Wyjazdy 2024
IV kwartał
Beskid Mały: Groń Jana Pawła II
Kolejna wizyta u teściów. W sobotę popołudniu idziemy z Iwoną na dłuższy spacer i docieramy do schroniska Pod Leskowcem. Następnego dnia korzystając z dodatkowej godziny robię najdłuższą przebieżkę po pobliskich górkach. Wychodzi mi ok. 29 km (bo zabłądziłem i musiałem się wracać) i ponad 1200 m przewyższenia. Zaliczam takie szczyty jak Łysa Góra, Bliźniaki, Narożnik, Gancarz, Groń JPII, Magurkę Ponikiewską.
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna do Studni Wiatrów
Akcja w zamyśle do Syfonu Marzeń, w rzeczywistości dotarliśmy do Studni Wiatrów. Po prostu nie zmieściliśmy się w zakładanych międzyczasach.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/SnieznaX
Beskid Mały - Chrobacza Łąka
Start z Kóz zielonym szlakiem poprzez piekny i nieczynny juz od dawna kamieniołom (obecnie zagospodarowany turystycznie). W zamyśle był marszobieg lecz ścieżka jest stroma i pełna kamieni i korzeni. Ciągle na zadłużeniu tlenowym posuwam się szybko do góry osiągając w efekcie krzyż na Chrobaczej Łące (828). Zbiegam częściowo tą samą drogą a potem kamienistym, stromym żlebikiem nad jezioro w kamieniołomie. Dalej do kapliczki Przy Panience. Fantastyczna pogoda, barwna jesień w całej krasie. Dystans tylko 5 km lecz 400 m przewyższenia.
AUSTRIA: Hohe Wand - wspinanie
Zrobiliśmy drogę Neue Schillerkante. Pięć wyciągów, trudności niby 6, ale tylko w jednym miejscu - tak na ogół to raczej do 5-, 5. Ale niezależnie od tego, jakby ją wycenić, to była bardzo przyjemna wspinaczka w bardzo przyjemnej pogodzie. Nie chcieliśmy się wycofywać zjazdami, więc na końcu drogi zrobiliśmy sobie prowizoryczne lonże i postanowiliśmy wyjść na plateau "końcówką" przebiegającej tuż przy naszej drodze via ferraty o nazwie "Gebirgsverein-Klettersteig" (D). Dolną część tej trasy widzieliśmy przez większość czasu naszej wspinaczki, była wtedy na niej masa ludzi, ale późnym popołudniem już bardzo się przerzedziło. W każdym razie, ta "końcówka" widoczna na szkicu to było jednak mocne uproszczenie i na koniec okazało się, że zrobiliśmy z połowę "GVK" i coś tam nam do dzienniczków powinno się za to też zaliczyć.
Beskid Mały: Groń Jana Pawła II
Weekend u teściów. Tym razem przebieżka w cieniu Leskowca. Startuje z pod słynnej knajpki "Czartak" i robię pętle po okolicznych szczytach wokół wsi Ponikwi, a najwyższym punktem, który mijam po drodze to Groń Jana Pawła II (890m). Dystans 21 km i ok. 900m przewyższeń.
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Mała Wysoka
Dzień był cudowny pod każdym względem. Z Łysej Polany w mroźny poranek rowerami podjeżdżamy Doliną Białej Wody w pobliże Polany pod Wysoką. Tu rowery ukrywamy w zaroślach i dalej już górskim szlakiem podążamy w górne partie doliny na Polski Grzebień (2200). O tej porze dnia teren ten jest w cieniu co przekłada się na temperaturę. Na stawach już cienki lód. Na Polskim Grzebieniu już dość sporo turystów. Tu w słońcu wychodzimy na szczyt Mł. Wysokiej (2429). Niebo bez chmurki a góry "płoną" w swych jesiennych kolorach. Zejście tą samą drogą do rowerów a na nich w dół doliny, początkowo po kamienistym i zarazem wyboistym trakcie. Niżej już błoga rozkosz przefajnego zjazdu. Z końcem dnia docieramy do auta. W dolinie ludzi nie spotkaliśmy zbyt wielu (o dziwo głównie kobiety). Na północnych zboczach sporo oblodzeń. Razem zrobiliśmy 1450 m deniwelacji (z tego 350 rowerami) i razem 28 km dystansu (z tego 18 rowerami). Użycie rowerów w tej akcji pozwala skrócić czas przejścia doliną w obie strony o co najmniej 3 h.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FMlWysoka
Beskid Śl. - marszobieg na Lipowski Groń
Korzystając z pobytu w Ustroniu robię marszobieg na Lipowski Groń (745). Do góry z akcentem na szybki marsz, w dół z akcentem na ostrożny zbieg (10 km/340 m przwyższenia).
Rudawy Janowickie - unifikacja instruktorów taternictwa jaskiniowego
Zajęcia odbywały się na skale Piec w pobliżu Mniszkowa. Było zimno lub bardzo zimno. Ćwiczenia dotyczyły autoratownictwa z ratownictwem medycznym. Oraz odbywały się ćwiczenia z nową rolką stop.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FUnifikacja
Tatry Zach. - J. Czarna
Pierwotnie chciałem planować jakąś "grubszą" akcję jaskiniową na 19.10, ale terminy mi się posypały i trzeba było na szybko coś wymyśleć, więc spanikowałem i wybraliśmy się z Tomkiem na najbardziej klasyczny klasyk z dostępnych klasyków, czyli trawers Czarnej. Tomkowi akurat to pasowało, bo sam dawno nie był w jaskini i taka akcja była dla niego dobra, żeby się rozgrzać. Pogoda była istnie jesienna, ale bez deszczu. Na szlakach ludzi jak mrówków. Do jaskini wchodzimy ok. 9.30 i wychodzimy z niej po 15.30. W samej jaskini wszystko idzie gładko, nie gonimy się bardzo. Ku zaskoczeniu boksujemy się trochę z Progiem Latających Want, który mógłby tego dnia zmienić nazwę na Próg Latających K***, bo zamiast want latały same bluzgi. Zdjęcia:
Katowice - Silesia Marathon
W końcu nadszedł dla mnie długo oczekiwany dzień, dzień do którego przygotowywałem się od kilku miesięcy - mój pierwszy maraton. Jeszcze na początku roku moim celem było przebiegnięcie go w czasie ok. 3h 45min lub lepiej. Z każdym miesiącem treningów, apetyt rósł. Później przyszedł lipiec i czas kontuzji, z którą uporałem się gdzieś na przełomie sierpnia/września. Wtedy mój start stał pod znakiem zapytania. Jednak udało się w tym wrześniu z powrotem rozbiegać i w ten sposób w niedzielę rano stałem z ponad dwoma tysiącami innych zawodników na linii startu XVI Silesia Marathonu. Mój cel stał się bardziej przyziemny i polegał na tym, aby po prostu przebiec te 42 km. O równej 8.00 uderzono w gong i przy fanfarach i wybuchach wystartowaliśmy. Emocje były duże i od początku musiałem się hamować, żeby nie przegiąć tempa, aby rozłożyć siły na cały bieg. Pierwsza dyszka wpadła lekko, druga dyszka również. Każdy kolejny kilometr jakoś nie stwarzał problemów, nawet miałem myśli, że ten maraton to przereklamowana sprawa. Dopiero po 32 km bieg zaczął się jakoś dłużyć i wtedy zaczęły się trudności, bo trasa biegła wciąż pod górkę, szczególnie ta część przebiegająca przez Siemianowice Śl. Na szczęście udział w górskich biegach dał mi doświadczenie w radzeniu sobie z podbiegami. Na koniec wpadamy z powrotem do Parku Śląskiego, a tam na dobrze znane mi ścieżki i wtedy dostałem na ostatnie trzy kilometry nowego power-u i radości. Ostatnie metry biegniemy po bieżni Stadionu Śląskiego, a to zawsze robi wrażenie. Metę ostatecznie przebiegłem po 4h i 3m i 3s co dało tempo ok 5m 46s na km. Z jednej strony powinienem być z siebie dumny, ale jakoś nie do końca czuje satysfakcję po ukończeniu mojego pierwszego maratonu. Mam tyle wątpliwości, czy jednak nie trzeba było trochę przycisnąć albo biegnąć wolniej (żeby teraz nie czuć tego bólu w kolanach i biodrze, 42km to jedna nieludzki dystans) ? Chyba dopiero z kolejnego maratonu będę zadowolony... Poza tym, super doświadczenie, fajna przygoda, polecam każdemu :) P.S. Dziękuję moim wiernym kibicom - Karolinie i Iwonie, które wspierały mnie dzielnie przez cały bieg :) Zdjęcia w linku poniżej, chociaż na żadnym zdjęciu mnie chyba nie ma ;) https://dziennikzachodni.pl/silesia-marathon-2024-na-krolewskim-dystansie-rywalizowalo-ponad-2-tysiace-osob-mamy-zdjecia-maratonczykow-i-wyniki/ga/c2-18857525/zd/79482243
Jura - jaskinia Urwista i Studnisko
Zjeżdżamy do jaskini Urwistej. Na dole penetrujemy różne zakątki. Potem przenosimy się pod jaskinię Studnisko gdzie spotykamy grotołazów z TKTJ (Asia R.) i KKTJ. Czekamy aż wyjdą i skasują swoją linę. Zjeżdżamy po nich ale na dole zwiedzamy już tylko partie wstępne i szybko wychodzimy na powierzchnię. Było pochmurno lecz nie padało.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FUrwista
MAURITIUS: wszystkiego po trochu
Odwiedzamy Mauritius głównie w celach wypoczynkowych. Na plaży jednak nie zostajemy zbyt długo. W ciągu naszego parodniowego pobytu na wyspie zwiedzamy większość sztandarowych miejsc i robimy krótkie górskie wycieczki na szczyty w tym Le Mourne, Le Pouce i najwyższy na wyspie Petite Riviere Noire. Każdorazowo jest do pokonania ok 500- 600 m podejścia często występują stromizny. Oprócz wypadów w góry odwiedzamy piękne wodospady np. Tamarin i objeżdżamy cały kraj dookoła. Uważam, że Mauritius, choć mimo swojej małej powierzchni i obok pięknych plaż ma dość sporo do zaoferowania. Poza celami stricte urlopowymi można tu uprawiać wszelakie sporty wodne jak i po trochu wspinaczkę i canoning. Zawiła historia kraju, ciekawa kreolska ludność i mieszanka kulturowa jeszcze bardziej zachęca do przyjechania tutaj.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FMauritiurs
III kwartał
SZKOCJA: West Highland Way
Celem naszego wyjazdu do Szkocji było pokonanie szlaku trekkingowego West Highland Way (152 km z Milngavie w aglomeracji Glasgow do Fort William). Szlak ten jest sztandarowym szlakiem długodystansowym w Szkocji i należy do sieci głównych szlaków pieszych, które przecinają Szkocję w różnych kierunkach. Jest również na niektórych odcinkach przeznaczony dla rowerów. Po sprawnym dotarciu samolotem do Glasgow i potem pociągiem do Milngavie ruszamy z dosyć ciężkimi plecakami w drogę. Założyliśmy sobie 5 dni na dotarcie do Fort Wiliam co okazało się potem odrobinę błędem taktycznym gdyż trochę przeceniliśmy nasze siły z plecakami i dystanse dzienne były dosyć wygórowane. Mimo to jeszcze pierwszego dnia docieramy do Drymen ok 20 km od startu szlaku. Następne dwa dni idziemy wzdłuż jeziora Loch Lomond i 3-go dnia wieczorem docieramy do miejscowości Crainlarich. Pogoda cały czas dopisuje. To chyba troche ewenement jak na Szkocję gdzie wiadomo, że z reguły raczej jest deszczowo... Nam się upiekło aż do samego końca wyjazdu.... Po nocy spędzonej w Crainlarich dochodzimy do Tyndrum gdzie decydujemy się na zmianę logistyki. Bierzemy autobus do Fort William. Rozbijamy się w pobliskim Glen Nevis na campingu na resztę nocy odciążając się tym sposobem znacznie. Następne 2 dni wracamy rannym autobusem ponownie na miejsce w którym skończyliśmy dnia poprzedniego już na "lekko". Na ostatni dzień wypożyczamy rowery i ostatnie 50 km szlaku pokonujemy na dwóch kółkach co okazuje się fajną przygodą. Na krótko przed powrotem do Glasgow wyruszam jeszcze na Ben Nevis (1346) najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii. Żeby zdążyć na zamówiony autobus wychodzę w nocy i wracam nad ranem. W niedziele późnym popołudniem jesteśmy z powrotem w Glasgow skąd nazajutrz wcześnie rano wylatujemy do Krakowa.
Podsumowując - wyjazd bardzo udany. Szlak ten, choć nie ma trudności technicznych, zaliczyłbym do najpiękniejszych szlaków długodystansowych w Europie, a tym bardziej przy "dobrej pogodzie".
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSzkocja
Jura - w Górach Sokolich
W trakcie spaceru po Górach Sokolich wchodzimy do Studni Zygmunta, jaskini Komarowej, Olsztyńskiej oraz Studni w Amfiteatrze. Pętamy się trochę po górze Pustelnica. Pogoda cudowna.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/GorySokole
Tatry - Ptasia Studnia - kontrola jaskini
Jak się okazało, jaskinia nadal jest tam, gdzie była. Przeszliśmy się na Stare Dno i z powrotem. Przepyszna pogoda. Zresztą nie tylko naszym zdaniem. Pod ziemią nie spotkaliśmy nikogo, ale całą drogę po szlaku szliśmy ciągle za czyimś butem!
Rower
Krótki wyjazd rowerowy w okolice Rud Kozielskich. Zaczynam z Sośnicowic spod Dino. Mijam Tworóg Mały, Rudy i wjeżdżam na teren Cysterskiego Parku Krajobrazowego. Leśnymi duktami docieram do Kuźni Raciborskiej, Kotlarni i na koniec na parking pod sklepem. Całości 85 km. W lasach feeria barw jest szczególnie imponująca w Parku. Z resztą cała trasa to wspaniałe widoki i dobrze utrzymane szutry. Pogoda marzenie, choć z rana 12 stopni.
Beskid Mały- Maraton 3 Jezior
W tym roku zapisałem się na jeden z najkrótszych dystansów w ramach odbywającego się w ten weekend 13-15.09 festiwalu biegowego Maratonu Trzech Jezior. Festiwal ten współorganizują nasi znajomi: Magda i Staszek. Pogoda w tym roku mocno pokrzyżowała plany organizatorów i pod wpływem opadów ograniczono główny bieg do dystansu 25 km. Zacznę od tego, że wielki szacunek należy się zawodnikom, którzy biegli w sobotę w strugach deszczu. Determinacja była tak duża, że ponoć tylko 3-4 osoby zrezygnowała z biegu. Reszt tj. kilkaset osób w ulewie i błocie przebiegła cały dystans. Ja natomiast zapisałem się na niedzielę, gdzie miałem przyjemność przebiec dystans 17 km i ok 1200 m przewyższenia. Pogoda w niedzielę była znacznie lepsza, a nawet momentami świeciło słoneczko i była piękna jesienna aura. Mimo braku opadów, szlaki momentami były jak rwące rzeki. Natomiast my, uczestnicy skakaliśmy w nich jak te karpie i inne szczupaki dążące na tarło. Do mety dobiegłem dopiero po 2h i 25min, co było troszkę słabym występem, ale ze względu na błoto i mokre kamienie, muszę przyznać, że zbiegałem bardzo zachowawczo. Biodro też o sobie przypominało, ale przecież nie będę się wykręcał z takiego fajnego biegu z powodu kontuzji, bo jak głosiła jedna z tabliczek (z którymi można było sobie zrobić zdjęcie): "Ból jest dla słabych".
Tatry - obóz jaskiniowy
Kilka dni spędzonych na szkoleniu w Tatrach, miało być dużo jaskiń, a była ciągła modyfikacja planów i dostosowywania się do pogody. Udało nam się jeszcze spać na polanie Rogoźniczańskiej, która była zamykana zaraz po naszym wyjeździe. Wraz z moimi kursantami udało nam się odwiedzić dwa razy Czarną – raz do Techub z powrotem przez patie III komina i wyjście drugim otworem. Drugi raz do szmaragdowego jeziorka. Byliśmy w jaskini Kasprowej Wyżniej oraz w Wielkiej Litworowej do dna II pięćdziesiątki. Była również próba podejścia do Jaskini Pod Wantą, ale nieplanowany opad deszczu zmusił nas do wycofu.
Kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Foboz
Śląsk jest piękny - rajd rowerowy po aglomeracji śląskiej
Ruda Śląska znajduje się w centrum tzw. aglomeracji śląskiej, której umownymi krańcami są Katowice na wschodzie i Gliwice na zachodzie. Startując z Rudy Śl "zielonymi" terenami rowerem docieram do rynku w Katowicach jadąc lasami przez Halembę, Kochłowice, Ligotę, Brynów. Z katowickiego rynku drogami rowerowymi przez Park Śląski do Chorzowa a następnie do Świętochłowic. Na tym odcinku można podziwiać stare tradycyjne, śląskie budownictwo (familoki), zabytki minionego przemysłu ale też całkiem nowoczesne rozwiązania architektoniczne. Są tez na trasie piękne parki z akwenami i cienistymi alejami. Jadąc przez Chebzie spotykam Jurka Nowoka - jednego z założycieli naszego klubu, który wciąż jest w znakomitej formie (też jechał na rowerze), jeszcze w wieku 69 lat przebiegł maraton nowojorski. Po miłej pogawędce podążam w stronę Zabrza. Granica miedzy Rudą Śl. i Zabrzem do II wojny światowej była granicą między Polska i Niemcami. Zabrze przecinam równiez drogami rowerowymi oraz ścieżkami wzdłuz Bytomki. W końcu docieram do Gliwic, bardzo fajnego, starego miasta. Kiedyś na rynku w siedzibie PTTK znajdowała sie siedziba Speleoklubu Gliwice, którego byłem wieloletnim członkiem jak tez kilku kolegow i koleżanek z Nocka. Z rynku dobrymi drogami rowerowymi opuszczam centrum i znów "zielonymi" terenami wzdłuż Kłodnicy przez Sośnicę i Makoszowy wracam do domu.
Tak, Śląsk jest bardzo piekny. I zabytki przemysłowe, i duze obszary lesne, sporo stawów. Po za tym ciekawa historia, tradycje i gwara. To już nie brudny, zadymiony skansen lecz coraz bardziej nowoczesny zespół miejski choc oczywiście jest jeszcze wiele do poprawy.
Zrobiłem 74 km i 325 m deniwelacji.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Aglomeracja
Tatry - Centralny obóz PZA
Środa - dzień 0:
Późnym popołudniem z Katowic ruszamy z Mateuszem w stronę Tatr.
Na Polanę Rogoźniczańska docieramy przed godziną 21. Na miejscu niewiele samochodów i ludzi.
Czwartek - dzień 1:
Przez cały wieczór, aż do rana docierają kolejni obozowicze. Poranna odprawa podzieliła uczestników na 4 stałe grupy. Trafiam do grupy z Weroniką (Speleoclub Wrocław), Bartkiem (KKS) oraz Maćkiem(SKTJ). W pierwszym dniu naszym instruktorem został Bartek Sierota, a cel naszego wyjścia : “Mała w Mułowej - dojście do sali Fakro” . Jaskinia normalnie nieudostępniona była jednym z moich osobistych celów, który udało się zrealizować, dzięki pozwoleniu z TPN. Jaskinia wcześniej zaporęczowana do samej sali Fakro - aczkolwiek bierzemy liny potrzebne do dalszego poręczowania. Wychodzimy z bazy po godzinie 8:00, pierwsza osoba wchodzi do jaskini około godziny 11:00. Do sali Fakro docieramy około godziny 12:30, tam spędzamy jakieś 30 minut i zaczynamy wychodzić. Mniej więcej w ¾ wyjścia spotykamy drugą grupę obozową z którą się mijamy. Około 14:30 pierwsza osoba dociera do powierzchni, a już o 17:30 meldujemy się w Bazie. Mamy czas do odpoczynku, czekamy na resztę grup oraz na wieczorną odprawę. Tam też dowiadujemy się - następny dzień idziemy do “Nad Kotliny” poręczować jaskinię, a naszym instruktorem będzie Piotrek Sienkiewicz. W składzie na następny dzień wystąpiła mała zmiana - Maciek(SKTJ) zamienił się z Mateuszem(RKG).
Piątek - dzień 2:
W drugim dniu wyszliśmy około godziny 8:30 z bazy. Weronika z Bartkiem poszli przodem, a ja towarzyszyłem Mateuszowi. Niestety dzień poprzedni mocno “zmęczył” Mateusza - dzięki czemu nasze tempo marszu można było porównać do tempa żółwia. W końcu docieramy odejścia od szlaku spotykając tam resztę grupy oczekującej na nas. Docieramy pod otwór jaskini, przebieramy się i wchodzimy w otchłań jaskini.W związku ze słynnym powiedzeniem “Kobiety przodem”, Weronika poręczuje. Udaje się nam dotrzeć do “Sali pod Wantą” tam zostawiamy liny dla kolejnej grupy. Robimy szybki odwrót, co by na 19:00 być na bazie. Na kolejnej odprawie dowiedzieliśmy się że w sobotę będzie tylko 3 instruktorów - nasze grupy mają się zmienić. Tym razem trafiam do grupy prowadzonej przez Piotrka Sienkiewicz, a w grupie są : Weronika (Speleoclub Wrocław) Maciek (SKTJ) oraz Julka (WKTJ). Nasz cel - wpinanie w Tunelu Małołąckim.
Sobota - dzień 3:
Tym razem nie musimy pakować kombinezonów i ciężkiego szpeju. Dzięki czemu idziemy “na lekko”. Pogoda nas trochę postraszyła - trochę pokropiło. Wspięliśmy jaskinię , później wycieczka topograficzna i dotarcie do bazy. Na odprawie dowiedzieliśmy się że w ostatni dzień będą 2 wycieczki topograficzne - rano sami będziemy decydować gdzie i z kim idziemy.
