Wyjazdy 2016: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 4: | Linia 4: | ||
Oźna to góra o wys. 952 m rozdzielająca doliny Słanicy i Radecki. Startując z tartaku w Rycerce Dolnej nie spodziewaliśmy się tylu wyzwań natury orientacyjnej, kondycyjnej i technicznej. Do przemieszczenia się z jednej do drugiej doliny chcieliśmy skorzystać z turystycznego szlaku niebieskiego i czarnego rowerowego. Asfaltową drogą wiodącą przez Sól zapędziliśmy się aż na przeł. Graniczne (granica z Słowacją) co tylko uświadczyło nas w popełnionym błędzie (pojechaliśmy za daleko). Wracamy w dół szukając w/w szlaków. Za trzecią próba udaje nam się znaleźć gdzieś na drzewie zamalowany znak szlaku, później następne też zamazane. Widocznie szlak został zlikwidowany. Posiłkując się mapą podjeżdżamy a później prowadzimy rowery w trudnym terenie. Podejście na Oźną na wprost po stromym a zarazem grząskim terenie i obfitującym w powalone w poprzek traktu drzewa wystawiło nasze siły i psychę na nie złą próbę. Z Oźnej zjazd na czuja po zmiennym terenie aż do utwardzonej a późnej asfaltowej dróżki w dolinie. Zjazd okazał się jednak przepiękny. Dotarliśmy szczęśliwie do auta. Pogoda w sam raz na taką wycieczkę, trochę słońca, trochę chmur i lekki wiaterk. Nic dodać, nic ująć. | Oźna to góra o wys. 952 m rozdzielająca doliny Słanicy i Radecki. Startując z tartaku w Rycerce Dolnej nie spodziewaliśmy się tylu wyzwań natury orientacyjnej, kondycyjnej i technicznej. Do przemieszczenia się z jednej do drugiej doliny chcieliśmy skorzystać z turystycznego szlaku niebieskiego i czarnego rowerowego. Asfaltową drogą wiodącą przez Sól zapędziliśmy się aż na przeł. Graniczne (granica z Słowacją) co tylko uświadczyło nas w popełnionym błędzie (pojechaliśmy za daleko). Wracamy w dół szukając w/w szlaków. Za trzecią próba udaje nam się znaleźć gdzieś na drzewie zamalowany znak szlaku, później następne też zamazane. Widocznie szlak został zlikwidowany. Posiłkując się mapą podjeżdżamy a później prowadzimy rowery w trudnym terenie. Podejście na Oźną na wprost po stromym a zarazem grząskim terenie i obfitującym w powalone w poprzek traktu drzewa wystawiło nasze siły i psychę na nie złą próbę. Z Oźnej zjazd na czuja po zmiennym terenie aż do utwardzonej a późnej asfaltowej dróżki w dolinie. Zjazd okazał się jednak przepiękny. Dotarliśmy szczęśliwie do auta. Pogoda w sam raz na taką wycieczkę, trochę słońca, trochę chmur i lekki wiaterk. Nic dodać, nic ująć. | ||
+ | |||
+ | {{wyjazd| Tatry Zach. - jaskinia Raptawicka|<u>Emil Stępniak</u>|14 09 2016}} | ||
+ | |||
+ | Wykorzystując możliwość wcześniejszego przyjazdu w Tatry, wybieram się na krótki spacer w kierunku Jaskini Raptawickiej. W związku z późną porą, dolina jest praktycznie pusta. Szybko wspinam się szlakiem pod otwór i nurkuję w dziurze, na którą przez prawie cały czas mam wyłączność. | ||
+ | |||
+ | Pomimo braku planu, po kilkunastu minutach udaje mi się zlokalizować miejsce, gdzie był nieodżałowany przekop do Mylnej. Zadowolony ze swoich detektywistycznych zdolności, powoli wyczłapuję z dziury, po drodze olśniewając swoimi speleozdolnościami sympatyczną parkę, która też zdecydowała się na wieczorną wizytę w Raptawickiej. | ||
+ | |||
+ | Może nie była to imponująca akcja jaskiniowa, ale za to wieczorem Legii udało się osiągnąć NAPRAWDĘ imponujący wynik, przegrywając 0:6. | ||
+ | |||
+ | http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fraptawicka | ||
{{wyjazd|KIRGISTAN trekkingowo|Damian Żmuda, <u>Kasia Rupiewicz</u> |24.07 - 15.08 2016}} | {{wyjazd|KIRGISTAN trekkingowo|Damian Żmuda, <u>Kasia Rupiewicz</u> |24.07 - 15.08 2016}} |
Wersja z 15:35, 20 wrz 2016
III kwartał
Beskid Żyw. - rowerami mtb przez Oźną
Oźna to góra o wys. 952 m rozdzielająca doliny Słanicy i Radecki. Startując z tartaku w Rycerce Dolnej nie spodziewaliśmy się tylu wyzwań natury orientacyjnej, kondycyjnej i technicznej. Do przemieszczenia się z jednej do drugiej doliny chcieliśmy skorzystać z turystycznego szlaku niebieskiego i czarnego rowerowego. Asfaltową drogą wiodącą przez Sól zapędziliśmy się aż na przeł. Graniczne (granica z Słowacją) co tylko uświadczyło nas w popełnionym błędzie (pojechaliśmy za daleko). Wracamy w dół szukając w/w szlaków. Za trzecią próba udaje nam się znaleźć gdzieś na drzewie zamalowany znak szlaku, później następne też zamazane. Widocznie szlak został zlikwidowany. Posiłkując się mapą podjeżdżamy a później prowadzimy rowery w trudnym terenie. Podejście na Oźną na wprost po stromym a zarazem grząskim terenie i obfitującym w powalone w poprzek traktu drzewa wystawiło nasze siły i psychę na nie złą próbę. Z Oźnej zjazd na czuja po zmiennym terenie aż do utwardzonej a późnej asfaltowej dróżki w dolinie. Zjazd okazał się jednak przepiękny. Dotarliśmy szczęśliwie do auta. Pogoda w sam raz na taką wycieczkę, trochę słońca, trochę chmur i lekki wiaterk. Nic dodać, nic ująć.
Tatry Zach. - jaskinia Raptawicka
Wykorzystując możliwość wcześniejszego przyjazdu w Tatry, wybieram się na krótki spacer w kierunku Jaskini Raptawickiej. W związku z późną porą, dolina jest praktycznie pusta. Szybko wspinam się szlakiem pod otwór i nurkuję w dziurze, na którą przez prawie cały czas mam wyłączność.
Pomimo braku planu, po kilkunastu minutach udaje mi się zlokalizować miejsce, gdzie był nieodżałowany przekop do Mylnej. Zadowolony ze swoich detektywistycznych zdolności, powoli wyczłapuję z dziury, po drodze olśniewając swoimi speleozdolnościami sympatyczną parkę, która też zdecydowała się na wieczorną wizytę w Raptawickiej.
Może nie była to imponująca akcja jaskiniowa, ale za to wieczorem Legii udało się osiągnąć NAPRAWDĘ imponujący wynik, przegrywając 0:6.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fraptawicka
KIRGISTAN trekkingowo
Wspomniena z tegorocznego wyjazdu w góry Kirgistanu czyli propozycja na deszczowy jesienny wieczór. Zapraszamy do działu Wyprawy.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FKirgistan
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Rakuska Czuba
Wyjazd zaczynamy dość niecodziennie uczestnicząc w ślubie naszego klubowego kolegi Karola Jagody (współczułem mu trochę, że musi się męczyć w garniturze a nie łoić kolejne piony). Po ceremoni jedziemy prosto do Tatrzańskiej Łomnicy gdzie biwakujemy na tamtejszym kampie. Pobudka po czwartej i jeszcze w ciemnościach ruszamy w drogę. Szlak do Skalnatego Plesa jest z uwagi na otoczenie (wyciągi) niezbyt ciekawy. Mimo, że za cel stawialiśmy sobie Łomnicę to okoliczności (tym razem nie pogodowe) odwiodły nas od tego zamiaru. Nagle z wyciągów wyłoniło się mnóstwo ludzi. Zrobił się zgiełk i hałas. Pragniemy od tego uciec ku ogromnemu niezadowoleniu Esy. Koniec końców umykamy na Rakuską Czubę (2038), z której rozlega się jeden z piękniejszych widoków w Tatrach. Do punktu wyjścia wracamy przez wspaniałą Dolinę Kieżmarską. Uczucie pewnego niedosytu pogłębił dłuuugi powrót autem do domu.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FRakuskaCzuba
Beskid Żywiecki - Babia Góra
Kolejny weekend z letnią pogodą. Z każdym kolejnym obawiam się, że to ostatni, a jednak cały czas udaje mi się zmagazynować trochę więcej ciepła na zimę. Wybrałam Babią Górę bo pamiętałam, że zimą było tam całkiem przyjemnie. Nie spodziewałam się (nie pomyślałam!), że mogę spotkać na miejscu dzikie tłumy ludzi.
Tym sposobem trafiliśmy na przełęcz Krowiarki zbyt późno, żeby móc znaleźć miejsce parkingowe w okolicy przełęczy. Żeby nie wchodzić na Babią Górę najpopularniejszym podejściem, zaplanowaliśmy zejść wzdłuż drogi do Zawoi i tam dopiero wejść na niebieski szlak. Wybór był trafny ponieważ nie spotkaliśmy po drodze prawie żadnego turysty, jednak tak jak się spodziewaliśmy oznaczało to, że właściciele i pasażerowie wszystkich aut, które nie pozwoliły nam zaparkować tam gdzie chcieliśmy, musieli być skondensowani powyżej schroniska, aż na Diablak. Wyprzedzając wszystkich po drodze i robiąc jedynie krótkie postoje czekając na zwolnienie łańcuchów, dość szybko dotarliśmy na szczyt. Tam poddaliśmy się ogólnemu nastrojowi i znaleźliśmy kawałek odludnego miejsca dla siebie na zjedzenie drugiego śniadania (dla niektórych kolejnego) i wyschnięcie.
Podczas zejścia również skorzystaliśmy z opcji przejścia mało popularnym szlakiem (żadnego turysty!) i zeszliśmy z czerwonego szlaku, zielonym, wprost na niebieski, po to, żeby na koniec zajrzeć nad Mokry Stawek.
JURA - wspina na Górze Birów
Wyjazdem tym żegnamy pewien etap życia Naszego kolegi Karola, a oprócz tego wspinamy się w pięknej scenerii Góry Birów.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Bystra
Znów piękny wypad w góry. Tym razem celem była Bystra (2248, najwyższy szczyt Tatr Zach.) położona całkowicie na terenie Słowacji. Na szczyt podchodzimy od południa Doliną Bystrą. Mało ludzi, teren przepiękny. Idziemy tu pierwszy raz w życiu więc ekscytujemy się jeszcze bardziej pięknymi pejzażami. W górnych partiach doliny znajduje się rozległe plato z większymi lub mniejszymi stawkami. Nigdzie w Tatrach czegoś takiego nie widziałem. Z wypłaszczenia szlak dość stromo wyprowadza na grań Kobylej i dalej bez trudności na szczyt. O ile na szlaku ludzi bardzo mało to zaskoczenie stanowi dość liczna grupa folklorystyczna słowackich górali (i góralek) na wierzchołku. Bardzo fajnie ubrani. Oprócz tego śpiewali góralskie piosenki, grali na instrumentach a juhasi strzelali z bata. Cały czas myśleliśmy, że występują tylko w domach kultury a tu proszę. Zresztą fajnie komponowali się z krajobrazem. Po godzinnym pobycie w tak malowniczej asyście na szczycie schodzimy w dół tą samą drogą snując skiturowe plany. Czasy podjeścia/zejścia zbijamy niemal o połowę. Zrobiliśmy 1400 m przewyższenia. W drodze do domu zatrzymujemy się jeszcze w Liptowskim Hradokku przy zamku.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FBystra
Tatry - Starorobociański Wierch, Czerwone Wierchy
Spędziliśmy z Bulim dwa dni zdobywając tatrzańskie szczyty i nabierając modnego ostatnio, czerwonego koloru.
Pierwszego dnia zdecydowaliśmy się na Dolinę Chochołowską, a w niej wariant wejścia na grań przez Trzydniowiański Wierch, dalej przez Czubik na Kończysty Wierch, a z niego na Starorobociański. Trasę pokonaliśmy szybciej niż zakładaliśmy w związku z czym zdecydowaliśmy się wydłużyć drogę zejścia i przejść jeszcze przez Ornak na Iwanicką Przełęcz. Po drodze potęgowaliśmy efekt nabierania koloru poprzez wypacanie każdej kropli wody jaką wypiliśmy, efektem czego Iwaniacki Potok jest dla mnie najpiękniejszym, najsmaczniejszym i najmokrzejszym potokiem na świecie.
Drugiego dnia po długich rozmowach i wielu zmianach planów zdecydowaliśmy się wejść przez Adamicę na Ciemniak, przejść przez Krzesanicę, Małołączniak i stamtąd zejść do doliny Kościeliskiej. Dzień był jeszcze bardziej gorętszy niż poprzedni więc zaopatrzyliśmy się w znacznie większą ilość napoi, nasze organizmy chyba zdążyły się przystosować do tych warunków, tak, że woda służyła nam za dodatkowe obciążenie plecaka.
Pogoda dopisała, ani jednej chmurki na niebie, znowu miałam okazję porównać mapę z widokami.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/tatry2
Tatry - Orla Perć
Weekend z dość napiętym planem ale ostatecznie realizuję wyjazd w Tatry z zamiarem przejścia Orlej Perci. Wyjeżdżam w niedzielę chwilę po północy. Na parkingu jestem po 0300 co nie zmienia faktu, że parkingowi też już tam są. Szybka zmiana obuwia, włączenie GPSa i w drogę.
Do Kuźnic niebieskim, następnie żółtym i dalej do Murowańca znowu niebieskim szlakiem. Tu nie zatrzymując się ani na chwilę gnany myślą, żeby na grani być przed pierwszym rzutem turystów z Kasprowego w drodze zastanawiam się czy przejść przez Świnicę czy od razu udać się na Zawrat niebieskim szlakiem. Perspektywa dłuższego marszu jednak wygrywa i schodzę na czarny szlak prowadzący z Murowańca na Świnicką Przełęcz.
Po dojściu na Zawrat turyści już tam są(nie nie Ci z kolejki) jednak wcale nie spowalnia to marszu granią i bez problemu idę przed siebie. Na Kozim Wierchu sporo ludzi ale to tu planowałem pierwszą przerwę. Siedząc na uboczu kask przytroczony do mojego plecaka i tak kilka razy wzbudził zainteresowanie tych bardziej „profesjonalnych turystów”. Pewnie dostali by zawału jak by zobaczyli co jest we wnętrzu owego plecaka. Pomimo, że to dopiero mój czwarty raz na tym szlaku od Koziego Wierchu zaczyna się mój ulubiony odcinek przez Granaty. Idzie się dość szybko pomimo sporej liczby turystów. Za Skrajnym robi się luźniej i nawet przez pewien czas w zasięgu wzroku nie mam nikogo. Na Krzyżne docieram jeszcze przed południem.
Drugi raz robię krótką przerwę i ruszam dalej. Żółty szlak biegnący doliną Pańszczyca nigdy nie robił na mnie wrażenia ale może to przez to, że pokonywaliśmy go już w półmroku i mało było widać w świetle czołówek… za dnia jest tak samo nudny i nie zmieni tego nawet ładny odcinek przez las gąsienicowy. W Murowańcu tłumy ale i tak nie planowałem tu postoju więc powrót niebieskim szlakiem do Kuźnic tak, żeby nie wracać znów przez Dolinę Jaworzynka.
W samochodzie jestem po niecałych 11h od startu. Już zapomniałem jakie to uczucie nie robić za piosenkowego króliczka, którego ktoś musi gonić więc nawet sobie pozwalałem na szlaku troszkę przyspieszyć. Z czasu spokojnie jeszcze można urwać i to nawet sporo ale czy jest sens?
Pogoda dopisała i to nawet bardzo do tego nawet nie czuję zmęczenia pisząc opis więc chyba było ok.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Baraniec
Piękna wycieczka w odludny zakątek Tatr i to w wymarzonej pogodzie. Z Raczkowej wyjście na Baraniec (2186, trzeci szczyt Tatr Zach.), następnie przejście przez Smrak na Żarską Przełęcz i powrót doliną Jamnicką i Wąską do punktu wyjścia. Na opisanej trasie spotkaliśmy bardzo nie wiele osób (może z wyjątkiem Barańca). Ścieżka w Jamnickiej słabo przedeptana co świadczy o jej małym uczęszczaniu. Cała wędrówka zajęła nam 7 h (wg. mapy 10 h)z odpoczynkami. Jeżeli więc ktoś pragnie w środku sezonu i przy pięknej pogodzie zaznać w Tatrach samotności i spokoju to miejsce to jest w sam raz.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/Baraniec
Jura - Góra Birów
Po męczącej sobocie wyjeżdżamy dość późno (około 11). Rzekomy właściciel parkingu kasuje nas piątaka i idzie spać w pobliskie krzaki mówiąc, że popilnuje aut aż nie wyjedziemy. W samych skałach ludzi mało i to bardzo mało, jak na taką pogodę. Nawet turystów niewiele. W sumie wspinamy kilka dróg do VI.2 lecz z niektórych musimy rezygnować z powodu zbyt krótkiej liny i tylko 10 ekspresów. Położenie skał pozwala nam cały czas wspinać się w cieniu, więc upał nie był odczuwalny. Wracając planujemy wypluskać się jeszcze w Przeczycach lecz trafiamy na bardzo mulastą plażę i wodę strasznie syfiastą więc kończymy na 5 min. moczeniu stóp. Wracając do auta okazuje się, że nie chce odpalić, więc w drodze do domu odstawiamy samochód do mechanika, jadąc już lawetą.
ANGLIA i jaskinie Yorkshire
Pod pretekstem udziału w kongresie Europejskiej Federacji Speleologicznej odwiedziliśmy kilka jaskiń w Yorkshire i pozwiedzaliśmy Anglię. Więcej w dziale Wyprawy
SŁOWACJA: Tatry Wys. – Grań Żabiego Konia i Grań Wideł
Godz. 3:00 w nocy. Ruszamy z Katowic by skoro świt zameldować się u stóp gór po stronie naszych sąsiadów – Słowaków. Po drodze w Bieruniu zgarniamy jeszcze Krzysia. Kuba czeka na nas już na parkingu w Popradzkim Plesie. Wymieniamy się szpejem i koło 7mej wyruszamy na szlak. Z początku asfaltową ścieżką do Popradzkiego Plesa. Mimo, że asfalt, to jednak idzie się jakoś tak przyjemniej, niż do MOka. Może to ten brak tłumów, może krótsza droga, a może po prostu cel, który mamy dziś przed sobą sprawia, że człowiek jest jakoś bardziej zmotywowany.
Jak tylko pierwszy raz usłyszałem o Żabim Koniu i zobaczyłem zdjęcia z jego ostrej jak brzytwa grani wiedziałem, że musze kiedyś się tam wybrać. Droga wschodnią granią Żabiego Konia nie należy co prawda do trudnych – (II-IV w zależności od topo z którego korzystamy), jednak zaliczana jest do najpiękniejszych i najbardziej powietrznych grani w całych Tatrach. Żabi Koń jest też jednym z nielicznych szczytów w Tatrach, których zdobycie determinuje posiadanie choćby podstawowych umiejętności taternickich, bowiem najłatwiejsza opcja dotarcia na szczyt to właśnie wspomniana dwójkowa grań.
Najłatwiejszą opcją dostania się na grań jest przejście dwóch mrożących krew w żyłach kominków (tu również wyceny wahają się od I+ do III w zależności od relacji, na której się opierać). Owe kominki są bardzo kruche, wszystko się sypie, chwyty zostają w rękach a możliwości założenia asekuracji są tylko iluzoryczne (ze względu na kruszynę). Od polskiej strony jest jeszcze gorzej, to już prawie samobójstwo. Takie przynajmniej wyobrażenie miałem po przeczytaniu dostępnych w Internecie relacji i opisów podejść….
…Stoję ponad Żabią Przełęczą i spoglądam na grań Żabiego. Za mną dwa proste, jedynkowe, max II-kowe kominki, które do specjalnie kruchych wcale nie należały. Oba przeszliśmy bez asekuracji, jednak było to podyktowane nie tyle brakiem jej możliwości co łatwością podejścia. W drugim kominku były nawet haki, do których można byłoby się spokojnie wpiąć. Ja z Kubą na początku tego drugiego kominka zmieniliśmy, co prawda buty na wspinaczkowe pantofle, jednak nieco trudniejsze okazało się jedynie pierwsze parę metrów, po pokonaniu których teren się wypłaszczał.
Tak więc stoimy teraz na tarasie w zachodniej grani Rysów szykując się do zjazdu na siodło Żabiej Przełęczy, z której zaczyna się właściwa wspinaczka. Cztery wyciągi ostrą jak brzytwa granią. Spoglądamy na Konia i…..grań wygląda przepięknie, widzimy posuwające się ku szczytowi wcześniejsze zespoły. Lufa z prawej, lufa z lewej. Na razie jednak nie ma panicznego strachu, jest raczej dreszczyk adrenaliny przed czekającą nas przygodą.
Na szczyt zwyczajowo wchodzi się dzieląc drogę na cztery wyciągi. Pierwszy to tzw. Dolny Koń, pochylona pod kątem płyta skalna, którą trawersuje się na tarcie. Pokonany bez większych problemów.
Drugi to pokonanie pierwszego spiętrzenia skalnego w grani. Tego miejsca obawiałem się najbardziej. Niektóre schematy wyceniają je na IV, a relacje dostępne w Internecie wspominają o mrożącej krew w żyłach lufie pod nogami. Spiętrzenie ostrej jak brzytwa grani, trudności techniczne, potężna ekspozycja pod nami, nogi jak z waty, przyśpieszone tętno, walące ze strachu serce. Wierząc relacjom, to wszystko miało nas czekać właśnie w tym miejscu. Z pewną dozą respektu próbuję wymacać pierwsze chwyty i ułożyć optymalną sekwencję przejścia najbliższego odcinka. Chwytam dobrych klam, gdzie wchodzą niemal całe ręce, spoglądam gdzie postawić stopy. Podnoszę się na nogach, przechodzę na północną stronę grani. Tu, od polskiej strony lufa faktycznie jest dużo bardziej zauważalna, ściany Żabiego Konia są dużo bardziej spionizowane. Jest ciekawie. Podnoszę się na nogach, chwytam kolejnych klam, przewinięcie na Słowacką stronę. Spoglądam przed siebie i widzę już kolejny bardziej poziomy fragment grani, tzw. „Górnego Konia”. Rozglądam się dookoła, szukając tego mrożącego krew w żyłach miejsca, które miało tu na mnie czekać. Wygląda jednak na to, że pierwsze spiętrzenie zostało pode mną. Trudności IV-kowe? Gdzie? Nie zauważyłem. Potężna ekspozycja? Owszem, trochę powietrza pod nogami było, ale ów fragment pokonałem jak każdy inny, żadnego zawahania, szybkiego uderzenia adrenaliny, strachu, miękkich nóg czy zawrotów w głowie. Osobiście nie dałbym temu miejscu więcej niż II, może II+. Chwyty i stopnie ewidentne.
Górnego konia też pokonujemy bez problemu. Zastanawiając się, gdzie mogą kryć się trudności obstawiamy jeszcze kolejne, nieco mniejsze spiętrzenie grani już przed samą kopuła szczytową. Ten fragment na wielu schematach również jest wyceniany na IV. Podobnie jednak jak poprzednia „IVka” nie sprawia większych trudności. Moim zdaniem max III, i to takie naciągane. Przez moment faktycznie wychodzi się na północną stronę grani a patrząc pionowo w dół widać dopiero piargi u podstawy ściany, jednak ten moment to dosłownie kilka ruchów i wychodzimy na szeroką jak autostrada grań wprowadzającą na kopułę szczytową. Chwila relaksu, wpis do książki szczytowej. Przed nami jeszcze dwa zjazdy i jesteśmy na ścieżce zejściowej.
Ani przez moment nie poczułem obecności jakiejś ponadprzeciętnej ekspozycji pod nogami. Ani przez moment nie doświadczyłem szybszego bicia serca, nagłego zastrzyku adrenaliny, przerażenia, paniki czy innych opisywanych w relacjach emocji. Faktem jest, że podczas naszego przejścia niemal cały czas przez grań przechodziły chmury, więc nie zawsze było widać pełną ekspozycję z obu stron naraz, jednak nie były to gęste chmury, a raczej takie dodające tajemniczości, odsłaniające co jakiś czas to, co wcześniej skrywały, ukazując ile powietrza mamy pod nogami, więc myślę, że nasze odczucie ekspozycji w przypadku bezchmurnej pogody niewiele by się zmieniło.
Czy to oznacza, że drogi nie polecam? Absolutnie nie!!! Droga jest przepiękna, prowadzi piękną, litą formacją o dostępnych dla praktycznie każdego trudnościach i w pełni zgadzam się, że to jedna z piękniejszych tatrzańskich grani (przynajmniej tych, które do tej pory dane mi było przejść). Moim zdaniem jest to jedna z tych dróg, które obowiązkowo powinny znaleźć się w każdym taternickim portfolio, zarówno ze względów historycznych jak i estetycznych, jednak, jeżeli chodzi o emocje i adrenalinę, wiele innych dróg dostarczyło mi ich w dużo większym stopniu (jak choćby wyciąg trawersem Zamarłej na Festiwalu Granitu).
Nieco problematyczne okazuje się zejście, ścieżka zejściowa jest, co prawda widoczna, jednak w pewnym momencie przecina żleb z widoczną pętlą zjazdową. My zasugerowaliśmy się ową pętlą i wykonaliśmy kolejny zjazd. Faktyczna ścieżka zanika w tym miejscu, jednak podobno wystarczy przejść przez żleb na drugą stronę (nie idąc w dół do pętli zjazdowej) i znajdujemy się ponownie na ścieżce. Po wykonaniu zjazdu trawersujemy kawałek szeroką, trawiastą półką do właściwej ścieżki i dalej nią bez problemów dochodzimy do koleby pod Żabim Koniem, gdzie spędzamy kolejną noc. Nieco niżej, w bezpośrednim sąsiedztwie szlaku znajduje się słynna „Żabia Koleba”, ze śladem tablicy upamiętniającej pierwszy w historii stricte taternicki wypadek śmiertelny. Miał on miejsce w 1907 roku właśnie na Żabim Koniu (jednemu ze zjeżdżających ze szczytu Węgrów urwała się lina. Jak na złość wszyscy jego poprzednicy podczas zjazdu byli asekurowani dodatkową liną od góry, Jenő Wachter jednak uniósł się honorem i odmówił dodatkowej asekuracji). Do Żabiej Koleby zaglądamy z ciekawości już kolejnego dnia, przy zejściu. Jest nieco lepiej „zaopatrzona”: porcelanowe talerze, wyrównana podłoga…. Nasza jednak była zdecydowanie bardziej „klimatyczna”, z widokiem na kłębiące się nisko w dolinie morze mgieł.
Niedzielę traktujemy jako dzień restowy. Wczoraj pożegnaliśmy Karola, który musiał już wracać, natomiast po południu ma dojechać Mateusz. Na spokojnie schodzimy do cywilizacji, pijemy słowackie piwko a późnym popołudniem podchodzimy na Skalnate Pleso. Tu spotykamy grupę Polaków, od których dowiadujemy się, że nieco wyżej jest luksusowa koleba z drewnianą podłogą i świeczkami wewnątrz. My jednak, wraz z inną dużą grupą naszych rodaków, zadowalamy się równie luksusowym miejscem noclegowym w okolicy stacji kolejki na Łomnicę. Dach nad głową bardzo się przydaje, ponieważ w nocy przez okolicę przewala się potężna ulewa. Nota bene, ciekawie wyglądają pioruny, gdy nie biją nad naszymi głowami a na horyzoncie, mniej więcej na naszej wysokości lub nawet nieco pod nami. Ze współczuciem obserwujemy światełka czołówek, które gdzieś daleko w oddali, w tej zlewie, podążają pomału w naszym kierunku. Sami zastanawiamy się, czy po takiej zlewie jutro będzie warun, by cokolwiek załoić. Granie co prawda powinny szybko przeschnąć, jednak nocna ulewa niczego nie oszczędziła.
Z rana wita nas przepiękny wschód słońca nad kłębiącym się poniżej morzem mgieł. O wieczornej ulewie przypominają tylko kałuże i mokre skały. Prognozy są raczej optymistyczne, jednak niektóre z nich zapowiadają jakieś przelotne opady po południu. Celem na dziś miała być grań Wideł. Grań pomiędzy Łomnicą a Kieżmarskim Szczytem. Droga dość długa, ze skomplikowanymi wycofami, więc fajnie byłoby mieć pewną pogodę.
Decydujemy się podejść na Łomnice i tam podjąć decyzję, co dalej. Przechodzimy pod szlabanem który strzeże wejścia na stary szlak prowadzący na Łomnicką Przełęcz. W pierwszych kosówkach chowamy plecaki ze śpiworami i innymi zbędnymi gratami. Dalej idziemy już na lekko (choć dymanie z całym szpejem ciężko nazwać spacerkiem na lekko). Starym szlakiem docieramy na Łomnicką Przełęcz. Następnie trawersujemy południowe stoki Łomnicy i słabo widoczną ścieżką docieramy pod ostatnie spiętrzenia ściany, uzbrojone w klamry i łańcuchy. Z ich pomocą docieramy na szczyt Łomnicy, witani zaskoczonymi spojrzeniami turystów, którzy wjechali tu kolejką płacąc minimum 24 Euro (za ostatnio odcinek ze Skalnatego Plesa). Przeskakujemy przez barierkę i stajemy na tarasie widokowym. Na szczycie znajduje się niewielka, luksusowa knajpka. Warunki? Grań w miarę sucha, z naciskiem na „w miarę”, jednak cały czas wokół kłębią się podejrzane chmury. Póki co nie wyglądają groźnie, jednak nie wiadomo co się z nich rozwinie. Ze względu na to, że mój partner jest nieco kontuzjowany (wcześniej nabawił się sporych obtarć i oparzeń) oraz niepewną pogodę (wolałbym nie trafić na załamanie pogody na tej grani) decydujemy się odpuścić i zejść tą samą drogą. Krzysiek z Mateuszem postanawiają spróbować. Umawiamy się więc wieczorem na parkingu przy aucie. Przez jakiś czas obserwujemy ich poczynania z tarasu widokowego na szczycie. Pierwsze wyciągi idą im dość wolno. Potem zasłaniają ich gęste chmury i tracimy ich z pola widzenia.
Po krótkim odpoczynku na szczycie schodzimy z Łomnicy drogą wejścia. Przed nami i za nami schodzą związane liną grupy klientów z przewodnikami. Dla odmiany, po przejściu łańcuchów schodzimy wzdłuż grani, czyli kierujemy się bardziej na prawo od naszej drogi podejścia. Tak też schodzą klienci z przewodnikiem. Ścieżka jest zresztą oznaczona kopczykami. Ten wariant wydaje mi się nieco bardziej interesujący, ponieważ pozwala spojrzeć na strome, zachodnie zerwy Łomnicy oraz rzucić okiem w głąb Doliny Pięciu Stawów Spiskich.
Przy aucie jesteśmy koło 18stej. Szacujemy, że jakoś między 20stą a 22gą powinni do nas dotrzeć Krzysiu wraz z Mateuszem. W oczekiwaniu na nich robimy sobie krótką drzemkę. Robi się jednak coraz później, a chłopaków cały czas nie ma. Dopiero o godzinie 4tej w nocy dostajemy smsa, że bezpiecznie zeszli i będą biwakować przy stacji kolejki. Piszą, żebyśmy na nich nie czekali, bo są tak padnięci, że dzisiaj nie dadzą rady już zejść. Później okazało się, że pogubili się w zejściu po zrobieniu grani i zamiast terenem 0+ zejść do Skalnatego Plesa, wpakowali się duże trudności.
Tatry - Ptasia Studnia
Ktoś zrezygnował, coś się przesunęło, ktoś wstał za późno, coś poszło inaczej niż planowano - czyli tak jak zwykle.
Rano pobudka była długa i nawet gorąco nie było w stanie wygnać nas z namiotów, liny nie były zworowane i dlatego wyszliśmy dopiero w południe. Na szlaku pełno turystów więc trzeba było iść slalomem, co wydłużyło nam drogę, a słońce świeciło tak, że zapomnieliśmy, że trzeba się spieszyć.
Do jaskini weszliśmy o 19. Bardzo szybko pokonywaliśmy kolejne studnie prowadzeni przez Agnieszkę, która znała drogę. W studni z Mostkiem Piratów uciekliśmy w okno za którym czekała nas droga w górę (tak dla odmiany), najpierw Pustynna Burza (całe szczęście zaporęczowana nową liną) następnie, za Posterunkiem Wysuniętym, pieszo Meandrem Majowym. Nie wiem, kto robił tą jaskinię, ale nie pomyślał o tych z krótkimi rączkami i nóżkami - połowa progów była dla mnie niemożliwa do pokonania bez jakiegoś dodatkowego ramienia, czy kolana, których (na szczęście!) miałam pod dostatkiem do dyspozycji...
Pierwsze emocje pojawiły się pod 12 m progiem, który miał być zaporęczowany, a nie był i został wywspinany przez Łukasz (chyba, bo w sumie to wolałam nie patrzeć). Kolejne emocje pojawiły się w Oku Demona, gdzie kilka niecenzuralnych słów zabłądziło na ustach większych (dłuższych) uczestników akcji (bo nie istnieje taki rozmiar grotołaza, żeby wszędzie był dobry). Studnia PTTK'u wywarła jeszcze większe wrażenie, po części ze względu na wygląd, a po części ze względu na obicie, którego bardziej nie było, niż było, a jak było to tarło....
Kolejne dwie studnie i w końcu zobaczyłam to o czym tyle słyszałam - Wielki Kłamca. Mimo kilku par oczu, które zjechały do sali, żeby wypatrzeć obicie trawersu do Grobli, nikomu nie udało się zobaczyć ani kawałka spita. Nie pozostało mi nic innego jak powisieć parę minut nad wodą i popodziwiać.....
Na powierzchni znaleźliśmy się około godziny 7. I nie był to koniec... Zjazd Progiem prowadziła Aga, zamykał Łukasz, na wszystkich półkach, do przekładania liny były zaangażowane wszystkie ręce, żeby jak najsprawniej i jak najszybciej znaleźć się w Dolinie Miętusiej. Jeszcze biegnąc w stronę szlaku złapał nas deszcz, a ci co sprytniejsi, którzy założyli krótkie spodenki, musieli (chcieli?) biec sprintem przez pokrzywowe pola.
Ostatnim punktem wycieczki było zaszycie się w śpiworach i uśnięcie przy akompaniamencie kropel deszczu uderzających w namiot tak, by móc wstać o 19 i wrócić do domu.
Beskid Śl. - szybki szpil na MTB
W padającym deszczu startujemy z przełączy Salmopolskiej szutrową, stokową drogą w stronę Baraniej Góry. Stokówka trawersuje w dość finezyjny sposób zbocza gór począwszy od Malinowa, przez Zielony Kopiec, Magurę Wiślańską po Baranią Górę. Mimo nie zbyt dobrej pogody ładne, rozległe widoki. W żwawym tempie pokonujemy zmienny teren. W okolicach Wierchu Równiańskiego zjeżdżamy doliną Bobrowskiego Potoku do Białej Wisełki w totalnej zlewie. Pędząc w dół przy walących w oczy strugach wody mamy problemy z patrzeniem przed siebie. W kilka chwil osiągamy Wisłę Malinkę by już w znacznie wolniejszym tempie asfaltową drogą windować się na Salmopol do auta. Apogeum zlewy przypada na ostatnie kilkaset metrów podjazdu. Potem tylko szybki przepak i nie bez problemów (korki) do domu. W sumie fajna kondycyjna przebieżka.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fmtb
Tatry - Kursanci w Jaskini Marmurowej
Drugą w kolejności jaskinią tatrzańską, z którą mogliśmy się zmierzyć była Jaskinia Marmurowa. Kursanci dotarli w sobotę wieczorem dołączając do reszty grupy. W niedzielę z rana wyszliśmy na szlak. Niestety początkowo morale były niskie z powodu nieobecności Emila, który nie dał się namówić na wspólne wyjście. Od samego początku przyświecało nam słońce i tak zasapani dotarliśmy pod otwór obserwując po drodze dwie pasące się kozice.
Co było nowego, to odgłos dochodzący z otworu. Osobiście przysłuchiwałam się z trwogą i złym przeczuciem, że na pierwszym zjeździe na moim już starym kombinezonie nie pozostanie sucha nitka, a jednak było zgoła inaczej. Poręczowaniem zajął się Sylwek, a w tym samym czasie Łukasz dodawał szyku kombinezonowi Asi, oklejając co po większe dziury taśmą izolacyjną. Sala Deszczu w rzeczywistości nie była taka mokra, jak mogłoby się wydawać. Za to robiła duże wrażenie będąc chyba największą, w jakiej do tej pory zjeżdżaliśmy, jednak to miano szybko uległo zmianie, bo czekało na nas coś większego. Dla mnie najbardziej imponującym fragmentem jaskini była Studnia Kandydata. W trakcie tego 50 metrowego zjazdu widząc odległe światła czołówek na dnie, pomyślałam sobie, że to chyba odpowiedni moment, żeby zacząć się bać. Nie skupiając się zbytnio na tej myśli osiągnęłam dno (studni) i razem podążyliśmy do ostatniego fragmentu jaskini, czyli do Piaskownicy.
Nieprzekonani, co do naszego zejścia w to miejsce Łukasz z Asią zadali pytanie godne Shakespeare'a: schodzić czy nie schodzić? Nasz nieposkromiony zapał dał wynik 3:0 na korzyść: schodzimy. Wspólnymi siłami nasze nogi postanęły na piasku. Podejrzewam, że nie jednej osobie w czasie schodzenia czy wychodzenia przyszła do głowy myśl, że to jednak nie był dobry pomysł i przecież mogliśmy asekurować się liną z ciała, ale daliśmy radę ;) Tylko Piter w stroju skrzata, pomocnika św.Mikołaja, wymawiając się tym nie musi i że chce zrobić nam zdjęcie grupowe nie potowarzyszył nam w zabawach w piasku. W trakcie powrotu Studnia Kandydata jeszcze raz mnie zachwyciła i to nawet bardziej, bo podczas odpoczynków miałam czas na rozejrzenie się dokoła. Zwłaszcza, gdy Rysiu przyświecał mi z góry mocniejszym światłem niż dysponuje moja czołówka, wrażenie bycia małą mrówką w środku szklanej kuli się powiększało. Poczułam się trochę jak na filmie (w sumie, to nie wiem czemu).
Już na zewnątrz czekało na nas słońce, więc droga w dół była również przyjemna. I znów udało nam się poobserwować kozice, tym razem pięć. W drodze powrotnej Rysiu pochwalił nas mówiąc, że jesteśmy fajnym kursem i mimo obaw idzie nam całkiem sprawnie. A dla nas kursantów szczegół ten jest warty zapamiętania! Ma on być pocieszeniem w trudnych chwilach, które pewnie nie raz nastąpią (zwłaszcza podczas nadciągającego obozu), kiedy nie będziemy mogli pozwolić sobie na powiedzenie: nie idę, bo nie muszę. Pogoda udała się idealnie. Na dowód tego tylko przez ostatnie 5 minut marszu nieznacznie nas pokropiło.
Pomimo przekonywań, że w jaskiniach jest zimno, brudno, ciemno i mokro, bardzo nam się podobało (tak łatwo się nie damy). Tak naprawdę było całkiem przytulnie i ciepło – szczególnie podczas wychodzenia z jaskini.
Tatry - Grześ, Rakoń, Wołowiec i Dolina Lejowa
Ujmę to w ten sposób: przechadzka była mi proponowana jako doskonały sposób rozgrzania nóg. Tymczasem prawda jest taka, że sadyści próbowali mnie zabić najnudniejszą doliną, z jaką w życiu miałem do czynienia. Nie dałem się, przeżyłem. Spacer Grześ - Rakoń - Wołowiec - Lejowa, z pewnością byłby czymś przyjemnym dla miłośników gór. Pogoda dopisała - prawie nie padało. Przemarsz poszedł równo i gładko, zaowocował kilkoma zdjęciami, pożarciem kilku oscypków z grilla, oraz jednym wielkim odciskiem. Jeśli ktoś kiedyś zaproponuje mi ponowne przejście Doliny Chochołowskiej – zostanie powieszony za kciuki na najbliższym drzewie.
W poniedziałek niedobitki poszły na spacer do Doliny Lejowej.
Beskid Śl. - przebieżka z Wisły do Szczyrku
Czy zastanawialiście się kiedyś nad rosnącą popularnością biegów górskich i na czym może polegać fenomen tej dyscypliny? A może pamiętacie jeszcze uwagi typu: „po górach się chodzi a nie biega”? Ja też nie znajdywałem żadnych logicznych odpowiedzi, więc postanowiłem spróbować tego na własnej skórze. Korzystając z okazji pobytu w Beskidach „przebiegłem” trasę z Wisły Tokarni, przez Trzy Kopce, Salmopol dalej granią w stronę Klimczoka do Szczyrku-Migdały. Wyszło około 15 km. Podczas wycieczki miałem 1:45 min na przemyślenia, i tak:
1. Jest to sport kondycyjny – Ameryki nie odkrywam,
2. Trochę to podobne do skiturów, ale na końcu nie czeka na Ciebie błogi zjazd,
3. Przed pierwszą próbą, myślę że warto coś przynajmniej przeczytać na ten temat, bo łatwo dorobić się kontuzji albo jakoś lepiej rozplanować siły,
4. Sądzę, że istnieje przynajmniej kilka sposobów biegu: od truptania, przez długie susy, szybki marsz, nie wykluczam też użycia napędu 4x4 czy ruchu pełzającego. Dwóch ostatnich nie przetestowałem, a każdy rodzaj ma swoje wady i zalety,
5. Sport mimo, że górski to nie można liczyć na jakieś widoki. Raczej poznaje się strukturę żwiru i rodzaje kamieni czy korzeni,
6. O dziwo picia nie zeszło mi dużo,
7. Mięśnie nawet nie bolą, za to stawy bardzo – i z czasem ból się nasila. Serio, nie przestaje,
8. Świadomość zimnego piwa na mecie bardzo motywuje,
Generalnie to nie wiem czy jeszcze kiedyś spróbuję, choć z braku laku. W końcu zawsze to lepiej „przejść się” górami niż jechać samochodem. Mimo wszystko zachęcam do spróbowania. Jeśli okoliczności nie pozwalają na wspinanie, jaskinie lub cokolwiek innego to można spróbować:)
P.S. Cholera. O jaskiniach też tak kiedyś myślałem.
Beskid Żyw. - rowerami wokół Muńcuła
Fajna i zróżnicowana przejażdżka rowerami górskimi wokół masywu Muńcuła (1165) na trasie Ujsoły - dol. Danielki - przeł. Kotarz - zjazd do Soblówki - szlakiem do Glinki - powrót do Ujsoł. Dość trudny odcinek na przełęcz i przepiękny zjazd do Soblówki. W Glince w starym kamieniołomie jest piękny kompleks sportowo-rekreacyjny z fajną ścianką wspinaczkową i parkiem linowym. Pogoda mimo pojawiających się czarnych chmur utrzymała się w formie.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FMuncul
Jura - Straszykowe Skały
Ponownie wybraliśmy się na Straszykowe Skały i ponownie pokonywaliśmy drogi na Weselnej Skale. Ponownie pogoda dopisała, towarzystwo też. Na ponowność zdecydowaliśmy się za sprawą Prezesa, który spędzał w tamtej okolicy weekend z rodziną. Później dołączyli do nas Ania i Sławek. Jak to mówią towarzystwo stawowi 80% udanego wyjazdu. Mimo dość dużego rozluźnienia wśród ekipy padło kilka parę życiowych rekordów!
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fweselna
Kaszuby – żagle, kajaki, rowery i grota
W trakcie poznawania kolejnego pięknego zakątka naszego kraju jakim są Kaszuby zdołaliśmy pożeglować przez jezioro Gołuń, objechać rowerami jezioro Wdzydze i okolice, zrobić spływ kajakowy przez jezioro Ostrzyckie i rzeką Radunią do Kielpina, wjechać rowerami na najwyższe wzniesienie niżu europejskiego – Wieżycę. Zwiedziliśmy też Grotę Mechowską. W końcu dotarliśmy nad Bałtyk w okolicach Karwii (najbardziej na północ wysunięte rubieże Rzeczpospolitej). Mimo nie zbyt dobrej pogody (a właściwie złej) zrobiliśmy dość ciekawą pętlę rowerową w okolicach Krokowej a także wyskoczyliśmy do Kuźnicy na Płw. Hel.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FKaszuby
Tatry - Kursanci w Jaskini Czarnej
Zaczęło się. W końcu po wielu tygodniach zajęć na ściance, odwiedzeniu kilku jurajskich jaskiń nasi instruktorzy zadecydowali – jedziemy w Tatry. Przygotowania rozpoczęły się od analizy schematów, które w porównaniu z jurajskimi są skomplikowane. Na szczęście uspokojono nas, że z całej jaskini Czarnej odwiedzimy tylko część zwaną Partiami Techuby. Oszpejeni wyjechaliśmy z Katowic, by w niespełna 2,5 h być przed wylotem doliny Kościeliskiej. Rysiek żyjący w zgodzie z lokalnymi gazdami zapewnił dla nas darmowy parking.
Podejście pod jaskinie przebiegło szybko i sprawnie, pogoda dopisywała. Przy jednym z dłuższych przystanków dołączyli do nas Aśka z Łukaszem. Stromizna nie okazała się aż tak straszna jak się spodziewaliśmy, jednakże było czymś nowym w stosunku do jaskiń jurajskich, które raczej były w miejscach bardziej dostępnych. Na pewno zaskoczył nas otwór, którego się nie dało nie zauważyć, jak to się zdarzało na Jurze.
Po przebraniu się i zabezpieczeniu plecaków przystąpiliśmy do poręczowania. Bardzo pomocni okazali się zeszłoroczni kursanci, którzy poczuli się za nas odpowiedzialni, jak za młodsze rodzeństwo i dobrymi radami podpowiadali nam jak wdrażać się w sztukę speleo ;) Po zjechaniu na dno komina znów uderzyły nas kolejne różnice między jaskiniami tatrzańskimi a jurajskimi –tutaj jest dużo miejsca. Przestrzenie, majestatyczne komnaty, czasem tylko jakiś wąski korytarzyk. Spacer po Techubach trwał godzinami, a to jak nam powiedział Rysiek, tylko malutki fragment tej jaskini. Ze względu na to, że Emil już jako pełnoprawny taternik jaskiniowy nie musiał się użerać ze szpejem, mógł poświęcić się fotografowaniu naszych pierwszych tatrzańskich poczynań. Przy okazji Rysio nie omieszkał stworzyć dowodu na to, że w speleo płeć piękna ma silną reprezentację.
Po wyjściu z jaskini zastało nas wciąż piękne słońce, przez to klarowanie sprzętu poszło gładko, a po chwili byliśmy już pod autem. Wracając powtarzałem sobie co chwilę słowa Asi „zapamiętajcie, to będzie ostatnia jaskinia z jakiej wyjdziecie za dnia”. Chyba za bardzo mnie wzięło na rozpamiętywanie tych słów, bo z zadumy wyrwali mnie dopiero kochani panowie policjanci, którzy pilnowali porządku w terenie zabudowanym :)
Tatry - Dol. Tomanowa
Zabierając się z kursantami, wybieramy się na wycieczkę do dol. Tomanowej. Na hali Pisanej zostawiamy zoltodziobów i przemykamy przez Wąwóz Kraków, następnie odsypiamy noc 1,5 godzinną drzemką pod schroniskiem na Ornaku. Potem już wbijamy się w Tomanową. Przyznaję, że widoki na całej trasie cudowne. Zahaczając o Czerwone Wierchy wracamy do Kościeliskiej i po niedługim chwili spotykamy Emila. Szczegółów dotyczących akcji kursowej nie znam.
AUSTRIA: wyprawa eksploracyjna Hoher Göll'2016
Dobiegła końca kolejna wyprawa eksploracyjna w alpejski masyw Hoher Göll. W jej trakcie eksplorowano otwarte w roku ubiegłym przodki w jaskini Gamsstieghohle. O co najmniej 100 m wyżej posunęła się wspinaczka w Kominach na Pałę, rozpoznane zostały ciągi za Salą Niedoszłych Samobójców oraz dalej badano meander Syf On. Eksploracja tak jak w roku ubiegłym odbywała się w oparciu o biwak na -284 m. W sumie biwak pod ziemią trwał przez 14 dni. Sprawdzono również okna w jaskini Gamssteigschacht i mimo bardzo bliskiej odległości (ok. 6 m) nie udało się połączyć obu jaskiń. Ponadto została zaporęczowana jaskinia Błądzących we Mgle, sprawdzony korek śnieżny w jaskini Jubileuszowej a także rozeznano obiekty w pobliżu Dependace. Szersza relacja ukaże się w WYPRAWACH.
Tatry: wspinanie na Zawratowej Turni
- czekam przy stanowisku nr 8
-gdzie czekasz?
-przy stanowisku nr 8
-przy jakim stanowisku, ja jestem na dworcu, tak jak się umawialiśmy
-no ja też, na PKS
-a ja na PKP
Tak mniej więcej zaczął się nasz wyjazd inaugurujący sezon tatrzański. Piątek, zaraz po pracy. Pierwszy, niewinny poślizg czasowy, a będzie ich w czasie tego wyjazdu jeszcze sporo. Na zjeździe do Krakowa korki. Chwilę przed nami miał miejsce jakiś wypadek. Na szczęście dosłownie chwilę przed nami, wydostajemy się z autostrady słuchając w radio informację o tym, aby lepiej unikać tego odcinka. Kolejny poślizg. Autobus relacji Kraków – Zakopane też nie chciał być gorszy, więc z kolejnym opóźnieniem docieramy do celu. A właściwe prawie do celu, bo teraz trzeba dostać się jeszcze do Kuźnic. A, że jest już dość późno, pozostaje nam już tylko opcja „z buta”. Nie śpiesząc się więc szczególnie uzupełniamy jeszcze zapasy w pobliskim sklepie spożywczym oraz delektujemy dzisiejszą kolacją – kebabem z frytkami. I co z tego, że nie zdrowe. Kalorie nam się jeszcze przydadzą. Do Betlejemki docieramy już grubo po północy, co niweczy nasze ambitne plany wczesnego wyjścia na w ścianę. Pod drogę docieramy ostatecznie następnego dnia koło południa. Nota bene nie wiem, dlaczego tak mało popularna w rejonie Hali. Moim zdaniem trochę niedoceniana. Co prawda to tylko II-ka, ale na mnie zrobiła pozytywne wrażenie. Zwłaszcza drugi wyciąg, trawers prowadzący wąską, eksponowaną półeczką. Asekuracja wystarczająca, ale lufa pod nogami robi swoje. Trzeba czujnie wybierać chwyty i stopnie. Mowa oczywiście o Rysie Kordysa na Zawratowej Turni, bo tą drogę wybraliśmy. Obserwowani przez turystów podążających szlakiem na Zawrat oraz wspinaczy mierzących się ze skałą na kursowych drogach wschodniej ściany Kościelca, docieramy w końcu do miejsca, w którym nasza ściana się kładzie i odpuszcza. Stąd możliwe są dwa warianty, albo WHP 90 w prawo trawiastymi półeczkami, albo dalej w górę na szczyt Zawratowej Turni. Jako, że strome, trawiaste półeczki nie należą do naszych ulubionych letnich formacji, wybraliśmy drugi wariant, z tym, że w miarę możliwości będziemy próbowali przebić się prędzej na grań, nie dochodząc do właściwego szczytu. Kolejny wyciąg prowadzę praktycznie nie zakładając żadnego przelotu, bo po a) było tak łatwo, że nie było potrzeby, po b) nie było nawet sensownego miejsca, gdzie można by coś konkretnego zamotać. Prędzej więc usłyszałem: „kooonieeec liny”, niż zdążyłem coś założyć. Ciekawie zaczyna robić się przed samą granią. Teren dalej plus minus II-kowy, jednak trzeba się trochę powspinać, by ujrzeć świat ukryty po drugiej stronie granitowych turni. A świat po drugiej stronie turni zaczyna zabarwiać się już kolorami zachodzącego słońca. Ściągam Artura na stanowisko, zakładamy czołówki, by nie szukać ich później po ciemku, i zaczynamy schodzić granią w kierunku Mylnej Przełęczy. Na początku idzie nam w miarę sprawnie. Potem, w świetle czołówek, choć już nieco wolniej, nadal posuwamy się do przodu. Na dobre zatrzymuje nas dopiero niewysoka, lecz stroma ścianka skalna, którą urywa się grań. Żaden z nas nie robił wcześniej tej grani. Żaden z nas nie zna jej przebiegu za dnia. Nie jesteśmy pewni, czy dobrze zrobimy, próbując schodzić. Czy powinniśmy iść bardziej na prawo? A może na lewo, jakimś obejściem? Nie chcemy wpakować się w jakiś zapych, więc ostatecznie zapada decyzja o biwaku. Tym bardziej, że miejsce w którym jesteśmy wygląda, jak by zostało właśnie do tego stworzone. Szerokie wywłaszczenie, niemal pozioma, równa platforma skalna, otoczona z każdej strony większymi głazami chroniącymi od wiatru. Przykrywamy się NRC-tką i układamy w naszej sypialni. Nazajutrz, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, okazuje się, że spaliśmy jakieś 3m od pętli zjazdowej. Bez pośpiechu kończymy grań obserwując kolejne grupy wspinaczy startujących na z Mylnej na Grań Kościelców. Po południu zapowiadane są opady deszczu i burze, więc już nic konkretnego nie planujemy. Szybki przepak w Betlejem i ciśniemy na busa do cywilizacji.
AUSTRIA: odwiedziny na Göllu
Odwiedziny, które były wynikiem kiepskiego żartu Bogdana - kiepskiego, bo ja w ogóle nie załapałam, że to żart i nim Bogdan zaczął się śmiać ze swojego dowcipu, ja miałam już zaplanowane całe cztery dni. Choć nie mogłam jechać na wyprawę w tym roku, to dzięki temu wypadowi miałam jej małą namiastkę (dosłownie) - nie ominął mnie szał zakupów przedwyprawowych (w tym wypadku śródwyprawowych), planowanie podejścia, pakowanie, oczekiwanie na wyjazd, ani nawet eksplorowanie!
Po pełnym emocji podejściu - szczególnie dla Prezesa, Pitera i Bogdana, którzy do końca nie wiedzieli z czym tak naprawdę przyjdzie im się zmierzyć, dotarliśmy do Zakrystii w sobotę wieczorem. Nie tak bardzo zmęczeni, jak moglibyśmy być, gdyby nie Łukasz, który zszedł dzień wcześniej z Damianem i Pauliną z bazy, po to by pomóc nam w transporcie zamówionych przez wyprawę sprawunków. Od razu zaczęliśmy planowanie następnych dni. Chłopaki dostali propozycję odwiedzin w jaskini Gruberhornhöhle, aż do Oazy i zdeporęczowania paru lin przy wychodzeniu. Ja natomiast mogłam wziąć udział w wyprawowym biwaku.
Moja akcja zaczęła się w niedzielę po południu. Wyruszyłam razem z Łukaszem, najpierw w stronę Biwaku w jaskini Gamssteighöhle, a następnie, po szybkim obiedzie przed drzwiami namiotu, dalej w dół jaskini, aż do miejsca w którym zakończyłam wyprawę w zeszłym roku. Pełna radości i zapału, że mogę kontynuować eksplorację wzięłam się za instruowanie Łukasza jak powinien wykonywać pomiary i oznaczać punkty, żebym mogła narysować dalszą (odkrywaną) przez nas część jaskini. Niestety zawiodła moja znajomość palmtopa i po kilku frustrujących próbach nawiązania z nim porozumienia zarzuciliśmy pomysł kartowania, na rzecz eksploracji, na którą miałam tylko jedną jedyną szychtę w tym roku. Mimo, że poruszaliśmy się cały czas jednym meandrem, to dzięki jego zmienności ta cześć jaskini zafascynowała mnie jeszcze bardziej. Wyznaczony przez nas czas na działanie dobiegł szybko końca i musieliśmy się zbierać nie dowiadując się co znajduje się za następną kaskadą i zakrętem... Z niejasnych dla mnie powodów droga w górę zajęła nam mniej czasu niż zejście w dół, stąd pojawiliśmy się na biwaku o godzinę za wcześnie. Być może był to dla nas szczęśliwy zbieg okoliczności ponieważ uniknęliśmy przekonania się jak wygląda mokra część jaskini w trakcie nagłego przyboru wody.
Na powierzchnię wyszłam w poniedziałek w nocy po nocy na biwaku. Jeszcze chwilę pomarudziłam przy stole na bazie w Zakrystii, aby jak najbardziej wydłużyć sobie pobyt na wyprawie. Po przebudzeniu się we wtorek rano nie pozostało mi nic innego jak spakować się i zejść razem z chłopakami do samochodu i wrócić do domu....
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fodwiedziny_goll
Tatry - Jaskinia Wielka Śnieżna
Plany na ten weekend zmieniały nam się bardzo dynamiczne. Ja byłam uparta tylko w jednym względzie - chcę konkretnej, męczącej akcji. Postawiam na swoim! Wybór padł na Galerię Krokodyla w Śnieżnej. Co prawda plan dojścia do Laguny się nie powiódł, natomiast punkty ,,zmęczenie" i ,,ciężko" zostały zrealizowane na 300%.
Zmokliśmy i zmarzliśmy jeszcze przed wejściem do jaskini, a dzięki przyborowi wody nie udało nam się rozgrzać aż do powrotu na Polanę Rogoźniczańską. Ja dzieliłam moje wychłodzenie na: bardzo zimno i chlupotanie w butach oraz, po wylaniu tejże wody z kaloszy i wykręceniu skarpetek, na: po prostu zimno. Jedyny moment wytchnienia od wody (zarówno jej mokrości jak i huku) mieliśmy w Galerii Krokodyla.
Podświadomie czując co nas może czekać na wyjściu zdecydowaliśmy zawrócić nie dochodząc do końca Galerii. I rzeczywiście połączenie trzech kobiecych intuicji nie zawiodło, wszędzie tam gdzie woda zazwyczaj ciurka, płynęły potoki, a na każdym załamaniu tworzyły się wodospady (czyt. na Płytowcach), natomiast deszcz jaskiniowy w Wielkiej Studni przemienił się w ulewę od samego dołu do góry. I nawet podjęcie wyzwania SBB, nie pomogło nam się rozgrzać...
Z jaskini wyszliśmy nad ranem mile przywitani przez mżawkę (tak, mżawka to było miłe - bo nie lało i nie wiało). Podczas zejścia odbył się festiwal poślizgnięć i upadków, ukoronowany rozdarciem moich ulubionych geterków na kolanie...
I cokolwiek, ktokolwiek pomyślał czytając ten opis - mi się podobało!!!
Tatry - urlop w Tatrach - Jaskinia ku Dziurze
W ramach miniurlopu spędzamy tydzień pod Tatrami. Korzystając z okazji, zaliczamy kilka spacerków po okolicznych dolinach, oraz po ekstremalnie ciężkim, wyczerpującym podejściu docieramy pod Morskie Oko od strony Asfaltowego Pro-Podejścia Wydolnościowej Zagłady. Oczywiście odwiedzamy też Dziurę.
Jaskinia Dziura (w Dolinie ku Dziurze, Jaskinia Strążyska, Zbójnicka Jama, Jaskinia Dziura)
Jaskinia, której nazwy dłużej się wymawia, niż się ją zwiedza.
Sympatyczny obiekt, idealny na zaczerpnięcie chłodniejszego wdechu podczas spacerów pod Tatrami. Typowo turystyczna dziura, która nie wymaga praktycznie żadnego sprzętu poza źródłem światła. Dojście do niej to spacerek doliną Ku Dziurze, zwiedzanie jej to dziesięć minut spędzonych w skupieniu nad tym, by nie wyłożyć się na śliskim spągu.
Można powiedzieć, że Jaskinia Dziura to idealny obiekt do zapoznania dzieciaków z podziemiami: poza tym, że jest w środku ciut ślisko, nie ma z czego spaść, nie ma do czego wpaść, na dobrą sprawę można tam wepchnąć berbecia i tylko co jakiś czas dorzucać mu jakąś paszę, ewentualnie coś do picia.
Jeden otwór wejściowy gwarantuje, że dzieciak nie pryśnie gdzieś bokiem. No chyba, że wywspina się i ucieknie górą, ale to już bardziej będzie powód do dumy, niż zmartwienia.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fdziura
Beskid - spacery w Międzybrodziu
Korzystając z odwiedzin u znajomych w Międzybrodziu odbywam dwie wycieczki. Pierwsza to wieczorny spacer na Żar. Druga trochę dłuższa (aczkolwiek nie za bardzo, bo udaje mi się zebrać dopiero po 12, a mój powrót ograniczał zaplanowany grill). Przez Żar, Kiczerę pętlą do Międzybrodzia i z powrotem kawałek podejścia na Żar, bo tam znajdował się grill.
Jura - Jaskinia na Świniuszce
O 15:30 ruszamy z Piotrem do Rudy po Olę. Ta ma mały poślizg, więc jesteśmy zmuszeni poczekać kilka chwil. Kilka... Kilkanaście. Daję pół lewej nerki, że nasze oczekiwanie było wystarczająco długie, by w jego czasie na Świniuszce wyrosło kilka nowych stalaktytów.
Po tradycyjnym "muszę kupić jeszcze baterie", oraz zaskakującym "zapomniałam zabrać gumowców", ruszamy w drogę. Odstajemy swoje w korkach, robimy kilka kółek, w końcu docieramy pod Ogrodzieniec. Szybko znajdujemy miejsce gdzie zostawiamy samochód, przebieramy się i ruszamy dziarskim krokiem na poszukiwanie dziury. Kroki Oli są bardziej dziarskie niż moje, czy Piotra, a to ze względu na nieco za duże glany, którymi została poratowana.
Opis położenia otworu jak zwykle jest niezmiernie pomocny - od etapu "po zostawieniu samochodu należy wejść w las" ciężko się połapać w wytycznych. Nawet mech na drzewach rośnie jakby dookoła, więc ciężko stwierdzić, gdzie jest zachód. Finalnie udaje nam się znaleźć otwór po zaledwie kilkunastu minutach szukania.
Zanurzamy się w ciemność...
Jaskinia równie sympatyczna, co krótka. Trzy przepinki i około 37 metrów głębokości to jedyne, co jest w stanie zaproponować. Sprawnie schodzimy na głębsze dno, gdzie zawiązuje się ciekawa dysputa ideologiczno-egzystencjalna. Płytsze dno odpuszczamy sobie ze względu na niestabilność... wszystkiego. Ciasno, mokro, sypie się z każdej strony. Uwzględniając sugestie osób, które ostatnio były w tamtej części jaskini - udajemy, że płytsze dno nie istnieje.
Podsumowując: akcja krótka (2h), jaskinia przyjemna, w bliskiej okolicy są jeszcze dwa pomniejsze, poziome obiekty, które następnym razem warto będzie odwiedzić.
foto tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fswiniuszka
Jura - szkolenie kanioningowe na Pzurku
W piątek wieczorem odbywa się wstęp teoretyczny i przedstawienie planu na kolejne dwa dni oraz unifikacja sprzętu i integracja. W sobotę, w piekącym słońcu i okrutnej duchocie zapoznajemy się z metodami zjazdu, przygotowania i obsługi stanowiska oraz komunikacją w kanionach. Po zajęciach na skałach część ekipy rusza na basen w Bukownie aby ćwiczyć skoki do wody. Zajęcia okazały się bardzo istotne, gdyż uświadomiły niektórym, że przed zdecydowaniem się na wykonanie skoku, należy jednak upewnić się, że umie się pływać.
W niedzielę nie przestaje padać do około godziny 13:00 – marznę okrutnie. Ale nie było przebacz zajęcia się odbyły. Tego dnia powtarzamy to czego nauczyliśmy się w sobotę oraz poznajemy podstawy poręczowania, w tym trawersów oraz innych mniej typowych formacji. Szkolenie przydatne. Ale jak sobie tego nie powtórzę w najbliższych tygodniach to zdobyta wiedza przepadnie, także jak ktoś ma ochotę powisieć trochę na sznurkach do proszę o kontakt.
Dziękuję organizatorom za zaangażowanie i cenne rady.
Szkolenie zorganizowane w ramach działań Komisji Kanioningowej PZA
Beskid Śląski - trasa Czantoria-Nydek-Stożek-Czantoria
Zdesperowana żeby spędzić miło [i męcząco!] weekend, namówiłam Łukasza na wyjazd w Beskidy. Wybraliśmy trasę Czantoria Wielka - Nydek - Stożek Wielki - Czantoria.
Po przyjechaniu na miejsce, siedząc na parkingu w samochodzie, patrząc na mgłę i słuchając kropel deszczu uderzających o dach samochodu czułam się bardzo zniechęcona. Na szczęście została podjęta męska decyzja, która wygoniła mnie po buty podejściowe do bagażnika.
Podejście na Czantorię w deszczu i mgle. Po zejściu ze szczytu na stronę czeską mgła ustąpiła i deszcz też jakby przeszedł. Gdzieś po drodze udaje nam się zgubić szlak, nawet się nie zorientowałam póki nie natrafiliśmy na właściwą drogę zejścia. Nydek okazał się bardzo uroczą miejscowością, toteż nawet dreptanie po asfalcie nie było tam męczące. Dodatkowymi atrakcjami jakie nam zaoferował poza mini skocznią narciarską, były ciekawskie strusie. Podczas dalszej drogi udało nam się już nie gubić szlaku. Gdzieś na podejściu prowadzącym na Filipkę przebija się słońce i już zostaje do końca dnia. Wielki Stożek i dalej granią, znowu na Czantorię. Z Czantorii marszobiegiem do samochodu.
Złota Rybka nie poradziła by sobie lepiej ze spełnieniem mojego życzenia - spędziłam bardzo miło dzień i jestem zmęczona, tak jak chciałam.
Jura - kurs w jaskiniach Józefa i Spełnionych Marzeń
W sobotę we wczesnych godzinach porannych wyruszyliśmy naszą wówczas jeszcze niekompletną drużyną do Jaskini Józefa. Po dotarciu do punktu zbiórki we wsi Rodaki dołączył do nas nasz instruktor Mateusz wraz z dwiema zaprzyjaźnionymi dziewczynami. Tym razem na szefa wyprawy został wyznaczony Karol, który całkiem sprawnie i bez większej pomocy doprowadził nas do wejścia do jaskini ukrytego pod stertą kamieni w pobliskim lesie. Przyjemność poręczowania przypadła Iwonie, która promieniując z tego powodu ze szczęścia w radosnych podskokach zniknęła na dłuższy czas w ciemnej pustce za wlotem do jaskini. My oczekując na znak do zjazdu cieszyliśmy się piękną pogodą, świeżym powietrzem i miłym towarzystwem komarów i much oraz wielu innych wielonożnych stworzeń witających nas uporczywie. Lecz sielanka ta nie trwała długo, bo z dołu w końcu dobiegł sygnał, że czas się zbierać i po kolei zaczęliśmy schodzenie. Zejście było miejscami dość ciasne, przynajmniej dla mnie (czas schudnąć?), mimo to dostarczało przyjemnych wrażeń odkrywania nowej miejscówki. Na dole ciągnące się korytarze również zapewniały nam rozrywkę pod postacią zapieraczek, przeczołgiwania się w wąskich przejściach lub karkołomnych próbach znajdowania zaczepienia dla kończyn na stromych podejściach. Po zajrzeniu w każdy zakamarek, szczelinę i odnogę oraz obejrzeniu ciekawszych form skalnych nadszedł czas na to co niestety dotychczas dostarcza mi najmniej przyjemności – wyjście. Zziajany, zgrzany i obolały w końcu wypełzłem na powierzchnię, reszcie poszło chyba lepiej, przynajmniej nie okazywali takiego wymemłania co ja. Cała eksploracja poszła nam niespodziewanie gładko i sprawnie dzięki czemu zapadła decyzja o zejściu do znajdującej się niedaleko Jaskini Spełnionych Marzeń. Po niewielkim błądzeniu w celu znalezienia wlotu do jaskini, w trakcie którego zgubił się na dłuższą chwilę Mateusz, stanęliśmy w końcu przy właściwej „dziurze”. Poręczowaniem zajął się osobiście Mateusz. Nie wiedząc czego się spodziewać na dole (nie, nie spodziewałem się Mac’a), okazało się, że zjazd jest dość długi, a sama jaskinia znacznie większa niż to co o niej słyszałem przed zjazdem. W paru miejscach również znacząco się zwężała utrudniając zejście, cóż, wciągnęło się brzuch to jakoś poszło… :) Na dole w nagrodę otrzymaliśmy parę kolejnych ciekawych korytarzy, w których można było sobie przećwiczyć techniki eksploracyjne. Na końcu jednego z takich korytarzy znaleźliśmy coś co zdziwiło nawet Asię. Nietypowa biała struktura o wygładzie pianki do golenia (przynajmniej mnie to przypomniała) pokrywała salę na końcu jednego z najtrudniej dostępnych korytarzy. Asia wysunęła hipotezę, że to nietypowa odmiana mleka wapiennego, ale uczestniczący w tej debacie naukowej Mateusz nie był do końca przekonany. Po strzeleniu temu czemuś paru fotek, które możecie obejrzeć w galerii, przyszedł czas na wyjście. Wyjście dało mi solidnie w kość dosłownie i w przenośni, ale w końcu się udało i z resztą kursantów mogłem być dumny z zaliczenia dwóch nowych, ciekawych, dostarczających wrażeń jaskiń, do których z przyjemnością jeszcze kiedyś wrócę, gdy ponownie postradam zmysły. :)
Jura - Ostrysznia bis we wspinie
Na skwarne dni dobry jest wspin w zacienionym wąwozie Ostryszni. Robimy kolejne 10 dróg o trudnościach adekwatnych do rozleniwiającej pogody. Jest tu jeszcze wiele do roboty.
Szkolenie KTJ PZA - Autoratownictwo w Podzamczu
Na miejsce biwaku dojeżdżamy jako jedni z pierwszych pomimo małych perypetii z samochodem ale i tak mamy czas na rozbicie namiotu. Po przyjeździe na miejsce pierwszego instruktora pędzimy na skały zaporęczować stanowiska do ćwiczeń na dzień następny. Idzie dość sprawnie dzięki czemu wieczór spędzamy przy ognisku na rozmowach i jedzeniu.
W sobotę wstajemy z samego rana, żeby na 08.00 być już na skałach. Zostajemy podzieleni na grupy i razem z Asią dołączamy do Dominika i Rafała co sprawia, że dopisują nam humory przez cały dzień. Jako, że „dziwnym” trafem pod skałami jesteśmy z Asią gotowi jako pierwsi idziemy zjechać z góry na dół aby pospuszczać liny, które poprzedniego dnia podwiesiliśmy. Oczywiście to, że zjechaliśmy najdłuższymi jakie były nie miało nic wspólnego z tym, że Asia odczuwała potrzebę zjechania „jakimś długim zjazdem”. Po prostu przypadek. Po kolei na każdym stanowisku ćwiczymy pod okiem instruktorów wyciąganie poszkodowanego z ucha przepinki oraz zjazd z poszkodowanym przez przepinkę i węzeł, wciąganie poszkodowanego do góry metodą hiszpańskiej przeciwwagi oraz metodą U, techniki podstawowe autoratownictwa oraz ściąganie poszkodowanego z trawersu i tyrolki. Całość bez przerw trwa około ośmiu godzin co dla mnie było rewelacyjne. Po ćwiczeniach deporęczujemy to co zostało i następnie każdy zajmuje się swoimi sprawami a wieczorem i tak większość spotyka się na ognisku, do którego dołączamy i my. Tu też przekazują nam informację, że Asia nazajutrz udaje się ze swoją grupą do jaskini Rysiej a ja wraz z Darkiem, Kamilą, Przemkiem i Jarkiem do jaskini Józefa.
W niedzielę wyjeżdżamy z samego rana i mamy okazję przećwiczyć rzeczy z dnia wczorajszego ale już w warunkach jaskiniowych. Idzie dość sprawnie. Na dnie organizujemy punkt cieplny i zaczynamy transport poszkodowanego na górę studnią ASa. Po pokonaniu pierwszej przepinki następuje zmiana poszkodowanego i do samej góry(przez właz również) jestem wyciągany z zawiązanymi oczami. Uczucie co najmniej dziwne niby wszystko mogę ale tak naprawdę nie mogę robić nic. Po wyjściu na powierzchnię bez odpoczynku zjeżdżamy na dno jeszcze raz i całość powtarzamy zmieniając poszkodowanego. Na bieżąco przekazujemy sobie uwagi i cenne rady a opowieści Darka umilają i dają do myślenia podczas wyciągania poszkodowanego do góry Z jaskimi wychodzimy ok godzimy 15 i jedziemy na miejsce biwaku, gdzie czekają już na nas dwie inne ekipy. Tam wspólnie oczekujemy na grupę Asi będącą jeszcze w Rysiej. Po powrocie odprawa z podsumowaniem, pamiątkowe zdjęcie i jedziemy do domów.
Już nie mogę doczekać się etapu Tatrzańskiego.
Klubowy spływ kajakowy Sołą
Jejku, jejku, rany...co za spływ za sobą mamy. To był chyba jeden z najbardziej emocjonujących spływów pod wieloma względami.
Pierwszy dzień to odcinek jeziorny. Wyruszyliśmy z Moszczanicy. Słoneczna i gorąca pogoda zachęciła nas do zrobienia łuku po jeziorze Żywieckim na południe w stronę beskidzkich szczytów. W okolicy Zarzecza robimy sobie wspaniałą kąpiel w jeziorze i dalej leniwie suniemy do zapory Tresna gdzie goście z firmy, która nam wypożyczyła kajaki (Przystań przy Zaporze) sprawnie przerzucają kajaki poniżej tamy. Dalszy spływ w sielankowej atmosferze przerywamy na postój przy nadbrzeżnej knajpce z telewizorem aby choć trochę popatrzeć na mecz naszych z Szwajcarią. Nagle na południu pojawiła się ogromna chmura, która okazała się forpocztą nadchodzącej burzy. Mimo znaczących niebo błyskawic ruszamy dalej lecz przy moście w Międzybrodziu dognała nas nawałnica. Jednak i tu jest knajpka i TV gdzie oglądając dalej mecz przeczekujemy rzęsisty deszcz i wiatr. Po kolejnej godzinie ruszamy na jezioro. Gdzieś w środku akwenu nowa porcja wody z nieba wymusza na nas postój w jednej z dość licznych tu przystani. Najgorsze nastąpiło w chwilę później gdy płynąc dalej zerwał się potężny szkwał unoszący wodę z jeziora a ulewa w postaci drgającej kurtyny ograniczyła widoczność. Tak właśnie wygląda namiastka białego szkwału i to na jeziorze Międzybrodzkim. Odwracając się plecami do wiatru od razu pędzimy do brzegu gdzie na szczęście natrafiamy na kolejną przystań w której i tak telepiemy się na falach. Jakiś duży ponton, pewno gdzieś zerwany z cumy koziołkował po jeziorze niesiony wiatrem. W końcu jednak pogoda się normuje i po skompletowaniu ekipy docieramy do zapory w Porąbce. Tu mieliśmy auta a firma przewozi nam kajaki poniżej zapory w Czańcu (jezioro to z uwagi na ujęcie wody pitnej jest nieudostępnione) gdzie wcześniej upatrzyliśmy sobie miejsce na biwak. Tu ognisko, śpiewy i generalnie wesoła atmosfera, którą w dodatku Grzegorz umilał grą na gitarze.
Drugi dzień anonsuje syrena oznaczająca upust wody z pobliskiej zapory (akurat odbywał się też doroczny Spływ Trzech Zapór na którego właśnie potrzeby woda jest zrzucana). My jednak najpierw dostarczamy auta do Oświęcimia a potem ruszamy wezbraną rzeką. Soła jest rzeką górską ze wszystkimi tego atutami. W zasadzie nie ma czasu na większą nudę. Nagłe skręty, cofki, wiry a w wodzie powalone drzewa, bloki skalne. Na domiar złego od gór znowu sunęły czarne chmury. Wkrótce też wszystko poczerniało tak jak by miała nastąpić noc. Przed Bielanami rzeka robi skręty w kształcie litery Z. W tym newralgicznym miejscu działy się bardzo ciekawe rzeczy i to nawet niebezpieczne. Co rusz jakaś załoga wlatywała do wody wyrzucona na skałach czy wadząc o zwalone konary. Nie ominęło to również naszej ekipy. Kajak odpłynął dnem do góry lecz załoga się uratowała. Inny kajak (nie z grupy nockowej) tak zakleszczył się w konarach, że nie sposób było go wyszarpać. Do tego wszystkiego wmieszała się jeszcze pogoda. Rozrywane co chwilę błyskawicami niebo, huk grzmotów i konkretna zlewa. Na szczęście utracony kajak się znalazł trochę niżej a pogoda się wkrótce poprawia. Potem było jeszcze kilka ciekawych miejsc na rzece i trzy wywrotki. Na szczęście wszyscy szczęśliwie docieramy do Oświęcimia gdzie kończymy spływ (Soła poniżej tego miasta wpada do Wisły). Ze strat materialnych należy odnotować cenne okulary, jakieś buty oraz kilka innych drobiazgów. Ze strat nie materialnych ale cielesnych uczestników to odnowienie kontuzji mięśnia, odczyn alergiczny (po ukąszeniu mrówki), rany i ranki lżejsze.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FSola2
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FSola1
Film: https://vimeo.com/173044465
Beskid Śl. - rowerami w okolicach Wisły
Odwiedzamy większość bocznych dolinek Wisły. Niechcący bierzemy udział we fragmencie Bike Maratonu, również niechcący goni nas stado dzików (ostatnio mamy do nich pecha). Generalnie pogoda cudna, a Beskidy z roku na rok jakby jakoś bardziej dzikie.
Jura - kurs w jaskini Racławickiej
W niedzielę wybraliśmy się do Jaskini Racławickiej na nasz drugi wyjazd kursowy, a pierwszy z wykorzystaniem technik linowych. Spotykamy się w Racławicach. Z pomocą mapy i lokalnego mieszkańca kierujemy się w okolice jaskini. Później, opierając się bardziej na GPSie, z wiernym dopingiem starych kursantów znajdujemy otwór. Poręczuje Karol, po kolei pokonujemy studnie podziwiając obecne tam nacieki. Będąc w głównej komorze znajdujemy ciasną studnię, będącą najniższym dostępnym punktem jaskini. Z radością i optymizmem każdy do niej schodzi, a z bólem (mniejszym lub większym) próbuje wyjść. Po wyjściu do Czeskiego Korytarza Asia pokazuje nam jak wyglądają m.in. makarony, mleko wapienne, pola ryżowe. Na tym kończymy nasze zwiedzanie jaskini. Na koniec, nie sposób nie dodać, że tym razem wszystkim udało się wyjść na powierzchnię w stroju kompletnym :)
Jura pd. - wspin w wąwozie Ostryszni
Bardzo fajne wspinanie w skałach wąwozu Ostryszni. Duży wybór dróg i w sam raz na upalne dni. Było tu zaledwie kilku wspinaczy. Robimy 10 dróg może o niezbyt wygórowanych trudnościach lecz bardzo ciekawych.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FOstrysznia
Tatry - Czerwone Wierchy
Pisząc ten opis zastanawiam się od czego zacząć? Wiem, że najprościej od początku ale czy się da? Spróbuję. Od razu uprzedzę, że niektóre treści tu zawarte mogą być niezrozumiałe dla osób, których z nami nie było więc o ich genezę należy pytać nas bezpośrednio.
Założenie miało być proste w niedzielę przy dobrej pogodzie jedziemy w Tatry i idziemy na Rysy. Plany swoje a życie swoje, nie wdając się w szczegóły a żeby "i wilk był syty i owca cała" (cytat przyp. aut.) padło na Czerwone Wierchy.
