Wyjazdy 2024
I kwartał
Ruda Śl - spływ Kłodnicą
Warunki śniegowe przestały dopisywać, więc w sobotę, zamiast w Beskidy wybraliśmy się na długi spacer w Lasy Panewnickie. Wędrując Łukasz zauważył, że stan wód jest dość wysoki, co nie jest częste w rzece Kłodnicy. Spacerując zaczęliśmy podświadomie robić rekonesans i doszliśmy do wniosku, że warto spróbować spłynąć tą rzeką. Choć na pół niedzieli mieliśmy już plany, to zmobilizowaliśmy się na drugą połowę dnia, żeby zdążyć nim wody zaczną opadać.
Dlatego o godzinie 14:15 w niedzielę byliśmy w Katowicach Panewnikach na starcie i przepłynęliśmy ponad 3 km, aż do dzielnicy Kłodnica w rudzie Śląskiej, gdzie Jamna dopływa do Kłodnicy. Całość zajęła nam 1:20h. Sama rzeka miała odpowiedni stan, by móc ją na tym odcinku przepłynąć. W dwóch miejscach nie byliśmy w stanie pokonać wodą powalonych (przez bobry) drzew i musieliśmy zrobić przenoski. Nie była też nudna, dużo przeszkód (niestety nie wszystkie były naturalne), zdarzały się też bystrza utworzone z kamieni osiadłych na dnie, dużo meandrów i niewątpliwie ciekawy przepływ pod przepustem ul. Panewnickiej, gdzie emocje i trudności były jak na rzece górskiej (tylko wody do pół łydki). Przemoczeni i zmarznięci zakończyliśmy spływ spacerem powrotnym do samochodu, ale szczęśliwi, że udało nam się przeżyć taką atrakcję, tak blisko domu.
kilka ujęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fsplyw_klodnica
Jura - Szczelina Piętrowa
Środek tygodnia, godzina 17, na dworze 2 stopnie i śnieg z deszczem wręcz wymarzona pogoda by wybrać się do jaskini. Pierwotne plany zakładały jaskinie Zabia, ale nadmiar wody skłonił nas do zmiany planów i padło na Piętrowa Szczeline. Wcisnęliśmy sie w chyba każdy zakamarek jaskini, ale Labirynt Króla Minosa będzie wymagał więcej uwagi innym razem.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSzczelina
Akcja jaskiniowa
Opis będzie później...
Beskid Żyw. - Kopiec
W rejonie Pilska trudno już nam wyłuskać nowe drogi podejścia ale i tym razem jeszcze się udało pokonać taki "szlak". W niemal ciągle padającym deszczu a u góry prawdziwej wichury osiągamy Kopiec (1391). Podchodzenie na Pilsko w tych warunkach wg nas mijało się z celem. Zjazd nartostradami po mokrym śniegu i zacinającym deszczu (po krótkim pobycie w schronisku na Hali Miziowej) mimo wszystko jest bardzo fajny. Na marginesie, na trasach zjazdowych byli chyba sami desperaci a było ich nie wielu. Do domu wracamy w prawdziwej ulewie. Deniwelacja - 740 m i 10 km dystansu. Dolne partie gór bez śniegu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKopiec
Filmik na tik toku (autor Ł. Mazurek): https://vm.tiktok.com/ZGekBtJ3s/
Beskid Makowski - Magurka (Kolisty Groń)
Odstawiamy dziecko do szwagierki i cieszymy się pierwszą wspólną od trzech lat wycieczką po górach. Nawet deszcz, wiatr, grząski śnieg i błoto na szlaku było przyjemne.
OMAN: wędrówki po kraju
Do Omanu jedziemy na tydzień. W naszych planach był objazd ciekawych choć standardowych miejsc w północnym Omanie w rejonie Muscatu. Mieliśmy zarezerwowane wcześniej auto tylko 2x2 to też nie zamierzaliśmy zapuszczać się gdzieś w offroad. Zwiedzamy znane forty w tym ten w Nizwie i opuszczoną wioskę Birkat al Mous. Udajemy się również na krótki treking do największego kanionu Arabii. Wchodzimy też do dużej turystycznej jaskini Al Hoota w okolicach miasta Al Hamra. Kolejne dni przeznaczamy na znane Wadi-Bani Khalid, As Shab, Tiwi. Dzień przed wylotem spędzamy na wybrzeżu niedaleko starego Musacatu i Qantab. Oporócz tego zwiedzamy Wielki meczet Sułtana Qabossa i muzeum narodowe Omanu.