Niedziela - dzień 4:
Ostatni dzień obozu. Poranna ostatnia odprawa i ruszamy w kierunku Kir. Wybrałem spacer po dolinie kościeliskiej. Tym razem już totalnie na lekko. Prowadziła nas Marta Walczewska (Mewa). Około godziny 15:00 po uprzednim spakowaniu, wracamy na śląsk.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FObozPZA
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Wysoka
Po wczorajszym rozruchu wybieramy ciut ambitniejszy cel - Wysoką (2547). Pobudka o 3.30, zwiniecie mokrego namiotu, skąpy posiłek i w drogę. Startujemy jeszcze po ciemku na rowerach z parkingu przy skrzyżowaniu z główną drogą. Dość szybko osiągamy znaczącym podjazdem Popradskie Pleso (1500) gdy zrobiło się jasno. Rowery zostają przy schronisku a my podążamy Dol. Złomisk do Kotliny pod Smoczą Przeł. W kotlinie trzeba trochę intuicji by w miarę wygodnie przejść zasłany potężnymi wantami teren. Za przełęczą wchodzimy w żleb. Byłem tu z Jasiem wiosną na skiturach i podchodziliśmy po śniegu Dno żlebu jest przeważnie lite. Pod przełęczą pakujemy się w ciut trudniejszy "wariant" gdzie należy wykazać się większą czujnością (łatwiej jest orog. z prawej strony). Tu też spotykamy dopiero pierwszych ludzi, zresztą z Polski. Wkrótce wdrapujemy się na wierzchołek z krzyżem. W planie mieliśmy i ten wierzchołek z czekanem lecz niebo zrobiło się mocno ołowiane więc jeszcze nie tym razem. Powrót przez tzw. Kogutka. Szliśmy tu pierwszy raz. Błędnie wybrałem szczerbinę w grani sądząc, że to właśnie Kogutek. Znów nie takim banalnym kominem osiągamy przełęcz, z której rzekomo zwisa łańcuch. Z drugiej strony zieje pionowa lufa i wisi tu tylko pętla zjazdowa. Zapędziliśmy się pod Ciężki Szczyt. Wracamy i odnajdujemy właściwą ścieżkę, którą bez problemu osiągamy Kogutka. Stąd w zejściu pomaga łańcuch (można się obejść i bez). Dalej trawers nad tzw. Ławicą docieramy do grani opadającej z Ciężkiego Szczytu i nią na przeł. Waga (2337) gdzie przebiega już szlak na Rysy. Tu znów sporo osób. Schodzimy szlakiem do rowerów i nimi szybciutko do auta. 1400 m przewyższenia i ponad 20 km dystansu.
UWAGA: ten parking już jest "spalony". Mieliśmy blokadę na kole bo można tu parkować tylko 2h, taka niewinna nowość. Kosztuje nas to 20 euro.
Powrót do domu koszmarny - 5h.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FVysoka
Tatry Wys. - Buczynowa Strażnica
Trzeba było wykorzystać wciąż ładną pogodę. Z Brzezin rowerami podjeżdżamy dol. Suchej Wody (trochę kropił deszcz) do Murowańca. Większość ludzi podjeżdża na "elektrykach" i to młodych ludzi (że ich nie wstyd...). Przy Murowańcu tłumy więc czym prędzej uciekamy dalej choć na szlaku tez rojno. Dopiero przy Zmarzłym Stawie na rozejściu szlaków ruch się rozrzedza a w stronę Źlebu Kulczyńskiego idą nieliczni. Już dawno tu nie byłem. Szlak dość ciekawy wyprowadza na Orlą Perć. Idziemy jeszcze nią na Buczynową Strażnicę (2242). Powrót Orlą Percią na Zadni Granat i zejście do rowerów. Jak zwykle fajnie się stoczyć rowerkami i uniknąć nudnego deptania po żwirze. Na nocleg udajemy się na Intercamp pod Tatrzańską Łomnicą.
Razem 1250 m przewyższenia i 22 km dystansu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FBuczynowaStraznica
Beskid Żyw. - wokół Wlk. Rycerzowej
Trasę robimy na rowerach startując z Ujsoł. Doliną Danielki na Mladą Horę. Potem już bardziej wymagającym traktem leśną "drogą" trawersujemy Mł. Rycerzową. Tu Mapy.cz trochę nas wykiwały. Zaliczamy dość makabryczne podejście stromą, zrywkową rynną i wydostajemy się w efekcie na szlak wiodący na Rycerzową. Potem jedziemy szlakiem i ścieżką wzdłuż granicy osiągając Majów (1134). Z tej góry techniczny zjazd na Słowację leśnym duktem w kilku miejscach dość stromym. Rozpościera stąd się piękny widok na Mł. Fatrę. Z Vyhylowki podjazd/podejście na przeł Przysłop (942), na której wracamy do Polski i dobrze nam znanym traktem zejżdżamy do Soblówki (po drodze zaliczam "gumę"). Dalej już bez przeszkód do auta w Ujsołach. Dystans 30 km i 1020 m deniwelacji. Trasa ciekawa i urozmaicona oraz dość wymagająca kondycyjnie i technicznie. Cały dzień upał.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Rycerzowa
Tychy - 12 tyski półmaraton
Od lipca zmagam się z kontuzją, która jest raz bardziej, raz mniej dokuczliwa. Jednak, żeby dać się organizmowi zregenerować ograniczyłem swoje biegowe treningi prawie do zera. Jednak kiedyś tam kupiłem pakiet startowy na tyski półmaraton, a już było po terminie zamiany pakietu startowego, to postanowiłem jednak zmierzyć się z tym dystansem (nie będę marnował wydanych pieniędzy). Zakładałem, że zrobię to bez najmniejszej presji na wynik. Najważniejsze było sprawdzenie, jak moje biodro na to zareaguje. Wyszło całkiem fajnie jak na brak rozbiegania 1h 54 min, a biodro boli mniej niż się spodziewałem, więc generalnie na plus. Dziewczyny kibicowały :)
Beskid Śląski - Barania Góra
Bardzo ciekawa pętla, naprawdę polecam! Z przysiółka Bziniok w Kamesznicy (bardzo łatwe parkowanie!) na wschód zielonym szlakiem na Czerwieńską Grapę. Tam przeskok na nieoznakowaną leśną ścieżkę, przez Mały i Wielki Żar doprowadzającą do czerwono znakowanej trasy na Halę Radziechowską. Do tego momentu nie spotkaliśmy nikogo, mimo pięknej pogody i mimo sytuacji w kalendarzu. W stronę Baraniej Góry coraz ludniej, a w kulminacyjnym punkcie, czyli na szczycie, trzeba było wręcz czekać w kolejce, żeby zrobić sobie zdjęcie ze znakiem. Sytuacja zmieniła się diametralnie po odbiciu na czarny szlak z Wierchu Wisełka. Przez górkę o nazwie Skałka i przysiółki wzdłuż zielonego szlaku wróciliśmy z powrotem do samchodu. Ta ostatnia część była najbardziej urokliwa, bo najbardziej urozmaicona, a przy tym pusto. Parametry wycieczki w normie, z mapy wynika 18,1 km i +851 m. Zaliczyliśmy nawet krótką burzę, ale udało się nam przeczekać najgorszy moment pod rozłożystym bukiem.
Beskid Makowski - z widokiem na Babią Górę
Ruszamy z biblioteki w Koszarawie, kierując się najpierw żółtym szlakiem na Lachów Groń, a potem Czerniawy i Przełęcz Klekociny. Dalej niestety kawałek asfaltem, a potem Jaworzyna, Kalików Groń i stamtąd już poza szlakiem, przecinkami przez las z powrotem do Koszarawy. Cały czas widzimy Babią Górę, ale niestety cały czas pod słońce, stąd cóż, zdjęcia słabe. W kalendarzu trafiło akurat na niedzielę handlową - więc przy sierpniowych upałach, najlepsza rzecz na świecie - piwo bezalkoholowe pod supermarketem po takiej trasie. Mapa podaje odległość 17,2 km i 846 Hm wzniosu. Pies znów wykończony, ale samotne życie w domu też by jej pewnie nie pasowało...
KANADA - wędrówki górskie
Odwiedziliśmy zachodnią Kanadę a konkretnie góry w prowincjach Alberta i Kolumbia Brytyjska.
Przylot do Calgary. Tu zaopiekował się nami Stan Majcherkiewcz, z którym znamy się od 15 lat. To człowiek, który rowerem przejechał Kanadę od Atlantyku po Pacyfik, objechał Australię i zrobił parę innych rowerowych wypraw. Załatwił nam auto i kilka innych spraw. Od niego ruszyliśmy na zachód. Niefortunnie tuż przed naszym przyjazdem był ogromny pożar lasów w Jasper NP, który planowałem odwiedzić. Rejon ten został zamknięty dla turystów więc musieliśmy trochę zmienić plany. W Górach Skalistych wędrujemy do Grotto Canyon (jest tam pieczara w zlepieńcach). Do owej pieczary wdrapłem się z Esą. Wbrew pozorom nie jest to takie banalne gdyż zlepieniec jest twardy i pokryty drobniutkim żwirkiem co działa niczym łożysko a złapać się czegoś trudno. Później zaglądamy do Jonsthon Canyon z pięknymi wodospadami. Tu mnóstwo turystów lecz do górnej części kanionu nie zagląda już sporo osób. W dalszej kolejności przemieszczamy się na zachód. Wędrówka do lodowca Illecillewaet w Glacier NP jest piękna lecz lodowiec uciekł sporo do góry i nie udaje się dotrzeć do jego czoła. Później jedziemy przez góry do zachodniego wybrzeża po drodze zatrzymując się w różnych ciekawych zakątkach jak chociażby jezioro Lower Jofre. Przecinamy ogromne miasto Vancouver z N na S. Z Tawwassamm promem udajemy się do Victorii na wyspie Vancouver. W drodze na zach. brzeg wyspy odwiedzamy monstrualny las (Chatedral Groves). Wyspa jest górzysta i dzika. Pogoda jednak była przeważnie deszczowa. Przed Tofino docieramy do pełnego Pacyfiku. Powrót do Calgary odbywa się wzdłuż granicy z USA. Robimy tu również krótkie wycieczki do ciekawych miejsc jak np. Bridal Fall. W Calgary jeszcze robimy sobie wycieczkę rowerową po tym rozległym mieście. Przewodnikiem był Stan. Stad też wracamy do Polski.
Ogólnie bardzo fajna eskapada choć bez spektakularnych "osiągnięć". Wszędzie bardzo czysto. Nie ma śmieci na szlakach. Dość restrykcyjne przepisy dla turystów. Wszędzie obawa przed spotkaniem z misiami (mieliśmy gaz pieprzowy). Wiele rezerwatów indiańskich. W duży miastach daje się zauważać bezdomnych i narkomanów.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/
Gorce: Turbacz
Z polany Trusiówka wędrujemy poprzez Czoło Turbacza do schroniska na Starych Wierchach, gdzie nocowaliśmy. Dzień upalny, choć wieczory robią się już bardzo chłodne (jesień puka do drzwi!). Wracaliśmy przez Turbacz i z powrotem na polanę. Całość ok 38km. Karolina dbała o kondycję taty, więc sama powędrowała ok. 4 km z całej trasy.
Beskid Mały i Makowski: Leskowiec i Babia Góra
Spędzamy rodzinne wakacje z rodzeństwem Iwony u dziadków na wsi. Standardowo dla mnie - wchodzę piąty raz na Leskowiec (tym razem nie biegowo, lecze kontuzję), a wspólnie z Iwoną idziemy na Diablak percią akademików.
FRANCJA: Alpy - wspin w d' Arves i Ercine
Po dosyć spontanicznej decyzji i zmianie planów głownie z powodu zmieniających sie warunków pogodowych w Szwajcarii, postanowiliśmy pojechać w Alpy Francuskie a dokładniej najpierw w masyw d' Arves a nastepnie masyw Ecrins. Naszym celem była wspinaczka na wierzchołek Aiguille d' Arves Centrale (3513m) - środkowy szczyt z trzech "igieł" Aiguilles des Arves. Docieramy do okolicy miejscowości Valloire. Następnego dnia ruszamy do schroniska Refuge des Arves gdzie śpimy dwie noce. Jeszcze tego samego dnia robimy sobie rekonesans na pobliski łatwy trekkingowy szczyt Aiguille l'Epaisseur (3230m ) skąd uzyskujemy doskonały widok na ścianę, którą następnego dnia chcemy zdobyć szczyt. Nazajutrz opuszczamy schronisko o 3 rano i zmierzamy najpierw do przełęczy Col d' Arves na wysokość ok 3100 m gdzie docieramy o świcie. Dzień zapowiadał się piękny, a z przełęczy wraz z brzaskiem mamy spektakularne widoki. Od przełęczy zaczyna się wspinaczka. Ogólnie to na całej drodze wspinaczkowej do szczytu to trudności III / IV lecz już na wstępie zauważamy że jest totalna kruszyzna. Od przełęczy aż do szczytu to ok 6 - 7 wyciągów i część drogi pokonuje się na lotnej asekuracji. Zapewne dałoby się to wszystko o wiele przyśpieszyć ale ze względu na dużą ekspozycję, kruchą skałę i trudności orientacyjne w terenie idzie nam o wiele wolniej. Na całej drodze trzeba się asekurować na własnej protekcji, tylko gdzieniegdzie mijamy stare haki lub punkty asekuracyjne. Ostatni wyciąg do szczytu to ok. 15 m ścianki trudności IV z której następnie zjeżdżamy ze stanowiska. W przypadku zejścia to są dwie opcje. Albo można schodzić dokładnie tą samą drogą która się wspinaliśmy albo zjazdami wycofać się do miejsca pośredniego na drodze podejścia z którego można już na lotnej asekuracji wrócić na przełęcz. Wybieramy oczywiście opcje drugą aby przyśpieszyć ze względu na dosyć późną porę i "zmęczenie materiału". Po małych przebojach z wyszukiwaniem pośrednich stanowisk zjazdowych docieramy finalnie i bezpiecznie na przełęcz skąd schodzimy do schroniska na krótko przed zmierzchem. Następnego dnia schodzimy do auta i ruszamy jeszcze dalej na południe do oddalonego o niecałe 100 km masywu Ecrins. Tam obraliśmy sobie za cel wyjście na najwyższy szczyt tego masywu - Barre des Ecrins. Robimy sobie dzień restowy. Po drodze spontanicznie robimy sobie krótką łatwą ferratę niedaleko miejscowości Vallouise już przy parku narodowym Ecrins. Pogoda dopisuje, a wręcz męczy nas upał lekko powyżej 30 st. Następnego dnia zostawiamy auto na parkingu obok schroniska Madame Carle i ruszamy do schroniska Refuge des Ecrins gdzie mamy rezerwacje na dwie noce. Następnego dnia wcześnie rano ruszamy w stronę szczytu. Szlak jest przetarty ponieważ idzie tego dnia na szczyt sporo zespołów. Droga lodowcem nie stwarza problemów. Gorzej jest na wyraźnie wznoszącym się końcowym podejściu na przełęcz Breche Lory. Droga jest posiekana kilkoma dużymi szczelinami które rankiem można bezpiecznie ominąć lub przeskoczyć ale przy zejściu w naszym przepadku był jakieś 27 st i lampa co bardzo niekorzystnie wpływało na stan lodowca. Do pokonania aktualnie jest mała ścianka ok 10 m połoga po której trzeba się wspiąć, a schodząc ze szczytu najlepiej zjechać ponieważ pod spodem jest duża szczelina. Dosyć sprawnie pokonujemy ten element i docieramy ok 9 rano do przełęczy. Od tego punktu zaczyna sie na nasze szczęście wolna na ten moment od śniegu długa na 500 m grań szczytowa. Tam posuwamy się głównie na lotnej asekuracji a w bardziej w eksponowanych miejscach robimy stanowiska. Grań nie jest trudna ok II / III ale jest eksponowana. Praktycznie to prawie wszędzie można polecieć. Pokonujemy to dosyć sprawnie. Po zdobyciu szczytu wracamy na przełęcz i zaczynamy zejście po trochę "przypałowym" terenie na lodowiec i po paru godzinach docieramy z powrotem do schroniska. Następnego dnia schodzimy do auta i wracamy do Polski.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FAlpyFr
Beskid Śląski - zbieranie jagód na tyłach
Mając do zagospodarowania pół soboty, wybrałem się na taki trochę dłuższy spacer z psem. Wyruszyłem z przystanku na Przybędzy i doliną potoku o tej samej nazwie wdrapałem się na Halę Radziechowską i dalej na Magurkę Radziechowską. Do statystyk sezonu dodałem jakieś 570 m przewyższenia. Dzień był bardzo słoneczny, wręcz może trochę duszny. Na Hali wylegiwało się w sumie może kilkanaście osób, a poza tym, na szlakach pustki. Na drogach trochę gorzej.
Lasy Panewnickie - pętla przez Starą Kuźnię
Mamy taką ulubioną trasę na 20 kilometrów, prowadzącą przez lasy na styku Katowic, Rudy Śląskiej i Mikołowa. Zwykle robimy ją rowerami i nie jest to warte szczególnej wzmianki. Ale tym razem to co innego, bo poszliśmy piechotą. Poczułem ten spacer w nogach i w stopach w stopniu całkowicie uzasadniającym publikację relacji na stronie Nocka. Po górach jednak przebywamy trasy znacznie krótsze, choć oczywiście przewyższenia powodują, że kalorii spala się więcej. Pies na początku bardzo się cieszył, ale potem mina jej zrzedła. Spała długo.
SZWECJA: Smålandia na rowerach
Wracając z wyprawy na Gölla, niedługo przed tym wyjazdem, zdarzyło nam się spędzić trochę czasu w miłym towarzystwie Ani. Pod wpływem jej opowieści nabraliśmy ochoty na nieco dłuższą wycieczkę rowerową. Ponieważ żadne z nas już od dawna nie było w dłuższej trasie, zaplanowaliśmy wersję "soft-core", takie chyba zupełne przeciwieństwo ostatnich Michałowych przygód. Zabraliśmy w drogę nawet kapcie i dmuchane materace, a spośród czterech nocy spędzonych w Szwecji, aż dwie upłynęły nam w miękkiej, hotelowej pościeli!
Nasza trasa prowadziła przez malowniczy krajobraz wschodniej Smålandii, z licznymi małymi wysepkami, jeziorami, polami, lasami, a także wioskami i miasteczkami z bardzo skandynawską, drewnianą zabudową. Z portowego miasteczka Västervik skierowaliśmy się szlakiem Cykelspåret przez półwysep Gransö do miasta Gamleby (tu kawa!), a potem dalej, dość ulubioną przez kampery drogą do Loftahammar (zakupy). Tu zmieniliśmy szlak na Kustlinjen i pojechaliśmy na wyspy Lilla Askö i Stora Askö (jagody!). Następnie wróciliśmy na nocleg w lesie w okolice Loftahammar, aby kolejnego dnia, improwizując już na podstawie mapy, oddalić się od morza przez Edsbruk (kawa i kąpiel w jeziorze!). Dalej była wioska Ukna i miasteczko Överum (zakupy!), w okolicy którego spędziliśmy następną noc w namiocie. Ostatni długi dzień to wioska Odensvi (kawa i kąpiel!), Blackstad (lody) i dalej chyba najciekawszym szlakiem im. Astrid Lindgren z powrotem do Västerviku.
Do statystyk z tych trzech dni pewnie trzeba dodać jeszcze krótkie, techniczne dojazdy po okolicach Västerviku. Razem z nimi wyszło 237 km i - co ciekawe - 2385 m przewyższenia. Jeździliśmy głównie po różnych bocznych drogach asfaltowych, a około 10% trasy stanowił leśny szutr. Pogoda była wręcz cudowna do jazdy na rowerze, dużo słońca, ale temperatury w okolicach 22 - 25 C. Zdziwiłem się, że w Szwecji może być tak mało komarów!
Jura - jaskinia Błotna
Sam wyjazd jaskiniowy był już zaplanowany w poprzednim tygodniu, z tym że do samego końca nie wiedzieliśmy gdzie chcemy jechać. Wybór na jaskinie Błotna był nie tyle co spontaniczny a pragmatyczny. Wiedzieliśmy już jak dojść do otworu, bo tydzień wcześniej zrobiliśmy rekonesans w terenie - przy okazji akcji w Jaskini Twardej. A jako że tydzień w pracy był na tyle intensywny, że żaden z nas nie wymyślił nic innego to pojechaliśmy do Błotnej. Mimo duzych niecheci, to ja zaporeczowalem zjazd i wepchalem sie pierwszy w ten uroczy zacisk. Generalnie mimo dość ograniczonej przestrzeni szło mi całkiem nieźle. Glowe w wiekszosci czasu mialem przechylona na bok w jedna strone, bo wiekszosc miejsc nie pozwala na swobodny obrót kasku. Były to idealne warunki do sprawdzenia siebie z obsługi przyrządów zjazdowych "na dotyk". Gdzieś w połowie zjazdu coraz bardziej nabieram przekonania, że szkic techniczny, ktory widzialem byl jakis nieaktualny. Byłem już po 3 przepince i na horyzoncie ujrzałem dwie plakietki po przeciwnych stronach szczeliny, sugerujące że dobrze byłoby zrobić stanowisko do zjazdu z 2ch punktów. Tymczasem mój szkic techniczny wspominał tylko o jednym punkcie na całej trasie. Zapytałem Michała, który przeciskał sie tuz za mna i słowo do słowa, okazało sie, że oboje korzystaliśmy z różnych szkiców technicznych. I same przepinki nie byłyby może największym problemem, ale na moim szkicu wystarczyła lina 27m a u Michała była mowa o 45m. Mając to w głowie chcialem zaoszczedzic line i zdecydowalem sie na pominięcie jednej z przepinek całkowicie, a w miejscu, w którym były dwie plakietki na stanowisko v zrobilem zwykła przepinkę. Lina nie tarła w żadnym miejscu, a zacisk był tak wąski, że upadek mi nie groził. Przez moment probowalem nawet zawiązać "uszy królika", ale w sytuacji gdy jedynym miejscem, w którym możesz złączyć ręce jest przestrzeń nad głową wiązanie takiego węzła staje się bardzo pracochłonne. Będąc już prawie na dole studni potwierdziły się częściowo obawy - braklo liny. Dosłownie 2 metry. Mieliśmy jeszcze ze sobą dwie krótsze liny, więc jedna z nich dawiązałem podwójnym zderzakowym - ostatni raz robiłem to na egzaminie półtorej roku temu. Ale jak się okazuje mimo braku wprawy wiedza i idea tego co chcesz osiągnąć takim węzłem zostaje w głowie. Chwile pozniej na dno studzienki dotarł Michał. Całkiem sprawnie przecisnęliśmy się przez dalsze partie jaskini, było też dużo więcej miejsca. Do Sali z Misami przecisnęliśmy się dolnym zaciskiem Z2, a w drodze powrotnej górnym zaciskiem Z1. Szata naciekowa była tego warta, na spągu widać bylo spora ilosc odchodow nietoperzy, a w studni wlotowej spotkaliśmy dwie zagubione żaby. Ostatecznie doszliśmy do Zacisku Komandosa i tam jednomyślnie ogłosiliśmy odwrót, który poprzedzony był krótkim piknikiem i toastem z bezalkoholowego piwa. Wyjście było trochę męczące ale nie przysporzyło większych trudności. Ostatecznie to ani mój szkic techniczny, ani ten od Michała nie byly calkiem dobre. Do jaskini trzeba zabrać line ~35 metrów, po drodze trzeba liczyć cztery przepinki i stanowisko. To załatwi zjazd szczelina wejściowa. Kolejne miejsce jest na stałe olinowane w sposób wystarczająco dobry.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FBlotna
Beskidzki Zbój - prawdziwy górski maraton i ambitny bikepacking
Aby oddać Wam skalę trudności sparafrazuję wypowiedź pewnej postaci z bajki: „Zapewne mogę nie dotrzeć do mety, ale jest to poświęcenie na które jestem gotów”.
