Relacje:Yorkshire EuroSpeleoForum 2016
Anglia i jaskinie Yorkshire
W dniach 13 - 20. sierpnia 2016 odbył się 4 Kongres Europejskiej Federacji Speleologicznej "EuroSpeleo 2016". Impreza została zorganizowana w tym roku przez Anglików, na polu namiotowym nieopodal miejscowości Austwick w hrabstwie Yorkshire. Udział w niej wzięło około 1 300 osób, w tym kilka z Polski. Dla uczestników kongresu zaporęczowano największe okoliczne systemy jaskiniowe. Przygotowano opisy dojazdu i dojścia, jak również propozycje przejść i trawersów. Lokalni ochotnicy prowadzili zorganizowane wycieczki oraz udzielali porad wszystkim, którzy postanowili pójść gdzieś na własną rękę (a takich - wśród 698 wszystkich przejść, które ostatecznie miały miejsce - było większość). Poza tym, przez siedem dni od rana do wieczora trwały wykłady, zaś wieczorem odbywały się tematyczne imprezy towarzyskie (disco, rock, rave, bankiet itp.).
Poniżej przedstawiam kilka impresji z wyjazdu, ułożonych raczej tematycznie niż chronologicznie. Właściwie to przedstawia-my, bo czasem oddaję głos Kai. Ponieważ był to nasz pierwszy pobyt w Zjednoczonym Królestwie, przy okazji wizyty na kongresie postanowiliśmy też zapoznać się nieco z historią i kulturą tego kraju - stąd właśnie bogactwo wrażeń nie związanych z jaskiniami.
Jaskinie
Ease Gill - 14 otworów, 66 km długości. To była nasza pierwsza angielska jaskinia. Odbyliśmy krótką, czterogodzinną przebieżkę z lokalnym przewodnikiem, dwoma Anglikami i jednym Australijczykiem, wchodząc i wychodząc przez otwór Lancaster Hole. W brutalny sposób zapoznaliśmy się też z angielską skalą wilgotności jaskiń. Przed wycieczką Paul - przewodnik - poinformował nas, że w jaskini jest co prawda trochę "drippy" (dosłownie: kapie), ale pianki absolutnie nie będą przydatne. W praktyce, byliśmy konkretnie przemoczeni już po zjeździe 34-metrową studnią wlotową, a w połowie drogi nagle znaleźliśmy się w wodzie po pachy. Zapoznaliśmy się również z tradycyjnie brytyjskim podejściem do jaskiniowania, czyli - skoro i dziad, i pradziad mógł skakać do tego bajora, to poręczowanie jest z pewnością fanaberią. Co z tego, że błoto i przepaść, phi. Po wyjściu z jaskini doceniliśmy kolejną brytyjską tradycję, czyli bazy klubów znajdujące się na terenach jaskiniowych. Prawdopodobnie wizja gorącego prysznica i jeszcze bardziej gorącej herbaty, dostępnych chwilę po wyjściu z jaskini, mocno wpływa na postrzeganie stopnia mokrości jaskiń.
Short Drop - Niesamowity otwór, porośnięty bluszczem niczym przejście do jakiegoś tajemniczego angielskiego ogrodu, jest jednym z dwóch wejść do systemu Leck Fell (3.5 km długości, 212 m głębokości). Niestety, okazało się, że na skutek jakieś pomyłki, a może zwyczajnie kradzieży (co sugerował, wplatając w sugestię liczne anegdoty dot. skąpstwa Yorkshirczyków, spotkany po drodze do otworu leciwy szkocki grotołaz), w jaskini nie było lin. Mimo wszystko, dzięki czołganiu w wodzie, kilku malowniczym miejscom z różnokolorowym wapieniem i przepięknemu otworowi, uznaliśmy wycieczkę za całkiem udaną. Po wyjściu z jaskini postanowiliśmy nieco podeschnąć przed następnym wyzwaniem. W międzyczasie przesympatyczna tubylka zachęcała nas do skorzystania z niezwykle sprzyjającej pogody. Co prawda widoczne na horyzoncie morze nie nadawało się według niej do pływania (ze względu na muliste dno), ale w okolicy były podobno rzeki wręcz idealne do letnich kąpieli, a do tego bardzo ciepłe - temperatura wody miała sięgać nawet 18 stopni! Oczywiście, kusiło nas beztroskie pluskanie się w tak tropikalnych warunkach, ale w końcu rzeki mamy i w Polsce, więc postanowiliśmy kontynuować jaskiniowanie i wyruszyliśmy do Death’s Head, oddalonej o dobre 300 metrów.
