia, ale na szczęście mamy miejsca siedzące. W drodze do Katowic pociąg łapie w sumie z 40 min opóźnienia, droga jednak mija szybko i miło w towarzystwie kolejnych poznanych świeżo ludzi.. Koniec.


Bieszczady - skiturowy Puchar Połonin i wędrówki górskie

26 - 28 02 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek, Adam Langer

W piątek docieramy po naszych "pięknych" drogach do bieszczadzkiej Wetliny. Dzięki Biance mamy nocleg w domku kampingowym. Tego wieczoru zapisuję się na zawody. W sobotę Heniek z Adamem pokonują w fatalnych warunkach (deszcz na przemian z śniegiem a do tego mocny wiatr) trasę Wetlina - przeł. Orłowicza - Połonina Wetlińska - schronisko Chatka Puchatka - Wyżnia Przełęcz. Ja natomiast startuję w kolejnej edycji Pucharu Polski Amatorów w narciarstwie wysokogórskim. Tym razem zawody organizował Klub Wysokogórski z Rzeszowa. Po ostatnim ociepleniu trasa została zmieniona i wiodła z Wetliny na Jawornik i Paportnę (1198), następnie zjazd polanmi, lasem bukowym i "rynnami" w dół do doliny Smereka, kawałek z nartami na plecach leśną drogą, podejście od zachodu na przełaj przez las boczną granią na Jawornik i druga pętala po tej samej trasie. Potem fajny zjazd w dół aż do torów kolejki wąskotorowej w Wetlinie. Wszystko w fatalnej widoczności, mżawce lub śniegu. Tym razem w grupce nestorów musiałem się zadowolić II miejscem (wyniki: http://www.rkw.org.pl/index.php/strona-gs-mainmenu-1/127-puchar-posonin/563-xxv-puchar-poonin-wyniki ) Na mecie czekali już na mnie Heniek z Adamem. Resztę dnia spędzamy w Hotelu Górskim gdzie odbyło się zakończenie imprezy. Ludzie jeszcze na gorąco przeżywali ostatnie godziny na trasie. Ciekawostką były ślady przebudzonego niedźwiedzia. Jeżeli chodzi o mnie to miałem dwa kryzysy i jeden taktyczny błąd (wyprzedzanie na stromym podejściu). Trasa była jak dla mnie dość wymagająca choć może to subiektywne odczucie związane z pogodą. Byłem na mecie mokry i nawet zziębniety i dopiero ciepły prysznic przywrócił mnie do życia.

W niedzielę wcześnie jedziemy na Wyżniańską Przeł. Stąd idziemy na nartach (Adam bez nart) na Małą Rawkę (1272). Planowaliśmy dojście na Kremenarosa ale aura znów wygrała. Porywisty wiatr, ograniczona do kilkunastu metrów widoczność niweczy nasze plany. Adam zbiega na nogach ja z Heńkiem na nartach początkowo niewygodną rynną lecz potem w pięknym bukowym lesie choć po niezbyt dobrym śniegu. Szybko docieramy do auta na przełęczy. Do domu wracamy inną drogą. Po drodze zatrzymujemy się w Komańczy, Dukli i Nowym Wiśniczu. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FBieszczady

AUSTRIA - Tydzień w St. Martin bei Lofer

20 - 28 02 2010
Uczestnicy: KKTJ: Andrzej Ciszewski, Michał Ciszewski, Ewa Wójcik; KKS: Miłosz Dryjański; RKG: Mateusz Golicz; chwilę byli także: RKG: Tomasz Jaworski, Damian Żmuda, Karol Jagoda, Wojciech Wyciślik; WKTJ: Norbert Skowroński, Marcin Gorzelańczyk z żoną Kasią, Michał; UKA/SGW: Marek Wierzbowski; SKTJ: Radosław Paternoga, Dariusz Bartoszewski; Alex Dryjański

W Austrii znaleźliśmy się z powodu Spotkania Aktywistów, organizowanego co roku przez klub w Salzburgu. Kto by tam jednak jechał tak daleko na jeden dzień?... Korzystając z dobrego pretekstu, wyrwaliśmy się więc na cały tydzień do chatki pod jaskinia Lamprechtsofen, skąd prowadziliśmy działalność jaskiniowo-narciarsko-różną.

Na bazie zjawiam się w sobotę nad ranem; po krótkim śnie odkrywam tabun Węgrów i małe zamieszanie wokół naszych planów: założenia obejmują wyjście na biwak w partie "King-Kong", ale w ich realizacji przeszkadza brak formalnego pozwolenia. Austriacy, wygląda na to, trochę stracili kontrolę nad tym, kto do jaskini wchodzi, po co i z kim. O ile dobrze rozumiem zawiłe stosunki w Landzie Salzburg, zirytowali się tym własciciele terenu na którym leży jaskinia - tzn. lasy państwowe Kraju Związkowego... Bawaria. Oczekując na poprawę ich humorów, wspinamy się trochę na pobliskich lodospadach (sobota). Właściwie to wspinają się Alex z Furkiem pod okiem Andrzeja i Miłosza, podczas gdy Puma i ja udajemy się na wycieczkę skiturową po dolinie, która okazuje się być terenem dosyć absurdalnym z punktu widzenia poruszania się na nartach.

Jak wiadomo, w niedzielę w Austrii załatwić się nic nie da, zatem wybieramy się na skitury pełną gębą. W trójke (Puma, Furek, ja) wychodzimy na Saalbachkogel (2092) a nastepnie na Stemmerkogel (2123). Pogoda dopisuje, z grani mamy fenomenalny widok na Wysokie Taury, Leoganger i Loferer Steinberge, a także inne, bliskie naszym sercom góry. Warstwa świeżego śniegu na zjeździe utrwaliła dodatkowo pozytywne doznania tego dnia.

Poniedziałek to rozmowy, Miłosz i Andrzej nie dają za wygraną. My, pozostali, nerwowo oczekujemy (wory spakowane do wyjścia). Ostatecznie dzień kończy się spotkaniem z bliżej mi nieznanym Burgrabią (Miłosz i Andrzej) i popołudniowym wyjściem na topiący się lodospad (reszta).

We wtorek, czekając na rozwój sytuacji, wybieramy się w czwórkę na narty zjazdowe, do Hinterglemm. Andrzej, trochę źle się czując, czuwa przy telefonie. Poza trasami niestety dosyć rozjeżdżone, ale pogoda znów się udała. Zmęczyliśmy się trochę: Miłosz i Furek, którzy nie brali udziału w ostatnich "cyber-weekendach" mieli chwilę zawahania, kiedy przekonywaliśmy ich, że wejście do jaskini na noc, po nartach, to nic strasznego.

Z lekkim sceptycyzmem wychodzimy na biwak pod Zieloną Latarnią ok. 23:00 we wtorek. Rano budzą nas Marek i Dziura, którzy zaraz po swoim przyjeździe do Chatki postanowili zerknąc sobie gdzież to planujemy zjeżdżać. Nastawieni na "czasówkę", obrócili tam i z powrotem zanim zdążyliśmy zjeść i się zebrać.

King-Kong to system obszernych studni z dużą ilością wody. Zaczyna się na ok. +400. Ktoś tam był przed nami, ale to było dawno i nieprawda (lata '70). Do akcji podchodzimy z 300-ma metrami liny, wiertarką, dwoma pontonami i beczką sprzętu foto. Furek obija pierwszą studnię (ok. 60 m). Na drugiej udaje się mi przebić z "mogę ja, mogę ja, prooszę :>". Nad trzecią chwila zgrozy - to, że leje się do niej wodospad to nic nowego, ale że trzeba w nim zjeżdżać i że ląduje się w wodzie - to już gorzej. Na szczescie udaje się dotrawersować z "wyższego poziomu" na przeciwległą ścianę i opuścić do płytkiego potoku, odprowadzającego wodę ze studni. Idziemy potokiem póki się da, a potem dmuchamy pontony. Miłosz i Furek płyną pierwsi, stwierdzając za zakrętem mały prożek. Kiedy wracają po wiertarkę, sytuację płyniemy obejrzeć ja i Puma. Faktycznie, jest mały wodospad, ktory obfotografowujemy. O zakończeniu akcji w tym miejscu zadecydowała Puma, dziurawiąc ponton przy wsiadaniu na powrocie. Niewiele myśląc, wskakuję w ten wrak i z bojowym zaśpiewem ("Łajba to jest morski statek, sztorm to wiatr co dmucha gestem!") wracam mokry, ale przynajmniej nie zatopiony. Niby był jakiś lepszy pomysł na powrót, ale brakowało mi w nim planu na wypadek gdyby udało się Pumie popsuć nasz ostatni sprawny okręt.

