Wyjazdy 2019: Różnice pomiędzy wersjami
(→II kwartał) |
|||
Linia 3: | Linia 3: | ||
{{wyjazd|Bieszczady - wędrówki górskie|Teresa i <u>Damian Szołtysik</u> oraz inne osoby|20 - 23 05 2019}} | {{wyjazd|Bieszczady - wędrówki górskie|Teresa i <u>Damian Szołtysik</u> oraz inne osoby|20 - 23 05 2019}} | ||
− | Z bazy w Pszczelinach w pierwszy dzień przebieżka "ścieżką jodły" na Magurze Stuposiańskiej. W drugi dzień przechodzimy odludny Otryt. W trzeci dzień wszyscy pojechali na wycieczkę do Lwowa więc robię sobie dość ambitną wycieczkę rowerowo-pieszą. Należy dodać, że niemal ciągle padało/lało. Po pierwszym zjeździe jestem już kompletnie ufifrany z błota. Potem już się niczym nie przejmuję pokonując górskie, leśne drogi w dolinie Wołosatego i Sanu. Nie złe podjazdy i piękne zjazdy(zwalniam gdy błoto zaklejało mi oczy). Kierując się mapą zataczam niemal 50-kilometrową pętlę z przerywnikiem na piesze wyjście z Mucznego na Bukowe Berdo (Szołtynia - 1201). Strażniczka parku gorąco odradzała mi wyjście gdyż chwilę wcześniej spanikowani turyści uciekali przed niedźwiedziem, który rzekomo grasował na szlaku. Jakoś mnie to nie przeraziło i spokojnie zrealizowałem cel. Na połoninie za to musiałem się zmagać z totalną zlewą i przygniatającym wiatrem. Na zakończenie w Pszczelinach myję sprzęt w wezbranej rzece a potem ciepły prysznic i zasłużony reścik przed nocną podróżą autem do domu. | + | Z bazy w Pszczelinach w pierwszy dzień przebieżka "ścieżką jodły" na Magurze Stuposiańskiej. W drugi dzień przechodzimy odludny Otryt. W trzeci dzień wszyscy pojechali na wycieczkę do Lwowa więc robię sobie dość ambitną wycieczkę rowerowo-pieszą. Należy dodać, że niemal ciągle padało/lało. Po pierwszym zjeździe jestem już kompletnie ufifrany z błota. Potem już się niczym nie przejmuję pokonując górskie, leśne drogi w dolinie Wołosatego i Sanu. Nie złe podjazdy i piękne zjazdy (zwalniam gdy błoto zaklejało mi oczy). Kierując się mapą zataczam niemal 50-kilometrową pętlę z przerywnikiem na piesze wyjście z Mucznego na Bukowe Berdo (Szołtynia - 1201). Strażniczka parku gorąco odradzała mi wyjście gdyż chwilę wcześniej spanikowani turyści uciekali przed niedźwiedziem, który rzekomo grasował na szlaku. Jakoś mnie to nie przeraziło i spokojnie zrealizowałem cel. Na połoninie za to musiałem się zmagać z totalną zlewą i przygniatającym wiatrem. Na zakończenie w Pszczelinach myję sprzęt w wezbranej rzece a potem ciepły prysznic i zasłużony reścik przed nocną podróżą autem do domu. |
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2019/Bieszczady | Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2019/Bieszczady |
Wersja z 10:34, 23 maj 2019
II kwartał
Bieszczady - wędrówki górskie
Z bazy w Pszczelinach w pierwszy dzień przebieżka "ścieżką jodły" na Magurze Stuposiańskiej. W drugi dzień przechodzimy odludny Otryt. W trzeci dzień wszyscy pojechali na wycieczkę do Lwowa więc robię sobie dość ambitną wycieczkę rowerowo-pieszą. Należy dodać, że niemal ciągle padało/lało. Po pierwszym zjeździe jestem już kompletnie ufifrany z błota. Potem już się niczym nie przejmuję pokonując górskie, leśne drogi w dolinie Wołosatego i Sanu. Nie złe podjazdy i piękne zjazdy (zwalniam gdy błoto zaklejało mi oczy). Kierując się mapą zataczam niemal 50-kilometrową pętlę z przerywnikiem na piesze wyjście z Mucznego na Bukowe Berdo (Szołtynia - 1201). Strażniczka parku gorąco odradzała mi wyjście gdyż chwilę wcześniej spanikowani turyści uciekali przed niedźwiedziem, który rzekomo grasował na szlaku. Jakoś mnie to nie przeraziło i spokojnie zrealizowałem cel. Na połoninie za to musiałem się zmagać z totalną zlewą i przygniatającym wiatrem. Na zakończenie w Pszczelinach myję sprzęt w wezbranej rzece a potem ciepły prysznic i zasłużony reścik przed nocną podróżą autem do domu.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2019/Bieszczady
Jura - Jaskinia Olsztyńska/Wszystkich Świętych
Urządzamy sobie niedzielny wypad na Sokole Góry. Mamy do zamknięcia niedokończoną sprawę z jaskinią Wszystkich Świętych / Olsztyńską.
We Wszystkich Świętych przechodzimy Herbertem do dna, zalegamy dłuższą chwilę w jaskini prowadząc dysputy o życiu, a następnie wracamy i próbujemy przejść dołem do Olsztyńskiej. Dla Pitera jaskinia jest łaskawa, mnie złośliwie nie puszcza zmniejszając zacisk gdy tylko się do niego zbliżam. Finalnie nie udaje mi się przepchnąć dołem, wracam na tarczy górą na powierzchnię.
Ogólnie niedziela bardzo relaksacyjna, żadnego pośpiechu czy patrzenia na zegarek. Dodatkowo udaje nam się dotrzeć do samochodu chwilę przed dotarciem burzy nad Olsztyn.
Beskid Śl. - marszobieg na Skrzyczne
Po wieczorno - nocnej imprezie ruszamy na Skrzyczne. Ja marszobiegiem, początkowo zielonym szlakiem a potem różnie. Pogoda piękna, kondycja średnia. Na szczycie po godzinnym oczekiwaniu nadchodzi reszta ekipy. Później z Esą zbiegamy w kilka chwil FISowską nartostradą do Szczyrku. Kolejny raz uświadomiłem sobie, że podbieg (zwłaszcza stromym zboczem) jest najmniej ekonomicznym sposobem poruszania się (lepiej szybko podchodzić a siły zachowywać na podbiegi łagodniejszymi odcinkami).
Ruda Śląska - GROT
Nocek pomagał przy kolejnej (już 9) edycji gry terenowej GROT, którą organizuje Klub Młodzieżowy Stowarzyszenia Świętego Filipa Nereusza w Rudzie Śląskiej. Gra odbywała się w lasach na pograniczu Rudy Śląskiej, Katowic i Mikołowa. Trasa obejmowała około 20 km i posiadała 20 punktów z zadaniami. Nie było czasu i okazji byśmy odwiedzili inne punkty niż te obsługiwane przez nas samych, ale z wypiekami na policzkach słuchaliśmy o cgodzeniu po drzewach, przeprawach przez rzekę, paintballu, jeździe na skrętnym rowerze i wielu, wielu innych... Podczas gdy Grzegorz, zmuszał uczestników do podnoszenia ciężarów nad rzeką, ja i Łukasz przełamywaliśmy ich lęk wysokości na moście tybetańskim. Długość mostu wynosiła 34m, w najwyższym miejscu był zawieszony 13m nad ziemią. Kończył się zjazdem z drzewa (na którym Łukasz uwił sobie gniazdko i spędził cały dzień). Wszyscy uczestnicy przeszli przez most, nawet ci najmniejsi (9 lat). Na zakończenie grill na przystani, rozdanie nagród i podziękowania dla wszystkich którzy zdecydowali się wesprzeć akcję.
Kilka zdjęć z mostu tybetańskiego: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FGROT
CZECHY: XXX-te spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego
Jak co roku pod patronatem Speleoklubu Bielsko Biała a konkretnie Jurka Ganszera odbyło się XXX-te już spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego. Tym razem celem jaskiniowym była turystyczna (ale też ciekawa) jaskinia Zbraszowska Aragonitowa do której szacowni weterani mieli darmowe wejście. Ponieważ jaskinia powstała głównie za sprawą wód geotermalnych to średnia temp. (+14 st.) jest najwyższą w czeskich jaskiniach. Po za tym w niższych partiach w powietrzu zalega sporo dwutlenku węgla co udowadnia gasnąca świeczka po obniżeniu na lince kilku metrów. Drugim celem w tym rejonie jest Hranicka Propast (owczywiście tylko na brzeg, obecnie nawet nie można zejść do wody). To niesamowicie ciekawy obiekt jaskiniowy. W tej chwili to najgłębsza zalana studnia na świecie, jej głębokość (zmierzona) przekracza 400 m (nurkowanie Starnawskiego do - 275) czyli dno znajduje się poniżej poziomu morza. Po etapie jaskiniowym koledzy i koleżanki jadą na imprezę do Cienkowa a ja z Esą do Szczyrku na inną imprezkę.
Więcej o tych jaskiniach można przeczytać tu: http://telezbyszek44.pl/Republika-Czeska--Zbraszowskie-Jaskinie-Aragonitowe-.php
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2019/Weterani
Zdjęcia Jurka Ganszera: https://photos.app.goo.gl/2vuubw9ykV7P7PMB8
Tu więcej informacji na stronie SBB: https://www.speleobielsko.pl/jaskiniw/item/3651-2019-05-18-19-xxx-wyjazd-dla-weteranow
Beskid Żyw. - Polica
Niemal w ciągłym deszczu wejście na Halę Krupową z Sidziny. Potem przejście na Policę (1369) i próba zejścia niebieskim szlakiem. Ścieżka jednak zatarasowana pokotem powalonych drzew co ostatecznie powoduje odwrót tą samą drogą.