Death's Head Pot - Opis mówił o 64-metrowej studni, z dna której miał prowadzić orusztowany, 10-metrowy szyb, którym można dotrzeć do ciągów prowadzących do połączenia Lost Johns' Master Cave. To podobno bardzo trudny trawers, założyliśmy więc, że zjeżdżamy tylko na dno zobaczyć ten "orusztowany szyb" i wychodzimy. Ot, taka trochę płytsza Marmurka. Okazało się, że jednak coś-niecoś znamy ten angielski i naprawdę chodziło o szyb, a nie o "studnię". Co gorsza, naprawdę chodziło o rusztowanie. Czuję się zainspirowany. Z całą pewnością należałoby rozpocząć takie szeroko zakrojone prace w Gamssteigschacht na Göllu!
Alum Pot / Long Churn - Relację z wizyty w Alum Pot najlepiej zacząć od przytoczenia klasyka. "Ilustrowany przewodnik po ciekawostkach Craven z wprowadzeniem geologicznym" z roku 1850 powiada: “to przerażająca otchłań, mierząca u góry jakieś sto osiemdziesiąt na sześćdziesiąt stóp. Jako że teren wokół przepaści przypomina głęboki lej, została ona otoczona murem, żeby nie wpadało tam bydło; niezwykle niebezpiecznym, o ile w ogóle możliwym, jest zbliżanie się do krawędzi na odległość, która pozwoliłaby na zajrzenie na samo dno jaskini, dwieście pięćdziesiąt stóp niżej; jednakże to, co bezpiecznie można zobaczyć, i tak wystarcza na wprawienie widza w podziw i lęk niemal nabożny.”. Wrażenia autora z dna studni przedstawiały się tak: “Widok w istocie majestatyczny i niemożliwy do przedstawienia słowy jedynie, stanowią te stosy skał, na których widz stoi, długie, białe wstęgi wody spadającej południowym krańcem, zamykające się wokół czarne urwiska, obramowane krzewami”. Z owych stosów, po innej linie, po około godzinie oczekiwania w kolejce przedostajemy się do okna prowadzącego do jaskini Long Churn i - dalej - na powierzchnię. Tym razem zacytujmy opis z materiałow kongresowych: "Zaraz po zsunięciu się pochylnią biegnącą z powierzchni, trafiamy do jeziora po pas. (...) Dalej znajdują się dwa niezwykle rozrywkowe jeziorka (drugie o głębokości ok. 2 m)".
Daje to pewne wyobrażenie o brytyjskiej idei rozrywki w jaskiniach. [Pierwsze rozrywkowe jeziorko pokonałam suchą stopą i, zachęcona sukcesem oraz przykładem Mateusza, do przejścia drugiego zabrałam się z ogromnym entuzjazmem i, niestety, nieco mniejszym zaangażowaniem technicznym. Branie przykładu z osoby wyższej o dobre 25 centymetrów zaowocowało okazją do przetestowania rozrywkowości jeziorka. Wynik testu (dla zachowania poprawności naukowej przeprowadzonego dwukrotnie): jeziorko w istocie było rozrywkowe, jednak ciężko powiedzieć, czy głównie ze wględu na zjeżdżalnię, idealna dla fok, czy raczej głośne "chlup!" wydawane przez obiekt zanurzający się z głową w wodzie. Późniejsze spacery w wodzie po pas, czy przejście w górę dwóch wodospadów były miłym uzupełnieniem kąpieli i doskonale wpasowywały się w slogan reklamujący brytyjskie jaskinie - “SPA and Wellness”.] Dotarliśmy do najwyżej położonego otworu, Upper Long Churn i wyszliśmy na powierzchnię, żeby nacieszyć się słońcem, zapachem wrzosowiska i cichym pobekiwaniem owiec. Następnie - uznawszy, że bez sensu jest poruszać się w kombinezonach jaskiniowych po powierzchni w takim upale - zanurzyliśmy się w jaskini ponownie i przebyliśmy pod ziemią z biegiem strumienia te kilkaset metrów do otworu Lower Long Churn, położonego bliżej samochodu.
