Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Wspomnienia Bosmana: Różnice pomiędzy wersjami

(Pierwsze wyprawy)
Linia 21: Linia 21:
 
Tu muszę nadmienić, ze posiadałem krewnych na Jurze a mianowice w okolicy Olsztyna i Złotego Potoku. Namówiłem Bronka i Marka na wspólne wyjazdy. Nocowaliśmy u ciotki, albo wujka. W tym czasie dołączył do nas kolega Janusz Uciecha z Bronka klasy. Miałem rownież kontakt z kolegą Tadkiem K. z Częstochowy. On był już członkiem Częstochowskiego Klubu Grotołazów. Spotkaliśmy się parę razy w Częstochowie, parę razy pojechaliśmy w Góry Sokole. Z nim zwiedziłem moje pierwsze jaskinie tj. Olsztynska, Wszystkich Świetych, Koralowa. Udało nam się rownież zjechać do Studniska. On też pokazał mi pierwsze kroki wspinaczkowe i jaskiniowe. Był to rok 1970 lub 1971.
 
Tu muszę nadmienić, ze posiadałem krewnych na Jurze a mianowice w okolicy Olsztyna i Złotego Potoku. Namówiłem Bronka i Marka na wspólne wyjazdy. Nocowaliśmy u ciotki, albo wujka. W tym czasie dołączył do nas kolega Janusz Uciecha z Bronka klasy. Miałem rownież kontakt z kolegą Tadkiem K. z Częstochowy. On był już członkiem Częstochowskiego Klubu Grotołazów. Spotkaliśmy się parę razy w Częstochowie, parę razy pojechaliśmy w Góry Sokole. Z nim zwiedziłem moje pierwsze jaskinie tj. Olsztynska, Wszystkich Świetych, Koralowa. Udało nam się rownież zjechać do Studniska. On też pokazał mi pierwsze kroki wspinaczkowe i jaskiniowe. Był to rok 1970 lub 1971.
  
Moje zafascynowanie przygoda i Jura udzielilo sie Bronkowi, Markowi i innym. Z reguly jezdzilem z Bronkiem i w ten sposob poznawalismy Jure. Moja znajomosc Sokolich Gor i ich jaskin a takze okolicy Ostreznika spowodowala, ze regularnie zaczelismy odwiedziac Jure.  
+
Moje zafascynowanie przygodą i Jurą udzieliło się Bronkowi, Markowi i innym. Z reguły jeździłem z Bronkiem i w ten sposób poznawaliśmy Jurę. Moja znajomość Sokolich Gór i ich jaskiń a także okolicy Ostrężnika spowodowała, że regularnie zaczęliśmy odwiedzać Jurę.  
  
Pewnego razu postanowilismy zwiedzic okolice Zlotego Potoku i Ostreznika. Namiot rozbilismy w zagrodzie pana Nowowiejskiego (dziadka). Namiot to wtedy byl stozek wykonany na wzor indianskich Tipi z brezentu (plotna nieprzemakalnego). Rano dziadki zapraszali nas na sniadanie i potem startowalismy w teren. Musze stwierdzic, ze wtedy zalozylem kronike wypraw jurajskich ale gdzies zaginela. Dosyc szczegolowo spenetrowalismy labirynt Ostreznika. Niektore komory byly bardzo trudno dostepne ale za to ze wspanialymi naciekami krasowymi, inne np. pelne nietoperzy. Rowniez okoliczne skalki jak Diable Mosty czy brama Twardowskiego naleza do urokow tego rezerwatu przyrody. Dosyc ciekawa jaskinia jest Wiercica.
+
Pewnego razu postanowiliśmy zwiedzić okolice Złotego Potoku i Ostrężnika. Namiot rozbiliśmy w zagrodzie pana Nowowiejskiego (dziadka). Namiot to wtedy był stożek wykonany na wzór indiańskich Tipi z brezentu (płótna nieprzemakalnego). Rano dziadki zapraszali nas na śniadanie i potem startowaliśmy w teren. Muszę stwierdzić, że wtedy założyłem kronikę wypraw jurajskich, ale gdzieś zaginęła. Dosyć szczegółowo spenetrowaliśmy labirynt Ostrężnika. Niektóre komory były bardzo trudno dostępne ale za to ze wspaniałymi naciekami krasowymi, inne np. pełne nietoperzy. Również okoliczne skałki, jak Diable Mosty czy brama Twardowskiego należą do urokow tego rezerwatu przyrody. Dosyć ciekawą jaskinią jest Wiercica.
  