Tatry Wys. - Hala Gąsienicowa; Szkolenie Zimowe kursantów
No i doczekaliśmy się. Pierwszy kursowy wyjazd Zimowy.
Niestety, tym razem bez jaskini. Wyjeżdżamy w Piątek wieczorem, dojazd do Brzezin - bezproblemowy. Tak samo błyskawicznie docieramy do miejsca naszego noclegu - Betlejemki. My kursanci, jesteśmy tam pierwszy raz - szybkie oprowadzanie, planowanie działań na następny dzień i w kimę - prosto na strych.
Sobota. Prognozy się potwierdziły - mocny wiatr i duży opad śniegu. Po prostu idealne warunki na szkolenie lawinowe. Zaczynamy od wykładu na temat lawinowego ABC i jego użycia. Posiadając nową wiedzę, wychodzimy ją przećwiczyć. Staszek ze stoperem w ręce obserwował nasze działania (czasami bardziej, czasami mniej udane). Gdy my (kursanci) opanowaliśmy dostatecznie praktyczne wykorzystanie nowych umiejętności - zostaliśmy wysłani na przerwę, z informacją o wieczornej akcji. Chwila na ogrzanie się i wychodzimy. Tym razem na zewnątrz było już ciemno, a warunki atmosferyczne się nie zmieniły - dalej wiało i padało.
Tym razem oprócz standardowego znalezienia i wykopania "Zenka Damiana" (manekina) trenowaliśmy resuscytację krążeniowo-oddechową pod namiotem awaryjnym. Po ogłoszeniu pełnego sukcesu, kończymy sobotnie szkolenie. Ciężki dzień kończymy wizytą w Schronisku Murowaniec.
Niedziela. Pogoda na zewnątrz dużo lepsza, brak opadów, brak porywistego wiatru. Po szybkim śniadaniu i pobraniu sprzętu, wychodzimy okiełznać zimowe poruszanie się w górach. Szybkie szkolenie pod pilnym okiem naszego instruktora - Asi - chodzenia w rakach, następnie nauka hamowania czekanem i ulubiona część instruktorów - zrzucanie kursantów w przepaść (koloryzowane). Na zakończenie - omówiliśmy i przećwiczyliśmy asekurację w terenie śnieżnym.
Jeszcze raz chcielibyśmy podziękować Magdzie i Staszkowi! Bez nich te szkolenie nie było by tak rozbudowane.
Dziękujemy także instruktorowi - Asi! To był jej instruktorski debiut w Tatrach.
Foto:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fkurs_zima
Chorzów - IX bieg z sercem - WOŚP
Bierzemy z Bulim udział w corocznym biegu charytatywnym w ramach finału WOŚP w Chorzowie. Trasa to ok. 7 km pętla wokół Parku Śląskiego z metą w "kotle czarownic". Buli kończy bieg jako drugi zawodnik z czasem ok. 26 min, ja natomiast przybiegam 6 min później na metę. Średnie tempo poprawiono z porównaniu z zeszłym rokiem. Z 5 km/min na 4min 35s km/min, także jestem zadowolony.