Ireby Fell Caverns - Jedna z jaskiń stosunkowo rzadko odwiedzanych przez uczestników EuroSpeleo. Ten dziwny brak popularności łatwiej było zrozumieć po usłyszeniu pełnego zgrozy i obrzydzenia okrzyku grotołaza z Irlandii: "Co?!? Trzeba tam iść przez wrzosowiska niemal milę?!?". Odważyliśmy się jednak podjąć to wyzwanie i pełni zapału wyruszyliśmy w drogę do otworu. Jaskinia miała być sucha, przyjemna i przestronna, z jednym odcinkiem wymagającym czołgania się przez wilgotny korytarz i Problematycznym Miejscem, w którym groziło mocniejsze zanurzenie się. Miała. Ale kiedy nie-tak-całkiem mokrzy dotarliśmy do syfonu, postanowiliśmy, jednak, sprawdzić, jak wygląda "długie i łatwe czołganie" w chodniku przekopanym nad syfonem. Po jakimś kwadransie (oni to naprawdę wykopali!) czołgania dotarliśmy do końca chodnika, gdzie czekała na nas lina, prowadząca, oczywiście, do wody, sięgającej połowie z nas mocno powyżej pasa. Ale było warto - kilka minut później mogliśmy podziwiać przepiękne, niemal idealnie przezroczyste makarony.
Rowten Pot - Do tej jaskini poszedłem z Erin - koleżanką z Chin - i z jej przyjaciółką, Imo. Jest to obszerna, 72-metrowej głębokości, skomplikowana morfologicznie studnia. Na powierzchnię można wyjść albo drogą zjazdu, albo przez jeden z innych otworów systemu Kingsdale - o ile tylko jest się skłonnym przenurkować swobodnie trzy syfony (kongresowy przewodnik odradzał ten wariant osobom o słabych nerwach). W każdym razie, zjazd studnią jest bardzo dobrze poprowadzony i mimo sąsiedztwa oszałamiających wodospadów, w zasadzie pozostaje się suchym. Wycieczka skończyła się szybciej, niż było to zaplanowane, gdyż - w pewnym skrócie - po drodze znaleźlismy rolkę stop i zgubiliśmy Imo.
Miasta i miasteczka
Ingleton - Strategiczna przeprawa rzeczna w okolicy rzymskiego fortu. Już pod koniec XI w. osada była na tyle duża, że wzniesiono w niej kościół. Naprzeciwko niego, najbliższy konferencji sensowny sklep spożywczy, a nieopodal polecona nam przez miejscowych smażalnia dorszy.
Oxford - Założony ok. roku pańskiego 900, prawa miejskie uzyskał w roku 1191. To tutaj ważyły się losy światów (a konkretnie Śródziemia i Narnii).
Londyn - Założony w roku pańskim 43, od roku 100 stolica rzymskiej prowicji Brytania. Co ciekawe, w roku 1300 zasadnicza część miasta pozostawała w granicach oryginalnych rzymskich murów. Obecnie w oczy rzucają się przede wszystkim śmieci na ulicach w ilościach większych niż w chińskich miastach (a jest to spore osiągnięcie) i brak udogodnień dla niepełnosprawnych na większości stacji metra.
