Wyjazdy 2005: Różnice pomiędzy wersjami
(Nowa strona: {{wyjazd|Skitour i narty w Beskidach|<u>Sonia</u> i Mateusz Golicz|31.12.2005 - 01.01.2006}} W sobotę 31.12.05 pakujemy sprzęt do auta i wyruszamy na drogę w kierunku Sopotni Wielkie...) |
(Brak różnic)
|
Wersja z 10:57, 13 lis 2008
Spis treści
- 1 Skitour i narty w Beskidach
- 2 Beskid Śl - skitour na Szyndzielnię
- 3 Beskid Śl - skitour
- 4 Jura: akcja kursowa do jaskiń Szczelina Piętrowa i Studnia Szpatowców
- 5 ZIMOWY WYJAZD NA ŚNIEŻNIK 2005
- 6 CZECHY: Beskid Śląsko - Morawski: skitour
- 7 Wyjazd do niezidentyfikowanej jeszcze jaskini tatrzańskiej.
- 8 Jaskinia Mylna z dojściem przez dol. Chochołowską
- 9 Beskid Śląski - wędrówka
- 10 Jaskinia pod Wantą
- 11 Kurs ratownictwa w Tatrach
- 12 Spacerek po Tatrach Zachodnich
- 13 MOŁDOWA: wyjazd do jaskini Zoluskiej (Racovita)
- 14 Jaskinia W Trzech Kopcach
- 15 Wspin w Podlesicach, Spelokonfrontacje
- 16 Speleokonfrontacje w Podlesicach
- 17 Wielka Litworowa - Śnieżna do syfonu Dziadka
- 18 Góra Birów - egzamin na KT
- 19 Jura - wyjazd rowerowy
- 20 Jaskinia Ludwinowska i okolice - wyjazd rowerowy
- 21 SŁOWACJA - wspin
- 22 SŁOWACJA - wyjazd wspinaczkowo - jaskiniowy na Predhorie
- 23 Tatry Zach. - jaskinia Wlk. Litworowa do połączenia z Śnieżną
- 24 Wyjazd na Jure - Słoneczne skały i Polnik
- 25 Jaskinia Głęboka - wyjazd kursowy
- 26 SŁOWACJA - Tatry Bialskie
- 27 Tatry Zach. - akcja Litworka
- 28 Beskid Śląski
- 29 CZECHY - wspin w Jeseniku
- 30 Beskid Śląski - rowery górskie i wędrówka piesza
- 31 Rower - Jura
- 32 Tatry Zach. - jaskinia Wielka Litworowa do połączenia z Śnieżną.
- 33 Wspin w Podzamczu
- 34 Wspinaczki w Morsku
- 35 Wspin w Podlesicach
- 36 SŁOWACJA - wspin w Sulovie
- 37 Wspinaczki na Okienniku skarżyckim
- 38 Tatry Zachodnie - jaskinia Ptasia
- 39 Wspinaczki w Piasecznie
- 40 REJS PO BAŁTYKU
- 41 Rysy
- 42 FRANCJA - Park VERCORS
- 43 Wyjazd kursowy na górę Birów:
- 44 Weekend w Mirowie
- 45 Rowerem na Pilsko
- 46 Wspinaczka na Okienniku
- 47 Wyjazd wspinaczkowy do Ryczowa.
- 48 UKRAINA - wędrówki po Czarnohorze
- 49 Wyjazd wspinaczkowy do Mirowa.
- 50 Beskid Śląski
- 51 Wspinaczki na Okienniku Skarżyckim
- 52 Tatry Zachodnie: system Nad Kotliny-Śnieżna
- 53 Tatry Zachodnie - jaskinia Nad Kotlinami
- 54 WYJAZD DO NORWEGII WAKACJE 2005
- 55 SŁOWACJA - wspomnienia z wyprawy wspinaczkowej do Sulova
- 56 Tatry Zachodnie - jaskinia Śnieżna
- 57 Tatry Zachodnie - jaskinia Śnieżna
- 58 Wspinaczki w Mirowie
- 59 Tatry Zachodnie - jaskinia Wielka Litoworowa
- 60 Tatry Zachodnie - jaskinia Marmurowa
- 61 Wyjazd skałkowy do Mirowa
- 62 Tatry Bialskie i Pieniny
- 63 Wyjazd na Jurę do Mirowa
- 64 Tatry Zachodnie - Studnia w Kazalnicy
- 65 Beskid Mały - rowery górskie
- 66 Jaskinie gór Sokolich
- 67 Jura północna
- 68 CZECHY - wyjazd w góry Opawskie
- 69 Jura wieluńska - spływ pontonami zakola Warty
- 70 Wyjazd kursowy na górę Birów
- 71 Wspin na górze Birów
- 72 Wypad w Beskid Śląski
- 73 Manewry ratownictwa na Lewym Podzamczu.
- 74 Wymarzona akcja poznawczo- eksploracyjna głównego ośrodka kulturalno- wypoczynkowego Zakopanego - Krupówek.
- 75 Jura-wspin
- 76 Tatry Wysokie - wspinaczki na Zamarłej Turni
- 77 WĘGRY - jaskinie gór Bukowykch
- 78 Mistrzostwa Polski w technikach jaskiniowych w Wojcieszowie
- 79 SŁOWACJA - doliny tatrzańskie rowerem
- 80 Wspinaczki w dolinie Szklarki
- 81 Wspinaczki w Mirowie i Podlesicach
- 82 Jura - jaskinia Trzebniowska
- 83 Autoratownictwo na Bibliotece
- 84 Jura częstochowska - rower
- 85 Jura krakowska - wspinaczki na Słonecznych Skałach
- 86 Beskid Mały - rower
- 87 UKRAINA - Ruś Zakarpacka na rowerach górskich
- 88 Jura – Mirów
- 89 SŁOWACJA - Kras Słowacki
- 90 Jura i Tatry Wysokie
- 91 Skałki w Zastudni
- 92 Jura - rower
- 93 Tatry Zachodnie
- 94 Jura-Mirów - wspin
- 95 Tatry - wyjazd narciarski w okolice Kasprowego Wierchu
- 96 Wspinaczka w Piasecznie
- 97 Wyjazd rowerowy po Jurze
- 98 CZECHY - Kras Morawski
- 99 Wyjazd kursowy na Górę Birów
- 100 Zjazd KTJ w Podlesicach
- 101 Tatry Zachodnie: wyjazd narciarsko - rowerowy na Kończysty Wierch
- 102 Wyjazd skałkowy na Łutowiec
- 103 Jura Częstochowska - rower
- 104 Kursowy wyjazd na skałki do Podlesic
- 105 Jura Krakowska-wspin
- 106 SŁOWACJA - wypad skitoruowy na Wielki Chocz
- 107 Słoneczne skały - Jura Krakowska
- 108 Jaskinia Czarna - partie Wawelskie
- 109 Gliwice - zawody wspinaczkowe
- 110 Góra Chełm: wyjazd rowerowo - wspinaczkowy
- 111 Wyjazd wspinaczkowy na Słoneczne skały
- 112 Niecka Niedziańska
- 113 CZECHY - skitour w okolicach Pradziada
- 114 Beskid Żywiecki - wypad skitourowy na Romankę
- 115 Beskid Mały - jaskinia Komonieckiego
- 116 Beskid Wyspowy - Zimna Dziura w Szczeblu
- 117 SŁOWACJA: masyw Babiej Góry - wyjazd skitourowy
- 118 Beskid Ślaski- wyjazd skitourowy
- 119 Jaskinia Miętusia
- 120 Dolina Jamny - narty biegowe
- 121 Beskid Śląski - skitour na Czantorii
- 122 Jaskinia Czarna - partie Królewskie
- 123 Beskid Wyspowy - wypad skitourowy na Luboń Wielki
- 124 Kozia Góra - wyjazd narciarski
- 125 Kulig na Kłodnicy
- 126 Zjazd na nartach z Wielkiej Raczy
- 127 Wyjazd do jaskini w Trzech Kopcach
- 128 Góry Izerskie
- 129 Bieszczady - narty biegowe
- 130 Beskid Śląski - narty
- 131 Babia Góra - szkolenie lawinowe PZA
- 132 Skitour na Pilsku
- 133 Wyjazd skałkowy na górę Birów
- 134 Jaskinia Zimna
- 135 Jaskinia Zimna
- 136 SŁOWACJA - Zjazd na nartach z Barańca
Skitour i narty w Beskidach
W sobotę 31.12.05 pakujemy sprzęt do auta i wyruszamy na drogę w kierunku Sopotni Wielkiej- Kolonia, żeby na nartach wspiąć się na Romankę i zjechać do schroniska na Hali Lipowskiej. Drogi, chociaż białe, w miarę puste, więc jedzie się szybko. Na miejscu jesteśmy około godz. 9.00. Samochód zostawiamy przy ostatnim przystanku autobusowym w Kolonii. Zakładamy plecaki, buty i narty i wyruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Rysianki.
Szybko okazuje się, że do Romanki nie dotrzemy, a i zdobycie Rysianki zaczynamy stawiać pod wątpliwość, kiedy szlak przestaje iść z drogą, a pojawia się na drzewku z prawej strony, na dosyć stromym zboczu. Jakieś 15-20 minut "wdrapywania" się na górkę. Kilka wywrotek i zakopania się w głębokim śniegu, kijki zakopują się "w całości" a narty nawet z podpórką ślizgają się w dół. Za pomocą zakosów jakoś udaje się w końcu dostać na górę. To początek naszej wyprawy. Oczywiście już na górze traci nam się szlak, a było to przecież stosunkowo krótkie wzniesienie. Niebiesko-białego oznaczenia nie widzieliśmy do następnego dnia przy powrocie do auta przy własnych śladach schodzących z drogi. Kiedy wydawało mi się, że podążanie prosto jest chwilowo najbardziej odpowiednie według mapy, zostałam oskarżona o "zgubienie szlaku". Udało mi się jakoś z tego wybrnąć, tłumacząc, że żeby coś zgubić, trzeba to mieć :). Idziemy na przełaj lasem pod górkę, za pomocą zakosów. Nie jest łatwo, a drogę utrudniają korzenie zasypane śniegiem i tworzące "małe górki" ze stromiznami z którymi nasze narty nie zawsze sobie radzą. Kierujemy się w stronę prześwitu w górze.
W okolicach godziny 12.30 natrafiamy na drogę. Wyciągamy mapę i próbujemy ustalić w którym kierunku powinniśmy iść. Z mapy wynika, że idąc drogą powinniśmy napotkać niebieski szlak, który ją przecina. Zamiast szlaku, mogliśmy sobie za to pooglądać piękne widoki pokrytych śniegiem gór i dolin... no i strasznie się spocić w kopnym śniegu. Po pewnym czasie napotykamy coś podobnego do koryta rzeki, ale o wiele bardziej równomiernego i łatwego do przejścia. Wygląda dosyć sympatycznie i przede wszystkim idzie w górę, czyli w stronę szczytu, a tam może się wreszcie wszystko wyjaśni. Idzie się w miarę przyjemnie, chociaż kiedy drzewa się przerzedzają trudniej znaleźć "naszą ścieżkę". Docieramy na polanę, gdzie robimy trochę dłuższą przerwę. Okazuje się, że wylądowaliśmy na grzbiecie bliżej nieokreślonego wzniesienia i w sumie dalej nie wiemy gdzie się znajdujemy, ale za to strasznie wieje, robi się zimno, a gogle wchodzą w użycie. Po kilkuminutowym spacerku po grzbiecie wyłaniają się góry w około, ale nic nam to nie mówi. Na chwilę przystajemy, a ja wytężając wzrok dostrzegam jakiś "bardziej kwadratowy" kształt za iglakami gdzieś na szczycie góry przed nami, jeszcze kilka kroków i widzę coś podobnego do trasy narciarskiej, na której po chwili pojawia się ratrak ze światłami, widać też po głębszym wpatrywaniu wyciąg i zjeżdżających ludzików wielkości małej pchły. Idziemy więc grzbietem i kierujemy się tyczkami, które pojawiły się po jakimś czasie wędrówki. Wspinamy się do góry po jeszcze bardziej kopnym śniegu, a kiedy docieramy do wyciągu przed narciarzami staram się ukrywać zmęczenie, chociaż tak naprawdę opadam już z sił, a wokół zaczyna zapadać zmrok. Trasą narciarską docieramy do schroniska na "Na Hali Rysianka". Chwilkę przyglądamy się drogowskazom i kierujemy się do schroniska "Na Hali Lipowej", które według drogowskazu znajduje się 0,5 h od miejsca w którym się znajdujemy.
Wyruszamy więc w drogę już przy prawie ciemnym niebie. Do schroniska docieramy gdzieś w okolicach godziny 16.00. Szybko zauważyłam baloniki w oknach i zastanawiałam się przez chwilę czy brat nie stwierdzi, że wracamy do poprzedniego schroniska, bo wyraźnie wcześniej zaznaczał, że unikamy "imprezowiczów", ale chyba był już też zmęczony bo zostaliśmy w schronisku. Pani w schronisku zaznaczyła, że o spaniu na glebie nie ma mowy, ale wydaje mi się, że i tak zamierzaliśmy lokować się w pokoju, skoro były jeszcze miejsca.
Z jadalni wyganiają nas wcześnie bo coś koło godz. 18.00 mimo, że rzekoma impreza ma się rozpocząć o godzinie 20. Nie wiem jak brat, ale ja byłam zmęczona po 7 godzinnym spacerku pod górkę i to do tego pierwszy raz w życiu na nartach z odpinanymi wiązaniami, prawdę mówiąc zasnęłam natychmiast. Spaliśmy na dwie raty w starym roku i w nowym roku... bo impreza była spora. Kilka minut po 20 na dole zabrzmiała muzyka podobna do techno i całe szczęście już o w pół do 9 zabrakło w schronisku prądu :). Pierwszy raz widziałam ludzi biegających po korytarzach schroniska i krzykami na owym korytarzu z poziomem równym z hałasem na korytarzu w mojej szkole. Pomijając już liczne fajerwerki spod schroniska. Po prostu myślałam, że w schronisku jest zawsze spokojnie... i zrozumiałam, dlaczego zakładaliśmy, że w "imprezowym" schronisku się nie zatrzymujemy. Byliśmy jedynymi osobami, które o 8 zeszły na śniadanie, mieliśmy nawet plany wyruszać wcześniej, ale wszystko w schronisku było czynne od 8.
Ponieważ wszyscy byli przekonani, że jesteśmy z bratem parą, pani "robi wielkie oczy" na określenie mnie słowem "siostra"- to najzabawniejsze chwile wypraw z bratem :D. Trochę mgły w nowym roku i padającego śniegu i nie posłodzonej herbaty ale już w drodze od schroniska do schroniska się gubimy- piękny początek dnia. Oczywiście nie mam siły na nic, bo wszystkie mięśnie wołają o pomstę do nieba, ale brat wydaje się w pełni sił, bo pędzimy pod górę w dosyć szybkim tempie. Z Rysianki zjeżdżamy już na nartach, a ja stwierdzam, że po 14 letnim jeżdżeniu co roku na nartach, po prostu nie umiem jeździć, a już na pewno nie w kopnym śniegu. Kierujemy się po prostu w dół i na lewo, żeby nie wpaść w dolinę, z której znowu musielibyśmy się wspinać na jakiś grzbiet. Zamiast w dolinę natrafiamy w koryto sporej rzeczki i zaczyna się przeprawa po kamieniach rzecznych przysypanych śniegiem no i to by było na tyle zjeżdżania w dół... dalej już pozostało chodzenie. Natrafiamy na drogę idącą wzdłuż rzeki, a później już łączącą się z droga z której poprzedniego dnia zeszliśmy na szlak. Śnieg jest mokry i lepi się do nart, więc dosyć szybko odczuwamy brak smaru bądź chociaż zwykłej świeczki. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do własnych śladów. Robimy przerwę pod budką, odkrywamy, że herbata jest bez cukru i że o wiele łatwiejsza byłaby wyprawa z GPS'em lub chociaż z kompasem, no i że naprawdę przydałby się smar. Na dodatek skończyły się słodycze! :). Do auta już tylko coś około godziny drogi. Po pewnym czasie brat zdejmuje narty wściekły na klejący się śnieg, a moje narty nagle zaczynają współpracować i wreszcie odkrywam na czym polega ski turing, mogę sobie nawet poćwiczyć technikę chodzenia "ze ślizgiem". Docieramy do auta, wycofujemy je z zaspy i pakujemy sprzęt.
Żeby uhonorować wyprawę wybieramy się na Pilsko pozjeżdżać na nartach. Dopiero na czarnej, pełnej muld trasie odkrywam jak bardzo bolą mnie nogi i jaka jestem zmęczona po naszej "wycieczce". Cieszy mnie, kiedy brat stwierdza, że było to ambitne. Najbardziej bałam się, że powie, że każda wyprawa z nartami tak wygląda, a nasza była jedną z tych najłatwiejszych... zjeżdżamy aż do końca, kiedy wyciągi przestają działać. Później siadamy w schronisku na Pilsku i jemy jakiś ciepły posiłek ze znajomymi z Warszawy - Kaczorkiem i Azarem. Później zjazd po ciemku na sam dół z jasną czołówką brata. Z oświetlonego najniżej położonego stoku unosiła się jasna łuna, a do tego lampka brata świeciła jak latarnia. Przyjemnie się zjeżdżało na dół. Wyprawę uważam za udaną, było naprawdę fajnie. No i zwracając uwagę na to, że ja nie miewam szczęścia do pogody w górach, bo moje ostatnie wyjazdy to śnieżyce i burze na graniach, to widoczność pierwszego dnia podróży i piękne widoki były po prostu super! Teraz trochę odpoczynku, rozchodzenia zakwasów i z niecierpliwością czekam na kolejną ciekawą wyprawę :)!
(Wielkie dzięki dla Heńka za wypożyczenie sprzętu dla Soni – przyp. „brata”)
Beskid Śl - skitour na Szyndzielnię
Z Wapiennicy żółtym szlakiem weszliśmy na Szyndzielnię (1028). Szlak od połowy drogi zupełnie nie przetarty (spotkaliśmy dziewczynę, która bez nart próbowała wejść ale dała sobie spokój, i słusznie). Zjazd z szczytu tą samą drogą, początkowo nartostradą a później na dziko w wspaniałym do zjazdu puchu.
Beskid Śl - skitour
Przeszliśmy na nartach tzw. pętlę Wapiennicy. Śniegu dużo ale trasa raczej dla narciarzy biegowych.
Jura: akcja kursowa do jaskiń Szczelina Piętrowa i Studnia Szpatowców
Jura w zimowej szacie. Byliśmy w Szczelinie Piętrowej i Studni Szpatowców. Rysiek z Konradem dokładnie zwiedzili dolne partie Szczeliny.
ZIMOWY WYJAZD NA ŚNIEŻNIK 2005
Grudniową porą postanowiliśmy poznać góry Polski zachodniej, jednocześnie zakosztować trochę relaksu przed czekającymi nas trudami powitania Nowego Roku.
Nasz wybór padł na pasmo Śnieżnika. W Kletnie gdzie był punkt kontaktowy dołączyła do mnie reszta ekipy. Po krótkiej aklimatyzacji i uzupełnieniu płynów o większej kaloryczności (piwko jest dobre o każdej porze roku, a zimą wyjątkowo) wyruszyliśmy w stronę najciekawszego punktu widokowego tego rejonu- Śnieżnika. Wiatr dochodzący do 110 km/h (na morzu byłby to już gwałtowny sztorm (11?. B). Chmury i gęsta mgła uniemożliwiały jakąkolwiek widoczność tak więc pozostała radość zdobycia w tych trudnych warunkach szczytu[fotki: tu].