Na powrocie wysłuchuję to i owo na temat dobrego poręczowania. Dobijamy jakieś pięć dodatkowych punktów. Pocieszam się, że po Furku też trochę poprawialiśmy.

Po powrocie na biwak uznajemy, ze wyszła nam dosyć syta akcja, 17 godzin. Budzi nas znów Marek, poprawia czas z wczoraj. Szkoda, że poprzednio nie poprosiliśmy go, zeby przyniósł ketchup. Po suchym śniadaniu wychodzimy na zewnątrz - w czwartek wieczór - i zostajemy przywitani na bazie papryką faszerowaną po sycylijsku (za sprawą Darka).

W piątek miały być skitury, ale leje konkretnie. Po ok. dwóch godzinach, odprowadzani pukaniem w czoło, udajemy się z Markiem na wyciągi do Leogangu. Nie żałowaliśmy - powyżej 1000 m n.p.m. padał już śnieg, i było go dużo i dobrze. Udało się nie stracić dnia.

Wieczorem clou wycieczki - wyjazd do Salzburga, na zamek Hellbrunn (siedziba klubu). Zdawanie dokumentacji, polityka. Wyszło nawet nieźle. W międzyczasie, z perypetiami, do chatki dotarła delegacja z Nocka, którą w sobotę zabieram na małą wycieczkę. Nie będe jednak wyręczał ich w opisie. Tak jak ja, mieli na jego przygotowanie co najmniej siedem godzin, podczas powrotu w niedzielę.

Tatry Zach. - jaskinia Miętusia

20 - 21 02 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek, Miachał Wyciślik oraz grupa kursowa - Tomek Jaworski (instr.), Damian Ozimina, Jan Dobkowski, Ola Krzyżanowska, Jerzy Krzyżanowski (Pająk), Karol Jagoda (pomagał Tomkowi przy kursie)

W sobotę rano z wyjątkiem Heńka wszyscy idą do Miętusiej przy dość wrednej pogodzie (deszcz i ciapa). Grupa kursowa idzie do Marwoja a ja z Michałem wchodzimy od sali Bez Stropu w górne partie jaskini. Po linach docieramy dość wysoko ale nie wspinamy dalej i zjeżdżamy z Sali Bez Stropu bezpośrednio w dół (piękne myte ściany w tych partiach jaskini). Heniek w tym czasie odbył wycieczkę na trasie Kościeliska - Ornak - Siwa Przełęcz - Chochołowska - Kiry.

Nazajutrz Michał, Janek, Damian O., Karol idą do dolin Strążyska i Białego i wchodzą do tamtejszej sztolni. Damian, Heniek, Tomek pod okiem instruktorów narciarskich w postaciach Oli i Pająka doskonalą narciarstwo przywyciągowe na stoku Harenda w Zakopanem. Tym razem pogoda i warunki dopisały znakomicie.

Specjalne podziękowania dla Oli i Pająka za poświęcenie kilku godzin dla narciarskich analfabetów.

Kłodnica - zabawa w BOLLYWOOD

16 02 2010
Uczestnicy: Basia Szmatłoch, Tadek Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Tomek Szmatłoch, Artur Szmatłoch, Adam Szmatłoch, Ania Szmatłoch, Heniek Tomanek, Monika Tomanek, Zygmunt Zbirenda, Tomek Jaworski, Asia Jaworska, Tomek Głowania, Wojtek Rusek, Justyna Rusek, Ania Fulde, Jurek Fulde, Bianka Witman, Wojtek Orszulik, Ewa Orszulik, Maciej Dziurka, Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Daniel Bula, Janusz Dolibog oraz inne osoby tow.

U państwa Szmatłochów na Kłodnicy odbył się kolejny Śledź tym razem pod hasłem BOLLYWOOD. Wspaniała oprawa, dekoracje i cudowne kreacje kobiet (mężczyzn zresztą też). Można było poczuć się jak w baśni z krainy 1001 nocy. Wszystko okraszone hinduską muzyką, bollywoodzkim filmem w tle. Były również tańce wschodnie i fakirzy (próby stawania na desce z gwoździami na szczęście nie zakończyły się kalectwami). Jak na wschodnie tradycje przystało siedzieliśmy na ziemi (poduszkach), delektując się potrawami, tudzież trunkami i paląc fajkę wodną.

Ps. Basia, wielkie dzięki za przygotowanie tego wszystkiego.

Beskid Śląski - skitury

14 02 2010
Uczestnicy: Mateusz Górowski, Ola Strach, osoby towarzyszące: Daria i Lechu

Na tę niedzielę wybraliśmy się do Brennej celem wyjścia na Błatnią i spotkania się tam ze znajomymi. Warunki zapowiadały się całkiem nieźle, od piątku cały czas padał śnieg. Około 10 starujemy z centrum czarnym szlakiem na Błatnią (czy jak to jest napisane na tabliczce Błotny) by po niecałych 90 minutach dotrzeć do schroniska. Tam niestety drobne rozczarowanie, gdyż zabrakło ciasta, no cóż musieliśmy się zadowolić tylko herbatką i batonikami. W schronisku całkiem sporo ludzi, paru skitourowców i 3 narciarzy biegowych. Po krótkim odpoczynku ruszamy już w czwórkę w stronę Klimczoka. Trzy osoby na turach i Daria na rakietach śnieżnych. W okolicach jaskini w Stołowie zbaczamy na szlak narciarski sprowadzający nas serią krótkich zjazdów na Karkoszczonkę. Niestety szlak ten upatrzyli sobie po.... tzn. mili panowie na skuterach i musieliśmy trochę na nich uważać. Od Karkoszczonki wydreptaliśmy szybciutko na przełęcz Siodło skąd z lenistwa wyjeżdżamy wyciągiem na Klimczok. Stąd już tylko w dwójkę wracamy na Błatnią i dalej do Brennej. Szlak zjazdowy okazuje się być całkiem przyjemny, nareszcie zrobiło się na tyle śniegu, że można zapuścić się w las :).

Zawody skiturowe Pucharu Polski na Pilsku

14 02 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Paweł Szołtysik

Po nawet niezłym noclegu w samochodzie na parkingu w Korbielowie o 6.00 ruszamy na nartach na Halę Miziową. Nikogo o tak wczesnej porze nie spotykając nartostradami docieramy do budzącego się schroniska, które najpierw musieliśmy w mgle odnaleźć. Po spełnieniu formalności związanych z startem ustawiamy się w grupie zawodników. Tym razem to zawody zespołowe w parach (ja byłem w parze z Pawłem). Trasa z uwagi na kiepskie warunki została zmieniona i składała się z 3 coraz krótszych pętli. Od schroniska podejście na Kopiec – zjazd na przełaj rzadkim lasem a potem piękną rynną wyglądającą jak tor saneczkarski – dalej częściowo nartostradą wiodącą płajem do Kamiennej – podejście na Byka i czerwony szlak z Glinnego – następnie żółtym szlakiem na szczyt polskiego Pilska (ten stromy odcinek był dla niektórych weryfikacją swoich umiejętności technicznych a przede wszystkim miernikiem kondycji). Ostatni odcinek do mety wiódł czarną nartostradą do góry (narty trzeba nieść na plecach). Cały zawody jak dla nas były fajną zabawą. Paweł dostał popalić na tym feralnym podejściu czego efektem było skrócenie jednej pętli. Zawody więc ukończyliśmy i nawet nie na ostatnim miejscu...Po zakończeniu imprezy niemal jednym szusem pędzimy do auta. Sporo wrażeń jak na 2 dni.