Settle - Miasteczko nieopodal bazy konferencji. Założone ok. VII w. naszej ery. W roku 1249 uzyskało prawa targowe.
Skipton - Miasto z najbliższym bazy konferencji normańskim zamkiem. Pierwsze wzmianki pochodzą z 1086 roku, zamek wzniesiono w 1090, obecnie ma się całkiem dobrze.
Kirkby Longsdale - kolejne niepozorne miasteczko w okolicy bazy. Pierwotna osada powstała przy rzymskiej drodze. Wiadomo, że w 1093 baron Kendal podarował kościół stojący w osadzie opactwie świętej Marii w York.
Kingston-upon-Hull - Miasto położone u ujścia rzeki Humber. Założone w późnym XII w. przez mnichów z Meaux, którzy potrzebowali portu do eksportu wełny z ich dóbr. Tu zaobserwowaliśmy najwięcej Polaków; niestety kultura naszych rodaków, przesiadujących po zmroku z piwem na murkach pozostawiała nieco do życzenia, a nawet wywoływała lekkie poczucia zagrożenia. Kuchnia Restaurant, Pasibrzuch Take-away, Pasikonik, Nasza Biedronka, Żabka, Stokrotka, Delikatesy Centrum, Kabanos, Polish Produkts, Rzeźnik "Boczek", Polska Żywność Fresh Butcher - to wszystko nazwy zarejestrowane jednego tylko popołudnia. Możliwe, że to wcale nie Hindusi i Syryjczycy przyczynili się do decyzji Anglików o wyjściu z Unii.
Dent Village - Urocza wioska nieopodal bazy konferencji. Obecnie liczy 785 mieszkańców. Kościół wzniesiono w XII w. W latach świetności funkcjonowało pięć oberży, obecnie pozostały Gospoda "Słońce" (funkcjonuje już ponad 300 lat) oraz "Święty Jerzy i Smok" (założona w XVIII w.). Jedną z atrakcji turystycznych wioski jest bruk. W trosce o dostępność zabytku dla wszystkich zainteresowanych, władze nakazały parkowanie jedynie w wyznaczonych, wyasfaltowanych miejsach.
Cambridge - Zaraz po zaparkowaniu przy Trinity College (alma mater ok. 1/3 spośród 91 noblistów z Cambridge), doszliśmy do smutnego wniosku, że miejsce urodzenia praktycznie całkowicie przesądza o przyszłości jednostki. Na szczęście dalej trafiło się otwarte muzeum archeologii i antropologii, w którym mogliśmy się nacieszyć, że nie urodziliśmy się w Butanie albo pośród Inuitów.
Książki
Congress Guide - Organizatorzy konferencji wykonali tytaniczną pracę, przygotowując książeczkę z kompletem informacji o wszystkich atrakcjach, z których można było korzystać. Znaczną część zajmowały opisy wycieczek możliwych do zrealizowania w okolicznych jaskiniach. Przy każdym opisie znalazła się czytelna informacja o przewodnikowym czasie, trudnościach linowych, trudnościach nieliniowych oraz zagrożeniu zatopieniem. Jestem pewien, że większość uczestników zachowa tę książeczkę, na wypadek, gdyby kiedyś jeszcze mieli wpaść do Yorkshire.
Exploring the Limestone Landscapes of the Three Peaks and Malham - Bezpłatnie dostępne na konferencji wprowadzenie do geologii regionu, z elementami krajoznawczymi i historycznymi. Po kilku stronach wstępu, autor przechodzi do zasadniczej treści, którą są ... opisy dwóch pętli dla zmotoryzowanych (z wariantami rowerowymi), a następnie kilku wycieczek rowerowych oraz kilku pętli dla pieszych. Każda z tras zawiera obszerny komentarz, sugerujący gdzie należy się zatrzymać, aby poprzez obserwację moren, układów cieków wodnych, głazów narzutowych, ścian skalnych, jaskiń, różnic w zabarwieniu trawy na pastwiskach i tym podobnych naocznie przekonać się o przebiegu ostatniego zlodowacenia i innych ciekawych zdarzeniach, które uformowały tutejsze pagórki wraz ze znajdującymi się pod nimi jaskinami. Czy komuś wiadomo o takim przewodniku po Jurze?