Jura - Kursowy wyjazd na skałki do Birowa
Łut szczęścia, albo dobrze opłacony szaman spowodował, że zaplanowany na kursowy wyjazd dzień, był jedynym słonecznym i ciepłym wśród szeregu mokrych i zimnych dni w ostatnim czasie. Kursanci po raz pierwszy zmierzyli się z ,,prawdziwą" skałą na kursie. Podchodzili, schodzili, zjeżdżali, przepinali się i tak w kółko, przez cały dzień. Dużo intensywnej nauki, dużo chodzenia na linach i dobrej zabawy też (mamy nadzieję). Trochę znajomych twarzy - spotkaliśmy inne śląskie kluby na skałach. I dobra zabawa dla dzieciaków - zwiedzanie Grodu, wspinanie, namioty i huśtawka między skałami. Zarówno kursanci, jak i instruktor z niecierpliwością czekają następnego wyjazdu.
Kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FBirow
Jura - Jaskinia Wiercica
Korzystając z okazji, odwiedzam Myszków w trakcie ich corocznego biwaku pod Wiercicą. W planach mam szybkie obskoczenie Wiercicy i powrót do Wiernej na kilka dłuższych chwil.
To, co spotyka mnie w pierwszej z wymienionych sprawia, że odpuszczam z Wierną.
Myszków tak wspaniale przygotował Wiercicę, że nie sposób było „zaliczyć jaskinię na szybko”. Położone liny zapraszały na dwie trasy: bezpośrednio w dół do sali głównej, oraz droga nad dnem z finalnym zjazdem i metą obok „ołtarza”. Fantastycznie zaporęczowana góra pozwoliła na zabawę wszystkimi możliwymi technikami poruszania się na linach. Były trawersy, firanki, wspinaczka, zjazdy, przepinki, a wszystko to w malowniczej oprawie przepięknej jaskini.
Zdecydowanie za rok mam zamiar tam wrócić i jeszcze raz poświęcić tej dziurze swój czas. Tym razem zarezerwuję go o wiele więcej.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2Fwiercica
Jura - Szkolenie z technik poręczowania PZA
Początkiem "długiego weekendu" uczestniczyłem w szkoleniu z poręczowania organizowanym przez PZA. Zajęcia odbywały się na górze Birów. W piątek odebrałem z dworca dwie osoby z Wrocławia i Wałbrzycha i wspólnie dojechaliśmy na Podzamcze. Po rozłożeniu namiotów dołączyliśmy do ludzi przy ognisku, gdzie do późnych godzin wieczornych rozmawialiśmy. Następnego dnia po szybkim śniadaniu i dobraniu się w pary, każda parka dostała swój kawałek skały do zaporęczowania. Instruktorzy surowo oceniali nie tylko nas, ale również nasz szpej. W moim przypadku skończyło się tylko na pouczeniu :) W czasie zajęć było czuć wzrok instruktorów, którzy wyłapywali najmniejsze błędy. Każdorazowo, po zaporęczowaniu odcinka skały, było wspólne omawianie naszych "arcydzieł" oraz dostawaliśmy wytyczne, o jakie kolejne elementy mamy wzbogacić naszą "poręcz". W pierwszy dzień każda para zaporęczowała po trzy "stanowiska". Niedziela niestety nie była już taka udana, ze względu na pogodę. Lało całą noc, a wraz z nastaniem dnia, sytuacja się nie zmieniła. Zajęcia przyjeły bardziej formę wykładu, niż zajęć praktycznych, przez to wartość szkolenia znacząco spadła. Pomimo pełnego zaangażowania instruktorów, którzy cały czas aktywnie nas angażowali w czasie zajęć, nie wyniosłem takiej wiedzy, na jaką się nastawiałem. Same warsztaty polecam i na pewno będę się zgłaszał w kolejnych edycjach :)
Jura - Jaskinie Józefa i Rysia
Poniedziałkowy ranek był dla nas porankiem dylematów, z jednej strony mieliśmy wolny dzień i mieliśmy ochotę spędzić go aktywnie, z drugiej strony naszym powiekom i objedzonym brzuchom ciężko było się przeciwstawić grawitacji.
Początkowo z niechęcią, a później z coraz bardziej rosnącym zapałem zebraliśmy się, spakowali i pojechali na Jurę w okolice Rodak.
W pierwszej kolejności odwiedziliśmy jaskinię Józefa. Jeden, choć dość długi jak na Jurę zjazd tylko rozbudził w nas smak na ,,liny”. Pochodziliśmy chwilę po jaski, odwiedzając kilka korytarzy i szczelin, wdrapując się to tu, to tam. Po wyjściu czując niedosyt lin oraz czasu spędzonego w jaskini poszliśmy jeszcze do Jaskini Rysiej, wiedząc, że tam spędzimy trochę więcej czasu i przejedziemy przez więcej przepinek.
Trochę więcej lin, błota i podchwytliwych prożków. Przedostatni zjazd wąską szczeliną zawsze budzi we mnie trochę niechęci, bo wiem, że w drodze powrotnej grawitacja zamiast pomagać, będzie jedynie przeszkadzać. O dziwo tym razem, czerpiąc chyba nauki z wszystkich poprzednich razów, wyjście było dla mnie całkowicie bezproblemowe. Trochę jeszcze tylko się napociliśmy przy wyjściu ostatnią szczeliną, ale chłodny wiatr na zewnątrz szybko nas osuszył. Miły spacer do auta i powrót na wieczór do domu.
Tu kilka zdjęć:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2Frysia%20i%20jozefa
SŁOWACJA: Mł. Fatra - Wlk. Krywań
Wyjście (bez nart) na Wlk. Krywań (1709) od dol. Vratny. Okoliczności pogody bardzo różne, od burzy z piorunami po śnieżyce. Zejście przez Krawiarską dolinę.
Jura - wspin na Grochowcu
8 różnej trudności dróg (od V do VI.2). Wokół pusto i spokojnie.
Jura - wspin na Adepcie
W Podzamczu przy zamku o dziwo pustki. Robimy kilka dróg na Adepcie (od V - VI.2; tą trudniejszą Paweł). Piękna pogoda na wspinanie.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FAdept
Tatry Zachodnie - Jaskinia Czarna
Rano ok. 9 nasza czwórka wyruszyła w stronę dobrze znanej jaskini Czarnej, choć my z Iwoną nie byliśmy w niej już ponad rok. Naszym celem były partie Królewskie. Zalegający śnieg skutecznie utrudniał dojście do jaskini. Po przebraniu się w jaskiniowe kombinezony, zjechaliśmy zlotówką. Skutecznie brneliśmy do przodu. Po przejściu partii Królewskich i zjechaniu z do smolucha, byłem zdumiony, że ta nasza Czarna potrafi jeszcze zaskoczyć. Ładna szata naciekowa i bardzo ciekawe wspinanie! Później był powrót z deporęczem ( reporęczem?) do otworu i myk do samochodów :)
Tatry Wysokie - szkolenie zimowe
W Betlejmce na Hali Gąsienicowej w ramach szkolenia zimowego wyjście na Świnicę (2308). W trakcie poszczególnych dni zajęć treningi w poruszaniu się z lotną asekuracją, zakładanie zjazdów z różnych stanowisk, sytuacje awaryjne oraz kolejna powtórka lawinowa.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FBetlejmka
Tatry Wysokie - skitury
Projekt planowany od dłuższego czasu. Z uwagi na brak większej ilości wolnego czasu planujemy przejść Tatry Wysokie w 3 dni. Plan był taki: Start w Tatrzańskiej Jaworzynie – podejście dol. Zadnich Koperszadów – Chata Przy Zielonym Stawie – Baranie Rogi i dalej aż do Popradzkiego Stawu i powrót przez dol. 5 Stawów do Łysej Polany. Jak na 3 dni to bardzo napięty plan o znacznych przewyższeniach i dziennych odległościach, ale wydawał się realny. Ekipa zapowiadała się też mocna, szczególnie pod względem kondycyjnym. Niestety plany sobie a rzeczywistość sobie, w końcu na pogodę i niestrawność wpływu nie mamy:).
A wyglądało to tak: Wyjazd w czwartek popołudniu. Z Tomkiem i Michałem śpimy na Głodówce, Ania z Markiem w Zakopanem. Rano podjeżdżamy jednym autem do Tatrzańskiej Jaworzyny i parkujemy na terenie Uniwersytetu Żylińskiego (parking niby płatny, ale dogadujemy się z właścicielami i nic nie płacimy. Panie chyba nie wierzyły, że filance puszczą Nas w Tatry o tej porze roku i niewiele się mylą bo po 5 min. Marszu zatrzymuje Nas samochód TANAPu i parkowiec każe zawracać itd. Ale po krótkiej argumentacji puszcza Nas i wyjaśnia, że przekaże informację dalej żeby piątki polskich skiturowców nikt się już nie czepiał – miło.
Nastawialiśmy się na długi marsz bez śniegu przez Jaworową i Zadnich Koperszadów, lecz śnieg zaczął się bardzo wcześnie, więc szybko zakładamy narty na nogi i depczemy misiom po piętach. Cała dolina była wydeptana przez niedźwiedzie, do tego trafiliśmy na 2 misiowe kupy – niedźwiedzie ewidentnie nie trawią kukurydzy. I o ile nie musieliśmy się zbytnio martwić zagrożeniem lawinowym – była „jedynka” – o tyle strach przed niedźwiedziami zaczął się nasilać. Na szczęście bez zbędnego towarzystwa docieramy na Przeł. Pod Kopą po wchłonięciu pięknych widoków na Tatry Bielskie, zjeżdżamy do Chaty Przy Zielonym Stawie. Odcinek od startu do schroniska pokonujemy w bardzo dobrym czasie i dobrze bo czekało nas jeszcze podejście kolejnych 850 hm na Baranią Przeł, lecz już w znacznie większych stromiznach. W schronisku odpoczywamy jakieś 45 min. Ciesząc się, że akcja przebiega sprawniej niż planowaliśmy. Na Baranią Przeł. docieramy również w bardzo dobrym czasie, ale mi odcina energię tuż przed przełęczą i zaczynam się czuć kiepsko. Do Chaty Teryho zjeżdżamy w mocno zaoranym, choć miękkim śniegu i na miejscu jesteśmy jakoś ok. 15, więc po ok. 8 godzinach z odpoczynkami.