Na poczatku dysponowalismy zwyklym harcerskim sprzetem biwakowym ktory czesciowo sobie sami zrobilismy. Pierwszy sprzet wspinaczkowy to pare lin sizalowych i konopnych, karabinki mielismy z pasow bezpieczenstwa, haki zrobil nam zaprzyjazniony rzemielsnik. Nawet kowal ze Zrebic wykonal dla nas pare rzeczy. Lampy to byly zwykle karbidowki, albo latarki na plaskie lub okragle baterie. Chelmow nie mielismy. Zastapily je grube czapki welniane. Dopiero pozniej udalo nam sie zorganizowac pare lamp i chelmow gorniczych. Do jaskin chodzilo sie w ubraniach drelichowych ktore mozna bylo nabyc w sklepach rolniczych jako ubrania robocze. Pierwsze nasze liny tez kupilismy u rolnika.  Bluze i spodnie zszywalo sie razem i juz byl dobry kombinezon jaskiniowy. Takie byly czasy. Nie bez znaczenia byli moi krewni. Zawsze udzielali nam gosciny. Moglismy rozbic namioty np. za stodola, zawsze mieli dla nas swieze mleko, pare jajek, a ciotka dobre slowo. I tu nie przesadzam. Jak wychodzilismy rano ciotka widzac nasz sprzet zaczynala sie modlic o nasz zdrowy powrot. Jak wracalismy bardzo sie cieszyla.
+
Na początku dysponowaliśmy zwykłym harcerskim sprzętem biwakowym, który częściowo sobie sami zrobiliśmy. Pierwszy sprzęt wspinaczkowy to parę lin sizalowych i konopnych, karabinki mieliśmy z pasów bezpieczeństwa, haki zrobił nam zaprzyjaźniony rzemieślnik. Nawet kowal ze Zrębic wykonał dla nas parę rzeczy. Lampy to były zwykłe karbidówki, albo latarki na płaskie lub okrągłe baterie. Hełmów nie mieliśmy. Zastąpiły je grube czapki wełniane. Dopiero później udało nam się zorganizować parę lamp i hełmów górniczych. Do jaskiń chodziło się w ubraniach drelichowych, które można było nabyć w sklepach rolniczych jako ubrania robocze. Pierwsze nasze liny też kupiliśmy u rolnika.  Bluzę i spodnie zszywało się razem i już był dobry kombinezon jaskiniowy. Takie były czasy. Nie bez znaczenia byli moi krewni. Zawsze udzielali nam gościny. Mogliśmy rozbić namioty np. za stodołą, zawsze mieli dla nas świeże mleko, parę jajek, a ciotka dobre słowo. I tu nie przesadzam. Jak wychodziliśmy rano, ciotka widząc nasz sprzęt zaczynała się modlić o nasz zdrowy powrót. Jak wracaliśmy, bardzo się cieszyła.
  
Pewnego razu wybralismy sie do jakinii Koralowej. Dochodzac do Olsztynskiej zauwazylismy sporo dymu. Ktos po prostu niedawno palil ognisko a ze bylo wilgotno to i dymu sie nazbieralo. Byl z nami wtedy Janusz Uciecha. On kompletnie zielony ale ciekawy. Mimo wszystko postanowilismy zjechac do Koralowej.
+
Pewnego razu wybraliśmy się do jaskini Koralowej. Dochodząc do Olsztyńskiej zauważylismy sporo dymu. Ktoś po prostu niedawno palił ognisko, a że było wilgotno to i dymu się nazbierało. Był z nami wtedy Janusz Uciecha. On kompletnie zielony ale ciekawy. Mimo wszystko postanowiliśmy zjechać do Koralowej. Po jakimś czasie pobytu na dole, zauważyliśmy, że tu też śmierdzi dymem. Dowodziło by to, że istnieją szczeliny lub korytarze, którymi przedostał się do Koralowej. Wychodząc z jaskini posługiwaliśmy się wezłami Prusika, czyli autoasekuracja. Bronek i Uciech wyszli, chociaż już nie czuli się za dobrze. Ja byłem ostatni. Ostanie metry musieli mnie wyciągać, bo już mi się niedobrze zrobiło. Po zwinięciu sprzętu stwierdziliśmy, że trzeba koniecznie się odtruć - najlepiej piwem. Poszliśmy więc do Olsztyna. Tam okazało się, że bar zamkniety, ale sklep był otwarty. Na pociechę kupiliśmy butelkę Jałowcówki. Po powrocie na biwak w Zrębicach (czytaj do ciotki za stodołę) i jak pamiętam, po dobrej kolacji - postanowiliśmy skonsumować nasz nabytek. Nie macie pojęcia, jak potrafi smakować Jałowcówka z dekla od menażki, Brr, pamiętam do dzisiaj. Odtrutka podziałała. Rano poszliśmy znowu do nowych przygód.
Po jakims czasie pobytu na dole, zauwazylismy, ze tu tez smierdzi dymem. Dowodzilo by to ze istnieja szczeliny lub korytarze ktorymi przedostal sie Koralowej. Wychodzac z jaskinii poslugiwalismy sie wezlami Prusika czyli autoasekuracja. Bronek i Uciech wyszli chciaz juz nie czuli sie za dobrze. Ja bylem ostatni. Ostanie metry musieli mnie wyciagac bo juz mi sie niedobrze zrobilo. Po zwinieciu sprzetu stwierdzilismy, ze trzeba koniecznie sie odtruc najlepiej piwem. Poszlismy wiec do Olsztyna. Tam okazalo sie ze bar zamkniety, ale sklep byl otwarty. Na pocieche kupilismy butelke Jalowcowki. Po powrocie na biwak w Zrebicach (czytaj do ciotki za stodole) i jak pamietam po dobrej kolacji - postanowilismy skonsumowac nasz nabytek. Nie macie pojecia jak potrafi smakowac Jalowcowka z dekla od menazki, Brr, pamietam do dzisiaj. Odtrutka podzialala. Rano poszlismy znowu do nowych przygod.
 