An illustrated guide to the curiosities of Craven, with a geological introduction - Przewodnik po okolicy wydany w 1850 roku. "Udało się zejść pod tę wiszącą nad przepaścią skałę, najpierw na 100, a później na kolejnych 30 stóp, jednak zmęczenie, czy może strach, powstrzymały odkrywców przed schodzeniem jeszcze niżej. Jednakże już rok później, w 1848, udało się osiągnąć dno jaskini, dzięki pomocy grupy inżynierów kolejowych. Nad otworem położone zostały dwie belki i przy pomocy ogromnego cebra i kołowrotu grupa dziewięciu dżentelmenów została szybko i bezpiecznie opuszczona na samo dno najgłębszej pionowej studni". I co na to Seweryn Goszczyński...?
Przedstawienia
1984 - Sztuka w reżyserii Roberta Icke wystawiona w London Playhouse Theatre, będąca oczywiście adaptacją słynnego, dystopijnego dzieła Orwella. Reżyser w ciekawy, nowoczesny sposób poradził sobie ze złożonością scenografii potrzebnej do przeniesenia powieści na deski sceniczne. Nad właściwą scenografią umieszczono podłużny, prostokątny ekran, na którym wyświetlano klipy filmowe uzupełniające grę aktorów. Przykładowo, scena pracy Winstona w Ministerstwie Prawdy została zilustrowana tym, co zapewne wyświetlałby jego komputer podczas kasowania wzmianek o ludziach, których Partia postanowiła odistnieć. Co ciekawe, te zabiegi, podobnie jak i dosyć intensywne efekty świetlne i dźwiękowe nie spowodowały wcale, że gra aktorów zeszła na dalszy plan. Wręcz przeciwnie - doskonale podkreślały one świetną kreację Angusa Wrighta w roli O'Briena i nienaganną grę Andrewa Gowera jako Winstona.
Muzea
RAF Museum (Londyn) - Co prawda bliska znajomość z krakowskim Muzeum Lotnictwa trochę wpływa na postrzeganie innych kolekcji, ale i tak było nieźle. Z ciekawych rzeczy, które u nas nie ma: Vulcan (strategiczny bombowiec z okresu zimnej wojny, do zrzucania bomb atomowych na Związek Radziecki), kolekcja odrzutowych foteli ratunkowych z Zachodu, sprzęt do fotografii lotniczej z II wojny światowej (w tym mechaniczny "komputer" do obróbki zdjęć w 3D). Przed muzeum pokazy sokolników - warto zobaczyć np. pionowy start sokoła wędrownego.
The British Museum (Londyn) - Mimo tego, że wstęp jest darmowy, nie stać mnie na zwiedzanie tego muzeum. Pobieżne przejrzenie wszystkich pięter wymaga zakwaterowania się w Londynie na około 10 - 14 dni, co nawet w akademiku London School of Economics wiąże się z kwotą kilku tysięcy złotych. Do tego oczywiście wyżywienie i masaże (niezbędne po całodziennym pochylaniu się nad gablotami).
Hull and Eastern Riding Museum (Kingston-upon-Hull) - Małe, prowincjonalne muzeum z kolekcją obiektów przekrojowo obrazujących historię regionu. Zwiedzanie wywołuje silne wrażenie, że grzebanie w jakimkolwiek polu uprawnym w okolicy niechybnie musi zakończyć się znalezieniem mozaiki podłogowej z jakieś rzymskiej łaźni, garnka z monetami, albo chociaż jakiegoś artefaktu z czasów Wilhelma Zdobywcy.
