Wyjazdy 2013: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 1: | Linia 1: | ||
__NOTOC__ | __NOTOC__ | ||
+ | {{wyjazd|BRAZYLIA - rowerowa konkwista|<u>Damian Szoltysik</u>, Krzysztof Hilus (b. cz. klubu)|05 - 16 01 2013}} | ||
+ | Rio de Janerio - ucieczka z piekla | ||
+ | (pisze z portugalskiej klawiatury, moze ktos poprawi bledy) | ||
+ | |||
+ | Po odespaniu na polskiej parafii trutow podrozy ruszamy w droge. Zaczyna sie rowerowa konkwista. Jazda rowerem po Rio to wyczyna sam w sobie. To przebiegamy przez ulece na druga strona, to jestesmy spychani na pobocza. Czasem musimy sie zatrzymac by przpuscic autobus badz ciezaroweke. Tunele to prawdziwy horror. Wzdoz Copacabany a potem Ipanemy (nie wiem co ludzie tu widza pieknego) jedziemy najpierw rowerowa sciezka na zachod. Potem sciezka sie konczy i pakujemy sie w jednokierunkowa droge pod prad. To co tu przezywamy to temat na osobna opowiesc. Przez nadmorskie kurorty ale takze fawele kierujemy sie w strone Igautai. Bardzo ruchliwymi drogam, czasem traktami rowerowymi. Czesto bladzimy. Kilka razy wjezadzamy w ochydne fawele pelne podejrzanych typow. Jest straszny upal. Powietrze lepkie. Pijemy potezne ilosci plynow. W Rio i ksiadz i Polacy tam mieszkajacy ostrzegali na przed spaniem w namioce. Kazdy z nich byl juz tu napadniety lub pobity. Opowiesci mrozace krew w zylach. Gdy spragnienie i zmeczeni na granicy udaru slonecznego docieramy do knajpy z ktora bylo niby camping (taki w wydaniu brazylijskim). To juz takie brazylijskie klimaty. Nie mam czasu sie rozpisywac ale jakos przespalismy pierwsza noc znosnie. Dalsze 2 dni to zmaganie z upalem i pragnieniem. Czym dalej na zachod tym lepiej. Droga ma pas awaryjny a aglomeracja Rio z calym swoim chaosem na szczescie za nami. Jezel byl by ktos tak glup by kopiowac ten wyczyn to radzimy tego NIE ROBIC. | ||
+ | |||
+ | Wybrzeze Atlantyku. | ||
+ | |||
+ | Wciaz w tropikalnych upalach podazamy wzdoz gorzystego wybrzeza Brazylii. Podjazdy, zjazdy, czasem bardzo stromo. Otacza na roslinnosc tropikalna. Nie mozna sobie tu tak wejsc to lasu jak u nas. Wszystko jest splatane, ostre, nieprzystepne. Jest tu rowniez sporo wezy. Widzymy kilka rozjechanych na drodze. Budzi to respekt. Tu coraz czescie a wlasciwie dziennie pada deszcz. Czasem to prawdziwe ulewy. Spimy w obejsciach ludzi. 2 razy spimy na dziko zamaskowani jak komandosi. Generalnie ludzie bardzo zyczliw, pomocni. Pozdrawiaja nas. Robia sobie z nami zdjecia. Nikt tu nie widzial takich wariatow (dos locos). W koncu docieramy do Santos. | ||
+ | |||
+ | Santos | ||
+ | |||