Beskid Żyw. - Trawers Cyla i Diablaka
Na dojeździe do Zawoji nic nie wskazywało, że nasza trasa skiturowa odbędzie się w tak wspaniałych warunkach śniegowych. Startujemy z parkingu przy wyciągach w Zawoji Czatoży. Od parkingu na nartach szlakiem i bez podchodzimy na przełęcz pod Jałowcowym Garbem (1017). Stąd niemal ciągle do góry na Cyla (Mała Babia Góra - 1517). Pruszył śnieg i była pochmurno a na szczycie Cyla widoczność bardzo ograniczona i dość mocna wiało. Na fokach zjeżdżamy na Przełęcz Brona (1408) i dalej podejście na szczyt Diablaka (Babia Góra - 1724). Nasza radość była ogromna gdy nagle wyszliśmy z opończy mgieł w krainę błękitu, bieli i słońca. Nad oceanem chmur górowały tylko Tatry i nasza Babia. Na krótkim odcinku zakładamy raki a później na wierzchołek już na nartach. Dość sporo osób na szczycie i o dziwo niemal nie było wiatru. Zjazd w stronę Krowiarek najpierw w olśniewającym słońcu a później (gdzieś od 1400 m) znów w mgle. Od Sokolicy zjeżdżamy szlakiem narciarskim po fajnych śniegach. Na Krowiarkach przypinamy foki i płajem wędrujemy do schroniska gdzie robimy krótki odpoczynek. Zjazd szlakiem narciarskim w stronę Markowej. Najpierw po szreni lecz niżej znów po dobrym śniegu. Przed Markową trawersujemy do nieb. szlaku i nim w zapadającym mroku przy czołówkach docieramy na nartach aż do auta. Zrobiliśmy 28 km i 1360 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FBabia
Gorc - w górach szaleństwa
Wyjeżdżając z Rudy o 5 rano deszcz nie opuszcza mnie, aż do Poręby Wielkiej. Na wyciągu Tobołów ku mojemu zdziwieniu jest śnieg i jest go dużo a stok jest pusty. Rozpoczynam podejście w kierunku zielonego szlaku. Padający deszcz zamienił się na obfite opady śniegu a dodatkowo porywisty wiatr daje się we znaki. W takiej pogodzie i masach świeżego śniegu idę do schroniska na Turbaczu. Tu kończy się śmieszkowanie a dobry humor powoli znika. Idąc przez Halę Długą, której nazwa jest w stu procentach trafiona przemykam od tyczki do tyczki. Tutaj już nie ma żadnych śladów. Zmieniam szlak z czerwonego na zielony. Przechodzę przez kolejną polanę ale już bez tyczek. Jest coraz słabsza widoczność. Kieruję się wyłącznie wskazaniami GPS’u. Dalsza cześć trasy to wiatrołomy, zaspy, łamiące się drzewa i szalejąca zamieć śnieżna. W tych warunkach gubię się kilka razy. Udaje mi się po kilku godzinach wejść na wieżę widokową na Gorcu. Wracając na Turbacz miałem nadzieję że będę miał założony ślad i będzie łatwiej. Nic z tego wszystko zawiane świeżym śniegiem. Walcząc z wiatrem i sypiącym śniegiem toruje całą trasę od nowa. Mimo zapadającego zmroku i zamarzniętych gogli nie ściągam ich. Światło czołówki zamiast pomagać rozmazuje się na płatkach wirującego śniegu. Przed Jaworzyną Kamiennicką przechodzę małą polane (bez tyczek) ale teraz nie idę środkiem. Nie wchodzę w białą kipiel tylko trzymam się granicy lasu. Udaje mi się odnaleźć dalszą część szlaku. Droga mija mi na rozkminianiu jak pokonać Halę Długą. Tu już sztuczka z lasem się nie uda. Na pół godziny przed Halą spotykam pierwszego turystę idącego od schroniska też na skiturach. Zatrzymując się na granicy lasu próbuję odnaleźć tyczki. Nic z tego, widoczność jest tak słaba, że tylko przypadkiem wpadam na jedną z nich. Taktyka miała być prosta od tyczki do tyczki tyle teorii. Zadymka plus ciemności niweczą taktykę z tyczkami. Mijając jedną, nie widzę następnej, a ta z tyłu znika z oczu. W dodatku tyczki nie są w jednej linii. Miotany wiatrem, wychłodzony ze skorupą lodu na ubraniu próbuję już tylko wyrwać się z tej lodowej pułapki. Do tego z powodu ciągłego torowanie zbliża się bomba (taka rowerowa). Hala dosłownie wypluwa mnie mniej więcej w kierunku schroniska. Teraz tylko końcowe 8 km. To się tak romantycznie nazywa „zakładanie śladu” po prostu kulam się do samochodu. Na sam koniec niespodzianka. Wyciąg jest od połowy oświetlony co ułatwia mi zjazd. Co poszło nie tak? Dystans umówmy się nie był wyzwaniem. Przewyższenie wiadomo że to nie płaskopolska ale akceptowalne – takie typowo beskidzkie. Trasa pod względem trudności technicznych też spoko. Sprzęt pomimo wieku sprawdził się. Prognoza pogody też się sprawdziła. Dyspozycja dnia też była. Organizacyjnie wszystko dopięte na ostatni batonik. Skitury romantyczne wszyscy znają, i tu mi się zdaje że mamy do czynienia z nowym nurtem tzw. skiturami niedorzecznymi. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć osobom postronnym, a mimo wszystko sprawiają radość i satysfakcję. Po pierwsze primo i secundo tu pogoda rozdawała karty. Byłem na to przygotowany. Wiedziałem, że może być śnieg, lód, wiatr, daleko do domu ale że aż tak jak było, to ja się nie spodziewałem.