Cambridge University Museum of Archaeology and Anthropology - Na szczęście tylko trzy małe piętra, na których zaprezentowano po kilka obiektów, które różni angielscy dżentelmeni (w tym James Cook) ukradli, wykopali z ziemi lub odkupili od miejscowych w Indiach, Butanie, Japonii, Chinach, Birmie, Laosie, Tajlandii, Egipcie, Fiji, Papui Nowej Gwineii, Australii, Nowej Zelandii, na licznych wyspach Pacyfiku, Arktyce, Mongolii, północnej Kanadzie, Mali, Ghanie, Nigerii, Sudanie, Sierra Leone, Peru, Szwecji (obecnie Finlandii), Chile i chyba też w Somalii. No i oczywiście u siebie. Na ostatnim piętrze prezentowany był bałagan, czyli kolekcja rzymskiego szkła i coś z predynastycznego Egiptu, czekające na dokładniejsze przejrzenie przez pracowników, a na razie po prostu zwalone w bezładne sterty.
Cambridge University Botanical Garden - Trawniki owszem, potrafią robić, ale róże w Krakowie są ładniejsze. A palmy to mamy nawet w Gliwicach. No i po co im wszędzie lawenda?
Natural History Museum (Londyn) - Bardzo dobre miejsce na zrobienie sobie selfie z diplodokiem. Niesamowite, co ludzka wyobraźnia może uczynić z odrobiną gipsu, plastiku i farbek. Faktem jednak jest, że angielscy lordowie trochę przesadzili. Wydaje mi się, że po obejrzeniu tego, co oni tam poskładali, nikt nie da się nabrać na tę całą teorię ewolucji - przecież takich stworzeń nie ma! I nie było, na pewno! Co prawda przyciąga to tłumy z gminu, ale cóż z tego, skoro wstęp jest bezpłatny. No i jeszcze szkoda im było własnych nacieków, więc poplasterkowany stalaktyt na wystawie pochodzi z Czech.
Museum of Science and Technology (Londyn). Na parterze ekspozycja maszyn parowych i wystawa tematyczna o rewolucji przemysłowej - od tychże maszyn parowych po dzień dzisiejszy. Niemożliwa do rzetelnego obejścia w jeden dzień. Na pierwszym piętrze gry i zabawy interaktywne na poziomie "Centrum Nauki Kopernik" - dochodzę jednak do wniosku, że do wyjaśniania rzeczy służą książki i wykłady, a muzea naukowe przede wszystkim mają na celu zabawianie gawiedzi. Drugie i trzecie piętro pozostawiliśmy na kiedyś.
Inne
Metro w Londynie - Dobrze przemyślane. Nie trzeba biletu, okazuje się, że dowolna karta zbliżeniowa działa równie dobrze, jak ŚKUP. Zamiast biletu całodziennego jest maksymalny dzienny limit płatności - po przekroczeniu tej kwoty, jeździ się za darmo do końca dnia. Na niektórych stacjach, o niektórych porach bramki są ciągle otwarte i zamykają się dopiero, jeśli ktoś nie przyłoży karty - jak w Tokio. "Reklamy" z poezją Szekspira sponsoruje Burmistrz Londynu.
Drogi - Jak wiadomo, dla własnego bezpieczeństwa należy ciągle pozostawać po tej nieprawidłowej stronie drogi. Na początku próbowałem się przekonać, że to przecież wszystko jedno, że to tylko inny punkt widzenia, inna kultura. Nie udało się. To jest po prostu zła strona. Najgorsze są ronda. Brytyjczycy uwielbiają ronda. Dobre rondo musi mieć dwa lub trzy pasy; jeśli ma tylko jeden, to poziom trudności podnosi się umieszczając dwa lub trzy jednopasmowe ronda pod rząd. Świateł używa się dopiero, jeśli zrobi się naprawdę ciemno. Zatrąbiono na nas tylko raz.