CZECHY: Beskid Śląsko - Morawski: skitour
Z miejscowości Ostrawice na nartach weszliśmy na Lysą Horę (1324), to najwyższy szczyt tego pasma. Szlak był przetarty i niestety dość rojny jak na zimę. Pogoda ładna a na górze mocno wiało. Na szczycie jest przekaźnik, hotel i jeszcze kilka obiektów. Zjazd w dół (było tego 6 km) po nośnym śniegu był wspaniały. W kilku miejscach skróciliśmy jadąc w puchu przez rzadki las. Na łagodniejszych odcinkach przyśpieszania nabieraliśmy jadąc po przedeptanej ścieżce.
Korzystają z zaproszenia dla działaczy sportowych wieczorem udaliśmy się do hotelu w Komorni Lhotka, gdzie była impreza ale to inny temat. Do domu wróciliśmy w niedzielę.
Wyjazd do niezidentyfikowanej jeszcze jaskini tatrzańskiej.
Kiedy w piątek wieczór pojawiamy się w klubie, nie jesteśmy jeszcze zbyt pewni dokąd jechać. Radzimy się Damiana, który poleca nam Miętusią Wyżnią; no dobrze. Zdaniem Damiana trafimy na pewno, za pierwszym razem, musimy tylko szukać takiego żlebiku z kosówką i dojść do wypłaszczenia i zejść w prawo. No, wyposażeni w taką wiedzę i półtorej worka liny, wyruszamy z Rudy około 19:00, odwożąc po drodze Olę i Maćka z Ewą do domów. Nocujemy w Jabłonce (wtajemniczonym wyjaśniam, że na fotelu spałem sam! :P) - oczywiście jak to w Jabłonce z wstawania o 06:00am nici i u wylotu Kościeliskiej jesteśmy dopiero około 10:00. Wpisujemy się do KWT (!!!) i dostajemy potwierdzenie tego wpisu (sic!!). Dolina Miętusia schodzi nam dość szybko, pogoda jest doskonała, bez opadów, lekkie słońce... Docieramy do Jaskini Miętusiej i wycofujemy się troszkę, żeby znaleźć rzeczony żleb. Oczywiście z naszej perspektywy widzimy same żlebiki, we wszystkich jest kosówka, a w co drugim jakieś wypłaszczenie. No dobra, wszystko jedno, byle do góry.
Niestety, wygląda na to, że ta zasada tym razem nie sprawdziła się :) Próbujemy konsultować się z rodziną Szmatłochów, która udziela nam bardzo precyzyjnych wskazówek; podążamy za tymi wskazówkami i... znajdujemy jakąś jaskinię, hurra! Doskonale, przebieramy się i atakujemy. Po niecałych 10 metrach - obniżenie stropu i kałuża. Na wyposażeniu jaskini są jakieś wiadra, aha, czyli to już rozpracowany problem. No dobra, wynosimy kałużę na zewnątrz - schodzi jakaś godzinka. W jaskini bardzo dużo życia - glony, komary, pająki. Tarzamy się przez pozostałe po kałuży błoto... po to tylko, żeby przekonać się, że dziura kończy się za kolejne 10 metrów :)
Cóż, mimo wszystko wyjazd raczej udany, dowiadujemy się przynajmniej gdzie jaskini Miętusiej Wyżniej nie ma i jak nie wygląda w środku :)
Jaskinia Mylna z dojściem przez dol. Chochołowską
Tym razem Pawlas wykręcił się sianem... to znaczy, kolanem, moja siostra szkołą, trudno, co robić (*), trzeba było wziąć siostrę Oli z osobą towarzyszącą. Plan zakłada inaugurację trekkingowego sezonu zimowego - słyszeliśmy jakieś plotki, że kolejka na Kasprowy jest w remoncie i chcieliśmy wykorzystać tę sytuację. W praktyce, Tatr nie było zbyt wiele, jaskiń jak na lekarstwo, były za to dwadni pełne przygód.
Ok. 23:00 w piątek jesteśmy już w Jabłonce, w chatce mojegodobrego znajomego (tym razem bez rzeczonego znajomego osobiście, ot, dostaliśmy klucze :) i odpalamy ogrzewanie. Gaz szybko się kończy, no trudno, uruchamiamy piec kaflowy i natychmiast żałujemy... że nie zrobiliśmy tego wcześniej. Włączamy Internet - niestety, remont kolejki na Kasprowy skończył się właśnie dziś, poza tym na jutro w planach jest zawieja, zadymka, mgła i w ogóle halny, jeśli nie lepiej. Wobec takich rewelacji zdecydowaliśmy się rozważyć jutrzejszą trasę przy partyjce ping-ponga. "Krótką partyjkę" kończymy siakoś tak o wpół do czwartej rano, no ale mamy już pewną teorię, którą potwierdzamy patrząc na mapę - jasny gwint, wszędzie albo już byliśmy, albo jest niezbyt ciekawie, albo trzeba iść przez Chochołowską. No i nie mamy mapy częsci Słowackiej.
Nie jest chyba dziwne, że zamiast o planowej 06:00 wstajemy jakoś tak bliżej ósmej. Och, naturalnie w międzyczasie napadało jakieś 20 cm śniegu i zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami niebardzo da się wyjechać, no ale od czego są deski i popiół z pieca. Z Jabłonki do zachodniej części Zakopanego jest jakieś dwadzieścia kilka km, więc skoro świt (hahaha!), godzina dziesiąta rano, stajemy na parkingu w Chochołowskiej. Jako jeden z dwóch samochodów. Trudno powiedzieć, czy bardziej wieje, czy bardziej pada śniegiem. Baca twierdzi, że jeszcze kilku takich głu... głu... nierozsądnych jak my rano już poszło w góry. No nic, podejdziemy do schroniska i zobaczymy co się stanie.
W połowie drogi, po spotkaniu aż jednej ekipy i leśniczego, który zmieniał tabliczki z "2h 45min" na "2h 10min" (na zimę chyba dają czasy liczone dla ekstremalistów?) mniej więcej jesteśmy już w stanie przewidzieć co się stanie - na 90% skończy się na wypiciu herbaty i wycofie. Problem w tym, że mamy całkiem dużo herbaty, a poza tym to Chochołowska jest dostatecznie nudna w jedną stronę, a co dopiero w dwie. Taktycznie zagrane wespół z Olą przedstawienie pt. "słuchajcie, my byliśmy tu dużo razy i wiemy co robimy" przekonuje ekipę, żeby zrezygnować z tego jakże szalonego planu z dojściem do schroniska i pójść do cieplutkiej, suchutkiej i bezpiecznej jaskini Mylnej. O ile pamiętam, nie skłamaliśmy i uświadomiliśmy Elę i Marcina, że to ogólnie trochę nie po drodze z tej doliny i tak troszku długo. Nie pamiętam, czy wspomnieliśmy coś o szukaniu szlaku i torowaniu drogi przez las, ale to chyba mało ważny szczegół, nie? Zgodnie z wynikiem jakże demokratycznego głosowania, ładujemy się w "ścieżkę nad Reglami", prosto w śnieg po kolana i ćwiczymy szukanie szlaku. Początek znajdujemy wręcz błyskawicznie (zaledwie 15 minut), ale dalszą "zabawę" "zepsuł" nam jakiś narciarz, który najwyraźniej rano jechał z Kościeliskiej do Chochołowskiej właśnie czarnym szlakiem, zostawiając po sobie dość wyraźny ślad.
Na Polanie Jamy nasza czwórka przypomina raczej obóz żeglarski (tzn. okręt czteromasztowy, jeśli są takie, na pełnych żaglach); na szczęście pływać nie musimy, bo śniegu jest tylko po pas (**) i jakoś da się brodzić. W szałasie robimy krótką przerwę (łał, tutaj nie wieje!), herbata no i żeglujemy dalej, tym razem przez las. Jako jedyna osoba z ciężkim sprzętem (tzn. kijkami), większość czasu ślady robię ja. Z odgłosów dobiegających zza moich pleców wnioskuję, że nie wygląda to tam najlepiej: Ola stara się standardowymi sztuczkami uciszyć bunt załogi (tzn. bunt siostry): "ach, ależ oczywiście że to ostatnie podejście", "nie, to już niedaleko, dwa zakręty i jesteśmy". Jassne.
Po niecałych dwóch godzinkach, na Niżnej Kominiarskiej Polanie używając Eli jako zmiotki uprzątamy pół metra śniegu ze stolików - niestety zupełnie niepotrzebnie, bo nawet na granicy lasu wieje tak, że usiedzieć nie sposób. Wytyczamy więc kurs na szałas i znowu, cała naprzód. Podczas przerwy na herbatkę w szałasie, o dziwo, spotykamy żywe dusze, trzy; dusze zamierzają iść do Chochołowskiej i nie bez lekkich uśmieszków życzymy im powodzenia (troszkę poźno już).
W Kościeliskiej idziemy tak jakby trochę pod prąd i tzw. normalni, wracający o tej porze ludzie obdarzają nas zupełnie podobnymi uśmieszkami. Nie przejmujemy się tym i jeszcze na trochę przed zmrokiem jesteśmy przy otworze Mylnej. Cóż, jaskinie nie były w planie, kombinezonów niet, ubrań do "sciorania" niet, kasków brak, no ale skoro wchodzą tu ludzie w białych spodniach i bucikach na obcasie, to chyba damy radę?
Niestety, plany pokrzyżował brak herbaty. Własnie z tego powodu nie zrobiliśmy więc "normalnego" trawersu, a tylko przeszliśmy się kawałek i z powrotem. Bez kombinezonu i bez porządnego światła (z konkretnie świecących rzeczy to mieliśmy aż jednego zooma - no i jakieś dwie LEDowe zabawki) przyjemność raczej niewielka. Po powrocie do "wejściowej" sali patrząc przez okna trudno powiedzieć, czy już szarzeje, czy to tylko taka wielka zadymka. Wątpliwości momentalnie znikają kiedy wychodzimy - mianowicie okazuje się, że jedno i drugie.
Kościeliska daje się polubić, znaczy na litość, przynajmniej wracaliśmy nią w nocy już tyle razy, że w większości miejsc jesteśmy w stanie sobie wyobrazić jak to jeszcze jest bardzo daleko do drogi. W tak zwanym międzyczasie śnieg zmienia się w rzęsisty deszcz, no i niestety, tak mi przykro, droga to tym razem nie koniec, trzeba iść jeszcze pół godziny asfaltem do auta.
Zahaczamy o Jabłonkę, żeby zabrać rzeczy i posprzątać. Nauczeni doświadczeniem, nie wjeżdżamy w bramę, no ale niestety zawrócić się nie da i trzeba będzie potem wyjeżdżać na wstecznym, no ale my nie damy rady?
Dziewczyny myją naczynia (niestety to trochę skomplikowana operacja, bo nie ma bieżącej wody - w Jabłonce nie opłaca się napełniać instalacji i przykręcać baterie na dwa dni - woda jest normalnie spuszczona z powodu ostrych mrozów), a my z Marcinem jedziemy po butle na wymianę do piecyków gazowych. Wspominałem o wyjeżdżaniu tyłem i o tym, że damy sobie radę? O 20:50 dostaję od Oli SMSa: "Eee... yyy. a gdzie wy jesteście, bo auto jakoś dziwnie stoi, was nigdzie w pobliżu, kupcie jeszcze jedną wodę 5l", ale jak się okazuje, woda będzie musiała poczekać, bo Marcin właśnie ucisza Burka a ja konsultuję się telefonicznie z Grzegorzem (rzeczonym znajomym) w kwestii tego gdzie to na tej wsi mamy szukać przyjaznego nam gospodarza z traktorem, który mógłby nas z tego rowu wyciągnąć (tak mi przykro, wisimy na zawieszeniu). Operacja przebiega bardzo sprawnie i niepostrzeżenie (chociaż Ela twierdzi, że jakiś traktor słyszała) i trochę po dziewiątej jesteśmy pod miejscowym Orlenem, już bez traktora. Jak się okazuje, stacja jest zamknięta - ależ te miastowe głupie - ze sklepem sytuacja wygląda podobnie - no i kiedy już wracamy spod granicy słowackiej z butlami, Ola i Ela śpią jak dzieci i widać, że z szybkiego wyjazdu jeszcze w sobotę i tak byłyby nici. No trudno, przynajmniej będzie się mozna przespać jeszcze jedną noc w fotelu przy piecu (mmmmmm... wyspać to za bardzo się nie da, bo co dwie, trzy godziny zimno przypomina, że do pieca trzeba dołożyć, ale atmosfera jest wręcz magiczna).
Niedziela rano: pakowanie przebiega sprawnie i z pewnym napięciem, bo rozeszła się plotka, że Ola przez sen dała się przekonać do prowadzenia samochodu. Ostatnia partyjka ping-ponga i wracamy do Rudy. Najdłuższa trasa, jaką Ola przebyła w swoim życiu samochodem jako kierowca to relacja Tarnowskie Góry - Ruda Śląska, no cóż, na pewno spory kawałek, ale jakoś nam to nie imponuje. Pozory jednak potrafią mylić - po drodze z pozycji fotela pasażera muszę interweniować zaledwie dwa razy, w samą porę chwytając za kierownicę. Niestety na bramkach na A4 nie miałem z Olą zbyt dużych szans i nie zdążyłem krzyknąć, żeby nie otwierała tak gwałtownie drzwi żeby podnieść te 50 gr, które jej spadło. Jak to dobrze, że te budki na bramkach są z plastiku...
Niedługo po 11:00 rano jesteśmy już na Goduli, pasażerowie i(raczej ostatnia) nadzieja polskich sportów rajdowych wysiadają, a ja myślę sobie, że nie będę wnosił nawet do domu tego mokrego plecaka, wezmę sobie tylko komputer... ZARAZ?!? JAKI KOMPUTER?
Komputer został w Jabłonce. Obrócenie jeszcze raz tam i z powrotem z dłuższą przerwą na herbatę schodzi mi prawie do 17:00, czeka mnie jeszcze 180 km do Wrocławia, no i jasne staje się, że rzeczy do szkoły na jutro nie będzie, rzeczy do pracy na jutro nie będzie, nie pozostaje chyba więc nic innego jak przynajmniej zrobić ten opis. :)
Beskid Śląski - wędrówka
Przeszliśmy trasę z Brennej Leśnicy na Horzelnicę, Stary Groń do Leśnicy. W górach nadal przecudna jesień.
Jaskinia pod Wantą
Akcja kursowa do jaskini Pod Wantą. Na drugi dzień podejście do górnego otworu jaskini Zimnej.
Kurs ratownictwa w Tatrach
Udział w kursie ratownictwa jaskiniowego organizowanego przez PZA.
Spacerek po Tatrach Zachodnich
Startujemy z lotniska przy Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, z międzylądowaniem na Goduli o 03:30am (z formalnego punktu widzenia - piatek) czasu lokalnego. Na parkingu pod Kościeliską jesteśmy jakoś tak o świcie. Ustalenie gdzie idziemy zabiera ładny kawał czasu, ale w końcu pada na całodniową wycieczkę z dol. Kościeliskiej do dol. Chochołowskiej przez Iwaniacką Przełęcz, Ornak, Starorobociański i Kończysty. Pogoda doskonała i przy idealnej widoczności chłoniemy ostatnie widoki na jesienne Tatry, ucinając sobie na grani drzemkę w delikatnym słońcu; ekipie dopisuje niebywały humor. Nocujemy w domku mojego dobrego znajomego w Jabłonce i z rana zwijamy się do Rudy. Ogólnie, wyjazd naprawdę udany, chociaż ten opis pewnie brzmi niezbyt przekonująco - to dlatego, że jest pisany dwa tygodnie po. Cóż, opis miał pisać Pawlas, ale wykręcił się jakimś egzaminem... (fotki)
UWAGA: Panie i Panowie, mamy zaszczyt przedstawic OPIS TOMKA, po nieco ponad trzech miesiacach i wstepnej korekcie:
„Dzień” rozpoczął się… co najmniej ciemno, ale nic to, byłem tak napalony (chyba nie tylko ja) ze wstawanie pierwszy raz było tak mile… …jakie wstawanie? Trwało to może 0.5 sekundy, ponieważ chwile wcześnie dotarło do mnie ze za 15 min mam być na belce, na którą idę 15 minut, a co z cieplutką herbatką?:( Zbieram się szybko jak mogę ale i tak już nawaliłem , dobrze ze Mateusz wie gdzie jest DOMiT i po mnie podjeżdża. Podbiegam resztką sil-jeszcze nie weszliśmy w góry a ja cały zlany... (chcieli byście) …potem. Mateuszowi tez dopisywał humor od samego rana wiec mi (mam nadzieje) szybko wybaczył mój nie profesjonalizm.
Wsiadamy do naszego (znaczy Mateusza) wehikułu i… „Ladies and gentlemen, this is capitan speaking…” troszkę zszokowany i z leksza przestraszony pytam Mateusza czy wszyscy zdrowi w domu, okazuje się ze tak. Po chwili skumałem - to efekt uboczny podniecenia jakie w nim panowało (dobrze ze się przebiegłem bo jakby nasze efekty się skumulowały to mogło by być kiepsko). Jedziemy jeszcze zatankować i po resztę wesołej kompani- dziewczyny- super (mam nadzieje ze jeszcze nie zamarzły).
Powaliliśmy troszkę drogę ale to, nic dzisiejsza wycieczka nam wszystko wynagrodzi mam nadzieje. Humor nas troszkę opuszcza gdy drogą okrężną docieramy do mrocznego, szatańskiego, a jak by tego było mało to jeszcze zabitego dechami… ORZEGOWA ?. Dziewczyny już z lekksza przymarznięte-bo tam 10 stopni mniej niż w reszcie kraju-ale jak wszyscy uśmiechnięte to super - krzyczeć nie będą. Pakujemy się i jedziemy.
Po chwili jesteśmy już na autostradzie. Mateusz ma ciężką nogę - sorki kończynę dolną – więc średnia prędkość na banie wynosi 140km/h wiec zanim dojechaliśmy do podnóża tatr nie zdążylismy nawet porządnie poklachać (ale jak później się okaże w górach wszystko nadrobimy).
Ok. 6.45 zatrzymujemy się na parkingu jako pierwsi choć z godzinnym opóźnienem, Mateusz trochę się posmutniał ze nie zobaczymy wschodu słońca w górach ale szybko mu przechodzi ( z takimi kompanami wszystko można znieść-a jak).
Otwieramy drzwi naszej bryki i następnie… je zamykamy - zimmmno. No ktoś musi być tym pierwszym no i Mateusz się zebrał bo dziewczyny nie miały drzwi. Ściana zimna go troszeczkę przytrzymuje ale nie na długo. Po chwili wszyscy jak nowo narodzeni- co to górskie zimne powietrze może zdziałać.
Nieobecnością żywej duszy w promieniu kilu kilosów nikt nie pogardził i wszyscy poszli załatwić swe potrzeby fizjologiczne. Po rozpakowaniu bagażnika zaczyna się wymienianka czego kto zapomniał(standard) nie jest źle wyliczanka zatrzymała się na ręcznikach ,szczoteczkach do zębów, i grzebieniu.
Szybkie śniadanko przy którym nie zabrakło śmiechów (tego to wyczerpaliśmy limit na co najmniej 4 stulecia) i już ruszamy w trasę. Ja oczywiście nie mogę się połapać ale po chwili jest tylko jedna droga wiec jest ok.
Około 7.00 weszliśmy do Kościeliskiej. Idziemy idziemy -oczywiście w dobrych humorach patrzymy a przed nami - wiem ze to dziwne –jakieś inne oszołomy o 7.00 w góry się wybrały, dochodząc do Pisanej Polany wspominamy hardcorowy wyjazd do Czarnej i znowu kupa śmiechu Mateusz z Olą się wymądrzają :p - tu jest to a tam to –nie no żartuje prawidłowo, w każdym razie ja z Ewą stoimy cicho i tylko przytakujemy hehe.
Idziemy „dali” i dochodzimy do schroniska „Ornak”. Dzień dobry - dzień dobry i siadamy na drugie śniadanie -mniam. Wszędzie mokro wiec wyciągam swój poddupnik i siadamy. Papu naprawdę smaczne a ze atmosfera była wspaniała postanowiliśmy nie przerywać tego piękna wiec zostaliśmy troszkę dłużej. Nagle Mateusz stwierdził ze juz czas na nas no i musielismy się zbierać . Ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku przełęczy Iwaniackiej. Szlak bardzo fajny odcinek drogi wiódł przez las i zaczęło się podejście. Bacząc na nasz stan psychiczny dotlenianie mózgu i nadmierne pobudzenie było nie wskazane dlatego postanowiliśmy zwolnic. Podczas ostatniego postoju Mateusz zaczął nas męczyć „co to za przełęcz i pomiędzy jakimi szczytami leży” no i nie wiem czemu ja znowu siedziałem cicho ?.
Dochodzimy do przełęczy Iwaniackiej jest bodajże trochę po 9.00 szukamy jakiejś ławeczki ale nic wiec znowu wyciągam niezawodny poddupnik i siadamy zjeść 3 śniadanie hehe nieźle. Niespodziewanie zjawia się niezidentyfikowany ( choć opcje były 2 albo 3-co do identyfikacji)obiekt latający typu żebrak i zjadł mi połowę mego śniadania wszyscy się śmiali a ja głodowałem. Minutę później – jakby Bóg wynagrodził nam nasza dobroć do UFO i chmury się rozeszły i słoneczko się do nas uśmiechnęło ogrzewając nasze zmarznięte policzki- miodzio.
Mateusz wyciągnął ze swojego magicznego plecaka czekoladę – mojej z lidla nikt nie chciał i było jeszcze lepiej, Aż do czasu gdy na papierku została ostatnia kostka –i się zaczęło. Stwierdziliśmy ze „konflikt ostatniej kostki czekolady” –jak go nazwaliśmy – z którego szło by bronić doktorat (moim zdaniem nawet profesurę),trzeba zażegnąć i ostatnia kostkę zjadł(a)… nie pamiętam na pewno nie było to UFO. KOKC doprowadził do zaciętej wymiany zdań (to właśnie przez to dotlenienie mózgu -które już do końca dawało się we znaki) o wnioskach do jakich doszliśmy z KOKC nie będę już pisał bo i tak już jest tego dużo a to ani nie polowa czadowego wypadu wesołej kompani ( zainteresowanych odsyłam do kontaktowania się z członkami „Wesołej Kompani”).
Ruszamy dalej, odbijamy z żółtego szlaku na zielony i kierujemy się w stronie Ornaku i Raczkowej Przełęczy. Jeszcze chwilkę idziemy pośród świerków i już po chwili dostajemy się na wysokość kosodrzewiny i po raz pierwszy podczas tej wycieczki ukazuje się nam widok na większą cześć gór a konkretnie na dolinę Tomanową i część doliny Kościeliskiej jesteśmy pod niemałym wrażeniem - jest naprawdę przepięknie. Po chwili również zauważamy skutki ujemnej temperatury, nie znam fachowej nazwy tego fajnego wytworu natury ale to również było pięknie, przynajmniej do czasu kiedy Mateusz przedstawił nam ulotność tych rzeczy. Po chwili Ola postanawia wzbogacić tatry w azot uzasadniając iż to bardzo potrzebny pierwiastek do życia wiec na pewno nie zaszkodzi, ku naszemu zdziwieniu niczego nie odmroziła.
Zaczytujemy się na… 4 śniadanie mniej więcej na wysokości Suchego Wierchu Ornaczanskiego. Jest oczywiście milo (a jak) po lewej dolina Tomanowa i w dali wysokie tatry, a po prawej dolina Starorobocienska i Chocholowska. 4-te śniadanie nie obyło się oczywiście bez ciekawych obserwacji i mądrych spostrzeżeń, i tak rozpętał się kolejny brain storm (co do szczegółów zalecam kontakt z uczestnikami). Oczywiście nigdzie się nam nie śpieszyło ale gdy zauważyliśmy ze zaczęli nas wyprzedzać ludzie, po godzinie (no może po 0.45) ruszyliśmy dalej
Mijając Ornak, Zadni Ornak, Siwe skały i Kotły dochodzimy do Siwej Przełęczy, nie bacząc na czarny szlak i idziemy dalej zielonym w kierunku grani głównej w zdłuż której biegnie granica naszego „kochanego” kraju. Pomału dochodzimy do Raczkowej przełęczy na której ukazują nam się równie cudowne ziemie Słowackich Tatr, ku mojemu zdziwieniu Słowacka część odchodząca jest zupełnie inna (naprawdę ciekawe).
Tu na przełęczy odbijamy na czerwony szlak biegnący granią prosto na Starorobocanski. Przechodzimy dystans ok…. 100m i stwierdzamy ze „cza by co zjeść”, i w ogóle to wieje i kupa ludzi na szczycie wiec się zatrzymujemy trochę poniżej szlaku na cudownych (jak już wspomniałem) „łąkach” już Słowackich tatr.
Zjadamy w końcu długo oczekiwany? obiad popijamy herbatką (pewnie twierdzicie ze czegoś brakuje ale się mylicie ciekawych spostrzeżeń i mądrych dyskusji również nie brakowało, tym razem na temat górowania słońca i ogólnie o jego cyklu dobowym(z kim kontaktować się to wiecie)) i stwierdzamy ,ze pora na… …poobiednią drzemkę. Po przyjęciu pozycji embrionalnej wszyscy zasnęliśmy jak niemowlaki.
Po godzinie gdy już wszyscy nas minęli i nasze biologiczne zegary kazały nam powstać obudzilismy sie w tym samym momencie i zbierając nasze graty ruszyliśmy na podbój świata tzn. Starorobociańskiego. Po prawej stronie mijaliśmy bardzo ciekawe Wielkie Jamy przechodzące w Zadnie Zagony zupełnie rózniące się od części Słowackiej. Po dziesięciu zdrowaśkach i kilku strąconych kamieniach dochodzimy na szczyt, lekko zadyszani ale usatysfakcjonowani. Znowu „krótki” postój za skalami (bo wiuchalo równo) czekolada(tym razem już z lidla, Mateuszowi się już skończyła ta niby lepsza haha). Podziwiamy widoki i ruszamy dalej – teraz już tylko w dół.
Schodząc po lewej naszej stronie widzimy Rackove Plesa lezące już po Słowackiej stronie. Zbliżając się powoi do przełęczy mijamy grupkę czadowych osobistości które podobnie jak my przyszli odpocząć w te piękne rejony. Dochodzimy do bardzo tajemniczego miejsca jeszcze przed przełęczą. W miejscu tym naszym oczom ukazują się prze dziwne znaki poukładane z kamieni, dochodzimy do wniosku iż to przekaz istot pozaziemskich i staramy się go rozszyfrować, nie udaje się nam to ale wiemy ze to odkrycie na miarę państw układu Warszawskiego -trzeba tu wrócić.
Po kilku minutach od „znaków” jesteśmy już na Kończystym Wierchu stąd podziwiamy widoki na dolinę Jarzebczą i słowacką Rackovą dolinę. Ola z Mateuszem czegoś się dopatrują gdzieś dalej na zachód i próbują rozpracować szczyty(będzie ich to trapić dokona tego dnia). Tu odbijamy na zielony szlak
Po kilku chwilach docieramy na Czubik. Kilka kroków za nim rozbijamy się a by spożyć nasz 2 obiad i jak się należy krótki „rest”. Tu postanawiamy wzbogacić glebę w azot. Po dostarczeniu organizmowi materiałów odżywczych, znowu zbiera się nam na ciężkie ależ jak owocujące tego dnia tematy. Wiec pijąc herbatę bez herbaty… dalej tego nie umiem wyczaić, ale dyskusja była przednia. Po wnioskach postanowiliśmy posłuchać… nicości i w sumie był hardcor ale bardzo owocny. Po kilku rozmarzonych minutach trza było się zbierać bo już pomaluśku zaczęło zmierzchem pachnąc.
Tu na odcinku z Czubiku na Trzydniowiański szczyt oglądamy fascynujemy się ostatnim już tego dnia widokiem na większe połacie górskie a konkretnie na Bobrowiec, i otaczające go inne szczyty zachwycając się Mnichami Chochołowskimi i Wielkimi Turniami. Po chwili wchodzimy w gęsty kosodrzewinowy labirynt a raczej kanał który wiódł nas czerwonym szlakiem Kulawca ku upragnionej Polanie Trzydniówce. W połowie drogi do polany zatrzymujemy się na… schodach (szkoda ze nie ruchomych, bo nawet poręcz była) na krótką przerwę by nasze zmęczone stawy kolanowe (artculationes genii) mogły chwile odpocząć. Po paru chwilach ruszamy dalej. W końcowym części tego odcinka trasy dopada nas już zmrok ale jest fajnie, my o lampach zostajemy w tyle a Ola chyba z wbudowanym noktowizorem prowadzi naszą kompanie, na szczęście nic nikomu się nie stało i cało dochodzimy do drogi.
Stwierdzamy ,ze jakiś odpoczynek byłby wskazany wiec szukamy jakiś ławek od których miało się roić. Niestety pierwszą znajdujemy przy wypożyczalni rowerków. Tu zjadamy nasze resztki spiżarni i ostatnią czekoladę. Jesteśmy (ja na pewno)zdziwieni ze o tak zupnej porze mija nas tylu ludzi ( przypuszczamy ze to ludzie). Po spożyciu? ubieramy cieplejszy ciuszek i ruszamy już w kierunku samochodu, przynajmniej tak nam się wydawało…
…Idziemy, Idziemy i dojść nie możemy
Pierwszy raz w dniu dzisiejszym zapadła cisza, zaniepokojony tym faktem zacząłem , w śmieciach mej głowy szukać ciekawego tematu rozmowy a żeby nasza „droga” nie przeminęła bezpowrotnie. Długo nie musiałem się zastanawiać, bo po krótkim czasie (jak potem stwierdzę -błogosławionej ciszy) zaczęła się kolejna burza mózgów, no i oczywiście nieustający śmiech i niekończące się… kupony końskie.
Dyskutując o zakłóceniach międzyplanetarnych i ich wpływowi na zdolności przepowiadania przyszłości, idziemy kierując się Gwiazdą Polarną i szukamy odbicia z drogi zielonym szlakiem który miał nas doprowadzić tuz pod samochód. Udaje się nam odbić na odpowiednią leśną dróżkę i cali uradowani ze nie musimy się wlec średnio ciekawą betonową drogą, ale z drugie strony żałuje bo to przeciecz skrócenie naszej wspanialej, jakże cudownej, urokliwej i niepowtarzalnej wycieczki.
Po chwili zauważamy ingerencje Najwyższego, który lituje się nad naszym wspomnianym żalem i gubiąc szlak trafiamy… nie bardzo wiemy gdzie, ale już po chwili sprawa się klaruje… zrobiliśmy porostu małe kółeczko tym samym przedłużając naszą czadową wyprawę ?. Ja nawet wybaczam asfaltowej drodze.
Po jakiś pięciu zdrowaśkach i dziesięciu przykazaniach dochodzimy do skrzyżowana z główną drogą, uzbrajamy się w jedne w swoim rodzaju odblaski i ruszamy w kierunku Kir, mamy jakieś 3km wiec jeszcze troszkę. Niestety w tej części naszej wyprawy już zmęczenie dało się nam we znaki. Przez kilka chwil cisza i spokój (poza samochodami) ale po jakiejś chwili Ola wyskakuje z czadowym pytankiem(20-lat dwudziestych, 10-lat… 00-lat…? ? ), inicjując tym samym równie czadową dyskusje, przyczynia się tym samym do poprawienia naszych coraz mniej uśmiechniętych twarzyczek którym porcja śmiechu dobrze robi.
Po kilkuset sekundach doczołgujemy je do samochodu, hiphip hura. Namiętnie poszukujemy jeszcze pana parkingowego, ale niestety nie ma go – a chcieliśmy dobrze :), ale jak najszybciej uciekamy co by nas nie złapał hehe.
Wreszcie w samochodzie momentalnie robi się cieplunio i milunio. Nocujemy we wsi no, może małym miasteczku oddalonego o jakieś 30 kilosów o Zakopca,. Mateusz załatwił tam noclegi u swojego przyjaciela z liceum (to bardzo milo z jego strony). Podczas drogi łapie nas lekkie kimanie choć to tylko 30 km no ale dajemy rade wspólnymi silami. Dojeżdżamy do metropolii jakże wspaniale zwanej (a jak sielankowo) Jabłonka. Robimy tu małe zakupy w przydrożnym … hipermarkecie, bardzo mila obsługa przede wszystkim ta płci przeciwnej. Wracając obładowani zakupami pleć piękna naszej ekipy narzeka ze z nami to jak z babami-no nie, odwalamy za nie brudna robotę a jeszcze narzekają (ach te baby). Po lekkim pobłądzeniu i odwiedzeniu dużej części mieszkańców pod ich domami wreszcie znajdujemy tą poprawną drogę prowadzącą do naszego miejsca noclegowego.
Ja jak zawsze lekko zestresowany przed poznaniem nowych osób, ale jak się okazuje w domku przyjmują nas trzy przemiłe osóbki ledwo weszliśmy a już z uśmiechem …”na pewno jesteście zmęczeni, siadajcie ,czego się napijecie” (normalnie super). Siadamy przy stole w pokoiku ze starym kaflowym piecem przy którym grzeje się mama Mileny. delektujemy się gorącą herbatką i … smażonymi bananami(pycha). Po chwili ja już przysypiam na ławce a Ola się zemnie nabija zamiast mnie szturchnąć. Nic ja idę już spać jeszcze tylko kąpiel i… nie mam ręcznika zanim wyschnąłem nad kaloryferem minęło pół godziny no ale dało rade.
Mateusz jeszcze dzieli się przeżyciami z pobytu w Japonii, ale my już niestety nie daliśmy rady i lądujemy w „ kapliczce” w której śpimy. Rozmawiamy jaszcze chwilkę i nawet Mateusz się zjawia który puszcza nam dobranockę „kabum kabum” (niestety po angielsku ale pingwiny i tak są fajne). Po refleksjach nad przeżyciami bohaterów bajki kładziemy się spać. A no jeszcze grzejnik wyłączamy.
Rano o normalnej porze czyli o 10 budzimy się, jeszcze chwile się przeciągamy i już wstajemy bo czas na śniadanko. Oferujemy się z Mateuszem ze cos upichcimy ale dobrze ze już po kilku minutach zjawiają się dziewczyny bo pewnie do śniadanka by nie doszło.
Mniam naprawdę było pyszne, jeszcze tylko posprzątać i zaczynamy się przygotowywać do wyjazdu, szkoda bo dzionek jest naprawdę przepiękny i chętnie by się poleniuchowało na tarasie. No ale czas naglił i trza się było zbierać. Dziękujemy serdecznie gospodarzom za ciepłe przyjęcie i za wspaniałą atmosferę, obiecując ze jeszcze wpadniemy- chyba się ty przerazili ( żartuje, zapraszali nas, co byśmy częściej wpadali). Ściski uściski i już jesteśmy w drodze. Mateusz nawet się nie śpieszył (wcale się mu nie dziwie) bo średnia prędkość mieliśmy tylko120.
Już po 3 godzinach jesteśmy w Zabrzu najpierw odwozimy mnie ?, ściski uściski planowanie kolejnych wypadów, no ale czas rozstania był nieunikniony niestety.
Odjeżdżają a ja zostaje sam ?… wiedziałem ze cos będzie nie tak oczywiście zapomniałem moich książek no ale przecież idealnie być nie mogło.
Kończyć chciałbym podziękować wam wspaniali kompani, za wspaniały wyjazd i cudowną atmosferę było naprawdę wspaniale, dzięki, ze pamiętaliście o mnie planując tą wyprawę i za to ze jesteście, wielkie DZIĘKI.
P.S. sorki ze tak długo musieliście czekać na opis, mam nadzieje ze mi wybaczycie lenistwo.
P.P.S. Cholera zapomniałem wspomnieć o przewieszkach nocnych „do słupa i z powrotem” na golasa, no nic trudno.
MOŁDOWA: wyjazd do jaskini Zoluskiej (Racovita)
W bardzo interesującej podróży przez Słowację, Węgry i Rumunię dotarliśmy do Mołdowy gdzie wprawdzie fragmentarycznie ale jednak udało nam się zapoznać z charakterem jednej z najdłuższych jaskiń (92 km) w gipsach. Zwiedzenie głównych partii jaskini nie jest takie proste z uwagi na prace w pobliskim kamieniołomie. Wymaga zabiegów formalnych. Jednak przy pomocy miejscowych mogliśmy zwiedzić mały fragment systemu. Natomiast poznaliśmy wielu sympatycznych ludzi a sama podróż okazała się niezapomnianą przygodą.
Opis w dziale Wyprawy
Jaskinia W Trzech Kopcach
Opis i zdjęcia http://www.gorskapasja.dvd.pl/
Wspin w Podlesicach, Spelokonfrontacje
Wspin na drogach od VI do VI.2. Wieczorkiem udział w speleokonfrontacjach
Speleokonfrontacje w Podlesicach
Udział w kolejnym spotkaniu.
Wielka Litworowa - Śnieżna do syfonu Dziadka
Dokonaliśmy przejścia systemu Wielka Litworowa - Śnieżna do syfonu Dziadka (-786). Oto kilka szczegółów:
Wystartowaliśmy od Galicowej o 6.00. Czas dojścia pod otwór 2.45. O 10.00 weszliśmy do dziury. Na Starym Dnie odwiedziliśmy ekipę z Bielska, która przez te dni eksploruje jaskinię. Nad Maglem zostawiamy depozyt z jedzeniem (tylko do szpejowników naupychaliśmy po kilka batonów). Dojście z Magla do Nowego Biwaku było mi już w większości znane więc dotarliśmy tam w niespełna 2 godziny. Dalej już poruszaliśmy się wg opisów bielszczan. Kilka razy trochę błądzimy. Już nigdzie później nie ma takich przestworzy jak w Litworce. Mało kiedy idzie się w pozycji wyprostowanej. Przez mokre Ciągi Przykrości dochodzimy do rozległych szczelin gdzie przed laty wrocławiacy osadzili stalowe stopnie. Dzięki nim trudno się tu zgubić. Jest tu szereg zjazdów i trawersów. Niektóre liny mają wiele do życzenia. Galeria Krokodyla kończy się przed IV wodospadem. Szum wody i wkrótce wydostajemy się do głównego ciągu Śnieżnej. Teraz jeszcze Błotne Łaźnie, które są tym razem bardziej mokre niż zwykle. Kawałek liny zakładamy na zejściu do syfonu Dziadka poniżej Parszywej Siedemnastki. Czas dojścia od otworu do dna to trochę ponad 7 godzin. Wbrew pozorom zejście było też bardzo męczące. Powrót w górę to walka za narastającym zmęczeniem. Na odcinkach linowych odpoczywamy. Trochę komfortu jest na Nowym Biwaku (tzn. można usiąść na karimacie w namiocie z folii NRC). Najgorszy odcinek od Komina Ekstazy do Magla daje nam popalić zwłaszcza jak idzie się od dna jaskini. Wody było więcej niż ostatnio więc kolejny raz mamy bliski (dosłownie) z nią kontakt. Ponad Maglem (konkretne jedzenie z depozytu) nasze morale rosną choć Jasiu chyba podtruł się karbidem i ma dolegliwości gastryczne. Dość szybko dochodzimy do biwaku bielszczan (odpoczywali po urodzinowej imprezie). Ula przyrządza herbatę, trochę gadamy o akcji i w drogę. Nie śpiesząc się pokonujemy kolejne studnie. Po ósmej wychodzimy na powierzchnię. Akcja trwała 22 godziny. Straty: skasowałem sobie uprząż i kombinezon. Nagrodą za wysiłek jest przeuroczy ranek. Delektując się przeuroczą pogodą i dalekimi widokami powoli schodzimy w dół. Na bazie jesteśmy przed południem.
Akcje do systemu Wlk. Litworowa - Śnieżna należy zaliczyć do bardzo wymagających fizycznie i psychicznie. Jak mówi Jurek Ganszer z SBB - chodzenie na "trupa". Zrealizowanie naszego planu było możliwe dzięki wcześniejszym trzem akcjom rozpoznawczym oraz życzliwości kolegów z Speleoklubu Bielsko Biała, którzy udostępnili nam liny, ich opis pozwolił wyrobić sobie pogląd na całość zagadnienia. Pozdrawiam.
W tym roku w naszym największym systemie jaskiniowym udało nam się przejść Śnieżną, Nad Kotliny - Śnieżna oraz Wlk. Litoworowa - Śnieżna a także zrobić trawers Nad Kotliny - Śnieżna.
Góra Birów - egzamin na KT
Odbył się egzamin na Kartę Taternika.
Jura - wyjazd rowerowy
Startuje z Podzamcza. Wskakuję na czerwony szlak rowerowy. Dojeżdzam do miejscowości Bzów (piękny widok), a następnie do Karlina. Dalej tym samym szlakiem do Żerkowic i póżniej do Skarżyc. W Skarżycach opuszczam czerwony szlak i jadę polnymi drogami do Włodowic. Pózniej znowu wjeżdzam na polne drogi(ładne przestrzenie) i w okolicy Rzędkowickich Gajów wskakuję na zielony szlak turystyczny, a nastepnie na czarny rowerowy prowadzący do Myszkowa. Z Myszkowa kieruję się do miejscowości Mrzygłód, gdzie odwiedzam Sanktuarium Maryjne. Za tą miejscowością opuszczam szlak i znów jadę polnymi drogami(świetna panorama). Dojeżdzam już asfaltem do miejscowości Kopaniny i póżniej Rudniki i Kromołów. Odtąd jadę zielonym szlakiem turystycznym do Podzamcza.
Pogoda była w miarę udana- świeciło słońce, ale za to wiał dość ostro zimny wiatr. Długość trasy: 65 km
Jaskinia Ludwinowska i okolice - wyjazd rowerowy
Z Trzebniowa na rowerach na przełaj dojeżdżamy do jaskiń Brzozowa i Ludwinowska. Tą ostatnią zwiedzamy. Potem przez złote lasy pędzimy do Bramy Twardowskiego. Stamtąd szlakami wracamy do Trzebniowa cały czas na pełnych obrotach. Okolice Trzebniowa to namiastka gór więc górscy rowerzyści mogą być zadowoleni. Na Jurze panuje przepiękna jesień, śpieszcie się to zobaczyć.
SŁOWACJA - wspin
Najpierw odwiedzamy Manin, na miejscu jesteśmy o 9,dzień zapowiada się super temp.15stopni o tej godzinie. Piękna okolica, kolory jesieni, 23 skały obite. Lądujemy na jednej z nich, drogi od 6 - do 7-. Wycena jak to tradycyjnie na Słowacji pozaniżana. Po kilkunastu drogach mamy dość, koło 15 postanawiamy odwiedzić next rejon. Droga bardzo piękna krajobrazowo, prowadzi wąwozem miejscami na szerokość 1 samochodu. Po 5km lądujemy w Kostoleckiej Użinie. Pięknie tu, ścieżka pod skały prowadzi bardzo stromym piarżyskiem i wyprowadza wprost pod największy okap w Europie. Wspin tu bardzo techniczny:), Michał robi 6+OS. Wieczorkiem oczywiście tradycyjnie piwka, korona 9groszy,piwko w knajpie 17koron:). W niedziele odwiedzamy Bosmany, drogi tu nieciekawe i słabo obite, nie polecam tego rejonu do wspinu. W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze ruiny zamku w Povaskiej Bystricy. Do Manina jeszcze wrócimy nie raz, najciekawszy rejon wspin. z odwiedzonych na Słowacji.
SŁOWACJA - wyjazd wspinaczkowo - jaskiniowy na Predhorie
Prognozy pogody na nadzchodzący wekend nie były zaciekawe, więc po ukazaniu się informacji o rejonie wspinaczkowym - Predchorie i tym że jest tam mikroklimat i można się wspinać cały rok postanowiliśmy zaryzykować i sprawdzić to. Predchorie znajduje się 200km od naszej Rudy Sl i kilkadziesiąt km za Sulovem. Po 3 godzinach jazdy jesteśmy na miejscu w wiosce Predchorie, gdzie pytamy miejscowych ludzi o drogę pod skały. Okolica jest bardzo ciekawa schodzi się tu wiele dolin, w których płyną strumienie. Po szybkim przepaku i wypiciu kawy idziemy w poszukiwaniu skał, które od naszego miejsca biwakowego oddalone są jeszcze o 2 km drogi. Skała - Zlatna na którą sie udajemy, znajduje się prawie na szczycie jednej z tamtejszych górek a podejście pod nią jest bardzo psychiczne i strome. Na tej skale znajduje się najwięcej dróg wspinaczkowych a wysokość jej dochodzi do 30m, my robimy tutaj jedną 6+ i ja przymierzam się do 7, ale jednak psychika mi siada, gdy mam przejśc jeden z tamtejszych okapów, przypominający okapy tatrzańskie - odpadnięcie z pod wpinki gwarantowało mi 7m lot po pochyłej płycie. Pogoda w tym rejonie nas zaskoczyła bo faktycznie było słonecznie i dość ciepło. Później podchodzimy jeszcze na wcześniejszą skalę, na której też jest bardzo dużo dróg. Sebastian z Michałem robią 6+ a ja przymierzam się do jednej niby 7-, ale na naszą wycenę dał bym spokojnie VI2, - udaje mi się ją przejść z jednym blokiem, Michał jeszcze na koniec robi z os 2wpinkową 6ke. Poranek następnego dnia okazał się już zimniejszy tylko 5st. C i troche deszczowy. Na jednej z map zobaczyliśmy iż niedaleko znajduje się jaskinia Dupna a to ze pogoda nie było do wspinania postanowiliśmy ją poszukać i na szczęście spotkaliśmy grotołazów z tamtejszego klubu, którzy zabezpieczali wejście do tej jaskini. Po krótkiej rozmowie i wniesieniu żwiru pod otwór, grotołazi pozwolili nam zwiedzić tą jaskinie. W jaskini znajdują się ogromne korytarze z trochę ubogą szatą naciekową. Brak kombinezonów i odpowiedniego obuwia nie pozwolił nam na zwiedzenie całej jaskini. Po wyjściu z jaskini pogoda zaczęła się poprawiać, więc powróciliśmy na skały, ale zrobiliśmy sobie dłuższy spacer jednym z szlaków i opad nam duch wspinania, poza tym zaczął padać deszcz, który przy aucie zmienił się w większy opad, więc wracamy do domu.
Z klubem słowackim mamy kontakt emailowy, jak ktoś chce pojechać na tamtejsze jaskinie to służymy pomocą. W rejonie tym znajduje się ich dość dużo, a najdłuższa ma cos przeszło 1km.
Tatry Zach. - jaskinia Wlk. Litworowa do połączenia z Śnieżną
Dojście do Magla 1,5 godz. Potem tarzanie się w wodzie przez ciasne partie do kominka na którymi skończyliśmy akcję ostatnio. Dalej w meandrze pobłądziliśmy i straciliśmy trochę czasu na odszukanie właściwej drogi. Jeden z ostatnich zacisków okazał się zbyt ciasny dla jednego z kolegów więc tylko w dwójkę doszliśmy do lin w Kominie Ekstazy. Wycof nawet z tego miejsca nie należy do łatwych o czym przekonał się drugi z kolegów. Nie mniej jednak i tak poszło wszystko sprawniej. Chcieliśmy dojść niżej lecz jeszcze nie tym razem. Akcja trwała ponad 10 godz. W górnych partiach gór leży cienka warstwa śniegu.
Wyjazd na Jure - Słoneczne skały i Polnik
Piękna pogoda, która ostatnio utrzymuje się przez długi czas zmusza nas do kolejnego wyjazdu w skały ( w taką pogode siedzieć w domu to jest grzech). Rano ustalamy że jedziemy na Słoneczne skały i później na Polnik obok otworu Wierchowskiej górnej. Na początku Michały i Maja robią po IV oraz jednej VI, Piotrek po 3 probie łoi jakieś VI3+, ja natomiast przystawiam się do pięknej długiej drogi w rysie "Rdzawa ryska VI2" - ale udaje mi się tylko wejść nie na czysto. Michały jeszcze walczą na wędke na "Helmucie zębatce VI1" i przenosimy się na skałe obok Wierzchowskiej Górnej zwanej "Polniekiem" - gdzie Piotrek poprowadził w tym roku drogę "Pawiany czują się dobrze" VI5+/6 i teraz chciał sobie spróbować trudniejszego wariantu tej drogi. Na skale tej znajdują się również inne łatwiejsze drogi od VI+/VI1 do VI2, jest ich około 6. Ja robie z Flasha jedną VI1+ oraz później próbuje na jeszcze jednej, ale bez powodzenia. Michałowi T. po 4 próbie też sie udaje pokonać te VI1+, natomiast Piotrek robi kilka prób na trudniejszych Pawianach i przy wspaniałym zachodzie słonca wracamy do domów.
Jaskinia Głęboka - wyjazd kursowy
Zajęcia z kartowania w ramach kursu.
SŁOWACJA - Tatry Bialskie
Przejście z Javoriny na przeł. pod Kopą, Szerokie Sedlo do Zdziaru.
Tatry Zach. - akcja Litworka
Nasz wyjazd do Litworki był zakładany już od kilku miesięcy i w końcu znaleźliśmy czas i możliwości zrealizowania tego założenia. Mieliśmy jechać początkowo w innym składzie jednakże po rezygnacji Pitera, udało nam się namówić Adasia do wzięcia udziału w akcji. Adaś najpierw nie chciał jechać bo za wcześnie miał być wyjazd (2 nad ranem), potem „a może jak pojedziecie do innej dziury to pojadę” ale w końcu stawił się swoją limuzyną o 2 rano u Maćka pod domem. Podróż do Kir bez większych problemów przy lekkiej mgle. Autko zostawiliśmy przy bacówce i około 6 weszliśmy w Dolinę Kościeliską. Trasa do jaskini zajęła nam trochę ponad 4 godzinki i wyszedł na wierzch nasz brak kondycji. Maciek świeżo po chorobie i kuracji antybiotykowej, Koń po kuracji nikotynowej, wiec trochę zasapki było. Pod Litworką przebraliśmy się w skafanderki, Adaś przebrał się za owieczkę co wzmogło zainteresowanie kozic, ale na szczęście nas nie „namierzyły” :). Zaporęczowanie studzienki i jedziemy w dół. Plecaki zostawiamy standardowo na dnie zlotówki i śmigamy dalej. Dość szybkie poruszanie się w jaskini usprawniało naszą akcję i po około półtorej godziny byliśmy już w sali Pod Płytowcem. Nasz ambitny przewodnik Adaś stwierdził że to jest nic i trzeba się jednak przejść głębiej (założeniu mieliśmy dojść tylko do sali Pod Płytowcem:). W partiach zakopiańskich troszeczkę się pogubiliśmy ale było to tylko chwilowe i w sumie bardzo sprawnie przez nie przelecieliśmy. Po dojściu pod Magiel zrobiliśmy parę fotek i odwrót. Przy maglu słychać było dość pokaźny szum buszującej wody który dość często nam towarzyszył podczas powrotu. W trakcie powrotu już przed salą Pod Płytowcem troszkę zgubiliśmy drogę i ja popełzłem w górę męcząc się okrutnie wyszedłem w całkiem innym miejscu sali niż reszta ekipy. W założeniu mieliśmy robić zdjęcia i po to targaliśmy ze sobą statyw. Ale jakoś nie wyszły nam najlepiej bo było zbyt mało światła. Pewnie dlatego że Koń wziął ze sobą karbitke a zapomniał palnika hehe. Powrót dał się nam wyjątkowo we znaki. Po każdej pięćdziesiątce siły opadały i generalnie mieliśmy dość. Ale udało się nam wyjść na powierzchnie jeszcze w promieniach słońca po 6 godzinach akcji. Przebraliśmy się , zjedli i ruszyli w drogę powrotną, która przebiegła bardzo szybko. Biorąc pod uwagę nasze zmęczenie powinniśmy się wlec, a jakoś tak wyszło że na Przysłopie Miętusim byliśmy po godzince „spokojnego marszu” a przy autku po półtorej godzinie. Generalnie była bardzo fajna pogoda wiec może dlatego nam tak sprawnie poszły podejście i zejście. Akcja była bardzo fajna, dzięki Adasiowi zaliczyliśmy partie zakopiańskie aż pod Magiel i mamy solidne podwaliny na kolejną akcje w Wielkiej Litworowej.
Beskid Śląski
Wycieczka z dolnego Szczyrku na przełaj na Magurę, Klimoczok i powrót do Szczyrku.
CZECHY - wspin w Jeseniku
Wspin na drogach od V do VIII-, obicie typowo czeskie 3punkty na drodze typu kolucha, haki, niby plakietki i inne ciekawe patenty- odpadnięcia raczej wykluczone:). Skała gnejs i granit-super tarcie. Formacja, obicie i charakter skały przypomina Tatry, super rejonik dla posiadaczy kostek i friendów. Z plusów dodam: fajne wydzielone miejsce na ognisko, tanie piwo i tylko 150km od nas.
Beskid Śląski - rowery górskie i wędrówka piesza
Fajna górska trasa z Ustronia Polany na Orłową, dalej na Świniorkę i zjazd czarnym szlakiem do Dobki. Po drodze złapałem 2 gumy. Chmury wisiały nisko lecz nie padało. W górach rządzi już jesień.
Przeszliśmy trasę z Jawornika na Szoszów - przeł. Beskidek - Jawornik.
Rower - Jura
Trasa H z Atlasu Rowerowego Jura -trudna. Zawiercie-Pozamcze-Żelazko-Grabówka-Centuria-Zawiercie. Super pogoda. Na liczniku 60km.
Tatry Zach. - jaskinia Wielka Litworowa do połączenia z Śnieżną.
Pogoda w Tatrach była wymarzona. W 3 godziny doszliśmy do otworu Litworki. Dojście w jaskini do Magla zajęło nam 1 godz. i 45 min. Stamtąd założyliśmy 2 godz. do przodu w ciasnotach. Dotarliśmy przed Komin Ekstazy w jaskini Śnieżnej (2 zaciski od komina). Powrót to trochę inna bajka (zwłaszcza w Błękitnej Lagunie choć wody nie było dużo). W sumie cała akcja w jaskini trwała prawie 10 godz. Tomek zaliczył jeszcze dodatkową wycieczkę po tym jak przypadkowo podczas pakowania trącił plecak, który stoczył się do dna doliny. Natomiast nocną ciszę przy powrocie zakłócały ryki jeleni.
Wielki dzięki dla bielszczan za udostępnienie lin. Pozdrawiam.
W tym samym czasie w jaskini działała podobno grupa z Poznania lecz do spotkania nie doszło.
Wspin w Podzamczu
Wspin na drogach odVIdoVI.2+/3. Drogi w okolicach zamku bardzo wyślizgane.
Wspinaczki w Morsku
Wspinaczki na Małym Okienniku w okolicach Morska.
Wspin w Podlesicach
Wspin na Górze Zborów, oraz sesje zdjęciowe z modelkami:) oraz Marcinem na Włóczni VI.4/4+ w wykonaniu profesjonalnego fotografa Łukasza.
SŁOWACJA - wspin w Sulovie
Wspinaczki w skałach sulovskich.
Wspinaczki na Okienniku skarżyckim
Wspinaczki na skałkach Okiennika. Grupa wspinaczy łoiła dość ambitne drogi (od VI.3). Pogoda była piękna a skałki oblężone przez łojantów.
Tatry Zachodnie - jaskinia Ptasia
Akcja kursowa do jaskini Ptasiej.
Wspinaczki w Piasecznie
Wspinaczki na skałkach w okolicach Piaseczna. Drogi o trud V - VI.1 na własnej protekcji z różnym skutkiem.
REJS PO BAŁTYKU
Żeglarska wyprawa Kuszy po Bałtyku. Opis w dziale Wyprawy.
Rysy
Wyjście na Rysy (2499) szlakiem. W wyższych partiach zachmurzenie.
FRANCJA - Park VERCORS
Wyjazd do jaskiń w Francji. Opis w dziale Wyprawy.
Wyjazd kursowy na górę Birów:
Ranna pobudka i jadę z Knurowa do Zabrza, gdzie miał czekać na mnie Łukasz. Okazało się, że zaspał…po chwili jednak przyjechał z Grześkiem. Wskoczyłam do autka, oczywiście na przednie siedzenie (jak zawsze :-)) i ruszyliśmy do Rudy. Zbiórka miała być o 8…Michał już czekał, a jak na Tomka przystało – spóźnił się (choć miał 200m do przejścia). Na szczęście było to tylko 5 minut opóźnienia. Załadowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na Podzamcze. Droga upłynęła nam bardzo szybko…opowiadałam jak było na wyprawie na Masyw Hoher Goll.
Po 9 byliśmy już na miejscu. Łukasz zaparkował autko, wyciągnęliśmy plecaki i szpej. Założyłam plecak, wzięłam wór i ruszyłam….zapomniałam się, że jestem kobietą, a jak przystało na nasz klub to mężczyźni noszą wory :P To przez tą wyprawę, tam się nie patrzyli czy kobieta czy mężczyzna, każdy musiał nosić. Po chwili oddałam wór Michałowi. Dotarliśmy na miejsce, oczywiście chłopcy musieli coś zjeść. Grzesiek poszedł zaporęczować linę dla instruktora i już za chwilę rozpoczął się wykład na temat stanowisk, kości, wspinaczki itp. Zaczęło się…Tomek podzielił nas na dwa zespoły. Mi przypisano Michała.
Pierwsze kroki do góry…Michał dał rade, założył stanowisko i teraz mnie asekurował z góry, abym mogła ściągnąć kości. Szło nam dość szybko. Następnie ja zmierzyłam się ze ścianą i kościami…udało się jakoś dojść do stanowiska, oczywiście odetchnęłam z ulgą. Łukasz z Grzegorzem szukali naturalnych punktów…chyba mieli schizy :-), ale też dali jakoś rade. Później zamieniliśmy się drogami…szło nam sprawnie. I tak już zaliczyliśmy 2 drogi. Ja zręporęczowałam stanowiska i ruszyliśmy na inną ścianę.
I znowu pierwszy Michał…oj działo się działo. Po 3 metrach ruszył na trawers, jednak okazało się, że nie ma szans zrobienia tam stanowiska. Po około 30 minutach zrezygnował i zawrócił….ruszył do góry. Łukasz z Grzesiem już skończyli…a ja dalej czekałam.
Michał wkońcu zszedł…twarz miał tak brudną, jak by wyszedł z kopalni…trochę śmiechu i zamiana dróg. Ja niestety już nie robiłam tej drogi, co Michał, gdyż już wcześniej miałam 1 zaliczoną, a czas nas gonił. Z ledwością zrobiłam ostatnią drogę i ruszyliśmy zbierać szpej. Udaliśmy się do autka i powrót do domu.
Tak właśnie 4 kursantów zaliczyło drogi na kościach. Tomek Jaworski oraz kursanci
Weekend w Mirowie
Sobotnim popołudniem dotarliśmy do Mirowa, gdzie każdy z nas miał zamiar pokonać drogę, która pozwoliłaby mu zamknąć sezon z satysfakcją. Niestety pierwszy dzień nie był zbyt owocny tylko niektórzy z nas pokonali jakieś przyzwoite drogi. Niemniej po ciężkim dniu spaliśmy snem sprawiedliwych, który przerywały tylko odgłosy libacji na polu namiotowym które okupowane było gromadą ludzi z innej bajki...
Rano puściło mi VI.1 z OS więc zapowiadało się nieźle. Niestety to był szczyt. Krzysiek i Artur pociągnęli VI.1+, a później zaczęło się ciężkie patentowanie, które niestety nie zaowocowało kolejnymi przejściami. Jedynie Olek i Marcin wsiekali RP VI.3. dopisała za to pogoda i humory...
Rowerem na Pilsko
Ruszamy z Korbielowa na przełęcz Przysłopy a potem przez piękne hale (rozległe widoki) na halę Miziową. Stąd podjazd (i podejście) na szczyt Pilska (1557). Pogoda znakomita więc z szczytu szerokie panoramy. Dalej zjazd na Słowację zielonym i niebieskim szlakiem do Sihelnego. Słowacka część Pilska jest rzadko odwiedzana i sprawia wrażenie "dzikiego" terenu (spotkaliśmy tylko 2 ludzi). Ścieżka jest ledwo przedeptana wśród jagód. Niżej szlak w wielu miejscach zatarasowany zwalonymi przez wichury drzewami. Gdy dotarliśmy do leśnej drogi nabieramy przyśpieszenia i szybko docieramy do szosy na przełęcz Glinne. Stąd czarnym szlakiem zjeżdżamy spowrotem do Korbielowa. Szlak jest wymagający kondycyjnie i technicznie.
Wspinaczka na Okienniku
Wyjazdy wekendowe w skałki stały się pewną tradycją u mnie więc i tym razem jedziemy do Skarżyc na Okiennika, na który reszta ekipy jeździ już od dłuższego czasu. Dzisiaj cały czas walczyliśmy na trzech drogach, ja z Arturem na „droga Bodshisatwy” – VI 2+ - bardzo wytrzymałościowa 11 wpinek. Olek z Marcinem najpierw na „dzień jak co dzień” – VI 3 z dołem a później na wędkę patentowali „Młode strzelby” – VI 4.
Wyjazd wspinaczkowy do Ryczowa.
Wspinaliśmy się na wielkiej skale w lesie na granicy rezerwatu Ruskie Góry. Drogi od V do VI lecz lecz nie obite i mało chodzone. Wspinaliśmy się na własnej protekcji. Urozmaiceniem były spadające niespodziewanie kamienie.
UKRAINA - wędrówki po Czarnohorze
Ciekawa wędrówka w ciekawym kraju. Opis w dziale Wyprawy.
Wyjazd wspinaczkowy do Mirowa.
Pierwszy weekend sierpnia miał być czasem wspinaczkowym. Choć jeszcze w sobotę pogoda i okoliczności były niesprzyjające. Padający deszcz, oraz obowiązki w pracy, sprawiły że wyjazd nastąpił dopiero ok. godz. 18:00, więc było pewne, że w tym dniu wspinu nie będzie. Niemniej jednak po przyjeździe do Mirowa udało się rozpalić ognisko (przy pomocy ręcznego miotacza płomieni pożyczonego od turystów z Płocka) były więc kiełbaski i Pies we Mgle ;). Rano pogoda iście wspinaczkowa, więc wskoczyliśmy w skały. Na początek zacząłem od OS na VI+, Michał pociągnął ją z flasha, później w RP każdy z nas wciągnął VI.1. Następnie Krzysiek pociągnął drogę zawodów VI.1+. Później ambitnie walczył z Bezwzględnym łupieżcą i jak już znalazł patent na trudności... spadł deszcz. Popadało przez chwilę, później znów wyszło słońce więc walczyliśmy zaciekle na jakiejś siłowej VI.1, ale tylko Krzysiek dał jej radę. Generalnie wyjazd udany i już planujemy ponowną wizytę w tamtej okolicy, bo każdy ma rachunki do wyrównania na jakiejś z dróg.
Beskid Śląski
Wędrówki w Beskidzie Śląskim. Spenetrowano zawaliska przy zielonym szlaku na Skrzyczne.
Szablon:Wspinanie na Okienniku Skarżyckim
Wyjeżdżamy wcześnie rano, i około 7:45 jesteśmy już na miejscu. Rozgrzewamy się na Drodze Bodhisatury VI.2+, po czym przechodzimy na coś trudniejszego - mianowicie Igły i Szpilki VI.4. Po stosunkowo krótkim przepatentowaniu, prowadzę ją w 4 przymiarce z dołem ...! Olkowi niestety droga nie "puszcza", gdyż nie mieszczą mu się palce w kluczowej dwójce. Około godziny 14:30 wracamy do domu z uśmiechami na twarzach.
Wspinaczki na Okienniku Skarżyckim
Wyjeżdzamy stosunkowo późno, po porannym deszczu. Po przyjeździe Artur z Marcinem przystawiaja się do VI.1+ i VI.4, Olek wiesza wędke w celach treningowych na Pozytywnych Myślach VI.3 ma dzis moc przełazi ją8razy i na koniec z dołem, ja też na niej, patentuje, ale nie puszcza mi w ciągu, mój cel na ten sezon:). Dołączają do nas Marcin i Artur. Marcin po długiej próbie z wycofem flaszuje ją, Arturowi przed drugą wpiną siada psycha i po 3 próbach odpuszcza. Olek postanawia przyatakowac VI.4+ , jest ciężko, ale ma szansa zrobić ją w tym sezonie. Przychodzi wielka burza i tak kończy się wspin na ten dzień.
Tatry Zachodnie: system Nad Kotliny-Śnieżna
Dokonano przejścia całego systemu jaskiniowego Nad Kotliny - Śnieżna do syfonu Dziadka (-754). Cała ekipa (9 osób) dotarła do syfonu Dziadka w 6 godzin po założonych przez nas na poprzedniej akcji linach. Powrót z reporęczowaniem i transportem setek metrów lin trwał 14 godzin. Przed nami na akcję po sznurkach załapało się dwóch kolegów z SBB. Pogoda na dojściu tym razem nam dopisała.
Tatry Zachodnie - jaskinia Nad Kotlinami
Zjechano od otworu Kotlin do Wodociągu. W jaskini Śnieżnej działała również grupa z SBB. Po zaproęczowaniu Kotlin korzystając z uprzejmości bielszczan wycofaliśmy się po ich sznurkach otworem Śnieżnej.
WYJAZD DO NORWEGII WAKACJE 2005
Wakacje 2005 były obfite w wyjazdy i morskie podróże. Idąc za ciosem bez zastanowienia zgodziłem się na udział w wyprawie do Norwegii. Co prawda wyjazd miał na celu reperowanie budżetu, co jednak nie przeszkodziło w poznawaniu krajobrazów i klimatów tego Skandynawskiego kraju. Podróż przez Bałtyk przebiegała bez zakłóceń, jedyny żal wiązał się z tym, że płynąłem jako pasażer, a nie kapitan. Norwegia po przybyciu zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Prognozy wskazywały, że niezbędne są ubiory ekstremalne, podczas gdy całą dobę paradowałem w koszulce bez poczucia dyskomfortu. Największe wrażenie robiły wszechobecne wodospady kilkusetmetrowej wysokości i schodzące non stop lawiny kamienne, białe noce i góry wyrastające prosto z morza. Fiordy jadły mi z ręki. Kraj ten urzekł mnie tak bardzo, że planuję tam powrót już jako kapitan.
SŁOWACJA - wspomnienia z wyprawy wspinaczkowej do Sulova
Około środy kolega Cyklista dał cynk, że jest ekipa planująca wyjazd na słowackie skałki. Co prawda już niemal zapomniałem jak wyglądają skałki i wspinaczka, ale... pamiętałem jak smakuje słowackie piwo ;). Ponieważ dodatkowo moje plany urlopowe wzięły w łeb, długo się nie zastanawiałem. Jeszcze tylko pozostało uzyskać zgodę Dziewczyny na wyjazd ;) no i GO!
W czwartek była już zgoda, miejsce w aucie nadal było wolne, więc spakowałem trochę gratów i o 15:00 zameldowałem się u Kubusia-Cyklisty. Za jakiś czas podjechał Michał (w końcu go poznałem), po drodze zabraliśmy Sebę, zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy po Ewę. Ewa (podobno tradycyjnie) spóźniła się kilka minut ;) ale grunt, że przyszła, dzięki czemu mogłem ją poznać. Teraz już tylko pozostało skierować Kangura na południe i... trochę popchać no i w drogę... Najpierw przez Cieszyn do Czech, później już prościutko na Słowację. Michał prowadził Kangura, a Seba Michała. Ponieważ w Sulovie zjawiliśmy się dość późno, więc po rozbiciu namiotów poszliśmy się... integrować (byłem z nimi pierwszy raz na wyjeździe) przy słowackich złocistych napojach... Poznaliśmy siebie i... Velkopopovickego kozel’a, Kelta, Poper’a i kilka innych piw, których dokładnie nie pamiętam... W końcu ponieważ byliśmy ostatnimi klientami lokalu pani barmanka uprzejmie nas pożegnała (gasząc światła i odmawiając sprzedania kolejnych browarów). W związku z tym stwierdziliśmy (jak się okazało słusznie), że może to być jedyna okazja by zobaczyć zamek, który ponoć gdzieś jest...
Zaopatrzeni w czołówki wyruszyliśmy w drogę... niestety zamek „jest gdzieś lecz niewiadomo gdzie...”. W tej sytuacji pozostało nam powrócić do obozu, gdzie jeszcze do późna toczyliśmy rozmowy... o życiu.... J
Drugi dzień od rana atmosfera wspinaczkowa. Śniadanko, pakowanko i w skały... na rozgrzewkę Ewa, Seba i Michał wzięli drogę wyciągową, która puściła bez problemu... Cyklista też sieknął jakąś 5+ (o której wszyscy mówili, że spokojnie ma więcej, mogłem się o tym przekonać bo jakoś nie chciała mi puścić). Ewa, Michał i Seba wrócili z góry oczarowani widokami. Cyklista przystawiał się do oddysei (VII) którą zrobił z Sebą, a my przenieśliśmy się na jakieś V+, które jak Ewa określiła, wygląda jak schody ;). Po ostrej walce przekonaliśmy się, że schody są nieco łatwiejsze do pokonania... tym bardziej, że jak się później okazało droga była liczona na trzy wyciągi, a myśmy w swej nieświadomości zrobili ją w dwóch wyciągach... ja dodatkowo doszedłem do wniosku, że jestem już za stary na wspinanie, psycha nie ta i że to już koniec wspinaczek dla mnie... później ekipa się porozłaziła bo skałek było trochę, Sebę dziabnął jakiś krwiożerczy bydlak rozmiarów większego królika, oczywiście żaden Słowak nie przyznał się, że jest właścicielem bestii. W końcu spotkaliśmy się wszyscy na polu namiotowym, po szybkiej kolacji zarządzono wymarsz na kolejną degustacje miejscowych trunków... w barze spotkaliśmy Słowackich łojantów i co ważniejsze łojantki (a konkretnie dwie ponętne bliźniaczki) z którymi widzieliśmy się na skałkach... poza smakiem piwa niektórzy z nas postanowili zapoznać się z zaletami śliwowicy... po czym grzecznie skierowaliśmy się do namiotów... jednak Ewa i Seba postanowili jeszcze trochę pozwiedzać. Rzuciło ich na jakieś lokalne wesele... nie wiadomo ile zapamiętali z tej wędrówki... ;) Rano po kościele znowu uderzyliśmy w skałki po zrobieniu jakiś prostszych dróg psycha mi trochę skoczyła i wróciła chęć do wspinaczki... Ewa z Sebą robili własne przejścia, a nasza trójka atakowała coraz to nowe drogi... Kubuś znowu rozpracował jakąś ambitniejszą drogę zyskując tym uznanie lokalnej społeczności wspinaczkowej. Później z Michałem przystawiliśmy się do jakiejś Strasnej (tak się nazywała) drogi, którą co prawda wyceniono na IV, ale miała ponad 30 metrów i kilka ambitnych trudności. Po kontemplacji widoków ze szczytu, powróciliśmy na ziemię, gdzie Kubuś-Cyklista zapragnął zmierzyć się z jakąś bodajże VII+ ale ponieważ słowackie wyceny są różne (zwykle zaniżone jak fama głosi) wycofał się po paru wpinkach i pięknym locie, który Michał na szczęście wyłapał. W bojowych nastrojach wróciliśmy na pole i po skromnym posiłku opuściliśmy Sulov z nadzieją, że jeszcze tu k*** wrócimy (choćby po to by zobaczyć ten nieszczęsny zamek). Resztki koron poszły na Kelty, którymi całą powrotną drogę drażniliśmy Michała, który z racji funkcji kierowcy niestety nie mógł w kolejnych łykach chłonąć Słowackich smaków. Pozostawały mu jedynie doznania wzrokowe w postaci ponętnych blondynek z plecakami, które gęsto stały przy słowackich drogach (na bilboardach reklamujących zalety produktów marki Pepino).
Tatry Zachodnie - jaskinia Śnieżna
Akcja w jaskini Śnieżnej. Otwór przekopaliśmy w śniegu i obecnie jest drożny. Dojście do syfonu Dziadka.
Tatry Zachodnie - jaskinia Śnieżna
Akcja kursowa do Suchego Biwaku.
Wspinaczki w Mirowie
Wyjazd po pracy koło16. Koło18 lądujemy w Mirowie,szybki przepak i na Skoczka. Prawie wszystkim puszcza Punk Rock VI.1 na rozgrzewke, nastepnie przystawiamy się do VI.1+. Do wieczorka wspiny na drogach VI.1,VI.1+. Wieczorkiem tradycyjne ognisko i nocna wyprawa na zamek z gitarą. Rano przenosimy się na Łutowiec, tu wspiny na Różowej Panterze o trudnościach VI do VI.1+. Cyklista z Modym patentują VI.3, która puszcza Marcinowi. Zaczyna padać, więc do autka i przenosimy się na Rzędki, tu jak zwykle mnóstwo kursów i łojantów. Marcin prowadzi 6.2+, reszta drogi do 6.1+. Nocke spedzamy w barze na opowieściach o sensie życia:). Rano przenosimy się na Biblioteke, gdzie spotykamy Olka i Mariusza,łoimy kilka dróg od VI do VI.1, Mody z Olkiem patentują VI.3 i wczesnym popołudniem wymęczeni wracamy do domu.
Tatry Zachodnie - jaskinia Wielka Litoworowa
Akcja w Wielkiej Litworowej, dojście do Magla. Po deszczach droga powrotna z jaskini fatalna (ślisko). W nocy zaliczyliśmy kilka spektakularnych upadków.
Tatry Zachodnie - jaskinia Marmurowa
Akcja kursowa do jaskini Marmurowej. Osiągnięto Nowe Dno.
Wyjazd skałkowy do Mirowa
Niepewna pogoda i ogromna chęć wspinania zmusiła nas do wyjazdu w piątek po pracy czyli około 16:00, jednakże okazało się to małym niewypałem bo w Katowicach „alkaida” podłożyła bombę J i było bardzo dużo policji, która i oczywiście musiała się dowalić i do nas i do naszej lekko pękniętej szyby. Po dłuższym czasie jednak humory wróciły i około 18:00 byliśmy już na miejscu w Mirowie. Szybki przepak i idziemy jeszcze się porozgrzewać na jakieś dróżki, dziewczyny i Michał robią z dołem kultową Zetkę (Ćwierćwiecze V+) a ja z Sebastianem Drogę przez okapik VI 1. Przy zachodzącym słońcu wracamy do naszego auta, gdzie przygotowujemy się do ogniska, przy którym były oczywiście śpiewy i tańce do późnych godzin nocnych. Ranek wita nas pięknym słońcem i kilkoma znajomymi ludźmi (Tadzik, Marcin i Mariusz). Po małym śniadaniu wracamy na upragnione skały, gdzie Tadzik, Michał Mariusz i Marcin robią kilka dróg na Studnisku VI+ do VI 1 a Młody robi VI 2+, my czyli płeć piękna zaczynamy na Trzech siostrach, Justyna z Ewą robią dwie drogi na wędkę V+ oraz Justyna z dołem po bloku robi VI+, ja powiesiłem expresy Sebkowi na Drodze zawodów VI 1+, ale problemy na starcie zatrzymują go. Później ekipa Tadzika z Ewą przenoszą się na Mniszka, gdzie próbują drogę Ściany mają uszy VI+, nasza trójka przechodzi na czwartą grzędę, tutaj Sebastian chciał zaatakować słynną drogę Rycerskie Szarpnięcie VI 1+, ale ostatni ruch go jednak zdołował, natomiast po pięknej walce zrobił Psychomatycznego Spleena VI 1 z OSa, Justyna tutaj też pięknie walczyła, ale niestety droga ją pokonała, ja też te drogi sobie przeszedłem ktoś musiał ściągnąć expresy. Po tych kilku drogach ekipa zgłodniała i trzeba było wrócić na campa. Tadzik z Mariuszem wracali już na Śląsk, a ja Michał, Jacek i Sebastian pojechaliśmy do Dzibic się wykąpać, dziewczyny z Marcinem spragnione wspinania poszły jeszcze coś załoić. Po powrocie z pięknej wody, ja z Justyną i Sebastianem idziemy jeszcze też coś załoić, gdzie przy pięknej „motywacji” puszcza mi w wspaniałym stylu sławny Castroman VI 2, później jeszcze przystawiłem się do drogi obok W życiu piękne są tylko chwile, niby VI 1+, ale okazała się jak na razie ona za trudna. Wieczór w Mirowie zapowiadał się ciekawie ponieważ był tam festyn muzyki ludowej, gdzie nasza pawie cała ekipa zabalowała do samego rana, tylko ja z Justyną okazaliśmy się najporządniejsi i poszliśmy wcześniej spać. W niedzielę niektórzy dochodzili do siebie, ale o wspinie mogliśmy i tak zapomnieć bo ktoś z góry odkręcił kurek i zaczęło lać. Około 17:00 wróciliśmy do domu. Wyjazd ten przypomniał mi stare lata klubu, gdzie się właśnie jeździło na takie imprezy połączone właśnie z wspinaniem, manewrami jaskiniowymi i ogniskami do rana, teraz ta dzisiejsza młodzież tego już doświadcza, niestety.
Tatry Bialskie i Pieniny
W Pieninach wejście na Trzy Korony w Tarach Bialskich przejście z Zdziaru przez Szeroką Przełęcz, Przełęcz pod Kopą do Javoriny.
Wyjazd na Jurę do Mirowa
Najpierw uprawialiśmy pływanie na zalewie w Dzibicach a potem wspinaczki w skałkach w Mirowie. Piękna pogoda, wspaniałe humory a na dodatek wspin o okolicach "Niemieckiej Drabiny".
Tatry Zachodnie - Studnia w Kazalnicy
Akcja w jaskini gdzie było dużo lodu i wody.
Beskid Mały - rowery górskie
Z Łodygowic podjechaliśy (i podeszli) na Czupel. Stamtąd zjazd do Czernichowa (Paweł zaliczył lot przez kierownicę po tym jak wyleciało mu przednie koło). Dalej wzdłuż brzegu jeziora Żywieckiego (kąpiel w jeziorze) spowrotem do Łodygowic.
Jaskinie gór Sokolich
Przejścia jaskiń Koralowa i Studnisko
Jura północna
Wspin na Górze Zborów. Drogi od V+ do VI.3. Marcin poprowadził Sokowirówke VI.3
CZECHY - wyjazd w góry Opawskie
Góry Opawskie po stronie czeskiej. Zwiedzono jaskinie turystyczne.