+ | To tez duze miasto. 2 przeprawami promowymi (takie jak w Swinousciu) przedostajemy sie na glowna arterie Santos. Santos to takze wielki port. Wplywaja tu potezne statki. Jedziemy fajna sciezka rowrowa wzdoz plazy. Leje deszcz. Krzyskowi nagle strzelila opona (markowa Maraton plus). Na szczesie przy patrolu policyjnym. Krzysiek zdejmuje resztki opony a Damian jezdzi po miescie i zdobywa nowa opone i detke. Jedna zaraz kupujemy na zapas. Szybko wszystko zakladamy i pragniemy przed noca uciec z Santos. Ale to tez ogromne aglomeracja. Bladzimy czasem. Dobrze ze jest tu dluga trasa rowerowa ktora wyprowadza nas bezpiecznie z centrum. Ale przy zapdajacym zmroku wjezdzamy w dzielnice biedoty. Widzac ze nie mamy szans wydostac sie z slumsow wracamy kilka km do motelu uprzednio upatrzonego (byl to w zasadzie miejscowy burdel). Jest jednak poogradzany murami i drutami kolczastymi a bram jak w forcie. Wszystko strzezone jak przed napadem Apaczow. Nazajutrz szybko sie pakujemy i jedziemy dalej. W Mongagua szukajac drogi znow znalezlismy sie w fawelach. Tu byla niebezpieczna sytuacja jak kilkku mlodych czarnych nas nagle otoczylo gdy pytalismy o droge. Nie czakajac na odpowiecz uciekamy na kladke i nia na druga strona autostrady. Dalej pasem awaryjnyn autostrady do Peruibe. Stad juz na szczescie oddalamy sie od morza. Niemal ciagle leje. | ||
+ | |||
+ | Interior | ||
+ | |||
+ | Przez nie wyskokie gory dojezdzamy do Jacugi (autostrada Sao Paulo - Curytyba. Tu zjezdzamy z ruchliwej drogi i czujemy sie jak w raju. Ruchu wlasciwe nie ma. Na noc zatrzymujemy sie w uroczej gorskiej kotlince na malej fazendzie (brazylijskie ranczo). Dalsza droga to pusta szosa do Sete Barras. Gory porosniete tropikalna puszcza. Odglosy stad dochodzace sa niesmowite. W dolinie plynie duza rzeka. Z Sete Barras gruntowa droga jedziemy przez bananowe plantacje do Eldorado. Na noc zatrzymujemy sie przy malej chatynce gdzie z miejscowymi chlopakami garmy w pilke mecz Polska - Brazylia. Obie druzyny odspiewuja hymny. Gramy 2 na 2 na jedna brame. W bramce byl miejscowy chlopak. Po 100 km pedalowanie udej sie nam drugi raz w historii ograc Brazylie 7 - 2. Deszcze przerwal mecz. | ||
+ | Dalej jedziemy w deszczach. Po drodze mijamy sporo bagnisk. Iporanga to male miasteczko gdzie zycie saczy sie swoistym miejscowym rytmem. Caballero na mulach, ludzie wysiaduja pod scianami domow. Robimy tylko zakupy i dalej do Parku narodowego PETAR - to gory Serra Paranacacaiba. Tu wystepuja zjawiska krasowe. Droga znow grontowa. Leje. Nie zwiedzamy tu zadnych jaskin bo dostep do nich jest obwarowany dziwnymi przepisami. Znajduje sie tu jedna otowr jaskinie o wysokosci 215 m. (podobno najwyzszy na swiecie). Docieramy w koncu do Apiau (tu zdjecie do lokalnej gazety) i pieknym dlugim zjazdem do Ribeiry (po drodze widzimy chlopca jak na kiju taszczyl sporego weza) na granicy stanu Sao Paulo i Parana. Stad pisze te relacje | ||
+ | |||
+ | Na razie wszystko OK. Czujemy sie dobrze. Jestesmy zgrani. Staramy sie dobrze odzywiac choc ceny brazylijskie sa nawet na warunki niemieckie nie mowioac o polskich duze. Nawet wode trzeba kupowac. | ||
+ | Jestesmy tez pokaszenie przez komary i inne owady. Brudni i prawie caly czas mokrzy. Nic nie chce schnac. Jak tylko bedzie okazja zrobimy pranie. O czystosc dbamy. Staramy sie myc w kazdym mozliwym miejcu z czysta woda. | ||