  
Nasze zainteresowania oczywiscie nie pozostaly bez echa w kregu naszych znajomych i kolegow. W tym czasie  rowniezdolaczyla do grotolazow  Renia. Oczywiscie znalismy sie bo ona chodzila z Bronkiem do jednej klasy. Nie pamietam dokladnie kiedy po raz pierwszy wyjechala z nami na Jure ale wydaje mi sie ze byl to rok 1972.
+
Nasze zainteresowania oczywiscie nie pozostały bez echa w kręgu naszych znajomych i kolegów. W tym czasie  rownieżdołączyła do grotołazów Renia. Oczywiście znaliśmy się, bo ona chodziła z Bronkiem do jednej klasy. Nie pamietam dokładnie kiedy po raz pierwszy wyjechała z nami na Jurę, ale wydaje mi się, że był to rok 1972.
  
 
== Idea zalozenia klubu ==
 
== Idea zalozenia klubu ==

Wersja z 12:11, 23 sty 2009

Uwaga: Niniejszy tekst „Wspomnien“ jest własnością autora Bernarda Pala (Bosmana). Wszelkie poprawki i zmiany tekstu bez zgody autora sa niedozwolone i naruszaja statut Prawa Autorskiego. Publikacje tekstu bez zgody autora sa niedopuszczalne..

Motto: A na poczatku była wspaniała przyjaźn, która przetrwała do dzisiaj.

A wszystko się zaczęło od przyjaźni trzech młodych ludzi, Bernarda Pala (Bosmana), Bronka Szmatłocha i Marka Topola. Z Markiem chodziłem do szkoly podstawowej nr. 1 w Nowym Bytomiu. Razem zdaliśmy egzamin do II LO im. G. Morcinka w Wirku. Był to rok 1969.

Obozy harcerskie i PTTK to jedna z drog do poznania Jury K-CZ.

W tym roku także pojechałem na obóz harcerski do Myśliny. Była to akcja komendy Chorągwi w Katowicach, „Młodzi Gospodarze Województwa“. Tam pracowaliśmy przy remoncie drogi do Ozimka. Na tym obozie poznałem Bronka Szmatłocha. On był ode mnie o rok starszy. Okazało się, że jest także uczniem II LO. Oprocz Bronka, na obozie bylo jeszcze wiele osob z jego klasy i szkoły. Komendantem był wtedy Władek Wisła, a oboźnym Franek Dymosz.

W następnym roku pojechaliśmy z Bronkiem na Harcerski kurs turystyczny organizowany przez Katowicką Komendę Choragwi. Obóz odbył się w Krępie Koło Zawiercia. Razem z Bronkiem zadaliśmy egzaminy na „Organizatora Turystyki PTTK“ oraz „Przodownika Turystyki PTTK“ na woj. Katowickie. Byliśmy najmłodszymi członkami PTTK, którzy zdali te egzaminy. Uprawnienia jednak dostałem po skończeniu 18 lat.

W tym czasie, na zamku Bonera w Podzamczu koło Ogrodzieńca, odbyły się uroczystości z okazji XV-lecia harcerskiej akcji „Zamonit“. Bronek i ja należeliśmy do grupy mającej specjalne zadanie. Mianowicie, zgodnie ze scenariuszem, każdy rok akcji prezentował jej historię. Po wywołaniu konkretnego roku w oknach na południowej stronie zamku (tej gdzie jest ich dużo - a na dole był plac na ognisko) powinna pojawić się pochodnia. Harcerz który ją trzymal, powinien być niewidoczny. Razem z Bronkiem przekonaliśmy reżysera (z Katowic), że lepiej będzie jeżeli tę pochodnię będziemy trzymali w pozycji stojącej. Reżyser o mało nie wpadł w panikę, widząc jak wysoko stoimy ponad poziom. W tym czasie przybiegła do nas starsza pani, która opiekowała sie ruinami. Zaczęła nas straszyć milicją, że demolujemy ruiny. Czego bidula nie wiedziała, to to, że za parę godzin będziemy mieli na dole wszystkich ówczesnych i znanych notabli - na czele z I sekretarzem KW PZPR, Komendantem wojewódzkim MO i innymi gośćmi. Milicja była już odpowiednio wcześniej, zabezpieczając imprezę. Taka była wtedy opinia.

Razem z Markiem i Bronkiem interesowaliśmy się Jurą Krakowsko–Czestochowską. Już w tym czasie byliśmy członkami PTTK. W tym momencie jednak trudno mówić o sprecyzowanym kierunku działań.

Pierwsze wyprawy

Tu muszę nadmienić, ze posiadałem krewnych na Jurze a mianowice w okolicy Olsztyna i Złotego Potoku. Namówiłem Bronka i Marka na wspólne wyjazdy. Nocowaliśmy u ciotki, albo wujka. W tym czasie dołączył do nas kolega Janusz Uciecha z Bronka klasy. Miałem rownież kontakt z kolegą Tadkiem K. z Częstochowy. On był już członkiem Częstochowskiego Klubu Grotołazów. Spotkaliśmy się parę razy w Częstochowie, parę razy pojechaliśmy w Góry Sokole. Z nim zwiedziłem moje pierwsze jaskinie tj. Olsztynska, Wszystkich Świetych, Koralowa. Udało nam się rownież zjechać do Studniska. On też pokazał mi pierwsze kroki wspinaczkowe i jaskiniowe. Był to rok 1970 lub 1971.