Startuję w piątek po godzinie 18 z miejscowości Złatna Huta od razu stromo w górę szutrowymi ścieżkami u podnóża Liptowskich Wierchów aż do Rajczy. To dopiero początek a ja mam już problemy z oddechem. Tu następuje zonk: pęka mi szprycha w tylnym kole. Zwołuję konsylium (ja i mój rower) i po krótkiej naradzie dochodzę do jedynej słusznej decyzji że jakoś to będzie i jadę na mój pierwszy nocleg na Rachowcu. Po drodze są ścianki o podjazdach dwu cyfrowych ale przynajmniej jest ładnie. Na szczycie jest taka wieża widokowa u podstawy której rozkładam hamak i odpływam. Sobota rano. Mijam Zwardoń i kieruję się na Wielką Raczę a dokładnie górną stację ośrodka narciarskiego. W tym upale można cierpieć w takich okolicznościach przyrody. Uzupełniam zapasy, płatność tylko gotówką. Jak się później okazało było to ostatnie miejsce gdzie mogłem coś kupić do jedzenia. Słowacja posiada bardzo słabo rozwiniętą sieć sklepów w sobotę, ponieważ sklepy czynne są tylko do 12 a stacji benzynowych na całej trasie nie widziałem ani jednej. Biorąc to pod uwagę pakuję swoje zapasy na cały dystans 10 bułek i kilka batonów. Wodę uzupełniam prosząc napotkanych ludzi w mijanych gospodarstwach, czerpię z potoków lub z przykościelnych kokotków. Może jest stromo ale jest upał. I tak po kilkudziesięciu kilometrach przejeżdżam przez Wychylovke sklep już zamknięty ale jest gospoda taka z minionej epoki tylko browary i kufle myte w jednej misce cały dzień. Na pytanie o wodę Pani robi zdziwioną minę ale w końcu sprzedaje dwie butelki. W miejscowości Zakamenne pod kościołem dojadam przedostanie bułki i uzupełniam wodę. Dalej bujam się szutrami przez góry i późno w nocy docieram w okolice miejscowości Vojtasova. Tu spotykam dwie Słowaczki, które ratują mnie Radlerkiem cytrynowym. 0% wchodzi jak złoto. Teraz szukam tylko miejsca na nocleg i przed północą docieram na skraj lasu i ponowione rozwieszam hamak. Myśli o kolacji odkładam na dzień następny. Wody z kranu zostały mi 1,5 litra które też oszczędzam na niedzielę. Kolejny dzień rozpoczynam od rozkminy co zjeść na śniadanie? Ostatnie bułki czy ostatniego batona. Pada na batonik. Niedziela to zupełne bezdroża kilkadziesiąt kilometrów słynnych Słowackich szutrowych asfaltów bez cywilizacji. Niestety pogoda się psuje i dopada mnie ulewa. I wtedy zdaję sobie sprawę że jestem w tak odludnym miejscu i jedynym ratunkiem dla Mnie jest kontynuowanie jazdy, aby wyrwać się z końca świata. W między czasie zjadam ostatki prowiantu. Deszcz przestaje padać a ja przez trawy sięgające do szyji wspinam się na niebieski szlak graniczny i nim docieram na Krawców Wierch. Zupełnie przemoczony w butach chlupie mi woda wlokę się do Złatnej Huty. Na końcu czuję się jak reprezentacja Polski w piłce nożnej w dziesiątej minucie drugiej połowy. Tylko że na końcu jest mała różnica Oni za żenującą grę zgarniają bułę pieniędzy a ja mam ogromną satysfakcję i uśmiech od ucha do ucha. Całości wyszło 220 km i 5900 m podjazdów. Trasa zachwyca polecam każdemu, reklamacji nie przyjmuję. Muszę przyznać że w ten weekend tych warunkach zbój zabrał mi wszystko co miałem nic nie zostało. Chapeau bas dla ludzi który robią to „longiem”.
Tatry Zach. - jaskinia Przy Przechodzie i jaskinia Ptasia
Z Śląska wyjeżdżamy po południu i jeszcze pod wieczór biegniemy do jaskini Przy Przechodzie aby przed zmierzchem dotrzeć do dziury. W jaskini docieramy do wszystkich 3 otworów oraz penetrujemy z grubsza zakątki. Przed północą docieramy na Polanę Rogoźniczańską gdzie spędzamy noc.
W następny dzień robimy akcję do jaskini Ptasiej gdzie zjeżdżamy do Moczydupki. W Tatrach piękna pogoda, na Polanie dość pusto.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FPtasia-PP
Jura - jaskinia Twarda
Na środowe popołudnie jaskiniowe umówiliśmy się z tygodniowym wyprzedzeniem. Chętnych było więcej, ale z biegiem dni wykruszyli się w sposób naturalny.
Jaskinia Twarda wybrał zasadniczo Michał na dzień przed wyjazdem. Ja nie oponowałem widząc na planie oznaczenia ZII, bo już nie takie zaciski przechodziłem w innych jaskiniach.
No i pojechaliśmy. Niby zapowiadali deszcze na ten dzien, ale już była godzina 17 gdy dojechaliśmy do Jaroszowca i zaparkowaliśmy samochód, a deszczu dalej nie było. To był dobry omen. Jaskinie znaleźliśmy zasadniczo bez problemu, a wygląd otworu wejściowego potwierdziliśmy ze zdjęciem z internetu. Alarm zgłoszony, akcja zaczęta! Jako pierwszy wszedł Michał - tak przezornie, bo jego rozmiary są bardziej „kompaktowe” niż moje.
To było chyba intuicyjne zagranie z mojej strony bo już na wstępie na pierwszym zacisku Michał przeleciał przez szczeline jak nietoperz. A ja, no cóż, zaklinowałem się ja a zaraz za mną wór z liną. Nie należę do osób łatwo poddających się więc wciągnąłem powietrze, spłaszczyłem „cztery litery” i niczym korek z szampana przeskoczyłem na 2ga stronę zacisku. Niestety wór z liną pozostał w tyle i odmówił podążania za mną. Próby jego wykopania, podważenia, wyrwania ze szczek zacisku nie przyniosły rezultatu. Wręcz przeciwnie w efekcie byłem jeszcze bardziej zmęczony. Postanowiłem wrócić przez ten sympatyczny zacisk i w tej ograniczonej przestrzeni odworowac line. Wtem sposób odchudziłem worek. Ponowne przeciśnięcie się przez zacisk tym razem wraz z liną było już dużo łatwiejsze. W końcu już to wcześniej zrobiłem w obie strony. Gdy ja walczyłem z przeciwnościami losu to Michał przeciskał się już przez kolejny zacisk o wdzięczne nazwie „wąska szczelina”, a następnie w przestrzeni o szerokości kasku zaczął ubierać uprząż, bo przed nim już znajdował się 5m prozek. Patrzałem na tą „wąską szczelinę” z nieukrywaną i zwerbalizowaną niechęcią. Ta sytuacja z worem już mnie nieźle wypociła, więc ta chwilę zadumy wykorzystałem na odpoczynek. Gdy już zaplanowałem jak zaatakować ruszyłem do dzieła. Pierwsza próba nieudana, druga próba nieudana. Michał w tym czasie zjeżdża gdzieś tam, słyszę jak rzuca epitetami, ale już go nie widzę. Trzecia próba również nieudana, okazuje się że mój tyłek woli pozostać przed zaciskiem i nigdzie się nie wybiera ze mną. Poleżałem chwilę na boku w tej szczelinie zastanawiając się czy jest szansa ze schudnę za chwilę, na tyle by się przecisnąć. Podjąłem jeszcze kilka innych prób wycofując się i atakując pod innym kątem. Za kazdym razem zatrzymując się na tej samej części ciała. Za kazdym razem coraz bardziej docierało do mnie ze nie dam rady tym razem. Utrzymywałem kontakt głosowy z Michałem, ale dla bezpieczeństwa Michał rozpoczął wycofywać się. W calej tej sytuacji pocieszające jest dla mnie że Michał napotykał również niemałe problemy mimo że przynależymy do innych kategorii wagowych. Drogę powrotną uprzyjemnil nam ulewny deszcz, który ustał gdy tylko dotarliśmy do samochodu.
Lekcje na przyszłość:
1. Do jaskiń z zaciskami bierz dokładnie dopasowany sprzęt. Mieliśmy line 65m a wystarczyła by 30 - to robi różnicę. Mniejsza lina, mniejszy wór, mniej nerwów.
2. Lepiej jak wór idzie przed tobą a nie za tobą. Jak będziesz go widział to się tak łatwo nie zaklinuje.
3. Jak jaskinia zaczyna się zaciskami od ZII to sobie daruj.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FTwarda
Jura - jaskinie na Biśniku
Zajrzeliśmy do jaskini Na Biśniku, Psiej, Jasnej i Zegarowej.
Tatry Wys. - Skrajny Granat; wspin Prawym Żebrem
Od jakiegoś czasu namawiałem brata na zrobienie jakieś drogi w Tatrach i w końcu się udało, terminy się zgrały a poza tym wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni więc sytuacja więcej niż idealna. Tomek zaproponował kursową drogę na Skrajnym Granacie tzw. Prawe Żebro - zapowiadało się ekscytująco. Pobudka skoro świt i w okolicach 6:30 jesteśmy na parkingu w Brzezinach. Droga do Murowańca przyjemna ale ostre słońce i duchota zapowiadały, po fakcie mogę napisać że zmianę pogody, ale póki co widoczność była kapitalna i cieszyliśmy się że zachodnia wystawa ściany osłoni nas przed spiekotą. O 9:30 jesteśmy już pod podstawą ściany gotowi do wspinania. Tomek prowadzi pierwsze trzy wyciągi teoretycznie najtrudniejsze a potem piszący te słowa jak już ochłonął i załapał oddech pozostałe trzy. W okolicach 13:00 jesteśmy po ostatnim wyciągu plan zakładał jeszcze zjazd z powrotem do podstawy ściany ale pogoda miała inne zdanie. W związku z tym wyraźną kozią ścieżką przez grań a później trawersem podchodzimy do żółtego szlaku i schodzimy w stronę Czarnego Stawu. Po 15 -20 minutach dopada nas deszcz ale nie ma tragedii niestety jeszcze muszę wrócić po plecak w okolice stanowiska startowego i już bez marudzenia biegniemy do Murowańca. W schronisku przez deszcz tłok jak na dworcu w Sajgonie albo w Bombaju porównanie jest trafne tym bardziej że słyszymy języki z całego świata. Część łatwo daje się rozpoznać ale niektóre to zagadka. W końcu przestaje padać. Przed Murowańcem spotykamy jeszcze Staszka Dacy, widzę że ma trudności w rozpoznaniu kto go zaczepił ale po chwili twarze i imiona łączą mu się we właściwą osobę. Jeśli przepływ ludzi w Betlejemce choć tysięcznej części jest zbliżony do tego co przed chwilą obserwowaliśmy w Murowańcu to jesteś rozgrzeszony. Do auta docieramy ok 17:00. Muszę przyznać że prowadzenie tych ostatnich wyciągów sprawiło mi dużo frajdy tym bardziej że był czas i warunki żeby poćwiczyć osadzanie kości. Kończę ten wyjazd prostym spostrzeżeniem że dla górskich/jaskiniowych aktywności kluczowe są intuicja i praktyka coś co w sumie niektórzy określają jako doświadczenie
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSkr-Granat
SŁOWACJA: Mała Fatra - masyw Sokolie
Przepiękny i ciekawy szlak w masywie Sokolie. Z Terchowej przechodzimy wąwozem Obsivanka. Potem wychodzimy na Sokolie (1173) i schodzimy do doliny Vratnej zataczając atrakcyjną pętlę. Upalnie i parno. W dolinie kąpiemy się w rzece co jest prawdziwą rozkoszą. Zrobiliśmy 800 m deniwelaci i 10 km dystansu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSokolie
Tatry Zach. - jaskinia Wielka Litworowa
Przez Partie Waldiego do Sali pod Płytowcem, wyjście ciągiem głównym. To była akcja reporęczująca. Wyniesiono trochę śmieci z biwaku - stary karimat i "kubki" metalowe. Czas akcji pod ziemią 5 godzin, czas całej akcji 13,5 godzin. Działano w oparciu o Polanę Rogoźniczańską. Cena noclegu - 32 zł. Na powierzchni ciepło!
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FLitworka
Austria - okollice Waidring
Z uwagi na korzystny układ gwiazd i kilka zbiegów okoliczności pojechałam z Karolcią wraz z gollowską ekipą wyprawową do Austrii. Na lądowisku pożegnałyśmy się ze wszystkimi, poobserwowałyśmy lot helikoptera i pospacerowałyśmy nad wodospad Bluntau. Przez cały wyjazd stacjonowałyśmy w Waidring, który z całą pewnością mogę polecić na wyjazdy z dziećmi. W sąsiedniej miejscowości zatrzymali się też znajomi z synkiem w podobnym wieku, a jak wiadomo wszystkim rodzicom, towarzystwa innego dziecka nic nie jest w stanie zastąpić. Z pobliskich atrakcji odwiedziłyśmy: wąwóz Innersbachklamm (króciutki, ale jak na pierwszy odwiedzony w trakcie wyjazdu robi fajne wrażenie i daje ochłonąć od upałów); kolejkę Almbahn w Lofer z placem zabaw na górze i spacerem - z obrazami z bajek i dużą, zieloną czarownicą gotującą w kotle – do jeziora Marmorsee; wąwóz Seisenbergklamm (dłuższa wycieczka, między kaskadami i okresowo wchodząca w głębszy, huczący od wody wąwóz); wąwóz Vorderkaserklamm (tu jest bardziej stromo i można było zmoknąć od kapiącej wody); kolejkę Steinplatte i wycieczkę na pobliski szczyt Steinplattengipfel z cudownym Parkiem Jurajskim z dinozaurami (fantazja Austriaków i przyjazność względem dzieci nie przestaje mnie zadziwiać, tylko na tych placach zabaw można by cały dzień spędzić, dodatkowo obserwując ogromnego dinozaura wynurzającego się z wody); wąwóz Griessbachklamm (wycieczka po płaskim, ale przechodząca przez liczne mostki nad strumieniem, kończąca się wodospadem). W międzyczasie korzystałyśmy z lokalnych basenów, których tam pełno. Dla Karoli te wycieczki były na tyle atrakcyjne, że nóżki zaczynały ją boleć nie od razu po wyjściu z samochodu – a to o czymś świadczy :D Na koniec odebrałyśmy Sonię i Piksela z Golling i szczęśliwi, w rytmie mopsika klopsika, wróciliśmy do Polski.
PS. Plotki mówią, że za rok wymieniamy się rolami ;)
Hoher Goll - Wyprawa
Tegoroczny wyjazd na Golla stał jak zawsze pod znakiem zapytania. Jednak układ ciał niebieskich, za wczesna wydana zgoda Iwony i egzekwowane przez POZ wymogi ustawy kamilkowej, przyczyniły się, że 5 lipca byliśmy z Iwoną w drodze do Salzburga. Droga przeleciała szybko i nawet nasza Karolcia nie marudziła. W klubie spotkała się cała ekipa, było to miłe spotkanie w tym gronie po latach, bo ostatni raz na wyprawie byłem w 2020 r. Po rozmowach i zaplanowaniu wlotu na bazę położyliśmy się, żeby nazajutrz wyjechać rankiem i przygotować wszystko pod helikopter. Najprzyjemniejsze 3 minuty całej wyprawy minęły szybko i zaczęła się praca przy rozkładaniu bazy. Przy wykładaniu jedzenia pojawił nam się pierwszy poważny klops na tej wyprawie. Brak 144 szt. tortilli. Jednak mieliśmy mielonkę (nie za dużo), więc ta wiadomość nie była taka straszna. Dalej był tylko mo-o-ops! Już pierwszego dnia chłopaki zaczęli sprawdzać, czy do naszego systemu da się wejść przez Częstochowę i po operacjach w śniegu - puściło. Następnego dnia z Mateuszem zabezpieczyliśmy przekop i zaporęczowaliśmy do końca zjazd do jaskini, a reszta ekipy działała w Gruberce. W kolejnych dniach zaczęła tworzyć się niezwykła więź pomiędzy różnymi przedstawicielami budżetówki. Ja skromny audytor… i On, naukowiec… Nic tak nie sprawdza charakteru jak wspólne porażki, bo jak nazwać to, że ciągnąć razem druta, daliśmy oboje dupy? Jednak na szczęście bardziej ogarnięci od nas speleolodzy poprawili nasze dzieło i łączność nastąpiła w całej Gamssteighöhlen-system! Mieliśmy możliwość to zweryfikować osobiście, bo we wtorek czwórka śmiałków: ja, Sonia, Jacek i Witek dostała polecenie działania na przodkach opartych na biwaku w gangu do Hali Króla Gór. W czasie dwóch szycht (nie licząc rozłożenie i spakowania biwaku) sprawdziliśmy z Jackiem kilka tematów, które niestety nie rokowały, a deporęczując te miejsca, skartowaliśmy je. Najcięższa akcja była do nowo odkrytej studni, która się otworzyła po ciężkiej pracy Witka i Soni, którzy godzinami czyścili ją, zanim mogliśmy na następnej szychcie bezpiecznie do niej zjechać. Ostatecznie zjechaliśmy studnią Mopsen Klopsen Schacht i sprawdziliśmy najbliższe okienka czy przypadkiem jaskinia nie ukrywa jakiś nowych miejsc. Ze względu na upływający czas, zostawiliśmy resztę sprzętu na przodku i zaczęliśmy kartując wracać na biwak. Jacek stał się kolejną osobą, po Michale W., która wychodząc, zmarzła czekając na mnie na kolejnych przepinkach. W tym czasie Witek i Sonia poszerzyli skrót, który faktycznie potrafił zaoszczędzić ponad 40min drogi z przodku na biwak (omijając upierdliwy meander). Zmęczony po wychodzeniu, zaklinowałem się w „skrócie”, ale dzięki uprzejmości mojego partnera, który użyczył swojego kasku jako stopień (był to spontaniczny i przypadkowy pomysł w moim wykonaniu), pomógł mi się wygramolić z przejścia. Tego dnia pulpa smakowała niezwykle… Kolejnego (piątek) dnia wyszliśmy na powierzchnię i z Sonią zaczęliśmy przygotowywać się do zejścia z Golla, bo w sobotę mieliśmy planowany powrót. Zejście było w dobrych warunkach i po niecałych 4h dołączyliśmy do Iwony i Karolci. Pod autem przebraliśmy się w czyste ciuszki i przy akompaniamencie naszej ulubionej mopsikowej piosenki, wróciliśmy do kraju nad Wisłą położonym. A Wam dopowiem tylko że, bez klopsa jest mi źle… chyba że znajdę pugilares!
II kwartał
Tatry Wys. - wędrówki i wspinanie na Zadnim Kościelcu
Pogoda podczas weekendu bardzo zmienna. Choć było ciepło, to burzowo i ulewnie. Pierwszy raz zostałam przemoczona w Zakopanem idąc z dworca w stronę Kuźnic, później w dolinie Jaworzynki i jeszcze raz na Siodłowej Perci, gdzie ścigamy się z burzą, która z nas pierwsza dotrze do Betlejemki. Wygrałam. Drugiego dnia wracam, wraz z towarzystwem znad Zmarzłego Stawu, również wykręcając całą garderobę. W niedzielę nie padało, wiał jednie mocny wiatr (fale z grzywami na Czarnym Stawie!), więc znalazłam towarzysza na wspinanie. Pokonujemy drogę "Odlot" VI- na Zadnim Kościelcu i jako, że jest to jedna z najwyżej wycenianych dróg na moim koncie, to cieszę się, że to nie ja prowadziłam ;D
Tatry - Jaskinia Marmurowa
Miało być spokojne dwudniowe wyjście, lecz plany się pokrzyżowały. Została nam sama Niedziela, co oznaczało niezwykle wczesne wstawanie. W sumie na dobre wyszło. W Sobotę pogoda była nieciekawa, a przemoczonym podchodzić do otworu Marmurowej pewnie do przyjemnych nie należy. Na parkingu w Kirach meldujemy się o godzinie 7. Do jaskini docieramy przed 10. Bardzo dobre tempo zweryfikował bardzo silny i porywisty wiatr. Wielkie plecaki z worami niechcący, stały się żaglami. Kierownik ( Miłosz ) dociera pierwszy i też jako pierwszy poręczuje. Po zjechaniu pierwsze zaskoczenie - choć na zewnątrz sucho, to w jaskini zastajemy mocny deszcz jaskiniowy. Zjeżdżamy do kolejnej sali, bez większych problemów pokonujemy zacisk Z1 i zjeżdżamy studnią kandydata. Kierujemy się do dolnych partii, robimy zjazd i przeciskamy się meandrem trzech pytań, aby na końcu zjechać marzeniem prezesa. Czujny kierownik obserwując nieuchronny koniec czasu, zarządza odwrót. W szybkim czasie pojawiliśmy się na zewnątrz w dosyć dobrym czasie.
Foto: Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FMarmurowa
Beskid Żywiecki a dokładnie pasmo Policy
Na Przełęcz Krowiaki podjeżdżam asfaltem z Zawoji Policzne i już robie w pionie 420m. Teraz czerwonym szlakiem na Syhlec a następnie bajkowym zjazdem „wręcz kultowym w Beskidzie” w kierunku Hali Śmietanowej. Kto zna te tereny to wie że na samą Halę czekał mnie wypych. Jadąc Głównym Szlakiem Beskidzkim osiągam Police. Dalej trzymam się czerwonego szlaku dojeżdżając na Halę Krupową. I tu zaczynają się dylematy: dalej jechać czerwonym szlakiem czy zjechać zielnym a podejść czarnym. Wygrywa szybki kolor czerwony. 12 km odcinek do Bystrej Podhalańskiej to poezja górskiego enduro. Zjazdy, podjazdy, wszystkiego po trochu. W Bystrej już nie mam wyjścia i muszę podjechać asfaltem do zielonego szlaku Sidzin-Jabłonka. Ponownie jestem na Hali Krupowej i teraz dla odmiany robię północny trawers Policy zielonym szlakiem. To trudny trawers w początkowej fazie. Dojeżdżam nim do Mosornego Gronia, a tam wisienka na torcie: singletrack. I tym pięknym zjazdem kończę wycieczkę. Przed godziną 13 jestem na parkingu: dystans 49 km, 1200m przewyższenia. Pogoda bombon.
Terenowy rajd rowerowy dookoła woj. śląskiego
Zrobiliśmy fascynującą pod każdym względem pętlę na rowerach górskich dookoła naszego województwa. Śląsk ale i całe województwo (bo przecież nie całe jest geograficznym Śląskiem) jest bardzo atrakcyjne krajobrazowo. Na południu góry, doliny rzek, jeziora, rozległe lasy, skalista Jura i środkowa aglomeracja z wieloma ciekawym zabytkami przemysłu. Nawierzchnia bardzo różnorodna. Szutry, piaski, kamienie, asfalty i wszystkie rozmaite kombinacje. Kto jeździ w terenie ten wie o co chodzi. Nasza trasa wiodła z Rudy Śl. na SW do Zalewu Rybnickiego. Później na południe do Cieszyna. Dalej górskimi drogami i ścieżkami przez Wisłę do Lalik. Następnie przez Sól do Żywca ciekawą ścieżką wzdłuż Soły. Dalej do Kóz, gdzie odwiedziliśmy Kazika, kolegę z ostatniego karaibskiego rejsu. Później nie łatwą ale atrakcyjną ścieżką obok Soły aż do Brzezinki. Dalej przez Jaworzno, Pogorię do Łutowca. Finalnie objechaliśmy Czestochowę od północy i pognaliśmy doliną Lisawarty do Krzepic. Stąd leśnymi dróżkami wracamy do domu. 4 z 5 noclegów mieliśmy u znajomych za co bardzo im dziękujemy. Ostatni wypadł na agro. Zrobiliśmy ponad 600 km sugerując się głównie atrakcyjnością terenu co nam się znakomicie udało. Może zbyt upalnie więc wysiłek był znaczny lecz ani jedna minuta nie była zmarnowana.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Slask
23 06 2024 – Tarnogórskie Szutry
Idea była prosta w piątek zrobić szalunek pod płot. W sobotę o 7:30 przyjeżdża 1,5 kubika betonu B-25 gęstoplastycznego i rozpoczyna się zalewanie fundamentu i ulewa. To był fundament z serii „trudne murki.pl”. Trzeba był nosić 20m beton w 10 litrowych wiaderkach bo dojście do płotu to jakieś karakas. Zwały ziemi, kamieni, drewna po budowie i grządki z ogórkami. Cały dzień zabawa. No to sobie wyliczyłem że w niedziele o 13 będę mógł już rozbierać szalunek. Teraz co można zrobić w tak zwanym międzyczasie ano pójść na rower. Jak wymyśliłem tak zrobiłem. Padło na szybką pętle po Tarnogórskich szutrach. Trasa liczyła 89 km przyjemnych leśnymi ścieżkami. Udało się przejechać w 5 godzin i zdążyć rozebrać szalunek. Kto powiedział że rower nie uratuje dnia.
Jura - Wąwóz Ostrysznia; wspinanie
W sobotnie popołudnie spontanicznie wybarliśmy się do Wąwozu Ostryszni w Dolinie Dłubni.
Naszym celem były Organy ściana oferująca sporo czwórkowego i piątkowego wspinania. Anastazja poprowadziła dwie drogi a my z Emilką powtórzyliśmy je na wędkę. Mimo że w nie których miejscach skała dosłownie jeszcze „płyneła” po piątkowych burzach dziewczynom się bardzo podobało. Zwykle suche dno wąwozu po intensywnym deszczu zmieniło się w potok co jakiś czas zmieniający się w błotne rozlewiska. Próbowaliśmy w drodze powrotnej przejść wąwozem do Imbramowic ale po kliku błotnych poślizgach odpuszczamy tym bardziej że komary cieły okrutnie. Wyjście bardzo udane na pewno tam wrócimy.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FOstrysznia
Jura - operacje sprzętowe związane z wspinaczką
W Dolinie Kobylańskiej na skale Kula ćwiczyliśmy zakładanie stanowiska pośredniego, zmianę prowadzenia, zjazd przez punkt pośredni w "górnym" i "dolnym" przyrządzie. 3 h spędziliśmy w ścianie. W dolinie pustki, pogoda ekstra.
Tatry Wys. - spacery
Spędami służbowo kilka dni w Tatrach. Przy okazji udaje mi się zrobić kilka spacerów na: Kasprowy Wierch wraz z Beskidem i Liliowym, Karb pod Kościelcem oraz wizyta na Polanie Szałasika i nad Morskim Okiem.
Wielkopolski Park Narodowy i okolice
Ponieważ nasz dziadek walczył w powstaniu wielkopolskim (w III śląskim również) chcieliśmy oddać mu hołd udając się do muzeum tego powstania w Poznaniu. Fajnym epizodem była wycieczka do Jeziora Góreckiego w WPN oraz przepiękne dęby rogalińskie jak i cała dolina Warty na tym odcinku.
Jura - wokół Nielepic
Niemal całe życie jeżdżę na Jurę i nadal udaje się "odkrywać" nowe miejsca. Robimy spacerek rozpoznawczy (pod kątem wspinaczek) wokół uroczych Nielepic. Teren najeżony różnymi skałami, z których największe to Kubincowe Skały. Kilka obitych dróg, bardzo trudnych.
Szuter Master Małopolska
Melduję się w Bukownie pod Biedronką o godzinie 5:00. Parking pusty. Pod sklepem tylko jedna osoba. Chciałem być pierwszy ale trudno. To myślę sobie „byle sroce z pod ogona nie wypadłem” będę pierwszy przy kasie. Łapie dwa soki i jestem drugi. Pan już jest z zestawem puszczy „Żubrem i Żubrówka” widać lokales topografię sklepu ma w jednym palcu. W oczach kasjerki widzę uznanie dla takich zakupów. Teraz moja kolej, dwa soki i kolejne rozczarowanie. Punkt wyżej niż Ci co piją wodę to jak zwierzęta. Nie pozostaje mi nic tylko wsiąść na rower i rozpocząć przygodę. Na początek Dolina Rzeki Sztoły malownicze miejsce z duża ilością piachów. Z prawej mijam Elektrownię Siersza i wjeżdżam do Tęczyńskiego Parku Krajobrazowego. Cześć trasy znałem z Szlaku Orlich Gniazd. W dolince Będkowskiej na zjeździe mam 55 km/h, jak na fula to sporo. W Bydlinie pod Żabką robię postój na uzupełnienie wody. Dosiada się do mnie przedstawiciel lokalnego establishmętu. On z izotonikiem o smaku chmielu a Ja o smaku pomidorów. Po pięciu minutach zajmującej konwersacji wiem wszystko o miejscowości i jej mieszkańcach. Żegnając się z Panem mknę na Pilicę. To jest najdalszy punkt wycieczki. Teraz coraz bliżej auta. Jeszcze tylko zatłoczone Podzamcze. Z radością opuszczam to okropne miejsce prawie nie do życia. Braki kondycyjne nadrabiam pięknymi widokami. Przez Rodaki wjeżdżam na Pustynię Błędowska. Tu trochę wypychów i można dolną część pleców wyprostować. Po przejechaniu 184 km i 2000m przewyższenia melduję się w Bukownie. Na tej wycieczce zastosowałem protip buty SPD. Co spowodowało wzrost kondycji o 10%. Cała wycieczka okraszona iście Jurajskimi klimatami: szutry, las i asfalty mocno zmęczone życiem. Parę ścianek po 14%, które pokonuje w myśl ludowego przysłowia „rower analogowy jest napędzany siłą ludzkich mięśni a pod górkę siła woli”. Podróż sentymentalna. Odwiedziłem dwa województwa i to jest najważniejsze bo rowery są cudowne.
Jura - wspin na Dupnicy
W Ryczowie na wzgórzu Dupnica są fajne skałki. Robimy 6 niezbyt trudnych dróg na Rozkosznej Skale. Wspin ciekawy, wokół pustki.
Beskid Śl. - wycieczka na Kotarz
Po prostu chciałem zajrzeć do dziury, która znajduje się przy niebieskim szlaku na podejściu na Kotarz (965). W tym celu ruszamy z Brennej bez szlaków wprost na Halę Jaworową. Akurat na otwartej przestrzeni złapał nas dość zęśisty deszcz. Tym niemniej po dotarciu pod w/w otwór mimo opadu wtłaczam się do tej nory. Niestety bardzo szybko się kończy a głazy przy wejściu są luźne. Wycofuję się ostrożnie i dalej przez szczyt Kotarza i dolinę Węgierskiego Potoku wracamy do Brennej.
Beskid Mały - Leskowiec
Moje trzecie i czwarte wejście na Leskowiec w tym roku. Raz biegiem (18 km i ponad 650 m przewyższenia) a raz z Iwoną na dłuższym spacerze.
Szlakiem świętokrzyskich Biedronek czyli Góry Świętokrzyskie na wskroś
To będzie krótkie nie będę Was tu długo trzymał. Tylko dla prawdziwych romantycznych kolarzy co wiedzą, że kierownica jest jedna a koła są dwa czy jakoś tak.
Cały wyjazd w założeniach oparłem o aplikację Meteoblue i godzinnych symulacjach modeli pogodowych. Było obiecane że będzie słoneczko, że nic nie popada. Trzy godziny autem w jedną stronę, cała sobota postawiona na jedną kartę. Moje oczekiwania były postawione dość wysoko, że słońce i słońce nawet kremu nie zabrałem żeby nie zapeszać, żadnej pompy, zadymy. Wycieczkę rozpoczynam w miejscowości Skarżysko-Kamienna przy Jeziorze Rejowskim. Całą trasę przygotowałem tak, że po każdym kompleksie leśnym miałem minąć jakąś Biedronkę. Wyszło doskonale, tylko raz zawitałem do Żabki. Na około 11 km wjeżdżam w granice Sieradowieckiego Parku Krajobrazowego. Mijam Wąchock i dalej lasami aż do Bodzentyna. Tu wpadam na szlak leśnej kolei wąskotorowej, która znajduje się na terenie Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Kolejne 10 km doskonale utrzymanego duktu idealnego na rower. W Nowej Słupi mijam Muzeum Starożytnego Hutnictwa i wjeżdżam do Cisowsko-Orłowiańskiego Parku Narodowego. Następnie są Daleszyce, Radlin oraz Masłów. Na około 190 km trasa prowadzi przez Suchedniowsko-Oblęgorski Park Krajobrazowy i tu pogoda się rypła, a konkretnie koncertowo s………a. To co miłe i fajne już się wydarzyło. To jak pójść do teatru na komedię romantyczną „Przygoda z ogrodnikiem” a tu grają „Alien vs Predator”. W nocy błyskawice w lesie robią fajna grę świateł. Potem przyszedł Pan wiatr więc jeszcze nie było najgorzej. Las nadal mnie chroni. Następnie na scenę wpadła Pani ulewa i to nie były już ćwiczenia. Świętokrzyskie szutry przeszły w następny stan skupienia półpłynny, nic nie pomogło. Po plecach spływała mi rzeka błota, która z tylnego koła bez pytania Mnie o zgodę, tam lądowała. Taki gnój w papciach. W zasadzie to błoto mi nie przeszkadzało, bo szybko spływało. Gdyby nie ta końcówka cała ta wycieczka nie miała by takiego uroku i klimatu. A tak pojawiły się mgły wyszły magiczne stworzenia Dementorzy i Patronusy a może to były dziki i jelenie. W takiej mgle trudno odróżnić. Męcząc ostatnie kilometry w świetle czołówki docieram do auta. Podsumowując. Wszystkiego wyszło 208 km rowerowej przygody oraz 1600 m w pionie. Fakt nie są to góry choć w nazwie są, to na koniec już oddychałem rękawami, ale jakoś doczłapałem do końca. Czy warto przyjechać w Świętokrzyskie na rower? Warto ale po głębokim zastanowieniu. To są góry dla ludzi z mocną i twardą psychiką albo z dobrą prognozą pogody. Ten jeden wolny dzień w miesiącu i musiał się na koniec zdarzyć Armagedon. Ci co jeżdżą tylko w słońcu to nic nie wiedzą o jeżdżeniu. Takie są moje wnioski niczym nie poparte, po prostu bazuje na własnym doświadczeniu lub jego braku. Z pozytywnych aspektów wyjazdu przetestowałem wosk do łańcucha MOMUM Mic Wax. W ogóle nie brudzi napędu i starczył na cały dystans
Beskid Śl. - Błatnia
Wybieramy się naszą trójką na przebieżkę po górach. Ze względu na niepewną pogodę wybieramy się na Błatnią. Trasę również wybieramy pod kątem możliwości Karolci, żeby spróbowała jak najwięcej przejść sama. Na szczęście uniknęliśmy deszczu, natomiast ze szczytu było widać, że padała praktycznie wszędzie dookoła.
Tatry - Jaskinia Śnieżna - porządki
Wziąłem udział w szeroko zakrojonej akcji porządkowania oporęczowania w jaskini Śnieżnej, która odbyła się pod przewodnictwem Furka i Pabla. Podnieśliśmy na plecach sporo sprzętu, dzięki czemu wymienione zostały wszystkie "stałe" liny nad Wodociągiem (na dojściu do Suchego Biwaku). Stary chłam oczywiście wynieśliśmy. Zabraliśmy też do jaskini Disto i w celu aktualizacji szkicu technicznego pomierzyliśmy odległości pomiędzy wszystkimi bat'inoxami, zaczynając już od otworu. Do tego dużo czasu zostało poświęcone wytyczeniu nowej linii zjazdu z Sali Trójkątnej, aby już nie pakować się wprost na "nowo powstałe" jakiś czas temu zawalisko. Dotarliśmy nad prożek za Kruchą Dwudziestką; tam skończył się nam materiał na dalsze porządki. W sumie spędziliśmy w dziurze jakieś trzynaście godzin. Pogoda udała się bardzo dobrze. Miały być burze - i podobno po południu nawet były - ale jakimś zupełnym tzw. psim swędem ominęły Małą Łąkę (... mimo to, na Wielkiej Studni konkretnie dolewało). Miłym zakończeniem akcji była impreza na bazie o porannym brzasku, w której główną rolę grały odgrzane w piekarniku pizze, zamówione nam zawczasu w "Adamo" przez troskliwych kolegów.
Ruda Śląska - GROT
Gra terenowa GROT co roku organizowana jest przez Kluby Młodzieżowe Stowarzyszenia Świętego Filipa Nereusza w Rudzie Śląskiej. Tegoroczna edycja po raz kolejny odbyła się na rudzkich terenach postindustrialnych w Nowym Bytomiu – Pokoju 13.
Razem z Łukaszem od lat angażujemy się w pomoc przy tym wydarzeniu i nie wyobrażaliśmy sobie by w tym roku miało być inaczej, już na początku roku potwierdziliśmy organizatorom swoją obecność. W związku z tym, że ten weekend miał obfitować w różne wydarzenia związane ze środowiskiem jaskiniowym i taternickim (walny zjazd PZA, propozycja klubowego Lecia, warsztaty autoratownictwa KTJ), mieliśmy obawy, czy znajdą się chętni do pomocy klubowicze. Pomimo chęci uczestnictwa we wszystkich tych wydarzeniach i próbie przełożenia części z nich na dogodny dla większej ilości osób termin, ostatecznie musieliśmy zdecydować i wybrać te, które były dla nas obowiązkowe (walne PZA),przyjemne oraz możliwe do pogodzenia z obowiązkami (GROT).
Jak co roku Nocek włączył się do pomocy poprzez przygotowanie i obstawienie punktów z zadaniami linowymi. Pierwszy punkt, gdzie można było spotkać nocków, to most linowy – po stalowej linie oraz drewnianym podeście, zakończone zjazdem tyrolką. Na drugim punkcie uczestnicy podchodzili pochylnią, asekurując się linami, na słup pozostały po starym moście, a następnie zjazd w dół przerywany wykonywaniem zadań pamięciowych. W ciągu dnia przez nasze ręce przeszło około 120 uczestników gry, po południu krążyły burze, większość z nich przeszła bokiem, jedna niestety nas nie ominęła, przychodząc na tyle gwałtownie, że musieliśmy wycofywać uczestników z przeszkód linowych. Opóźnienie spowodowane burzą nie pozwoliło na tradycyjne zakończenie gry, przy ognisku, dlatego podsumowanie zostało przełożone na inny dzień. Podziękowania należą się klubowiczom, którzy zdecydowali się wesprzeć nas w reprezentacji Nocka na tym wydarzeniu: Rysiek, Tomek i Karol i Piter dziękujemy i mamy nadzieję, do zobaczenia w przyszłym roku.
Kilka zdjęć:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FGROT
Jura - 48-lecie RKG
W naszym "starym" miejscu w Piasecznie robimy kolejne spotkanie z okazji 48-lecia klubu. Zjechało się sporo osób. Były wspinaczki, ognisko, wspomnienia a nawet filmy z minionych wyjazdów. Heniek Tomanek obchodził 50-lecie swojej górskiej działalności. Każdy bawił się świetnie na swój sposób. Było bardzo wesoło.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2F48-lecie
Siemianowice Śląskie - Bieg Siemiona
Po sąsiedzku bieg na dystansie 10 km. Życiówki nie było, ale za to mogłem się przekonać, że nie da się zrobić dobrego wyniku, bez dobrej regeneracji. Ze względu na dużą ilość różnych zawodów biegowych w ten weekend frekwencja nie była bardzo duża, z tego powodu, mimo słabego występu (48 min 11 s) zająłem 14 miejsce na 71 osób.
Jura - Podzamcze - Góra Birów - Egzamin na Kartę Taternika Jaskiniowego
„Co się odwlecze, to nie uciecze”- egzamin miał być dzień wcześniej - na całe szczęście został przesunięty na niedzielę. Piękna pogoda pomagała egzaminowanym. Ale to umiejętności nabyte przez ostatni rok kursu doprowadziły do wyniku : “POZYTYWNY”.
Pragniemy podziękować Komisji Egzaminacyjnej w składzie Ryszard Widuch, Andrzej Porębski(SDG), Tomasz Jaworski, Asia Piskorek za sprawne przeprowadzenie egzaminu.
W tym miejscu dziękujemy także naszym Instruktorom Ryszardowi Widuch, Mateuszowi Golicz, Tomkowi Jaworskiemu oraz Asi Piskorek za bardzo dobre przygotowanie do egzaminu.
Dziękujemy także Iwonie i Karolowi Pastuszka za koordynację kursu.
Egzamin i kurs się skończył…
ale kursanci nie powiedzieli ostatniego słowa…
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FEgzamin-kurs
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Wysoka
Wysoka (2559) to piękny tatrzański klasyk. Naszym celem było wyjście na szczyt i zjazd na nartach centralnym żlebem (III+/IV). Od drogi pod Strebskim Plesem podjeżdżamy na rowerach do schroniska przy Popradskim Plesie. Dalej z buta niosąc narty gdyż niżej śniegu nie było a wyżej brak ciągłej powłoki w dolinie Złomisk. Dopiero na wejściu do Kotliny pod Smoczą Przełęczą zakładamy narty by podejść pod stromizny owej przełęczy. Później już robi się bardzo stromo (i gorąco bo słońce operowało jak w soczewce) i narty niesiemy na plecakach. Stromym żlebem w rakach podchodzimy pod przełączkę w Wysokiej gdzie są już tylko gołe skały. Na lekko wychodzimy na wierzchołek z krzyżem. Pogoda była przepiękna wiec i widoki, choć tak dobrze nam znane wciąż fascynujące. Zjazd rozpoczynamy z najwyżej położonego miejsca gdzie był śnieg. Stromizna nawet budzi respekt lecz śnieg z góry był puszczony, firnowaty i zjazd całkiem przyzwoity choć wymagający. Jedynym utrudnieniem były podłużne "rynny" wyrobione przez warunki pogodwe i lawinki. Linię zjazdu wydłużamy aż pod Popradzkie Pleso wybierając lewy orograficznie brzeg Lodowego Potoku gdzie była ciągła powłoka. Potem tylko trochę przedzierania się po wantach i kosówce by dotrzeć do schroniska. Stąd upojny zjazd na rowerach do auta. Fajna pogoda i duży wysiłek (przynajmniej dla mnie). Powyżej schroniska nie spotkaliśmy żadnych ludzi. Zrobiliśmy niemal 1400 m deniwelacji. Od auta na szczyt - 6 h, z szczytu do auta 3 h. Używaliśmy ciężkich butów i nart z wiązaniami Diamir.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FWysoka
Beskid Mł. - Piekielny Potok
Pomimo ponadprzeciętnego zagospodarowania turystycznego Beskidów, można jeszcze znajdować ciekawe zakątki. Piekielny Potok jest jednym z nich. Z przysiółka Międzybrodzia Bialskiego Piekła idziemy bez szlaków leśnymi ścieżkami i dróżkami wzdłuż głęboko wciętego parowu owego potoku. Nie spotykamy tu żadnych ludzi. Z majówką stykamy się dopiero na głównym szlaku przy Magórze Wilkowickiej (909) gdzie sporo turystów i nie mniej psów (ostatnio jakiś trend) przechadza się w te i we wte. Zaglądamy do Wietrzenej Dziury i uciekamy szybko z tego rojnego szlaku schodząc dość stromym zboczem do dopływu Piekielnego Potoku. Zbocze jest dość strome a w nim w głębokiej rynnie spływa strumyk. To na pewno dobry motyw na zimowy wypad skiturowy.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FPiekelnyPotok
AUSTRIA - Hohe Wand - wspinanie
Po drodze do domu zatrzymujemy się w Dolnej Austrii. Wychodzimy na Hohe Wand drogą "Eichertsteig" o trudności 3+, długą na dziewięć wyciągów. Pogoda sprzyja nam umiarkowanie. Chwilami pada, a na ostatnich dwóch odcinkach bardzo mocno wieje. Droga jest momentami trochę rzęchata, jednak dawno tak długiej nie robiliśmy, więc dobrze sobie było nie komplikować trudnościami. W niecałe trzy godziny docieramy do ostatnich ringów, a stamtąd jest około minuta do schroniska Eicherthütte. Jedzenie pyszne, kawa do zaakceptowania. Na parking wracamy "Wagnersteigiem", niby jest to via Ferrata, lecz o najniższej trudności "A", więc tu jakieś linki, tam drabinki, ale generalnie idzie się piechotą.