Jura wieluńska - spływ pontonami zakola Warty
Jakinie tego rejonu już zwiedzaliśmy w przeszłości więc przyszedł czas na spływ rzeką. Z Bobrownik (na przeciw góry Zielce) na 4 pontonach spłynęliśmy do wsi Toporów pokonują w ten sposób tzw. łuk załęczański na którym Warta robi ostry zwrot z zachodu na pn-wsch. Jest to najdalej na północ wysunięty rejon Jury. Dystans ok. 20 km. Na tym odcinku rzeka posiada wiele wysp i płycizn. W okolicach Załęcza przepłynęliśmy przez próg skalny co nas trochę rozbujało. W sumie spływ zajął nam ok. 5 godzin. Na końcu oczywiście było ognisko i kiełbaski.
Wyjazd kursowy na górę Birów
Wspinaczki kursowe na górze Birów.
Wspin na górze Birów
Wspinaliśmy się na drogach w okolicach komina Adeptów.
Wypad w Beskid Śląski
Przeszliśmy trasę z Ostrego na Muronkę - Magurę Radziechowską - Magurę Wiślaną i wróciliśmy do Ostrego doliną Potoku Leśna. Ciekawostką były przemieszczające się wokół burze. Jedna z nich zmusiła nas do zejścia do doliny.
Manewry ratownictwa na Lewym Podzamczu.
Kolejny raz z kilkunastoosobową grupą kolegów i koleżanek z kilku klubów, ćwiczyliśmy techniki ratownictwa. Po przypomnieniu podstawowych systemów wyciągowych, zabraliśmy się za transport poszkodowanego. Wszystko odbywało się sprawnie, nosze szły płynnie, wszystko było dobrym ćwiczeniem przed manewrami w jaskiniach tatrzańskich.
Wymarzona akcja poznawczo- eksploracyjna głównego ośrodka kulturalno- wypoczynkowego Zakopanego - Krupówek.
…. Kilka tygodni planowania i w końcu wyjechaliśmy. Łukasz wpadł po mnie o 00.00 , potem odebraliśmy Remika, przed pierwszą Michała i w drogę. W czteroosobowej ekipie po czwartej rano pojawiamy się w Zakopcu. Zabieramy plecaki i w drogę. Kręcimy się gdzieś nie wiadomo gdzie, błądzimy po lasach i wiatrołomach. Nikt nie potrafi określić naszego położenia. Nagle zapada ciemność, znikamy w otchłani. Znowu błądzimy, nie wiadomo gdzie. Czterech wspaniałych, jakimś cudem nagle znajduje wyjście z ciemności, cieszymy się, że znów widzimy światło słoneczne. Zbieramy się w pośpiechu i zmierzamy w kierunku dobiegających z doliny głosów. Wpadamy na szlak i oto widzimy innych ludzi- jesteśmy uratowani. Po znakach jakimś cudem docieramy do samochodu. Jest po siedemnastej, akcja udana, wspaniała, ocaleliśmy. Jednak nie poddając się, po trudach z jakimi musieliśmy się zmierzyć w końcu docieramy do Krupówek. Prowadzimy eksplorację powierzchniową, wykonujemy zapiski, pomiary oraz dokumentację fotograficzną. Wytyczmy kilka nowych dróg łojanckich, kilka nowych szlaków…….i tak w tej zabawie zapominamy o uciekającym czasie. Wykonujemy odwrót, zmierzmy do samochodu, i wracamy do domów. Gdzieś po pierwszej znowu jesteśmy w domach, po około kilkunastu godzinach przedziwnej przygody. Teraz dochodzimy do siebie, a co się tam stało, to sam nie wiem do końca, może więcej informacji będzie można otrzymać od moich współtowarzyszy tej pięknej aczkolwiek dziwnej przygody.
Jura-wspin
O 10-tej urwałem się z pracy(wyjście służbowe;)), więc by nie marnować czasu wolnego wybraliśmy się na Jurę. Najpierw na Okiennik Skarżycki, tu wspin na drogach Droga Baranika VI+/1, Lewa i Prawa mydelnica VI.1+ i VI.1, Olek patentuje Cubanty VI.3 na ruchomych plakietkach wyciętych z blachy. Cały Okiennik obity jest niedozwolonymi punktami- zaginane ringi i plakietki samoruby bardzo luźne. Po posiłku przemieszczamy się na Skałę z krzyżem. Ja patentuje a Olek przechodzi Welcome to Korea VI.2 oraz Pożegnanie z Polską VI.2+/3.
Tatry Wysokie - wspinaczki na Zamarłej Turni
Od dłuższego czasu planowaliśmy jakikolwiek wyjazd wspinaczkowy w długi weekend, ostatecznie padło na Tatry i Zamarłą Turnie. W czwartek o 4:30 budzik zaczyna dawać o sobie znać i zaczyna się kolejna przygoda z wspinaniem. Około 7:45 jesteśmy w Krakowie i po szybkiej przesiadce na minibusa jedziemy do Zakopanego, gdzie robimy kolejną przesiadkę i coś około 13:00 jesteśmy na Łysej polanie – po oczywiste zakupy. Po zrobieniu zakupów męczymy się (słonce pali) już na szlaku w kierunku doliny 5 ciu stawów i naszej małej bazy noclegowej. Po długim podejściu załatwiamy sprawę noclegu i tego samego dnia podchodzimy jeszcze pod Zamarłą Turnie zobaczyć naszą wspaniałą ścianę. Po nieprzespanej nocy wstajemy w piątek dość wcześnie i po długim śniadaniu o 10:00 idziemy na wspinanie. Naszym celem na rozgrzewkę była mało co chyba chodzona droga Aligatora VII (VI+ A0). Duża ilość śniegu sprawiła, iż przebieranie stało się bardzo trudnym zadaniem, kończymy zakładanie butów wspinaczkowych dopiero w ścianie na małej półeczce. Pierwszy krótki wyciąg IV prowadzi Sebastian i zakłada stanowisko pod kluczowym okapem VII-, gdzie zamieniamy się sprzętem i ja idę spróbować klasycznie przejść ten okap, jednak trudności i brak magnezji zmuszają mnie do przyazerowania jednego miejsca, resztę wyciągu to już przechodzę bez problemów IV+. 3 wyciąg IV-kowy prowadzi Sebastian, lecz przejście go bez haka tylko na samych kościach znacznie podwyższa wycenę. Ostatni wyciąg IV+ prowadzę znów ja, lecz ja miałem parę haków na tym wyciągu, co poprawiło mój komfort psychiczny. Po skończonej drodze czekamy w kolejce (duża ilość zespołów) na zjazd pod ścianę. Na zjeździe pomagamy jeszcze 2wóm innym łojantom, którzy mieli tylko linę 60m, a do zjazdu potrzeba 100m, zjazd podzielony jest na 3 części 30m, 30m, 50m. Późna godzina zmusza nas do powrotu do schroniska, gdzie jemy i integrujemy się innymi łojantami z Nowego Sącza i chyba Poznania. W sobotę znów wcześnie rano budzi nas słońce i chodzący non stop turyści po pokoju. Po kolejnym śniadaniu i obmyśleniu co by załoić pakujemy się na kolejną wspinaczkę, tym razem postanowiliśmy iść na Lewą Pilchówkę, która idzie trochę na prawo od wcześniejszego Aligatora, ale również przechodzi przez dolny okap wycena to VII. Tym razem nie popełniamy wcześniejszego błędu i szpeimy się już na kamieniach na szlaku przy odbiciu na Kozią przełęcz i w pełnym sprzęcie podchodzimy po śniegu pod ścianę. 1szy wyciąg znów prowadzi Sebastian IV+ i zakłada stanowisko na małej półeczce pod okapem, gdzie widać kilka haków. 2gi wyciąg przez okap należy do mnie i przy samym okapie spotykamy kumpli z Nowego Sącza, którzy zjeżdżają z ściany i mówią nam, że okap można trochę obejść z prawej strony. Po zrobieniu kilku ruchów widzę ładny hak z prawej strony do którego się wspinam i przechodzę też ten okap lekko z prawej strony. Robię jeszcze jakieś 20m drogi V i zakładam stanowisko. 3ci wyciąg IV+ ładną płytą wylosował Sebastian, jednak tym razem na drodze miał kilka haków, ale nie było zaznaczonego na skałoplanie stanowiska i przeszedł na tak zwany duży trawnik na Zacięciu Komarnickiego. Wszystko by było ok. gdyby nie fakt, że długość tego wyciągu była 50m a ja musiałem się powypinać z asekuracji z liny i tylko wisiałem na taśmach stanowiskowych, bo brakło by liny. Po dojściu do Sebastiana robimy sobie przerwę na jedzenie i następnie zaczynam wspinać się na ostatnim wyciągu. Ostatni wyciąg Vdół, V+ góra, idzie również piękną płytą, gdzie na całym prawie 50m wyciągu były aż 5 haków a w sumie założyłem 6 przelotów. Płyta jest niby wyceniona na V+, ale przy takiej asekuracji to spokojnie można jej dać VI+, bo na tym niby trudniejszym okapie się mniej namęczyłem niż na tej płycie. Jak by tak bardziej obili tę drogę to była by ona bardziej piękniejszą. W dużym stresie kończę ten wyciąg i ściągam do siebie Sebastiana i zjeżdżamy na dół. Późniejsza pora wyjścia sprawiła, że to była już ostatnia droga jaką zrobiliśmy. W niedzielę rano szybko pakujemy się i wracamy do Zakopanego a później do Rudy Śląskiej. Na szczęście wiele osób wracało w sobotę lub niedzielę rano i na zakopiance było już bardzo spokojnie.
WĘGRY - jaskinie gór Bukowykch
Wyjechaliśmy w środę wieczorem, po drodze robiąc przerwę na spanie. Na plateau Létrás, gdzie swą siedzibę mają węgierscy grotołazi dotarliśmy coś koło 10 rano. Po odpoczynku wyruszyliśmy do pierwszej jaskini- Szepessy Barlang. To co od razu uderza to obecność drabin, dla nas dość „egzotyczna”. Jaskinia jest bardzo interesująca, obfituje w szatę naciekową. Zwiedzaliśmy ją wzdłuż wodociągów, przeważnie używaliśmy techniki zapieraczki. Wieczorkiem była oczywiście „imprezka integracyjna”. Następnego dnia rano pojechaliśmy do żródeł termalnych- basenów w jaskini w Miszkolcu-Tapolce. Po południu część ekipy (Tomek, Darek, Asia, Rumun czyli Tomek) poszła do dziury o nazwie Fekete co oznacza po prostu Jaskinia Czarna. Ma ona jakieś 100 m. My zjechaliśmy 70 m kilkoma odcinkami. Otwór jest dość charakterystyczny-ma się wrażenie jakby się schodziło do kanału czy coś w tym stylu (otwory jaskiń na Węgrzech są zamurowane i zamknięte na klucz-na pozwolenie i klucze oczekuję się co najmniej miesiąc). Jaskinia ta przypomina nasze tatrzańskie, nie było w niej żadnych nacieków. Nie doszliśmy niestety do końca ponieważ nasz przewodnik nie znalazł przejścia:(. W tym czasie Hania, Iwona, Ewa i Andrzej zwiedzali inną jaskinię o rozwinięciu typowo poziomym, z dużą ilością nacieków. Wieczorkiem znowu zorganizowaliśmy „imprezkę integracyjną”.
Kolejnego dnia ekipa w składzie Ewa, Asia, Darek, Andrzej udała się do najgłębszej jaskini Węgier- István-lápai-barlang. Wejście oczywiście dość interesujące. Początek (200 m w dół) jaskini to ogromna ilość drabinek. Zamontowane są one w studzienkach, ale na szczęście te studzienki są dość ciasne, tak więc komfort psychiczny jest w miarę zapewniony. Po partiach pionowych przyszedł czas na partie poziome. Dochodzimy do pierwszego biwaku i zarazem świetnego mostu linowego. Wszyscy przeszli go w skupieniu. Pod sobą mieliśmy około 60 m lufy. Osiągamy drugi biwak i tu zostawiamy Andrzeja. Dalej zaczyna się najciekawsza część jaskini. Wszystkie ściany są przebogate w nacieki. Pokonujemy tzw. Dragon Wall i później pionowo do góry (może ze 100 m), wchodzimy w przepiękny świat nacieków. Niesamowity widok. Osiągamy najwyższy możliwy dla nas punkt i zjeżdżamy w boczną studnię. Zbaczamy ze ścieżki i kierujemy się w stronę syfonu. Tu nasi koledzy Węgrzy, podekscytowani stanem wody, próbują dotrzeć jak najdalej i „pluskają się” w przyjemnie rześkiej wodzie. Darek nie chce być gorszy i też włazi do wody. Ja i Ewa przybieramy role obserwatorów. Kolejne chwile należały do bardzo przyjemnych – przeciskamy się przez miejsca, które niedawno zalane były jeszcze wodą a teraz pozostał tam piasek świeżo naniesiony przez wodę. Później wracamy do miejsca rozwidlenia i kierujemy się w stronę biwaku, pokonując przy tym 30 m drabinkę. Spotykamy Andrzeja-biedak czekał na nas 5 godzin. Pijemy gorącą herbatkę i wracamy na powierzchnię. Po 10 godz. znów widzimy niebo.
Spotykamy się na bazie, gdzie Tomek z Hanią wrócili właśnie z innej jaskini.
Następnego dnia w niedziele wracamy do domu, odwiedzając po drodze jaskinię turystyczną (Jaskinia Gombasecka) na Słowacji.
Wyjazd był bardzo udany a ekipa jak najbardziej dobrze dobrana. Raz tylko był mały konflikt z powodu zdjęć które „ktoś” robił dziewczynom w trakcie „prysznica”. Wszelkie dowody zostały i tak zniszczone. No ale to już zupełnie inna historia...
Mistrzostwa Polski w technikach jaskiniowych w Wojcieszowie
………w słońcu, gdzieś na drzewie, skakała dwójka extremistów, z oddali dochodziły dźwięki kąpiących się dzieciaków, lecz oni się nie poddawali i ćwiczyli dalej. Wyglądali jakby się gonili, to byli na drzewie to pod nim. Czas mijał …..
wreszcie spakowaliśmy szpeje, coś na przebranie, coś na ząb i w drogę. Jeszcze małe zakupy w żabce, odebranie Ewuni z Piastów i już mknęliśmy „autostradą”. Po drodze jakiś sympatyk łapania stopa skoczył z mostu, a my po małym błądzeniu na jakieś wiosce, dalej mkniemy na zachód. Pod wieczór łapiemy już trop i wjeżdżamy naszym terenowym tico do kamieniołomu „gruszka”. Rozkładamy namioty i szybko zlewamy się z otoczeniem, potem zabawa- ognisko, kiełbaski, piwko, i potańcówka do północy. Znikamy grzecznie spać by rano być rześcy i gotowi do zawodów.
Rano śniadanie, toaleta, potem wpis na listę startujących, losowanie numeru startowego i pozostaje nam tylko czekać. Część ludzi zachowuje się jakby przyjechała na piknik, jedni nie wiedzą gdzie w ogóle są i dlaczego świat nadal wiruje, a inni urządzają dziwne rozgrzewki, skupiają się wręcz medytują. Jest niesamowicie ciepło, wszyscy zlani potem, aż się nie chce biegać. Wyczytują Konia i wystartował sprintem. Biegnie, wpinka, ruch małpą, wpinka, znów biegnie, nagle już zjeżdża, wskakuje do zacisku, obrót, przechodzi „syfonalną wannę” kolejny sprint i już jest na mecie. Po trzech godzinach nadchodzi czas na mnie, powtarzam trasę i już we dwójkę jesteśmy po pierwszej rundzie. Cześć gdzieś się mota na linach, gdzieś w zaciskach, inni robią to dobrze techniczne, a inni znów są perfekcyjnie wyszkolonymi zawodnikami. Nadchodzi czas na kolejny tor przeszkód. Koń wystartował. Wskakuje na drabinkę speleo, przepina się na firanki, skacze z jednej na drugą, potem wymyk i już jego nogi chowają się poziomym zacisku wykonanym z 6 opon zawieszonych na jakichś 3m. Przechodzi zacisk, wyskakuje z niego, potem biegnie małpuje około 30 metrów, potem leci 1,2,3,4 firankę, wpina się w linę i zjeżdża. Jeszcze tylko bieg na złamanie karku po piargu i już jest na mecie. W końcu doczekuję się swojego startu, przechodzę tor przeszkód i mogę się cieszyć wraz z Koniem że ukończyliśmy zawody. Jedziemy się wykapać, odetchnąć po zawodach, potem wracamy do „gruszki”, wypijamy dębowe ciesząc się że daliśmy radę i czekamy na wyniki.
Wymieniają nazwiska, wręczają nagrody, my cichutko siedzimy. Przeszła pierwsza dziesiątka, zaczęła się druga, i nagle odczytano mnie, po chwili Konia. Potem jeszcze trzecia dziesiątka i jacyś zdyskwalifikowani….
Zabawa była fajna, sprawdziliśmy się na arenie ogólnopolskiej, i jednocześnie zareklamowaliśmy swoje obydwa kluby. Startowaliśmy w klubowych koszulkach i zdobycie siedemnastego i dwudziestego miejsca jest wielkim sukcesem.
SŁOWACJA - doliny tatrzańskie rowerem
Przejechaliśmy na rowerach dolinę Rochacką, Łataną, Żarską, Tichą i Koprową. Wysoko w górach leży jeszcze sporo śniegu. W dolinie Tichej rowery musieliśmy przenosić przez gigantyczne lawinisko (pod Świńską Goryczkową Przełęczą). Generalnie w dolinach ruch turystyczny znikomy. Po huraganie z listopada 2004 dolne partie doliny Tichej i Koprowej mają całkowicie zniszczony drzewostan.
Wspinaczki w dolinie Szklarki
Najpierw szlakiem obeszliśmy rezerwat przyrody doliny Szklarki a później na skałkach po zach. stronie doliny wspinaliśmy się "z dołem" na kilku drogach od IV do V1.1.
Wspinaczki w Mirowie i Podlesicach
Na początku wspinamy się w upalnym Mirowie, gdzie rozgrzewamy się na Trzech Siostrach (wspinanko na drogach od VI.- VI.1) ... Gdy już się rozgrzaliśmy, postanowiłem poprowadzić „Bezlitosnego Łupieżcę” -VI.3+ (udało się) ! Krzysiek wraz z Sebastianem przenoszą się na skały przy zamku, gdzie robią kilka VI.1 i VI+. Muszę tutaj wspomnieć o naszym koledze – Piotrze, który szybko uporał się z „Hydrobudową”, wycenioną na VI.5 (Gratulacje) ! Około godziny 14;00 postanowiliśmy przejechać się do Podlesic, a dokładnie na skałę - Gips. Po małym zjedzeniu „pseudo- obiadu” , atakujemy przepiękną V+ (spokojnie ma VI.+), która leci dosyć długą ryską (zob.fotki). Drogę ta prowadzą (ambitni w tym roku) Tadek wraz z Michałem. Około godziny 17;00 pakujemy się do domu ..., i o 18:15 jesteśmy już w Rudzie.
Był to chyba najpiękniejszy i najzabawniejszy (super ekipa J) wyjazd na skały, spośród wszystkich dotychczasowych (w tym roku) ...
Jura - jaskinia Trzebniowska
Zwiedzono jaskinię Trzebniowską, spenetrowano zbocza góry Bukowie. Było ognisko i kiełbaski. Okolica piękna a teren rzadko uczęszczany.
Autoratownictwo na Bibliotece
Szkolenie PZA w autoratownictwie.
Ja i Tomek przyjechaliśmy do Podlesic w sobotę koło godz. 8 rano. Tomek prowadził kurs autoratownictwa a ja postanowiłam pojeździć na rowerze. Wyruszyłam więc szlakiem czarnym w stronę Rzędkowic. Z Rzędkowic dojechałam trasą nieszlakowaną do drogi asfaltowej prowadzącej do Morska. W Morsku spotkałam się z Sebastianem, który jechał z Zawiercia. Wspólnie wskoczyliśmy na czerwony szlak prowadzący przez górę Aptekę do Podlesic (ciężki podjazd). Z Podlesic udaliśmy się niebieskim a później czerwonym szlakiem biegnącym na terenie Rezerwatu Góry Zborów. Zjechaliśmy ze szlaku, zrobiliśmy pętlę przez Kostkowice i dojechaliśmy do Kroczyc. Następnie dojechaliśmy do zalewu w Siamoszycach. Później skierowaliśmy się do Żerkowic i dalej do Piaseczna. Tutaj zboczyliśmy ze szlaku (pięknym widok na Okiennik Skarżycki po prawej stronie) wjechaliśmy na drogę leśną prowadzącą do Ligotki. Wspaniały, długi i szybki zjazd i przy tym nikogo na trasie!!. Później prostą drogą asfaltową osiągamy Podlesice i skałki Bibliotekę. Ja tu ukończyłam trasę (60km) Sebastian jeszcze musiał dojechać do Zawiercia.
W niedzielę zrezygnowałam z roweru i postanowiłam się powspinać. Ja i Buli wybraliśmy Żółtą Ściankę na Bibliotece. Drogi od V do VI.1. Wspinało się ciężko ze względu na męczący upał. Generalnie wyjazd był bardzo owocny jak dla mnie .
Jura częstochowska - rower
Przejechałem trase A z "Atlasu Rowerowego - Jura": Częstochowa - Wancerzów - Bukowno - Olsztyn - Kusięta - Częstochowa. Trasa ładna krajobrazowo i nie trudna. Na liczniku 89km
Jura krakowska - wspinaczki na Słonecznych Skałach
Wspinano się na Słonecznych Skałach. Drogi o trudnościach od V do VI.3.
Beskid Mały - rower
Wyjazd rozpoczyna się feralnie, Cyklista łamie fajkę w dętce już w pociągu. Trasę rozpoczynamy w sklepie w Bielsku:),kupujemy dentke i 20łatek. Kierujemy się w strone przełęczy Przegibek i dalej do Miedzybrodzia Bialskiego. Tu pauza na posiłek i przed nami ostry wytrzymałościowy podjazd na Hrobacza Łąka. Z niej piękny konkret zjazd. Cyklista zalicza kilka pan,5 łatek wykorzystanych:). Dalej kierujemy się na Magurka Wilkowicka i na Rogacza, gdzie KKS świętuje swoje 45-lecie. Tu dłuższa pauza i piwko z ekipą. Na koniec extrim zjazd do Mikuszowic, Cyklista zalicza piękny lot przez kierownicę. Na liczniku 83km.
UKRAINA - Ruś Zakarpacka na rowerach górskich
Po koszmarnym, 10-godzinnym dojeździe (korki w okolicach Krakowa) auto zostawiliśmy w Ludwinarowie przed granicą słowacko-ukraińską (pierwszy biwak). Dalej już na rowerach na przejście graniczne Ubla - Małe Bieriezno. Akurat nie było podróżnych do odprawy i ukraiński celnik z nudów starał się utrudnić nam życie lecz w końcu wjechaliśmy na Ukrainę a zarazem do innego świata. Nas jednak interesowały przede wszystkim góry a konkretnie Jaworowy Grzbiet (1018), który mieliśmy sforsować na MTB. Z mało dokładną mapą i kompasem wdarliśmy się w nasze pasmo. Wkoło wszędzie góry a na południu ośnieżone szczyty głównego pasma Karpat Wschodnich. Oczywiście nie było tu mowy o znakowanych szlakach. Kierując się wyznaczonym azymutem w końcu zjechaliśmy na manowce co okupiliśmy strasznym podejściem stromo do góry po osuwających się kamieniach i w chaszczach niosąc czasem rowery. W końcu stanęliśmy na głównym grzbiecie na jako tako przetartej drodze. Dalej to już w miarę przyjemna jazda (tzn. ciekawy downhill) z urozmaiceniem w postaci ataku zdziczałego psa. Wieczorem dotarliśmy niespodziewanie do starej turbazy gdzie gospodarz (jakiś samotnik) zaoferował nam nocleg. Przy okazji dowiedzieliśmy się sporo na temat tej części Zakarpacia. Byliśmy tu jedynymi wędrowcami od wielu dni. Nazajutrz były głównie zjazdy po urozmaiconej nawierzchni. Potem jeszcze skok do granicy i powrót do auta.
Jura – Mirów
W niedzielę kursanci prowadzili drogi czwórkowe i piątkowe na kościach reszta albo odwiedzała jaskinie, albo się wspinała, albo jeździła na rowerach. Wieczorami urządzaliśmy ogniska. Aha no i w sobotę Koń miał urodziny, więc się działo...
SŁOWACJA - Kras Słowacki
Zwiedzano turystyczne jaskinie Krasu Słowackiego
Jura i Tatry Wysokie
Wspinaczki na skałkach w okolicach Ryczowa a potem w Tatrach przejście trasy Kasprowy Wierch - Świnica - Dol. 5 Stawów - Roztoka.
Skałki w Zastudni
Dzisiejszy wyjazd był nieco inny niż wszystkie ...
Postanowiliśmy się wybrać do nieznanego nam dotąd rejonu wspinaczkowego – a mianowicie do Zastudnia (65 km od Rudy Śl) . Skały te dochodzą do 22 metrów wysokości i są położone w przepięknym lesie bukowym (wrażenie niesamowite). Po małym śniadaniu, postanowiliśmy w końcu zacząć się wspinać ... Na początku prowadzimy V+ (każdy z nas OS-em), następnie przenosimy się na kolejną drogę o wycenie VI.+. Obok „szósteczki plus” biegła kolejna linia, były to Chińskie Ruchy wycenione przez autora na VI.3 ... Po 5-ciu ciężkich próbach udało mi się w końcu ją pociągnąć . Sebastian przystawia się do drogi FakerMen – VI.1+ , lecz jest zbyt zmęczony po rowerze, aby przejść ją w ciągu („następnym razem puści”). Około 13:00 ruszamy na skałę obok, gdzie przechodzimy dróżkę: Cień Ueshiby V+, i następnie wskakujemy na Srakę Alpinizmo VI.2 (tak się droga nazywa J) , której niestety nie przechodzi nikt z nas ... Jest ona strasznie kiepsko obita (1-szy przelot jest na pierwszym metrze, a 2-gi na piątym), i tu właśnie ograniczyła nas psychika (jeśli ktoś nie trafi do oblaka, to zalicza glebę J). Około 15:00 pakujemy rzeczy, i wracamy do domu. Jednak po drodze zatrzymujemy się w przydrożnym sklepie (w jakiejś wsi), gdzie kupujemy coś do picia (Tadziu – cola, Seba- piwo, Ja – soczek), i nagle z boku pojawia się nasza ukochana POLICJA w niebieskim polonezie, i pyta Sebastiana co schował pod koszulkę ... ? Zaparkowali sobie ładnie, i wołają Sebastiana do siebie . Spisali go, zapytali w centrali, postraszyli, i wypuścili . Na szczęście skończyło się to pouczeniem. Sebastian zapamięta do końca życia, iż alkoholu nie spożywa się w miejscu publicznym J ! O godzinie 16:30 jesteśmy już w domu. Za tydzień znów wyruszamy w to samo miejsce, chętnych zapraszamy!
Jura - rower
Trasę rozpoczynam w Częstochowie w deszczu. Jadę pieszym szlakiem Orlich Gniazd. W okolicach rezerwatu Zielona Góra spotykam ekipę z Poznania, idą do jaskini w Zielonej Górze. Szlak pieszy trochu techniczny i ciężkie podjazdy, ale za to fajne zjazdy. W Mirowie pauza na piwko i kawa z ekipą z klubu. Dalej asfaltem do Zawiercia. Długość trasy 83km.
Tatry Zachodnie
Trasa z dol Kościeliskiej przez Ciemniak, Kopę Kondracką i Dol. Mł. Łąki. W górnych partiach gór sporo śniegu.
Jura-Mirów - wspin
Na miejscu dołaczają do nas Cyklista i Artur Mosionek. Drogi od V do VI.2. Mody Marcin patentuje Łupierzce VI.3+/4.Po południu dołącza kupa ludzi z klubu. My jedziemy do domu.
Tatry - wyjazd narciarski w okolice Kasprowego Wierchu
Z Kuźnic szlakiem narciarskim podeszliśmy do Kotła Goryczkowego a dalej krzesełkiem na Kasprowy Wiech. Stąd zjazd do doliny Kondratowej (obejrzeliśmy duże lawinisko pod Giewontem). Potem zjazd do Kuźnic.
Wspinaczka w Piasecznie
W barze u Glusia zrodziła się idea pojechania następnego dnia (niedziela) w skały na wspinanie. Po wykonaniu kilku telefonów w czwórkę ugadaliśmy się pod Kauflandem na Wirku jak zawsze o 8:00. Naszym miejscem tym razem okazało się historyczne miejsce Piaseczno z wspaniałymi skałami Nietoperzowymi. Po przyjeździe na miejsce na rozgrzewkę robię „zemstę fryzjera „ VI + , którą później na wędkę robią Rudi i Michał, Sebastian prowadzi „duszę funkcjonariusza” VI 1 , Michał i Rudi próbują ją na wędkę, ja natomiast przechodzę ją z dołem. Kolejne drogi jakie robimy to „ Kacza Bomba” VI 1+ ja w RP, Seba ma problemy przy 3 wpince. Na koniec jeszcze próbujemy jeszcze „Młody znowu zgruszkował” VI 2. i przechodzimy na Cydzownik, gdzie są dwie drogi obite po lewej stronie VI+ i VI 1 – rysą. Rudi poszedł założyć wędkę na drogę która idzie środkiem jakieś V + , które z Michałem robią różnymi wariantami, Ja z Sebastianem robimy z dołem wcześniejsze drogi po lewej. Do domu wracamy około 18.
Wyjazd rowerowy po Jurze
W sobotę rano o 9 wyjeżdżamy z dworca w Chorzowie Batorym do Zawiercia, gdzie Sebastian tydzień temu zakończył przejazd rowerem z Częstochowy szlakiem rowerowym Orlich Gniazd . Dzisiaj w dwójkę chcemy dojechać do Krzeszowic. Około 10:30 jedziemy najpierw niebieskim szlakiem do Podzamcza, gdzie łączymy się z naszym czerwonym szlakiem i dalej tniemy w kierunku Smolenia, początkowo szlak jest fajnie oznakowany, ale w okolicach Rabsztyna szlak się gdzieś traci. Nasza orientacja jest o tyle dobra, że po przejechaniu kilku kilometrów nie oznakowaną ścieżka znów widzimy nasz szlak. W Smoleniu pod skałami Zegarowymi robimy krótki odpoczynek na małe conieco i dalej piaszczystymi ścieżkami mijamy Bydlin , Jaroszowiec, Rabsztyn, dojeżdżamy do Olkusza. W Olkuszu po zastanowieniu się nad tym czy damy radę dalej i zrobieniu zakupów, jedziemy w stronę Zawady i jaskini Racławickiej, gdzie poziomice na mapie mówią nam o dużych podjazdach. Za Racławicami podjeżdżamy jeszcze pod kilka górek i bardzo długim zjazdem po drodze asfaltowej dojeżdżamy do Krzeszowic, gdzie za 15 minut mieliśmy pociąg do Katowic (niezły cufal). Po dojechaniu do baru u Glusia w Bykownie na liczniku było 98km – tyle żeśmy przejechali. Trasa jest trochę trudna, dużo piasku i jest dość trochę podjazdów.
CZECHY - Kras Morawski
Zwiedzano turystyczne jaskinie Krasu Morawskiego (Punkevni - Macocha). Był także wypad do Wiednia.
Wyjazd kursowy na Górę Birów
Zajęcia na skałkach góry Birów w Podzamczu (poręczowanie sfinksa, tyrolka i inne). Po sąsiedzku kurs KKS.
Zjazd KTJ w Podlesicach
Udział w obradach zjazdu.
Tatry Zachodnie: wyjazd narciarsko - rowerowy na Kończysty Wierch
Dopiero po siódmej wyjechaliśmy z Rudy. Auto zostawiliśmy u Glizdowej a stamtąd na rowerach z przytroczonymi nartami podjeżdżaliśmy rojną w południowej porze doliną Chochołowską. Za Huciskami na drodze było dużo śniegu i lodu tak, że jazda wymagała trochę wysiłku i techniki. Przy schronisku zmieniliśmy środek lokomocji i już na nartach skiturowych podchodziliśmy Jarząbczą doliną, robiąc skrót na Czubik. Było ciepło i słonecznie. W wielu miejscach ogromne lawiniska. Na Kończystym Wierchu (2005) stanęliśmy przed piątą i za późno już było na podejście na Starorobociański. Zjazd w dół przebiegał najpierw po spękanym polu śnieżnym a potem po zmiennej co do twardości powłoce śnieżnej. Na Czubiku do zjazdu wykorzystujemy śnieżny nawis. Od Trzydnowiańskiego stromo w dół lecz po miękkim śniegu co było wspaniałym przeżyciem. Wkrótce też osiągliśmy dolinę a o schyłku dnia schronisko. Zjazd na rowerach w dół wzdłuż lodowych kolein to osobny temat. Faktem jest, że wszyscy szczęśliwie i szybko dotarli do auta. Prze dwudziestą trzecią byliśmy w domu.
Wyjazd skałkowy na Łutowiec
Sezon wspinaczkowy zaczął się na dobre i kolejny weekend spędzamy na skałach, tym razem jest to Łutowiec. Nie tracić słonecznego dnia (w TV gadalali że ma lać) o 8 rano wyjeżdżamy na jure wspaniałym Kangu. Na miejscu jesteśmy ok. 9:30 i po krótkiej rozgrzewce i przekąszeniu małego śniadania zaczynamy łojenie. 1szą skałą przy której się rozbijamy są ULE, na których Justyna i Michał walczą na „psich oczodołach” V+ na wędkę oraz 1szy raz z dołem na „Ewuni” VI+. Ja z Marcinem robię jedne VI 1+ nazwy nie pamiętam ale coś z orłami. Artur po skończeniu rozgrzewki również przechodzi tę drogę i następnie zaczynamy się zmagać z sławnym „ulem” VI 2 – niby, Marcin i Artur przechodzą ją w RP ja wpinam ostatnia wpinkę jednak nie mogę wyjść dalej. Po zrobieniu dróg na ulu przechodzimy na ściankę „Różowa Pantera”, gdzie ekipa z Formy (Justyna i Michał) robią „ rozgrzeszenie” V+ – chyba, my natomiast robimy „różową panterę” VI 1+ (Artur w OS). Ekipa z Formy robi jeszcze jedną drogę o trudnościach V, Artur z Marcinem natomiast przechodzą „powolne konanie różowej pantery” VI 1+. Mając jeszcze trochę czasu przechodzimy na skałę „Pasieka”, gdzie team z Formy wraz z Marcinem robią „sposób na ciążę” VI+ a ja z Arturem próbujemy „marskość wątroby” VI 2 i „stłuszczenie wątroby” VI 1+/2. Te drogi niestety okazują się ostatnimi ponieważ zdarzył się mały wypadek, ale o tym nie będę tu pisał.
Wiadomej osobie życzymy szybkiego powrotu do zdrowia i wspina.
Jura Częstochowska - rower
Trasa Częstochowa-Żerkowice czerwonym szlakiem rowerowym Orlich Gniazd. Z Żerkowic do Zawiercia szlakiem niebieskim. Długość trasy 100,5km
Kursowy wyjazd na skałki do Podlesic
Wyjazd kursowy na skałki Biblioteki. Na wyjeździe ćwiczenia technik linowych, autoratownictwa, wejścia do okolicznych jaskiń oraz wspinaczka klasyczna. Obok ćwiczyli również kursanci z KKSu. Ania z Adamem przyjechali z Gór Sokolich gdzie byli w jaskini Koralowej. W nocy przy ognisku odbyła się impreza.
Jura Krakowska-wspin
Wspin w Słonecznych Skalach. Drogi VI do VI.1+
SŁOWACJA - wypad skitoruowy na Wielki Chocz
Częściowo na nogach, częściowo na nartach wychodzimy czerwonym szlakiem na Wielki Chocz (1611). Pogoda jest cudowna więc widzimy z szczytu pół Słowacji. Na górze nawet wiele osób. Góra dominuje wybitnie w paśmie gór Choczańskich i z daleka można ją rozpoznać (od północy niezłe urwisko). Zjazd jest piękny i długi. Praktycznie do parkingu docieramy na nartach.
Słoneczne skały - Jura Krakowska
Wspinaczki o trudnościach V-VI.3
Jaskinia Czarna - partie Wawelskie
Akcja w partie Wawelskie od północnego otworu.
Gliwice - zawody wspinaczkowe
Byliśmy na zawodach wspinaczkowych juniorów wspinaczkowego Pucharu Polski. Zawodników było ponad 150 i fatalna organizacja. Do finału awansowała Angelika Krzyk.
Góra Chełm: wyjazd rowerowo - wspinaczkowy
Góra Chełm na Jurze stanowi ciekawy rezerwat przyrody położony na południe od Ogrodzieńca. Na rowerze wystartowałem z Hutek Kanek. Najpierw spenetrowałem kilka wzgórz w lesie. Są tu zwietrzałe skałki na których przeszłem kilka boulderów lecz są bardzo kruche. Po za tym w lesie było jeszcze dużo śniegu. Wracając wjechałem na górę Chełm, którą wieńczy większa skała, gdzie zrobiłem dwa niezbyt trudne "żywce". Stąd ładnym zjazdem wróciłem do Kanek.
Wyjazd wspinaczkowy na Słoneczne skały
W marcu zima jeszcze dawała się w znaki, ale TEAM wspinaczkowy postanowił pojechać w skały i tak w okresie święta wielkanocnych pojechaliśmy na skały, żeby w końcu otworzyć sezon climbingowy. 26 marca w sobotę wielkanocną wraz z Olkiem i Arturem tylko, (bo reszta albo piekła kołocze albo sprzątała w domu) wcześnie rano wyjeżdżamy na upragnione skały i już ok.10 jesteśmy w Jerzmanowicach, po krótkiej rozgrzewce (Artur – 30min) zaczynamy od łatwiejszych dróg „przez małą płytkę” V+ przechodzimy ją wszyscy w RP, następnie Olek zaczyna walczyć na jakieś mega trudnej drodze zwanej „klęska szybkiego heinza” VI 2 i w całości udaje mu tylko zawędkować. Ja z Arturem po wrzuceniu śniadania przenosimy się na Zachodni mur, gdzie przechodzimy dwie rysiaste drogi „epoksydowy mutant” VI 1+ i „helmuth zębatka” VI 1. Olek przechodzi drogę obok „lewą palantówke” VI 1+. Na koniec wszyscy jeszcze robimy chyba najfajniejszą drogę „ trzy dupne psy na szperplacie” VI 1 – same ostre krawądki na jednej z nich przelałem krew. Cali i zdrowi wracamy na Rude około 18 z myślą szybkiego powrotu w ten rejon.
Jak mówiłem że szybko wrócimy tak też zrobiliśmy, tylko że w dwójkę z Olkiem, Artur po lanym poniedziałku jeszcze się suszył. Wtorek okazał się nieco zimniejszy niż sobota, więc zaczęliśmy od extremalnych dróg na samym końcu słonecznych. Jedną z nich były „ schody” IV+ i jeszcze trzy inne nowe drogi których oceny nie przekraczały VI. Po rozgrzaniu się zawalczyliśmy na trochę trudniejszych drogach „redakcyjne wymówki” VI 1+ „starcze kazanie” VI+ i „komu bije wdzwon” VI 1, Silny wiatr wygonił nas bliżej auta na skałę zwaną „Ogrodzieniec”, gdzie robimy „program na jutro” VI+ i z wędki próbujemy jeszcze „ubika” VI 2. Po tej dużej ilości dróg wracamy gdzieś o 20 do domu lekko zmarznięci.
Niektóre z tych dróg przeszliśmy w RP ale nie wiem które J
Niecka Niedziańska
Ponidzie położone jest w środkowej części Niecki Niedziańskiej. Do jednego z najbardziej charakterystycznych elementów występujących w krajobrazie należy kuesta gipsowa. Jest to wyjątkowo malownicza, stroma krawędź położona między łagodnie nachylonymi warstwami skalnymi.
Zwiedziliśmy kilka jaskiń, jednak najciekawiej było w rezerwacie „Skorocice”. Teren rezerwatu obejmuje wąwóz gipsowy o charakterze krasowym podzielony na dwie części ryglem skalnym, tzw. Wysoką drogą. Dnem wąwozu płynie Potok Skorocicki, często ginący w podziemnych korytarzach systemu jaskiniowego. Środkowa część wąwozu obfituje w wychodnie gipsu w formie ścian, ambon, grzęd, zapadlisk krasowych, jaskiń, wertepów, ponorów, lei i lejków krasowych. Osobliwością jest most skalny, którym można przejść nad zapadliskiem krasowym i jaskinią.
CZECHY - skitour w okolicach Pradziada
Dokonano przejścia narciarskiego od partii szczytowych Pradziada (1410) w Jesenikach do doliny w okolicach Morawki. W wielu miejscach przetopy i fragment lasu zniszczony przez wiatrołom.
Beskid Żywiecki - wypad skitourowy na Romankę
Startujemy z Sopotni Kolonii. Początkowo niebieskim szlakiem a potem na przełaj lasem na Martoszkę. Jest tu rozległa hala z której roztaczają się piękne widoki na Tatry, Niżne Tatry i Beskidy. Pogoda była wręcz wymarzona, śnieg po ostatniej odwilży zmarznięty i wszystko wskazywało, że z szczytu zrobimy zjazd marzeń. W sumie wyjście na Romankę (1366) zajęło nam ok. 3 godzin. Początkowo planowaliśmy zjechać inną trasą lecz podejście utwierdziło nas w przekonaniu aby zjechać mniej więcej w linii podejścia. Zjazd był cudowny. Najpierw rozległymi halami a potem rzadkim lasem. Wszystko trwało kilkanaście minut lecz dla tego zjazdu warto było się pomęczyć. W górach nie spotkaliśmy nikogo i niemal ciągle poruszaliśmy się nie przetartym szlakiem.
Beskid Mały - jaskinia Komonieckiego
Na poruszanie się po górach użyliśmy nart skitourowych. Wyruszyliśmy z miejscowości Las. Kierując się przybliżonymi wskazaniami GPS dotarliśmy w pobliże jaskini. Góry były jednak "utopione" w śniegu. Żadnych śladów. Rozdzieliśmy i szukaliśmy rzekomo dużego otworu. W tych warunkach podchodzenie nawet na nartach sprawiało spore problemy. Szukaliśmy za wysoko. W końcu do pieczary dotarliśmy od góry (wg naszego GPS wys. 685 m a w opisach jest 750) . Jaskinię stanowi duża sala (dobra na biwak) utworzona w warstwach piaskowca. Malowniczy jest zamarznięty wodospad w otworze. Po posiłku przetartym już na podejściu szlakiem wróciliśmy w dół walcząc z klejącym się do nart śniegiem. Cały dzień padał śnieg.
Beskid Wyspowy - Zimna Dziura w Szczeblu
Zwiedzono jaskinię Zimna Dziura w Szczeblu. Na dojściu do i z jaskini wykorzystano narty skitourowe.
SŁOWACJA: masyw Babiej Góry - wyjazd skitourowy
Startujemy od uroczego schroniska w Słonej Wodzie. Czerwonym szlakiem podchodzimy na Małą Babię Góre (1515). Na podejściu świeciło słońce choć mróz też kąsał. W partiach szczytowych prawdziwy huragan. Na fokach zjeżdżamy na przełęcz Brona a potem podchodzimy na Diablaka. Widoczność ograniczyła się jednak do kilkunastu metrów a wiatr niemal zwalał z nóg. Z uwagi na warunki rezygnujemy z wejścia na sam szczyt i od rozstajów szlaków zjeżdżamy żółtym szlakiem na południe. Na granicy lasu w przytulnym (choć do połowy zasypanym śniegiem) szałasie robimy przerwę na posiłek a potem już mkniemy bajkowym zjazdem w dół. Wiatr ustał, znów świeciło słońce i mogliśmy się delektować zjazdem. Teren się później wypłaszczył lecz do schroniska dotarliśmy na nartach. Była to ładna przygoda.
Beskid Ślaski- wyjazd skitourowy
Głównym naszym celem był Kotarz, ale po drodze przemierzyliśmy na skitourach również jego okolice. Postanowiliśmy zrezygnować z podejścia szlakiem- wybraliśmy opcje-„przez las”. Było przez to dużo ciekawiej. Podejście było bardzo interesujące ze względu na otaczającą aurę-dużo śniegu i przepięknie ośnieżone drzewa i co najważniejsze- nikogo wokoło. Po wyjściu na hale okazało się, że wokół jest mgła, która ogranicza widoczność do dwóch metrów. Na szczyt dotarliśmy jedynie dzięki znajomości tego terenu, bo inaczej w tej mgle trudno byłoby z orientacją. Zjazd- jak zwykle w takich warunkach-był wyśmienity!J
Jaskinia Miętusia
Przed południem dotarliśmy do bazy. Po szybkim przepakunku wyruszyliśmy do Doliny Miętusiej. Przed wejściem do TPN-u spotkaliśmy Hannę Kullman (TKTJ), Ewę Zientarską (TKTJ), Iwonę Sapieszko (TKTJ), Dareka Sapieszko (KKS). Pod otwór dotarliśmy o 14:00, podczas przebierania się w kombinezony z jaskini wyszła 10-cio osobowa grupa GOPRu. O 15:00 weszliśmy do jaskini. Po sprawnym pokonaniu rury, Komory pod Matką Boską, Kaskad, Prożka Piaskowego minięciu kilku osób z KKTJ i pierwszej grupy TKTJ rozstaliśmy się z Ewą Zientarską, Iwoną Sapieszko , Darekiem Sapieszko, którzy szli do Marwoja. Nasza ekipa zjechała do Wielkich Kominów. Wraz z nami zjechał Rudi i dwie Magdy. Niemiła niespodzianka czekała na nas na ostatnich metrach zjazdu, który odbywał się w niewielkim wodospadzie- mały prysznic brrr. Po napełnieniu wytwornic wodą i zjedzeniu małego co nieco rozpoczęliśmy reporęczowanie Wielkich Kominów, po czym nastąpił sprawny wycof z jaskini. Wyszliśmy stamtąd o 21:30 i o północy - dzięki wspaniałej pogodzie- dotarliśmy do bazy. Miłym zaskoczeniem dla nas był kominek, w którym palił się ogień. W niedziele po zjedzeniu ogromnego obiadu opuściliśmy Tatry i po małych przygodach z autem Tomka dotarliśmy do Rudy Śląskiej.
Dolina Jamny - narty biegowe
Przeszliśmy na biegówkach lasy między Kłodnicą a Mikołowem w tym uroczą dolinę Jamny (dopływ Kłodnicy).
Beskid Śląski - skitour na Czantorii
Pokonano trasę: Ustroń Polana - Czantoria - Mł. Czantoria - Poniwiec.
Jaskinia Czarna - partie Królewskie
Wyjazd kursowy. Dokonano przejścia partii Królewskich w jaskini Czarnej.
Beskid Wyspowy - wypad skitourowy na Luboń Wielki
Z Rabki Zaryte startujemy łagodnym niebieskim szlakiem na szczyt Lubonia Wielkiego (1022). Niestety widoczność dość ograniczona, prószy śnieg. W niespełna 2 godziny jesteśmy w charakterystycznym schronisku na szczycie gdzie oczywiście robimy popas. W dół zjeżdżamy szlakiem żółtym, tzw. percią Borkowskiego. Zbocze jest tu nadzwyczaj strome i poprzetykane pionowymi skałami. Typowe beskidzkie osuwisko (jest tu zresztą rezerwat przyrody). Niżej to jazda przez las a potem przez rozległe polany. Do auta docieramy dopiero o zmroku.
Kozia Góra - wyjazd narciarski
Z Bielska wychodzimy czerwonymi i niebieskim szlakiem na Kozią Górę (697). Od schroniska Stefanka zjeżdżamy zielonym szlakiem (częściowo torem saneczkowym) z powrotem do parkingu.
Kulig na Kłodnicy
W nocy jedziemy z Kłodnicy na sankach za traktorem na kilkunastokilometrową trasę po lasach do Mikołowa Rety. Jazda była szalona. W nie ogłoszonym konkursie skoków do śniegu z pędzących sanek wygrał prezes (5 razy). W lesie też zrobiliśmy sobie przerwę na ognisko. Były oczywiście kiełbaski i grzańiec. Śpiew i krzyki zachwytu oraz przerażenia towarzyszyły nam do końca jazdy. Całą imprezę przygotował Grzegorz za co mu wielkie dzięki.
Zjazd na nartach z Wielkiej Raczy
Auto zostawiamy w Rycerce Koloni i na skitourah wychodzimy na szczyt Wlk. Raczy. Akurat mgły opadły i były cudowne widoki na Tatry i Małą Fatrę. Z szczytu zjeżdżamy na Małą Raczę a następnie na dziko najpierw rozległymi polanami a potem przez las do jednej z dolin. Śniegu w górach mnóstwo (ok. 2 m). Był kopny i nieco spowalniał zjazd. Urozmaiceniem było pokonywanie kilku zapadlisk w śniegu, których dnem płynęły potoki. Szczęśliwie dojeżdżamy do drogi i parkingu.
Wyjazd do jaskini w Trzech Kopcach
Sobota, 8 rano, stoję przed domem czekając na przyjazd Łukasza. Czekam i czekam - ani widu ani słychu. Może coś się stało? Na szczęście nic złego - Łukasz zaspał! Wyjechaliśmy więc z 2 godzinnym "poślizgiem". Krajobraz (choć już było po 10) jeszcze senny - mgły powoli znikały robiąc miejsce słońcu, które wychodziła zza chmur. Jezdnia czarna, ruch na trasie niewielki (Małysz skacze w Zakopanem i tam pewnie jest tłoczno) a pobocza całe zasypane białym puchem. Koło południa dotarliśmy do Szczyrku. Niestety droga do schroniska, w którym czekali na nas Ola i Buli była oblężona przez narciarzy i nie było gdzie pozostawić auta. Musieliśmy zaparkować znacznie niżej, przez co dotarcie do "Chaty wuja Toma" zajęło nam około 30 minut. Tam zjedliśmy sobie przed wyjściem, przepakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Pogoda w górach była bardzo ładna. Zero wiatru, opadów śniegu (no chyba, że akurat coś z drzewa spadło robiąc małą śnieżycę) czy mrozu tylko słonczko, błękitne niebo, oblepione białymi czapami drzewa. 4 ciemne punkty w morzu śniegu (to my!). Szlak, którym mieliśmy dojść do Trzech Kopców nie był udeptany i musieliśmy brodzić po kolana w śniegu (czasami wpadało się głębiej) Pierwszą część drogi torował Łukasz. Szło mu dobrze aż do momentu gdy wpadł po pas i nie mógł się wydostać. Dalsze odcinki przecierał każdy z nas (i każdy miał "przyjemność" ugrząźć w śniegu. Najmniejsze problemy z poruszaniem się w takich warunkach miała Ola - była najlżejsza. Po 3 godzinach "tonięcia" doszliśmy do parującego otworu Trzech Kopcy. Jaskinia była wilgotna i czasami któremuś z nas kapało coś za kołnierz - mało przyjemne uczucie! Ściany jaskini wyglądały niesamowicie, miejscami przypominały pociosane bloki kamienne przygotowane do jakiejś budowy. Idąc głębiej spotkaliśmy kilka nietoperzy, innych od tych widzianych w poprzednich jaskiniach. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do dna jaskini. Każdy osobiście wpisał się do "księgi". Nie obyło się upomnień Buliego: "Piszcie wyraźniej, przecież nikt nie rozczyta tych waszych bazgrołów". Spowrotem do otworu prowadziłam z Łukaszem - pomysł Buliego. Szło nam dobrze, aż się nie zgubiliśmy. Chwila ciszy, rozglądania się gdzie pójść i wreszcie Ola z naszym "taternikiem" znaleźli drogę. Gdy wyszliśmy z jaskini (nie było dla mnie łatwe) było już ciemno i mroźno. Gdy wróciliśmy do schroniska wypiliśmy gorącą herbatkę, podjedliśmy, przebraliśmy się w suche i czyste ciuchy, ogrzaliśmy się i do domu. Jednym słowem, wyjazd się udał - wszyscy przeżyli!
Góry Izerskie
Bieszczady - narty biegowe
Wycieczki narciarskie w okolicach miejscowości Muczne oraz na Bukowe Berdo.
Beskid Śląski - narty
Baza tradycyjnie była w Szczyrku. Oprócz narciarstwa na wyciągach odbyłem skitourowe wycieczki na Magurę oraz Malinów gdzie spotkałem Jurka Ganszera (SBB) z rodziną
Babia Góra - szkolenie lawinowe PZA
Udział w szkoleniu lawinowym na Babiej Górze
Skitour na Pilsku
Na szczyt Pilska wyjechaliśmy wyciągami a następnie podeszliśmy na słowacki wierzchołek (słoneczna pogoda, mocny wiatr, cudowne widoki na Tatry i nie tylko) a stamtąd zjeżdżaliśmy w stronę przełęczy Glinne. Z uwagi na zapadające ciemności wytrawersowaliśmy na północ i zjechaliśmy do Korbielowa w okolicach parkingu.
Wyjazd skałkowy na górę Birów
Wyruszyliśmy już tradycyjnie spod szkoły w Rudzie Śląskiej. Trochę okrężną drogą dotarliśmy do Ogrodzieńca skąd podjechaliśmy pod Lewe Podzamcze skały. Pod kierownictwem Maćka zaporęczowaliśmy dwie drogi, trawers i kilka zjazdów. Maciek pokazał nam autoratownictwo %u2013 ratowanie z crolla i z rolek z podejściem od dołu. Po udanym dniu ćwiczenia technik jaskiniowych spakowaliśmy sprzęt i wróciliśmy do domu.
Jaskinia Zimna
Nasza wyprawa rozpoczęła się w piątek 07.01.2005r, dla jednych około godziny osiemnastej, dla drugich około godziny dwudziestej. Do bazy w Kirach wszyscy dotarli na godzinę dwudziestą czwartą. Następnego dnia ranny ptaszek Darek obudził całą drużynę i po śniadaniu rozpoczęła się właściwa część wyprawy. Każdy spakował swój bagaż no i wyruszyliśmy. Pogoda nam sprzyjała. Od samego rana świeciło słońce i było dość ciepło. Przebierając się pod otworem wyjściowym z jaskini Mroźnej „dołączyli” do nas inni kursanci z AKG Kraków (trochę zakręceni). Następnie udaliśmy się nieco wyżej do jaskini Zimnej – celu naszej wyprawy. Po sforsowaniu kraty i pozostawieniu plecaków udaliśmy się dalej. Do dalszych części jaskini prowadził obszerny choć miejscami ciasny korytarz. Ku naszemu zdziwieniu Ponor przeszliśmy prawie suchą nogą. Wspinaczką przez Czarny Komin (Remi – wspinaczka, Darek - asekuracja) dotarliśmy do środkowej części jaskini. Podczas pokonywania przez nas tzw. Beczki jeden z krakowskich kursantów porozbierał się do rosołu i zanurkował w niej, w celu poszukiwania sprzętu (niezła rozrywka!). Po dotarciu do Chatki zrobiliśmy sobie biwak. Gdy część osób posilała się, Hanka i Darek - (Asekuracja) prowadzili dalszą wspinaczkę po czym zjechali i odpoczywali wraz z innymi. Najedzenii pełni nowych sił ruszyliśmy dalej. Za Prożkiem Burcharda czekało nas lewarowanie. Po upływie dwóch godzin lewarowania pierwszą osobą która, przedostała się na drugą stronę był Rysio. Znalazł on tam „pachnące” wiaderko, dzięki któremu wybraliśmy wodę prawie do zera. Następnie powędrowaliśmy w „głąb” jaskini ciekawym korytarzem zwanym Korkociągiem. Naszą uwagę zwrócił Korytarz Galeriowy swoim przekrojem przypominający „dziurkę od klucza”. Tutaj też nastąpił odwrót akcji bo zbliżała się wielkimi krokami godzina alarmowa. W czasie powrotu doskwierało nam pragnienie. Jednak myśl o ciepłej kawie, pozostawionej w Przebieralni dodawała nam otuchy (Remi). Cała wyprawa trwała około trzynastu godzin – to całkiem dobry czas. W czasie trwania całej akcji wszyscy ze sobą zgodnie współpracowali. Każdy z nas miał przydzielone zadania:
- Remi: wspinaczka, poręczowanie, lewarowanie;
- Darek: asekuracja, likwidacja przelotów, lewarowanie, reporęczowanie, no i noszenie lin;
- Iwona: asekuracja, reporęczowanie, noszenie lin, lewarowanie;
- Ewa: reporęczowanie, noszenie lin, lewarowanie
- Hanka: wspinaczka, reporęczowanie, noszenie lin, oraz lewarowanie;
- Rysio: Jako nasz instruktor nie miał przydzielonych zadań ale był chętny do pomocy przy lewarowaniu, noszeniu worów. Czuwał nad całym zespołem by wszyscy wrócili cało do bazy. Służył pomocą w różnych sytuacjach.
Dzięki tej współpracy wszystko przebiegało sprawnie i w miarę szybko. Nikt nie pozostawał bez pracy. Po zakończeniu akcji w jaskini podzieliliśmy się linami, każdy z nas spakował wory do plecaków, po czym wyruszyliśmy do bazy. Powrót okazał się niezbyt łatwy. Szlak zejściowy do Doliny Kościeliskiej okazał się lekko oblodzony. Cała droga przez Dolinę Kościeliską była jednym wielkim lodowiskiem. Więc trzeba było uważać by do bazy dotrzeć cało, bez nowych siniaków. W bazie czekała nas niespodzianka ponieważ nie było prądu, a co za tym idzie nie było również wody. Przez większość wieczoru obowiązywał zakaz tj. zakaz mycia rąk itp. woda tylko do picia. Potem włączono prąd, woda pojawiła się i mogliśmy się umyć, po czym poszliśmy spać. Następnego dnia podczas podziału sprzętu do prania znalazł się termos pełen herbaty. Wszyscy mieliśmy ochotę powiesić Remika bo to on stwierdził w jaskini, że nie mamy już nic do picia. I tak dobiegła końca nasza wyprawa pod kryptonimem „Zimna”. Wszyscy zadowoleni i wzbogaceni o nowe doświadczenia wrócili do domu.
Jaskinia Zimna
Po zaporęczowaniu dwóch progów na powierzchni weszliśmy górnym otworem. Przejście do dolnego otworu zajęło nam niespełna 4 godziny. Druga grupa (z kursantami) wyruszyła 2 godziny po nas i przeszła jaskinię w 6 godzin.
SŁOWACJA - Zjazd na nartach z Barańca
Po sylwestrowej nocy spędzonej w namiocie pod Gołym Wierchem (1715) wyszliśmy na Baraniec (2186, trzeci szczyt Tatr Zachodznich). W porywistym wietrze i zacinającym śniegu zjechaliśmy (z przygodami) na lekko do biwaku a następnie z całym sprzętem do wylotu doliny Żarskiej gdzie zostawiliśmy auto.