Moje zafascynowanie przygodą i Jurą udzieliło się Bronkowi, Markowi i innym. Z reguły jeździłem z Bronkiem i w ten sposób poznawaliśmy Jurę. Moja znajomość Sokolich Gór i ich jaskiń a także okolicy Ostrężnika spowodowała, że regularnie zaczęliśmy odwiedzać Jurę.

Pewnego razu postanowiliśmy zwiedzić okolice Złotego Potoku i Ostrężnika. Namiot rozbiliśmy w zagrodzie pana Nowowiejskiego (dziadka). Namiot to wtedy był stożek wykonany na wzór indiańskich Tipi z brezentu (płótna nieprzemakalnego). Rano dziadki zapraszali nas na śniadanie i potem startowaliśmy w teren. Muszę stwierdzić, że wtedy założyłem kronikę wypraw jurajskich, ale gdzieś zaginęła. Dosyć szczegółowo spenetrowaliśmy labirynt Ostrężnika. Niektóre komory były bardzo trudno dostępne ale za to ze wspaniałymi naciekami krasowymi, inne np. pełne nietoperzy. Również okoliczne skałki, jak Diable Mosty czy brama Twardowskiego należą do urokow tego rezerwatu przyrody. Dosyć ciekawą jaskinią jest Wiercica.

Na początku dysponowaliśmy zwykłym harcerskim sprzętem biwakowym, który częściowo sobie sami zrobiliśmy. Pierwszy sprzęt wspinaczkowy to parę lin sizalowych i konopnych, karabinki mieliśmy z pasów bezpieczeństwa, haki zrobił nam zaprzyjaźniony rzemieślnik. Nawet kowal ze Zrębic wykonał dla nas parę rzeczy. Lampy to były zwykłe karbidówki, albo latarki na płaskie lub okrągłe baterie. Hełmów nie mieliśmy. Zastąpiły je grube czapki wełniane. Dopiero później udało nam się zorganizować parę lamp i hełmów górniczych. Do jaskiń chodziło się w ubraniach drelichowych, które można było nabyć w sklepach rolniczych jako ubrania robocze. Pierwsze nasze liny też kupiliśmy u rolnika. Bluzę i spodnie zszywało się razem i już był dobry kombinezon jaskiniowy. Takie były czasy. Nie bez znaczenia byli moi krewni. Zawsze udzielali nam gościny. Mogliśmy rozbić namioty np. za stodołą, zawsze mieli dla nas świeże mleko, parę jajek, a ciotka dobre słowo. I tu nie przesadzam. Jak wychodziliśmy rano, ciotka widząc nasz sprzęt zaczynała się modlić o nasz zdrowy powrót. Jak wracaliśmy, bardzo się cieszyła.

Pewnego razu wybraliśmy się do jaskini Koralowej. Dochodząc do Olsztyńskiej zauważylismy sporo dymu. Ktoś po prostu niedawno palił ognisko, a że było wilgotno to i dymu się nazbierało. Był z nami wtedy Janusz Uciecha. On kompletnie zielony ale ciekawy. Mimo wszystko postanowiliśmy zjechać do Koralowej. Po jakimś czasie pobytu na dole, zauważyliśmy, że tu też śmierdzi dymem. Dowodziło by to, że istnieją szczeliny lub korytarze, którymi przedostał się do Koralowej. Wychodząc z jaskini posługiwaliśmy się wezłami Prusika, czyli autoasekuracja. Bronek i Uciech wyszli, chociaż już nie czuli się za dobrze. Ja byłem ostatni. Ostanie metry musieli mnie wyciągać, bo już mi się niedobrze zrobiło. Po zwinięciu sprzętu stwierdziliśmy, że trzeba koniecznie się odtruć - najlepiej piwem. Poszliśmy więc do Olsztyna. Tam okazało się, że bar zamkniety, ale sklep był otwarty. Na pociechę kupiliśmy butelkę Jałowcówki. Po powrocie na biwak w Zrębicach (czytaj do ciotki za stodołę) i jak pamiętam, po dobrej kolacji - postanowiliśmy skonsumować nasz nabytek. Nie macie pojęcia, jak potrafi smakować Jałowcówka z dekla od menażki, Brr, pamiętam do dzisiaj. Odtrutka podziałała. Rano poszliśmy znowu do nowych przygód.

Nasze zainteresowania oczywiscie nie pozostały bez echa w kręgu naszych znajomych i kolegów. W tym czasie rownież, dołączyła do grotołazów Renia. Oczywiście znaliśmy się, bo ona chodziła z Bronkiem do jednej klasy. Nie pamietam dokładnie kiedy po raz pierwszy wyjechała z nami na Jurę, ale wydaje mi się, że był to rok 1972.

Idea zalozenia klubu

Wtedy tez postanowilismy, zeby nadac naszej dzialalnosci jakies formy zorganizowania. Zwrocilismy sie do PTTK aby zalozyc sekcje grotolazow. Na poczatku sie zgodzono, ale jak zobaczyli przygotowania do kolejnego wyjazdu to co niektorzy sie wystraszyli. Liny i sprzet zrobily swoje. Wtedy nazwalismy sie PKG czyli Prywatny Klub Grotolazow.

Zaczelismy zbierac dokumentacje na temat jaskin jurajskich. Sztandarowym dzielem bylo opracowanie Kowalskiego – o ile dobrze pamietam – „ Jaskinie Polskie“. Sami tez wykonywalismy plany jaskin przez nas odwiedzanych.

W latach 1972-1973 uksztaltowala sie grupa przyjaciol ktora zaczela juz regularnie penetrowac jaskinie jurajskie. Pod szyldem PKG, - wygladalo to bardzo powaznie – rozwijalismy nasza dzialanosc. Sprzet w duzej czesci organizowalismy we wlasnym zakresie i przy pomocy rodzicow jak i bliskich. Narzucilismy sobie pewna dyscypline. Szkolilismy sie we wlasnym zakresie. Dzieki uprawianiu zeglarstwa, nabralem duzego doswiadczenia w obchodzeniu sie z linami. Pokazywalem kolegom rozne wezly i ich zastosowanie. Umialem czytac mapy topograficzne. Dzieki udzialom w zawodach na orientacje, nie mialem problemow z poslugiwaniem sie mapa i kompasem. Ta wiedze oczywiscie przekazywalem dalej.

W 1973 zostalem powolany do wojska. Pare urlopow udalo mi sie spedzic na Jurze w Sokolich Gorach. Jeden z moich urlopow spedzilismy razem. To byla super wyprawa z Renia, Bronkiem i Markiem Topolem. Wystartowalismy wtedy od Zabierzowa i Bramy Bolechowickiej az do Gory Zborow kolo Kroczyc. Wyjechalismy pociagiem. Ale od poczatku. Idea zrodzila sie spontanicznie jak zreszta wiele w tych latach. Podzial rol odbyl sie blyskawicznie. My z Markiem jako najsilniejsi dostalismy najciezsze plecaki. Ja musialem spakowac konserwy, zupki i troche innych smakolykow, Marek namiot i zelastwo, Bronek pozostaly sprzet i Renie a Renia miala nas pilnowac. Polegalo to na tym abysmy sie rano myli, zabki czyscili, dbali o odziez i buty itd. W praktyce to tak wygladalo, zesmy po prostu nauczyli sie myc w kubku wody, sniadanie oszczedne i caly dzien na nogach. Wieczory to juz biwak, taki typowo kolezenski z ogniskiem czasami z marzeniami itd. Tu musisz wiedziec drogi czytelniku ze w tych czasach jura niebyla tak zagospodarowana jak dzisiaj. Prowiant nosilo sie na plecach a wode czerpalo ze studni. Do standardu nalezaly zupki blyskawiczne np. Rosol z kury z Wermiszelem. Robilo sie to tak: zupke gotowalo sie az do miekkosci makaronu, zupke wypijalo sie jako rosol albo byla ona podstawa wodzionki. Makaron pozostawal na gesto. Inna potrawa to makaron z roznymi dodatkami np. z gulaszem z puszki, z ketchupem, z jajecznica itd. Podstawa sniadan byly konserwy turystyczne. Smarowalo sie chleb w ten sposob ze najpierw tluszcz z konserwy a potem kroilo sie mielonke. Waznym elementem wyposazenia byly konserwy rybne. Sledz po gdansku, sledz w pomidorze, sledz na slono i slodko. Dodatkiem do sledzi byl chleb. Nie wazne czy swiezy, wazne ze byl. Na luksusy nie bylo nas stac. Czasami kupowale sie kielbase zwyczajna, ktora byla doskonala na ognisko. W czasie naszej wedrowki po jurze dluzej zatrzymalismy sie na skalach Bisnika, niedaleko Smolenia. Wspaniale utwory skalne i labirynt jaskiniowy. Ostanie pare dni spedzilismy na Gorze Zborow. Gore Zborow poznalem juz wczesniej z moich prywatnych wycieczek oraz rajdow turystycznych. Kiedys na zimowisku Komendy Choragwi w Kroczycach mielismy okazje spotkac sie z paroma kolegami z Harcerskiego Klubu Taternickiego w Katowicach. Dzieki nim tez poznalem pare ciekawych rzeczy. Tam poznalem rowniez kolege z Czestochowy Tadka K. Na Gorze Zborow pobylismy pare dni jednak pogoda zmusila nas do odwrotu. W drugim roku mojej sluzby wojskowej Renia i Bronek sie pobrali. Obiecalem im ze bede na ich weselu i bylem.

W czasie jak bylem w wojsku odbyla sie pierwsza wyprawa w Tatry jako RKG. Do dzisiaj zaluje ze mnie tam nie bylo.

I powstal Rudzki Klub Grotolazow „NOCEK“

Po powrocie z wojska podjalem prace z ZM „Zamet“ w Rudzie Sl. Krotko potem i Bronek zaczal tam pracowac. Bardzo powaznie juz wtedy planowalismy aby zalozyc Rudzki Klub Grotolazow. Zebranie zalozycielskie odbylo sie w mieszkaniu Bronka i Reni. O iile dobrze pamietam czlonkami zalozycielami byli: Bronek i Renia Schmatloch, Tadek i Czesiek Szmatloch, Marek Topol, Bernard Pala (Bosman) Eugenia Bauszek, ...........................????????? Po zebraniu i zatwierdzeniu statutu zostalismy zarejestrowani jako Stowarzyszenie w Urzedzie Miasta.

Trzeba Ci wiedziec drogi czytelniku, ze w tym czasie tj w ROKU PANSKIM 1976 klub juz dzialal i mial osobowosc prawna. Moim zdaniem date zalozenia Klubu trzeba przesunac na 1975 r. albo wczesniej. Pomimo ze nie mielismy statutu nasza dzialalnosc byla juz bardzo konkretna. Rowniez nazwa Klubu - „Nocek“ zostala przez nas wymyslona i uzywana. Jezeli ktos inny uzywa tej nazwy bez zgody zarzadu, robi to nielegalnie.

Wkrotce tez postanowilismy wyjechac w Tatry. Renia napisala pismo do dyr. TPN z prosba o zezwolenie na chodzenie bez szlakow. Niestety szanowne grono nie odpowiedzialo. Jak przyjechalismy do Zakopanego poszlismy zapytac. Odpowiedz byla bardzo lakoniczna i konkretna NIE. W tej sytuacji musielismy zweryfikowac nasze plany. Glownie nastawilismy sie na turystyke czyli topograficzne poznanie Tatr. Oczywiscie zaplanowalismy zwiedzanie jaskin „turystycznych takich jak Mylna czy Raptawicka ale po jaskiniowemu a nie turystycznemu.

Do tego wyjazdu przygotowywalismy sie bardzo starannie. Trzeba bylo uwzglednic polaczenia kolejowe lub autobusowe, trzeba bylo zaplanowac sprzet, trzeba bylo pomyslec o wyzywieniu itd. Wtedy juz zajmowalem sie w klubie kwatermistrzstwem i te rzeczy nalezaly do moich obowiazkow. Mialem zrobiony jadlospis i wg tego dokonalismy pierwszych zakupow. Czesc prowiantu musielismy zabrac z soba. Reszta byla juz uzupelniana na biezaca. W tej wyprawie wziol juz udzial Jerzy Nowok - Jorgus. Wtedy jeszcze kawaler. Jako jedyny z nas mial Karte Taternika zrobiona na kursie w Betlejemce na Hali Gasienicowej. Zwiazal sie z nami wkrotce po zalozeniu klubu. Dzieki jego duzemu zaangazowaniu sie w nasze szkolenie, dzieki jego znajomosci Tatr, nasz klub wykonal szereg przedsiewziec typowo sportowych i o odpowiedniej skali trudosci. Do nich nalezaly wspinaczki jurajskie, tatrzanskie jak i technika jaskiniowa. Jorgus to typ czlowieka spokojnego, do przesady rzetelnego a przede wszystkim rozsadnego. Do dzisiaj czynnie uprawia alpinizm i moim zdaniem nalezy do czolowki krajowej. Wspanialy przyjaciel.

Nasz biwak rozbilismy na Polanie Rogozniczanskiej niedaleko doliny Koscieliskiej. Obok nas byl oboz szkoleniowy PZA. Przed wejsciem do Mylnej poszlismy sie wypisac do ksiazki wyjsc. Termin powrotu okreslilismy na dwa dni. Pamietam jak pewien kursant zasmial sie i skomentowal „ ach turysci“. Slyszal to jeden z instruktorow , spojrzal na kursanta i powidzial, chlopie tam jest roboty conajmniej na tydzien a potem i tak nie wiadomo.

Pobyt w Tatrach wspominam do dzisiaj jako wspaniala przygode grupy wyprobowanych przyjaciol.

Sprzet

To osobny rozdzial naszej dzialalnosci. W liny zaopatrywalismy sie w sklepach rolniczych. Czasami udalo nam sie cos wypozyczyc od strazakow. Dzieki zgodzie kierownictwa naszego zakladu moglismy po godzinach wykonywac sprzet pomocniczy. Haczywo robilo sie z blachy odpadowej, wycinalo sie palnikiem ksztalt a pozniej kulo. Tak powstawaly lyzki, wyciory i inne rodzaje hakow. Mlotki normalne slusarkie przstosowalimy do naszych potrzen poprzez wzmocnienia trzonka i mlotka. Kostki robilo sie z aluminium wiercac otwory i dostosowujac do naszych potrzeb. Duzym przezyciem dla nas byl sklep ze sprzetem taternickim w Katowicach. Nareszcie moglismy kupic porzadne liny. Ze zjazdowek robilo sie petle do hakow do Prusika itd. Swietem bylo pierwsze kupno podciagu i asekuracji. Dbalismy o te sprzet bo musielismy sami zaoszczedzic aby go kupic. Do czasu kiedy nie bylismy klubem musielismy wszystko finansowac we wlasnym zakresie. Po zalozeniu Klubu ustalilismy skladki czlonkowskie, wystapilismy rowniez do Urzedu Miejskiego – Wydzialu Sportu i Turystyki o dotacje. W celu zaopatrzenia naszego konta w odpowiednie srodki finansowe podjelismy dzialalnosc gospodarcza. Wtedy istniala taka mozliwosc, ze organizacje spoleczne, sportowe moga wykonywac uslugi na rzecz przedsiedsiebiorst panstwowych. Zarobione pieniadze trzba bylo przeznaczyc na dzialalnosc klubowa np. zakup sprzetu. Z tej dzialanosc wylonilo sie pozniej ukierunkowanie na roboty wysokosciowe. Bronek zostal szefem a ja bylem Glownym Ksiegowym, ale to juz inna historia.

Technika wspinaczkowa

Tu mozna by bylo to stwierdzenie zdefiniowac jednym slowem – klasyka. Razem z Bronkiem uczylismy naszych kolegow techniki zjazdowej w kluczu, podstawowych wezlow na linach. Kto jeszcze dzisiaj pamieta jak sie robilo szelki z liny, albo na linie, kto w dobie zjazdu przy pomocy nowinek technicznych pamieta jeszcze o kluczu zjazdowym albo osemce Fischera? Kto wspina sie dzisiaj przy pomocy wezlow Prusika, lub stosuje je do autoasekuracji? Drogi czytelniku nie bede cie zanudzal szczegolami stosowania tej techniki ale mimo tych prymitywnych metod byly one zawsze skuteczne. Najwazniejsza jednak zasada w czasie wypraw, czy po prostu szkolen bylo to ze kazdy z nas mogl zawsze liczyc na kolege po drugiej stronie liny. Wzajemne zaufanie do siebie to byla najlepsza asekuracja.

Lokalizacja i Kwatermistrzostwo

Przed oficjalnym powolaniem Klubu w naszej grupie wytworzyly sie juz nieformalne struktury. Pierwsze wyjazdy z Bronkiem, Markiem i innymi sam organizowalem bo moglem liczyc na swoich krewnych na Jurze. Pozniej zaczelismy sie spotykac u Bronka rodzicow w mieszkaniu. Bronek mial swoj kamerlik tj male pomieszczenie o powierzchni okolo 4 m2. Jak pamietam remontu tego pokoiku dokonalismy razem. Na scianie nad drzwiami widnial napis „Royal Club“, pod oknem zamontowalismy skladany blat ktory raz byl stolem a raz pelnij funkcje oparcia. Po przeciwnej stronie byl maly regal z ksiazkami. Na regale stal model statku Marceli Nowotko a na scianie wisial np. kawal poteznego lancucha. W tym pokoiku planowalismy nasze wyjazdy. Juz wtedy Bronek przejmowal funkcje kierownicze a moim zadaniem byla strona ekonomiczna. Inna sprawa, ze kazde decyzje byly podejmowane wspolnie. W jaki sposob zdobywalismy sprzet opisalem juz wczesniej. Tu warto jednak wspomniec, ze kazdy wyjazd byl inny. Czasami istniala koniecznosc wymyslanie dodatkowych ulatwien. Tak powstaly np. wory transportowe do jaskin. Szylismy je razem z Jorgusiem i jego ojcem z brezentu. Kazdy mial srednice okolo 35 cm i byl zawiazywany z obu stron. Patent polegal na tym, ze w przypadku zaklinowania sie woru w ciasnych przeisciach istniala mozliwosc jego rozladowania z obu stron. W jaskiniach filmowalismy przy pomocy tasmy magnezjowej. Po prostu zapalalo sie kawalek tasmy ktora dawala odpowiednia ilosc swiatla a filmujacy musial momentalnie reagowac.

Koniec ktory byl poczatkiem

Drogi czytelniku, jezeli dotarles do tego miejsca moich wspomnien zasluzyles na pochwale za cierpliwosc. Jak juz wspomnialem ci pierwsi ktorzy zaczeli zajmowac sie speleologia i taternictwem wywodza sie z II LO im G. Morcinka w Wirku. Wszyscy tez bylismy harcerzami. Cechowala nas przyjazn i zamilowanie do przygody. Mysle ze to odpowiednia definicja tego co robilismy. W pozniejszym okresie doszli rowiez inni z poza naszej szkoly. Nasze pierwsze wyjazdy mialy charkter turystyczno – poznawczy a pozniej przksztalcily sie w systematyczne szkolenia. Wieczory natomiast odbywaly sie przy ognisku. Ja gram na roznych instrumentach (efekt chodzenia do szkoly muzycznej), Marek na klawiszowych a Bronek na gitarze. Byl nawez czas ze chcielismy zalozyc zespol muzyczny. Zabraklo nam dobrego perkusisty. Do naszego stalego repertuaru oprocz piosenek harcerskich nalezaly szanty. Piosenki zeglarskie ktore razem spiewalismy to wynik mojego zamilowania do zagli. To byla zawsze moja druga pasja. Zostala do dzisiaj. Mimo ze plywalem juz na roznych akwenach morskich i srodladowych, w kraju i zagranica, jednak najpiekniejsze sa mazury. Stad wlasnie jestem Bosman. Kiedys dawno temu bodajze w 5/6 klasie szkoly podstawowej na moim pierwszym kursie zeglarskim na stopien zeglarza ktos mnie tak nazwal i tak juz zostalo. Lubilismy te nasze wieczorne ogniska.