Jedziemy już w sobotę wieczorem po wyjeździe od Asi i Tomka, gdzie odbywała się mała klubowa imprezka, na którą za zaproszenie serdecznie dziękujemy. Bez przeszkód dojeżdżamy na miejsce noclegu i po szybkim ogarnięciu biwaku idziemy spać. Jako, że jest niedziela pozwalamy sobie pospać do godziny 0700 (ja byłem za opcją pobudki o 0800) i godzinę później jesteśmy już w Kirach na szlaku. Dzięki podpowiedziom Tadka wybieramy trasę przez Dolinę Tomanową. Zielony szlak, który tamtędy biegnie jest bardzo uro.... tfu przyjemny i nawet nie czuć specjalnie zmęczenia przy nabieraniu na nim wysokości w drodze na Chudą Turnię. Po drodze odpoczywamy kilka razy zajadając się ciastkami przygotowanymi przez Asię i mufinkami(słownik cały czas chce mi to słowo poprawiać na muminkami o czym też chyba była rozmowa?) Michała dzięki czemu w moim plecaku oprócz energetyka są tylko trzy batony i paczka cukierków z zielonej herbaty :D Na Chudej turni robimy odpoczynek na... kotlety sojowe Asi. Nie wiem co w nich było ponieważ nie skorzystałem mając jeszcze zapas energii z mufinków z poprzedniego postoju ale coś musiało być ponieważ chwilę po otwarciu pojemnika w pobliżu pojawiły się kozice. Przypadek? Nie wiem czy efektem ubocznym otwarcia tego pojemnika nie było też to, że od tego momentu szliśmy cały czas we mgle ale lepiej może zostawić temat(co też jest modne ostatnimi czasy). Gdzieś za Krzesanicą padło pytanie z "tłumu" kiedy wreszcie przejdziemy przez jakiś szczyt ale będąc już na Malołączniaku sprawa wyjaśniła się sama a my ruszamy dalej w stronę Kopy Kondrackiej. Na szczycie pamiątkowe zdjęcie(tak naprawdę były dwa) i schodzimy do Przełęczy Kondrackiej. Tam pomimo nadal unoszącej się mgły spotykamy chyba najwięcej ludzi z całego dzisiejszego dnia więc postanawiamy zejść nieco niżej, żeby po raz kolejny coś zjeść. Po posiłku schodzimy szlakiem do Doliny Małej Łąki gdzie po drodze mamy możliwość uczestniczyć w festiwalu upadków i kontrolowanych poślizgnięć po małym opadzie deszczu jaki nas uraczył na szlaku. Przed wejściem na Wielką Polanę na wysokości Wyżnich Kolebisk Asia ma okazję w praktyce wykorzystać umiejętności jakich nabyła na kursach pierwszej pomocy u Piotra opatrując dłoń Michała, który po raz kolejny próbował wylądować telemarkiem. Ale jako, że podparł się dłonią stracił kilka punktów i zyskał opatrunek z naprawdę bardzo gustowną kokardą na miarę tej jaką na głowie nosi Myszka Minnie. Na Wielkiej Polanie robimy odpoczynek po którym ruszamy na Przysłop Miętusi. Tu kolejny telefon od Ryśka, który cały czas "trzyma rękę na pulsie". Wcześniej dzwonił gdzieś w okolicy Wyżniej Tomanowej Polany ale tylko mój telefon ma tu zasięg i możemy chwilę porozmawiać. Swoją drogą nie dziwię się, że hasło reklamowe dawnej Noki brzmiało "Łączy Ludzi". Z Przysłopu schodzimy czerwonym szlakiem na ścieżkę pod reglami i wracamy do samochodu.
W tym miejscu warto by wspomnieć o czym były tematy rozmów, które nam towarzyszyły. Może nie będzie zachowana chronologia ale w dużym, skrócie było o procesorach i przewadze tych "nowszych" nad tymi "starszymi" było nawet sporo o edukacji seksualnej było o ssakach wodnych(sprawdziłem na wikipedii nie 3m tylko 2,4m). Ciekawym tematem był temat spódnic, sukienek i ich długości(temat wciąż otwarty) oraz powiązane z tematem słowo tren. Panowie to nie jest tylko utwór liryczny. Było o depilacji nóg no i dwie(na razie nieskuteczne) próby "zabawienia się" w swatkę ale jako, że te starsze procesory wolno myślą obie okazje przepadły a właściwie to poszły dalej. Teresa próbowałem, naprawdę próbowałem. Było coś o brwiach a właściwie o ich pozbywaniu się i o geologii. Trzeba również pamiętać, że wyrazy uroczo i romantycznie nie brzmią dobrze w ustach niektórych ludzi, radzę więc poćwiczyć przed lustrem zanim się ich użyje. Mieliśmy też okazję z bliska zobaczyć jak wygląda salamandra wg. Michała. Były też inne tematy ale tylko ja wiem czy pominąłem je celowo czy zapomniałem o nich tak samo jak o tabletkach na pamięć W każdym razie tak mniej więcej wyglądał nasz dzień.
Miałem ze sobą GPS-a ale dla mnie cyfry wcale nie są ważne i nie podam danych:P
Kolejność uczestników, która jest podana na początku ma znaczenie i zauważyłem, że nie dotyczy tylko kolejności w jakiej szliśmy na szlaku.
Pozostało mi tylko zaprosić Wszystkich na kolejne wyjazdy i podziękować za ten.
Zdjęcia w galerii.
Pieniny - kajakiem przez przełom Dunajca
Korzystając z zaproszenia na sobotnie wesele w Szczawnicy, postanawiamy wykorzystać niedzielę na otrzeźwienie umysłu i ciała chłodną górską wodą. Na weselu jakoś udaje nam się nie przesadzić, stąd mamy jeszcze siły na niedzielę. Spływ zaczynamy w Sromowcach Wyżnich. Na szczęście pogoda była niepewna więc na naszym szlaku mijamy tylko ok. 20 łodzi flisackich. Sama rzeka nie sprawiła nam większych trudności, choć płynęliśmy dmuchanym kajakiem i mimo starań nie udało nam się go przewrócić. Trzeba jednak przyznać, że przełom Dunajca to jeden z bardziej urokliwych szlaków kajakowych który zaliczyliśmy do tej pory. Spływ kończymy w Krościenku, za mostem - idealna długość trasy jak na 1 (poimprezowy) dzień. Może za rok nockowy spływ Dunajcem - naszą trasę można przedłużyć?
Beskid Śl. - na rowerach dookoła Czantorii
Niemal 30 km górskiej trasy wokół Czantorii: Ustroń - przeł. pod Tułem - Strelma (CZECHY) - przeł. Beskidek - Jawornik - Ustroń. Szlak piękny i zróżnicowany w dodatku po czeskiej stronie prawie bezludny. Najtrudniejszy odcinek to szlak na Beskidek od strony zachodniej. Później upojny zjazd do Jawornika i ładną ścieżką rowerową wzdłuż Wisły do Ustronia. Pogoda wspaniała.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FDookola-Czantoria
Jura - Łutowiec - Szkolenie kartograficzne
Podczas pierwszego dnia szkolenia, uczestnicy wysłuchali wykładu wstępnego i przystąpili do praktycznej nauki mierzenia i sporządzania notatek terenowych w prawdziwych jurajskich jaskiniach. Podzieliliśmy się na trzy grupy, po trzy zespoły każda, które udały się do jaskiń: Trzebniowskiej, Ludwinowskiej i w Sokolnikach.
Po wspólnym obiedzie, zebrane dane zostały krok po kroku przeliczone do postaci umożliwiającej ich wykreślenie na czysto. Mimo tego, że komputerowe przetwarzanie danych jest obecnie standardem, na początek kursanci używali do obliczeń wyłącznie arkusza kalkulacyjnego, w charakterze „trochę mądrzejszego kalkulatora”. Swój pierwszy plan sporządzili zaś na papierze milimetrowym, aby zyskać świadomość, jak też w istocie przebiegają wykonywane przez specjalistyczne programy obliczenia.
Drugi dzień rozpoczął się od wykonania w dziesięć minut dokładnie tych samych obliczeń i dokładnie tych samych wykreśleń, ale tym razem przy pomocy programu Survex. Następnie, przy pomocy pakietu graficznego Inkscape z rozszerzeniami jaskiniowymi, wspólnymi siłami staraliśmy się opracować sporządzone poprzedniego dnia plany – wczytane jako skany – do postaci nadającej się do publikacji. Jak zwykle, ograniczony czas pozwolił w istocie tylko na zasygnalizowanie pewnych tematów i pewnych technik; kursanci otrzymali jednak instrukcję krok-po-kroku, pozwalającą im dokończyć ćwiczenia z oprogramowaniem kartograficznym w domu.
Szkolenie zakończyliśmy wprowadzeniem do pomiarów terenowych w systemie całkowicie elektronicznym, czyli z szkicowaniem w jaskini na urządzeniu PDA (tzw. palmtop). Po krótkim wykładzie, ponownie udaliśmy się do jaskiń, gdzie każdy z kursantów miał możliwość narysowania ostrym(!) rysikiem szkicu dla jednego czy dwóch odcinków pomiarowych. Z uwagi na późną porę, opracowanie tych rysunków musiało już zostać pozostawione jako zadanie domowe.
Rajd pieszy po środkowej Jurze
Kontynuując tradycję zrealizowaliśmy kolejny rajd pieszy tym razem po środkowej Jurze. Celem było pokonanie 66 km z Kluczy przez Bydlin, Smoleń, Ryczów, Podzamcze, Piaseczno, górę Zborów, Zdów do Mirowa. Młodzież miała okazję zapoznać się z walorami przyrodniczymi naszej Jury, możliwościami biwaku pod gołym niebem jak też w pieczarach skalnych, sposobami nawigacji a także charakterystyką poruszania się w terenie.
1 dzień: Klucze - Smoleń, biwak w jaskini Jasnej, wejście do jaskiń: Na Biśniku, Psia, Zegarowa. Dyst. 25 km.
2 dzień: Smoleń - Mirów. Dyst. 40 km. Biwak pod gołym niebem przy skałkach mirowskich w pobliżu jaskini Stajnia.
3 dzień: przejście do Mirowa, zakończenie raju. Dyst. 1 km.
Przez cały okres przepiękna pogoda. Młodzież pomimo obtarć i słabości spisała się dzielnie.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FRajd-Jura
Jura - obchody 40-lecia klubu w Łutowcu - Piętrowa Szczelina
Nie było by lecia klubu grotołazów, gdyby nie jaskinie.... dlatego w przerwie między dobrą zabawą i jeszcze lepszą zabawą wybraliśmy się odwiedzić pobliską jaskinię Piętrową Szczelinę. Z naszej skromnej ekipy ja i Łukasz ostatnio bywamy dość często w tej jaskini, dlatego staliśmy się przewodnikami dla pozostałej trójki. Pokazaliśmy im obejście, dzięki któremu nie potrzeba użyć w jaskini ani kawałka liny oraz kilka ciekawostek zapieraczkowych i zaciskowych. Mimo, że kolejny raz będąc w tej jaskini wciskałam się w różne przejścia i układałam w głowie wirtualny plan, to nadal nie udało mi się spenetrować jej tak jak należy. Myślę, że na to będę potrzebowała jeszcze dużo czasu.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Flecie_jaskinia
Jura - obchody 40-lecia klubu w Łutowcu
W Łutowcu (bazę stanowiła szkoła „Elementarz” i jej okolice) odbyły się obchody 40-lecia klubu. Zjechało się mnóstwo ludzi. Basia łącznie z dziećmi naliczyła 108 osób. Od piątku do niedzieli można było pobyć w gronie ludzi mających bliższy lub dalszy kontakt z klubem na przestrzeni jego istnienia. Apogeum przypadło na sobotę. Dzieci mieli zorganizowane zabawy sprawnościowe i tyrolkę. Starsi się wspinali na różnej trudności drogach, odwiedzono jaskinię Szczelina Piętrowa, inni się opalali, jeszcze inni jeździli na rowerach lub zwiedzali pieszo okolice. W świetlicy szkolnej zgromadzili się wszyscy i obejrzeli film Agnieszki i Tadka Szmatłochów obrazujący przekrój przez całą historię „Nocka”. Zostały również wręczone biuletyny klubowe, smycze, naklejki klubowe. Potem rozegrano „międzypokoleniowy” mecz piłkarski, który obfitował w ogromne emocje. Wieczory były przy ognisku urozmaicone gitarowymi hitami, do tego stopnia, że trzy razy odwiedziła nas policja („pozdrowienia” do anonimowego zrzędy, który po nią dzwonił). Został też rozstrzygnięty klubowy konkurs „SPITY’2015” . Trzy dni pięknej pogody, miłych spotkań po latach, rozmów, śpiewów, wspomnień. Oby tak przez następne 40 lat a najlepiej co najmniej 100.
Szczegóły podane będą w AKTUALNOŚCIACH. Zdjęcia w GALERII:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FLecie-Lutowiec
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FLecie-cd
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FLecie-uczestnicy
Zachęcamy gorąco do opisania tu swoich wrażeń i dosyłania zdjęć do GALERII.
Tatry - Litworowa - Błękitna Laguna
Mimo długiego weekendu, mogliśmy przeznaczyć tylko jeden dzień na wypad w Tatry. Długo wyczekiwana i odkładana akcja do J.Litworowej w końcu doszła do skutku. Wyjechaliśmy w sobotę wieczorem, nocleg na leśnej polance i w niedzielny poranek (świt?) akcja. Zapowiedź upału trochę opóźniła nasze wejście do jaskini. Jednak, kiedy już tam weszliśmy, nic nie było w stanie nas zatrzymać.
Szybko przebrnęliśmy przez odcinki linowe i zaczęliśmy wędrówkę z Sali Pod Płytowcem w kierunku J. Śnieżnej. Mimo posiadania w grupie przewodnika i całej masy strzałek na ścianach, mieliśmy okazję zaczytać się w opisie i zapatrzeć na plan jaskini. Całkiem niechcący udało nam się też zajść nad Bobusiową Studnię. Największym uznaniem z naszej strony cieszył się Elektromagiel oraz Szczelina Agonii. Po dojściu do Błękitnej Laguny, po długich debatach i pozowanych zdjęciach z grabiami, doszliśmy do wniosku, że dalsze partie zostawimy sobie na inny raz (inny tzn.: wtedy gdy nie będzie trzeba zaraz po wyjść z jaskini iść do pracy...)
Wyjście z jaskini również było pełne wrażeń, wyciągnęliśmy wnioski z Bajki o Jasiu i Małgosi, trzeba było znaczyć drogę repem, a nie szarymi kamieniami.... Jednak mimo to wychodziliśmy szybko i sprawnie. Po wyjściu mieliśmy sporo czasu na przebranie się i zejście do samochodu nim całkowicie się ściemniło.
Zajęcia kursowe w G7
W dniu dzisiejszym miał miejsce wyjazd szkoleniowy na salę gimnazjum nr 7, pogoda zadecydowała o miejscu szkolenie, które było bardzo intensywne prawie 8 godz. wiszenia na linach, przećwiczyliśmy różne przepinanki, tyrolkę oraz firanki, kursanci z radością witali się z parkietem mogąc rozmasować nogi, w ramach instruktor pokazał i objaśnił różne metody autoratownictwa.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FKursG7
Jura - jaskinia Ciesenć
Na Birowie Emil wykonał ostatni wspinaczkowy krok w uzyskaniu KT (gratulacje). Emil załatwił także klucze do dziury i jedziemy do Hucisk szukać jaskini Ciesenć. Awaria GPSa i brak zasięgu powoduje, że 2 godziny krążymy po terenie badając w lesie ciekawe skądinąd skały lecz bez efektu. Po powtórnym powrocie do wsi nagle GPS zadziałał i w kilka minut docieramy pod otwór gdzie dogonił nas Kamil z Kasią. W jaskini potrzebna jest lina. Jaskinia bardzo ciekawa z piękną szatą naciekową. Dużo błota. Warto było się męczyć by tu wejść. W drodze do domu moczymy jeszcze nogi w Przemszy przy okazji czyszcząc zabrudzony sprzęt. Może jeszcze opisze to szerzej Emil.
Ciesenć zdaniem Emila:
Wizyta w dziurze, na którą namierzałem się od dobrych dwóch lat. Szczęśliwie, w tym roku udaje mi się zorganizować klucze, zbiera się towarzystwo do zejścia i trochę wolnego czasu. Ruszamy w stronę jaskini.
Po zostawieniu samochodów na pętli autobusowej, zagłębiamy się w las. Kierowani otrzymanymi wskazówkami brniemy przed siebie. Niestety, nie możemy kierować się żadnym z posiadanych GPSów – jednemu się zmarło, a drugi lokalizuje nas z dokładnością do 3 mil.
Po ponad półtoragodzinnym spacerze przez las, dochodzimy wspólnie do wniosku, że chyba coś się pokręciło z tą lokalizacją otworu i nawet posiadany przez nas opis nie jest w stanie pomóc. Tym oto sposobem zabieramy się za analizowanie każdego większego skupiska kamieni w okolicy. Nie wiem jak daleko zaszliśmy w las, ale mógłbym przysiąc, że znajdujemy się już w okolicach Częstochowy.
Koniec końców poddajemy się - zapada decyzja o powrocie do samochodów, skąd jeszcze raz ruszymy w stronę otworu.
Przy samochodach spotyka nas niespodzianka – zaczyna się burza. Na szczęście ulewa kończy się na kilku grzmotach i kilkunastu kroplach. Tak czy inaczej – najwyraźniej wyładowania atmosferyczne mają zbawienny wpływ na jeden z GPSów, bowiem nagle nasz elektrotrup wraca do życia radośnie informując, że siedzimy na przystanku będąc niecałe 500 metrów od jaskini. Ruszamy w stronę otworu kierowani nieumarłym sprzętem i kilkoma sugestiami sympatycznego Jegomościa, który jako mieszkaniec okolicy zasugerował nam pójście tu, o tam tam, a później o, tam!
Dzięki działającemu GPSowi trafiamy pod otwór w ciągu 15 minut. Niewielka dziurka nie sprawia wrażenia, jakby za nią miało być coś ciekawego. Wpełzam do dziury sprawdzić, czy to na pewno nasza jaskinia: po kilki metrach ukazuje się krata, po demontażu której powoli można się zsuwać w dół jaskini Ciesenć.
Jaskinia powala na kolana. Na każdym centymetrze kwadratowym tworzy się szata naciekowa w formach, których lwią część widzę po raz pierwszy na oczy. Pomimo niewielkich rozmiarów jaskini, na podziwianiu nacieków można w niej spokojnie spędzić 3-4 godziny.
Czas na dole mija nam szybko i przyjemnie – po zlustrowaniu głównej Sali kierujemy się do Korytarza Krystyny, który szokuje kolejnymi, zaszytymi w meandrach formami naciekowymi. Strach się ruszyć, by czegoś nie uszkodzić.
Dziś rozumiem, dlaczego jaskinia Ciesenć jest za kratą. To co zobaczyliśmy na dole, naprawdę wymaga specjalnej opieki. Nie przypominam sobie jaskini, która by była tak dobrze zachowana; która by robiła takie wrażenie, jak Ciesenć.
…i skąd, u Licha, wzięła się jej nazwa? Muszę to sprawdzić!
Późnym popołudniem wychodzimy z otworu równie uśmiechnięci, co uświnieni w błocie. Odnoszę wrażenie, że dla każdego z nas była to na swój sposób ciekawa wyprawa: Damian z Teresą wynieśli z niej radość ze zwiedzania nowych terenów leśnych, ja wyniosłem kupę szczęścia z powrotu na Jurę, a Piter wyniósł kleszcza.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/Ciesenc
Zimnik - Manewry nurkowo-linowe
Wstaję o 5 rano by zdążyć z Huciska, gdzie brałem udział w VII Ogólnopolskich Zawodach Uczelni Wyższych w Ratownictwie Medycznym do Zimnika, gdzie najpóźniej na godzinę 9 mam się wstawić na manewry jako członek Sekcji Wsparcia Grupy Ratownictwa Jaskiniowego. Udaje się. Po odprawie, omówieniu akcji, przygotowaniach zaczynamy. Zostaję kierownikiem 3 punktu. Ogólnie akcja wygląda tak: pani nurek płynie z innymi nurkami w noszach, dopływają do półki, rozpoczynamy transport ręczny. Przechodzimy sobie półeczkami na pochylnię, gdzie znów dochodzi do zanurzenia ratowanej. Następnie nosze z Anią zostają wyciągnięte z wody za pomocą balansu na tyrolce, przejechanie na drugą stronę kamieniołomu, tam przepięcie na drugą tyrolkę (moje stanowisko 3) i ponowny przejazd na drugą stronę zalewiska na linii poziomu wody, gdzie nurkowie zabierają nosze z pakunkiem na początkową pochylnię. Akcja zakończona, odprawa, rozmowy i trudny powrót do domu. Tego samego dnia walczyłem sobie z gorączką, a następnego okazało się,że to jest angina...i teraz się leczę:)
Koniec
PS Zimnik to zbiornik wodny który powstał w wyniku zalania opuszczonego kamieniołomu granitu. Maksymalna głębokość zbiornika wynosi ok 28 m. Wykorzystywany od wielu lat przez nurków do szkoleń i nurkowania rekreacyjnego.
KURS- szkolenie z pierwszej pomocy
Szkolenie z pierwszej pomocy obejmujące wszystkie elementy, które mogą się przydać zarówno podczas udzielania pomocy w warunkach miejskich, jak i w górach oraz jaskiniach.
Zajęcia prowadzili Piotr i Iwona.
Podczas szkolenia przećwiczyliśmy oraz omówiliśmy takie zagadnienia jak: podstawy prawne udzielania pomocy, bezpieczeństwo ratownika, telefony alarmowe, układanie poszkodowanego, RKO dorosłych oraz dzieci i niemowląt plus AED , narażenie na zakażenia, ukąszenia przez różne zwierzęta, opatrywanie ran (tamowanie krwotoków i ciała obce) złamania, oparzenia, udary cieplne, rażenie piorunem, odmrożenia, hipotermia, hipoglikemia, PP w stanach nagłych (zawał, udar, zakrztuszenie, drgawki, zatrucia) oraz pierwszą pomoc w wypadkach drogowych.
Jura - wspinanie na Straszykowej Górze
Dołączyłam do Bogdana i Łukasza, którzy wybrali się na skałki poćwiczyć techniki wspinaczkowe. Mimo zaopatrzenia się w koc i książkę, zmobilizowałam się by parę razy wejść na skałę. Po południu odbyła się wspinaczkowa część egzaminu na KT, wszyscy zdali śpiewająco!
Jura - rowerowa przebieżka
Trasa wiodła z Żarek do Mirowa i Bobolic, następnie Łutowiec - Ludwinów - Trzebniów - Czatachowa - Żarki. Na pierwszym i ostatnim odcinku prawdziwe drogi rowerowe (w stylu holenderskim) z całą infrastrukturą. Mirów oblężony przez wspinaczy. W Łutowcu zjadamy obfity obiad w szkole gdzie planujemy lecie. Bardzo fajny szlak wiedzie z Moczydła do Ludwinowa. Przy ruinach warowni w Przwodziszowiach spotykamy niespodziewania Damiana Żmudy z Kasią, którzy się tam wspinali i ćwiczyli slack. Pogoda przepiękna a trasa jeszcze bardziej.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FJura-rower
SZKOCJA
„Państwo na Majorkę?”-tendencyjnym tonem głosu zapytał miły Pan parkingowy z parkingu Arma w Balicach- „dzisiaj wszyscy na Majorkę”. Nim zdążyłam otworzyć usta, miłemu Panu zadzwonił telefon. Nie bacząc na postawione wcześniej pytanie, zawołał do kolegi: „Zdzisiuuu, do odebrania z Majorki”. Pan Zdzisiu (imię przypadkowo wybrane) zapakował co trzeba i razem z Nami zasuwał na lotnisko.
Byliśmy dużo przed czasem, więc co było robić-siedzieliśmy bezczynnie. Tak, bezczynnie, my, ja- Matka Polka Umęczona. Trochę dziwne, aczkolwiek miłe zwłaszcza, że proces przygotowania trwający od tygodnia skutecznie zniechęcał mnie do wyjazdu. Tak! tydzień czasu zajęło mi przygotowanie domu, dzieci, teściów i wszelkich innych rzeczy (niezbędnych),(oczywiście!) do mojej nieobecności a raczej przygotowanie innych do egzystowania beze mnie. Tak więc, siedziałam sobie bezczynnie nie myśląc: kiedy oni w końcu zasną?, w co mam ich jutro ubrać?, czy Karol czasem nie miał zadania do szkoły? co jeszcze ogarnąć? no i najbardziej wku*wiające pytanie ze wszystkich pytań stawianych po 22:00 (TAK!): co jutro na obiad?…Po dłuższej chwili nie wytrzymałam i jednak wyciągnęłam wcześniej przygotowane materiały z pracy. Wtedy, gdy je zabierałam myślałam, że dobrze było by wykorzystać 2,5 godziny lotu na coś sensownego a nie siedzieć bezczynnie. W ówczesnej czasoprzestrzeni artykuły naukowe okazały się jednak być skutecznym środkiem usypiającym, więc lot przebiegł szybko i niezauważalnie.
Szkocja przywitała nas o dziwo nie deszczem a wiatrem. Te przenikające mój szpik kostny i każdą jego komórkę wiatrzysko odbierało mi umiejętność logicznego myślenia. Na szczęście po niedługiej chwili, no może dłuższej ale jeszcze znośnej, naszym oczom ukazał się piękny niebieski VW Caravell-nasz nowy dom na następny tydzień. Po szybkim powitaniu polsko-brytyjskiego teamu ruszyliśmy dalej. W dobie google earth zaplanowanie takiego wyjazdu nie jest trudnym zadaniem. Tak więc, pierwszy nocleg, jak i kolejne były dokładnie przemyślane: gdzie postawimy auto, w jakiej konfiguracji, koło której toalety itp.
Postanowiliśmy objechać Szkocję wzdłuż i wszerz (prawie). Dolecieliśmy tam grubo po północy, więc na pierwszy nocleg wybraliśmy mały Park miejski Kirkgate, gdzieś na trasie w kierunku Parku Narodowego Cairngorms. Po ogarnięciu się rano pomknęliśmy dalej do Cairngorms, po drodze odwiedzając typowe szkockie miasteczko. Drugi nocleg przypadł w Spittal of Glenmuick, w pobliżu jeziora Loch Muick, skąd zaplanowaliśmy wejście na Lochnagar. Rano zebraliśmy się dość wcześnie z zamiarem wejścia na szczyt i następnie przejazdu w kolejny rejon. Na podejściu towarzyszyły nam przepiękne widoki, surowa, dzika natura, samotność no i oczywiście! nieprzerwanie wiatr. Po południu wróciliśmy „na bazę” i ruszyliśmy dalej, zaliczając po drodze szybką przerwę na szybkiego grilla, szybkiego z oczywistego powodu: upierdliwego wiatru. Po dotarciu do rejonu Torridon, odnaleźliśmy darmowy kemping (dobrowolny „datek”) i poszliśmy spać. Kolejnego dnia wybraliśmy się na Beinn Alligin (z celtyckiego: Mountain of Beauty) tym razem w deszczu i mgle. Krajobraz zdawał się być piękny, lecz dość złowrogi, strome zbocza i surowa natura tworzyły niezwykły klimat. Trasa przebiegała szczytami, a w oddali można było podziwiać fiordy i jeziora w tym Loch Torridon. Po powrocie na kemp ruszyliśmy dalej: w kierunku wyspy Skye. Po drodze mijaliśmy ciche miasteczka, sprawiające wrażenie wyludnionych. Poza miasteczkami domy wyglądały jak porozrzucane, w nieładzie, no i znów sprawiały wrażenie niezamieszkałych. Wyspa Skye a dokładniej rejon Trotternish (bo taki wybraliśmy) to imponujące urodą klify, wspaniałe przestrzenie, szeroki horyzont, ujmujące piękno. Nocowaliśmy na parkingu w okolicach skały zwanej Starcem ze Storr. Jest to popularna atrakcja i stanowi ją prawie 50-metrowa kamienna maczuga, która według jednej z legend jest wystającym kciukiem pochowanego w ziemi Giganta. Inna wersja mówi o Gigancie, który został zamieniony w kamień, gdy obejrzał się za siebie podczas ucieczki przed napastnikami.