+ | |||
+ | |||
+ | Teraz zmierzamy do Curytyby. 120 km. | ||
+ | |||
+ | Pozdrawiamy serdecznie | ||
+ | |||
{{wyjazd|BESKIDY - Pilsko|Agnieszka Solik (KS Kandahar), Małgorzata Czeczott (UKA), Marek Wierzbowski (UKA), Ola i <u>Mateusz Golicz</u>|12 01 2013}} | {{wyjazd|BESKIDY - Pilsko|Agnieszka Solik (KS Kandahar), Małgorzata Czeczott (UKA), Marek Wierzbowski (UKA), Ola i <u>Mateusz Golicz</u>|12 01 2013}} | ||
Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra! | Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra! |
Wersja z 14:00, 16 sty 2013
BRAZYLIA - rowerowa konkwista
Rio de Janerio - ucieczka z piekla (pisze z portugalskiej klawiatury, moze ktos poprawi bledy)
Po odespaniu na polskiej parafii trutow podrozy ruszamy w droge. Zaczyna sie rowerowa konkwista. Jazda rowerem po Rio to wyczyna sam w sobie. To przebiegamy przez ulece na druga strona, to jestesmy spychani na pobocza. Czasem musimy sie zatrzymac by przpuscic autobus badz ciezaroweke. Tunele to prawdziwy horror. Wzdoz Copacabany a potem Ipanemy (nie wiem co ludzie tu widza pieknego) jedziemy najpierw rowerowa sciezka na zachod. Potem sciezka sie konczy i pakujemy sie w jednokierunkowa droge pod prad. To co tu przezywamy to temat na osobna opowiesc. Przez nadmorskie kurorty ale takze fawele kierujemy sie w strone Igautai. Bardzo ruchliwymi drogam, czasem traktami rowerowymi. Czesto bladzimy. Kilka razy wjezadzamy w ochydne fawele pelne podejrzanych typow. Jest straszny upal. Powietrze lepkie. Pijemy potezne ilosci plynow. W Rio i ksiadz i Polacy tam mieszkajacy ostrzegali na przed spaniem w namioce. Kazdy z nich byl juz tu napadniety lub pobity. Opowiesci mrozace krew w zylach. Gdy spragnienie i zmeczeni na granicy udaru slonecznego docieramy do knajpy z ktora bylo niby camping (taki w wydaniu brazylijskim). To juz takie brazylijskie klimaty. Nie mam czasu sie rozpisywac ale jakos przespalismy pierwsza noc znosnie. Dalsze 2 dni to zmaganie z upalem i pragnieniem. Czym dalej na zachod tym lepiej. Droga ma pas awaryjny a aglomeracja Rio z calym swoim chaosem na szczescie za nami. Jezel byl by ktos tak glup by kopiowac ten wyczyn to radzimy tego NIE ROBIC.
Wybrzeze Atlantyku.
Wciaz w tropikalnych upalach podazamy wzdoz gorzystego wybrzeza Brazylii. Podjazdy, zjazdy, czasem bardzo stromo. Otacza na roslinnosc tropikalna. Nie mozna sobie tu tak wejsc to lasu jak u nas. Wszystko jest splatane, ostre, nieprzystepne. Jest tu rowniez sporo wezy. Widzymy kilka rozjechanych na drodze. Budzi to respekt. Tu coraz czescie a wlasciwie dziennie pada deszcz. Czasem to prawdziwe ulewy. Spimy w obejsciach ludzi. 2 razy spimy na dziko zamaskowani jak komandosi. Generalnie ludzie bardzo zyczliw, pomocni. Pozdrawiaja nas. Robia sobie z nami zdjecia. Nikt tu nie widzial takich wariatow (dos locos). W koncu docieramy do Santos.
