Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Wyjazdy 2017: Różnice pomiędzy wersjami

Linia 54: Linia 54:
  
 
zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Faustria
 
zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Faustria
 +
 +
{{wyjazd|Tatry Zach. - manewry ratownictwa jaskiniowego (GRJ) w jaskini Miętusiej|<u>Daniel Bula/u> oraz grotołazi zrzeszeni w GRJ z różnych klubów PZA
 +
 +
Szczegóły tu:
 +
 +
http://pza.org.pl/news/news-jaskinie/grj-zimowe-manewry-022017
  
 
{{wyjazd|AUSTRIA - Alpy Berchtesgadeńskie - skitury i jaskinia|<u>Mateusz Golicz</u>, Marek Wierzbowski (UKA), Monika Strojny (TKN Tatra Team) i przez jeden dzień Michał Ciszewski (KKTJ)|04 - 07 02 2017}}
 
{{wyjazd|AUSTRIA - Alpy Berchtesgadeńskie - skitury i jaskinia|<u>Mateusz Golicz</u>, Marek Wierzbowski (UKA), Monika Strojny (TKN Tatra Team) i przez jeden dzień Michał Ciszewski (KKTJ)|04 - 07 02 2017}}

Wersja z 21:43, 6 mar 2017

I kwartał

Jura - Wspinanie na skałach

05 03 2017
Uczestnicy: Karol Pastuszka, Iwona Pastuszka, Asia Przymus, Łukasz Piskorek

W ten weekend miałem kolejny zjazd i bardzo psioczyłem na fakt, iż wypadają mi studia. Dodatkowo niedziela miała być już zdecydowanie gorsza. Zrobiliśmy z Iwoną szybkie postanowienie. ja biorę szpej, a ona dojeżdza do mnie w niedzielę do Krakowa. Jeżeli prognozy się poprawią to jedziemy na Witkowe skały (obok słonecznych), a jak będzie kicha to po drodze wstąpimy na jakąś ściankę. Na szczęście prognozy się polepszyły i po wykładach byliśmy już pod skałami. W pierwszej chwili szok! Tyle aut nie widziałem w słonecznych skałach przez cały sezon! Tylu wspinaczy rzuciło się na te pierwsze słoneczne dni, my również ;) Na początek padło kilka łatwych dróg, z cięższymi były lekkie trudności. Widać, że będzie się trzeba porządnie rozwspinać zanim w tym roku rzucimy się ma swoje życiówki ;) Najważniejsze, że sezon się już rozpoczął, przynajmniej do kolejnego słonecznego weekendu ;)

Tatry - Kasprowy Wierch skiturowo

05 03 2017
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik, Asia i Tomasz Jaworscy, Jacek Copik (os. tow.)

Szybki wypad na Kasprowy Wierch (1987). Podejście "nowym" szlakiem skiturowycm przez dol. Goryczkową. Wiał halny i kolej linowa nie działała więc generalnie pustki. Warunki nie specjalne na podejściu za to po południu śniegi puszczają i zjazd przepiękny. Zahaczamy jeszcze o schronisko na Kondratowej (spotykamy tu Marka Wierzbowskiego) i dalej do Kuźnic niemal do brukowanej drogi po śniegu.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Kasprowy

Jura - Jaskinia Brzozowa

26 02 2017
Uczestnicy: Andrzej Gałecka, Emil Stępniak, Ruda (PGE - os. tow), Chris (PGE - os. tow.)

Dzięki uprzejmości Speleoklubu Brzeszcze mamy okazję odwiedzić Jaskinię Brzozową. Do jaskini ruszamy we trójkę: ja, Piter i Andrzej. Na miejscu dołącza do nas zaprzyjaźniony duet z PGE.
Jako, że jaskinia jest otwarta jedynie przez 3 godziny, nie mamy wiele czasu. Pomimo sporej ilości osób krążących w korytarzach jaskiniowych, udaje nam się wygodnie zajrzeć w każdy dostępny chodnik.
Stan w którym jest jaskinia udowadnia, że decyzja o zabezpieczeniu jej włazem była dobrą decyzją: nienaruszona szata naciekowa, wielkie bogactwo kości i brak wydrapanych na ścianach wyznań miłosnych sprawiają, że obiekt robi wielkie wrażenie. 2.5 godziny mijają nam w oka mgnieniu. Największe wrażenia robi Zamkowy Korytarz, na wstęp do którego otrzymujemy oficjalne przyzwolenie. Las stalaktytów na który trafiamy sprawia, że nawet ja w końcu milknę z wrażenia.
Chyba z odrobiną niedosytu wychodzimy z jaskini minutę przed jej zamknięciem. Jednomyślnie stwierdzamy, że to było bardzo dobrze spędzone niedzielne popołudnie.

Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fbrzozowa

Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna

25 02 2017
Uczestnicy: Ryszard Widuch, Sylwester Siwiec, Karol Pastuszka, Iwona Pastuszka, Asia Przymus, Łukasz Piskorek

6:45. Natarczywy sygnał budzika. Otwieram oczy. Nie! Już!? Przecież ledwo co zasnąłem! Przynajmniej tak mi się zdawało. Sprawdzam godzinę. Jest źle, ale jeszcze nie tragicznie. Mam kwadrans po planowanego wstawania, więc przestawiam alarm i obracam się na drugi bok.

7:00. NIEEEE! Podnoszę się na poduszce i robię zwiad. Wciąż cisza, reszta wygląda jakby spała. Nawet Rysiek nie daje oznak przebudzenia. Walczę przez chwilę z myślami „ Czy powinienem dać dobry przykład i wstać pierwszy?”. Wynikiem tej krótkiej lecz zażartej wewnętrznej walki było przestawienie alarmu na kolejne piętnaście minut później.

7:30. Nieee! Zaspałem! Iwona z Karolem również zamarudzili. Rysiek już walił nam reprymendę za opieszałość. W pośpiechu zacząłem się zbierać. Na szczęście graty miałem w większości spakowane.

W międzyczasie dojechała jeszcze Asia z Łukaszem i jakoś o 8.20 wyruszyliśmy. Myknęliśmy najpierw autem , potem busem do Kuźnic. Szlak był na szczęście prawie płaski. Odbiliśmy w pewnym momencie ku Kasprowemu Potokowi i tam po krótkim przedzieraniu się na przełaj dotarliśmy do otworu. Wleźliśmy do środka. W przedsionku jaskini było już ciemno, a podłoże było wilgotne i przez to dość bagniste. W pierwszej chwili pomyślałem, że wolałbym się przebierać na zewnątrz, ale już nie miałem ochoty przeciskać się przez otwór.

Już na wstępie przywitał nas tunel, w którym na zmianę trzeba było się czołgać i lawirować między kałużami. Może bardziej fachowo trzeba by to nazwać jeziorkami? Jak kto woli. Dla innych może to małe jeziorka, dla mnie duże kałuże. Na szczęście w żadnej z nich poziom wody nie przekroczył krytycznej wysokości mojej cholewki, więc przeszedłem całość suchą skarpetą. Sukces. Pierwszy zjazd- łatwizna. Następnie znowu mokradła, które wymagały już większej gimnastyki niż poprzednie. No! Wreszcie Wielki Komin. Karol szykował się do wspinaczki. Zastanawiałem się, czy nie zaoferować się z asekuracją. Młody jest, właśnie się ożenił, pewnie jeszcze chce pożyć jakiś czas – ok., przekonałem samego siebie, że powinna zająć się tym Iwona. W oczekiwaniu na gotową drogę siedziało się zadziwiająco komfortowo. Jedynym minusem było regularne nadchodzące nieprzyjemne zapachy. Ta jaskinia po prostu śmierdziała. Czym? Błotem, zbyt długo zalegającą wodą, produktami potrzeb fizjologicznych poprzednich wizytatorów?

Po pokonaniu Wielkiego Komina krótki zjazd do Gniazda Złotej Kaczki. „Złotej” jest pewnie odniesieniem do zalegającej w tym miejscu żółtej wody… o pardon, złotej. Barwa wynikająca z rozpuszczenia dużej ilości pewnych składników mineralnych w wodzie? Oby. Na szczęście nie trzeba było się w niej moczyć. Korytarz do dalszej części jaskini okazał się całkowicie zalany i rozbijając biwak na bagnistym brzegu każdy zajął się tym czym uważaj za stosowne. Większość coś wrzucała na ząb, ale Asia poza tym postanowił również ulepić błotnego bałwana z jedną kończyną. Cóż za kunszt! Te wyrzeźbione rysy, ta niemal naturalna sylwetka. Opera d’arte w pełnej krasie! Na koniec zrobiliśmy sobie parę zdjęć przy Złotej Kaczce i zaczęliśmy wychodzenie. Przebiegło sprawnie i bez większych problemów. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o kilka pobocznych korytarzy.