Jeżeli czujesz się zmęczony cywilizacją to z całą pewnością Wyspa Skye jest odpowiednim miejscem do złapania dystansu. My załapaliśmy dystans i to dość odczuwalnie, gdy spowity gęstą mgłą skalisty szczyt Storr nie pozawalał nam na spokojne, bezstresowe wędrowanie. Dotarliśmy mimo wszystko bezpiecznie na parking. Na skutek dużych opadów modyfikujemy nasze plany i w efekcie zmierzamy w inny rejon: Fort William. Tu zaplanowaliśmy wejście na najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii tj.: Ben Nevis. Niestety, tutaj pogoda też nie pozostawiła nam wyboru: ogromne opady, góry zaciągnięte masywnymi chmurami deszczowymi spowodowały, że znów zmieniliśmy nasze plany. W efekcie zwiedzamy szkockie miasta: StAndrews i Edynburg.
Po tygodniu w dzikiej Szkocji wróciliśmy do domu w równie atrakcyjnych warunkach tj. w gronie Szkotów udających się na wieczór kawalerski do Krakowa.
Szkolenie z Podstaw Ratownictwa Jaskiniowego
Szkolenie miało miejsce na skałach przy grodzie Birów. Uczestnicy zjechali się już w piątek, aby w sobotę rozpocząć zajęcia o wczesnych godzinach porannych. Uczyliśmy się m.in. budowy balansu, flaszencugu czy tyrolki, wraz z różnymi układami pomocniczymi. Pierwszego dnia ćwiczyliśmy również transportować poszkodowanego w noszach. W niedzielę zbudowaliśmy tor zawierający wszystkie elementy poznane poprzedniego dnia oraz przeprowadziliśmy opartą o niego akcję ratunkową.
Jura pn. - spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego
Już bodaj dwudziesty siódmy raz (ach ten upływający czas) spotkaliśmy się jako weterani tego sportu. Tym razem na północnych rubieżach Jury w zakolu Warty. Niemal cała sympatyczna grupa odwiedziła jaskinie góry Zelce: jaskinia Stalaktytowa (wyposażona w metalową drabinę), jaskinia Zanokcicka (tu do zjazdu użyliśmy liny, do wyjścia drabinki speleo), jaskinia Za Kratą (wyposażona w drabiny metalowe, jaskinia dość duża i ładna). Koledzy zostają jeszcze do dnia następnego my musimy wracać. Pogoda dopisała znakomicie.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FWeterani
Siedziba klubu - spotkanie z okazji 40-lecia
W świetlicy Gimnazjum nr 7 (siedziba klubu) odbyło się „oficjalne” spotkanie z przedstawicielami rudzkich organizacji z okazji 40-lecia klubu. W jego trakcie prezes Łukasz Pawlas scharakteryzował naszą działalność a Tadek Szmatłoch i Bernard Pala mówili o jego historii. Zaprezentowano film o klubie autorstwa Tadka i Agnieszki Szmatłoch. Goście również mogli zobaczyć pamiątki klubowe i obecny sprzęt. Spotkanie odbyło się w sympatycznej atmosferze. Zostały wręczone pamiątki na ręce prezesa klubu a wszyscy goście otrzymali okazjonalne biuletyny oraz smycze. Byli także przedstawiciele TV Sfera oraz Portalu Miejskiego. Zarząd Klubu bardzo dziękuje gościom za przybycie na nasze spotkanie oraz klubowiczom za jego organizację.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2F40-lecie
Artykuł na Portalu Miejskim - "Poznali się w szkole - dziś świętują 40-lecie działalności" oraz wiele zdjęć z imprezy:
TV Sfera - http://www.sferatv.pl/aktualnosci/ruda-slaska/14386-jubileusz-rudzkiego-klubu-grotolazow-nocek
TV Sfera - materiał filmowy w programie "Wydarzenia" (od. 11.32 min.): http://www.sferatv.pl/vod/informacyjne/wydarzenia/14392-wydarzenia-16-maja-2016
Barania Góra
Na niedzielne popołudnie za cel obieramy Baranią Górę. Wejście jednak nie od Węgierskiej Górki a od strony Wisły, Startujemy z Przełęczy Szarcula i czerwonym szlakiem idziemy prosto na szczyt. Po drodze do schroniska na Stecówce mijamy tłumy ludzi dalej już tylko kilku. Pod wieżą robimy przerwę. Decydujemy się na zejście niebieskim szlakiem(bardzo fajnym) do Wisły Czarne.
Pogoda wręcz idealna, dystans 22.4km pokonujemy w czasie 5h40min.
Tatry Zach - Przez Siwą Przełęcz na Ornak
W Tatrach już wiosna, dlatego w czasie wędrówki przez Dolinę Chochołowską i Starorobociańską mogliśmy sobie pozwolić na chodzenie w krótkim rękawie, o ile nie wiało i nie staliśmy za długo :) Śnieg pojawił się gdzieś w Żlebie pod Pyszną, jednak nie było go dużo, w wielu miejscach na powierzchnię przebijają się skały. Na Siwej Przełęczy zawróciliśmy na Ornak, po zejściu na Iwaniacką Przełęcz zdecydowaliśmy, że wydłużymy wycieczkę schodząc do Doliny Kościeliskiej. Do samochodu zostawionego w Dolinie Chochołowskiej doszliśmy Drogą pod Reglami.
Nocny rajd rowerowy
Rześka majowa noc przepłoszyła zmęczenie tatrzańskiej eskapady. Drugi raz odbył się rajd nocny (organizowany przez MOSiR) tym razem z Nowego Bytomia do ośr. Rybaczówka w Kochłowicach. Eskortowani przez służby porządkowe długim, świetlistym wężem przejechaliśmy do celu gdzie czekało ognisko i kiełbaski.
Tatry Wys - zjazd z Świnickiej Przeł.
Na drogę podejścia wybraliśmy szlak z Brzezin. Bardzo żwawo też dotarliśmy na Halę Gąsienicową gdzie o dziwo były pustki. Narty zakładamy powyżej rozdroża. Ńa dole śniegi przepadające, wyżej dość twardo. Pół żlebu na przełęcz (2051) wyszliśmy w rakach. Słynny nawis był "zjeżdżalny" choć bardzo stromy i twardy. Ponieważ jednak posiadamy dwadzieścia parę metrów liny to głównie w celach szkoleniowych zakładamy sobie zjazd z grzyba śnieżnego. Pierwsze metry więc ześlizgujemy się z pomocą liny. Dalej zjazd różny. Raz bardzo twardo a za chwilę rozmięk. W pierwszej części robię kilka obskoków. Łukasz poczynał sobie znacznie śmielej. Potem już obaj pędzimy w dół do kotła i dalej do stawów. Przy końcu śniegu znalazłem kluczyki z auta (jak co to do odebrania w recepcji schroniska Murowaniec). Przy rozbudzonym już na dobre schronisku robimy przerwę na posiłek. Dalej szybkie zejście do auta i do domu. Pogoda cały dzień dobra.
Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FSwinskaPrzelecz
Jura - wspin w Ostryszni
Pokonano 10 dróg o trud. V - VI.1. Pogoda cały dzień znakomita, ludzi mało.
Jura - wspin i egzamin kursowy w Piasecznie
Najpierw wspinamy się na Cydzownikiu a potem przenosimy się na skałki Sowa gdzie odbywa się egzamin kursowy RKG i KKS.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FPiaseczno
Jura - Jaskinie Józefa i Spełnionych Marzeń
Poniedziałkowy wieczór przed egzaminem postanawiamy spędzić w jaskini. Wybór pada na jaskinię Józefa i Spełnionych Marzeń. Na miejscu spotykamy się ok 17:30, a kwadrans później jesteśmy już pod otworem jaskini Józefa zaopatrzeni w ilość lin, która wystarczyłaby do zapręczowania kilku jaskiń. Po kolei zwiedzamy wszystkie ciągi i zaglądamy w każdy zakamarek, żeby niczego nie przegapić, co skutkuje tym, że dwa razy po przeciśnięciu się do jakiegoś ślepego tunelu czekamy na ostatniego, żeby oznajmić mu "no to możesz zawracać". Po wyjściu na dworze jeszcze jest jasno. Chwila odpoczynku i dalej kierowani wskazówkami Asi szukamy otworu jaskini Spełnionych Marzeń, który znajdujemy prawie natychmiast. Poręczowanie przypada mi. Zjeżdżając w dół kolejne metry, jestem coraz bardziej zafascynowany tym, że nie widać końca. Posiadając jeden odcinek liny poręczuję do samego dna. Po tym jak na dnie jesteśmy już wszyscy zaglądamy i wspinamy gdzie się da. Z jaskini wychodzę ostatni już grubo po zmroku, zabezpieczmy otwór i wtedy zaczyna padać deszcz.
W świetle czołówek bez pomocy GPSa wracamy lasem do samochodów. Postanawiamy zostać na miejscu do rana. Chwilę po rozpaleniu ogniska przestaje padać. Wieczór mija na rozmowie i jedzeniu. Grubo po północy idziemy spać aby następnego dnia udać się do Piaseczna.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fjozef
Beskid Śl. - tura w okolicach Brennej
Beskid Śląski – trasa Brenna, Kotarz, Przełęcz Karkoszczonka, otwór jaskini Trzy Kopce, Błatnia, Brenna.
Korzystając z pobytu w Brennej robię sobie tradycyjną pętle. Beskidy znacznie się przeobraziły po ataku kornika i nie poznaje rejonu wokół jaskini Trzy Kopce. Pogoda idealna do wędrówki.
SŁOWACJA: Niżne Tatry - wypad rowerowo-skiturowy na Kralową Holę
O świcie opuszczamy autem Łabajów i wlokąc się przez polskie i słowackie góry docieramy po kilku godzinach jazdy do Sumiaca. Miejscowość ładna choć jakaś opustoszała z kręcącymi się gdzieniegdzie Cyganami. Z ryneczku gdzie zostawiamy auto z przytroczonymi do rowerów nartami od razu pniemy się do góry. To najwyżej dostępny szlak rowerowy w całych Karpatach. Droga w większości szutrowa lecz całkiem przyzwoita. Na szczyt około 14 km podjazdu lecz my u góry wykorzystamy narty na ostatnie podejścia co nie co skróci i urozmaici osiągnięcie wierzchołka. Na dobre śniegi natrafiamy w okolicach Kralvej Skaly. Rowery ukrywamy w kosówce i na nartach podchodzimy ponad 300m pionu do tej ohydnej budowli masztu tv. Nawet spotykamy tu kilka osób. Zjazd na nartach do rowerów jak dla mnie piękny. Krótkie połacie trawy po prostu przeskakuję z rozpędu. Śniegi szybko topnieją i za kilka dni będą wspomnieniem. Zjazd rowerami w dół sprowadzał się tylko i wyłącznie do hamowania. Szybko więc osiągamy Sumiac i definitywnie kończy się nasza przygoda z Niżnymi Tatrami. Zrobiliśmy 1068 m deniwelacji i 22 km.
Tak to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FKralovaHola
Beskid Śl. - rajd pieszy
Z racji braku czasu i chętnych w sobotę z samego rana po pracy zabieram się wraz z ekipą MTBT do Brennej. Trasa dość szybka Brenna- Błatnia-Wielka Laka-Szyndzielnia-Klimczok-Błatnia-Brenna. W sumie 23,6km w 4h13min. W tym samym czasie chłopaki z ekipy śmigali na nieco bardziej rozbudowanej trasie na rowerach.
Beskid Śl. - okolice Stożka
Dzień biegowo - rowerowy. Z Wisły Łabajowa podbiegamy zielonym szlakiem na Stożek (979). Przy schronisku krótki rest a dalej niebieskim przez Kiczory i bez szlaku do Łabajowa. Tu spotykamy się z naszym klubowym kolegą mieszkającym obecnie tutaj - Jasiem. Zostaniemy u niego na noc lecz zaliczamy jeszcze rowerowy rajd górski z Łabajowa czarnym szlakiem do Nowej Osady a dalej drogami rowerowymi do Wisły i powrót do Łabajowa. Wieczór (a właściwie sporą część nocy) spędzamy na sympatycznej pogawędce.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FStozek
Szkolenie wspinaczkowe dla kursantów
Dzień 1.:
Birów. Po solidnym, teoretycznym wprowadzeniu w temat wspinania i przewinięciu przez nas kilometra liny, zabieramy się za praktykę: zdobywanie pierwszych dróg. Uzbrojenie w dziesiątki ekspresów pchamy się w stronę nieba, próbując udowodnić, że grawitacja nie jest nam straszna. Asia zgodnie z przewidywaniami pcha się w stronę szczytu szybciej, niż da się wydawać linę, Piter pomimo początkowej niechęci do wspinaczki, teraz z uśmiechem wgryza się w skałę, a ja próbuję nie dostać zawału po wspięciu się na wysokości przekraczające półtora metra.
Dzień 2.:
Opuszczamy Birów i przenosimy się pod Straszykową Górę. Wyraźnie rośnie poziom trudności: poza bezpiecznym wdrapaniem się na skałę i zjechaniem z niej, trzeba w międzyczasie pozować do zdjęć. Szlifując zdobyte dzień wcześniej umiejętności, coraz śmielej człapiemy tam, gdzie wzrok nie sięga. Oczywiście Asia jest daleko nad poziomem Piotra i moim: drogi, które dla nas dwóch są śmiertelnym wyzwaniem, ona robi od niechcenia, nawet się przy tym nie męcząc. Ten dzień upewnia mnie w przekonaniu, że musiałem kiedyś zadrzeć z Eolem. Gdy tylko wdrapię się metr w górę, zrywa się wiatr próbujący zrzucić mnie ze skały.
Dzień 3.:
Wracamy na Górę Birów. Pojawiają się Mrok, Groza i Zniszczenie. Instruktor prezentuje nam sprzęt, za pomocą którego będziemy musieli zbudować swoje własne drogi. Po zapoznaniu się z masą różnorakiego żelastwa, próbujemy montować dzwoniące patenty we wszystkich możliwych skalnych otworach. Stwierdzeniem przewodnim tego dnia, było: „następny będzie lepszy”. Po szkoleniu i sprawdzeniu umiejętności osadzania punktów, udaje nam się jeszcze zbudować i zdemontować po jednej drodze. Oczywiście pomiędzy budową a demontażem należało trasę przejść. Jak się okazuje – ku mojemu przerażeniu – nie da się tego zrobić z zamkniętymi oczami.
Dzień 4.:
Armagedon, Ragnarok, Ostateczna Zagłada. Od samego rana wspinamy się na własnej asekuracji. Można powiedzieć, że zostałem naczelnym testerem punktów. Nie wynika to z faktu posiadania przeze mnie jakichś wybitnych umiejętności. Po prostu „jeśli się nie urwało pod tym najcięższym, to chyba się nie urwie wcale”. Z wielką przyjemnością zaliczamy kilka tras, całość zwieńczając przeciśnięciem się na własnej asekuracji przez Komin Kursantów. Około godziny 17 okazuje się, że zrobiliśmy już wszystko, co było do zrobienia. Innymi słowy: szkolenie dobiegło końca. Z przejmującym uczuciem bolesnej pustki w sercu, pakujemy się do samochodu i wracamy do domów.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fwspin_kurs
2 dni w Tatrach
Nie mogłam wymarzyć sobie lepszej pogody. 2 dni beztroski w Tatrach. Odwiedzam stare, dobrze znane trasy pełne wspomnień. W sobotę w Murowańcu dość dużo turystów, parę zdesperowanych skiturowców z nartami na plecach, jakiś koncert w schronisku, telewizja. Przyglądam się też z bliska akcji TOPR nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Niedziela to spokojna wycieczka Doliną Białego w stronę Kalatówek, piękne widoki, bezchmurne niebo. Deszcz pojawia się koło godz 18 i -co najważniejsze-dopiero po dojściu do auta.
Beskid Żywiecki - spacer przez Romankę i Rysiankę
Naszą trasę zaczęliśmy w Żabnicy, stamtąd bardzo przyjemnym i pustym szlakiem skierowaliśmy się w stronę Romanki. Z powodu fantastycznej pogody nie skąpiliśmy sobie przerw na śniadanie (pierwsze, drugie, trzecie....). Najdłuższy postój mieliśmy na Rysiance, gdzie nie wytrzymaliśmy presji tłumu i tak jak dziesiątki innych turystów znaleźliśmy sobie kawałek trawy do leżenia. Przy Lipowskiej Górze odbiliśmy zielonym szlakiem skracającym trochę obejście doliny. Na Hali Boraczej weszliśmy na niebieski szlak, którym doszliśmy z powrotem do samochodu. Przez cały dzień słońce pilnie pracowało by dodać mi kolorów (pomyliło farby, bo zamiast złocistego brązu, wyszła wściekła czerwień), jedynie ostatnią godzinę naszego marszu wtrącił się deszcz, zupełnie nas przemaczając.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - Salatyn skiturowo
Przewspaniała pogoda, no może ciut za mocno wiało. Od parkingu pod wyciągiem (nie czynnym) podchodzimy na nartach po resztkach nartostrady a dalej już rynną i żlebem na szczyt Mł. Salatyna (2046). Ten cel wybrało jeszcze kilkunastu innych narciarzy z Polski i Słowacji. U góry zima. Zjazd super. Szybki i ciekawy. Śnieg firnowaty a więc bardzo pobłażliwy. W dole już prawdziwy upał ale udało nam się w fajnym stylu zjechać do parkingu bez zdejmowania nart. To chyba ostatnia taka chwila w tym sezonie.
Tak to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/Salatyn
Jura - Piętrowa Szczelina - narybek w akcji
Udało się! Pomimo małej ilości chętnych, udało się w tym roku wystartować z nowym kursem taternictwa jaskiniowego organizowanym przez nasz Klub.
W związku tym, Asia i Buli chcieli jak najszybciej pokazać nowemu „narybkowi” na co się piszą i w ostatnią sobotę 16.04.2016 r. wraz z Łukaszem zabrali nas na Jurę w okolicę Mirowa do Szczeliny Piętrowej. Jaskinia dosyć wymagająca dla początkujących „jaskiniowców” ze względu na dosyć żmudną „rozpieraczkę”, ale jeżeli chcieli przestraszyć kursantów, to im nie wyszło. Cała nasza trójka poradziła sobie wyśmienicie. Dla Sylwestra była to pierwsza w życiu jaskinia, a dla Iwony i dla mnie kolejne do dodania w ich skromnym (jak na razie !) dorobku.
Przodownikiem wyjazdu był Buli, który w czasie zwiedzania podziemnych korytarzy udzielał sporo rad kursantom, co do tego jak się przygotować na wyjazdy do kolejnych jaskiń. Asia z Łukaszem byli przewodnikami, którzy prowadzili i nawigowali resztę grupy po jaskini. Gdyby nawigację zostawić kursantom, to zapewne wszyscy by pomarli, bo by nie znaleźli powrotu.
Z tego względu wyjazd był bardzo pouczający, ale nie tylko. Pozwolił uświadomić, że przed kolejnymi wypadami kursowymi trzeba będzie się wzmocnić się fizycznie (wyjście dało w kość), zejść z brzuszkiem (nie udana próba Buliego i moja przeciśnięcia się przez pewien otwór, który dla Asi, Łukasza i Iwony nie stanowił większego problemu) oraz dozbroić się w szpej. Szczególnie na uwadze będzie miał to Sylwester, który na następny raz lepiej wybierze sobie spodnie. Tym, którzy za nim podążali, na długo w pamięci pozostanie widok jego roztarganych spodni ;)
Wyjazd zamiast przestraszyć, zachęcił nas kursantów do kolejnych wyjazdów - czekamy na tatrzańskie jaskinie!
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?showall=&path=.%2F2016%2Fpietrowa&startat=1
AUSTRIA - Alpy Sztubajskie, Alpy Zillertalskie - narty i chatki
W sprawdzonej formule, nocując w samoobsługowych schroniskach należacych do Alpenverein, spędzamy cztery dni na skiturach w Austrii. Przez ten czas podchodzimy łącznie ponad 6150 m i zjeżdżamy niemal tyle samo, o dziwo całkiem sporo w świeżym śniegu.
Piątek: Po nocnym dojeździe docieramy do Nürnberger Hütte (2297 m). Po zainstalowaniu się w chatce, pozostawiwszy Agatę w śpiworze, wychodzimy jeszcze na krótką wycieczkę na nienazwaną przełęcz (2698 m). Widoczność jest słaba, a warunki narciarskie jeszcze gorsze. Mimo tego, że na ogół cały mój kijek (1,30 m) wchodzi w śnieg, wystaje wiele kamieni, a jeszcze więcej przykryte jest tylko cienką warstewką. Zupełnie jak po pierwszych, październikowych śniegach. Na zjeździe do schroniska nasze ślizgi zyskują kilka porządnych rys, a w narcie Marka pęka krawędź.
Sobota: Okazuje się, że w nocy spadło sporo śniegu. Przy pełnym zachmurzeniu i w umiarkowanej widoczności ruszamy ostrożnie w kierunku Freigerscharte. Po drodze dogania nas pewien (południowy) Tyrolczyk imieniem Andreas, który postanowił tego dnia kondycyjnie podejść z parkingu prosto na szczyt Wilder Freiger (3418 m). Z językami wywieszonymi do kolan idziemy śladem torowanym w puchu przez naszego nowego kolegę, który zapewnił nas, że trasę zna i że nie musimy obawiać się lodowca. Rzeczywiście, z wierzchołka zaliczyliśmy jeden z najlepszych puchowych zjazdów sezonu. Brak słońca działał tylko na naszą korzyść, bo jakiekolwiek podgrzanie mocno zaśnieżonych stoków niechybnie skończyłoby się lawiną. Po obiedzie zjeżdżamy na parking - traumatyczne przeżycie; z całą pewnością najgorszy zjazd sezonu z powodu zabójczych dla nart kamieni. Przemieszczamy się samochodem do doliny Ziller i w świetle czołówek podchodzimy do Berliner Hütte (2042 m). Do nowego miejsca zakwaterowania docieramy grubo po północy.
Niedziela: Wychodzimy na III. Hornspitze (Berliner Spitze). Tym razem, dla odmiany, przez całe popołudnie towarzyszyło nam palące słońce. Znowu spotykamy miejscowych, którzy niby robią podobne rzeczy jak my, tylko tyle, że podchodząc z samego podnóża gór. Z uwagi na późną porę, wierzchołek sobie odpuszczamy i rozpoczynamy pyszny, puchowy zjazd z przełeczy pod szczytem (3174 m). Tego wieczora mamy w chatce aż sześciu gości i nie musimy nigdzie się spieszyć. Udaje mi się nawet przeczytać kilka stron książki.
Poniedziałek: Austriacy budzą nas krzątaniną o czwartej trzydzieści nad ranem, a godzinę później dobudzają jeszcze dzwoniąc śrubami lodowymi (sypialnia jest najlepszym miejscem, żeby je przechowywać, czyż nie?). Przyznaję, że jestem pod dużym wrażeniem kultury górskiej tych dobrych ludzi (większość miała na kurtkach dumne naszywki "Przewodnik górski IVBV"). Koledzy zostawili śmieci, a jeden nawet specjalnie wrócił się, żeby dołożyć do nich jeszcze jedną puszkę po piwie. Cóż, być może zamierzali przez chatkę wracać. W każdym razie, bez Agaty, która skuteczniej niż my zakopała się w śpiworze, ledwo widocznym śladem ścigamy naszych oprawców na Schwarzenstein (3368 m). Choć dzień jest bardzo słoneczny i przyjemny, to jednak wczesna pora rozpoczęcia naszej wycieczki i dobór trasy pod kątem stabilności lawinowej oznaczają dla nas nieprzyjemności na zjeździe. Pierwsze 300 m to pyszny puch, ale dalej przychodzi nam zjeżdżać po lodoszreni i betonach. Po obiedzie w chatce zjeżdżamy/znosimy narty na parking i wracamy do Polski.
Jura - okolice Ogrodzieńca na rowerach
Ta niedziela była zaprzeczeniem poprzedniej gdzie w letnich strojach i warunkach uprawialiśmy wspinaczkę w skałkach Łutowca. Skitury w Tatrach nie były zbyt dobrym pomysłem więc koniec końców wyskoczyliśmy na rowery na równie zamgloną, mokrą i dość chłodną (6 st.) Jurę. Z Ogrodzieńca piaszczystymi traktami do ośrodka Krempa gdzie są akweny wodne. Dalej przez lasy do Śrubarni i Żelazka. Stąd pięknym do jazdy rowerem górskim szlakiem pomknęliśmy do Podzamcza. Okolice zamku Bonerów to obecnie jakiś cyrk (gabinety strachu, kramy, sklepiki, park linowy, itp.). Skały za zamkiem wydają się jeszcze odcięte od "atrakcji". Tym nie mniej jednak w tych warunkach było tu zupełnie pusto. Stąd jeszcze jedziemy w stronę Birowa i Bzowa i od północy wróciliśmy do punktu startu w Ogrodzieńcu. Nawet fajna wycieczka jak na tak ponury dzień.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FOgrodzieniec
Beskid Śląski - Klimczok
Na przywitanie wiosny trasa z Dębowca przez Szyndzielnie na Klimczok i z powrotem. Pogoda już prawie letnia (trasę pokonałem w krótkich spodenkach). Powyżej schroniska na Szyndzielni jeszcze w śniegu, choć mokrym i płynącym. Na szlakach masa rowerzystów, na których coraz bardziej trzeba uważać szczególnie idąc z dziećmi bo mkną w dół bez hamulców :)
Jura - wspin w Łutowcu
Wręcz upalny dzień wygnał z domu wszelkich wspinaczy a wielu z nich wybrało jako cel wiosennego przetarcia skałki Łutowca. Grupka z naszego klubu wspinała się głównie na Knurze i Zamkowej Turni przechodząc wiele dróg od IV do VI.3.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/Lutowiec
Tatry - trawers Czarnej
Zaczyna się wiosna. Jest to jedyne wytłumaczenie jakie znajduję dla faktu, że w końcu ktoś zdecydował się zrezygnować ze skiturów na rzecz jaskini.