Na szczęście udaje nam się załatwić noclegi na glebie, choć z krzywą miną opiekuna schroniska – „Polacy nigdy nie rezerwują noclegów…”. Popołudnie i wieczór spędzamy przy piwie i daniach schroniskowych oraz w oczekiwaniu na godzinę 22, kiedy to pozostali bywalcy pójdą grzecznie spać. Spać poszliśmy natychmiast. Dostaliśmy nawet materace, koce i poduszki! Niestety po około godzinie łapie mnie mocne zatrucie i pozostałą część nocy spędzam w niezbyt przytulnym schroniskowym kibelku i już wiem, że plany na kolejny dzień trzeba będzie modyfikować, jeśli w ogóle dożyję do rana… Efekty gastryczne wspomagał bardzo silny wiatr wiejący w nocy, więc czułem się jak na morzu. Rano decydujemy się na zakończenie akcji, ale jakoś trzeba jeszcze wydostać się z Tatr.
Decydujemy się na powrót przez Lodową Przełęcz żeby dotrzeć bezpośrednio do samochodu. Po śniadaniu – kto mógł ten jadł – wyruszamy około 10:00 na przełęcz. Z powodu braku widoczności idziemy na trzech GPSach, a i tak gubimy drogę podchodząc gdzieś pod ściany Lodowego Szczytu i zamiast 1,5 godziny, dojście na przełęcz zajmuje nam ok. 2,5 godz. Wywiany śnieg na Lodowej nie pozwala na zjazd z samej góry. Schodzimy więc ok. 30 m i zakładamy narty. Zjazd w bardzo przyjemnym śniegu – lekko zmrożone podłoże z 10 centymetrową warstwą świeżego i nawianego śniegu. Niestety nie można było się za bardzo rozpędzać z powodu kiepskiej widoczności, przez co zjazd zabiera nam sporo czasu i kilka razy zatrzymujemy się tuż nad przepaściami tudzież progami. Dalej zjazd płaskim dnem doliny przez leśny labirynt. Całą dolinę jechaliśmy w lekkim deszczu, a niby krótkie podejście i zjazd zajmuje nam praktycznie cały dzień. Ostatnie ok. 4 km idziemy na nogach, choć można było jeszcze zapinać narty i zjeżdżać metodą „Na Damiana”, ale jakoś szkoda nart…
Cały dzień część mojego sprzętu bierze do swoich plecaków reszta ekipy, za co im serdecznie dziękuję, bo było ze mną naprawdę kiepsko. Koniec końców, decyzja o powrocie uważamy za bardzo słuszną, bo w takiej pogodzie nie zaszlibyśmy daleko, a brak pewności co do noclegów na kolejne noce mocno podnosił ryzyko pogmatwania sytuacji.
Osobiście uważam cały wyjazd za bardzo udany i pouczający – nikt z Nas nie zabrał leków na problemy żołądkowe – bardzo pomocne było również wcześniejsze zaplanowanie wszelkich wariantów wycieczki. Resztę trawersu zostawiamy sobie na przyszłość.
PS. Ania z Markiem w niedzielę wracają w Tatry Słowackie i podchodzą do Zbójnickiej Chaty, następnie na Zawracik Równieńkowy – Czerowną Ławkę i zjeżdżają do Chaty Terhego i do Starego Smokowca – wszystko w bardzo dobrym czasie – szykuje się mocna ekipa na przyszłe wyjazdy!
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FTatryWys-skitury
AUSTRIA - Wysokie Taury - wyprawa KKTJ na Kitzsteinhorn
Ponieważ kilka lat temu odszedł na emeryturę Richard Feichtner - dobra, przychylna jaskiniom dusza, a zarazem odkrywca i eksplorator jaskini Feichtnerschachthöhle - pogorszyły się stosunki krakowskiego klubu z dyrekcją kombinatu narciarskiego na Kitzsteinhornie. W konsekwencji nastąpiło sześć lat przerwy w działalności w tej jaskini, a kiedy już udało się w końcu wrócić, warunki bytowe na miejscu nie były już tak dobre, jak za dawnych lat. Niegdyś spaliśmy na materacach w cichej i spokojnej piwnicy, zlokalizowanej w podziemiach "Alpincenter" - zaplecza dla narciarzy mieszczącego restaurację, sklep, punkt informacyjny itp. Tym razem zostaliśmy zmuszeni do wykupienia noclegów w prawdziwych łóżkach, w jedynym zlokalizowanym na interesującej nas wysokości hotelu, który zresztą kieruje swoją ofertę głównie do grup młodzieży. Podniosło to znacząco koszt wyprawy, ale i również pogorszyło nasz sen - bo jak wiadomo, wieczorami młodzież na obozie sportowym przede wszystkim hałasuje.
Tyle po stronie narzekań. Pozytywów było dużo więcej: podczas mojego tygodniowego pobytu na drugiej połowie wyprawy udało mi się trzykrotnie być w jaskini, z czego raz na dwuszychtowym biwaku. Mierzyłem nowo odkryte galerie, udrażniałem przekop i szarpałem wory, tym razem zupełnie nie martwiąc się, gdzie w tym wszystkim jakiś ogólny sens i ogólna logika. Budujący jest fakt, że tyle osób przyjechało na wyprawę, o której z góry było wiadomo, że będzie sprzątająco-deporęczująca. Przykładowo, przez trzy bite szychty wyciągaliśmy piach z ciasnego korytarza tylko i wyłącznie po to, żeby dostać się do starego biwaku, na którym pozostały zdeponowane w 2013 roku sprzęt oraz jedzenie. Mimo wszystko, odkryliśmy i skartowaliśmy ponad 400 m nowych ciągów - w tym sto metrów pokaźnych rozmiarów, dobrze udekorowanej naciekami galerii.
Przy okazji jaskiń udało mi się również podziałać trochę na nartach. W niedzielę z Florkiem i Furkiem podeszliśmy na lodowiec Kammerkees i zjechaliśmy kawałek po pysznym śniegu doliną potoku Schranbach, wracając do kombinatu przez przełęcz Nördl. Kammerscharte i w sumie podchodząc ok. 400 m. W środę razem z Florkiem i Przemkiem odbyliśmy długą wycieczkę wokół szczytu Tristinger. Najpierw zjechaliśmy znad przełęczy Schmiedingerscharte na północny zachód, aż do położonego w dolinie Schaunberg-Mittelalmu. Następnie przez Lakaralm i Winterkarl dostaliśmy się na przełęcz Winterkarlscharte, skąd zjechaliśmy z powrotem na bazę. Ponieważ okazało się, że na jednym z postojów zostawiłem języki do butów narciarskich, musiałem spory kawałek się wrócić i tego dnia zrobiłem w sumie 2160 m podejścia. W czwartek, po akcji w jaskini, nie chcąc marnować pięknego popołudnia podszedłem samotnie około 250 m na przełęcz Schmiedingerscharte. W piątek, po szybkim wyszarpaniu wora z wlotówki, wybrałem się z Agatą i Furkiem pod szczyt Kitzsteinhorn, zjeżdżając niebalanie nachylonym stokiem z wysokości ok. 3060 ponownie na lodowiec Kammerkees i potem żlebem spod Nördl. Kammerscharte. W sobotę, tuż przed powrotem do domu, powtórzyłem z Furkiem trasę mojej "wyprawy po języki": najpierw pyszny zjazd po północnych stokach z Winterkarlscharte do Lakaralm i z powrotem tą samą drogą na fokach; w sumie 590 m zjazdu, a następnie tyle samo podejścia w niecałe dwie godziny.
Jura - Jura - Kryspinowska, Pychowicka, Twardowskiego
Uczestnicy: Emil, Maciek, Piotr, osoby towarzyszące
Robimy sobie objazdówkę pod Krakowem: w planie Jaskinia Kryspinowska, Pychowicka (Wiślana), Twardowskiego z przyległościami.
Kryspinowska zaskakuje mnogością miejsc do zabawy – wszystkiego jest po trochu. Rozbiegamy się po dziurze odwiedzając jej liczne zakamarki, trochę przepychamy przez ciasnoty, trochę staramy się nie powpadać do mini jeziorek. Bardzo przyjemna jaskinia dla początkujących.
Pychowicka (Wiślana) to wielkie zaskoczenie. Ulokowana niedaleko Jaskini Twardowskiego, zachwyca swoimi mytymi (niestety nielicznymi) korytarzami i niezwykle wygodnym, piaszczystym podłożem. Warto odwiedzić obiekt póki jeszcze istnieje – podobno ma zostać poświęcony na rzecz planowanej tu obwodnicy.
Jaskinia Twardowskiego – klasyk, czyli zabawa w „kto znajdzie tabliczkę”. Dochodzimy z Piterem do wniosku, że albo metry robią się z wiekiem coraz krótsze, albo te jaskinie jakoś się dziwnie kurczą.
Po odwiedzeniu dziur urządzamy sobie tradycyjny spacer na Zakrzówek.
Zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FJura++-+Kryspinowska%2C+Pychowicka%2C+Twardowskiego
Tatry - Spacery po śniegu
Dostałam zaproszenie od Piotrka z WKTJ na dołączenie do wyjazdu jaskiniowo - powierzchniowego. Niestety część jaskiniowa trochę mnie ominęła z konieczności wcześniejszego powrotu w niedzielę. Wyjechaliśmy w piątek i w sobotę z rana rozchodzimy się po Tatrach. Część ekipy rusza do jaskini Czarnej, reszta (w tym i ja) na spacer powierzchniowy. Podchodzimy dostępnym fragmentem doliny Tomanowej, brodząc w śniegu, którego trochę dosypało od ostatniego tygodnia. Pogoda ani zimowa, ani wiosenna. Śniegu nadal dużo (choć w dolinie wytopiony), ale z powodu wysokiej temperatury (całą drogę szłam w krótkim rękawie) miękki i mokry, na jego powierzchni utrzymywała się warstewka wody. Nawet się cieszyliśmy, że tego dnia wybraliśmy się na powierzchnię, bo szkoda byłoby schodzić pod ziemię w takim słońcu. Niedziela równie pogodna i ciepła. Pomachałam rano na pożegnanie ekipie jaskiniowej, odprowadziłam ich wzrokiem do doliny i sama wsiadłam do PKSu, którym miałam wrócić do domu.
Jura - rajd rowerowy + nie duże jaskinie
Start z Blanowic. W wiosennym słońcu śmigamy na rowerkach w stronę Morska. Po drodze, od strzału odnajdujemy Jaskinię na Śmigówkach. Wlot w formie nie wielkiej studni do której schodzimy. Do ciasnych korytarzy się nie zapuszczamy bo nie mamy kombinezonów. Dalej przez Morsko w stronę Ligotki. Tu znów po drodze wchodzimy do Jaskini w Dziadowej Skale. To nie duża dziura, która w zamierzchłych czasach stanowiła schronienie człowieka pierwotnego. Następnie przez Podlesice, Rzędkowice i Parkoszyce docieramy do ładnego jeziorka gdzie łapię gumę ale do auta już było blisko. Trasa bardzo ciekawa a pogoda piękna. Czas już na wspin.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FJura-rower
Jura - Egzamin na Kartę Taternika Jaskiniowego
Opis wkrótce, tymczasem trochę kultury na podsumowanie kursu:
Rysiek najlepszy jest,
bez niego kurs zupełnie traci sens,
jego cytaty będą wspominać pokolenia,
bo wyjście do jaskini nie może obyć się bez małego marudzenia.
Wiemy, że nie zamieniłbyś chwil z nami
na skrzynkę z browarami! <3
Mateusz godziny spędził na uczeniu nas topografii znajomości,
z dużą dawką cierpliwości.
Doliny walne zaliczone
nawet jedno wyjście do jaskini obiadem zakończone.
Z nim zjechaliśmy na Marmurowej dno,
było fajnie, że ho ho!
Asia dzielnie nam kurs organizowała,
swój czas wolny poświęcała,
na nasze maile odpowiadała,
a nawet wodę lewarowała!
Wlk. Brytania - Góry Kambryjskie +Lake District
Kolejny raz udało mi się wyskoczyć na 3 dni do Wielkiej Brytanii. Obrałam dwa cele: Park Lake District w płn-zach. Anglii oraz Góry Kambryjskie w Walii, z najwyższym szczytem Snowdon. Lake District to piękna i tajemnicza kraina jezior i gór. Tajemnicza dla mnie, bo aura jaka tam panuje za każdym razem jak ją odwiedzam jest dość...dżdżysta, deszczowa i pięknie ponura:) W sam raz, aby oderwać się od codzienności. Ponoć jest to bardzo popularna destynacja turystyczna. Ja tego nie odczułam i może dlatego tak mi się tam podobało. Punktem wypadowym mojej jednodniowej wycieczki była wioska Coniston, skąd można dojść na piękny szczyt The Old Man of Coniston. Mniej więcej połowę trasy zrobiłam w nie-deszczowej aurze, a drugą czyli ten odcinek najbardziej widokowy-w deszczowej. Myślę, że zdjęcia w większej mierze oddadzą charakter tego terenu, tak różny od naszych Tatr czy Beskidów. Kolejny cel mojego szybkiego wypadu to najwyższy szczyt Walii-Snowdon (1085 m.n.p.m.). Ukształtowanie terenu w przypadku tutejszych Gór Kambryjskich jest podobne-ogromne, niezalesione tereny, puste, dostojne. Wystarczy przejść przez pierwszą linię niskich zabudowań w wiosce Rhyd Ddu, przejść przez furtkę i znaleźć się na szlaku, w jakby zupełnie innym świecie, a po 3 godzinach cieszyć się widokiem ze szczytu. Szlak poprowadzony jest tak, że tworzy rodzaj pętli, podczas której można obserwować rozciągające sie widoki, niczym nie przesłonięte surowe krajobrazy.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FWlk+Brytania
Tatry - Jaskinia Zimna
Krótki wypad do jaskini Zimnej. W Tatry już zagląda wiosna, choć nadal dużo śniegu w wyższych partiach. Również nas on nie ominął, ponieważ pod otworem nadal dużo się go utrzymuje. Choć wszystko topnieje to zejście do jaskini całe oblodzone. Zajrzeliśmy tylko do korytarza Galeriowego i do sali nad Galeriowym. Prożek wywspinała Iwona, musiała bo nikt inny nie miał na to odwagi :) Syfoniku na szczęście nie trzeba było lewarować, za co jesteśmy ogromnie wdzięczni. Wracaliśmy już po zmroku. Jako bonus, mieliśmy okazję obserwować tysiące żab w trakcie godów.
AUSTRIA - Wysokie Taury - skitoury
Tegoroczny wyjazd chatkowy rozpoczynamy od podejścia z parkingu (ok. 950 m) doliną potoku Obersulzbach do Kürsingerhütte (2548 m). Śnieg zaczyna się już od samochodu. Podejście z plecakami dłuży się, mimo korzystnie w połowie drogi usytuowanej gospody Postalm, serwującej nam zimne piwo z alkoholem oraz bez. Tuż przed zmrokiem docieramy do naszej bazy noclegowej, zastając na miejscu czterech Austriaków.
W piątek przez lodowiec Obersulzbachkees wchodzimy na wierzchołek Grossvenediger (3667). Pogoda jest świetna, wręcz zbyt świetna, bo jest aż za ciepło i skutek jest taki, że śnieg nie dopisuje. Sam szczyt jest bardzo popularny; większość skiturystów podchodzi na niego od południa, toteż od przełęczy Venedigerscharte (3413) widzimy już wielu ludzi. Do "naszej" chaty wracamy wprawdzie jako pierwsi, ale stopniowo pojawiają się kolejne grupy zamierzające zdobywać Venedigera w słoneczny weekend i ostatecznie śpi nas tam czternaścioro (!).
W sobotę nie planujemy nic zdobywać, a raczej w końcu zjechać po jakimś "fajnym" śniegu. Wychodzimy więc pod przełęcz Geigerscharte (na wysokość 3100). Cel zostaje osiągnięty - do wysokości 2400 m zjeżdżamy po nieco zbitym, ale jednak bardzo przyjemnym, lodowcowym śniegu.
Na tych corocznych, tradycyjnych już wyjazdach zwykle odwiedzamy dwa różne schroniska Alpenverein. Tym razem dochodzimy jednak do wniosku, że przy panujących w górach warunkach (dobra pogoda, sporo śniegu, niskie zagrożenie lawinowe) wszędzie będą tłumy. Ponieważ tymczasem własnie zaczyna się wyprawa KKTJ na Kitzsteinhorn, to wdrażamy planowanie oportunistyczne i postanawiamy połączyć ze skiturami integrację międzyklubową, wbijając się krakusom na ich "bazę przejściową" - chatkę jaskiniową pod Lamprechtsofen.
W niedzielę wstajemy wcześnie rano i jedziemy do miejscowości Fusch an der Glocknerstrasse. Stamtąd o siódmej wyruszamy w stronę szczytu Zwingkopf (3113). Na niebie ponownie "lampa", a na parkingu ponownie dużo samochodów. Przez pierwsze sto metrów wysokości musimy nieść narty, ale wkrótce wkraczamy ponownie w prawdziwą zimę. Sam wierzchołek osiągnął tylko Marek, ja i Monika zadowoliliśmy się położoną pod nim przełeczą (ok. 3000) - co i tak oznaczało, że tego dnia odrobiliśmy uczciwe 2000 m podejścia. Zjazd w każdym razie był wyśmienity, jeden z najlepszych tego sezonu: jednego dnia zjeżdżaliśmy zarówno po delikatnie przewianym puchu, jak i po firnach. Po szybkim pakowaniu, jeszcze przed północą udaje się nam dotrzeć z powrotem na Śląsk.
Beskid Śląski - Barania Góra
Pogoda na niedzielę zapowiadała się świetna, a ja posiadałem kilka godzin czasu wolnego, więc szybko nie myśląc zadzwoniłem w sobotę wieczorem do kolegi, który rzucił hasło "barania" bo stwierdził, że nie był na niej kilka lat. Ja w sumie nie protestowałem. Wyruszyliśmy rano, zabierając po drodze mamę znajomego, która chciała abyśmy ją odstawili na przełęczy Kubalonka, bo miała w planach użyć swoich skiturów. Śniegu jeszcze sporo, choć był bardzo mokry pod wpływem słońca i wiosennych temperatur. Auto zostawiliśmy na przełęczy i ruszyliśmy w stronę szczytu. Zapomniałem, że od kubalonki jest tyle asfaltu, co trochę zniechęcało, bo nie po to pojechałem w góry. Za to widoki z wieży były cudne. Tatry prezentowały się majestatycznie. Później szybki powrót do auta i popołudniu byliśmy w Katowicach. Zdjęcia: będą później ;)
Załęcze Wielkie - III Forum Spelogiczne
Kolejne, trzecie już forum, tym razem odbywające się w Załęczu Wielkim. W piątek tradycyjnie odbyły się wycieczki, uczestnicy odwiedzili jaskinie rezerwatu "Węże". Po kolacji odbyły się Ogólnopolskie Jaskiniowe Zawody Sprawnościowe. Kolejne dwa dni to odbywające się wykłady i prelekcje na różne tematy. Poczynając od geologii, przez paleozoologię, aż po luźniejsze dyskusje na temat zawartości apteczek i sposobu biwakowania w jaskiniach. Dla chętnych na bardziej aktywne spędzenie Forum, możliwy był udział w wycieczkach terenowych, a dla dzieci w dedykowanych zajęciach. Wieczorem w sobotę odbyło się wręczenie nagród zwycięzcom zawodów oraz konkursów fotograficznego i kartograficznego. Forum jak zwykle było dało możliwość dowiedzenia się kliku nowych rzeczy o jaskiniach oraz wymiany zdań i doświadczeń pomiędzy grotołazami i klubami.
Beskid Żyw. - Wielka Racza
Tym razem bez nart w kiepskiej pogodzie wejście od słowackiej strony (Oszczdnicy) na szczyt. W schronisku tylko dwóch ludzi. Śniegu jeszcze dużo.