Tatry - Kasprowy Wierch

13 02 2010
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Małgorzata Czeczott (UKA)

Przebieżka na Kasprowy przez Halę Kondratową. Warunki nieprzychylne (mgła, wiatr, zimno, II). Po drodze natrafiamy na zawody skiturowe (Alpin Sport Ski Tour Race), w których brał udział nasz Prezes - Damian Szołtysik. Damiana nie spotkaliśmy, za to ubiliśmy mu porządnie fragment trasy podejściowej. Mam nadzieję, że skorzystał. Na Kasprowy podchodziliśmy tempem Gośki, w związku z czym nieźle się spociłem. Poza tym zassało mnie tak, że aż musiałem coś zjeść w "McDonaldzie" na szczycie. Zjeżdżamy trasą na Halę Gąsienicową, po drodze w pędzie mijając Pawła Szołtysika. Odwiedzamy na chwilę Betlejemkę i robimy sobie zdjęcia z chatarem. Potem nartostradą na Nosalową Przełęcz, skąd podchodzimy na Nosala żeby mieć jeszcze fragment ostrzejszego zjazdu. Stok Nosala oczywiście był zasilany z wyciągów ciągłym strumieniem narciarzy zjazdowych, także było tam trochę tłoczno - ale nie żałowaliśmy. Popołudnie wykorzystuję jeszcze na spacer z Pumą po Chochołowskiej, połączony z elementami... emm... szkolenia zimowego (na zdjęciach).

Zawody skiturowe Pucharu Polski w Tatrach

13 02 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Paweł Szołtysik

O świcie startujemy z Rudy i jedziemy do Zakopca na rondo gdzie były zapisy na zawody. Po załatwieniu formalności ja idę na start do Kuźnic (został przeniesiony z ronda do Kuźnic) a Paweł szykuje się na wycieczkę skiturową na Halę Gąsienicową i wyżej. Zawody natomiast odbywają się na trasie (zupełnie zmienionej od planowanej) Kuźnice – szlak narciarski na Halę Gąsienicową – Betlejemka (zbieg na nogach) – podejście na Kasprowy na prawo od nartostrady z dwoma stromymi odcinkami gdzie narty trzeba założyć na plecak – szczyt Kasprowego – zjazd na Goryczkową – zbieg na nogach 400 m (z uwagi na warunki) – dalej zjazd nartostradą do Kuźnic gdzie ostatnie 300 m trzeba pokonać biegiem z nartami w ręku. Wystartowało ponad 120 zawodników w różnych kategoriach. Na trasie było znośnie, jedyny poważniejszy kryzys miałem na ostatnim podejściu na szczyt Kasprowego (kopny śnieg, wiatr szybko zacierał ślady poprzedników). Widoczność ograniczona do kilkunastu metrów, wiatr walił drobinkami śniegu. Zjazd jak dla mnie niemal na oślep. Mgła zlewała mi się ze śniegiem. Gdyby nie czerwone chorągiewki (niektóre już przewrócone) jazda była by jeszcze gorsza. I tak kilka razy miałem dużo szczęścia że nie glebłem. Na Goryczkowej już widoczność lepsza więc i odwagi przybyło. Zbieg na nogach te 400 m był moim zdaniem bardziej niebezpieczny niż zjazd na nartach (organizatorzy chcieli zadbać o bezpieczeństwo bo na trasie były trawy i kamienie) gdyż łatwo można było źle ustawić nogę i kontuzja gotowa. Dalej gnam na nartach co sił do mety w Kuźnicach. Podobnie z ostatnim odcinkiem (moim zdaniem można było śmiało jechać na nartach). Bieg z nartami w ręku te 300 m w zablokowanych butach wypruł ze mnie resztki sił tak że na metę wpadłem półprzytomny ze zmęczenia. Cała trasa Kuźnice – Kasprowy – Kuźnice zajęła mi 2,20 godz. (najlepszy zawodnik około 1,30). W mojej kategorii wiekowej zająłem jednak pierwsze miejsce (kilku wariatów w moim przedziale wiekowym jednak się znalazło). Tu wyniki: http://www.tatrateam.com/wyniki/wyniki2010.pdf .

Paweł w międzyczasie niebieskim szlakiem poszedł na Halę Gąsienicowym i po popasie w schronisku podchodził na Kasprowy. Po drodze spotkał Mateusza Golicza na nartach również. Następnie spod szczytu Kasprowego zjechał szlakiem narciarskim do Kuźnic. Zakończenie całej imprezy i wręczenie nagród odbyło się w holu Muzeum Tatrzańskiego. Jak na razie to wszystkie zawody, w których startowałem były sprawnie przeprowadzone. W tym dniu jeszcze przez Słowację jedziemy do Korbielowa gdzie nazajutrz startujemy w następnej imprezie.

Tatry - Kasprowa Niżna

13 02 2010
Uczestnicy: Asia Jaworska, Daniel Bula

Ostatnio Kasprowa Niżna dość licznie odwiedzana jest przez członków naszego klubu. Myśmy ten wyjazd odłożyli ale jak się okazało najlepiej na tym wyszliśmy.

No ale od początku: znowu startujemy z Rudy około 6 rano. Podrzucamy Damiana na bazę u Glizdowej i ruszamy do Zakopca a stamtąd do Kasprowej. Do jaskini wchodzimy przed 12. Przed nami w dziurze jest już kurs KKTJ, jednak nie przeszkadzamy sobie nawzajem i szybko docieramy za zapałki. Odbywa się dość szybko i sprawnie ze względu na niski poziom wody-Długi Korytarz przechodzimy suchą nogą (haha). Póżniej kierujemy się do Sali Gwieździstej, gdzie kończymy naszą wycieczkę. Po 16 wychodzimy z jaskini. Do domu wracamy w trudnych warunkach drogowych. Tym razem podczas wyjazdu udział kobiet wynosił 50% więc widać, że tendencja jest wzrostowa-już niedługo może dojdzie do prawdziwej długo wyczekiwanej babskiej akcji:)

Tatry

11-14 02 2010
Uczestnicy: Pacyfa, Krzysiek i jeszcze kilka osób poznawanych na bieżąco...:)

Niestety znów nie udało się trafić w warunki. Totalne mleko, wkurzający, niezwiązany z niczym, nawet sam ze sobą, śnieg i totalnie niezależne od niczego piękno Doliny Pięciu Stawów powodowało lekką sportowa frustrację:) Na szczęście nadrobiliśmy na polu towarzyskim a nawet załapaliśmy się na toprowskie szkolenie:)


Tatry - Miętusia

11 02 2010
Uczestnicy: RKG: Mateusz Golicz, KKTJ: Ewa Wójcik, UKA: Marek Wierzbowski

Nie udało się wstać wystarczająco wcześnie, więc na Kasprowy musieliśmy wjechać kolejką (32 zł, granda!). Jeździmy trochę na krześle na Gąsienicowej, a po południu zjeżdżamy Goryczkową. Staraniami Gosi udaje się wykorzystać szpinak który przywiozłem i załapujemy się jeszcze przed wyjściem na obiad. Koniec końców startujemy dość późno, więc musimy się spieszyć, żeby Marek mógł się wyspać zanim jego bardzo małoletnia córka rano wszystkich obudzi. Do jaskini wchodzimy o 18:05, ale prawdziwy początek osiągamy dopiero o 18:50 (Marwoj). Marek i ja pokonujemy syfon w stylu sportowym, tzn. goło, wydając bojowe okrzyki. Puma przechodzi w OP-1. Za Marwojem tempo akcji trochę zwalnia, bo wyciągamy aparat. Zielony But na szczęście odpompowany, ale zaraz za nim Szmaragdowe Jeziorko swoim istnieniem zaskoczyło nas wszystkich. Mimo zastosowania metody podciągowej (podciągnięcie kombinezonów nad kolana) zmoczyliśmy się w Jeziorku dosyć konkretnie. Potem tylko bieganie i bieganie, całkiem długa ta jaskinia, ale i tak stóp nie udało się już rozgrzać. Na Dupcyngiera wzięliśmy linę, niestety na Próg Odzyskanych Nadziei nie - zatem w tym miejscu przychodzi nam zawracać o 21:30. Na powierzchni jesteśmy po siedmiu godzinach akcji, czyli ok. 1:00... co dało szansę jeszcze trochę się wyspać. Rano Marek zabiera rodzinę na narty, a Puma i ja odbywamy wycieczkę na skiturach - Lejowa, Kominiarska Polana, a potem tajemnymi ścieżkami "w krzakach".