AUSTRIA - Alpy Sztubajskie - skitury
Najpierw dopadało świeżego śniegu, a potem miało być kilka dni niezłej pogody. Z takimi ogólnymi założeniami ponownie ruszyliśmy w kierunku Tyrolu. Po drodze, w niedzielne popołudnie udało się nam jeszcze trochę powspinać w gnejsach nad Dunajem nieopodal miasta Krems. Skała o nazwie Achleiten, z widokiem na rozległe winnice, miała być całkiem pusta... i prawie była, bo oprócz nas wspinały się zaledwie dwa zespoły. Tyle tylko, że jeden z nich składał się z ojca i wszystkich chyba jego dzieci, a wspinacze w tych rejonach najwyraźniej są bardzo płodni. Koniec końców udało się nam zrobić dwie nieco dłuższe drogi (5+ i 4+) i dotrzeć pod wieczór do ulubionego pensjonatu w Bawarii.
W poniedziałek po śniadaniu kontynuujemy podróż, bez większych przygód docierając ostatecznie na parking w Lüsens, na wysokości 1634 m. Ta zima, w której wpinało się narty zaraz przy samochodzie, pozostała już tylko wspomnieniem. Idziemy więc najpierw szutrową drogą niecałe 2 km, niosąc deski na moich plecach. Śnieg objawia się nagle i w dużych ilościach przy dolnej stacji kolejki linowej służącej do zaopatrywania schroniska. Jest to lekka podpucha, bo po kilku minutach nasz szlak skręca na południowe zbocze i narty wracają na plecak na kolejny kwadrans. Ale potem aż do schroniska jest już nieźle. Może tylko na ostatnich 150 metrach pionu musimy jeszcze nieco kluczyć, aby wstrzelić się w znikające płaty śniegu na południowo-wschodnich zboczach doliny Längental.
Naszą bazą tym razem był Westfalenhaus. Choć przez dolinę przewinęło się kilkanaście osób, nikt oprócz nas jakoś nie miał ochoty na nocleg i przez trzy dni urzędujemy w chacie całkiem sami. Jeszcze w poniedziałkowe popołudnie idziemy się domęczyć na pobliską kopkę (ok. 140 Hm). Teraz, z perspektywy, trochę żałuję, że nie poszliśmy trochę dalej, bo w poniedziałek była najlepsza pogoda. Tak czy siak zjazd był miły, choć po śniegu wyraźnie popołudniowym, raczej z tych cięższych i hamowniejszych. Temperatura na wysokości schroniska (2276) wynosiła coś typu +8 C.
We wtorek poszliśmy na Längentaler Weißer Kogel (3217), co wymagało najpierw sporych kombinacji w celu osiągnięcia doliny poniżej schroniska. Cały dzień "lampa" i super widoczność, ale co z tego, skoro i cały dzień wiało. Był to wiatr ciepły i o prędkości marginalnej - bardzo uciążliwej, lecz niestety nie na tyle dużej, żeby można było uczciwie się wycofać, stwierdziwszy, że "dziś się nie da". Paradoksalnie najmniej wiało tuż pod szczytem, wąskie i skręcające na zachód górne piętro doliny było jakimś cudem dobrze osłonięte od żywiołu. Zjazd całkiem bez zarzutu na odcinku ok. 200 m pionu, później zrobiło się już nieco za miękko, a za to hamująco i przepadająco. Popołudnie upłynęło nam na leniwym bytowaniu w chatce i lekturze książek.
W środę wszystko na odwrót. Niemal brak wiatru, ale i brak lampy. Śnieg w wyższych partiach gór pozostał więc dosyć zmrożony. Tam, gdzie nie było kolein, to jeszcze w miarę. Jednak w miejscach wąskich i bardziej wyjeżdżonych, było dosyć słabo. Do tego te szarobure chmury, wprawdzie na tyle wysoko, że nie zasłaniały nam widoków, ale za to skutecznie psuły światło. Dotarliśmy do przełęczy Winnebachjoch (2782), podelektowaliśmy się widokiem i zawróciliśmy. Nie był to zły zjazd, choć przez brak kontrastu, na odcinku raptem 500 m pionu dwa razy wypadłem spektakularnie z nart. Po powrocie do chatki szybko dopakowaliśmy graty biwakowe i ruszyliśmy z powrotem na parking. Z pogodą miało być coraz gorzej, a zresztą i jedzenie się nam powoli zaczęło kończyć...
Razem wyszło ok. 2400 Hm w trzy dni. Wracając, w dolinie Innu odnotowujemy +26 C.
Słowacja - Sulov-Hradna
Wyjechaliśmy na rodzinny wyjazd w trzy rodziny. Na pewno najwięcej frajdy miały dzieci :) Sportowo dużych wyczynów nie zrobiliśmy. Miało być trochę wspinania (ponoć znany słowacki rejon) ale okazało się, że tutejsze środowisko wspinaczkowe nie dogadało się z odpowiednikiem słowackiego RDOŚ-iu i rejon był wyłączony z użytkowania. Z tego powodu, oprócz jednego dnia na basenach, zorganizowaliśmy sobie dwie wycieczki po okolicznych górach. Zdobyliśmy jednego dnia Rochac (803 m) i Brade (814 m), a innego dnia Klapy (654 m), zwiedziliśmy kilka małych jaskiń/grot i zostaliśmy rodziną zastępczą dla zbłąkanej owieczki. Góry niskie, ale bardzo urokliwe. Chyba jeszcze wrócimy tutaj na krótkie niewymagające wypady z Karolcią.
Jura - wspin w Zastudni
Przy przepięknej pogodzie robimy 7 dróg od V+ do VI.1+ (te trudniejsze Paweł) na Lisiej Skale. Drogi piękne, długie lecz dość "wyślizgane".
Jura - Skały suliszowickie - wspin
Rozpoczynamy sezon wspinaczkowy w przepięknych skałach na północ od Suliszowic. Robimy 7 dróg w zakresie od IV+ do V+ na skale Alf. Dla nas trudności w sam raz choć niektóre nazwy dróg nie co dołujące/sugestywne - Dla Dziadków czy Droga Emerytów. Piękna pogoda, wspaniały teren, nie wielu wspinaczy. Potem robimy jeszcze spacer w terenie odwiedzając skały Muminek, Pod Prądem, Suliszowicka Brama (bardzo ciekawy obiekt natury), Kapuśnia Skała.
Jura - Sowie Skały - wyjście kursowe
W pięknie zapowiadającą się sobotę, jedziemy powtórzyć niepewne elementy wyciągnięte prosto z wytycznych Komisji Taternictwa Jaskiniowego PZA. Egzamin już za 2 tygodnie - idealny czas na doszlifowanie umiejętności. Sowie skały przywitały nas “ZAKAZ WSTĘPU - obiekt monitorowany”. Dobry research pozwolił ustalić prawdopodobny numer telefonu właścicieli “obiektu”. Dzwoni Miłosz. Po niezwykle wyrafinowanej rozmowie, udaje się dostać ustne pozwolenie włodarzy na nasz trening. Zaczynając od niuansów wspinaczki idziemy dalej w kierunku działań jaskiniowych, kończąc na widowiskowym auto-ratownictwie. Kto nie widział metody przeciwwagi używanej w metodzie przeciwwagi - niech żałuje. Deszcz postraszył nas parę razy, ale co to dla nas przyszłych taterników jaskiniowych
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKurs-Sowie
Jura - jaskinia Ludwinowska
Jaskinia Ludwinowska to niewielka dziura. Robimy ją jednak ciut inaczej. Zjeżdżamy 11-metrowym kominem. Paweł dodatkowo wyłoił to później klasycznie. Dość zimno, ok. +1 st. Pruszył śnieg i padał deszcz.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FLudwinowska
Podhale/Spisz - pętla rowerowa wokół jez. Czorsztyńskiego
W fatalnej pogodzie start z Nowego Targu i dalej wzdłuż Dunajca do jez. Czorsztyńskiego. Objeżdżam jezioro od południa i wracam północnym brzegiem i częściowo tą samą drogą wracam Nowego Targu. Prognozy pogody były fatalne lecz ciągle nie padało choć było dość zimno (ok. 5 st.). Dyst. - 73 km.
AUSTRIA - Alpy Ötztalskie - skitury w Taschachtal
Dłuższa relacja: Relacje:Taschachtal_2024
Tatry Zach. - Ptasia Studnia
Kolejne wyjście w rejon Coctail-Baru i Kanionu, tym razem również w doborowym towarzystwie ;) Działamy w rejonie Mokrej 18-stki i jej obejścia, sprawdzając boczne korytarzyki, kominki i studzienki. Razem z Magdą i Staszkiem zwiedzamy również Pochylec- bardzo oryginalna salę z widocznymi warstwami skalnymi. Później pomagamy przy pomiarach, poręczowaniu i deporęczowaniu. Na koniec ratujemy małą żabkę, która zgubiła się podczas eksploracji. Wynosimy ja na powierzchnię w bidonie, przezornie wypuszczamy z dala od otworu, żeby woda jej przypadkiem znowu nie zabrała w głąb ziemi
Tatry Wys. - wędrówka przez 3 przełęcze
Plany były ambitne lecz warunki śnieżne zweryfikowały zamierzenia. Trochę spontanicznie wyklarowała się jednak bardzo ciekawa wycieczka. Z Brzezin na rowerach z nartami na plecakach podjeżdżamy do Murowańca. Stad podchodzimy pod Czarny Staw Gąsienicowy gdzie ciut niżej zaczyna się konkretny śnieg. Zbocza od Żółtej Turni po Granaty pozbawione są ciągłej pokrywy a właściwie przeważa jej brak. Stąd Marcin zawraca do schroniska a my podążamy żlebem na Karb by dotrzeć do Dol. Zad. Gąsienicowej. Tu warun jest lepszy. Trawersujemy górne partie doliny by nie tracić wysokości i na nartach podchodzimy pod Świnicką Przeł. Żleb z buta do góry. Grań bez śniegu. Obchodzimy szlakiem Skrajną Turnie i robimy przepiękny zjazd z Skrajnej Przełęczy (2071). Za skalnymi ostrogami skośnym zjazdem osiągamy dolną stację kolejki w Gąsienicowej. Do schroniska z buta a dalej już w trójkę pędzimy na rowerach w dół. Łukaszowi zajmuje to 12 min a nam ciut dłużej ale wszyscy szczęśliwie docieramy do auta. Ponad 1100 m przewyższenia i 20 km dystansu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Skrajna
Czechy: Góry Opawskie/Wysoki Jesiennik
Prognozy pogody na ten weekend bardzo się poprawiły, więc postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę. W sobotę dojeżdzamy na parking pomiędzy Pokrzywką a Jarnołtówkiem, skąd wyruszamy przez Gwarkową Perć na szczyt Biskupiej Kopy (890 m), po drodze robiąc przystanek w schronisku. Następnego dnia wyruszamy na czeską stronę gdzie odwiedzamy Narodowy rezerwat przyrody Rejvíz (cenne przyrodniczo torfowisko) z Wielkim Torfowym Jeziorem, a następnie kierujemy się na Zamecky Vrch (933 m). Jednym słowem rodzinny weekend :)
SŁOWACJA: Beskid Oravski - rajd rowerowy
Rozruch po rejsie w upalny dzień. Tym razem wybieramy ciekawą trasę rowerem po dolinie Polhoranki po słowackiej stronie granicy. Trasa ciekawa i bardzo widokowa choć niezbyt trudna. Urozmaiceniem było wyjście na szczyt Priehyba (1050). Nie ma tu żadnych szlaków. Na rowerze pokonujemy 35 km i 540 m deniwelacji + odcinek pieszy. Rajd kończymy kąpielą w Polhorance.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FOrava
Dąbrowa Górnicza – 16. Dąbrowski Półmaraton
Mój debiut na dystansie półmaratonu. Założenie było, żeby w moim przypadku przebiec trasę w 1h i 45min i założeń dotrzymałem. Buli zrobił to w 21 min szybciej. Trasa fajna, wzdłuż jezior Pogorii, bez większych górek, płaska. Pogoda super, choć gdyby było ciut chłodniej byłoby lepiej. Ostatecznie zajmujemy miejca 49 (Buli) i 354 (ja), a startowało ponad 1200 osób.
Jura - Podlesicie - Jaskinia Żabia, Jaskinia Sulmowa, Jaskinia Studnia Szpatowców.
Korzystając z pięknej pogody, zmiany czasu na letni oraz coraz dłuższego dnia, wybraliśmy się do Podlesic aby pozwiedzać okoliczne jaskinie.
Zaczęliśmy od Jaskini Żabiej, gdzie już na początku nikt z nas nie miał ochoty poręczować.
Piękne słońce i wysoka temperatura skutecznie nas rozleniwiła. Po chwilowej naradzie udało się ustalić konsensus. Żabią poręczuje Daniel. Po szybkim zjeździe przywitała nas spora krata której pokonanie było w miarę łatwe. W samej jaskini duże pokłady kalcytu i brak nietoperzy ( chyba już wszystkie się obudziły ).
Druga Jaskinia - Sulmowa - prosta, teoretycznie do przejścia bez liny, w praktyce w miarę ciasna, i z bardzo śliską studzienką - zaporęczowaliśmy i zjechaliśmy na linie. W miarę krótkim czasie zwiedziliśmy wszystkie zakamarki i skierowaliśmy się do wyjścia.
Studnia Szpatowców - miejsce owiane złą sławą. Wita nas mega-śliską pochylnią, na której końcu jest studnia. Stosunkowo szybko docieramy na dno, radlerek, chwila zadumy i wychodzimy. Słońce już zaszło, w świetle latarek wracamy do samochodu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fzabia_studnia_szpat_sulmowa
I kwartał
Tatry - Kasprowy Wierch – skiturowy klasyk solo
Rano w sobotę zaparkowałem w Kuźnicach na Parkingu pod Nosalem na ul. Karłowicza. Parkuję tam od kiedy wprowadzono płatne parkingi na terenie Zakopanego. Z parkingu można się szybko dostać na ścieżkę, prowadzącą do dolnej stacji kolejki na Kasprowy.
Postanowiłem iść na Kasprowy, na którym jeszcze na nartach nie byłem i uznałem, że będzie to sensowny cel na wycieczkę solo w tych warunkach – od paru dni wiało i zwiększyło się zagrożenie lawinowe.
Z nartami na plecach szedłem przez Kalatówki, na których już prawie nie było śniegu, a pasące się tam jelenie wyjadały pierwsze pojawiające się krokusy.
Wybrałem szlak przez Halę Goryczkową. Ominąłem Halę Kondratową. Z niebieskiego szlaku zszedłem w okolicach nartostrady na szlak zimowy i dopiero przed stromą ścianką założyłem narty. Następnie zgodnie z przebiegiem szlaku prosto na Kasprowy.
Na szczycie mocno wiało. Ludzi mnóstwo, co dziwiło, bo powinni być ze święconką w kościele. Skiturowców do tego momentu spotkałem zaledwie siedmiu.
Z Kasprowego zjechałem do Murowańca. Zjazd stokiem, dość szybki i sprawny, ale w dolinie śnieg był tak hamujący, że wyrwało mnie z wiązań.
Zjazd możliwy do Murowańca. W Murowańcu chwila przerwy i przez Boczań do Kuźnic. W nartach udało się dojść do Przełęczy między Kopami.
AUSTRIA - Alpy Ötztalskie - Skiturowa próba sił z pogodą
Śniegu w Alpach nadal sporo i nawet mieliśmy trochę czasu, żeby z niego skorzystać. Ale niestety, zaliczyliśmy porażkę.
Prognozy przewidywały kilka bardzo wietrznych dni, bez żadnej chwili wytchnienia. Wichrem miały być objęte praktycznie całe austriackie Alpy, a zresztą wraz z nimi kawał Europy, z Tatrami włącznie. No ale różnie to z prognozami bywa, a my byliśmy mocno zdeterminowani. Przejechaliśmy więc spory kawał drogi w Tyrol i podeszliśmy doliną Taschachtal do schroniska Taschachhaus (2434). Ten spacer był jeszcze w miarę przyjemny, ale już wieczorem okazało się, że ani meteorolodzy, ani ich komputery nie myliły się. Przez całą noc huraganowy wiatr trzeszczał złowieszczo dachem chatki. Oprócz nas mieszkało w niej ponad 20 osób - Węgrzy, Czesi, Niemcy, Austriacy - krótko mówiąc, łóżko się dla nas znalazło, ale wszyscy na raz nie mieściliśmy się w kuchni... Co znamienne, wszyscy wokół byli młodsi od nas... najwyraźniej siwe głowy postanowiły nie pchać się w góry przy takiej prognozie!
Rano wychodzimy jako ostatni, nie mogąc nadziwić się bałaganowi, jaki pozostawiły po sobie inne ekipy. Uszliśmy może z 300 metrów od schroniska (chodzi mi o całkiem poziome metry!) i tyle nam wystarczyło. To, że wiatr przewraca Olę ... to się zdarza. Ale mnie? I to jeszcze w dolinie...? Na domiar złego względnie wysoka temperatura powietrza oraz nocny opad śniegu wygenerowały niebezpieczną i nieprzyjemną szreń. Tego było już za wiele. Pozostałe zespoły zaczęły też po kolei wracać z gór i przyznawać, że warunki są zbyt trudne. Doszliśmy do wniosku, że dalszy nasz pobyt w schronisku nie ma sensu. Może i w innej sytuacji miłą alternatywą byłoby czytanie książek i doglądanie ognia w piecu... ale przy takim tłoku, poetyka niezobowiązującego pobytu w krainie zimy traciła cały swój czar. Spakowaliśmy więc bety i wróciliśmy do auta. Nawet i to nie było takie łatwe, bo akurat nisko w dolinie śnieg rozmiękł i również "w dół" nie obyło się bez założenia fok.
Po zjeździe przemieściliśmy się w strefę lepszej pogody. W niższych Alpach niestety śniegu brak, ale przynajmniej nie wiało aż tak. W świąteczną niedzielę na pocieszenie zaliczamy pieszą wycieczkę w parku Hohe Wand do schroniska Eicherthütte - taką na 11 kilometrów i 650 Hm. Na koniec, w poniedziałek, rowerowa pętla po lasach panewnickich - więc mimo wszystko udało się spędzić święta w miarę aktywnie.
MAŁE ANTYLE: żeglarski rejs po Morzu Karaibskim
Wzięliśmy udział w rejsie żeglarskim po Morzu Karaibskim wzdłuż Małych Antyli. Start na wyspie Saint Martin i stąd generalnie płynęliśmy na południe odwiedzając poszczególne wysypy m. in. Saint Barthelemy, Saint Kitts i Nevis, Monserat, Gwadelupę, Dominikę oraz Martynikę gdzie zakończyliśmy rejs pokonując 300 Mm. Na wyspach robiliśmy wycieczki piesze m. in. w góry. Na Martynice wyszliśmy na najwyższy szczyt wyspy Mt. Pelee (1397).
Tu foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FAntyle
Szersza relacja dla zainteresowanych tu: http://nocek.pl//wiki/index.php?title=Relacje:Wyprawa_%C5%BCeglarska_po_Morzu_Karaibskim
Beskid Mały – Leskowiec
Mój drugi w tym roku marszo-bieg na Leskowiec. Droga klasyczna (ok. 600 m przewyższenia i 16,5 km) i nowy rekord trasy.
Tatry Wys. - Rysy; Zjazd na medal
Mój drugi w tym roku marsz
- Tatry w niedzielę ?...
- W niedzielę… tak!
- Tak, serio? Ooo, to super.
- Tak, wracam z Włoch, ale około 18 będę w domu i na rano będę gotowy…
Myślałem, że sezon już zamknąłem, ale okazało się, że jeszcze na to za wcześnie. W składzie dwuosobowym, Łukasz i Marcin, wybraliśmy się w Tatry. Mieliśmy powtórzyć przejście Tomka i Michała z dnia poprzedniego, tj. Palenica-MOKO-Wrota Chałubińskiego-Szpiglasowy Wierch – Piątka-Palenica, ale z nudów, na asfalcie do MOKA, zdecydowaliśmy inaczej:
- w nocy był świeży opad, a nie sprawdzałem zagrożenia na dzisiaj…
- ja sprawdzałem, nadal jest tylko jedynka…
- pogoda ma być też całkiem spoko, trochę pochmurnie na początku, ale ma się rozpogadzać…
- świeży śnieg, kilka dni jedynki i pomimo opadu nadal jedynka… to brzmi jak zjazd rysą… tam jest zawsze przynajmniej jeden stopień więcej, a teraz mamy jedynkę – kiedy to się powtórzy…
- zdecydujemy w MOKU
Tego już nie udało się cofnąć. W MOKU przekąski i poszliśmy przez stawy pod górę. Śnieg świetny, miejscami po pas. Przed nami szło około 15 osób. Im wyżej tym śnieg bardziej zmrożony. Raki założyliśmy po ok 100-150m rysy.
Było to dla nas męczące podejście, bo moje nogi były po 5 dniach na nartach, a żołądek Łukasza po imprezie… ostatecznie po 6 godzinach od Palenicy staliśmy na przełączce pod szczytem. Na szczyt wszedłem na moment pstryknąć zdjęcia i wróciłem do Łukasza. „Zjazd boski, najlepszy warun w Tatrach, jaki pamiętam, wymarzony, to się już nigdy nie powtórzy” – tak mówił Łukasz. Ja nie bawiłem się już tak dobrze- moje umiejętności pozwoliły mi bezpiecznie przemieszczać się w dół… może wiązanie trochę puszczało, może nie przestawiłem się z jazdy po stokach na jazdę w puchu… ktoś mógłby tak pomyśleć. Prawda jest taka, że dopiero się uczę i idąc na szczyt wiedziałem, że umiejętności już mi starczy do tego, żeby się chociaż zsunąć, a jak w międzyczasie okaże się, że będę potrafił trochę więcej niż poprzednim razem, to już będzie plus. No i ta ekspozycja też nie pomagała wyjść poza strefę komfortu. Przy okazji – widoki przepiękne 😊
Było zimno. Ponad Bulą były już spore podmuchy i tam każdy postój był nieprzyjemny, a Łukasz musiał na mnie trochę czekać. Dzięki! Jak pojawiało się słońce to robiło się odrobinę cieplej, ale automatycznie zaczynało wiać.
W MOKU przywitali nas TOPRowcy i wywiązał się ciekawy dialog:
- Jak zjazd, dobry był?
- Jak ktoś umie jeździć to super.
- Widzieliśmy 😉
- Tego się jednak nie da nauczyć na stoku, ale gdzieś się trzeba uczyć…
- No wiadomo. Wy macie twarde narty, zjazdowe? A nie, to dobrze.
- Dobra, dzięki chłopaki, idę kupić magnes i zbieramy się na parking…
- Dla ciebie to złoty medal, że to zjechałeś
- Kurtyna milczenia…
Wycieczka była dużo dłuższa niż się spodziewaliśmy, ale wróciliśmy zadowoleni- zmęczeni, ale zadowoleni.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FRysy2
Chorzów – Bieg Wiosenny 2024
W tym roku zapisałem się na organizowany w Parku Śląskim bieg na dystansie 10 km. Bieg cieszy się dużą popularnością, bo zapisanych było ok. 1 300 osób. W tym roku trasa była całkowicie inna niż zwykle, bo nie była to pętla wokół całego parku. W tym roku wytyczono mniejszą ok. 5 km pętlę, którą trzeba było okrążyć dwa razy, a meta jak zwykle była na bieżni stadionu śląskiego. Buli pobił swoją życiówkę kończąc bieg w czasie troszkę ponad 39 min i zajmując w klasyfikacji OPEN 49 miejsce. Ja zdecydowanie skromniej, bo dyszkę ukończyłem po 46min i 39 s, co w klasyfikacji OPEN dało 207 miejsce. Wiadomo, że trasa, trasie nie równa, ale w porównaniu z zeszłym rokiem, poprawiłem swój wynik o prawie 1 min. Jest jeszcze pole do poprawy :) link do zdjęć: https://dziennikzachodni.pl/ponad-1300-startujacych-bieg-wiosenny-w-parku-slaskim-odbyl-sie-juz-po-raz-jedenasty-zdjecia-wyniki/ga/c2-18406795/zd/74854771
Beskid Śląski – Pętla z Lipowej przez Skrzyczne, Malinowską Skałę, Magurkę Radziechowską
Przepiękna widokowo trasa. Startujemy z parkingu u wylotu Doliny Zimnika i kierujemy się na Skrzyczne. Dalej grzbietem na Malinowską Skałę, Zielony Kopiec, Magurkę Wiślańską, Magurkę Radziechowską i przez Muronkę i Ostre schodzimy do Lipowej. Chłoniemy słońce i widoki całym jestestwem ;) Bez 14 kg dziecka na plecach idzie się jakby lżej, więc w ciągu 7,5 h łącznie z blisko 2-godzinnymi postojami przechodzimy całą trasę.
Bieg - BnO „Zorientowane Kozy 2024”
W sobotę brałem udział w przedwiosennym biegu na orientację , który odbywał się w starym kamieniołomie w Kozach niedaleko Bielska Białej. Impreza otwarta dla wszystkich(zarejestrowanych prawie 380 uczestników) była jednocześnie Mistrzostwami 13 Śląskiej Brygady Wojsk Obrony Terytorialnej w biegach na orientację.
W mojej kategorii wiekowej M35 otrzymałem trasę poziomu A(Trasa A (długość ok. 4,0 - 4,5 km) – dla biegaczy mających doświadczenie w orientacji sportowej, start indywidualny z oddzielną klasyfikacją dla kobiet AK i mężczyzn AM.) Teren bardzo zróżnicowany ze sporą jak na takie rozłożenie terenu różnicą poziomów, bardzo przebieżny z dobrą widocznością. Ostatecznie w klasyfikacji generalnej uczestników kategorii AM zajmuję 24 miejsce. W klasyfikacji Mistrzostw 13 ŚBOT miejsce pierwsze przy niezbyt sporej konkurencji.
Tatry Zach. - Jaskinia Śnieżna - Partie wrocławskie
Napisała do mnie Ania, że planują z Sylwią rozeznać dojście do partii wrocławskich, a że miałem porachunki po ostatnim wyjściu do tej jaskini, to przystałem na propozycję dziewczyn. Spotykamy się rano na Groniku, gdzie przy okazji spotykam kolegę Łukasza M., który z ekipą kursową z Bielska poszedł do Pod Wantą. Dzielimy liny i idziemy. Pogoda zdecydowanie lepsza niż za ostatnim razem, ale przed samym Przechodem dopada nas deszcz. Zmoknięci przebieramy się w iglo (super sprawa dach nad głową) i wchodzimy ok. 11.30 przez okienko do jaskini. Tym razem mam odpowiednie kalosze (prawy i lewy) natomiast jeżeli chodzi o rękawiczki, tym razem zabrałem dwie prawe. Korzystamy z zawieszonych w jaskini lin i sukcesywnie docieramy do Suchego Biwaku. Po krótkiej przerwie kieruje się na drugą strony salki, gdzie każdy z nas znika w ciasnym przełazie. Przez krótką chwilę wędrujemy korytarzykiem, którym od czasu do czasu wymusza niską pozycję. Korytarzyk kończy się przy pierwszej linie, którą wychodzimy w Białe Kaskady. Ta część jaskini bardzo przypomina mi płytowce z wyjątkiem, że co kilkanaście metrów są jeziorka, których ciąg tworzą kaskady, stąd zapewne nazwa. W tym miejscu spotykamy kilkuosobową ekipę z bielska, która podpowiada, aby uważać na liny, gdyż widać, że nadgryzł je ząb czasu. Pomiędzy Kaskadami a Czarnym kominem przechodzimy przez ciasnawy meanderek, który akurat mi sprawił małą trudność, ale za czwartą próbą puścił. Docieramy do kolejnych lin dzięki którym przechodzimy przez III biwak i docieramy do Salki z sercem. Tam po zapoznaniu się jak dalej ciągną się Partie Wrocławskie zawracamy. Ciasnoty w drugą stronę puszczają łatwiej i po kilku zjazdach ponownie witamy na Suchym Biwaku. Ustalamy kolejność wychodzenia i lecimy do otworu, po drodze deporenczując liny. Ostatnie wizyty w Śnieżnej bez deporęnczu odzwyczaiły mnie, jak przyjemna z ciężkim worem jest rura, ale na szczęście szybko sobie to przypominam. Wychodzę z jaskini ok. 21.30, na zewnątrz śnieży, a w iglo przyjemnie. Schodzę we wnętrzu, bo ciuchy z podejścia nie wyschły. Na powrocie na przemian deszcz lub śnieg. Białe Kaskady warte odwiedzenia, ponoć to najpiękniejsza część Partii Wrocławskich.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fsniezna
Jura - Tryptyk Kusiętowski z przyległościami, czyli Towarna, Cabanowa i Dzwonnica
Kolejny "szybki" wypad w tygodniu. Tym razem za cel przyjmujemy okolice Olsztyna pod Częstochową, gdzie kryją się w Górach Towarnych dwa, a w zasadzie trzy całkiem przyjemne i proste obiekty. W związku z tym, że mówimy o stosunkowo bezpiecznych i niewymagających jaskiniach poziomych, dołącza do nas Damian, który chce spróbować, czy spodoba mu się pod ziemią.
Tradycyjnie, jak to na Jurze, przejście z parkingu pod otwór pierwszej jaskini zabiera całe 10 minut, po których stajemy przed wejściem do Cabanowej. Ogarnięcie pierwszej dziury nie zajmuje nam więcej, niż pół godziny. Większych atrakcji w środku brak, szata jaka była taka jest, nietoperzy praktycznie zero, robale nie śpią. Michał podejmuje się wyzwania polegającego na przejściu przez Okienko Wąskiego Zadu udowadniając, że moja nienawiść do niego wynikająca z różnicy gabarytów i związanych z tym większych możliwości wpełzania w ciasne miejsca, nie jest bezpodstawna.
Ruszamy do wyjścia i przechodzimy kilkadziesiąt metrów do Towarnej. Ta jak zwykle trzyma poziom, dając możliwość pozaglądania w swoje zakamarki zarówno na poziomie spągu, jak i gdzieś wyżej, pod stropem. Michał z Danielem znajdują jakąś zapomnianą studzienkę do której zaczynają się cisnąć zastanawiając się, jak daleko wejdą, ja bardziej zastanawiam się, kto później będzie ich stamtąd wyciągał. Szczęśliwie, jak sami wleźli, tak sami wyszli, mogliśmy więc się przemieścić do części "Niedźwiedziej". Tam pijemy tradycyjnego radlerka korzystając z okazji do wygodniejszego ułożenia się w suchym miejscu.
Deser, czyli przejście do Dzwonnicy dołem: Damian ma okazję sprawdzić, na ile dobrze czuje się w ciaśniejszych miejscach. Jak się okazuje: źródłem większego dyskomfortu była dla niego kałuża, niż ciasnota w przeczołgiwanym kawałku jaskini.
Zwiedzamy Dzwonnicę na całej jej długości i kierujemy się do drugiego wyjścia już na powierzchnię, znajdującego się pomiędzy zawalonymi kamieniami.
Resztę dnia spędzamy na spacerze po okolicznych atrakcjach, zachwycając się mniej lub bardziej dostępnymi rejonami Jury ;)
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKusieta
AUSTRIA - Totes Gebirge - szarpanie żwirów z Almberghöhle
Szerszy opis w osobnym artykule.
Tatry - Łomnicka Baszta
Łomnicka Baszta o wysokości 2214 m.n.p.m. była się naszym celem na jedną z prawdopodobnie ostatnich w tym sezonie (2023/2024) skiturę.
Zespół czterech osób, z których tylko trójka jest szczęśliwymi członkami RKG „Nocek”, którzy na dodatek nie mają żadnych zaległości w opłacaniu składek i sprzęt oddają zawsze na czas, wyruszył o 6.00 rano z Rudy Śląskiej przez Bielsko, w którym zabierał ostatniego, piątego uczestnika, do Tatrzańskiej Łomnicy, do której dotarł ok 10.00.
Na tym wyjeździe nie liczył się tak bardzo sam cel, jak środek do jego osiągnięcia. Plan był prosty: założyć i ściągnąć narty jak najbliżej samochodu. Z tego względu wybraliśmy wejście wzdłuż stoku narciarskiego i na wysokości ok. 1700 metrów, przed dolną stacją wyciągu na Łomnicką Przełęcz, odbiliśmy w lewo prosto na Łomnicką Basztę.
Na tej wysokości wisiała chmura i widoczność była bardzo ograniczona, dlatego, co ważne, pamiątki w postaci zdjęć mamy kiepskie. Dodatkowo, ale to już tylko na marginesie, trudna była również orientacja w terenie. Z nawigacją idealnie poradził sobie Tomek przy pomocy urządzenia elektronicznego zwanego smartfonem. Wyprowadził nas wprost na wierzchołek, bez błądzenia i nadrabiania drogi.
Zjazd zrobiliśmy tą samą drogą. Warunki w terenie były „jako takie”. Śnieg był twardy, taki beton, ale miejscami znajdowały się nawiane, niewielkie depozyty idealne do zakręcania. Początek zjazdu w tej samej chmurze, w której wchodziliśmy. Zjazd stokiem był z kolei walką o przetrwanie, ale na szczęście wszyscy wyszliśmy z tej walki obronną ręką i o własnych siłach wypięliśmy narty na końcu stoku, 50m od samochodu. Z chmury, która wisiała nad basztą kropił już wtedy deszcz.
Gdyby nie fakt, że relacja ta jest pisana dwa tygodnie po wycieczce, stwierdziłbym pewnie, że to ostatnia tura w tym sezonie (zaznaczyłem to przecież na początku). Teraz już jednak wiem, że byliśmy jeszcze potem w Tatrach i dołożyliśmy kilometrów do skiturowo-jaskiniowej, wewnętrznej potyczki klubowiczów
Jak wspomniałem, ze zdjęciami było krucho, ale widać na nich zdjęcia z Baszty. Na jednym z nich widać zjazd miejsce, w którym opuściliśmy szlak wspinając się na wierzchołek.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Flomnickabaszta
Tatry Zach. - Jaskinia Kasprowa Niżna - wyjście kursowe
To szczególny dzień - nasza ostatnia jaskinia kursowa. I nic dziwnego, że wszyscy kursanci obudziliśmy się przed budzikami. Wstawanie nie było jednak lekkie, po wczorajszej wizycie w Miętusiej Wyżnej, wszyscy odczuwaliśmy brak dobrej regeneracji. Po mocnej kawie z dużej kawiarki całą ekipą odzyskaliśmy trochę energii Szybkie przepakowanie sprzętu i ruszamy samochodem do Kuźnic. Plecaki z ciężkimi i mokrymi worami trochę nas spowolniły, lecz “co się odwlecze, to nie uciecze”. Docieramy do zejścia ze szlaku, szybkie rozpoznanie na GPS i znajdujemy otwór wejściowy. Czas się przebrać. Nie ma nic lepszego jak ubieranie wilgotnego, zimnego i brudnego kombinezonu. Deponujemy plecaki w “przebieralni”, po czym ruszamy dalej.
Obchodzimy pierwsze jeziorko, w którym jest pełno wody, później szybki zjazd i wspinam pierwszy prożek. Zniecierpliwiony Mateusz postanawia wspinać Wielki Komin, co poszło mu zaskakująco dobrze i szybko. Dalej tylko jeden zjazd i jesteśmy Gnieździe Złotej Kaczki. O dziwo nie zalanej, a nawet z prześwitem. Nasz plan obejmował dojście właśnie tam, tak więc po chwili rozpoczynamy odwrót. Po drodze każdy z nas potrenował zjazd na złodzieja, a taka powtórka na pewno przyda się do egzaminu. Po 4 godzinach akcji meldujemy się na zewnątrz. Zakończenie było dosłownie szampańskie : wspólne zdjęcie i szampan.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKurs-tatry
Beskid Śl. - wokół Złotego Gronia na nartach i rowerze
Poszukując dramatycznie śniegu skierowaliśmy się w okolice Złotego Gronia w Istebnej. Po resztkach naśnieżonej nartostrady wychodzimy na fokach na wierzchołek i błyskawicznie zjeżdżamy do parkingu po odpuszczonym śniegu. Następnie narty zostawiamy w aucie i bierzemy rowery, na których objeżdżamy ciekawą trasą Złoty Groń docierając do dol. Olzy. Esa jedzie drogą do Istebnej a ja wybieram "odcinek specjalny". Niesamowicie ciekawy i wymagający. Po kolana w wodzie forsuję Olzę w brud. Potem ścieżką o różnej konfiguracji pełną korzeni i kamieni wzdłuż rzeki docieram na umówione miejsce. Pogoda fajna. Wszystkiego razem to 500 m deniwelacji i kilkanaście kilometrów ciekawej trasy.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Istebna
Tatry Zach. - Jaskinia Miętusia Wyżnia - wyjście kursowe
Może zrobią opis...
HISZPANIA: Costa Blanca - wspin
Zima w Polsce niezbyt śnieżna więc padł pomysł żeby zmienić aktywność z nart na wspinanie w cieplejszym rejonie Europy. Costa Blanca to idealne miejsce na wspin od jesieni do wiosny, temperatury oscylują w okolicach 15 - 25 st. Znajdziemy tu 12 selektorów z ponad 600 drogamiwięc każdy znajdzie coś dla siebie. Drogi jedno i wielowyciągowe oraz wspinanie na klifach z ładnymi widoczkami
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHiszpania
Tatry Zach. - Ptasia Studnia
Podsumowując było: wesoło, pięknie, mokro i zimno. Kolejność nieprzypadkowa. Towarzystwa opisywać nie będę, kto zna duet Kuba i Asia, ten wie. Kto nie zna, nie zrozumie. Reszta towarzystwa, również bardzo sympatyczna. Pięknie - Zmora, oraz myte kaskadowe studnie Coctail-Baru to coś co naprawdę zachwyciło moje oko, Kanion i Mokra Osiemnastka (w której odstałam swoje pozując do zdjęć) i na koniec Studnia Moczydupka z syfonem. Mokro, bo w kulminacyjnym momencie, podczas pomiarów bocznego korytarzyka, woda wlewała się rękawem i przelewała do kaloszy. Zimno, to już wynikowa przemoknięcia, przeciągu, długiego stania i śniegu na powierzchni. Ogólnie, wyjście oceniam na 6+!
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fptasia
Jura - jaskinia W Hucisku
Prawde mowiac to do Jaskini w Hucisku wybraliśmy się tylko i wyłącznie dlatego, ze byla obok Jaskini Ciesienc, ktora mielismy w planie tego dnia. Obiekt stosunkowo maly, zeby przejechac specjalnie dla niego, no ale jak sie jest juz w poblizu to czemu by nie. Jaskinia znajduje się u podnóża skał znajdujących się na niewielkim wzniesieniu. Jest zdecydowanie jaskinia o rozwinięciu poziomym, ma co najmniej jedno wejście, chociaz my wybraliśmy to, w którym człowiek w pozycji dżdżownicy jest w stanie się przeczołgać. To drugie wejście jak dla mnie było nie do pokonania. Przez dłuższą czesc korytarza, spąg pokryty jest ziemia i glina.Strop natomiast obfitował w duże ilości pająków i innych przemiłych stworzeń. Nic w tym chyba dziwnego bo sam korytarz, którym poznaliśmy przypominał bardziej nore jakiegoś zwierzęcia. Po drodze pojawiały się jakieś bardziej obszerne miejsca, ale mówienie o nich "komora" byłoby mocno nad wyraz.Ja osobiscie nie doszedlem do końca, a Michał który był przede mna tez po chwili zwątpił. widząc wokół siebie dosc duza ilosc poobijanych w glinie łapek zwierzęcych. Gdy tylko uświadomiliśmy sobie, że właśnie mogliśmy bez zaproszenia wejść do czyjegoś domu to zrobiliśmy delikatny wycof. Michał znalazł miejsce na obrót, ale niestety ja i Emil powróciliśmy technika pełzania "na wstecznym". Dla mnie ubaw po pachy, głównie z sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.
Jura - jaskinia Ciesenć
Wyjątkowy dzień, bo jedyny taki na cztery lata no i jaskinia też wyjątkowa, bo jak na warunki jurajskie posiada całkiem okazała szatę naciekowa. Wejście nie sprawiło nam żadnych problemów, chociaż każdy z nas znalazł swój własny sposób na pokonanie pozostałości po kracie, która kiedyś tam była. Wzięliśmy swoja line (30m), ale jak się później okazało w jaskini jest już pozostawiona lina, która była w zupełności wystarczająca. Informacyjnie dla przyszłych odwiedzających - przejście przez sama "kratę" nie wymaga zakładania liny, dopiero później pojawia się studzienka. Jaskinia dość obszerna (jak na Jurę), spędziliśmy w niej ponad 2h i zajrzeliśmy we wszystkie dostępne przestrzenie, ale jakoś tak na szybko, bo czas gonił. Kolejny raz stwierdzam, ze jesteśmy zbyt oszczędni wyliczając planowany czas wyjścia i alarmu. Brakowało mi trochę czasu na jaskiniowa kontemplacje, na szczęście nadrobiłem w domu trzykrotnie czyszcząc kostium i szpej z przeogromnej ilości błota. Błoto i nacieki - to słowa mocno związane z ta jaskinia. Nie mniej jednak udało zrobić się kilka fajny zdjęć i nawet nagrać filmik.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FCiesenc
SŁOWACJA: Orawickie Wierchy, na nartach i rowerze
Orawicko-Witowskie Wierchy znajdują się od północy na styku z Tatrami Zachodnimi. Z Oravic z buta (niosąc narty na plecakach) ruszamy szlakiem i leśnymi traktami na Krupovą (1065). Z szczytu (piękne widoki) na przełaj przez las docieramy do nieczynnej nartostrady gdzie jednak jeszcze nie stopniał cały śnieg. Zjazd piękny aż do parkingu. Po tej przebieżce wyciągamy z auta rowery i jedziemy niesamowicie malowniczym szlakiem rowerowym z bliskimi widokami na Tatry, tworzącym pętle w Dolinie Cichej. Sumarycznie deniwelacje nie przekroczyły 600 m lecz całość bardzo ciekawa.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKrupova
Tatry Zach. - Jaskinia Śnieżna
Pomysł na akcję do Śnieżnej wyszedł przy okazji wymiany wiadomości z klubowym kolegą Mizurim. Okazało się również, że można było skorzystać z ułatwień pozostawionych po innym klubie, w zamian za wyniesienie śmieci z jaskini, na co chętnie przystaliśmy. W tym tygodniu pogoda w Tatrach się psuła, ale mieliśmy wielkie chęci na powtórzenie akcji Damiana do Dziadka. Pierwszy zgrzyt był na parkingu, kiedy się okazało, że pada deszcz, który towarzyszył nam pod sam Przechód, zamieniając się okazjonalnie na opad śniegu. Podchodząc wyżej, słychać było coraz silniejsze podmuchy wiatru, ale dopóki byliśmy na wysokości lasu nie był on dokuczliwy. Znacznie gorzej było na wejściu do Świstówki, tam wiatr hulał, porywał śnieg i smagał nim po naszych twarzach. Ścieżka była nie przetarta, co również było momentami dokuczliwe. Z Łukaszem podeszliśmy pod Przychód i udało nam się trafić na linę. Zaczęliśmy się przebierać w uprzęże w najmniej wygodnych warunkach jakie mogliśmy wybrać, bo nie wiedzieliśmy że tak szybko trafimy na linę, żeby przejść zimowy wariant progu. Wiatr się zmagał, było coraz mniej przyjemnie. Odczucie chłodu po 1,5h wędrówce w deszczu było spotęgowane. Łukasz przeszedł nad próg, ja musiałem się wycofać, żeby założyć raki. W między czasie dogoniła nas grupa z Bielska-Białej. Kilka osób wyminęła mnie i podeszła pod otwór jaskini. Łukasz nie widząc mnie, zawrócił i zdał mi relację, że nad progiem jest jeszcze gorzej z wiatrem. Ciężko ustać, a co dopiero szukać otworu i go odkopać. Po chwili reszta grupy z Bielska otrzymała cynk od ludzi z nad progu, że oni również się wycofują, bo za silny wiatr jest, żeby cokolwiek działać. Przemoczeni, wyziębieni również podjęliśmy decyzję, że nic tu po nas. Powrót był szybki, a po drodze minęliśmy m.in. Sylwię S., która ok. godz. 10 wychodziła z swoją grupą do Śnieżnej, bo po co miały iść wcześniej w deszczu i się przemoczyć od samego startu? I to było całe clue sprawy naszej wycieczki. Wyszliśmy za wcześnie i najgorszą dupówę przyjęliśmy na klatę. Gdybyśmy odczekali do 9/9.30 to podchodzilibyśmy w słoneczku, a wiatr zelżałby do akceptowanego poziomu. Po godz. 14 dostałem zdjęcie od Sylwii, że po godzinnym kopaniu wchodzą do jaskini, czego nam się tego dnia nie udało. No cóż, następnym razem trzeba będzie obrać lepszą strategię z planowaniem i uwzględnianiem warunków pogodowych. Faktycznie nie zawsze wczesny wyjazd się opłaca :)
Tatry Wys. - Rysy, zjazd na nartach
Zdarza się, że rzeczywistość wyprzedza marzenia. Zejście na dno najgłębszej jaskini w naszym kraju i wyjście na najwyższy jego szczyt w zimie w przeciągu kilkunastu dni jest tego przykładem. W obu przypadkach narty okazały się bardzo przydatne. Ten jednak dzień przerósł wszystko co oczekiwaliśmy gdyż mimo sceptycznych prognoz pogody okazał się pod każdym względem idealny do pokonania Rysy na nartach. Ku naszej radości w poprzednim dniu i w nocy napadało z 20 cm śniegu i leżał już na parkingu. Ciągle po śniegu docieramy do Moka a dalej na nartach przez stawy pod Bulę. Narty wrzucamy na plecaki i dalej w rakach na szczyt. Ludzi nie wielu. Od auta na szczyt jednak upływa 7 h. Na podejściu spotykamy 3 skiturowców oraz 2 szaleńców mknących w nienagannym stylu od żlebu do Cz. S. Jasiu z nartami wychodzi aż na szczyt, ja zostawiam narty na wygodnej półce śnieżnej ciut poniżej przełączki. Jasiu jeszcze zalicza słowackie Rysy i już razem schodzimy do przełączki. Góra żlebu była przeryta przez pieszych lecz nie co niżej zjazd tzw. Rysą był cudowny, w sumie najlepszy z całej tury. Niżej też bardzo fajnie choć czasem natrafić można było na kamień (co mi się raz zdarzyło) lub na zmarzliny starych lawinisk. Szybko osiągamy Czarny Staw. Najczujniejszy był odcinek od krzyża do Moka. Tu rzeczywiście śnieg leżał na „betonie” i żeby z nim nie zjechać trzeba było bardziej wytężać intelekt. W schronisku chwila przerwy (akurat chmury zasłoniły szczyty i zaczął pruszyć śnieg) i dalej drogą mkniemy do parkingu. W ciągu dnia w wielu miejscach śnieg się wytopił więc musimy kombinować poboczami i kilka razy na krótkich odcinkach zdejmować narty. Tym nie mniej o zmroku na nartach docieramy do parkingu. Od szczytu do auta z postojem w Moku zajmuje nam to 2.45 h. Zrobiliśmy 1500 m przewyższenia i 25 km dystansu. Użyliśmy ciężkich nart z wiązaniami Diamir. Z domu wyruszyłem o 3.30 wróciłem o 21.40.
Foto (nie chronologicznie): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FRysy
Beskid Śl. - Czantoria
W połowie lutego Beskidy bez śniegu. Czantoria oferuje nartostradę. Z Ustronia Polany podchodzimy niestandardowo na szczyt leśnymi dróżkami i dopiero pod szczytem wchodzimy na szlak skrywając uprzednio narty w chaszczach. W drodze powrotnej zabieramy narty i zjeżdżamy zalodzoną nartostradą (oficjalnie nieczynną) do parkingu. Pogoda piękna. Zrobiliśmy 630 m przewyższenia i poznaliśmy nowy teren podejścia, m. in ciekawy parów na dole.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FCzantoria
SŁOWACJA: Salatyn, Brestova i okolice
W Dolinie Rohackiej masa ludzi, o godzinie jedenastej ledwo udaje się znaleźć miejsce na parkingu. Skiturowców też niemało. Wjeżdżamy napierw wyciągiem za 7 Euro, a potem szwendamy się po okolicy do g. 16. Odwiedziliśmy m.in. wierzchołki Małego Salatyna, Salatyna i Brestowej, w sumie wyszło 1410 m przewyższenia. Na pierwszy rzut oka warunki były słabe (twardo), ale znaleźliśmy na zjazdy sporo śniegów kwietniowych, ładnie "odpuszczonych" przez słońce.
Ruda Śl - spływ Kłodnicą
Warunki śniegowe przestały dopisywać, więc w sobotę, zamiast w Beskidy wybraliśmy się na długi spacer w Lasy Panewnickie. Wędrując, Łukasz zauważył, że stan wód jest dość wysoki, co nie jest częste w rzece Kłodnicy. Spacerując zaczęliśmy podświadomie robić rekonesans i doszliśmy do wniosku, że warto spróbować spłynąć tą rzeką. Choć na pół niedzieli mieliśmy już plany, to zmobilizowaliśmy się na drugą połowę dnia, żeby zdążyć nim wody zaczną opadać.
Dlatego o godzinie 14:15 w niedzielę byliśmy w Katowicach Panewnikach na starcie i przepłynęliśmy ponad 3 km, aż do dzielnicy Kłodnica w Rudzie Śląskiej, gdzie Jamna dopływa do Kłodnicy. Całość zajęła nam 1:20h. Sama rzeka miała odpowiedni stan, by móc ją na tym odcinku przepłynąć. W dwóch miejscach nie byliśmy w stanie pokonać wodą powalonych (przez bobry) drzew i musieliśmy zrobić przenoski. Nie była też nudna, dużo przeszkód (niestety nie wszystkie były naturalne), zdarzały się też bystrza utworzone z kamieni osiadłych na dnie, dużo meandrów i niewątpliwie ciekawy przepływ pod przepustem ul. Panewnickiej, gdzie emocje i trudności były jak na rzece górskiej (tylko wody do pół łydki). Przemoczeni i zmarznięci zakończyliśmy spływ spacerem powrotnym do samochodu, ale szczęśliwi, że udało nam się przeżyć taką atrakcję, tak blisko domu.
kilka ujęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fsplyw_klodnica
W następny dzień (poniedziałek) po spływie Asi i Łukasza, wziąłem ich kajak pneumatyczny i pognałem ich śladem aby załapać się na wyższą wodę. Dzień wcześniej jednak rowerem przejechałem doliną analizując stan wody i kluczowe miejsca. Na "mecie" u Basi i Tadka Szmatłochów zostawiam rower a autem z kajakiem jadę na start na granicę Rudy Śl. - Kochłowic i Katowic - Panewnik. Istotnie spływ bardzo ciekawy i nie ma czasu na nudę. Rzeka wije się niewyobrażalnie po całej dolinie, której zbocza porośnięte są lasami. Niestety zahaczam gdzieś o podwodne przeszkody i rozcinam w kilku miejscach powłokę więc co krótki czas muszę dopompować powietrza. Dopływam do dzielnicy Halemba (Kłodnica) w pobliżu domu Basi i Tadka i w korzystnym miejscu wydostaję się na brzeg. Od Basi jeszcze biorę rower i jadę po auto na start. Odcinek rzeki, który spłynęliśmy jest bodaj najciekawszy, gdyż rzeka płynie tu naturalnym korytem w miarę odosobnionym od ludzi terenem.
AUSTRIA: Kuracja i skitury w Tyrolu
Z powodów zdrowotnych plany wszystkich domowników zostały odwołane. Dotyczyło to nawet psa - Kawa została zmuszona do skrócenia feryjnego pobytu u swojego kumpla. Tradycyjny wymaz z obydwóch dziurek nie wykazał nic ciekawego. Zarezerwowaliśmy więc last minute kwaterę w dolinie Kaunertal dla wszystkich ... i ruszyliśmy w Tyrol, po drodze przesłuchując do końca audiobook "Dzwonnik z Notre Dame" w świetnej kreacji Janusza Zadury (... miłośnikom szczęśliwych zakończeń zdecydowanie nie polecamy!).
W poniedziałek niektórzy spali, niektórzy czytali książki, niektórzy oglądali filmy... a w tym czasie my z Olą na rozgrzewkę prawie wyszliśmy na Habicht (3092). Prawie, bo przelękliśmy się nawisu na grani i wobec tego na samiutki wierzchołek nie dotarliśmy, ale byliśmy naprawdę blisko i powinno nam zostać zaliczone. W każdym razie, ten dzień będzie kolejnym poważnym kandydatem w plebiscycie na najlepszą wycieczkę sezonu zimowego 2023/2024. Start z wysokości 2150 m kosztował nas niebagatelną kwotę 28 Euro (!) za wjazd płatną drogą, ale były to bardzo dobrze wydane pieniądze. Od auta szliśmy od razu w miękkim śniegu, zapadając się po kostki. Słońce przygrzewało przyjemnie, wiatr dmuchnął tylko czasem, a temperatura trzymała się w okolicy zera. Stopień zagrożenia lawinowego wynosił - serio! - jeden. Na grani wygrzewaliśmy się dobre pół godziny, podziwiając widoki. Zjazd z początku niezły, potem śniegi chwilami były zmienne, co wymuszało zmniejszenie prędkości i czujność. Ale i tak swoje poskakałem. Wyszło 850 Hm.
We wtorek bakcyl przeszedł na mnie na dobre i przez cały dzień dręczył mnie obfity wyciek z nosa. Oli za to chciało rozsadzić łeb. Dużym sukcesem tego dnia było ugotowanie obiadu - ale! - oprócz tego wybraliśmy się wszyscy (w tym pies) na oświetlony (!) miejski tor saneczkowy. Genialna sprawa. Trasa taka akurat, nie za długa, nie za krótka - 1,3 km, ok. 140 Hm.
W środę trochę się nam poprawiło, ale nie na tyle, żeby planować jakieś wielce ambitne wyrypy. Pojechaliśmy w kierunku kurortu Kühtai (... technicznie w Alpach Sztubajskich) i z parkingu pomiędzy Ochsengarten a samym Kühtai wystartowaliśmy do doliny Wörgetal na szlak biegnący na Wetterkreuzkogel 2587. Krótko mówiąc, tym razem był to zły pomysł. Niestety, nie zawsze się udaje przewidzieć warunki z samych tylko map, kamerek i prognoz pogody. Śnieg od samego początku do samego końca był przewiany, twardy i miejscami przetopiony na beton. Dolina zresztą jest chyba jakimś ulubionym celem grup zorganizowanych, bo mimo środy spotkaliśmy dwie grupy skiturowców z przewodnikiem, po 7-8 osób każda, a do tego jeszcze emerytów na rakietach. W lesie też widać było, że szlak jest mocno używany: wielkie garby z twardego śniegu wyprodukowane przez setki zakręcających w tym samym miejscu narciarzy czyniły i podejście i zjazd bardzo wymagającym. Na domiar złego po południu rozwiało się bardzo nieprzyjemnie. Ja dotarłem na szczyt (ostatnie 20 m z buta), a Ola zakończyła wycieczkę jakieś 70 m poniżej krzyża. Licznik w moim telefonie zatrzymał się na 910 Hm. Zjazd trudny. W międzyczasie jedyna dotychczas zdrowa uczestniczka wyjazdu zwymiotowała. Po obiedzie pozostawiliśmy ją na kwaterze, a pozostałą ekipą (plus pies) wybraliśmy się ponownie na przejazd torem saneczkowym.
W czwartek, kiedy wszyscy z grubsza już wydobrzeli, przyszedł czas na powrót do domu. No i tak.
Jura - Szczelina Piętrowa
Środek tygodnia, godzina 17, na dworze 2 stopnie i śnieg z deszczem wręcz wymarzona pogoda by wybrać się do jaskini. Pierwotne plany zakładały jaskinie Zabia, ale nadmiar wody skłonił nas do zmiany planów i padło na Piętrowa Szczeline. Wcisnęliśmy sie w chyba każdy zakamarek jaskini, ale Labirynt Króla Minosa będzie wymagał więcej uwagi innym razem.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSzczelina
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna do Syfonu Dziadka
To była wspaniała akcja. Z Gronika podejście na nartach dol. Małej Łąki pod Przechód. Narty zostawiamy przy ostatnich drzewkach i uzbrajamy się w raki i czekany oraz zakładamy uprzęże. Po bardzo zalodzonym zboczu podchodzimy do wiszącej tam liny. Pionowy próg pokonujemy z pomocą puanietek. Wyżej raki ledwo wbijają się w zlodzony śnieg. Na miejscu trochę czasu zajmuje nam zlokalizowanie jaskini pod śniegiem. Jurek za pomocą sondy lawinowej odnajduje pustkę pod śniegiem. Wykopujemy spore zagłębienie i dostajemy się do okazałego igloo, które wykonali inni koledzy. Jaskinia była chwilę zaporęczowana, więc dość sprawnie poruszamy się po linach w dół. Dojście do Syfonu Dziadka na dnie jaskini (-580) zajmuje nam 2.45 h. Powrót do góry zajmuje znacznie więcej czasu (ach, ta starość…). Najwięcej czasu i problemu nastręcza tzw. Rura wyjściowa. Zasypana częściowo śniegiem na sporej długości ogranicza ruchy (taki śnieżno-skalny Magiel). Koniec końców wydostajemy się do igloo i łączny czas akcji zawiera się w 8.45 h. Niespodzianką okazuje się wyjście z przytulnego igloo. Otwór został całkowicie zasypany. Kilka dobrych minut Jurek walczy łopatą z przekopaniem się na zewnątrz. Gdy wydostaliśmy się na dwór tam szalała śnieżna zadymka. Jeszcze musimy „zamknąć” otwór przez wycięcie łopatą bloków śnieżnych i szczelnie okrywamy wejście. W silnych podmuchach wiatru i zacinającym śniegu ostrożnie schodzimy do liny zjazdowej za pomocą której docieramy do nart. Zjazd w ciemnościach, w śnieżycy i jeszcze z ciężkawym plecakiem jest wyzwaniem samym w sobie. Jakoś udaje nam się zjechać do szlaku w dolinie i nim aż do wylotu doliny. Na dole pada deszcz z śniegiem, a przez kilkanaście godzin śnieg w niektórych miejscach został wytopiony więc kilka razy musimy zdjąć na chwilę narty. Zmęczeni docieramy do auta. W tym samym dniu wracamy jeszcze do domu (o 4 rano wyruszyłem z domu, wróciłem o 3 w nocy - 23h na pełnych obrotach).
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSniezna
Beskid Żyw. - Kopiec
W rejonie Pilska trudno już nam wyłuskać nowe drogi podejścia ale i tym razem jeszcze się udało pokonać taki "szlak". W niemal ciągle padającym deszczu a u góry prawdziwej wichury osiągamy Kopiec (1391). Podchodzenie na Pilsko w tych warunkach wg nas mijało się z celem. Zjazd nartostradami po mokrym śniegu i zacinającym deszczu (po krótkim pobycie w schronisku na Hali Miziowej) mimo wszystko jest bardzo fajny. Na marginesie, na trasach zjazdowych byli chyba sami desperaci a było ich nie wielu. Do domu wracamy w prawdziwej ulewie. Deniwelacja - 740 m i 10 km dystansu. Dolne partie gór bez śniegu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKopiec
Filmik na tik toku (autor Ł. Mazurek): https://vm.tiktok.com/ZGekBtJ3s/
Beskid Makowski - Magurka (Kolisty Groń)
Odstawiamy dziecko do szwagierki i cieszymy się pierwszą wspólną od trzech lat wycieczką po górach. Nawet deszcz, wiatr, grząski śnieg i błoto na szlaku było przyjemne.
OMAN: wędrówki po kraju
Do Omanu jedziemy na tydzień. W naszych planach był objazd ciekawych choć standardowych miejsc w północnym Omanie w rejonie Muscatu. Mieliśmy zarezerwowane wcześniej auto tylko 2x2 to też nie zamierzaliśmy zapuszczać się gdzieś w offroad. Zwiedzamy znane forty w tym ten w Nizwie i opuszczoną wioskę Birkat al Mous. Udajemy się również na krótki treking do największego kanionu Arabii. Wchodzimy też do dużej turystycznej jaskini Al Hoota w okolicach miasta Al Hamra. Kolejne dni przeznaczamy na znane Wadi-Bani Khalid, As Shab, Tiwi. Dzień przed wylotem spędzamy na wybrzeżu niedaleko starego Musacatu i Qantab. Oporócz tego zwiedzamy Wielki meczet Sułtana Qabossa i muzeum narodowe Omanu.
Tatry Wys. - Hala Gąsienicowa; Szkolenie Zimowe kursantów
No i doczekaliśmy się. Pierwszy kursowy wyjazd Zimowy.
Niestety, tym razem bez jaskini. Wyjeżdżamy w Piątek wieczorem, dojazd do Brzezin - bezproblemowy. Tak samo błyskawicznie docieramy do miejsca naszego noclegu - Betlejemki. My kursanci, jesteśmy tam pierwszy raz - szybkie oprowadzanie, planowanie działań na następny dzień i w kimę - prosto na strych.
Sobota. Prognozy się potwierdziły - mocny wiatr i duży opad śniegu. Po prostu idealne warunki na szkolenie lawinowe. Zaczynamy od wykładu na temat lawinowego ABC i jego użycia. Posiadając nową wiedzę, wychodzimy ją przećwiczyć. Staszek ze stoperem w ręce obserwował nasze działania (czasami bardziej, czasami mniej udane). Gdy my (kursanci) opanowaliśmy dostatecznie praktyczne wykorzystanie nowych umiejętności - zostaliśmy wysłani na przerwę, z informacją o wieczornej akcji. Chwila na ogrzanie się i wychodzimy. Tym razem na zewnątrz było już ciemno, a warunki atmosferyczne się nie zmieniły - dalej wiało i padało.
Tym razem oprócz standardowego znalezienia i wykopania "Zenka Damiana" (manekina) trenowaliśmy resuscytację krążeniowo-oddechową pod namiotem awaryjnym. Po ogłoszeniu pełnego sukcesu, kończymy sobotnie szkolenie. Ciężki dzień kończymy wizytą w Schronisku Murowaniec.
Niedziela. Pogoda na zewnątrz dużo lepsza, brak opadów, brak porywistego wiatru. Po szybkim śniadaniu i pobraniu sprzętu, wychodzimy okiełznać zimowe poruszanie się w górach. Szybkie szkolenie pod pilnym okiem naszego instruktora - Asi - chodzenia w rakach, następnie nauka hamowania czekanem i ulubiona część instruktorów - zrzucanie kursantów w przepaść (koloryzowane). Na zakończenie - omówiliśmy i przećwiczyliśmy asekurację w terenie śnieżnym.
Jeszcze raz chcielibyśmy podziękować Magdzie i Staszkowi! Bez nich te szkolenie nie było by tak rozbudowane.
Dziękujemy także instruktorowi - Asi! To był jej instruktorski debiut w Tatrach.
Foto:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fkurs_zima
Chorzów - IX bieg z sercem - WOŚP
Bierzemy z Bulim udział w corocznym biegu charytatywnym w ramach finału WOŚP w Chorzowie. Trasa to ok. 7 km pętla wokół Parku Śląskiego z metą w "kotle czarownic". Buli kończy bieg jako drugi zawodnik z czasem ok. 26 min, ja natomiast przybiegam 6 min później na metę. Średnie tempo poprawiono z porównaniu z zeszłym rokiem. Z 5 km/min na 4min 35s km/min, także jestem zadowolony.