Tatry Wys. - skitura do dol. 5 Stawów
Obserwując pogodę od tygodnia wydawało się, że z weekendu sobota będzie najlepsza na turę. Pierwszy stopień zagrożenia lawinowego + w miarę ładna pogoda do południa powinna wystarczyć na osiągnięcie planowanego celu minimum czyli Koziego Wierchu. Słońce i brak wiatru na parkingu w Palenicy pozwolił nawet snuć plany o przełęczy Szpiglasowej… ale osiągając schronisko w „piątce" wiedzieliśmy już, że z halnym nie wygramy. Ambicja górska nie pozwoliła nam na odwrót prosto z schroniska, choć każdy z nas wiedział, że wyjście wyżej ma zerowe szanse na sukces – poszliśmy w górę doliny do czasu … kiedy przewracało nas przy zmianie kierunku i przesuwaliśmy się na fokach w odwrotnym kierunku. Pozostał tylko powrót do schroniska „wykorzystując” żeglarskie umiejętności – przepinka i w dół. Pocieszeniem dla nas był jedynie fakt, że w tym samym czasie odbywały się zawody skiturowe, których meta była w schronisku na piątce – TPN zakazał zjazdu z Zawratu- więc nikt wyżej nie poszedł.
Beskid Żyw. - Palenica
Znów szybki szpil. Z Sopotni, podejście na przełaj, przecinakami leśnymi na Palenicę (1339). Wyżej mgła. Z szczytu zjazd trochę inną linią. Śnieg był idealny. Miękka warstewka świeżego śniegu na twardym podłożu, które jeszcze skutecznie pokrywa wszystkie wykroty. Zjazd więc adekwatny do warunków - przewspaniały. W dodatku urozmaicony teren pozwala realizować narciarskie fantazje w realu. Zbocze sprowadza nas do Sopotni Koloni. Tu przeprawa przez rozlany strumień i wkrótce kończymy kolejną przygodę przy aucie.
Tatry-Skitur na Kasprowy Wierch
Wyjeżdżamy jeszcze przed świtem, więc na szlaku jesteśmy chwilę po ósmej. Wybieramy podejściem długim szlakiem narciarskim od Kuźnic do Murowańca. Spotykamy tylko jednego zjeżdżającego narciarza, za to podchodzących skiturowców już znacznie więcej. Pogoda wydaje się być idealna-przeważa słońce a gdzieś daleko na horyzoncie widać niewielkie chmury. Ulżyło mi, bo dzień wcześniej pogoda była bardziej, niż kiepska. Docieramy do Murowańca, gdzie zastajemy oblężenie schroniska. Po odpoczynku ruszamy w górę i po ponad godzinie docieramy na szczyt Kasprowego. Tu znowu przerwa a następnie zjazd kotłem goryczkowym a później szlakiem w stronę Hali Kondratowej. Zjazd nie mógł być przy takiej pogodzie i przy takim śniegu nieudany. Od schroniska zjeżdżamy szlakiem narciarskim do Kuźnic a później prawie pod samo auto.
Sycylia - wspinanie
Podczas tegorocznego sylwestra, jeden ze znajomych rzucił hasło "A czemu nie zacząć sezonu wspinaczkowego trochę wcześniej? Na Sycylii w lutym będzie warun, a na dodatek jest tam taki rejon...". Słowa nie zostały rzucone na wiatr i po święcie Trzech Króli, mieliśmy już zakupione bilety. Wylot z Katowic był w godzinach popołudniowych i wylądowaliśmy w Katanii późnym wieczorem. Po załatwieniu formalności z wypożyczalnią ruszyliśmy w stronę San Vito Lo Capo. Nocleg mieliśmy zapewniony w urokliwym miejscu z widokiem na morze, które każdego ranka podziwialiśmy jedząc śniadania na werandzie. Pierwszego dnia po przylocie ze względu na pogodę, czas spędziliśmy na zwiedzaniu San Vito i Erice. Wiało przeraźliwie, ale widok rozbijających się fal o skały wynagradzał chłód spowodowany wiatrem. Pierwszy dzień wspinaczkowy spędziliśmy w rejonie campu El Bahira, który jest bazą wypadową dla wspinaczy. W sezonie na pewno musi tętnić życiem, jednak na przełomie lutego i marca, był raczej wymarły. Skały na których się wspinaliśmy to skaliste klify, które ciągną się kilka kilometrów. Ilość dróg jest olbrzymia (pewno kilkaset!) i oferuje wspin na poziomie od 4a do 8b (w skali francuskiej). Drogi poprowadzone na klifach prezentowały odmienny styl, niż ten znane z naszej Jury. Przede wszystkim oferowały znakomite tarcie, pod tym względem czuliśmy się jak w Tatrach. Po drugie były zdecydowanie dłuższe 25-35 m. Pod tym kątem nawet "zwykła szóstka" była wymagająca kondycyjnie, dawała w kość, ale przez to dawała więcej satysfakcji po pokonaniu jej. Dodatkowo było trochę formacji, których nie uraczymy u nas, np. liczne tufy. Sumarycznie w San Vito Lo Capo i w rejonie Never Sleeping Wall spędziliśmy na wspinaniu 4 dni. Pogoda zdecydowanie dopisała, czasem było nawet aż zbyt ciepło. W dni restowe zwiedzaliśmy saliny w Marsali, starożytne miasto Selinunt, grotę Mangiapane (kiedyś była w niej ludzka osada) i Palermo.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FSycylia
Tatry - Centralny, zimowy obóz tatrzański KTJ PZA 2019
W miniony weekend, odbył się w Tatrach, zimowy centralny obóz tatrzański organizowany przez Komisję Taternictwa Jaskiniowego PZA. Celem szkolenia było podniesienie poziomu umiejętności technik zimowych wśród taterników jaskiniowych.
Zajęcia zaczęły się w piątek od wykładu, na którym zostały omówione rodzaje oraz użycie raków oraz czekanów i lawinowego ABC. Po wykładzie wyszliśmy na ćwiczenia. Doliną Małej Łąki podeszliśmy w rejon Głazistego Żlebu, gdzie znaleźliśmy odpowiednie miejsce na nasze ćwiczenia. Cała ekipa została podzielona na kilka mniejszych grup, które poruszały się pomiędzy stanowiskami ćwiczeniowymi. Ja zaczęłam od technik poruszania się z rakami i czekanem podczas podchodzenia i schodzenia, następnie ćwiczyliśmy poszukiwanie osoby zakopanej przez lawinę, przy użyciu lawinowego ABC (detektor, sonda, łopata). Na końcu ćwiczenia z hamowania czekanem, które były wyjątkowo udane ze względu na lód zalegający pod świeżą warstwą śniegu, przez co nasze zjazdy były dość szybkie i wymagały szybkich reakcji. W takich warunkach kontrola swojego zachowania była bardzo trudna, a już w przypadku upadku "znienacka" niemalże niemożliwa. Wieczorem, na bazie, omówiliśmy poruszanie się z asekuracją lotną i przećwiczyliśmy wiązanie się zespołów.
Drugiego dnia ćwiczyliśmy w rejonie Zawracika Kasprowego. Zaczęliśmy od budowy stanowiska zjazdowego z czekana, tudzież "czegokolwiek" innego. Następnie w małych zespołach wykonaliśmy przejście z asekuracją lotną. Miałam szczęście trafić do zespołu który musiał pokonać trudniejszy, skalisty teren, więc musieliśmy użyć punktów asekuracyjnych montowanych po drodze. Po wspinaczce, omówiliśmy zakładanie punktów "zimowych" z przyrządów do asekuracji w lodzie i zmrożonych trawkach. Dość swobodnie podeszliśmy do tematu ćwiczeń, podczas których każdy mógł wbić omawiane wcześniej igły, buldogi, mobidicki i inne o równie fantazyjnych nazwach. O ile bardziej przyłożylibyśmy się do tych ćwiczeń i naprawdę dobrego osadzenia punktów, gdybyśmy wiedzieli, że za chwilę naprawdę będziemy musieli zrobić sobie stanowisko zjazdowe! Tu również teren nas nie rozpieszczał, linia naszego zjazdu nie prowadziła po pochylni, a po zacięciu w ścianie tak, że musieliśmy naprawdę zaufać naszemu stanowisku. Trochę nieprzewidzianych problemów technicznych, jeszcze jeden zjazd i okazało się, że jesteśmy ostatnią grupą w terenie. Po powrocie na bazę, odbył się kolejny wykład, ostatni, o nawigacji w terenie i określaniu azymutu za pomocą mapy i kompasu.
Trzeciego dnia, poszliśmy do Doliny Lejowej, gdzie po krótkim ćwiczeniu uświadamiającym jak łatwo zgubić obraną trasę podczas niekorzystnych warunków pogodowych, przeszliśmy do kolejnych ćwiczeń z poszukiwań za pomocą detektorów lawinowych. Tym razem ćwiczyliśmy sytuacje z dwoma uwięzionymi osobami. Następnie budowaliśmy stanowiska zjazdowe z grzybów śnieżnych, a na końcu kopaliśmy kopce śnieżne. Choć udało nam się wykonać dwa całkiem przyzwoite domki na niepogodę, to zabrakło czasu na ich wykończenie i dekorację.
Na bazie dokonaliśmy jeszcze szybkiego omówienia minionych dni i wymieniliśmy się pomysłami na następne takie szkolenie.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2Fobozzimowy
Tatry Zch - Spalona Przełęcz
Była to pierwsza tatrzańska tura Andrzeja, więc padło na pobliską i dobrze nam znaną dolinę Rohacką. Plan A polegał na zdobyci Spalonej Kopy, plan B – jak będzie nam mało to szarpniemy się jeszcze na pobliskiego Pachoła. Z powodu mgły, która grała pierwsze skrzypce na tym wyjeździe nie do końca świadomie wybieramy plan C, czyli mijamy odbicie na Spaloną, więc odwracamy planowaną kolejność szczytów. Lecz tu do akcji wkracza 11-osobowa grupa słowackich skiturowców, krocząca przed nami. Podążamy ich śladami, myśląc że wybierają się co najmniej na Banikowską Przeł., no bo gdzież indziej – na tym etapie doliny innych celów już być nie może …, a jednak! Znając opis podejścia na relatywnie nie trudną Banikowską Przeł. zaczynamy mieć lekkie obawy gdy Słowacy zakładają harszle… my po krótkim czasie wkładamy raki … coś dziwnie stromo … i do tego trochę sporo lodu … Dopiero docierając na grań (sporo za późno) sprawdzamy lokalizację i jakie jest nasze zaskoczenie gdy okazuje się, że jesteśmy na Spalonej Przeł. (Spalone Sedlo) - nazwę przełęczy poznałem dopiero w domu!
Tu decydujemy się na plan D – zjazd jak najszybciej, póki widzimy jeszcze siebie z odległości ok. 20m. Pierwsi jednak ruszają hardzi (jeden z nich przebierał się prawie do rosołu na przełęczy) Słowacy, zjechała 2/3 grupy i nagle słychać zgrzyt krawędzi o lód i jeden z hardych leci w dół!!! Spanikowana Słowaczka woła o pomoc 2 doświadczonych (na pewno wiekiem) Słowaków. Ci jednak nawet nie zerkają w ich kierunku, tylko mamroczą coś w rodzaju „jak spadł to się gdzieś pewnie zatrzyma”, albo „i tak już mu nie pomożemy”. Na szczęście ślizg okazał się nie długi i oprócz wypiętej narty nic się nie stało – ach te opanowanie.
Ruszamy i my, lecz mgła robi się coraz gęstsza. Po pokonaniu stromizn mgła jest już irytująco gęsta i do końca nie wiemy czy aby czasem nie jedziemy pod górę. Dlatego też odpuszczamy sobie wejście na Spaloną Kopę i staramy się powoli tracić wysokość, co 100 m sprawdzając położenie. Na samym końcu trawersujemy zbocza Spalonej, aby ominąć slabozjeżdżalny, leśny fragment szlaku i znajdujemy wypatrzone jeszcze z dołu wycinki leśne z cudownym puchem – nimi docieramy na dno doliny i dalej na nartach do auta.
Z wycieczki wynosimy jeden główny wniosek – rada „idziemy za nimi bo wyglądają jakby wiedzieli gdzie idą” to słaba rada.
Koniec końców Andrzejowi się podobało, owszem był zmęczony ale na skitury jeszcze pojedzie – tak przynajmniej powiedział😊
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FSpaloneSedlo
CHINY - Chongqing - wyprawa noworoczna do jaskini Luo Shui Kong
Po trzech latach przerwy udaje się ponownie zorganizować wyprawę do jaskini Luo Shui Kong. Działalność możliwa jest tylko zimą, ponieważ dwustumetrowej głębokości studnia wlotowa stanowi ponor całkiem pokaźnej rzeki. W sumie cieszymy się, że w ogóle działalność jaskiniowa jest jakkolwiek możliwa, bo za przewodniczącego Xi Jinpinga Chiny znów przeżywają fazę delikatnego zamknięcia na obcokrajowców. Mimo tego, że brytyjsko-amerykańskie wyprawy jaskiniowe działają w rejonie od wielu lat, lokalna policja wnikliwie analizuje naszą grupę. Musimy cierpliwie wyjaśniać, że dziewczyny również chodzą po jaskiniach i że naprawdę śpimy obok siebie, choć nie jesteśmy w związkach małżeńskich. Jeden z inspektorów wybiera się z Philem na naszą bazę i na miejscu prosi go, żeby pokazał mu swoją... szczoteczkę do zębów (na dowód, że rzeczywiście tu mieszka).
Kierowniczka wyprawy - Erin Lynch - spóźniła się na samolot z USA i pod kilka dni jej nieobecności musimy wdrożyć środki zastępcze. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności pracujący akurat w Chinach Phil Rowsell - z którym nigdy nie byłem w jaskini, ale z którym miałem do czynienia na takich czy innych jaskiniowych konferencjach - podjął się przygotowania dla nas bazy, a zatem wynegocjował dla nas warunki pobytu "u gospodarza" i załatwił wspomniany już meldunek na policji. Z kolei ja, jako jedyna osoba, która była na poprzedniej wyprawie, organizowałem samą działalność jaskiniową. Po dwóch dniach poręczowania byliśmy gotowi na zbadanie pierwszego celu eksploracyjnego: ciągu za wodą w najgłębszej części jaskini (na ok. -378). W tym rejonie ostatnio była w 2015 roku Katie, której to tajemnicza rzeka za błotnym progiem śniła się przez wiele lat. Do pomocy Katie werbuje niczego nieświadomego Carla. Jeff, poręczujący poprzedniego dnia z Katie pożycza Carlowi kombinezon typu "cerata", a Sonia proponuje swoje neoprenowe ogrodniczki. Próbujący się wbić do damskiego neoprenu Carl dostarcza wieczornej rozrywki pozostałym uczestnikom wyprawy, zgromadzonym jak zwykle na bazie wokół elektrycznych grzejników. Nogi wchodzą, i choć szelek nie da się zapiąć, to jednak materiał ciasno opina tors Carla i wydaje się, że uda się mu w ten sposób pokonać krótki odcinek we względnie ciepłych wodach jaskiń Wulongu.
Zjazd na przodek przebiega szybko i bez komplikacji. W krótkim czasie Katie i Carl przebierają się w cieplejsze kombinezony na błotnistym brzegu podziemnego strumienia. Akcja zaczyna się na dobre wejściem po błotnych stopniach, które Katie wykuła osobiście przed czterema laty. Czołganie, zejście po pochylni a następnie 20 m zjazd doprowadza w końcu na półeczkę nad wodą zbyt wąską, żeby na niej stać. Patrząc na rozciągające się przed nim jezioro, Carl rozumie już, dlaczego Jeff zrezygnował z towarzyszenia Katie na tej akcji. Będąc Kanadyjką - wprost z kraju lodu i śniegu - a także nurkiem jaskiniowym i jednocześnie osobą z dużym sentymentem do tego przodka, Katie bez zastanowienia wskakuje do wody i płynie za róg sprawdzić, co też znajduje się dalej. Carl czeka na wieści na półeczce. Po chwili słyszy potwarzane przez echo pytanie: "Idziesz?". Co zrobić? Nie ma wyjścia, trzeba zsunąć się do wody. Tuż za rogiem jego oczom ukazuje się płaszczyzna jeziora, ciągnąca się po horyzont. Ściany są bardzo strome i nie mają żadnych stopni. Nigdzie też nie widać Katie. "No, miejmy to z głowy", myśli Carl, "Jestem przecież dobrym pływakiem, pójdzie mi szybko". Oczywiście pływanie w zbyt ciasnym neoprenie, w kombinezonie jaskiniowym, gumowcach na nogach, kamizelce ratunkowej, ciągnąc za sobą wora jaskiniowego jest totalnie nieefektywne. Ściany przesuwają się centymetr po centymetrze. Kiedy w końcu pojawia się światło Katie, ulga jest tylko chwilowa; Katie spogląda bowiem na wodę i dostarcza Carlowi wyobrażenia o dzielącej ich odległości. "Jasny gwint, to jest naprawdę daleko!". Po chwili w żaden sposób nieizolowane od zimna ramiona Carla drętwieją. "No to pięknie, teraz umrę w jaskini w dziewczęcym neoprenie i w pożyczonym kombinezonie", myśli Carl. Ostatecznie udaje mu się dopłynąć na tyle blisko, żeby dostrzec, że Katie nie wyszła na brzeg i wystaje z wody tylko od pasa w górę. Zdesperowany, Carl gramoli się na coś, co uchodzi za ląd w tym zapomnianym przez bogów miejscu.
Katie zdaje Carlowi sprawę ze swojego rekonesansu. Wygląda na to, że znajdują się w wielkim syfonie, później określonym na 120 m długości i 90 m szerokości. Nie ma żadnej widocznej drogi naprzód. Katie zmaga się z rozczarowaniem, po tylu latach marzenia o połączeniu tego przodka z jaskinią San Wang Dong. Carl zmaga się z faktem, że zimne, podziemne jezioro stoi teraz pomiędzy nim, a resztą jego życia.
Po nieudanej próbie obejścia syfonu bocznym ciągiem, stojąc na suchym, choć błotnistym lądzie zespół przymierza się do kartowania. Carl odkrywa, że ledwo jest w stanie otworzyć szczelny worek z przyrządami. Próbuje poinformować o problemie partnerkę, ale słowa jakoś się nie kleją. Po kilku urwanych sylabach, Katie stawia mu diagnozę: "Nohoho, ktoś tu chyba ma przypadek umbli?" (objawy hipotermii po angielsku: stumble, fumble, mumble, grumble), po czym obejmuje go ramieniem. Przez chwilę debatują nad odwrotem w imię bezpieczeństwa. Oznaczałoby to jednak, że ktoś będzie musiał tu wrócić na kartowanie. Za kilka godzin, przy ciepłym obiedzie na powierzchni, będzie trudno się z tej decyzji wytłumaczyć reszcie ekipy.
Ostatecznie udaje się wypracować pewien kompromis. Carl z grubsza może notować; zrobią po prostu zgrubne notatki, a szczegóły uzupełnią z pamięci. W drodze z powrotem do jeziora, Katie opowiada, jak przygotowywała się do nurkowania w zimnych syfonach biorąc zimne prysznice. Carl dochodzi do wniosku, że ludzie tacy jak Katie nie rodzą się z odpowiednimi genami. Oni po prostu każdego dnia podejmują decyzje, które stopniowo czynią ich coraz większymi skurczybykami. Dla porównania, każdy ciepły prysznic, który Carl wziął tego roku, pogarszał jego gotowość na obecnie przeżywaną podróż przez hipotermię. Tyle w sprawie chińskich jaskiń, będących przecież na ogół wielkimi, suchymi jak pieprz tunelami. Kiedy tylko zaczynają się trochę ruszać, Carl odzyskuje możliwość wypowiadania się pełnymi zdaniami. Odkrywa za to, że ma kłopoty z oddychaniem i że żebra bolą go przy każdym głębokim wdechu. Powoli dociera do niego, że problem leży chyba w zbyt ciasnym neoprenie. Ogrodniczki, które trzymają go przy życiu, jednocześnie próbują go zabić.
Tymczasem Katie przymierza się do udokumentowania jeziora. Proponuje, żeby Carl wyznaczył punkt stojąc w wodzie, wskazując go swoją czołówką, w czasie kiedy ona przepłynie i dokona pomiarów. Carl wetuje ten pomysł: "Nie zamierzam stać w tej wodzie. Kiedy już wejdziemy do jeziora, płynę na drugą stronę i się nie zatrzymuję". Przyjmując ze zrozumieniem konieczność uproszczenia rysunku, Katie zanurza się i rozpoczyna przeprawę na drugi brzeg. Zmniejsza jasność swojej czołówki - nie po to, żeby oszczędzać baterię, ale raczej żeby ukryć przed swoją wyobraźnią wijące się masy białych ryb i kijanek.
Carl płynie jako drugi. Próbuje najpierw kraulem, potem żabką, potem pieskiem. Tak czy siak, płynie bardzo wolno. Ramiona znów mu drętwieją, ale tym razem nie jest to dla niego zaskoczeniem i perspektywa śmierci w zimnej wodzie nie jest już aż tak intensywna. W końcu udaje się mu dotrzeć na półeczkę, na której Katie wielkodusznie puszcza go przodem. Pozostaje już tylko pokonać rozgrzewającą, 20 metrową pochylnię w błocie o konsystencji biegunki...
Podsumowanie wyprawy: w sumie umieściliśmy w jaskini 850 metrów liny żeby sprawdzić powyższy mokry przodek oraz pewien gigantyczny, suchy tunel, ktory nie mógł się tak po prostu skończyć. Jednak ku naszemu rozczarowaniu, obydwa główne "tematy eksploracyjne" zakończyły się w połowie wyprawy - kiedy to Mateusz i Ola opuszczali bazę. Sprawdziliśmy też kilka bocznych ciągów, odnotowanych na tej oraz na poprzednich trzech wyprawach. Znaleźliśmy też kilka nowych jaskiń, które prawdopodobnie łączą się z LSK, ale nie było czasu na ich dokładne zbadanie. W czasie wyprawy zbadaliśmy ok. 1.5 km korytarzy, ustanawiając znaną długość jaskini na około 8.6 km. Choć jest jeszcze kilka znaków zapytania, nieprędko pewnie będzie miała miejsce kolejna wyprawa do Luo Shui Kong. Ciąg w jaskini San Wang Dong (77 km długości) kierujący się w stronę LSK urywa się studnią, jest on więc pewnie bardziej porywającym punktem startowym do poszukiwania połączenia między San Wang Dong, Er Wang Dong i Luo Shui Kong - którego znalezienie mogłoby doprowadzić do powstania systemu jaskiniowego o długości ponad 130 km.
Uczestnicy wyprawy dziękują za wsparcie Administracji Dziedzictwa Kulturowego i Historycznego Okręgu Wulong, Administracji Okręgu Wulong, rodzinie Yu oraz Instytutowi Geologii Krasu Chińskiej Akademii Nauk.
Tekst: Carl Bern, redakcja: Kathleen Graham, wstęp i przekład: Mateusz Golicz
Beskid Śląski - Skrzyczne od południa
Zachęceni warunkami z ostatniego tygodnia ponownie uderzamy na Skrzyczne lecz tym razem za cel bierzemy południowe zbocza. Podchodzimy szlakiem od Ostrego U góry bardzo mocny wiatr. Po przerwie w schronisku zjeżdżamy na przełaj wprost na południe. Początkowo wiatr zatrzymywał nas w miejscu lecz troszkę niżej warunki były idealne a zjazd do dol. Potoku Malinowskiego zaliczać można do najpiękniejszego w Beskidach. Wszystko pod lazurowym niebem w otoczeniu białych szczytów. W dolinie po przetartym szlaku z "łyżwy" szybko docieramy do auta. Zrobiliśmy 722 m przewyższenia i ok. 10 km dystansu.
Tu część zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2019/Skrzyczne2
Beskid Żywiecki – Wielka Racza
Pierwotne plany wyjazdu dotyczyły Tatr, ale wiadomo 3 stopień lawinowy i halny szybko je zweryfikował. Trasę wybraliśmy pod kątem dłuższego turowania i liczyliśmy na przyzwoity zjazd. Niestety po odpoczynku w schronisku rozpadało się, śnieg stał się mokry i tępy co zmusiło nas jedynie do zjazdu bez historii do auta. Jedyną smutną obserwacją jest stan drzewostanu bukowego zniszczonego przez masy śniegu na grani.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FWielkaRacza
Beskid Śląski - Skrzyczne od wschodu
Aż dziw bierze jak wschodnie stoki Srzycznego diametralnie różnią się od przeciwnej strony. Brak szlaków, nartostrad a co za tym idzie brak ludzi. Tym razem wystartowaliśmy z Podlasu. Po mokrym śniegu podchodzimy na wprost zostawiając za sobą i pod sobą mglistą szarość. Ostatnie stromizny pokonujemy zakosami wydostając się na szczyt Skrzycznego (1257) pełnego przywyciągowych narciarzy choć i skiturowców też kilku było. Krótka chwila w schronisku i szybko w dół rozkosznym zjazdem po owych stromiznach a potem łagodniej w lesie. Bez szwanku docieramy do auta. Zrobiliśmy 750 m przewyższenia i 7 km dystansu. Był to nasz trzeci zjazd w tą "dziką" stronę i każdy można zaliczyć do bardzo atrakcyjnych pod każdy względem.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FSkrzyczne
Beskid Mały - Czupel
Zgadaliśmy się ze Strzelcem, że oboje mamy wolną sobotę i chęć wybrania się gdzieś, jednak żadne z nas jakoś nie miało ani weny, ani specjalnych chęci wymyślić co robimy. Poza mglistym ,,jedziemy w góry” nie mieliśmy pomysłu co robić. W sobotę rano, spakowani na wycieczkę, otwarliśmy w samochodzie mapę i zaczęliśmy przerzucać się pomysłami na Beskidzkie szczyty, żaden z nich nie wydał nam się oryginalnym pomysłem, szukaliśmy czegoś nowego i dostosowanego do pogody, ale jednak czegoś co można by nazwać ,,konkretnym” wyjściem. Godzina (8:30!) też miała duży wpływ na poszukiwanie miejsca destynacji. Szukając coraz bliżej, trafiliśmy palcem na mapie na Beskid Mały i najwyższy jego szczyt Czupel (930m). Tak więc pojechaliśmy do Czernichowa, stamtąd weszliśmy na wspomniany Czupel, niebieskim szlakiem przez Suchy wierch. Pogoda wiosenna, blisko 10 stopni na plusie i nawet za mocno nie wiało (halny w Tatrach!). Jednak topniejący śnieg okazał się bardziej uciążliwy niż się spodziewaliśmy, mimo wydeptanych śladów i tak zapadaliśmy się jeszcze bardziej, po kolana, a czasami bardziej. Moje buty na szczycie już chlupotały :}. Zdecydowaliśmy się schodzić czerwonym, żółtym i zielonym szlakiem przez Przysłop i Suchy Groń. Co okazało się śmiesznym pomysłem gdzieś w okolicach żółtego szlaku. Poza zapadaniem się w śnieżnej brei, deptaliśmy po wodzie do kostek, która z się wytopiła ze śniegu i pod nim płynęła. Uciekliśmy ze szlaku, jak tylko pojawiła się możliwość zejścia odśnieżonymi uliczkami. Choć wycieczka była bardzo fajna i przeszliśmy około 11km i zrobiliśmy nieco ponad 600m przewyższenia, to czułam się zmęczona nie mniej niż jakbym poszła na solidną ,,wyrypę"…
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FCzupel
Beskid Śląski - Czantoria od dol. Suchego Potoku
Znów na Czantorię. Tym razem od Doliny Suchego Potoku. Kilka lat temu podchodziliśmy tym niezwykle stromym jak na Beskidy podejściem lecz co najwyżej teren był przyprószony śniegiem a zjechać musieliśmy natrostradą. Tym razem śniegu było dużo a warun wymarzony do zjazdu (na twardym podłożu warstwa świerżego puchu). Podchodzimy prawym orograficznie skłonem doliny, której zbocza robią się później strome i tylko podejście licznymi zakosami pozwala zdobywać teren. Po wydostaniu się na szlak zaliczamy szczyt Czantorii (995) by w chwilę później w śnieżnej zadymce mknąć w dół pięknym bukowym lasem. Celem był zjazd wąwozem lecz po kilkudziesięciu metrach zjazdu tym wąskim parowem zacząłem się zapadać do głębokich jam, które pojawiały się pod naporem nart. Śniegu optycznie było dużo lecz zalegał na wierzchołkach głazów bez konkretnego podkładu (wina spływającej tam wody). W ostatnim więc możliwym momencie wydostaję się z wąwozu na strome zbocze by kontynuować zjazd lasem najpierw równolegle do rozpadliny a później optymalnym wariantem ku dolinie. Jak zwykle szybko osiągamy dno doliny i w kilka chwil jesteśmy przy aucie w Polanie. Czantoria od tej strony oferuje ciekawe pod względem skiturowym możliwości dla bardziej wymagjących narciarzy.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FSuchy%20Potok
Tatry - Jaskinia Kasrowa Niżnia
W Tatrach pełnia zimy. Wyruszamy z Kuźnic w kilkustopniowym mrozie. Pod jaskinię docieramy po przetartej ścieżce. W trakcie przebierania, dochodzi do nas kurs z Krakowa. Czując ich oddechy na plecach, szybko wrzucamy resztę rzeczy do plecaków i wskakujemy do dziury.
Kasprowa Niżnia jest moją ulubioną jaskinią, a ostatni raz w Tatrzańskiej jaskini byłam już jakiś czas temu, więc wyszło na to, że wpadłam do dziury jak narkoman na głodzie chcąc pożreć wszystkie wspinaczki i poręczówki sama. Nie było po drodze żadnej wody, która by mnie zatrzymała. Po pierwszej euforii wyhamowuję dopiero gdzieś w okolicach partii Sylwestrowych, kiedy zaczyna się robić zdecydowanie ciasno, a moje nienasycenie przemienia się w ciekawość, bo do tego miejsca nigdy wcześniej nie dotarłam. Kręcimy się tu przez jakiś czas i zaglądamy w różne korytarze. Znudzeni zażądamy odwrót. Deporęczem zajmują się chłopaki.
W sali Rycerskiej nie kierujemy się w stronę wyjścia, a zbaczamy do korytarza prowadzącego do Syfonu Danka. Tam również jeszcze żadne z nas nie było. Trochę nas zaskoczył ten odcinek jaskini, każdy spodziewał się czegoś innego. Niemniej, zaskoczeni jesteśmy na plus! Kiedy w końcu docieramy do syfonu, zachwycamy się jego przejrzystością i dumamy nad tym co siedzi w głowach ludzi, którzy decycują się na nurkowanie w jaskini...
Wracamy do wyjścia. Choć przebieramy się w środku jaskini, to udało nam się przez otwór dostrzec jeszcze ostatnie odcienie dnia. Na powierzchni dalej mróz i do tego prószy śniegiem. Próbowałam jeszcze ukoronować ten dzień zjazdem na worze, ale szlak w żadnym miejscu nie był na tyle stromy, żeby mi się to udało...
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FKasprowa
Beskid Śląski - skitury
Dość krótki wypad do Brennej. Ostatnia fala ocieplenia z zeszłego tygodnia wytopiła sporo śniegu, a ten który zostawiła, skryła pod szczelną skorupką lodu. Nic nowego nie nasypało więc szlak/droga dość daleko posypany piachem. Dopiero wyżej zaczyna się przyjemny puszek. Nasz pierwszy w tym sezonie. Z zachwytu zapominamy o pierwotnym planie i po wejściu na Kotarz zjeżdżamy i podchodzimy różnymi drogami i lasem tak żeby trenować (i delektować) zjazdy. zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2Fkotarz
AUSTRIA: Alpy Salzburskie – jaskinia Lamprechtsofen
Trzy dni ciekawej działalności za sprawą Mateusza, który zorganizował akcję do systemu Lampo. W pierszy dzień Mateusz z Olą, Magdą i Bogdanem. wybrali się na skiturach w stronę szczytu Schwalbenwand (2011) a pozostali na spacery po okolicy. Wieczorem wszyscy (my dojechaliśmy wprost na spotkanie) spotykamy się na prelekcji Mateusza Golicza w siedziebie austriackiego klubu, która się mieści w jednym z pomieszczeń pałacu w Salzburgu. Wykład o eksploracji masywu Goll z udziałem m. in. legendy tuejszej speleologii Walterem Klappacherem spotkał się dużym zainteresowaniem sporej grupy obecnych. Jeszcze wieczorem ustalamy szczegóły akcji jaskiniowej.
Akcja do Lampo miała na celu dotarcie do Mondhalle (+300 m) i przetestowanie urządzenia – cavelink. Urządzenie to pozwala na komunikację tekstową bez kabla na spore odległości w jaskini. Oprócz tego mieliśmy wynieś niepotrzebny sprzęt oraz śmieci. Z kolei Mateusz chciał naprawić uszkodzone mocowanie jednej z drabinek. Podzieleni na dwie polsko - austriackie grupy realizowaliśmy zaplanowane zadania. Obecnie Lampo to jedna z najgłębszych jaskiń świata (najgłebsza w Europie) a różnica między najwyższym otworem (CL 3) a dolnym wynosi 1735 m co stanowi najgłębszy trawers jaskiniowy świata. 60 km korytarzy daje pojęcie o potędze tej dziury. Pierwsze kilkaset metrów jaskini latem jest udostępnionych dla turystów. Zimą dostępna jest tylko dla grotołazów. Przez kilkadziesiąt lat eksploracji pokolenia grotołazów założyły tu setki drabinek, lin, bolców i różnego rodzaju patentów w celu łatwiejszego posuwania się w górę jaskini. W jednym z zalanych korytarzy jest nawet tratwa, którą trzeba przepłynąć kilkadziesiąt metrów. Niemniej jednak poruszanie się wymaga trochę gimnastyki. Po 5 godzinach udaje nam się dojść do Mondhalle (ok. + 300 m) i ku naszemu zdumieniu udaje się nawiązać łączność z Miłoszem, który był w wstępnych partiach jaskini. W drodze powrotnej spotykamy natomiast Mateusza z Olą i Iwoną przy feralnej drabince a na końcu Miłosza, który jeszcze siedział przy cavelinku. Pozostali z jaskini wyszli wcześniej. Chatka w której mieszkaliśmy znajduje się kilkadziesąt metrów od otworu co jest kolosalnym ułatwieniem.
Z uwagi na ogromne opady śniegu przed naszym przyjazdem, wszystkie drogi prowadziły wąwozami w śniegu a w górach było wysokie zagrożenie lawinowe. Wstaliśmy o świcie. Najbepzpieczniejszy w okolicy był właśnie Schwalbenwand, na który wyszliśmy na skiturach. Było mroźno lecz u góry słonecznie. Zjazd był przecudowny. Przez wielkie polany w otoczeniu szczelistych szczytów po wspaniałym śniegu. Zrobiliśmy 1200 m deniwelacji i niespełna 9 km dystansu. W południe ruszamy w droge powrotną do domu tak jak i reszta ekipy (którzy też odbyli krótkie wycieczki po okolicy).
Tu niektóre zdjęcia (reszta trochę później): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FLampo
Beskid Śl. - Czantoria przez Gahurę
W górach śniegu moc. Robimy szybki wypad w upatrzone 2 lata temu miejsce. Jest to dolina Gahury, której odnoga wcina się stromo od wschodu w masyw Czantorii (995). Auto zostawiamy przy kamieniołomie w Wiśle Obłaziec i dalej ciągle po śniegu wgłąb doliny. Zaskoczeniem były świeże ślady skiturowców lecz po kilkuset metrach skręciły gdzieś w bok w stronę wyciągów. My w bardzo głębokim śniegu windujemy się powoli do góry znacząco się zapadając nawet mimo nart na nogach. Podejście w tych warunkach zajmuje nam bite 2 godziny (613 m przewyższenia). Oczywiście w lesie nie spotykamy nikogo. Spokój zaburzały jedynie spadające z drzew ogromne czapy śniegu. Na szczycie widoczność ograniczona (prószył śnieg). Tylko przepinka i po chwili mkniemy w dół mniej więcej trasą podejścia. Były to przewspaniałe chwile gdyż zjazd był właściwe płynięciem po grubej warstwie puchu a nastromienie stoku pozwalało na rozwinięcie znaczącej szybkości. Bardzo szybko osiągamy więc drogę w dolinie, którą niebawem przy sipiącym już deszczu dojeżdżamy do auta.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FCzantoria
Beskid Śl. - Skrzyczne
Wycieczka na Skrzyczne od strony Lipowej-Słotwiny. Początek trasy ścieżką przez las, który w wyższych partiach się rozrzedza. Pod sam koniec napotykamy na bardzo stromą ściankę wzdłuż grani Skrzycznego, którą osiągamy przekopując się przez nawisy – serio! Generalnie mam wrażenie, że było lawinowo… wiał bardzo silny i mroźny wiatr i sporo nawiał śniegu, plus miejscami spora stromizna. Generalnie warunki bardzo zimowe. W schronisku grzejemy kości, wsuwamy po batoniku i zjeżdżamy. Początek niebieskim szlakiem, z którego odbijamy na wschód, niestety trochę niżej niż planowaliśmy więc musimy pokonać fragment bardzo stromego terenu, dalej świetna zabawa w puchu między drzewami. Pod sam koniec trafiamy na krzaki i sporo wąwozów, których żadna mapa nie wskazywała, więc się trochę pomęczyliśmy aby dostać się na trochę bardziej narciarki teren. Potem drogą, na nartach docieramy do auta. Zdjęć brak bo pozamarzały telefony.
Beskid Żyw. - masyw Romanki
Zrobiła się prawdziwa, śnieżna zima. Przy tak wysokim zagrożeniu lawinowym w wyższych górach zostają nam zawsze do dyspozycji Beskidy. Uderzamy w masyw Romanki (1366) z Sopotni Małej. Za ostatnimi opłotkami wioski szlak jest kompletnie zasypany a czym wyżej tym śniegu więcej. Nawet poruszając się na nartach skiturowych solidnie się zapadamy co przekłada się na dość wolne tempo podejścia. Śnieg zamienił rozłożyste świerki w białe posągi o niewyobrażalnych kształtach. Osiągamy finalny grzebiet Romanki lecz do punktu oznaczającego szczyt nie docieramy z obawy przed nadchodzącym wcześnie zmrokiem. Aby dostać się na północ do doliny Małej Sopotni należy zjechać na przeł. pod Kotarnicą a potem przez rzadki las stromo w dół. Musimy pokonać odcinek stromego, najeżonego różnym przeszkodami zbocza co w tych warunkach jest łatwe bo śnieg dużo wybacza. Po tym ekscytującym choć niezbyt długim odcinku zjeżdżamy do leśnej drogi, którą szybko osiągamy dolinę a wraz z nią przetartą drogę. Da samego auta szybko docieramy na nartach. Zrobiliśmy niespełna 900 deniwelacji i ok. 13 km dystansu.
Tu kilka zdjęć z wycieczki: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FRomanka
Beskid Śl. - masyw Magury
W padającym deszczu prosto z Dolnego Szczyrku na przełaj przez bukowy las wydostajemy się w szczytowe partie masywu Magury (1129). Śnieg wprawdzie dość mokry i ciężki lecz zjazd nieskalaną bielą dostarczył sporo radości. Generalnie warun całkiem dobry.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FMagura
Beskid Śl. - Błatnia nocą
Ja z Sonią i znajomymi o godzinie 22.00 zaczęliśmy podejście na Błatnią z Jaworza. Na Błatniej byliśmy o 23.45. Im wyżej, tym więcej śniegu, aż po kolana. Na górze było wielkie ognisko. O północy był pokaz sztucznych ogni i życzenia noworoczne. Jak wszyscy się rozeszli i ognisko przygasło poszliśmy do schroniska na zabawę aż do rana. Rano zeszliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2019%2FB%B3atnia