Po tylu miesiącach wreszcie miła odmiana - po wyjściu z jaskini wciąż było widno. Jakże przyjemniejsze jest wyjście i później pedałowanie w stronę Zakopanego. Oczywiście nie było się bez paru upadków głównie w moim wykonaniu, ale już taki mam chyba styl chodzenia po szlaku zimą. Po dotarciu do Kuźnic i pożegnaniu z Łukaszem oraz Asią skierowaliśmy się do bazy.

ISLANDIA: nieokiełzana natura

17 - 25 02 2017
Uczestnicy: Tomasz Jaworski, Łukasz Pawlas, Michał Wyciślik, Damian Szołtysik, Paweł Szołtysik, Teresa Szołtysik, Agnieszka Sarnecka (AKG)

Prognozowanie pogody na Islandii jest tyle warte co obstawianie w 3 karty. Spędziliśmy na wyspie tydzień i mieliśmy wszystkie możliwe pogody i pory roku mimo kalendarzowej zimy. Cel naszego wyjazdu – góra Hvanndalsnukur (2121) mimo dużej determinacji zespołu nie została osiągnięta. Wycieczkę na nią zaplanowaliśmy w najlepszy wg wszelkich dostępnych prognoz dzień. O świcie ruszyliśmy w mżawce/deszczu niosąc narty na plecach. Od wysokości ok. 900 m n. p. m. (a startuje się niemal z poziomu morza) szliśmy po śniegu, osiągając lodowiec już na nartach. Deszcz zamienił się w śnieg a temperatura drastycznie spadła powodując zamianę naszych ubrań w lodowe pancerze. Wyżej poruszaliśmy się wg wskazań GPSa bo widoczność spadła do kilku metrów co w połączeniu z śnieżną zadymką i wzmagającym na sile wiatrem dramatycznie spowalniało ruchy. Lodowiec mógł skrywać szczeliny lecz mimo posiadania sprzętu nie związaliśmy się liną z uwagi na te właśnie trudne warunki (również wykonanie zdjęcia było nie lada wyzwaniem) . To lodowa pustynia bez jakichkolwiek punktów odniesienia i tego co można nazywać infrastrukturą turystyczną. Zawracamy więc z wysokości niespełna 1800 m. Więcej nie uda się ugrać gdyż nie mieliśmy zamiaru zabijać się dla Hvanna. Na szczęście ślady nie zostały całkowicie zawiane więc czujnie lecz w miarę szybko zjeżdżamy jak lodowe sople do granicy śniegu i innego klimatu. Znów wychodzi słońce a pod nami rozlega się bezgraniczna i wręcz przerażająca pustka lawowych połaci, białych lodowców i czarnych skał. Szybko odtajaliśmy schodząc już na nogach do drogi nr 1. W tym rejonie naszą bazę stanowiła chatka oddalona o niespełna kilometr o w/w drogi (kilkanaście km na E od parkingu przy Hvannie). Stąd właśnie zrobiliśmy sobie wycieczkę do lodowej laguny oraz do dwóch jaskiń lodowych usytuowanych w lodowcu Vatnajoköll. O ile do chatki dojechaliśmy gruntową drogą w „letnich” warunkach o tyle powrót do „jedynki” odbywał się w iście zimowej scenerii. Damian z Tomkiem jechali po białej pustce a reszta ekipy z czołówkami wskazywała domniemany przebieg drogi. Nawet główna, asfaltowa droga była tylko białym, nieskalanym żadnym śladem kobiercem.

W następnych dniach odwiedziliśmy lawową jaskinię Raufarholshellir, kąpaliśmy się w ciepłych wodach i podziwialiśmy wspaniałe wodospady. Na zakończenie, były członek naszego klubu – Stasiu Zawada (mieszka już na Islandii 10 lat) oprowadził nas niczym zawodowy przewodnik po Reykjaviku. W ostatni dzień wcześnie musieliśmy się ewakuować na lotnisko gdyż ostrzeżono nas o możliwości zamknięcia na czas sztormu drogi do Keflawik. I rzeczywiście trudno było się w tym wietrze przemieszczać czy to pieszo czy samochodem. Udało nam się jednak do domu dotrzeć szczęśliwie. Niebawem w Wyprawach ukaże się szersza relacja z naszego wyjazdu i może coś dopiszą uczestnicy.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Islandia

Jura - System Jaskiń Towarnych

19 02 2017
Uczestnicy: Andrzej Gałecka, Emil Stępniak

Szybka niedzielna akcja: ja po dłuższej przerwie szukam okazji do poleżenia w jaskiniowym błocie, a Andrzej rozgląda się za możliwością odwiedzenia łatwiejszej jaskini. Znajdujemy wspólny mianownik naszych potrzeb i jedziemy pod Olsztyn odwiedzić Cabanową, Towarną, Dzwonnicę i na deser Zieloną Górę.
Cabanowa bez zmian, nie widać kolejnych zniszczeń przy wejściu, najwyraźniej poszerzanie otworu skończyło się na jednym kamieniu. Szybko przemieszczamy się do Towarnej wchodząc najwyżej i najgłębiej gdzie się da (no jest tego ze 3.5 metra!), odwiedzamy część Niedźwiedzią i czołgamy się niskim korytarzem do Dzwonnicy. Tam robimy kilka zdjęć po czym wychodzimy drugim wyjściem (zawaliskowym) z jaskini i zmieniamy lokalizację.
Rezerwat Zielona Góra poza samą jaskinią pokazał nam też ciekawy wytop w jednym miejscu. Charakterystyczne, śnieżne zapadlisko przy wyłażących spod ziemi kamieniach może sugerować jakąś ciekawą przestrzeń pod ziemią, ale o tym trzeba porozmawiać z kimś mądrzejszym ;)
Jaskinia w Zielonej Górze zajmuje nam odrobinę więcej czasu. Andrzej ma możliwość poćwiczenia czytania planów jaskiniowych, sprawdzamy też, przez jak wąskie miejsca jesteśmy w stanie się przecisnąć. Po zwiedzeniu każdego z miejsc, w które udało nam się wepchnąć nasze szacowne organizmy, opuszczamy jaskinię. Po drodze do samochodu jeszcze sprawdzamy jedno ze schronisk z interesującym prawie-korytarzem. Jako, że nie odkrywamy nic nowego - wracamy do domów by resztę niedzieli spędzić na praniu rozkosznie umorusanych ciuchów.

Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FTowarne

AUSTRIA - Sölden

11 - 18 02 2017
Uczestnicy: Tomek i Bogdan Posłuszny

Coroczny wyjazd na narty. Tym razem wybór padł na Sölden w Austrii gdzie na lodowcach Tiefenbachgletscher i Rettenbachgletscher doskonaliliśmy techniki zjazdowe na nartach. Warunki do szaleństwa narciarskiego doskonałe a pogoda nas dopieszczała. Widoki gór bajeczny tylko czas za szybko płynął.

zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Faustria

{{wyjazd|Tatry Zach. - manewry ratownictwa jaskiniowego (GRJ) w jaskini Miętusiej|Daniel Bula/u> oraz grotołazi zrzeszeni w GRJ z różnych klubów PZA

Szczegóły tu:

http://pza.org.pl/news/news-jaskinie/grj-zimowe-manewry-022017

AUSTRIA - Alpy Berchtesgadeńskie - skitury i jaskinia

04 - 07 02 2017
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Marek Wierzbowski (UKA), Monika Strojny (TKN Tatra Team) i przez jeden dzień Michał Ciszewski (KKTJ)

Wyjazd z Katowic w piątek wieczorem. Bazę tego wypadu stanowi chatka pod Lampo, gdzie przebywa liczna grupa naszych jaskiniowych znajomych. Po kilku godzinach snu, w sobotę wychodzimy na Buchauer Scharte (2300). W niedzielę do naszej ekipy dołącza tymczasowo Furek i podejmujemy próbę podejścia na szczyt Hochkönig. Niedospanie i mała ilość śniegu wysoko na plateau przyczyniają się jednak do redukcji planów i odwrotu z bańbuły na wysokości 2600. Niżej ze śniegiem jest bardzo dobrze, mamy więc używanie i nawet zjeżdżamy nieco dalej niż w planach, podchodząc później z powrotem na fokach w celu dotarcia do samochodu. W poniedziałek, ze względu na duży opad deszczu, szybką dwójką wybieramy się z Markiem do jaskini Lamprechtsofen zerknąć do studni King Kong. Akcja na +440 zajmuje nam nieco ponad 6 godzin. Ze względu na podejścia i zejścia w tej jaskini, dotarcie do tego poziomu wymaga w istocie podejścia sześciuset metrów w jedną stronę, głównie na nogach i po drabinach. W poniedziałek pogoda się poprawia, wzrasta za to zagrożenie lawinowe. Ruszamy więc w Wysokie Taury, na szczyt Baukogel (2224). Jesteśmy kompletnie sami na szerokich, pokrytych świeżym puchem łąkach. Na około 300 metrów przed szczytem Marek odkrywa, że jego wiązanie usiłuje odpaść od narty, co przyczynia się do decyzji o wcześniejszym odwrocie. Może nawet wyszliśmy na tym lepiej, bo mogliśmy konsumować pyszny zjazd na mniej zmęczonych nogach. W Katowicach jesteśmy z powrotem we wtorek o 22:30. W sumie, w ciagu czterech dni podeszliśmy łącznie ponad 4 000 metrów.