„No Ale za to niedziela Ale za to niedziela Niedziela będzie dla nas”.
Podsumowanie: 1300m podejścia i 37 km na nartach.
AUSTRIA: "Zgrupowanie szkoleniowo-kondycyjne", czyli jaskinia i narty w Salzburgu
Trzydniowy obóz rozpoczęliśmy w piątek rozgrzewką. Na ten dzień kierownictwo zaplanowało ok. 600 m przewyższenia. Z powodu złej pogody ćwiczenia odbywaliśmy w jaskini przy drodze. Przy okazji kadrowiczka z najmniejszym doświadczeniem jaskiniowym zdobyła nieco wprawy w czołganiu, w szczególności w czołganiu w błocie, a także w korzystaniu z przyrządów jaskiniowych. Dosyć znana salzburska grota okazała się bardzo praktycznym obiektem treningowym. Jak zapewniali kadrowiczkę instruktorzy, jaskinia ta jest przecież w końcu praktycznie obszerna, praktycznie czysta, praktycznie idzie się w niej tylko do góry, praktycznie nie używa się sprzętu, i praktycznie, mimo wszechobecnej wody, człowiek się nie moczy. Kadrowiczka zdawała się nie podzielać tego entuzjazmu. Jej rzucaniu się na kolana lub przystawianiu się do wspinaczki w błocie często towarzyszyło zrezygnowane westchnięcie: "o Boże...". Wspominała też coś o suchych, czystych i obszernych jaskiniach alpejskich, ale kto jej czegoś takiego naopowiadał, tego już nam nie powiedziała. Koniec końców powtórzyliśmy "klasyczną wycieczkę" nad studnię King Kong, którą m.in. odbyliśmy razem z Markiem siedem lat temu. Tym razem jednak - wraz z różnymi elementami kursowymi, takimi jak nauka wpinania rolki zjazdowej w linę - cała akcja zajęła nam ponad dziewięć i pół godziny. Kursantce-kadrowiczce to przejście zostało zaliczone jako trzy jaskinie zimowe jednocześnie. Po wyjściu z dziury sprawnie przemieściliśmy się do willi na stoku w miejscowości Piesendorf u stóp Wysokich Taurów. W późnych godzinach wieczornych miały jeszcze miejsce warsztaty dietetyczne prowadzone przez kwalifikowanego instruktora PZA.
Aby zoptymalizować logistykę, dalsze zajęcia odbywały się na stokach pobliskich pagórków. W sobotę, w mroźną, ale bardzo słoneczną i niemal bezwietrzną pogodę instruktorzy demonstrowali prawidłowe tempo treningowe. W ramach tych ćwiczeń wyszliśmy na przełączkę (ok. 2550) pod szczytem Grüneckkogel. Mówiąc ściślej, nie wszyscy wyszliśmy, bo jedna z kadrowiczek samowolnie pozostała na wysokości ok. 2400. To była kropla, która przelała czarę goryczy i uruchomiła srogość instruktorów. Posypały się kary dyscyplinujące. Nadzorujący przebieg obozu prezes PZA spojrzał na objawy hipotermii kadrowiczki z politowaniem, a potem udzielił jej ustnej reprymendy i zalecił codzienne podbiegi na Nosal, jak również plan dietetyczny. Innej z kadrowiczek, mimo tego, że ukończyła cały program przewidziany na sobotę, pani instruktor i tak zaordynowała tysiąc kilometrów po trasach zjazdowych. Te wybuchy gniewu były jednak chyba trochę nieuzasadnione, ponieważ wobec pokonania 1780 m przewyższenia, dzień bardzo trudno było uznać za niezadowalający. Szczególnie, że przez jakieś z lekksza siedemset metrów przewyższenia zjazd z rzeczonej przełączki przebiegał w puchu o głębokości do kolan. Był to przy tym puch przeważająco nierozjeżdżony, ponieważ w tę słoneczną sobotę spotkaliśmy w sumie jakieś piętnaście osób, a w tej liczbie ani jednego obywatela republiki czeskiej. Dalej był wprawdzie nieco nieprzyjemny fragment zabetonowanych kolein przykrytych warstwą puchu oraz las, w którym trzeba było momentami walczyć o życie. Zrekompensowaliśmy sobie te niedogodności następującym po nich szaleńczym zjazdem drogą "wyratrakowaną" przez jakiś bliżej niezidentyfikowany pojazd gąsienicowy.
Po południu kontynuowaliśmy wątek warsztatów dietetycznych. Tym razem kadrowiczki gotowały same i trzeba przyznać, że wyszło im to świetnie. Warto w tym miejscu dodać, że na potrzeby tego wyjazdu zostaliśmy zaopatrzeni przez PZA w specjalne woreczki ryżu o powiększonej gramaturze 150 g, których nie sposób było przejeść. By zbilansować liczbę kalorii - tych wydatkowanych oraz tych przyjętych w pożywieniu - byliśmy zmuszeni spożyć oscypka z żurawiną, następnie curry z ryżem, a także Germknödle z mrożonki i owoce. W utrzymaniu odpowiedniego poziomu nawodnienia pomogły nam napoje regionalne. Suplementacja na tym wyjeździe została ograniczona do niezbędnego minimum.
W niedzielę, już nie tak słoneczną i mroźną, ale i tak słoneczną i mroźną, trasa wycieczki została wybrana przez kierownika ponownie w sposób genialny. Mieliśmy dużą dolinę niemal tylko dla siebie; w ciągu całego dnia minęliśmy się w terenie w sumie z dwiema osobami. Dotarliśmy z Markiem i Aśką na szczyt Glanzgschirr (2653). Może i było po drodze jakieś zagrożenie lawinowe, ale dzięki profesjonalnemu zabezpieczeniu ratowniczemu naszego obozu, w ogóle nie musieliśmy się takimi drobiazgami przejmować. Przez pierwsze 1100 m przewyższenia zjazd przebiegał znów w puchu, choć już na ogół mniej głębokim, niż poprzedniego dnia. Potem nie było żadnych niedogodności, a jedynie szaleńczy zjazd znów tę samą, "wyratrakowaną" drogą. Program treningowy na ten dzień został zrealizowany z naddatkiem, poprzez przekroczenie wartości 1800 Hm. Ja chyba zrobiłem jakis życiowy rekord, bo na szczyt wdrapałem się w 4h 10m, z jedną przerwą po drodze i jednym szybkim postojem na uzupełnienie płynów. Do samochodu pakujemy się jakoś za piętnaście czwarta i przez śródferyjne korki metodycznie przebijamy się z powrotem do kraju. Podsumowując krótko: mieliśmy tym razem fantastyczną pogodę oraz warunki śniegowe i wykorzystaliśmy to do cna!
CYPR: wędrówki po wyspie
Lądujemy na lotnisku w Larnace. Tego samego dnia zwiedzamy krótko ścisłe centrum miasta Ayia Napa w pd.-wsch. Cyprze gdzie zostajemy na 2 noce. Nazajutrz wynajmujemy rowery (miejskie bo innych nie mieli) i robimy fajną wycieczkę ok. 30 km wzdłuż wybrzeża i wokół przylądka Greco. Następnego dnia wcześnie jedziemy ponownie busem do Nikozji gdzie odbywamy parogodzinny spacer wzdłuż strefy buforowej podzielonej stolicy. Oprowadza nas tam przewodniczka Eleni urodzona na Cyprze ale z polskimi korzeniami. Nocujemy w Nikozji ale po stronie tureckiej już w Cyprze północnym. Następnego dnia rano wynajmujemy samochód w północnej Nikozji (niestety nie można łatwo przekraczać granicy autem wynajętym w Cyprze południowym ponieważ firmy nie chcą brać odpowiedzialności i jest problem z ubezpieczeniem). Na Cyprze północnym odwiedzamy od niedawna udostępnioną część miasta Famagusta-Waroshia. Widoki tam trochę przypominają Czarnobyl. Z Famagusty kierujemy się na pn.-wsch. w kierunku Dipkarapaz z zamiarem dotarcia do Zefer Bunu. Niestety tego dnia do 16-tej musimy oddać auto w Nikozji, przedostać się przez granice i złapać busa do Pafos. Docieramy daleko za Dipkarazapaz do monastyru na wybrzeżu i wracamy wzdłuż północnego Wybrzeża wyspy skąd odbijamy do Nikozji. Zgodnie z planem docieramy wieczorem do Pafos. Nazajutrz jedziemy w góry Troodos gdzie robimy krótki treking wokół najwyższego szczytu Cypru - Olimpu. Na sam szczyt nie można wejść bo jest tam baza wojskowa. Zwiedzamy też okoliczne wioski i wracamy do Pafos. Ostatni pełny dzień schodzi nam na przejście całego kanionu Avakas (na szczęście poziom wody był niski) i okolice miasta Polis na północnym wybrzeżu. Na krótko przed wylotem udaje nam się zwiedzić park archeologiczny w Pafos. Powrót do Polski z lotniska w Pafos.