Beskid Żyw. - Trawers Cyla i Diablaka
Na dojeździe do Zawoji nic nie wskazywało, że nasza trasa skiturowa odbędzie się w tak wspaniałych warunkach śniegowych. Startujemy z parkingu przy wyciągach w Zawoji Czatoży. Od parkingu na nartach szlakiem i bez podchodzimy na przełęcz pod Jałowcowym Garbem (1017). Stąd niemal ciągle do góry na Cyla (Mała Babia Góra - 1517). Pruszył śnieg i była pochmurno a na szczycie Cyla widoczność bardzo ograniczona i dość mocna wiało. Na fokach zjeżdżamy na Przełęcz Brona (1408) i dalej podejście na szczyt Diablaka (Babia Góra - 1724). Nasza radość była ogromna gdy nagle wyszliśmy z opończy mgieł w krainę błękitu, bieli i słońca. Nad oceanem chmur górowały tylko Tatry i nasza Babia. Na krótkim odcinku zakładamy raki a później na wierzchołek już na nartach. Dość sporo osób na szczycie i o dziwo niemal nie było wiatru. Zjazd w stronę Krowiarek najpierw w olśniewającym słońcu a później (gdzieś od 1400 m) znów w mgle. Od Sokolicy zjeżdżamy szlakiem narciarskim po fajnych śniegach. Na Krowiarkach przypinamy foki i płajem wędrujemy do schroniska gdzie robimy krótki odpoczynek. Zjazd szlakiem narciarskim w stronę Markowej. Najpierw po szreni lecz niżej znów po dobrym śniegu. Przed Markową trawersujemy do nieb. szlaku i nim w zapadającym mroku przy czołówkach docieramy na nartach aż do auta. Zrobiliśmy 28 km i 1360 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FBabia
Gorc - w górach szaleństwa
Wyjeżdżając z Rudy o 5 rano deszcz nie opuszcza mnie, aż do Poręby Wielkiej. Na wyciągu Tobołów ku mojemu zdziwieniu jest śnieg i jest go dużo a stok jest pusty. Rozpoczynam podejście w kierunku zielonego szlaku. Padający deszcz zamienił się na obfite opady śniegu a dodatkowo porywisty wiatr daje się we znaki. W takiej pogodzie i masach świeżego śniegu idę do schroniska na Turbaczu. Tu kończy się śmieszkowanie a dobry humor powoli znika. Idąc przez Halę Długą, której nazwa jest w stu procentach trafiona przemykam od tyczki do tyczki. Tutaj już nie ma żadnych śladów. Zmieniam szlak z czerwonego na zielony. Przechodzę przez kolejną polanę ale już bez tyczek. Jest coraz słabsza widoczność. Kieruję się wyłącznie wskazaniami GPS’u. Dalsza cześć trasy to wiatrołomy, zaspy, łamiące się drzewa i szalejąca zamieć śnieżna. W tych warunkach gubię się kilka razy. Udaje mi się po kilku godzinach wejść na wieżę widokową na Gorcu. Wracając na Turbacz miałem nadzieję że będę miał założony ślad i będzie łatwiej. Nic z tego wszystko zawiane świeżym śniegiem. Walcząc z wiatrem i sypiącym śniegiem toruje całą trasę od nowa. Mimo zapadającego zmroku i zamarzniętych gogli nie ściągam ich. Światło czołówki zamiast pomagać rozmazuje się na płatkach wirującego śniegu. Przed Jaworzyną Kamiennicką przechodzę małą polane (bez tyczek) ale teraz nie idę środkiem. Nie wchodzę w białą kipiel tylko trzymam się granicy lasu. Udaje mi się odnaleźć dalszą część szlaku. Droga mija mi na rozkminianiu jak pokonać Halę Długą. Tu już sztuczka z lasem się nie uda. Na pół godziny przed Halą spotykam pierwszego turystę idącego od schroniska też na skiturach. Zatrzymując się na granicy lasu próbuję odnaleźć tyczki. Nic z tego, widoczność jest tak słaba, że tylko przypadkiem wpadam na jedną z nich. Taktyka miała być prosta od tyczki do tyczki tyle teorii. Zadymka plus ciemności niweczą taktykę z tyczkami. Mijając jedną, nie widzę następnej, a ta z tyłu znika z oczu. W dodatku tyczki nie są w jednej linii. Miotany wiatrem, wychłodzony ze skorupą lodu na ubraniu próbuję już tylko wyrwać się z tej lodowej pułapki. Do tego z powodu ciągłego torowanie zbliża się bomba (taka rowerowa). Hala dosłownie wypluwa mnie mniej więcej w kierunku schroniska. Teraz tylko końcowe 8 km. To się tak romantycznie nazywa „zakładanie śladu” po prostu kulam się do samochodu. Na sam koniec niespodzianka. Wyciąg jest od połowy oświetlony co ułatwia mi zjazd. Co poszło nie tak? Dystans umówmy się nie był wyzwaniem. Przewyższenie wiadomo że to nie płaskopolska ale akceptowalne – takie typowo beskidzkie. Trasa pod względem trudności technicznych też spoko. Sprzęt pomimo wieku sprawdził się. Prognoza pogody też się sprawdziła. Dyspozycja dnia też była. Organizacyjnie wszystko dopięte na ostatni batonik. Skitury romantyczne wszyscy znają, i tu mi się zdaje że mamy do czynienia z nowym nurtem tzw. skiturami niedorzecznymi. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć osobom postronnym, a mimo wszystko sprawiają radość i satysfakcję. Po pierwsze primo i secundo tu pogoda rozdawała karty. Byłem na to przygotowany. Wiedziałem, że może być śnieg, lód, wiatr, daleko do domu ale że aż tak jak było, to ja się nie spodziewałem.
„No Ale za to niedziela Ale za to niedziela Niedziela będzie dla nas”.
Podsumowanie: 1300m podejścia i 37 km na nartach.
AUSTRIA: "Zgrupowanie szkoleniowo-kondycyjne", czyli jaskinia i narty w Salzburgu
Trzydniowy obóz rozpoczęliśmy w piątek rozgrzewką. Na ten dzień kierownictwo zaplanowało ok. 600 m przewyższenia. Z powodu złej pogody ćwiczenia odbywaliśmy w jaskini przy drodze. Przy okazji kadrowiczka z najmniejszym doświadczeniem jaskiniowym zdobyła nieco wprawy w czołganiu, w szczególności w czołganiu w błocie, a także w korzystaniu z przyrządów jaskiniowych. Dosyć znana salzburska grota okazała się bardzo praktycznym obiektem treningowym. Jak zapewniali kadrowiczkę instruktorzy, jaskinia ta jest przecież w końcu praktycznie obszerna, praktycznie czysta, praktycznie idzie się w niej tylko do góry, praktycznie nie używa się sprzętu, i praktycznie, mimo wszechobecnej wody, człowiek się nie moczy. Kadrowiczka zdawała się nie podzielać tego entuzjazmu. Jej rzucaniu się na kolana lub przystawianiu się do wspinaczki w błocie często towarzyszyło zrezygnowane westchnięcie: "o Boże...". Wspominała też coś o suchych, czystych i obszernych jaskiniach alpejskich, ale kto jej czegoś takiego naopowiadał, tego już nam nie powiedziała. Koniec końców powtórzyliśmy "klasyczną wycieczkę" nad studnię King Kong, którą m.in. odbyliśmy razem z Markiem siedem lat temu. Tym razem jednak - wraz z różnymi elementami kursowymi, takimi jak nauka wpinania rolki zjazdowej w linę - cała akcja zajęła nam ponad dziewięć i pół godziny. Kursantce-kadrowiczce to przejście zostało zaliczone jako trzy jaskinie zimowe jednocześnie. Po wyjściu z dziury sprawnie przemieściliśmy się do willi na stoku w miejscowości Piesendorf u stóp Wysokich Taurów. W późnych godzinach wieczornych miały jeszcze miejsce warsztaty dietetyczne prowadzone przez kwalifikowanego instruktora PZA.
Aby zoptymalizować logistykę, dalsze zajęcia odbywały się na stokach pobliskich pagórków. W sobotę, w mroźną, ale bardzo słoneczną i niemal bezwietrzną pogodę instruktorzy demonstrowali prawidłowe tempo treningowe. W ramach tych ćwiczeń wyszliśmy na przełączkę (ok. 2550) pod szczytem Grüneckkogel. Mówiąc ściślej, nie wszyscy wyszliśmy, bo jedna z kadrowiczek samowolnie pozostała na wysokości ok. 2400. To była kropla, która przelała czarę goryczy i uruchomiła srogość instruktorów. Posypały się kary dyscyplinujące. Nadzorujący przebieg obozu prezes PZA spojrzał na objawy hipotermii kadrowiczki z politowaniem, a potem udzielił jej ustnej reprymendy i zalecił codzienne podbiegi na Nosal, jak również plan dietetyczny. Innej z kadrowiczek, mimo tego, że ukończyła cały program przewidziany na sobotę, pani instruktor i tak zaordynowała tysiąc kilometrów po trasach zjazdowych. Te wybuchy gniewu były jednak chyba trochę nieuzasadnione, ponieważ wobec pokonania 1780 m przewyższenia, dzień bardzo trudno było uznać za niezadowalający. Szczególnie, że przez jakieś z lekksza siedemset metrów przewyższenia zjazd z rzeczonej przełączki przebiegał w puchu o głębokości do kolan. Był to przy tym puch przeważająco nierozjeżdżony, ponieważ w tę słoneczną sobotę spotkaliśmy w sumie jakieś piętnaście osób, a w tej liczbie ani jednego obywatela republiki czeskiej. Dalej był wprawdzie nieco nieprzyjemny fragment zabetonowanych kolein przykrytych warstwą puchu oraz las, w którym trzeba było momentami walczyć o życie. Zrekompensowaliśmy sobie te niedogodności następującym po nich szaleńczym zjazdem drogą "wyratrakowaną" przez jakiś bliżej niezidentyfikowany pojazd gąsienicowy.
Po południu kontynuowaliśmy wątek warsztatów dietetycznych. Tym razem kadrowiczki gotowały same i trzeba przyznać, że wyszło im to świetnie. Warto w tym miejscu dodać, że na potrzeby tego wyjazdu zostaliśmy zaopatrzeni przez PZA w specjalne woreczki ryżu o powiększonej gramaturze 150 g, których nie sposób było przejeść. By zbilansować liczbę kalorii - tych wydatkowanych oraz tych przyjętych w pożywieniu - byliśmy zmuszeni spożyć oscypka z żurawiną, następnie curry z ryżem, a także Germknödle z mrożonki i owoce. W utrzymaniu odpowiedniego poziomu nawodnienia pomogły nam napoje regionalne. Suplementacja na tym wyjeździe została ograniczona do niezbędnego minimum.
W niedzielę, już nie tak słoneczną i mroźną, ale i tak słoneczną i mroźną, trasa wycieczki została wybrana przez kierownika ponownie w sposób genialny. Mieliśmy dużą dolinę niemal tylko dla siebie; w ciągu całego dnia minęliśmy się w terenie w sumie z dwiema osobami. Dotarliśmy z Markiem i Aśką na szczyt Glanzgschirr (2653). Może i było po drodze jakieś zagrożenie lawinowe, ale dzięki profesjonalnemu zabezpieczeniu ratowniczemu naszego obozu, w ogóle nie musieliśmy się takimi drobiazgami przejmować. Przez pierwsze 1100 m przewyższenia zjazd przebiegał znów w puchu, choć już na ogół mniej głębokim, niż poprzedniego dnia. Potem nie było żadnych niedogodności, a jedynie szaleńczy zjazd znów tę samą, "wyratrakowaną" drogą. Program treningowy na ten dzień został zrealizowany z naddatkiem, poprzez przekroczenie wartości 1800 Hm. Ja chyba zrobiłem jakis życiowy rekord, bo na szczyt wdrapałem się w 4h 10m, z jedną przerwą po drodze i jednym szybkim postojem na uzupełnienie płynów. Do samochodu pakujemy się jakoś za piętnaście czwarta i przez śródferyjne korki metodycznie przebijamy się z powrotem do kraju. Podsumowując krótko: mieliśmy tym razem fantastyczną pogodę oraz warunki śniegowe i wykorzystaliśmy to do cna!
CYPR: wędrówki po wyspie
Lądujemy na lotnisku w Larnace. Tego samego dnia zwiedzamy krótko ścisłe centrum miasta Ayia Napa w pd.-wsch. Cyprze gdzie zostajemy na 2 noce. Nazajutrz wynajmujemy rowery (miejskie bo innych nie mieli) i robimy fajną wycieczkę ok. 30 km wzdłuż wybrzeża i wokół przylądka Greco. Następnego dnia wcześnie jedziemy ponownie busem do Nikozji gdzie odbywamy parogodzinny spacer wzdłuż strefy buforowej podzielonej stolicy. Oprowadza nas tam przewodniczka Eleni urodzona na Cyprze ale z polskimi korzeniami. Nocujemy w Nikozji ale po stronie tureckiej już w Cyprze północnym. Następnego dnia rano wynajmujemy samochód w północnej Nikozji (niestety nie można łatwo przekraczać granicy autem wynajętym w Cyprze południowym ponieważ firmy nie chcą brać odpowiedzialności i jest problem z ubezpieczeniem). Na Cyprze północnym odwiedzamy od niedawna udostępnioną część miasta Famagusta-Waroshia. Widoki tam trochę przypominają Czarnobyl. Z Famagusty kierujemy się na pn.-wsch. w kierunku Dipkarapaz z zamiarem dotarcia do Zefer Bunu. Niestety tego dnia do 16-tej musimy oddać auto w Nikozji, przedostać się przez granice i złapać busa do Pafos. Docieramy daleko za Dipkarazapaz do monastyru na wybrzeżu i wracamy wzdłuż północnego Wybrzeża wyspy skąd odbijamy do Nikozji. Zgodnie z planem docieramy wieczorem do Pafos. Nazajutrz jedziemy w góry Troodos gdzie robimy krótki treking wokół najwyższego szczytu Cypru - Olimpu. Na sam szczyt nie można wejść bo jest tam baza wojskowa. Zwiedzamy też okoliczne wioski i wracamy do Pafos. Ostatni pełny dzień schodzi nam na przejście całego kanionu Avakas (na szczęście poziom wody był niski) i okolice miasta Polis na północnym wybrzeżu. Na krótko przed wylotem udaje nam się zwiedzić park archeologiczny w Pafos. Powrót do Polski z lotniska w Pafos.
Gorce - Turbacz
Start na skiturach z Koninek szlakiem przez Suchy Groń i Czoło Turbacza na Turbacz (1310). Na większości podejścia śniegu tylko tyle aby iść na nartach. Sporo kamieni. U góry warunki świetne. W schronisku i obok mnóstwo ludzi i nie wiele mniej psów. Pogoda cud, sąsiednie Tatry w "zasięgu ręki". Z wierzchołka zjazd po fajnym śniegu. Pędząc w dół udało nam się zjechać z zaplanowanej trasy w stronę Solniska. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Korygujemy trasę przez las i polanę Kocurka. Zjazd tym terenem jest boski. Później profil trasy jest lekko w dół lub ciut w górę co bez fok nie jest zbyt komfortowe zwłaszcza dla dziewczyn, na których twarzach rysowała się lekka dezaprobata. Od Obidowca (1106) opuszczamy główny grzbiet i bardzo fajnym zjazdem, miejscami bardziej wymagającym obniżamy się do Tobołowa (tu z 3 krótkie, łagodne podejścia, większość "z łyżwy"). W przeciwieństwie do szlaku podejścia tu śnieg był dobry i ciągły. Spod Tobołowa (994) całkiem przyzwoitą i nawet stroma nartostradą błyskawicznie zjeżdżamy na parking aż do auta na nartach. Całość ok. 17 km i 720 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Turbacz
Beskid Żyw. - Pilsko
Start z przełęczy Glinne gdzie na parkingu zostawiam auto. Granicznym szlakiem niebieskim na Pilsko. Na dole śniegu nie wystarczająco do zjazdu więc przy podejściu rozkminiam jak tu zjechać w stylu dowolnym. Na szczęście z każdym metrem przewyższenia warunki poprawiały się. Kopuła szczytowa to już prawdziwa zima i warunki całkiem niezłe. Zjeżdżam w stronę Byka do wysokości 950 m – potem pojawia się zbyt dużo kamieni. Przepinka i powrót na szczyt następnie zjazd wzdłuż niebieskiego szlaku do auta. Dolny odcinek czujnie. Po zeszłotygodniowych przebiegach Michała przemilczę dystans a przewyższenia wyszło 1300 m.
Beskid Śląski - Szczyrkowski klasyk
Wycieczka dyżurna na trudne warunki - bo bezpieczna. Z Soliska podchodzimy na fokach zamkniętą Golgotą i dalej wzdłuż wyciągu. Potem pod Malinowem wbijamy się w opadający trawers zbocza i leśnymi drogami obchodzimy całą dolinę Potoku Malinów, docierając do grzbietu w połowie drogi między Malinowską Skałą a Kopą Skrzyczeńską. Dalej na Małe Skrzyczne i zjazd trasami ośrodka narciarskiego. W górnych partiach Beskidów sroga i groźna zima. Mgła, mróz, zawieje, te rzeczy. Gdzieniegdzie były jakieś ślady nart, ale niemałą część drogi przez las torowaliśmy w dziewiczym puchu. Na grzbiecie było już trochę ludzi, a w ośrodku narciarskim to już w ogóle tłumy. Myśleliśmy, że wyjazd o siódmej pozwoli nam uniknąć korków w Szczyrku, ale gdzie tam! W sumie 650 m podejścia i 10.7 km.
SŁOWACJA: Beskid Żyw. - Dedovka
Po karnawałowych szaleństwach krótka przebieżka skiturowa na Dedovkę (975) w rejonie Wielkiej Raczy. Podejście znacznie dłuższym szlakiem na wierch, zjazd nartostradą do parkingu po nawet fajnym śniegu. Po za nartostradą leży śnieg lecz niżej jest go niezbyt dużo więc właśnie nartostrada był dobrym wyborem. Pogoda średnia. Mgła i lekki minus.
Beskid Żyw. - wycieczka skiturowa
Start siódma rano z przełęczy Glinka. Od razu na nartach. Granicą Państwa idę w kierunku południowym na Javorina i Oszusta. Mijam totalne pustkowia, cisza jest niesamowita. Pierwszego turystę spotykam dopiero na Wielkiej Rycerzowej. W sumie na całej trasie było ich ośmiu. Idąc dalej szlakiem granicznym, który jest genialnie oznakowany słupki betonowe są co kilkadziesiąt metrów (można chodzić bez mapy) wchodzę na Banię, Bugaj oraz Orło. Warun jest idealny. Świeży suchy śnieg na solidnym podkładzie i prawie zerowa wilgotność powietrza. Przed Wielką Raczą doganiam dwóch skiturowców, tylko tylu spotykam na całej trasie. Z Raczy udaje się do Zwardonia gdzie o 19:30 kończę turę na kasie w Lewiatanie. Wyjazd udany, pogoda i śnieg znakomity. Całość 2150m podejścia i 44 km na nartach.
Beskid Mały - Leskowiec
Wracam do marszobiegów na Leskowiec przy okazji wizyt u rodziców Iwony. Tym razem udało się w pięknej zimowej scenerii.
Tatry - Suchy Wierch Kondracki
Tak zwany "powder day". Na grani mocno wiało, ale to nic. Pierwsze 50 m zjazdu po twardym, a potem aż do schroniska w warstwie ok. 25 do 30 cm świeżego śniegu. Nawet sporo ludzi. Zrobiłem uczciwe 1000 m przewyższenia.
Tatry Wys. - Skitura na Kasprowy
Gościnnie spędzam kilka dni w okolicy Hali Gąsienicowej i Zakopanego. W wolnej chwili wybieramy się ze Staszkiem na szybki skiturowy wypad na Kasprowy Wierch, start z Betlejemki. Idziemy wzdłuż nartostrady na Kasprową Przełęcz, gdzie postanawiamy zakończyć turę. Choć środek tygodnia, to na szczycie tłumy, a ja pierwszy raz w sezonie na nartach więc palę się do zjazdu. Następnego dnia, zjeżdżam do Brzezin, gdzie zostawiłam samochód. Śnieg do samego dołu, aczkolwiek na krótkim odcinku trzeba uważać na wystające na szlaku kamienie.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKasprowy
W dolinie Bierawki
W przeciwieństwie do ostatniego wypadu rowerowego w błocie i wodzie teraz funduję sobie (a właściwie warunki) mróz i śnieg, choć dzień słoneczny. Rzeka Bierawka to prawy dopływ Odry. Tu gdzie jechałem (okolice Nieborowic) stanowi północną granicę Parku Krajobrazowego - Lasy Cystereskie. Było wprawdzie tylko -13 st ale i to wystarczyło by błyskawicznie siadała elektronika (nawigacja na telefonie) oraz przestały mi działać przerzutki. W lesie teren właściwie nie przetarty więc brnę w kilkucentymetrowej warstwie śniegu co znacząco spowalnia tempo. Po drodze mijam miejsce - "Ruskie mostki", skąd w 1968 r. siły zbrojne Ukł. Warszawskiego ruszyły na interwencję do Czechosłowacji. Trasa ciekawa choć ze względu na warunki i tak ją jeszcze skróciłem (na 22 km). Po za tym traciłem czucie w palcach rąk i nóg.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Bierawka
Jura - jaskinia Żar
Opis wkrótce lub tu: https://www.facebook.com/profile.php?id=100064782635640
Tatry Wys. - Hala Gąsienicowa
Spędzamy Sylwestra i Nowy rok na Hali Gąsienicowej. Wyjazd bardziej towarzyski niż turystyczny, ale udaje się trochę pospacerować w okolicy i poczuć zimowy klimat.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHalaGasienicowa
Beskid Śl. - Hala Skrzyczeńska
Nocna przechadzka pieszo - skiturowa (skitury mieli Damian i Teresa). Żółtym szlakiem (jeszcze tu wcześniej nie podchodziliśmy) najpierw lasem bez śniegu a potem nartostradą na Halę Skrzyczeńską. W lesie znajdujemy fajne osłonięte miejsce i robimy ognisko witając Nowy Rok. Wiatr huczał w koronach drzew a z dołu dochodziły odgłosy charakterystyczne dla tej nocy. Później ja z Esą zjeżdżamy na nartach do parkingu po całkiem niezłym śniegu a pozostała czwórka schodzi z buta zaglądając do chatki naszych przyjaciół. Jeszcze przed wyjazdem z Szczyrku zaglądamy do domu Krzyśka gdzie godzinkę przegadaliśmy w miłej atmosferze.
Foto:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHalaSkrzycz