Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Wyjazdy 2003: Różnice pomiędzy wersjami

(Nowa strona: __NOTOC__ {{wyjazd|Tatry - obóz sylwestrowy|Damian Szołtysik, Artur Mosionek, Gosia Rysiecka, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Jan Kieczka, Ola Skowron, Mateusz Golicz, Adam Szmatł...)
 
 
Linia 256: Linia 256:
  
 
{{wyjazd|Tatry - wyjazd do jaskini  Pod Wantą i Niebieskiej Studni|<u>Asia  Maciejowska</u>, Tomek Jaworski, Adam Szmatłoch, Janusz Rudol (Rudi).|27 - 28 06 2003 r. }}
 
{{wyjazd|Tatry - wyjazd do jaskini  Pod Wantą i Niebieskiej Studni|<u>Asia  Maciejowska</u>, Tomek Jaworski, Adam Szmatłoch, Janusz Rudol (Rudi).|27 - 28 06 2003 r. }}
    Wyruszyliśmy  w piątek ,27 czerwca ,tym razem spod bloku Tomka. Do Kir dotarliśmy przed 13:00.Samochód (Adama) zostawiliśmy przy „Józefie” i po szybkim posiłku –około13:30-ruszylismy w drogę. Pogoda była odpowiednia  jak na tak długie podejście –słońce ukryte za chmurami nie grzało zbyt ostro, deszczu na szczęście też nie było. Dotarcie do jaskini „Pod Wantą” zajęło nam około 4 godziny. Do najmniej przyjemnych odcinków należał oczywiście Kobylarz, chociaż mnie osobiście bardziej denerwowało podejście lasem. A tak poważnie to bardzo mi się  spodobał ten szlak, pierwszy raz miałam okazję tędy iść i podziwiać przepiękne widoki :Twardy Upłaz, Wantule, Wlk. Świstówka, Dol. Litworowa, Dol. Mułowa itd. Chociaż zmęczenie w pewnym stopniu ograniczało podziwianie krajobrazu, mimo to utkwił mi w pamięci widok zboczy Czerwonych Wierchów z tej innej, nieznanej mi dotąd perspektywy.
+
Wyruszyliśmy  w piątek ,27 czerwca ,tym razem spod bloku Tomka. Do Kir dotarliśmy przed 13:00.Samochód (Adama) zostawiliśmy przy „Józefie” i po szybkim posiłku –około13:30-ruszylismy w drogę. Pogoda była odpowiednia  jak na tak długie podejście –słońce ukryte za chmurami nie grzało zbyt ostro, deszczu na szczęście też nie było. Dotarcie do jaskini „Pod Wantą” zajęło nam około 4 godziny. Do najmniej przyjemnych odcinków należał oczywiście Kobylarz, chociaż mnie osobiście bardziej denerwowało podejście lasem. A tak poważnie to bardzo mi się  spodobał ten szlak, pierwszy raz miałam okazję tędy iść i podziwiać przepiękne widoki :Twardy Upłaz, Wantule, Wlk. Świstówka, Dol. Litworowa, Dol. Mułowa itd. Chociaż zmęczenie w pewnym stopniu ograniczało podziwianie krajobrazu, mimo to utkwił mi w pamięci widok zboczy Czerwonych Wierchów z tej innej, nieznanej mi dotąd perspektywy.
  
 
Przed 18:00 byliśmy przy otworze jaskini „Pod Wantą” .Pierwszy odcinek 32-metrowy zaporęczował Adam. Drugi 28-metrowy ja-jedyne co napawało mnie strachem przy poręczowaniu to  bliskie sąsiedztwo 55-metrowej studni i trzeszczącą lina. Ta studnia zwana „Litworowym dzwonem” jest bardzo okazała-najpierw dość wąska, a następnie rozszerza się w owy dzwon. Te 55 metrów  sprawiło, że każdy kto zjeżdżał ( z trzech punktów położonych jedynie na górze) sprawdził bardzo dokładnie wszystkie węzły. Muszę stwierdzić, że chyba pierwszy raz poczułam tak duży respekt wobec natury, jaskiń...i chyba pierwszy raz w pełni uświadomiłam sobie i poczułam ryzyko, które czai się na nas i to przecież w każdej chwili, nie tylko na takich wysokościach –no ale cóż tyle metrów działa na wyobraźnię. Ostatni odcinek 20-metrowy zaporęczował Rudi. Mimo usilnych starań Tomka i Adama jaskini nie udało się powiększyć :)
 
Przed 18:00 byliśmy przy otworze jaskini „Pod Wantą” .Pierwszy odcinek 32-metrowy zaporęczował Adam. Drugi 28-metrowy ja-jedyne co napawało mnie strachem przy poręczowaniu to  bliskie sąsiedztwo 55-metrowej studni i trzeszczącą lina. Ta studnia zwana „Litworowym dzwonem” jest bardzo okazała-najpierw dość wąska, a następnie rozszerza się w owy dzwon. Te 55 metrów  sprawiło, że każdy kto zjeżdżał ( z trzech punktów położonych jedynie na górze) sprawdził bardzo dokładnie wszystkie węzły. Muszę stwierdzić, że chyba pierwszy raz poczułam tak duży respekt wobec natury, jaskiń...i chyba pierwszy raz w pełni uświadomiłam sobie i poczułam ryzyko, które czai się na nas i to przecież w każdej chwili, nie tylko na takich wysokościach –no ale cóż tyle metrów działa na wyobraźnię. Ostatni odcinek 20-metrowy zaporęczował Rudi. Mimo usilnych starań Tomka i Adama jaskini nie udało się powiększyć :)
Linia 292: Linia 292:
  
  
{{wyjazd|Tatry - wspinaczka na Zamarłej Turni|Adam Szmtłoch i Jan Kieczka}}
+
{{wyjazd|Tatry - wspinaczka na Zamarłej Turni|Adam Szmtłoch i Jan Kieczka|}}
 
Dokonano przejścia drogi Wrześniaków oraz trawersu Zamarłej Turni.
 
Dokonano przejścia drogi Wrześniaków oraz trawersu Zamarłej Turni.
  
Linia 454: Linia 454:
  
 
{{wyjazd|Wyjazd do Jaskini Miętusiej Wyżniej|Janusz Rudol, <u>Tadek Lończyk</u>|8 03 2003 r.}}
 
{{wyjazd|Wyjazd do Jaskini Miętusiej Wyżniej|Janusz Rudol, <u>Tadek Lończyk</u>|8 03 2003 r.}}
8 marca 2003 roku wybraliśmy się z kolegą do jaskini Miętusiej Wyżniej. Pogoda wymarzona: słońce, zero wiatru, czyste niebo, no i o opadach – jakichkolwiek – nie ma mowy. Śniegu co prawda dużo, ale stada grotołazów wytorowały w dolinie Miętusiej całkiem solidny trakt.Na akcję wyruszyliśmy już po południu, z zamiarem szybkiego uporania się z problemem. Po małych kłopotach ze znalezieniem otworu, w końcu dotarliśmy na miejsce. Oczywiście nikt z nas w tej jaskini jeszcze nie był, a zamiast jednej wydeptanej ścieżki w kierunku Małej Świstówki były trzy, z czego jedna prowadziła w zimne i mokre objęcia niewiarygodnych ilości śniegu (chyba komuś innemu też się pomyliło ).Tam doceniliśmy piękną i słoneczną pogodę która oszczędziła nam pewnych wrażeń związanych z zimowym przebieraniem się. Po szybkim pokonaniu prożka pod otworem, wstąpiliśmy ( wiem że wyraz „wstąpiliśmy” brzmi trochę patetycznie, ale co mi tam )  do wnętrza jaskini. I tu druga wpadka. Zamiast iść w prawo, poszliśmy w lewo. Ktoś namalował strzałkę, wskazującą kierunek do wyjścia, nad bocznym I CIASNYM korytarzykiem, w który oczywiście wdepnęliśmy. Na zorientowanie się, że coś tu nie pasuje, straciliśmy około 45 minut, trochę ( !!! ) potu i znacznie obniżyliśmy limit  niecenzuralnych wyrazów na tę akcję.I tyle kłopotów. Dalej już bez problemu poprzez Salę Matki Boskiej doszliśmy do miejsca, gdzie w lewo idzie króciutki korytarz  prowadzący do studni którą zjechaliśmy na Suche Dno. Szybko wyszliśmy z powrotem, po czym pozostawionym na chwilę głównym ciągiem doszliśmy do pierwszego syfonu. Błotny Syfon, bo tak to coś, ktoś kiedyś nazwał, wygląda dokładnie tak, jak się nazywa. Co prawda deski ułożone na spągu pomagają w pokonaniu tej mokrej przeszkody, ale nie liczcie na to, że uda wam się pokonać go „suchą stopą”. Dalej szybki zjazd i drugi syfon zwany Syfonem Paszczaka. Po problemach z lewarowaniem tego syfonu, postanowiłem mimo wszystko przepchać się przez niego, co też mi się udało. Tu jednak postanowiliśmy zawrócić. Na naszą decyzję wpłynął brak czasu i niechęć kolegi do nurkowania w błotnistej breji ( nie powiem – trochę go rozumiem ). Potem zawróciliśmy tą samą drogą do wyjścia ( oczywiście pominęliśmy już Suche Dno ). Z jaskini wyszliśmy po północy. Szybko przebraliśmy się i udaliśmy się w kierunku bazy.
+
8 marca 2003 roku wybraliśmy się z kolegą do jaskini Miętusiej Wyżniej. Pogoda wymarzona: słońce, zero wiatru, czyste niebo, no i o opadach – jakichkolwiek – nie ma mowy. Śniegu co prawda dużo, ale stada grotołazów wytorowały w dolinie Miętusiej całkiem solidny trakt.Na akcję wyruszyliśmy już po południu, z zamiarem szybkiego uporania się z problemem. Po małych kłopotach ze znalezieniem otworu, w końcu dotarliśmy na miejsce. Oczywiście nikt z nas w tej jaskini jeszcze nie był, a zamiast jednej wydeptanej ścieżki w kierunku Małej Świstówki były trzy, z czego jedna prowadziła w zimne i mokre objęcia niewiarygodnych ilości śniegu (chyba komuś innemu też się pomyliło ).Tam doceniliśmy piękną i słoneczną pogodę która oszczędziła nam pewnych wrażeń związanych z zimowym przebieraniem się. Po szybkim pokonaniu prożka pod otworem, wstąpiliśmy ( wiem że wyraz „wstąpiliśmy” brzmi trochę patetycznie, ale co mi tam )  do wnętrza jaskini. I tu druga wpadka. Zamiast iść w prawo, poszliśmy w lewo. Ktoś namalował strzałkę, wskazującą kierunek do wyjścia, nad bocznym I CIASNYM korytarzykiem, w który oczywiście wdepnęliśmy. Na zorientowanie się, że coś tu nie pasuje, straciliśmy około 45 minut, trochę ( !!! ) potu i znacznie obniżyliśmy limit  niecenzuralnych wyrazów na tę akcję.I tyle kłopotów. Dalej już bez problemu poprzez Salę Matki Boskiej doszliśmy do miejsca, gdzie w lewo idzie króciutki korytarz  prowadzący do studni którą zjechaliśmy na Suche Dno. Szybko wyszliśmy z powrotem, po czym pozostawionym na chwilę głównym ciągiem doszliśmy do pierwszego syfonu. Błotny Syfon, bo tak to coś, ktoś kiedyś nazwał, wygląda dokładnie tak, jak się nazywa. Co prawda deski ułożone na spągu pomagają w pokonaniu tej mokrej przeszkody, ale nie liczcie na to, że uda wam się pokonać go „suchą stopą”. Dalej szybki zjazd i drugi syfon zwany Syfonem Paszczaka. Po problemach z lewarowaniem tego syfonu, postanowiłem mimo wszystko przepchać się przez niego, co też mi się udało. Tu jednak postanowiliśmy zawrócić. Na naszą decyzję wpłynął brak czasu i niechęć kolegi do nurkowania w błotnistej breji ( nie powiem – trochę go rozumiem ). Potem zawróciliśmy tą samą drogą do wyjścia ( oczywiście pominęliśmy już Suche Dno ). Z jaskini wyszliśmy po północy. Szybko przebraliśmy się i udaliśmy się w kierunku bazy.
  
  
Linia 472: Linia 472:
 
W sobotę 22 lutego 2003 o godz. 9:30, jak zwykle spod garażu Arka, wyruszyliśmy na podbój Jaskini Miętusiej w składzie jak wyżej. Nastroje: znakomite. Kiedy dotarliśmy pod Dolinę Kościeliską dobre nastawienie gdzieś wyparowało. No więc okazało się, że trzeba zmienić plany, bo w Miętusiej ktoś już urzęduje (biwak). Cóż nam pozostało, jak nie zdobycie tzw. jaskini sylwestrowej, czyli Śpiących Rycerzy. Wyjazd ten był o tyle ciekawy, że nie tylko zobaczyliśmy dwie jaskinie, ale również-dzięki wspaniałej pogodzie- mogliśmy podziwiać przepiękną zimową panoramę Czerwonych Wierchów (miejsce moich dawnych „cierpień”). A wszystko to działo się po drodze na Przysłop Miętusi i dalej w kierunku otworu poprzez Dolinę Małej Łąki.
 
W sobotę 22 lutego 2003 o godz. 9:30, jak zwykle spod garażu Arka, wyruszyliśmy na podbój Jaskini Miętusiej w składzie jak wyżej. Nastroje: znakomite. Kiedy dotarliśmy pod Dolinę Kościeliską dobre nastawienie gdzieś wyparowało. No więc okazało się, że trzeba zmienić plany, bo w Miętusiej ktoś już urzęduje (biwak). Cóż nam pozostało, jak nie zdobycie tzw. jaskini sylwestrowej, czyli Śpiących Rycerzy. Wyjazd ten był o tyle ciekawy, że nie tylko zobaczyliśmy dwie jaskinie, ale również-dzięki wspaniałej pogodzie- mogliśmy podziwiać przepiękną zimową panoramę Czerwonych Wierchów (miejsce moich dawnych „cierpień”). A wszystko to działo się po drodze na Przysłop Miętusi i dalej w kierunku otworu poprzez Dolinę Małej Łąki.
  
Cóż mogę powiedzieć o samych jaskiniach: Rysiek stwierdził, że one mają tylko początek, no i tutaj muszę Go poprzeć. Trzeba było trochę wysiłku, żeby podejść pod otwór niżej leżącej jaskini, ale to nic w porównaniu z walką w gumowcach w podchodzeniu do Wyżniej.Co prawda było parę osób zawiedzionych zaistniałą sytuacją (w szczególności Daniel,  nastawiony  na poważną co najmniej dziesięciogodzinną akcję czuł pewien niedosyt), ale myślę, że mimo wszystko warto było pojechać. Nie zabrakło oczywiście świetnej atmosfery, która zawsze już towarzyszy naszym wyjazdom. Myślę, że jest to jeden z ważniejszych elementów naszych wspólnych „wypraw”. Nie mogło oczywiście zabraknąć komentarzy ze strony naszego kochanego instruktora w sprawach, że tak to ujmę „intymnych”, no ale cóż przyzwyczaiłam się już do tego, będąc jedną z aż dwóch dziewczyn uczestniczących w kursie. Aha muszę dodać, iż nawet język jaskiniowców staje mi się coraz bardziej bliski-trudno bronić pięknej polszczyzny z tak małym poparciem. Misterem wyjazdu został jednogłośnie Daniel, który urzekł wszystkich swoim niecodziennym jaskiniowym kombinezonem w wersji wizytowej.
+
Cóż mogę powiedzieć o samych jaskiniach: Rysiek stwierdził, że one mają tylko początek, no i tutaj muszę Go poprzeć. Trzeba było trochę wysiłku, żeby podejść pod otwór niżej leżącej jaskini, ale to nic w porównaniu z walką w gumowcach w podchodzeniu do Wyżniej.Co prawda było parę osób zawiedzionych zaistniałą sytuacją (w szczególności Daniel,  nastawiony  na poważną co najmniej dziesięciogodzinną akcję czuł pewien niedosyt), ale myślę, że mimo wszystko warto było pojechać. Nie zabrakło oczywiście świetnej atmosfery, która zawsze już towarzyszy naszym wyjazdom. Myślę, że jest to jeden z ważniejszych elementów naszych wspólnych „wypraw”. Nie mogło oczywiście zabraknąć komentarzy ze strony naszego kochanego instruktora w sprawach, że tak to ujmę „intymnych”, no ale cóż przyzwyczaiłam się już do tego, będąc jedną z aż dwóch dziewczyn uczestniczących w kursie. Aha muszę dodać, iż nawet język jaskiniowców staje mi się coraz bardziej bliski-trudno bronić pięknej polszczyzny z tak małym poparciem. Misterem wyjazdu został jednogłośnie Daniel, który urzekł wszystkich swoim niecodziennym jaskiniowym kombinezonem w wersji wizytowej.
  
 
Porównując ten wyjazd z poprzednimi: no cóż, jednak Zimna najgłębiej zapadła w moim  sercu. Wrażenia jakie tam doznałam na długo pozostaną powodem moich powrotów do „świata jaskiń”. Aczkolwiek te dwie jaskinie: Śpiących Rycerzy i Śpiących Rycerzy Wyżnia wzbogacą jakoś naszą działalność speleologiczną, nawet jeśli będą pozycjami 9 i 10 na liście obowiązkowych ośmiu jaskiń.
 
Porównując ten wyjazd z poprzednimi: no cóż, jednak Zimna najgłębiej zapadła w moim  sercu. Wrażenia jakie tam doznałam na długo pozostaną powodem moich powrotów do „świata jaskiń”. Aczkolwiek te dwie jaskinie: Śpiących Rycerzy i Śpiących Rycerzy Wyżnia wzbogacą jakoś naszą działalność speleologiczną, nawet jeśli będą pozycjami 9 i 10 na liście obowiązkowych ośmiu jaskiń.

Aktualna wersja na dzień 13:03, 13 lis 2008


Tatry - obóz sylwestrowy

26 12 2003 r. - 2 01 2004 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Artur Mosionek, Gosia Rysiecka, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Jan Kieczka, Ola Skowron, Mateusz Golicz, Adam Szmatłoch, Anna Nahorniak, Daniel Bula, Agnieszka Szmatłoch, Grzegorz Przybyła, Wojtek Wyciślik, Sebastian Piwoń, Krzysiek i kilka osób towarzyszących.

W trakcie obozu uczestnicy dokonali wejść do jaskiń Czarna (partie III Komina oraz od półn. otw. w partie Żyrafowe), Zimna, Kasprowa Niżna, Mylna. Jasiu z Grzegorzem przeszli Orlą Percią od żlebu Kulczyńskiego do przeł. Krzyżne. Tomek z Asią próbowali wejść na Bystrą lecz z Ornaku zawrócił ich huraganowy wiatr. Odbyto również wycieczki narciarskie w okolicach Kasprowego Wierchu i dol. Chochołowskiej. Pozostali odbyli spacery po niżej położonych szlakach. Poniżej wrażenia poszczególnych uczestników z przeprowadzonych akcji.

Jaskinia Czarna (31. grudzien 2003) - Krzysztof Kubocz, Adam Szmatłoch, Daniel Bula, Jan Kieczka, kursanci: Ania Nahorniak, Mateusz Golicz, Ola Skowron, Artur Mosionek

Tak, udało się, po chwilach niepewności, przechodzących w zwątpienie w mrocznym kącie pokoju, namówić kilkoro przedstawicieli starszych na jeszcze jedną akcję "na sznurki". Upór popłaca i dzięki Mateuszowi, czy tez PRZEZ niego, następnego dnia czekała nas wyprawa do Czarnej.

Wyruszyliśmy ok. godziny 12:00, do tego małe problemy z wejściem do parku, i tak z wylotu Dol. Kościeliskiej zastartowalismy o 13:00... Wiadomo już bylo, że nie zdołamy zaliczyć całej zaplanowanej w jaskini trasy, ale i tak naszym głównym celem był 50. metrowy zjazd:). Z poziomej i zatłoczonej drogi Dol. Koscieliskiej schodzimy na czerwony szlak do Dol. Miętusi, prowadzący na Ciemniak. Przy przejściu przez potok, służący także jako wodopój, czekamy na resztę grupy, tam też zrzucamy zbędne na tym odcinku okrycia i w drogę- pionową. Oglądanie widoków, których pewnie na szlaku by nie brakowało, ogranicza gęsta mgła, towarzysząca obecnej odwilży. Z mgły taki już pożytek , że zacieśnia zakres widzenia we wszystkich kierunkach, także przed siebie. Toteż nie musieliśmy być świadkami: jak bardzo i długo jeszcze pod górę. Mateusz dzielnie towarzszył mi w mojej zasmarkanej wędrówce. Ducha na szczęście nie wyzionęłam i jeszcze istnieję, ale na Polanie Upłaz byliśmy ostatni, gdzie troskliwie otoczono mnie dostępem do płynów. Tam schodzimy ze szlaku zdani na łaskę przewodników, którymi zostali po krótkich, acz wzmożonych "konsultacjach" co do lokalizacji północnego otworu, do którego się kierujemy, Jasiu i Adam. Przebieramy się poniżej otworu, okazuje się, że jeszcze spory kawałek do celu. W gumowcach po śniegu i całym sprzętem przesadzania powalonych drzew jest całkiem ciekawe. Potem jeszcze mały odcinek, będący na stałe zaporęczowany, choć lina nieciekawa. Otwór ciasny, z dużym przewiewem, i tym co Ole lubią najbardziej- czarnym błotkiem. Potem dwa małe progi, nie sprawiające większości załogi trudności... I w końcu długo wyczekiwany odcinek. Poręczuje Adam, kolejno schodzimy, (czymże dla kursanta przepinka), ale mimo wszystko trochę to trwa, więc Mateusz i ja, będąc już na dole, bardzo obszernej Sali Św. Bernarda, postanawiamy zwiedzić Colorado. Celem naszej wyprawy stały się ostatecznie Partie Żyrafowe. Naprawdę wspaniałe, choć postanowiłam koncentrację skierować na nieprzewrócenie się, to wielkich i wysokich korytarzy i paru wiekszych progów nie da się zapomniec. Mały piknik i z powrotem, na powierzchnię.

Jak zwykle, było już ciemno a obecność mgły przestała przeszkadzać. Podczas naszej nieobecności w tej części świata zaczęło sypać świeżutkim śniegiem. No i największa frajda: po co nam jakaś lina, jak można pupą zaorać chociaż ten odcinek... Znowu przebieranie. Adam, Ania i Jasiu wyruszają wcześniej, my- reszta kursantów w liczbie trzech czeka na Bulego i Kubocza. W świetle czołówek wracamy i wreszcie się cieszymy, ze coś normalnego leci na głowę. Zejście- nie dziwota- duuużo przyjemniejsze niż w przeciwnym kierunku. W bazie jesteśmy po 19:00. A tam... wszystko gotowe na imprezę, w końcu to sylwester, nie bez przyczyny był nasz pośpiech. Pokój został wysprzątany tak, że Daniel nie mógł znaleźć żadnej ze swoich rzeczy... Przystrojony balonami i serpentynami wygladał całkiem przyzwoicie (pokój, oczywiście), za to ja musiałam wyglądać źle. I to bardzo. Bo wszyscy nie wiedzieć czemu proponowali mi pomoc środkami farmakologicznymi. W końcu łyknęłam polopirynę... a inni się już bawili:)...

Zjazd z przełęczy pod Wołowcem na nartach (30 12 2003) - Anna Nahorniak, Adam Szmatłoch

Inspiracją do tego czynu był dla mnie zjazd naszego prezesa Damiana w tym roku na wiosnę.

Z bazy gdzie spali wszyscy członkowie naszego klubu( w Kirach) wyruszyliśmy dojść późną porą jak na takie przedsięwzięcie, bo dopiero ok. 10 rano. Najpierw ruszyliśmy doliną Chochołowską aż pod same schronisko, tam parę minut odpoczynku i idziemy dalej czas nas goni. Na dole odwilż a wystarczy wyjść nad piętro lasu i zastaje nas prawdziwa tatrzańska zima z silnym wiatrem i padającym śniegiem. Na przełęczy panują trudne warunki; bardzo silny wiatr uniemożliwia założenie nawet butów. Jestem blisko by podjąć decyzję o przerwaniu naszej akcji. Lecz jesteśmy już tak daleko, ze nie rezygnujemy, w końcu udaje się nam założyć narty i zaczynamy zjazd. Warunki śnieżne nie najlepsze do zjazdu, miejscami napotykamy na lód. Jest dojść niebezpiecznie i w dodatku zaczyna się już ściemniać więc musimy bardzo uważać. Co jakiś czas ktoś wywija glebe. Miałem pecha i bardzo niefortunnie się wypieprzyłem i rozwaliłem sobie kolano na szczęście ból zacząłem dopiero odczuwać w dolinie. Udało nam się zjechać do lasu na styk później się ściemniło. Ania pożyczyła mi swoje kijki co było nie najlepszym rozwiązaniem, bo je zgubiłem JAnia postanowiła w dolinie złapać stopa i najlepsze udało jej się… Do Kir wróciliśmy z Toprowcami


Akcja w Jaskini Zimnej (30 12 2003) - Bula Daniel "Sztajger", Kubocz Krzysztof, Dziurka Maciej

Dzien przed sylwestrem (po akcji w Kasprowej Niżnej) postanowilismy udac się na szybką akcję do Zimnej. Zabraliśmy ze sobą tylko 5 lin oraz kursantów w składzie: Ola Skowron, Mateusz Golicz, i ktoś tam jeszce, (którzy zawrócili przed Błotnym Progiem). Po pokonaniu na żywca Błotnego Progu (V- piątka) poprowazdiłem Próg Wantowy. I część do prozka Czarnego Komina zajął się Maciek, od prożka (II część) poprpwadził Kubocz. Tu czekala na nas, a właściwie na mnie- bo przyszła na mnie kolej- Beczka do pokonania. Na szczęście schodziła 3 osobowa gruppa, która udostępniła nam swoją linę. Jeden z nich po małym podtonięciu pod Beczką odnosił się nie mile w stosunku do nas (delikatnie mówiąc). Biały Korytarz i Biały Komin zdobywamy bez pomocy lin. Mały postój przed Chatką- nie mieliśmy planu jaskini, ale Kubocz przypomniał sobie drogę i idziemy dalej. Drogę do Wideł pokonujemy na żywca (szczerze mówiąc dopiero n agórze dowiadujemy się, że tu są batinoksy;)). Prożek Burcharda prowadzi Kubocz, niestety nie utzrymuję go i przelatujac przez pół komnaty doznaję małej kontuzjii kolana. Do tego kontuzj apalca Maćka (a tyle mówiono- NIE WKŁADAĆ PALCÓW W BATINOKSY:) oraz jgo słabnaca czołówka decydują o zakończeniu akcji i powrocie. Wszystko idzie sprawnie i szybko, aż do nieszczęsnej Beczki. Maciek ma pewne problemy z zejściem i podtapia wór, po czym powraca na górę. Przeszkodą zajmuje się Kubocz, któremu bez problemu udaje się zejść (doświadczenie górą) i odciaga linę co ułatwia nam zjazd. Teraz juz bez żadnych przeszkód dochodzimy do wyjścia. powrót do Bazy niezbyt łatwy- zimno i wszystko zalodzone (tango na lodzie w Dolinie Kościeliskiej:-)). Na bazie dowiadujemy się, że mamy parę godzin snu, bo o świcie wyruszamy do Czarnej. I jak tu nie kochać jaskiń?...;)

Jaskinia Kasprowa Niżnia (29. grudzień 2003) - kursanci: Ania Nahorniak, Ola Skowron, Mateusz Golicz, Krzysiek, Artur Mosionek, starszyzna:Gosia Rysiecka, Asia Maciejewska, Daniel Bula, Tomek Jaworski, Krzysztof Kubocz, Maciek Dziurka, Adam Szmatłoch

Wieczorem, w niedzielę, kiedy pod okiem Tomka Jaworskiego worowaliśmy liny na akcję, ustaliłem godzinę wyjścia na 9:00. Tomek patrzał na mnie z politowaniem - no i rzeczywiście, tak wczesna godzina okazała się czystą fikcją. Wyruszyliśmy na przystanek w Kirach na poszukiwanie busików około 10:30. Oczywiście busików kompletny brak... No cóż, zdarza się... zaczepiamy kierowcę wysadzającego w Kirach kilku pasażerów i prosimy, żeby, jak skończy kurs, wrócił po nas. Kilkanaście minut później jesteśmy już w zatłoczonych Kuźnicach i delikatnie naginamy rzeczywistość w rozmowie z kasjerką przy wejściu do parku... niektórzy wręcz jawnie krzyczą, że nie chcą, żeby im kupować bilet ;). Samo podejście do otworu zielonym szlakiem pokonaliśmy w dość szybkim tempie, a jedyne przystanki wymuszone były słynnym już, wiecznie zatkanym nosem Oli.

We wstępnej komorze jaskini staje się jasne, że nie można utrzymać tak dużej grupy w spójności. Podczas akcji rozproszeni byliśmy na bardzo dużym dystansie i przebywaliśmy poszczególne odcinki w mniejszych grupkach - po trzy, cztery osoby. Jako kierownik akcji szedłem w pierwszej grupie, z zespołem poręczującym złożonym z Asi i Daniela oraz Olą. Komunikacja z pozostałą częścią zespołu bardzo kulała, ale po prostu było nas za dużo na sprawniejsze poruszanie się. Asia poręczuje pierwszy, krótki zjazd, potem Buli wspina próg i Wielki Komin, na który zabraliśmy jedną, dłuższą linę. Sześćdziesiątka piątka okazała się być zworowana bardzo nieszczęśliwie, w dodatku uświadomiliśmy sobie to dopiero po pokonaniu pierwszych metrów przez Daniela. Zespół poręczujący musiał w tym momencie chwilowo zostać powiększony do pięciu osób - Buli się wspinał, Asia go asekurowała, dwie osoby klarowały na szybko linę, a Maciek kręcił w powietrzu całym worem żeby szło to łatwiej. Napływające z poprzedniego zjazdu osoby kierowaliśmy do leżących nieopodal Partii Gąbczastych, ale chyba niewiele tam było do oglądania - kiedy Daniel skończył, pod progiem urządzano już całkiem spory piknik. Szybko zabraliśmy drugi wór i pognaliśmy w górę, poręczować dalsze partie. W zasadzie w tym miejscu urwał się nam bliższy kontakt z resztą ekipy. Tu i ówdzie czekaliśmy tylko z Olą przez moment, żeby wskazać idącej po nas grupce dalszą drogę, kogoś jeszcze widzieliśmy na końcu groty, i to wszystko.

Dalsze poręczowanie szło bardzo szybko, bo ostatecznie nie było w tej jaskini żadnych szczególnie wymagających momentów. Odcinki linowe nie sprawiały też trudności ani Oli, ani mi, podobno pozostali kursanci także nie mieli większych problemów - tym bardziej, że zjady były krótkie, a przepinek nie było prawie wcale. Stan wody w jaskini był ponoć bardzo korzystny, zresztą byliśmy w stanie bez żadnych kłopotów dostać się aż do tak zwanych Zapałek - drągów osadzonych w poprzek w wąskim, wysokim korytarzu, którego dno zalegała spora ilość wody. Za Zapałkami Buli zaporęczował ostatni zjazd i na swój rozkoszny sposób wpadł na samym jego końcu do wody, wydając z siebie głośny, typowo jaskiniowy okrzyk bojowy, którego na powierzchni może lepiej nie cytować. Cóż, może stało się tak dlatego, że zapakowaliśmy mu o metr za krótką linę... ;). Za Zapałkami przeciskamy się jeszcze tu i tam i czekamy aż wszyscy zaliczą ostatni zjazd - w końcu dla kursantów to pierwsza tatrzańska jaskinia i jakoś głupio nie przejść jej aż do końca, do ostatniego odcinka. Trwa to sporo czasu, z nudów wzajemnie mażemy się po twarzach błotem i cieszymy się, że tak do końca to nie jesteśmy jednak normalni...

Reporęczowanie odbywa się w tej samej ekipie, chociaż tym razem Tomek pozwolił nawet kursantom (tzn. Oli i mi) samodzielnie zreporęczować dwa odcinki: jeden próg, jedna studnia - oczywiście pod warunkiem że obiecamy sprawdzić wszystko po dwa razy. Obietnicy dotrzymaliśmy i wszystko odbyło się bezpiecznie... W rejonie Wielkiego Komina spotykamy bodajże czteroosobową grupę grotołazów z różnych stron Polski i umożliwiamy im zaporęczowanie Komina "po" naszych sznurkach. Nasza grupka ulega rozproszeniu, żeby nie robić tłoku wycofuję się, i nieświadomie skazuję Asię i Olę na niesienie worów. W wstępnej sali ponownie zdaję sobie sprawę, że było nas w jaskini "troszkę" więcej niż czterech, i że marny ze mnie kierownik, skoro dopiero teraz to zrozumiałem... Kilka osób jest już przebranych i umawiamy się, że mogą już zejść do Kuźnic. Powrót Asi, Oli i Daniela przedłuża się, ale wynurzają się z wnętrza jaskini zupełnie uśmiechnięci - po prostu musieli jeszcze trochę poczekać i przepuścić tamtą grupę. Szybko przebieramy się, troszkę ciepłej herbatki na rozgrzanie. Oczywiście na dworze już ciemno, akcja trwała około siedmiu godzin. W tym momencie sam zdaję sobie sprawę z tego, że ta 09:00 to był głupi pomysł - tak czy siak, przy wyjściu z jaskini byłoby już po zmierzchu.

Schodzimy, znów w szybkim tempie - wszystkim spieszno do jedzenia. Spotykamy się z pierwszą częścią grupy w Kuźnicach, dzwonimy po busik, ten sam, który przywiózł nas rano. Delikatnie próbujemy wymusić na dziewczynach, żeby ugotowały coś dobrego. W końcu Ania lituje się nad nami i obejmuje dowodzenie w kuchni, przygotowując danie na bazie ryżu, którego nazwy sobie już nie przypomnę, ale które bardzo przypominało potrawę, którą znam pod nazwą "mimry z mamrami" - tyle że jadło się je z jednego gara. Kiedy zasypiam, dręczy mnie tylko jeden problem: czy uda się namówić "starszyznę", żeby wzięli nas na jeszcze jedną akcję "na sznurki" jeszcze na tym wyjeździe... ;)

Jaskinia Czarna (29 grudzień 2003 r.) - Damian Szołtysik, Jan Kieczka, Sebastian Piwoń

Szybka akcja do Czarnej w rzadko odwiedzane partie III Komina. Najpierw usiłujemy odszukać na powierzchni nowy IV otwór jaskini, lecz w głębokim śniegu nasze próby są bezskuteczne. Wchodzimy więc do dziury. Zaraz za zjazdem z pochylni po starej linie wchodzimy do góry. Jest to kawał przepięknej jaskini do której bardziej pasowała by nazwa "Biała". Piękna szata naciekowa, wspaniale myte korytarze, znikome ślady bytności grotołazów. Nie dochodzimy do IV otworu lecz jak podejrzewaliśmy do II. Jest tu jednak sporo świeżej ziemi i kilka pająków a jeżeli to otwór to obecnie nie drożny. Zjeżdżamy do dwóch studni, dochodzimy do przodka gdzie trwa eksploracja i wracamy do głównego ciągu. Z uwagi na niezbyt dużo czasu wracamy na powierzchnię. Jednak na pewno jeszcze tu zajrzymy.


Wyjazd jaskini Kasprowej Niżnej

27 12 2003 r.
Uczestnicy: Damian Żmuda, Janusz Rudol

27.12.2003 spod okopconego familoka przy Korwina w Zabrzu ruszyła Grudniowa Wyprawa RKG „Nocek”, reprezentowany przez: Janusz Rudoll – kierownik plus kumpel (czyli ja) do jaskini Kasorowej Niżnej ;-) Podstawowym środkiem transportu była oczywiście „Niunia” (jak moja żona nazywa naszego kochanego fiacika). Mimo przeciwności w postaci 2 sympatycznych krakowskich autostopowiczek dojechaliśmy (niestety) do Zakopanego w zakładanym czasie i niespiesznym krokiem ruszyliśmy Doliną Bystrej, zagłębiając się w filozoficznych rozmyślaniach na temat niewykorzystanych potencji i niedoświadczonych aktów. W ich miejsce rzeczywistość zaoferowała nam tradycyjny cocktail z karbidu, wilgoci i błota, czyli Kasprowa niżna extra dry. Dzięki niewielkiej jeszcze ilości śniegu i bardzo cieplej (jak na grudzień) nocy dojście do otworu okazało się naprawdę przyjemnym górskim spacerem, w samej jaskini zaś mogliśmy w pełni docenić zalety wejść w małym, dwuosobowym składzie. Sprawnie i praktycznie bez przestojów przemknęliśmy jaskinię do Syfonu Dankana, po czym czując silny niedosyt „przeżyć ekstremalnych” ;-) zdecydowaliśmy się na nadprogramową wycieczkę do Sali Gwiaździstej. Później już tylko grzecznie, bez żadnych „przygód wodnych” (ku szczerej radości Rudiego ;-)) do otworu. Jeszcze kilka godzin ucieczki przed oszalałymi pachołkami drogowymi, które natrętnie nie pozwalały mi zasnąć za kierownicą i wreszcie przyjemnie nagrzane przez żoneczkę łóżeczko.


Wyjazd na biwak w Pieniny.

24 - 25 12 2003 r.
Uczestnicy: Olek Wieczorek, Sebastian Śmiarowski.

Wyjazd w Pieniny z namiotem na biwak. W górach kompletnie pusto.


Wyjazd do jaskini w Stołowie

23 12 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Paweł, Kamil Szołtysik

W Szczyrku się rozdzielamy. Kamil idzie na Skrzyczne na snowboard a ja z Pawłem niebieskim szlakiem na Klimczok. Stąd narciarskim szlakiem (mieliśmy narty) podążamy na Trzy Kopce a potem zjeżdżamy na przełęcz. Jaskinię odnajdujemy po kłębach pary wydobywających się z wnętrza (jest tu jeszcze kilka małych norek). Zwiedzamy jaskinię (centralnym punktem jest dość przestronna salka). Potem zjeżdżamy narciarskim szlakiem przez przełęcz Karkoszczonka do Biłej. Pogoda dopisała a śniegu było w sam raz.


Wyjazd do jaskiń: Szczelina Piętrowa

21 12 2003 r.
Uczestnicy: Anna Nahorniak , Adam Szmatłoch

W niedzielny poranek wybraliśmy się samochodem Ani na jurę z zamiarem zwiedzenia jaskini. Przyjechaliśmy do Mirowa ok. 10, a że była ładna pogoda zaczęliśmy od zwiedzenia zamku. Pooglądaliśmy Ania stwierdziła, że ładny i pojechaliśmy pod Piętrowa.. Auto zostawiliśmy w lesie, przebraliśmy się i ruszyliśmy pod otwór. W piekiełku zrzuciliśmy sznurek i opuściliśmy się na dno. Zwiedziliśmy jaskinię do końca czyli do korytarza Bajkowego odwiedziliśmy każdy zakamarek i wróciliśmy na powierzchnie. Wycieczka ta miała na celu zapoznanie Ani z techniką zapieraczki, za którą zresztą nie przepada a przecież jest tak potrzebna w szparach.


Wyjazd w rejon świętokrzyski - system jaskiń Chelosiowa - Jaworznicka i Pajęcza

13 - 14 12 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Rudi

Najdłuższa jaskinia w Polsce poza Tatrami to system Chelosiowa - Jaworznicka (3670 m). Dzięki pomocy Moniki Hajnos oraz grotołazów z Speloklubu Świętokrzyskiego zrobiliśmy trawers otworów tej jaskini. Prowadził nas Piotrek, który znał świetnie jaskinię (orientacyjny plan jaskini). Jaskinie te znajdują się w ścianach starego kamieniołomu w miejscowości Jaworznia na zach. od Kielc. Jaskinia ta przecina całą górę pod ziemią łącząc w ten sposób przeciwległe zbocza. Rzeczywiście chłopcy z Kielc odwalili kawał roboty. Nadal zresztą trwa eksploracja tych jaskiń. Z jaskini Jaworznickiej do Chelosiowej trzeba iść tzw. Korytarzem Czołgistów. Może z 50 m bardzo niskiego korytarza i można się spocić. Dno korytarza to bardzo lepka glina. Za każdym razem trzeba się lekko unieść by przesunąć się kilka centymetrów w przód. Dalej jaskinia robi się bardziej przestrzenna choć kilka miejsc jest jeszcze ciasnych. Tak więc przez Herbaciarnię i korytarz zwanym Trójkątem doszliśmy do sali z jeziorkiem (Szmargdowym). Ma ono 7 m głębokości. Woda krystaliczna. Następnie udaliśmy się do sali Biwakowej i zwiedziliśmy jeszcze Meandry. Po ok. 4 godzinach wyszliśmy otworem Chelosiowej na powierzchnię. Za radą kielczan szliśmy tylko na oświetleniu elektrycznym (z wyjątkiem Rudiego) i dobrze zrobiliśmy. Pogoda podczas całego wyjazdu była deszczowa. Wieczór a właściwie znaczną część nocy spędziliśmy na imprezie towarzyskiej. Spaliśmy natomiast u Moniki. Nazajutrz zwiedziliśmy jaskinię Pajęczą. Oprócz naszej piątki było 5 grotołazów (w tym Monika i Gosia) z Kielc (Wojtek prowadził nas po jaskini). Jaskinia ta z pewnością była kiedyś częścią Chelosiowej. Prace w kamieniołomie na pewno zniszczyły wiele podziemnych próżni. Jaskinia ta jest równie piękna. Przeszliśmy główny ciąg jaskini i odwiedziliśmy przodek w którym trwa eksploracja. Powrót na powierzchnię przebiegał szybko. Z Jaworzni nasi koledzy wrócili do Kielc a my prosto do domu.


Wyjazd w Beskidy - jaskinia Salmopolska

13 - 14 12 2003 r.
Uczestnicy: Adam Szmatłoch i Anna Nahorniak

Początkowo mieliśmy jechać z resztą klubu do jaskini Chelosiowej, niestety zepsuła mi się moja SIMCA (auto), więc zrezygnowany zadzwoniłem do Ani żeby przekazać jej, że niestety nigdzie nie jedziemy. Na szczęście Ania wymyśliła, że możemy pojechać w Beskidy i tak właśnie zrobiliśmy. W sobotę o 8:30 spotkaliśmy się na dworcu w Gliwicach. Pojechaliśmy pociągiem do Bielska, skąd autobusem dojechaliśmy do Szczyrku. Stopem, którego udało się złapać Ani dotarliśmy na przełęcz Salmopolską. Dość szybko odnaleźliśmy otwór. Przebraliśmy się i znikliśmy w ciemności. Jaskinia jak na Beskidy nie jest taka mała (spodziewałem się czegoś znacznie mniejszego). Wpisaliśmy się do notesu pozostawionego przez klub z Bielska na końcu jaskini. I wróciliśmy na powierzchnię, gdzie przywitał nas śnieg z deszczem a później sam śnieg.

Przebraliśmy się i ruszyliśmy w stronę małego Skrzycznego do chatki Ani. Z jaskini do domku szliśmy w niesprzyjających warunkach: silny wiatr, padający śnieg, mróz i mgła, dodawały dodatkowego uroku drodze powrotnej. Po drodze Ania pokazała mi otwór Malinowskiej, niestety skasowane zostały drabinki a nie mieliśmy ze sobą żadnego sznurka, więc odpuściliśmy sobie zwiedzanie tej dziury.

Do chatki doszliśmy ok.22. Zrobiliśmy ogień w kominku i od razu zrobiło się przyjemniej…Następnego dnia leniliśmy się a wieczorem wróciliśmy do domu.


Wyjazd w Beskidy do jaskini w Trzech Kopcach

5 - 6 12 2003 r.
Uczestnicy: Daniel Bula, Adam Szmatłoch, kursanci: Ania Nahorniak, Ola Skowron, Artur Mosionek, Dawid Mosionek, Krzysztof, Mateusz Golicz.

Celem wyprawy miało być zaprezentowanie kursantom w co tak naprawdę się "pakują" - w ciągu dwóch dni weekendu mieliśmy zwiedzić trzy poziome i nie wymagające użycia lin jaskinie w Beskidzie Śląskim: Salmopolską, Malinowską oraz na deser - jaskinię Trzech Kopców (najdłuższa w Beskidach).

Pociągiem z Katowic dostaliśmy się w sobotę do Bielska, skąd mieliśmy się przerzucić na Przełęcz Salmopolską, gdzie o 11:00 byliśmy umówieni z Asią Maciejowska i Tomkiem Jaworskim. Plany te pokrzyżował ulewny deszcz: wobec braku doświadczenia nowych kursantów, tzw. "starszyzna" (w osobach: Buli i Adam) postanowiła wyłączyć z planu wycieczki Salmopolską i Malinowską i pojechać PKSem do Szczyrku, prosto do schroniska na przełęczy Karkoszczonka. Oczywiście kiedy tylko dotarliśmy do "Chaty Wuja Toma", pogoda znacznie poprawiła się, zaczęło prószyć śniegiem i wszyscy żałowali tej decyzji...

Było dopiero nieco po południu, więc żeby nie nudzić się w schronisku wybraliśmy się na mały spacer: przeszliśmy po świeżym śniegu z Karkoszczonki na Błatnią i z powrotem. Pod wieczór zorganizowaliśmy jeszcze zjazdy na tzw. "dupolotach" ;-)

W niedzielę pogoda była idealna: kilkanaście centymetrów śniegu na ziemi, zero opadów. Skoro tylko wstaliśmy, udaliśmy się na poszukiwanie otworu Trzech Kopców - wszyscy ubrani już w kombinezony i (w większości) bez plecaków. Otwór znaleźliśmy ok. godziny 11:00; pod ziemią przebywaliśmy ponad trzy godziny. Kursanci zostali "przegonieni" aż do końca, a nawet znacznie dalej. Przed opuszczeniem jaskini Buli pokazał nam także Salę Ewy, gdzie od czasu jego ostatniej wizyty dużo się zmieniło (no cóż, sala się po prostu zawaliła). Pod koniec eksploracji w "dziurze" zrobił się mały tłok: spotkaliśmy na dole dwie inne ekipy grotołazów - jedną czysto turystyczną, drugą z klubu z Bielska. Po wyjściu na powierzchnię (ok. 14:30) zauważyliśmy, że ekipa z Bielska zorganizowała ognisko; byli oni zresztą na tyle mili, że pozwolili się nam przyłączyć - dzięki czemu mieliśmy się gdzie ogrzać :-). Pospiesznie wróciliśmy na Karkoszczonkę, na spokojnie umyliśmy się, zjedliśmy, spakowaliśmy się i pobiegliśmy na PKS, tak żeby się do poniedziałku zdążyć wyspać... Ogólnie, pomimo tego, że byliśmy tylko w jednej "dziurze" zamiast w trzech, wyjazd bardzo udany i... rozrywkowy.


Wyjazd do jaskini Wietrzna Dziura w Magórce - Beskid Mały

30 11 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa, Paweł Szołtysik

Z Wilkowic czerwonym szlakiem wychodzimy na Magórkę (909). Celem jest odszukanie jaskini Wietrznej zwanej też Smoczą Jamą. Zgodnie z posiadanym opisem podążamy w stronę Czupla. Może godzinę przeszukujemy teren w sąsiedztwie bocznej dolinki o zboczach pokrytych kamieniami. Znajdujemy tylko skalne schronisko o długości ok. 3 m. Zrezygnowani wracamy z powrotem na Magurkę. Teresa jednak nie dała za wygraną i kierowana jakąś intuicją odnajduje otwór jaskini położony istotnie nie daleko szlaku. Zwiedzamy jaskinię. Jest to ciekawy podziemny korytarz bez większych bocznych odgałęzień o gładkim stropie. Sam otwór nie jest zbyt wielki. Później szybko schodzimy a właściwie zbiegamy w dół żółtym a później czarnym szlakiem do auta. Nie zmarnowaliśmy więc dnia a poznaliśmy kolejną jaskinię w Beskidach.


Wyjazd do jaskiń Malinowska i Lodowa w Beskidzie Śląskim

23 11 2003 r.
Uczestnicy: Grzegorz Przybyła, Aga, Tadek, Basia, Artur i Tomek Szmatłoch

Zwiedzono jaskinie Lodową w Szczyrku (brak lodu) oraz Malinowską (brak drabin).


Wyjazd rowerowy do dolinek podkrakowskich

23 11 2003 r.
Uczestnicy: Tomek Jaworski, Asia Maciejowska

Postanowiliśmy wykorzystać ładną pogodę i skoczyć na rowery. O 10:00 byliśmy w Białym Kościółku, gdzie zostawiliśmy auto. Zaczęliśmy od Doliny Kluczwody - dość mokro i dużo gnijących liści. Nie wybraliśmy szlaku rowerowego tylko turystyczny, więc w pewnym momencie musieliśmy pchać rowery pod stromą górę, gdzie był punkt widokowy. Zaczynałam marudzić a Tomek stwierdził że znów się zaczyna...Ale później było już tylko lepiej. Zahaczyliśmy następnie o Dol.Bolechowicką, a później dotarliśmy do Dol.Kobylańskiej-super skałki, a jakie wysokie! No i dosyć dużo ludzi. Później zjeżdżaliśmy w dół do Dol.Będkowskiej - dużo mokrych liści i bardzo ślisko. Następnie wracaliśmy niebieskim szlakiem do auta. Bardzo dużo błota-super zabawa. Po drodze jeszcze odwiedziliśmy jaskinię Łabajową - malutka norka- no a później do auta i do domu. Świetna wycieczka polecam każdemu!


Wyjazd do jaskini Wickowej - Beskid Żywiecki

23 11 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa, Paweł Szołtysik

Jedziemy do Sopotni Wielkiej. Tam przy szkole zostawiamy auto i doliną Wickowego potoku idziemy szukać jaskini Wickowej. Jaskinię zgodnie z opisem odnajdujemy bez większych problemów. Znajduje się poniżej ogrodzenia chaty szałasu w dnie osuwiskowego rowu. Otwór niezbyt duży lecz dalej jest więcej przestrzeni. To typowo tektoniczna jaskinia. Centralnym jej punktem jest dość okazała salka z zaklinowaną wantą. Penetrujemy boczne korytarze ale te kończą się ciasnotami (nie mieliśmy kombinezonów). Jednak jak na flisz chyba należy ją zaliczyć do jednej z większych jaskiń beskidzkich. Pogoda był cudowna, powietrze przeźroczyste (za to kocham listopad) więc po wyjściu z dziury idziemy jeszcze na Kotarnicę (1159) skąd schodzimy czarnym szlakiem z powrotem do Sopotni. W trakcie całej wędrówki po górach nie spotkaliśmy żadnego człowieka.


Speleokonfrontacje 2003

15 - 17 11 2003 r.
Uczestnicy: Ryszard Widuch, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska

Tegoroczne speleokonfrontacje odbywały się w Podlesicach. Kol. Ryszard Widuch odebrał medal za szczególne osiągnięcia w działalności górskiej.


Wyjazd rowerowy - Czantoria

11 11 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Kamil Szołtysik, Stanisław, Artur Włodarczyk.

Zimny, słoneczny listopadowy dzień. Startujemy z Goleszowa. Przez oszronione ścieżki i łąki na przełaj jedziemy do schroniska na Tule. Dalej czarnym szlakiem wzdłuż granicy na Czantorię. Szlak jest stromy więc musimy podchodzić brodząc często w zaspach zeschniętych liści. Podjazd i podejście dają nam trochę w kość. Z Małej Czantorii już niemal ciągle na rowerach osiągamy właściwy szczyt na którym teraz stoi okazała wieża widokowa. Krótki odpoczynek i wspaniały zjazd (po kamieniach) na przełęcz Beskidek. Stąd równiejszą już nawierzchnią pędzimy w dół do Wisły Jawornik. Szczęśliwie nikt się nie zabił. Z Jawornika jedziemy szlakiem rowerowym wzdłuż Wisły a potem przez Ustroń wracamy do Goleszowa w chwili gdy krótki listopadowy dzień dobiegał końca.


Wyjazd w Tatry - wejście na Giewont

7 - 8 11 2003 r.
Uczestnicy: Maciej Dziurka, Asia Maciejowska

Tomek jechał na kurs instruktorski, więc zabraliśmy się z nim. Ja chciałam wejść na Giewont w zimę, bo kiedyś próbowałam i się nie udało z powodu złej pogody. Teraz pogoda była rewelacyjna (ale niezbyt zimowa-ocieplenie). Ruszyliśmy od wylotu Dol. Małej Łąki Drogą pod Reglami do Dol. Strążyskiej. Szlak co prawda był zamknięty, ale my i tak poszliśmy. Śnieg się topił, słońce świeciło i to ostro. Przeszlismy Grzybowiec, przeł.Bacuch i zrobiliśmy odpoczynek powyżej Siodła (śnieg). Póżniej ruszyliśmy na szczyt-dużo ludzi, ale mniej niż w lato. Schodzilismy do

Dol.Kondratowej(długo!) a później z Kużnic do dworca PKS. W domu byłam dopiero po 23:00, ale bardzo zadowolona- w końcu był to owocny dzień!


Wyjazd w Tatry (kurs instruktorski)

7 - 11 11 2003 r.
Uczestnicy: Tomasz Jaworski (oraz inni uczestnicy kursu)

W dniach 8-11 listopada odbył się w Tatrach Zachodnich drugi etap kursu instruktorskiego ( pierwszy był na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej ). Dotyczył on ratownictwa jaskiniowego. Zwyczajowo dla kursów organizowanych przez KTJ baza była zlokalizowana u pani Glizdowej.

Sobota była pierwszym dniem zajęć które odbyły się w jaskini Dziura gdzie uczyliśmy się prawidłowego pakowania poszkodowanego do noszy. Przeprowadzona została również akcja ratunkowa w jaskini ( tyrolką skośną , trawersem a następnie przeciwwagą nosze zostały wytransportowanie do górnego otworu ). Wieczorem był wykład poświęcony planowaniu akcji ratowniczej.

Niedziela to akcja ratownicza w jaskini Czarnej. Transport poszkodowanego odbył się na drodze od Herkulesa do kraty. Akcja przebiegała sprawnie i nosze cały czas poruszały się do przodu bez zbędnych przestojów.

Poniedziałek - akcja ratownicza w jaskini Zimnej. Jej celem była nauka transportu poziomego, i przebiegała ona na trasie od ponoru do głównego otworu jaskini. Ćwiczenie to nauczyło nas wiele technik ratownictwa nie linowego ( krótko mówiąc chamskie targanie noszy w łapach ).

Wtorek był przeznaczony na wycieczką topograficzną. Przeszliśmy trasę : Dolina Małej Łąki, Kotliny, Dolina Litworowa, Dolina Mułowa, Adamica, Dolina Kościeliska. Kursanci zostali podzieleni na dwójkowe zespoły mające przedstawiać poszczególne etapy wycieczki topograficznej.

Reasumując wyjazd uznaję za bardzo udany, dowiedziałem się wiele o akcjach ratowniczych ( trzeba wylać wiele potu i włożyć dużo trudu aby kogoś uratować ) dlatego proszę i przestrzegam wszystkich aby B E Z P I E C Z N I E zaglądali do krain ciemności .

Gorąco polecam zobaczenie zdjęć z naszych pozorowanych akcji ratunkowych na stronie speleoklubu warszawskiego. (speleo.waw.pl/modules.php?name=coppermine&file=thumbnails&album=30 )


Wyjazd w Tatry do jaskini Nad Kotlinami.

17 - 19 10 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Tadek i Adam Szmatłoch, Janusz Rudol, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Krzysztof Kubocz, Sebastian Piwoń, Jan Kieczka, Monika Hajnos (Speleoklub Kielce).

W Tatrach panowały warunki iście zimowe choć pogoda była słoneczna a góry wyglądały wręcz bajecznie. Do jaskini Nad Kotlinami podchodzimy przez dol. Małej Łąki. Przed progiem z dalszej drogi zrezygnował Sebastian (braki kondycyjne). Po sforsowaniu progu (dużo lodu i śniegu, wskazane założenie poręczówki). Po kilkugodzinnym podejściu (w wielu miejscach śniegu po pas) docieramy wreszcie do tzw. Kotlin. Po krótkim poszukiwaniu Monika wypatrzyła tyczkę przy otworze Nad Kotlinami. Następnie makabryczne przebieranie się na mrozie i szybkie wejście do jaskini. Akcja w jaskini przebiega jak na tak dużą liczbę osób w miarę sprawnie. Zwłaszcza piękny jest 80 metrowy zjazd w studni Szywały. W Studni z Mostami pojawiła się już tabliczka upamiętniająca tragedię sprzed 2 lat (śmierć Waldka Muchy). Naszym celem było osiągnięcie połączenia z jaskinią Śnieżną. Do bliskiego już celu brakło nam niestety lin z powodu zabrania przez pomyłkę niewłaściwego wora z linami na ostatnią studnię (Obejście Gliwickie). Odwrót przebiegał sprawnie a niespodzianka czekała nas dopiero przy samym otworze. Wiejący na powierzchni wiatr zasypał śniegiem otwór. Śnieg do środka sypał się bez przerwy i właściwie każdy po kolei musiał przekopywać się od nowa. Po 8 godzinach akcji wszyscy są na powierzchni. Noc była gwiaździsta lecz wiatr wiał mroźny i ostry a przebieranie mokrych rzeczy stawało się problemem. Tomek z dziewczynami poszedł wcześniej (z powrotem schodziliśmy przez Kobylarz) a reszta grupy w godzinę później. Po małym błądzeniu na smaganych wichrem zboczach Małączniaka osiągamy zaciszny żleb Kobylarz. Z kolei dojście na Przysłop to walka z wtłaczającym w ziemię plecakiem. Z każdą chwilą było coraz jaśniej ale i tak każdy zaliczył jakiś ciekawy upadek. Skatowani ciężarami plecaków dowlekamy się wreszcie na bazę. Po odespaniu trudów akcji wracamy do świata złotej i słonecznej jeszcze jesieni.


Wyjazd skałkowy do Podlesic

15 - 17 10 2003 r
Uczestnicy: RKG "Nocek" - Damian Szołtysik, Jan Kieczka; UKS "Gimnazjum 7" - Marcin Duczek, Paweł Szołtysik, Daria Markowska, Iza Czyż, Sara Klisowska, Angelika Krzyk

W trakcie 3-dniowego zgrupowania (baza w Gościńcu Jurajskim) przeprowadzonego dla UKS zapoznano uczestników z zasadami wspinaczki klasycznej, podstawami używania przyrządów do wychodzenia i zjazdu na linie a także zorganizowano wycieczkę rowerową na trasie Podlesice - Bobolice - Mirów - Podlesice. Zwiedzono również dokładnie jaskinię Głęboką. Pogoda na wyjeździe była zmienna i w trakcie zajęć na skałkach stale płonęło ognisko.


Wyjazd skałkowy do Podlesic

11 10 2003 r.
Uczestnicy: Ryszard Widuch

Kol. Rysiek odwiedził Tomka Jaworskiego na kursie instruktorskim.


Wyjazd rowerowy - Beskid Śląski

11 10 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik (i osoby towarzyszące z poza klubu)

Przebywaliśmy w Ustroniu Hermanicach na kampingu Za Młynem na całonocnej imprezie przy ognisku. Rano z wyjątkiem mnie nikt nie przejawiał ochoty na jakąkolwiek wycieczkę. Biorę więc rower i jadę wzdłuż Wisły do Ustronia a następnie drogą asfaltową do schroniska na Równicy. Stąd zjeżdżam czerwonym szlakiem (z uwagi na słabe hamulce zjazd dość ciekawy) w dół z powrotem do Ustronia a następnie prawym brzegiem Wisły wracam do Hermanic.


{{wyjazd|Egzamin klubowy na górze Birów|Kursanci: Aga i Adam Szmatłoch, Daniel Bula, Grzegorz Przybyła, Wojtek Wyciślik, Jan Kieczka, Asia Maciejowska; Instruktorzy: Ryszard Widuch (RKG), Bambus, Ewa Libera (Speloklub Dąbrowa Górnicza); Kadra i osoby towarzyszące: Damian Szołtysik, Tadek, Basia, Artur, Tomek Szmatłoch.| 5 10 2003} Spotykamy się rano pod górą Birów. Byli tu ludzie z KKSu z instruktorami z Dąbrowy Górniczej. Kursanci na wskazanych skałkach (na Sfinksie i w sąsiedztwie) zaporęczowali wskazane przez instruktorów odcinki (łącznie z tyrolką) a następnie kursanci wychodzili i zjeżdżali w przyrządach a także wykonywali wszystkie inne wymogi egzaminatorów. Odbyło się również ratownictwo. Kursanci w ocenie instruktorów spisali się na medal czego nie można powiedzieć o pogodzie. Deszcz padał niemal ustawicznie i gdyby nie skalne okapy kiepsko byśmy wyglądali. Przerywnikiem był policyjny pościg za uciekającym po lesie "maluchem". Mimo fatalnej pogody humory wszystkim dopisały. W drodze powrotnej jedziemy jedziemy jeszcze do Podlesic spotkać się z Tomkiem Jaworskim, który jest tu na kursie instruktorskim. Potem w ciągłym deszczu wracamy do domu.


Wyjazd wspinaczkowy w skałki rzędkowickie

28 09 2003 r.
Uczestnicy: Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Wojtek Wyciślik, Daniel Bula

Wspinano się w skałkach rzędkowickich.


Wyjazd w Tatry do jaskini Małej.

26 - 28 09 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Krzysztof Kubocz (Cyklista), Janusz Rudol, Tadek, Adam, Aga Szmatłoch.

Było to zupełnie przypadkowe wejście do jaskini Małej. Planowaliśmy zrobić Nowe Dno w jaskini Ptasiej lecz akurat do tej jaskini poszły dwie grupy grotołazów z Bielska. Ponieważ Mała znajduje się tuż przy ścieżce do Ptasiej postanowiliśmy zajrzeć do środka. Pogoda była wręcz cudowna i nie śpiesząc się weszliśmy do dziury nie bardzo wiedząc jakie odcinki lin będą potrzebne a mieliśmy ich aż nad to (przez komórkę konsultowaliśmy się z koleżanką, która dyktowała nam opis jaskini). Za wstępnym zaciskiem jaskinia jest szersza i kontynuuje się progami i studniami. Do słynnej już sali Fakro (największa w Polsce) dostajemy się niemal 100-metrowym zjazdem na linie. Sala jest rzeczywiście ogromna i robi niesamowite wrażenie zwłaszcza z z zjazdu jak widzi się w dole światełka kolegów. Po zwiedzeniu sali zjeżdżamy jeszcze kilka studni w dół do zacisku. Stamtąd wracamy bez przeszkód na powierzchnię. Akcja trwała 8 godzin. Noc była ciepła i powrót w dół nie licząc zmęczenia odbył się bez przeszkód.

Co się tyczy jeszcze jaskini, to jest ona wciąż eksplorowana przez grotołazów z Nowego Sącza (życzymy powodzenia). W jaskini miejscami jest oporęczowanie lecz przeważnie korzystaliśmy z naszych lin. W Małej jest sporo równoległych studni, które wymagają na pewno zbadania.


Wyjazd do jaskiń północnej Jury (okolice przełomu Warty).

21 09 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik.

Auto zostawiamy w miejscowości Rasiczyn (przed Działoszynem). Dalej jedziemy na rowerach uroczym szlakiem (czerwone znaki) wzdłuż rzeki Warty, która tu płynie przełomem między lesistymi wzgórzami. Rzeka jest czysta a jej nurt urozmaicany jest wieloma wyspami. W okolicach wsi Kuźnica skręcamy na południe na niebieski szlak wyprowadzający na góry Zielce i Węże. Na górze Węże zwiedzamy 3 jaskinie: Stalagmitowa (zejście po drabinie kilka metrów w pionowej studni i dwa duże jak na Jurę ciągi korytarzy), Za Kratą (nie jestem pewny tej nazwy, lecz są tam 3 drabiny, ostatnia w ciasnawej studni) oraz jeszcze jedną jaskinię (niestety nie wiem jak się nazywa lecz była tu kilkumetrowa studnia kończąca się większą salą, tu trzeba schodzić w zapieraczce). Jaskinie te jak na Jurę to okazałe obiekty a w niektórych fragmentach jest piękna szata naciekowa. Dalej jedziemy niebieskim szlakiem do jaskini Szachownica. Jaskinia ta położona jest w starym kamieniołomie porośniętym lasem na Krzemiennej Górze. Jest to obszerna pieczara posiadająca 12 otworów. Korytarze są przeważnie przestronne i niemal wszędzie widzi się gdzieś światło dzienne. Penetrujemy większość jej korytarzy a trawers głównych otworów przejeżdżamy na koniec na rowerach. Z Krzemiennej Góry zjeżdżamy szlakiem ale dalej jedziemy leśnymi drogami kierując się na azymut Rasiczyna, do którego bezbłędnie dojeżdżamy. W sumie przy tak pięknej pogodzie wspaniała wycieczka zwłaszcza, że po wielu latach wyjazdów w różne zakątki Jury tu dotarliśmy po raz pierwszy.


Wyjazd w skałki do Mirowa

21 09 2003 r.
Uczestnicy: Tadek, Adam, Basia, Artur Szmatłoch, Marzena, Ryszard, Maciek Widuch.

Na mirowskich skałkach ćwiczono przepinki na linach oraz wspinaczkę.


Pożegnanie lata - ognisko klubowe na Kłodnicy.

19 09 2003 r.
Uczestnicy: Było może z 30 osób. Jak zwykle Wojtek wszystko wzorcowo przygotował. Posiedzieliśmy przy ognisku. Wojtek dał gitarowy koncert oraz dyskutowaliśmy na przeróżne tematy miedzy innymi snuliśmy plany przyszłych wypraw i wyjazdów.


Wyjazd rowerowy na Wielką Raczę.

14 09 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik

W Rycerce Kolonii zostawiamy auto a dalej na rowerach żółtym szlakiem jedziemy na Wielką Raczę. Szlak jest akurat dla rowerzystów, w żadnym miejscu nie trzeba schodzić z roweru. Każdy w różnym tempie osiąga schronisko na szczycie. Pogoda jest wspaniała więc widoki z szczytu są również cudowne, zwłaszcza na Małą Fatrę. Po krótkim odpoczynku jedziemy moim ulubionym czerwonym szlakiem na Przegibek. Powoli zaczyna się jesień więc wszystko staje się powoli żółto-rude. Szlak przecinają nicie babiego lata. Pod względem krajobrazowym jest to chyba jeden z piękniejszych beskidzkich szlaków, zwłaszcza w tak wspaniałej pogodzie. Technicznie jazda nie stwarza większych problemów. Atrakcyjną więc ścieżką osiągamy Przegibek. Stąd po krótkim odpoczynku zjeżdżamy czarnym szlakiem rowerowym do Kolonii dając po drodze nie źle czadu. Cała pętla z odpoczynkami zajęła nam niespełna 5 godzin.


Wyjazd na Babią Górę.

7 09 2003 r.
Uczestnicy: Henryk Tomanek, Teresa i Paweł Szołtysik

Dokonano wejścia na szczyt Babiej Góry poczynając z Zawoji przez Perć Akademicką. W drodze powrotnej zaliczona Cyl.


Wyjazd do jaskini Śnieżnej

5 - 7 09 2003 r.
Uczestnicy: Asia Maciejowska, Daniel Bula, Ryszard Widuch, Wojtek Wyciślik, Damian Szołtysik, Janusz Rudol, Tadek Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Grzegorz Przybyła, Jan Kieczka

Celem było przejście jaskini Śnieżnej do syfonów z grupą kursantów. Doszliśmy do tzw. Drugiego Biwaku (ok. - 400 m). Do dna zostało nie wiele lecz wydłużył się nieco z różnych powodów czas akcji, która trwała ok. 15 godzin. Poniżej Suchego Biwaku fragmentarycznie szliśmy nieco inną drogą niż zwykle ale tak jaskinia była obita batinoksami. Wszystko generalnie przebiegało sprawnie. W trakcie wyjazdu świetnie się bawiliśmy głównie za sprawą Rudiego, który swoimi wywodami sprawiał, że ekipa była w świetnych humorach


Wyjazd do jaskini Wielkiej Litworowej

15 - 17 08 2003 r.
Uczestnicy: Asia Maciejowska, Daniel Bula, Ryszard Widuch, Wojtek Wyciślik, Adam Szmatłoch

Dokonano przejścia Jaskini Wielka Litoworowa do Magla.


Wyjazd do jaskini Marmurowej

8 - 10 08 2003 r.
Uczestnicy: Asia Maciejowska, Daniel Bula, Ryszard Widuch, Wojtek Wyciślik

Tym razem nie wybieramy wariantu „szybkiej akcji” i decydujemy się na wyjazd z noclegami. Wyjeżdżamy w piątek po południu i bez większych trudności docieramy do Kościeliska w piątek wieczorem. W sobotę rano pakujemy sprzęt i ruszamy do jaskini. Idziemy ja, Rysiek i Daniel. Aśka zdecydowała się na wycieczkę w góry, gdyż w jaskini Marmurowej była tydzień wcześniej z Belgami (mam nadzieje, że sama opisze swoją „wyprawę” w góry, bo jest co opisywać). Tak więc w trzyosobowym zespole przy wspaniałej pogodzie wyruszamy około godziny dziewiątej. Dojście nieco męczące i w tłumie innych turystów upływa na szczęście dosyć szybko. Pod otworem rozkładamy się na mały piknik korzystając ze wspaniałej pogody. Do dziury wchodzimy po godzinie czternastej. Idę pierwszy i poręczuje przejście. Schodzimy do Sali Deszczu. Na szczęście w jaskini jest dosyć sucho. Decydujemy się zejść najpierw na Stare Dno. Zatrzymujemy się na chwile przed ośmiometrowym prożkiem, ale Rysiek szybko znajduje „obejście”. Potem już bez przeszkód schodzimy na Stare Dno. Wracamy do Sali Deszczu i szukamy przejścia do nowego dna. Po przejściu ciasnego meandra, nad wąską szczeliną znajduje dwa batinoxy. Zakładam linę i zaczynam zjeżdżać. Studnia zaczyna się niepozornie, ale z każdym metrem jest coraz bardziej okazała. Ostatnie kilkadziesiąt metrów to zjazd w środku potężnego „dzwona”. Wrażenia niesamowite. Po chwili zjeżdżają koledzy. Rysiek głośnymi okrzykami daje upust swoim emocjom. Po zejściu na dno studni schodzimy z Danielem do Piaskownicy, gdzie definitywnie kończy się jaskinia. Powrót do góry jest nieco męczący, ale sprawnie wychodzimy i zwijamy sprzęt. Po wyjściu na zewnątrz zapadał już zmrok, ale pogoda nadal była wspaniała. Schodzimy do bazy, tym razem już sami na szlaku. W bazie jesteśmy koło pierwszej w nocy, mile zaskoczeni, gdyż Aśka mimo zmęczenia przygotowała nam kanapki (wróciła nieco prędzej od nas). Po posiłku udajemy się na zasłużony odpoczynek. W niedzielę rano udaliśmy się jeszcze do Wąwozu Kraków a po południu wróciliśmy do domu.

09-08-2003 Dolina Kościeliska, Dolina Chochołowska- trekking (Asia Maciejowska)

Z powodu tego, że chłopcy chcieli iść do Marmurki-w której ja już byłam wcześniej- postanowiłam wybrać się na dłuższy spacer. Najważniejszym moim celem była główna grań Doliny Chochołowskiej (tj. do Grzesia).

Chciałam wyjść jak najwcześniej, bo zaplanowałam dość długi odcinek. Szłam sama, więc zależało mi, aby nie wracać po zmroku. No więc po 8:00 byłam już przy budce z biletami. W miarę szybko doszłam do schroniska na Hali Ornak, później szlakiem na Iwaniacką przełęcz. Po krótkim odpoczynku ruszyłam na Ornak-tutaj pewien pan zrobił mi zdjęcia, musiałam go powstrzymać, bo się trochę zapędził w tym fotografowaniu. Stąd mogłam podziwiać piękne widoki –dla mnie była to najładniejsza część szlaku. Z jednej strony Kościeliska z drugiej Chochołowska i samotna kontemplacja:) Następnie dotarłam do Siwej przełęczy-tu krótki odpoczynek. Spotykałam coraz więcej ludzi. Podchodzenie na Starorobociański Wierch przypominało jakąś pielgrzymkę- strasznie dużo ludzi, ale miało to swoją dobrą stronę-czułam się trochę bezpieczniejsza .Z tego szczytu mogłam podziwiać Błyszcz i Bystrą- mój przyszły zimowy cel. Następnie był Kończysty Wierch a później Jarząbczy Wierch-byłam tam około 15:00. Z Jarząbczego schodziłam bardzo ostro w dół a później pod górę na Łopatę. Pojawiało się coraz mniej ludzi . Z Łopaty znowu w dół do przełęczy i znowu ostro pod górę na Wołowiec- już myślałam, że tam nie dojdę. Zużyłam ostatnie rezerwy energii i jakoś weszłam. Tu musiałam zrobić dłuższy odpoczynek- przy okazji podziwiałam przepiękną Dolinę Rohacką. Ruszyłam po 17:00 na Rakoń. Tu już nie było nikogo. Następnie szłam Długim Upłazem na Grzesia. Tu spotkałam dwie panie, które były niezmiernie zdziwione moją samotną wycieczką. Z Grzesia dosłownie zbiegałam żółtym szlakiem w dół do schroniska. Zawsze tak się dzieje, że jak zapada zmrok i zaczynam się bać to włączam piąty bieg. Została mi jeszcze długa droga Doliną Chochołowską-resztkami sił weszłam do busa na Polanie Ch. i wróciłam do p.Galicowej około 21:00. Zrobiłam jeszcze kanapki chłopakom i poszłam spać. O pierwszej w nocy obudziły mnie podekscytowane głosy kolegów- wrażenia z Marmurki ciągle jeszcze ich nie opuszczały, ale to już zupełnie inna historia...


Pojezierze Lubuskie

26 07 - 9 08 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa, Paweł Szołtysik i kilka osób towarzyszących.

Choć wyjazd miał na celu wyluzowanie się od gór i jaskiń to jednak odbyliśmy kilka ciekawych wycieczek rowerowych. Najciekawszą jak sądzę odbyłem z Pawłem. Z spakowanym pontonem dojechaliśmy na rowerach przez lasy do północnego skrawaka jeziora Trześniowskiego. Tu nadmuchaliśmy ponton po czym rowery wpakowaliśmy na niego i sami ledwo się mieszcząc wsiedliśmy do środka. lagow03.jpg (9423 bytes) Dalej wiosłowaliśmy kilka kilometrów jeziorem do Łagowa i przez mały przesmyk wpłynęliśmy na jezioro Łagowskie, którym dotarliśmy do końca czyli południowego brzegu (w sumie może 9 km wiosłowania). Na lesistym brzegu zwinęliśmy ponton i na rowerach wróciliśmy do naszej bazy w Rakowie. Było to ciekawe doświadczenie z uwagi na możliwość pokonywania leśnych obszarów oraz pięknych jezior w miejscach gdzie nie ma innego dostępu.


Letni obóz tatrzański z udziałem speleologów belgijskich

19 - 31 07 2003 r.
Uczestnicy: RKG NOCEK - Damian Szołtysik, Adam Szmatłoch, Jan Kieczka, Arek Piegza, Asia Maciejowska; Speleoklub STYKS z Belgii: Hans van der Linde, Ivan Herbots, Jean Marie Lefort, Jean Wevers, Michel Notteghem, Patrick Tourpe, Christophe Sarteel, Jacques Volckaert oraz osoby towarzyszące.

Tym razem przebywali u nas grotołazi z Belgii. W Tatry dojeżdżali i wyjeżdżali w różnym czasie. Odbyliśmy z nimi akcje do następujących jaskiń: Zimna (ponor zalany choć Jasiu na bezdechu przeszedł za zakręt, od tego momentu Belgowie nazwali go Crazy Jan), Czarna - trawers otworów (powrót w burzy), Śpiących Rycerzy Wyżnia i Niżna, Marmurowa. Była sympatyczna atmosfera. Na polanie Rogożniczańskiej zrobiliśmy ognisko. Ponadto koledzy z Belgii odbyli kilka wycieczek w Tatry Wysokie a także zwiedzili Oświęcim i Kraków oraz byli na spływie Dunajca.

Rudzianie byli ponadto w Lodowej Litworowej (do połączenia z Ptasią), Szczelinie Chochołowskiej i Kondrackim Kominie. Damian Szołtysik odbył na rowerze górskim wycieczkę na Słowację na trasie Kiry - Sucha Hora - Oravice - Magura Witowska (turystyczne przejście graniczne w górach) - Kiry. Trasa godna polecenia dla rowerzystów górskich, zwłaszcza ostatni odcinek trasy.

Poniżej szczegóły akcji do Marmurki sporządzone przez Asię: Wyjazd był zorganizowany ze względu na pobyt belgijskich grotołazów w Tatrach. Trochę było z tym problemów, ale w końcu jakoś wyszło. Nocowaliśmy u Galicowej. Rano o godzinie 10 wyruszyliśmy wraz z Adamem i dwoma Belgami. Po tym jak przeszliśmy najgorszą część szlaku (na Ciemniak), nastąpiło załamanie pogody (niedaleko Pieca). Staliśmy pod drzewem z plecakami pełnymi sprzętu a wszędzie wokół błyskało. Zrobiło się trochę niebezpiecznie, więc postanowiliśmy wracać. No ale po stu metrach naradziliśmy się, że jednak szkoda wracać, bo jaskinia jest już blisko. Tak więc znowu ruszyliśmy do góry mimo ,że wciąż padało. Uważam, że warto było. Plecy Murzyna i Sala Deszczu-tam napotkaliśmy deszcz podziemny. Robiło się ciekawie. Zrobiliśmy tylko stare dno-Belgowie nie za bardzo mieli ochotę na drugie dno, zresztą my też nie. Z jaskini wyszliśmy coś po piątej. Gdy zeszliśmy do Kir postawiliśmy Belgom jeszcze po piwku. Muszę dodać, że Ci Belgowie to bardzo fajni ludzie, szczególnie z Hansem dobrze mi się wymieniało poglądy. Aha ! dostaliśmy zaproszenie do belgijskich jaskiń. A co do jaskini to jak zwykle mnie urzekła.



Jura - wyjazd na Lisią Górę.

13 07 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa , Paweł Szołtysik, Tadek, Adam, Tomek, Artur Szmatłoch.

Jeszcze dobrze nie odespałem nocnej akcji w Tatrach a już jedziemy w skałki. Na Lisiej Górze po trosze się wspinamy, a chłopcy Tadka ćwiczą przepinki. Dwa razy przychodzi nagła ulewa. Jedną przeczekujemy w jaskini a druga dopadła mnie i Artura podczas schodzenia stromym zejściem po skale. W kilka sekund jesteśmy doszczętnie mokrzy. Jakoś udaje nam się bezpiecznie zejść w dół. Potem jeszcze robimy ognisko i pieczemy kiełbaski. Z końcem dnia bezpiecznie wracamy do domu.


Tatry - Studnia w Kazalnicy

12 - 13 07 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Jan Kieczka, Janusz Rudol (Rudi), Grzegorz Przybyła, Tadek i Agnieszka Szmatłoch

Tym razem kolejny szybki wyjazd tyle, że jedziemy busem Tadka. Pogoda w miarę dobra. Do Wielkiej Świstówki dochodzimy bez problemów tyle, że właśnie tam zaczyna padać. Przez komórkę konsultujemy się z Marzeną, która przeczytała nam szczegóły dojścia do jaskini. Kierujemy się więc do charakterystycznego, potężnego komina. Na płytach wiszą liny więc szybko osiągamy cel, choć ostatni odcinek dojścia z względu na sporo luźnych kamieni jest niebezpieczny. Jaskinia ma prawie 200 m deniwelacji i składa się z szeregu po sobie następujących studni. Jak zwykle ostatnio całą akcję prowadzi Jasiu, któremu sprawia to wielką przyjemność. Początkowe partie jaskini są jeszcze wylodzone a w otworze jest spory ciąg powietrza. Wiszą tu liny lecz my używamy swoich. Naszym celem jest przejście jaskini do jej najgłębszego punktu czyli do tzw. Beznadziei. W jaskini jest sporo stałych plakietek i tylko bodaj w czterech miejscach używamy swoich. Tak więc zjeżdżamy kolejno na Stare Dno, Dzikie Węże do Trzynastki (namalowany farbą punkt mierniczy 13, stąd odchodzą ciągi wiodące w górne partie). Następnie kontynuujemy zjazdy Studnią Kaskadową i Studnią Papuasa. Potem jeszcze dwa krótkie zjazdy i po dwóch godzinach osiągamy Piaskową Salkę. Stąd pchamy się jeszcze do ciasnych ciągów Beznadziei. Trzeba powiedzieć, że jaskinia jest bardzo czysta i oby taka pozostała. Potem już tylko wychodzenie do góry. Zajmuje to nam 4 godziny. Była 10 w nocy i padał deszcz jak opuszczamy jaskinię. W kombinezonach zjeżdżamy płytami w dół. Tam się przebieramy i schodzimy przez mokre trawy i chaszcze w dół. Nim osiągamy ścieżkę w dol. Miętusiej jesteśmy mokrzy. Potem jeszcze tylko nużące zejście do Kir i jeszcze bardziej nużący powrót do domu. O świcie jesteśmy w Rudzie.


Jaskinia Mechowa koło Pucka

9 07 2003 r.
Uczestnicy: Joanna Maciejowska, Michał Konieczny, Tomasz Jaworski

Jak co roku po „ciężkiej” sesji odpoczywałem nad morzem w Jastarni. Po kilku dniach utartego schematu – śniadanie, plaża, obiad, tenis stołowy, kolacja, plaża – miałem już dość.

Przezornie z domu wziąłem kombinezon i czołówkę aby wybrać się do największej jaskini niżu polskiego. Jaskinia jest w części przyotworowej udostępniona dla ruchu turystycznego, lecz dalsza penetracja jak mówiła pani w okienku „jest tylko dla doświadczonych speleologów”. Po krótkiej dyskusji pani uznała nas za „dość” doświadczonych i pozwoliła na przeczołganie się do końca tej niewielkiej 61 m. norki. Jaskinia uchodzi za ciekawostkę geologiczną powstała na skutek wymycia piasku z pośród bardziej scementowanych lepiszczem wapiennym fragmentów skały osadowej, które tworzą malownicze słupy "podpierające" strop. Spąg stanowi gruboziarnisty piasek po którym przyjemnie usprawnialiśmy czołganie. Miejscowej szaty naciekowej nie powstydziła by się niejedna jaskinia Jury. Dla mojego kuzyna Michała była to pierwsza jaskinia w życiu i na jego „nieskażonej” jaskiniami twarzy rysował się zachwyt co nie często się zdarza wśród adeptów grotołażenia po swoim „pierwszym razie”. Niech to będzie zachętą dla tych którzy będą przy okazji w okolicach Pucka do odwiedzenia tej małej jaskini.


Beskid Mały - jaskinie Czarne Działy

6 07 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Jan Kieczka, Janusz Rudol (Rudi)

Od samego początku wszystko było przeciw nam. Miał być to wyjazd w Tatry do Studni w Kazalnicy a skończyło się na beskidzkich norkach. Od rana padał deszcz. O szóstej rano Rudi przyjechał po mnie i dalej maluchem jechaliśmy do Pszczyny do Jasia. Dalszą jazdę kontynuowaliśmy dużym fiatem Jasia. Wkrótce jednak autem zaczęło szarpać. Tak dojechaliśmy do Zawoji gdzie na stacji benzynowej Jasiu wdał się w usuwanie awarii. Wyczyścił gaźnik, zmienił cewkę i kondensator, wymienił kable i wszystko na nic. Pchaliśmy auto w te i we wte. Tak minęły 3 godziny i stwierdziliśmy, że tym autem do Zakopca nie dotrzemy a dobrze będzie jak wrócimy nim do domu. Jadąc (co to była za jazda) więc z powrotem zatrzymaliśmy się w miejscowości Las. Tu zostawiliśmy auto i poszliśmy szlakami do jaskiń Czarne Działy. Oczywiście padał często deszcz a w pewnym momencie stracił się szlak. W końcu jednak dotarliśmy pod otwory jaskiń. Nieoczekiwanie spotkaliśmy dwóch bikerów a jak się później okazało kolegów "po fachu" z KKSu. Ponieważ nie zabraliśmy kombinezonów do jaskiń wchodzimy dość nie typowo. Ja w krótkich spodenkach i koszulce a Jasiu w samych slipkach i kasku. Jedna z jaskiń jest nawet dość duża. Badamy niemal wszystkie zakątki groty. Potem zwiedzamy dwie pozostałe, już mniejsze jaskinie. Z powrotem schodzimy na przełaj do drogi, którą szybko osiągamy lecz do auta musimy dojść asfaltem kilka kilometrów. Potem znów jazda szarpiącym autem. O dziwo za Bielskiem auto naprawiło się samo i do Pszczyny dojechaliśmy nie licząc korka bez przeszkód. W Pszczynie jeszcze musimy dopompować powietrze w kole u Rudiego i możemy wracać do domu. Cóż nie zawsze wszystkie plany się realizuje ale ten dzień na pewno długo zapamiętamy.


Beskidy - wyjazd do jaskini Chłodnej

29 06 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa, Paweł Szołtysik

Odwiedzamy rezerwat "Kuźnie" znajdujący się na południowych stokach Muronki w Beskidzie Śląskim. Startujemy z Twardorzeczki idąc wzdłuż strumienia o tej samej nazwie. Po niespełna godzinnym podejściu dochodzimy do owego rezerwatu (biało-zielone znaki). Ścieżka prowadzi przez piękny las do skalnych wychodni. Bez trudu trafiamy pod otwór jaskini (akurat byli tam jacyś ludzie z Pszczyny). Zwiedzamy więc w międzyczasie jaskinię Pod Balkonem (3 otwory w szczelinowej sali). Potem wchodzimy do jaskini Chłodnej przebrani już w kombinezony. Jaskinia ta jest godna uwagi. Podobna wprawdzie do innych beskidzkich jaskiń lecz ma dość przestrzenną salę i wiele ciekawych zakamarków (w jednym miejscu jest nawet plakietka z karabinkiem). Nazwa jaskini jest adekwatna do temperatury tam panującej. Jednak po wejściu z jaskini jest cieplutko i przyjemnie na łonie beskidzkiej przyrody. Wracamy tą samą drogą myjąc się jeszcze w strumieniu. Generalnie rejon ciekawy pod względem widokowym i przyrodniczym.


Jura - wyjazd wspinaczkowy na Okiennik

28-06-2003
Uczestnicy: Krzysztof Kubocz (Cyklista), Rafał Kisielewicz, Olek Wieczorek, Iwona Jarosz (Tołdinka)

Znów sobota i znów atakuję w skały, jak zwykle spałem kilka godzin bo jak prawie co piątek trzeba iść do Driuda J. Spotykamy się wszyscy czyli Olek, Iwona, oraz Rafał na dworcu w Katowicach, gdzie Iwona zasypia na stojąco – wiadomo praca do późnych godzin L. O godzinie 8:00 tradycyjnie wsiadamy do miejskiego busa nr 5, gdzie jedziemy do Skarżyc, skąd idziemy najpierw zbadać jedną skałę „Barwinek”, ale jest ona bardzo zarośnięta krzakami i po kilku chwilach idziemy w kierunku „Okiennika Wielkiego”, gdzie spotykamy kilka grupek łojantów. Na początek idziemy na „Muminka” – gdzie atakujemy drogę VI+ - „drogę Jungera”, ja próbuje 1szy i zauważam że skała jest nieźle wyślizgana i dopiero za 2gim razem przechodzę ją w RP. Rafałowi również nowe botki nie pomogły i wyjechał po 1szej wpince ale drogę skończył a Iwona była bez mocy od razu na początkuL. Następna wolna skała była „Zachodnia Skała”, i tu już Rafał pokazał klasę i przeszedł z OSa „Drogę Baranika” – VI+/1 3R, po nim Iwona pokonała ją już w RP, mnie bardziej spasowały 2wie drogi obok lekko przewieszone tzw. „Mydelniczki” obie pokonałem w RP a miały one „Lewa” VI1+ 2S 1R a „Prawa” VI1 2S 1R. Olkowi jakoś nie chciało się wspinać i poszedł z Iwoną na „Wschodnia Grańkę” patentować „Spotkajmy się o północy” VI4+ ????. Ja natomiast i Rafał poszliśmy na „Śląski Filar”, gdzie znalazłem fajną VI1+ 4S+ 1P „Koksik zdrój”; ale deszcz wyślizgał nam ją i musieliśmy poczekać aż trochę ona wyschnie. Dużo czasu na tej drodze poświęcamy ale w końcu puszcza mi z RP, Rafał ma w jednym miejscu problem i następnym razem myślę że mu to puści w RP. Po ściągnięciu taśmy zjazdowej z góry wracamy na „Muminka”, gdzie wcześniej była zajęta taka przystępna VI2.6R + RZ Nazwa drogi jest super „Cnotka panna migotka”. Po popatrzeniu z dołu na tę drogę decyduję się na OSa i puściło mi do miejsca w którym myślałem że jest koniec drogi bo jakieś trawki się zaczęły i brakowało dalej ringów, zjeżdżam na dół i oglądam skałoplan na którym jest jeszcze napisane że powinny być jeszcze 3 ringi. Rafał idzie drugi i znajduje ringa za trawkami w miejscu widocznym dopiero jeśli się przy nim jest L i walczy dalej do samego końca ale na 2wóch blokach. Ja później również idę od początku i dochodzę do zjazdówki bez problemów. Popełniłem najgorszy błąd taki że nie zajrzałem wcześniej do skałoplanu a mogło być OSem. Na koniec idziemy jeszcze na „Bliźniaczą Turnie” coś załoić i po drodze odwiedzamy naszych patenciarzy, no i Olkowi nawet jakoś idzie na tej dróżce ale do poprowadzenia to jeszcze trochę mu brakuje – może na koniec intensywnego sezonu mu puści. My z Rafałem na początek próbujemy extremalnie obitą drogę „Zimne łapki” VI1+ 4r +RZ extremalnie dlatego że 1 szy ring jest jakieś 6 metrów nad glebą i właśnie spod tego ringa zaglebowałem, Rafał próbuje, ale też pasuje pod 1szym ringiem. Koledzy obok zwalniają drogę „The Doors” VI1 5R + RZ na którą wskakujemy i przechodzimy ją do górnej płyty bez problemu, a w tej płycie ja oraz Rafał wisimy na linie – goła płyta i 2 wie małe obłe dziurki na niej nie dały nam szans, ale to myślę że z powodu zmęczenia całym dniem wspinaczki. Droga ta była ostatnia którą robimy bo coś czas nas już gonił i musieliśmy wracać na busa oraz pociąg do domu.



Tatry - wyjazd do jaskini Pod Wantą i Niebieskiej Studni

27 - 28 06 2003 r.
Uczestnicy: Asia Maciejowska, Tomek Jaworski, Adam Szmatłoch, Janusz Rudol (Rudi).

Wyruszyliśmy w piątek ,27 czerwca ,tym razem spod bloku Tomka. Do Kir dotarliśmy przed 13:00.Samochód (Adama) zostawiliśmy przy „Józefie” i po szybkim posiłku –około13:30-ruszylismy w drogę. Pogoda była odpowiednia jak na tak długie podejście –słońce ukryte za chmurami nie grzało zbyt ostro, deszczu na szczęście też nie było. Dotarcie do jaskini „Pod Wantą” zajęło nam około 4 godziny. Do najmniej przyjemnych odcinków należał oczywiście Kobylarz, chociaż mnie osobiście bardziej denerwowało podejście lasem. A tak poważnie to bardzo mi się spodobał ten szlak, pierwszy raz miałam okazję tędy iść i podziwiać przepiękne widoki :Twardy Upłaz, Wantule, Wlk. Świstówka, Dol. Litworowa, Dol. Mułowa itd. Chociaż zmęczenie w pewnym stopniu ograniczało podziwianie krajobrazu, mimo to utkwił mi w pamięci widok zboczy Czerwonych Wierchów z tej innej, nieznanej mi dotąd perspektywy.

Przed 18:00 byliśmy przy otworze jaskini „Pod Wantą” .Pierwszy odcinek 32-metrowy zaporęczował Adam. Drugi 28-metrowy ja-jedyne co napawało mnie strachem przy poręczowaniu to bliskie sąsiedztwo 55-metrowej studni i trzeszczącą lina. Ta studnia zwana „Litworowym dzwonem” jest bardzo okazała-najpierw dość wąska, a następnie rozszerza się w owy dzwon. Te 55 metrów sprawiło, że każdy kto zjeżdżał ( z trzech punktów położonych jedynie na górze) sprawdził bardzo dokładnie wszystkie węzły. Muszę stwierdzić, że chyba pierwszy raz poczułam tak duży respekt wobec natury, jaskiń...i chyba pierwszy raz w pełni uświadomiłam sobie i poczułam ryzyko, które czai się na nas i to przecież w każdej chwili, nie tylko na takich wysokościach –no ale cóż tyle metrów działa na wyobraźnię. Ostatni odcinek 20-metrowy zaporęczował Rudi. Mimo usilnych starań Tomka i Adama jaskini nie udało się powiększyć :)

Niebieska studnia to następna jaskinia do której weszliśmy-bardzo mała, 42- metrowa. Warto tu wspomnieć o pierwszym zacisku, dzięki któremu mam pełno siniaków, no i o niestabilnych naturalnych punktach. Poza tym całkiem przeciętna.

Podczas schodzenia zaczęło świtać. Na pół godziny zdrzemnęliśmy się na Przysłopie Miętusim. O 6:20 wyjechaliśmy do domu .Na miejscu byliśmy o 10:00 wyczerpani, głodni, śmierdzący, śpiący ALE dumni, że dokonaliśmy czegoś wielkiego (dla nas, niekoniecznie dla innych).


Tatry - wyjazd do jaskini Pod Dachem

21 - 22 06 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Jan Kieczka

Ekipa się wykruszyła tuż przed wyjazdem (planowaliśmy skończyć przejście Nad Dachem) więc dla odmiany planujemy w dwójkę zakosić jaskinię Pod Dachem. Głównym powodem takiego wyboru było zabranie mniejszej ilości sprzętu jak również łatwiejsze podejście tzn. dol. Miętusią i prosto do kotła Wielkiej Świstówki. Oczywiście wyjazd błyskawiczny - czyli z auta prosto do dziury i z powrotem do auta i powrót do domu. Tym razem auto zostawiamy koło Józefa. Z znanej nam ścieżki do j. Miętusiej skręcamy na prawy orograficznie stok doliny i dość wydeptaną ścieżką (niebieskie znaki) podążamy przez Wantule do góry. Kilka razy przeczekujemy deszcz. W końcu dochodzimy pod rozległe urwisko Wlk. Świstówki. Akurat jakaś ekipa grotołazów działała coś w środku ściany. My lokalizujemy (nie było widać otworu) położenie jaskini Nad Dachem by znaleźć przez analogię wylot Pod Dachem. Zmyłką była pieczara znajdująca się pod dużym okapem w turni obok. Wisiała tam nawet lina. Jednak Jasiu wypatrzył w interesującej nas ścianie batinoksy i także otwór jaskini jak się później okazało Pod Dachem. Jaskinia ta posiada 4 otwory wychodzące na powierzchnię w różnych miejscach urwiska. Planujemy wspinaczkę aż do najwyższego otworu a następnie zjazd tą samą drogą w dół. Do dolnego otworu z podnóża ściany wiedzie droga wspinaczkowa (V - jeden wyciąg). Jasiu podejmuje się prowadzić wspinaczkę więc moja rola ogranicza się tylko do asekuracji. Wyciąg ten jest wyposażony w batinoksy więc asekuracja jest przyzwoita. Jasiu wyłoił więc zdrową piątkę (w ciężkich butach wcale nie jest to takie proste). Wszystko zabieramy do góry gdzie przed wejściem do jaskini było miejsce na przebranie. W tym miejscu jaskinia ma 2 otwory oraz ślepą studnię. Dalej już tylko wspinaczka (wszystko prowadził Jasiu). Powyżej pierwszej studni dochodzimy do sali z rozgałęzieniem korytarzy. Bez liny wychodzimy następną studnię powyżej której dochodzimy do 3 otworu (piękny widok na kocioł oraz Babią Górę). Komin wiodący do 4 otworu początkowo pionowy później przechodził w stromą, miejscami ciasnawą pochylnię. Jakież było nasze zaskoczenie gdyśmy wyszli w otworze, gdzie tydzień temu zjechaliśmy szukając jaskini Nad Dachem. Tymczasem najdłuższy dzień w roku dobiegał właśnie końca. Zjeżdżamy w dół ściągając za sobą linę. Z sali z rozdrożem idziemy jeszcze do bocznego korytarza i zjeżdżamy do 20 m studni. Jasiu próbuje jeszcze powalczyć w ciasnych partiach (jest tam połączenie z pierwszym otworem) lecz wkrótce wracamy z powrotem. Dalszy wycof zjazdami przebiega bez przeszkód. Z dolnego otworu zjeżdżamy na związanej linie do podnóża ściany. Była pierwsza w nocy. Niebo było czarne jak smoła. Szczęśliwie bez atrakcyjnych upadków schodzimy do drogi w dolinie a potem w niemal ciągłym deszczu po trzeciej jesteśmy przy aucie. Potem już tylko walka z wszechogarniającą sennością w trakcie jazdy do domu. Wszystko więc nam się udało zrealizować a i do domu wróciliśmy cali.


Wyjazd do jaskiń okolic Działoszyna

20 - 21 06 2003 r.
Uczestnicy: Tadek, Basia, Tomek, Artur Szmatłoch

Zwiedzono jaskinię Szachownica, objechano rowerami okolice wzdłuż przełomu Warty.


Jura - wspinaczka skałkowa w Skarżycach i Piasecznie

19 i 21 06 2003 r.
Uczestnicy: Krzysztof Kubocz (Cyklista), Olek Wieczorek, Iwona Jarosz (w sobotę)

Jakoś się pięknie stało, że akurat miałem wolne w czwartek oraz w sobotę, więc z Olkiem postanowiliśmy pojechać na skałki coś powspinać. Czwartek zapowiadał się wyśmienicie, już w drodze do Katowic na dworzec PKP zaczło lać, więc troche miałem mieszane uczucia, ale jakoś się zdecydowałem i o 9:00 idziemy z Skarżyc szlakiem do Podlesic na g. Zborów. Na rozgrzewkę decydujemy się na niewysoką skałkę o nazwie „Dolna Baszta”, gdzie robimy 2wie drogi trochę przewieszone w przewodniku brak wyceny ja wyceniłem je na VI.1+ i VI.1 obie puściły mi z RP. Olek zrobił VI.1 na 2giej miał mały problemik. Po rozgrzewce zaatakowaliśmy bardzo długą drogę na Murze Wyklętych tzw. „Filar Wyklętych” VI.1+ (11R + RZ). Ja podchodzę do tej drogi z OSa i do obłej rysy idzie mi extra, na końcu 1szej rysy i przed 2gą jednak odpalam i tyle z OSa, odpalam jeszcze przed strasznie obłą pułką, Olkowi też stylowo nie puszcza i po dwóch blokach w innych miejscach niż ja robi drogę. Na koniec znajdujemy jeszcze dwie dróżki „Fraszka” VI.1 oraz „Jam se nietoperek” VI.2+, ale zmęczenie nie dało mi szans na RP na „Fraszce” natomiast na tej VI.2+ to start mnie nie puścił, Olkowi natomiast Fraszka puściła a na Nietoperku brakuje mu tylko dwóch przechwytów, także następnym razem powinien to śmignąć. Po udanym dniu idziemy na browara oblać to co puściło i ok. 20:30 lądujemy w Katowicach.

W sobotę znów wracamy do Skarżyc tym razem w trzech tzn ja, Olek oraz Iwona. Naszym celem stały się skały Nietoperzowe w Piasecznie, gdzie jest kilka dróg pow. VI.1, pogoda tym razem jest jeszcze gorsza niż w czwartek wieje oraz czasem kropi. Jednak lądujemy znów w Skarżycach i idziemy w innym kierunku niż ostatnio bo do Piaseczna, gdzie po 30minutach jesteśmy pod naszymi skałami. Kilka dróg jest mi tu znanych, więc zaczynamy od dwóch VI.1+ „Grzeszny Kaczorek” (4R + RZ) i „Kacza Bomba” (3S 1R + RZ). Obie drogi są bardzo ładne tylko że strasznie kasują palce u nóg, dlatego też na Kaczorku przy RPku wyjechała mi noga. Olek poradził sobie z nimi natomiast Iwona próbowała poprowadzić Kaczą Bombę, lecz nie udało się jej to, mnie ona puściła w RP. Następnie Olek z Iwoną przechodzą z OSa „Zemstę Fryzjera” VI.1 (2R) ja natomiast przyglądam się drodze obok „Ukryte fantazje rekina” VI.1+ (3R +RZ), którą z Olkiem robimy różnymi wariantami tylko w sumie niewiadomo, który jest ten dobry. Iwona natomiast zrobiła drogę ku karimacie i zaczęła wspinaczkę w przyjemnych snach J. Na koniec postanowiliśmy jeszcze zawalczyć coś i efektem walki puściło nam wszystkim VI.1 z RP „Dusza funkcjonariusza” (3R + RZ) oraz „Młody znowu zgruszkował” VI.2 którą jako jedyny przeszedłem w RP, ale Olkowi następnym razem też to już puści. Ogólnie oba wyjazdy można zaliczyć do bardzo udanych z punktu wspinaczkowego natomiast z punktu pogody to nie bardzo, bo czasem deszcz moczył nam skały. Cześć


Jura - wspinaczka skałkowa na Podzamczu

15 06 2003 r.
Uczestnicy: Marcin Duczek , Olek Wieczorek , Rafał Kisielewicz

Jak to zawsze u nas , umówienie trwało 6 minut na ściance w Nowym Bytomiu . Następnego dnia ja z Rafałem czekaliśmy o 6:00 cierpliwie w Chebziu na ukochany pociąg do Zawiercia. Olek postanowił dołączyć do nas w Katowicach, twierdząc, że z Kochłowic ma bliżej do Katowic (to był błąd). Gdy już jedziemy jakieś 10 minut , postanowiliśmy się zdrzemnąć i powspinać w obłokach. Na długo oczekiwanej stacji udajemy się prędko do rozkładu jazdy PKS , ponieważ była to niedziela, autobusy jeździły rzadziej. Pierwszym autobusem który wpadł nam w oko, był to autobus do Podzamcza o godz. 7:41, i postanowiliśmy nim jechać. Rafał oczywiście delektował się dziewczynami które wsiadały do autobusu udając się do kościoła. Po krótkiej podróży, udajemy się wprost ujrzanej skale . Patrzeliśmy z podziwem na drogę „ Supernova” – 7c , był to dla nas lekki szok , przeszliśmy troszkę dalej i spróbowaliśmy (na rozgrzewkę ) drogi 5+. Po krótkiej wędrówce po skalnych masywach znaleźliśmy drogę ( trochę dziwną) 6+, jak i 5+ w kominie i z przewieszką. Nasz niedorównywalny kolega Olek postanowił zawalczyć na drodze 6.4 , w której nie umiał jednego przechwytu i próbował ( wisząc na bloku ) przez dobre pół godziny . Po ciężkich wspinaczkach , postanowiliśmy iść na skały w pobliżu zamku w których znaleźliśmy wyślizgane drogi 6+ ( walczyłem z Rafałem ) . Wyśmiewający się z nas Olek postanowił poszukać sobie lepszych trudności. Niestety wrócił szybko i kazał nam się pakować . Znalazł drogi 6 , 6+ , 6.1 ,6.1+, na których popisywał się przed napotkanymi gośćmi. Nadeszła długo oczekiwano godzina 17:00 , i niestety musieliśmy wracać . Po drodze wstąpiliśmy na lody , do pobliskiego sklepu i udaliśmy się na przystanek PKS – skąd bezpiecznie dojechaliśmy do dworca. Z Zawiercia po odczekaniu 1 godzinki udaliśmy się do Katowic . Jednym słowem wyjazd zaliczamy do udanego.


Tatry - jaskinia Nad Dachem

14 - 15 06 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Wojtek Wyciślik, Janusz Rudol, Jan Kieczka

Znów szybki wyjazd. W południe jesteśmy w Kirach. Następnie 4 godziny podejścia i zejścia do Jaskini Lodowej Litworowej znajdującej się w ścianie opadającej do Wielkiej Świstówki. Stąd wykonujemy 60-metrowy zjazd ścianą prosto w dół gdzie miał być otwór jaskini Nad Dachem. Są tu dwie małe jaskinie lecz nie ma tej której szukamy. Jasiu trawersuje po niebezpiecznych trawkach ogromnego urwiska i wkrótce znajduje właściwy otwór. Musimy jednak wejść w upale do góry i ponownie zjechać lekko po skosie w dół i wykonać trawers pod skałami do jaskini.

W sumie poszukiwania oraz niepotrzebne zjazdy (atrakcje z spadającymi kamieniami) zajęły nam dobre 4 - 5 godzin. Dopiero o zachodzie wchodzimy do dziury, w której w przyotworowych partiach zalega śnieg oraz jest dużo lodu. Posuwając się korytarzem i prożkami w dół dochodzimy do sali zatarasowanej wantami. Stąd szczeliną w górę nad studnię z żyrandolami ogromnych lodowych stalaktytów. Tu zjeżdżamy kilkanaście metrów na dno. Wiodący dalej korytarz jest początkowo przestronny lecz po kilkunastu metrach tworzy zacisk, który z trudem przechodzę. Za zaciskiem jest mocny prąd powietrza lecz dalsza droga jest zablokowana przez sięgający niemal stropu rumosz zmieszany z gliną. Wycofuję się pod studnię. Do akcji idzie Jasiu, który jest napalony mocno na jaskinie. Przez godzinę walczy z namuliskiem (nawet go przysypało) aż udaje mu się przebić i przedostać do Sali Magazyniera. Z uwagi jednak na znaczne straty czasu kończymy akcję w tym miejscu. Wycofujemy się pod otwór i po północy wychodzimy z jaskini. Jeszcze po nieprzyjemnych trawkach w górę i dalej męcząca droga najpierw w górę a potem Kobylarzem w dół. W Kirach jesteśmy o piątej rano. Teraz jeszcze jazda do domu. Muszę na kilkanście minut się zatrzymać by choć trochę się zdrzemnąć. Dopiero potem mogę funkcjonować i szczęśliwie wszystkich zawieźć do domu.


Tatry - wspinaczka na Zamarłej Turni

Uczestnicy: Adam Szmtłoch i Jan Kieczka

Dokonano przejścia drogi Wrześniaków oraz trawersu Zamarłej Turni.


Beskidy - jaskinia Salmopolska

8 06 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik

Przebywałem 2 dni u kolegi w Szczyrku więc skorzystałem z okazji by wreszcie skoczyć do Salmopolskiej. Jak na Beskidy całkiem okazała jaskinia. Pozostawiono tam niestety wiele zniczy, których właściciele pewno zapomnieli ich zabrać.


Wyjazd na skałki do Podlesic

1 06 2003 r.
Uczestnicy: Adam Szmatłoch, Jan Kieczka, Wojtek Wyciślik, Inka, Tadek, Artrur, Tomek Szmatłoch, Ryszard, Maciek, Marzenna Widuch, Damian, Teresa, Paweł, Kamil Szołtysik.