Beskid Żywiecki - Skitura na Wielką Rycerzową

05 02 2017
Uczestnicy: Asia, Tomek Jaworski, Jacek Copik

Kolejny szybki i przyjemny wyjazd. Pogoda w Mikołowie nie zachęcała do opuszczania domu. Na szczęście, po dotarciu do Soblówki deszcz ustąpił niemalże w momencie. Startujemy z parkingu przy czarnym szlaku i po ponad godzinie docieramy do Schroniska. Krótka przerwa na herbatkę i ruszamy na Wielką Rycerzową. Stąd zaczynamy zjazd niebieskim szlakiem bardziej przez las, niż wzdłuż szlaku. Później szusujemy już wzdłuż szlaku zielonego. Pokonanie przeszkód w postaci gęsto występujących drzew, bądź też ukrytych strumyków okazuje sie ciekawym doświadczeniem i treningiem zwiększającym nasze umiejętności:) http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FRycerzowa

Jura - Piętrowa Szczelina

05 02 2017
Uczestnicy: Łukasz Piskorek, Asia Przymus,Łukasz Mazurek, Monika (os.tow.)

Krótki niedzielny wypad. Mieliśmy pokazać Łukaszowi i Monice czym zajmują się grotołazi. Do jaskini weszliśmy obejściem, tak by nie musieć używać lin. Doszliśmy aż do korytarza Kryształowego. Tam zrobiliśmy parę pętelek i pozaglądaliśmy w kilka zakamarków. Łukasz znalazł zestaw temperówek i baterii (proszę nie zgłaszać się po zgubę, różowa temperówka bardzo mi się podoba). W drodze powrotnej część zespołu skorzystała z obejścia Studni Awenowców. Dalszą drogę pokonaliśmy trasą zejścia.

Tatry Zachodnie - wyjazd narciarsko-jaskiniowy

28 - 29 01 2017
Uczestnicy: Łukasz Piskorek, Posłuszny Bogdan, Asia Przymus

Plan na weekend był prosty sobota narty, niedziela jaskinia.

Wyjechaliśmy w sobotę przed południem i przez Słowację udajemy się do Kościeliska. Po zorganizowaniu się na bazie zabieramy sprzęt i jedziemy do Witowa na stok. Zjeżdżamy raz za razem nie tracąc czasu a wręcz zaczynając przyspieszać co z boku mogło wyglądać jak wyścigi. Ale czego się spodziewać jak chce się nadrobić tyle czasu życia w nieświadomości, że na dwóch kawałkach "deski" można tak sprawnie jeździć.

Wieczorem wracamy na bazę i weryfikujemy nasz plan dotyczący wyjścia do jaskini i ostatecznie postanawiamy udać się do Zimnej. Plan dojścia do wideł realizujemy sprawnie, w ponorze sucho więc nic nas nie spowolniło. W jaskini spotykamy grupę kursantów z instruktorami, w sumie 12 osób ale dość sprawnie mijamy się przed Chatką. Z jaskini wychodzimy po około pięciu godzinach i udajemy się na bazę a wieczorem jedziemy do domu.

Tatry Zachodnie - Skitury

28 - 29 01 2017
Uczestnicy: Mateusz Golicz, Monika Strojny (TKN Tatra Team), Małgorzata Czeczott (UKA; w sobotę)

W sobotę wchodzimy na Spaloną Kopę. Śnieg bardzo zmienny, miejscami twardo, ale miejscami sypko i bardzo przyjemnie.

W niedzielę szybkie wyjście na Wyżnią Kondracką Przełęcz od strony Małej Łąki. Dużo więcej ludzi i dużo gorsze warunki śniegowe, niż dwa tygodnie temu.

Warunki meteo tym razem bajkowe.

Tatry Zach. - Trzydniowiański Wierch i Grześ na skiturach

28 01 2017
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik

Za szczęśliwca może się uważać ten, który w ten weekend przemierzał tatrzańskie szczyty. Granatowe niebo z królującym słońcem, zero wiatru, lekki mrozik. Warunki niemal idealne gdyż na niektórych wystawach śnieg mógł sprawiać niespodzianki. O świcie w okolicach Chochołowa mroził nas widok samochodowego termometru – 22 st. W Chochołowskiej też dość arktycznie ale czym wyżej tym cieplej co wskazywało na ewidentną inwersję. Strome podejście na Trzydniowiański Wierch (1765) wypruwa trochę sił, zwłaszcza, że robimy to w żwawym tempie (wyprzedzaliśmy grupki skiturowców). Na szczycie krótki odpoczynek z niesamowitą panoramą białych szczytów. Z góry zjeżdżamy najpierw Jarząbczym Upłazem a potem na wprost centralnym żlebem. Na początku trochę szreni łamliwej lecz niżej już zsiadły puch. Gdy żleb robi się wąską rynną wskakujemy do stromego lasu i nim docieramy do szlaku w Jarząbczej dolinie. Po drodze jest zaśnieżona, dość wąska kładka bez poręczy nad strumykiem. Zrobiłem to na szybkości i się udało. Esa dotarła na drugi brzeg lecz tuż za kładką zjechała jej narta i z nie małej skarpy spadła lądując w wodzie na plecach z nartami na sztorc. Po krótkiej akcji ratunkowej okazało się, że do połowy jest mokra (plecak uratował ją od zmoczenia pleców). W tej sytuacji byłem przekonany, że to koniec akcji więc z ogromnym zaskoczeniem usłyszałem zdanie:

„Mieliśmy jeszcze iść na Grzesia...”

Podejście na Grzesia szlakiem a zjazd najpierw na przełaj a niżej traktem narciarskim wprost pod schronisko gdzie się nawet nie zatrzymujemy. Tnę szybko doliną w dół zostawiając Esę daleko z tyłu a ostatnie 2 km pokonuję szybką „łyżwą”. Spotykamy się przy parkingu. Pokonaliśmy 28 km i 1550 m deniwelacji. Skiturowa zima Nocków trwa...

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FTrzydniowanski

Beskid Śląski - skitur na Baranią Górę

25.01.2017
Uczestnicy: Tomasz Jaworski

Ferie spędzamy rodzinnie w Istebnej ucząc dzieciaki jazdy na nartach, ale nie był bym sobą gdyby nie uszczknął coś tylko dla siebie. Najsensowniejsza dla mnie była Barania Góra z Kamiesznicy czarnym szlakiem. Samochód zostawiam w okolicy koloni Fajkówka, skąd jednostajnie wznoszącym szlakiem wchodzę na górę. Trasa świetna na skiturową wycieczkę, lecz pogoda najgorsza z całego tygodnia (mgła).

Beskid - Ferie w Korbielowie

14 - 22 01 2017
Uczestnicy: Łukasz Piskorek, Asia Przymus

Wyjazd pod hasłem ,,nic nie musimy”. Do Korbielowa pojechaliśmy bez konkretnego planu, jednak z kilkoma pomysłami na spędzenie czasu. Poza leniuchowaniem i nadrabianiem zaległości kinematograficznych, które zdecydowanie dominowały na tym wyjeździe udało nam się odbyć kilka wycieczek.

W sobotę stanowiliśmy grupę wsparcia dla grupy wsparcia skiturowców mierzących się z ,,tryptykiem beskidzkim”. Co oznacza jedynie to, że uchroniliśmy Teresę i Heńka przed kilkugodzinnym marznięciem w samochodzie w oczekiwaniu na Damiana i Michała.

W poniedziałek w czasie kiedy Łukasz zagłębiał tajniki jazdy na nartach, ja postanowiłam bliżej zapoznać się ze skiturami. W czasie dwugodzinnej wycieczki udało mi się pokonać około połowę drogi na Pilsko, zanim uznałam, że muszę się pospieszyć, żeby wrócić na umówioną godzinę. Pogoda dopisywała, miałam dobry widok na Babią Górę i jeszcze lepszy na Tatry. Na drogę powrotną wybrałam nartostradę, którą podchodziłam.

We wtorek oboje z Łukaszem wybraliśmy się na Pilsko (na nogach), podchodziliśmy wzdłuż nartostrady, tak jak ja dzień wcześniej na nartach, skracając sobie jednak drogę od czasu do czasu przecinając las i nieczynną jeszcze linię krzesełkową. W schronisku na Hali Miziowej zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby się rozgrzać i przygotować na spotkanie z białą śnieżno-mgielną ścianą. Na szczyt udało nam się dotrzeć bez problemów, jednak byliśmy nielicznymi, którzy zapuścili się poza linię najwyższego wyciągu. Szlak od nieszlaku dało się rozpoznać po tym, że zapadaliśmy się nieco płycej w śniegu (po zboczeniu okazało się, że jesteśmy powyżej kosówki w której lądowaliśmy do pasa). Na drogę powrotną wybraliśmy szlak niebieski biegnący wzdłuż granicy PL-SK. W miejscu w którym dobijał on z grani był zupełnie nie przetarty, schodząc nim mieliśmy ubaw po pachy (śniegu zresztą prawie też) lądując co chwilę w śniegu. Z powodu mgły nie szło odróżnić gdzie kończy się ziemia, a zaczyna powietrze. Jedynym wskaźnikiem drogi był dla nas GPS. Niżej, w miejscu połączenia z czerwonym szlakiem widoczność się poprawiła i już bez przygód wróciliśmy na kwaterę.

W środę przenieśliśmy się na jeden dzień w Tatry. Tam między innym odbyliśmy spacer nad Smreczyński Staw. Po obiedzie odwiedziliśmy jeszcze Ryśka i Marzenę, którzy spędzali w tamtej okolicy ferie.

Pozostałe dni spędziliśmy na jeżdżeniu na nartach. Jedynie ostatni dzień zasługuje na uwagę. Pragnąc zaznać trochę mocniejszych wrażeń zdecydowaliśmy się zmienić stok i zjechać na nartach z Hali Miziowej. Jadąc wyciągiem zweryfikowaliśmy plany i zjazd rozpoczęliśmy z Hali Szczawiny. Z dołu widzieliśmy wyjeżdżoną trasę dlatego wielki znak ,,TRASA ZAMKNIĘTA”, minęliśmy niemalże z pogardą. Po drodze przeprosiłam w duchu osobę, która go stawiała walcząc na wąskim zjeździe z lodowymi połaciami usypanymi kamieniami lub lawirując między drzewami próbując je ominąć. I jeszcze raz na końcu, wykręcając nogę z narty, która się zablokowała przy próbie skrętu na dość stromym lodzie. Moja próba założenia narty była na tyle długa, że Łukasz rozpoczął misję ratunkową w moim kierunku. Cale szczęście zjechałam nim zaczął na poważnie podchodzić. Po tym ekstremalnym dla mnie zjeździe zastanawiam się czy takie przygody bardziej mnie zniechęcają, czy zachęcają do takich zabaw. Za to w oczach Łukasza na pewno widziałam błyski ekscytacji.

kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2Fkorbielow

Beskid Śl. - Skrzyczne od wschodu

22 01 2017
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik, Łukasz Majewicz

Jeżeli można by pisać poematy na temat skitouringu to przebyta przez nas trasa na pewno na to by zasłużyła. Każdy kto od kotliny Żywieckiej mija ten szczyt musi zobaczyć białe i strome zbocza opadające na wschód z tej największej w Beskidzie Śl. góry. Zachodnie zbocza są do granic możliwości skomercjalizowane przez gestorów wyciągów narciarskich podczas gdy tu są totalne pustki. Startujemy z Słotwiny głęboko wciętą doliną między Niesłychanym Groniem a Palenicą. Leśna droga wkrótce ucieka w bok a my podążamy przez rzadki las w stronę owych stromizn. Wyżej śniegu w bród. Jest tu kilka starych śladów narciarskich lecz człowieka nie spotykamy. Zakosami po starym wiatrołomie windujemy się ostro w górę osiągając zakręt niebieskiego szlaku i wkrótce szczyt pełen przywyciągowaych narciarzy. Tu tylko przepinaka i po przełknięciu śliny (z wrażenia przed czekającym zjazdem) ruszamy w dół. Mając w zespole lekarza ortopedę i pielęgniarkę można sobie pozwolić na trochę więcej swawoli. Na początku „tatrzańskimi” stromiznami wśród rzadkich drzew a potem przez rozległe polany dające niesamowite poczucie wolności śmigamy w dół ku naszej dolinie pogrążającej się w cieniu kończącego się dnia. Gdzieś daleko na południu błyszczały Tatry a Babia i Pilsko wydawały się być w zasięgu ręki. Szybko tracimy wysokość pisząc nartami na śniegu linie naszej fantazji. Śnieg jest bardzo nośny więc gdy wyskakujemy na leśną drogę zjazd do auta trwa zaledwie kilka chwil. Uff...! Co za upojny dzień.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSkrzyczne-Slotwina

Kraków - jaskinia Twardowskiego i inne

21 01 2017
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik, w Krakowie - Mateusz Golicz, Kaja Kałużyńska (SŁ)

Odwiedzamy wzgórze Twardowskiego przechodząc szlak okrężny. Zaglądamy do jaskini Twardowskiego lecz tylko tam gdzie za nadto nie trzeba się tarzać. Udaje mi się w niej walnąć głową o strop do tego stopnia, że poczułem jak głowa wciska się z 2 cm do karku (nie miałem kasku). Później idziemy na zalew Zakrzówek a następnie zerkamy do jaskini Wiślanej. W okolicy rozkopanych jest jeszcze kilka innych otworów.

W drugiej części dnia przenosimy się do centrum. Przechodzimy przez Wawel i stare miasto by w Instytucie Konfucjusza Uniwersytetu Jagiellońskiego w kameralnej atmosferze posłuchać prelekcji dot. Chin oraz je przeprowadzić. Mateusz opowiadał o polskiej eksploracji jaskiń w Chinach a ja o wędrówce rowerowej przez ten kraj.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FKrokow

Tatry Zachodnie - samotne wycieczki skiturowe

14 - 15 01 2017
Uczestnicy: Mateusz Golicz

W sobotę wychodzę na Kondracką Przełęcz od strony dol. Małej Łąki. Do Wielkiej Polany spotykam cztery osoby. Potem muszę torować, bo na świeżym śniegu nie ma nawet śladu śladów. Na grani pusto, kolejnych ludzi widzę dopiero na zjeździe (po moich tropach na popołudniowy spacer po dolinie wybrało się kilka grupek). Pierwsze 100 m zjazdu z Przełęczy to wymagające lodowe kalafiory, przykryte świeżym śniegiem. Potem czekała mnie dosyć puchowa przygoda, choć miejscami musiałem przesmykiwać się pomiędzy wystającymi kamieniami.

W niedzielę od strony dol. Chochołowskiej wchodzę na Iwaniacką Przełęcz i dalej na Suchy Wierch Ornaczański. Choć podobnie jak poprzedniego dnia, początek zjazdu był nieco trudny, to dalej już trafiłem w pyszny puch. Tym razem kamieni nie było, ale w momencie, w którym zjeżdżałem, opad śniegu akurat się wzmógł i znacząco spadł kontrast, więc i tak musiałem jechać dosyć powoli.

Beskid Żyw. - Jaworzyna w Worku Raczańskim

15 01 2017
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Tomek Jaworski, Teresa Szołtysik, Jacek Copik (os. tow.)

Z zasypanej śniegiem Rycerki Górnej zagłębiamy się w dolinę Śrubity. W górnej części doliny skręcamy stromo do góry na grzbiet Kołyski a nim do granicznego grzbietu. Celem była Jaworzyna (1174), która osiągamy. Stąd zjazd początkowo drogą podejścia a potem na przełaj w dół do doliny Abramów po przepięknym puchu w rzadkim bukowym lesie. W dolinie jest tyle śniegu, że na łagodnym stoku nie da się swobodnie zjeżdżać. Później jednak docieramy do drogi z Przegibka gdzie jest w miarę przetarte. Do auta docieramy „łyżwą” w coraz bardziej padającym śniegu.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FJaworzyna

Beskid Żyw. - Skiturowy maraton przez „tryptyk beskidzki”

14 01 2017
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Michał Wyciślik (na długiej trasie), Heniek Tomanek, Teresa Szołtysik (na krótszej trasie), Łukasz Piskorek, Asia Przymus (na kwaterze w Korbielowie)

Babia Góra (1725), Mała Babia Góra (1517) i Pilsko (1557) to trzy najwyższe szczyty Beskidów. Zrobienie ich na skiturach w ciągu jednego dnia wydało nam się dość ambitnym planem, który był następujący: Heniek podrzuca nas autem do Zawoji. On i Teresa robią turę narciarską przez Mosorny Groń a potem odbierają nas z mety w Korbielowie. My natomiast po kolei zdobywamy Babią Górę, Mł. Babią Górę, zjeżdżamy na Słowację do dol. Polhoranki by następnie wdrapać się na Beskid Krzyżowski (923) i zjechać do Korbielowa. Stąd podejście na Pilsko i zjazd ponownie do Korbielowa.

