Wyjazdy 2014: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 163: | Linia 163: | ||
Start z zapory w Wiśle Czarne. Podjazd do Stecówki a następnie ciekawym, grzbietowym szlakiem na Karolówkę. Później ostre podejście do schroniska pod Przysłopem. Tu odpoczynek a potem długi zjazd do auta z objazdem jeziora. Wycieczkę urozmaicił chwilowy deszcz a i tak była straszna duchota. Fatalny dojazd autem do domu (prawie 3 godziny) | Start z zapory w Wiśle Czarne. Podjazd do Stecówki a następnie ciekawym, grzbietowym szlakiem na Karolówkę. Później ostre podejście do schroniska pod Przysłopem. Tu odpoczynek a potem długi zjazd do auta z objazdem jeziora. Wycieczkę urozmaicił chwilowy deszcz a i tak była straszna duchota. Fatalny dojazd autem do domu (prawie 3 godziny) | ||
− | {{wyjazd|Beskid Śl. - wyjście na | + | {{wyjazd|Beskid Śl. - wyjście na Magurę|<u>Damian Szołtysik</u>, Gabriela M. (os. tow.)|03 07 2014}} |
Wejście na Magurę z Szczyrku a potem do schroniska pod Klimczokiem. Pogoda dobra. Szczyt Magury po ostatnich huraganach "wyczyszczony" z drzew. | Wejście na Magurę z Szczyrku a potem do schroniska pod Klimczokiem. Pogoda dobra. Szczyt Magury po ostatnich huraganach "wyczyszczony" z drzew. | ||
Wersja z 20:55, 15 sie 2014
Od gór do Bałtyku
W 2 tygodnie odbyliśmy samochodem podróż przez pd.-zach. (Sudety) i zach. Polskę (wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry). Po drodze robiliśmy wypady piesze i rowerowe w góry oraz zaliczyliśmy spływ kajakowy. Był to dla nas bardzo odkrywczy wyjazd. Zobaczyliśmy wiele nowych terenów i przeżyliśmy kilka przygód.
Dla zainteresowanych więcej szczegółów:
Zaczęliśmy od Goleszowa gdzie u kuzyna Stasia robimy nie złą imprezkę otwierającą naszą podróż. Potem jedziemy generalnie ciągle na zachód. Krótki pobyt nad jeziorem Otmuchowskim a potem już góry Złote. Tu w Złotym Stoku zwiedzamy starą kopalnię złota gdzie oprócz całej historii kopalni można zobaczyć unikatową wystawkę różnych tabliczek. Z jednej się uśmiałem: „Walim na żądanie” (Walim to taka miejscowość a tabliczka była z przystanku). Bardzo fajny był natomiast Lądek Zdrój. Stąd zrobiliśmy pieszą wycieczkę na górę Trojak (766) zwieńczoną właśnie potrójnym i wielkim masywem skał. Następnie udaliśmy się w góry Bialskie. Startując z Starej Morawy przejechaliśmy na MTB dużą pętlę przez te właśnie góry. Od Stronia kilkunastokilometrowy podjazd doliną Białej Lądeckiej na Suchą Przełęcz (1009). Stamtąd bardzo stromy zjazd (egzamin hamulców) do Starej Morawy. Moim zdaniem to jeden z najpiękniejszych i dość dzikich zakątków Kotliny Kłodzkiej. Sam szlak rowerowy też do łatwych nie należy. W dalszej kolejności objeżdżamy Kotlinę Kłodzką tzw. Drogą Śródsudecką wiodącą uroczą doliną między górami Orlickimi a Bystrzyckimi. Odcinek między Międzylesiem a Lesicą a nawet dalej jest w zasadzie pozbawiony utwardzonej nawierzchni. Ruch samochodowy właściwie nie istnieje. Później pogoda się pogarsza i niestety w deszczu wchodzimy na Szczeliniec Wlk. (919) i przechodzimy cały szlak skalny w tym rejonie. Zwiedzamy też Wambierzyce. Potem już jest Karpacz. Tu na MTB robimy pętlę dookoła Karpacza (350 m deniwelacji) a w drugi dzień już przy pięknej pogodzie wchodzimy (od schroniska Śląski Dom wybiegam na szczyt z maratończykami Maratonu Karkonoskiego) na Śnieżkę (1602) przez kocioł Łomniczki a schodzimy przez Czarny Grzbiet. Dalej nasza podróż wiedzie do czwartego rogu Polski (brakował nam do kolekcji). Częściowo przez Czachy docieramy do Bogatyni i następnie Kopaczowa. W jego pobliżu łączą się granice Polski, Czech i Niemiec. Oglądamy też potężną odkrywkę węgla brunatnego. Dalsza droga wiedzie już na północ kraju wzdłuż Nysy Łużyckiej a dalej Odry. Przepiękne rozległe lasy. Jedziemy bocznymi drogami, często o złej nawierzchni. Kapiemy się w leśnych jeziorach, których tu nie brakuje. Mijamy małe wioski i senne miasteczka często z wspaniałymi acz zapomnianymi zabytkami. W Połęcku przeprawiamy się małym promem przez Odrę w momencie nadciągającej burzy. Kilka kilometrów po drugiej stronie drogę zablokowało nam zwalone przez nawałnicę stare drzewo. Po godzinie straż pożarna udrożniła trakt i w nieustannym deszczu dotarliśmy do Łagowa. Tu spotykamy koleżankę z klubu Anię Bil (była tu na obozie płetwonurków). Wracamy wkrótce do granicy i znów poruszając się na północ osiągamy Kostrzyn (tu jeszcze widać efekty Woodstock, wiele osób jeszcze wracało po tej imprezie, cóż my się trochę spóźniliśmy). Następny ciekawym terenem są okolice Cedyni. Niesamowite bagna dolnej Odry. Tu rozegrały się dwie słynne bitwy. My wdrapujemy się na wzgórze z pomnikiem gigantycznego orła dominującego nad okolicą oraz oglądamy fragmenty grodziska nie opodal. Kolejną noc spędziliśmy nad pięknym jeziorem Morzycko (objechaliśmy je dookoła rowerami). W jego wodach po dziś dzień spoczywa wrak radzieckiego samolotu Jak – 9 z czasów wojny. Z pojezierza Myśliborskiego robimy przeskok do Kamienia Pomorskiego. Stąd na rowerach objeżdżamy Chrząszczewską Wyspę. Najtrudniejszym odcinkiem okazał się szlak z Buniewic zarośnięty pokrzywami, w dodatku kąsały nas „koniary”. Docieramy jednak na północny brzeg gdzie już w wodzie zanurzony jest potężny głaz narzutowy. To tzw. Królewski Głaz. Z pięknego Kamienia robimy już autem ostatni przeskok na północ do Pobierowa gdzie jeden dzień odpoczywamy w „plażowych” klimatach. Doprawdy nie wiem jak tak można spędzać wolny czas. Po takim „odpoczynku” kierujemy się do Trzebiatowa skąd robimy kilkunastokilometrowy spływ kajakowy Regą do morza a właściwie portu w Mrzeżynie. Rzeka łatwa i dość przyjemna choć nawiosłowaliśmy się sporo (tempo mieliśmy bardziej sportowe). W drodze powrotnej do domu zatrzymujemy się jeszcze nad jeziorem Miedwie a potem w Lubrzy (okolice Świebodzina). Tu na rowerach przejeżdżamy krótki ale bardzo ciekawy Szlak Nenufarów wokół jezior Goszcza i Lubie oraz robimy rowerowy wypad do starego klasztoru Cystersów w Gościkowie i bunkrów w Boryszynie. Stąd już wracamy bezpośrednio do domu.
W trakcie naszej podróży autem pokonaliśmy 2021 km. Na rowerach, głównie na terenowych drogach górskich i leśnych przejechaliśmy ok. 150 km. Kilkanaście kilometrów pokonaliśmy kajakiem i tyle też pieszo po górach choć dokładnie trudno mi to zmierzyć. Noce spędzaliśmy głównie na polach namiotowych. Jest jeszcze w Polsce sporo ciekawych miejsc a ta podróż po raz kolejny uzmysłowiła nam w jakim pięknym kraju żyjemy.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FZach-Polska
Wyrypa Beskidzka:
opis może w późniejszej przyszłości...
https://www.facebook.com/WyrypaBeskidzka?fref=ts
PODLESICE: wspinanie
No i się wybraliśmy. Naszą ,,mocną trójkę” najlepiej podsumowuje rozmowa przeprowadzona rano w samochodzie:
- K: To mój drugi raz w skałach będzie.
- S: Mój już trzeci, a twój Asia ?
- A: Nooo… też tak jakby trzeci.
Zważając na powyższe nie dziwi, że zaczęliśmy nasz wyjazd od Turni Motocyklistów i dróg: Sen na Jawie i Brzęczenie Komara (wycen nie podaję, bo mi głupio po przeczytaniu opisu wspinaczki we Francji :) …. ).
Po tej rozgrzewce udaliśmy się pod Skałę Aptekę. Pod ścianą pustki, w końcu to środek tygodnia (niech żyją studenckie wakacje !!! szkoda tylko, że ostatnie w życiu). Chłopcy uznali, że pora na coś cięższego i zawalczyli z Prozakiem Życia (VI), ja nawet nie musiałam wstawać z koca, a Prozak i tak wygrał. Więc skoro drogi szóstkowe jeszcze nie są dla nas, to trzeba próbować z piątkami. Tym razem wstałam z koca i wybrałam Anakolut (V), po namyśle zmieniłam drogę na Lewy Filarek (III), ale po wpince i kolejnym namyśle wróciłam na Anakolut, wyszło coś mojego, ale przynajmniej nie siedziałam na kocu. Sebastian z Kamilem zrobili Fizyka (IV+), a ja w tym czasie zdobyłam szczyt skały ścieżką od tyłu (fajny widok z góry). Potem podjęłam próbę przejścia Filaru Apteki (nie wyszło, mam za krótkie ręce, serio ! zabrakło 10cm - wiem bo patrzałam jak szedł Kamil i chwytał dokładnie to co ja bardzo chciałam dosięgnąć). Zrobiło się już późno więc przeszliśmy na ścianę północną z postanowieniem wejścia na W Zasadzie Nie Groźną (V+), po ,,obgadaniu” sprawy uznaliśmy, że może nie starczyć liny, no i nie mamy oznaczonej połowy … (drugi problem szybko rozwiązaliśmy, pierwszym postanowiliśmy się nie martwić - zawsze można zjechać na dwa razy, tak jak ,,ten pan obok”). Sebastian skończył trochę przed końcem i zjechał bardzo niezadowolony. Kamilowi udało się wejść wyżej, ale nie dość, że lina już się kończyła to jeszcze zabrakło mu ekspresów (a wziął wszystkie jakie ze sobą mieliśmy). My uznaliśmy, że Kamil ma drogę zaliczoną, bo pozostała mu jedna prosta wpinka do końca. Już na zakończenie ja zrobiłam Cześć i Dziękuję Za Ryby (IV+), bardzo przyjemna droga, mimo, że zakończyłam na pierwszym zjeździe (nie żeby mi się nie chciało, ale i tak nie było tyle ekspresów, żeby iść dalej).
Może i w porównaniu z klubowymi łojantami wyniki naszej trójcy nie są imponujące, ale patrząc na to od naszej strony to:
- Był to nasz pierwszy samodzielny wyjazd.
- Podczas wyjazdu mieliśmy progres z dróg o wycenie III, na drogi IV+ i V+.
- Trzech z trzech uczestników pobiło swoje życiowe rekordy !!!
Zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FPodlesice%20Apteka
AUSTRIA: Totes Gebirge - spacery
Podczas moich dłuuugich tegorocznych wakacji (zasłużonych czy nie...)poza MTB, bieganiem, zumbą i kursem prowadzenia samochodów elektrycznych ;) w okolicach Wels we wcześniejszym okresie w ostatni weekend postanowiłam w końcu wdrożyć w życie mój plan przygotowania się do samotnych wypraw skiturowych(!)- poprzez rozeznanie odpowiednich terenów latem. Padło więc na Totes Gebirge. W piątek testuję niezwykle urokliwe okolice Traunstein, by w sobotę przenieść się nieznacznie w okolice Offensee. Tam badam teren wokół Rinnerkogel oraz Weißhorn. Całkiem tanio i przyjemnie nocuję w Rinnerhutte. Na koniec zwiedzam polecane mi Traunkirchen. Wszystkie odwiedzone miejsca w mojej ocenie godne polecenia w każdym sezonie.
zdjęcia https://www.dropbox.com/sh/ce6j010r4aw66px/AADaPpr4s0qncknEkJLlRImpa#/
FRANCJA: Alpy Delfinatu - wspinanie
Przygotowania do wyjazdu:
Damian – 100 dni za biurkiem
40 dni w łóżku z powodu kontuzji kolana
Kasia – 149 dni za biurkiem
28 dni w łóżku z powodu zapalenia oskrzeli
Karol – 135 dni za biurkiem
20 dni w łóżku... bo mógł
Ola – 800 kilometrów przebiegniętych od początku roku
nie licząc skiturów, pływania, jaskiń, zumby, jazdy na rowerze...
Audi A6 – 2,7 TDI
…które nie dojechało do Francji
Do wyjazdu w Alpy przygotowywaliśmy się od początku roku. Brak formy wymaga ogromnej samodyscypliny, ale nie poddawaliśmy się wszechobecnej modzie na aktywne spędzanie czasu. Do pracy tylko samochodem, po pracy tylko komputer a niedziela oczywiście na rodzinnym obiedzie. Było ciężko, ale nie sztuką jest przecież pojechać w góry kiedy jest się w dobrej w formie, tak jak nie jest wyczynem iść dalej, gdy człowiek wciąż może oddychać. My postanowiliśmy pojechać w Alpy, aby pokonać siebie, udowodnić wyższość umysłu nad ciałem i rzucić wyzwanie niemożliwemu.
Po przemyśleniu zaprosiliśmy jeszcze Olę, żeby choć jedna osoba była w stanie dojść do schroniska i wezwać pomoc. Na cel wyjazdu wybraliśmy Alpy Francuskie – okolice Grenoble. Jest to najdalej wysunięty na południe region alpejski, który w związku z tym daje nam największą „gwarancję” dobrej pogody. Trzeba jednak przyznać, że znajduje się on też nieco dalej od Polski. Są dwie możliwości dostania się na miejsce: samochód lub samolot + wynajęcie auta. Obie nie są idealne pod względem czasu i kosztów dojazdu. Wybraliśmy dojazd samochodem w wersji luks, czyli wynajęcie Audi A6.
Tu nastąpi krótka dygresja na temat ywpożyczania samochodów na wyjazdy wakacyjne. Otóż jest to bardzo dobry pomysł, ponieważ często auto, którym dojeżdżamy codziennie do pracy i na zakupy nie nadaje się na wyjazd z ekipą w góry. Należy jednak pamiętać, że wypożyczalnie na polskim rynku mają wiele ukrytych kosztów, o których nie informują otwarcie na stronach internetowych. Cieszą się mimo to dużą popularnością, więc o wypożyczeniu samochodu należy pomyśleć też z odpowiednim wyprzedzeniem. Ostatnia sprawa zaś, to warto podpytać znajomych i skorzystać z usług sprawdzonej firmy... Nasze Audi A6, wynajęte w bardzo przyzwoitej cenie, w dniu wyjazdu pojechało na myjnie samochodową i jak nas poinformowano już nigdy stamtąd nie wróciło. Korzystając z okazji apelujemy do wszystkich, aby zwrócili uwagę na uwiezione w którejś z myjni czarne Audi. To ważne, bo najprawdopodobniej w jego wnętrzu wciąż znajduje się kierowca, z którym kontakt urwał się 11 lipca.
Kończąc dygresję o wypożyczalniach dodam, że ostatecznie pojechaliśmy autem Damiana, które jest dostatecznie duże, by pomieścić 4 osoby z bagażami i nie zgubić się pomiędzy szczotkami. Na wszelki wypadek nie myliśmy go przed wyruszeniem w trasę. Dwadzieścia cztery godziny później, po wielu przygodach i źle zinterpretowanych komunikatach GPSa dotarliśmy do miejscowości La Berarde. Jest to lokalizacja godna polecenia każdemu, kto wybiera się pod namiot. Miasteczko otwiera się na wiosnę i zamyka jesienią. W ciągu zimy kręta droga wiodąca na wysokość 1700 m przestaje być przejezdna. W okresie letnich wakacji, jest ono jednak w pełni dostępne dla turystów oferując sympatyczny i niedrogi camping otoczony szczytami. Nie musimy chyba dodawać, że podejście pod ścianę, gdy startuje z 1700, to krótsze podejście.
Przyjeżdżamy w deszczu. Pierwszego dnia pogoda jeszcze nie jest pewna, więc Damian zabiera Kasię i Olę na najprostszy wielowyciąg na Tete de la Maye. Podejście od kempingu pod drogę, która ma 13 wyciągów zajmuje jakieś 20 minut. W razie niepogody można znaleźć w okolicy zupełnie standardowe drogi sportowe. Wielowyciągi także oferują zróżnicowany poziom trudności. Karol, jako najtwardszy członek zespołu, postanawia jeszcze ten jeden dzień przespać, by być lepiej przygotowanym na mierzenie się z samym sobą na trudniejszych trasach.
Dnia drugiego budzimy się w niebie. Ponieważ po otwarciu namiotu widać tylko białe obłoczki, a w zasadzie to sam namiot się w takiej chmurce znajduje, postanawiam spać do oporu i wyruszyć w trasę dopiero po spokojnym poranku. Damian i Karol robią tego dnia podejście pod Dibonę. Ola i Kasia wybierają się na spacer Doliną Bonpierre. Dobry wybór na początek w obu przypadkach. Podejście do schroniska pod Diboną (2700 m) jest ze względu na nastromienie i deniwelację jednym z bardziej kondycyjnych „spacerów”, jakie sobie można zafundować. Bonpierre natomiast jest jedną z bardziej urokliwych dolinek, którymi można się przejść bez większego wysiłku i podchodzenia.
Karol i Damian śpią pod Diboną. Kulturalnie, w jednej z ogrodzonych kamiennym murkiem miejscówek przygotowanych oficjalnie dla wspinaczy, którzy zdecydują się nocować pod ścianą. Wstają najwcześniej – tym razem są dostatecznie wysoko, by niebo nad ranem znajdowało się pod nimi – i jako pierwszy zespół wbijają się w ścianę. Droga na Dibonie, którą robią jest obowiązkowym punktem dla każdego wspinacza, który przyjedzie w ten region. Sama ściana Dibony jest pocztówkowo piękna, a widok ze szczytu wręcz nierealny. Gdyby tylko nie była taka długa...
Ola i Kasia tego samego dnia wybierają się do bardzo malowniczej Doliny des Etages. Po miłym czterogodzinnym spacerze rozpoczynają podejście do schroniska Soreiller, by dołączyć do chłopaków (wspomniane już 2700 m). Ola po drodze robi zdjęcia, je suszone morele, wysyła sms-y, gra w gry na komórce. Kasia pokonuje samą siebie.
Spotykamy się szczęśliwie przy schonisku i schodzimy wszyscy razem. Na zejściu Karol pokonuje siebie.
Następnego dnia pogoda jest już bezdyskusyjnie rewelacyjna. Słońce nie daje żyć, ale za to ani jeden zabłąkany obłoczek nie grozi pokrzyżowaniem nam planów. Postanawiamy, że będzie to dzień restowy. Kasia dla rozruszania zakwasów wybiera się jedynie na krótki spacer pod Szczyt La Berarde (2 h i 800 m deniwelacji). Damian i Karol postanawiają tylko podejść pod następną ścianę przy schronisku La Pilatte (4h i 830 m deniwelacji). Ola ogranicza się do wyjścia pobiegać. Po 20 minutach dogania chłopaków, którzy wyszli dwie godziny wcześniej.
Damian i Karol nocują w schronisku. Głownie z inicjatywy Karola, który jakoś mało entuzjastycznie reaguje na pomysł podejścia od razu pod ścianę i spania na lodowcu. Trzeba przyznać, że schronisko gości głównie wspinaczy i nawet oficjalnie budzi każdy zespół w zależności od zadeklarowanej przez niego trasy. Pechowo nasi wybierają na Les Bans i Couloir Macho (tak, dobrze zgadujecie, że polskie tłumaczenie będzie brzmiało: Kuluar Macho), a to oznacza wyjście o 2:00 nad ranem. Dzielnie zdobywają szczyt (3600 m) korzystając ze świeżo nabytych umiejętności wspinania zimowego. Przechodzą granią szczytową, która jest tak krucha, że ciężko znaleźć odpowiednie słowa - nawet w obfitującej w przekleństwa polszczyźnie - i wracają lodowcem do schroniska.
Ola i Kasia umawiają się z chłopakami pod schroniskiem na 15:00. Przychodzą przed czasem, a dopiero o 16-ej udaje im się wypatrzyć zespół, który wciąż jest w ścianie. Obsługa schroniska budzi wspinaczy tak wcześnie, bo popołudniu i przy pełnym słońcu, chodzenie po lodowcu staje się mniej bezpieczne. Nasi jednak mięccy nie są. Co to za sztuka zrobić drogę kiedy ma się kondyncję, umiejętność i zapas sił? Być twardym i zrobić kuluar Macho bez tego wszystkiego, to dopiero jest wyczyn. Damian schodzi z dziewczynami i udaje im się dotrzeć do kampingu przed nocą. Karol postanawia się nacieszyć jeszcze trochę swoim rekordem wysokości, a także – jak piszą Francuzi w przewodnikach – „poczuć bycie w górach”. Dlatego zostaje w schronisku i schodzi następnego dnia.
Kolejny dzień, jest najcieplejszym dniem całego tygodnia. Co niestety nie cieszy aż tak bardzo, zważywszy jak ciepłe były poprzednie. Damian, Ola i Kasia wybierają się na wycieczkę do Temple Ecrins. Jest to sympatyczne schronisko położone na 2400, ale trasę można przedłużyć do 2800 podchodząc sobie ścieżką do granicy lodowca. Miejsce słynie z wyjątkowo ładnych kwiatów, ale widoki - dla nas amatorów – robią znacznie większe wrażenie niż roślinki.
Mała dygresja o turystyce we Francuskich Alpach. Zasadniczo nie widuje się tu turystów z plecaczkami. Turystów bez plecaczków ale w klapkach lub szpilkach nie ma w ogóle. 80% napotkanych osób to wspinacze robiący podejście pod drogę albo ludzie z linami, którzy planują przynajmniej przejść się lodowcem. Oznacza to, że pomimo idealnej pogody, w miejscach, gdzie nie ma popularnych dróg wspinaczkowych nie spotkamy prawie nikogo.
Koniec dygresji i nasz ostatni dzień we Francji. Rano Karol, Damian i Ola wybierają się na drogę wspinaczkową położoną tuż obok wodospadu, której największą zaletą są: 10 minut podejścią pod drogę i zjazdy. Kasia w tym czasie robi sobie spacer do Vallon de la Lavey. Ze względu na wczesną godzinę przez pierwsze trzy godziny nie spotyka nikogo, ale wracjąc widzi nawet – po raz pierwszy w tych górach – ludzi w addidasach. Czuć, że to sobota. Pogoda ze swoim idealnym wyczuciem czasu czeka aż wrócimy na kamping i dopiero wtedy żegna nas deszczem.
Przed wyjazdem próbujemy jeszcze tradyjnych francuskich potraw w miejscowej restauracji i wyruszamy w dwudziestogodzinną podróż pełną rozmów, o życiu, śmierci i dentystach.
Pomimo braku formy udało nam się zrealizować wszystkie zamierzone cele,
bo chcieć to móc,
a czasem to po prostu nie mieć wyboru.
zdjecia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FFrancja%3A%20Alpy%20Delfinatu
zdjęcia II /ola/: https://www.dropbox.com/sh/ivamhb9kcsw9yc5/AAB6VwzCDhOInisOaL-Hv4Jma
Tatry Zach. – biwak w Nadkotlinach
Ten wyjazd był zaplanowany już dawno temu i pierwotnie w akcji miało uczestniczyć 6 osób, jednak z powodów ,,życiowych” ostały się tylko trzy. Mimo wszystko kierownik (Mateusz) nie zdecydował się (na szczęście) na odwołanie biwaku.
Wyruszyliśmy w sobotę rano koło godziny 10 z parkingu przed Doliną Małej Łąki, jedni szli szybciej, a ja wolniej, ale koniec końców wszyscy dotarliśmy pod otwór Jaskini Wielkiej Śnieżnej, gdzie zdążyliśmy zobaczyć wskakujących do dziury grotołazów z Krakowa, mieliśmy się z nimi spotkać później w jaskini. Od tego miejsca już trzymaliśmy się razem, by około godziny 14 znaleźć się pod otworem jaskini Nadkotlinami, a o 15 zacząć akcję. W czasie przebierania dołączyli do nas Tadek, Damian i Artur by zostawić plecaki i pójść dalej do otworu jaskini Litworowej. Z nimi też jeszcze mieliśmy się spotkać podczas tego wypadu.
Na szczęście dla naszej trójki (która nie była szóstką), Mateusz dogadał się z Speleoklubem Tatrzańskim, że w zamian za pomoc w deporęczowaniu ich lin wiszących w jaskini będziemy mogli z nich skorzystać. Z tego powodu przejście przez jaskinię poszło nam dość sprawnie aż do Obejścia Gliwickiego i dolnej części Setki. Dalej już musieliśmy sobie radzić sami - według szkicu technicznego mieliśmy przed sobą jeszcze trzy studnie, jednak zarówno jaskinia jak i opis jaskini udowodniły nam, że jesteśmy w błędzie i studnie są cztery. Musieliśmy obrabować z jednej liny wór przygotowany na zaporęczownie partii za Suchym Biwakiem, którymi miała przejść druga ekipa z naszego klubu -w celu dokonania trawersu ( tym co zrobimy z brakującą liną postanowiliśmy się ewentualnie pomartwić później). Na Suchym Biwaku byliśmy o godzinie 19, stąd Mateusz pobiegł poręczować odcinki dla Tadka, Damiana i Artura (i nie musiał się martwić brakiem lin, ponieważ częściowo studnie są tam zaporęczowane ,,jakimiś” linami), pozostała dwójka po prostu poszła, by spotkać wracającego z udanej misji Mateusza. Rozłożenie biwaku (testowanie nowego namiotu) poszło sprawnie. Kolacja i spanie. Koło naszego biwaku przewinął się zarówno klub z Krakowa jak i reszta Nockowiczów.
Wstaliśmy o godzinie 7, a o 8 byliśmy już gotowi do drogi powrotnej. Ja szłam przodem, a chłopaki z tyłu deporęczowali. Powyżej mokrej 40-stki spotkaliśmy trójkę grotołazów z Speleoklubu Tatrzańskiego, którzy przyszli nam z pomocą, był to najodpowiedniejszy moment, bo właśnie stosunek worów na osobę zaczął przekraczać 1. Również od tego miejsca wyjście zaczęło mi się dłużyć i mimo (pożyczonego) pantina na nodze odczuwałam coraz większe zmęczenie, ale przebłyski światła z powierzchni dodały mi sił. Chwilę później ostatni z naszej trójki wyszedł z jaskini, przebraliśmy się i popędziliśmy do auta.
Tatry Zach. - jaskinie Wlk. Litworowa - Nad Kotliny, trawers otworów
Dokonaliśmy trawersu jaskiniowego w systemie Wielkiej Śnieżnej od jaskini Wielkiej Litworowej do jaskini Nad Kotlinami. Akcja trudna. Całkowity czas przejścia – 18 godzin.
Tu szczegóły dla zainteresowanych:
Jaskinia Nad Kotlinami była zaporęczowana przez zakopiańczyków oraz częściowo przez naszych kolegów z klubu (Mateusz Golicz, Asia Przymus oraz Miw). Grupa Mateusza i nasza działała w tym samym czasie. Oni weszli otworem Nad Kotlin (ich celem był biwak w jaskini, zaporęczownie nam odcinaka Suchy Biwak - II Biwak i zreporęczowanie Kotlin po naszym przejściu) a my po zostawieniu plecaków poszliśmy na drugą stronę góry, do otworu Litworki. Tu już sami poręczujemy jaskinię do Starego Dna. Najgorsze było w partiach połączeniowych Litworki z Śnieżną. W Błękitnej Lagunie było wody więcej niż zwykle więc przy czołganiu tym niskim korytarzykiem solidnie się moczymy. Tadka nawet trochę podtopiło (miał kask i w decydującym momencie nie potrafił podnieść głowy) ale Artur szybko mu pomógł. Po tym odcinku wszystkich nas telepało z zimna, wysiłku i wrażeń. Następnie bardzo uciążliwe przedzieranie się przez dalsze zaciski i ciasnoty, często w wodzie. Newralgiczny był zacisk przed pionową szczeliną (teraz jest tam lina), który tym razem jakoś pokonaliśmy (Tadek wykorzystał z góry założoną taktykę przejścia). Szczęśliwi docieramy do Komina Ekstazy. Trzeba przyznać, że partie połączeniowe są niewygodne a to, że w miarę płynnie nam poszły to dlatego, że tam niejednokrotnie byliśmy przed laty. Dalsza droga wydała się łatwiejsza. Na Nowym Biwaku (sądzę, że to jedno z najbardziej odosobnionych miejsc w polskich podziemiach) robimy krótką przerwę na posiłek. Po tym brniemy przez Ciągi Przykrości i dalsze niekończące się zjazdy i trawersy. Z radością więc witamy huk wody spadającej do Sali Wiatrów w Śnieżnej. Tym samym kończy się nasza droga w dół. Stąd niemal 700 m pionu w górę. Dodatkowo dochodzi nam reporęczowanie jaskini do Suchego Biwaku (wisiały tu wprawdzie inne liny ale aby obyło się bez niespodzianek nasi koledzy dopręczowali dziurę naszymi linami). Odczuwamy już nie co zmęczenie ale w umówionym przedziale czasowym docieramy do Suchego Biwaku gdzie nasza trójka nockowiczów biwakowała w testowanym przez Mateusza namiocie. Był środek nocy więc nawet się nie widzimy tylko wymieniamy kilka zdań. Po posiłku ruszamy w stronę Kotlin. Zmęczenie, ciężki wór z linami powoduje, że wielkie studnie (zwłaszcza Setka, i Szywała) wydają się nie mieć końca. Powoli jednak zdobywając metr po metrze w 8 godzin od Suchego Biwaku wydostajemy się otworem Nad Kotlin na powierzchnię. Byliśmy poobijani i czuliśmy każdy nawet najmniejszy mięsień. Na szczęście pogoda jest wymarzona. Słońce i ciepełko, tego nam trzeba było. Wkrótce też nadchodzi trójka zakopiańczyków by wspomóc grupę Mateusza przy retransporcie lin z Kotlin. Mile spędzamy czas na sympatycznej pogawędce. Pozdrawiamy! Zakopiańczycy wkrótce znikają w jaskini a my rozpoczynamy zejście. Wracamy przez Kobylarz. Deficyt snu i potworne zmęczenie zmuszają nas do półgodzinnej drzemki na trawie przy szlaku. Dalej zwlekamy się do Kir na Biały Potok gdzie u znajomego bacy znów kładziemy się na trawie i 2 godziny śpimy by jeszcze tego samego dnia bezpiecznie wrócić autem do domu.
Tu rozkład czasowy akcji liczony od wejścia: otw. Wlk. Litworowej – Magiel: 2 h, Nowy Biwak: 5.30 h, II Biwak: 8.30 h, Suchy Biwak: 10 h, otw. Nad Kotlin 18 h.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FLitworowa-Kotliny
Tatry - zajęcia kanonigowe PZA
Wzięliśmy udział w warsztatach kanoningowych pod patronatem PZA. Najpierw trochę teorii w centrali TOPR w Zakopanem. W pierwszy, bardzo deszczowy dzień wzięliśmy udział w wykładzie na temat zagadnień związanych głównie z problematyką wodną podczas uprawiania kanonigu. Potem pojechaliśmy nad rzekę Białkę (w miejscu gdzie uchodzi do niej Jaworowy Potok). Jednak po całonocnych i wciąż trwających opadach rzeka rwała wściekłym nurtem z którym mógł by się jedynie mierzyć szaleniec. Nasza kadra z TOPRu stwierdziła więc, że warunki są zbyt niebezpieczne. Pojechaliśmy więc na Łysą Polanę gdzie mieliśmy zakwaterowanie w dawnej strażnicy WOPu a następnie nad Wodogrzmoty Mickiewicza gdzie miały się odbyć zajęcia linowe. Tu też nie ma złudzeń. Biała kipiel waliła całym kanionem tak, że skały „drżały”. Udaliśmy się więc na bazę gdzie odbyło się kolejne szkolenie teoretyczne a potem integracja przy ognisku. Przestało padać.
Drugi dzień to wspaniała pogoda. Udajemy się z rana znów w to samo miejsce na Białce. Wody opadły znacząco choć wiele brakowało do normalnego stanu. Już ubrani w pianki ćwiczymy w rzece pływanie pasywne i aktywne (trawersy, wejście w nurt, zachowanie się w cofce, wyjście z cofki). Ćwiczyliśmy także różne sposoby wydostania się z nurtu, skoki oraz podstawowe sposoby pomocy przy zastosowaniu rzutki. Nasza kadra perfekcyjnie poprowadziła zajęcia oraz świetnie zaasekurowała (wiele razy aktywnie) odcinek rzeki, na którym ćwiczyliśmy. Mieliśmy okazję przekonać się namacalnie jak trudne jest zmaganie się z zmienną naturą rwącej rzeki, kilka razy zachłysnęliśmy się wodą. Ogólnie w tego typu sporcie ważne jest przede wszystkim doświadczenie no i krzepa. Wielkie podziękowania dla kadry za profesjonalne przeprowadzenie zajęć.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FKanoningPZA
Filmik klubowy - https://vimeo.com/100883166
Filmik (autor: Tomasz Utkowski): https://www.youtube.com/watch?v=khc4IGnciiA
Beskid Śl. - MTB
Start z zapory w Wiśle Czarne. Podjazd do Stecówki a następnie ciekawym, grzbietowym szlakiem na Karolówkę. Później ostre podejście do schroniska pod Przysłopem. Tu odpoczynek a potem długi zjazd do auta z objazdem jeziora. Wycieczkę urozmaicił chwilowy deszcz a i tak była straszna duchota. Fatalny dojazd autem do domu (prawie 3 godziny)
Beskid Śl. - wyjście na Magurę
Wejście na Magurę z Szczyrku a potem do schroniska pod Klimczokiem. Pogoda dobra. Szczyt Magury po ostatnich huraganach "wyczyszczony" z drzew.
Jura - Podlesice -wspinanie
Jedziemy bez planu na konkretny rejon, przypadkiem wybieramy Bibliotekę w Podlesicach. Jak się okazało na podobny pomysł wpadła połowa Warszawy - tłok i kolejki prawie jak w cudownych Rzędkach. Mimo upału udało się zrobić: Przez dziuplę (VI+) - mimo złego obicia bardzo fajna, Pan delikatesik (VI+) - crux przy pierwszej wpince, O kant dupy (VI.3+/4) - bulderowa, nieco parametryczna, Na przełaj(VI.1) - wyślizgany klasyk, Mania wspinania(V+). Z pewnością jest na tej skałce jeszcze wiele ciekawych dróg do zrobienia!
Klubowy spływ kajakowy Grabią i Widawką
Tym razem na spływ obraliśmy rzeki Grabia i Widawka (dopływ Warty) w woj. łódzkim. Spływ rozpoczęliśmy z Marzenina. Rzeka piękna i ciekawa. Kilka przenosek i przeszkód wodnych. Ponadto zmoczył nas krótki ale dość intensywny deszcz. Kilka osób zmoczyło się tradycyjnie w rzece. Biwak wypadł w uroczym miejscu u zbiegu Grabii i Widawki. W drugi dzień spokojniejszy spływ Widawką choć również były niespodzianki. Słońce tym razem odważniej świeciło. Dość szybko wpływamy na wody Warty i po krótkim rejsie "katamaranem" (wszystkie kajaki złączyliśmy w jedną jednostkę) dotarliśmy do Pstrokoni gdzie zakończyliśmy jubileuszowy dziesiąty, klubowy spływ kajakowy.
Tatry Słowackie - Rysy
Szybki spacer na szczyt Rysów od słowackiej strony. W Tatrach wietrzenie i pochmurnie. Momentami przebłyski błękitnego nieba i słońca. Na trasie częściowo jeszcze warunki zimowe.
Bytom - 7 Bytomski Rodzinny Rajd Rowerowy
7 już edycja (nasza pierwsza) Bytomskiego Rodzinnego Rajdu Rowerowego, którego trasa prowadzi wokół Bytomia. Był to dla nas eksperyment czy nasz syn wytrzyma dłuższą trasę w foteliku rowerowym - trasa liczyć miała ok 35km (dla nas miała ponad 40km licząc z dojazdami). Start odbył się o 11:00 z Bytomskiego rynku, niestety przy lekkim deszczu. Na szczęście zaraz po starcie przestało padać i wyszło słońce, także jechało się znacznie lepiej. Po drodze jeszcze dwukrotnie popadało, ale udało się przejechać rajd bez większej ulewy. Sama trasa przebiegała przez takie dzielnice Bytomia jak: Rozbark, Łagiewniki, Szombierki, Bobrek, Karb, Miechowice, Stolarzowice, Sucha Góra, Stroszek, Centrum gdzie metą był park miejski. Po drodze 3 postoje, a na końcu dla wszystkich pyszna grochówka :) Reasumując syn dał radę wysiedzieć w sumie ponad 5 godzin w foteliku (oczywiście z przerwami) choć na 200 metrów przed metą padł i zasnął na siedząco, także na zupę się nie załapał.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2014/Rowery-Bytom
Wysokie Taury- wyjazd skiturowy pt. „With a little help from my friend”
Letnio/zimowy wyjazd skiturowy. Z pomocą Klausa, z którym już w kwietniu br. zdobyłam skiturowo szczyt Großer Priel (2515 m) w Totes Gebirge tym razem spędzam cudowny weekend narciarski w Karyntii w rejonie Mölltalgletscher. Celem pierwszego dnia jest Hoher Sonnblick (3105 m) do którego docieramy od strony przełęczy Fraganter Scharte (2752 m). Drugiego dnia z racji słabszej pogody zjeżdzamy do Schutzhaus Neubau (2175 m) skąd popołudniem robimy krótką turę szklakiem okolicznych ruin po kopalni złota w tym rejonie, by zafundować sobie całkiem niezły zjazd z wysokości w/w przełęczy upatrzonym wcześniej przez mego towarzysza kuluarem. Trzeciego dnia testuję moją kondycję- odprowadzam Klausa (zjazd na nartach + trochę z buta) do doliny Kolm Saigurn, wracam do schroniska i robię turę na Scharecka (3123 m). Po drodze wchodzę na szczyt Nuenerkg.(2827 m), zjeżdżam w stronę przełęczy, by po kolejnym zdobyciu Fraganter Scharte znów zjechać, wejść na szczyt Schareka, zjechać, wrócić na przełęcz i pięknie poprowadzoną oraz nową dla mnie trasą przybyć do schroniska. Ostatni dzień poświęcam na turystykę pieszą po terenie lodowca, by popołudniem zjechać ostatni raz na nartach do Kolm Saigurn i rozpocząć proces odzyskiwania mojego samochodu porzuconego po zupełnie innej stronie gór.
Zdjęcia z wyjazdu pod poniższym linkiem:
https://www.dropbox.com/sh/h0449fvczkx2k7k/AADfFkoBEmgIH7Mhnk88uYK_a
Bieszczady - pięć minut na połoninie
770 km, 16 h w podróży, 3 dni na miejscu, 2 noce w samochodzie i 5 minut na połoninie... Cóż, kryterium rozsądku nie było decydujące przy wyborze destynacji. Najważniejsze, że dawno tak nie wypoczęliśmy, a od samego patrzenia na tę zieloność robi się lepiej. Baza w Ustrzykach Górnych. Czwartek dochodzimy do siebie po trudach podróży, w piątek (w który początkowo planowaliśmy zrobić jakąś miłą trasę) niestety leje do południa, więc ostatecznie wychodzimy tylko na parogodzinny spacer po okolicy. Co też okazało się dobre, bo mogliśmy na spokojnie "oswoić" Zosię z nosidełkiem turystycznym, z którym wcześniej nie miała do czynienia. Sobota to przelotne deszcze i perspektywa wieczornego powrotu. Postanawiamy więc przejść się na Połoninę Caryńską od strony Ustrzyk - pierwsze samodzielne wyjście w góry w nowym składzie. Nie robiliśmy sobie dużych nadziei. Ja wzięłam na siebie jedno najukochańsze 10 kg, Wojtek drugie 15 i tak pomaszerowaliśmy. Poszło tak sprawnie, że nim się obejrzeliśmy byliśmy przy górnej granicy lasu. Zosia już kawałek wcześniej ostatecznie wyszła z nosidła i poszła sama. Dotarliśmy do grani. Dla tych widoków, wiatru, trawy, uśmiechów.. warto było tam przyjść. Radość niestety nie trwała długo, ledwie się rozłożyliśmy zaczął padać deszcz i zadecydowaliśmy odwrót. Schodziliśmy niespiesznie, tempem dwuletnich nóżek. Mimo naszych nagabywań, że może na ręce albo chwilę odpocząć, Zosia całą drogę przeszła sama. Zrobiło to na nas duże wrażenie. Jest nadzieja :) Nocny powrót z końca świata to specyficzne przeżycie - czarno z przodu, czarno z tyłu, z boku czarno i jeszcze mgła. Praktycznie od Ustrzyk do DK 19 na Duklę. Lepsza droga to już inny świat. Niestety nasz przejazd został okupiony niezliczoną ilością rozjechanych myszy, żab i ropuch (pierwszy raz widziałam "łażące" ropuchy, kurcze, bardzo charakterystyczne - one nie skaczą tylko łażą!). Szczęściem rodzina lisów i zając obeszli się bez szwanku a i nam nie trafiła się grubsza zwierzyna. Uświadomiło mi to dosadniej jak bogatą i różnorodną krainą są jeszcze Bieszczady.
Jura - wspinanie w dol. Prądnika
Od rana, Ja, Karol i Mateusz wspinamy na stosunkowo świeżo obitej Skale Nad Potokiem w Sułoszowej. Skałka znajduje się w okolicach Zamku w Pieskowej Skale. Zaletą/Wadą tej miejscówki jest bezpośrednie sąsiedztwo drogi. Skała proponuje niespełna 30 dróg o trudnościach III (trad), poprzez obite V do VI.3+/VI.4. Popołudniu dojeżdżają Ania ze Sławkiem i kundlem:) Skała godna polecenia na wyjazd z dzieckiem.
Jura - kursowy wyjazd wspinaczkowy na górę Birów
Pod okiem Tomka nasi kursanci wspinali drogi na własnej protekcji oraz uczyli się zakładać stanowiska. Przy okazji powspinaliśmy kilka kursowych dróg. Na wędkę próbuję jeszcze 6.2+ z kiepskim efektem. Późnym popołudniem z Birowa wypłoszył nasz deszcz.
Jura pd. - rajd pieszy
To był trzeci taki rajd dla młodzieży w ramach hartowania ducha i ciała. Tym razem trasa wiodła z Tomaszowic przez wąwóz Poddkalański a dalej dolina Kluczwody - Wierzchowie (jaskinia Mamutowa) - dolina Bolechowicka - dolina Kobylańska - dolina Będkowska (jaskinia Łabajowa i biwak w okolicy jaskini). Dalej szliśmy do Ojcowskiego Parku Narodowego do doliny Sąspówki (przejście na przełaj, zejście dość stromym zboczem) - dolina Prądnika przy Pieskowej Skale - Sułoszowa (przejście przez pola pokrzyw na przełaj do szlaku) - peryferie Olkusza - rezerwat Pazurek (biwak w pobliżu jaskini Omszała Studnia) - Stołowa Góra - Bydlin. Ponad 60 km ciekawego szlaku. Biwaki odbywały się przy ognisku pod gołym niebem. Wszyscy spisali się dzielnie.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FRajd
Jura - wspinanie w Smoleniu
Wyjazd miał być nieco liczniejszy lecz pogoda niektórych skutecznie zniechęciła od aktywności na świeżym powietrzu. Wspinaliśmy się na skałach Zegarowych, które zdecydowanie są godne polecania(długie, nie wyślizgane drogi). Ze względu na niesprzyjające warunki rozpaliliśmy ognisko które pozwoliło nieco się ogrzać po zrobieniu kilku ładnych dróg min. Wczasowicz(VI-), Pierwsza Lewa (VI.1+), Relaks z wędką(VI.1), Laskowik(VI+).
Jura płd. - rowerami przez dolinki krakowskie
Na MTB z Wierzchowia przez dol. Bolechowicką, wąwóz Podskalański, dol. Kluczwody. Potem autem podjeżdżamy do Jaroszowca skąd już sam jadę rowerem szlakiem do Bydlina przez fajną okolicę. Z Bydlina autem wracamy na Nowy Bytom na podsumowanie wspinaczkowych mistrzostw Rudy Śląskiej.
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna - Partie Wrocławskie
Do otworu Śnieżnej trzeba przechodzić przez wykop w śniegu. Grupa kursowa (Mateusz z Łukaszem i Sebastianem) dociera do Suchego Biwaku. Reszta ekipy udaje się w Partie Wrocławskie gdzie pokonując Białe Kaskady osiągamy salkę pod Czarnym Kominem. Ciągi te to strome pochylnie i kominy kontynuujące się w górę powyżej otworu Śnieżnej, którymi spada woda (wiszą tu stare, często bardzo zniszczone liny). Z góry leje niezły wodospad więc z tego miejsca wracamy w dół a potem w górę w stronę otworu. W Wielkiej Studni dość dużo wody. Około drugiej w nocy wszyscy są na powierzchni. W nagrodę czekała piękna tatrzańska noc.
Tak akcję widział Sebastian:
Po długich ustaleniach terminu i godziny wyjazdu, wyruszyliśmy w końcu ze Śląska w sobotę ok. godz. 06.30 w składzie ja, Łukasz, Mateusz i Michał. Po dotarciu na parking przy wylocie doliny Małej Łąki i podziale 400m lin, 34 karabinków niezakręcanych i 4 worów ruszyliśmy w drogę. Po drodze za progiem Wyżniej Świstówki trafiliśmy na kontrolę strażnika z TPN-u (pierwszą w karierze instruktorskiej Mateusza). Po odnalezieniu otworu i dość długotrwałym worowaniu lin, akurat w czasie gdy dołączała już do nas druga nockową grupa z znajomymi z Krakowa, ruszyliśmy w dół Śnieżnej. Całość zaporęczowaliśmy razem z Łukaszem z wyłączeniem Konia za wodociągiem, który już był ładnie zaporęczowany. Po dotarciu na Suchy Biwak, podelektowaniu się truskawkami doniesionymi przez Mateusza, spotkaniu z drugą ekipą, oficjalnej sesji zdjęciowej Łukasza z Prezesem, już bez Michała, który ryszył w stronę partii wrocławskich z resztą, ruszyliśmy ku górze. Odwrót był dość szybki, bo nie musieliśmy deporęczować i nawet przyjemny z wyjątkiem Wielkiej Studni, gdzie nas trochę przemoczyło i Rury, gdzie znowu dość mocno schłodziło. Wychłodzeni (bynajmniej w moim przypadku) z zmrożonymi palcami, zastaliśmy jeszcze zachodzące słońce. Po dojściu w świetle czołówek i gwiazd do samochodu przed dojazdem na kwaterę, odwiedziliśmy jeszcze centrum Zakopanego w celu zakupów w sklepie całodobowym, który zamknęli nam o północy, z powodu niedzielnego święta. Skończyło się zatem na spontanicznym kebabie po drugiej stronie ulicy.
Na drugi dzień, żeby nie marnować niedzieli w Zakopanem, wybór padł na Rusinową Polanę. W czasie gdy Mateusz i Michał ruszyli w kierunku Wołoszyna, ja i Łukasz weszliśmy na Gęsia Szyję, pojedliśmy oscypki i poleniliśmy się trochę na słońcu na polanie. Do domu ruszyliśmy ok. 17.30.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2Fsniezna-kurs
X Śląskie Manewry Ratownictwa Jaskiniowego
Już po raz dziesiąty TKTJ zorganizował manewry ratownictwa jaskiniowego, które odbyły się w tarnogórskich sztolniach i pobliskim rejonie. Udział wzięli taternicy, grupy wysokościowe, OSP, PSP (pojawił się nawet zespół z Trójmiasta), ratownictwo medyczne i ratownictwo górnicze KWK „Wujek” Ruch „Śląsk” w liczbie jeden:) W piątek późnym popołudniem spotykamy się wszyscy na bazie w rejonie zwanym „Blachówką” i prowadzimy unifikację, mającą na celu zarówno ujednolicenie systemów ratowniczych, jak i samo przypomnienie sobie ich. W sobotę zostajemy podzieleni na cztery zespoły. Na każdy z nich czeka zadanie, po realizacji którego dochodzi do rotacyjnej zamiany tak, aby każda grupa wykonała i przećwiczyła wszystkie cztery „akcje ratownicze”. Zatem korzystamy z systemów autoratowniczych takich jak: metoda hiszpańska przeciwwaga, metoda bloczka ruchomego , ratowanie z trawersu – odbywające się w sztolni, opuszczanie poszkodowanego z wieży oraz z półki skalnej. W niedzielę łączymy powyższe zadania w jedną całą akcję. W sztolni wyciągnięcie metodą balance poszkodowanej z szybika, wyprowadzenie na powierzchnię, trawers na półce skalnej, a następnie opuszczenie po tyrolce metodą balance. Na manewrach pojawiają się stali bywalcy, co pozwala zauważyć, iż akcje ratownicze wykonujemy szybciej, bezpieczniej i sprawniej. Wymiana doświadczenia z grupami ratowniczymi straży pożarnej i lepsze wspólne zrozumienie pozwala dostrzec, że przyszłość maluje się w jasnych barwach. Osobiście uważam, że każdy taternik powinien znać metody autoratownicze w stopniu zaawansowanym, a metody ratownicze w stopniu pozwalającym pomóc doświadczonym służbom ratowniczym, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie wypadki w jaskiniach i to nie tylko na terenie naszego państwa. Namawiam zatem wszystkich do udziału w ogólnopolskich i śląskich manewrach.
Tatry Zach. - Dolina Kościeliska - szkolenie z pracownikiem TPNu
Odbyło się szkolenie z pracownikiem Tatrzańskiego Parku Narodowego Jaśkiem, kóry poopowiadał nam trochę o historii, działaniu i planach TPNu oraz o otaczającej nas przyrodzie. Szkolenie to jest obowiązkowe dla każdego adepta przystępującego do egzaminu na kartę taternika jaskiniowego.
Kilka zdjęć z "wycieczki" Doliną Kościeliską: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FSzkolenie+TPN
Jura - 38-lecie klubu w Piasecznie
Kolejne fajne spotkanie z całym przekrojem klubowej historii. Oprócz gawęd przy ognisku były wspinaczki na Cydzowniku, tyrolka, wchodzenie po drabince. Odwiedziliśmy również jaskinie Piaskowa i Wielkanocna.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FLecie
Okolice Jaworzna - Sadowa Góra na rowerze
Ciekawa wycieczka rowerowa do starych kamieniołomów dolomitowych na Sadowej Górze oraz zbiornika wodnego (też w starym kamieniołomie).
CZECHY: XXV Spotkanie Weteranów Taternictwa Jaskiniowego
Jak zwykle co roku Jurek Ganszer z SBB zorganizował spotkanie tzw. weteranów taternictwa jaskiniowego. Tym razem w ramach tego spotkania poszliśmy do bardzo ciekawej jaskini Knehyńskiej w Beskidzie Śląsko - Morawskim. Wg naszych czeskich kolegów jaskinia ma 70 m głębokości i 300 m długości. Najpierw schodziliśmy po drabinkach a potem zjazd około 10 metrową studnią do niższych partii. Do góry wracaliśmy inną drogą. Jaskinia bardzo obszerna. Czesi prowadzą tu badania naukowe (mierzą ruchy skał w jaskini na przestrzeni lat). Po południu gro ekipy udało się do schroniska pod Baranią Górą na huczną zabawę a ja z Teresą do Szczyrku gdzie wieczór spędziliśmy ciekawie przy ognisku w fajnej kompanii też na wesoło.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FWeterani
Wspinaczki w Mirowie
Wspinaczki głównie na "wędkę" na drogach raczej kursowych. Nie obyło się bez lotu wyżej podpisanego. Celem wyjazdu było zapoznanie młodzieży z sprzętem oraz wspinaczką w prawdziwej skale. Pogoda dobra.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FUKSMirow
AUSTRIA: Taury Wysokie - Skitury
W ciągu czterech dni pokonaliśmy ok. 6000 m pionu, z czego około 1000 m piechotą (dojścia do schronisk i betony). W czwartek z samochodu wyszliśmy na Hocharn (3254; krzyż na szczycie zasypany po ramiona). Drugi dzień to najlepsza z całego wyjazdu wycieczka na Hoher Sonnblick (3106). Ze szczytu zjechaliśmy tzw. Scheißhäuslrinne na północnej ścianie. Był to jeden z najlepszych zjazdów jakie mi się w życiu trafiły - kuluar o różnicy poziomów 1100 m, nachylony przez pierwsze 300 m pod kątem ok. 50 stopni. Na ten zjazd nie zdecydowalibyśmy się gdyby nie koledzy z Czech, którzy podeszli trasą zjazdu i ocenili śnieg (pozdrawiamy!). Ponadto, jeden z Czechów rozpoczął z przytupem tj. skokiem na wspomniane 50-stopniowe zbocze z około czterometrowej wysokości nawisu. Zniósł to całkiem dobrze, co upewniło nas o stabilności lawinowej zastanych tego dnia okoliczności przyrody. My, amatorzy, zeszliśmy jednak piechotą z czekanami. Duży stres, prawdę mówiąc preferowałem skok, ale wiązania TLT lubią się wypinać w takich sytuacjach - i szukaj potem narty 1 km niżej... Po pysznym zjeździe i posileniu się kanapkami z pstrągiem z Aldiego w roli głównej, tego samego dnia przemieściliśmy się o 100 km i podeszliśmy piechotą do Johannishutte (2121). To miejsce, stanowiące bazę wypadową na szczyt Grossvenediger, jest dużo bardziej zatłoczone niż dolina Rauris. Z piątku na sobotę nie było nawet tak źle, ale w kolejną noc nastąpił najazd Germanów i gospodyni umieściła nas w kanciapie ok. 4 m2 (Germanie mieli rezerwację, a my nie). Mimo wszystko, wyszło nam to na dobre, bo w ten sposób znaleźliśmy się w najspokojniejszym miejscu w całej chacie. W sobotę w terenie spędziliśmy zaledwie pół dnia. Potrzebowaliśmy nieco odpoczynku, a ponadto na zewnątrz dokuczało zimno i silny wiatr. Podeszliśmy tylko do Defreggerhausu (2964, w zimie zamknięty) i zjechaliśmy stamtąd przyjemnie z powrotem do bazy. Długie popołudnie upłynęło na lekturze nowego "Regulaminu postępowania dyscyplinarnego" oraz beletrystyki. Zregenerowani, w niedzielne przedpołudnie w pełnym słońcu weszliśmy na szczyt Kreuzspitze (3164) i zjechaliśmy stamtąd ok. 600 m w lekko zsiadłym puchu (niżej, niestety, betony). Katowice osiągnęliśmy o 22:30. Choć pogoda była bardzo zmienna i kapryśna, z wyjątkiem soboty, każdego dnia zażyliśmy sporo słońca. Dobrego śniegu w Taurach jest jeszcze co najmniej na dwa tygodnie.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2Fskitury-taury
Majówkowy spacer na Błatnią
W założeniu wyjazd był tym z gatunku "kaj dojdymy tam bydymy", choć szczyt zawsze kusi to przy takim skoncentrowaniu dzieciowym jasne było, że to nie my dyktujemy warunki ;) Gotowi więc na wszystkie możliwości (no, za wyjątkiem noclegu w lesie, ale kocher mieliśmy ze sobą!) ruszamy na pierwszy tegoroczny podbój gór.
Startujemy z Jaworza Nałęże. Malowniczą Doliną Jasionki, pilnując Szklanego Szlaku kierujemy się na Błatnią. Szlak teoretycznie wyprowadza na szczyt, jednakże w labiryncie rozjeżdżonych dróg leśnych jakoś sam się gubi, więc dalej na czuja pniemy się w górę. Momentami jest dość stromo, ale na tym etapie już nie mamy wątpliwości, że uda nam się zdobyć górę. Stromizna momentami uprzykrza nam także zastosowany środek dzieciotransportu - swoją drogą fenomenalny, przypominający coś na pograniczu wózka, rikszy i promu kosmicznego. Wielofunkcyjna przyczepka rowerowa! Dlatego też trzeba było wprowadzić w życie metody zastępcze: na piechotę, w chuście, na barana. Ale... dało się. Przynajmniej Staśko bezproblemowo spędził całą drogę przywiązany do mnie.
Pod schroniskiem robimy dłuższy popas, a na powrót wybieramy bardziej widokowy czerwony szlak przez Wielki i Mały Cisowy i Czupel, mając nadzieję, że ominiemy trochę wybojów i stromych zjazdów. Po części się to udało, a przynajmniej szło się dużo przyjemniej. Dzieci spały więc można było pogalopować myślami. Generalnie bardzo udany wyjazd, cel osiągnięty, pogoda dopisała... czego chcieć więcej! (może ciut mniejszych zakwasów ;).
RUMUNIA: w górach i jaskiniach Apuseni
Po nocnej 12-godzinnej podróży docieramy na polanę Grajduli w górach Apuseni. Tu zakładamy obozowisko a następnie udajemy się do jaskini Negra. Do dna jaskini prowadzi szereg kaskad, które pokonujemy zjazdami na linie jednak spadająca woda swoimi rozbryzgami nieźle nas moczy. Zjazdami wyrabiamy się co do ostatniej plakietki. Dalszy meander jest pięknie myty i wkrótce doprowadza nas do syfonu łączącego Negrę z jaskinią Zapodie. Wracając zwiedzamy fantastycznie myte boczne ciągi jaskini. Mokrzy wychodzimy już w nocy na powierzchnię. Następnego dnia grupa Damian, Teresa, Łukasz P., Alicja i Agnieszka udają się do wąwozu Galbenei a grupa Michał, Łukasz M., Ksawery i Asia idą do wodnych partii jaskini Twierdza Ponoru. Stan wody nie pozwala im osiągnąć syfonu. W zawiązku z zawiłościami formalnymi z strony parku narodowego Apuseni musimy zrezygnować z dalszej działalności jaskiniowej. W ostatni dzień wszyscy udajemy się na fajną wycieczkę do wąwozu Somesului Cald zwiedzając po drodze dwie niewielkie jak na rumuńskie warunki jaskinie. W ostatni dzień leje od rana i wczesnym popołudniem zbieramy się do odwrotu. Znów 12 godzin w aucie ale myślę, że było warto. Może ktoś jeszcze coś dopisze...
Tu zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FRumunia
Tatry Wysokie - zjazd Rysą
W sobotę podchodzimy do Morskiego Oka. Nocleg w schronisku pozwala nam wystartować w niedzielę w miarę wczesną porą. Sensowny śnieg jest od Czarnego Stawu. Na fokach idziemy tylko kawałek; praktycznie od dolnej części Długiego Piargu, aż do końca Rysy niesiemy narty na plecach. Ślad jest niby dobrze wybity, ale zapadamy się na głębokość 40 - 70 cm. Sam wierzchołek osiągamy już bez nart, we mgle. Zjazd przyjemny, ale z duszą na ramieniu (lawiny). Słońca wprawdzie brak, ale zmokliśmy dopiero czekając na dziewczyny na Buli pod Rysami.
Jura - wspin na Olkuskich Igłach
Robimy 4 drogi na Olkuskich Igłach. Skałki były niestety bardzo mokre po nocnych deszczach. Dwie drogi na własnej protekcji. Jedna "czwórka" ze względu na omszałą, mokrą skałę i "czarnoziemy" długo zapamiętam zwłaszcza jak wyskoczyła mi ze szczeliny kluczowa kostka. Było również krucho. Komin Borsuka choć mokry nie nastręczył problemów. Potem była nieobita "Suka z Hamburga (VI)" na wędkę i na deser "Ciociolina" VI.1+ (ale z 2 restami). Do auta doszliśmy w sam raz przed rzęsistym deszczem.
Tu kilka zdęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FPazurek
CZECHY: Beskid Śląsko-Morawski - jaskinie Ondrasza
W masywie Lukszinca (boczne ramię Lysej Hory) znajduje się bardzo ciekawy pod względem geologicznym teren, w którym istnieją pseudokrasowe jaskinie. Największe to Wielka Ondraszowa (217 m dł. i 37 gł.) oraz Studena. Jest tu zapewne dużo więcej jaskiń a teren pozwala na dobre rokowania pod kątem eksploracji. Z Malenovic podeszliśmy szlakiem i po krótkim czasie odnaleźliśmy interesujące nas obiekty. Odnraszowa zaraz za otworem zablokowana jest metalowym dwuteownikiem uniemożliwiającym dalsze przejście. Ciekawa jest Studena. Statycznie zimna jaskinia o ścianach pokrytych warstewką lodu. Wchodzę jeszcze do 3 innych dziur ale te zwężają się choć jak sądzę po usunięciu kilku kamieni można by posunąć się dalej. W drodze powrotnej schodzimy jeszcze do swego rodzaju kanionu rzeczki Satina. Tworzy tu ona malownicze kaskady.
Lepiej oddają to zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FOndrasze
Tatry Wysokie - skitoury
Pierwszy wyjazd Mileny na skitury. Wypożyczyliśmy sprzęt w Kuźnicach i skorzystaliśmy z kolejki na Kasprowy, żeby jednak ograniczyć trochę przewyższenie do pokonania. Podchodzimy granią na Skrajną Turnię (brak ludzi!) i przemieszczamy się do Doliny Cichej. Zaczynamy od przyjemnego zjazdu, kończymy zaś efektownym zejściem potokiem. W międzyczasie dopada nas ulewa i mokniemy konkretnie. Dalsza droga prowadzi przez Gładką Przełęcz do Doliny Pięciu Stawów. Nocleg w schronisku (szok! brak ludzi! mieszkamy w czworo w 10-osobowym pokoju). W niedzielę wyruszamy o 6 rano. Pogodę mamy już znacznie lepszą, w wędrówce na Zawrat towarzyszy nam słońce. Wieczorem i w nocy spadło trochę śniegu, więc zjazd do Zmarzłego Stawu mamy pierwszorzędny. Co ciekawe, występuje kompletny brak ludzi. Pierwszych spotkaliśmy dopiero nad Czarnym Stawem. Około 10:00 docieramy do Murowańca. Tam posilamy się, a następnie, znowu korzystając z kolejki (czas goni...) przemieszczamy się na Kasprowy i zjeżdżamy/znosimy narty do Kuźnic. Na nartostradzie zima się stanowczo kończy.
CHINY - Rekonesans w prowincjach: Chongqing, Guangxi i Hubei
Pobyt w Chinach rozpoczęliśmy od przelotu wewnętrznymi liniami do Guilin w prowincji Guangxi. Tam spotkaliśmy się z Zhang Yuanhaiem z państwowego Instytutu Krasu w celu omówienia perspektyw współpracy na jesień 2014 oraz kolejne lata. Dwa następne dni zajeła wycieczka do rezerwatu przyrody Mulun, położonego na zachód od Guilin (ok. 370 km po drogach). Być może to właśnie tam pojedziemy jesienią. Po powrocie do Chongqingu udaliśmy się szybką koleją do miasta Lichuan w prowincji Hubei. Od czasu naszej wyprawy w listopadzie wybudowano nową linię i czas podróży skrócił się dwukrotnie. W Lichuan spotkaliśmy się z He Duanyongiem, jedynym (sic!) chińskim grotołazem-amatorem, który potrafi kartować jaskinie. Korzystając z samochodu jego przyjaciela Guo, przez kolejne siedem dni podróżowaliśmy w piątkę po zachodniej części prowincji Hubei, momentami wjeżdżając w prowincję Chongqing. Oglądaliśmy masywy otaczające rzekę Qingjiang (na wysokości ok. połowy drogi między Enshi a Lichuanem), część gór Daba Shan znajdującą się w pobliżu miasta Wuxi (tam właśnie był Damian Szołtysik), a także masywy wapienne w hrabstwie Pengshui (na południe od Lichuanu) i dwa inne, leżące po drodze.
Mieliśmy bardzo mało ruchu, a jednak był to męczący wyjazd. W przeciwieństwie do poprzedniego rekonesansu, tym razem przez większość dni spędzaliśmy po 6 - 10 godzin w samochodzie. Drogi na ogół nie nadawały się do czytania. Przyjemne na tym wyjeździe było głównie jedzenie... i nocne spacery językowe! Zebraliśmy jednak bardzo dużo obserwacji geologicznych i przepytaliśmy wielu miejscowych. Cóż, nie ma wyjścia, przygotowanie wyprawy w tak odległy rejon wymaga po prostu zainwestowania czasu (i pieniędzy...) w tego typu "wycieczki"...
Kilka zdjęć na stronie Adama: http://rokwchinach.net/ (bardzo dziękujemy za pomoc!)
Tatry Zach. - jaskinia Wlk. Litworowa - Partie Bielskie
W dość wilgotnych warunkach (pół godziny dość obfitego deszczu a potem mgła) podeszliśmy w mokrych śniegach do otworu Litworki. W godzinę, po zaporęczowanych studniach docieramy do Starego Dna gdzie spotykamy kursową grupę z SBB idącą dalej do Magla. Ja z Jurkiem podchodzimy po linie do Partii Bielskich. Partie te to rozległe ciągi ponad Starym Dnem dochodzące aż do II Pięćdziesiątki. Wiele miejsc niezbyt obszernych. Kruszyzna na niektórych pochylniach. Generalnie bardzo ciekawy fragment tej dużej jaskini. Docieramy do tzw. Hydrozagadki oraz progów wiodących do Eldorado (Jurek dobrze znał te ciągi). Po 4 godzinach wracamy spowrotem do Starego Dna gdzie ponownie spotykamy się z kursantami SBB wracającym na powierzchnię. W trakcie naszej wycieczki ponieśliśmy pewne starty w sprzęcie. My biwakujemy na Starym Dnie i dopiero "rano" wracamy na powierzchnię wychodząc z dziury przed popołudniem. Warunki na dworze nie uległy zmianie. W mgle i dość nieprzyjemnym wietrze osiągamy Szary Żleb. Niżej już jest lepiej i bez przeszkód docieramy do auta na Gronik.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FLitworka
Jura: Szklary - wspinanie
Wspinamy się na Krętej – całkiem sympatycznej skałce położonej niedaleko Szklar. Istotną wadą wspinania w tym rejonie jest całkiem długie podejście (koło 10-15min), zaletą wynikającą z tej wady jest oczywiście mała popularność wśród wspinaczy. Niestety pogoda dała nam mocno w kość, a miało być słonecznie i ciepło (nie ma już chyba wiarygodnych prognoz pogody). Mimo starań nic ciekawego nieudało się zrobić choć patenty zostały zebrane, więc nie pozostaje nic innego jak niedługo w ten rejon powrócić.
Jura - wspin w Rzędkowicach
Piękny słoneczny dzień. W sam raz do wspinaczki. Robimy różne drogi. Młodzież łoiła ambitniejsze cele (6.3). Starsi zadowolili się "szóstkami" na wędkę. Potem ongisko i do domu. Sezon rozpoczęty (ale czy my go kiedyś kończymy?).
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FRzedkowice
Szkolenie Kartograficzne – Kraków
Według planu początkowo dwóch członków Nocka, w efekcie trzech (Łukasz zdecydował się na ostatnią chwilę również uczestniczyć w szkoleniu, czym zaskoczył nas parę minut przed rozpoczęciem), miało okazję uczestniczyć w dniach 29 i 30.03 w szkoleniu z kartowania jaskiń. Kurs odbywał się w Krakowie w siedzibie Klubu Wysokogórskiego.
Szkolenie rozpoczęło się w sobotę rano od wykładu omawiającego podstawowe pojęcia dotyczące kartowania jaskiń, po co w ogóle kartować jaskinie, oraz przyrządów służących do pomiarów - zarówno tych starszych jak i najnowocześniejszych. W dalszej części wykładu zostały omówione podstawy kartowania jaskiń, które mieliśmy wykorzystać tego samego dnia w praktyce.
Po wykładzie nastąpiła krótka chwila przerwy na ogrzanie się ( sala z projektorem w piwnicy to dość zimna opcja), poczym podzieliliśmy się na kilka grup samochodowych i pojechaliśmy do jednej z dzielnic Krakowa w której znajdują kawerny Fortu Bodzów (wykute przez żołnierzy na początku I wojny światowej).
Nockowicze zostali rozdzieleni i przyporządkowani do nowych kolegów, z którymi mieli wykonywać pomiary. Pary zostały podzielone po różnych komorach kawerny, a ich zadaniem było pomierzenie pustek (wyznaczanie punktów pomiarowych, oraz pomiary odległości między nimi, kątów upadu oraz azymutów), równocześnie mieli prowadzić tabelę wyników i wykonywać roboczy szkic obiektu w którym się znajdowali. Wszystkie pomiary były wykonywane za pomocą prostych przyrządów takich jak taśma miernicza, busola i klinometr, dlatego też pomiary były obarczone sporym błędem wynikającym z naszej niedokładności i brakiem doświadczenia w posługiwaniu się tymi przyrządami, również szkice wykonywane ręcznie pozostawiały sporo do życzenia. Po pewnym czasie (zbyt zaangażowana w pracę, nawet nie spojrzałam na zegarek i nie wiem ile czasu zajęły nam ćwiczenia w kawernach) prowadzący ogłosili koniec pomiarów i udaliśmy się na wspólny obiad.
Wieczorem przeszliśmy do kolejnej części kursu – opracowanie wyników pomiaru kawern. W pierwszej kolejności wykonaliśmy proste przeliczenia w arkuszu kalkulacyjnym. Na ich podstawie mogliśmy na papierze milimetrowym rozrysować ciąg pomiarowy, a dzięki dodatkowym pomiarom wykonanym w kawernach dorysowaliśmy przebieg korytarzy i komór. Niestety niektórzy z nas przekonali się jak ważna jest komunikacja między partnerami i czytelne szkicowanie planów – oboje z Bulim wieczorem pracowaliśmy w uszczuplonych składach i oboje mieliśmy problemy z rozszyfrowaniem ,,co autor miał na myśli”. Na zakończenie prace zostały nam odebrane i wzięte do zeskanowania, aby mogły posłużyć jako podkłady do obróbki komputerowej następnego dnia.
I w końcu przyszedł czas na chwilę wytchnienia, w tym celu wybraliśmy się całą grupą ,,na miasto”, czas spędzony bardzo miło, aczkolwiek ze względu na późną porę powrotu, oraz zmianę czasu uszczuplającą naszą dobę o godzinę, rano posypało się dużo kawy.
Drugi dzień również rozpoczął się wykładem, tym razem dotyczącym programów, służących do obróbki komputerowej planów jaskiń. Z dość szerokiej gamy programów, zostały nam pokrótce przedstawione tylko te, którymi mieliśmy się posługiwać na szkoleniu, tj. program obliczeniowy Survex i program do obróbki graficznej Inkscape.
Po przeliczeniu wyników przez program i nałożeniu ich na skan odręcznego rysunku z poprzedniego dnia okazało się, że i on mimo, że wykonywany ze sporym zaangażowaniem, nie jest zbyt dokładny i nie pokrywa się stuprocentowo z wyznaczoną przez komputer ścieżką pomiarową. Dalsza część była dość przyjemna – należało, narysować obrys ścian kawerny, ddać symbole i opisy. Niestety nie wszyscy zdążyli dokończyć plan, kiedy nastąpił kolejny wykład, na którym zapoznaliśmy się z nowoczesnymi sposobami pomiarów jaskini- czyli zestawem distoX ( dalmierz Leica) pozwalający na pomiary azymutów i upadów, oraz posiadający bluetooth do przesyłania tych danych do palmtopa z oprogramowaniem PockeTopo. Palmtop służy do wykonywania szkicu jaskini na miejscu, rejestruje też punkty pomiarowe i domiary.
Po wykładzie udaliśmy się na ćwiczenia terenowe do Jaskini Twardowskiego (jest to niewielka jaskinia znajdująca się w krakowskiej dzielnicy Podgórze w obrębie Parku ,,Skały Twardowskiego”). Pomiary wykonywaliśmy w nowych parach, sama praca była bardzo przyjemna, pomiary były dużo łatwiejsze, szkicowanie również – ze względu na natychmiastową komunikację urządzeń. Pomiary przesyłane przez dalmierz były widoczne na ekranie palmtopa, kształty obrysów korytarz i sal przez nas wykonywane, dzięki temu były znacznie dokładniejsze niż w przypadku ręcznych szkiców.
Osobiście uważam, że taki sposób wykonywania pomiarów jest znacznie efektywniejszy – zdołaliśmy wykonać więcej pomiarów i skartować większy obszar niż dnia poprzedniego, pomiary nie były obarczone naszą niedokładnością, czy błędnym odczytem pomiarów z przyrządów, a wszystko to pozwoliło nam się skupić na szczegółach wnętrza jaskini. Również tego dnia czas pomiarów minął mi zbyt szybko i ledwo zaczęłam, a już nastąpił koniec, prawdopodobnie nie tylko mi, gdyż pozostałe pary również ociągały się z wyjściem z jaskini. Końcowa mowa prowadzących była dość optymistyczna – zero rannych podczas kursu, spędziliśmy miło czas, a przy nakładzie pracy i zaangażowania mamy szansę stać się w przyszłości kartografami.
Po tej przemowie uczestnicy rozjechali się w różnych kierunkach, a członkowie z RKG korzystając z dnia, wybrali się jeszcze na obiad i krótki spacer po Krakowskim rynku.
Zdjęcia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FSzkolenie%20Kartograficzne%20-%20Krak%F3w
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Łomnica
Łomnica (2634), drugi co do wysokości szczyt Tatr był naszym celem narciarsko - wspinaczkowym. Z Tatrzańskiej Łomnicy (900) podchodzimy najpierw na nogach a po osiągnięciu nartostrady (tu spotykamy naszych kolegów i koleżankę z SBB) podchodzimy już razem na Łomnicką Przełęcz (2196). Teresa stąd zjechała do Skalnatego Plesa (jest tam "schronisko") a pozostała piątka szturmuje Łomnicę. Ile się da podchodzimy na nartach. Deski zostawiamy pod skałami wieńczącymi szczyt. Grzegorz zabiera narty do góry gdyż planował zjazd z samego wierzchołka. Korzystając z łańcuchów i innych sztucznych ułatwień docieramy do dość stromego żlebu gdzie bardzo czynnie używamy raków i czekana. Na szczyt można dostać się też wagonikiem z Skalnatego Plesa więc zaplecze dla "turystów" jest dość wygodne. Bar a w nim piwo i inne przysmaki. Po balustradach spacerują damy w kozaczkach. My po odpoczynku w kulturalnych warunkach schodzimy czujnie tą samą drogą. Grzegorz jako narciarz ekstremalny usiłuje zjechać na nartach a ponieważ żleb był poprzetykany skałami i lodem musiał w kilku miejscach narty zdjąć. Szczęśliwie docieramy do nart a dalej już na nich (ja z Jurkeim zaczynam niżej) po twardych śniegach (śnieg momentalnie stężał jak góra znalazła się w cieniu) zjeżdżamy do przełęczy. Przy Skalantym Plesie spotykam Teresę i dalej jedziemy razem. Trzeba przyznać, że miękki w słońcu śnieg po zachodzie zmroził się w lodowe bryły i nawet na nartostradzie zjazd był męczący. Szczęśliwie wszyscy docieramy do Tarzańskiej Łomnicy w momencie gdy zapadał zmierzch. Od auta do szczytu zrobiłem 1732 m deniwelacji. Podziękowania dla ekipy SBB za pomysł i wspaniałe towarzystwo.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FLomnica
AUSTRIA: Totes Gebirge - skitury
Z powodu słabego sezonu skiturowego w Polsce, postanawiamy nadrobić straty w Alpach. Za cel wybieramy najbliżej leżące pasmo – Totes Gebirge. Wyjeżdżając około 22:00 z Rudy, na miejsce docieramy o 4:00. Krótka drzemka na parkingu i z samego rana ruszamy do schroniska Prielschutzhaus leżącego na wysokości około 1400 m. Wcześniej dowiadujemy się, że 2 minuty drogi powyżej schroniska zaczyna się śnieg. Podejście do schroniska prowadzi malowniczym szlakiem obok niewielkiego kanionu, w którym dostrzegamy potencjał canioningowy. Pogoda pierwszego dnia wiosenno-letnia. Braki kondycyjne dają się we znaki dopiero gdy zakładamy narty i udajemy się do sąsiedniej dolinki, którą docieramy do zboczy Temlberg, z których zjeżdżamy w idealnych warunkach z powrotem do schroniska. Znając prognozę pogody na następne dni, resztę dnia spędzamy leżakując na tarasie schroniska aż do zmroku, korzystając z przyjemnego smagania ciepłymi promieniami słońca. W nocy zaczyna padać śnieg i nie przestaje aż do wyjazdu dnia następnego. Drugiego dnia decydujemy się na zmianę pierwotnych planów i rezygnujemy z dojścia do następnego schroniska, w wyniku czego udajemy się w kierunku przełęczy Schotzhole. Mgła i padający obficie śnieg nie pozwalają w pełni rozkoszować się wycieczką. Ola zalicza długi zjazd na tyłku, który przypłaca jedynie ponownym pokonaniem ok. 50 metrowej deniwelacji. Podczas zjazdu we mgle błędniki szleją – do końca nie wiemy kiedy zjeżdżamy, kiedy już stoimy w miejscu, a kiedy, nie wiadomo jak, podjeżdżamy pod górkę. Ostatni dzień postanawiamy spędzić na krótkiej wycieczce w górę oraz zejściu do samochodu i powrót do domu. Oczywiście cały czas pada śnieg i w miejscu gdzie pierwszego dnia rosły krokusy, zalega duża ilość śniegu wystarczająca na zjazd do pewnej wysokości. Resztę trasy pokonujemy już z nartami na plecach. Docierając do samochodu zaczyna się rozpogadzać, lecz pomimo moich nacisków żeby zostać jeszcze na jeden dzień, reszta ekipy zarządza powrót do domu. Schronisko, w którym spaliśmy oferuje bardzo dogodne warunki socjalne – miękkie legowisko na max 10 osób, kominek z dostępnym drewnem z możliwością gotowania oraz wodę z pobliskiego ujęcia – pełen komfort. Wyjazd zaliczamy do bardzo udanych lecz zbyt krótkich.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Skrajne Solisko
Upał. Z Strebskiego Plesa podchodzimy (przeważnie na fokach) do doliny Furkotnej a następnie na Skrajne Solisko (2093). W partiach szczytowych śnieg mocno wytopiony. Zjazd między wystającymi kamieniami do górnej stacji wyciągu. Dalej nartostradą do Stebskiego Plesa.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FSkrajneSolisko
Tatry Zach. - Kondracka Przełęcz
W Tatrach sypnęło. W świeżym ale mokrym śniegu najpierw docieramy do schroniska na hali Kondratowej a potem podążamy na Kondracką przełęcz (1725). Warunki trudne. Przedzieramy się na przełęcz zdejmując narty na ostatnich metrach. Bardzo lawiniasto. Mnóstwo zwianego śniegu na zalodzonym podłożu. Na grani wieje mocno, ciężko zachować równowagę. To wszystko co możemy zrobić w tych warunkach. Zjazd ze względu na wyjeżdżający spod nart śnieg i walące po twarzy drobinki lodu - trudny. Dopiero w dolinie spokojniej. Zjeżdżamy niemal do ronda lecz deszcz w Zakopanem już mocno zredukował powłokę.
Tak mniej więcej to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FKondracka
Tatry Zach. - trawers Jaskini Czarnej
Po zaledwie półrocznym okresie kursowej latencji z powodu rekonwalescencji przyszło mi jechać na moją drugą z kolei akcję nie gdzie indziej jak znów do Jaskini Czarnej. Ty razem był to jednak trawers. Z Kirów wyszliśmy o 7 rano. Przy dobrej pogodzie w niecałe 2 godziny dotarliśmy do Otworu Głównego. Sebastian zaporęczował wlotówkę i po krótkiej chwili wszyscy znaleźliśmy się pod trawersem Herkulesa, który też poszedł gładko. Nikt się nie obijał, wszelkie dalsze trudności pokonywaliśmy szybko i sprawnie aż do chwili, w której podjąłem się wspinaczki na Próg Latających Want. Na ostatnich metrach pomyliłem drogę, przez co cały Próg zajął łącznie 2 godziny. Kilka minut przed 18:00 wyszliśmy na powierzchnię. Wycofywanie się spod Otworu Północnego przyszło nam pokonywać po ciemku przy sporych ilościach śniegu i w zamieci na zamarzniętych linach. Trochę nerwowo, w pośpiechu i z drżącymi od mrozu rękoma. Nic przyjemnego. Zaliczyliśmy też kilka szalonych dupozjazdów. W nieplanowanym konkursie na rekord prędkości w zjeździe swobodnym wygrała Joanna. Mimo krzepkiego dopingu Sebek zajął ostatnie miejsce. Na Polanie Upłaz odnaleźliśmy szlak czerwony i już bez dodatkowych atrakcji pomaszerowaliśmy do bazy w Kirach.
Beskid Mały - wypad pieszo - skiturowy na Łamaną Skałę
Szybka decyzja i jeszcze szybszy wyjazd. Z Pracic doliną Wieprzówki podchodzimy na Łamaną Skałę (929). Jest tu rezerwat przyrody. Skałki ukryte w lesie. Przy jednej z nich robimy przerwę. Potem zjazd naśnieżoną nartostradą Czarnego Gronia do doliny i auta. W górach pusto. Pogoda rewelacyjna.
Tu kilka obrazków: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FCzarnyGron
Tatry Zach. - jaskinia Miętusia - Wielkie Kominy
W ramach kursowej akcji odwiedzamy jaskinię Miętusią. Docieramy do syfonu w Wielkich Kominach. Całość prowadzili kursanci. W Tatrach mało śniegu a dolny regiel zdewastowany przez halny. Może coś więcej napisze ktoś z kursu...
Wyjechaliśmy tradycyjnie w piątek popołudniu. Nad ranem, akurat na śniadanie dołączyli do nas Damian, Tadek i Artur, którzy w nocy zwiedzali jaskinie u południowych sąsiadów. O godz. 7.30, w czasie gdy Ksawery jeszcze sobie spał w swoim śpiworze z planami na późniejszy trekking w rejonie Czerwonych Wierchów, wszyscy wyruszyliśmy ku Dolinie Miętusiej. W 1,5 godz. byliśmy przy otworze jaskini. Ruszyłem przodem z Łukaszem i z potrzebnymi linami. Za nami podążał Tadek, który za Salą Bez Stropu pomógł w ominięciu „Syfonu Sebastiana”, który okazał się dość ładnie wklejoną kałużą na zakręcie korytarza. Wielkimi Kominami, które były naszym celem, zajęła się Asia i niebawem stanęliśmy na ich dnie przy syfonie z niesamowicie przeźroczystą wodą. Na początku odwrotu życie utrudniał deszcz jaskiniowy, który nie dał się aż tak bardzo we znaki przy zjeździe. Deporęczowaniem całości zająłem się ja z Łukaszem. W samym Ciasnym Korytarzyku niemal każdy z 118 metrów dał trochę popalić przy wychodzeniu. Można było wtedy zrozumieć określenie jaskini Miętusiej jako pokutnej, które przytoczył nam Tomek w podróży do Zakopanego. Na ostatnich metrach minęliśmy się jeszcze z ekipą z Warszawy, która udawała się na biwak. Było ciasno, ale dało rady. Na powierzchni znaleźliśmy nawet szybciej niż planowaliśmy. Po dojściu na kwaterę okazało się, że w czasie naszej nieobecności Ksawery zorganizował sobie ostatecznie wycieczkę na Ciemniak, a pogoda mu dopisała.
Tu kilka zdjęć (razem z Brestową): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FMietusia_i_Brestowa
SŁOWACJA: Tatry Zach. - jaskinia Brestowa
W jaskini zwiedzamy niemal wszystkie ciągi dostępne bez nurkowania. Zaopatrzeni w OP1 poruszamy się przez głębsze fragmenty podziemnej rzeki przepływającej przez tą uroczą jaskinię. Jest to zresztą jedna z największych jaskiń w tym rejonie Tatr. Noc spędzamy na estradzie na polanie Brestowej.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FMietusia_i_Brestowa
Islamska Republika Iranu - szkolenie kartograficzne
Na zaproszenie oraz na koszt komisji jaskiniowej irańskiego odpowiednika PZA (Iranian Mountaineering and Sports Climbing Fedration), w zastępstwie Marcina Gali, który nie mógł przyjechać, poprowadziłem trzydniowe warsztaty kartograficzne dla zaawansowanych.
Zajęcia odbywały się w języku perskim. Baza szkolenia zlokalizowana była w prowincji Zanjan, nieopodal jaskini Katalekhor, w której zresztą miały miejsce dwie sesje terenowe (szkicowanie i DistoX+PDA). Pięcioro spośród dziesięciu kursantów (kandydaci do stopnia instruktora kartowania) reprezentowało dosyć wysoki poziom. Mimo to, nieskromnie wydaje mi się, że udało mi się ich nauczyć, przynajmniej w zakresie posługiwania się zestawem DistoX+PDA oraz komputerowej obróbki danych. Co ważne, na naszej bazie panowała bardzo ciepła i przyjazna atmosfera, charakterystyczna dla społeczności grotołazów w wielu miejscach na świecie.
Przy okazji warsztatów, przed samym kursem wziąłem udział w I Międzynarodowym Kongresie Nauk o Ziemi zorganizowanym przez Geological Survey of Iran. W ramach kongresu miała miejsce sesja ogólna w Tehranie (mało dla mnie zrozumiała), a następnie sesja jaskiniowa na uniwersytecie Buali Sina w mieście Hamedan (tu już lepiej; ponadto wystawa planów, fotografii plus okazja do porozmawiania z osobistościami z międzynarodowego środowiska jaskiniowego). Trzeciego dnia kongresu odbyła się wycieczka do jaskini turystycznej Ghar Alisadr.
Ponadto, w ramach relaksu po szkoleniu, ostatniego dnia pobytu jeździłem na nartach zjazdowych w kurorcie Dizin.
Beskid Śl. - skitura na Czantorię
Kolejny szybki wyjazd na skitury choć śniegu w zasadzie brak. Tym razem Czantoria ale podchodzimy doliną Suchego Potoku. Za wyjątkiem belgijskiego bikera, który się tu pogubił nie spotykamy nikogo. Samo podejście od tej strony jest strome a zarazem bardzo ciekawe. Brniemy w liściach lub po osuwających kamieniach. Na samej górze nędzne płaty śniegu. Z szczytu gdzie sporo ludzi (np. damy w kozaczkach) spaceruje od wyciągu w górę schodzimy do górnej stacji a potem zjazd sztucznie śnieżoną nartostradą w dół. Generalnie z śniegiem katastrofa.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FCzantoria
Beskid Śl. - skitura na Skrzyczeńską Kopę
Szybki wypad skiturowy po zapoznaniu się z sytuacją śniegową w Beskidach a właściwie jej braku. Z Soliska idziemy doliną potoku Malinów. Potem generalnie na przełaj przez las i tereny po wyrębie lasów wychodzimy na Kopę Skrzyczeńską (1189). Śniegu mało, fok nie zakładamy. Bardzo fajny i na swój sposób dziki teren. Jedyny sensowny zjazd to nartostradami do Soliska. Z Mł. Skrzycznego nieczynną nartostradą zjeżdżamy na Polanę Skrzeczyńską a dalej już naśnieżaną i pełną narciarzy trasą mkniemy aż na dół do Soliska zaliczając w sumie fajny zjazd.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FKopa-Skrzyczenska
Jura - rowerami po okolicach Smolenia
OD razu przyznam, że był to falstart. Rowerami po prostu nie dało się jechać. Albo grzęzło się w błocie, albo ślizgało po lodzie. Po n-tej już wywrotce, decydujemy się skrócić trasę o jakieś 80% i odbyć po drodze kilka pieszych wycieczek. Zwiedzamy ruiny zamku w Smoleniu oraz dawne Grodzisko, okoliczne skałki - Zegarowe, Biśnik oraz odwiedzamy jaskinię Psią. Do domu wracamy wcześnie bo trzeba wziąć jeszcze porządną kąpiel aby zmyć z siebie i rowerów całe błoto.
Tatry Zach. - kursowa akcja w jaskini Zimnej
Wyjechaliśmy wieczorem, dzień przed akcją. Nie ominęły nas standardowe punkty podróży jak korek na autostradę, sklep ( bo trzeba było dokupić zapomniane piwo i szprota) i ciekawostki serwowane przez Łukasza, który po drodze uczył się na egzamin z ginekologii. Na miejscu okazało się, że jednak śnieg gdzieś jest ! - tym radosnym akcentem i rozmowami do poduchy zakończyliśmy dzień.
W sobotę wstaliśmy wcześnie, żeby zdążyć do dziury przed pozostałymi ekipami. Wejście do jaskini odnaleźliśmy bezbłędnie, nie musieliśmy nawet korzystać z żadnych pomocy ( które tym razem były w plecaku). Po wejściu skąpa (ponoć jak na tą jaskinię) szata lodowa. Dość szybko doszliśmy do Salki z Przepływem, gdzie było tylko trochę błota, dalej w Korytarzu z Jeziorkami też było w miarę sucho ( kałuże, a nie jeziorka, wody po kolana). Błotny Próg i Próg Wantowy wywspinał Łukasz, Czarny Komin to było nasze dzieło wspólne ( w końcu razem mamy 3,5m, to prawie tyle co od punktu do punktu ). Odmówiłam zrobienia trawersu Beczki, bo nie chciałam skończyć w wodzie ( ani skończyć przez to wycieczki), za to przypadł mi w udziale Biały Komin i trawersozjazd do Chatki, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę, a dochodzące nas głosy przypomniały, że nie jesteśmy w jaskini sami. Z Chatki do góry pierwsza poszłam ja, za Widłami, nastąpiła chwila konsternacji ( to tu ?), ale to było tu. Trawers w szczelinie do Sali Złomisk zaporęczowany przez Łukasza wprawił mnie w przerażenie ( wolałabym, żeby ściany były bliżej siebie), dalej było już przyjemniej. Nie protestowaliśmy z Łukaszem kiedy Tadek zaporęczował kolejną studnię, ostatnia była już moja. Tym sposobem w 6,5h doszliśmy na dno ( Zamulone Studnie). Jaskinia kończy się gliną ( i trochę piaskiem), która przysporzyła nam (mi) sporej radości, służąc jako zjeżdżalnia :) . Odwrót był bardzo szybki - zajął nam 3h, głównie dlatego, że wspomogliśmy się trochę linami kolegów, którzy wchodzili do jaskini po nas, a trochę dlatego, że ci koledzy byli tuż za nami. Wyszliśmy o 18, było już ciemnio ( w końcu to zima) przy przebieraniu pogadaliśmy trochę z wspomnianymi już kolegami z Krakowa i zeszliśmy na dół, załapaliśmy się na skoki i drugie tego dnia złoto olimpijskie.
Droga do domu obeszła się bez korków, sklepów, brakujących piw, ale z nadzieją na szprota ( tego co Łukasz zapomniał z domu) i w sennym klimacie. Zarówno stara kadra, jak i narybek uznali wypad za udany i dziękując sobie nawzajem za wyjazd rozjechaliśmy się do domów.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitura w dol. Rohackiej
...może będzie opis...
Tatry Wys. - kurs taternictwa zimowego
Przez tydzień brałem udział w I etapie zimowego kursu taternictwa zimowego. Wspinaliśmy się w otoczeniu Hali Gąsienicowej, czyli rejonu najlepszego dla żółtodziobów. Kluczowym słowem na kursie jak i w całym wspinaniu zimowym jest ,,warun’’. Na własnej skórze odczułem, że zrobienie drogi nawet stosunkowo trudnej w dobrych warunkach jest nie do porównania do pokonania typowego rzęchu w trakcie porządnej zimy tatrzańskiej. Pogoda niestety najczęściej decydowała o wyborze celu na dany dzień. Z początku (sobota, niedziela) warunki były promocyjne (określenie Janka), więc bez trudu robimy Klisia (IV), Drogę Niemca(V-) oraz Środkowe Żeberko na Granatach (IV). Następnie moja choroba (przez 2 dni byłem unieruchomiony w łóżku) oraz totalna odwilż uniemożliwiają akcje górskie. W środę ciągle sypie mokry śnieg, oraz zagrożenie lawinowe powodują, że decydujemy się jedynie na trening drytoolowy w rejonie laboratorium. W czwartek robimy całkowicie przysypane świeżym śniegiem Prawe Żeberko na Granatach (IV), warunki jakie zastaliśmy na drodze Janek określił jako niepromocyjne (czytaj przeje…..). W ostatni dzień po raz kolejny nasze plany spalają na panewce, gdyż pogoda chce nam pokazać, na co ją stać. Tak, więc jest wszystko, co zima może nam zaoferować(silna zamiecio-zawieja) no może poza dwudziesto stopniowym mrozem. Warunki w skali Jankowej –,,bojowe’’ (czytaj strach się bać). Ostatecznie robimy jakąś dwuwyciągową drogę, która daje nam niezły wycisk.
Foty: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FTatry%20Wys.%20-%20wspinanie
Jura - wspin w okolicach Podlesic
Środek lutego a tu słoneczko i nie zła pogoda do wspinu. Robimy drogi na Głowie Cukru. Zacięcie na własnej protekcji (w cieniu na skale trochę marzną opuszki palców) oraz jedną "piątkę". Łukasz poprowadził 6.1+ w centralnej części ściany. Skałki puste, pogoda piękna, cisza i spokój. Nic tylko się wspinać. Przed parkingiem spotykamy Kamila z Kasią.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FPodlesice
SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitura na Zabraty + jaskinia Brestowa
"...w Tatrach halny dochodzący do 100 km/h...", to słyszeliśmy w komunikatach meteo dzień wcześniej. Z Zverowki podchodzimy doliną Łataną. Mizerna warstewka śniegu pokrywa asfalt. Wiało lecz bardzo znośnie. Prawdziwe piekło rozpętało się powyżej granicy lasu. Żleb wyprowadzający na przełęcz Zabrat (1656) był wypolerowany przez wiatr. Śnieg miał strukturę betonu graniczącego z lodem. Kilka kroków na nartach i już obsuwam się w dół gdyż krawędzie w ogóle nie chwytały stoku. Nie mieliśmy harszli ani raków. Janusz po chwili decyduje się zawrócić. My z Tadkiem idziemy dalej tyle tylko, że równolegle do żlebu po miększych płatach śniegu i trawie. Szalejący wiatr co chwila ciska nami o glebę, wytrąca z równowagi i gdyby nie kijki to wchodzenie na czworakach było by chyba jedyną opcją. Poniewierani przez wiatr, smagani lodową krupą w końcu wydostajemy się na Zadni Zabrat (1693). Odrywając nartę od podłoża wiatr krzyżuje mi ją a ja walczę by nie dać się wtłoczyć w śnieg. Kijki ma wyrwać z dłoni. Tadek walczy podobnie. Brakuje oddechu, mamy odczucie duszenia. Kilka sekund ściszenia wiatru pozwala nam błyskawicznie zerwać foki bo chwilę później znów to samo. Zjeżdżamy w stronę Przedniego Zabratu. Cóż to była za jazda. Wichura robi z nami co chce.
...Lato roku 2011. Wraz z 3 laskami przemierzam ten sam szlak bez zbędnego trudu. Wokół szmaragdowa zieleń, lazurowe niebo. Sielankowa atmosfera górskiej wycieczki. Ciepełko pozwala na opalanie. Teren wręcz banalny. Zwykła turystyczna ścieżka nie zmuszająca do żadnego myślenia...
Okazuje się jednak, że w określonych warunkach i takie zbocza mogą zmuszać do myślenia i wysiłku.
Szybko więc trawersujemy do drogi podejścia i początkowo między kosówkami a potem po twardych płatach zjeżdżamy w dół zatrzymując się co chwilę by przetrzymać podmuchy i nie dać się zwalić z nóg. Na jednym z twardych płatów krawędzie nie "chwyciły" lodu i poleciałem w kosówkę na której się zatrzymałem. Dalej po trawiasto - śnieżnym terenie skośnie docieramy do żlebu poniżej jego połowy. Trochę emocji przy wjeździe w żleb i już charakterystyczne zgrzytanie nart o twardą nawierzchnię. Kilka skrętów i jakoś poszło. Tadkowi objechała narta i musiał trochę powalczyć. W końcu jednak osiągamy granicę lasu i wiatr przestał być dokuczliwy a my jedynie musimy wyszukiwać dogodnych śniegów do zjazdu co nawet się udaje. Trzymając się ciągle śnieżnego duktu docieramy do Latanej chaty (o dziwo nie ma jej na mapach). Nikogo tu nie ma. Pod wiatą robimy sobie posiłek a potem już tylko zjazd doliną w dół po tej mizernej warstwie śniegu, którą halny od rana jeszcze bardziej zjadł. Wkrótce spotykamy się z Januszem przy aucie. W dolinie Rohackiej zwiedzamy jeszcze wstępne partie jaskini Brestowej. Potem już tylko jazda do domu. Żeby nie było wieczorem idę jeszcze na halę pograć w sportowego badmintona (choć z miernym skutkiem).
Póki co w obecnych warunkach śnieżnych w górach skiturowanie jest mocno ograniczone.
Bytom: drytooling w kamieniołomie
Bytom nie Zakopane, a wyrobiska byłego kamieniołomu odbiegają trochę od ścian tatrzańskich, ale są przynajmniej blisko domu:) Zresztą i tak brak czasu zmusza nas do takiego wyboru. Były to moje pierwsze kroki we wspinaczce zimowej więc moje wrażenia nie są zbyt obiektywne, ale mi się podobało. Po wspinaczce byłem dość zmachany, natomiast Karol nie bardzo poczuł trudności dróg. Wybieramy drogi nie zarezerwowane do wspinaczki letniej, na których zawieszamy wędkę. Mimo to, przez cały czas panowało uczucie niebezpieczeństwa, że coś na głowę spadnie - kto wspinał się kiedyś w DSD, wie o czym mowa. Kolejna dziedzina, która potwierdza, że Dolomity to rzeczywiście Sportowa Dolina.
FRANCJA: na nartach w Zachodnich Alpach
1750 km jest do pokonania do zacisznego La Joue du Loup w Zachodnich Alpach francuskich w masywie Devuloy. Jest tu fajny kompleks narciarski z bardzo zróżnicowanymi trasami. Pogoda też była różna, od deszczu, śnieżycy do przepięknej słonecznej pogody. Po opadach śniegu w okolicy obowiązywał IV stopień zagrożenia lawinowego. Świeży puch wykorzystywaliśmy do ciekawych zjazdów poza trasowych. Z Tadkiem wybrałem się również na wycieczkę skiturową w stronę szczytu Tete de la Cluse (2683). W dniu wycieczki warunki pogodowe były dość fatalne więc najpierw po stromej wyratrakowanej (jak ten ratrak tu wyjechał?) ale nie używanej nartostradzie (narty trzeba było nie źle kantować by wdrapać się do góry) udało nam się dojść tylko na skalną przełęcz (ostatni odcinek w głębokim śniegu) z której skalną granią prowadziła swego rodzaju "ferrata" a na drugą stronę teren ograniczony był urwiskiem. Bez raków i lonży w panujących warunkach nie decydujemy się iść dalej i z przełęczy zjeżdżamy w totalnym "mleku" stromiznami w dół. Trzeba przyznać, że nasze błędniki wystawione były na ostrą próbę. "Ciekawa" przygoda spotkała mnie również na wyciągu krzesełkowym. Spędziłem tu bowiem dobrą godzinę w większości w bezruchu (jakaś awaria). Akurat stałem w cieniu a doliną wiał mroźny wiaterek. Robiłem wszystko by nie zamarznąć, siedziałem sam na kanapie a na całym wyciągu było zaledwie kilka osób. W końcu jednak wyciąg powolutku ruszył gdy zamieniałem się już w lodowy sopel. Generalnie bardzo fajny teren i cały wyjazd. Podziękowania dla Agi i Piotrka za zorganizowanie imprezy.
Tu zdjęcia (może będzie więcej): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FFrancja-narty
Tatry Wys. - Kościelec
Kolejna wycieczka w Tatry z powodu niskiego zagrożenia lawinowego, tym razem z Sebastianem i moim przyjacielem Michałem. Za cel obraliśmy sobie Kościelec. Zależało nam jednak nie tyle na zdobyciu szczytu a na trudniejszej trasie która biegnie żlebem Zaruskiego. Sam żleb bardzo fajny, stromy z pięknymi widokami i ekspozycją. Problem jednak zaczyna się przy trawersie z niego na główną płytę ciosową Kościelca. Faktycznie przy małej ilości śniegu jest to bardzo trudne lub niemożliwe. Warunki były średnie, zwłaszcza na jeden czekan i brak liny… .Na szczęście nie sprawdzaliśmy i podjęliśmy decyzję od odwrocie [na jednym ze zdjęć narysowałem pokonaną trasę]. Podczas schodzenia zauważyliśmy już śmigło które leciało tego dnia 4 razy. Bardzo pechowy dzień. Jedna osoba spadła z Rysów a dwie z drogi między Świnicą z Zawratem. Całe szczęście że głos rozsądku przemówił.
Zdjęcia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FTatry+Wys.+-+Ko%9Ccielec
Film tu: http://youtu.be/MDjHnRU-7pM
SŁOWACJA: Beskid Żyw. - biwak zimowy
Zima jest taka jaka jest więc przymiotnik zimowy bardziej zgodny z kalendarzem niż aurą. Po słowackiej stronie granicy na górze Vysoka Magura (1111) Jurek Ganszer z Speleoklubu Bielsko Biała zorganizował bodajże 20 już biwak zimowy. Na miejsce doszliśmy bez szlaku z Soblówki. Tak w ogóle to teren jest dość ciekawy. W końcówce jest strome podejście. Sama Vysoka Magura jest położona kilkaset metrów na południe od głównego grzbietu Beskidu Równego za małym obniżeniem. Na miejsce dotarliśmy jeszcze za dnia i dość długo w nielicznym gronie będących już tam kolegów walczyliśmy z rozpaleniem ogniska. Udało się. Potem przybyło jeszcze sporo osób. Ja z Teresą jeszcze nocą schodzę do Soblówki gdyż nazajutrz umówieni byliśmy do Heńka Tomanka na rodzinną uroczystość. Do domu wróciliśmy po północy.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FBiwak
Beskid Śląski - jaskinia Pod Balkonem
Z powodu wolnej soboty i kiepskiej pogody lądujemy u podnóży Skrzycznego od strony Żywca. Za cel wybieramy Jaskinie Rezerwatu Kuźnie - Jaskinia Chłodna i Pod Balkonem. Sam rezerwat znajdujemy bez problemów, ale przeglądnięcie każdego potencjalnego otworu zajmuje nam sporo czasu i w efekcie odnajdujemy jedynie Jaskinię Pod Balkonem oraz jeszcze jakieś mniejsze nory. Jaskinie nie oszałamia ani wielkością ok. 45m, ani urodą. Szybko wychodzimy z jaskini i udajemy się dalej szlakiem w kierunku Skrzycznego - na szczyt nie wchodzimy. Do samochodu docieramy o zachodzie słońca. Jaskinia nie powaliła nas na kolana, ale sam rezerwat warty odwiedzenia.
Jura - jaskinie Rysa i Spełnionych Marzeń
Odwiedzamy dwie nie dawno odkryte jaskinie jurajskie. Jaskinia Rysia to jak dla mnie numer jeden na Jurze. Jaskinia rozmyta na imponującej szczelinie może z wyjątkiem szaty naciekowej oferuje „tatrzańskie” atrakcje no czasem może się sypać o czym mogłem się przekonać. Głębokość 51 m i 570 m korytarzy to już całkiem przyzwoita dziura jak na ten teren. Penetrujemy niemal wszystkie zakamarki dziury. Po dobrych 4 godzinach wydostajemy się do góry i po posiłku idziemy jeszcze do pobliskiej jaskini Spełnionych Marzeń. Niemal 40 m szczelina sprowadza na dół i kończy się zwężającym się korytarzem. W drodze do góry, gdzieś w połowie szczeliny odbija się zjazdem do przestrzennych partii, które kontynuują się w dwóch kierunkach generalnie w górę. Wpychamy się niemal w każdą szczelinę. Po 3 godzinach wychodzimy na dwór już w ciemnościach . Te 3 jaskinie (jeszcze jest Józefa o podobnym charakterze, którą już odwiedzaliśmy) stanowią niewątpliwie ewenement na skalę jurajską i warto do nich zajrzeć.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2014%2FRysia-JSM
Tatry Wys. - wejście na Rysy
Nuda jak zwykle sprawia że do głowy przychodzą najciekawsze pomysły. Mając aż 6 dni wolnego po sylwestrze przed zajęciami stwierdziłem że nie dam rady jeszcze zasiąść do książek. Tęsknota za śniegiem w zimie i Tatrami, które ostatnio oglądamy od spodu sprawiła że wybór padł na Rysy. Namówiłem na szybko współlokatora Piotrka i Sebastiana bo warunki pogodowe zapowiadały się idealnie. Wyruszyliśmy o 4 rano. Start z Palenicy dopiero o 7.30 i szybkim tempem do schroniska. Pierwszy śnieg na trasie zaczął się dopiero przy obejściu MOka. Słońce już oświetlało szczyty i dało nam złudną nadzieję że je szybko zobaczymy. Warunki do turystyki perfekcyjne, ciepło, słaby wiatr i śnieg bardzo twardy i dobrze związany z podłożem. Szło się naprawdę cudownie. Trasę poprowadziliśmy rysą i po 6h bez pośpiechu stanęliśmy na szczycie. Widok doskonały, tym bardziej że ośnieżone góry pięknie kontrastowały z jesiennym krajobrazem dookoła. W końcu udało się nam zobaczyć słońce i to przez jakieś 15 sekund zza chmur. Na górze para chłopaków urządziła sobie biwak. Krótka rozmowa, trochę zdjęć i nadszedł czas wracać. Byliśmy ostatnimi schodzącymi tego dnia ze szlaku. Piękny, przyjemny dzień dobiegł końca i pozostała podróż do domu. Niecała doba a tyle wrażeń. Film świetnie oddaje warunki, polecam!
link do filmu: http://youtu.be/bEHj7IKSS94