Kiedys w zimie pojechalismy do Szczeliny Pietrowej, wtedy najglebszej znanej jaskinii jurajskiej. Oczywiscie byl to wyjazd sobotnio-niedzielny. Jaskinia ta jest typowa jaskinia rozwinieta na szczelinie skalnej. Po pokonaniu studni wstepnej i nastepnych korytarzach laduje sie w sali glownej, Tam tez zalozylismy swoj biwak. Spanie i gotowanie w jaskinii w spiworach i na olachtach biwakowych wlasnego pomyslu. Najczesciej byly to foliowe worki po ubraniach jako ze byly wykonane z dosyc grubej folii. Na to kladlo sie materace dmuchane i juz bylo lozko. Oczywiscie trzeba bylo jeszcze znalezc miejsce gdzie nie kapalo i juz bylo dobrze. Wode do gotowania herbaty albo zupki bralo sie z jaskinii o ile oczywisce zabraklo jej w naszych kanistrach. Dopoki bylismy na dole bylo wszystko dobrze. Problemy zaczely sie przy wychodzeniu. Przede wszystkim bylismy juz zmeczeni dwudniowym pobytem na dole. W jaskinii jest jedno dosyc ciekawe miejsce zwane studnia awenowcow. Zacisk jest dosyc przykry. Kto schodzi w dol te pare metrow pokonuje ciezarem wlasnego ciala. Kto pod gorke musi sie zdrowo napocic. Bronek, Renia , Tadek brat Bronka i pare innych chudzielcow nie mieli wiekszych problemow, Marek znalazl jakies obejcie i sie przeczolgal a ja postanowile isc. Ile przy tym schudlem nie wiem ale udalo sie. Na powierzchni lezal snieg. Od jego bieli oczy nas zabolaly. Zwiniecie sprzetu, maly posilek na sniegu i pieszy powrot na autobus do Niegowej.

Innym razem tez zima, pojechalismy na Jure. Pamietam mialem problemy ze sforsowaniem zacisku do jaskini kamiennego gradu. Renia widzac, ze nie daje rady zaczela karmic mnie cukierkami. Ten moment zostal nawet uwidoczniony na tasmie filmowej.

To juz naprawde koniec opowiesci

I tak mozna by opowiadac bez konca. Ci wszyscy ludzie ktorzy stworzyli ten Klub, ich losy potoczyly sie przeroznie. Nie jest wazne, w ktorym roku klub powstal, wazne jest ze nasza idea - tej trojki zapalencow Bronka S. Marka T. i Bosmana - nie byla slomianym zapalem. Kiedy do naszej trojki doszla Renia, stala sie ona nasza maskotka. Jej humor, usmiech i zaangazowanie nie byly bez znaczenia. Co najwazniejsze pozniej juz jako zona Bronka nic nie stracila ze swojego temperamentu. Marka Topola okreslil bym tylko jednym zdaniem: Bardzo solidny kumpel i czlowiek. Wazne ze nie zmienil sie do dzisiaj. Bronka juz nie ma. Pewno wspina sie gdzies tam, gdzie nie wiemy. A ja? No coz, ja prawie od 20 lat mieszkam na zachodzie. Nie uczestnicze czynnie w zyciu Klubu bo to niestety niemozliwe. Interesuje sie jednak bardzo tym co sie dzieje w „Nocku“. Klub dorobil sie wspanialej strony internetowej i dzieki temu mozna sledzic jego dzialalnosc. Nie podoba mi sie jednak, ze ksiega gosci zostala sprowadzona do parteru i stala sie forum nie zawsze uprzejmym. Ciesze sie jednak bardzo, ze to co udalo nam sie stworzyc istnieje do dzisiaj. Klub ma wspaniale osiagniecia i wspanialych ludzi. Mieszkajac na zachodzie calkowicie poswiecilem sie mojej drugiej pasji tj. Zeglarstwu. Zegluje po morzach Polnocnym, Baltyku, ‚Srodziemnym itd. Regularnie odwiedzam Mazury. W planach mam nastepne rejsy morskie.

W tym miejscu prosze tych wszystkich szanownych grotolazow ktorych nie wymienilem w moich wspomnieniach o wybaczenie. Od naszych poczatkow a licze od 1969 roku tj roku w ktorym poznalismy sie z Bronka i roku naszego z Markiem rozpoczecia nauki w II LO minelo juz prawie 40 lat. Duzo ludzi pamietam ale nie potrafie ich wszytkich wymienic z imienia i nazwiska. O ile czegos nie dopisalem prosze o korekte. Prosze rowniez innych o odswieżenie mojej pamieci.

Tu takze chcialbym zaapelowac do aktualnego zarzadu Klubu o nadanie czlonkowstwa honorowego Markowi Topolowi – czlonkowi zalozycielowi a takze Jerzemu Nowokowi – Jorgowi za szczegolnie duzy wklad w rozwinieciu naszej dzialalnosci klubowej.

Napisano w Hamm NRW w dniu 21.08.2006

BOSMAN

Poprawiono - listopad 2008

zaloguj się