Pogoda była taka sobie. Prószył śnieg, pochmurno. Ruszamy dość późno tj. o godz. 9.00. Szczyt Babiej osiągamy o 11.30 po pokonaniu pełnej nawisów przeł. Brona a potem po ostrej walce na lodowych kalafiorach w zimnym wietrze i kiepskiej widoczności. Kopuła szczytowa niemal całkowicie wywiana z śniegu. O dziwo było tu kilka osób. W dół najpierw schodzimy po piargach a potem zjeżdżamy po lodowej tarce gdzie każdy skręt był loterią a Michał zaliczył nawet bliski kontakt z zlodzonym kamieniem. Widoczność była fatalna i mimo, że staraliśmy się wypatrywać tyczek to i tak udało nam się zapędzić na słowacką stronę na szlak do Slanej Vody. Po odrobieniu wysokości docieramy nie bez problemów z powrotem na przeł. Brona. Zjazd wcale nie był wiele krótszy od podejścia. Na Babiej byliśmy zimą wiele razy lecz nigdy nie zastaliśmy tak fatalnych warunków narciarskich. Wyjście na Mł. Babia (Cyl) obyło się bez przeszkód. Stąd mamy przepiękny (nie licząc poprzecznych zasp), długi zjazd zupełnie nietkniętym śniegiem na Jałowcową przełęcz i dalej na przełaj do słowackiej doliny Polhoranki. Dolina jest piękna, zwłaszcza, że nagle oświetliło ją słońce. Po kilku kilometrach niemal poziomego terenu skręcamy na graniczne pasmo. Po nieskalanych, głębokich śniegach torujemy w stronę Beskidu Krzyżowskiego, który udaje nam się bezbłędnie osiągnąć. Łagodny zjazd do Korbielowa już w zapadającym zmroku. Dalej doliną Buczynki maszerujemy na Halę Miziową już solidnie zmęczeni dość szybko docieramy do schroniska gdzie robimy półgodzinny odpoczynek. W całkowitych ciemnościach ruszamy jeszcze na szczyt Pilska. Profilaktycznie wbijamy do GPSa ostatni słup wyciągu narciarskiego bo Pilsko to zdradliwa góra (dla przestrogi warto przeczytać historię tragedii z roku 1980 - http://www.wgorach.com/?id=66219 ). W wietrze i padającym coraz mocniej śniegu docieramy na szczyt słowackiego Pilska. Szybka przepinka, selfie i mkniemy w dół. Wydawało nam się, że zjeżdżamy w dobrym kierunku lecz gdy zbocze zaczęło robić się stromsze a w świetle naszych czołówek nie pojawiła się żadna tyczka zaglądamy na GPS. Szok. Odbiliśmy w bok o 633 metry od ostatniego nabitego punktu. Znów długi trawers w zablokowanych butach. Dopiero gdy ujrzeliśmy ostatni słup wyciągu odetchnęliśmy z ulgą. Dalej zjeżdżamy nartostradą aż do Korbielowa gdzie czekał na nas Heniek z Teresą. Była godzina 20.30. Pokonaliśmy 42 km i 2478 m deniwelacji. W domu jesteśmy przed północą.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2017/Tryptyk

Heniek z Teresą w tym czasie podeszli szlakiem na Mosorny Groń (przerwa na posiłek w stacji turystycznej) i dalej na Cyl Hali Śmietanowej (1298). Stąd zjechali na Brożki i dalej na przełaj pełnym wykrotów lasem do Polcznego. Potem drogą z buta pod wyciąg Mosorny Groń. Heniek na lekko skoczył po auto i wrócił po Esę i sprzęt. Następnie pojechali do Korbielowa gdzie czekając na „martończyków” zagościli u naszych klubowych przjaciół: Łukasza Piskorka i Asi Przymus, którzy akurat spędzali tam ferie. Gdy tylko cała ekipa skiturowa znalazła się na dole wróciliśmy do domu.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FMosorny

Beskid Śl.- Skrzyczne_Skitura

08 01 2017
Uczestnicy: Asia, Tomek Jaworski

Spontaniczny wyjazd, uzależniony od decyzji teściów...Udało się i rano po 7 wyruszamy spod domu. Temp. -25 st nie zachęcała do opuszczenia auta w Szczyrku, jednak na podejściu nie było już tak źle. Pod szczytem wiatr był już nieco bardziej okrutny. W schronisku ogrzewamy się w towarzystwie wielu narciarzy i po chwili szybko ruszamy w dół. Zjazd nartostradą wyśmienity.

Beskid Śl. - Czantoria na nartach od Bucznika

08 01 2017
Uczestnicy: Teresa, Damian Szołtysik, Michał Wyciślik, Agnieszka Kurdziel-Sarnecka (AKG)

Na Czantorii byliśmy już wiele razy z różnych stron lecz tym razem podeszliśmy zupełnie nową trasą w dość odosobnionym terenie. To dolina Gahury (w górnym biegu zwana Bucznikiem). Wystartowaliśmy klasycznie od parkingu pod wyciągiem, potem kawałek niebieską nartostradą i dość długim trawersem zakończonym nie długim zjazdem (na fokach) do doliny Bucznika. Doliną podchodzimy na nartach w zupełnie nieprzetartych śniegach stromo do góry osiągając wierzchołek Czantorii (995) niemal przy samej wieży. Szlak podejścia okazał się bardzo ciekawy. Przy dobrych śniegach będzie tu przepiękny zjazd. Z szczytu najpierw szlakiem a później nartostradą smagani mroźnym powietrzem osiągamy w kilka chwil parking gdzie zostawiliśmy auto. Tym razem było cieplej, ok. –17 st.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FCzantoria

Tatry – obóz zimowy

05 - 08 01 2017
Uczestnicy: Łukasz Pawlas, Ala Kucharska, Teresa, Paweł i Damian Szołtysik, Asia Przymus, Iwona Czaicka, Karol Pastuszka, Sylwester Siwiec, Mateusz Golicz, Piotr Strzelecki, 2 Żagańskie Bobry, Bogusia Chlipała z TPNu

Dzień Pierwszy słowami Iwony

Pierwszy dzień obozu zimowego spędziliśmy na szkoleniu lawinowym. Ze względu na niezbyt zachęcającą temperaturę powietrza wynoszącą prawie -30st oraz ogłoszony 3 stopień zagrożenia lawinowego, pierwsza część szkolenia odbyła się na Kalatówkach. Najpierw słuchaliśmy wykładu Mateusza m.in. na temat lawinowego ABC, plecaka ABS (w tym momencie Karol się rozmarzył na myśl o odpaleniu plecaka) grzejąc się w ciepełku hotelu/schroniska. Następnie już na zewnątrz Bogusia Chlipała z TPNu opowiadała nam o zasadach korzystania z detektorów i sond, po czym wbiegaliśmy na pole z zakopanymi detektorami wysyłającymi sygnał, z sondami wzniesionymi jak dzida u człowieka pierwotnego wyruszającego na polowanie. A jaka radość była przy znalezieniu zakopanego punktu! Ćwiczyliśmy na pojedynczych „ofiarach lawin”, jak i na mnogich. Dla urzeczywistnienia sondowania człowieka wykopaliśmy jamę śnieżną, gdzie schował się Sylwek, a potem Paweł. Mogliśmy wyczuć miękkie odbijanie sondy od człowieka i wbicie sondy w powietrzną jamę. Po tych atrakcjach znowu schowaliśmy się do hotelu. Tam posłuchaliśmy dalszej części wykładu na temat, jak poruszać się po górach, żeby uniknąć lawiny i co zrobić, jeśli już zejdzie. Ku największej uciesze Karola, Bogusia zaprezentowała nam mammutowy plecak lawinowy, pozwalając go uruchomić. Mnie w tamtej chwili tylko brakowało wnętrza – stroju Supermana, może by wtedy nawet się supermoc uruchomiła i by odleciał ;) Na dalszą część szkolenia przeszliśmy spacerkiem na Nosal i niedaleko ćwiczyliśmy obsługę czekana. Imitowaliśmy wszelkie zjazdy, nogami w przód, głową, na plecach, na brzuchu. A i tak najlepiej było na jabłuszku. Próbowaliśmy założyć stanowiska z czekanów, taśm, grzyba śnieżnego – w naszym wykonaniu i takim śniegu ja bym im nie zaufała :) Po wszystkim korzystając, że skończyliśmy nie za późno pojechaliśmy na obiad, gdzie dołączył do nas Piter.

Temperatura nie była aż taka nieznośna, na jaką wydawać by się mogła. Choć myśl, że w kolejny dzień wejdziemy do stosunkowo ciepłej i przytulnej jaskini dodawała otuchy.

Dzień pierwszy oczami Damiana

Dzień szkoleniowy. Całą ekipą spotykamy się w Kuźnicach i razem podchodzimy na Kalatówki. Temperatura oscylowała wokół –20 st. więc wykład Mateusza na temat zagadnień lawinowych w przytulnym kąciku schroniska był bardzo na miejscu. W końcu jednak wyszliśmy na mróz i obok schroniska ćwiczyliśmy na „poletku lawinowym” specjalnie przeznaczonym do tego typu szkoleń. Jest tu specjalna konsola pozwalająca na losowe szukanie „ofiar” a w terenie pod śniegiem zasypane są „ofiary” z pipsami. Bogusia Chlipała (TPN) zademonstrowała na Karolu plecak wypornościowy Jet Force. Po części lawinowej przenieśliśmy się na Nosala gdzie na nieczynnej od dawna nartostradzie próbowaliśmy ćwiczyć hamowanie czekanem tudzież chodzenie w rakach. Śnieg był kopny więc niezbyt dobrze to szło (posiłkowaliśmy się nawet „jabłuszkiem”) lecz każdy mógł wykonać niezbędne w danej sytuacji ruchy. O zmroku zjeżdżamy (Mateusz, Damian, Esa, Paweł na nartach a Asia na „jabłuszku”)/ schodzimy (reszta) do Zakopca. Ja wracam z Esą do domu a reszta ekipy zostaje na następne dni by zrobić przejścia jaskiniowe lub wycieczki skiturowe. Opisy z akcji jaskiniowych zapewne się pojawią.

Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSzkolenie-zimowe

Dzień drugi według Sylwestra - Jaskinia Miętusia

Po całkiem rozrywkowym dniu pierwszym, przyszedł czas na poważniejsze wyzwanie- Jaskinię Miętusią. Dojście do otworu nie było specjalnie trudne. Wystarczyło przebrnąć przez głęboki śnieg i nie zwracać uwagi na śmieszne minus dwadzieścia kilka stopni. Dolina Miętusia raczyła nas swoimi mroźnymi urokami. Tu ładnie ośnieżone zbocze, tam schowany szczyt za kłębami poszarpanych chmur. No ogólnie było na co popatrzeć. Doszliśmy w dobrym czasie pod Dziurawego i po krótkim lawirowaniu między drzewami stanęliśmy przed otworem. Przebierając się w tak ekstremalnym zimnie, z zaskoczeniem zauważyłem, że wcale nie jest mi zimno. Dopiero w przedsionku jaskini, w tzw. „Rurze”, gdy pomagałem Asi założyć czołówkę na kask, szybko straciłem czucie w palcach. Rada dla innych: lepiej bez czucia nie majstrować przy zatrzaskach na kasku, bo można sobie zrobić krzywdę. :) Rura była ogólnie super, trochę jak zjeżdżalnia w aquaparku, tylko lód zamiast wody. Bez większych problemów dotarliśmy do Sali bez Stropu. Tam chwila relaksacji i znowu ruszyliśmy w dół. Poręczując po kolei kolejne odcinki dotarliśmy do wejścia do tzw. Wielkich Kominów. Karol zanurzył się w kolejnej czeluści, w której miało ostro lać, ale po paru minutach Mateusz postanowił zmienić plany i ostatecznie Karol musiał wyleźć znowu do nas na górę. W tym czasie minęliśmy się z inną grupą grotołazów, która po kilku kurtuazjach zniknęła nam z oczu za Błotnymi Zamkami. Zamiast Wielkich Kominów mieliśmy zaporęczować przynajmniej część Korytarza Trzech Króli. Ten zaszczyt przypadł mnie. Wróciłem pierwszy do Sali bez Stropu i stamtąd miałem zapieraczką wspiąć się osiemnaście metrów wyżej, asekuracją miał się zająć Karol. Już dojście do miejsca, skąd miałem rozpocząć wejście przysporzyło nam nie lada gimnastyki. Nie byłem pewien, czy dam radę, ale w sumie okazało się, że się udało. Już oszczędzę czytelnikom szczegółów, jak wydawałem z siebie dziwaczne odgłosy rodzącej kobiety i chichoczącego do siebie psychopaty- co te jaskinie robią z człowiekiem?! Najciekawszym jednak zjawiskiem, które się objawiło po przebytym chwilę wcześniej wysiłku, było niemal namacalnie przeze mnie doświadczone spowolnienie procesów myślowych, co nie zostało bez konsekwencji. Najpierw, zupełnie niepotrzebnie, spowolniłem całą grupę nie poręczując od razu kolejnego odcinka, by następnie zamiast zawiązać podwójny zderzak, zawiązać coś co sam później nazwałem „psim ogonkiem”. Ale czułem, że coś jest nie tak. Wiążę, wiążę i sobie myślę: „ Nieee, coś za szybko mi poszło. Zawsze dłużej musiałem się napocić przy tym węźle.” Z wyglądu też był jakiś podejrzany, ale jednak zjeżdżam na tym „psim ogonku” trochę niżej i oglądając się za Mateuszem widzę jak dość energicznie gimnastykuje palce przy moim węźle. Na moje pytanie odpowiada uspokajająco: „ Nie, nie, wszystko ok…. ale ty tam jesteś do czegoś teraz przypięty?” – Ahaa, czyli schrzaniłem! Z poczuciem zażenowania i kolejnej wtopy muszę żyć do dziś. Zeszliśmy wreszcie do jakiejś niezbyt dużej półeczki i stamtąd mieliśmy rozpocząć wyjście na powierzchnię. Deporęczowaniem zajęła się Iwona z asystą Mateusza. Ja, Karol i Asia mieliśmy nie oglądając się na nich wychodzić jak najszybciej. Nie trzeba było nam tego dwa razy powtarzać. Wyście raczej było dość standardowe i nie ma się tu o czym rozpisywać. Jedynie przejście przez lodową Rurę było karkołomne. Po wyjściu było już ciemno, wciąż bardzo zimno, ale chociaż nic na nas nie padało, ani nie sypało z nieba. Szybko się przebraliśmy i żwawo ruszyliśmy szlakiem do cywilizacji. Zabawne, jak wiele w człowieku jest pokładów energii, gdy chodzi o chęć jak najszybszego wydostania się skądś. Przystanęliśmy jednak w Dolinie Miętusiej dwa razy, by zawiesić na dłuższą chwilę oczy na widowiskowo gwiaździste niebo i błyszczący księżyc oprawione w klimatyczną zimową ramkę. Na dobry koniec wywinąłem jeszcze orła na prostej drodze i tyle. Wróciliśmy do ciepła, miękkiej pościeli i zapasów jedzenia. Tak, tego po całym dniu było nam potrzeba. :)

Dzień drugi - wycieczka skiturowa Prezesa i Ali

Około 7:00 budzi nas pakowanie się kursantów wybierających się do Miętusiej, ale obracam się tylko na drugi bok. Jednak błękitne, czyste niebo nie pozwala leżeć długo w łóżku. Więc nie spiesząc się jemy śniadanie i powoli się pakujemy. Po chwili wraca Piotrek, który niosąc ciężki plecak nie potrafił się nawet rozgrzać podczas podejścia do Miętusiej. Piekielny mróz daje o sobie znać po raz pierwszy tego dnia lecz na drugi i trzeci raz nie każe długo czekać – samochód nie odpala. Prosimy więc Piotrka żeby podjechał swoim autem w celu podładowania akumulatora – jego też nie odpala. Odpala za to sąsiadka i pozwala się podłączyć – jeszcze raz dziękujemy. Przez poranne zawirowania jest już 11:00 i zastanawiamy się czy nie olać wycieczki i póki auto działa wracać do Zabrza, choć tak naprawdę to zastanawialiśmy się czy wycieczka w takiej temperaturze (-20, odczuwalna -30) w ogóle będzie przyjemnością. Ostatecznie decydujemy się zaryzykować, w końcu zaplanowana wycieczka jest idealną na warunki tego dnia (trójka lawinowa i idealna widoczność), pomijając oczywiście arktyczny mróz.

Na parkingu Brzezinach czaka na nas ostatnie wolne miejsce. Idziemy czarnym szlakiem w kierunku Murowańca, lecz już na Psiej Trawce odbijamy czerwonym szlakiem za wschód przez Dol. Pańszycy i Waksumndzką Polanę do Rówieni Waksumndzkiej, gdzie zielonym już szlakiem na szczyt Gęsiej Szyi. No właśnie, ktoś z Was wie co to i gdzie to? Otóż szczyt ten leży pomiędzy Dol. Pańszczycy i Dol. Złotą, od północy otoczony Dol. Filipki, zaś od południa Dol. Waksmundzką. I co, dalej nic…? I właśnie dlatego jest tam tak urokliwie. Ze szczytu rozpościera się kapitalny widok na Koszystą i Wołoszyn oraz szeroka panorama od wydających się być na wyciągnięcie ręki Tatr Bielskich, przez Jaworowy, Lodowy, chyba Gerlach, Ganek, Wysoką, Rysy … aż po sam Giewont. Świetna lekcja topografii.