Mimo, że nie ustaliliśmy konkretnej godziny spotkania to na leśnym parkingu przed Podlesicami zjeżdżamy się niemal w tej samej chwili. Tadek z chłopcami siedzieli tam już od wczoraj. Idziemy się wspinać na Aptekę. Najpierw rozgrzewamy się na czwórkach południowej części masywu. Potem robimy szóstkę z wędką. Adam, Wojtek i Jasiu pod okiem instruktora Ryśka Widucha budują dolne stanowisko a potem chodzą z dołem z kostkami. Gdzieś nad Rzędkowicami przewalały się czarne chmury, grzmiało lecz dziwnym trafem nas omijała nawałnica. Potem przenosimy się na przeciwległą stronę masywu. Są tu wyższe ściany o zróżnicowanej rzeźbie. Wojtek z Jasiem robią skośny trawers (w trakcie wspinaczki Wojtkowi wylatuje aparat fotograficzny, który mi spada po rykoszecie prosto w ręce). Adam uczy jeszcze Inkę zjazdów na linie. Przed zmrokiem opuszczamy Podlesice

Lecie Klubu

24 05 2003 r.
Uczestnicy: Około 30 osób - m in.: Bronek, Renia, Tadek, Basia, Aga, Adam Szmatłoch, Wojtek Wyciślik, Grzegorz Przybyła, Damian i Teresa Szołtysik, Reszard i Marzenna Widuch, Michał Kuszewski, Sebastian Piwoń , Janusz Rudol, Jan Kieczka, Arek Piegza, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Iwona Jarosz, Krzysztof Kubocz, Daniel Bula, Michał Trytko, Olek , kilka dziewczyn i dzieci.

Na Kłodnicy na pięknej działce u Wojtka Wyciślika spotkali się byli i obecni członkowie Klubu wraz z osobami towarzyszącymi. Wojtek wzorowo przygotował całe spotkanie. Było ognisko, kiełbaska, gitara i śpiew. I z piwem i bez wszyscy dobrze się bawili. Imprezę zaszczycili swą obecnością pierwsi założyciele Klubu (było to 27 lat temu) - Bronisław i Renata Szmatłoch. Było więc trochę wspomnień i refleksji nad upływającym czasem. Śpiewany repertuar pochodził i z "zamierzchłej" przeszłości jak i tej nie tak odległej. Wojtek poszedł z duchem czasu i grał na elektrycznej gitarze. Były skoki przez ognisko, tańce i dużo śmiechu.


Wyjazd na skałki do Mirowa

17 - 18 05 2003 r.
Uczestnicy: Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Ryszard i Marzena Widuch, Tadek Szmatłoch, Wojtek Wyciślik, Aga Szmatłoch, Grzegorz Przybyła, Jasiu Kieczka, Krzysztof Kubocz, Marcin, Maciej Dziurka, Iwona Jarosz.

Jak to zwykle u mnie, wyjazd na "wariackich papierach": piątek wieczór umówienie wyjazdu, a w sobotę o 9.15 pod Tomka chatą pakujemy manatki, potem podjeżdżamy po Aśkę i w drogę!

Na miejscu jesteśmy ok. 11.00, gdzie czeka na nas Maciek (członek KKS-u - tzw. podwójny agent J) oraz Kubuś (chojrak przejechał na rowerq 75km i czekał na nas od godziny).

Nie zastanawiając się długo podchodzimy pod skały, a że "Prokopy" były akurat zajęte kierujemy się na "Szafę". Rozgrzewka na 5+ Rum z Colą, droga całkiem lightowa, końcowe wyjście z okna odrobinę problemowe (inaczej nie byłoby 5+), pociągnęliśmy OS-em. Początek upojenia wspinaczką, bo potem łoimy Gin z Tonikiem (6.1) - chłopaki dali radę ale ja wymiękłam w krytycznym momencie - oraz Żytnią Wyborową i inne Kobiety - tu upojenie wzrasta J. Wyczaiwszy, że "Trzy Siostry" się zwolniły, czym prędzej udajemy się w ich stronę. Kubuś od razu wskakuje na Drogę Prokopów, gdzie w pocie czoła gubi ekspresa, ale udaje mu się. Tomek też daje pokaz swoim umiejętnościom i "Prokopy" ma na swoim koncie wkrótce po Kubusiu. Zakładamy z Kubusiem wędkę na "Pozdrowieniach z Podziemia" (6+ )(droga nie obita) i po krótkiej przerwie na posiłek walczymy. Marcin dał mi 20% szans na tę drogę (tu się zaśmiałam), ale udowodniłyśmy Mu z Asią, że to pestka, co wpłynęło na Jego ambicję i też zawalczył. To jedna z fajniejszych dróg, jaką miałam okazję przejść. Niby tylko 6+, ale droga potrafi zmęczyć swoją długością. Szkoda, że nie obita!!! Chłopaki walczyli oczywiście na wyższych trudnościach i to z powodzeniem.

Ponieważ musiałam wracać w ten sam dzień, trzeba było pozbierać graty i zmyć się na pociąg. Poczułam lekki niedosyt, ale jeszcze tam wrócę!!!

Jasiu Kieczka był w Szczelinie Piętrowej i innych pobliskich jaskiniach

Podsumowując: Wyjazd bardzo udany, zarówno pod względem wspinaczkowym, jak pogodowym i organizacyjnym.

Nie ma nic piękniejszego, niż owocny wspin!!!


Wyjazd rowerowy dookoła Babiej Góry

18 05 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Teresa, Paweł Szołtysik, Henryk Tomanek

Autem jedziemy do Przyborowa przed Koszarawą. Tu na małym parkingu przy sklepie u wylotu doliny Przybyłki zostawiamy auto. Dalej jedziemy już na rowerach wąską lecz asfaltową drogą uroczą doliną Przybyłki. W górnych partiach doliny podjazd jest bardzo stromy ale można wyjechać. Potem asfalt się kończy. Chwilę jedziemy czarnym szlakiem a potem w stronę przełęczy Głuchaczki nie oznakowaną drogą leśną. Po kilometrze jesteśmy na czerwonym szlaku i tym samym na granicy z Słowacją. Do turystycznego przejścia granicznego wiedzie szlak czerwony i niebieski samą granicą. Jedziemy czerwonym (stromo). Do granicy prowadzimy rowery choć na upartego na jeden jeden można wyjechać. W wyznaczonym punkcie przekraczamy granicę (z Przyborowa 6,5 km). Żółtym słowackim już szlakiem zjeżdżamy do doliny Jałowcowej. Biegnie tędy wąska asfaltowa droga (niespodzianki w postaci dziur i uskoków). Śmigamy w dół wzdłuż potoku Półgórzanka. Jesteśmy w Orawskich Beskidach. Szybkim zjazdem osiągamy Polanę Półgórską i tu skręcamy na wschód do doliny Kohutowej. Jest tu tartak i kilka domów. Ludzi prawie nie widzimy. Po szutrowo asfaltowej drodze jedziemy w górę. Tu ładnie widać cały masyw Babiej Góry. Generalnie trzymamy się niebieskiego szlaku (na mapie błędnie szlak oznaczony jest na zielono). Po podjeździe na rozległą przełęcz, zaczynamy piękny zjazd na Jasenicką Holę. Są tu pola namiotowe i kampingi. Doliną płynie uroczy potok Wężowiec. Fajne miejsce na ognisko i odpoczynek. My jednak musimy jechać gdyż i czasu nie mamy zbyt dużo i pogoda nas straszyła. Następnie wyjeżdżamy na Rówień skąd rozlega się piękny widok na ośnieżone jeszcze Tatry. Potem zjazd i podjazd. W końcu droga się kończy a do granicy wiedzie szlak, który pokonujemy prowadząc rowery. Zaczyna kropić. Wkrótce jesteśmy na owym turysycznym przejściu granicznym (Przywarówka - Orawaska Polhora) (26 km z Przyborowa). Od granicy wiedzie już szlak rowerowy. Jedziemy nim aż do Zubrzycy. Od południa mamy widok na Tatry i wioskę Lipnicę a od północy na Babią Górę. Granicą parku narodowego dojeżdżamy do drogi asfaltowej wiodącej na Krowiarki i nią podjeżdżamy na przełęcz (38 km z Przyborowa). Pada przelotny deszcz. Z przełęczy szybki zjazd do Zawoji Widły. Krótki podjazd do Składów a następnie stromo do góry czarnym szlakiem (i niebieskim rowerowym) podjeżdżamy na grzebiet oddzielający nas od doliny Wilczówki. Ja z Pawłem wyjeżdżamy na rowerach, pozostali prowadzą. Z grzbietu jest piękny zjazd lasem w dół. Osiągamy gruntową drogę wiodącą na przełęcz Klekociny. Niebawem też jesteśmy na tej uroczej przełęczy. Teraz już będzie tylko zjazd w dół. Najpierw gruntową, leśną drogą a potem asfaltem cudownym zjazdem tracimy wyskokość. Z końcem dnia jesteśmy w Przyborowie przy aucie. Przejechaliśmy 65 km. Zajęło nam to w sumie 7,5 godz. Szlak jest godny polecenia gdyż jest zróżnicowany i krajobrazowo i technicznie. Jedzie się po różnej nawierzchni i nachyleniu stoku. W zależności od kondycji można sobie w kilku miejscach utrudnić zadanie.


Wyjazd do jaskini Salmopolskiej

11-05-2003
Uczestnicy: Uczestnicy: Asia Maciejowska, Tomek Jaworski

Ten weekend spędzaliśmy w Brennej w związku z czym nadarzyła się okazja aby odwiedzić j.Salmopolską. Aż wstyd że nigdy tam nie byliśmy zwłaszcza że często przebywamy w Brennej. Otwór namierzyliśmy już około miesiąca wcześniej, położony jest tuż koło drogi asfaltowej biegnącej z Wisły, może jakieś 100m poniżej Białego Krzyża ,dość mały dlatego trudny do zauważenia.

Ta jaskinia jest typu zawaliskowego, pierwszy raz miałam okazje oglądać coś takiego. No szczerze mówiąc bardziej preferuje typowe jaskinie krasowe. Będąc w środku miałam wrażenie, że jeżeli wyciągnę choćby najmniejszy kamyczek wszystko runie mi na głowę, a było tego sporo...Myślę jednak, że jest to kwestia przyzwyczajenia, oswojenia się z sytuacją. W końcu też kiedyś twierdziłam, że jaskinie to nie dla mnie, że przerażające itp. itd. a teraz...

Salmopolska jest nieduża, około 80 m, można ją przejść na różne sposoby wchodząc pod i nad każdy kamień .Jak dla mnie to trochę ciasna ,ale Tomek śmieje się na takie moje stwierdzenia (mądrala bo przeszedł „meander dla sprawnych inaczej” w Austrii).

Swój pobyt można uwiecznić w zeszycie, który znajduje się na końcu jaskini.


Wyjazd do doliny Kobylańskiej

11-12 05 2003 r.
Uczestnicy: Adam Szmatłoch, Jan Kieczka

W niedzielę rano wyjechaliśmy Fiatem Jasia w kierunku Krakowa. Pogogda była niepewna, więc postanowiliśmy zajrzeć do jaskini Racławickiej. Trafiliśmy bez najmniejszego problemu. Odwiedziliśmy każdy zakamarek w jaskini, nawet Jasiowi udało się w jednym utknąć. Wychodząc z poczuliśmy uderzający podmuch ciepła, jak dobrze, że lato już wróciło. Wieczorem pojechaliśmy do Kobylańskiej, gdzie namiot rozbiliśmy oczywiście w najwyższym miejscu i dzięki czemu budząc się raono mieliśmy piękną panoramę całej doliny. Wieczorem posiedzieliśmy przy ognisku, paliliśmy fajeczki, snuliśmy plany na przyszłość. Następnego dnia powspinaliśmy siętroszkę z dołem i oczywiście relaksacyjnie "na wędkę". Z doliny wykurzyła nas burza. Przemoczeni do suchej nitki wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu.


Rajd rowerowy dookoła powiatu mikołowskiego

11 05 2003 r.
Uczestnicy: Damian i Kamil Szołtysik

Zamiast dookoła Babiej Góry jedziemy dookoła powiatu mikołowskiego. Powodem zmiany planów była fatalna pogoda. Mimo, że potężna czarna chmura wisiała na niebie ruszamy na rowerach wokół powiatu mikołowskiego wykorzystując szlaki turystyczne, rowerowe, leśne ścieżki a w ostateczności drogi asfaltowe. Od startu trzymamy ostre tempo zatrzymując się jedynie na skorygowanie trasy z mapą. Tak więc z Rudy Śl. jedziemy przez Starganiec, Mikołów, Wyry, Orzesze, Bujaków do Rudy. Ponad 60 km w zróżnicowanym terenie. W lasach przed Bujakowem Kamil ma lekki kryzys na grząskim, leśnym podjeździe. Tu też wreszcie dogoniła nas owa czarna chmura. Pod rozłożystym starym bukiem przeczekujemy ulewę. Potem już nie zważając na deszcz mkniemy w stronę domu. Ubłoceni, mokrzy od deszczu i potu kończymy dystans czując w nogach przebyte kilometry.


Wyjazd do Rzędkowic

4 05 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Kamil, Paweł, Teresa Szołtysik, Janusz i Celina Proksza z rodziną, Grażyna i Anrzej Ciołek z rodziną.

Dawni koledzy klubowi od lat jeżdżą na majówkę do Rzędkowic. Po wczorajszym deszczu sporo ludzi wyjechało więc skałki są trochę luźniejsze. My bierzemy rowery i zaliczamy trasę Rzędkowice - Łutowiec (odkręcam zapomniany przez nas ring) - Zdów - Rzędkowice. Generalnie piękna wycieczka po urozmaiconej krajobrazowo trasie.


Wyjazd w skały

3 05 2003 r.
Uczestnicy: Jan Kieczka +Zosia i Andrzej (nie zrzeszeni)

Po kościele o 7.00 wraz z moją koleżanką i jej chłopakiem pojechaliśmy w skały w rejon Zawiercia. Był to wyjazd relaksacyjny i szkoleniowy ponieważ moi towarzysze pierwszy raz jechali w skałki. Pokazałem im kilka ścian i jak na pierwszy raz wspinali się całkiem nie źle. Oprócz tego nauczyłem ich zjazdów w rolkach z 30 m ściany. Po południu popsuła się trochę pogoda ale nie humory. Później zwiedziliśmy jaskinię Suchą i Szczelinę Piętrową. Wszystkim się podobało. Do domu wróciliśmy o północy.


Wielka Klubowa Majówka

1 - 3 05 2003 r.
Uczestnicy: Asia Maciejowska, Iwona, Tomek Jaworski, Mateusz Golicz, Marcin z ojcem, Rafał, "Kubuś".

Wielka Klubowa Majówka niestety ze względu na pewne niedociągnięcia, no, powiedzmy, organizacyjne, nie była zbyt wielka. Pod domem Tomka, rano, w dniu 02. maja stawiły się aż dwie osoby: ja (Mateusz) i... Tomek. Po zahaczeniu o Bykowinę do grupy dołączyła Asia, i tak oto, w tym radosnym trzyosobowym składzie, wyposażeni w namioty pod którymi równie dobrze mogłoby spać osób sześć, ruszyliśmy na Jurę z założeniem spędzenia tam trzech dni na sportowej wspinaczce.

Panowie z drogówki uznali za świetny pomysł malowanie drogi na skrzyżowaniu w Siewierzu akurat drugiego maja, więc podróż nieco przeciągnęła się. W każdym razie, wytrzymaliśmy panujący upał i wkrótce znaleźliśmy się na Łutowcu. Na szczęście okazało się, że sympatyk klubu, hehe, Marcin ze swoim odgrażaniem się, że też pojedzie na Jurę, nie żartował. Na skałach od razu trafiliśmy na silną grupę w składzie: Iwona, Marcin, Rafał, "Kubuś" i tajemniczy starszy pan, który okazał się być ojcem Marcina. Grupa uprawiała właśnie intensywny wspin na "Panterkach". Pogoda była świetna, słoneczko, schodziło dużo wody.

Pozostaliśmy tam z godzinkę, dwie, no, może trzy. Uprawiane były okoliczne drogi, od V+ do czegoś w rodzaju VI.1+ - zarówno z dołem jak i ćwiczeniowo, na wędkę. Oprócz nas wspinała się jeszcze jedna grupa, ale generalnie, przy naszej ilości lin - dwa dynamiki, jeden statyk - czyli w sumie po 2 osoby na 1 linę, praktycznie zdominowaliśmy "Panterki". Na skale zostawiliśmy kilka śladów naszej bytności - i nie chodzi tutaj wcale o jakieś wyryte napisy (chociaż chuliganeria też była, ale o tym zaraz ;-), ale o plamki krwi z palców zdesperowanej Asi i nie mniej zdesperowanej Iwony, które za wszelką cenę chciały być nie gorsze od Tomka i Kubusia... Objawiły się też pewne zapędy chuliganerskie - Marcin przy sprzątaniu naszego szpeju próbował przez dobre 5 minut odkręcić jeden zacięty karabinek na samej górze drogi zanim ktoś podpowiedział mu, że to "zjazdówa" ;)))

Przenieśliśmy się jeszcze na moment na "Ciąże", gdzie każdy z tych słabszych zaliczył z dołem "Sposób na Ciąże", a Tomek i Kubuś wyrównywali porachunki z wytyczoną obok drogą z oknem (nazwy sobie nie przypomnę), ale sądząc z dobywających się stamtąd przekleństw, byli już dość zmęczeni.

Pod wieczór cała grupa udała się samochodami do Mirowa. Ludzi oczywiście sporo, ale wydawało się, że nie będzie tragicznie. Niestety, tylko wydawało się. Po umyciu się rozpaliliśmy jakieś tam ognisko, usmażyliśmy kiełbaski, wypiliśmy piwo (czy tam colę ;), porozmawialiśmy, i pożegnaliśmy wracającą do domu część ekipy (w sensie, poza Asią, Tomkiem i mną ludzie przyjechali tylko na jeden dzień). Z założeniem wspinania się następnego dnia na skałach przy zamku poszliśmy spać. Niestety okazało się to bardzo trudne i udało się w końcu około czwartej nad ranem, kiedy to spora grupa obozująca nieopodal spiła się już tak, że więcej nie mogli śpiewać (UFF!). Cóż, folklor majówkowy.

W sobotę rano, przy okropnych dźwiękach muzyki techno dobywającej się z samochodu pewnego pana w spodniach z czterema paskami, poskładaliśmy namioty, zjedliśmy i w trójkę przenieśliśmy się pod skały. Kiedy tylko zaczęliśmy wyciągać sprzęt, zaczęło lać :(, coraz mocniej i mocniej. Po godzinie spędzonej w samochodzie doszliśmy do wniosku, że dziś już skały nie wyschną, a jutro też pewnie będzie lało i lepiej jechać do domu... tak też zrobiliśmy, no i z trzech dni wspinania się zrobił się jeden.

Następnego dnia był oczywiście piękny upał, zero chmur. Cóż, zdarza się. Sezon się jeszcze nie kończy, a w ten jeden dzień (piątek) i tak było tak fajnie, że warto było przyjechać.


Wyjazd rowerowo - narciarsko - jaskiniowy w Tatry Zachodnie i Beskidy.

30 04 - 3 05 2003 r.
Uczestnicy: Damian i Kamil Szołtysik

Celem jest wykorzystanie ostatnich śniegów i zjazd na nartach z Rakonia do doliny Chochołowskiej. Przed północą dojeżdżamy do pani Glizdowej (godzina w korku przed Myślenicami) by nazajutrz skoro świt ruszyć do doliny Chochołwskiej. Świt jest jednak szary i ponury. Chmury wisiały nisko nad górami. Wstajemy o szóstej i po skąpym śniadaniu pakujemy narty (Kamil deskę) na plecaki i ruszamy na rowerach do doliny Chochołowskiej. Zaczyna padać deszcz. W górach leży jeszcze gdzieniegdzie śnieg lecz nie jest go zbyt dużo. Na samej drodze były tylko dwa zalodzone mocno odcinki. Pustą o tej porze doliną podjeżdżamy do równie pustego schroniska. Rowery zostawiamy zapięte na tarasie i już tylko z plecakami ruszamy szlakiem na Grzesia. Raz po śniegu, raz po lodzie lecz w większości po kamieniach pniemy się do góry szybko osiągając granicę lasu i grzbiet wiodący na Grzesia. Od zachodu się przejaśniało coraz bardziej. Deszcz przestał padać. Po może godzinie od schroniska jesteśmy na Grzesiu gdzie nieźle wieje. Stąd podążamy dalej na Rakoń (1890). Chmury się podnoszą. Świetnie widać Babią, Pilsko i słowacką część Tatr. Wkrótce też jesteśmy na Rakoniu.

Myśleliśmy nawet o zjeździe z Wołowca lecz na jego zboczach prawie w ogóle nie było śniegu. Natomiast z szczytu Rakonia ku naszej radości rozpościerały się duże płaty śniegu po których można zjechać w dół do doliny Chochołowskiej Wyżniej. Tak więc po napatrzeniu się na ściany Rochaczy i okolicznych szczytów rozpoczynamy cudowny zjazd w dół po mokrym ale nośnym śniegu. Śmigamy między kosówkami i wystającymi miejscami z śniegu głazami. Szybko osiągamy żleb schodzący z przełęczy i zielony szlak. Wkrótce wjeżdżamy do lasu. Jedziemy wzdłuż strumienia, który poprzerywał w wielu miejscach śnieżny całun. Przejeżdżamy po śnieżnych mostkach klucząc miedzy drzewami. Szlak narciarski odbija w bok lecz jest pozbawiony już śniegu. Jedziemy więc szlakiem turystycznym. Słońce już całkowicie panowało na niebie i robił się niezły upał. Może kilometr przed schroniskiem kończy się śnieg. Pakujemy sprzęt i pieszo dochodzimy do rojnego już schroniska. Łyk wody i czekolada i po chwili pędzimy na rowerach w dół. Dolina jest pełna ludzi. Pomysł pokonania tej doliny na rowerach był strzałem w dziesiątkę. Zaoszczędziliśmy na tym około trzech godzin żmudnego marszu. Dosłownie w dwadzieścia minut jesteśmy u Glizdowej gdzie tylko pakujemy sprzęt i rowery i jedziemy do Szczyrku (było tam kilku starych kolegów z klubu). Wieczór spędzamy bardzo rozrywkowo bawiąc się świetnie przy góalskim folklorze (niekoniecznie cenzuralnym).

Pogoda była cudowna. Jedziemy na rowerach pod otwór jaskini Lodowej (w zboczu Hyrcy). Jaskinia ma dwa otwory położone blisko siebie. Dawno tu chyba nikogo nie było ponieważ liście zalegały prawie po strop. Wczołgujemy się do jaskini. Na spodzie jest sporo lodu. Przed ciasnawą szczeliną z starego haka zakładamy kawałek sznurka (z uwagi na duże zalodzenie) i schodzimy w stropie podłużnej sali. Dno sali jest pokryte lodem, jest tu również kilka lodowych stalagnatów. Sala wznosi się do drugiego otworu, którym wydostajemy się na zewnątrz. W sumie ciekawa dziura. Do naszej bazy wracamy na rowerach lewym brzegiem Żylicy. Wieczór upływa również rozrywkowo.


Wyjazd szkoleniowy do Podlesic

25 - 27 94 2003 r.
Uczestnicy: Tomasz Jaworski

Tomek Jaworski brał udział w kursie autoratownictwa.


Wyjazd narciarski na Rysiankę

21 04 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Kamil, Paweł, Teresa Szołtysik, Henryk , Adam Tomanek, Manuela Feliks

Wyjeżdżamy z Rudy przed południem dwoma autami. Jest piękny słoneczny dzień. Naszym celem jest wejście na Rysiankę i Lipowską a następnie zjazd na nartach (Kamil na snowboardzie) w dół do Złatnej szlakiem narciarskim z Lipowskiej. Nasze zamierzenia musimy nieco zweryfikować z uwagi na ilość śniegu a właściwie jego brak. Teresa nawet proponuje mi wizytę w jednym z mijanych szpitali na oddziale psychiatrycznym. Dojeżdżamy do końca drogi w Złatnej a śniegu nie widać. Na przekór wszystkiego i tak bierzemy narty z wyjątkiem Teresy, która do końca nie dała się przekonać i postanowiła odbyć spacer na lekko. Adam z Manuelą w ogóle nie dali się skusić na jakieś chodzenie i pozostali na dole. My z nartami na plecakach podchodzimy do góry. Po kilkuset metrach pojawia się śnieg. Są wprawdzie liczne przetoki lecz już wiemy, że w dół da się spokojnie zjechać. Jest upał i idziemy w krótkich koszulkach. Po ponad godzinnym podejściu osiągamy halę i schronisko na Rysiance (1290). Tu piwko i krótki odpoczynek. Idziemy jeszcze na Lipowską lecz zjeżdżać będziemy czarnym szlakiem do Złatnej. Teresa schodzi wcześniej na nogach a my po pewnym czasie jedziemy w dół na nartach. Tam gdzie można pędzimy, czasem w rozbryzgach wody (śnieg intensywnie topniał). Niektóre krótkie odcinki przejeżdżamy po trawie. Generalnie zjazd w tych warunkach jest wspaniałą zabawą urozmaiconą o niespodzianki związane grubością śnieżnej warstwy. Kamil nawet wykonał efektowne hamowanie na skalnym rumoszu. O dziwo, na nartach dojeżdżamy niemal do samego parkingu wykorzystując spłachcie śniegu zalegające w przydrożnym rowie a przerwy miedzy poszczególnymi płatami przejeżdżamy rozpędem po zalegających tam liściach. Wszyscy szczęśliwie i cało docierają na dół. Pakujemy sprzęt i ruszamy w drogę powrotną. Tomanki jadą jeszcze do browaru z Żywcu pokosztować piwa, my natomiast do domu podziwiając jeszcze kolorystykę gór w zachodzącym słońcu.


Wyjazd - Beskidy

20 04 2003 r.
Uczestnicy: Jan Kieczka

Choć była to niedziela wielkanocna zdecydowałem się pojechać w góry. Początkowo chciałem poszukać jskini w 3 Kopcach ale przerażająca ilość ludzi w rejonie Szyndzielni i Klimczoka sprawiły, że praktycznie uciekłem z tamtąd do Szczyrku. Była godzina 16.00 jak wyruszyłem w kierunku jaskini Malinki. Op parkingu do jaskini szedłem pieszo a z powrotem zjeżdżałem na nartach. Ale już dawno nie było takiej zimy żeby jeszcze w kwietniu pośmigać na tym wspaniałym wynalazku. Jaskinia jak na warunki beskidzkie mile mnie zaskoczyła. Piękne tektoniczne płyty. Zupełnie coś innego niż w Jurze. Spenetrowałem chyba jej każdy zakątek. Po akcji pojeździłem sobie na nartach po stokach Salmopolu. Było ekstra.


Wyjazd (kursowy) do Lutowca

13 04 2003 r.
Uczestnicy: Agnieszka Szmatłoch, Grzegorz Przybyła, Wojtek Wyciślik , Asia Maciejowska, Tomek Jaworski, Rafał Kisielewicz, Jan Kieczka, Damian Szołtysik, Arek Piegza, Krzysztof Kubocz oraz nowi członkowie klubu (razem 16 osób)

W piękny kwietniowy poranek zebraliśmy się na Wirku koło naszego klubowego magazynu i po przepakowaniu sprzętu wyruszyliśmy w okolice Mirowa. Piękna słoneczna pogoda zapewniała nam dobry humor, a plan wyjazdu zapowiadał wiele atrakcji. Dojazd na miejsce trwał około godziny.

Po znalezieniu odpowiedniego miejsca do „biwakowania” przystąpiliśmy do działania. Wyjazd nasz miał charakter szkoleniowy, dla kursantów kursu taternictwa jaskiniowego. W celu sprawniejszego przeprowadzenia zajęć podzieliliśmy się na dwie grupy.

Pierwsza grupa doskonaliła umiejętność poręczowania, a także zapoznawała się z technikami zakładania stanowisk asekuracyjnych.

Druga grupa zajęła się technikami związanymi ze wspinaczką powierzchniową. Poznaliśmy między innymi sposoby zakładania stanowisk asekuracyjnych, techniki asekuracji w ścianie, zakładanie i realizacje zjazdów linowych.

Gwoździem programu była nauka zakładania stałych punktów asekuracyjnych (spitów i HS-ów). Dzięki Arkowi mieliśmy okazję zapoznania się z techniką wiercenia wiertarką spalinową co stanowiło nie lada atrakcje (szczególnie dla dziewczyn). Poza tym „zabijaliśmy” spity metodą tradycyjną, tzn. przy użyciu młotka i spitownicy.

Zajęcia w plenerze trwały do godziny 18. Powrót do domu przebiegał bez większych problemów.

Wyjazd ten stanowił niejako „otwarcie sezonu” skałkowego. Poza tym dokonaliśmy również uroczystego otwarcia „sezonu grilowego”, co wszystkim przyniosło wiele radości i pysznych, niezapomnianych wspomnień.


Wyjazd do jaskiń Kasprowa Wyżnia , Średnia i Ńiżna.

29 03 2003
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Michał Kuszewski, Piotr Świerc, Janusz Rudol, Jan Kieczka, Ania (KKS).

Dwoma autami jedziemy do Zakopca. Stąd ruszamy do jaskiń Kasprowych. Rudi z Anią pójdą do Kasprowej Niżnej a pozostała szóstka do Kasprowej Wyżniej i Średniej. Odszukujemy otwór Wyżniej. Zakładaliśmy szybkie przejście obu jaskiń lecz okazało się, że próg wyjściowy w Wyżniej jest zalodzony (właściwie był to lodospad). Jasiu przy pomocy Tomka przechodzi na granicy odpadnięcia próg. Wtedy dopiero likwidujemy zjazd i wychodzimy drugim otworem jaskini. Jest już ciemno. Teraz ciekawy zjazd z turni w dół. Jasiu zjeżdża na przykrótkiej linie (60 m). Starcza co do centymetra. Ja zakładam zjazd z drugiej liny. Nie robimy przepinek. Wszyscy zjeżdżają szczęśliwie w dół, na koniec Tomek, likwiduje zjazd. Akcja do Kasprowej Średniej przebiega już bez problemów. Jasiu zakłada zjazd i wkrótce cały zespół osiąga dno jaskini. Studnia jest pięknie myta choć nieco pochylona. Po pamiątkowym zdjęciu wszyscy mykają do góry. Przed północą zaczynamy dość uciążliwe schodzenie mikstowym w tych warunkach terenem. Przed drugą jesteśmy przy autach, gdzie czekał zmarznięty Rudi z Anią. Akcja w Kasprowej Niżnej skróciła im się ze względu na zalaną Złotą Kaczkę. Natomiast jazda powrotna autem była horrorem ze względu na gęstą mgłę i coraz większe zmęczenie i senność. Jakoś szczęśliwie jednak docieramy nad ranem do domu.


Zjazd na nartach z Babiej Góry

23 03 2003 r.
Uczestnicy: Damian i Kamil Szołtysik, Tomek Jaworski, Asia Maciejowska.

Wyjeżdżamy o ósmej z Rudy. Jedziemy autem do Zawoji. W planie mamy wejście z przełęczy Krowiarki na Babią Górę a następnie zjazd na nartach (Kamil na snowboardzie) z szczytu przez przeł Brona, Markowe Szczawiny a następnie narciarskim szlakiem do Zawoji Lajkonik. Zima już mocno ustępowała wiośnie i zbocza schodzące do doliny Zawoji były już zielono-szare, jedynie Babia Góra (1725) stanowiła jedną białą bryłę. Wywożę wszystkich na przełęcz (droga była już przejezdna). Nim zjedzą i przygotują się do wyjścia ja zwożę auto właśnie do Zawoji Lajkonik. Stawiam auto po prostu na poboczu drogi nie daleko hotelu Lajkonik. Teraz biegnę do góry na przełęcz licząc, że podrzuci mnie jakiś jadący do góry samochód. Może po 2 km biegu zatrzymuje się facet z babką i podwożą mnie na przełęcz. Po 15 minutach ruszamy w drogę na Babią. Idzie tam już kilkunastu ludzi.

Narty niesiemy na plecakach a w podejściu pomagamy sobie kijkami. Pogoda jest wyśmienita. Najpierw przez las a od Sokolicy przez kosówkę podchodzimy coraz wyżej. Po północnej stronie jak okiem sięgnąć Beskidy a na południu piła tatrzańskich szczytów. Niebo granatowe, świat zalany słonecznym blaskiem. Po prostu chce się żyć. Szybko zdobywamy wysokość. Po dwóch godzinach stajemy na szczycie, gdzie było kilkunastu ludzi, głównie narciarzy na skiturach. Tu spożywamy posiłek i może po godzinie rozpoczynamy cudowny zjazd w dół. Najpierw po sprasowanym śniegu, następnie po kosówce na przemian w twardym na przemian w miękkim śniegu aż osiągamy przełęcz Brona. Każdy z nas zalicza jakiś ciekawy upadek. Asia w dodatku jest bardzo słyszalna przy tej okazji. Z samej przełęczy mamy kawałek stromego odcinka, który każdy z nas pokonuje na swój sposób. Najlepiej sobie poradził Kamil na snowboardzie. Tomek natomiast szukał narty po upadku w kosówce poniżej. Dalej zbocze staje się bardziej łagodne i bez problemów osiągamy schronisko Markowe Szczawiny. Stąd kawałek niebieskim szlakiem (moje długie, biegowe kijki okazały się wspaniałe na poziome odcinki) a następnie szlakiem narciarskim wiodącym do Zawoji Lajkonik. Szlak ten jest przetarty przez narciarzy choć nikogo tu nie spotykamy. Cudownym, urozmaiconym zjazdem podążamy w dół. To lasem, to przez małe polanki i leśne dukty osiągamy Sulową Cyrhlę. Tu trochę szukamy dalszej drogi ale wkrótce kontynuujemy zjazd właściwym traktem. Za Rybnym Potokiem wjeżdżamy na drogę. Śniegu coraz mniej. Dosłownie po ostatnich spłachciach śniegu dojeżdżamy do drogi wiodącej z przeł. Krowiarki a tym samym do pozostawionego tam samochodu. Z szczytu do tego miejsca zjechaliśmy około 9 km. Dalej piękna pogoda. Babia Góra nadal skąpana w coraz szybciej zachodzącym słońcu a my, choć z żalem opuszczamy ten piękny zakątek zadowoleni z przeżycia kolejnej górskiej przygody.babia1.jpg (43478 bytes)


Jaskinie Gór Sokolich

15 - 16 03 2003 r.
Uczestnicy: Adam Szmatłoch, Jan Kieczka

Wyjechaliśmy z Rudy Śląskiej ok 10.00 rano w sobotę pojazdem marki Cadillac 125 p z zamiarem dotarcia w Sokole Góry. Na miejscu Jasiu bez większego zastanawiania wjechał do rezerwatu ponieważ pisało: "Nie dotyczy ALP" a on właśnie jest leśnikiem.

O godz 15.00 zaczęliśmy zwiedzanie jaskiń. Począwszy od jaskini Koralowej po przez Wszystkich Świętych (przejście Baku, zwiedzenie jaskini Olsztyńskiej i powrót do Wszystkich Świętych), następnie j. Urwista, Studnisko, Pod Sokolą Górą.

W jaskini Koralowej wspinaliśmy się do Waru. Prowadził Jan. Wpisaliśmy się do puszki zostawionej przez JOPR.

W pozostałych jaskiniach zwiedzaliśmy ciągi główne i niektóre boczne korytarze.

Po zrobieniu wszystkich jaskiń o godz.1.00 w nocy wróciliśmy do auta i pojechaliśmy do Mirowa. Po przespanej mroźnej nocy w aucie zjedliśmy śniadanie i poszliśmy szukać jaskini ks. Borka co zajęło nam sporo czasu i wprowadzało w ekipie duże napięcie emocjonalne. W końcu, ok. godz. 14.00 znaleźliśmy "przeklęty" otwór. Zwiedziliśmy jaskinię i z uśmiechem na ustach wróciliśmy do domu.


Narty – Beskidy

16 03 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek.

Wyjeżdżamy wcześnie. Dojeżdżamy do Brennej do końca drogi pod Beskidem Węgierskim. Na wszelki wypadek zabraliśmy i biegówki i zjazdówki. Śniegu jest dużo więc wyciągamy zjazdówki. Zakładamy je na plecaki z boku i ruszamy w górę. Idziemy nie przetartym traktem. Dawniej wiódł chyba tędy jakiś szlak, gdyż na drzewach są stare zamalowane znaki. Błogosławieństwem są długie kijki. Gdy zapadam się głęboko w śniegu mogę spokojnie wywindować się w górę. Niespełna półtora godziny zajmuje nam podejście na Kotarz (957). Tu zakładamy narty i pędzimy znanym nam szlakiem w dół. Następnie skręcamy na czarny szlak wiodący do Brennej. Wiedzie on poziomo lub lekko w górę. Przy pomocy długich kijków robię dalekie odbicia. Ostatni odcinek szlaku wiedzie mocno z góry. Dojeżdżamy do wyciągu w centrum Brenny i po bardzo mokrym i ciężkim śniegu zjeżdżamy w dół. Potem niestety narty musimy zdjąć i 4 km iść pieszo do samochodu. Cała wycieczka zajęła nam 5 godzin.


Samotny wyjazd na Orlą Perć

8 03 2003 r.
Uczestnicy: Jan Kieczka

Samotny, gdyż nikt nie miał czasu żeby ze mną jechać, a ja miałem potrzebę się wyżyć. Zastanawiałem się czy dam sobie radę ale zew gór był silniejszy i mimo lekkiej gorączki i nie najlepszego samopoczucia o godzinie 330 rano wyruszyłem moim autem. Trasa biegła z Pszczyny przez Bielsko, Suchą, Rabkę do Zakopanego. O godzinie 620 rano byłem już w Zakopcu. Potem wszystko potoczyła się szybko. Autobusem do Kuźnic, kolejką na Kasprowy no i byłem już w górkach. O godz. 800 zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie no i strzałeczka - cel - Orla Perć. Pierwsze komplikacje były już pod Świnicą. Ktoś idący przede mną pomylił szlak i zamiast przedeptać drogę na Świnicę przedeptał ją na niższy o 2 m garb przed Świnicą. Ja oczywiście przedeptałem dalej aż na główny wierzchołek. Potem nie było już tak łatwo. Szlak nie był już przetarty. Musiałem kombinować sam i tu poczułem się trochę samotnie ale musiałem sobie radzić. Cały czas towarzyszyło mi pytanie czy dobrze zrobiłem, że pojechałem sam. Parę razy nie byłem pewny czy pchać się dalej. W końcu jednak się przezwyciężyłem i ani się spostrzegłem byłem już na Zawracie. No i wpakowałem się już na dobre. Szedłem jak burza. Prawie nie jadłem i nie piłem. Lekki stres i adrenalina nie pozwalały o tym myśleć. Zresztą później poskutkowało to gwałtownym spadkiem formy. Zanim to jednak nastąpiło zdobyłem po drodze Kozi Wierch (godz. 1500). Tu podjąłem decyzję o schodzeniu w dół żlebem Kulczyńskiego. Akcję zakończyłem przed Granatami. Myślałem nawet o biwaku, lecz zaczęła się psuć pogoda więc nie chciałem ryzykować. Po zejściu do Czarnego Stawu zaczął się kryzys - efekt niedoboru płynów i żywności. Tak opadłem z sił, że do Zakopanego praktycznie się zaczołgałem, ale było super. Z Zakopanego jechałem 3 godziny do domu. Moje reakcje były spóźnione - o mało przejechałbym kota no i w ogóle

Gdy tylko sytuacja będzie sprzyjać dokończę resztę perci, mam nadzieję, że nie sam. Choć z drugiej strony jest to pewne utrudnienie. Wszystko robiłem "na żywca" z wyjątkiem jednego miejsca gdzie użyłem liny do zjazdu, gdyż było zbyt stromo.


Wyjazd do Jaskini Miętusiej Wyżniej

8 03 2003 r.
Uczestnicy: Janusz Rudol, Tadek Lończyk

8 marca 2003 roku wybraliśmy się z kolegą do jaskini Miętusiej Wyżniej. Pogoda wymarzona: słońce, zero wiatru, czyste niebo, no i o opadach – jakichkolwiek – nie ma mowy. Śniegu co prawda dużo, ale stada grotołazów wytorowały w dolinie Miętusiej całkiem solidny trakt.Na akcję wyruszyliśmy już po południu, z zamiarem szybkiego uporania się z problemem. Po małych kłopotach ze znalezieniem otworu, w końcu dotarliśmy na miejsce. Oczywiście nikt z nas w tej jaskini jeszcze nie był, a zamiast jednej wydeptanej ścieżki w kierunku Małej Świstówki były trzy, z czego jedna prowadziła w zimne i mokre objęcia niewiarygodnych ilości śniegu (chyba komuś innemu też się pomyliło ).Tam doceniliśmy piękną i słoneczną pogodę która oszczędziła nam pewnych wrażeń związanych z zimowym przebieraniem się. Po szybkim pokonaniu prożka pod otworem, wstąpiliśmy ( wiem że wyraz „wstąpiliśmy” brzmi trochę patetycznie, ale co mi tam ) do wnętrza jaskini. I tu druga wpadka. Zamiast iść w prawo, poszliśmy w lewo. Ktoś namalował strzałkę, wskazującą kierunek do wyjścia, nad bocznym I CIASNYM korytarzykiem, w który oczywiście wdepnęliśmy. Na zorientowanie się, że coś tu nie pasuje, straciliśmy około 45 minut, trochę ( !!! ) potu i znacznie obniżyliśmy limit niecenzuralnych wyrazów na tę akcję.I tyle kłopotów. Dalej już bez problemu poprzez Salę Matki Boskiej doszliśmy do miejsca, gdzie w lewo idzie króciutki korytarz prowadzący do studni którą zjechaliśmy na Suche Dno. Szybko wyszliśmy z powrotem, po czym pozostawionym na chwilę głównym ciągiem doszliśmy do pierwszego syfonu. Błotny Syfon, bo tak to coś, ktoś kiedyś nazwał, wygląda dokładnie tak, jak się nazywa. Co prawda deski ułożone na spągu pomagają w pokonaniu tej mokrej przeszkody, ale nie liczcie na to, że uda wam się pokonać go „suchą stopą”. Dalej szybki zjazd i drugi syfon zwany Syfonem Paszczaka. Po problemach z lewarowaniem tego syfonu, postanowiłem mimo wszystko przepchać się przez niego, co też mi się udało. Tu jednak postanowiliśmy zawrócić. Na naszą decyzję wpłynął brak czasu i niechęć kolegi do nurkowania w błotnistej breji ( nie powiem – trochę go rozumiem ). Potem zawróciliśmy tą samą drogą do wyjścia ( oczywiście pominęliśmy już Suche Dno ). Z jaskini wyszliśmy po północy. Szybko przebraliśmy się i udaliśmy się w kierunku bazy.


Wyjazd narciarski na Pilsko

2 03 2003 r.
Uczestnicy: Paweł, Kamil i Damian Szołtysik,

Pogoda niezła. Ludzi na stokach nie zbyt dużo. Szybko wyjeżdżamy na Pilsko i różnymi kombinacjami nartostrad zjeżdżamy do Kamiennej (wyciąg na Płaju nie działał). Warunki narciarskie mimo kilku wytopionych miejsc dość dobre.


Narty biegowe - Jeseniki

23 02 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysiki, Henryk i Adam Tomanek, Manuela Feliks (nie zrzeszona)

Celem naszego wyjazdu jest czeskie pasmo Jeseników. Są to góry położone w Czechach, niedaleko naszej granicy. Należą już do Sudetów. Najwyższym szczytem jest Pradziad (1490). Przez długi czas panują tam dobre warunki narciarskie. Heniek był już tam trzy razy więc znał ten rejon. Nigdy jednak nie dopisała mu pogoda. Teraz jest idealna. Lekki mrozik, błękitne niebo, świat zalany promieniami słońca. Wyjeżdżamy o ósmej z Grzybowic, zabierając tylko narty biegowe. Przez Kędzierzyn-Koźle i Głubczyce dojeżdżamy do granicy w Pietrowicach Głubczyckich. Dalej przez Krnów i Bruntal dojeżdżamy do Małej Moravki i dalej do Hwezdy. Tu na parkingu (100 Kc) zostawiamy auto a dalej jedziemy autobusem jakieś 6 km do Ovczarni (18 Kc). Tu droga się kończy. W miejscu tym jest kilka wyciągów narciarskich a szczyt Pradziada w zasięgu ręki. Jest tu dużo ludzi w tym wielu narciarzy biegowych. Przez góry te prowadzi zresztą kilka szlaków narciarskich. Pierwszym celem jest szczyt Pradziada na którym zbudowano wieżę i schronisko (szpeci krajobraz). Na nartach podchodzimy na szczyt. Ja podbiegam i zostawiam towarzyszy za sobą. Spotykamy się na szczycie. Adam z Manuelą uważają iż nie mają kondycji więc z Pradziada wrócą do auta i zjadą nim do Małej Moravki gdzie będą na nas czekać w umówionym miejscu. My natomiast pójdziemy górami szlakiem (11 km) do tejże miejscowości. Zjeżdżamy z Pradziada do wyciągów. Żeby zaoszczędzić czasu wyjeżdżamy orczykiem do góry i po wejściu na rozległy wierzchołek sąsiedniej góry kierujemy się do szlaku. Śnieg jest sprasowany i przewiany, twardy jak beton. Jazda jest trudna a wręcz niebezpieczna. Tracimy stopniowo wysokość. Niżej zjeżdżamy do lasu. Halsujemy nieco stromym zboczem jadąc raz twardym raz miękkim śniegiem. Niżej warunki się poprawiają. Tylko w jednym miejscu zdejmujemy narty a potem mkniemy w dół. Była to przepiękna jazda i cudowny szlak dla biegacza. Zbocze łagodnie opadało w dół i można było się delektować wspaniałą jazdą. Były również śnieżne rynny, w których trzeba było umiejętnie hamować co na biegówkach nie jest rzeczą łatwą. Kilka razy nie panujemy nad szybkością i pędzimy na złamanie karku. Zaliczamy kilka upadków. Jest to jednak wspaniała przygoda. Dzień miał się już ku końcowi. Kolejny spektakl kończącego się dnia. Długie cienie przecinały nasz szlak a śnieg w zachodzącym słońcu przybierał różne kolory różu. Pachniał las i śnieg. Jesteśmy coraz niżej. W ostatnich poświatach dnia docieramy do Moravki. Może ostatnie 2 km idziemy wzdłuż drogi nim dochodzimy do samochodu. Tomanki idą jeszcze na obiad. Potem już jedziemy do domu gdzie dojeżdżamy bez problemów ale późno. Wyjazd zaliczam do bardzo udanych.


Wyjazd w Tatry do jaskiń Śpiących Rycerzy

22 02 2003 r.
Uczestnicy: Rysiek Widuch, Tadek Szmatłoch, Arek Piegza, Tomek Jaworski, Irek Paprotny, Adam Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Daniel Bula (znany jako sztajger), Grzegorz Przybyła, Piotrek Świerc, Asia Maciejowska

W sobotę 22 lutego 2003 o godz. 9:30, jak zwykle spod garażu Arka, wyruszyliśmy na podbój Jaskini Miętusiej w składzie jak wyżej. Nastroje: znakomite. Kiedy dotarliśmy pod Dolinę Kościeliską dobre nastawienie gdzieś wyparowało. No więc okazało się, że trzeba zmienić plany, bo w Miętusiej ktoś już urzęduje (biwak). Cóż nam pozostało, jak nie zdobycie tzw. jaskini sylwestrowej, czyli Śpiących Rycerzy. Wyjazd ten był o tyle ciekawy, że nie tylko zobaczyliśmy dwie jaskinie, ale również-dzięki wspaniałej pogodzie- mogliśmy podziwiać przepiękną zimową panoramę Czerwonych Wierchów (miejsce moich dawnych „cierpień”). A wszystko to działo się po drodze na Przysłop Miętusi i dalej w kierunku otworu poprzez Dolinę Małej Łąki.

Cóż mogę powiedzieć o samych jaskiniach: Rysiek stwierdził, że one mają tylko początek, no i tutaj muszę Go poprzeć. Trzeba było trochę wysiłku, żeby podejść pod otwór niżej leżącej jaskini, ale to nic w porównaniu z walką w gumowcach w podchodzeniu do Wyżniej.Co prawda było parę osób zawiedzionych zaistniałą sytuacją (w szczególności Daniel, nastawiony na poważną co najmniej dziesięciogodzinną akcję czuł pewien niedosyt), ale myślę, że mimo wszystko warto było pojechać. Nie zabrakło oczywiście świetnej atmosfery, która zawsze już towarzyszy naszym wyjazdom. Myślę, że jest to jeden z ważniejszych elementów naszych wspólnych „wypraw”. Nie mogło oczywiście zabraknąć komentarzy ze strony naszego kochanego instruktora w sprawach, że tak to ujmę „intymnych”, no ale cóż przyzwyczaiłam się już do tego, będąc jedną z aż dwóch dziewczyn uczestniczących w kursie. Aha muszę dodać, iż nawet język jaskiniowców staje mi się coraz bardziej bliski-trudno bronić pięknej polszczyzny z tak małym poparciem. Misterem wyjazdu został jednogłośnie Daniel, który urzekł wszystkich swoim niecodziennym jaskiniowym kombinezonem w wersji wizytowej.

Porównując ten wyjazd z poprzednimi: no cóż, jednak Zimna najgłębiej zapadła w moim sercu. Wrażenia jakie tam doznałam na długo pozostaną powodem moich powrotów do „świata jaskiń”. Aczkolwiek te dwie jaskinie: Śpiących Rycerzy i Śpiących Rycerzy Wyżnia wzbogacą jakoś naszą działalność speleologiczną, nawet jeśli będą pozycjami 9 i 10 na liście obowiązkowych ośmiu jaskiń.


Wyjazd narciarski do Szczyrku

4 - 8 02 2003 r.
Uczestnicy: Damian, Kamil, Paweł, Teresa Szołtysik, kilku innych spoza klubu.

Przebywamy na naszej bazie beskidzkiej w Szczyrku dolnym (u byłego członka klubu - Krzyśka Hilusa). Przez kilka dni szusujemy na nartach na Skrzycznym, Pośrednim, Beskidku i w Biłej. Warunki zróżnicowane (najgorzej na Skrzycznym). Ludzi o dziwo jak na okres ferii mało. Wieczorami gramy w siatkówkę lub w koszykówkę w sali gimnastycznej miejscowej szkoły lub chodzimy na basem COS. Porządek dnia był nieco zmieniony z uwagi na niemal całonocne dyskusje przy napojach. Ogólnie było OK.


Wyjazd w Tatry Słowackie i Słowacki Raj

28 - 31 01 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek

Do Białego Potoku drogę "skracamy" jadąc przez przeł. Glinne, słowacką Orawę do naszego Chochołowa. Były trudne warunki (opady śniegu). Istotnie jest trochę krócej lecz jedzie się dłużej. Śpimy u pani Glizdowej na Białym Potoku (dowiadujemy się o tragedii na Rysach). Nazajutrz jedziemy do Łysej Polany a dalej do Javoriny. Tu na prakingu przy wyciągu zostawiamy auto i idziemy do dol. Jaworowej. Celem jest Lodowy Szczyt (2630). Mamy sprzęt biwakowy i planujemy spać w górnych partiach doliny by w dniu następnym wyjść na górę i wrócić. Przed zapadnięciem zmroku czeka nas niespodzianka. Znajdujemy drewnianą chatę na której strychu (wejście przez okno po drabinie) urządzamy nocleg. Nazajutrz pogoda jest piękna.

Wychodzimy z lasu podążając mozolnie w górę. Śniegu jest w najlepszym przypadku po kolana, często po pas. Po dwóch godzinach zapadania się w śniegu ostatecznie tracimy nadzieję na wejście w górę (namiot i resztę zbędnych rzeczy zostawiliśmy w chacie). W tych warunkach potrzebowalibyśmy na to znacznie więcej czasu. Decydujemy się wrócić stojąc na przeciw Jaworzyńskich Turni. Po przetartym szlaku idziemy szybciej. Z chaty zabieramy rzeczy i schodzimy do Javoriny. Pogoda się załamała. Sypie śniegiem, widoczność ograniczona. Z Javoriny jedziemy więc do Słowackiego Raju. Noc spędzamy na kampingu Podlesok (w domku - 25 KS/głowę). Następny dzień przechodzimy przeuroczymi szlakimi - Sucha Bela - Maly Kysel - Klastorisko - przełom Hornadu - Podlesok. Szlaki biegną wąwozami o często pionowych i przewieszonych ścianach. Wiele lodospadów okupywanych przez polskich i miejscowych wspinaczy. Jest tu kilka jaskiń lecz kończą się po kilku metrach. Rzeka Hornad jest zamarznięta więc skracamy sobie drogę idąc po lodzie. Rzeka wije się między skałami tworząc malowniczy przełom, naprawdę warto się tu wybrać. Czasem zakładamy raki by przejść po zalodzonych drabinkach. Po całodniowej wędrówce wracamy na kamping i wracamy do domu jadąc przez Łysą Polanę i Kraków.


Narty biegowe – Trójstyk

19 01 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Henryk Tomanek

Zima tego roku jak dotąd była uboga w śnieg. Jechać w góry by stać w kolejkach a potem jeździć po lodzie nie zbyt mi się uśmiechało. Wymyśliłem więc wycieczkę na nartach biegowych po przygranicznych terenach górskich Polski i Czech. W słoneczny niedzielny ranek jedziemy do Jaworzynki. Tam zostawiamy auto i ruszamy na nartach do oddalonej o kilkaset metrów granicy. Śnieg jest twardy i zmrożony. Z góry od razu uzyskuję nie złą szybkość. Kilka razy padam, a przy jednym z upadków wybijam nawet palec w ręce. Heniek jedzie wolniej ale i ostrożniej. W chwilę potem jesteśmy przy obelisku w kształcie trójkąta. Tu łączą się granice Polski, Czech i Słowacji. Wiedzie tu nawet jakiś szlak rowerowy. Dalej idziemy granicą przez góry. Z drugiej strony kilka metrów od granicy znajdują się zabudowania czeskiej wioski Hracva. Zjazdy w dół odbywają się halsami. Musimy walczyć o utrzymanie się na deskach. To przez las, to przez górskie polany dochodzimy do żółtego szlaku wiodącego do czeskiej wioski Bukowiec. W chwilę później przy strażnicy Jaworzynka wjeżdżamy do Czech. Dochodzimy, bądź zjeżdżamy do rozległych polan, skąd roztaczał się daleki widok na czeskie Beskidy. Przemierzaliśmy je dwa lata temu na rowerze. Teraz zielonym szlakiem jedziemy w dół w stronę Bukowca. Są to ciekawe zjazdy. Słońce powoli przechylało się na zachodni horyzont. Nadspodziewanie szybko osiągamy przejście graniczne Bukowiec – Jasnowice. O dziwo jesteśmy bardzo skrupulatnie sprawdzeni przez obu funkcjonariuszy. Za przejściem wchodzimy na żółty szlak wiodący równolegle do granicy w stronę Jaworzynki. Zapinamy narty i w miarę szybko zmierzamy do tej miejscowości. Dzień dobiegał końca i w lesie było coraz ciemniej. Przejeżdżamy kilka zamarzniętych strumyków i dwa zawalone częściowo mostki. Następnie wychodzimy na rozległe polany, przez które dochodzimy do zabudowań Jaworzynki. Przez pola między domami dojeżdżamy do kościoła w Jaworzynce a tym samym do parkingu, gdzie stał nasz samochód. W sam raz. Na zachodzie gasły właśnie ostatnie łuny zachodu. Szczęśliwi z tak pięknie spędzonego dnia pakujemy się i szczęśliwie wracamy do domu.


Biwak zimowy – masyw Policy

11 01 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Tadeusz Leńczyk, Sebastian Śmiarowski.

Już od chyba 10 lat kolega z Speleoklubu Bielsko Biała – Jurek Ganszer (Prymula) organizuje w styczniu biwaki zimowe w różnych rejonach naszych Karpat. Na biwak ten zjeżdżają się ludzie z różnych klubów jaskiniowych i wysokogórskich. Przy wspólnym ognisku trwają dyskusje na różne tematy ale przede wszystkim na te dotyczące gór. Za każdym razem coś stawało mi na przeszkodzie. Teraz jednak postanowiłem pojechać razem z dwoma wymienionymi wyżej kolegami z Klubu. Jeszcze w dniu wyjazdu, rano biegnę do dentysty wyrwać bolący strasznie ząb. Po powrocie koledzy już na mnie czekają. Nie zwlekając ruszamy w drogę. Przez Wadowice dojeżdżamy do Sidziny. Tu u kolegi z studiów zamierzam zostawić auto. W ośrodku jednak już nie pracuje i sprawę załatwiam pozytywnie z kierownikiem. O czternastej wyruszamy z plecakami ośnieżoną drogą na Zubrzycką przełęcz. Świeci słońce a każde mijane drzewo tonie w kiściach zmrożonego śniegu. Bez pośpiechu dochodzimy do przełęczy. Tu skręcamy na północ na niebieski szlak wiodący na Policę przez Czyrnic (1318). Na tym właśnie szczycie umówieni byliśmy na biwak. Z przełęczy wiedzie wyraźny ślad ludzi, którzy musieli przechodzić tu niedawno. Podążamy szlakiem. Krótki zimowy dzień dobiegał końca. Słońce schowało się za lasami porastającymi góry.

Tylko różowe zorze przedłużały jasność. Pod szczytem doganiamy kilkuosobową grupę grotołazów z Brzeszcza. Tuż pod obłym wierzchołkiem góry było rozbitych kilka namiotów. Las był tu rzadszy i namioty stawiało się po prostu między świerkami. Trochę dalej znajdowała się polana lecz wiał tam nieprzyjemny, mroźny wiatr. Między drzewami było cicho i przytulnie. Rozbijamy namioty po uprzednim udeptaniu lub usunięciu śniegu. Miałem tylko mały letni namiocik bez tropiku. Szybko więc jestem gotowy do zagospodarowania się w środku. Noc zapowiadała się mroźna. Ubieram od razu moją solidną kurtkę puchową i od razu czuję się świetnie. W między czasie dochodzą coraz liczniejsze grupy ludzi z „wszystkich stron świata”. Szykujemy miejsce na ognisko i przynosimy drewno. Jeden z kolegów ma benzynę i dzięki niej rozpalamy ognisko. O ósmej Jurek wygłasza krótkie przemówienie a potem już tylko grzejemy się przy ognisku, smażymy kiełbaski tudzież popijamy piwko. Spotykamy tu także dwóch gości z Speleotreku Ruda Śląska. Było tu również kilku znajomych (Piotr Gawłowski, Beata i Sitarze i kilku innych). Przed północą kładziemy się spać. Ubieram wszystko co zabrałem na wyjazd i nie powiem, żeby było mi gorąco ale też nie trzepią mną dreszcze. Jak się nazajutrz dowiedziałem temperatura dochodziła w nocy do minus dwudziestu stopni

Wstajemy po ósmej. Jest bajeczna pogoda. Mróz i lazurowe niebo. Zwijamy namioty. Powstało tu prawdziwe miasteczko namiotowe (było 61 osób). Punktualnie o 9.30 Prymula robi wszystkim wspólne zdjęcie. Naprawdę są obłędne widoki. Na zachodzie biała piramida Babiej Góry, dalej całe Beskidy a na południu poszczerbiona grań Tatr. W dole, w dolinach siedziała biała mgła i góry wydawały się zawieszone w powietrzu pod granatowym niebem. Potem wszyscy zaczynają się rozchodzić w swoje strony. Nasza trójka podąża najpierw na Policę a potem do schroniska na Hali Krupowej. Co chwilę możemy się zachwycać przecudną panoramą całych Tatr. Po niespełna godzinie dochodzimy do schroniska na Hali Krupowej gdzie przyrządzamy sobie posiłek. Potem już tylko zielonym szlakiem schodzimy w dół do Sidziny. Pakujemy się do auta i ruszamy w drogę powrotną. Wkrótce też wjeżdżamy pod oponę chmur i świat znów staje się szary. Cóż w myślach jednak nadal możemy pobyć w tym fantastycznym świecie gór. Bez problemu docieramy do domu kończąc kolejną górską przygodę.


Wyjazd do jaskini Miętusiej Wyżniej

4 01 2003 r.
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Ryszard Widuch, Michał Kuszewski, Grzegorz Wilkoszyński.

Ruszamy w sobotni ranek do Zakopca. Celem wyjazdu jest jaskinia Miętusia Wyżnia. Byłem w niej przed prawie trzema laty, lecz nie zwiedziłem wszystkich jej partii. Tym razem mamy zamiar wspiąć się do najwyższego punktu jaskini, następnie zjechać do Suchego Dna oraz zobaczyć jak wygląda przejście przez syfony zamykające drogę do najniższego punktu jaskini. Autem Ryśka bez problemów dojeżdżamy na miejsce. Auto zostawiamy na parkingu a następnie ruszamy przez oblodzoną dolinę Kościeliską. Przyszła odwilż i śniegu w górach było bardzo mało lub miejscami nie było go wcale. Dochodzimy do Wantul i tu kierujemy się do żlebu wyprowadzającego do Wyżniej Świstówki. Przy końcu żlebu znajdował się otwór jaskini. Podejście żlebem nie jest zbyt przyjemne. Pod śniegiem wyczuwamy kamienie, korzenie i inne nierówności terenu. Rysiek ma kijki, ja czekan a chłopcy nic. Zaczyna prószyć drobny śnieg i znacznie pogarsza się widoczność. Zapadł zmrok. W takiej pogodzie i w ciemnościach wątpię czy udało by mi się trafić do otworu jaskini. Tym razem jednak trafiam bezbłędnie do celu. Jaskinia znajduje się kilka metrów powyżej w ścianie. Brak liny. Wspinam się po oblodzonej ściance. U góry zakładam kolegom poręcz. Wkrótce wszyscy jesteśmy w wstępnej salce gdzie są dobre warunki do przebrania się. W pół godziny jesteśmy gotowi do drogi. Dochodzimy do salki Matki Boskiej. Tu Rysiek łoi do góry komin (ślepy) wiodący do najwyższego punktu jaskini. Jest to prawie 40 m wspinaczki. Następnie zjeżdża na linie w dół. U góry nie ma miejsca dla wszystkich. Po kolei wszyscy wychodzą i zjeżdżają w dół. Ja idę no końcu asekurując się z zawieszonej liny. W dół jednak muszę zejść na żywca likwidując linę. Komin jednak nie jest zbyt trudny. Ściany posiadają dużo dobrych chwytów i stopni. Dalej zjeżdżamy z progu do Sali Matki Boskiej. Wkrótce też dochodzimy do korytarza prowadzącego nad studnię opadającą na Suche dno. Michał poręczuje jako pierwszy studnię. Zjeżdżamy 40 m w dół. Dno stanowi zawalony kamieniami korytarz. Według mnie dobre warunki do eksploracji. Stąd wycofujemy się z powrotem. Idący pierwszy Rysiek uprzedza nas o niebezpiecznej luźnej wancie. Chowamy się w zakamarki jaskini i po chwili w dół rusza kanonada spadających kamieni. Obstrzał jest groźny lecz po chwili luźne kamienie zostały strącone i możemy spokojnie wychodzić. Cały zespół wydostaje się do góry. Idziemy dalej. Zjeżdżamy do Błotnego Syfonu. Jest to okresowy syfon. Tym razem jest prześwit między stropem a lustrem wody. Ponieważ Michał posiadał tzw. OP 1 więc deklaruje się przejść na drugą stronę ciasnego przełazu. Po drugiej stronie znalazł węże służące do lewarowania syfonu. Zelewamy wąż wodą i spuszczamy wodę do syfonu leżącego niżej. Woda szybko ubywa i wkrótce w syfonie zostaje tylko mokra glina. Jest tam deska i po niej bardzo szybko prześlizgujemy się na drugą stronę. Zjeżdżamy studzienką niżej nad syfon Paszczaka. Tu wody jest znacznie więcej. Leżą tu wprawdzie dwa pęknięte plastikowe wiadra lecz nie nastawiamy się na dłuższą akcję. Stąd wycofujemy się tą samą drogą do głównego korytarza. Idziemy nim jeszcze do końca jaskini. W ostatniej salce robimy krótki odpoczynek po czym wycofujemy się do otworu. Wszystko przebiega sprawnie. Przed północą jesteśmy przy wyjściu. Jest mglisto i prószy śnieg. Ostrożnie schodzimy w dół. Aż do Kir idziemy jednak uważnie z uwagi na lód zalegający pod cienką warstwą śniegu. Z KIr do domu jedziemy już suchymi drogami.

Tę stronę ostatnio edytowano 13 lis 2008, 13:03.
zaloguj się