Santos
To tez duze miasto. 2 przeprawami promowymi (takie jak w Swinousciu) przedostajemy sie na glowna arterie Santos. Santos to takze wielki port. Wplywaja tu potezne statki. Jedziemy fajna sciezka rowrowa wzdoz plazy. Leje deszcz. Krzyskowi nagle strzelila opona (markowa Maraton plus). Na szczesie przy patrolu policyjnym. Krzysiek zdejmuje resztki opony a Damian jezdzi po miescie i zdobywa nowa opone i detke. Jedna zaraz kupujemy na zapas. Szybko wszystko zakladamy i pragniemy przed noca uciec z Santos. Ale to tez ogromne aglomeracja. Bladzimy czasem. Dobrze ze jest tu dluga trasa rowerowa ktora wyprowadza nas bezpiecznie z centrum. Ale przy zapdajacym zmroku wjezdzamy w dzielnice biedoty. Widzac ze nie mamy szans wydostac sie z slumsow wracamy kilka km do motelu uprzednio upatrzonego (byl to w zasadzie miejscowy burdel). Jest jednak poogradzany murami i drutami kolczastymi a bram jak w forcie. Wszystko strzezone jak przed napadem Apaczow. Nazajutrz szybko sie pakujemy i jedziemy dalej. W Mongagua szukajac drogi znow znalezlismy sie w fawelach. Tu byla niebezpieczna sytuacja jak kilkku mlodych czarnych nas nagle otoczylo gdy pytalismy o droge. Nie czakajac na odpowiecz uciekamy na kladke i nia na druga strona autostrady. Dalej pasem awaryjnyn autostrady do Peruibe. Stad juz na szczescie oddalamy sie od morza. Niemal ciagle leje.
Interior
Przez nie wyskokie gory dojezdzamy do Jacugi (autostrada Sao Paulo - Curytyba. Tu zjezdzamy z ruchliwej drogi i czujemy sie jak w raju. Ruchu wlasciwe nie ma. Na noc zatrzymujemy sie w uroczej gorskiej kotlince na malej fazendzie (brazylijskie ranczo). Dalsza droga to pusta szosa do Sete Barras. Gory porosniete tropikalna puszcza. Odglosy stad dochodzace sa niesmowite. W dolinie plynie duza rzeka. Z Sete Barras gruntowa droga jedziemy przez bananowe plantacje do Eldorado. Na noc zatrzymujemy sie przy malej chatynce gdzie z miejscowymi chlopakami garmy w pilke mecz Polska - Brazylia. Obie druzyny odspiewuja hymny. Gramy 2 na 2 na jedna brame. W bramce byl miejscowy chlopak. Po 100 km pedalowanie udej sie nam drugi raz w historii ograc Brazylie 7 - 2. Deszcze przerwal mecz. Dalej jedziemy w deszczach. Po drodze mijamy sporo bagnisk. Iporanga to male miasteczko gdzie zycie saczy sie swoistym miejscowym rytmem. Caballero na mulach, ludzie wysiaduja pod scianami domow. Robimy tylko zakupy i dalej do Parku narodowego PETAR - to gory Serra Paranacacaiba. Tu wystepuja zjawiska krasowe. Droga znow grontowa. Leje. Nie zwiedzamy tu zadnych jaskin bo dostep do nich jest obwarowany dziwnymi przepisami. Znajduje sie tu jedna otowr jaskinie o wysokosci 215 m. (podobno najwyzszy na swiecie). Docieramy w koncu do Apiau (tu zdjecie do lokalnej gazety) i pieknym dlugim zjazdem do Ribeiry (po drodze widzimy chlopca jak na kiju taszczyl sporego weza) na granicy stanu Sao Paulo i Parana. Stad pisze te relacje
Na razie wszystko OK. Czujemy sie dobrze. Jestesmy zgrani. Staramy sie dobrze odzywiac choc ceny brazylijskie sa nawet na warunki niemieckie nie mowioac o polskich duze. Nawet wode trzeba kupowac. Jestesmy tez pokaszenie przez komary i inne owady. Brudni i prawie caly czas mokrzy. Nic nie chce schnac. Jak tylko bedzie okazja zrobimy pranie. O czystosc dbamy. Staramy sie myc w kazdym mozliwym miejcu z czysta woda.
Teraz zmierzamy do Curytyby. 120 km.
Pozdrawiamy serdecznie
BESKIDY - Pilsko
Agnieszka poprowadziła nas w nowe, nieznane nam rejony masywu Pilska. Wycieczka odbywała się tempem treningowym, Agnieszka i Małgosia startowały bowiem poprzedniego dnia w Pucharze Czantorii i będąc chyba niezadowolonymi z osiągniętych wyników musiały odreagować. Ola z kolei najwyraźniej chciała się sprawdzić i po paru minutach rozbiegu zawodniczki kadry czuły na plecach jej oddech. Wyglądało to więc dosyć ciekawie: dwóch facetów starających się, wyziewając ducha, dogonić trzy dziewczyny. Starałem się zapamiętywać trasę, ale ponieważ musiałem koncentrować się na tempie, nie szło mi to najlepiej. Na pewno wystartowaliśmy z parkingu pod wyciągami. Potem chyba poszliśmy leśną drogą a dalej ścieżką przez Solisko, w rejon kopuły szczytowej Pilska. Wobec wiatru i słabych widoków, na sam wierzchołek nie weszliśmy, ale mieliśmy do niego może z 200 m. Dalej Agnieszka poprowadziła nas świetnym, puchowym i momentami całkiem stromym zjazdem w lesie. Ze szczytu jechaliśmy na zachód i dalej na północny zachód do Potoku Cebulowego w Dolinie Sopotniej. Stamtąd na fokach podeszliśmy najpierw na przełaj przez las, a potem zielonym szlakiem na Halę Miziową. Posililiśmy się w schronisku i ruszyliśmy z powrotem na kopułę szczytową Pilska. Pogoda poprawiła się (wyszło słońce i zrobiła się umiarkowanie dobra widoczność), ale ponieważ trochę się nam już spieszyło, znowu minęliśmy wierzchołek i zjechaliśmy najpierw szerokimi halami a potem przez las trasą naszego pierwotnego podejścia. Cała wycieczka zajęła niespełna 4.5h. W większości była to pyszna, puchowa przygoda. Nareszcie jest zima, hurra!
BESKIDY - Skrzyczne i Czantoria
Rano wychodzimy szybko na szczyt Skrzycznego zielonym szlakiem, z centrum Szczyrku. Pogoda w czasie naszej wędrówki była przyjemna, choć pod wierzchołkiem zastaliśmy mgły i opad śniegu. Ponieważ w lesie było nieco za mało śniegu na zjazd, po herbatce w schronisku zjeżdżamy trasą narciarską. Całkiem zresztą kamienistą - jak oni mogą na coś takiego wpuszczać narciarzy zjazdowych? Po zjeździe, przemieszczamy się przez Salmopol do Ustronia i jeździmy dwie godziny wyciągowo na Czantorii. Tego dnia, po zamknięcu kolejki, odbywały się tam pierwsze w tym sezonie zawody skiturowe PZA. Po południu zostajemy więc na miejscu kibicować bliskim i znajomym, aż do zakończenia zawodów.
Ustka - krajoznawczo
Korzystając z okazji, chciałem przedłużyć sobie wyjazd służbowy w okolice Ustki. Plan był bliżej niesprecyzowany i nieco chaotyczny. W grę wchodziło m. in. jedno lub dwudniowy spływ Słupią, wycieczka rowerem po okolicach Słowińskiego Parku Narodowego itp. no i oczywiście tak się poumawiać z klientem żeby starczyło mi na to czasu. Niestety wymagania klienta były dość wygórowane, a i on sam nie wykazał się zbytnią elastycznością, dlatego pozostało mi pospacerować po wyludnionych plażach i zobaczyć Słupię z brzegu (zresztą nikt nie chciał mi wypożyczyć kajaka na 1 dzień w "szczycie" sezonu). Pomimo tych niepowodzeń udało mi się zdobyć wszystkie najwyższe okoliczne wydmy (prawie jak Rysy), zajrzeć do kilku bunkrów Bluchera (prawie jak Śnieżna), no i natrafiłem też na ul. Zaruskiego (wątek z historii taternictwa). Można by wziąć ten opis za dość żałosny, ale póki co tylko to mi pozostaje. PÓKI CO!
Tatry Zachodnie - doroczny trawers Jaskini Czarnej
Czas akcji 4h 20m.
Zakopane i okolice
Babia Góra – wschód słońca : Logistycznie sobota była mocno skomplikowana, gdyż ja z Damianem, Asią i Marcinem na przełęcz Krowiarki dojeżdżaliśmy ze Śląska, natomiast Sławek, Ania oraz Łukasz z Wisły. Żeby było ciekawiej po wejściu na Babią, ja z Anią i Damianem ruszamy do Zakopanego, natomiast Sławek z Asią i Marcinem jadą do Szczyrku a Łukasz wraca do Wisły. Generalnie historia zawiła jak losy bohaterów Mody na Sukces. Sama Babia przywitała nas idealną pogodą , zero chmur, brak wiatru i było w dodatku ciepło, jedyny minus to zalodzony szlak. Na szczycie było nieco tłoczno około 30 osób wraz z nami przywitało wschód słońca. Szybki przepak i ruszamy mocno zaspani do Zakopca, gdzie jest już ekipa z Poznania.
Na bazie dzielimy się na dwa zespoły Damian z Anią wyruszają do Wielkiej Śpiworowej, ja z Pauliną idziemy na jaskiniowy spacer doliną Kościeliską, zwiedzamy m.in. jaskinię Raptawicką, Obłazkową oraz Mylną. Wieczorem ruszamy na narty na stok w Witowie, śniegu (oczywiście sztucznego) sporo podobnie jak i ludzi. Pomimo dużych obaw nie zabiłem się , ani żadnego innego narciarza. Sukces ten z pewnością jest zasługą moich instruktorów narciarstwa. W niedzielę Ania z Damianem idą do pięknej niedalekiej jaskini, którą można pokonać bez sprzętu, Paulina zwiedza wraz z kursem jaskinie Śpiących Rycerzy, ja natomiast eksploruje Wielką Śpiworową. Wieczorem wszyscy wybraliśmy się do term w Szaflarach. Korki na drogach + mało atrakcji + dzikie tłumy = porażka, krótko mówiąc zdecydowanie nie polecamy tego miejsca. W sylwestra budzimy się o nieludzkiej porze, aby wejść na Krywań. Prawie dwie godziny dojazdu i jesteśmy na miejscu, podchodzimy zielonym szlakiem z Trzech Źródeł. Śniegu więcej niż po polskiej stronie, szlak okazał się przetarty dzięki czemu nie mieliśmy problemów z orientacją. Od wysokości około 1600 m n.p.m. podchodzimy w gęstej mgle na szczęście wychodzimy ponad poziom chmur jeszcze przed przełęczą. Na szczycie widoczność idealna, zero ludzi po prostu genialnie. W drodze powrotnej udaje się nam trafić na otwartą jeszcze restauracje i zjeść zasłużony obiad. Nowy rok witamy przy wylocie doliny Kościeliskiej. Ze względu na obawę przed gigantycznymi korkami wracamy na Śląsk z samego rana (czytaj jak tylko się obudziliśmy:))
Beskid Śl. - nocny rajd sylwestrowo - noworoczny na skiturach
Zabawa przednia. Z Wisły Nowej Osady podchodzimy zielonym szlakiem generalnie wzdłuż pustej nartostrady na szczyt Grapy - 711 m.n.p. (w zasadzie tylko tu jest śnieg). Na sam wierzchołek nie ma szlaku, śniegu zresztą też brakło. Kryjemy więc narty pod liśćmi i na szczyt wychodzimy na lekko. Góra porośnięta bukami ale niezła widoczność na sąsiednie wzniesienia. Potem tylko krótki zbieg do nart i piękny zjazd po przygotowanej przez ratrak "specjalnie dla nas" nartostradzie. Przy pustym bufecie na stoku witamy rok 2013 (w dole rozbrzmiewa ognista feeria) a w chwilę później mkniemy w dół do auta. Jeszcze przed świtem jesteśmy w domu. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FStaryRok