Beskid Żywiecki - Rycerzowa

07 02 2010
Uczestnicy: Asia Jaworska, Daniel Bula

Plany były jaskiniowe ale postanowiliśmy jednak pospacerować po górkach licząc na piękną pogodę. Po 6 rano ruszamy z Rudy i już po 8 jesteśmy w Rajczy, gdzie zostawiamy auto. Stamtąd czerwonym szlakiem dreptamy dość długo w kierunku Rycerzowej. Pogoda średnia-dużo chmur i trochę ponuro. Gdy myślimy, że już blisko to okazuje się, że jesteśmy dopiero w pobliżu Młodej Hory. Czasu coraz mniej a tu jeszcze ponad godzinka dreptania, nie mówiąc o powrocie. Postanowiliśmy jednak brnąć dalej no i w sumie po jakiś 4 godzinach widzimy Rycerzową. Odwiedzamy schronisko, jemy obiad i uciekamy na dół. Najpierw kierujemy się niebieskim szlakiem, póżniej jednak postanawiamy zboczyć i iść "na czuja" w kierunku drogi asfaltowej. Dotarliśmy do drogi, po której dreptaliśmy jeszcze może z półtora godziny. Tak nas to wykończyło, że nie mogliśmy zrealizować naszych planów na następny dzień tzn. wspinaczki na ściance.

P.S. Buli sorry za tą długą trasę ale i tak myślę, że było super!:)

Beskid Śląski - skitury

06-07 02 2010
Uczestnicy: Mateusz Górowski, Ola Strach (w niedziele)

Nie chcąc marnować kolejnego weekendu wybrałem się w sobotę na samotną turę po Beskidzie Śląskim. Plan był ambitny: przejście z Ustronia przez Przełęcz Salmopolską do schroniska na Koziej Górze. Pobudka o 4.50, szybkie śniadanko i już o 8.40 byłem w Ustroniu Polanie. Na miejscu jeszcze małe zakupy, przebranie butów i o 9.20 ruszam w trasę. Pogoda nie napawa optymizmem- góry jakieś takie zamglone, no ale nie ma co marudzić :). Pierwszy punkt programu to wyjście na Orłową- poszło całkiem sprawnie i w dodatku okazało się, że wyżej to i błękitne niebo i słoneczko całkiem przyjemnie przygrzewa, generalnie idealnie. Z Orłowej szybciutko dotarłem do górnej stacji wyciągów Doliny Leśnicy gdzie zjechałem na dno doliny. Tam czekało mnie podejście w stronę Starego Gronia. Na mapie wyglądało całkiem niewinnie, niestety okazało się, że szlak był nieprzetarty i całkiem sporo nawianych zasp nie pozwalało mi poruszać się z taką szybkością i łatwością jak bym chciał. Dalej to trochę monotonne dojście na Biały Krzyż i Przełęcz Salmopolską. Myślałem, że zrobię sobie tam przerwę ale idąc cały czas sam zdążyłem odzwyczaić się od dużej ilości ludzi (a że jak wiadomo jest tam pełno wyciągów i knajpek, to też ludzi nie brakuje) i musiałem szybciutko uciekać z przełęczy, spokojne miejsce na odpoczynek znalazłem na dopiero na Malinowie. Dalsza droga prowadziła trawersem z Przełęczy Malinowskiej na Kopę Skrzyczeńską i dalej szlakiem na Skrzyczne. Tu pojawiły się wątpliwości czy uda mi się dotrzeć o rozsądnej porze do celu, była już 16.30, a mi jeszcze trochę do przejścia zostało. Ale na razie czekał mnie całkiem przyjemny długi zjazd do Szczyrku. Dalej mój plan zakładał podejście na przełaj na Beskidek i szlakiem na Klimczok, Szyndzielnię i Kozią Górę, niestety pora zweryfikowała moje plany i postanowiłem podchodzić na Klimczok niebieskim szlakiem. Odradzam go wszystkim- narty tak na stałe mogłem założyć dopiero bardzo wysoko, a wcześniej szlak szedł przez osiedla domów jednorodzinnych. Narty musiałem nieść na plecach od dolnej stacji kolejki na Skrzyczne do Sanktuarium MB Królowej Polski, trochę mnie to wykończyło i zniechęciło do dalszego marszu. O 19.20 dotarłem do schroniska na Klimczoku gdzie postanowiłem już zostać i nie pchać się dalej, co okazało się niezłym pomysłem, gdyż schronisko było całkiem puste, a warunki mają bardzo fajne. Teraz pozostało tylko pójść spać i rano spotkać się z Olą :). Poranek przywitał mnie pięknie ośnieżonymi drzewami i leciutką mgiełką- piękny widok, super sprawa móc usiąść rano z książką w pustym schronisku, zjeść dobre śniadanko i po prostu się zrelaksować :). Koło 10 spotkałem się z Olą w schronisku na Szyndzielni i podreptaliśmy sobie spokojnie w stronę Błatniej. Gdy tylko odbiliśmy na czarny szlak trawersujący Klimczok i wyrwaliśmy się z tłumu ludzi idących głównym szlakiem od razu nam ulżyło. Dalej było już tylko lepiej :), lekka mgła sprawiała, że las wyglądał cudownie. Na Błatniej zjedliśmy pyszny obiad i znowu zachwycaliśmy się schroniskiem, które jest bardzo fajnie prowadzone. W drodze powrotnej stanęliśmy jeszcze nad „sauną” (jaskinią Dującą) i korzystając ze świetnych warunków na czerwonym szlaku zjechaliśmy pod drzwi samochodu zostawionego na Olszówce Górnej :).

Tatry Zach. - jaskinia Czarna

06 02 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Michał Wyciślik, Damian Żmuda, Tadek Szmatłoch, Aga Szmatłoch, Tomek Szmatłoch, Artur Szmatłoch, Tomek Głowania

W Tatrach mało śniegu ale na tyle aby uprzykrzyć podejście pod otwór (ledwo przykryte kamienie, korzenie itp.). Celem jest nurkowanie (na bezdechu) Tadka w jeziorku Szmaragdowym oraz wywspinanie komina Smoluchowskiego przez Damiana Żmudy. W drodze do Wegierskiego Komina Tadek obrywa niefortunnie kamieniem w czoło i trzeba było skorzystać z apteczki. Po dojściu na miejsce mimo przeciwności losu Tadek realizuje swoje zamierzenie ale wchodząc do wody mąci ją znacznie więc nie udało mu się odnaleźć zgubionego niegdyś szanta. Damian Żmuda wspina Smolucha. Potem to robi Tadek a na końcu ja likwiduję punkty. Na ostatniej trudności udało mi się nawet odpaść i zrobić nieprzyjemne wahadełko. W końcu jednak wszyscy spotykamy się u góry. Z jaskini wychodzimy nocą a zejście z uwagi na bardziej zmarznięty śnieg jest znośne. Tej samej nocy Tadek z ekipą wraca do domu a my zostajemy do niedzieli. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FCzarna

Tatry Wysokie - Kasprowa Niżnia

06 02 2010
Uczestnicy: Mateusz Golicz, UKA: Marek Wierzbowski, KKTJ: Andrzej Ciszewski, Ewa Wójcik

To już trzeci taki weekend w ciągu ostatniego miesiąca - rano narty, wieczorem jaskinia. Lekkie problemy ze zgraniem się: Marek przyjeżdża z Warszawy "na styk", z kolei ja musiałem jeszcze przed wyjściem zadbać o zajęcie dla mojej ekipy narciarskiej. Istotnie, jak można było przewidzieć czytając niedawną relację z "babskiej akcji", woda w jaskini była. Tak wyszło, że ktoś musiał się wykąpać, żeby nasza wycieczka wykroczyła poza Długi Chodnik. Nie czekając aż i tak zostanę wytypowany (jako najmłodszy), zgłosiłem się na ochotnika. Wykąpał się też Marek, choć w sumie nie było to konieczne - stwierdził jednak, że musi, bo nie wypada mu azerować. Idziemy sobie najpierw w stronę Danka. Po drodze wspólnie z Pumą robimy trochę fotek, ale niestety wszystko "z ręki", na dużej czułości. W międzyczasie trwają dyskusje polityczne, wciągające najwyraźniej na tyle, że aż wracając troszkę się pogubiliśmy (sic!). Z Rycerskiej przebiegamy się jeszcze szybciutko do Zapałek, no i wycof. Rozchodzimy się w swoje strony, z różnymi planami na niedzielę. Jeśli chodzi o mnie - pobudka o ósmej, śniadanie - no i znowu na narty, do Bachledovej. Coś trzeba robić.

Tatry Wysokie

01-03 02 2010
Uczestnicy: Pacyfa, Krzysiek

Kolejna szybka, krótka, ale dająca chwilę wytchnienia psychicznego i zaspokojenia fizycznego ;) akcja. Jak to z Krzysiem nie spiesząc się i świetnie się bawiąc, wykonaliśmy jedynie plan minimum, tj. przejście z murowańca przez Zawrat do Piątki. Na nasze usprawiedliwienie można jedynie rzec, że warunki nienajlepsze; szlaki nieprzetarte, śnieg sypki, zapadający się i załamująca się ok 13.00-14.00 pogoda. Krzysiu przekonał się ponadto, że nawet stary dobry Zawrat nie jest wolny od niebezpieczeństw; między Zmarzłym a przełęczą minęliśmy dwa, spore lawiniska. A w Piątce cichutko, puściutko, nic nie przetarte...:) Już są plany, by to zmienić w przyszłym tygodniu...;)

Tatry: „Babska Akcja” czyli Kasprowa Niżna i Kościelec

30 - 31 01 2010
Uczestnicy: Maciejka Dziurka, Karolinka Jagoda, Ola Strach – znana na co dzień jako Kasia Ż;)

I kto powiedział, że to się nie uda? Nic bardziej mylnego! Wystarczy odrobina determinacji, czy jak kto woli desperacji i organizujemy prawie babską, acz niewątpliwie udaną akcję jaskiniową. Plan taktyczny jest prosty – Kasprowa Niżnia dokąd się da. A dało się całkiem daleko. W towarzystwie moich przesympatycznych koleżanek dotarłam do Zakopanego i jak na kobietę przystało zbagatelizowałam wyciek paliwa z baku. Podczas podróży pochłania nas rozmowa na temat najnowszych kosmetyków do liftingu biustu i ciała. Przed północą docieramy na bazę. Chichocząc Karolina flirtuje nieco z Poznaniakami na temat Zimnej. Wskakujemy w piżamy w różowe motylki i życząc sobie wzajemnie słodkich snów zamykamy znużone oczęta. Budzimy się nieco leniwie, ale śniadanko stawia nas na nogi. Z niepokojem zauważamy z Maciejką, że dieta koleżanki Karoliny obfituje w zbyt duża ilość węglowodanów i próbujemy zasugerować urozmaicenie jadłospisu, w skład którego wchodzą głównie bułki i zupki chińskie (bułki robi mama, zupki Chińczycy). Bezskutecznie niestety. Jak ta dziewczyna utrzymuje taka figurę?! (patrz galeria) Pogoda jest ładna – ciepło i nie wieje. Fryzurę pod kontrolą utrzyma zwykła pianka do włosów. Fakt ów napawa nas optymizmem. Otwór znajdujemy, bo było wydeptane J. Przebieramy się… Barwne kombinezony „od Kotarby” (kolekcja 2009) znakomicie prezentują się na tle tonącego w śniegu lasu. Z przejęciem słuchamy opowieści Karoliny o potworach zamieszkujących jaskinie …. ale ciekawość bierze górę nad strachem i schodzimy pod ziemię. Jesteśmy profesjonalnie przygotowane – mamy nawet liny, karabinki i plan techniczny. Posuwamy się do przodu zgodnie z planem aż tu nagle duża kałuża! Musimy ją przejść, żeby dostać się do syfonu Danka i potem za Zapałki. Maciejka nie jest zachwycona moczeniem swojej nowej bielizny, ale zachwalam skuteczność zimnych kąpieli w zwalczaniu celulitis i to ostatecznie przekonuje dziewczęta. W pobliżu Syfonu Danka dokonujemy drastycznego odkrycia. Potwór, o którym mówiła Karolina pożarł płetwonurków – zostały tylko butle tlenowe och! Postanawiamy wycofać się cichutko, by nie budzić czającego się licha. Opuszczamy zaczarowany bór szczęśliwe, że nic nam już nie grozi i w radosnych pląsach schodzimy do ronda kuźnickiego, gdzie prawdopodobnie zostawiłyśmy samochód (ups!) Paliwo na szczęście nie wyciekło i możemy wrócić na bazę. Zdążymy na serial! :) A poza tym to jaskinia jest przereklamowana, bo nie sprzedają tam ani Gąbek (osobiście sprawdzałam), ani Złotych Kaczek, w Sali Rycerzowej nie ma rycerzy, zapałki są zalane i bezużyteczne, i nie było żadnej imprezy Sylwestrowej L! Postanowiłyśmy złożyć zażalenie do dyrekcji TPN i wniosek o weryfikację planu technicznego galerii Kasprowa Niżnia (foch).

Orzeźwiająca kąpiel w olejkach eterycznych przydaje blasku naszej nieco sfatygowanej urodzie i przywraca siły. Posilamy się lekkostrawną pożywną konserwą z Aldiego a Karolina konsumuje swoją 36-ą bułkę…. Oglądamy „M jak miłość” a potem przygody agenta 007 (Maciejka wolała Chucka Norrisa, ale Karola uparła się, że chce Jamesa Bonda). Karolina serwuje malinowe reedsy i chipsy (ach ta niepoprawna KarolciaJ), którym to przysmakom nie możemy się oprzeć. Zasypiamy marząc o przystojnych agentach….. Nazajutrz, rządne nowych wrażeń, maszerujemy na Kościelec – spora dawka fitnessJ. Za Murowańcem przydają się te psujące fason obuwia kolce i te….no…. dziobaki do loduJ - koledzy nam pożyczyli z klubu. Poznałyśmy przystojniaka z Krakowa, który towarzyszy nam w drodze na szczyt. Na szczycie nic nie widać, tylko zimno, wieje i sypie śnieg. Schodzimy a raczej zbiegamy w świeżutkim puszku już po zmroku. …bo my kobiety damy radę i dziurom i górom hehe J

PS. No kobitki …. może to nas w końcu zmobilizuje J Zapraszam na babską akcję bez prawie…. Pozdrawiam ciepło.

Beskid Śląski: wypad skiturowy w rejon Klimczoka

31 01 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Henryk Tomanek

Bardzo fajna tura: z Szczyrku Biłej na Karkoszczonkę, następnie trochę szlakiem a dalej na przełaj na Trzy Kopce i Klimczok. Przed tym ostatnim wyraźny wytop w śniegu i po sprawdzeniu mała jaskinia. Dalej zjazd do schroniska pod Klimczokiem. Tu obowiązkowo sernik i piwo z sokiem. Potem zjazd zielonym szlakiem do Biłej. Warunki śniegowe całkiem niezłe na szlakach. Jak dopada jeszcze z 30 cm to szykują się piękne zjazdy przez las. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2010/Klimczok

Okolice Trzech Kopców Wiślanych- wycieczka skiturowa

31 01 2010
Uczestnicy: Ola Strach

Samotnie przemierzam trasę: Ustronia Polana - Orłowa (zielonym szlakiem) - Trzy Kopce Wiślane (niebieskim) - Telesforówka - Orłowa (powrót tą samą drogą) - Równica (dalej niebieskim szlakiem)-Ustroń Polana (zjazd czerwonym szlakiem). Warunki pogodowo-śniegowe jak dla mnie były świetne. Do tego zachmurzone niebo, lekkie zamglenie i brak ludzi do złudzenia przypominają mi klimat filmu Białe Szaleństwo (który skiturowcom i innym „dziwakom” serdecznie polecam :)).

Beskid Śląski: Zawody skiturowe o Puchar Brennej

30 01 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, na miejscu Jurek Ganszer (SBB), Michał Ganszer (SBB)

Zgłosiło się około 30 zawodników (amatorów i zawodowców). Ciekawa choć nie zbyt długa trasa (8 km, 700 m przewyższenia). Wiodła z stoków narciarskich w Brennej na Halę Jaworową – Kotarz – Hyrcę, następnie zjazd nie przygotowanym terenem do Brennej, dalej podejście powyżej startu i zjazd do mety. W mojej kategorii wiekowej (nestor) udało mi się zająć I miejsce. Fajna, kameralna impreza, dobra oprawa i organizacja.

Beskid Żywiecki - słoneczno-mroźny spacer na Halę Rycerzową

24 - 25 01 2010
Uczestnicy: Ola Skowron, Wojtek Rymarczyk

Jako uczestnik współfinansowanego przez Unię Europejską programu "Chrońmy Tatry- jedźmy w Beskidy", skłoniłam ostatnio swoje górołażeniowe zapędy w stronę tych bliższych nam geograficznie wzniesień. Wydawałoby się, że takie tam górki- niskie, bliskie- nie mogą mieć wiele ciekawego do zaoferowania.. tymczasem te nasze Beskidy zimą to coś pięknego jest! Mróz, śnieg, inwersja i to słońce! plus prawie bezludnie na szlakach.

Do Soli dojeżdżamy pociągiem. Pociąg postanowił nie oszczędzić nam przygód zaraz na początku - przymarzł do trakcji na 300m przed peronem na Chebziu. Ale że nie wstaliśmy po darmo o tej piątej rano szybko udaje się zorganizować alternatywny dojazd do Kato.

Z Soli trasa wiodła czarnym szlakiem najpierw przez Łysicę do Rycerki Dolnej i dalej przez Praszywkę i Bendoszkę na Przegibek. Z Przegibka zaś dalej - na Rycerzową niebieskim szlakiem, trawersującym Banię, Majcherową i Rycerzową Wielką. Ostatnią godzinę idziemy już zupełnie po ciemku i kiedy wychodzimy umęczeni z lasu na Halę Rycerzową, wydobyć udaje się tylko przeciągłe "łooo...." w różnych tonacjach w odpowiedzi na niesamowicie rozgwieżdżone niebo nad głowami. Mimo mrozu spędzamy tam chyba z godzinę. Schronisko zastajemy nabite po brzegi. Nawet poza brzegi, bo pod bacówką jacyś kolesie rozbili dwa namioty - jak się okazało, chcieli się wreszcie wyspać w spokoju, bo z żoną to jakoś nie idzie.. albo z łokcia przysadzi albo kołdrę zabierze. Nam udaje się dostać rewelacyjną miejscówkę na glebie pod samym dachem.

Następnego dnia przy równie bajecznej pogodzie wracamy czerwonym szlakiem przez Mładą Horę do Rajczy, skąd pociągiem powoli powoli do Katowic i Chebzia. Na tym jednak nie koniec weekendowych wrażeń. Z Chebzia odbiera nas poznany w sobotę Paweł. Z nim i jego żoną Martą mijaliśmy się na szlaku - oni coś zgubili i poprosili o kontakt w razie znalezienia, my znaleźliśmy i skontaktowaliśmy się w celu przesłania pocztą. Wtedy dopiero wyszło na jaw, że i oni są z Rudy Śląskiej i to w dodatku z Orzegowa!! Wieczór więc spędzamy w ich mieszkaniu na herbacie, a do domu wracam po 22. Sił starcza już tylko na kąpiel, a plecak... cóż, poczeka :)


Trawers wybrzeża (skitury)

22 - 24 01 2010
Uczestnicy: Ewa Wójcik (KKTJ), Karolina Filipczak (STJ KW Kraków), Emanuel Lis (SW), Mateusz Golicz (RKG)

Oj, ile było się trzeba najeździć żeby ten wyjazd doszedł do skutku. Najpierw spotkaliśmy się we wtorek w Krakowie, żeby "omówić szczegóły" - dodam, że przy pysznym raclette. Zorganizowaliśmy dla wszystkich sprzęt i przejrzeliśmy rozkłady jazdy w Internecie. Konkluzja: jeśli chcemy się zmieścić w trzech dniach, na publiczny transport nie mamy co liczyć.

Zaczynamy więc o 00:20 w piątek - na dworcu PKP we Wrocławiu odbieram z pociągu dziewczyny. Dalej autem przez Poznań do Słupska - gdzie o 06:30 jesteśmy umówieni z Emu. W Słupsku zostawiamy vana Emu i jedziemy do Ustki. Nawigacja satelitarna na azymut 0 st. wyprowadza nas do Domu Wczasowo-Sanatoryjnego PERŁA. Co ciekawe, trwa turnus i po krótkich negocjacjach na recepcji, udaje się nam załapać na śniadanie z wczasowiczami na stołówce. Bezcenne.

Senna atmosfera wczasów nad morzem udziela się nam i wyruszamy dopiero ok. 12:30 (piątek). Schodki na plażę za ośrodkiem są nieczynne, zjazd z wydm wygląda na bardzo trudny (powaga!), więc z początku idziemy lasem, widząc Bałtyk gdzieś za drzewami. Puma i Emu swój dobytek ciągną w saniach a'la Marek Kamiński. Wygląda na to, że taki system oszczędza kolana, za to kasuje kręgosłup. Po godzinie docieramy w końcu do plaży i następuje długa przerwa na przywitanie się z wielką wodą. Przed wyjazdem nasz informator z Pomorza mówił obrazowo o "zaspach do dwóch metrów", ale sama plaża okazuje się być pokryta cienką warstwą śniegu i z pewnością bez nart poruszalibyśmy się szybciej.

Dreptamy sobie plażą do zmroku, a nawet dalej. Pogoda dopisała, przez większość czasu, a także przez następne dni towarzyszyło nam momentami tylko lekko przychmurzone niebo i delikatne wiatry. Zachody słońca nad morzem i takie tam. Mróz na poziomie kilkunastu stopni staraliśmy się traktować jako atrakcję, a nie przeciwność losu. Mała niespodzianka spotyka nas w Rowach, gdzie musimy obchodzić dookoła port z zamarzniętymi kutrami ("tego nie było, chyba jakoś niedawno musieli zbudować" - Puma). Za Rowami znajdujemy miejsce na nocleg w zagajniku, rozkładamy nasze dwa namioty i po sytej kolacji kładziemy się spać. Tak ogólnie rzecz biorąc, po zmroku zrobiło się Zimno. Nie wiem konkretnie jak zimno, co najmniej minus fafnaście (według prognoz, -15). Mam świadomość że teorie na ten temat są różne, ale ja wszedłem do śpiwora tak jak stałem (koszulka, polarek, kurtka na wiatr, puchówka), może popełniłem błąd. Karoli z kolei zepsuła się mata samopompująca. O świcie budzi nas delirka. Pijemy herbatkę, no nic, jakoś dotrwamy - ale która tak właściwie jest godzina? Oszsz... Jaki tam świt... dopiero pierwsza w nocy!...

Ostatecznie najlepszym sposobem na mróz okazuje się być mieszany zespół. Na szczęście mamy optymalną konfigurację. Rano bardzo trudno wychodzi się ze śpiworów, ale tłumaczymy sobie, że odsypiamy przecież podróż. Benzyna schodzi jak woda, myślałem że wziąłem dużo, ale teraz nie wygląda to dobrze. Śniadanie na ciepło (pyszna kaszka!), topienie śniegu, cztery termosy wrzątku... Przynajmniej tyle, że jest słońce dzięki któremu udaje się nam pozbyć szronu ze śpiworów. Emu po namyśle troczy narty do sanek (totalnie oblodził sobie foki), Karola po zapoznaniu się ze stanem swoich goleni pakuje deski na plecak. Na nartach zostaję ja i Puma. Butów nie braliśmy, więc Emu i Karola dreptają w skorupach. Pomysł z zabraniem nart forsowałem głównie ja - ekipa okazuje mi jednak dużą grzeczność i konsekwentnie twierdzi, że dobrze się bawi.

Przez cały drugi dzień wędrujemy plażą przez Słowiński Park Narodowy. Jest rześko. Wędrówka wybrzeżem jest dość osobliwa, przynajmniej dla kogoś kto nie jest szczególnym entuzjastą morza (np. mnie). Trudno o jakieś pośrednie cele (granica lasu, rozwidlenie ścieżki, zmiana charakteru terenu?). Widoczne w oddali cyple są jednak dużo odleglejsze niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. Napotkany z "rana" człowiek wspomina coś o latarni, do której rzekomo mieliśmy dotrzeć za godzinę. Światło latarni dostrzegamy dopiero po zmroku. Co niektórzy z nas w poniedziałek rano mieli zamiar być w pracy, także porzucamy śmiały plan dotarcia do Łeby i kolejny biwak odbywamy w głębi lądu - tzn. ok. 200 m w linii prostej od Bałtyku, w okolicach Czołpina.

Kontynentalna zima jak wiadomo, jest ostrzejsza. Zdaniem funkcjonariuszy policji przybyłych na miejsce nazajutrz, w nocy było -20. Tym razem byliśmy jednak lepiej przygotowani, także psychicznie. Rozbiliśmy się przy (nieczynnym oczywiście) budynku, a wieczorem zrobiliśmy jeszcze małą, acz gorącą imprezę taneczną. Może dzięki temu spało się dużo lepiej niż poprzednio.

W niedzielę rano kierujemy się w stronę Tatr - a na początek przynajmniej do Smołdzina, przez las, szlakiem obok jeziora Dołgiego. Spotykamy ludzi, potem samochody, a na koniec odśnieżoną drogę. Po drodze robimy przymusową operację Karoli, która uparła się iść na nartach. Leczenie przebiegało zarówno objawowo (smarowanie Voltarenem), jak i przyczynowo (odebranie nart siłą). Smołdzino okazuje się być bliżej niż przypuszczaliśmy, a na dodatek na przystanku rozkład powiada, że autobus mamy za pół godzinki - super. Jest jeszcze bardzo wcześnie (16:00), zatem po drodze używamy pozostałej w moim telefonie baterii do zapoznania się z bazą gastronomiczną w Słupsku. Porzucamy bagaże i dziewczyny na dworcu PKP (dziwne, ludzie chyba rzadko widują tu czekany...), wracamy z Emu po auto do Ustki i kończymy nasz wyjazd ucztą w restauracji japońskiej "SAKE". Jeszcze tylko dziewięć godzin jazdy po naszych drogach (i jak tu kochać swój kraj...) - i ok. 5:00am w poniedziałek jesteśmy w Krakowie.

Beskid Śląski - wypad pieszo-skiturowy

24 01 2010
Uczestnicy: dwójka piesza - Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, dwójka skiturowa - Mateusz Górowski, Damian Żmuda, transport - Ola Strach

O ostatecznej trasie decydujemy tuż przed wyjściem z auta w Ustroniu Polanie. Na dworze -20 st. Ja z Teresą idę pieszo a Damian z Mateuszem na skiturach. Razem podchodzimy pod Orłową. Pogoda mimo mrozu cudowna a na dodatek im wyżej tym cieplej (wyraźna inwersja). Na przełęczy Beskidek się rozstajemy. Damian z Mateuszem górami doszli do Małego Skrzycznego skąd zjechali do Szczyrku (miała ich tem odebrać Ola) a ja z Teresą na Równicę. O dziwo na Równicy przy drzwiach schroniska termometr wskazywał +3 st. (może był uszkodzony a może świeciło na niego słońce). Jednak różnica temperatur jest zauważalna bo po zejściu na dół znów czujemy się jak w zamrażarce. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FZimowy_Beskid Resztę dopisze Damian Ż.

Tatry Zach. - jaskinia Zimna

16 - 17 01 2010
Uczestnicy: Kaja Fidzińska (KKTJ), Damian Żmuda

„Grotołajzy wszystkich klubów łączcie się” – kolejny wyjazd w Tatry odbywa się pod tym hasłem. Na przeprowadzoną w klubie kampanię reklamową wypadu do dziury odpowiedział jedynie (we właściwy sobie sposób) nasz forumowicz nr 1 czyli Buli. Idea integracji międzyklubowej potwierdza swoją słuszność. Tak więc w sobotę rano spotykam się w Krakowie na Westerplatte (siedziba KKTJ) z kierownikiem akcji. Kaja pobiera dla nas sprzęt… i tu następuje pierwsze zderzenie z kolorytem lokalnym. Z klubowej szafy dobywamy znakomite radzieckie karabinki „Irimiel” – naprawdę sprawdzony sprzęt ;-) Ładujemy go do bagażnika i ok. 11 docieramy do Kir. U Galicowej spotykamy znajomych z sylwestra, umawiamy się na wieczornego grzańca i ok. 14 dochodzimy pod dolny otwór Zimnej. W tatrach lampa, mrozu prawie nie ma a w ponorze wody po kostki – koncert życzeń. Schody zaczynają się na etapie podziału ról w zespole. Kaja wyraża pewną niechęć do wspinania w jaskini i proponuje mi możliwość prowadzenia wszystkich studni, stając się tym samym partnerką idealną – bez walki dostaję całe miodzio Zimnej ;-) Jednak z uwagi na aspekt feministyczny żąda w zamian oddania wora. W efekcie kobieta i kierownik akcji przez niemal całą jamę idzie z ciężką kichą, a ja wieczny kursant, spaceruję sobie na lekko i spijam śmietankę. Już wiem dlaczego KKTJ ma na kursie takie tłumy ;-) Dzięki osiągnięciu tak korzystnego dla obydwu stron kompromisu, w wyjątkowo sympatycznej atmosferze szybko docieramy do syfonu krakowskiego. Okazało się, że nikomu przed nami nie chciało się go zlewarować, na co po cichu liczyliśmy i jeżeli chcemy osiągnąć zaplanowany korytarz rubinowy, to czeka nas przynajmniej 1,5h mało rozwijającego machania wiaderkiem. Wobec braku męskiej determinacji w zespole podejmujemy decyzję o realizacji wariantu „B”, czyli zrobieniu trawersu z dolnego do górnego otworu. Daje to okazję powspinania się w kominku za widłami, którym mnie trochę straszono przed wyjazdem. Wprawdzie pierwszy Batinox jest rzeczywiście dość wysoko – po jakiś 15 metrach, ale komin naprawdę nie jest trudny. Stąd już blisko do górnego otworu. Na zejściu śniegu prawie wcale, za to lód i ślisko, trzeba uważać. Udaje się jednak zejść bez przygód. W dolinie spotykamy wracający z Czarnej kurs WKTJ. Chłopaki zapraszają nas na poznańską bazę, gdzie zostajemy uraczeni zimnym browarem i pyszną zupą. WKTJ pozyskał nowego, bardzo uzdolnionego kulinarnie członka – sugeruję włączenie go w skład przyszłorocznej wyprawy ;-). W niedzielę robimy jeszcze powierzchniowy spacer, udaje nam się znaleźć miejsce gdzie nie byliśmy dotychczas (Wielki Kopieniec) i na tym kończymy. Bardzo udany wyjazd, acz oboje stwierdziliśmy, że tęsknimy już za akcją, która da nam porządnie w d… Cóż, perwersja…

Zawody skiturowe Pucharu Polski amatorów na Czantorii

16 01 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Paweł Szołtysik

Pierwszy raz w życiu wziąłem udział w takich zawodach by zobaczyć jak to jest. Wystartowało ok 80 zawodników (zawodowcy i amatorzy) w różnych kategoriach wiekowych. Jako "dziadek" startowałem w nestorach. Docelowo należało zrobić 4 pętle od dolnej stacji wyciągu na Czantorię, początkowo trochę przez las, następnie mały zjazd pod wyciąg. Dalej dość strome podejście pod wyciągiem, w którego górnej części narty należało zdjąć i założyć na plecak. Po ok. 100 m podejścia znów na nartach trawers do trasy zjazdowej poniżej górnej stacji wyciągu. Dalej zjazd niebieską nartostradą do mety. Zrobiłem 3 pętle bo więcej nie starczyło czasu. Ostatnią pętlę większość zawodników robiła przy czołówkach. Udało mi się zająć drugie miejsce (oczywiście w mojej kategorii wiekowej bo ogólnie 48)

Kilka refleksji: średnim pomysłem jest startować na zwykłym sprzęcie turystycznym (wiązania diamir z skistopami, buty scarpa i narty). Mój sprzęt jak zważyłem to na jedną nogę przypadało ponad 4,5 kg czyli o ponad 100% więcej niż "zawodniczy". Poza tym z "braku laku" miałem zbyt duży plecak. U kilku zawodników widziałem też ciężki sprzęt ale nie wiem jak wypadli w rankingu. Oprócz tego na stromych odcinkach podejścia nie trzymały mi foki (chyba już zbyt wytarte) i tam gdzie inni szli prosto ja musiałem robić zakosy co na wąskim trakcie (=przekładanie nart) wycisło ze mnie sporo sił. Warunki śniegowe i pogodowe były znakomite. Tak po za tym to fajna zabawa, dobra oprawa i ciekawe nagrody. Na dole spotkałem kol. z SBB: Jurka Ganszera (jego syn Michał też startował), Zosię Chruściel i innych.

Paweł w tym czasie odbył pieszą wycieczkę górską na trasie: Ustroń Polana - Orłowa - Równica - Polana.

Nocny wypad skiturowy na Czantorię

14 01 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik

W nocy samotnie podchodziłem na Czantorię i zjeżdżałem nartostradą. Warunki śnieżne dobre.

SŁOWACJA: Tatry Wys. - biwak zimowy

9 - 10 01 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek, Karol Jagoda, Paweł Szołtysik oraz grotołazi z różnych klubów

Bodaj po raz 16 Jurek Ganszer z Speleoklubu Bielsko Biała zorganizował biwak zimowy. Tym razem była to Dolina Białej Wody a dokładnie taborisko taternickie na Polanie pod Wysoką (1310). Jest to jedyne takie miejsce biwakowe w całych słowackich Tarach. Dojście na miejsce zajmowało ludziom do 2 do 4 godzin. Jak się na miejscu okazało w Rudzie było może trzy razy więcej śniegu niż na Łysej Polanie z której zaczynaliśmy podejście. Jako jedyny z naszej grupki podchodziłem na nartach, właściwie po lodzie i wodzie. Czym wyżej tym mniej śniegu. W połowie doliny musiałem już narty nieść. Pocieszałem się jedynie faktem, że większość biwkowiczów tachało też narty na plecach. Ostatnie fragmenty szlaku pokonujemy w deszczu. Na taborisku jest na szczęście wiata, gdzie koledzy już rozpalili ognisko i wesoło dźwięczała gitara. Namioty rozbijamy na drewnianym podeście w prawdziwej ulewie. W sumie zjawiło się 66 dziwaków. Jurek wygłosił jak zwykle mowę. Całą noc deszcz z śniegiem walił o ściany namiotu. Drugi dzień nie zmienił znacząco sytuacji. Po zrobieniu tradycyjnego zdjęcia grupowego wszyscy zaczynają schodzić w dół. Nasze plany wyjścia wyżej (jest to wg mnie najpiękniejszy zakątek Tatr) z uwagi na pogodę nie wchodziły w grę. W połowie doliny zakładam narty i mknę po lodzie w dół, czasem w rozbryzgach wody. Błyskawicznie docieram do auta w Łysej Polanie gdzie prawie godzinę czekam na kolegów idących z buta. Wszyscy szczęśliwie doszli na dół. Dla nas było to ciekawe doświadczenie i lekcja pokory. Deszcz zimą jak się okazuje może dać bardziej w dupę niż mróz. Cała Europa walczy z zimą a w Tatrach trawy. Cóż kolejna ciekawa przygoda z nami. I tak jesteśmy szczęśliwi. Szczegóły na stronie SBB. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FBiwak%20zimowy

Tatry - Jaskinia Zimna

9 01 2010
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Marek Wierzbowski (UKA)

Szybkie, wieczorne wyjście na wspinanie Czarnego Komina. Uwagi o pogodzie jw. - podejście w mżawce, stąpając po rozchlapującym się śniegu. Dotarliśmy ostatecznie do Chatki, co razem z wyjściem zajęło niecałe trzy godziny. Powrót w regularnej zlewie.

Klimczok - wycieczka skiturowa

9 01 2010
Uczestnicy: Ola Strach,Mateusz Górowski

Ignorując podający deszcz i zamrożony śnieg wybraliśmy się w sobotę z rana do Bielska. Na miejscu zrobiliśmy trasę Dębowiec – Szyndzielnia – Klimczok – Szyndzielnia - Dębowiec. Do góry trasę robimy zielonym szlakiem na Szyndzielnie i dalej przez szczyt idziemy na ciepłą zupę do schroniska na Klimczoku. Śnieg po drodze głównie występował w dwóch wersjach: albo zmrożona wierzchnia skorupa albo prawie woda…. Mimo tego szło się nie najgorzej. Wracamy trasą czerwonej nartostrady, której jakość- jeśli chodzi o warunki śniegowe - była całkiem niezła jak na zastaną w górach pogodę. Po wycieczce Mateusz wraca do domu, ja zostaję w Bielsku do niedzieli.

Biwak zimowy na Babiej Górze

5 - 6 01 2010
Uczestnicy: Maciej Dziurka,Kasia Żmuda

Już od dawna mieliśmy pomysł na biwak zimowy. W godzinach popołudniowych podchodzimy szlakiem Perć Akademików. Brodząc po pas w śniegu po przekroczeniu granicy lasu zaczyna nam się gubić szlak. Z racji nadchodzącego zmierzchu decydujemy się na biwak jeszcze przed ejściem w poręczówki. W nocy na zewnątrz mróz, hulający wiatr i zawiewany śnieg. Kolejnego dni podchodzimy do góry. Początkowo zakosami brniemy w śniegu po pas, dalej krok za krokiem żlebem. Ostatnie metry na grań to walka z silnym zwalającym z nóg wiatrem i zawiewanym w twarz zmrożonym śniegiem. Bardzo szybko podejmujemy decyzje że schodzimy. Był to ostatni moment na zrobienie tego przejścia przed agrożeniem lawinowym a i tak pod samym szczytem spuściliśmy sobie deskę śnieżną na siebie. W drodze powrotnej odwiedzamy schronisko. Pod wieczór wracamy do domu.

Jura - na nartach biegowych

3 01 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek

Mroźna pogoda, lotny, puszysty śnieg to warunki, w których odbyliśmy wędrówkę narciarską w okolicach Przewodziszowic. W tej wsi zostawiamy auto i na biegówkach obchodzimy ruiny pobliskiej warowni a następnie idziemy lasami i polami. Po drodze o dziwo spotykamy 2 narciarki i narciarza na biegówkach z którymi zamieniamy kilka zdań. Następnie robimy błąd nawigacyjny i lądujemy w Leśniowie. Po korekcie, częściowo na przełaj docieramy do Pustenlni w Czatachowej (uroczy kościółek na skraju lasu) i stamtąd ładnym zjazdem docieramy do głównego rowerowego szlaku jurajskiego i nim wracamy do auta. Pokonaliśmy kilkanaście kilometrów na nartach. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2010%2FJura-narty

zaloguj się