Na początek sezonu poskiturowego padł trawers Czarnej. Zaklepywanie kto i co wspina zaczęliśmy już w samochodzie. Całe szczęście, że trafiłam na dżentelmenów, którzy ustąpili mi większość wspinaczek oraz jeden trawers. Dla urozmaicenia wybraliśmy drogę z obejściem Węgierskiego Komina. Mieliśmy również zjechać Brązowym Progiem, niestety okazało się to niemożliwe z powodu wysokiego poziomu wody. Wyszliśmy za dnia (pięknego, ciepłego i słonecznego). Ja zaczęłam doszukiwać się oznak wiosny - ptaszki, roztopy i krokusy, chłopcy natomiast uronili łezkę nad coraz bardziej uszczuplającymi się połaciami śniegu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/Czarna
AUSTRIA - Karyntia - Wielkanoc na nartach
W związku z wysypaniem się moich planów narciarskich w Kaukazie, skorzystałem z zaproszenia Marka do spędzenia świąt wielkanocnych z jego rodziną. Naszą bazą wypadową było miasteczko Flattach, znajdujące się po południowej stronie grani głównej Wysokich Taurów. W ciągu czterech dni w Austrii udaje mi się wyjść na trzy wycieczki skiturowe w rejonie Goldberggruppe i spędzić jeden dzień na wyciągach.
Sobota: Wybieram się z Gogo na Stellkopf (2852 m, niecałe 900 m podejścia). Niewiele pamiętam, bo byłem po nocnym dojeździe.
Niedziela: Wspólnie z Markiem podchodzimy na Hoher Sonnblick (3106 m). Startujemy z wysokości 1530, więc dzień jest długi i schodzi nam dużo wody.
Poniedziałek: Całą grupą wybieramy się do ośrodka narciarskiego na lodowcu Mölltaler Gletscher. Przez pół dnia Gogo kondycyjnie podchodzi na fokach wzdłuż tras, a w tym samym czasie Marek jeździ po trasach ze mną i z dziećmi. Potem dzieci przechodzą pod opiekę matki, a my z Markiem możemy wyszaleć się poza trasą. Niestety, po niedzielnej wycieczce czuję bardzo duże zmęczenie w nogach i ogólnie rzecz biorąc, błagam dużo bardziej rozjeżdżonego ode mnie Marka o litość.
Wtorek: Ruszamy z Gogo spod gościńca Jamnighütte w gminie Mallnitz (uwaga, droga płatna 4 EUR, automat na monety!) z zamiarem wejścia na Vorderer Geisslkopf (2974). Od rana jest jednak bardzo ciepło i słonecznie, co wpływa w naszej ocenie niekorzystnie na stabilność pokrywy śnieżnej. Na przełęczy Feldseescharte (2714) widząc nachylenie żlebu prowadzącego na szczyt podejmujemy decyzję o odwrocie. Mimo wszystko, zrobiliśmy uczciwy tysiąc metrów podejścia, a i zjazd tego dnia był moim zdaniem najlepszy.
Poza poniedziałkowym przedpołudniem, widziałem sporo słońca. Nie musiałem ani przez moment nosić nart na plecach i codziennie choć kawałek zjeżdżałem w przyjemnym, miękkim śniegu. Wieczorami miałem zamiar trochę popracować, ale zmęczenie kompletnie mi na to nie pozwoliło i co najwyżej byłem w stanie pójść na spacer na plac zabaw z dziećmi. I właśnie o to chodziło.
Beskid Śląski - Czantoria na Czantorii
Pierwszy weekend po jesienno-zimowym sezonie grypowym, kiedy to żaden z członków rodziny nie wykazywał oznak choroby, postanowiliśmy uczcić drobną wycieczką. Skorzystaliśmy z miejscowych udogodnień i atrakcji, także pierwszy odcinek pokonujemy ELKĄ, lecz z twardym postanowieniem, że tylko w jedną stronę;) Warto było jednak choć przez chwilę zaznać cudownego uczucia, kiedy słońce rozgrzewa kości, a ty możesz siedzieć w miejscu, bo dzieci są... przymocowane. Kolejny etap to dojście od kolejki na szczyt Czantorii. Muszę przyznać, że trochę wyszliśmy z wprawy w kwestii "ogarniania" i w dalszą drogę wyruszyliśmy po 14 (tłumacząc sobie, że to wina zmiany czasu). Po kolejnych nieudanych próbach zagonienia w jednym kierunku (ledwie) dwuosobowej dzieciarni przyjmujemy metodę na wielbłąda - kogo i co się da - na plecy i w drogę. I sukces! jest szyczyt! a ja prawie padam ze zmęczenia. Zastanawiamy się czy bilety w jedną stronę to było dobre rozwiązanie. Zosia i Staś bawią się w najlepsze na śniegu (nie mieli za bardzo okazji w tym roku), a ja próbuję wyrównać oddech. Do zejścia niebieskim szlakiem, doliną Potoku Gronik, Wojtek jest dość sceptycznie nastawiony, jest 15, a do auta będzie jeszcze kawałek dreptania. Na szczęście wyłączam racjonalizm i przekonuję go, że nie będzie tak źle. Uciekamy wreszcie od tłumów i od razu jakoś lepiej, lżej się idzie. Wreszcie wiatr, jakaś polana. Mijamy schronisko i w dół - ostatni śnieżny odcinek. Szlak bardzo przyjemny, żywego ducha, a strome zbocza doliny robią wrażenie. Kiedy dochodzimy do głównej drogi robimy mały przepak - chłopaki idą po auto, a ja i nasz własna mała Czantoria przeżywamy w opowiadaniach ten dzień raz jeszcze. /Czeremosz na odwiedzenie swojego imiennika będzie musiał zaczekać pewnie dłużej ;)/
Jura Pd. - wspina w Słonecznych Skałach
W wyniku tzw. "szumów komunikacyjnych" ja z Alą wspinamy się na Słonecznych Skałach (jak było ustalone dzień wcześniej), a reszta na sąsiednich Witkowych Skałach. W związku z dobranymi projektami na ten dzień, spotykamy się razem dopiero popołudniu robiąc razem tylko jedną drogę i składając sobie świąteczne życzenia. Z konkretów to ja nie urobiłem nic ciekawego, a reszta to nawet nie wiem:) choć znając Damiana zrobił "Speleologię dekoltu" i to nie raz:) Jak na taką pogodę i wybrane miejsce, to można powiedzieć, że ludzi BRAK!
Beskid Żyw. - skiturowy debiut na Pilsku
Śniegu mało, narty za długie, buty dużo za duże i kijki za krótkie, a tak w ogóle to nigdy nie jeździłam na skiturach. Nadrabiałam zapałem, dobrymi radami Michała i energią czerpaną ze słońca.
Polana Strugi, z której mieliśmy wystartować, wyglądała tak jakby nie widziała Zimy tej zimy. W poszukiwaniu śniegu wjechaliśmy wyciągiem na Szczawiny. Stamtąd w słońcu i upale, slalomem między wyciągami i unikając zderzenia czołowego z narciarzami weszliśmy na szczyt. Potem zjechaliśmy do schroniska na Halę Miziową, poopalaliśmy się na ławce i jeszcze raz weszliśmy na szczyt. Zjechaliśmy z powrotem na Szczawiny, przejechaliśmy pod taśmą i dojechaliśmy nieczynną nartostradą ,,tam gdzie się da". Dalej pieszo w błocie i po kamieniach na sam dół.
Spodobały mi się te skitury, tylko następnym razem nie dam się podpuścić opowieściom Damiana o Teresie jeżdżącej w jego sprzęcie i nie będę pchała nóg w buty cztery rozmiary za duże...
Beskid Żyw. - z Rysianki na Krawców Wierch
Start z Złatnej Huty na Rysiankę. Wyżej idzie się w śniegu. Z Rysianki granicznym szlakiem na Krawców Wierch niemal ciągle po śniegu. Szlak pusty. Powrót do Złatnej i kilka kilometrów drogą do auta zostawionego w Hucie. Niżej śniegu brak. Cała trasa zrobiona z buta.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Świstowy Szczyt na skiturach
Przepiękna trasa choć nie zbyt trudna na Świstowy Szczyt (2386) w słowackich Tatrach Wysokich. Najpierw w niepewnej pogodzie startujemy z Starego Smokoca na Hrebieniok (1282). Podejście z buta gdyż śniegu było za mało. Od Hrebienioka warunki bardzo dobre. Podchodzimy szlakiem rezerwując sobie późniejszy zjazd dnem doliny. W dolinie dość wielu skiturowców gdyż i warunki, i pogoda, i piękno tego zakątka Tatr działają magnetycznie. Im wyżej tym pogoda lepsza. Aby nie było jednak zbyt pięknie udaje mi się złamać kijek podczas zbijania śniegu przyklejonego do foki (zdartej zresztą do zera). Z Dzikiej Kotliny podchodzi się częściowo Świstową Granią wprost na szczyt należący do główniej grani Tatr. W moim przypadku jestem skasowany walką z zniszczonymi fokami (a właściwie przyklejającymi się tonami śniegu do jej spodu) i pracą złamanym kijkiem. Jako ostatni dowlekam się na szczyt. Nagle robi się cudownie. Chmury znikają gdzieś w dole i sąsiednimi graniami a my zostajemy w słońcu pod granatowym niebem otoczni granitowymi kolosami. Niemal idealny warun do zjazdu. W kilka chwil tracimy wysokość upajając się każdą sekundą zjazdu. Przy Zbójnickiej Chacie spotykamy przypadkowo grupkę naszych przyjaciół z Speleoklubu Bielsko Biała. Potem doliną pędzimy najpierw pośród kosówek a potem w lesie aż do Hrebienioka. Ostatni odcinek niestety z buta ale i tak było cudownie. Zrobiliśmy 1400 m deniwelacji i 20 km.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FSwistowySzczyt
Jura - Jaskinia Jasna w Strzegowej - Egzamin na Kartę Taternika
Pytania nie trafiły, stres dopadł, zimno było, a Emil nas wszystkich zdołował. Piter zapomniał uprzęży, a Jackowi pomyliły się terminy egzaminów (ubrał się jak na swój, majowy). Po prostu to nie był dobry dzień. Zdarza się. Ja na prawo jazdy zdałem za trzecim razem...
Tatry - Dolina Goryczkowa
Krótka wycieczka do kotła Goryczkowego nowym szlakiem skiturowym
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Łomnicka Wieża na skiturach
Z Tatrzańskiej Łomnicy podejście nartostradami w stronę Łomnickiej Przełęczy. Potem na wprost na Łomnicką Wieżę (2215). Pogoda znakomita, właściwie bezwietrznie. Z szczytu zjeżdżamy przez przełęcz w Łomnickim Grzebieniu a potem aż do auta nartostradami. Zrobiliśmy 1325 m przewyższenia. Tu zdjęcia (niezbyt udane): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FLomnickaVeza
Tatry - Jaskinia Kalacka i Nosal
Pod Kalacką Turnię doszłam od strony schroniska na Kalatówkach. Po wgłębieniu się w opis dojścia do jaskini Kalackiej wytypowałam dwie najbardziej prawdopodobne drogi odpowiadające wskazówce ,,podchodzimy wprost do góry". Ostateczną decyzję podjęła moja kobieca intuicja i ze zdziwieniem odkryłam, że ona naprawdę działa. Działa też moja bujna wyobraźnia, która podsunęła mi w jaskini wizję chrapiącego misia. Miś okazał się przebudzonym motylem, a każdy ruch jego przemrożonych skrzydełek był słyszalny w całej komorze wstępnej....
Jaskinia przyjemna, miejscami bardzo błotnista (szczególnie jeśli się postanowi wepchnąć w każdą szczelinę). Wycieczka zajęła mi godzinę. Udało mi się dojść do końca, mimo, że miejscami korytarz bardziej przypominał wyrobisko górnicze przed zawałem niż jaskinię... (ps. opis jaskini trochę nieaktualny - brak kraty na wejściu)
Po powrocie na szlak i szybkiej, telefonicznej konsultacji z grupą skitourową postanawiłam jeszcze marszobiegiem podejść na Kondratową Polanę, popodziwiać widoki. Widoki miałam podobne jak reszta ekipy - ,,mleko".
Dalej, zgodnie z planem, wróciłam do Kuźnic, zmieniłam szlak i weszłam na Nosal. Znowu podziwiałam ,,mleko". Na poziomie miasta udało mi się dwa razy zgubić, nim trafiłam do samochodu. Skitourowcy zjawili się 10 min później.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/kalacka
Tatry - Kasprowy na skiturach
Mleko, tak można określić pogodę panującą ostatnimi dniami w Tatrach. Podchodzimy na Halę Gąsienicową przez Boczań lecz narty zakładamy dopiero nad przełęczą gdyż dolne partie gór są tylko przylukrowane śniegiem. Krótki popas w Murowańcu a dalej szlakiem na Kasprowy Wierch gdyż w tych warunkach to jedyny sensowny cel. Z wietrznego i mglistego szczytu zjeżdżamy do Dol. Goryczkowej testując przy okazji nasze błędniki. Niżej jest lepiej więc jeszcze śmigamy na Kondratową a potem całkiem w nie złych warunkach niemal do Kuźnic. Asia w tym czasie zrobiła sobie też ciekawą wycieczkę o czym zapewne napisze. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/Kasprowy
Tatry - kurs lawinowy IIgo stopnia
Od piątku do niedzieli miałem okazję brać udział w prowadzonym w Pięciu Stawach kursie lawinowym 2-go stopnia. Kurs miał za zadanie rozszerzenie podstawowej wiedzy lawinowej o tzw. "trudne scenariusze". W naszej niewielkiej - 6cio osobowej grupie pod okiem doświadczonego ratownika TOPRu - Marcina Józefowicza - szefa szkolenia TOPRowców specjalizującego się w temacie lawin, zdobywamy nową wiedzę i ćwiczymy ją w praktyce. Po krótkim podsumowaniu podstawowej wiedzy lawinowej mieliśmy okazję przećwiczyć sposoby poszukiwania wielu zasypanych w bliskiej odległości od siebie (metoda wąskich korytarzy i trzech kółek), poszukiwania w przypadku głębokich zasypań, poznać zasady szukania w trybie analogowym, zasady postępowania gdy wyświetlacz detektora zostanie uszkodzony lub gdy padnie nam bateria oraz zastanowić się nad logistyką akcji ratunkowej, poznać odwrotny triage i jego zastosowanie w wypadku lawinowym. W ostatni dzień szkolenia odgrywaliśmy scenki lawinowe przeprowadzając symulowane akcje poszukiwawczo ratunkowe na zasypanych manekinach z, i bez detektorów lawinowych. Nasze działania mogliśmy późnej przeanalizować na nagranych w trakcie naszych działań materiałach filmowych oraz poznać nasze słabe strony, nad którymi musimy jeszcze poćwiczyć. Okazało się, że wbrew pozorom największy nacisk powinniśmy położyć nie na ćwiczenie szukania zasypanych, a na ich odkopywanie, czego z doświadczenia wiem, że prawie nikt samodzielnie nie ćwiczy. Praktycznie każdy z nas popełniał też błędy w sondowaniu (sondowanie pionowo w dół a nie prostopadle do powierzchni śniegu) na czym traciliśmy kilka cennych sekund. Zapominaliśmy też o monitorowaniu stanu zdrowia już odkopanych osób (wg. zaleceń IKAR powinno się to robić co 2min) zostawiając odkopane osoby z funkcjami życiowymi na lawinisku same sobie, co powodowało, że część odkopanych "żywych" straciliśmy podczas odkopywania pozostałych. Generalnie bardzo interesujące i pouczające zajęcia, które na pewno wiele nas nauczyły i dały wskazówki nad czym pracować i co ćwiczyć z osobami, z którymi udajemy się później w zimowe góry.
Tatry, Beskid Żywiecki - Dynamicznie planowany weekend
W sobotę rano jedziemy z Moniką na Słowację. Za 3,33 EUR / os. wjeżdżamy kolejką w Skrajną Salatyńską Dolinę. Świeże lawiniska na północnych zboczach przekonują nas do pierwszej zmiany planów i przyjęcia kursu na Brestovą. Druga zmiana planów została wymuszona przez halny, tuż pod granią Skrajnego Salatyna. Po drodze kilka razy tuliliśmy się do stoku w związku z przewracającym wiatrem, ale kiedy czas oczekiwania na możliwość dalszej wędrówki przekroczył pięć minut, doszliśmy do wniosku, że już nam wystarczy. Pierwszy raz przepinałem się do zjazdu na leżąco. Warto odnotować, że warunki w dół w tym rejonie są nawet przyjemne. Ponieważ zmęczyliśmy się dużo mniej, niż było w planie, wieczorem doprawiamy się wspólnie z Markiem przebieżką tam i z powrotem na Halę Gąsienicową.
W niedzielę z kolei widok za oknem doprowadził mnie do jedynie słusznego wniosku, że należy się spakować i pojechać na Pilsko. Przemieszczam się wobec tego przez Słowację i w okazyjnej cenie 35 PLN nabywam popołudniowy karnet, który pozwala mi dostać się kolejką linową na Halę Szczawiny. Poranna decyzja była dobra, bo już na wysokości Szczawin panowała w miarę sensowna zima, a na Hali Miziowej padał zupełnie poprawny śnieg. Korzystając z pustek, jeżdżę trochę w górę i w dół i trochę pracuję w schronisku, a po zamknięciu ośrodka przemieszczam się na fokach na Halę Lipowską (notka na przyszłość - zajmuje to 1h10m). Tam spędzam noc i w poniedziałek bladym świtem wracam na Halę Miziową (1h40m), zjeżdżam na Szczawiny i wypraszam darmowy przejazd kolejką w dół, do samochodu, żeby zdążyć do pracy na spotkanie w samo południe.
Beskid Żyw. - Pilsko na skiturach
Wyjście na Pilsko od przeł. Glinne. Śnieg dopiero od granicy lasu. Na szczycie mgła i zadymka. Zjazd/zejście tą samą drogą.
Beskid Śl. - okolice Brennej
Moje założenie na ten weekend miało(tak tak miało) być proste odpoczynek od jakichkolwiek wyjazdów aby choć w minimalnym stopniu zregenerować siły. Miałem nawet nie czytać wiadomości, żeby mnie nie kusiło ale tym razem znowu uległem odbierając telefon w dodatku o 3 nad ranem(albo w nocy jak kto woli). "Może jutro wyskoczymy gdzieś w góry pohasać ale, żeby nie było jakoś specjalnie hardcorowo?"
No i się zgodziłem. Myśląc, że jedziemy sami napisałem nawet do reszty, że można się zabrać z nami a rano okazało się, że to ja jestem piąty w samochodzie. Trasa jak się okazało również była ustalona lecz nie zostałem do końca wyjazdu dopuszczony do tajemnicy jej poznania. Swoją drogą ciekawe dlaczego?
A wyglądała następująco z Brennej ruszamy niebieskim szlakiem na Kotarz dalej czerwonym na Przełęcz Salmopolską następnie na Trzy Kopce Wiślańskie(przez Smerekowiec) dalej niebieskim na Orłową, żółtym na Stary Groń i zielonym do Brennej. Trasa 25.9km w niecałe 6h30min Pogoda mogła by być lepsza jak na taki spacer ale przynajmniej nie padało non stop no i było o czym pogadać. Zaproszenie na kurs nadal aktualne!
SŁOWACJA: Mł. Fatra - ferrata i skitury na Velką Lukę
W strugach deszczu ruszamy z Stranego doliną Pivowarskego Potoku z nartami na plecach. Śniegu brak. Głęboko wcięta dolina przekształca się wyżej w skalisty wąwóz, którego ścianami poprowadzono Ferratę HZS. Może nie jest ona specjalnie trudna lecz w zimowych warunkach podchodzimy do niej z należytą powagą. W uprzężach wspinaczkowych z lonżami przechodzimy po stalowych linach, które czasem znikają pod śniegiem. Dodatkową atrakcją jest szumiący w dole potok, który pokonujemy często różnym wariantami bacząc by nie urozmaicić przypadkiem wycieczki o nie planowany kanioning. Przejście trudności w tych warunkach jest atrakcyjne, zwłaszcza, że nagle pojawia się mnóstwo śniegu. Po sforsowaniu wąwozu zakładamy narty i na fokach podążamy w gęstej mgle wprost na szczyt Velkiej Luki (1476). Biała mgła i biały śnieg zlewają się w jedno więc na szczyt docieramy posiłkując się wskazaniami GPSa. Stalowy maszt znajdujący się na szczycie dostrzegamy dopiero z kilku metrów. Na szczęście za ogrodzeniem jest osłonięte od wiatru miejsce więc dość wygodnie przepinamy się do zjazdu. Z uwagi na warunki zjazd ciekawy a śnieg całkiem dobry (jak na dole padał deszcz to tu sypał śnieg). Wkrótce dojeżdżamy do nartostrady i nią w dół a dalej szlakiem dokąd tylko pozwala śnieg. Później jednak narty ku naszej złości znów wędrują na plecy i z buta docieramy do auta już w znacznie lepszej pogodzie. Bardzo fajna i urozmaicona tura i tylko żal tych 3 km na butach w dół. Zrobiliśmy 952 m deniwelacji, czas: 6 h.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FVelkaLuka
ARGENTYNA: Andy - wyjście na Aconcagua (6963)
Wyjście na najwyższy szczyt obu Ameryk drogą "normalną". Szczegóły w WYPRAWACH - http://nocek.pl//wiki/index.php?title=Relacje:Andy , tuz zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FAconcagua
Tatry Zach. - Smocza Jama
W czasie kiedy kursanci wesoło pląsali między syfonami w Miętusiej Wyżnej, ja musiałam po raz kolejny odpuścić wizytę w tej jaskini. Pogoda niesprzyjająca czytaniu książki na bazie, dlatego zdecydowałam się na krótki spacer - kolejny z cyklu ,,Tatry - podstawy i początki". Wybrałam Smoczą Jamę. Tłumy turystów napotkanych w Dolinie Kościeliskiej, na szczęście da mnie, nie odważyły się zapuścić za odstraszający znak ,,uwaga lawiny" znajdujący się na wejściu do Wąwozu Kraków. Owszem po drodze napotkałam małe lawiniątka, jednak zamiast wzbudzić moje przerażenie, raczej fascynowały, szczególnie ze względu na szkolenie lawinowe z dnia poprzedniego. Powyżej drabiny ślisko, a Jama kończy się szybciej niż zaczyna. Szlak schodzący do Wyżniej Pisanej Polany zaoferował ciekawszą niż zwykle perspektywę otoczenia Doliny Kościeliskiej, co zaowocowało kolejnym postojem ,,topograficznym".
SŁOWACJA: Tatry Niżne - granią na rakietach
Plan był by powtórzyć po części jesienną wyprawę w Tatry Niżne, ale tym razem w otoczeniu śniegu i przemierzyć trasę na rakietach śnieżnych. Mieliśmy 4 dni by dojechać w Tatry, przejść trasę i wrócić na Śląsk. W czwartek z samego rana wyjeżdżamy na dwa auta na Słowację. Zostawiamy auto Demanovskiej Dolinie i dwoma autobusami przenosimy się na start, tj. do Vysna Boca. Stamtąd idziemy niebieskim szlakiem w stronę głównej grani gdzie przebiega czerwony szlak i nim na wschód w stronę Ramzy, gdzie mamy zaplanowany pierwszy nocleg w szałasie oddalonym ok 50m od szlaku. W szałasie nocuję prócz nas jeszcze dwóch Czechów i jeden Słowak - wszyscy trzej na skiturach. Warunki śniegowe na grani wyśmienite, śniegu co najmniej 50 cm, choć w większości lekko zmrożony i tworzy się skorupa. Chodzenie w samych butach powoduje zapadanie się po kolana, także rakiety bądź skitury obowiązkowe. Rano przy bezchmurnej pogodzie czerwonym szlakiem idziemy na zachód, aż do schroniska Chata gen. Stefanika. Tu za 21€ od osoby dostajemy nocleg ze śniadaniem (dla zainteresowanych piwo jest po 2,5€ - co i tak moim zdaniem jest nie drogo zważając że cały towar w schronisku został wniesiony na plecach). Niestety w schronisku była awaria wody i prysznice były nieczynne, także zostały mokre chusteczki :) Trzeci dzień startujemy w gęstej mgle a musimy zaraz za schroniskiem wdrapać się na Dumbier (2043m). Niestety pogoda nie pozwala podziwiać widoków - widać do 10m. Na szczęście im dalej w stronę Chopoka tym pogoda się poprawia, mgła schodzi a niebo staje się praktycznie bezchmurne. Od schroniska do Chopoka mijają nas praktycznie sami skiturowcy. Ludzi na rakietach jak na lekarstwo, ludzi w samych butach można policzyć na placach jednej ręki. Ale nie dziwię się, sam przekonałem się że następny tego typu wyjazd to tylko skitury. To co ja musiałem schodzić i zajmowało mi to niewiele mniej nich wchodzenie, skiturowcy pokonywali w sekundach. Po schronisku również widać iż trend idzie w stronę skiturów, praktycznie 90% obecnych byli na nartach. W niższych partiach jak okolice Certovicy można spotkać jeszcze ludzi na biegówkach, ale gdy już idzie o podchodzenie powyżej 1700m to tylko skitury. Na koniec ostatni nocleg pod namiotem z ogniskiem w tle i w niedziele do domu. Trochę statystyk: Pokonaliśmy 86km z tego 30km na nogach. Na nogach podejść było 3409m, zejść 2344m. Po płaskim z tego było tylko 4,2km.
Zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/TatryNizne
Austria-skitury
16 dni na nartach plus jeden dzień wspinaczkowy. Pomimo słabej zimy niezwykle udany wyjazd podczas którego skiturowo zwiedzamy rejon Höllengebirge, Dachstein oraz Alpy Berchtesgadeńskie, doskonalimy moje umiejętności narciarskie (nie ma to jak prywatny instruktor!), bawimy się w poszukiwanie pipsa oraz odwiedzamy austriackich znajomych. Przez kilka dni towarzyszy nam również Klaus. W ramach dnia restowego wspinamy się w St. Gilgen w rejonie Plombergstein (http://www.bergsteigen.com/klettergarten/salzburg/salzkammergut-berge/plombergstein), ćwiczymy techniki linowe, a nawet zwiedzamy okoliczną jaskinię!
Tatry Zach. - Jaskinia Miętusia Wyżnia - kurs
Od rana wszystko wydawało się jakby nie takie, jakim być powinno: obolała Asia trzeszcząc stawami oznajmiła, że rezygnuje z wyjścia do jaskini, Piter wyglądał jakby ktoś go zjadł i częściowo strawił, a ja po średnio przespanej nocy czułem, że zamiast zapału do odwiedzenia dziury – wypełnia mnie egzystencjalny ból i toczące mój organizm przeziębienie. Do tego kanapka, która miała zostać zabrana do jaskini, wyszła jakoś dziwnie. Bo i bułka krzywo się ukroiła i ser wyglądał jakoś tak mało zachęcająco. Tylko Łukasz i Bogdan bez względu na warunki i samopoczucie, od rana buchali z nozdrzy parą nie mogąc się doczekać jaskiniowych przeszkód. Ale u nich to normalne.
Kolejne oznaki nadchodzących ciężkich czasów, zaczęły się pojawiać po wyjściu z bazy: na starcie mieliśmy ponad 20 minut poślizgu, niebo wyglądało jakby miało zamiar zwymiotować na nas jednocześnie deszczem, śniegiem, żabami i ogniem piekielnym, a delikatny wiaterek starał się zedrzeć nam skórę z twarzy. Mimo to, ruszyliśmy w komplecie. Przyznam się bez bicia: szedłem bez większego przekonania i wiary, że uda mi się dotrzeć do jaskini. Jedno było pewne: idę na Wyżnią Miętusią Rówień, czyli do ostatniego miejsca z którego mogę wycofać się sam. Właśnie tam zdecyduję czy mam siłę i zapał, by iść dalej. Pech chciał, że jakoś wpadłem w głębokie zamyślenie i nim zorientowałem się co robimy – doszliśmy bez większych problemów do podnóża Małej Świstówki. Tak to bywa, gdy człowiek zamiast myśleć o bolączkach egzystencjalnych i słabościach ciała, skupia się na kamieniach pod nogami, próbując nie wybić sobie zębów podczas stawiania kolejnych kroków.
Przeprawa spod Świstówki do otworu jaskini idzie sprawniej niż dzień wcześniej podczas szkolenia lawinowo-rakowo-czekanowego: mokry śnieg daje stabilniejsze oparcie. Poza tym, lwia część drogi została przetarta, gdy gnaliśmy w górę odbyć taniec z czekanami. Szczęśliwie dochodzimy pod otwór Jaskini Miętusiej Wyżniej nawet nie mając stanu przedzawałowego. Nie pozostaje nic innego, jak wtarabanić się kilka metrów na linie w górę, skąd łypie na nas otwór jaskini.
Założenia dotyczące zaliczenia Jaskini Miętusiej były następujące: pracujemy głównie Piter i ja (bo podobno się obijamy, co wcale nie jest prawdą. To nie nasza wina, że ciężko nadążyć za pozostałymi speleopsychopatami z kursu). Zakładamy, że ja biorę na siebie część jaskini do syfonów, a jeśli uda się je pokonać – Piter przejmuje poręczowanie w niższych partiach. Tak czy inaczej – ku ogólnej rozpaczy - ja prowadzę. Nie da się ukryć – co skrzyżowanie następuje z mojej strony kontrola mapy i sprawdzenie czy idziemy w dobrą stronę; każdy prożek poddawany jest przeze mnie dogłębnej analizie. Oczywiście nawet godzinne gapienie się w strop nie gwarantuje wypatrzenia przeze mnie wszystkiego, co niezbędne: np. udaje mi się przegapić połowę batinoxów (tzn. jeden z dwóch).
Tak czy inaczej, brniemy do przodu. Powoli. Bardzo powoli. Mateusz tradycyjnie (jako instruktor) nie pogania, nie miesza się do tego co robimy, a jedynie pilnuje byśmy się nie pozabijali. W końcu docieramy do miejsca, które (po dokładnej analizie planu) określam jako punkt, w którym powinniśmy zacząć wędrówkę w dół, ku Syfonowi Błotnemu i Syfonowi Paszczaka. Niestety, daję sobie wmówić, że pomyliłem się i to srodze, a miejsce gdzie jesteśmy to dopiero studnia nad Suchym Dnem. Plując sobie w brodę brnę dalej do przodu, po chwili docierając do końca jaskini – jak się okazało – zarezerwowanego przez Warszawę. Nie wiedziałem, że jaskinie można rezerwować, widocznie ze speleoodkryciami jest jak z fragami – za ich podkradanie można dostać w dziób. Wycofujemy się z przodka bardzo uważając, by czasami czegoś przez przypadek nie odkryć. Moglibyśmy w ten sposób narazić się aktualnej Stolycy. Wracamy do punkty, który określiłem przejściem w stronę Syfonów i zdecydowanie kierujemy się w stronę najpaskudniejszego miejsca, w jakie udało mi się trafić podczas kursu.
Syfony Błotny i Syfonik Paszczaka okazują się czymś pomiędzy porankiem po ostrym kebabie, a rodzeniem jeża. Opróżnienie górnego syfonu (Błotnego) wymaga wyciągania wiader i worów z wodą ponad 10m w górę, aż do głównego ciągu jaskini. Inne atrakcje? Przeciskanie się przez Syfon Błotny gwarantuje borowanie pyskiem w błocie, a to, co jaskinia rzuca w oczy po przebrnięciu Błotnego, to cztery metry kwadratowe przestrzeni i kolejna studnia prowadząca do Syfonu Paszczaka.
Matka natura to złośliwa zołza: chcąc opróżnić Paszczaka, musimy zalać syfon Błotny. Oczywiście transportując wodę w górę za pomocą worów… Po półtorej godziny efekt pracy mającej na celu osuszenie Paszczaka, można zamknąć w 3 punktach:
- Łukasz i Bogdan przeciskają się na drugą stronę mocząc sobie nawet te miejsca, do których normalnie woda nie dociera;
- Ja na tyle się wyziębiam, że nawet przestaję drzeć się po wszystkich i trząść;
- Łukasz z Bogdanem stwierdzają, że po drugiej stronie Syfonu Paszczaka nie ma miejsca, gdzie można zlewać wodę.
W związku z tym, że już nie mamy gdzie upychać wody (oraz faktem, że mój organizm zaczyna przybierać barwę sino-bladą) zapada decyzja o wyjściu z jaskini. A w zasadzie ja ją podejmuję. A w zasadzie zarządzam wyjście. A w zasadzie drę się na speleoprzodowników, by (tu padają krótkie żołnierskie słowa) odpuścili temat i zaczęli się zbierać w stronę wyjścia. Oczywiście za swe kwieciste motywatory słowne wszystkich zebranych serdecznie przepraszam.
Wyjście w górę i przejście przez Syfon Błotny wymaga jego zlewarowania. Tym razem wodę przenosimy w dół. Szczęśliwie zrzucenie wody na niższy poziom nie zabiera wiele czasu i dość sprawnie wydostajemy się poza rejon syfonów, gdzie mogę się ubrać w dodatkową warstwę ciuchów. A i przy okazji wmusić w siebie coś do jedzenia i picia.
Zbieramy się do wyjścia. Droga powrotna idzie jak krew z nosa, wybitnie opóźniam przemarsz. Domyślam się, że lwia część ekipy wolałaby przynajmniej odwiedzić Suche Dno zamiast od razu iść do wyjścia, jednak zdecydowanie pcham się ku powierzchni. Przemarsz w górę rozkosznie rozgrzewa, odzywa się zdrowy głód, a to najlepszy dowód, że będę żył. Czeka mnie jeszcze długie przepraszanie uczestników wyprawy za uwagi dotyczące ich powiązań genetycznych ze ślepymi zaułkami ludzkiej ewolucji.
Docieramy do otworu wyjściowego – z zadowoleniem stwierdzamy, że jeszcze jest jasno. Zjeżdżamy w ciuchach jaskiniowych z ostatniego progu, a następnie niczym dzieci na megaślizgawce, zsuwamy się radośnie w dół zbocza, zostawiając za sobą obrzydliwe, brązowe ślady. Taki ładny śnieg ubrudziliśmy…
Do bazy docieramy już po zmroku. Nie pozostaje nam nic innego, jak wziąć szybki prysznic, spakować wory do samochodu i ruszać w stronę domu. Po drodze odwiedzamy Zimową Stolicę Polski, doceniając jej największe skarby kultury i dziedzictwa. Znaczy się wpadamy do Maca i pochłaniamy stertę martwych krów. Dławiąc się kęsami paszy, ronimy łzy pełne żalu i smutku – w końcu to było nasze ostatnie kursowe zejście do jaskini…
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FMietusia-Wyznia
Tatry Zach. - szkolenie zimowe
Piękna słoneczna pogoda, niewielki mróz ale tez mało śniegu. Dzień wcześniej przypomnieliśmy sobie wiadomości o sprzęcie zimowym i specyfice poruszania się zimą po górach. W dolinie Miętusiej i w kotle MS ćwiczyliśmy hamowanie czekanem w różnych sytuacjach, poruszanie się w rakach, wykorzystanie czekana przy podchodzeniu i schodzeniu, wykonanie asekuracji i zjazdu z grzyba śnieżnego. Później na polanie odbyły się zajęcia z lawinoznawstwa (poszukiwanie zasypanego z pipsem, sondowanie metodą tradycyjną). Trzy osoby poruszały się na nartach z różnym skutkiem gdyż z śniegiem jest dość kiepsko.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FSzkolenie-zimowe
i tu (Emil): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FSzkolenie_zimowe-cd
Skitura - Beskid Śl.
Nie wiem jakim cudem-bo śniegu jak na lekarstwo-ale udało się zorganizować wypad na skitury. Próbujemy trochę w Istebnej na stoku Zagroń (poza stokiem tylko trawa), następnie przenosimy się na Stożek, gdzie warunki zdecydowanie lepsze, na nartach można było dojść aż do schroniska... (wow!)W drodze powrotnej spotkaliśmy Jasia K wracającego z pracy w związku z czym spędziliśmy jeszcze godzinkę w domu nadleśnictwa :) na miłej pogawędce.
Dwa dni i 45km Tatr
Pierwszego dnia naszych spacerów pogoda była sprzyjająca, mimo zachmurzenia i mgły towarzyszących nam podczas wędrówki Doliną Chochołowską, przez większą część dnia było słonecznie, dzięki czemu miałam odpowiednie widoki do nauki topografii.
Początkowo ze schroniska ruszamy zielonym szlakiem prowadzącym na grań. Bez problemów torujemy sobie szlak, jednak na wysokości ok 1400m n.p.m postanawiamy zmienić trasę i udać się na Trzydniowianski Wierch. Podchodzimy od strony Doliny Jarząbczej, po drodze mijamy jednego skituourowca, następni ludzie pojawiają się dopiero w okolicy szczytu. U góry nagle odzyskujemy zasięg (chyba przywiał go wiatr), nim kończymy rozmowy okazuje się, że już jesteśmy zbyt wyziębieni by patrzeć w mapę i na widoki dookoła. Schodzimy w dół Kulawcem. Gdzieś pomiędzy jego końcem i początkiem Krowiego Żlebu odkrywam szybszy, łatwiejszy i przede wszystkim zabawniejszy! sposób schodzenia (przydają się grube spodnie zimowe, bardziej zaawansowani mogą użyć sanek; uwaga na czekany wbijające się w nogi). Niestety ten sposób nie nadawał się do zastosowania w Dolinie Chochołowskiej przez co musieliśmy ją znowu całą przedeptać.
Plany na pierwszy dzień uległy zmianie, to te na drugi dzień też musiały zostać zmienione. Zaplanowaną trasę postanowiliśmy zrobić w odwrotnej kolejności niż początkowo zakładaliśmy. Wycieczka pod znakiem deszczu. Na wejściu na szlak prowadzący na Przysłop Miętusi przez Staników Żleb zamieniłam polar na kurtkę przeciwdeszczową. Przez plusowe temperatury ze śniegu zrobiła się ciapa, miejscami śliska ciapa, albo woda z ciapą, co zaowocowało całkowitym przemoczeniem gdzieś pomiędzy Przełęczą w Grzybowcu, a Strążyską Polaną. Idąc Ścieżką nad Reglami do Doliny Białego po drodze wstąpiliśmy jeszcze na Sarnią Skałę. W Dolinie Białego spotkaliśmy dużo ludzi - nie dziwię się, ponieważ jest to jak na razie najładniejsza dolina w Tatrach w jakiej byłam. Po drodze do wylotu robimy kilka przerw na zerknięcie w mapę i próbę zajrzenia głąb starej sztolni uranu. W drodze powrotnej weszliśmy jeszcze do Doliny ku Dziurze i do Dziury (jak na pilnych grotołazów przystało!) oraz do Doliny za Bramką. Wycieczkę zakończyliśmy wykręcaniem skarpetek pod bazą.
CHINY: Chongqing - Wyprawa noworoczna do jaskini Luo Shui Kong
Po raz drugi z rzędu miałem przyjemność uczestniczyć w cyklicznej, noworocznej wyprawie jaskiniowej, organizowanej przez Erin Lynch z klubu jaskiniowego Hong Meigui. Działaliśmy w bardzo okrojonym, ale za to bardzo dobrze zgranym amerykańsko-polskim zespole. Wyprawa była bardzo intensywna. Przez 11 dni pod rząd codziennie byliśmy pod ziemią, z czego przez dziesięć działaliśmy w Luo Shui Kong, jaskini rozpoczynającej się 210-metrową studnią. W skromnym gronie Polaków trochę liczyliśmy na piony i wspinaczki hakowe. Choć jednak tegoroczne odkrycia miały w dużej mierze charakter poziomy, i tak dały nam bardzo dużo satysfakcji. Najbardziej spektakularna była Casablanca, wielka sala o kształcie trójkąta o najdłuższym boku 100 m i "szerokości" 65 m. Salę nazwaliśmy tak od mnóstwa gipsowych kryształów, które formują w niej liczne, dwumetrowe wieże, gipsowe "krzaki" i inne ozdobniki. Spąg pokrywa gruz, będący połamanymi fragmentami krystalicznej gipsowej skorupy, odseparowanej od stropu. W sumie, w Luo Shui Kong skartowaliśmy ponad 4.8 hektara przy długości ciągów pomiarowych 2.5 km. Dla porównania, całkowita powierzchnia rzutu spągu jaskini Zimnej wynosi ok. 0.8 ha, zaś jaskini Miętusiej - ok. 1.9 ha. Dłuższa relacja zostanie opublikowana w "Jaskiniach". Zdjęcia dostępne są w Galerii: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FLSK2016
Tatry Zach. - Jaskinia Zimna - kurs
Jak na wzorowych kursantów przystało, ruszamy z bazy o ustalonej wcześniej godzinie. Przedzierając się przez półmroki poranka, docieramy Doliną Kościeliską pod największe wyzwanie podejściowe tego dnia: schody do Jaskini Mroźnej. Po ich pokonaniu wskakujemy w kombinezony, a następnie podchodzimy kilkanaście kolejnych metrów w górę i wchodzimy do Jaskini Zimnej.
Początkowo nic nie zapowiada dramatu, który ma się wydarzyć: trochę się czołgamy, trochę przeciskamy. Nagle, niczym grom z jasnego nieba, spada na nas wiadomość, że trzeba będzie się tego dnia solidnie zmoczyć. Jeszcze przez moment nie budzi to jakiejś szczególnej grozy – w końcu niekiedy po powrocie z jaskini człowiekowi zdarzy się wziąć prysznic…
Tym razem nie chodzi o pucowanie stref intymnych, lecz o przebrnięcie przez zalany Ponor. Rozlewisko zbadane wcześniej przez Asię i Łukasza, pokonujemy kolejno, prezentując swoje bogactwo językowe.
W dalszej części jaskini mamy okazję do zaprezentowania umiejętności wspinaczkowych. Jedno po drugim wspinamy się na progi, ściany i kominy. Asia wraz z Łukaszem znudzeni pokonywaniem standardowych przeszkód, przedzierają się obejściem wokół Czarnego Komina, co pozwala nam zaoszczędzić sporo czasu. Rzucona przez nich z góry lina sprawia, że nie muszę od dołu zdobywać całości Czarnego Komina, co zapewne trwałoby wieki. Finalnie docieramy za Prożek Burcharda, gdzie po zlewarowaniu syfonu otwiera się dla nas przejście w stronę Korytarza Galeriowego. Początkowo ruszamy doń we czwórkę: Asia, Piotr, Łukasz i ja. Niestety Korkociąg Krakowski pokonuje mnie oraz Pitera, w związku z czym wycofujemy się na Prożek. Asia z Łukaszem są nie do zatrzymania: docierają do Korytarza Galeriowego.
W drodze powrotnej mamy jeszcze raz okazję do sprawdzenia odporności na zimno: tym razem mało komu chce się rozbierać przed pokonaniem Ponoru. Wchodzimy doń praktycznie w kompletnym ubiorze. Nic tak nie motywuje do szybszego wydostania się z jaskini, jak klejący się do ciała mokry kombinezon, dzięki czemu ostatni odcinek pokonujemy szybko i sprawnie.
Na powierzchnię docieramy 10 minut przez wyznaczonym czasem. Do bazy wracamy już w kompletnych ciemnościach.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fzimna
Na nartach na Babią Górę
Wybór znów padł na Babią Górę i znów od południa. Po ostatnich opadach przybyło śniegu lecz bez rewelacji. Z Slanej Wody początkowo szlakiem a potem na przełaj na Jedlę i granicznym grzbietem na szczyt Babiej Góry (1725). Śnieg na podejście znośny lecz do zjazdu na pewno kiepski. Wystawały kamienie i kosówki. Pogoda w górnych partiach dość charakterystyczna dla tego szczytu. Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności na zjazd obieramy znany nam żółty szlak. Była to bardzo dobra decyzja. Do połowy góry zjazd wyśmienity choć śnieg tępy. Dalej uważnie (więcej kamieni) lecz ciągle na nartach śmigamy w dół aż do połączenia z drogą podejścia i dalej do auta w Slanej Wodzie. Zrobiliśmy niemal 1000 m deniwelacji.
Tu zdjęćia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/BabiaGora
Tu film: https://vimeo.com/156540639
Tatry Zach. - Grześ
Mimo pierwszego dnia śląskich ferii udało nam się dojechać prawie bez korków. W Tatrach już czekał na nas śnieg i bałwany na każdym rogu. Dolinę Chochołowską udało nam się przejść w miarę szybko. Przed wejściem na szlak prowadzący na Grzesia zrobiliśmy przerwę śniadaniową w schronisku. Na szlaku sporo ludzi, dzięki temu był przedeptany. U góry przerwa na zdjęcia i telefon od Ryśka ,,tylko nie mów kursantom, że w Zimnej będzie kąpiel". Droga na dół, do schroniska bardzo przyjemna, od schroniska do parkingu raczej nudna.
Jura-Sokole Góry, Kamieniołom Kielniki
Planowaliśmy narty, ale wyszło inaczej. Odwiedziliśmy Olsztyn, gdzie wędrowaliśmy ścieżką geologiczną Kamieniołomu Kielniki. Zwiedziliśmy kamieniołom a także Jaskinię Magazyn w Kielnikach. Dalej szlakiem żółtym i czerwonym zawędrowaliśmy do rezerwatu Sokole Góry, gdzie odwiedziliśmy Jaskinię Olsztyńską. Starszy syn ewidentnie poczuł zew eksploratora. Dzień jeszcze jest zbyt krótki więc wróciliśmy do auta po zmroku.
Beskid Śl. - skitura na Cienkowie
Początek lutego, +8 stopni, słońce. Gdzie ta zima?! Jednak i tym razem w desperacji intuicja mnie nie zawiodła w zaplanowaniu skiturowego spacerku. W Stryczkowie zostawiamy auto i bez szlaku podchodzimy północnym skłonem pasma cienkowskiego. Ku naszemu zaskoczeniu po kilkuset metrach zakładamy narty i podchodzimy po nieskalanej bieli na szczyt Cienkowa Postrzedniego (867). Stąd łagodnym zjazdem w stronę Cienkowa. Na rozległym obniżeniu śnieg zalega już tylko płatami więc znów kilkaset metrów dajemy z buta podchodząc w efekcie na początek nartostrady. Tu mocno wieje. Z wierzchołka zjeżdżamy już błyskawicznie do doliny. Tu Esa klaruje sprzęt a ja już na lekko biegnę ponad 2 km w górę po zostawione w Stryczkowie auto. Wkrótce też wracamy do domu. Jeżeli nie dopada śniegu to chyba będzie czas definitywnie przerzucić się na rowery i wspinaczkę.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FCienkow
Beskid Żyw. - wycieczka na Rysiankę
Wyjście z Żabnicy zielonym szlakiem na Rysiankę. Powrót przez Boraczą. Śniegu mało.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FRysianka
Beskid Śl. - skitura na Malinów
Desperacki wyjazd na ekspresowe skitury. Wyjeżdżamy ok. 16:30 do Szczyrku, gdzie trasą Golgoty podchodzimy w okolice Malinowa. Trasa narciarska oświetlona, wyżej trasę chwilowo oświetlają krążące ratraki, a potem już tylko w czołówkach. Piękna gwieździsta i bardzo wietrzna noc. Zjeżdżamy trasą podejścia. Stoki Skrzycznego jeszcze z niewielką warstwą białego, ale chyba już nie długo wytrzyma.
TATRY - wspinanie
W pierwszym tygodniu lutego miałem przyjemność uczestniczyć w kursie taternictwa zimowego. Podobnie jak dwa lata temu odbył się on na Hali Gąsienicowej. W poniedziałek wieczorem po deszczowym (!!!) podejściu spotykamy się w zatłoczonej jak zawsze Betlejemce. Niestety we wtorek odwilż nie odpuszcza, podobnie jak my :). Wybieramy drogę Potoczka (III) z wariatem prostującym na Czubie nad Karbem jako dobrą drogę na początek. Na własnej skórze przekonuje się, że dodatnia temperatura znacząco zwiększa trudności pokonywanej drogi. Ze względu na zagrożenie lawinowe wracamy dłuższą drogą przez pojezierze. W środę udaje się sprawnie zrobić klasyk Hali Gąsienicowej tj. filar Świnicy (IV), na kluczowych wyciągach wspinaczkę utrudniały zalane lodem rysy (patrz pogoda dwa dni wcześniej). Kolejnego dnia wyznaczony cel jest ambitny - Filar Staszla (V), jest to droga znacznie poważniejsza od dwóch poprzednich. Pogoda w tym dniu zadbała, żeby pokonanie tej drogi wryło się w pamięć. Pomimo zmęczenia i niepromocyjnych warunków drogę udaję się skończyć przed zmierzchem. W ostatnim dniu ze względu na brak sił (czytaj brak warunków m.in. 30cm świeżego śniegu) Łukasz szkoli nas jak powinno się wspinać w lodzie. Zaczynamy od pokonania lodospadu nad Zmarzłym Stawem z dwoma czekanami, potem z jednym a na końcu bez. Wniosek czekany są dla słabych :).
SŁOWACJA: Beskid Kysucki - skitura na Wielką Raczę
Zima tylko z nazwy, bardzo kiepska. Z Lalik podchodzimy nieczynną nartostradą (bo gdzie indziej brak śniegu) obok wyciągu na zachodni grzbiet Raczy. Dalej szlakiem o dziwo po twardym śniegu na szczyt Wielkiej Raczy (1236) zaglądając po drodze do Dier (niewielka jaskinia tektoniczna). Pogoda dobra. W schronisku robimy dłuższy odpoczynek po czym zjeżdżamy. Pod szczytem spotykamy zupełnie przypadkowo naszych przyjaciół z Speleoklubu Bielsko Biała: Beatę Michalską i Pawła Kasperkiewicza, którzy też na skiturach podchodzili do góry. Później zalodzonymi nartostradami zjeżdżamy aż do auta. Całkiem udany wyjazd i warunki wykorzystane w 100%.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/VelkaRacza
Tatry - spacer
Zostajemy w Kirach po akcji w Miętusiej. W nocy padał deszcz, rano za oknem szaro, jednak w momencie w którym zdecydowaliśmy się na wysunięcie ze śpiworów zaczął padać śnieg. Po wyjściu z bazy było go już powyżej kostek. Zakrył lodowe placki z dnia wczorajszego, a tam gdzie nie było go na tyle żeby uniknąć poślizgu zapewniał w miarę miękkie lądowanie.
Przeszliśmy od Kir Drogą pod Reglami, aż do wlotu do Doliny Strążyskiej, którą doszliśmy do Siklawicy. Spod wodospadu wycofaliśmy się do połączenia ze Ścieżką Nad Reglami, którą poszliśmy dalej, przez Przełęcz Grzybowską i Przysłop Miętusi do Doliny Kościeliskiej. Po 4 godzinach marszu docieramy z powrotem na bazę , pakujemy się i jedziemy do domu.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Ftatry_spacer
Tatry - Jaskinia Miętusia - kurs
Sobota, szósta rano. Jak to na wzorowych kursantów przystało, zwarci i gotowi czekamy przed Bazą na wymarsz. Kilka minut później ruszamy w komplecie do Jaskini Miętusiej. Droga bez większych problemów: śniegu praktycznie zero, jedynie leżące miejscami placki zdradliwego lodu starają się sprawić, że nasze kończyny wygną się w niecodzienny sposób.
Bez złamań i z kompletem zębów docieramy do jaskini. W sobotę ma być na dole dość tłoczno, więc z radością stwierdzamy brak śladów innych ekip.
Jesteśmy pierwsi.
Łukasz z Bogdanem nurkują w otworze, zanim reszta skończy przeżuwanie przedzejściowych kanapek. Asia gna za nimi (Bogdanem i Łukaszem, nie kanapkami) starając się dogonić rozbrykane speleostadko, zaś Rysiek, Piter i ja dostojnie schodzimy w dół, kolejno polerując zadami Ciasny Korytarzyk. Przodowników jaskiniowych doganiamy na Kaskadach, skąd razem ruszamy w dół ku Wielkim Kominom.
Po osiągnięciu dna, zaczynamy wspinaczkę do góry. Do zdeporęczowania zostaje całość lin, która czekała na nas od poprzedniej wizyty Nockowiczów w Miętusiej. Nawet w miarę sensownie i sprawnie idzie nam przekazywanie worów, jakimś sposobem nikt nie popada w hipotermię, chociaż Piter trzęsąc się ziewa na potęgę i zaczyna coś majaczyć. Na szczęście majaczy o piwie, więc nie jest z nim źle. Na Kaskadach mamy wielokrotną mijankę - trafiamy na pozostałe ekipy, które planowały dziś odwiedziny w Miętusiej. Po grzecznościowej wymianie uprzejmości i podzieleniu się prowiantem, ruszamy w górę gdzie czeka na nas Ciasny Korytarzyk.
Rysiek, Bogdan i Piter pokonują korytarz w oka mgnieniu, Asia znudzona moim ślimaczym przepychaniem gabarytów przez rurę wyprzedza nas obejściem, a ja celebrując tradycję, klinuję się każdym możliwym elementem w miejscu, gdzie podobno zaklinować się nie da. Nie wiedzieć jakim magicznym sposobem Łukasz nie umiera z wyziębienia czekając za mną aż łaskawie schudnę i przejdę przez Ciasny Korytarzyk. Po długiej walce w końcu przeciągam swe boskie ciało przez problematyczne miejsca i ruszamy ku górze. Udaje nam się zabłądzić (tak, da się zabłądzić w Ciasnym Korytarzyku) i zamiast na powierzchnię - trafiamy w jakiś komin, który zamiast wyjścia ma śpiącego nietoperza i stado komarów. Po wykonaniu odwrotu i powrocie do głównego ciągu, w ułamku sekundy trafiamy w odpowiednią dziurę i wyczłapujemy na powierzchnię, wyczekiwani przez resztę ekipy.
Powrót (pomimo występującego miejscami oblodzenia) to przyjemny spacerek, wracamy do bazy przed zapadnięciem zmierzchu.
Tego samego dnia Rysiek, Piter i ja decydujemy się na powrót do domu, Asia, Bogdan i Łukasz zostają by jeszcze w niedzielę pohasać po tatrzańskich szlakach.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fmietusia_kurs
GRECJA: Kreta - wyjazd urodzinowy AD 2016
Z okazji (moich okrągłych) urodzin wybraliśmy się na Kretę. Szerszy opis tutaj: Relacje:Kreta_2016
Beskid Śl. - skitura na Smerkowiec
Pogoda tym razem zaprzeczeniem dnia poprzedniego. Padał śnieg a nawet deszcz, dość mglisto. Z Nowej Osady czarnym szlakiem podejście doliną Gościejowa na Smerkowiec (835). Warunki śnieżne lepsze niż w Tatrach lecz do ideału daleko. Potem przez Czupel (885) zjazd do Nowej Osady. W lesie na bardziej stromych zboczach haczyliśmy o kamienie lub korzenie. Końcówka tury to zjazd nartostradą i dalej wprost do auta na nartach. Bardzo fajna wycieczka, adekwatna do istniejących warunków.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FSmerkowiec
Tatry - Jaskinia Miętusia
Wyjechaliśmy wczas rano, z niepokojem obserwując termometr pokazujący coraz niższą temperaturę. W pewnej chwili na wyświetlaczu ukazało nam się nawet -26,5 st. jednak w momencie, w którym wyruszaliśmy na szlak było jedynie -20. Śniegu mało więc szybko dotarliśmy do Miętusiej. Pokonanie rury nie zajęło nam dużo czasu, Tadek nawet tak się rozpędził, że dopiero w połowie progu do Komory pod Matką Boską zorientował się, że jest mu potrzebna lina. Stamtąd pobiegliśmy dalej, szukając wora pozostawionego dla nas tydzień wcześniej przez dziewczyny. Znaleźliśmy go przed Kaskadami, które zaporęczowałam i nie czekając na chłopaków poszłam dalej poręczować zjazd do Błotnych Zamków. Drugi wór zostawiony został pod Progiem Męczenników, dlatego też musiałam pokonać Prożek Beatki, żeby je zdobyć. Naszym planem było wywspinanie Korytarza Trzech Króli i zjazd do Sali Bez Stropu. Pierwszy próg pokonał Damian, następne dwa ja. Doszliśmy do przedostatniego progu, wycenionego na V+. Z lektury wcześniejszych opisów dotyczących tego miejsca, Damian wysunął wniosek, że potrzeba nam do jego pokonania więcej asekuracji niż zapewniają batinoksy, dlatego wziął ze sobą cały zestaw kości i friendów. Niestety komin bardzo się bronił przed zdobyciem i nawet próby zdobycia go za pomocą lassa i heroiczna próba wspinania Tadka nie pomogły. Wreszcie po 2h odeszliśmy stamtąd z planem większej wyprawy idącej od dwóch końców Korytarza Trzech Króli. Miłą niespodzianką na koniec wycieczki było wyjście z dziury za dnia.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2Fmietusia
Beskid Żyw. - skitura na Rysiankę i Pilsko
Mroźny ale słoneczny dzień. Trasa: Sopotnia Wielka - Rysianka - Pilsko - Hala Miziowa - Przeł. Przysłopy - Sopotnia Wielka. W lesie warunki do zjazdu trudne.
Pilsko po Czantorii i Skrzycznym było kolejnym testem mojego skiturowego sprzętu. Tym razem wycieczka miała być nieco dłuższa z „prawdziwymi” elementami turowania – długie podejścia, kilkakrotne przepinki, szczyt jako cel i zjazd w puchu w dziewiczym terenie. Plan realizowany był perfekcyjnie do pewnego momentu, no ale może po kolei. Wyjazd jak zwykle o 6.00 z mojej wsi, po 8.00 startujemy z Sopotni Wielkiej niebieskim szlakiem w stronę schroniska na Rysiance. Poranny mrozik mobilizuje nas do utrzymania stałego tempa i o 10.00 pijemy jako pierwsi skiturowcy herbatkę w schronisku. Krótkim zjazdem z dziką rozkoszą rozpoczynamy dalszą drogę w stronę Pilska szlakiem czerwonym. Ciepło było tylko w słońcu i podczas napierania pod górkę. Łukasz jako jedyny reprezentant w naszej ekipie ciężkiego stylu turowania (he, he reszta poszła w lekkość) na wysokości Tanecznika odbija na hale Miziową, a my wzdłuż granicy na Pilsko. Na szczycie który osiągamy o 14.00 ku mojemu zdziwieniu większość ludzi jest na nartach, tylko nieliczni pieszo. Od razu przypomniało mi się jak ze 15 lat temu byłem na walnym zebraniu PZA które procedowało o przyjęciu skialpinizmu w nasze struktury anegdotę jakoby tylko Polacy wchodzili na Mont Blanc zimą - reszta świata robiła to na nartach. Szybka przepinka, parę fotek i tniemy do schroniska na Mizowej. Od tego momentu założenia się posypały gdyż zjazd miał być wzdłuż potoku Cebulowego. Z hali Miziowej lasem podjęliśmy próbę tam się przedarcia ale ze względu na ogólną zespołową niechęć do podchodzenia i zbyt małej wysokości laso-polanowo-krzakowo zjechaliśmy do Korbielowa. Nie pozostało nic innego jak bonusowa przebieżka niebieskim i żółtym szlakiem do Sopotni po auto. Bonus kosztował nas jakieś dodatkowe 2 godziny w nieco niżej położonym terenie co wiązało się z wystającymi kamieniami spod śniegu, przyczyną efektownych choć bolesnych upadków. Mimo wszystko wyjazd bardzo udany sprzęt sprawdzony pod wszystkimi aspektami - teraz to już jestem gotów na Tatry tylko ta pogoda…
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2016%2FPilsko
NIEMCY: Spitzingsee-Bawaria - skitury
Wyjazd skiturowy w nowy dla mnie rejon. Rejon specjalnie przeznaczony dla skiturowców-od tego sezonu narciarskiego postanowiono tam zamknąć wyciągi i oddać cały teren fanom foczenia pod górę. Dodatkowo uruchomiono program nocnych podejść do schronisk dla mieszkańców pobliskiego Monachium, by zachęcić ich do wizyt w tym terenie po ciężkim dniu pracy (dojazd w godzinę, ca. 60 km) - czekają na nich specjalnie przygotowane trasy i biorące w programie schroniska. Gdy skompletujesz 10 wejść do wszystkich - wygrywasz okazjonalną koszulkę :). Pogoda dopisuje mi idealnie. Zwiedzam spory kawałek okolicy oferujący różnorodne trudności podejść i zjazdów oraz sprawdzam lokalne schroniska. Moim zdaniem świetny teren dla wszystkich pragnących rozpocząć przygodę z ski-turingiem w Alpach.
Beskid Śl. - skitura na Mł. Skrzyczne
Popołudniowy wypad na skitury do Szczyrku. Nie chciałem podchodzić nartostradami więc z Czyrnej na przełaj przez lasy kieruję się w stronę Mł. Skrzycznego. Na nartach pokonuję kilka stromych, poprzetykanych skałami zboczy. Śniegu wprawdzie około pół metra lecz był kopny, w ogóle nie związany z podłożem. Wdrapanie się w górne partie kosztowało mnie sporo wysiłku. Od obniżenia między Skrzycznem i Mł. Skrzycznem grzbietem podążam na szczyt tego drugiego. Stąd już nartostradami w dobrych warunkach w kilka minut śmigam do Czyrnej gdzie zostawiłem auto. Na całej trasie spotkałem tylko kilku skiturowców podczas zjazdu.
Beskid Śl. - skitura na Szkrzyczne
Nocne wyjście z Soliska nartostradami na Skrzyczne. Krótki pobyt w niemal pustym schronisku i zjazd mniej więcej drogą podejścia. Na nartostradach dobre warunki.
Kursanci w jaskiniach Mylnej i Kasprowej Niżniej
Dzień zero (piątek)
Późnym wieczorem docieramy z Piotrem na Kiry. Mając wolną sobotę (zejście kursowe planowane jest na niedzielę), chcemy spożytkować dzień na odwiedzenie jaskini Mylnej. Mając na uwadze fakt, że ostatnimi czasy zostało odkopane przejście Raptawicka-Mylna, a i połączenie Mylnej z Obłazkową ma się dobrze, zaczyna nam się klarować w głowach projekt MROK: Mylna-Raptawicka-Obłazkowa-Kościelisko (Kościeliko pojawia się tam bez żadnego merytorycznego uzasadnienia i brzmi bez sensu, ale dzięki „K” na końcu, nazwa projektu brzmi bardziej złowieszczo i PRO).
Późnym wieczorem na wszelki wypadek kładziemy się spać, zanim wpadniemy na pomysł dodatkowego przekopania się z Mylnej do Jaskini Łokietka i tuneli Wielkiego Zderzacza Hadronów.
Dzień pierwszy (sobota)
Wcześnie rano zrywamy się z łóżek i już po godzinie dziewiątej stajemy u wejścia do Doliny Kościeliskiej. Krótki (40 minut) spacerek uprzyjemniamy sobie ogólnymi rozważaniami na temat ludzkiej egzystencji, wartości w życiu, pośladków mijanych niewiast i próbie rozwiązania zagadki, dlaczego teraz nikt nie wypasa owiec.
Po przejściu na szlak biegnący już w stronę jaskiń Raptawickiej i Mylnej, zostajemy sami. Droga jest praktycznie dziewicza, mamy przed sobą ślady tylko jednej osoby. Sytuacja zmienia się dopiero gdy czarny szlak rozstaje się z czerwonym – droga na Mylną tego dnia nie zaznała jeszcze ludzkiej obecności. Starając się nie powybijać sobie zębów, tuptamy czerwonym szlakiem.
Przed trafieniem do celu mijamy jeszcze Obłazkową, którą mamy w planie zaatakować od strony Mylnej.
Spacer po jaskini zaczynamy od otworu południowego, skąd (po wykonaniu kilku landszaftów przy oknach Pawlikowskiego), kierujemy się w stronę głównego korytarza, by po chwili ostro skręcić w stronę Chórów. Po drodze zahaczamy o „trzecie” okno (południowe), a po zwiedzeniu zakamarków chóralnych ruszamy Ulicą Pawlikowskiego w stronę Wielkiej Izby, gdzie (jak głoszą plany) znajduje się przekop do Jaskini Raptawickiej. Udaje nam się orientacyjnie zlokalizować miejsce przekopu, jednak dojście do niego w tym momencie przekracza nasze możliwości. O ile jeszcze istnieje szansa na wspięcie się w kierunku otworu, tak niestety z dołu nie widzimy jak dalej biegnie korytarz, zaś plan nie określa jednoznacznie, jak bardzo ciasno, parszywie i nieprzyjemnie może wyglądać przeciskanie się do Raptawickiej. Dochodzimy z Piotrem jednogłośnie do dwóch wniosków:
- wniosek 1: Piskorek by to przelazł,
- wniosek 2: trasa jest do zrobienia – jak najbardziej, ale z góry (od strony Raptawickiej) z górną asekuracją lub z normalnego stanowiska.
Zadowoleni z faktu, że nasz zdrowy rozsądek nie pozwolił nam się narażać i zabić, czy zrobić innych przykrych rzeczy, wpadamy z odwiedzinami do Skośnej Komory i po kilkunastu minutach ruszamy Białą Ulicą. Po rozczarowaniu przejściem do Raptawickiej, mijamy otwór prowadzący do Obłazkowej bez większych emocji – widocznie dziś MROK nie jest nam pisany. Po 2.5 godz. wychodzimy z jaskini zadowoleni z życia i schodzimy w stronę Doliny, próbując nie połamać sobie nóg na zasypanym śniegiem zejściu.
Wnioski co do jaskini Mylnej: przyjemna, rekreacyjna dziura idealna na pierwsze wizyty pod ziemią. Co do MROKu – temat jak najbardziej do zrealizowania, ale jako osobna wyprawa ukierunkowana ściśle na trawers.
Wieczorem przyjeżdża reszta kursu: Rysiek z Łukaszem i Bogdanem. Ku naszemu zdziwieniu przywożą ze sobą bonus: pojawia się także Ksawery. Tradycyjne wieczorne pogawędki przeciągają się do nocy.
Dzień drugi (niedziela)
Tym razem naprawdę wcześnie zrywamy się z łóżek i przed godziną 7 wszyscy jesteśmy gotowi przy samochodach. Ruszamy w stronę Zakopanego, by zostawić samochody przy rondzie (na ul. Czecha pod Kuźnicami), skąd – jak na prawdziwych grotołazów przystało – podjeżdżamy busikiem pod dolną stację kolejki na Kasprowy Wierch. Pogoda sprzyja, podejście do jaskini idzie sprawnie i przyjemnie. W mniej niż godzinę jesteśmy pod otworem i przebieramy się w niedzielne, wyjściowe (czy też wejściowe) ciuszki.
W planach mamy dojście do Zapałek, oraz (jeśli będzie taka konieczność) pomoc przy wynoszeniu sprzętu ekipie nurkującym dziś w jaskini (z STJ KW Kraków).
Zanurzamy się w otchłani… Droga przebiega bardzo sprawnie i przyjemnie. Nie wiadomo jakim sposobem w ułamku sekundy docieramy do Sali Rycerskiej, gdzie rozdzielamy się na dwa zespoły: Łukasz, Bogdan i Piotr ruszają w stronę Jeziorka z Zapałkami, a Rysiek, Ksawery i ja decydujemy się na dojście do Syfonu Danka.
Idąc w kierunku Danka mamy pierwszą okazję do bliższego kontaktu z wodą – maleńki syfonik daje okazję do sprawdzenia jej temperatury, oraz wyrzucenia z siebie kilku nie do końca cenzuralnych słów na tematy ogólnie związane z chodzeniem po jaskiniach. Finalnie docieramy do celu, robimy pamiątkowe zdjęcia i wracamy do Sali Rycerskiej. Po drodze mijamy się z Piotrem, Bogdanem i Łukaszem, którzy po odwiedzeniu Zapałek poszli za nami.
Ruszamy do Jeziorka z Zapałkami i my. Od Sali Rycerskiej droga równie krótka, co przyjemna i malownicza. Docieramy z Ksawerym do celu, skąd po chwili wycofujemy się nie mając nic innego do roboty. Po drodze znów mijamy Bogdana i Łukasza radośnie galopujących z linami w stronę studni za Zapałkami, z wyraźnym zamiarem jej pokonania. Rysiek jasno i jednoznacznie opiniuje ich pomysł, co skutkuje powrotem nas wszystkich do Sali Rycerskiej.
Z pozostałych atrakcji Kasprowej Niżniej: Bogdan decyduje się na kąpiel z kaczuszką, Rysiek próbuje nas utopić w Partiach Gąbczastych lewarując wodę w momencie, gdy ma pod sobą kursantów poupychanych w każdym dostępnym porze jaskiniowym, a ja prezentuję w jaki sposób nie należy przechodzić nad jeziorkiem, pokaz swój zwieńczając epickim zwaleniem się do wody.
Z jaskini wychodzimy w komplecie, zdrowiu, z dobrym samopoczuciem. Kasprowa Niżnia była pierwszą morką jaskinią odwiedzaną w ramach kursu, a jednocześnie pierwszą w której był tak duży ruch – kilkukrotnie mijaliśmy się z ekipami związanym z akcją nurkową trwającą w jaskini.
Szkolenie z obsługi programu Therion
Tajemniczo brzmiący program z nagłówka, jest niczym innym jak kolejnym programem umożliwiającym tworzenie planów i przekrojów jaskiń. Każdy kto chciał, aby Martin Slouka wprowadził go w tajniki władania tym narzędziem, musiał stawić się w miniony weekend w Szkole w Łutowcu oraz znać angielski, ponieważ w tym języku szkolenie się odbywało. Ja, aby tego dokonać, musiałam wyjechać już w piątek. Dzięki temu, że jestem niezmotoryzowana zaliczyłam dość przyjemny, wieczorny spacer do Łutowca, tam już czekał na mnie rozpalony kominek i ciepła herbata. Całą sobotę (od 10 rano, do późnych godzin nocnych - w zależności, kto kiedy się poddał, ja byłam pierwsza, koło 22) spędziliśmy z zapoznawaniem się z możliwościami programu. Program trudny (jako laik mogę jedynie to co robiłam określić jako ,,programowanie jaskini" a nie typowe ,,rysowanie"), ale za to dający różne ciekawe możliwości. Niedziela upłynęła nam podobnie, choć tego dnia, mając już pewne podstawy, odważyliśmy się bawić samodzielnie, a Martin naprowadzał nas na właściwe rozwiązania.
Wspinaczka drytoolowa w Częstochowie
Odkrywamy nowo obity rejon drytoolowy w częstochowskim kamieniołomie. Krótkie drogi na dość kruchej skale. Sporo wspinaczy jak na tak niewielki rejon. Wkoło trochę śmieci. Miła odskocznia od pozostałych dyscyplin zimowych, szczególnie gdy warunki śniegowe jeszcze nie są optymalne.
Skitury w Korbielowie
W przepięknych okolicznościach przyrody (słońce i spory mróz) robimy trasę od parkingu przy wyciągach na Halę Miziową i dalej na Rysiankę, by wrócić tą samą drogą. W górach sporo skiturowców. Zjazdy możliwe nartostradą na sam parking.
narty/skitury w Ustroniu
Jeździmy na Poniwcu - bardzo mało ludzi i prawie dobre warunki, a na koniec podchodzę na szczyt Czantorii i zjeżdżam do Ustronia. Cały dzień spory opad śniegu.
Skitury w Szczyrku
Nareszcie prawdziwa Zima-15 minut szukam odśnieżonego miejsca parkingowego w centrum Szczyrku!. Po osiągnięciu sukcesu już od parkingu z nartami na nogach idę zielonym szlakiem do schroniska. Na miejscu tłumy narciarzy-otwarte są wyciągi. Zjazd dokąd się da nartostradą-jeszcze nie działa na sam dół-reszta poza trasą-łąkami jak to uczynili inni przede mną :). Zmuszona jestem ściągnąć narty tylko na jakieś 100-200 m.
Tatry Zach. - Jaskinia Miętusia
opis niebawem ;)
Ponieważ „niebawem” nastąpi jednak trochę później, pozwolę sobie na uzewnętrzenienie w kilku punktach.
1. Transport: 3-osobowa kanapa Kasiowego wehikułu ustanowiła nową jakość plotkowania, Yyyy podróżowania. Niestety jedyne procenty nam towarzyszące znajdowały się w płynie do spryskiwaczy.
2. Determinacja: Dopóki herbata w termosie, dopóty szukać otworu będziem. Około 1,5 h krążenia po lesie w poszukiwaniu otworu zakończone sukcesem dzięki grupie Krakusów (krążących 0,5 h dłużej). Ominęły mnie myśli i rozmowa nt. ewentualnego odwrotu, zdominowana zostałam dyskusją z Prince Polo XXL (tylko jednego gryza, no dobra wyrównam do 1/2, eh, po co zostawiać taki kawałek).
3. Podział obowiązków: Jak w każdym dobrym związku, tyle że bez spięć. Chodzące oazy cierpliwości, doświadczone codziennością się nie spinają, a ich preferencje wzajemnie uzupełniają. Są więc baby poręczujące, transportujące, deporęczujące, wspinające, zdroworozsądkowo-czasupilnujące i inne przydatne –ące.
4. Cel: Szkoda, że Marwoj nie zobaczył tak zacnego towarzystwa. Z uwagi jednak na cykora i brak czasu wycofałyśmy się z ostatnich 3-4 metrów Korkociągu (za śliskie progi na krótkie nogi). Decyzja była słuszna, czego rezultatem były uśmiechy na dziubach po wyjściu, uściski na pożegnanie i senny powrót z oczekiwaniem na zaś! dzięki:)
Beskid Śl. - skitury na Czantorii
W akcie desperacji pojechaliśmy na nocną skiturową przebieżkę na Czantorię. Śniegu brak lecz korzystamy z naśnieżonej sztucznie nartostrady. Krzesło już nie kursowało więc stok tylko dla nas. Robimy dwie rundy góra-dół. Oprócz nas widzieliśmy jeszcze trzech innych desperatów. W sumie fajna narciarska zaprawa.
Beskid Śl. - nartyskitury w Wiśle
Wyjeżdżamy z Katowic po 16:00 do Wisły na oświetlone stoki, żeby "wyczuć" nowy sprzęt i trochę się rozruszać. Kończymy późnym wieczorem - w domu jesteśmy około północy. Jakby ktoś chciał pojeździć na nartach na wyciągu to warunki są bardzo dobre ale ludzi też całkiem sporo, warunków skiturowych BRAK!
Tatry - w oczekiwaniu na prawdziwą zimę
W sobotę wychodzimy na popołudniową wycieczkę do Miętusiej Wyżniej. Zwiedzamy Suche Dno i oglądamy sobie Błotny Syfon. W jaskini spędzamy w sumie ok. 2 godziny. W niedzielę trochę jeżdżę z całą rodziną Wierzbowskich na wyciągach, a potem wspólnie z Markiem i Moniką Strojny (TKN Tatra Team) odbywamy wieczorną przebieżkę na Przysłup Miętusi.
Tatry Zach. - Jaskinia Zimna - kurs
W sobotni poranek wyruszamy zgodnie z założonym przez Tomka planem. Szybko dostajemy się pod otwór Zimnej. Przebieramy się, konsumujemy ostatni posiłek i wskakujemy do dziury. Na pierwszych metrach w jaskini witają nas uroki zimy, czyli wspaniałe sople lodowe, które staramy się omijać, nie uszkadzając ich, ale oczywiście zawsze bywają wypadki (ale to nie Ja). Idziemy szybko, bo wszyscy chcą dotrzeć do słynnego Ponoru sprawdzić stan wody. Okazuje się jednak, że wody brak (tu następuje małe rozczarowanie), ale za to błota tu nie brakuje. Idąc dalej docieramy do pierwszej wspinaczki. Wypadło na mnie. Podnoszę prawą nogę i od razu łapie mnie bolesny skurcz. Ale nie ma co się szczypać, wyruszam w końcu zaporęczować Błotny Próg. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie było tam wspaniałego błota. Idąc dalej na Próg Wantowy, gdzie błoto nas nie opuszcza, znów zaczynam wspinać się. Tu błoto znów nie ułatwia mi sprawy. Przesuwając się małymi kroczkami do góry, wspierająca mnie grupa na dole określi mój styl wspinaczki jako tańczącej dżdżownicy. Pełzając nowym stylem udało się zdobyć Próg Wantowy. Ksawery z Asią deporęczują liny za nami. Docieramy do Czarnego Komina. Tu następuje zmiana prowadzącego. Łukasz rozpoczyna wspinaczkę, próbując naśladować mój styl tańczącej dżdżownicy, ale zapomniał, że Mistrz może być tylko jeden. Bez problemu pokonał ¾ komina, ale ktoś za wysoko podwiesił + , więc wyruszyłem z pomocą, żeby Łukasz mógł zaprzeć nogę o mnie. Dalej w kominie poleciało już bez niespodzianek. Beczkę też Łukasz rozpoczął poręczować. Tomek uświadamia nas, że woda jest tu ciepła, ale staramy się nie skorzystać z niej. Docierając do Chatki, robimy sobie chwilę przerwy, dalej we Widłach Tomek robi krótki wykład na temat możliwości wyboru dalszych tras. Wyruszamy zgodnie z planem do Sali Złomisk, znów następuje zmiana prowadzącego, tym razem Ksawery poręczuje drogę do Zamulonych Studni. Cel wyprawy osiągnięty, pamiątkowe zdjęcie i szykowanie się do drogi powrotnej. Asia i Ksawery idą przodem szykując liny do zjazdu na złodzieja, Łukasz jak zawsze w zamyka peleton i deporęczuje liny. Wszystko idzie jak po maśle do momentu dotarcia do Czarnego Komina. Tutaj złośliwy latający motyl kilkukrotnie skręcał nam liny, zmuszając Łukasza i mnie do powtórnego przejścia Szklanego Prożka. Motyl został zlikwidowany i dalej trasa powrotna poszła bez problemów , poza tym, że mnie łapały skurcze już w kilku miejscach. Odważę się powiedzieć w imieniu całej grupy (nie konsultując to z nimi), że wyjazd uznajemy za bardzo udany.
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/10012016JZimna?authkey=Gv1sRgCM_0wLeBuenhbA
Tatry Wys. - wspinanie
Wyjeżdżamy wieczorem w Nowym Roku. Śpimy w Zakopcu w aucie, pomimo -14 stopni nocleg wszyscy uznali za komfortowy:). Zdecydowanie największym problemem było wyjście ze śpiwora o 4.00 rano - reszta dnia była przy tym igraszką. Po mozolnym podejściu do Morskiego Oka, zatrzymujemy się w schronisku, które o dziwo okazuje się prawie puste o tej porze. Wybieramy krótką i łatwą drogę na Buli pod Bańdziochem: Żleb+droga Blondyna (III). Warunki w Tatrach dziwne, mróz jak na Syberii, a śniegu brak, gdyby było trochę cieplej całą drogę można by zrobić bez raków i dziabek. Kasia w czasie naszej wspinaczki wybrała się na spacer po mocno zalodzonym szlaku do doliny Pięciu Stawów. W powrotnej drodze mijamy chyba całą Warszawkę(co tu robić jak wyciągi nie działają???). O spotkanych turystach można by osobną książkę napisać...Do domów wracamy przez Zawoję, gdyż już w sobotę rozpoczął się wielki powrót po sylwestrowym weekendzie.
Jura - Jaskinia Rozpadlina
Nowy Rok w jaskini. Jak na grotołazów przystało. Zgodnie z wigilijnym planem penetrujemy jaskinię Rozpadlina na Cisowniku. Otwór duży. Po zjechaniu kilku metrów koniec. Jednak stara, lekko zmurszała drabina wyprowadza nas na pięterko gdzie zaczyna się prawdziwa jaskinia. Można stwierdzić, że przerosła nasze oczekiwania. Meander rozbudowany na szczelinie sprowadza nas dość głęboko (ok. 25 - 30 m względem otworu w dół). Nie jest tu zbyt przestrzennie lecz też nie ma punktowych zacisków choć ciasne miejsca są w bocznych ciągach. Przedzieramy się do wszystkich dostępnych naszym gabarytom zakamarków. Dolne partie obfitują w miejsca z naciekami i mlekiem wapiennym. Wstępne partie zamieszkują sobie sympatyczne pająki. Niżej hibernuje jeden nietoperz. Jaskinia warta odwiedzenia. Na dworze temperatura ok. -7 st. więc przed akcją rozpaliliśmy ognisko by w luksusie się przebrać a później się ogrzać po dziurze. Jednym słowem mroźny ale piękny słoneczny dzień spędzony w uroczym zakątku naszej kochanej Jury.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2016/Rozpadlina
https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/01012016Rozpadlina?authkey=Gv1sRgCJ3t7tOOx_jHTw