„Dzięki korzystnemu położeniu na wprost wylotu Doliny Białej Wody oraz wzniesieniu nad Dolinami Białki i Filipki – jest niepozorny szczyt lesistego regla, zwanego Gęsią Szyją – jednym z najwdzięczniejszych punktów widokowych. Podobny, jakkolwiek mniej rozległy widok rozpościera się z leżącej niżej Polany Rusinowej. Na polanie szałasy pasterskie, piękne miejsc na odpoczynek południowy.” Tadeusz Zwoliński Zima w Tatrach

Zjazd ze szczuty Gęsiej Szyi na Rusinową Polanę, choć krótki dostarcza naprawdę wiele radości. Z polany roztacza się bardzo podobna panorama co ze szczytu, która naprawdę hipnotyzuje. Tutaj skracamy nieznacznie klasyczny wariant wycieczki i odbijamy na niebieski szlak w kierunku Dol. Złotej, zatrzymując się jeszcze na wybornej herbatce w Sanktuarium Matki Boskiej Jaworzyńskiej Królowej Tatr na Wiktorówkach. Stamtąd zjazd szeroką drogą leśną, cały czas na nartach, aż do drogi. Zdążamy jedynie wypiąć się z nart i łapiemy busa z powrotem do Brzezin. Auto odpala od strzału – uff. Wracamy przez zupełnie nieznane mi wsie i prowadzeni przez nawigację omijamy zatłoczone Zakopane i sąsiednie wsie. Dalej droga zupełnie pusta. W samochodzie robi się w miarę ciepło dopiero za Jordanowem.

Na zakończenie: Planując wycieczkę w takie mrozy warto się solidnie przygotować i jak zawsze mieć kilka planów awaryjnych. W tym wypadku termy były wybitnie kuszące – stroje mieliśmy w samochodzie. Foki nawet nie próbowały się przykleić do nart, ale jakoś trzymały i nie dało się odczuć uciążliwości z tym związanych. Ale następnym razem schowam je za pazuchę. Podczas całej wycieczki tempo było naprawdę szybkie, a mimo to nawet się nie spociłem. Każdy postój powyżej minuty niemile zamrażał. Jedynie zjazd i piękne widoki rozgrzewały ciało i umysł.

Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FGesiaSzyja

Dzień trzeci według Karola - Jaskinia Zimna

W trzeci dzień obozu wybraliśmy się do jaskini Zimnej. Pierwotnie planowaliśmy przejście jaskini aż do Wideł. Plany duże, ale analizując możliwości i dostępny czas, Mateusz zadecydował, że schodzimy do Chatki. Pobudka, śniadanie i wpakowanie szpeju do auta. Jak przez ostatnie 2 dni, pogoda nie zachęca, aby wyjść na zewnątrz. Mało kto ma ochotę, żeby wychodząc z pod ciepłej kołderki ładować się na – 26 stopni. Piter po zapoznaniu się z panującą na zewnątrz aurą ponownie przejmuje rolę kwatermistrza, jednakże z tym wyjątkiem, że tym razem nie organizuje nam niespodzianki w postaci rosołku. Po pierwszym szoku temperaturowym dochodzimy do siebie i już na szlaku robi nam się ciepło. Zaletą „zimowych” jaskiń jest na pewno ich dogodne położenie. Zamiast wyprawy mamy spokojny spacer i po dłużej chwili stoimy już pod wyjściem z jaskini Mroźnej. Temperatura mobilizuje do szybkiego przebrania się. Plecaki zostawiamy w przebieralni i myk do korytarzyka. Ze względu na to, że we wrześniu doszliśmy do zalanego ponoru, powrót do niego przebiega sprawnie. Po dojściu do Błotnego Progu, zaczynamy wspinaczkę. 13 m nie stanowi wyzwania, choć obłocone skały i gumiaki nie są pomocne. Dalej Sylwek bez przeszkód pokonuje Próg Wantowy i dochodzimy największej trudności, czyli Czarnego Komina. Nie ukrywam, że miałem duże wątpliwości, czy dam radę go zrobić. Zdarzało mi się rezygnować na jurze z niektórych „piątek” bo były za wymagające, a taka trudność spotkana w jaskini może dopiero przyprawić człowieka o czarne myśli. Może przez to ten fragment jaskini nazywany jest Czarnym Kominem? Zamieniam gumiaki na butki wspinaczkowe i cisnę. Z kilkoma przerwami udaje się zrobić pierwszy wyciąg i o dziwo czuję nie dosyt. Dalej ciśnie Iwonka, której trudność dopiero sprawia Szklany Prożek (przed którym strasznie marudzi i wyżywa swoją złość na bogu ducha winnym asekurującym;) ), ale ostatecznie z nim wygrywa. Jaskinia Zimna sprawia w gruncie rzeczy wiele frajdy, ze względu na wspinaczkowe urozmaicenia. Nie jest nudno. Taka Beczka, czy Biały Prożek potrafią dostarczyć dreszczyku, nawet czasem bardziej od kolejnej studni;) Chyba jedyny poważny zjazd, to zjazd do Chatki. Tam po krótkim odpoczynku pada szybkie polecenie: „Wychodzimy”. W Zimnej ćwiczymy techniki zjazdu na złodzieja i przeciwwagę.

Beskid Żyw. - Lipowski Wierch na skiturach

02 01 2017
Uczestnicy: Henryk Tomanek, Justyna (os.tow.)

Podejście na nartach zielonym szlakiem z Żabnicy na Rysiankę. Tu odpoczynek w schronisku. Dalej na Lipowski Wierch (1324) i już w zapadającym zmroku oraz przy śnieżnej zadymce zjazd na przełaj wprost na północ do doliny Żabnicy. Okazało się to nie zbyt dobrym pomysłem bowiem zbocze jest pełne wykrotów lub gęsto zalesione a w dodatku śnieg mocno zlodzony. Czasem trzeba zdjąć narty. Udało się jednak zjechać do auta gdzie czekała straż leśna. Widząc światła czołówek w miejscu gdzie turystów się nie spotyka sądzili, że w lesie grasują kłusownicy. Wszystko jednak zakończyło się pomyślnie. Zdjęcia wkrótce.

Beskid Śl. - skitury w Szczyrku

31 12 2016 - 01 01 2017
Uczestnicy: Łukasz Pawlas; Ala Kucharska + osoby tow.

Kolejnego Sylwestra przyszło nam spędzić w Szczyrku. Przyjeżdżamy już w piątkowy wieczór. Niestety po ciemku ciężko było ocenić warunki śniegowe, więc dopiero rano wybieramy trasę. Pada na Skrzyczne od Czyrnej bez szlaku. Narty zakładamy gdzieś w 1/3 drogi. Na szczycie popas, spotykamy znajomych i podziwiamy widoki. Następnie przejazd granią na Małe Skrzyczne, zjazd na Halę Skrzyczeńską i Bieńkulą do Czyrnej. „Nieczynna” Bieńkula okazała się być lepiej (naturalnie) przygotowana niż gdy zabiera się za to obsługa wyciągów.

W niedzielę robimy jedynie krótką przechadzkę z nartami (część osób z dupolotami) granią w kierunku Beskid Ski Areny i Chaty Wuja Toma. Ludzi na szlaku sporo. Śniegu coraz mniej, więc końcowe odcinki muszę zjeżdżać stylem Damiana.

Beskid Śl. - nocne wyjście na Błatnię

31 12 2016 - 01 01 2017
Uczestnicy: Sonia i Henryk Tomanek

Wyjście ok. 22 od Jaworza szlakiem na Błatnię. Szlak zlodzony, wyżej śnieg. Mimo to do góry podążało wiele innych osób. O północy na wierzchołku rozpalono potężne ognisko a Nowy Rok witało około 100 osób. Zejście tą samą drogą przed świtem do auta zostawionego w pobliżu "szałasu pod Błatnią". Przed południem pobudka, celebracja posiłku i powrót do domu.


Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FBlatnia

Beskid Śl. - nocny rajd skiturowy po Skrzycznem

31 12 2016 - 01 01 2017
Uczestnicy: Teresa i Damian Szołtysik; Na Młakach w chatce - Tadek, Basia, Adam, Ania Szmatłoch

Sylwestrowa noc, cudowne, rozgwieżdżone niebo, mróz, skrzypiący śnieg - oto sceneria jakiej doświadczyliśmy udając się w narciarską wędrówkę po masywie Skrzycznego (1257). Z Czyrnej najpierw stokową drogą, na której założyliśmy narty i dalej jakimiś leśnymi duktami udaje nam się wydostać na Jaworzynę. Stamtąd nartostradą na szczyt. Oprócz kilku skuterów śnieżnych i zagubionych pieszych jest generalnie pusto. Najbardziej stromy odcinek był tak zalodzony, że bez harszli nie było szans. Tu zdejmujemy narty i wykuwając stopnie z niemałym wysiłkiem pokonujemy stromiznę. Tu również zastaje nas północ. Jak okiem sięgnąć pod nami pojawia się nagle feeria milionów kolorowych fontann. Witaj 2017! Dalej bardziej połogiem stokiem docieramy na sam szczyt Skrzycznego celowo omijając schronisko pełne gawiedzi. W trakcie podejścia kilka razy telefonicznie rozmawiamy z Heńkiem Tomankiem, który z Sonią podchodził z buta na Błatnię. Na szczycie spotykamy kilku skiturowców, którzy widać wpadli na podobny pomysł co my. Szybko przepinamy się do zjazdu bo wiatr nie zachęcał do dłuższego delektowania się nocnymi widokami. Znów zimny powiew na twarzy bo narty chyżo niosły nas po zmarzłym śniegu w dół. Zjeżdżamy na Halę Skrzyczeńską a później "zamkniętą" nartostradą w stronę Czyrnej. Po drodze Na Młakach zajeżdżamy wprost pod chatkę Adama i Ani gdzie paliło się ognisko a my załapujemy się na gorącą herbatkę. Po miłej pogawędce wśród klubowych przyjaciół wskakujemy na narty i docieramy na nich do samego auta . Uwagi: w lesie generalnie śniegu mało a do sensownego zjazdu póki co nadają się tylko nartostrady i to niektóre (tak to przynajmniej wyglądało nocą).

Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2017%2FSkrzyczne

Babia Góra – Sylwester

31 12 2016 - 01 01 2017
Uczestnicy: Teresa i Dariusz Rank; + osoby tow.

Wyjście z Krowiarek ustalamy na godzinę 20:30. Dla mnie to już drugi sylwester, który będę spędzać na szczycie Królowej Beskidów. Poprzedni był już lata temu i należał do tych najlepszych, więc chętnie odświeżę wrażenia. Już na początku widać różnicę. Poprzednio na Krowiarkach ukazały nam się rozstawione namioty i ludzie, którzy krzątali się tu i ówdzie coś gotując czy przygotowując się do wyjścia na szczyt. Od kilku lat w miejscu, gdzie kiedyś była polana, znajduje się zagospodarowany parking. Również i w tym roku ujrzeliśmy na Krowiarkach ludzi przygotowujących się do wyjścia z tą małą różnicą, że namioty zostały zastąpione samochodami. Cóż, może i mniej klimatyczne, ale zmian zatrzymać nie sposób.

Wszyscy pojawiają się punktualnie, więc możemy wyruszyć bez zbędnych opóźnień. Po krótkim podejściu zrzucam z siebie zbędne warstwy odzieży, i aż do Sokolicy podchodzę w lekkim softshellu. Na sokolicy obowiązkowo zdjęcie grupowe i pierwszy nieco dłuższy postój. Tu dosięgają nas pierwsze mocniejsze podmuchy wiatru, więc trzeba zarzucić na siebie kurtkę. Na dzisiejszą noc na Babiej zapowiadają ok. -10 stopni, ale wiatr ma się wzmóc dopiero po północy. Trafia się nam swego rodzaju okno pogodowe, bo na te dwa dni pogoda bardzo się poprawia. Kilka dni wcześniej sypał śnieg, kilka dni później znowu zapowiadają opady i znaczne ochłodzenie, a nam trafia się zupełnie bezchmurna noc. Szkoda tylko, że księżyc był w nowiu, no, ale wszystkiego mieć nie można.

Na Sokolicy meldujemy się o 21:30, a więc w miarę punktualnie. Do północy jeszcze daleko a czas mamy bardzo dobry, więc strategicznie proponuję iść nieco wolniej, aby nie być na szczycie za szybko. Pamiętam warunki z poprzedniego sylwestra, kiedy to na szczyt weszliśmy jakieś 15-30 min przed północą i tak wiało, że nie byliśmy w stanie wytrzymać bez ruchu. Musieliśmy zacząć schodzić aby nie przemarznąć.

Tym razem kolejny nieco dłuższy postój robimy na Kępie. Krótka sesja fotograficzna na sznur czołówek ciągnący się od Sokolicy. Zaczynam żałować, że nie zabrałem statywu. Miało być light&Fast, ale te kilka dodatkowych gramów by mnie nie zbawiło. Zakładam na siebie buffa i ruszamy w górę.

Grupa szybko nam się rozciągnęła. Ja widząc oczami wyobraźni tysiące okazji do upolowania ciekawego ujęcia schodzę nieco na bok i przepuszczam pozostałych. Szukam w pobliżu szlaku jakiś kamieni, barierek, tyczek. Czegokolwiek, na czy mógłbym postawić aparat i nieco go ustabilizować. Niestety, bez statywu i lepszego aparatu większość ujęć zostaje w sferze marzeń. Zdjęcia z ręki na długim czasie naświetlania wychodzą poruszone, a krótki czas naświetlania nie daje efektu.

Ciągnący się przed nami i za nami sznur czołówek ponownie robi imponujące wrażenie. Jak wtedy, kilka lat wcześniej. Szybko orientuję się, że ostatnie osoby z naszej grupy dawno mnie wyprzedziły i zostałem nieco z tyłu. To w sumie dobrze, myślę sobie. Naszym tempem bylibyśmy na szczycie godzinę przed północą, a tak na spokojnie wejdę sobie zwykłym tempem robiąc przerwy fotograficzne. Wysyłam tylko sms-a, że u mnie wszystko ok i żeby na mnie nie czekali. W karawanie podążającej na szczyt jestem raczej bezpieczny.

Po podejściu na najbliższe wzniesienie okazuje się, że Grażyna z Piotrkiem i Asią niewiele mi „uciekli”. Doganiam ich czekających na szczycie wzniesienia. Zaczyna mocniej wiać, więc zmieniam rękawiczki na cieplejsze. Piotrek z Asią idą nieco szybszym tempem a my zostajemy na końcu i pomału podążamy na szczyt.

Na jakieś 30 min. przed północą, po podejściu na kolejne wzniesienie widzę setki czołówek. Tak, to chyba już szczyt. Chyba, że wszyscy nagle postanowili odpocząć w tym samym miejscu :P Co mnie dziwi to brak jakiegokolwiek namiotu. Ostatnim razem jak tu byłem, na szczycie stało już na tyle dużo namiotów, że nie dało się już znaleźć jakiegokolwiek bardziej płaskiego i osłoniętego od wiatru miejsca na rozbicie naszego, dlatego też zdecydowaliśmy się zejść nieco niżej. Tym razem planujemy zejść do schroniska, więc również nikt z nas nie ma namiotu. Chowamy się przed wiatrem za ułożonym z kamieni murkiem i oczekując na godzinę zero popijamy ciepłą herbatę i pałaszujemy „szturm żarcie”

Na krótko przed północą na szczycie pojawiają się grupki Straży Parku. Grzecznie przechodzą wśród wszystkich osób prosząc o nie puszczanie fajerwerków ze szczytu. Chwała im za to, że im się chciało i za sposób, w jaki to zrobili. Za to, że nie zaogniali konfliktu pomiędzy Parkiem a jego użytkownikami, jak to ma często miejsce w Tatrach. Jak widać – da się i moim zdaniem należą im się za to wielkie brawa. Słuszna inicjatywa, bo to w końcu Park Narodowy, a w zeszłym roku ze szczytu niestety poleciało bardzo dużo petard, widocznych z daleka (obserwowałem je wtedy z Maciejowej w Gorcach).

O północy życzenia, symboliczny szampan i podziwianie aż po widnokrąg milionów a może i miliardów małych, kolorowych wulkanów wybuchających gdzieś daleko w dole. Niesamowite wrażenie.

Teraz pozostało nam już tylko, a może aż, zejście ze szczytu w kierunku schroniska przez przełęcz Brona. Zejście wcale nie takie łatwe, bo warunki są trudne. Szlaki co prawda przedeptane, ale miejscami sporo zalodzeń. Poza szlakiem całą kopułę szczytową pokrywa gruba warstwa lodoszreni. I to nie takiej cienkiej, łamliwej, a takiej, która spokojnie utrzymuje ciężar człowieka i jedynie raki uchronić mogą przed poślizgnięciem. A tych niestety tym razem nie posiadam. Jak praktycznie za każdym razem, gdy szedłem na Babią miałem ze sobą raki, których prawie nigdy nie używałem, bo tylko nabijały się miękkim śniegiem, to teraz, kiedy ich nie mam jak na złość akurat by się przydały.

Po drodze zatrzymuję się na chwilę w pobliżu Kamiennej Dolinki. To część mojego ostatniego projektu. Zimowego wejścia akademicką percią na szczyt Babiej i zjazd na nartach Kamienną Dolinką. Niestety, ciężkie warunki śniegowe i duża mgła zmusiła nas wtedy do odwrotu z perci i zmiany planów. Kamienna Dolinka też będzie musiała chyba jeszcze trochę poczekać na wzrost moich skiturowych umiejętności :p

Grupowe zdjęcie na przełęczy Brona. Tutaj jesteśmy już wszyscy w komplecie. Grupa podchodząca z Krowiarek od razu granią, oraz grupa, która zdecydowała się na podejście na szczyt percią przyrodników. Zejścia z Brony obawiałem się najbardziej. Okazało się jednak niezalodzone i całkiem przyjemnie.

Koło drugiej w nocy lądujemy w schronisku na Markowych Szczawinach.

zaloguj się