Gorce - Turbacz
Start na skiturach z Koninek szlakiem przez Suchy Groń i Czoło Turbacza na Turbacz (1310). Na większości podejścia śniegu tylko tyle aby iść na nartach. Sporo kamieni. U góry warunki świetne. W schronisku i obok mnóstwo ludzi i nie wiele mniej psów. Pogoda cud, sąsiednie Tatry w "zasięgu ręki". Z wierzchołka zjazd po fajnym śniegu. Pędząc w dół udało nam się zjechać z zaplanowanej trasy w stronę Solniska. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Korygujemy trasę przez las i polanę Kocurka. Zjazd tym terenem jest boski. Później profil trasy jest lekko w dół lub ciut w górę co bez fok nie jest zbyt komfortowe zwłaszcza dla dziewczyn, na których twarzach rysowała się lekka dezaprobata. Od Obidowca (1106) opuszczamy główny grzbiet i bardzo fajnym zjazdem, miejscami bardziej wymagającym obniżamy się do Tobołowa (tu z 3 krótkie, łagodne podejścia, większość "z łyżwy"). W przeciwieństwie do szlaku podejścia tu śnieg był dobry i ciągły. Spod Tobołowa (994) całkiem przyzwoitą i nawet stroma nartostradą błyskawicznie zjeżdżamy na parking aż do auta na nartach. Całość ok. 17 km i 720 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Turbacz
Beskid Żyw. - Pilsko
Start z przełęczy Glinne gdzie na parkingu zostawiam auto. Granicznym szlakiem niebieskim na Pilsko. Na dole śniegu nie wystarczająco do zjazdu więc przy podejściu rozkminiam jak tu zjechać w stylu dowolnym. Na szczęście z każdym metrem przewyższenia warunki poprawiały się. Kopuła szczytowa to już prawdziwa zima i warunki całkiem niezłe. Zjeżdżam w stronę Byka do wysokości 950 m – potem pojawia się zbyt dużo kamieni. Przepinka i powrót na szczyt następnie zjazd wzdłuż niebieskiego szlaku do auta. Dolny odcinek czujnie. Po zeszłotygodniowych przebiegach Michała przemilczę dystans a przewyższenia wyszło 1300 m.
Beskid Śląski - Szczyrkowski klasyk
Wycieczka dyżurna na trudne warunki - bo bezpieczna. Z Soliska podchodzimy na fokach zamkniętą Golgotą i dalej wzdłuż wyciągu. Potem pod Malinowem wbijamy się w opadający trawers zbocza i leśnymi drogami obchodzimy całą dolinę Potoku Malinów, docierając do grzbietu w połowie drogi między Malinowską Skałą a Kopą Skrzyczeńską. Dalej na Małe Skrzyczne i zjazd trasami ośrodka narciarskiego. W górnych partiach Beskidów sroga i groźna zima. Mgła, mróz, zawieje, te rzeczy. Gdzieniegdzie były jakieś ślady nart, ale niemałą część drogi przez las torowaliśmy w dziewiczym puchu. Na grzbiecie było już trochę ludzi, a w ośrodku narciarskim to już w ogóle tłumy. Myśleliśmy, że wyjazd o siódmej pozwoli nam uniknąć korków w Szczyrku, ale gdzie tam! W sumie 650 m podejścia i 10.7 km.
SŁOWACJA: Beskid Żyw. - Dedovka
Po karnawałowych szaleństwach krótka przebieżka skiturowa na Dedovkę (975) w rejonie Wielkiej Raczy. Podejście znacznie dłuższym szlakiem na wierch, zjazd nartostradą do parkingu po nawet fajnym śniegu. Po za nartostradą leży śnieg lecz niżej jest go niezbyt dużo więc właśnie nartostrada był dobrym wyborem. Pogoda średnia. Mgła i lekki minus.
Beskid Żyw. - wycieczka skiturowa
Start siódma rano z przełęczy Glinka. Od razu na nartach. Granicą Państwa idę w kierunku południowym na Javorina i Oszusta. Mijam totalne pustkowia, cisza jest niesamowita. Pierwszego turystę spotykam dopiero na Wielkiej Rycerzowej. W sumie na całej trasie było ich ośmiu. Idąc dalej szlakiem granicznym, który jest genialnie oznakowany słupki betonowe są co kilkadziesiąt metrów (można chodzić bez mapy) wchodzę na Banię, Bugaj oraz Orło. Warun jest idealny. Świeży suchy śnieg na solidnym podkładzie i prawie zerowa wilgotność powietrza. Przed Wielką Raczą doganiam dwóch skiturowców, tylko tylu spotykam na całej trasie. Z Raczy udaje się do Zwardonia gdzie o 19:30 kończę turę na kasie w Lewiatanie. Wyjazd udany, pogoda i śnieg znakomity. Całość 2150m podejścia i 44 km na nartach.
Beskid Mały - Leskowiec
Wracam do marszobiegów na Leskowiec przy okazji wizyt u rodziców Iwony. Tym razem udało się w pięknej zimowej scenerii.
Tatry Wys. - Skitura na Kasprowy
Gościnnie spędzam kilka dni w okolicy Hali Gąsienicowej i Zakopanego. W wolnej chwili wybieramy się ze Staszkiem na szybki skiturowy wypad na Kasprowy Wierch, start z Betlejemki. Idziemy wzdłuż nartostrady na Kasprową Przełęcz, gdzie postanawiamy zakończyć turę. Choć środek tygodnia, to na szczycie tłumy, a ja pierwszy raz w sezonie na nartach więc palę się do zjazdu. Następnego dnia, zjeżdżam do Brzezin, gdzie zostawiłam samochód. Śnieg do samego dołu, aczkolwiek na krótkim odcinku trzeba uważać na wystające na szlaku kamienie.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKasprowy
W dolinie Bierawki
W przeciwieństwie do ostatniego wypadu rowerowego w błocie i wodzie teraz funduję sobie (a właściwie warunki) mróz i śnieg, choć dzień słoneczny. Rzeka Bierawka to prawy dopływ Odry. Tu gdzie jechałem (okolice Nieborowic) stanowi północną granicę Parku Krajobrazowego - Lasy Cystereskie. Było wprawdzie tylko -13 st ale i to wystarczyło by błyskawicznie siadała elektronika (nawigacja na telefonie) oraz przestały mi działać przerzutki. W lesie teren właściwie nie przetarty więc brnę w kilkucentymetrowej warstwie śniegu co znacząco spowalnia tempo. Po drodze mijam miejsce - "Ruskie mostki", skąd w 1968 r. siły zbrojne Ukł. Warszawskiego ruszyły na interwencję do Czechosłowacji. Trasa ciekawa choć ze względu na warunki i tak ją jeszcze skróciłem (na 22 km). Po za tym traciłem czucie w palcach rąk i nóg.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Bierawka
Jura - jaskinia Żar
Opis wkrótce lub tu: https://www.facebook.com/profile.php?id=100064782635640
Tatry Wys. - Hala Gąsienicowa
Spędzamy Sylwestra i Nowy rok na Hali Gąsienicowej. Wyjazd bardziej towarzyski niż turystyczny, ale udaje się trochę pospacerować w okolicy i poczuć zimowy klimat.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHalaGasienicowa
Beskid Śl. - Hala Skrzyczeńska
Nocna przechadzka pieszo - skiturowa (skitury mieli Damian i Teresa). Żółtym szlakiem (jeszcze tu wcześniej nie podchodziliśmy) najpierw lasem bez śniegu a potem nartostradą na Halę Skrzyczeńską. W lesie znajdujemy fajne osłonięte miejsce i robimy ognisko witając Nowy Rok. Wiatr huczał w koronach drzew a z dołu dochodziły odgłosy charakterystyczne dla tej nocy. Później ja z Esą zjeżdżamy na nartach do parkingu po całkiem niezłym śniegu a pozostała czwórka schodzi z buta zaglądając do chatki naszych przyjaciół. Jeszcze przed wyjazdem z Szczyrku zaglądamy do domu Krzyśka gdzie godzinkę przegadaliśmy w miłej atmosferze.
Foto:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHalaSkrzycz