Wyjazdy 2004: Różnice pomiędzy wersjami
(Nowa strona: __NOTOC__ {{wyjazd|Obóz sylwestrowy|(przebywali w Tatrach w różnych terminach): Michał Maksalon, Grzegorz Konieczny, Maciej Dziurka, Ewa Okońska, Aga Szmatłoch, Grzegorz Przybył...) |
(Brak różnic)
|
Aktualna wersja na dzień 12:44, 13 lis 2008
Obóz sylwestrowy
W trakcie pobytu w Tatrach dokonano m in. przejść jaskiń: Miętusia (Wielkie Kominy), Miętusia (do Marwoja), Mylna, Zimna (trawers otworów) i in. Poniżej opisy z akcji:
Jaskinia Miętusia
Akcja w pewnym sensie wyjątkowa, bo po raz pierwszy jedziemy (kursanci 2003/2004) w jaskinie tatrzańskie bez "opieki" kogoś bardziej doświadczonego. Krzysiu i Ola zresztą mają pewne opory, ale ostatecznie przyjmuję rolę tego "najbardziej doświadczonego kursanta" i jakoś ich przekonuję do takiej samodzielnej akcji. Udzielający nam cennych wskazówek Tomek też nie był zbyt pocieszony takim składem, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?
Wyruszamy prosto z Rudy z samego rana (04:30), zostawiamy samochód pod Kościeliską i dreptamy do otworu; mimo tego, że ścieżka do jaskini jest wyraźnie przechodzona, minimalne problemy ze znalezieniem jej mamy. Mijając Wantule zauważamy za sobą "ogon" w postaci grupy 9 osób z Krakowa. Przepuszczamy Krakowiaków (brr, zimno) i około 11:00 wchodzimy do jaskini. Kiedy przychodzi czas na pierwszy zjazd -- zasadzka, okazuje się, że nie mam rolek. Do tej pory nie wiem, czy zostały na powierzchni (wstyd, wstyd), czy też po prostu wypadły mi gdzieś z wora podczas przeciskania się w ciasnej "wlotówie". Ola jako najsprawniejsza w takich miejscach wraca się rozejrzeć, a my z Krzysiem włączamy "tryb hibernacji", nastawiając się na dobre kilkadziesiąt minut czekania. Ku naszemu zaskoczeniu, marzniemy dośc niedługo; Ola szybko napotyka się bowiem na kolejną grupę 8 grotołazów - tym razem Warszawa - która moje rolki gdzieś znalazła i za skromnym znaleźnym w wysokości jednego piwa zgadza się nam je przekazać (*). Dalej akcja przebiega już dość "normalnie", przed Prożkiem Baśki bardzo sprawnie mijamy się z Krakowem, wychodzącym właśnie z Wielkich Kominów, robimy mały piknik i zaczynamy zastanawiać się, czy Komin Męczenników jest zaporęczowany. W gruncie rzeczy, stanowiło to warunek dalszego przebiegu akcji, bo żaden z nas raczej nie dawał sobie szans w starciu z VI w jaskini.. Szczęściem okazuje się, że wisi jakaś lina. Jak stara, tego nikt nie wie, wieszamy więc obok naszą... Dalsze progi wspinam ja - idzie to dość wolno, ale ostatecznie, około 17:00 trafiamy za Korkociąg i zjeżdżamy do Syfonu Marwoju. Przed nami jeszcze kawał jaskini, ale stanowczo nie uważamy się za zespół wystarczająco sprawny do nurkowania pod ziemią - zgodnie z wcześniejszymi planami przystępujemy więc do odwrotu. Krzysiek goni pierwszy, Ola i ja ściągamy liny. Nic specjalnego, ale wnosząc trzy wory do Sali bez stropu czujemy się już trochę zmęczeni. Wlotówka daje nam szczególnie popalić - z jej pokonaniem "w górę" problemy miał Krzysiek, co odbiło się na kondycji, ekhm, termicznej, całego zespołu (BRRR, ZIIIIIIMNOOOOO). Na samym końcu mijamy trzech grotołazów z Częstochowy a Ola zaczyna wrzeszczeć. Jak się okazało na powierzchni, dostała dość groźnego kopniaka w szyję. No cóż, mogła już nie żyć, ale jednak żyje. To raczej dobrze.
Wydostajemy się o 22:00 i od razu zaczyna się awantura. Dzień wcześniej nieopatrznie umówiłem się u pani Piechowskiej w sprawie noclegu na godzinę 18:00, a tymczasem przekazane Buliemu godziny powrotów były raczej w okolicach 21:00 - 02:00. Jak się okazuje, taka niekonsekwencja potrafi mieć wiele skutków fizjologicznych, Tomek zyskuje zapewne kilka siwych włosów (prawie wysyłał po nas ekipę ratunkową), Maciek i Ewa pozostają niewyspani (muszą czekać na nas na bazie), do krwi Buliego uwalnia się nieco adrenaliny... W każdym razie, nie wgłębiając się w szczegóły, o 01:00 siedzimy już na bazie i popijamy herbatkę, którą z wyrozumiałością przygotowała nam pani Piechowska. Zasypiamy w założeniu mając kolejną akcję następnego dnia, ale w kościach czuję, że taki plan ma niewielkie szanse powodzenia... Kończy się na dniu "leniuchowania" i krótkim spacerku po Chochołowskiej w poszukiwaniu źródeł.
(*) - do dziś nie wiem, komu to piwo jestem winien, proszę o kontakt :-)
Praszywka Wielka – skitour
Startujemy od mostu na rzece Rycerce w Rycerce Dolnej czarnym szlakiem na szczyt Praszywki Wiekiej (1043). Po kilkuset metrach zakładam narty i pochodzę na nartach, Teresa tradycyjnie na nogach. I tu następujące spostrzeżenie: na ubitym śniegu piechur bez nart porusza się szybciej ale już przy głębszym śniegu proporcje się całkowicie odwracają. Późnym popołudniem osiągamy wierzchołek (wyruszyliśmy późno z domu). Teresa niemal od razu wraca w dół ja natomiast trochę dłużej mitrężę na górze a potem mknę w dół cudownym zjazdem. Przeganiam Teresę i w kilkanaście minut osiągam dolinę. Tak więc nowy sezon narciarskich włóczęg górskich został rozpoczęty.
Jaskinia Kasprowa Niżna – wyjazd kursowy
Część uczestników przebywała na bazie w Kirach a zasadnicza grupa dojechała w dniu akcji. Pogoda była bajeczna. W południe weszliśmy do dziury. Wszystko przebiegało sprawnie do Długiego Chodnika gdzie był wysoki stan wody. Rysiek zabrał ponton (przy okazji dziękujemy Maćkowi Widuchowi za udostępnienie pontonu na transport ekipy w jedną stronę jeziorka) i dość sprawnie na raty wszyscy na sucho przedostali się na drugą stronę. Stan wody w Wiszącym Jeziorku i tak był duży. Dziewczyny jednak wykazały się dużą determinacją i postanowiły iść dalej do Zapałek. Cóż siłą rzeczy musieliśmy się trochę zamoczyć. Kilku kursantów zjechało jeszcze do z Zapałek w dół a potem odwrót. Na owym jeziorku w Długim Chodniku po pierwszym kursie Konia z Ewą jednokomorowy ponton został przebity i reszta ludzi przy różnych werbalnych reakcjach przeprawiła się niemal po szyję w wodzie na drugą stronę. Krążenie krwi się znacznie poprawiło i wszyscy szybko dotarli do otworu. Większość ekipy w tym samym dniu wróciła do domu, reszta została na niedzielę w Tatrach.
Jaskinie Gór Sokolich
Wyjazd kursowy lecz nagle w Olsztynie na miejscu okazało się, że jest nas nawet tak sobie. Zjechaliśmy do Studniska (na dwie liny), Wszystkich Świętych a co poniektórzy do Jaskini pod Sokolą Górą. Nawet wszystko poszło sprawnie i w sympatycznej atmosferze. Pogoda nam dopisała znakomicie.
Walny zjazd PZA w Podlesicach
Udział w obradach zjazdu.
Wyjazd do jaskiń beskidzkich
Nasza dwudniowa przygoda w Beskidach (wyjazd kursowy) rozpoczęła się w sobotę o 9.30 pod Białym Krzyżem. Tam zostawiliśmy auta, przepakowaliśmy się i trochę posililiśmy przed wyprawą. Kiedy dotarł do nas spóźniony Tomek, wyruszyliśmy czerwonym szlakiem do Jaskini Malinowskiej. Pomimo niesprzyjającej pogody (zacinający śnieg, zimno i mgła), zapadając się po pas w śniegu, pełni optymizmu dotarliśmy dość szybko do dziury.
Ponieważ nie było metalowej drabiny przy wejściu Sapiech założył stanowisko, a reszta grupy przebrała się w błyskawicznym tempie, bo zimno jednak dokuczało. Buli jako szef spisał się rewelacyjnie, dbał o to, aby nikomu nic złego się nie stało! Akcja przebiegła dość sprawnie. Ukształtowanie korytarzy w jaskini jest zróżnicowane: od wysokich, zygzakowatych i szerokich po zespół zagmatwanych, krętych i ciasnych korytarzyków, co czyniło dla nas zwiedzanie bardzo atrakcyjnym. Dzięki współpracy Buliego i Sapiecha szybko wydostaliśmy się na powierzchnię. Przebraliśmy się i już spokojnie zeszliśmy na dół do aut. Tam podzieliliśmy się na dwie grupy (baby i faceci) i udaliśmy się do Jaskini Salmopolskiej. Jako grupa płeć piękna otrzymałyśmy pierwszeństwo w przejściu jaskini. Otwór wejściowy w postaci wąskiej pionowej szczeliny okazał się niezbyt łaskawy dla wszystkich uczestników wyprawy. Niestety Łukasz był obecny z nami tylko duchem. Przejście całej jaskini okazało się łatwe, choć miejscami było ciasno. Obydwie grupy zgodnie orzekły, że ciekawiej było penetrować Jaskinię Salmopolską (pająki !!! Hania) niż Malinowską. Pod wieczór, już po ciemku, dotarliśmy do schroniska na Karkoszczonce. Tam po szybkim posiłku mieliśmy świetną okazję, żeby dobrze poznać się nawzajem i zintegrować (wesoły tłok w naszym pokoiku!).
Następnego dnia, w niedziele rano spotkaliśmy się z Ryśkiem z SBB, który zabrał nas do Jaskini Głębokiej w Stołowej. Szukanie otworu zajęło nam trochę czasu. Na szczęcie tego dnia było zdecydowanie cieplej i nie padał już śnieg. Dla umilenia czasu poszukiwań wywiązała się spontaniczna walka na śnieżki. Walka skończyła się w momencie, kiedy Buli zaczął szukać w śniegu Jaskini Głębokiej w pozycji strusia (trochę przy pomocy dziewczyn). W końcu Tomkowi udało się znaleźć otwór. Jaskinia jest w wielu partiach mokra i dość niebezpieczna ze względu na dużą ilość gruzu i ruchomych bloków. Mielimy trudności orientacyjne po zespołach zagmatwanych szczelin. Dodatkowo eksploracja stała się uciążliwa przez sypiące się kamienie, przed którymi ciągle musieliśmy się chować. Pomimo wszystko byliśmy zadowoleni, że przeszliśmy kolejną jaskinię. Po wyjściu na powierzchnię następnym strzałem miała być Jaskinia w Trzech Kopcach. Niestety nie udało się nam znaleźć otworu i kiedy zrobiło się ciemno, Buli zarządził odwrót do schroniska. W schronisku spakowaliśmy się i ruszyliśmy do aut (wszystko, co dobre, kiedyś się kończy ...).
Wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie był to czas stracony (wręcz przeciwnie!), a gorące pożegnanie świadczyć może o zacieśnieniu więzi między kursantami (i innymi uczestnikami wyjazdu).
Wyjazd do Szczeliny Piętrowej
Jesienny, zimowy dzień. Kursowy wyjazd na Jurę. Niestety nie udało nam się odnaleźć otworu jaskini Ks. Borka więc idziemy tylko do Szczeliny Piętrowej. Generalnie wszyscy dobrze się spisali, no może Kasia włożyła w akcję trochę więcej wysiłku ale to początki.
Walny zjazd KTJ w Podlesicach
Udział w obradach zjazdu.
RUMUNIA - jaskinie
Zainspirowani doświadczeniami naszych klubowych kolegów z lata wykorzystaliśmy kilka wolnych dni na wypad do Rumunii. W jego trakcie zwiedziliśmy jaskinie Ciur Ponor, Meziad (turystyczna) i na Słowacji jaskinię Domica (turystyczna). W wszystkich nastawiliśmy się na robienie zdjęć (będą wkrótce). Ciur Ponor to przede wszystkim piękno i niemal nieustanny szum wody, ciągle posuwaliśmy się wzdłuż podziemnego potoku do ogromnego zawaliska, skąd wróciliśmy , robiąc niekiedy w trudnych warunkach zdjęcia. Jaskinia posiada cudowną szatę naciekową. Obiekt ten znajduje się w górach Padurea Crialui. Osobną sprawą był rumuński „folklor”. Wioski i miasteczka nie skażone ryczącymi reklamami, spokój i nie zmienny od lat rytm życia. Miejscowi byli bardzo uczynni, z daleka nas pozdrawiali i pomagali zaprowadzić do celu. Pogoda nam dopisała znakomicie. Gorzej było z jazdą do domu. Najpierw w ulewnym deszczu przez całe Węgry a nazajutrz w śniegu. Przejazd przez Tatry a potem przez przeł Krowiarki na letnich oponach należał do ciekawych doświadczeń. Wyjazd ten był naprawdę wspaniałą przygodą.
Manewry ratownictwa jaskiniowego w Tatrach
Wraz z Danielem braliśmy udział w drugim stopniu kursu ratownictwa jaskiniowego. W manewrach tych brali udział: kursanci z „Podlesic”, starsi stażem taternicy, wielu instruktorów oraz dwóch Francuzów.
W czwartek odbył się poziomy transport w Jaskini Zimnej od ponoru do tarasu przy wyjściu z Jaskini Mroźnej. Kolejnego dnia udaliśmy się na manewry do Jaskini Dziura znajdującej się w Dolinie Ku Dziurze. Tam odbył się transport pionowy za pomocą balansu oraz przechwycenie przez tyrolkę (transport poziomy).
Trzecia akcja miała zacząć się rano w sobotę. Tak też zostaliśmy wezwani na bazę i oświadczono nam iż stał się wypadek w Zimnej poniżej Czarnych Kominów. Po zameldowaniu się u kierownika akcji zostaliśmy podzieleni na grupy. Otrzymaliśmy wytyczne dotyczące odcinka jaskini który mamy obsługiwać, pobraliśmy potrzebny sprzęt, podzieliliśmy się na sekcje wewnątrz grupy, i przyszedł czas wyjścia na akcję. Ruszyliśmy w Kościeliską, później szlakiem w kierunku Zimnej. Następnie odbiliśmy w kierunku górnego otworu jaskini. Podczas podejścia padał już śnieg z deszczem, a podczas przebierania śnieg. Przed wejściem do otworu zameldowaliśmy się u kierownika akcji który przebywał w namiocie cieplnym wykonanym dla poszkodowanego. Po wykonaniu zadań związanych z zaporęczowaniem jaskini, wykonaniem stanowisk ratowniczych, balansów, tyrolek itd. przyszedł czas na transport poszkodowanego. Pod bacznym okiem instruktorów, nosze powoli pokonywały kolejne metry jaskini. Jedni zajmowali się obsługą stanowisk, inni transportem poziomym, kolejni reporęczowaniem jaskini. I tak dzięki pracy i wytrwałości wszystkich po 8,5 godzinach, poszkodowany znalazł się przed otworem jaskini. W warunkach zimowych( w 12 godzin spadło do 30cm śniegu) wycofywały się kolejne zastępy ratowników. Cała akcja trwała 23 godziny- od wszczęcia alarmu do powrotu ostatniego ratownika.
"'Oczywiście akcja ta była manewrami a osobą w noszach był jeden z instruktorów. Nikomu nic się nie stało i wszyscy wrócili z akcji cali i zdrowi."'
Podczas całego kursu dostaliśmy „niezły zastrzyk” wiedzy i na pewno rozwinęło to nasz pogląd odnośnie zachowanie bezpieczeństwa w jaskiniach. Poznaliśmy wielu taterników z różnych klubów no i oczywiście naszą kadrę instruktorską.
Polecam wszystkim odbycie takiego kursu w przyszłości.
Wyjazd do jaskiń Kasprowa Wyżnia, Średnia i Niżna
Wyjazd rozpoczął się wyjątkowo późno, bo o 7 była zbiórka dopiero w Rudzie pod szkołą :(, ale w dobrych humorkach w składzie : Max, Koń, Milczący Ed, i Pawlas stawiliśmy się pod szkołą gdzie zastaliśmy Evę i Olę. Tomek się trochę spóźnił ale oczywiście nikt nie miał pretensji ;). W drodze do Zakopca cieszyliśmy się ze słoneczka bo wiadomo było że będzie piękna pogoda. W Zakopcu Tomek z Pawlasem załatwili wejściówki potem pozostawienie auta na parkingu, lekki posiłek i naaaaa busikaaa!! Pod wyciągiem na Kasprowy spotkaliśmy się z Iwoną i ruszyliśmy na szlak. Miłą niespodzianką był fakt że nie były pobierane opłaty za wstęp na teren TPN. W expresowym tempie dotarliśmy do wylotu Kasprowej Niżniej i ukryliśmy wór z linami na późniejszą eksploracje. Dalej przejście łożyskiem suchego potoku z elementami ratownictwa hehe i stajemy pod podejściem. Podczas podchodzenia nie było końca ochom i achom, jaka to piękna pogoda była, nic tylko się kłaść i opalać. Ale fakt faktem widoczność była super więc podziwialiśmy „pełnymi oczami”. Pod Kasprową Pośrednią spotkaliśmy grupę grotołazów z Dąbrowy Górniczej i stało się jasne że plan podzielenia się na 2 grupy będzie musiał być zastąpiony planem B. Ze zdziwieniem przyjąłem fakt że Tomek nie bierze kombinezonu do Kasprowej Wyżniej, ale cóż on tu jest szefem :). Podejście pod otwór, poręczowanie przez Pawlasa pod czujnym okiem Tomka i przygotowanie do zjazdu 60 metrową ścianą. A gdzie jaskinia ? nie wiem , nie zauważyłem żadnej po drodze, zasadność nie brania kombinezonu była 100% :). Zjazd w 60m przepaść na niektórych działał znacząco i nogi lekko drżały przy przekraczaniu progu ściany. Najwięcej schizował się koń ze względu na reporęcz, ale myślę że było to schizowanie na pokaz, bo Koń to dzielna bestia jest i świetnie sobie poradził. Poręczowaniem Pośredniej zajęła się Ola i oczywiście Ola jaskiniowa po raz kolejny pokazała że kobiety też potrafią działać pod ziemią. W sumie tu też za wiele jaskini nie było ;) ale chociaż parę przepinek się zrobiło, i wszyscy szczęśliwie wyszli na powierzchnie. Niektórym dokuczał Crolik, czyli popularne zwierze jaskiniowe słynące ze swej niechęci do wypinania się ;). Przebieraliśmy się już w świetle czołówek i lampionu o nazwie Koń, A wiecie że koń ma wersje rękawiczek pustynnych na pustynie Gobi ?. Po przetransformowaniu się w zwykłych turystów (za wyjątkiem „sprawnego zespołu” Extreme który się jeszcze wybierał na Niżnią) ruszyliśmy w drogę powrotną, szczęśliwi że mamy już za sobą 2 tak skrajnie trudne jaskinie przy których Bańdzioch to tylko piwniczka na kartofle :). W miejscu rozstania się rozdzielając worki z linami mieliśmy okazje zobaczyć jak śliczny terenowy samochodzik pnie się pod górę i niektórzy się na chwile rozmarzyli , - ahhh mieć takie cudo na własność !!
Po opuszczeniu szlaku udaliśmy się ponownie pod wylot Kasprowej Niżniej gdzie w głąb jaskini poprowadził nas wielki potwór – DZIEŃDOBRY !!, w pierwszej sali znaleźliśmy około 10 plecaków ekipy jak się później okazało z Poznania, którzy prowadzili tam nurkowania, Po szybkiej kosmetyce lamp karbidowych i porzuceniu plecaków, popełzliśmy w głąb (pewien głąb wciska się w głąb). Na pierwszym prożku wyminęliśmy poznaniaków i „porzuciliśmy poręczowanie odcinka” ze względu na to iż jesteśmy „sprawnym zespołem” i tak porzucaliśmy większość J odcinków. Dzięki temu że nie znaliśmy dobrze jaskini to zwiedziliśmy częściowo partie gąbczaste, a dopiero potem zrobiliśmy „wielki próg” i tu też dopiero w „rurze” się połapaliśmy że może to być „wielki próg”. Na wielkim progu musieliśmy wykorzystać liny ze względu na to że 50% naszej wyprawy było „zespołem średnio sprawnym”. Dalej bieg przez korytarze i salki, po drodze czołganie w terenie gniazdowania złotych kaczek i znowu korytarze i salki. W Sali Rycerskiej 8 sekundowy odpoczynek i kolejny prożek. Tu zabawiliśmy się w dzielnych hydraulików i ciągnęliśmy z zapałem J. Nasza niewiedza tematu potem okazała się nieprzyjemna ale przelewaliśmy wodę z górnego jeziorka bezpośrednio do sali rycerskiej zamiast do niższego jeziorka. Przelewanie wody okazało się mało efektowne (3 gumowe węże) więc zaczęliśmy budować jakieś przejście z kamieni, jako że to też niewiele dało w końcu Max po prostu przeszedł odcinek wodny „wpław” i stał się prowodyrem akcji „zimna woda”. Wszyscy – z mniejszym lub większym niezadowoleniem – przedostali się przez wodę (50% zespołu bez ubrania) i ruszyliśmy dalej, biegiem do zapałek, niestety za zapałkami nasz „sprawny zespół” został rozbity do 25% więc nie schodziliśmy już na dół. Powrót pod znakiem wody został spowolniony w Sali Rycerskiej, gdzie z pewną taką nieśmiałością obserwowaliśmy rwący potoczek który został utworzony dzięki naszym zabiegom hydraulicznym. I niestety potoczek stworzył dość pokaźne jeziorko w miejscu gdzie dotychczas było sucho i „mniej sprawna część zespołu” miała mikro problemy. W drodze powrotnej na niektórych prożkach Max musiał pomagać nam liną, ale tylko po to żeby wychodzenie szło sprawniej, szybkie przebieranie i na szlak, gdzie Pawlas zostawił sobie spodnie : ), Zaniechaliśmy poręczowania odcinka od Kasprowej Niżniej do auta ze względu na brak batinox’ów . Na parkingu zastaliśmy nasze Turbo Tico Wyścigówke (TTW), gdzie na szybach odkryliśmy rysunki naszybne sporządzone najprawdopodobniej przez homo sapiens . Po wnikliwych badaniach doszliśmy do konkluzji iż był to Maciek :).Powrót do domu był bardzo mleczny i adrenalinogenny bo jechaliśmy w gęstej mgle prawie przez całą drogę w Zabrzu byliśmy o 4
Jaworzno – zawody wspinaczkowe
W Jaworznie odbył się pierwszy cykl zawodów wspinaczkowych o Puchar Śląska UKS. Zawody te firmowane są przez PZA. W swoich kategoriach wiekowych wygrał od nas Marcin Duczek oraz Angelika Krzyk.
Speleokonfrontacje
W niedzielę, jako że speleokonfrontacje zakończyły się dość póżno, zrobiliśmy sobie krótką wycieczkę rowerową. Z Podlesic wyruszyliśmy czerwonym szlakiem rowerowym, minęliśmy ruiny amku w Morsku i odbiliśmy na zielony szlak rowerowy prowadzący do Rzędkowic. Tutaj wjechaliśmy na czarny szlak rowerowy prowadzący do Podlesic. Następnie zrobiliśmy przerwę na obiad i dalej ruszyliśmy na szlak rowerowy hotelu Ostaniec. Pogoda była świetna, warunki na rower idealne- tzw "złota polska jesień".
AWF Katowice - kursokonferncja PZA dotycząca wspinaczki panelowej.
Waciu Sonelski zorganizował coś w rodzaju szkolenia gdzie na ściance wspinaczkowej AWF trenowaliśmy różne "dziwne" sytuacje jak np. ratowanie gościa, któremu wypięła się lina podczas wspinaczki. Oprócz tego była mowa o treningu wspinaczkowym, projekcie nowych przepisów zdobywania stopni instruktorskich PZA. Ogólnie była bardzo wesoła atmosfera.
Skałki Biblioteki – egzamin na Kartę Taternika
Z wyjątkiem Adama i Ani, którzy siedzieli w skałkach już od deszczowej soboty pozostali zjawili się w niedzielę. Na skałkach Biblioteki przeprowadzona egzamin zgodnie z wymogami na KT. Generalnie wszyscy sobie poradzili z większymi lub mniejszymi problemami. Pogoda była ku naszemu miłemu zaskoczeniu łaskawa. Ania natomiast przygotowała przepyszne ciasto, które się zresztą szybko straciło.
Na rowerach po okolicy wędrowali: Henryk Tomanek i Asia Maciejowska: Naszą wycieczkę zaczynamy w Złotym Potoku. Kierujemy się szlakiem Orlich Gniazd w głąb Rezerwatu Parkowe. Jest to przepiękny las bukowy. Gdzieniegdzie zbaczamy z czerwonego szlaku i próbujemy jazdy w nieznane po stertach suchych liści i pękających pod kołami gałęzi. Od czasu do czasu napotykamy ścieżkę przyrodniczą Rezerwatu Parkowe, opisaną drewnianymi tablicami. Po jakimś czasie znów wracamy na szlak i docieramy do Ostrężnika. Tutaj postanawiamy skorzystać z okazji i zobaczyć Rezerwat Ostrężnik oraz biegnąca przez niego kolejną ścieżkę przyrodniczą. Prowadzi ona min. przez Jaskinię Ostrężnicką, która była usytuowana niegdyś w tamtejszym zamku, po którym zostały trudno zauważalne ruiny. Następnie wjeżdżamy na czerwony szlak rowerowy i dalej udajemy się leśnymi ścieżkami w stronę Mirowa. Mijamy Bobolice i przyjemnym odcinkiem leśnym osiągamy cel naszej podróży, czyli Podlesice. Spotykamy tutaj innych klubowiczów i wracamy do domu.
Jaskinia Brzozowa
W ramach tzw. „Brzozówek” organizowanych przez HKTJ Brzeszcze zwiedziliśmy jaskinię Brzozową (plan) na Jurze. Jaskinia została odkryta w 1999 r. Przypuszczalnie dzięki temu, że jest zamknięta (właz) ustrzegła się dewastacji. Mogliśmy podziwiać piękne nacieki poruszając się po wyznaczonej „ścieżce”. Ponadto znajduje się tu wiele kości, przypuszczalnie niedźwiedzia jaskiniowego. W sobotę było ognisko i pokazy slajdów. Spotkałem tu też kolegę z wyprawy w Kaukaz - Andrzeja Lubra.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy przy skałkach Łutowca
Jaskinia Pod Wantą
Dokonano przejścia jaskini Pod Wantą.
Kurs ratownictwa jaskiniowego PZA w Podlesicach
W dniach 8-10 października wraz z Danielem Bulą odbyliśmy pierwszy stopień kursu ratownictwa jaskiniowego. Po krótkiej powtórce węzłów i technik autoratownictwa przeszliśmy do technik ratownictwa. Na początku ćwiczyliśmy w małych 3-4 osobowych grupach, a następnie w sobotę i niedzielę, już wraz z wszystkimi kursantami, odbyły się manewry ratownictwa. Podczas nich, poszkodowany w noszach musiał pokonać pionowe i poziome odcinki linowe. Odbyły się również wykłady na temat techniki i sposobów ratownictwa.
W dniach 11-14 listopada w Tatrach odbędzie się drugi stopień kursu, gdzie znowu w takiej samej ekipie spotkamy się by móc ukończyć cały kurs.
Wyjazd na Jurę
W niedzielę byłem wraz z 5 osobami <z poza klubu> na wycieczce na jurze Krakowsko-Wieluńskiej dokładnie zwiedziliśmy jaskinie: w Zielonej Górze, Towarna i Dzwonnice, Cabanową, w drodze powrotnej zwiedzaliśmy również ruiny zamku w Mirowie
Jura Krakowsko-Częstochowska - rowery
W Mirowie zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy rowerami na szlak Warowni Jurajskich (czyli niebieski). Było troszeczkę mroźno ale za to dobrze się jeździło. Szlak oczywiście bardzo piękny, nie za trudny, czasem pojawiała się spora ilość piasku. Przy okazji zobaczyliśmy parę nowych miejsc na Jurze- min. ruiny zamku w Przewodziszowicach (bardzo skromne). Po godzinie obiliśmy na czerwony szlak rowerowy prowadzący przez Olsztyn do Częstochowy. W Olsztynie złapała nas ulewa ale i tak jechaliśmy dalej bo czas nas naglił. W tej mokrej atmosferze dojechaliśmy na Jasną Górę. Powrót musieliśmy sobie ułatwić ponieważ Tomek spieszył się do domu. Tak więc skorzystaliśmy z pociągu i dojechaliśmy do Myszkowa. Stamtąd - już drogą asfaltową - dobrnęliśmy do auta. Właśnie zaczęło się ściemniać. Dzień zaliczam do bardzo udanych.
Zawody wspinaczkowe UKS na AWF Katowice
Na hali AWF odbyły się zawody wspinaczkowe w kilku konkurencjach. Najlepsza z naszych była Angelika Krzyk, która zajęła pierwsze miejsce
Beskid Śląski – rowerem na Równicę
Zwyczajowo wolny czas spędzamy w Brennej ( oczywiście jeżeli na nic więcej nie mamy kasy i ochoty ). Okolicę od naszego miejsca gdzie nocujemy mamy już w promieniu 2 dni marszu całą kilkakrotnie z chodzoną, ostatniej zimy również zjeździliśmy ją na nartach. Teraz przyszła kolej na rowery. Celem pierwszej wycieczki padła Równica. Rozpoczęliśmy od trawersu masywu pięknym szlakiem spacerowym na trasie od Górek Małych do Ustroniu. Z stamtąd mieliśmy szlakiem czerwonym wjechać na szczyt, ale sztuka ta udała się do połowy a resztę trzeba było wepchać rowery ( bardzo stromo ). Na górze odwiedziliśmy Zbójnicka Chatę i zakosztowaliśmy kwaśnicy na świńskim ryju ( bardzo dobre polecam ). Szlakiem zielonym zjechaliśmy do Brennej co sprawiło nam wiele zabawy. Pozostało tylko wjechać na Jaworowy Trawinki na zboczu Kotarza gdzie mamy domek.
Tatry - jaskinia Mała
Pełni optymizmu pomimo niezbyt przejrzystej pogody udajemy się do miejscowości Kiry. Podróż mija szczęśliwie i wesoło (komentarze Wojtka są rozbrajające). Do Kir dojeżdżamy około 12.30.Tradycyjnie parkujemy u Galicowej. Pogoda niezbyt nas rozpieszcza-pochmurno, wietrznie no i niestety lekki deszczyk. No ale nic – szybko przepakujemy wory, przebieramy się, posilamy i w drogę. Pozwolenia uzyskujemy w Dolinie Kościeliskiej i ruszamy. Niestety wszędobylska mgła uniemożliwiała podziwiania pięknych widoków. Kierując się ku masywie Ciemniak droga była coraz trudniejsza (ślisko z powodu błota a potem śniegu), powietrze zimne i wilgotne. W końcu doszliśmy do Jaskini Małej (uprzednio minęliśmy otwór jaskini Marmurowej). Po przebraniu przykręciłem dwie plakietki i zjechałem w dół a za mną reszta. Następnie przecisnęliśmy się przez zacisk. Jest to jaskinia o rozwinięciu pionowym tak więc poruszaliśmy się głównie w dół. Pomimo że jaskinia jest w większości zaporęczowana to używaliśmy własnych lin. Jaskinia robi wrażenie. Największa ze studni, znajdująca się w środkowej części, ma kształt regularnej gigantycznej rury o średnicy 5 m i długości 110 m. Poniżej tej studni, na głębokości 200 m od wejścia do jaskini, znajduje się ogromna komora o długości 85 m, szerokości 20 - 30 m i wysokości 50 - 60 m. Jest to największa w Polsce komora jaskiniowa. Zjeżdżając do niej wrażenie robiły światełka osób stojących na dole, a na dnie rozległe duże bloki skalne. W niektórych momentach dosięgał nas deszcz jaskiniowy. Po szybkim posiłku i odpoczynku zbieraliśmy się do wychodzenia. Niestety moje odwodnienie oraz kombinezon OP-1 dał mi popalić i przy wychodzeniu straciłem bardzo dużo sił. Na powierzchnie pierwsza wyszła Asia potem Ja, Wojtek a na końcu Tomek. Było około 01.00.Ku naszemu zdziwieniu było dosyć ciepło, mgła opadła i mogliśmy podziwiać świecące w dole światła różnych obiektów. Schodzenie w dół obyło się bez większych przeszkód (poza śliskim szlakiem) wspomagane od czasu do czasu rykiem niedźwiedzi. U Galicowej byliśmy przed 05.00 skąd udaliśmy się do domu.
Gorce - rowerem na Turbacz
Na rowerach startujemy z Obidowej zielonym szlakiem na Szerokie Wierchy. Następnie czerwonym osiągamy szczyt Turbacza (1310). Potem ładnym downhillem szlakami żółtym, czarnym i zielonym wracamy do Obidowej gdzie zostawiliśmy auto. Pogoda była znakomita, trasa niezbyt trudna technicznie (może z wyjątkiem samego podjazdu na Turbacz a potem ostatniego odcinka do Obidowej).
Beskid Mały - Wietrzna Dziura w Magurce
Samochód zostawiamy w Straconce i ruszamy zielonym szlakiem na Magurkę- szczyt w Beskidzie Małym. Po godzinie osiągamy schronisko na Magurce, położone na wysokości 909 m n.p.m. Od schroniska kierujemy się szlakiem niebieskim prowadzącym w stronę Czupla. Otwór jaskini bardzo ciężko znaleźć- pomógł nam w tym jeden pan, bez którego pomocy raczej byśmy tam nie trafili. No więc od schroniska idziemy około 10-15 minut. Najpierw mijamy charakterystyczny „punkt widokowy”- utworzony za sprawą dokonanej tam wycinki dość dużego obszaru lasu. Po minięciu tego miejsca idziemy jeszcze jakieś niecałe 5 minut i na skraju lasu (teren nieco podmokły) skręcamy w drogę leśną w prawo, a następnie na rozwidleniu w lewo i po paru metrach przy dość dużym drzewie znajdujemy otwór jaskini.
Jaskinia malutka- 28 metrów długości i 6 głębokości. Wracamy żółtym szlakiem prowadzącym przez Rogacz do Straconki.
Wyjazd skałkowy do Podlesic
Wspinaczki na skałkach w Podlesicach na drogach otrudnościach VI do VI.2.
Tatry - wejście na Mnicha
Wycieczka na Mnicha. Początkowo miało nas iść pięciu, ale docelowo poszło nas dwóch. Trasa wejścia biegła od Zazadniej przez Wiktorówki dalej ceprostradą do Morskiego Oka szlakiem w kierunku Szpiglasowej, z którego odbiliśmy na Mnicha. Na Mnicha udało się wejść praktycznie bez żadnych problemów, użyliśmy do tego tylko 12 metrów liny tzn. wziąłem, związałem Kasię ratowniczym i w trudniejszych miejscach asekurowałem ją z ciała. Wzbudziliśmy tym sposobem wspinaczki trochę sensacji wśród wspinających się tam taterników, ale wszystko było w miarę bezpieczne. Po zrobieniu pamiątkowych fotek zeszliśmy w doliny, z tym że przez Palenicę, a nie tak jak wcześniej przez Wiktorówki. Wieczorem pojechałem do domu, a Kasie zostawiłem w Kirach. Pogoda tego dnia dopisała.
Skałki - Mirów
Wspinaczki w skałkach mirowskich.
Okolice jeziora Płwaniowickiego
Najpierw na rowerach zataczamy pętlę wokół jeziora Pławniowickiego (w Pławniowicach jest ciekawy pałac Bellestremów) a potem pływamy na żaglówce typu Omega (w końcu trzeba zadbać by patent nie był tylko świstkiem papieru) . Były dość ostre szkwały więc źle się nie pływało.
Tatry Słowackie - wycieczka na Lodowy Szczyt
Próbowano wejść na Lodowy od strony Dol. Zimnej Wody. Niestety z powodu dużego zalodzenia tzw. Konia na sam wierzchołek nie udało się wejść.
Góry Opawskie - rower
Auto zostawiamy w Pokrzywnej i żółtym szlakiem turystycznym (wiedzie tu również szlak rowerowy) podjeżdżamy na rowerach na najwyższy szczyt Gór Opawskich - Biskupią Kopę (889). Podjazd nie jest trudny technicznie (ok 8 km) ani zbyt stromy. Dopiero od schroniska na sam wierzchołek jest ostro lecz i tam daliśmy radę bez zejścia z roweru (Teresa szła już tam pieszo). Na szczycie jest wieża widokowa. Zjazd w dół to upojenie szybkością (każdemu polecam). Tym razem już tylko szlakiem rowerowym osiągamy w kilka chwil Pokrzywnę w rejonie Dol. Bystrego Potoku.
Beskidy
W niedzielę rano wraz z moim kumplem Jarkiem pojechaliśmy na wycieczkę w Beskidy. Trasa biegła z Wapienicy przez Przykrą, Błatnią, Stołów, Klimczok do Szczyrku, gdzie udaliśmy się na msze do kościółka na tzw. Górce. Po kościele ruszyliśmy trasą biegnącą również przez Klimczok dalej Szyndzielnię, Dębowiec do Wapienicy, gdzie zostawiliśmy nasze auto. Pogoda tego dnia była dobra.
Wspinaczka w skałkach mirowskich
Wspinaczki w Mirowie
Góry Towarne i okolice
Rowerami startujemy z Kusięt w pobliskie wzniesienia Gór Towarnych. Zwiedzamy tu jaskinię Cabanową. Następnie jedziemy czerwonym szlakiem do rezerwatu Zielona Góra gdzie wchodzimy do ładnej jaskini W Zielonej Górze. Dalej szlakiem rowerowym osiągamy Mstów nad płynącą tu Wartą. Następnie jedziemy niebieskim szlakiem w stronę Małusowa i Turowa. Po drodze dość przypadkowo przejechaliśmy ładną dolinką. W końcu dotarliśmy do czerwonego szlaku rowerowego i nim do Olsztyna. W starym kamieniołomie byliśmy w jaskini W Kielniku. Jest to dość duża jak na Jurę jaskinia. Nad kamieniołomem przeszliśmy jaskinię Magazyn. W końcu po zrobieniu 40 km pętli dotarliśmy do auta w Kusięach. Trasa ładna, było dość upalnie.
Wyjazd w Beskidy
Wtorek rozpoczął się dla nas bardzo wcześnie i pierwszym pociągiem dojechaliśmy do Bielska Białej - Leszczyny. Nasza trasa- dość już tradycyjna- prowadzić miała przez Szyndzielnię, Klimczok i ostatecznie zaprowadzić na przeł. Karkoszczonkę. Ledwo jednak oddaliliśmy się od torów czekał nas pierwszy postój... przed/w cukierni. Posileni ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem na Dębowiec (cały czas asfaltem!), a potem zielonym, pod osłoną bukowego lasu doszliśmy do schroniska na Szynzdielni. Trochę nam to zajęło- po drodze były częste i długie postoje, gdyż pogoda jak nigdy dotąd nam dopisała i jak nigdy do tej pory postanowiliśmy z tego korzystać. Kolejny popas na trawiastych zboczach Klimczoka. Schodząc dalej mogliśmy podziwiać przepiękną panoramę znacznej części Beskidu, widać było z resztą nawet Tatry. Dalej spotkaliśmy grupkę 7.osobową z wielkopolski bodajże, poszukującą Trzech Kopców. No i tu nasz znawca mógł się wykazać udzielając wyczerpujących opisów nie tylko dojścia ale i samego przejścia do końca jaskini (dla mnie to zbyt skomplikowane). Tamci wprawdzie pojętni, ale raczej nie tego się spodziewali i całe szczęście szybko dość zawrócili-bo nie spotkaliśmy ich 2,5h później. Do Chaty WT dotarliśmy wg planu-o 18. Tam zjedliśmy "obiad", następnie nie tracąc czasu wdzialiśmy ciuchy, które lubią się brudzić i w towarzystwie Marka Pakury znów tą samą drogą do jaskini. Ściemniało się już, gdy dochodziliśmy do celu, mijając w dodatku ponad 20.osobową grupę z Bielska!, którzy mieli "zaparkowane" na zboczu TAKIE auto, że brak słów i dech zapiera. Po standardowym poszukiwaniu otworu, które ja zakończyłam;))), Daniel z Markiem mieli szukać nieszczęsnych 200.metrów, znaleźli jednak tylko kolejnych turystów. Zaprowadziliśmy ich do końca jaskini, Buli dokarmiał czekoladą, trochę sami jeszcze się pokręciliśmy i wyszliśmy zabierając z sobą całkiem już zdezorientowaną czwórkę. Potem kolejny posiłek, kąpiel w ciepłej wodzie-ech;) i spać.
Kolejny dzień rozpoczęty śniadaniem o 12 (dla Marka było to kilka godzin wcześniej) był nic nierobieniem- bo w końcu po to tam przyjechałam. Zasadnicza jednak jego część to wylegiwanie się gdzieś na polanie między Karkoszczonką a Kotarzem. Stamtąd po paru godzinach wygonił nas głód, chłód i 7 małych, wrednych psów. Znów jeść, darmowa ciepła woda. W całym schronisku była nas tylko trójka, wiec wieczór spędziliśmy razem rozmawiając, wsłuchani w grę Marka na gitarze...
Czwartek- dzień powrotu do rzeczywistości, i do pracy. Pobudka, pakowanie, śniadanie z pyszną herbatą, pożegnanie i wymarsz o 8:08. Trasa, której szczerze nie lubię: przez Klimczok do Wilkowic- Bystrej na pociąg o 12:20. Na Klimczoku robimy sobie długą przerwę. Tam też przyplątał się do nas ogromny bernardyn, cały ubrudzony, ociekający nieustannie produkowaną śliną, okropnie groźnie reagujący na zawołanie "kici-kici"! Zrobiliśmy mu parę zdjęć i chcieliśmy iść, ale pies szedł za nami. Facet ze schroniska powiedział nam ze przybłąkał się tego samego ranka. W końcu udało nam się wymknąć i ruszyliśmy dalej już nie marnotrawiąc czasu. Wyjazd zakończył się dla nas w Gliwicach, skąd jakiś czas potem pojechałam do domu, by inni mogli pracować.
Wejście na Gierlach
Dokonano wejścia na Gierlach (2654) od strony Dol. Wielickiej.
Rowerem do źródeł Wisły
Rowerami startujemy z Wisły Czarne. Wzdłuż Białej Wisełki niebieskim szlakiem na Baranią Górę. Następnie zjazd wzdłuż Czarnej Wisłeki czarnym szlakiem w dół. Pogoda była dobra.
Słoneczne Skały - niedaleko Krakowa
Wspinamy się na róznych drogach (w skali od VI do VI.2 ) . Każdy z nas, zalicza kilka przejść ...
Karlin, Mirów
Rano podjechał do mnie Tadek swoją srebrną „błyskawicą” wraz z Sebastianem. Gdy już się zapakowałem do auta, wyruszyliśmy po Olka ... W samochodzie padła propozycja wyjazdu, do nieznanego nam jak dotąd rejonu wspinaczkowego – Karlina . Po dojechaniu na miejsce, udajemy się prosto pod skały ... Gdzie po zobaczeniu tamtejszych dróg ... odechciało nam się wspinania na najbliższy miesiąc. W owych skałach próbujemy jedynego VI.2 (niższych nie było) ... lecz udaje nam się dojść do 3 z 7 J wpinek. Postanowiliśmy opuścić tutejsze skały, i udać się do pobliskiego Mirowa ... Gdzie patentujemy „Drogę Prokopów” VI.1+/2 , lecz nie udaje nam się poprowadzić owej drogi L. Wspinamy się także na Zygzaku, gdzie po krótkim namyśle prowadzimy (Ja wraz z Olkiem) „Kumatego Gostka” VI.1+ . Wszyscy razem, poza wyższymi wyczynami, wspinamy się na drogach w skali od V do VI.1 . Około 19:00 wracamy do domu, i o około 20:00 godziny jesteśmy w domu. Wyjazd wpisany standartowo do rubryki „udanych”J.
Wspinaczka na górze Skałki (Żelazko)
Dość odludne miejsce. Skałki niezbyt wysokie i kruche. Wszystko rekompensuje spokój tego miejsca. Robimy 5 dróg.
Wyjazd do Jaskini Małołąckiej
Wyjechaliśmy w sobotę o 6:30. Zahaczyliśmy o Zakopca, aby zakupić książki. Później pojechaliśmy na Polanę Rogoźniczańską żeby zamówić nocleg. Wyruszyliśmy o godz. 12:30 spod Doliny Małej Łąki. Mieliśmy szczęście bo wstrzeliliśmy się pogodę- było dość słonecznie. Czasami było jednak za gorąco, ale to i tak lepsze niż deszcz. Pod otworem byliśmy przed 17, nie było większych problemów z jego odnalezieniem. Gdy tam dotarliśmy zaskoczyła nas obecność grotołaza w tejże jaskini. Co jak co, ale Małołącka nie należy do popularnych jaskiń i jest odwiedzana sporadycznie, w związku z czym byliśmy zaskoczeni jakąkolwiek obecnością . Czekaliśmy niecałą godzinę, aż nasz poprzednik opuści dziurę. Weszliśmy przed 18. Rudi zaporęczował pierwszy 120 metrowy odcinek i dojechał do pierwszej w miarę bezpiecznej półki skalnej, gdzie czekał na Tomka a później na mnie. Jaskinia ta jest bardzo niebezpieczna ze względu na dużą ilość gruzu skalnego, w związku z czym trzeba poruszać się w dużych odstępach. Najlepiej jak porusza się tylko jedna osoba. W połowie jaskini jest w miarę dobre miejsce na schowanie się. Ja, jako ostatnia dotarłam do tego miejsca i zaczęłam poręczować następny odcinek (plakietki w całej jaskini). Przy wychodzeniu poruszaliśmy się w tych samych odstępach. Cała akcja poszła nam w miarę sprawnie, nie naruszyliśmy zbyt wielu kamieni. Jaskinia nie robi wielkiego wrażenia. Układ jest prosty- jeden ciąg. Co prawda z góry nie dojrzymy dna, ale generalnie można powiedzieć, że jest to jedna wielka pochylnia. Gdy czekałam na resztę ekipy kilkadziesiąt metrów poniżej otworu czas mi się bardzo dłużył, wyłączyłam więc światło. To był jeden z atrakcyjniejszych momentów w tej jaskini, ponieważ mogłam obserwować światełko, które docierało do mnie gdzieś z głębokości. Wtedy dopiero dostrzegłam, że jest coś pięknego w tej jaskini i że ma interesujący kształt, mimo iż pozornie wydaje się banalnie prosty.
O 22 wyszłam z dziury a po 23 zaczęliśmy schodzić w dół. To była najmniej przyjemna część wycieczki. Brak jakiejkolwiek ścieżki, otaczająca ciemność i ukryte kamienie pod roślinnością sprawiły, że bardzo długo nam zeszło zanim dotarliśmy do szlaku. Poruszanie się po szlaku było jak wpadnięcie w czarną dziurę. Dolina zdawała się nie mieć końca. No, ale w końcu o godz. 3 dotarliśmy do auta i pojechaliśmy na Polanę Rogoźniczańską.
Do domu wróciliśmy w niedziele wieczorem. Planowany zjazd progiem Mułowym odłożyliśmy na inny termin, ze względu na brak chęci na podjęcie się zadania
W ten weekend ruch jaskiniowy był dość wzmożony-oblegane były popularniejsze jaskinie. Spotkaliśmy min. ekipę z Dąbrowy, która wchodziła do Nad Kotlin.
Beski Śląski
Spenetrowano osuwisko w płd - wsch zboczach Mł. Skrzycznego. Znaleziono tylko 2 małe nory.
Wyjazd w Pieniny
Wejście na Wysoką w ramach zaliczania "korony" gór polskich. Na rowerach wycieczka na słowacką stronę.
Wyjazd do jaskini w Tatrach
„....cześć Maciek jedziemy gdzieś- przecież są wakacje...w skały, jaskinia, jaskinia, skały? Dobra jedziemy do dziury. Hmmm...ale gdzie? Może do ... A zespół ...- jeszcze się zgramy...”
No i padło i się zgrano i we czwórkę wyjechano.
Szybkie pakowanie szpeju, pożegnanie znajomych, całus od Ewy z zakręconą łezką, i w drogę na południe. Ola pilotowała Mateusza, a tyły obstawiałem ja i Rudi. Przed północą znajdujemy miejsce noclegowe ... próbujemy smakołyków polskiej i węgierskiej kuchni powstających w kilka chwil, planujemy wyjście na godzinę 6.00 i o północy spadamy spać. Jeszcze wysnuwamy kilka teorii min.: po co świetliki świecą, dlaczego śpiwory mają takie małe tarcie itp.- wszystkie bardzo ciekawe i około pierwszej zasypiamy.
Nasza pobudka 5,30 podłubanie bułki, szybka herbata i w drogę... Rudi wstaje o rewelacyjnej godzinie 5.57 i w cztero osobowej ekipie zaczynamy akcje jakoś dwadzieścia po szóstej. Gnamy do Kościeliskiej i już po chwili musimy ściągać rozpędzonego Rudiego ze Ścieżki nad Reglami, następnie wskakujemy na „nasz” szlak i zaczynamy nabierać wysokość. Podziwiamy widoki i po chwili wskakujemy na ścieżkę prowadzącą pod ścianę. Szukamy dziury to tu, to w połowie ściany, potem prawie już na siodle, to znów na dole i tak przez jakiś „dłuższy” czas. W końcu po wielu próbach podratowania się telefonem, trafiamy na otwór ( za sprawą wielkiej trójki: Damian, Ryszard i Tomek ).Po sprawnym przebraniu się znikamy pod ziemię. Akcja przebiega sprawnie, próbujemy się nawzajem uzupełniać i w końcu zdobywamy najniższy planowany punkt jaskini. Podczas wychodzenia jedni są bardziej, a inni mniej zmęczeni. Wzmacniamy się resztkami szturm żarcia i ruszamy na powierzchnie. Jeden wór zalicza prawie 30-sto metrowy lot, ale nikogo to nie zraża, ponieważ wiemy, że jeszcze czekają nas ciasnoty. Dzięki współpracy wydostajemy wszystkie wory, i grubo przed świtem stajemy znowu we czwórkę przed otworem. Chwile podziwiamy migotające w dole światła, przebieramy się i powoli schodzimy w dół. Przy samochodzie jesteśmy wczesnym rankiem, natrafiamy na małe problemy z alarmem i w deszczowej aurze wracamy do domu.
Plan zostaje wykonany, wszyscy są szczęśliwi i kolejny raz sprawdzają się teorie: że w dziurze liczy się praca zespołowa, że czas akcji może się „troszkę” przedłużyć i że pomimo zmęczenia człowiek zmobilizuje się( nieugięta Ola) i pokona wszelkie przeszkody( walczący z zaciśniętymi zębami Mateusz).
Wyjazd w skałki mirowskie
Wspinaczki na skałkach mirowskich
Wyjazd do jaskiń Wierna i Brzozowa
Dzięki Spelo Trekowi odwiedziliśmy jaskinię Wierną , a dzięki chłopakom z HKTJ jaskienie Brzozową
Wyjazd rowerowy w rejon sztolni tarnogórskich
Trasa wiodła wzdłuż rejonu sztolni. W lesie natrafiliśmy na ruiny wieży szybowej, przypuszczalnie z XIX w.
Wyjazd na skałki do Rzędkowic
Wspinaczki na skałkach rzędkowickich
Wyjazd do jaskini Marmurowej
Doba pełna przygód: ekipa kompletuje się około 16:00 w piątek, Jedziemy samochodem mojej mamy (Musso). Naturalnie, deszcz. Zaczyna się od tego, że po drodze do Zakopanego wyjeżdżam trochę za daleko z podporządkowanej i... trąbi na mnie nie kto inny, jak tylko Piciu -- nie znamy się osobiście, ale przy okazji, pozdrawiam.
Samochód zostawiamy u p. Galicowej i ruszamy czerwonym w stronę Ciemniaka. Maks gna jak szalony, my, śmiertelnicy, wleczemy się za nim. Tempo niby to samo, ale różnica w długości nóg znaczna, a przynajmniej tak to sobie tłumaczymy (nie żeby jakiś brak kondycji, skądże, nigdy). Powoli zaczyna się ściemniać. Okazuje się, że Maciek był tu, owszem, ale dwa lata temu, a Gosia, była tu, owszem, ale w zimie i w ogóle nic nie pamięta. W zasadzie nie pada, zawsze to coś, ale z drugiej strony - opada mgła i widoczność zmniejsza się do jakichś dziesięciu metrów. W tej sytuacji postanawiamy skorzystać ze zdobyczy współczesnej techniki - i bynajmniej nie chodzi tu o GPSa... Szukamy ofiar w książce telefonicznej mojego telefonu i wybór szybko pada na Tomka. Po kilku minutach konsultacji (DZIĘKI) biegniemy już ścieżką nad Małą Świstówką i mniej-więcej o wpół do dwunastej osiągamy otwór. W jaskini... deszcz, już za drugim zjazdem dokładnie 75% ekipy jest przemoczone. Dysponujące wodoszczelnym kombinezonem pozostałe 25% zostaje zalane na prożku w stronę starego dna. No cóż, bywa. Zgodnie z wcześniejszymi planami, odwiedzamy obydwa dna, robimy sobie pamiątkowe zdjęcie w Piaskownicy i uciekamy do góry, w skrócie rzecz ujmując. Ciągle leje się na nas woda, w pewnym momencie przestaje nam to przeszkadzać. Wychodzimy około piątej nad ranem i odkrywamy, że pod nami jest całkiem niezła przepaść. Nie ma mgły, zawsze to coś - ale z drugiej strony... zbiera się na deszcz. Kiedy zaczyna porządnie lać, jesteśmy już przy samochodzie... tylko co z tego, skoro alarm się zepsuł? Nijak nie jesteśmy w stanie otworzyć samochodu, coś nie tak z pilotem. Godzina w plecy i sporo hałasu na placu u Galiców (syrena)... Po drodze psuje się jeszcze drążek zmiany biegów, ale opanowujemy sytuację... Akcja kończy się w samo południe...
UPDATE: W kilka dni później rozpadła się skrzynia biegów i jednocześnie spaliło sprzęgło. Mama zaklina się, że już więcej tym samochodem jeździć nie będzie :-)
Wyjazd turystyczny w Sudety
Jaskinia Czarna
Po kościele udałem się wraz z Kasią i Hanią na wycieczkę do jaskini Czarnej, w partie Żyrafowe i Kolorado. Dla dziewczyn była to pierwsza tatrzańska jaskinia, która bardzo im się spodobała szczególnie jeśli chodzi o błotko w Kolorado J. Akcja w jaskini odbyła się bez żadnych przeszkód poza tym, że mieliśmy jeden komplet sprzętu, którym musiałem wynosić tam i z powrotem , podając dziewczynom przy wejściu i zejściu. Po zejściu w doliny pojechałem do Zazadniej by zawieźć koleżanki, a sam udałem się do domu. Pogoda była ok.
Zjazd na nartach z Koziego Wierchu
Rano wyruszamy z Rudy "nowym" autem Mateusza. Po 3 godzinach spotykamy się z Jasiem i Kasią w Zazadni. Jasiu podrzuca nas do Palenicy. Stąd już tylko w dwójkę maszerujemy z nartami wśród tłumów "turystów" asfaltem w stronę Wodogrzmotów stając się mimo woli obiektem zainteresowania o tej porze roku. Na szczęście w dolinie Roztoki ludzi jest mało. W dwie godziny jesteśmy przy Wielki Stawie. Pogoda ulega drastycznemu pogorszeniu. Zacina deszczem prosto w twarz. Generalnie śniegu było już mało ale w żlebie spadającym z Koziego Wierchu (2231) leżało go jeszcze na tyle aby zrobić zjazd. Próbuję początkowo podchodzić żlebem w fokach ale śnieg jest na tyle rozmiękły i mokry, że rezygnuję i podchodzimy bokiem na sucho. Dochodzimy pod skały piętrzące się pod szczytem gdy pułap chmur na tyle się obniżył, że widoczność mocno się ograniczyła. W tym też momencie żlebem, gdzieś z góry staczał się duży głaz a wraz z nim śnieżna lawina ale na szczęście tylko powierzchniowa. Nie wychodzimy więc na sam wierzchołek tylko zjeżdżamy z tego miejsca w dół. Mateusz jako zawodowiec wykonał kilka szybkich skrętów i już był 100 m niżej. Ja najpierw asekuracyjnie zsunąłem się bokiem a potem dopiero pognałem za Mateuszem. Mimo, że śnieg ciągle wyjeżdżał spod nart to jazda była w sumie przyjemna, nie licząc kilka przyhaczeń o ukryte kamienie. Szczęśliwie zjeżdżamy do końca żlebu a potem przeskakujemy do sąsiedniego żlebu gdzie śnieg schodził znacznie niżej. Zjazd kończymy nieopodal szlaku przy Wielkim Stawie. W międzyczasie chmury obniżyły się i tylko widzimy dolny fragment pokonanego przed chwilą żlebu. Deszcz padał już bez przerwy na całym zejściu do Palenicy. Zejście oczywiście było trochę nużące zwłaszcza ostatni fragment asfaltem do szlabanu gdzie czekał już Jasiu z Kasią i Markiem (brat Kasi). Jedziemy jeszcze do Zazadni na herbatkę do Kasi a potem już wracamy do domu. Całkiem nie źle jak na jeden dzień.
28-lecie Klubu - Kłodnica
Wojtek przygotował imprezę. Były piosenki i gitara a także dużo śmiechu. Rocznica nie okrągła więc część klubowiczów "świętowała" na skałkach w Łutowcu. Dziękujemy Wojtkowi z przygotowanie wszystkiego.
Wyjazd rowerowy w Beskid Śląski
Baza w Szczyrku. Trasa na rowerze: Szczyrk - Salmopol - Smrekowiec - Wisła Malinka - Salmopol - Czyrna - Szczyrk. Piękny zjazd jest zielonym szlakiem do Maliniki. W drodze powrotnej odwiedziłem uroczą chatę Ani Nahorniak (nieopodal szlaku rowerowego na Skrzyczne), w której akurat przebywała Ania z mamą oraz inni członkowie Klubu (m in. Adam, Tadek, Basia, Aga Szmatłoch, Grzegorz Przybyła).
Dolina Kobylańska
Wyjazd mający na celu zapoznanie się moich koleżanek z podstawowymi zasadami wspinaczki oraz zapoznanie się z przyrządami jaskiniowymi. W programie wyjazdu było: wspinaczka na wędkę, wychodzenie na przyrządach, zjeżdżanie w rolkach, ognisko. Pogoda tego dnia podobnie jak kobiety zmienną była J.
Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w wspinaczce - Gdańsk
Wyjazd do Gdańska na mistrzostwa Polski w wspinaczce na sztucznej ścianie. W gronie 50 zawodników Marcin zajął 18 miejsce. Zwyciężyli Rosjanie.
Wyjazd rowerowy w Beskid Mały
Z Pszczyny pojechano na górę Żar i okolice.
CZECHY - wyjazd na rowery w Beskid Śląsko - Morawski
Wypady na rowerze w okolicach miejscowości Komorni Lhotka. Przejechałem m in. trasę: Komorni Lhotka - Godula - Ropiczka - Kotar - Komorni Lhotka. W zachodniej części Beskidu Śląsko - Morawskiego występują skały wapienne i zjawiska krasowe (okolice miejscowości Sztramberg).
Wyjazd kursowy na Jurę zawierciańską
Kurs autoratownictwa na skałkach w Podlesicach.
Wyjazd wspinaczkowy na Jurę zawierciańską
Wspinaczki na skałkach w Ryczowie, Podzamczu i Lisiej Górze. Tłok na skałkach.
Wyjazd w Góry Sokole
Majówka dla mnie zaczęła się w dość ciekawy sposób: około godziny 10 w sobotę zadzwonił do mnie Bogu i spytał się czy go widzę. A że właśnie stałam przed lustrem w domu i czesałam włosy, to raczej nie miałam takiej możliwości. Okazało się, że "zabójcza trójka" już jest na miejscu i szuka miejsca na polanie koło Olsztyna, która w tym roku była zawojowana przez Poznaniaków w dość znacznych ilościach. Jak się później okazało znalezienie miejsca na rozbicie namiotu nie było łatwym zadaniem. W mniej więcej 4 godziny po nich dojechałam tam z tatą, mamą i bratem. Nie zastaliśmy ich , bo w tym czasie wspinali się w miejscu sobie bliżej nie znanym (które po późniejszym spacerku okazało się Bońkiem). Jakie drogi łoili, to już oni wiedzą sami najlepiej , w każdym razie mam napisać , że bardzo trudne, w skalach około VI (a według Buliego nawet VII).
Gdy wreszcie się spotkaliśmy zaczął padać deszcz i trochę trwało zanim przestał, z których to powodów nie poszliśmy się wspinać, tylko do dziury. Ekipa nie miała sprzętu jaskiniowego, więc wybraliśmy bezsprzętową Jaskinię Pod Sokolą Górą-koło Studniska. Trzeba przyznać, że dzięki temu, iż mieliśmy tylko 2 latarki, na dodatek o ograniczonych możliwościach świetlnych, na pewno oszczędziliśmy sobie nieprzyjemnych widoków, jakie niestety w jaskiniach jurajskich ostatnimi czasy panują. Generalnie jaskinia się podobała i była natchnieniem dla co poniektórych cytujących m.in. Króla Lwa. Po wyjściu było już ciemno, a ja z moją orientacją zaszłam nie tyle daleko, co w to samo miejsce z którego startowaliśmy. Ale dzięki Buliemu trafiliśmy bezpiecznie do obozu. Tam udało nam się dopchać do ogniska i upiec kiełbaski, na które skusiła się nawet Ola, która raczej nie przepada za tego typu tłustym żarciem. Nie wiedzieć czemu tego wieczora poszliśmy wcześnie spać, ale nie wszystkim dane było zasnąć tej nocy. Buli z Olą i Bogiem namiot mieli rozbity w dość niefortunnym miejscu blisko ogniska, gdzie środowisko popisywało się w powiedziałabym raczej negatywny sposób. Tak więc Poznaniacy trochę zrazili do siebie "naszych". Ja się już przyzwyczaiłam do tego typu "nadpobudliwości" częstych u grotołazów. Trzeba jednak przyznać, że pod tym względem RKG to wyjątek na skalę krajową.
Następny dzień zaczęliśmy, choć trwało ze 2 godziny nim wiosenni się zebraliśmy, (a dokładniej to nim pewna dwójka się zebrała) od wyjazdu nad jeziorko za Biskupicami. Rozczarowani musieliśmy jednak wrócić, bez orzeźwiającej kąpieli, gdyż jeziorko wyschło z nieznanych bliżej powodów. A Buli znowu się nie umył.
Po długich naradach wybraliśmy się na skały w Góry Towarne. I trzeba przyznać iż był to świetny wybór, gdyż brak tam było wszędobylskich turystów włączających w autach radia z nadajnikami nastawionymi na techno i rozrzucających po bokach śmieci. Tam powspinaliśmy się z kośćmi, tudzież na wędkę. I tu dygresja do przyszłych partnerów Boga - nie łudźcie się, on "da radę". Skali trudności nie oceniam , bo się na tym nie znam. [Wuhahahah. IV+? V?. Taaak, jassssssssne, da radę. - przyp. Bogu]
Pogoda była cudna - wiosenne słonko uśmiechało się do nas, a wiatr od czasu do czasu głaskał drzewa. Sielankowy nastrój towarzyszył nam również na spacerze po zamku w Olsztynie, gdzie Sztajger zwęszył potencjalne możliwości krasowe - a było to w lochach. Nie mogłabym nie wspomnieć o lodach włoskich, które moglibyśmy jeść w ogromnych ilościach, gdyby nie to, że zamykali sklep dość wcześnie. Po powrocie wieczorem do obozu ekipa skonsumowała coś na kształt kolacji i wróciła do Rudy. Ja zostałam do poniedziałku i muszę przyznać, że impreza wieczorna udała się o wiele lepiej niż poprzedniego dnia. Po zaśnięciu mamy wyciągnęłam gitarę szkolną mego brata i cudem naciągnęłam Picia Poznańskiego na granie. Śpiewaliśmy głęboko w noc, aż gdy około 4 nad ranem, kiedy to śpiewaliśmy odpowiednio do sytuacji piosnkę SDM, rozpadało się i poszliśmy spać. W poniedziałek pozbieraliśmy się koło południa i wróciliśmy do domu.
Wyjazd skałkowy do Piaseczna
Wspinaczki w skałkach okolic Piaseczna.
Wyjazd w Beskid Śląski
W niedzielę rano wyruszyliśmy pociągiem z Katowic do Węgierskiej Górki. Specjalnie na podróż upiekłam przepyszną babkę cytrynową, ale Tomek niestety tego nie docenił i skomentował odpowiednio. No cóż i tak wiem swoje...Wyruszyliśmy czerwonym szlakiem prowadzącym na Baranią Górę. Było ciepło i dość duszno, więc nie najlepiej się wchodziło. Po około trzech godzinach dotarliśmy na Radziechowską Magurkę. Stąd musieliśmy zboczyć na zielony szlak- schodziliśmy około godzinę w dół. Jakoś mało w nas było entuzjazmu. Jako że grotołazi zawsze znajdą dziurę w całym, postanowiliśmy zaliczyć też parę norek na tym wyjeździe. Zaplanowaliśmy odwiedzenie Rezerwatu Kużnie- pięknego miejsca obfitującego w różnorodne formacje skalne. Tutaj ujawniły się moje niespodziewane zdolności. Okazało się, że mam nosa do dziur-znalazłam aż dwie, mimo że Tomek bardzo chciał tego dokonać. Pierwsza z nich to jaskinia Pod Balkonem-malutka, druga to jaskinia Chłodna- trochę większa ponad sto metrów. Do j.Chłodnej wchodziliśmy osobno, można się tu naprawdę zgubić-same zawaliska i milion możliwości przejścia jej. Z rezerwatu Kuźnie podchodziliśmy na Magurkę Wiślaną, gdzie Tomek znalazł sobie skałki bulderowe. Kazał sobie robić zdjęcia, więc robiłam...Dochodziła już godzina dziewiąta, robiło się ciemno, więc szukaliśmy miejsca na nocleg. Hmm... nocleg- dobrze powiedziane. Po prostu spaliśmy pod gołym niebem i to jeszcze w ciekawej pozycji, czyli na wznak z twarzą zwróconą do księżyca. Księżyc widzieliśmy w całej okazałości- nic tylko wyć do niego. No więc ja już byłam ugotowana. O dziwo jakoś przeżyłam tę noc, ale powiem szczerze, że komfort poczułam dopiero około czwartej nad ranem, kiedy zaczęło padać i rozwiesiliśmy folię udającą namiot. Ta noc była bardzo długa....Wstaliśmy o ósmej-aura była zniechęcająca (deszcz). Powędrowaliśmy dalej. Po godzinie dotarliśmy pod Jaskinię Malinowską. Namówiłam Tomka, abyśmy tam skoczyli. Błota było pod dostatkiem. Ostatnio tyle tego widziałam w Chelosiowej. Później już tylko dwie godziny i byliśmy u Tomka w domku w Brennej.
Ciepły prysznic-tego mi było trzeba, hehe.
Wyjazd w Tatry
Turystyczno - rekreacyjny pobyt w Tatrach
Wyjazd do jaskini Czarnej
W jaskini Czarnej osiągnięto Studnię Imieninową. Generalnie w jaskini dużo wody.
Wyjazd skałkowy do Rzędkowic
Wyżej wymieniony skład każdego roku spędza majówkę w tym samym miejscu. Skałki przeżywały prawdziwe oblężenie więc z wspinaczką było różnie.
SŁOWACJA - jaskinia Strateńska i Słowacki Raj
Czwartkowym rankiem rozpoczęliśmy nasz pierwszy wspólny wyjazd za granice kraju, do naszych sąsiadów Słowaków. Do słowackiego raju, a dokładnie do Podlesoka, bo tam spaliśmy. Dotarliśmy późnym popołudniem. Rozbiliśmy namiot na polu namiotowym nie mając wyboru (wszędzie jest park narodowy) Ania zrobiła jedzenie i zwiedziliśmy najbliższą okolicę, czyli poszliśmy zapłacić opłatę za nocleg, czyli 220 koron za dobę. Następnych parę dni zajęło nam zwiedzanie pięknych wąwozów, z niesamowitą ilością wodospadów. Szlaki w Słowackim Raju wyglądają w ten sposób, że chodzi się długie godziny dnem dolin, najczęściej korytem strumyków. W okolicy Podlesoka zwiedziliśmy wszystkie ciekawe miejsca miedzy innymi; Przełom Hornadu, Mały i duży Sokol i Klastorisko, gdzie znajdują się ruiny starego klasztoru.
We wtorek drugiego maja byliśmy umówieni z panią Olgą Mihalkową (która była naszym przewodnikiem w Strateńskiej jaskini) w miejscowości Stratena, rzescywiście pani Olga czekała na nas w umówionym miejscu. Dostaliśmy od niej książkę o strateńskiej jaskini wraz z planami. Dowiedzieliśmy się od Olgi, że musimi zaczekać jeszcze na ludzi z Krakowa, bo pójdą z nami do jaskini. Do jaskini ze Strateny szliśmy godzinę, Pod jaskinią Olga wskazała nam miejsce do przebrania się, a sama znikła w czeluściach jaskini by otworzyć stalowe drzwi które zagradzają drogę do jej wnętrza. Jaskinia okazała się bardzo duża i obszerna. Przerosła moje wyobrażenia o niej tysiąckrotnie. Sale ogromne, korytarze wysokie, podziemne jeziora, piekne i duże nacieki. Polewy z mleka wapiennego zalęgające nieraz całe sale. Zwiedziliśmy główny ciąg jaskini, Jaskinia w głównym ciagu jest raczej pozioma choć zdarzają się studnie do 20 metrów, które są zaporęczowane na stałe stalowymi drabinami. Jaskinia dzieli się na pięć poziomów. Najgłębsza studnia z opowiadań Olgi ma głębokość 90 metrów a cały system ma długość 22 kilometry. Deniwelacja wynosi około 220 metrów. Jaskinia jest naprawdę bardzo piękna..., a utwory naciekowe robią duże wrażenie.
Po „ekskurzji” do Stratenskiej jaskini odwieźliśmy Olgę do Popradu a sami wróciliśmy zadowoleni z udanej akcji do Podlesoka. Następnego dnia pozwiedzaliśmy jeszcze szlaki w okolicy Wielkiego Sokola. A w czwartek wróciliśmy do domu. Wyjazd był bardzo udany, okolice piękne a jedzenie bardzo dobre, oczywiście robiła je moja Ania.
SŁOWACJA - skały okolic Sulova (wyjazd wspinaczkowo - rowerowy)
W pierwszy dzień zatrzymujemy się w Beskidzie Śląskim w Goleszowie. Na rowerach robimy niezłą górską pętlę, generalnie wokół Cisownicy. Biwakujemy u Stasia Włodarczyka w Goleszowie. Następnie wcześnie rano jedziemy przez Leszną Górną do Czech a następnie w Svrnowcu wjeżdżamy na Słowację. W zmiennej pogodzie docieramy do uroczego Sulova. Bierzemy rowery i sprzęt do wspinaczki. Turystycznymi szlakami dojeżdżamy do grupy skał Pod Hradom. Jest to skalny mur z pięknymi, obitymi już drogami. Skała jest zlepieńcem ale o dobrym tarciu. Robimy tu kilka dróg od V do VII. Na VIII mimo starań po jednym locie Pawła nie daliśmy rady. Zaznaczyć tu trzeba, że skały w tym miejscu są oblężone przez dziesiątki a może nawet ponad sektę polskich wspinaczy (innych jakoś nie spotkaliśmy). Po bojach na ścianie zwiedzamy ruiny warowni Sulovski Hrad. Widok z góry jest istotnie imponujący. Wzgórza zwieńczone w wielu miejscach skalnymi turniami o przedziwnych kształtach. Fajnym zjazdem osiągamy niższe partie doliny i żółtym szlakiem jedziemy w stronę skalnego gniazda Rohaca i Brady. Z wyjątkiem środka doliny teren porasta piękny bukowy las. Zwiedzamy jaskinię Sarkania Diera. To ogromna skalna pieczara położona dość wysoko nad dnem doliny. Następnie zostawiamy rowery i podchodzimy do Skalnej Bramy, która też ma imponujące wymiary. W okolicy tej można poprowadzić setki wspinaczkowych dróg, często wielowyciągowych. Skały tu nie są obite a drogi przeważnie trudne i skrajnie trudne. Plusem jest brak ludzi i spokój. W zachodzącym słońcu teren nabiera niesamowitego kolorytu. My zjeżdżamy tą samą drogą w dół i bardzo szybko osiągamy Sulov skąd wracamy do domu. Warto przy okazji zaznaczyć, że szlaki turystyczne nie bardzo nadają się do jazdy rowerem z uwagi na trudności terenu (zwężenia, korzenie, drabiny itp.) natomiast szlaki rowerowe poprowadzone są asfaltowymi drogami po okolicach Sulova co dla "górali" nie jest być może zbyt atrakcyjne. Ciekawe zdjęcia na stronie: http://www.sulov.sk
Zawody wspinaczkowe w hali AWF Katowice
Był to ostatni cykl zawodów Pucharu Śląska UKS. Eliminacje były na czas na 2 drogach blisko siebie rywalizowało 2 zawodników (nie zbyt dobry pomysł organizatorów). W finale Paweł Szołtysik był 6, Marcin Duczek - 8, Angelika Krzyk - 4. (wszystkie wyniki na stronie: http://www.redpoint.pdi.pl/ )
Trawers Czarnej w drugą stronę
Od Galicowej wychodzimy nieco po ósmej, po odwiedzeniu kościoła w Kirach. W niecałe dwie godziny lokalizujemy północny otwór, pakujemy plecaki do worów i atakujemy Czarną. Chociaż boimy się ewentualnego wycofu i związanego z nim wspinania Progu Latających Want, humory nam dopisują, przynajmniej aż do Brązowego Progu. Próg jest zaporęczowany, ale mimo to Jasiu postanawia sam go wywspinać... Podczas likwidowania przelotu tracę grunt pod nogami i robię solidne wahadło, zakończone uderzeniem o ścianę - na szczęście nic się nie stało, nawet się nie poobijałem, ale wydarzenie to studzi nieco nasz zapał. Przestajemy śpiewać i bardziej koncentrujemy się na pokonywaniu trudności, dzięki czemu docieramy bez uszczerbku na zdrowiu i bez kąpieli w Jeziorku Szmaragdowym do Studni Smoluchowskiego, najtrudniejszego w tej akcji momentu. Robimy sobie przerwę - zjadamy co jest do zjedzenia, ubieramy się cieplej, po czym idziemy rozeznać sytuację. Studnia z tej perspektywy wygląda groźnie... Wisi na niej poręcz, którą oczywiście wykorzystujemy w swoim czasie... do wciągnięcia na górę worów. O dostaniu się nią na górę nie ma mowy, bo wywspinanie tego momentu miało być największą "atrakcją". Wspinaczkę, wymagającą ponad pół godziny skupienia prowadzi naturalnie Jasiu. Dzięki życzliwości Tomka i Adama mamy do dyspozycji rozmaite rodzaje asekuracji - kości, haki, spity - zawiązuję "kiszki" do poręczy i zabieram się do likwidowania przelotów, tu wybijając hak, tam wykręcając jakąś plakietkę. Na szczęście nie mieliśmy okazji sprawdzić skuteczności tych punktów - obyło się zupełnie bez odpadnięć!
Po odzyskaniu worów ruszamy dalej już w znacznie lepszym humorze - w końcu ta "gorsza" połowa jaskini za nami. Wprowadzamy do repertuaru nowe pieśni, w rodzaju: "Polskaaa! Biało-czerwoni!!"; robimy porządek ze sprzętem i kierujemy się w stronę Komina Węgierskiego, który podobnie jak Trawers Herkulesa wydaje się nam być już czystą formalnością. Ostatnie prożki "w dół" pokonujemy również bardzo sprawnie; współpracuje nam się z Jasiem zupełnie nieźle...
Zakładamy, że dojście do kraty (główny otwór) będę wspinał ja. Odbywam krótki kurs zabijania haków; po drodze używam jednego, ale poza tym jednym, przeloty robię na kościach - przynajmniej wiem, jak one "działają". Wspinaczka trwa niemiłosiernie długo, co ostatecznie można usprawiedliwić tym, że to moja pierwsza wspinaczka w jaskini. W każdym razie, nie odpadłem ani razu i bezpiecznie dotarłem do kraty; śniegu ani lodu po drodze nie było. Jan likwiduje przeloty, następnie mocujemy linę na sztywno i wracamy po wory. Na półkę pod kratą docieramy około 19:30 - o tej porze było jeszcze jasno. Cała akcja zajęła nam więc osiem godzin, ale to oczywiście nie koniec, teraz trzeba zejść do doliny tak, żeby nie spotkać strażnika parku. W momencie, kiedy znajdujemy się już w Kościeliskiej, kojarzymy, że tak w zasadzie to od momentu wejścia do parku nie spotkaliśmy nikogo, ani jednej żywej duszy, jeśli nie liczyć łań. Nawet w dolinie nie było żadnych spacerowiczów, tak rano jak i wieczorem! Zaczyna zmierzchać, na mostku na Cudakowej Polanie zatrzymujemy się na chwilę i słuchamy ciszy...
W miarowym tempie wracamy na "bazę", gdzie jeszcze na sam koniec dnia zostajemy przez panią Galicową zaszczyceni zaproszeniem na zupę - a takiemu zaproszeniu odmówić niepodobna! Zanim zaczynamy pakować się do Fiata, mija więc jeszcze "moment"... Powrót bez większych trudności, to znaczy, uszkodzony czujnik poziomu oleju Jasiu wymienia w jednej chwili... W Pszczynie bezpiecznie lądujemy o 02:30 - i dopiero w tym momencie kończy się dla nas trawers Czarnej.
Wyjazd wspinaczkowy w skałki rzędkowickie
Jak to zawsze u Nas bywa ...umówienie było dosyć szybkie już następnego dnia wyruszamy w kierunku Rzędkowic, dwoma samochodami. Cała nasza ekipa myślała tylko o „dobrej” pogodzie ... która nieco później nas zaskoczyła(ale o tym później).Po dojeździe na miejsce, była taka sobie -troszkę kropiło, ale po kilku minutach przestało tym samym czasie postanowiłem poprowadzić „Plastikowy Karaczan” –VI .Po tym jak zrobiłem ją w „pieknym” stylu,Adam postanowił też zawalczyć, i zrobił również „pięknie” OS.Po drugiej stronie skały, Tomek wraz z Asią prowadzili jakąś „szóstkę”, a my w tym czasie (Ja i Adam) postanowiliśmy przerzucić się na coś mocniejszego – czyli na „Poślizg Kontrolowany”-VI.1 .Po lightowym przejściu (zrobiłem OS J ),Adam nie mógł być gorszy i tez postanowił zawalczyć.Ale jak to bywa z drogami większymi niż zwykłe „szóstki”, trzeba mieć do nich mocne paluszki , których niestety Adam nie miał J. Następnie zamieniliśmy się z Tomkiem stanowiskami, i Asia postanowiła zawalczyć na „Karaczanie” ,i wyszło jej to znakomicie. Natomiast Tomek na „Karaczanie” wydawał strasznie dziwne dźwięki (chyba miał zły dzień) ale zrobił ją również OS. Asia postanowiła poprowadzić coś „konkretnego” –i wpadła na „Poślizg Kontrolowany” –co zrobiła z jednym „przyblokiem” J.Tomek także poprowadził ją lightowo. Ania wraz z Adamem postanowili powspinać się na kościach, i przenieśli się nieco dalej. Po chwili zauważyliśmy Maćka wraz z Ewą którzy wspinali się na wędkę, na jakiejś „piątce”. Asia, ja i Tomek, postanowiliśmy przejść także na pobliskie skały- gdzie jako jedyny poprowadziłem „szóstkę”, gdyż zaczęło konkretnie padać ... co wiązało się z zakończeniem wspinania, i powrotem do Rudy.Ania wraz z Adamem postanowili wrócić do domu, i ja też o tym samym pomyślałem. Tomek wraz z pozostałymi uczestnikami wyjazdu. postanowił pojechać do Podlesic, gdzie miał spotkanie przedstawicieli klubów speleologicznych KTJ-u, wyrzucając ich do jaskini „Głębokiej” a sam odjechał na wspomniane spotkanie. My (tzn. Adam,Ania i Ja) byliśmy już o 15:00 w Rudzie , a Tomek wraz z pozostałymi wrócili około 20-21:00. Owy dzień nie był zbyt piękny, ale można zaliczyć go do udanego.
Zjazd na nartach z Ciemniaka w Tatrach
Pogoda generalnie deszczowa więc podchodzimy czerwonym szlakiem na Ciemniak (po drodze spotykamy dwóch kolegów z którymi byłem kiedyś na wyprawach: Jurka Ganszera z SBB a później Metyla z Krakowa). Śnieg pojawia się dopiero poniżej Pieca. Powyżej 1600 m idziemy już w mgle. 4 z nas podchodziło na fokach, jeden w rakietach oraz 2 osoby tradycyjnie. Po około 5 godzinach jesteśmy na szczycie Ciemniaka (2096) gdzie mocno wieje, ogólnie śnieżna zadymka. Szybko więc uciekamy z szczytu tą samą drogą w dół. Zjazd jest bardzo różny. Jakość śniegu jest zmienna co przekłada się na styl jazdy poszczególnych uczestników. Najpewniej radził sobie Mateusz i Kamil (zjeżdżał na desce). Z śniegu wystawały w wielu miejscach kamienie i trawy. Polanę Upłaz zjeżdżamy po ostatnich chyba w tej zimie płatach śniegu. Dalej już trzeba schodzić z nartami na plecakach. Znów w deszczu wracamy do Kir. My jedziemy do domu a Mateusz z Jasiem zostają na akcję do jaskini.
Wyjazd w Beskidy do jaskini w Trzech Kopcach
I dzień - piątek: Wyjechaliśmy późno, więc na miejscu- Wilkowice Bystra- byliśmy przed 20:00. Naszym celem była Chata Wuja Toma na Przełęczy Karkoszczonka. Do schroniska prowadził czerwony szlak przez Klimczok- oto nasza trasa. Ściemniało się- brakowało mi księżyca (znikł), który mógłby oświetlić nam drogę. Ola wyjaśniła mi, iż powodem jest nów- też trafiliśmy:). Na szczęście posiadaliśmy czołówki. Do schroniska dotarliśmy na 23:00 trochę zmęczeni (ledwo żeśmy doszli:)). Po kolacji i umyciu usnęliśmy w tzw. łodzi:).
II dzień: EEE... wstaliśmy o... 15:00 :))). Dziś w planach mieliśmy zwiedzanie "zabytków": Kościół MB na Górce oraz Grotę (nie wiem skąd wzięła się ta nazwa), dalej spacer do Szczyrku i powrót do schroniska. Następnie nocny wypad do największej jaskini Beskidu Śląskiego- Trzech Kopców (po krótkim poszukiwaniu jaskinia została zdobyta, akcja zakończona została wpisaniem się do książeczki znajdującej się na końcu jaskini). Plan został w pełni wykonany. W skrajnym wyczerpaniu (na które wpływ mieli także jacyś ludzie przebywający w tym czasie w schronisku- masakra)* wzięliśmy prysznic (osobno)- prawdziwy luksus i czysta przyjemność:). Przytuleni do siebie bardzo szybko wpadliśmy w objęcia Morfeusza:))) TO LUBIĘ :)))
III dzień: EEE... znów trzeba wstać... a że zrobiliśmy to później niż planowaliśmy to za karę śniadanie i pakowanie musieliśmy wykonać w niezwykłym pośpiechu. Wróciliśmy tą samą trasą (czerwonym szlakiem przez Klimczok do Wilkowic Bystrej. Drogę pokonaliśmy w zawrotnym czasie, prawie godzinę krócej niż jest to przyjęte (pominę to, że Ola zgubiła szlak:)). Na stację przybyliśmy o 13:40. W Katowicach zdążyliśmy jeszcze podelektować się lodami włoskimi (pycha:)), po czym powróciliśmy autobusem do domu.
PODSUMOWANIE: Pierwszy raz udało nam się wypełnić cały plan tego wyjazdu. Choć miał on być wypoczynkiem to wróciliśmy ledwo żywi (Litworka nie dała mi tak popalić :)). To były Piękne Dni... i już czekam na następne... KONIEC
Wyjazd na skałki Okiennika i Rzędkowic
Początkowo wspinano się na na skałkach Okiennika lecz z uwagi na niewłaściwą ekspozycję skałek na słońce przeniesiono się na dobrze ogrzane skałki rzędkowickie i pokonano kilka "szóstek".
Wyjazd narciarski na Wielką Rycerzową
Startujemy czarnym szlakiem z Soblówki. Nad górami nisko wiszą chmury i czasem pada deszcz. Ku naszej radości śnieg pojawia się już wśród pierwszych drzew. Po godzinnym podejściu osiągamy przytulne schronisko na Rycerzowej. Stąd robimy wypad na szczyt. Następnie Teresa z Pawłem schodzą w dół tym samym szlakiem a ja z Kamilem zjeżdżam początkowo zgodnie z szlakiem a później na przełaj tam gdzie leży jeszcze śnieg. Zjazd jest bardzo ciekawy z uwagi na slalom między drzewami i wystającymi z lichej już warstwy śniegu przeszkodami w postaci kamieni, korzeni itp. Wkrótce osiągamy głęboko wciętą dolinę, której dnem płynął potok. Niebawem śnieg się kończy i dalej idziemy już z sprzętem na plecach. Szybko też dochodzimy do zielonego szlaku schodzącego z przełęczy Przysłop i nim dochodzimy do auta zostawionego na rozgałęzieniu szlaków. Tu spotykamy się z resztą i wracamy w ustawicznym deszczu do domu.
Wyjazd narciarski na Cyl
Auto zostawiamy w Markowej. Zielonym szlakiem podchodzimy do Markowych Szczawin. Śnieg leży dopiero poniżej schroniska. Teresa z Pawłem zostają w schronisku po czym schodzą w dół. Ja natomiast idę wypróbować skitury. Na fokach podchodzę w 15 minut na przełęcz Brona (spotykam tu kilku starszych gości, którzy robili to samo). Następnie idę łagodnie na Cyl (Mała Babia Góra - 1515). Trzeba przyznać, że podchodzenie na skiturach w fokach jest skokiem jakościowym. Rewelacyjna sprawa, choć ciężar na nogach jest znaczny. Na szczycie zrywam foki i po krótkim odpoczynku (wspaniałe widoki) ruszam w dół. Śnieg jest nośny więc szybkość też znaczna. W kilka chwil jestem przy schronisku. Dalsza jazda jest już kombinacją po większych lub mniejszych płatach śniegu. W dolnym odcinku zielonego szlaku więcej idę niż jadę (wykorzystuję każdy płat powyżej 20 m). Wszyscy spotykamy na parkingu w Markowej i wracamy do domu.
Wyjazd do Trzebniowa na Jurę
Najpierw była dyskusja na temat ochrony jaskiń jurajskich a następnie zwiedzono jaskinię Brzozową wraz z członkami speleoklubu z Brzeszcza.
Wyjazd na zawody wspinaczkowe „Puchar Polski Juniorów” do Andrychowa
W piątek po obiedzie ok. 15:30 klupie do mnie Marcin, znaczy że już trzeba się dopakować i wyruszyć do Katowic na pociąg najpierw do Bielska a później do Andrychowa. W Bielsku okazuje się że do odjazdu pociągu w kierunku Andrychowa mamy dosłownie minutę i szybko przebiegamy na dobry peron i jedziemy na swoje miejsce. Około 18:00 znajdujemy szkołę w której będziemy spać i widzimy że jesteśmy pierwsi, lecz w ciągu kilku godzin zjeżdżają się inni zawodnicy z Warszawy, Gdańska, Lublina czy Tarnowa. Rano szybkie śniadanie i idziemy już na ściankę w celu dokonania zapisu. Zapisy okazuje się, iż nie są takie proste ponieważ na licencji potrzebna jest zgoda od rodziców, jednakże kilka telefonów załatwia sprawę i Marcin może spokojnie się już przygotowywać do swojego startu, który zaplanowano na godz. 12:00. Na pierwszy ogień idą najmłodsi juniorzy, których jest aż 25 a w nich nasz reprezentant. Sędziowie wymyślają ogranicznik na drodze, który eliminuje kilku zawodników, jednak większość dochodzi do TOPa. Marcin tę drogę potraktował lightowo i bez problemów przybija TOP i jest w finale. Zawodnicy których sędziwie zdyskwalifikowali dostali jeszcze szansę po interwencjach swoich trenerów i tak do finału przeszło 16 zawodników. Po zakończeniu całych eliminacji na trudność w tym samym dniu rozegrano jeszcze czasówki. Organizatorzy zaopatrzyli się w czujniki dotyku po których na ostatnim chwycie wyłączany jest automatycznie czas. W grupie od Marcina również wystartowało 25 zawodników i 16 z nich z najlepszymi czasami przechodziło do finałów. Marcin przebieg obie drogi z przystępnym czasem i znalazł się wśród finalistów. Finały były rozgrywane już systemem pucharowym, czyli przegrany odpada. Marcin startował z zawodnikiem który w eliminacjach miał o kilka sekund lepszy czas co zapowiadało ładną walkę, jednakże na 1szej drodze Marcin początkowo zostawał w tyle ale przed TOPEM dogonił rywala i strzelił 1szy do TOPA, ale niestety nie trafił w niego. Na drugiej drodze Marcin już odpuścił i pożegnał się z czasówkami, które zakończyły się późnym wieczorem. Niedziela godzina 9:30 wstajemy następnie śniadanie pakowanie i kroczymy z plecakami na wspaniałą halę z bardzo wysoką ścianką niecałe 13 metrów. Finały odbywały się z strefami i zawodnicy musieli pozostawać w szatni. Początek zaplanowano również na 12:00 a rozpoczęły dziewczęta na czas, później chłopcy na czas i około godziny 13:30 rozpoczęła się rywalizacja na trudność. Równolegle wystartowali najmłodsi z średniakami na drogach super trudnych. W grupie od Marcina organizatorzy na 7-8metrze nie dali expresa i stało się to trochę niebezpieczne ponieważ zawodnicy odpalali pod wpinką i zaliczali konkretny lot. Marcin staruje jako 10, a przed nim tylko jeden zawodnik zrobił tę wpinkę i przeżył J. Do tego miejsca Marcin dzielnie walczy lecz strzela do chwyta z którego łatwiej będzie mu wpiąć linę i niestety nie utrzymuje się na nim, ale jak na razie jest drugi a pozostało 6 zawodników. Z pozostałych rywali 2wóch dochodzi do TOPA, ale reszta również odpada chwyt powyżej tego co Marcin i są oni wyżej sklasyfikowani. Ostatni zawodnik jednak odpada poniżej co Marcinowi daje 7 pozycje – nieźle. Wyniki tej grupy poniżej w tabelce. O 16:30 niestety musimy spadać na pociąg i zostajemy do końca. W Katowicach jesteśmy o 19:15. Następne zawody Pucharu Polski Juniorów odbędą się w Gdańsku 22 maja, a nam jeszcze pozostaje ostatnia edycja Pucharu Śląska w której Marcin jest bardzo wysoko bo na 3 miejscu z odbędzie się ona na Katowickim AWFie pod koniec kwietnia. Pełne wyniki (tabela) na stronie http://kws.pza.org.pl/news.acs?id=15820 http://www.redpoint.pdi.pl/ zdjęcia: http://www.murki.pl/galeria.acs?area=PPJ%202004,%20Andrychów&rows=20
Wyjazd do jaskini Januszkowa Szczelina
Tym razem pogoda nie okazała się dla nas łaskawa, dzień przywitał nas pochmurną aurą. Padający deszcz przeistaczał się w grad, śnieg z deszczem a na koniec w sam śnieg. Zwiedziliśmy zamek w Rabsztynie, a następnie zaczęliśmy poszukiwania jaskini. Znalezienie otworu nie sprawiło nam na szczęście żadnych problemów, gdyż znajduje się on na samym środku szlaku. Zjechaliśmy na dno dużą szczeliną, dalsze partie jaskini są zasypane na amen. Generalnie jaskinia bardzo nam się podobała, jest to chyba największa szczelina na jurze (moim zdaniem). Mimo fatalnej pogody wyjazd był bardzo udany.
Kubalonka - narty biegowe
Przez ostatni tydzień śnieg "wyparował". Na przełęczy Kubalonka biegamy po tamtejszych trasach biegowych, które są jeszcze jako tako ośnieżone lecz śnieg jest mokry i ciężki. Przelotnie padał deszcz.
Wyjazd skałkowy do Rzędkowic
Dwa tygodnie temu było tu śniegu po kolana, pomyśleliśmy stojąc w bluzkach z krótkimi rękawami w ciepłych promieniach słońca… Sezon wspinaczkowy możemy uznać za otwarty pomyślałem odrywając nogę od ziemi, rękoma dotykając chłodnego jeszcze wapienia. Tego dnia zrobiłem dwie drogi z „dołem”, natomiast Ania walczyła dzielnie „na wedkę” i ćwiczyła asekurację. Na skałkach było stosunkowo dużo ludzi jak na środek tygodnia i tę porę roku, zajęte były drogi w okolicach „Komina Lechwora”, „Garażu” i „Słonecznej Turni”
Wyjazd narciarski na Romankę.
Startujemy z Żabnicy czarnym szlakiem, słabo przetartym. Z wyjątkiem Heńka (posiadał już skitoury) wszyscy niosą tradycyjne narty zjazdowe. Z Słowianki dalej podążamy szlakiem niebieskim. Było ciepło więc grupa często zapada się głęboko w śniegu. Jedynie Haniek idzie sobie lekko na skitourach. Szlak jest wprawdzie jako tako przetarty lecz i tak podejście zajmuje nam sporo czasu. Heniek omija długi trawers i wchodzi prosto na szczyt Romanki (1366) gdzie spotyka dwóch gości z KW Bielsko Biała (też na skitourach). Ponieważ powoli nadciągał zmrok rezygnujemy z wejścia na wierzchołek (brakło jakieś pół godziny). Heniek dojeżdża z góry do nas i razem już na przełaj przez las zjeżdżamy w dół do Żabnicy. Raz między drzewami, raz przez rozległe polany zsuwamy się w dół. Zjazd jest bardzo ciekawy i każdy zyskuje na nowych doświadczeniach. Zielony szlak i drogę w Żabnicy osiągamy już w zupełnych ciemnościach. Do domu wracamy dość późno. Była to bardzo fajna przygoda.
Wyjazd w Tatry do jaskini Miętusiej
W sobotę, troszkę po ósmej wyjeżdżamy z Maćkiem spod mojego domu i kierujemy się w stronę Kłodnicy, żeby zabrać Adama i Anię. Towarzystwo nieco rozespane i małomówne, ale sytuacja zmienia się kompletnie w momencie, kiedy w Pszczynie dołącza do nas Jasiu. Do Zakopanego droga długa, także dowiadujemy się o całkiem sporej ilości miejsc, w pobliżu których Jasiu spał lub też po prostu swoim Fiatem się kiedyś zatrzymywał...
Z pozostałą częścią ekipy (Rudi, Gosia, Kasia i Damian Żmuda) spotykamy się u Galicowej - rozdzielamy wory i ruszamy Kościeliską. Pogoda taka sobie - dużo chmur, ale dość ciepło. Trasa okazuje się być przetorowana do Miętusiej Wyżniej, pod Wantulami musimy zejść ze śladów w głęboki śnieg, sięgający przy zwalonych drzewach dosłownie po szyję. Około 16:30 podchodzimy pod otwór i o 17:00 rozpoczynamy atak meandru na początku jaskini. Pierwsze kilkadziesiąt metrów jest ośnieżone i kompletnie oblodzone, więc idzie całkiem ciekawie, bo poruszanie się przypomina nieco zjazd na zjeżdżalni w Aqua-Parku (meander jest pochylony w dół). Ci, którym ta zabawa się nie podobała (cóż, dość ciasno) zmieniają zdanie po wejściu do Sali Bez Stropu; chociażby dla tego miejsca warto było się pchać... Oczywiście to dopiero początek jaskini, a w naszych planach jest dojście co najmniej do Syfonu Marwoju. Dość sprawnie pokonujemy Kaskady, okazuje się, że zespół jest całkiem nieźle zorganizowany i nikt nie wisi zbyt długo na przepinkach, chociaż i tak nie uniknęliśmy charakterystycznego "tramwaju"... Za Błotnymi Zamkami zatrzymujemy się na dłuższą chwilkę, puszczając przodem Jasia i Adama na Próg Męczenników. Ku rozpaczy "psów jaskiniowych" próg jest zaporęczowany, pozostaje im tylko założyć sznurki na Progu Klasycznym i Korkociągu. Gdzieś po drodze przypadkowo zmieniam stopień trudności drogi, strącając kawałek skały wielkości przyzwoitej piłki lekarskiej. Naprawdę dobrze, że szedłem jako ostatni...
Marwoj całkiem solidnie zalany, Rudolf "wbija się" w swoje OP1 i po krótkiej wycieczce stwierdza, że niestety, dalsze partie nie tym razem. Wycofujemy się, początkowo mając w zamiarze odwiedzenie Wielkich Kominów. Pod Progiem Męczenników jednak Jasiu unosi się ambicją i postanawia sam wywspinać tę drogę. Przed akcją kilka osób w klubie zapewniało nas, że nie damy rady przejść tej trudności (32 metry, VI klasycznie, A1 hakowo), jeden tylko Maciek miał odwagę głośno twierdzić: "Jasiu jest szalony, on to zrobi." Oczywiście zrobił, bodajże bez jednego odpadnięcia, zupełnie nie pozostawiając Adamowi wyboru i zmuszając go do powtórzenia tego wyczynu. Adam, dopingowany przez Anię także wchodzi bez problemu... cóż... "damy rady", bo jak nie my to kto? ;)
Tymczasem Rudi, Damian i Kasia są już w drodze do otworu. Maciek, wspólnie z Gosią i ze mną robi jeszcze kilka zdjęć (specjalnie targaliśmy statyw), po czym przyłączamy się wszyscy do wycofu. W meandrze tworzy się całkiem spory korek, ostatecznie opuszczamy "dziurę" około 02:30. Razem daje to dziewięć i pół godziny - a miało być pod dwadzieścia. Cóż, trudno, i tak na pewno było warto!
Część ekipy (Gosia, Rudi, Kasia, Damian) zostaje na nocleg u Galicowej, a my - pakujemy się i o 05:00 wyjeżdżamy z Zakopanego. Prowadzi Adam, starając się opanować sen ("Chciałbym zginąć jak mój dziadek, podczas snu. Nie w panice, tak jak jego pasażerowie." ;-)... Ale pasażerowie śpią jak gdyby nigdy nic, tylko jeden Jasiu znowu nie zawodzi i rozmawia z Adamem, albo raczej opowiada mu rozmaite historie o rozmaitych sikpauzach. Dzięki temu bezpiecznie dojeżdżamy na Śląsk i odwozimy wszystkich pasażerów pod sam dom...
Chorzów - zawody wspinaczkowe
Była to kolejna runda wspinaczkowego pucharu Śląska UKSów. Arek filmował, pozostali kibicowali. Tym razem poszło nieco gorzej. Marcin był 4, Angelika i Paweł 9, Adam był 13. Następne zawody na AWF Katowice.
Wyjazd narciarski w Beskid Śląski
Na skitourach pokonano trasę Ustroń - Czantoria - Soszów - Wisła. Testowanie nart skitourowych.
Wyjazd narciarski na Magurę.
Jeszcze dobrze nie odespałem akcji w Tatrach a już jedziemy w Beskidy. Auto zostawiamy w Bystrej i z nartami (Kamil jak zwykle z snowboardem) na plecakach podchodzimy czerwonym a potem niebieskim szlakiem na Klimczok. Z uwagi na ilość śniegu i słabe przetarcie szlaku podejście daje nam trochę popalić. Z schroniska pod Klimczokiem podchodzimy już zupełnie nie przetartym szlakiem na szczyt Magury. W tych warunkach narty mają znaczną przewagę nad snowboardem już chociażby z uwagi na poruszanie się po poziomych odcinkach. Czerwonym szlakiem zjeżdżamy w dół z powrotem do Bystrej. Na łagodniejszych zboczach musimy czekać na Kamila, który musiał kopać się w głębokim śniegu. Jednak potem już wszyscy na sprzęcie osiągamy parking w Bystrej.
Wyjazd do jaskini Czarnej w Tatrach
Jedziemy wieczorem (prosto po zajęciach na ściance) trzema autami w Tatry. Przed północą jesteśmy u Galicowej gdzie tylko zostawiamy auta i od razu idziemy do jaskini. Mróz jest znaczny (jak później powiedziała Glizdowa było -23 st.). Szybki marsz do Pisanej trochę nas rozgrzał. Na szczęście podejście do Czarnej było przetarte ale i tak długo podchodzimy. Jak zwykle przebieranie się w takich okolicznościach nie należy do ciekawych wrażeń. Maciek poręczuje Zlotówkę a potem prowadzi Max i Koń. Chłopcy (dziewczyny zresztą również) radzili sobie znakomicie. Akcję kończymy na kominie Smoluchowskiego. Powrót przebiega bez problemów. Największą niespodzianką po wyjściu na powierzchnię jest cudowna pogoda a co się z tym łączy przepiękne widoki na Zachodnie Tatry. Częściowa schodząc, częściowo zjeżdżając osiągamy dno Kościeliskiej. Powrót do domu przynajmniej do mnie jako kierowcy nie był zbyt ciekawy. W Makowie zdarzyło mi się pierwszy raz zanąć na ułamek sekundy. Jechałem już po poboczu i gdyby nie chłopcy pewno wylądowalibyśmy gdzieś w rowie. Wydzielona jednak po tym wydarzeniu adrenalina pozwoliła mi zajechać już bezpiecznie do domu.
Wyjazd do jaskini Ks Borka
Ania wyciągnęła mnie n kolejny wyjazd na Jurę, tym razem w okolice Mirowa do jaskini Księdza Borka. Jaskinia ta nie stwarza takich trudności sama w sobie jak jej znalezienie. Miałem nadzieję, że znalezienie jej nie będzie dla mnie tym razem trudne w końcu udało mi się to już dwa razy. Jednak było inaczej, dwie godziny szukania i brodzenia w śniegu końcu przyniosło efekt znaleźliśmy ją…kamień z serca, myślałem już, że się nie uda. I znowu rytuał grotołazów pod „dziurą”- czyli przebieramy się w kombinezony, zakładamy szpej. Ania zjeżdża pierwsza. Na dole spotykamy się. Udało mi się znaleźć szczelinke, do której nie udało mi się wejść poprzedniego razu, teraz też mi się nie powiodło, Ania jednak się tam zmieściła i wtedy powstało nowe przysłowie „Gdzie Adam nie może, tam Anie pośle” Zwiedzamy korytarze, uczę Anię jeszcze zjazdu w „Kluczu” i ewakuujemy się z jaskini. Drogę powrotną do autka znajdujemy już na szczęście bez problemu.
Wyjazd na zawody wspinaczkowe do Opola
W Opolu odbywały się zawody wspinaczkowe (Puchar Śląska Uczniowskich Klubów Sportowych). Marcin zajął pierwsze miejsce (przy duchowym i merytorycznym wsparciu Cyklisty).
Wyjazd do jaskini Studnia Szpatowców
Rankiem wyjechaliśmy w kierunku Jury, z zamiarem zwiedzenia jaskini zwanej Studnią Szpatowców, lub jak kto woli Kopalnią Kalcytu. Na jurze przywitała nas sroga zima drogi białe- drogowcy chyba jeszcze tej zimy tu nie dotarli…pierwszy problem gdzie zostawić auto wszędzie zaspy śnieżne nie postało nam nic innego jak tylko wykopać coś w rodzaju półki pod auto. 20 minut grzebania w śniegu tekturowym kartonem (oczywiście nie mieliśmy łopaty) i powstał piękny „parking”, którego pozazdrościć mógłby nam nie jeden supermarket Ok. na autko mamy już miejsce, czas zająć się zwiedzaniem „dziury”, a więc przebieramy się w kombinezony i ruszany w jej kierunku. Maszerujemy po kolana w śniegu i w końcu jest nasza jaskinia. Obszerny otwór, dalej znajduje się około 30 metrowa pochylnia kończąca się mostem, z, którego na dno prowadzi 20 metrowa studnia. Jaskinię postanowiła zaporęczować Ania, co wyszło jej bardzo dobrze. Było to zresztą jej pierwsze poręczowanie podziemne. Po zdobyciu dna postanowiliśmy poćwiczyć auto- ratownictwo, co zajęło nam trochę czasu. Po wyjściu z dziury spotkaliśmy ludzi z Tarnowskich Gór-zrobiliśmy sobie zdjęcia i ruszyliśmy w kierunku auta. Godzina jeszcze młoda; pomyślałem sobie-szkoda już wracać do domu więc zaproponowałem spacer po Górze Zborów…
Wyjazd narciarski na Czantorię
Ruszamy późno. W Skoczowie, natknęliśmy się na "korek" samochodowy ale za skrzyżowaniem ruch się rozrzedził i na szczęście nie straciliśmy dużo czasu. Na miejscu samochód zostawiliśmy nieopodal stacji wyciągu na Czantorię. Postanowiliśmy że trasę na szczyt pokonamy w dwóch etapach, najpierw wyciągiem, a później, po 20 minutowym marszu dojdziemy na szczyt. Z góry planowaliśmy zjazd niebieskim szlakiem turystycznym. Na Czantorię wyjeżdżamy wyciągiem (fe - tysiące ludzi, najbardziej przykre chwile wycieczki). Następnie podchodzimy na szczyt i zjeżdżamy do czeskiego schroniska. Stąd przez nieskazitelną biel zjeżdżamy niebieskim szlakiem do Ustronia. Drzewa oklejone kiściami sadzi wyglądają cudownie. Pędzimy jednak łagodnie w dół w poprzek stromego zbocza. Nie zjeżdżamy całkiem w dół do Poniwca lecz trawersujemy zbocze dołem a następnie pięknym zjazdem przez las osiągamy Ustroń Polanę akurat w miejscu gdzie zostawiliśmy auto.
Wyjazd do jaskini Zimnej w Tatrach
W Tatrach byliśmy już w piątkowy wieczór, i przed snem zaplanowaliśmy tylko jak ma wyglądać sobotnia akcja i po małej kolacji, poszliśmy spać. Noc minęła pod znakiem destrukcji mojego łóżka !!! ale o tym lepiej nie wspominać J. W sobotę rano przywitała nas śliczna słoneczna pogoda, która zachęcała do akcji. Rano, Rysiek, Damian i ja wyskoczyliśmy po zezwolenie na wejście do Zimnej i o dziwo po powrocie zastaliśmy wszystkich już na nogach (8,20). Około 10 wyruszyliśmy autami do „Galicowej” gdzie zostawiliśmy auta i dalej piechotką do Doliny Kościeliskiej. Bardzo przydały mi się ciemne okulary które wziąłem , bo refleksy słoneczne odbijane od czystej bieli tatrzańskiego śniegu, siały spustoszenie w zdolnościach postrzegania hehe. 11,15 jesteśmy pod otworem jaskini Mroźnej gdzie dochodzi do transformacji ze zwykłych śmiertelników w „grotołazów malowanych”. Ostatnie spojrzenie na dolinę zalaną promieniami słońca i zanurzamy się w mroczną oblodzoną czeluść jaskini Zimnej. Jako kierownik akcji byłem w pierwszej grupie z Damianem i Olą, i całkiem sprawnie nam szło pokonywanie kolejnych metrów w takim składzie. Po dojściu do Błotnego Prożka, okazało się że jest on zaporęczowany, więc mieliśmy z głowy łojenie i narzuciliśmy tępo które okazało się zbyt duże dla pozostałych i w rezultacie czekaliśmy prawie 30 minut w „Sali z chatką”, aż cała ekipa dołączy do nas. Po krótkim pikniku (mmm żółty ser z dżemem wiśniowym – specjalność kangura), ruszamy dalej. Mijamy „widły” prożek i Burcharda, wąski przełaz prowadzący do „korkociągu” , jest zalany pod sam strop. Pomimo usilnych prób pozbycia się wody, nie udało się to nawet takim wzorowym hydraulikom jak my;). Wygląda na to że ktoś celowo zablokował odpływ, bo pomiędzy kamieniami i gliną znaleźliśmy kawałki folii. Zgodnie zarządzamy odwrót i po drodze zahaczamy jeszcze o „Sale złomisk” i wracamy. Znowu rozciągnęliśmy się na znacznej długości w jaskini ale wszyscy szczęśliwie i bez większych (i mniejszych też) trudności, „wydobyli się” o własnych siłach na powierzchnię, gdzie przywitał nas mróz i śliczne gwieździste niebo. Przebraliśmy się i zadowoleni z przejścia kolejnej jaskini, wróciliśmy do bazy. Po przepakowaniu sprzętu część z nas od razu wsiadła w auto i pojechała do domu a część została na kolejną noc. Jako że byłem w pierwszej grupie to ominęła mnie noc pełna połamanych łóżek i dziwnych zdjęć. Podsumowując, wyjazd był udany, pomimo że nie przeszliśmy poza korkociąg, to akcja odbywała się szybko i sprawnie ze względu na oporęczowanie pozostawione przez kogoś na odcinku od błotnego prożka do sali z chatką. I tak ominęła mnie przyjemność łojenia Czarnego Komina L !!
Wyjazd narciarski do Szczyrku
W trakcie pobytu warunki narciarskie były znakomite. Mimo ambitnych planów wędrówek górskich skończyło się na zjazdach nartostradami z Skrzycznego. Zrobiliśmy też wypad na Pilsko. Nawet na czarnych nartostradach był wspaniały śnieg więc można się było wyszaleć.
Wyjazd do sztolni tarnogórskich
Tym razem odwiedzamy drugi kamieniołom w pobliżu Suchej Góry (na wschód od Segietu). Max zaprowadził nas do sztolni, rzadziej odwiedzanej. Penetrujemy podtopione w niektórych miejscach wyrobiska. Jest to nie zły labirynt. W końcu wracamy w pobliże otworu i idąc częściowo zalanym chodnikiem dochodzimy do nie znanego nam szybu wiodącego w górę. Nasze światła nie sięgają jednak stropu. Kilka metrów wyżej kontynuuje się jakiś chodnik. Są tu fragmenty obudowy murowej. Badamy jeszcze inny chodnik lecz dochodzimy do sali, z której stropu zwisały niebezpiecznie potężne bloki a część sali była zawalona. Wracamy w stronę szybu penetrując jeszcze jeden boczny chodnik. Bez woderów więcej nie zwiedzimy. Bezpiecznie więc i w miarę sucho wracamy na powierzchnię.
Wyjazd narciarski na Słoną Górę.
Auto zostawiamy w Bystrej. Trochę zielonym szlakiem trochę na przełaj w głębokim śniegu wychodzimy na Słoną Górę (Kołowrót)(798) niosąc narty na plecakach. Z kulminacji szczytowej zjeżdżamy w dół zielonym szlakiem narciarskim w kopnym śniegu. Jest to piękna sprawa. W Bystrej wyjeżdżamy jeszcze kilka razy wyciągiem na zboczu Magury i wracamy do domu.
Wyjazd do jaskiń gór Sokolich
Było nas ośmiu. Czterech doświadczonych taterników i czterech niedoświadczonych kursantów. Sobotnim rankiem wyruszyliśmy dwoma samochodami na podbój Gór Sokolich. Po dotarciu na miejsce tzn. do Olsztyna zostawiliśmy auta i ruszyliśmy w szukać jaskini Studnisko. Po rozległym zapoznaniu się z terenem Gór Sokolich znaleźliśmy otwór. Pod dziurą byliśmy dopiero w południe. Przebraliśmy się w kombinezony i zaczęliśmy poręczowanie studni. Do tego zajęcia wyznaczony został Mateusza (zrobił to „bosko”). Wszyscy szczęśliwie zjechaliśmy na dno studni po czym ruszyliśmy w kierunku najniższego punktu jaskini. Przeciskając się opadającym dość ciasnym korytarzem osiągnęliśmy upragnione dno J Z jaskini wyszliśmy ok. 16. Nie przebierając się udaliśmy się w kierunku jaskini Olsztyńskiej i Wszystkich Świętych. Nie obyło się bez zwiedzania okolicy i pewnie to zniechęciło niektórych do walki z zaciskami. Na zwiedzanie Baku, czyli ciasnego połączenia pomiędzy Olsztyńską a Wszystkich Św., skusiło się tylko czterech: Adam, Mateusz, Maciek i Ja. Podczas pokonywania takich zacisków można poznać prawdziwą naturę człowieka szczególnie jeśli chodzi o elokwencje w wulgaryzmachJ ku mojemu zadowoleniu ze względu na moje gabaryty zaciski te nie sprawiły mi większych trudnościJ. Po wszystkim przebraliśmy się w czyste ubrania i ruszyliśmy w kierunku domu.
Biwak zimowy w Gorcach
Kolega Jurek Ganszer z Speleoklubu Bielsko Biała zorganizował kolejny zimowy biwak na górze Lubań (1211) w Gorcach. Auto zostawiamy w Kluszkowcach i po 2 godzinach podejścia (z nartami na plecakach) docieramy już po ciemku na rozległą polanę pod szczytem Lubania. Było już tu rozbitych sporo namiotów. Po utwardzeniu śniegu rozbijamy nasze namioty. Potem idziemy na ognisko, które już płonęło w pobliżu. Spotykamy tu kilku znajomych (w ogóle było ponad 80 ludzi z klubów całej Polski). Po dziesiątej (czyli po "mowie" Ganszera) kładziemy się spać. Noc nie jest zbyt mroźna więc spokojnie dotrwaliśmy rana. O dziewiątej Jurek robi "grupowe zdjęcie pozowane". Pada śnieg. Do południa większość ludzi opuszcza biwak. My robimy to wczesnym popołudniem. Zjeżdżamy w dół na nartach. Zjazd z uwagi na kopny śnieg, wąską ścieżkę w lesie, czy też kamieniste rynny nie należał do łatwych. Wszyscy jednak szczęśliwie zjeżdżają do auta co należy zaliczyć do sukcesu. Do domu również docieramy szczęśliwie.
Wyjazd narciarski na Błatnią
Z Brennej czarnym a potem zielonym szlakiem podchodzimy na Błatnią (913). Najpiękniejsze z tego wszystkiego to brak ludzi, wspaniała sceneria przyrody uśpionej w śnieżnym całunie a potem jazda gdzie fantazja pozwoli. W schronisku, przerwa na herbatę a potem wychodzimy na sam wierzchołek gdzie zapinamy narty (Kamil snowboard). U góry zadymka śnieżna. Zjeżdżamy więc wzdłuż szlaku podejścia. Mozolnie uzyskaną wysokość tracimy w kilkanaście minut. Idziemy więc jeszcze na wyciąg na Stary Groń gdzie kilka razy zjeżdżamy po czym zadowoleni wracamy do domu.
Wyjazd na narty do Soszowa.
Ania wywęszyła, że od 15 wyciągi są za darmo, więc postanowiliśmy skorzystać z okazji i pojechaliśmy pośmigać na nartach. Udało nam się jeszcze wyciągnąć po drodze Jasia . I w trzech pojechaliśmy się poddać zimowemu szaleństwu zupełnie za darmo. Warunki okazały się niezaspecjalne, wiec postanowiliśmy pozwiedzać nieoświetlone trasy – niektórzy przypłacili za to bliskimi spotkaniami z ośnieżonymi choinkami. Mimo mroźnej aury wyjazd był bardzo udany.
Wyjazd do jaskini Zimnej w Tatrach
No cześć. Rudi kazał mi napisać relację z wyprawy, no to piszę. Mam mu przy okazji nie zrobić obciachu, bo uszczerbku doznać może nie tylko jego reputacja, ale i dobre imię „Nocka”. To trochę zalatuje jakąś propagandą ideologiczną, jakby człowiek nie mógł publicznie przyznać się do własnej nieudolności, strachu i wszystkich tych parszywych odczuć, jakich doznaje schodząc pod ziemię, powodowany przecież niczym innym, jak bliżej niewyjaśnionym, a szerzącym się wśród grotołazów, niczym zaraza, zjawiskiem „imperatywu kategorycznego”. Nikt mnie k…. nie przekona, że to dla przyjemności.
Zatem piszę pod presją. Jak to spartolę to chłopcy nigdzie mnie nigdy więcej nie zabiorą. Podglądam waszą stronę. Acha… przeciętna relacja zaczyna się na ogół od prezentacji członków wyprawy i określenia jej celu, czasu przejścia, ilości taszczonego szpeju, metrów liny, itp. informacji przykładnie rzetelnych i oficjalnych. Ok.! trzymajmy się konwencji.
W nocy z 6-go na 7-go stycznia br. grupa grotołazów w składzie: Janusz Rudoll (kierownik akcji i jedyny taternik jaskiniowy w ekipie, człowiek doświadczony i poważny), Damian Żmuda (zwierzę raczej powierzchniowe o zapędach samobójczych, osobnik generalnie zrównoważony) – kumpel Rudiego oraz żona kumpla (gospodyni domowa w wydaniu standardowym), udała się do Zakopanego w celu przeprowadzenia sprawnej akcji w Jaskini Zimnej i osiągnięcia Korytarza Rubinowego. Przejście przebiegało bez większych sensacji i wpadek. Ponor zastaliśmy w zasadzie „suchy” (woda powyżej kolan). Progi Błotny i Wantowy poprowadził Damian, Czarny Komin i Beczkę – Rudi. Niestety nie mogę przypisać sobie żadnej większej zasługi. Moja rola ograniczała się do noszenia swojego wora (nie tylko z kanapkami niestety), klarowania i worowania lin, asekurowania chłopaków, podtrzymywania ich na duchu w tych „extremalnych sytuacjach”, no i wypinania liny z karabinków, bo reporęczowaniem to nazwać tego nie można. Podobno „do tego właśnie nadają się żony w jaskini” (cha, cha, bardzo, kurna, śmieszne). Mijamy jeszcze Salę z Chatką i Prożek Burcharda, z których nic nie pozostało nam w pamięci (jak mówią chłopcy - ot, dziura). Potem już tylko perwersyjna cioranka w Korkociągu i „aerobik z elementami samoobrony” w Korytarzu Galeriowym. Tu przeżyłam mały kryzys. Nieśmiało usiłowałam wyrazić swoje obawy i niechęć do pójścia dalej, ale, jak zresztą można się było spodziewać, padł krótki i treściwy komentarz na p..., po którym zaprzestałam protestów. Dalej jeszcze kilka małych prożków i dotarliśmy do Korytarza Rubinowego (zajęło nam to jakieś 5 i pół godziny). Tutaj, podczas przerwy degustacyjnej, byłam świadkiem inspirującego dialogu znawców piękna podziemnego świata, wymiany głęboko uduchowionych myśli i spostrzeżeń natury filozoficzno – estetycznej, które to Rudi skwitował swoim tradycyjnym nooo…
Co wyście chłopcy łykali? pomyślałam, po czym udaliśmy się w kierunku powrotnym (do otworu ok. 4 godzin).
Na zewnątrz piździało jak za cara Mikołaja. Zdjęty kombinezon i utytłane błotem graty sztywniały w oka mgnieniu. Rudi, niczym struś pędziwiatr, błyskawicznie zniknął z pola widzenia (na mrozie działa jak na speedach). W tempie uśrednionym pozbieraliśmy manele z Damianem, po czym „kaczym krokiem fachowców w błocie” udaliśmy się do samochodu, pozostawionego u wylotu Kościeliskiej, nad którą unosiła się wielgachna NKWD–owska żarówa - księżyc. Pod butami siarczyście skrzypiało – klimat jak z bajki.
Wszyscy byliśmy już poważnie ziewający (ok. 7.00), a czekała nas jeszcze podróż do Zabrza. Byłam na tyle przytomna, żeby prowadzić połowę drogi, ale pod Krakowem asfalt zaczął mi się zwijać, więc zmienił mnie Damian. Zbliżała się godzina alarmowa, wyznaczona na 10.00. Przed wyjazdem powiedzieliśmy Fredowi (mojej siostrze), że jak do 10.00 nie damy znaku życia, to trzeba zadzwonić po TOPR, powiedzieć, gdzie jesteśmy, itd. Moja siora to porządna firma, wiedziałam, że punktualnie o 10.00 postawi na nogi pół Zakopca. Byliśmy bez telefonu a zbliżał się wyznaczony czas. Gnaliśmy autobaną na zabicie, byle dopaść jakiejś budki i odwołać akcję ratunkową. Próby dzwonienia z kolejnych budek po drodze kończyły się fiaskiem. Rudi był bliski rozpaczy: "Jak to się wyda w klubie, to jako kierownik wyprawy będę skompromitowany!" Nie mogliśmy mu tego zrobić. Dorwaliśmy w końcu sprawny telefon pod Plazą w Rudzie Śląskiej. Była 9:55. Siostra przystępowała właśnie do odliczania….
Tym, pełnym dramatyzmu i napięcia motywem zakończyła się nasza przygoda. Jak wyleczę siniory pojadę na następną akcję. A na razie pranie i pierogi… Ech, życie…