Parkowanie - Cała Anglia cierpi na brak miejsc parkingowych. Chyba tylko na miejscu konferencji parkowaliśmy ze spokojem. Wszędzie indziej opłaty, groźby, prośby, zakazy, ograniczenia. Przy dojazdach do niektórych jaskiń uprzejma informacja, że opłatę za parkowanie należy uiścić w pobliskim domostwie (dodatkowo do opłaty w wysokości 1-2 funtów za możliwość skorzystania z prywatnej ścieżki do jaskini). Nawet na stacjach benzynowych na autostradzie można parkować po 2 - 3 godziny, potem naliczana jest solidna opłata.
Jedzenie - W Ingleton dwie restauracje indyjskie, doskonały fish & chips, jeszcze kilka innych lokalnych i świeżo zamknięta Tavernetta. W Settle dwie indyjskie, kilka lokalnych; Kirkby Longsdale - dwie indyjskie, dwie chińskie, włoska, kilka lokalnych; w Dent Village Hindusów brak, tylko dwie lokalne. Kuchnia indyjska około 10 - 20% tańsza niż w Katowicach, a nieporównywalnie lepsza, zwłaszcza w opcji z lokalną, chudą jagnięciną. Gotowe zestawy sushi na wynos w Cambridge i na lotnisku w Luton (!!) około dwukrotnie tańsze niż w Polsce (świeży tuńczyk, łosoś, krewetki). Zalecaną przez piramidę żywienia ilość panierowanej ryby z frytkami przekroczyliśmy trzykrotnie (z uwagi na wielkość porcji). Ale chleb na śniadania, z całym szacunkiem do brytyjskich tostów, przywieźliśmy sobie do Anglii z Kochłowic.
Ceny - Noclegi OKROPNIE drogie, dotyczy również pól namiotowych (np. 50 zł od osoby za noc!). Gdyby nie możliwość kempingu w ramach konferencji w cenie 10 funtów za cały tydzień, nie wystarczyłoby nam budżetu na tak długi pobyt. Jedzenie na mieście w orientalnych restauracjach - znacznie tańsze niż u nas. Szybkie (śmieciowe) jedzenie na mieście i ze stacji benzynowych, kuchnia lokalna - znacznie droższe. Sklepy spożywcze - ceny niewiele wyższe. Parkowanie okropnie drogie. Wynajem samochodu (z lotniska!) raczej tańszy.
Walne Zgromadzenie Delegatów Europejskiej Federacji Speleologii - Udało mi się nie zasnąć. Przyjęliśmy Gruzję. Hiszpańska federacja zbankrutowała, ale założyli nową, która kupiła na aukcji u syndyka prawie wszystko od tej poprzedniej (poza nieruchomościami); w każdym razie chwilowo są bez prawa głosu.
Spotkanie Mierniczych i Sztuczki w Kartowaniu Bez Papieru - Od lat nic się nie zmienia. Wszyscy albo męczą się z rysowaniem planów w Therionie, albo męczą się w programach graficznych (np. Inkscape). Jeśli chodzi o kartowanie bez papieru, to mam wrażenie, że jesteśmy w światowej czołówce. Nikt nie pokazał bardziej dokładnego rysunku z palmtopa niż dzieła produkcji Jacka Szczygła.
Zawody w technikach linowych - Nie jestem fanem takich zabaw, ale chyba udzielił mi się olimpijski nastrój i wystartowałem w konkurencji na 75 m oraz w torze przeszkód. W wychodzeniu uzyskałem podobno niezły czas 3 minuty z czymś, zaś ten drugi start był z gruntu rzeczy symboliczny - używanie rolki Simple i shunta samo z siebie pozostawiało mnie w tyle za sprinterami na samym Stopie.
Typowa brytyjska pogoda - Podobno w Anglii ciągle są mgły i pada. Nie zauważyliśmy. Miejscowi mówili coś o anomalii klimatycznej. Podobno wstrzeliliśmy się w sam środek lata, które w tym roku wyjątkowo trwało sześć dni zamiast standardowych dwóch.