Wyjazdy 2011
IV kwartał
Sylwester w Tyrolu
Kolejny wyjazd z kategorii: "Gdzie jest zima?". Pierwsze dni spędzamy we włoskiej miejscowości Mals (pogranicze Austrii i Włoch). Niestety na miejscu ze śniegiem dosyć słabo. Robimy trzy podejścia. Z każdym jest coraz lepiej. Gdy już znajdujemy śnieg, przenosimy się w rejon miejscowości Pfunds (Austria). Tam pozostawiamy samochód i już na nartach przemieszczamy się na resztę naszego urlopu do zimowej chatki przy schronisku Hohenzollernhaus (2.123 m.). Śnieg i jest i pada. Pada tak intensywnie, że unieruchamia nas na kolejny dzień w chatce...To co udaje nam się zrobić, to dość krótka wycieczka po okolicy pod szczytem Glockturm i całkiem niezły zjazd. Jednak groźnie osuwajacy się śnieg pod nartami i rozlegające się z każdej strony grzmoty schodzących lawin dość sprawnie przekonują nas by za daleko się nie wypuszczać. Tu zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2012/sylwester-tyrol
CZECHY: skitury w Jesenikach
Dość zdesperowani w wyczekiwaniu na skiturowy śnieg ruszamy w jego poszukiwaniu w czeskie Jeseniki. Posiłkując się współczesną techniką robimy przed wyjazdem rozeznanie śniegowe w miarę bliskich nam pasm górskich i wybór pada właśnie na ten rejon. Auto zostawiamy w Ramzovej na wys. 782 m. n. p. m. (jest tu ośrodek narciarski) i od razu na nartach idziemy do góry szlakami przez ciekawe Obri skaly na Serak (1350) a dalej na Keprnik (1423). Po drodze spotykamy kilku narciarzy na biegówkach. Wyżej panuje prawdziwa zima. Z Keprnika niestety nic nie widzimy. Zjazd bardzo łagodny. W chacie Jirihe robimy odpoczynek po czym nartostradami bardzo szybko zjeżdżamy do auta w Ramzovej. Trasa dość ciekawa, pogoda ciut mniej. Tu zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FJeseniki
Jura pn. - jaskinia pod Skipirzepą i 3 inne
Po ostatnich posuchach liczyliśmy jak się okazało dość naiwnie, że stan wody w jaskini pod Skipirzepą będzie choć trochę niższy. Na miejscu okazało się jednak inaczej. Zaledwie kilka metrów puściło w przód. Dalej woda sięgała stropu. Sumienie jednak mamy spokojne bo sprawdziliśmy to na własne oczy. Po drodze odwiedzamy jeszcze jaskinie Cabanowa i Towarna – Dzwonnica. „Akcję” kończymy w Olsztynie w ciastkarni. Tu kilka ujęć z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FSkipirzepa
Tatry - jaskinia Miętusia
Bez zbędnego pośpiechu i w miłej, aczkolwiek nadal nie zimowej atmosferze odwiedzamy jaskinię Miętusią do Błotnych Zamków. Następnie chłopaki mierzą się ze wspinaczką w Korytarzu Trzech Króli. Zatrzymuje nas jednak fragment o największej trudności, polegającej głównie na jednym jedynym "przelocie" na końcu drogi( obiektywnie za daleko i niebezpiecznie bez kostki lub innego przyjaciela do asekuracji poniżej).Wracamy więc na górę trasą zjazdu. Na zewnątrz piękna ciepła noc-księżyc świeci całą swą okazałością.
Beskid Śl. - szlak Jasieniowy na MTB
Były lata kiedy w tym czasie śmigałem na skiturach. Cóż nie mamy wpływu na pogodę i choć wyższe partie Beskidów przyprószone są śniegiem to narty muszą jeszcze poczekać. Korzystając z okazji i pięknej pogody przemierzam rowerem ciekawy szlak Jasieniowy w okolicach Goleszowa. Wiedzie on przez stare, porośnięte już lasem wapienne kamieniołomy oraz niezbyt wysokie wzgórza w pobliżu. Szlak zróżnicowany. Np. na odcinku około 450 metrów pokonuje bowiem blisko 100 metrów różnicy wysokości. Jest tu kilka wprawdzie krótkich podejść, ale za to bardzo stromych. Z rowerem na plecach musiałem włożyć sporo wysiłku by po puszczonym lodzie wdrapać się na górę. Z szczytu Wygóry ciekawe widoki od Czantorii po Skrzyczne. Z kulminacji (520) fajny zjazd do Goleszowa.
Podlesice - unifikacja instruktorska
FRANCJA - Via Ferrata „ la traditinelle”, Auron
Jest przepiękna słoneczna niedziela. Dzień w prawdzie krótki, ale syty wrażeń. Śmigamy na via ferratkę w okolicach Auron (nieczynnej jeszcze o tej porze stacji narciarskiej).
Zasięgnąwszy języka pośród nielicznych tubylców udaje nam się namierzyć ferratę, acz „montagnarka” ostrzega, że robimy to na własną odpowiedzialność, bo żelazna droga od 3 lat jest nieczynna i nikt nie wie w jakim jest stanie technicznym. No! Większej zachęty nie trzeba nam było. Ochoczo wbijamy jakieś 400m w górę gołą trasą narciarską i dalej na przełęcz skąd startuje nasza droga. Biegnie ona wzdłuż skalistego zbocza układając się w potężny (na jakieś 3h) trawers i osiągając wysokość 2270 mnpm. Skała piękna, lita, urzeźbiona warstwowo, o intensywnej żółtawej barwie, miejscami purpurowej… Przemieszczamy się sprawnie pokonując półki i niewysokie spiętrzenia, tocząć rozmowę na temat wypadków w górach. Dość siłowe i wymagające są zwłaszcza krótkie przewieszone ścianki pokonywane w dół. Co jakiś czas zmieniamy ”testera”. Tester, czyli osobnik czołowy, sprawdza czy kotwy są na swoim miejscu i czy stalówka wytrzyma. Stalówka trzyma, chociaż niestety często na słowo honoru a kotwy bywają powyrywane, co w naszej ocenie czyni ferratę bardziej atrakcyjną. Naturalnie cała zabawa polega mniej więcej na tym, że zanim tester obciąży dany punkt należy wyrazić całą masę wątpliwości, posiłkując się szeroką argumentacją naukową lub instynktem samozachowawczym. Efekty są zaskakujące – tester musi zachować zimną krew i nie dać się zbałamucić. Courage mon petit! Courage!
Kulminacyjnym momentem było pokonanie wiszącego mostu, czy raczej drewnianej kładki o poważnie nadszarpniętej konstrukcji, żeby nie powiedzieć zdewastowanej przez nieznanych nam sprawców, tudzież niezbadane zjawiska metafizyczne. Co tam! przecież mamy kaski, absorbery energii też jakby co. Licho nas nie sięgnie.
Kończymy ferratę w promieniach zachodzącego słońca. Gdy opada ono za kurtyną szczytów robi się nagle bardzo zimno. Wychodzimy na ścieżkę prowadzącą do podstawy ściany, tam gdzie brała początek ferrata. Tuptamy w śniegu po kostki w adidasach lub innych ”klapkach”. Na horyzoncie pasmo Mercanture już przyodziane bielą śniegu. Oczarowani tym widokiem schodzimy na parking w nadziei, że za tydzień ruszą wyciągi i wrócimy tu z nartami. Ach!
Tatry Zach. - jaskinia Dudnica
Sucha jesień więc czas na mokre jaskinie. Dudnica to dziura na akcję nurkową lecz obecnie liczyliśmy na przejście pierwszego syfonu bez sprzętu. Istotnie tak jest. Heniek z Pawłem stanowili zaplecze psychiczne a ja sam w piance (była to trochę ściema, bo w piance była dziura przy dziurze) przechodzę na drugą stronę W syfonie był prześwit więc tylko nieznacznie muszę zanurzyć usta i nos. Syfon początkowo niezbyt przestrzenny lecz potem nagle nogi tracą oparcie. Wszystkiego kilka metrów. Następnie mytym korytarzem docieram kilkadziesiąt metrów dalej do drugiego syfonu. Woda krystaliczna, widzę nawet załamanie syfonu. Sądząc po lince stabilizacyjnej woda tu też zeszła niżej. Bez sprzętu jednak nie zaryzykuję. Z opisów jaskini wynika, iż zwykle dudni (stąd nazwa jaskini) tu woda, prąd potoku jest silny lecz teraz ciurkał zaledwie strumyczek i to gdzieś pod głazami. Wracam do kolegów pokonując w drugą stronę wodną przeszkodę. Po wyjściu sprawdzamy jeszcze otwór Bystrej używając kawałka repa do zejścia. Dalsza droga zamknięta przez syfon. Ponieważ był jeszcze czas idziemy na Halę Kondratową a potem odwiedzamy wywierzyska Bystrej i ścieżką nad Reglami oraz dolinę Białego wracamy już w ciemnościach do auta przy TOPR. Z Kir odbieramy jeszcze Justynę, która przez Kasprowy i Czerwone Wierchy dotarła do „Harnasia”. Tak, Dudnica to dobra dziura na treningowe akcje nurkowe. Dla nas w sam raz na krótki jesienny dzień. Byliśmy tu pierwszy raz. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FDudnica oraz filmik tu: http://vimeo.com/33105564
Wyjazd kursowy na górę Birów
Poręczowanie.
MOK Nowy Bytom - "LAWINY`2011"
W pierwszy dzień w kinie "Patria" występował zespół muzyczny Wywenieni (muzyka związana z górami) a potem był ciekawy film o wspinaczce - "Kings Lines". W sobotę impreza odbywała w Miejskim Ośrodku Kultury w Nowym Bytomiu. Oprócz naszych klubowych prezentacji był bardzo ciekawy film "Zew ciszy" (o pierwszych próbach zdobycia Eigeru) oraz spotkanie z Krzysztofem Wielickim. Bardzo fajna impreza. Organizatorzy jak zwykle stanęli na wysokości zadania. Były potrawy i napoje. W niedzielę odbyło się podsumowanie "Lawin".
Beskid Żywiecki: Wielka Rycerzowa przez (prawie) Oszus
Do Soblówki dojeżdżamy transportem kombinowanym. Do Rajczy pociągiem, z Rajczy do rozstaju szlaków w Soblówce stopem z przesiadką w Ujsołach i już o 12 wychodzimy w góry ;-) Doliną potoku Urwiska kierujemy się na Oszus. W dolince ziemia zmrożona, chłód bije od potoku, zostawiamy więc dłuższy popas na słoneczny grzbiet. Za drugim mostkiem i pięcioma potokami wbijamy się w las, by najkrótszą drogą wejść na przełęcz pod Oszusem. Tam przecinamy szlak niebieski, którym podążamy dalej, już w stronę Wielkiej Rycerzowej. Oszus pozostawiamy niezdobyty. Na granicy długo wyczekiwane śniadanie i wygrzewanko w popołudniowym słońcu. Ludzi jak na lekarstwo.. i wszyscy idący w przeciwną do naszej stronę. Dalej jeszcze 3 h marszu, przez Krkoskulę, Beskid Bednarów, Bukowinę - tam zmuszeni już jesteśmy do użycia czołówek. Na zejściu ze Świtkowej mamy zaszczyt uczestniczyć w zapalaniu wielkiej pomarańczowej lampy, która na szczęście dosyć szybko się rozpala - przy ostatnim podejściu, na Wielką Rycerzową jest już na tyle wysoko, że całkowicie rezygnujemy ze sztucznego światła. Wbrew moim obawom to późnopopołudniowe podchodzenie w ciemności okazuje się najprzyjemniejsze, schizują mnie tylko „odgłosy lasu” ;-) Z Hali Rycerzowej widoki ujmujące. Mgły w dolinach, a ponad nimi pasma Rysianki, Pilska, Babiej.. jest też „dziura” na Tatry.
Docieramy do schroniska koło 18:30 – całkowicie nabite. Jasne jest, że spanie na podłodze, pozostaje tylko kwestia „gdzie”. Jadalnia okazuje się całkiem pojemna, w sumie śpimy tam razem z około dwudziestoma osobami. Z racji mojego stanu błogosławionego nikt nie kłóci się ze mną o miejsce, zostajemy też poczęstowani rewelacyjną herbatą na koszt :) Następnego dnia z przyzwyczajenia budzę się przed świtem. Nagroda jest zacna – z „mojego” okna jest cudowny widok na Tary o świcie. Na niedzielę w planie mamy zejście najkrótszą żółta trasą do Soblówki, by zdążyć na wcześniejszy pociąg o 15 z Rajczy. Bez pośpiechu wychodzimy ze schroniska po 9 i.. zlegamy na polanie kilkadziesiąt metrów powyżej. Upał jak w sierpniu sprawia, że budzimy się dopiero po paru godzinach.. Nie zdążyliśmy na busa z Soblówki, jednak i tym razem stop nas nie zawiódł.
ps. w ten weekend w okolicy podobno widziano dwa wilki: starego basiora i waderę......
WĘGRY: Jaskinie Budapesztu i okolic
W piątek zwiedzaliśmy Budapeszt i ustalaliśmy plan dalszego działania w bardzo ciekawym mieszkaniu Zoltana i Evy. W sobotę koledzy z BEAC Barlangkutató Csoport oprowadzili nas po jaskiniach Budapesztu o genezie hydrotermalnej: Szemlő-hegyi-barlang (turystyczna, świetny pokój edukacyjny o alpinizmie jaskiniowym), Ferenc-hegyi-barlang (labirynt wąskich korytarzy), Pál-völgyi-barlang (turystyczna), Mátyás-hegyi-barlang (nieco bardziej obszerna, ciekawe formy spągu). W niedzielę wybraliśmy się do Solymári-ördöglyuk - istnej, wielopoziomowej plątaniny korytarzy, wśród których nie sposób znaleźć drogę. W kilku miejscach w jaskini powieszone były liny, ale lokalny zwyczaj najwyraźniej każe korzystać z nich poprzez chwyt rękawicami (momentami bardzo ambitny jeśli nie nieco ekstrawagancki system).
SŁOWACJA: Mała Fatra - Suchy Wierch
Z Streczna przechodzimy po kładce nad dość szerokim Wagiem i podążamy ciekawym widokowo szlakiem na Suchy Wierch (1468), pierwszy od zachodu wybitny szczyt w głównej grani Małej Fatry. Po drodze zwiedzamy ruiny zamku Stary Hrad. Pogoda przewspaniała choć bardzo rześka. Po ok. 3 godzinach jesteśmy na wierzchołku skąd widoki doprawdy wyśmienite. Wracamy ciekawym szlakiem przez grań Białych Skał a potem długim trawersem zbocza Plesela. Do auta docieramy równo z zmrokiem. Tak to mniej więcej wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FMalaFatra
Sokoliki – wspin
Ruszamy w piątek, cieszymy się z jeszcze bezpłatnej autostrady, dojeżdżamy na miejsce w około 3 godziny. Plan działania był dojść prosty - trzeba wyłoić wszystko czego się nie wyłoiło ostatnim razem. Zaczynam od rozpatentowanego do granic możliwości Znikającego Punktu (VI.3+/4), puszcza w 2 próbie, więc jest jeszcze trochę sił na Ambrożego (VI.3), którego udaje się poprowadził również w 2 próbie. W niedziele chcąc nieco zmienić miejsce (okolice Sukiennic) idziemy na Tępą, gdzie szybko pada Zulu Gula (VI.2+/3). W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o Krzywą, gdzie robię Brzytwę(VI.2). Mateusz natomiast podzielił wyjazd na 2 części: sobota stała pod znakiem OS-a ( 2 drogi na zachodniej ścianie Chatki + klasyk rejonu Trzy Okapy –wszystkie za VI+), niedziela szybie RP: Margaryna, Dziurki Pankiewicza 2x(VI.1+). Wszystkie powyższe drogi potwierdziły odważną tezę, że w Sokolikach nie ma dróg brzydkich lub typowych rzęchów. Wniosek nasuwa się sam - trzeba częściej ten rejon odwiedzać.
Beskid Mały na rowerach MTB
Korzystając z wręcz bajkowej pogody robimy kolejny wypad na rowery górskie. Tym razem w Beskid Mały. Trasa: Straconka – Groniczki (839) – Hrobacza Łąka (828) – Żarnówka nad jeziorem Międzybrodzkim – Nowy Świat – Przeł. Przegibek – Straconka. Kolory jesieni na całej trasie obłędne. Rudi na nowym rowerze radził sobie już całkiem nie źle. Trasa urozmaicona zwłaszcza pod względem nawierzchni. Niemal wszędzie dywany z liści. Deniwelacje takie sobie choć czasem musieliśmy rowery prowadzić. Ciekawy zjazd do jeziora. Niemal na samym dole zaliczyłem nie groźną na szczęście glebę. W trakcie podjazdu na Gaiki przebiegło przed nami liczne stado saren. Zjazd do auta upojną szybkością. Zamknęliśmy się w 30 km ale bardzo „treściwych”. Tu obrazki z trasy: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FBeskidMaly
Beskidy: Wisła, wspinanie na Kobylej Skale
W pięknej jesiennej scenerii wspinamy się na stosunkowo łatwej Kobylej Skale. Część dróg prowadzimy , a część ze względu na brak obicia na wędkę. Sporo czasu poświęcamy na patentowaniu na wędkę bardzo wywieszonego okapu w centralnej części skały. Okap co prawda klamiasty (wycena coś koło VI+) ale tak dużych przewieszeń w naszym kraju nie ma zbyt wiele więc chyba warty polecenia. Na mnie zrobił duże wrażenie. Po zachodzie słońca trochę wspinamy się jeszcze w świetle czołówek a potem siedząc przy ognisku i piekąc kiełbaski wpatrujemy się w pojawiające się na horyzoncie światła gwiazd i domów w leżącej pod nami Wiśle.
AUSTRIA/SŁOWENIA: W poszukiwaniu śniegu
W poszukiwaniu śniegu odwiedziliśmy wschodnią część Alp. Zabraliśmy ze sobą narty, ale niestety nie było dane nam ich wyciągnąć z samochodu. Sobotę i niedzielę spędziliśmy w Wysokich Taurach (Austria). Najpierw podeszliśmy do Niedersachsenhaus (2 471 m) - schroniska w dolnie Rauristal (Goldberggruppe) z dobrym widokiem na Hoher Sonnblick (3105). Konkretna, zjeżdżalna pokrywa zaczynała się tak gdzieś na 2 200 - 2 300. Wobec tego, wieczorem przemieściliśmy się do Venedigergruppe i następnego dnia wybraliśmy się do Alte Prager Hutte (2 489 m). Stamtąd widoki na Grossvenedigera i największe lodowce Tyrolu. Tu również śniegu jak na lekarstwo (lodowce zdyskwalifikowaliśmy - A0). Ostatnim miejscem poszukiwań były Alpy Julijskie i dolina Bavšicy, w której bawiliśmy we wtorek. Generalnie w Słowenii aktualnie ma miejsce koniec lata - także i tu o śniegu nie mogło być mowy.
Jura – wspin w Zastudniu
Korzystając z wolnego poniedziałku i pięknej pogody wybrałem się do Zastudnia. Pomimo, iż skały mają niekorzystną wystawę i są położone w lesie panująca temperatura pozwoliła na komfortowy wspin. Udało się zrobić: Romanticę (VI.3) w 2 próbie – droga warta szczególnego polecenia, wspinanie po prostu genialne, Dead Fox (VI.3) FL oraz Mmła (VI.2+) OS-em po latach. Pogoda zmusza mnie już od dłuższego czasu na ciągłe odkładanie daty zakończenia sezonu, ale z natura jeszcze nikt nie wygrał, więc trzeba łoić:)
Jura – Dolina Kobylańska - wspinanie
To był wyjątkowo spokojny i krótki wyjazd wspinaczkowy. Wszak nieczęsto Karol już o godzinie 16 sygnalizuje chęć pozbierania szpeju i udania się w drogę powrotną. A jednak. Dolina Kobylańska w pięknej jesiennej scenerii również zmierza w stronę końca sezonu - mimo słonecznej, bezwietrznej pogody wspinaczy było niewielu. Dzień zaczynamy od "rozgrzewki" na wrednej VI, potem zabawy z liną na Szarej Płycie, gdzie Karol wywalczył RP - Środkiem Płyty (VI.3) - reszta ekipy wędkuje. Kolejny przystanek to Zjazdowa Turnia, a tutaj już tylko 2x po VI.1+(Lewa Funiówka, Prawa Pirania), przystawka do VI.2 i kursowa IV na miły koniec krótkiego, jesiennego dnia.
Jura pd. - jesienne MTB
Dość ambitna a zarazem przepiękna trasa przez jesienną Jurę w jej południowej części. Trasa: Brodło – Gaudymowskie Skały (obite drogi, dla bardzo leniwych asekuracja z fotela z auta, tu topo: http://wspinanie.pl/topo/polska/podkrakowskie/galdynowskie/index.htm , jest też jaskinia ale z uwagi na zalegające w otworze śmieci nie wchodzimy do środka) – Sanka (fajny zjazd) – Brzoskwinia (skracamy drogę przez trudny teren) – Wąwóz Kochanowski (rekord szybkości trasy – 55 km/h, 100 m różnicy na odcinku 600 m, potem koszmarne podejście) – Wąwóz Zbrza (bardzo ciekawy fragment trasy) – Dolina Brzoskwinki (zaliczmy pętlę ścieżką dydaktyczną) – Wąwóz Półrzeczki (błogi zjazd liściastą ścieżką a potem odlotowy zjazd do Zimnego Dołu) – Zimny Dół – rezerwat Kojasówka (tu szukamy jaskini Trzebińskiej ale namiary GPS okazały się fałszywe a na dłuższe szukanie nie pozwolił zapadający zmrok) – Brodło (nim dotarliśmy na miejsce trochę pobłądziliśmy głównie z przyczyny zapadających ciemności). Do auta docieramy już w kompletnych ciemnościach. Ponad 50 km w bardzo zróżnicowanym terenie. Trasa ciekawa i pod względem technicznym i krajobrazowym. Wszystko co może zadowolić terenowych bikerów. Zobaczcie sami:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FJura
Jura pd. - MTB
Szybki wyjazd na Jurę zmęczyć się trochę na rowerze górskim. Trasa: Wola Filipowska - Miękinia - Krzeszowice - Wola Filipowska. Szlak rowerowy częściowo w terenie część na asfalcie. W Rudzie było słonecznie lecz na Jurze mgła utrudniająca orientację.
Tatry Zachodnie - Wielka Śnieżna
Po zeszłorocznej wycieczce do Błotnych Łaźni, nasi przyjaciele już od dłuższego czasu ostrzyli sobie zęby na przejście przez studnie Nadkotlin, aż do Suchego Biwaku. "Kiedy możemy przyjechać?". Polska gościnność dyktowała tylko jedną odpowiedź: "Kiedy tylko zechcecie". Tym oto sposobem Węgrzy przyjechali do nas w weekend z mgłą, śniegiem i zimnem w rolach głównych. Na akcję do jaskini zapowiedziało się 6 osób. Eva i Anita zaplanowały wycieczkę szlakami pomiędzy doliną Małej Łąki a Kościeliską.
Trochę przypadkiem, cały wyjazd obsłużyliśmy bardzo profesjonalnie. Mieliśmy rezydenta na bazie - tę rolę przyjął na siebie Pająk, chory i niezdatny do akcji jaskiniowej. Mateusz po drodze do jaskini stwierdził z kolei, że trochę słabo z jego kondycją. To świetnie złożyło się z decyzją Ferenca, który przed Przechodem stwierdził bez specjalnego tłumaczenia się, że on w tym miejscu zawraca.
Mimo szczerych chęci, aby nie popsuć kolegom długo planowanego weekendu, o dotarciu do Nadkotlin nie mogło być mowy. Pod Przechodem zastaliśmy ok. 0.5 m śniegu (zapadanie powyżej kolan). Próg pokonaliśmy z duszą na ramieniu (wspominam niedawno przeczytane "Bezpieczeństwo i ryzyko w skale i lodzie", a miałem być ostrożniejszy...). Raki nic by nie dały, bo mieliśmy do czynienia ze śniegiem o konsystencji mąki. Jeśli chodzi o temperaturę, było zgodnie z prognozami: minus dwa na termometrze, a odczuwane jakby minus dwanaście. Ja w tę prognozę nie uwierzyłem i bardzo z tego powodu cierpiałem (odmrożenie palców i ból przy ich odtajaniu na dnie Zlotówki).
Przy otworze Śnieżnej, do którego znalezienia wymagane było użycie GPS (mgła), jednoznacznie doszliśmy do wniosku, że dużym sukcesem wyjazdu będzie jeśli w ogóle pójdziemy do jakiejkolwiek jaskini. Szybki telefon do przyjaciół i otrzymaliśmy informację o stanie oporęczowania Śnieżnej plus pozwolenie na użycie wszystkiego po drodze, co tylko będzie nosiło oznaczenie "SGW". Musieliśmy tylko powiesić rurę i kawałek wlotówki.
W siódemkę (Tamás, Sami, László, Povi, Mati, Ola i ja) dotarliśmy ostatecznie do Syfonu Dziadka. Nasi koledzy radzili sobie bez większych trudności z dosyć jednak głęboką jaskinią, przynajmniej jak na standardy ich kraju. Mimo to, akcja miała raczej powolne tempo. Tylko ja znałem drogę poniżej Suchego Biwaku. Trzeba było często zatrzymywać się i czekać na wszystkich. Praktycznie całą drogę od Suchego Biwaku do II Biwaku przebyłem w puchówce, której zabranie okazało się doskonałym pomysłem. O dziwo, na wyjściu z Wielkiej Studni nie zakorkowaliśmy się jakoś wybitnie (czekały na dnie maks. 2 osoby).
W jaskini spędziliśmy łącznie 14 godzin. Na całe szczęście, w czasie naszego pobytu pod ziemią, pogoda poprawiła się. Kiedy wyszliśmy, przestało wiać, a widoczność stała się bardzo dobra. Mimo zmroku (2 am) mieliśmy tylko niewielkie problemy ze zlokalizowaniem właściwego miejsca wejścia w Przechód. Trudno mi sobie wyobrazić, co zrobilibyśmy, gdyby po wyjściu trafiłaby się nam mgła i zawieja zasypująca nasze ślady. Na bazie jesteśmy o 04:30 am.
Dziękujemy kolegom z Sekcji Grotołazów Wrocław za umożliwienie nam skorzystania z ich lin. Tu kilka fotek: https://picasaweb.google.com/fakusz01/2011Oktober18
JURA: Rzędkowice – wspinaczka
Nie wiem od czego zacząć, czy od stanowczego wyśmiania osób, które wymiękły przed wspinaniem w kilkustopniowej temperaturze, a jednocześnie są zdobywcami 4-tysięczników, czy od tego w jak dobrym stylu można zakończyć sezon wspinaczkowy. Oczywiście, że nie będę wredny i nie napisze o tym jak kolega D. Ż. zapobiegawczo nie zabrał ze sobą sprzętu od pracy żebyśmy broń Boże nie wyciągnęli go w skały w TAKI mróz. Myślałem, że kogo jak kogo, ale weteranów wspinaczkowych nasza zima zła nie szczypie w nosy ani uszy – a jednak. Inny stary wspinaczkowy wyjadacz oznajmił, że po prostu w jego harmonogramie treningowym przyszedł czas na dłuższy odpoczynek, a wcześniej założonego planu trzeba się trzymać choćby nawet pogoda była przepiękna. To tylko wybrane przykłady odpowiedzi jakie usłyszeliśmy zbierając ekipę wyjazdową.
A więc ruszamy w 2 osoby. Wyjeżdżamy dość późno bo około 10. Wynikało to z trzech powodów: standardowego poślizgu porannego, kłopotów z komunikacją (ja biegałem po Zabrzu szukając Karola, który szukał mnie jeżdżąc autem), a po trzecie chcieliśmy jednak dać skale się nagrzać do temperatury optymalnej wspinaczkowo. Na parkingu w Rzędkowicach nasze szacunki co do liczby zapaleńców wspinaczkowych naszego pokroju okazują się zupełnie błędne – parking zajęty w 90%, polana pod Okiennikiem zawalona namiotami i samochodami z Poznania, Lechwor i inne klasyki zajęte. Warta podkreślenia jest również struktura obecnych tam wspinaczy pod względem stażu wspinaczkowego – w ok. 80% wspinali się początkujący. Tym większe nasze zaskoczenie bo spodziewaliśmy się wyłącznie kilku wspinaczy i to wyjątkowo zapalonych no bo jednak prognozy pogody wskazywały na kilka stopni ciepła.
Ubrani jak na wyprawę alpejską, docieramy pod Turnię nad Garażem, szybka rozgrzewka na nieznanej nam drodze i wstawiamy się w drogę Wiosenne Klekoty i już po pierwszej próbie ściągamy ciepłe kurtki, po kolejnych zostajemy w cienkich polarkach już do końca dnia – tak było zimno!:) Po kilku próbach przechodzimy drogę stanowiącą wyznacznik trudności stopnia VI.3+ i jednocześnie mój rekord. Karol podbudowany sukcesem wstawia się kilkukrotnie w Szatańskie Wersety (VI.4) lecz nieskutecznie oraz w bardzo kruchą i niesympatyczną drogę Spam (VI.2+) również bez sukcesu. Następnie na Turni Kursantów prowadzimy kilka naprawdę ładnych dróg m. in. Pochód esesmanów VI.1+, Telefon VI.2+. Jeszcze na koniec dnia Karol dobija się na Poślizgu Kontrolowanym i o zachodzie słońca, z latającymi kilka metrów nad głowami spadolotniami wracamy do samochodu.
Podsumowując, pogoda naprawdę była optymalna. Osobiście wspinało mi się dużo lepiej niż w sierpniowe upały, a dopiero przy silniejszych podmuchach wiatru można było poczuć chłód. Dla mnie wyjazd ten był swoistym zwieńczeniem całego sezonu wspinaczkowego, a dla Karola miał znaczenie bardziej duchowe i stanowił odzwierciedlenie uczucia pełnej wolności, bo przecież „Cóż to jest wolność? Możność prowadzenia życia wedle swego upodobania.”*
- Cyceron. Cytat znaleziony przez Karola na odwrocie opakowania po Prince Polo.
SŁOWACJA: Beskid Kysucki – MTB
Korzystając z bajkowej jesiennej pogody pokonujemy ciekawą i nawet wymagającą górską trasę przebiegającą jak by nie było przez 3 kraje. Startujemy z Jaworzynki Trzycatka do trójstyku. Dalej fragment przez Czechy i ciekawy zjazd częściowo potokiem na Słowację do Ciernego. Stąd niezły podjazd na Tri Kopce tzw. Kysucką magistralą rowerowo narciarską. Kombinacją szlaków i lokalnych dróg o urozmaiconej nawierzchni (w cieniu przymrozek) i profilu docieramy do polskiej granicy na Vreszczowskiej przełęczy. Dalej granicą znanym nam szlakiem zjazd do Zwardonia i zaraz solidnym podjazdem do Wierchu Czadeczka. Potem boski zjazd najpierw w terenie a następnie asfaltową alejką w dolinie Krężelki. Ostatnie metry to strome podejście i podjazd do Trzycatka gdzie dojeżdżamy do auta. Dystans 45 km. Cały dzień przecudna pogoda i wspaniałe pejzaże głównie w zielono-żółtej kolorystyce. Tu dowody: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FBeskidKysucki
Beskid Żywiecki – Drakonidy na Wielkiej Raczy, Trzy Siostry
"Już za kilka dni, a dokładniej w nocy z 8 na 9 października czeka nas kolejne wyjątkowe zjawisko związane z deszczem meteorów z roju Drakonidów. Rój ten osiąga swoją coroczną aktywność w dniach od 6 do 10 października. Tegoroczne maksimum przypada na sobotę 8 października. […] Jak podaje Polska Pracownia Komet i Meteorów podczas tegorocznego maksimum przewiduję się aktywność wynoszącą aż 800 obiektów na godzinę” źródło: www.astronomia24.com
---
8 Października. Godzina 5:00 rano. Dzwoni Budzik. Wstaję i pierwsze swe kroki kieruję ku oknu. Podnoszę żaluzję i…widzę niebo usiane gwiazdami. Pamiętam jak kilka dni temu trafiłem na informację ze strony astronomia24.com o Drakonidach. Fajnie byłoby je oglądać gdzieś w górach, z dala od świateł wielkich miast – pomyślałem. Niestety znajomi nie chcieli dać się namówić na wyjazd na Wielką Raczę w tym terminie. Albo termin nie ten, albo obawa przed zapowiadanym deszczem w weekend. Fakt, prognozy nie były zbyt optymistyczne, ale dawały nikły procent nadziei, że może jednak. A, że lepiej żałować za grzechy, niż za niewykorzystane okazje, postanawiam jechać sam. Ostateczna decyzja miała zapaść właśnie dzisiaj, z rana. Jest ładnie, widać gwiazdy, szybkie śniadanie, zabieram plecak i w drogę…
Od Zwardonia zaczyna padać. Podchodzę czerwonym, granicznym szlakiem na Wielką Raczę. Nie pada co prawda jakoś mocno, ot taka sobie lekka mżawka, ale po czterech godzinach spędzonych w takich warunkach ma się wrażenie, jak by się właśnie przeżyło jakąś ulewę. Na jakieś 1,5h drogi przed szczytem WR wypogadza się. Wychodzi słońce i pokazuje się błękitne niebo. Może się tak utrzyma do wieczora myślę. Niestety, po jakiejś godzinie na góry znowu nachodzi mgła, a na kopule szczytowej, gdzieś tak od wysokości 1050 m n.p.m. wita mnie mała warstewka śniegu zalegająca na trawie. Termometr przy schronisku, koło godz. 16stej pokazuje 0stopni. Taka mglista pogoda utrzymuje się aż do nocy. No cóż, Mantek w końcu zapowiadał też mgły. Darkonidy z pewnością wyglądają powalająco, tyle, że z WR ich nie widać, koło 22giej na chwilę zaczyna przebijać blask księżyca. Tylko na chwilę… Skoro jednak śpię już w schronisku na szczycie to może chociaż wschód słońca, myślę. Gdyby do rana mgły zeszły w doliny…Hmm… wschód słońca nad morzem mgieł…to musi być piękne. Nastawiam budzik i idę spać.
Rano widoki za oknem niestety podobne do tych z wieczora. Wszędzie biało. Na ziemi od śniegu, w powietrzu od mgły. Postanawiam zejść najkrótszym, żółtym szlakiem do Rycerki Koloni. Po drodze, te same mgły, które wczoraj ocenzurowały spektakl pt. „Drakonidy 2011”, teraz jakby starając się przeprosić, udobruchać, same występują w roli głównej pięknego show, nadając góra atmosferę tajemniczości. Idę to wchodząc w mroczny las zalegający gęstą mgła, by za parę kroków wejść w lekką mgiełkę poprzeplataną promieniami słońca, przybierająca bajkowe kolory od jesiennych drzew i rosy odbijającej słońce od podłoża. Za chwile znowu wychodzę z mgieł do całkiem przejrzystego powietrza, obserwując jedynie małe „chmurki” unoszące się do pół metra nad ziemią, by po paru metrach znowu ujrzeć przed sobą inny świat przygotowany przez kolejną, czekającą przede mną mgiełkę. Dla takich chwil warto jeździć w góry Na koniec jeszcze pałaszuję jeżyny na czarnym szlaku z Rycerki Dolnej do Soli. Mimo intensywnych prób nie udało mi się ogołocić wszystkich krzewów, więc gdyby ktoś miał ochotę na świeże jeżyny na pewno znajdzie tam jeszcze sporo dla siebie ;)
Czy wyjazd można zaliczyć do udanych?? Ciężko stwierdzić. Na pewno nie udał się jego główny cel… deszcze meteorów na szczycie Wielkiej Raczy. Nie udało się również zobaczyć wschodu słońca a sobotni spacer w deszczu również mógłby przebiegać w lepszych warunkach. Niemniej jednak udało się pochodzić trochę po Beskidach i przypomnieć szlaki, na których dawno mnie już nie było i w których przez najbliższy czas pewnie nie będę miał okazji być. Niedzielny spektakl mgieł również nieco zrekompensował sobotnią, deszczowa pogodę. No cóż…mogło być lepiej, ale nie było najgorzej ;)
Jura – Mirów, Trzy Siostry
Korzystając z pomysłu nieobecnego niestety kolegi Wojtka S. wybieramy się na skały Mirowa, co okazuje się wyborem bardzo dobrym zważywszy na ekspozycję (jest czas na wspinanie w przyjemnym chłodzie i czas na ładowanie baterii w palącym słońcu) jak i dość naturalny sposób podziału na dwa zespoły: patentujący i wędkujący. Także każdy znalazł coś dla siebie. Łukasz z Karolem kontemplują parę dróg w skali sześć ileśtam (nie nazwałabym łojeniem tak dogłębnej analizy dziurek krawądek i wszystkich ruchów dokonywanych na każdej drodze.. ;-) m.in. Pajęczą zwinność (VI.3), Krainę wytrwałych (VI.2+), Uwolnienie bąka i Drogę Prokopów. Natomiast my w trójkę zajmujemy się zdobywaniem kolejnych piątek: Sztywny pal Azji (no, akurat VI-), Niebo w gębie, Gofer Wylewny, Misja i Ściana od stodoły. Na nieco dłużej lecz z satysfakcją zajmują nas Pozdrowienia z podziemia (VI+), także ze względu na kolejki (!). Cóż, w szczytowym momencie naliczyliśmy około 30 osób na Trzech Siostrach, co było szczególnie problematyczne przy łatwiejszych drogach. Przynajmniej jednak był czas na zjedzenie dwóch śniadań i obiadu z deserem ;-) Ogólnie drogi bardzo przyjemne i nie tak wyślizgane jak na Górze Zborów... Po południu skały systematycznie pustoszeją. O zachodzie słońca zostajemy już sami (dobrze, że mieszkamy tak blisko), kończąc ostatnie drogi wraz z zapadnięciem zmroku. Powrót, pomimo obaw chłopaków, w moim odczuciu dosyć sprawny – po porcji czekolady przechylam głowę na bok i budzę się na światłach na Goduli. Parę zdjęć będzie.
SŁOWACJA: Tatry Wysokie - Kończysta
Startujemy z Wyżnich Hag szlakiem do doliny Batyżowieckiej. Dalej bez szlaku nie trudną granią na Kończystą (2538). Na szczycie bardzo ciekawa skała „kowadło” na którą się wdrapujemy. Piękne widoki z szczytu na sąsiedni Gierlach i cały najwyższy fragment głównej grani Tatr. Pogoda zresztą znakomita. Spotykamy tylko kilka osób. W dół schodzimy po potężnym piarżysku na Stwolską Przełęcz i dalej wznosimy się na Tępą (2266). W dole dolina Złomisk i Popradskie Pleso. My schodzimy do Magistrali a potem znanym już nam szlakiem do Hag. Jazda do domu prawie 5 godzin. Dla lubiących tatrzańskie widoczki tu kilka zdjęć:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FKonczysta
W tym samym czasie co my Heniek Tomanek z 2 koleżankami przechodził trasę z Strebskiego Plesa przez Rysy to Moka i Łysej Polany. Może będzie relacja.
SŁOWACJA: Tatry Wysokie - Gerlach
W niedzielę rano budzimy się pod kamieniem w dolinie Batyżowieckiej. Przez Batyżowiecką Próbę (I) podchodzimy na Gerlach, najwyższy szczyt Tatr. Droga nas rozczarowała, nic się nie działo. Interesujący był za to fragment grani między Gerlachem a Przełeczą Tetmajera - eksponowany i "czujny". Zejście Gypsyho Feratą (II) do dol. Wielickiej. Pogoda sierpniowa. W Tatrach tłumy, od Batyżowieckiej towarzyszyło nam sporo wycieczek z przewodnikami. Na zejściu nie spotkaliśmy ludzi, za to w Wielickiej tłumy turystów. Konsekwentnie, sytuacja na drogach również dramatyczna (powrót powyżej 4h).
Tatry Zach. - jaskinia Czarna
Trawers jaskini Czarnej. Janusz pokonał go jako najstarszy jak dotychczas członek naszego klubu. Na wyjściu z Progu Latających Want zaobserwowano obryw na górnym stanowisku.
W tym samy czasie Basia i Aga Szmatłoch zrobiły sobie spacer na Gubałówkę. Pogoda przepiękna.
III kwartał
Jura – jaskinia Mamutowa
Już trochę czasu upłynęło od ostatniej mojej akcji jaskiniowej (niezapomniany trawers jask.Jasnej), dlatego postanowiłem odwiedzić jaskinie Mamutową. Roberta odbieram w Białym Kościele(tuż za Jerzmanowicami) i razem szybko odnajdujemy otwór. Akcja z serii Fast and light, więc nie bierzemy ze sobą szpeju, kombinezonów czy czołówek. Zwiedzanie bez problemów, brak trudnych zacisków – prawie jak w //Czarnej. Na koniec trochę się powspinaliśmy, udało się zrobić Boskie Buenos (VI.3+ ) w drugiej próbie, ale na Grubasa (VI.3) już sił nie starczyło. Obie drogi warte polecenia – mocno przewieszone, ciekawe ruchy po pozytywnych chwytach.
Jura – unifikacja instruktorska
Szkolenie wspinaczkowe
AUSTRIA: Alpy Wschodnie, Stulecie klubu grotołazów w Salzburgu
Pojechaliśmy do Salzburga i z powrotem, na obchody 100-lecia tamtejszego klubu grotołazów. Obchody trwały łącznie cztery dni, od czwartku do niedzieli odbyły się liczne wycieczki, odczyty i spotkania towarzyskie. Z przyczyn prozaicznych (czas i pieniądze), my musieliśmy ograniczyć nasz udział tylko do weekendu.
W sobotę, po zarejestrowaniu się i krótkiej drzemce, pojechaliśmy na zorganizowaną wycieczkę do Eisriesenweltu - podobno największej jaskini lodowej świata. Jaskinia niewątpliwie robi wrażenie, ale mimo wszystko, jeśli to jest największy tego typu obiekt naszej planety, to jestem trochę rozczarowany tą planetą.
Wieczorem, w miasteczku Scheffau w górach Tennengebirge odbyło się główne "party" - przemówienia, grill i napoje chłodzące. Spotkaliśmy koleżanki i kolegów z innych polskich klubów jaskiniowych: z KKTJ-u Andrzeja Ciszewskiego i Ewę Wójcik, Marka Wierzbowskiego z UKA, z SKTJu: Darka Bartoszewskiego, Radosława Paternogę i Darka Lubomskiego. Na ręce Gerharda Zehentnera, prezesa Landesverein fur Hohlenkunde in Salzburg, przekazane zostały prezenty - okolicznościowy upominek oraz napoje rodem z Polski ("distilled in Poland").
W niedzielę poszliśmy na wycieczkę w masyw Goll. Przeszliśmy od północnej strony (Grutred) poprzez szczyty Vorderes Freieck, Hinteres Freieck, Kammerschneid, na Hochscharte i stamtąd "drogą klasyczną" przez Almwinkl do doliny Bluntautal po południowej stronie masywu. Tym razem powrót (zresztą podobnie jak i dojazd) był bardzo bolesny (mało kierowców). Przez cały wyjazd, a nawet i po nim, byliśmy na dużym deficycie snu.
SŁOWACJA: Tatry Wysokie - Furkot i Hruby Wierch
Niedzielny spacerek w nieodwiedzane jeszcze przez nas partie Tatr na trasie: Strebskie Pleso – dolina Młynicka – Bystry Prehod – grań z Furkotnego (2408) na Hruby Wierch (2428) - dolina Furkotna – Stebskie Pleso. Najciekawszym fragmentem była grań z Furkota na Hruby. Nie ma tam szlaku. Hruby opada potężnymi ścianami do głęboko wciętej doliny Hlińskiej. Robi wrażenie. Wspaniałe widoki we wszystkie strony Tatr. Cały dzień przecudna pogoda. Jak tydzień wcześniej i tym razem do domu wracamy „wieki”. Tu kilka impresji: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FFurkot
Jura – wspinanie w Rzędkowicach
I wreszcie spełniło się marzenie Karola... jedziemy do Rzędkowic! Na miejscu zaskoczenie “ Turnia Lechwora i okoliczne ścianki całkowicie puste, więc szybko bierzemy się do roboty (za szybko). Rozgrzewamy się na VI+ (Bader-Mainhoff) oraz na VI.1 (Skorkówka), jak dla mnie z wątpliwym skutkiem, po czym przenosimy się na Brzuchatą Turnię, gdzie czekają na Karola "Starsi panowie dwaj" (VI.4). Przewieszenie całkiem spore, chwyty ponoć "niezłe", więc rusza. Dwadzieścia minut i droga odpuszcza w drugiej próbie! (...już??!!). Jak widać Karol misternie zaplanował swój pobyt w Rzędkach, w końcu miał na to trzy miesiące. Wracamy zatem pod Turnię Kursantów, by zmierzyć się z "Magnetowidem" (VI.3+) a tam już tłumy ludzi i heroiczna walka o każdą wpinkę. To jest to! Zostajemy na dłużej! Karol zasila grono walczących z ową VI.3 (tym razem niestety), ja w tym czasie robię kilka ładnych dróg o wycenie od VI+ do VI.1+. Pod koniec dnia idziemy jeszcze w okolice Garażu (tu skanowanie Wiosennych Klekotów VI.3+) oraz pod Zegarową. Tradycyjnie kończymy o zmroku z uśmiechami na ustach.
Jura – wspinanie na Górze Zborów
Piękny jesienny dzień rozpoczynamy na skałce Młyny oraz na turni Nad Kaskadami. Tu wspinamy kilka ciekawych dróg o wycenie od V do VI.1 (m. in. Lewa pilchówka “ wyślizgana, lecz godna uwagi oraz powszechnie znany i lubiany Filar Wyklętych). Drugą część dnia spędzamy przy Młynarzu wspinając prawie wszystkie tutejsze drogi łącznie z "Prawym kantem" VI.1+/2 (tylko Karol). Dzień całkiem udany, lecz... gdyby ta cyfra była wyższa...
Beskidy - wspinanie na Kobylej Skale
W jesiennej już scenerii wspinamy się na niedokończone projekty, tym samym zaliczam wszystkie logiczne drogi na tej skalce. Razem z nami wspina się liczna rodzinka z Ustronia i mała ekipa Czechów. Na koniec trawersuje kilka razy całą skle - super bulderki - i wracamy w doliny:)
Tatry Wysokie - Mięguszowiecki Czarny Szczyt
Przepiękną pogodę ostatnich dni lata wykorzystujemy na wyjście na Czarny Mięguszowiecki Szczyt (2410) idąc z Palenicy przez Morskie Oko - Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem (dotąd jest szlak). Potem bez szlaku (miejscami kopczyki) po słowackiej stronie grani. Duża kruszyzna. Na samą grań dostajemy się wspinczkowo skalnym kominkiem i granią na szczyt. Od południa strasznie wiało. Powrót tą samą drogą, jedynie Moko obchodzimy drugą stroną. Szlak na przełęcz nie był oblężony lecz w Moku już prawdziwe tłumy. Powrót do domu generalnie koszmarnie długi. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FMengusz
Tatry Wysokie - Kościelec
Podejście z Kuźnic przez dol. Jaworzynki na Halę Gąsienicową. Stamtąd nad Czarny Staw, przełęcz Karb i pod zachodnią ścianę Kościelca. Na niej robimy drogę Dziędzielewicza (VI, 150m, 3h 30m). Następnie wchodzimy na szczyt przez komin Świerza (drogą Stanisławskiego, IV). Schodzimy szlakiem na przełęcz Karb, następnie przez stawki z powrotem na Halę. Powrót do domu kolejką przez Kasprowy Wierch (oszczędzanie kolan).
Pogoda w Tatrach była bardzo dobra (ciepło), choć w miarę upływu dnia wiało coraz mocniej. Na wspinaczce było jeszcze znośnie, ale kiedy podchodziliśmy na Kasprowy, halny niektórymi podmuchami przestawiał nas po parę metrów.
Jura – Podlesice – wspinanie na Górze Kołoczek
O Godzinie 9tej wyjeżdżamy z Katowic i ruszamy do Podlesic, na górę Kołoczek. Na początek robimy sporo bardzo łatwych dróg na Brzuchu Buddy: Scooby Doo (V-), Myszka Miki i Przyjaciele (IV+), Brzuszki Buddy (IV+), Między Nami Jaskiniowcami (V-). Ja przystawiam się także do Przygód Kaczora Donalda (VI) a także prowadzę RP Babcię Gienię (VI+) na Lalce (wycena jak dla mnie zawyżona). Generalnie fajny powrót w jurajski wapień po lecie spędzonym w tatrzańskim granicie ;-). Wspinanie kończymy z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca i koło 20stej wyjeżdżamy z Podlesic w drogę powrotną.
Jura - wspinaczki w okolicach Piaseczna
Wykorzystujemy cudowną pogodę na trochę wspinu jurajskiego. Pierwszą drogę robimy na niezbyt dużym murze skalnym w rejonie nieco "dziewiczym". Już samo założenie wędki było wyzwaniem. Potem poleciały 2 kluczowe klamy a odłamkiem jednej dostałem w głowę (oczywiście kask w plecaku). Udało się jednak to przemęczyć. Potem wspinamy się z dołem i wędką na Cydzowniku. Udało mi się na raty przepatentować lewą ryskę. Piaseczno puste, pogoda fenomenalna, błękitne niebo, białe skały i coraz bardziej żółta zieleń.
Hiszpania - garść Barcelony i beztroski wypad w Pireneje
Opis już wkrótce:))
Sokoliki - wspinianie
Ruszamy w piątek i po trzech godzinach jesteśmy na miejscu. Wieczór spędzamy przy małym ognisku, konsumując ogniste owoce (specjalność Ani). Następnego dnia razem z Łukaszem męczymy główny cel wyjazdu czyli Znikający Punkt VI.3+/4, niestety tym razem droga nie puściła pomimo wielu prób. Wspinamy się przez cały weekend w okolicach Sukiennic i Krzywej. Na miejscu spotykamy Roberta, który polecił nam kilka pięknych dróg: Kant trzech nierobów VI.2, Kant Krzywej VI.2 oraz parę innych, które trzeba będzie koniecznie poprowadzić następnym razem.
RUMUNIA - Șureanu, Mehedinţi
Udało mi się przekonać towarzyszy, że długi weekend to stan umysłu, a nie sprzyjająca okoliczność przyrody. W związku z tym, zachęceni sukcesem wyjazdu sprzed trzech tygodni, postanowiliśmy zamknąć(?) sezon na jaskinie mokre kolejnym, trzydniowym wyjazdem do kraju Daków. Tym razem zapuściliśmy się dosyć daleko w głąb, zahaczając aż o granicę serbską na południu Rumunii. Przez niewiele ponad 3 doby przemierzyliśmy nieco ponad 2 000 km (Katowice - Kraków - Poprad - Rożnawa - Miskolc - Debrecen - Oradea - Hunedoara - Petroşani - Târgu Jiu - Timişoara - Szeged - Budapeszt - Győr - Bratysława - Żilina - Cieszyn - Katowice). Choć najwięcej czasu podczas tego wypadu spędziliśmy w samochodzie, udało się w międzyczasie zrealizować także intensywny program speleo-wycieczkowy.
Działalność merytoryczną rozpoczęliśmy dosyć późno, tj. w piątek po południu. Miało na to wpływ kilka czynników. Najpierw długo szukaliśmy właściwej dróżki w masyw, zanim zorientowaliśmy się, że odchodzi ona pośrodku odcinka ruchu wahadłowego (roboty drogowe). Potem na godzinę zatrzymały nas jeżyny, których w życiu nie widziałem w jednym miejscu aż tyle. Jedli wszyscy, oprócz Michała - który zresztą odmówił przyjmowania jakiegokolwiek poważnego posiłku tego dnia i bynajmniej nie było to związane z ćwiczeniem silnej woli.
Pierwszym punktem wspominanego programu była jaskinia Gaura Oanei w górach Șureanu, wybrana jako bezpieczny cel w obliczu złowieszczej prognozy pogody (burze). Jaskinia ta stanowi podziemny przepływ potoku w kanionie Jghiabului. Jak się okazało, dosyć krótki - ku naszemu zaskoczeniu po przejściu kilkudziesięciu metrów znaleźliśmy się na chwilę na powierzchni, po to żeby za chwilę znowu wejść pod ziemię i znowu wychylić się na słońce. Niespodziewanie dla nas, wycieczka do jaskini zamieniła się w rasowy canyoning, ze zjazdami przy wodospadach, wodnymi pochylniami i skakaniem do basenów. Wody nie było zbyt dużo, ale to w gruncie rzeczy dobrze się złożyło dla Oli i Pająka, którzy z tego rodzaju rozrywką mieli do czynienia po raz pierwszy. Pod koniec czekał nas nieplanowany przemarsz przez wioskę w piankach - na oko musielismy podejść ok. 250 m do auta, gorąco!
W sobotę planowaliśmy akcję do Șura Mare, jak powiadają reklamy, najwyższej jaskini w Rumunii. Tym razem nie spodziewaliśmy się problemów z lokalizacją otworu - ma ok. 38 m wysokości i wypływa z niego rzeka, toteż nie sposób go przeoczyć. Z rana zmieniliśmy koło w samochodzie i odkładając wizytę u wulkanizatora na później, ruszyliśmy do wioski Ohaba-Ponor, przez którą wspominana rzeka przepływa. Mieszkańcy myją w niej garnki i wylewają doń nieczystości, co nadaje wodzie specyficzny zapach i kolor, znany nam już z Pâdurea Craiului. Na szczęście im bardziej w górę rzeki, tym lepiej.
W Șura Mare spędziliśmy 5 godzin. Szata naciekowa i wielkie przestrzenie, w połączeniu z aqua-parkowym charakterem tej jaskini zrobiły na nas niesamowite wrażenie. Wydaje się nam, że stan wody był dosyć niski. W kilku miejscach musieliśmy przewinąć się pod obniżeniami, którym do zalania brakowało dosłownie kilku - kilkunastu centymetrów. Dobrze, że pogoda się wyklarowała, bo inaczej czulibyśmy się mało komfortowo. Dotarliśmy do syfonu, na kilka metrów przed którym powieszona była lina w górę. Bardzo kusiło, żeby po niej wejść, ale wykorzystaliśmy już do maksimum założony czas.
Jeszcze tego samego dnia przemieściliśmy się na wyżynę Mehedinţi, załatwiając po drodze sprawy z wulkanizatorem przed Petroşani. Nie mieliśmy żadnej dobrej mapy, więc trochę błądziliśmy (nocą), ale ostatecznie udało się ok. 22:00 dotrzeć na polankę niedaleko systemu jaskiniowego Topolniţa. Mimo późnej pory, znaleźliśmy jeszcze energię, żeby rozpalić ognisko, usmażyć kiełbaski i otworzyć mołdawskie wino, w które Pająk zainwestował ok. 8 zł (ponoć doskonałe!).
Rano, po wczesnej pobudce (wada formuły "szybkich akcji") ruszyliśmy do otworu Prosacului, zamierzając przejść trawersem do otworu Gaura lui Ciocirde. Podobno to taki "klasyk" podziemnej Rumunii; słyszałem o "trawersie w rwącej rzece" i "pływaniu pontonami". Cóż, być może, ale na pewno nie przy poziomie wody, jaki zastaliśmy. Raptem w kilku miejscach trzeba było płynąć żabką, na ogół szliśmy po kolana czy pas w leniwie płynącym strumieniu. Po Șura Mare ta atrakcja wydała się nam nieco przereklamowana, choć trzeba przyznać, że obydwa otwory były same w sobie imponujące.
Powrót rozpoczęliśmy mniej więcej w samo południe w niedzielę. Dotarcie do domu zajęło nam niespełna 14 godzin, przy czym Rumunię opuściliśmy dopiero ok. 17:00. Ciekawym punktem trasy był rzut oka na Dunaj w Orşovej, gdzie wyznacza on granicę między Unią Europejską a Serbią. Zastanawialiśmy się, jakie jeszcze atrakcyjne z punktu widzenia naszego hobby miejsca można odwiedzić dysponując trzema czy czterema dniami. Jest jeszcze kilka dobrych pomysłów :-)
Jura - rajd rowerowy
Na rowerze górskim pokonuję trasę: Podzamcze - Gieblo - Siamoszyce - Kroczyce - Piaseczno - Karlin - Podzamcze. Wschodnia część mojej pętli wiodła żółtym szlakiem. Trasa bardzo ciekawa. Najpierw dość głęboko wciętą doliną, potem lasami aż do zalewu w Siamoszycach. Od Kroczyc już wśród białych skał. Nawierzchnia jak to na Jurze bardzo urozmaicona co przekładało się na włożony wysiłek. Fajna trasa i wrażenia.
Tatry Wysokie – Mnich + Pazurek
Wyjeżdżamy z Wojtkiem w piątek, na Palenicy jesteśmy późnym wieczorem. Mimo to, że jest tak późno wysoka temperatura daje nam w kość na podejściu, pod Mnichem jesteśmy około pierwszej w nocy. Szybka drzemka (bo niecałe 4 godziny, snem nazwać nie można) i jeszcze przed świtem jesteśmy na nogach. Pogoda jest niepewna nad szczytami kłębią się ciemne chmury. Pierwszym naszym celem jest Sprężyna(VII-), do dolnych półek dochodzimy jednym długim wyciągiem (VI), 60 metrów liny starcza nam na styk. W międzyczasie chmury znikają i zaczyna przyświecać nam słońce. Decydujemy się zrobić następny wyciąg wariantem prostującym (VI+) co okazało się bardzo dobrym pomysłem, gdyż oferuje on zróżnicowane i ciekawe wspinanie. Kluczowy wyciąg nieco rozczarowuje, natomiast następne dwa przypominają nam nieco wspinanie w Norwegii. Na szczyt docieramy kantem południowo-zachodnim (VI), robi on niesamowite wrażenie: uboga asekuracja + brak pewnych chwytów zapewniły odpowiednią dawkę adrenaliny. Na szczycie tłok, więc szybko go opuszczamy. Teraz kierujemy się w stronę Międzymiastowej (VI+), 3 wyciągi fajnego wspinania robimy w niecałe 2 godziny, na górnych półkach jesteśmy około 16-tej. Po konsultacjach pogodowych decydujemy się na taktyczny odwrót, gdyż w nocy i w niedziele ma lać w Tatrach, ale nie na Jurze, więc umawiamy się z Ania, Wojtkiem, Sławkiem i Bartkiem na wspin na Pazurku. O 12-stej po odespaniu akcji w Tatrach zaczynamy działać na skałce, robimy parę fajnych długich dróg: Drogę przez Polskę VI.1 (mocne), Wibrator dla szatynki VI.2+, Botanikt VI+. Zbierając patenty na przepięknej drodze Bellissima VI.2+/3 , niestety urwałem kluczową klamę na wyjściu z przewieszki, przez co droga w obecnej konfiguracji z pewnością zasługuje już na wycenę VI.3.
Rassija - Bajkał
Przed paroma dniami szczęśliwie wróciliśmy znad Bajkału. Trzy tygodnie słońca na Syberii :) Wiele wrażeń z takiej podróży. Już samo przejechanie tych 7 tys. km pociągiem to nie lada wyzwanie... na miejscu trochę bywaliśmy w miastach (siłą rzeczy), trochę próbowaliśmy miejscowych smakołyków, kilka dni spędziliśmy w tajdze w górach, a kilka mieszkaliśmy na wyspie na plaży (w końcu to też urlop wypoczynkowy!). Trochę niedosyt gór mamy. Tyle tam pięknych pasm, w zasadzie całe przybajkale słynie z gór. A myśmy widzieli tylko niewielki fragment jednego z nich, Hamar- Dabanu...... Życie nam nieco zweryfikowało bardziej górskie zapędy. Sam Bajkał za to niezwykły! jego kolor, kamienie, piasek i woda - takiej przejrzystej i czystej nie ma nigdzie indziej! Jedząc rybę z Bajkału (omul - endemit i zarazem największy lokalny przysmak) śmiało mogliśmy powiedzieć, że jest to nasz najzdrowszy posiłek w życiu. I na prawdę wygląda jak morze! Są fragmenty kiedy na dużej przestrzeni nie widać lądu tylko bezkres. Są fale, ryby i mewy. Fok nie widzieliśmy, ale przecież też tam są. Rosjanie używają prawie wyłącznie określenia 'morje'. Wszyscy się nim zachwycają: starzy, młodsi, ci trzeźwi i ci mniej.. ci ostatni są bardzo dumni gdy mogą nam je pokazać przez szybę pociągu (tak jakbyśmy go nie widzieli ;) i co chwilę pytają czy nam się podoba. Problemy językowe były, ale nie takie, których nie udałoby się przeskoczyć. Głównie w kasach biletowych transportu publicznego. Życzliwych ludzi gotowych do pomocy jednak nigdy nie brakowało.
Tatry Zach. - Mała w Mułowej - "Śladami swoistego kuriozum"
W ramach badań prowadzonych przez Jacka, odwiedziliśmy jaskinię Małą w Mułowej. Celem było pozyskanie jak najwięcej informacji o geologii jaskini z ciągu do "starego" dna (za Łubinką, -384 m). Przez cały czas pobytu w jaskini Mały to coś mierzył, to sprawdzał jakieś azymuty czy nachylenia warstw i dyktował do zapisania skrybie. Czasem nawet objaśniał nam, niewtajemniczonym, o co chodzi. Były to niesamowite opowieści - o rzeczach, które widać gołym okiem, ale na które w życiu nie zwrócilibyśmy uwagi.
Oprócz zapisków geologicznych, wykonaliśmy także pomiary przestrzenne w sali Fakro używając dalmierza i palmtopa. Opisaliśmy salę chmurą 492 punktów. Może wyjdzie z tego jakiś ładny rysunek. Akcja trwała aż 11 godzin, do czego przyczyniło się głównie błądzenie (nikt z nas nie był poniżej Sali Fakro) i "ogólnie słaby spręż".
Tatry Wysokie – Kościelec
Postanawiamy wybrać się na niezbyt trudną (II/III) ale piękną widokowo wspinaczkę granią Kościelców, zaczynając standardowo od Mylnej Przełęczy. Na początek podchodzimy pod Płytę Lerskiego (II), którą po dwóch wyciągach osiągamy trawniki przez które trawersujemy na Mylną Przełęcz. Stąd „granią praojców” przechodzimy aż na Zadni Kościelec, gdzie robimy sobie dłuższy postój, parę fotek z widokiem na Kościelec i w kierunku Orlej, po czym schodzimy na Kościelcowa Przełęcz. Tu, ograniczeni godziną odjazdu ostatniego PKSu z Zakopanego decydujemy się zostawić ostatni odcinek grani prowadzący na Kościelec na przyszłość i schodzimy ścieżką zejściową na przeł. Karb.
Jura - trawers jaskini Jasnej
Udaje się nam w ciągu jednego dnia zrobić trawers jaskini Jasnej oraz przejść całą jaskinie Zegarową. Niejako przy okazji mając jeszcze trochę czasu i sił wspinaliśmy się na okolicznych skałkach. Na największej i zarazem najładniejszej z nich prowadzimy piękne i długie drogi: Pierwsza lewa VI.1+, Wczasowicz VI, udaje się także zrobić bulderową Kukiełkę VI.3 i parę innych fajnych dróg. Ze względu na brak sprzętu (kombinezonu, gumiaków, rękawic) nikogo nie udało mi się namówić na wspinanie w jaskini Jasnej. (Oczywiście dlatego, że wspinanie w jaskini bez ww. sprzętu jest nieetyczne:)
Jura - Grota Niedźwiedzia i inne ciekawostki
Obchodzę ścieżką dydaktyczną Złoty Potok zwiedzając po drodze Grotę Niedźwiedzią w rezerwacie Parkowe oraz kilka innych schronisk skalnych. Potem przejeżdżam do Mirowa gdzie spotkałem w/w kol. klubowych, którzy wspinali się w skałkach m. in. w Rzędkowicach.
Tatry Zach. – jaskinia Wlk. Litworowa
Nocna akcja w systemie do dna I Pięćdziesiątki. Zliczyliśmy lekki falstart z linami. Po drodze oglądamy kilka zakamarków.
RUMUNIA - Pădurea Craiului
Wyjazd na długi weekend, pod hasłem "trzy dni w Rumunii". Startujemy w piątek ok. godziny 20:00. Jakimś cudem udaje się nam uniknąć korka na Zakopiance. Podróż przez Poprad, Rożnavę, Miskolc, Debrecen, Oradeę aż do Gărda de Sus w górach Bihor zajmuje nam mniej więcej 12 godzin. Tam spotykamy się w sobotę rano z ekipą z SGW (pozdrowienia!) oraz poznajemy słynnego Cristiana Cibotarescu. Nie da się ukryć, że koledzy z SGW są dużo lepiej przygotowani niż my. Mają zezwolenia z parku narodowego, referencje na piśmie od lokalnych służb ratowniczych - i przede wszystkim - dobrze określony plan. Przez chwilę zastanawiamy się, czy po prostu nie dołączyć do tej bardzo dobrze zorganizowanej wycieczki.
Ostatecznie jednak decydujemy się pójść na żywioł, robiąc użytek z materiałów które zawczasu przygotowałem. Wracamy kawałek w stronę domu, w góry Pădurea Craiului. Pierwszym celem staje się Peştera de la Izvorul lui Gabor, w okolicach wioski Cornet. Otwór odnajdujemy bez większych problemów przy pomocy mapy i GPS. Jaskinia charakteryzuje się bogatą szatą naciekową i półsyfonami, których pokonywanie wymagało zamoczenia się aż po uszy (prześwity rzędu kilkunastu cm). Pierwszy znajduje się właściwie jeszcze w zasięgu światła dziennego, także neoprenowe stroje i akcesoria okazały się nieodzowne. Zapach wody jednoznacznie wskazywał na gospodarcze znaczenie rzek i potoków w tej okolicy. W jaskini bawiliśmy ok. 2 godzin. Kiedy się przebieraliśmy, na pogawędkę zatrzymała się przy nas babcia, która uparła się nauczyć mnie kilku słów po Rumuńsku. Po kilkunastu minutach udało się nam nawet ustalić gdzie tu w okolicy można by się wykąpać i czyją kobietą jest Ola. Noc z soboty na niedzielę spędzamy na polance nieopodal miejscowości Varciorog. Wykąpać się nie udało, gdyż w naszej ocenie rzeka rekomendowana przez miejscowych nie spełniała standardów unijnych. Psa bym tam nie wykąpał.
Następnego dnia ruszamy do systemu Țiclu - Stan. Tu orientacja okazała się sprawą niebanalną. Dopiero trzeci, znaleziony w okolicy otwór faktycznie wyglądał na Peşterę de Sub Stan. Aby dojść do ciągu głównego, musieliśmy wejść po drabinie i chwilę szukać drogi, która okazała się prowadzić przez ciasny przełaz pomiędzy naciekami. Wewnątrz, ten obiekt był dosyć podobny do Izvorul lui Gabor - brązowa ciecz wypełniająca jaskinię na ogół sięgała łydek czy kolan, ale momentami trzeba było się w niej położyć. Odpuściliśmy, kiedy dotarliśmy do miejsca w którym było ok. 10 cm prześwitu na odcinku 4 m. Może gdyby ktoś czekał na nas na powierzchni...
Po rozważeniu wielu różnych opcji, konsultacjach z Tadkiem i zjedzeniu lodów, na dalszą część soboty przenieśliśmy się do miejscowości Remeți. Tam chcieliśmy odwiedzić Peşterę cu Apă din Dealul Lelii. Mimo tego, że otwór był zlokalizowany w środku lasu, na zboczu wzgórza, trafiliśmy bezbłędnie. Jaskinia została odkryta podczas drążenia sztolni. Istotnie w sali wstępnej Michał rozpoznaje wiertło górnicze. Aby dostać się do głównego ciągu, musieliśmy zjechać ok. 40 m bardzo kruchą, acz dosyć obszerną studnią. Było to bardzo nieprzyjemne - trudno było uniknąć zrzucania sobie na głowy zaschniętego błota. Na dodatek, spity, delikatnie rzecz ujmując, nie były wbite pod poręczowanie liną 9 mm. Po zjechaniu "zlotówki" niektórzy z nas byli skłonni uważać ten obiekt za "najgorszy" z dotychczas odwiedzonych. Szybkie rozeznanie poziomego piętra, do którego dotarliśmy, ujawniło jednak, że jaskinia jest bardzo ładna. Przeszliśmy m.in. przez dwa, różne w swoim charakterze aktywne ciągi wodne. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że była to woda - tym razem ciecz przezroczysta i bez zapachu! Sporą atrakcją było też nagłe wyjście jednym z bocznych korytarzy wprost do ... starej kopalni. Stemple, wiertła, tory, szyby...
Wieczór spędzamy w dolinie Dâicii, przy wyjątkowo czystym potoku (w jego górnym biegu działała hodowla pstrągów). Uruchamiamy ognisko. Następnego dnia pierzemy sprzęt i szybko jeszcze wybieramy się do Peştery cu Apă din Valea Leşului. Ustaliliśmy zawczasu, że nie będziemy w tej jaskini obijać kolan i "ciorać się". Z tym założeniem udało się nam przejść 300, może 400 metrów wzdłuż ładnego i czystego ciągu wodnego. Zgodnie z planem, wycofaliśmy się kiedy tylko pojawiły się pierwsze nieprzyjemności (obejście syfonu przez partie z błotem). Sprawnie spakowaliśmy samochód i około 13:00 ruszyliśmy do domu. Podróż powrotna, z półtoragodzinną przerwą obiadową w Debrecenie potrwała do ok. 2 am.
Ogólnie, przez cały nasz pobyt towarzyszyła nam doskonała pogoda i bardzo dobra atmosfera. Wcale się nie spiesząc, w dwa i pół dnia zdołaliśmy być w czterech całkiem sensownych jaskiniach. Mimo dalekiego dojazdu, był to bardzo dobrze spędzony długi weekend.
Nasz wyjazd sponsorowali: Tadek Szmatłoch i Google Tłumacz. Dzięki! Bez Waszych wskazówek, nie znając ani słowa po rumuńsku, na pewno byśmy sobie na miejscu nie poradzili.
Polska wschodnia - od Bieszczad do Gór Sudawskich
Celem naszej „wyprawy” były wschodnie tereny Polski czyli tzw. „ściana wschodnia” od trójstyku południowego (Polska, Słowacja, Ukraina) do północnego (Polska, Litwa, Rosja). W trakcie naszego wyjazdu w Bieszczadach wyszliśmy na Rawki i Kremenaros (trójstyk), zdobyliśmy Tarnicę i Halicz a także dotarliśmy do najdalej na południe wysuniętego i dostępnego turystycznie punktu Polski – źródła Sanu (do Opołonka jest nie daleko ale trudno o zezwolenie). W dalszej kolejności jechaliśmy na północ trzymając się bardzo blisko wschodniej granicy. W Zosinie osiągliśmy najdalej na wschód wysunięty punkt Polski a dalej wzdłuż Bugu do Chełma. Tu zwiedziliśmy podziemia kredowe. Bardzo ciekawy system dawnych wyrobisk górniczych gdzie przez wieki miejscowa ludność wydobywała kredę. Na odcinku Sławetycze – Jabłeczna dokonaliśmy spływu kajakowego po granicznym tu z Białorusią odcinkiem Bugu. Ponieważ prawie cała wschodnia granica Polski jest jednocześnie wschodnią granicą Uni to straż graniczna często krąży po okolicy a spływ Bugiem trzeba odpowiednio wcześniej zgłosić. Na całej trasie mnóstwo starych cerkwi, kościołów a nawet 2 meczety. Zwiedzamy ten w Kruszynianach. Po puszczy Białowieskiej robimy sobie wycieczkę rowerową. Ten park narodowy raczej polecał bym koneserom roślin. Na północy Suwalszczyzny docieramy do gór Sudawskich. Może słowo góry to za wielka nazwa ale wzgórza morenowe mogą zaskakiwać w tym rejonie stromością niektórych zboczy. Tu także robimy wycieczki rowerowe przez te „góry” oraz wokół jeziora Wiżajny. Tu jest kres Polski. Oficjalnie kończymy wyprawę w Wiszyńcu przy styku granic Polski, Litwy i Rosji (Obwodu Kaliningradzkiego). Do domu wracamy przez Mazury i centralną Polskę. Reasumując – był to całkiem fajny wyjazd. Poruszaliśmy się drogami o znikomym ruchu, wczuliśmy się w senny i powolny klimat życia nadbużańskich i podlaskich wsi. Uważam ten wyjazd za bardzo ciekawy. Tereny te nie są jeszcze skażone komercją w takim stopniu jak na zachodzie a dla nas swój sposób egzotyczne. Chyba niegdzie indziej jak tu można choćby po zabytkach architektury zaobserwować przenikanie się kultur i religii a historia kresów należy do bardzo ciekawych pod każdym względem.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FKresy
Kaszuby – kajaki i windsurfing
Nie wytrzymując beznadziejnej pogody na Śląsku ruszamy na północ. Zatrzymujemy się po drodze w Szwajcarii Kaszubskiej, gdzie wypożyczamy kajak i spływamy rzekę Radunię. Szlak dzielimy na dwa dni. Pierwszego dnia zaczynamy jeziorami i dalej kawałek rzeką o spokojnym nurcie i pięknymi widokami. Drugi dzień to już nie przelewki: rzeka płynie wąwozem o stromych ścianach, wysokich do ok. 30m, dodatkowo jest to rezerwat więc zwalonych drzew jest całe mnóstwo. Rzeka na tym odcinku znacznie przyspiesza (w przewodnikach charakteryzują ten odcinek jako rzekę górską!), co znacznie utrudnia przeprawę. Generalnie więcej siedzi się w wodzie i przerzuca kajak przez zwalone drzewa niż płynie się kajakiem. Spływ, doszczętnie zmęczeni (zmęczenie ośmielę się porównać do zmęczenia po akcji w tatrzańskiej jaskini) kończymy w Żukowie. Kolejny dzień spędzamy jeszcze nad jeziorami, a następnie dzień odpoczynku-zwiedzamy Gdańsk. Z Gdańska ruszamy nad zatokę Pucką gdzie zostajemy już do końca i powiększamy zwyrodnienie stawów łokciowych przez nieustanne serfowanie na deskach, a trzeba przyznać, że w tym sezonie wiatr nam dopisywał. Kaszuby polecam, szczególnie na rowery i kajaki. Tamtejsze szlaki rowerowe są bardzo podobne do szlaków beskidzkich.
Tatry Wysokie – Mnich
Dla mnie to rewanż na Mnichu, choć w innej ekipie Dwa tygodnie temu pogoda pokrzyżowała plany, tym razem wg. prognoz do południa ma być ładnie. Z rana nad Mięguszami wisi trochę ciemniejszych chmur, ale póki co nie jest źle. Trzeba próbować. Na początku z Tomkiem wbijamy się w wariant Skierskiego, którym idziemy do pierwszego stanu. Potem trawers półkami pod płytą do drogi klasycznej i dalej już nią aż na wierzchołek. Trawersem pod płyta wg. Mastertopo nie prowadziła żadna droga, więc można by powiedzieć, że zrobiliśmy dziewiczy kawałek ściany :P ale z racji tego, że to jednak Mnich a w dodatku trawers jak na mój gust nie miał więcej niż I może II w skali tatrzańskiej to pewnie był jednak robiony wiele razy tylko nie został odnotowany w toposach. Piotrek z Krzysiem robią w tym czasie Wacława. Pogoda jak na tatry idealna. Utrzymała się cały dzień, nie padało a temperatura na wspin w sam raz.
Jura - wspin w Dolinie Będkowskiej
W sobotnie popołudnie docieramy pod Dupę Słonia, z wielkim zapałem zaczynamy przystawiać się do klasyków rejonu. Niestety pogoda nie daje nam dużych szans na sukces, w takiej temperaturze ciężko w naszym wapieniu o dobry wynik. Do końca dnia jedynie zbieramy patenty. Znając prognozę na niedzielę (upał) ustalamy, że wstajemy wcześnie rano, aby wykorzystać nieco niższą temperaturę. Mimo tak wielkiej determinacji (pod skałami byliśmy pierwsi o godzinie 8.15!!!:) udaje się poprowadzić jedynie Prawy Meningitis VI.2+/3, resztę musimy odłożyć na później.
Austria - Hoher Göll 2011
Dobiegła końca wyprawa eksploracyjna WKTJ w Hoher Göll. Powoli rozpakowujemy plecaki, przebieramy zdjęcia, przeliczamy pomiary.
Póki co, dostępna jest Relacja na stronie PZA.
Jura - Tatry, Słowacja
Kilkudniowy, deszczowy wypad regeneracyjny w taterki. Odkryłam, że chodzenie w deszczu też może być przyjemne, że nawet z mokrego da się conieco rozpalić, że noc z niedźwiedziami nie jest taka straszna, jeśli ma się przy sobie kelta, i że latem Tatry Słowackie to jedyna słuszna opcja. Pierwszy nocleg na taborisku w Dolinie Białej Wody, przejście przez Dolinę Litworową i Polski Grzebień, zejście nad Wielickie Pleso do obiektu niegodnego wzmianki, potem kawałek magistralą do Przełęczy pod Ostrvą, liźnięcie Doliny Mięguszowieckiej w drodze do Chatki pod Rysami (w miejsce umówionego spotkania z krajanami:). Wspólne zejście tą samą trasą, skręt w stronę Wielkiego Hińczowego Plesa i wejście na Koprowski. Zejście Dolinką Hlińską, podejście na Zavory i przelot na chmurce do Piątki. Ot. Pięknie.
Tatry Wysokie – Mnich
Już tradycyjnie w tym sezonie pogoda pokazuje pazury i krzyżuje nam plany. W niedzielę z rana co prawda nie pada, ale nad głowami wiszą czarne chmury. Zanim jednak zdążyliśmy coś zjeść i wyruszyć z taboru deszcz przypomniał o sobie. Celem miała być klasyczna na Mnichu, ale w związku z ciągle utrzymująca się mżawką zmieniamy plany na najłatwiejszą możliwa drogę – przez płytę. Dochodzimy ścieżką przez Ministranta i fragmentem Robakiewicza na górne półki pod właściwa drogę, a właściwie Michał dochodzi a ja asekuruję go ze stanowiska poniżej. Tu miała nastąpić właściwa „wspinaczka” a nastąpił odwrót, bo płyta okazała się zbyt mokra i śliska.
Jura - wspin w Podzamczu
Nadszedł czas zemsty: Ania uporała się z drogą: Policjanci to palanci VI.1+ w drugiej próbie, a ja wymęczyłem wreszcie Ani gniady nie da rady VI.3+/4 w trzeciej próbie tego dnia (w – nastej w ogóle). Wojtek tymczasem poprowadził 2xVI.1+ OS, czym jedynie potwierdził swoją teorię, że wszystkie drogi powyżej VI.1 są parametryczne(wyjątki potwierdzające regułę).
Tatry Zach - Jasny Awen
Rzadko uczęszczany fragment systemu Wielkiej Śnieżnej był celem naszej szybkiej akcji. Tym razem zatrzymał nasz zacisk Maridi (?). Poszukiwanie punktów i w efekcie zjazd drugą studnią z zardzewiałego spita (trudności z przykręceniem plakietki). Potem kawałek wspinaczki i zacisk, który jak dla mnie raczej trudny do pokonania. Stąd się wycofujemy a i tak całość zajmuje nam 3 godziny. W dziurze generalnie improwizacja, warto dobić spity.
Tatry - Orla Perć
Korzystając z sobotniego okna pogodowego przechodzimy szlak Orlej Perci w całości, a nawet więcej bo od Kasprowego do schroniska w Pięciu Stawach. Okno pogodowe okazało się na tyle „korzystne”, że na następny dzień wyglądaliśmy jak buraki (płaty skóry do zobaczeniu na wystawie w klubie). Na całym szlaku turystów nie za wielu, a za Kozim Wierchem praktycznie pusto. Generalnie wyjazd udany bo warto raz na jakiś czas przypomnieć sobie jak się chodzi po górach z plecakiem lżejszym niż ciężar swoich grzechów.
SŁOWACJA: Tatry Zach - wypad na Wołowiec
Z Zwerowki idziemy pustą doliną Łataną, dalej przełęcz Zabrat - Rakoń - Wołowiec (2045). Wszędzie dominuje zieleń. Zejście z Zabratu do doliny Rochackiej. Przepiękna pogoda, wspaniałe widoki i nawet nie dużo ludzi.
Najlepiej wszystko obrazują zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FWolowec
Jura - wspin w Podzamczu
Po długiej przerwie od wspinania w wapieniu nie mogłem się doczekać, aby znów poczuć polskie mydełko, bo ileż można się wspinać w zacięciach i rysach, no i te nieznośne tarcie w tym granicie:). Wybór padł na Podzamcze, gdyż miałem tam rachunki do wyrównania (Ani gniady nie da rady), niestety okazało się, że forma była daleka od tej z przed wyjazdu do Norwegii. Mimo 2 dni wstawek droga nie puściła, trzykrotnie odpadałem na ostatnim ruchu!!! Ania również walczyła dzielnie na swoim projekcie, ale niestety też nie udało się go poprowadzić. Na otarcie łez udało się zrobić: Godzina W, Belladonna, Hot Rats, 997, Żywcem się Okocim, Policjanci to palanci.
NORWEGIA: Lofoty - Wspinaczka
W dziale Wyprawy pojawiła się, nie wiadomo skąd, długa i nudna (bo mojego autorstwa) relacja z naszego wyjazdu na Lofoty. Polecam jako środek nasenny, bądź równoważnik tępego gapienia się w sufit podczas kolejnego tygodnia opadów ciągłych :)
Pogórze Ciężkowickie - spotkanie eksploratorów jaskiń beskidzkich
Koledzy z Speleoklubu Beskidzkiego zorganizowali kolejne spotkanie. W sobotę razem zwiedzamy Skamieniałe Miasto oraz Diable Boisko. Wieczorem udajemy się do uroczego Bukowca. Gwoździem programu była akcja w jaskini Diabla Dziura. Ma ona 42 m głębokości i 365 m długości. Jaskinia rozbudowana jest na pionowych szczelinach. Przy zwiedzaniu wskazana lina. Ponieważ oprowadzali nas eksploratorzy tej jaskini ("znali każdy kamień") część grupy pokonuje całą dziurę obejściami bez liny. W każdym razie jaskinia godna. W nocy ognisko. Śpimy w namiotach w uroczym miejscu na polanie za starym kościółkiem w Bukowcu. W niedzielę jedziemy do Rożnowa gdzie niezłym wyzwaniem była jaskinia Szkieletowa. Otwór w ścianie więc aby się tam dostać musimy zjeżdżać na linie. W samej dziurze pionowa, wąska szczelina ok. 7 m głębokości. W dół nieźle za to w górę trzeba było się sprężać. Z otworu zjeżdżamy na linie do podstawy ściany. Potem większość zażywa kąpieli w pobliskim jeziorze Rożnowskim. Bardzo fajny wyjazd, wesoła atmosfera. Podziękowania dla Tomka Mleczka za zorganizowanie imprezy.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FDiabla
Oravske Beskydy - spacer na Pilsko
Opis wieczorem
II kwartał
SŁOWACJA - Tatry Wysokie - spacery
Nie było czasu na porządny obiad, więc w sobotę o godzinie 15:30 odebraliśmy pizzę z "Drewnianego Bociana" i spożyliśmy ją niezdrowo po drodze do Wyżnich Hagów. Dzięki korzystnej porze roku (długi dzień) i dzięki zapakowaniu plecaków zgodnie z ideą "light and fast", udało się nam jeszcze przed zmrokiem dotrzeć do Batyżowieckiego Stawu. U jego północnego brzegu odnaleźliśmy kolibę, z której korzystałem rok temu. Pogoda była dosyć niestabilna, co chyba było przyczyną dla której mieliśmy całą dolinę dla siebie.
Okazało się, że w naszych podejrzanie lekkich plecakach znalazło się jednak wszystko czego potrzeba, żeby miło spędzić noc pod kamieniem. Jedyne co można by poprawić to grubość karimatek - w sumie izolowały dobrze (na oko było ok. 5 st.), ale czuć było przez nie nierówności podłoża. Rano obudziło nas słońce. Chmury podniosły się o kilkaset metrów, ujawniając ok. 3 - 5 centymetrową pokrywę śniegu od wys. ok. 2000 m. Nasz cel - Gierlach - był stosunkowo słabo widoczny. W trakcie śniadania zaobserwowaliśmy grupkę Słowaków dziarsko zmierzających do Batyżowieckiego Żlebu. Zarazili nas swoim optymistycznym podejściem, więc spakowaliśmy się jak gdyby nigdy nic i ruszyliśmy po ich śladach, na wszelki wypadek konfrontując co kilkaset kroków ich pomysł na wejście na szczyt z opisem klasyka (Witolda H. P.).
Po około 150 m pionu, idąc "rynną tą (do jej rozwidlenia lewą odnogą) w górę z odchyleniem w lewo", doszliśmy jednak do wniosku że cel nie jest dobrze dobrany do warunków. Cienka warstwa mokrego śniegu na eksponowanych płytach po prostu pachniała śmiercią. Wobec tego podjęliśmy decyzję o wycofie.
Dalszą część dnia spędziliśmy na spacerze magistralą w kierunku Doliny Mięguszowieckiej - do Przełęczy pod Osterwą. Żeby mimo wszystko trochę się zmęczyć, zdecydowaliśmy się na zejście stamtąd przez Dolinę Wielkiej Huczawy. Z dala widzieliśmy zakosy, oznaczone zresztą dobrze na mapie. Niestety nie udało się w nie trafić. Nawet amerykańska, wojskowa technika satelitarna okazała się bezsilna wobec morza kosówki, przez które brnęliśmy przez następne dwie i pół godziny... Takie ćwiczenie zresztą w ogóle mogłoby się znaleźć w programie szkolenia sił specjalnych armii USA. Na szczęście z grubsza nie padało.
Wydawało się nam, że po zejściu do drogi i zjedzeniu obiadu bazującego na specjałach kuchni regionalnej (mmm!), możemy już odetchnać z ulgą. Jednak prawdziwe niebezpieczeństwa czyhały na nas dopiero na trasie Nowy Targ - Katowice. Musieliśmy uważać na rajdowców (ścinanie zakrętów przy dużej prędkości z naprzeciwka) i mafię gubiącą pościg Policji (przecinanie dwóch pasów w celu dotarcia do zjazdu który już zniknął w lusterku). Również im nie udało się nas zabić, choć muszę przyznać, że przez moment wstrząsnęli moim poczuciem nieśmiertelności nawet bardziej niż przepaści pod Gierlachem i mięsożerna kosodrzewina. Z duszą na ramieniu, o godzinie 20:30 udało się nam osiągnąć dom.
Tatry Wysokie – wspin i trekking
Przed wyjazdem sprawdzam prognozy pogody. Nie zapowiadają się najlepiej, ale co portal to nieco inna wersja pogody, więc ostatecznie zapada decyzja o wyjeździe. Pakujemy szpej i w czwartek po południu meldujemy się w Murowańcu.
Piątkowy poranek nie napawa optymizmem. W nocy padało, choć teraz tylko mgła. Dajemy pogodzie trochę czasu na określenie się, i późnym przedpołudniem już w promieniach słońca ruszamy na Zamarłą. Płytowe formacje i południowa ekspozycja pozwalają sądzić, że warunki będą znośne. Podchodzimy pod ścianę, jest praktycznie sucha. Na Lewych Wrześniakach (V) nie ma żadnego zespołu więc decydujemy się zaatakować. Pod drogą zalega duży płat starego śniegu więc obieramy sprytną strategię wbicia się w ścianę na lewo od oryginalnego przebiegu drogi i przetrawersowania ponad płatem śniegu na prawo, do jej właściwej linii. Dochodzimy do pierwszego stanu, gdzie grad wielkości groszku zmusza nas do wycofu ze ściany. Żeby wynagrodzić sobie niedosyt wspinu chowamy plecak w kolebie pod ścianą i na lekko udajemy się na szarlotkę do schroniska w „Piątce” :D
Sobotę spędzamy na kiblowaniu w betlejemce, wpatrywaniu się w padający na Hali deszcz i bielejące od padającego śniegu wyższe szczyty, przeglądaniu topo, podpatrywaniu kursantów podczas ćwiczeń technik linowych, jedzeniu i picu :p
W niedzielę budzi nas słońce, choć w wyższych partiach ciągle leży gdzie niegdzie trochę śniegu. Wstajemy czym prędzej, wpisujemy się do książki wyjść i ruszamy w kierunku Granatów. Udaje się zrobić całe środkowe żeberko, choć woda z topniejącego śniegu w zacięciu Kusiona (V-) zmusza mnie do przeazerowania i zadania z ekspresa…
Tatry Zachodnie - wycieczka topograficzna
Odbyliśmy wycieczkę topograficzną do doliny tatrzańskiej. W dolnie tatrzańskiej zwiedziliśmy m.in. dwie niewielkie jaskinie tatrzańskie. Ta druga była bardzo ciekawa.
Jura - wspin w Podzamczu
Mimo niepewnej pogody decydujemy się na wyjazd na Góre Birów. Na miejscu spotykamy kolegów speleologów z Dąbrowy Górniczej, którzy organizowali wyjazd kursowy. Po rozgrzewkowej drodze wstawiłem się w Czarną wdowę VI.4. Udało mi się ją poprowadzić już w 2 próbie i tym samym ustalić swój nowy rekord:). Choć zbieranie patentów w 1 próbie trwało jakieś 30min, asekurujący mnie Wojtek wykazał się wielką cierpliwością i wytrzymałością (nie zasnął, przynajmniej ja o tym nic nie wiem). Spotkaliśmy także Dariusza Ranka, który polecił nam parę fajnych, długich dróg. Kończymy wspin równo z nadejściem burzy, co ostatnio staje się normą.
Klubowy spływ kajakowy Małą Panwią
Część ekipy jedzie już w piątek wieczorem wyszukując przy okazji miejsce biwaku. W sobotę rano spotykamy się w stanicy wodnej w Krupskim Młynie skąd rozpoczynamy spływ. Ten odcinek rzeki obfituje w różne terenowe przeszkody w postaci zwalonych drzew, płycizn, kamieni. Na rzece spotykamy 2 załogi z kolegami z TKTJ. Biwak mamy przy progu wodnym w Żędowicach. Fajny wieczór przy ognisku. Rano zwiedzamy pobliski młyn. Przez Zawadzkie płyniemy szerszą już i łatwiejszą rzeką do Kolonowskiego. Rzeka wije się przez lasy a po drodze mamy 2 krótkie przenoski progów wodnych. W końcu finiszujemy przy moście w Kolonowskim gdzie kończymy spływ. W sam raz bo kilku minutach przyszła burza ale my już byliśmy przy autach. Niektóre osoby były pierwszy raz i na pewno nabyły nowych doświadczeń. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2011/Splyw
Tatry Zachodnie - Wielka Śnieżna
Dotarliśmy od otworu Nadkotlin do najniższego punktu systemu do którego można dotrzeć bez nurkowania (Syfon Dziadka, -754). Dzięki uprzejmości kolegów ze Speleoklubu Olkusz oraz Sekcji Grotołazów Wrocław, nie musieliśmy poręczować i w worach generalnie mieliśmy tylko krótkie kawałki lin "na wszelki wypadek" (dzięki!). Mimo to, akcja zajęła niespełna 12 godzin. Błądziliśmy na połączeniu Nadkotlin ze Śnieżną oraz później w Błotnych Łaźniach; długo zajęło także wychodzenie "Setki" po jednej osobie. Kiedy wyszliśmy z jaskini (godz. 22:00), na zewnątrz zastaliśmy dosyć słabe warunki (zmrok + deszcz i mgła). Trochę utrudniło nam to powrót. Szczęśliwie jednak dzięki doświadczeniu kolegów wspomaganemu amerykańską technologią satelitarną, udało się nam bezpiecznie zejść.
Tatry Wysokie - Podufała Baszta
Z Tatranskych Zrubów podchodzimy do Doliny Wielickiej - do Śląskiego Domu i dalej, do Wielickiego Ogrodu. Stamtąd kierujemy się na Podufałą Basztę - turnię o wysokości ok. 2285 mnpm, znajdującą się poniżej Granatów Wielickich. Wchodzimy na Basztę tak z grubsza filarem (wg Słowaków IV+, cztery wyciągi). Był to dosyć dobry cel na rozpoczęcie sezonu w Tatrach. Pogoda słoneczna, ale wspinaczkę utrudniał intensywny wiatr, przez który było nam naprawdę bardzo zimno (zwłaszcza w ręce). Ludzi w górnym piętrze doliny brak, w końcu jeszcze nie wolno tam chodzić. Wspinaczy nie odnotowaliśmy. Wyjazd kończymy kuchnią regionalną. Tym razem jednak słabo trafiliśmy - rosół z czosnkiem to jeszcze nie czesnaczka.
Pływanie w Bałtyku
Woda rześka... acz cieplejsza niż w jaskini, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że do pływania się nadaje. Styl pływacki - niezidentyfikowany, lekka hipotermia po niespełna 3 minutowej kąpieli ustępuje jednak dosyć szybko. Samych jaskiń w okolicy nie było - jeno podziemne korytarze piaskowych zamków. Poza tym słońce, plaża, błękit nieba, morska bryza... ;-)
Babia Góra
Start z przełęczy Krowiarki płajem a potem Percią Akademicką na szczyt Diablaka (1725). Zejście granią przez Sokolicę. Pogoda w miarę dobra. U góry oczywiście chłodno i wietrznie a szliśmy "skąpo" ubrani jako ludzie hartu ducha i ciała. Cały czas górskie klimaty czyli zapach kosówki i wiatru. Wycieczkę kończymy w karczmie "Koliba" w Zawoji na szarlotce z lodami. Powrót do domu w wesołych nastrojach przy akompaniamentach muzyki głównie lat siedemdziesiątych. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FBabia
Jura - Podlesice - wspin i slaczenie
W niedzielę odwiedzamy obitą pod koniec zeszłego sezony skałę podlesicką – Aptekę. Skała jeszcze nie wyślizgana, drogi długie, ciekawe. Niestety akurat na Aptece zadomowiła się też spora grupa osób z klubu sportów ekstremalnych „On Sight” więc wybór dróg mamy nieco ograniczony. Ostatecznie naszym łupem padają: Anakolut (V+), Fizyk (V+). Potem przenosimy się na mniej obleganą turnię motocyklistów gdzie walczymy początkowo z VI.1 (Ku Słońcu) a później z zaklinowaną na tej drodze liną. W międzyczasie próbujemy swoich sił w slackliningu.
Przełom Białki - wspinanie
Tatry –śniegu już nie ma, więc najwyższy czas rozpocząć sezon! Po długiej debacie z Damianem o wyższości icmu nad innymi prognozami pogody, dochodzimy do trudnego kompromisu: w sobotę wspinamy się na przełomie Białki i obserwujemy pogodę w Tatrach, w niedzielę jak pogoda pozwoli to wybierzemy się na Mnicha. W ostatniej chwili Łukasz decyduje się jechać z nami, co było dla nas niezmiernie wygodne, gdyż pełnił on funkcje kustosza rejonu (wspinał się tam już 2 razy). W piątek docieramy na miejsce i szybko zaczynamy wizualizować drogi jakie zrobimy w sobotę. Skały okazują się być bardzo ciekawe, przewieszone i lekko patenciarskie. Za namową kustosza wstawiamy się w piękną drogę Telewizor, potem jakby z rozpędu udaje się poprowadzić Bóg Honor Okocim i jeszcze parę innych fajnych dróg. Pogoda z icmu niestety się sprawdza, więc bez większego żalu odpuszczamy sobie wycieczkę bryczką nad Morskie Oko i zostajemy na niedzielę w skałkach. Niestety nawet tu nie byliśmy bezpieczni , burza uderzyła około 13-tej i wybiła nam z głowy dalsze wspinanie, czekała nas jeszcze emocjonująca przeprawa przez wezbraną Białkę, obyło się bez większych strat nie licząc mojej magnezji , z której powstało mleczko magnezjowe.
Tatry
Wyjście do jaskini Marmurowej w formule "light and fast". Liny "9", Marek bez kaloszy, ja bez kurtki itd. Czas jakim dysponowaliśmy i zabrany sprzęt pozwoliły na dotarcie raptem do dna Studni Kandydata (niecałe -100). Razem z podejściem i powrotem zajęło nam to 5h 40min. Udało się nam podejść na sucho, ale w jaskini było już dosyć dużo wody. Na zejściu dopadła nas regularna zlewa.
W tym samym czasie Ola z mamą odbyły spacer do Czarnego Stawu pod Rysami. Sezon powoli się zaczyna, chociaż nie było jeszcze dzikich tłumów. Dziewczynom udało się przez cały dzień być akurat w tych miejscach, gdzie chwilowo nie padało. Dzień kończymy w trójkę obiadem, tym razem bazującym na potrawach dosyć odległych od kuchni regionalnej.
Beskid Śl. - MTB
Start z Ostrego doliną. Stokową drogą w miarę wygodnie do jej końca. Potem na przełaj na Magurę Radziechowską a dalej na Magurkę Wiślańską (1140), Zielony Kopiec (1154). Wokół krążyły burzowe chmury, jedna mnie nawet zmoczyła. Żółtym szlakiem uciekam w dół przed kolejną czarną chmurą. Zjazd kamienistym traktem był dość wymagający. Szczęśliwie docieram do auta w Ostrym. Zlewa nadeszła jak już jechałem do domu.
FRANCJA: Mont Gelas 3131 m (najwyższy szczyt Alpes Maritimes)
Sezon alpejski tego roku zaczął się dla mnie wyjątkowo wcześnie, chyba już w zasadzie w marcu. Koledzy z pracy nie bardzo ogarniali, dlaczego przepiękne Lazurowe w ogóle nas nie zachwyca (o przepraszam, na całe 4 m-ce pobytu w Nicei kąpaliśmy się aż raz!) a dla odmiany nie możemy oderwać wzroku od lśniących bielą szczytów Alpes Maritimes. Nie potrafiliśmy tego wyjaśnić, więc uznano że mamy niewłaściwie skonfigurowane błędniki. Jak przystało na rasowych cordistes (*linowiec w tłumaczeniu wolnym) poczytaliśmy sobie tę zniewagę za komplement i z zapałem graniczącym z obłędem penetrowaliśmy nasze nowe nicejskie podwórko. Na dzień dobry wykończyliśmy wszystkie godne uwagi Via Ferraty (L’Escale w Peille, Les Demoiselles du Castagnet, Baus de la Frema, Ciappea, Canyons de Lantosque i inne). Wzdłuż i wszerz przemierzyliśmy rowerami Col de Vence, licząc że spotkamy to UFO , o którym tyle się tu mówi i przy okazji testując moje kolano na rekonwalescencji (dobrze, że mój ortopeda tego nie oglądał hehe, bo by mnie zabił ups).
Już po tygodniu od zainstalowania się na południu Francji przestaliśmy śledzić prognozę pogody. Słońce (o rozpaczy!) z nielicznymi wyjątkami, które traktuje się tu bardziej jak anomalię, niż błogosławieństwo, świeci prawie ZAWSZE, z naciskiem na ZAWSZE! Po miesiącu zazdrościliśmy Wam wszystkim w kraju i w Europie, których spaprało, zmoczyło, którym zalało skały (naszych nie dało się dotknąć), których dopadła burza, tudzież otarli się o hipotermię z powodu zimna lub kąpieli w północnych morzach „stalowej barwy” itd. itd. Jednoczyliśmy się z Wami w bólu, acz zjawisko deszczu stało się nam odległe i zupełnie abstrakcyjne. Morze miało kolor najszczerszego turkusu, niebo n i e w y o b r a ż a l n ą przejrzystość. Daremnie wypatrywaliśmy jednego chociaż cumulusika! W krainie luksusu i bałwochwalstwa pogoda najwyraźniej służy bogaczom.
Warunki klimatyczne decydowały o kierunku naszych eskapad i tzw. ”śnieżnym przyciąganiu”. Upodobaliśmy sobie szczególnie malowniczy Parc Mercanture oddalony od wybrzeża jakieś 70km. Dotarcie tam miało dla nas wymiar podróży kosmicznej, gdyż w przeciągu godziny zmienialiśmy wysokość, klimat i porę roku. Palmy przeistaczały się w swojskie sosenki, kokosy w szyszunie, pelargonie i kwitnące pnącza w przebiśniegi i alpejskie rododendrony a rasowe eleganckie pieski w nieokrzesane koziorożce hasające beztrosko z różowym papierem toaletowym w pyskach. I co najważniejsze – palące słońce i hałas wielkiego miasta przestawały dokuczać.
Parc Mercanture, w odróżnieniu do TPN, ma szczególna zaletę, zwaną w skrócie NNNNZ, tj. nikt nikomu niczego nie zabrania. Niespożytą energię trwonimy na jego szlakach i bezdrożach odurzeni ogromem i dzikością masywu w poczuciu całkowitej wolności, nieposkromionej dyktaturą TPN-owskich zakazów. Jest bosko! Wchodzimy m.in. na pokaźny (ok.2700m) szczyt, by w totalnym osłupieniu stwierdzić, że nie ma on nazwy!
To, że wejdziemy na (MONT GELAS 3131m) najwyższy w masywie było jak konieczność postawienia kropki nad „i”. No musieliśmy i już. W przepięknej zimowej scenerii, pośród skutych lodem, szmaragdowych jezior i w zupełnym osamotnieniu wytyczamy drogę, kierując się zdrowym rozsądkiem i intuicją. Opis, którym dysponujemy przypomina mroczną poezję Bodlaire’a. Sprawnie pokonujemy pierwszy „betonowy” kuluar, kolejny w dużej ekspozycji przechodzimy już w pełnym słońcu. Mokra, ciężka pokrywa śniegu niepokojąco trzeszczy pod naszym ciężarem. Pokonanie 100-u metrowego spiętrzenia zabiera nam sytą godzinę. U wylotu kuluary wypuszczamy niewielką lawinkę i stajemy na wierzchołku. Chmury jak jachty pojawiają się nagle i tulą do szczytu. Jesteśmy otoczeni ciszą, wypełnieni jej kontemplacją, jej doświadczaniem. Widok jest zgoła egzotyczny. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to niebieskie na horyzoncie to morze, zatoka okolic Antibes i plaże Cannes. Tak bliskie sąsiedztwo tak odmiennych żywiołów jest dla mnie kwintesencją niezwykłości i harmonii tego miejsca. W głowach nieco nam szumi, cóż rano byliśmy 3000m niżej Schodzimy ostrożnie a i tak wpadam w jakąś dziurę po pachy, bo staramy się nie władować w rewir potężnego koziorożca, który zdenerwowany mógłby chcieć wyciągnąć konsekwencje z naszej nonszalancji.. Nad stawem fundujemy Winiusiowi raffting w pudełku po Cammembercie i galopem schodzimy na parking. Spieszymy się , bo może jeszcze wieczorem uda się zjeść pizzę na plaży z chłopakami?
Niebieskie Vivaro zabiera nas w podróż do nowego domu. Zjeżdżamy w dół a ja odpływam. Na choinkach rosną kokosy, trawniki szaleją intensywnością barw i zapachów, słońce zachodzi leniwe , eleganckie pudle wybiegają na plażę. Nie ogarniam…. nie ogarniam tego kontrastu. Wiem, że trzeba będzie czekać cały tydzień, by w przypływie pasji i tęsknoty móc opuścić ten przyjazny nam, dziwny i słodki świat lazuru i udać się ponownie tam, skąd jesteśmy…..
…tam, gdzie odnajdziemy w sobie ciszę – luksus jakiego nie zna Lazurowe Wybrzeże….
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2Flazurowe-kasia-maciek
Ruda - spływ kajakowy
Spływ zaczynamy przy Jeziorze Rybnickim i kończymy w Kuźni Raciborskiej. Cały odcinek liczy ok. 16 km więc idealnie jak na jeden dzień. Rzeczka bardzo urokliwa, szczególnie w okolicach Rud Raciborskich (rzeka przepływa przez Park Krajobrazowy „Cysterskie Kompozycje” Rud Wielkich). Kilka kajaków zalicza wywrotkę, ale wszystko pod czujnym okiem ratownika WOPR, zresztą i tak głębokość wody nie przekracza 1m. Choć, jak nas przekonywał organizator jeszcze 4 lata temu nie chcielibyśmy zanurzyć w tej rzece palca, to woda wydawała się czysta, a nawet zaskakująco czysta jak na warunki śląskie. Po spływie kiełbaski z ogniska i dobra zabawa do wieczora. Cały dzień pogoda lenia, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Od organizatorów udało mi się uzyskać parę cennych informacji na temat możliwości spływów w województwie śląskim i okolicach, więc wystarczy tylko przetrzepać Internet w tym zakresie i organizować spływy Nockowe. Zdjęcia niebawem.
Wojcieszów - Kurs instruktorski
W Wojcieszowie odbył się egzamin końcowy kursu instruktorskiego, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Egzamin prowadzili Marek Lorczyk, Krzysztof Recielski i Dariusz Sapieszko. Wszyscy kursanci otrzymali ponad połowę możliwych punktów, zatem całą grupą zaliczyliśmy. Najlepszy wynik uzyskał Michał Parczewski (ST), a ja, mimo bardzo słabo napisanej topografii zająłem zaszczytne drugie miejsce. Dwie najsłabsze osoby zostały poproszone o uzupełnienie braków.
Tym samym, do grona instruktorów taternictwa jaskiniowego wkrótce dołączą: Jacek Szczygieł (Katowicki Klub Speleologiczny), Tomasz Olczak (Speleoklub Łódzki), Michał Składzień (Sekcja Grotołazów Wrocław), Michał Parczewski (Speleoklub Tatrzański), Arkadiusz Brzoza (Wielkopolski Klub Taternictwa Jaskiniowego), Bartosz Sierota i Sebastian Lewandowski (Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy), Piotr Sienkiewicz (Sekcja Taternictwa Jaskiniowego KW Kraków) oraz wyżej podpisany (Rudzki Klub Grotołazów "Nocek").
Gliwice - zawody wspinaczkowe
Na ściance wspinaczkowej Fabryki Mocy w Gliwicach odbyły się zawody wspinaczkowe dla dzieci i młodzieży (od podstawówek do szkół ponadgimnazjalnych). Wojtek Krzyżanowski dotarł do półfinału, Łukasz Pałka do finału a Adrian Filipiak do półfinału. Eliminacje we wszystkich grupach odbywały się na "wędkę" a finały dla starszych "z dołem". Tu kilka zdjęć Pająka: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2011/1gzwdim
Jura - 35-lecie klubu w Łutowcu
Młodzież wspinała się całą sobotę patentując z sukcesem 6.3 ma Knurze. Przerywnikami były krótkie opady deszczu. Wieczorem przy ognisku prezes wręczył nagrody w konkursie "Spity 2011" oraz podziękował byłemu już prezesowi za całokształt działalności. Został również rozwiązany konkurs "gwoździowy". W niedzielę część osób udała się do jaskini Szczelina Piętrowa, część się wspinała a część (1) ćwiczył techniki jaskiniowe (tyrolka, przepinki). Jak zwykle było wiele śmiechu i bardzo miła atmosfera.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FLecie
SPITY 2011 - wyniki: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Aktualno%C5%9Bci
Tatry Wysokie - szkolenie w TPN; wycieczki
W sobotę odbyło się szkolenie w TPN dla instruktorów i kursantów z kursu instruktorskiego. Udział wzięło ok. 30 osób. Szkolenie prowadził Jan Krzeptowski, który najpierw zaprowadził nas na wystawę ze spreparowanymi zwierzętami, zlokalizowaną w byłej wozowni dworu Homolacsów. Potem przeszliśmy spacerem z Kuźnic, do Kalatówek, następnie po przeczekaniu deszczu, ścieżką nad reglami do Doliny Białego i stamtąd z powrotem wzdłuż Białego Potoku do skoczni. Co jakiś czas przystawaliśmy na krótką pogadankę. Ogółem, wszyscy z którymi rozmawiałem byli pozytywnie zaskoczeni programem i jakością tego szkolenia. Było jasne, że Jasiek nie tylko pracuje w TPN, ale też zna się na rzeczy i ma zamiłowanie do przyrody. Szkolenie było dostosowane do słuchaczy. Oprócz ogólnych treści, było także wiele uwag dotyczących działalności jaskiniowej. Ilościowo, materiału było w sam raz. Na tyle żeby było ciekawie, ale żebyśmy też byli w stanie coś zapamiętać. W kuluarach rozmawialiśmy trochę o trudnych tematach - m.in. wyjaśniono nam dlaczego Park nie zgadza się na udostępnienie określonych jaskiń. Z drugiej strony dostaliśmy też wskazówki, na co Park ewentualnie byłby skłonny się zgodzić.
W tym samym czasie Ola kondycyjnym tempem przeszła Czerwone Wierchy od wylotu Kościeliskiej, przez Ciemniak, do przełęczy pod Kondracką Kopą i dalej przez Dolinę Kondratową do Kuźnic i Ronda, gdzie spotkaliśmy się na obiedzie.
Wędrówkom towarzyszyły grzmoty i przelotne opady. Po południu rozpadało się na dobre. Pod wieczór chmury ustąpiły miejsca słońcu, pozwalając jeszcze na krótkie wycieczki w okolicach Kir, gdzie bazowaliśmy.
W niedzielę pojechaliśmy we dwójkę z Olą na Słowację, do Doliny Młynickiej. Chcieliśmy się wspinać na Stenie i Veży pod Skokom, ale skończyło się na kondycyjnym noszeniu sprzętu po dolinie. Grzmoty i ściana opadów nad Strbskim Plesem skutecznie odstraszyły nas od wejścia w ścianę. Poprzestaliśmy więc na romantycznym spacerze z obciążeniem, który okazał się równie dobrym sposobem na spędzenie dnia. W pewnym momencie zrobiło się dosyć ciemno i ludzie się stracili, a my mieliśmy całą dolinę dla siebie. Zmokliśmy tylko trochę. Wyjazd zakończyliśmy obiadem bazującym na kuchni regionalnej (w Oravskym Podzamoku).
Jura - Rzędkowice, Kurs Instruktorów Taternictwa Jaskiniowego
Udział w zajęciach, skądinąd bardzo intensywnych. Zgodnie z harmonogramem, każdego dnia mieliśmy uczyć się od 08:00 do 21:30. W praktyce było różnie, czasem kończyliśmy nieco wcześniej, a czasem o 23:00. Był to bardzo pouczający tydzień. Udało się zgromadzić w jednym miejscu i w jednym czasie wiele osób z bardzo dużym doświadczeniem. Nawet jeśli nie uda mi się zdać egzaminu, było warto poświęcić czas.
Tematyka zajęć obejmowała: geologię i procesy krasowe, metodykę nauczania technik podstawowych, kryteria doboru i cechy węzłów, topografię Tatr i rejonów krasowych Polski, przygotowanie instruktora do zajęć w terenie, uwarunkowania medyczne w pracy instruktora, florę i faunę jaskiń, konfigurację sprzętu indywidualnego, procesy starzeniowe i zużycie w sprzęcie, techniki linowe w rekreacji, teorię asekuracji, ćwiczenia na zrzutni, dobre praktyki w poręczowaniu, techniki prezentacji wiedzy teoretycznej o TJ, terenoznawstwo, kartowanie i wstępną obróbkę danych pomiarowych, konsekwencje prawne ustawy o sporcie, historię eksploracji, ogólną metodykę nauczania na kursie taternickim, rozwiązywanie sytuacji konfliktowych w grupie, elementy psychologii, historię sprzętu, organizację formalną kursu, wytrzymałość i uwarunkowania osadzania stałych punktów asekuracyjnych. Na koniec wysłuchaliśmy 6-godzinnego wykładu Andrzeja Ciszewskiego o rejonach krasowych świata.
Kadrę kursu stanowili głównie: Marek Lorczyk, Piotr Słupiński i Krzysztof Recielski. Ponadto zajęcia i warsztaty prowadzili Robert Matuszczak, Marcin Gala, Michał Gradziński, Agnieszka Gajewska, Bogusław Kowalski, Rafał Kardaś, Jakub Nowak, Marek Wierzbowski, Andrzej Ciszewski, a w części psychologiczno-metodycznej także Sylwia Gutkowska i Tomasz Fiedorowicz.
Beskid Śląski - Zjazd weteranów taternictwa jaskiniowego, jaskinia Ostra
Jak co roku Jurek Ganszer z SBB, zorganizował już 22 spotkanie weteranów taternictwa jaskiniowego (choć byli i ludzie z klubów wysokogórskich). Tym razem poszliśmy do jaskini Ostrej. W tej chwili to najgłębsza (-61) jaskinia polskich Karpat fliszowych. Jej długość to 700 m. Została odkryta w zeszłym roku przez Rafała Klimarę z SBB i on oprowadzał nas po tej pięknej jaskini. Jej przestrzenne gangi są jak na flisz ewenementem na niespotykaną skalę (kubatura kojarzyła się nam bardziej z jaskinię tatrzańską). Jaskinia posiada 2 otwory (Ostra i Rolling Stones) - na co dzień zamknięte. Rozbudowana jest na potężnej skośnej szczelinie opadającej dość jednolicie w dół. Strop choć miejscami spękany jest gładki jak przysłowiowe lustro. Wszyscy docierają do końca przestrzennej upadowy. Dalej jest ciaśniej ale nie tragicznie. Do końca na deniwelację załapujemy się w trójkę (Rudi, Kazik, Damian), prowadził nas oczywiście Rafał. Akcja w dziurze trwała ok. 2 godzin. Potem zwiedzamy jeszcze 2 mniejsze jaskinie w pobliżu. W dalszym programie szacowne grono weteranów przemieszcza się do Szczyrku gdzie wchodzimy do jaskini Lodowej. Tym razem był lód o czym niektórzy przekonali się dosadnie. Po części jaskiniowej spotykamy się na Zieleńskiej Polanie (wiślańska strona Salmopolu). Na tzw. Wyrszczyku jest obszerna wiata. W pobliżu rozpalamy watrę i dalsze uroczystości mają miejsce przy ognisku. „Oficjalne” przemowy wygłasza Jurek i Paweł natomiast Chwieju przytoczył życiorys zmarłego niedawno weterana Mariusza Szelerewicza i chwilą ciszy uczciliśmy jego pamięć. Odbyło się również pasowanie na nowych weteranów. Dalej do godzin późno nocnych odbywała się część „artystyczna”. Nocowaliśmy w namiotach a niektórzy w wiacie. Ranek okazał się mglisty i deszczowy co w zasadzie położyło kres dalszym „wyczynom”. Wracamy do domu przez Wisłę.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FWeterani
Beskid Śląski - jaskinia Malinowska
Wieczorny wypad do Jaskini Malinowskiej. Niestety w jaskini widać liczne ślady ludzkiej działalności w postaci śmieci i niedopałków po pseudo turystach no ale cóż bandytów nie brakuje. Wycieczka udana pogoda dobra. Jaskinia dostępna w całości bez dodatkowego sprzętu poza światłem. Przy wejściu w dalszym ciągu znajduje się drabinka metalowa z tym że nie jest ona przymocowana na stałe tak jak kiedyś tylko oparta jest o skałę. Zwiedzanie wewnętrznych partii jaskini dla wprawnego grotołaza nie powinno stanowić żadnych problemów.
Jura – wspin w Podzamczu
Mimo mocno opóźnionego startu (z godz. 8 na 10 ) z powodu deszczu, wyjazd okazał się bardzo udany. W skałach spotkaliśmy niespodziewanie Świerzynkę, który sprzedał nam patenty na przepiękną drogę – Ani gniady nie da rady. Niestety droga nie puściła, ale padło za to wiele innych zacnych dróg: Małe modrzewiowe loty, 998 (wreszcie udało się je poprowadził), Z okna na świat, Bal samców. Znaczna większość z nich (4 z 5) prowadzi przez przewieszenia, czyli formację, którą tygryski lubię najbardziej.
CZECHY - wspinaczki i MTB w rejonie Roviste
Wyruszamy ze Śląska (Ola właściwie prosto z Norwegii) w piątkowe późne popołudnie by po 500 km jazdy głównie przez Czechy dotrzeć w środku nocy na polanę w Roviste. Ten wyszukany w necie przez Mateusza rejon położony jest w przełomie Wełtawy ok. 50 km na południe od Pragi. Granitowe mury skalne na wysokość do jednego wyciągu w wielu miejscach sięgają wód Wełtawy. Tak więc po przespaniu reszty nocy i skorygowaniu biwaku wspinamy się od razu w bardzo ciekawych formacjach. Karol i Mateusz jako najlepsi wspinacze z naszej grupki wybierali ambitniejsze drogi (> VII) a reszta satysfakcjonowała się "piątkami" z dołem lub ciut trudniejszymi "z górą". W pierwszy dzień tylko Ola na krótko czmychła na rowerową przejażdżkę (z wyjątkiem Karola i Mateusza wszyscy zabrali rowery górskie) a reszta walczyła do zmroku w granitowych stromiznach patentując skrajne dla siebie trudności. Na krótko tylko pozwoliła na odpoczynek burza. W drugi dzień dalsze wspinanie. Do południa razem a potem wspinacze (Karol i Mateusz) łoili dalej a reszta pojechała na bardzo ciekawą pod względem krajobrazowym ale także i technicznym wycieczkę rowerową na trasie Roviste - Predni Chlum - Solenice - Kamyk na Veltawou - Roviste. Trasa wiodła wzdłuż meandrów Wełtawy w urozmaiconym terenie, z fajnymi zjazdami i trochę wymagającymi podjazdami. Po drodze ciekawe ruiny zamku w Kamyku n. V. Wieczór przy ognisku. W trzeci dzień znów do południa wspinaczki w skałkach po przeciwnym brzegu Wełtawy w Blanicach. Pęka kilka ciekawych dróg a Karol przepatentował VIII. Po południu Ola urządza krótką wycieczkę i kotwiczy w obozie, Karol z Mateuszem kontynuują wspin a Damian, Rudi i Adam przemierzają rowerami również ciekawą a miejscami bardzo piękną trasę: Roviste - Krasna Hora - Svaty Jan - Zrubek - Roviste. Wieczorem znów wszyscy spotykamy się przy ognisku. Ostatni dzień to powrót do domu. Od rana leje. Do Polski wjeżdżamy już w śniegu. I pomyśleć, że 3 dni mieliśmy piękną pogodę.
Kilka uwag ogólnych - skały bardzo ciekawe, urozmaicone o różnej skali trudności. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Obicie dróg jednak już różne. Często pierwsze wpinki są dopiero po kilku metrach od ziemi i to w po trudnych fragmentach. Można również pochodzić na własnej protekcji. Miejsce biwaku przy 2 opuszczonych chatkach z fajnymi werandami (dobre w razie deszczu) jest blisko skał. Brak jedynie wody (można nabrać przy pobliskim campingu). Kąpiel w Wełtawie raczej nie wskazana ze względu na jej stan czystości (a raczej nieczystości). Szlaki piesze i trasy rowerowe bardzo ciekawe choć wysokości względne nie są najwyższe ale to raczej na plus tego terenu.
Zdjęcia :http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FMaj%C3%B3wka%20Czechy
NORWEGIA: Hardangervidda, Hallingskarvet. Cztery dni i pół dnia w Norwegii
Na prawach "szybkiej akcji", z okazji swiat wielkanocnych, wybralismy sie zakonczyc sezon skiturowy do Norwegii. Rejon dzialania dobralismy pod katem latwosci transportu - kupilismy bilety do najwyzej polozonej stacji w kraju fjordow i zalozylismy, ze musi byc tam snieg.
W podrozy nocnym pociagiem do Wroclawia czulismy sie nieswojo w towarzystwie pokrowca na narty z naszym sprzetem. Sytuacja niewiele sie zmienila po dotarciu samolotem do Sandefjord i przesiadce na norweski pociag. Wyswietlacz w wagonie pokazywal temperature na zewnatrz: 18 stopni. Moze popsuty? Jednak werandy domow ktore widzielismy przez okna pociagu byly zastawione lezakami. Miejscowi korzystali ze swiat, zazywajac slonca. Podobalo sie nam to, czy nie, wiosna w poludniowej Norwegii zawitala juz na dobre.
Bylismy przerazeni. Zamykalismy oczy i probowalismy zasnac, z nadzieja, ze kiedy sie obudzimy, za oknami beda przechadzac sie po zamarznietych jeziorach renifery. Snieg pojawil sie na godzine przed naszym celem. Termometr w wagonie ciagle obwieszczal wiosne: 16 st. C. Kiedy jednak dotarlismy na miejsce - do Finse, na 1222 m n.p.m. - nie mielismy watpliwosci, ze bialego wystarczy jeszcze na miesiac czy dwa.
Finse to wioska powstala na okolicznosc utrzymywania linii kolejowej Oslo-Bergen. Lezy na polnocnym krancu plaskowyzu Hardangervidda; dalej na polnoc od niej ciagna sie gory Skarvheimen. Jak na nasze standardy, to rejony dosyc nisko polozone (1000 - 2000 m n.p.m.) i przewaznie o niewielkich wysokosciach wzglednych. Jest to jednak bardzo rozlegly obszar gor, ze szczatkowa roslinnoscia (brak drzew) i lodowcami zaczynajacymi sie juz na 1400 m n.p.m. Snieg zalega tu dlugo i koleje norweskie musialy przez caly XX wiek utrzymywac stala zaloge odsniezajaca tory. Potem technika poszla do przodu, zbudowano tunele i dzis Finse to raczej kurort. O ile tak mozna nazwac ok. 20 domow, do ktorych nawet nie da sie dojechac samochodem - bo nie ma drogi.
Schronisko turystyczne pekalo w szwach. I zabijalo cenami, ale na to na szczescie bylismy przygotowani. Przynajmniej psychicznie. Podczas moich wczesniejszych podrozy do Norwegii korzystalem ze schronisk samoobslugowych i wygladalo to jednak znosniej niz tu w Finse - gdzie jest normalna obsluga, kuchnia itp. Ceny posilkow juz na etapie przygotowan do wyjazdu uznalismy za nie do przeskoczenia. Grzecznie przestrzegajac zakazow i nakazow oddalilismy sie od chatki i zjedlismy posilek na bazie produktow przywiezionych z Polski. Noclegu jednak nie dalo sie uniknac - bylo juz po poludniu, a ciezar naszych plecakow tylko potwierdzal slusznosc decyzji o nie zabieraniu ze soba namiotu i szturmowych spiworow.
W swiateczna niedziele, wczesnym rankiem ruszylismy na polnocny zachod, w park Hallingskarvet w gorach Skarvheimen. Naszym celem bylo Hallingskeid, punkt na linii kolejowej, w ktorym moglismy liczyc na nocleg w mniej obleganej, samoobslugowej chatce.
Chodzenie w nartach alpejskich po tym terenie jest pewnego rodzaju ekscentryzmem. Miejscowi preferuja biegowki. Ma to sens, biorac pod uwage wystepujace tu nachylenia i odleglosci. Mimo tego, ze celowo poszlismy inaczej niz szlak - zeby bardziej optymalnie wykorzystac nasz sprzet - zjazdow bylo niewiele.
Pogoda nam dopisywala, wlasciwie przez caly wyjazd bylo bez opadow, przewaznie slonecznie. Wiekszosc czasu dosyc konkretnie wialo. Tylko tego pierwszego dnia, na drodze do Hallingskeid, spotkalismy dwojke Norwegow - poza tym co najwyzej widzielismy w oddali ludzkie sylwetki lub skuter sniezny. (Tu trasa calego wyjazdu: [1])
Chatka w Hallingskeid faktycznie oferowala lepsze warunki - moglismy sami gotowac i mielismy pokoj dla siebie (oprocz nas bylo jeszcze 5 osob). O specyfice norweskich schronisk samoobslugowych pisalem juz kiedys. Przypomne tylko smutna refleksje, ze system jest zupelnie nieprzygotowany na wieksza ilosc Polakow m.in. ze wzgledu na w zaden sposob niezabezpieczone szafy pelne prowiantu (prowiant nalezy pobrac i uiscic oplate zgodnie z wiszacym cennikiem).
W Hallingskeid spedzilismy dwie noce, w poniedzialek spacerujac "na lekko" w Grondalen. Snieg tego dnia byl na tyle rozmiekly, ze pokonalismy 500 metrow przewyzszenia ani na moment nie zakladajac fok. Tego dnia nawet zalozylismy na chwile zestawy lawinowe. Znowu jednak malo przydaly sie kaski i czolowki (jasno od 5 do 22). Tymczasem Norwegom skonczylo sie wolne, takze wieczorem w chatce bylismy juz sami.
Celem na wtorek bylo dotarcie do Rembesdalsseter - chatki na polnocno-zachodnich krancach plaskowyzu Hardangervidda, na wys. ok. 960 m. Podazalismy szlakiem prowadzacym przez wielkie, plytkie U-ksztaltne doliny bez zadnych charakterystycznych punktow - silne skojarzenia z pustynia. Ciekawym epizodem bylo natrafienie w miejscu, gdzie zgodnie z mapa mial stac szalas na... komin wystajacy raptem na pol metra ze sniegu. Jak dlugo trwa tu sezon?...
Mimo wszystko, w ciagu osmiu godzin wedrowki zaliczylismy dwa krotkie, ale przyjemne zjazdy. Drugi, na 1 km przed chatka, przebiegal 200-metrowym progiem eksponowanym na slonce. Trzeba przyznac, ze na koniec dnia byl nieco stresujacy.
W chatce w Rembesdal zastalismy dwojke studentow z Niemiec (na biegowkach - przyznali sie ze prog schodzili piechota - ha!). Warunki tam sa kameralne, chatka sklada sie z jadalniokuchni i dwoch malych sypialni. Pradu brak, jest za to widok na jezioro i na bloki lodu odrywajace sie od lodowca Hardangerjokulen.
Mozna powiedziec, ze to wlasnie ten lodowiec, jeden z wiekszych w Norwegii, byl tematem wiodacym naszego ostatniego, czwartego dnia w terenie. Obeszlismy go od polnocnego zachodu, podziwiajac z bezpiecznej odleglosci bezkresna biel i moreny usypane w zwiazku z wahaniami zasiegu lodowca z ostatnich kilkudziesieciu lat. Nie obeszlo sie bez odrobiny problemow orientacyjnych - w tym terenie mapa to niewiele, trzeba jeszcze miec glowe na karku i najlepiej odbiornik GPS. Pod koniec spaceru spotkal nas calkiem dlugi, lagodny zjazd do Finsevatnet. Potem poszlismy za sladami ok. dwa kilometry po zamarznietym jeziorze. Minelismy wprawdzie kilka konkretnych pekniec ktore troche nas zaniepokoily, ale jak dowiedzielismy sie potem w schronisku, w ubieglym roku lod odpuscil dopiero w sierpniu. Do Finse dotarlismy dosyc wczesnie. Mielismy cos gotowac, ale zalapalismy sie na lasagne dla pracownikow w hotelu (w pewnym sensie bylo to tanie). Ostro juz sie nudzac, pojechalismy w strone domu nocnym pociagiem o 01:38.
Na koniec zostaje wyjasnienie dlugosci opisu i braku polskich liter. Otoz odwolano nasz lot powrotny do Katowic i chcac zdazyc na piatek do pracy, musielismy przebukowac sie na... Gdansk. I dalej przemieszczac sie pociagiem. Pociag jedzie 8 godzin i 30 minut - opis w zwiazku z tym powstal na telefonie komorkowym.
SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitour na Salatyn
Jeżeli ktoś w końcu kwietnia w Zachodnich Tatrach chce zjechać z głównej grani do auta pokonując ponad 1000 m deniwelacji i kilka kilometrów pysznego zjazdu to wycieczka na Salatyn może zaspokoić te oczekiwania. Powodem takiego stanu rzeczy jest naśnieżana nartostrada (na wys. 1477) w dolinie Salatyńskiej a wyżej naturalne śniegi zalegające w tej wystawionej ku północy dolinie. Przeanalizowanie widoku z internetowych webkamer pomaga podjąć decyzję. Tak więc w dość pogodne przedpołudnie ruszamy na fokach z parkingu w Spalonej. Wyciąg nie działa więc wszędzie pustki i tylko nasze auto jako jedyne stało na rozległym parkingu. Do górnej stacji podchodzimy po rozmiękłym śniegu. Dalej czasem kłopotliwe przedzieranie się przez kosówki choć generalnie poruszamy się naturalną rozpadliną. Dość stromym żlebem wydostajemy się na Pośrednią Salatyńską Przełęcz (2012) a stąd na wierzchołek Salatyna (2048). Znów możemy nasycić oczy rozległymi widokami choć tak bardzo nam znanymi to zawsze fascynującymi. Zjazd po mokrych śniegach jest ciekawy. Żleb jest początkowo dość stromy ale zarazem dość szeroki więc jest możliwość manewru. Na stromiznach stacza się z nami „rzeka” mokrego śniegu a czasem duże kule. Fajnie się jednak bawimy. Dalej mykamy pod zboczami Zadniego Salatynu by ominąć kosówki. Tylko na chwilę musimy zdjąć narty by przez małą górkę dostać się na nartostradę. Dalej w dół pędzimy jak szaleni aż na parking. Wkrótce jedziemy autem przez dolinę Rochacką gdzie nie ma nawet grama śniegu. Niżej już całkowicie rządziła wiosna.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FSalatyn
Jura – wspin na górze Zborów w Podlesicach
Wspinamy w sumie 12 dróg od IV+ do VI+ na Długiej Grani, Dziurkach, Czujniku i Młynarzu. Paweł przystawił się do dwóch VI.2. Fantastyczna pogoda do łojenia, ludzi mało, cisza i spokój.
Jura – "otwarcie sezonu" w Górach Towarnych, wspinaczki, jaskinie
Bardzo fajne „otwarcie sezonu” (tak naprawdę jest stale otwarty). Padło wiele dróg wspinaczkowych i każdy znalazł chyba coś dla siebie. Ponadto niektórzy zwiedzili jaskinie: Niedźwiedzia-Dzwonnica, Cabanowa, Towarna. Na pewno coś dopisze Karol.
Wezwany do tablicy pisze:)
W sobotę zaczynamy około godziny 10 tej jesteśmy w trójkę, lecz z każdą następną godziną przybywa Nockowiczów. Wspinamy się w górach Towarnych Małych, nazwa ta nie jest przypadkowa, gdyż na większość z dróg wystarczają 3 ekspresy!!! Wieczorem wybieramy się w licznym składzie (około 10 osób) do pobliskich jaskiń, które okazują się warte zobaczenia. Pozostała część ekipy rozpalała w tym czasie ognisko, przy którym siedzimy do późnego wieczoru próbując rozwiązać zagadkę, tzw..gwóźdź programu. Brak rozwiązania tego problemu nie pozwolił zapewne zmrużyć oczu większości z uczestników. Z tego pewnie powodu część z nas nie była wstanie wspinać się dnia następnego:). Braki w zespole uzupełniony został tzw. ,,niedzielnymi Nockowiczami’’ Wspinamy się na ciekawszych niż sobotnie skałkach w Górach Towarnych Dużych - 4 ekspresy tu to standard - do godzinny 16- tej.( nawet najstarsi górale nie pamiętają, żebym tak wcześnie kończył wspinanie !!!) Wracając zahaczamy jeszcze o Olsztyn, aby skosztować specjalności miejscowej, czyli dobrych lodów.
Jura – wspinanie w Rzędkowicach
Aby uciec od codziennego zgiełku i tłoku udaliśmy się do zacisznych Rzędkowic:) Pogoda mimo kilku prób(wiatr, zachmurzenie, temperatura) nie zdołała stłumić naszego pragnienia wspinu. Działaliśmy w sprawdzonym dwuosobowym składzie, co bezpośrednio przełożyło się na liczbę zrobionych dróg (jak zwykle wspinanie non stop od świtu do zmierzchu). Padły między innymi: Myśliwi z Jurgowa, Trwoga Ginekologa, Homer Simpson, polecamy także ładną i dłuuuuugą drogę Nikodemówkę – patenty sprzedam niedrogo:)
Tatry – Jaskinia Czarna, Partie Królewskie
Po dwóch tygodniach wspinu nieuchronnie musiałem zatęsknić za jaskiniami. Kaja po dwóch tygodniach na Kitzu chciała więcej... Nikt nikogo nie musiał namawiać, zachęcać, przekonywać. Dwa krótkie maile i jedziemy. Uwielbiam to. Prognoza mało zachęcająca, więc wybór pada na Czarną. Partie Królewskie, bo żadne z nas jeszcze nie było. Taki jaskiniowy sobotni spacer. Powłóczyliśmy się po jaskini, nacieszyliśmy urokiem królewskich (zdecydowanie polecam). Czyli wieczorne piwko można było uznać za zasłużone :) Spożywamy je już w Krakowie oglądając Staszka i Kai zdjęcia z wyprawy i słuchając opowieści... I mimo, że parę godzin wcześniej byliśmy jeszcze w jaskini tęsknię za kolejnym wyjazdem.
Beskid Śląski - wspin na Kobylej w Wiśle
Wyjazd a raczej krótki wypad na skałki do Wisły na tzw. Kobylą. W przypadku moich kompanów było to pierwsze spotkanie ze skałkową przygodą. Jak na strażaków przystało bez większych problemów poradzili sobie z pierwszymi krokami w wspinaczce. Powspinaliśmy się trochę na wędkę drogą ok. czwórkową oraz potrenowaliśmy wychodzenie po linie przy pomocy przyrządów zaciskowych. Pogoda podczas wycieczki była słoneczna jedynie wiejący od PN zimny wiatr powodował dreszcze i nie przyjemne uczucie zimna.
SŁOWACJA/POLSKA: Tatry - narciarski trawers Tatr
Tzw. tatrzańska Haute Route zrobiona. Przepiękna a zarazem trudna i wymagająca kondycyjnie wysokogórska tura przemierzona od Kieżmarskich Żlebów u wylotu Kieżmarskiej Doliny na wschodzie po Zwerowkę w Dolinie Rochackiej na zachodzie. Przez przełęcze: Barania, Czerwona Ławska, Rohatka, Wschodnie Żelazne Wrota, Koprowa, Zawory, Tomanowa, Iwaniacka i wierzchołek Grzesia. Pogoda z wyjątkiem ostatniego dnia wspaniała (tylko dzięki temu udało się zrealizować projekt), warunki z uwagi na mało śniegu trudne. Jeżeli komuś chce się poczytać więcej to szerszy opis tu: http://nocek.pl//wiki/index.php?title=Relacje:THR_2011
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FTHR
Jura – wspinanie w Łysych Skałach
Kwiecień - po 5 miesiącach ściankowego restu wreszcie trafił się słoneczny, ciepły weekend, więc co do wyjazdu porozumieliśmy się niemal bez słów. Jak się okazało po całkiem spokojnym poranku, znacznie więcej wspinaczy stęskniło się już za kasującym palce jurajskim wapieniem - koło południa zrobiło się trochę ciasno. Udało nam się jednak wywspinać parę ciekawych dróg - między innymi: "Niedzielny Dülferek" za VI.1+/2, niejaki "Koziołek"(VI.1+) i "Prawa płytka" (VI.1). Wyjazd zakończylismy w nienagannych humorach. Zdjęcia - http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2Flyse%20skaly
I kwartał
SŁOWENIA/WŁOCHY – wspinanie w Ospie i Lumignano
Przejazd przełożony z uwagi na chorobę Prezesa i intensywne opady dla docelowego rejonu, na późny poniedziałkowy wieczór. Wyjeżdżamy z Bytomia i zaczyna lać; generalnie co nas to obchodzi, w końcu jedziemy na południe – tam przecież nie będzie padać. Nad Czechami i Austrią gwieździste niebo, lecz gdy wjeżdżamy do Włoch zaczęło się … i nie przestało przez kolejne 2 dni – totalna zlewa. Na miejsce –Osp – dojeżdżamy nad ranem i na krótką chwilę przestaje padać więc mamy trochę czasu na poznanie okolicy i znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Decyzja pada na płaski teren tuż obok jednego z filarów podtrzymujących wiadukt z autostradą. Już na samym początku musimy wykazać się zdolnościami McGyver’a bo łamiemy jeden z pałąków namiotu Damiana. Nad Słowenią wiszą ciężkie chmury ale nie leje, więc wspinamy po jednej drodze w rejonie Crni Kal. Generalnie skała podobna do tej z polskiej jury, ale nie przypada nam do gustu – przecież przyjechaliśmy na południowy wapień a nie na jurajskie dziurki. W nocy najprawdopodobniej w okolicy przechodziło tornado bo budzimy się z wyrwanymi odciągami i kałużą błota w namiocie. Następny – jeszcze bardziej deszczowy dzień przeznaczamy na zwiedzanie Słoweńskiego wybrzeża, w szczególności miasta Koper i Piran. Na ten temat rozpisywał się nie będę – Piran choć mniejszy to dużo ładniejszy. W 2 biurach informacji turystycznej dostajemy rozbieżne informacje dotyczące prognozy pogody – według tej bardziej optymistycznej jutro może na chwile przestanie padać, a potem już słońce. I rzeczywiście, a nawet lepiej bo tylko parę minut lekko pokropiło, a silny wiatr skutecznie osuszył większość z połaci skał. Do dziś nie wiem czemu w pierwszy dzień wspinaczkowy Karol wyciągnął Nas do Misji Pec - sektora z najtrudniejszymi drogami – jakaś nowa strategia rozgrzewki? Pod skałą prawie sami włosi i Słoweńcy ale słyszymy też polskie słowa – w Ospie wspinał się z nami Tomek „Mendoza” Ręgwelski z Krakowa, znany nam z Grochowca i z historii polskiego wspinania:) Zaczynamy mocno - od w ogóle nie rozgrzewkowych 6b+ i 6c! na których bułuje się na cały dzień. Pod wieczór decydujemy się zmienić miejsce noclegu na mniej błotne i mniej wietrzne. W Crnim Kalu, opodal parkingu pod skałami znajdujemy przytulną polankę; miejsce idealne: blisko do samochodu, blisko do kibelka, po wodę, tylko pod skały mamy jakieś 5 km. Przez kolejne dni wspinamy w Ospie od rana do wieczora, zmieniając się na drogach, z krótkimi przerwami na ciasteczka i lekturę na hamaku – po prostu wspinaczkowe wakacje:) Liczba dróg wspinaczkowych w Ospie jest przytłaczająca, jak i wysokość tutejszych skał; pomimo niedostępności połowy dróg – ze względu na intensywne opady, w połowie długości muru skalnego powstało potężne wywierzysko i kaskady odcinające dostęp do wielu dróg wspinaczkowych - jest tu do czego się przystawiać przynajmniej na kilka sezonów. Po kilku dniach łojenia pora na odpoczynek; wybieramy się więc do Postojnej żeby zwiedzić jaskinie turystyczną i w drodze powrotnej zobaczyć Skocjanskie Jamy. Niestety ceny biletów wstępu do tych jaskiń były iście Europejskie i jak dla Nas zaporowe więc korzystamy tylko z tamtejszych toalet, gdzie bierzemy porządną kąpiel w umywalkach:)po kilku dniach wspinania była to rzeczywiście już konieczność, chociaż Damian dopiero przedostatniego dnia wyjazdu zaczął narzekać, że mu tapicerka przesiąkła smrodem rzekomo moich skarpetek:) W poniedziałek w skałach spotykamy Bytomsko-Gliwickich znajomych, a następnego dnia, wczesnym rankiem wyruszamy do Lumignano. Z Ospu do Lumignano jest ok 230 km więc zdążyliśmy się jeszcze tego dnia solidnie powspinać. Skała tu inna niż w Słowenii- brak długich i masywnych kaloryferów, choć niewielkie też się zdarzały, dużo za to dziurek i krawądek często bardzo ostrych - spytajcie Damiana żeby pokazał rozcięty palec. Warunki socjalne rewelacyjne: parking, dwa stoliki z ławeczkami, ubikacja, umywalka i bieżąca woda, tylko namiotu nie ma za bardzo gdzie rozbić, a w grotach spać nie będziemy bo grasują skorpiony-naprawdę. W Lumignano wspinamy już bez dnia odpoczynkowego, zmieniając tylko sektory. Wieczory standardowo spędzamy przy grzanym winie w towarzystwie sympatycznych Niemców, z którymi wymieniamy się doświadczeniami i rekomendujemy sobie nawzajem Nasze rodzime rejony. Na ostatni dzień zostawiamy sobie po jednym projekcie, z których tylko Damianowi udało się swój wykonać, pakujemy samochód, szybka pizza w towarzystwie wesołego kelnera i powrót do Polski.
Informacje praktyczne: Osp – woda we wsi Crnotice; zakupy w centrum handlowym na przedmieściach Triestu tuż za granicą Włosko-Słoweńską-podobno w ubikacji dla niepełnosprawnych można wziąć niezłą kąpiel:); spanie na campingu w Ospie (10EUR/os/dobę) lub na dziko ale trzeba dobrze szukać – właściciel campu wzywa Policję; w dni odpoczynkowe można zwiedzać całą Słowenię-nie jest zbyt duża. Lumignano- woda i kibelek na parkingu; zakupy można zrobić w sklepikach w samym Lumignano lub przejechać się ok 4 km do marketu w pobliskim Longare; spanie w namiocie na parkingu, ale zmieszczą się tylko 2 lub 3 namioty więc weekendami może być problem, można próbować w licznych, bardzo klimatycznych grotkach skalnych, uwaga na skorpiony; na odpoczynek można wybrać się do pobliskich miast (Padwa, Vicenza, Wenecja), a jak się znudzi wspinanie w Lumignano lub będzie tu za gorąco to można przenieść się do Arco (ok. 120km) lub właśnie do Ospu (ok230km). Myślę, że Karol i Damian też napiszą parę słów relacji z wyjazdu.
I kwartał
AUSTRIA - Wysokie Taury - Kitzsteinhorn
W dniach 16.03. - 2.04. odbyła się kolejna wyprawa Krakowskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego do jaskini Feichtnerschacht, w której uczestniczyłem przez dwa tygodnie. Specyficzną cechą tych cyklicznych wyjazdów jest położenie bazy wyprawy - w podziemiach tzw. Alpincenter, centrum rozrywkowo-gastronomicznego ośrodka narciarskiego, na wysokości 2450 m. Aktywność nie ogranicza się więc tylko do jaskiń - są też narty zjazdowe i skitury. Ja, dzięki całkiem dobremu połączeniu z Internetem sporo pracowałem w ciszy i spokoju nad pewnym programem komputerowym, przeszkadzające mi telefony zbywając stwierdzeniem "jestem za granicą, proszę dzwonić po powrocie".
Jaskinia Feichtnerschacht jest rozwinięta w nietypowej skale - marglu mikowo-wapiennym. W miejscach gdzie nie ma błota, przypomina ona nieco piaskowiec. Działalność odbywa się w oparciu o biwak w tzw. Sali z Miśkiem - na głębokości ok. 430 m, za piaszczystym przekopem. W tym roku kierunki eksploracji były dwa - po pierwsze, zjeżdżaliśmy z tzw. Kubatur (ok. 610 m) studniami w dół. Po około 60 m zjazdu zostało jednak osiągnięte połączenie z Żółtymi Marmitami - częścią jaskini znajdująca się poniżej. To połączenie nie było zresztą niczym niespodziewanym, Feichtnerschacht rozwija się bowiem pod przewidywalnym upadem; spróbować jednak było trzeba. Drugi "przodek", na którym działałem m.in. ja, był problemem "do kopania" z zeszłego roku, położonym w najbardziej wysuniętym na wschód punkcie jaskini. Urobek (piasek) trzeba było wyciągać wykonaną z karnistra wanienką przez ok. 10-metrową rurę. Na trzecim z kolei biwaku, na którym znalazłem się wspólnie z Kają Fidzińską (w zespole) oraz Michałem Pawlikowskim i Staszkiem Wasylukiem (druga ekipa), wyciągnęliśmy z Kają 83 takie wanienki. Na kolejnej szychcie, Michałowi i Staszkowi udało się w końcu przekopać. Wąski korytarz, w którym trzeba było się czołgać, skręcał pod kątem prostym, by przejść w 7-metrową studzienkę o ok. 2-3 metrach średnicy. Na końcu zastaliśmy szczelinę nie do przejścia i zamulony korytarz idący pod górę. Łącznie za naszym przekopem zmierzyliśmy ok. 37 metrów i wobec słabych perspektyw, trzeba było podjąć trudną decyzję o deporęczowaniu tej części jaskini.
Poza trzema dniami w jaskini, popołudniami około trzech razy byłem na Grosser Schmiedingerze (ok. 440 Hm z Alpincenter), raz na Maurerkoglu (podobnie), raz na Schmiedingerscharte. Pod koniec wyprawy rozjeździłem się na tyle, że zdecydowałem się na zjazd z samego wierzchołka Kitzsteinhorna (wys. 3203 m, ale podejść trzeba niespełna 200 m). Warunki śniegowe były od strony lawinowej dosyć dobre, ale spod niewielkiej ilości śniegu wystawały niebezpieczne skały, więc poszaleć się nie dało.
Tatry Zach. – jaskinia Czarna, partie III Komina
Celem było dotarcie do drugiego otworu. Poruszając się zgodnie z opisem docieramy do miejsca gdzie było dużo ziemi, roślinki, ćmy i muszki. Otwór jak tu jest to był zasypany (chyba, że to nie ten). Ponieważ byliśmy uzależnieni od dojazdu to nie mamy czasu chodzić po tych pięknych partiach jaskini. Po wyjściu z dziury lecimy w dół i do domu wracamy z Ryśkiem i Tomkiem, którzy byli na szkoleniu w TPN. Zdjęcia - http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FCzarna
Tatry – szkolenie z ochrony przyrody dla instruktorów PZA.
Odbyła się wycieczka ścieżką nad Reglami pod przewodnictwem pracownika TPN. Na wycieczce poruszone były kwestie ochrony przyrody.
SŁOWACJA: Niżne Tatry – skitour na Chabenec
Startujemy z Magurki (1050) zielonym szlakiem na główną grań Niżnych Tatr. Śnieg znajdujemy dopiero na wys. 1500 i to jeszcze z przerwami. Podejście boczną granią na zwornik i dalej w fatalnych warunkach przy mocnym wietrze i mgle docieramy na szczyt Chabenca (1955). Szybko jednak stąd uciekamy. Zjazd łagodny ale w/w warunkach pogodowych i zmarzniętym śniegu a często po trawach zjeżdżamy do porzełęczy. Dalej upatrzonym wcześniej żlebem w dół do doliny. Zjazd żlebem wynagrodził nam wszystkie poprzednie trudy. Od 1300 na przemian idziemy a jak się pojawia śnieg jedziemy docierając tak aż do Magurki. Była to wspaniała tura. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FChabenec
Wyjazd do jaskini Trzy Kopce
W sobotę o 16 spotykamy się przy Plazie i wyruszamy "panterką" Buliego w stronę Szczyrku. Przed dotarciem na miejsce, zatrzymujemy się jeszcze na pyszną (ponoć) szarlotkę na ciepło i herbatę w Bagateli, by ostatecznie do Chaty Wuja Toma dojść ok. 19. Tu raczymy się zimnym piwkiem (oczywiście bezalkoholowym) i idziemy spać, aby na drugi dzień być wypoczętym na akcję w jaskini. Pobudka, z uwagi na fakt iż jaskinia jest o "rzut beretem" nie była skoro świt, związku z tym ze schroniska wychodzimy dopiero ok. 9. Dnia poprzedniego spadło 20cm świeżego śniegu, także w stronę Klimczoka przecieraliśmy szlak brodząc po kostki w białym puchu. Pod wejście do jaskini dotarliśmy po 30 min, gdzie nastąpiła krótka przebierka i byliśmy gotowi do wejścia. Dla niektórych z nas była to pierwsza poważna (poważna jak na nasze umiejętności) jaskinia w życiu, także na pewno adrenalina pojawiła się w naszej krwi. Zejście do jaskini (4 metrową studnię) pokonaliśmy bez problemów, a dzięki przewodnikowi w roli Buliego bez kłopotów pokonywaliśmy kolejne sale, by ostatecznie dotrzeć do sali Smoczej, gdzie znaleźliśmy kartkę z informacją iż księga wpisów znajduje się na stronie Speleoklubu Bielsko-Biała. W drodze powrotnej Buli zrobił nam test i kazał nam prowadzić do wyjścia, niestety wstyd się przyznać ale nie mogliśmy znaleźć poprawnej drogi już przy pierwszym rozwidleniu. Jednak z małą pomocą naszego przewodnika, ostatecznie trafiliśmy do wyjścia, zwiedzając po drodze jeszcze Komnatę Chrystusa i Salę Ewy. Akcja nie trwała długo, bo troszkę ponad 2h, także pod Plazą byliśmy już przed 16, skąd rozjechaliśmy się do domów.
Beskid Śląski - nocny wypad pieszo z Ustronia do Bielska
Do celu udajemy się pociągiem z Katowic i jesteśmy o 20.40 na stacji Ustroń Polana. Wysiadając widzimy, że śniegu na peronie jest ponad kostki, to już nam zwiastuje co nas będzie czekać w nocy. Na początku udajemy się w stronę Równicy, dochodząc w okolicę schroniska spotyka nas pierwsza niespodzianka – mgła. Po drodze mijamy biesiadników z knajpek przy schronisku, którzy oczywiście ewakuowali się do domów samochodami. Z Równicy kierujemy się zielonym szlakiem do Brennej, momentami ściegu jest około 30 cm. Oczywiście mgła też nie dawała za wygraną, czasem się nasilała i próbowała dać nam w kość. Na szczęście mieliśmy gpsa, co usprawniło poruszanie się w tych warunkach. W Brennej jesteśmy około północy, później dalej kierujemy nasze kroki zielonym szlakiem na Błatnią, a stamtąd na Szyndzielnię. W tym czasie zaczął przez chmury przebijać się księżyc, który był tej nocy w pełni (oprócz saren i zająca żadnego wilkołaka nie spotkaliśmy), pozwoliło nam to w każdym razie trochę dojrzeć sąsiadujące góry. W drodze na Szyndzielnię mogliśmy też przyjrzeć się rozświetlonemu Bielsku. Po zejściu z góry ok. 5.15 okazuje się, że za 5 minut mamy autobus na dworzec pkp, więc szybko pakujemy niepotrzebne rzeczy i po przyjeździe busa kończymy naszą nocną wędrówkę.
SŁOWACJA-CHOPOK - Skitury i spacery po okolicy
Pomimo niesprzyjającym warunkom pogodowym za oknem wybraliśmy się na - jak się okazało - bardzo przyjemną wycieczkę. Na rozgrzewkę zrobiliśmy krótką turę na nartach- spod dolnych wyciągów na Chopok na wysokość około 1600m. Początek trasy robimy lewą odnogą nartostrady (sztucznie naśnieżona), a następnie idziemy poza trasą wzdłuż nieczynnego wyciągu narciarskiego już na naturalnym śniegu, którego wraz z wysokością systematycznie przybywa. Odnajdujemy tam świetny teren do zjazdu. Niestety wraz z wysokością robi się coraz bardziej mglisto, a do tego wynik testu lawinowego, którego dokonuje Mateusz jednoznacznie wskazuje, iż trzeba wracać (przy drugim wykonaniu płyta śniegu wyjeżdża już po wbiciu łopaty…). Kolejną atrakcją jest więc eksploracja skądinąd znanego nam już nieco sporego terenu wspinaczkowego (Machnato) w tej samej dolinie. A potem to już tylko spokojny powrót do domów, przerywany zakupami słowackich „towarów eksportowych” :)
TATRY ZACHODNIE - Dolina Jarząbcza - skitury
Debiut Michała na nartach. Postanowiliśmy od razu uczyć go na skiturach, żeby nie wchodziły mu w krew złe nawyki. W Chochołowskiej próbujemy trochę iść na nartach, ale sens miało to średni - totalnie zamoczyliśmy foki od spodu. Pierwotny plan - Kończysty - szybko musiał ulec modyfikacji, gdy gołym okiem ujrzeliśmy, że na stokach tego szczytu nie możemy liczyć nawet na niewielkie płaty śniegu. Ostatecznie poszliśmy za śladami wzdłuż potoku, prowadzącymi do Doliny Jarząbczej. Stoki Łopaty i Czerwonego Wierchu okazały się bardzo ciekawym terenem narciarskim, na którym śnieg dosyć dobrze się trzyma. Na wysokości ok. 1 700 m, nie docierając do żadnego specyficznego punktu, zdecydowaliśmy się na odwrót z uwagi na bardzo silny wiatr. Nasz kursant zmęczył się jak... kursant, ale dzielnie przyjął na zjeździe wiedzę z zakresu wpinania i wypinania nart, trawersowania zbocz i zsuwania się. Kiedy zaczęły się drzewa, natychmiast zapięliśmy mu kask, bo polegaliśmy na nim jeśli chodzi o transport do domu. Niestety ze względu na późną porę i zmęczenie materiału, zakręcanie będziemy musieli poćwiczyć na następnym wyjeździe. Doliną Chochołowską dało się zjechać do Polany Huciska, ale to może być już nieaktualne.
TATRY WYSOKIE - Niżnie Rysy
Przebieżka skitourowa na Niżnie Rysy (2430). Do Morskiego Oka idziemy z buta - wprawdzie dało się na nartach, ale uznaliśmy, że nie mamy na to czasu (piechotą zajęło nam to 1.5h). Morskie Oko, Czarny Próg i Czarny Staw pod Rysami tj. ok. 200 metrów przewyższenia przechodzimy na fokach; kolejne 800 m pionu to już tylko raki. Pod Bulą pod Rysami wykonujemy wykop, który potwierdza, że sytuacja śniegowa jest nieciekawa - górna warstwa śniegu jest zupełnie niezwiązana z podłożem. Na szczęście grubość tej pokrywy wynosiła na ogół kilka cm. Jesteśmy jedynymi skiturowcami w okolicy (czyżby wszyscy na zawodach?), poza nami widzimy tylko piechurów drapiących się na Rysy i wspinaczy działających na Kazalnicy. Wierzchołek osiągamy przed 16:00 - najtrudniejsze było ostatnie 200 m, nie da się ukryć że trochę zmęczyło nas te 1446 metrów podejścia. Zjazd jest pierwszorzędny, stromy (początkowo 42 stopnie) ale na ogół szeroki. Pod wierzchnią warstwą, która natychmiast się osuwała, śnieg był dosyć twardy, lecz nie zlodzony. Przed przemierzeniem Morskiego Oka musieliśmy przystanąć na dłużej na płotku, bo nogi zaczynały już odmawiać nam posłuszeństwa. Na szczęście sporą część stawu udało się pokonać bezwysiłkowo dzięki silnemu wiatrowi. W schronisku dłuższy postój; zjazd do Palenicy odbywamy już po zmroku. Piechotą idziemy ostatnie 20 minut, nie chcąc katować szlachetnych nart, które mieliśmy na tym wyjeździe na nogach (mieliśmy dokładnie ten sam model). Za ten dzień przyszło mi zapłacić okrutnymi odciskami na nogach od moich nowych butów - superlekkich i superniewygodnych (tanio sprzedam!).
BABIA GÓRA - na wschód słońca
Spontaniczny pomysł zainspirowany wiosennym już prawie słońcem wpadającym przez okno. -Jutro w góry! Babia. Dzwonię do Pacyfy, bo wiem, że ma wolne. Zastanawia się nie dłużej niż sekundę – Jadę! Ale może pojedźmy na wschód słońca. Czyli wyjazd już dziś. Do 22:00 wspinam się jeszcze na ściance w Bytomiu a o 23:30 wyjazd. Perfekcyjnie. Drogi puste. Podejście do Markowych Szczawin w 1h mimo oblodzonego szlaku, czyli z kondycją nie jest tak źle. Ja wprawdzie jak zwykle idę na dopingu, czyli z słuchawkami i odpowiednią muzyką na uszach. Pacyfka bez wspomagaczy twardo dorównuje mi kroku. Na perci akademików śniegu niewiele, ale przewiany i twardy. Spod nóg wydobywają się odgłosy mrożące krew w żyłach – głuche dudnienie, skrzypienie i trzaski łamiących się śnieżnych płyt. Na szczęście śniegu jest zbyt mało na jakiekolwiek zagrożenie lawinowe, ale zdecydowanie nie chciałbym usłyszeć tego gdzieś, gdzie wyjeżdżająca śnieżna deska mogłaby zabrać mnie ze sobą w daleką podróż. Na szczycie nagroda w postaci legendarnego wschódu słońca na "babci". Pięknie. Widok na Tatry dosłownie miażdżący. Robimy zdjęcia, chłoniemy słońce i schodzimy, bo jednak mróz. Powrót przez Bronę do samochodu i walcząc z narastającą sennością do domu, pod pierzynę.
Komunikat skiturowy: Podejście i zjazd z Babiej do Markowych przez Bronę możliwy, śniegu wystarczająco, ale jest bardzo twardy. Poniżej Markowych już raczej narty na plecach.
Jaskinia tatrzańska
Udana akcja w jednej z jaskiń tatrzańskich.
BESKID ŻYWIECKI - skitourowy biwaczek na Pilsku
W sobotę o 19:30 startujemy z parkingu pod ośrodkiem narciarskim. Z braku innych opcji, podchodzimy trasami, omijając najpierw narciarzy (nocne jeżdżenie) a potem ratraki. Mieliśmy spać w okolicach Hali Miziowej, ale dobrze się szło i zatrzymaliśmy się w sumie na Pilsku o 21:40. W nocy silny wiatr, temperatura w namiocie -7.5 st. Rano, wobec niekorzystnych warunków narciarskich zjeżdżamy po prostu na dół i wracamy do domu.
SUŁTANAT OMANU - Wspinaczki, jaskinie, off-road
Szersza relacja w sekcji Wyprawy.
Beskid Żywiecki - Ski tur Pilsko - Mechy - Rezerwat Pilsko - Las Suchowarski
Z szczytu Pilska rzadkim lasem zjeżdżamy na szczyt Mechy. Sam szczyt jest płaski otoczony niskimi świerkami. Pogoda idealna,bez chmur. Wyraźnie widać Tatry i Babią Górę. Śnieg momentami lepi się do nart, nawet nie trzeba zakładać fok. Od Pilska żadnych turowców. Cisze jednak przerywają jeżdżące i smrodzące skutery śnieżne które jeżdżą jak szalone obok nas. Trawersujemy Pilsko od wschodu. Dają nam popalić kosówki, które zapadają się pod nami. Wjeżdżamy między drzewa Rezerwatu Pilska, a następie Lasu Suchowarskiego. Teren zupełnie dziki. Adam wjeżdża w drzewo a Maciek znika pod kosówką , ale zjazd jest rewelacyjny. Jedziemy tak długo dopóki był śnieg. Gdy go brakło narty na plecy i za pół godziny jesteśmy na parkingu. Tam czekają już na nas Sonia i Gabi, które piechotą były na Hali Miziowej.
TATRY - Skitury w okolicach Kasprowego
W pięknych okolicznościach przyrody ( w Tatrach ciepło i słonecznie) robimy w dosyć "emeryckiej" wersji trasę Kuźnice-Schronisko na Kondratowej-Kasprowy-Kuźnice. Główny szlak naszego przejścia to różne odgałęzienia nartostrady Goryczkowej.
TATRY - jaskinia Zimna
Dokonano przejścia jaskini Zimnej od dolnego do górnego otworu. Wspinaczka nie sprawiała większych trudności, każda z nas znalazła "coś dla siebie". Czas akcji 8 godzin. Trochę czasu zeszło nam na szukanie prawidłowej drogi w partiach przy górnym otworze.
BESKID ŻYWIECKI - spacerowo na Krawców Wierch
Spokojny spacerek do Bacówki na Krawców Wierch, pogoda zdecydowanie wiosenna. Bacówka bardzo przyjemna i w dobrej lokalizacji gdyby chcieć robić przejście np. narciarskie od Zwardonia do Babiej (może w przyszłym sezonie ;)). W niedzielę szybki spacer granią na Grubą Buczynę, skąd rozpościera się piękny widok na Tatry i Pilsko. Wracając zatrzymujemy się jeszcze w Rajczy na boulderze :). Warunki na tury nieciekawe, granią niby się da, ale tylko szlakiem i to nie wszędzie.
Beskid Żywiecki - Ski tur Pilsko - Rysianka - Sopotnia.
Na Pilsko wjeżdżamy wyciągami. Na szczycie jesteśmy o 12:00.Zjeżdżamy przez Munczolik-Trzy Kopce na Rysianke. Warunki śniegowe rewelacyjne, pogoda mglista. Na Rysiance jesteśmy o 16:00. Wchodzimy na herbatę do schroniska. Zjazd do Sopotni zaczynamy gdy robi się ciemnawo. Nie umiemy trafić na szlak dlatego mamy wspaniały zjazd poza szlakiem. Na dole jesteśmy gdy jest już całkiem ciemno. Po godzinie przyjeżdżają po nas znajomi, którzy jezdzili na wyciągach. Adamowi tak spodobał sie wyjazd że pojechał w następną niedziele.
TATRY - Skitury w okolicach Kasprowego
O 6:40 autobusem dojeżdżamy z Zabrza na BP-Wirek, gdzie podjeżdża po Nas Ola. Szybkie śniadanko na stacji i wyruszamy o 7 ze sporym hakiem. Na szczęście przespałem większość drogi i nie musiałem się stresować z powodu dość ciężkiej nogi Oli, bo już przed 10:00 jesteśmy w Kuźnicach pod kolejką na Kasprowy. Dzielimy się na 2 grupy: pierwsza-Mateusz i Ola foczą nartostradą; druga - Pawlasy dają z buta przez Boczań. Spotykamy się w Murowańcu w samo południe. W chwili gdy wiatr rozwiewa chmurzyska na kilka sekund dostrzegamy, że początkowe plany muszą ulec zmianie bo na Żółtej Turni ani grama śniegu. Szybko podejmujemy decyzje o objęciu kierunku na Kasprowy i zjedzie z Liliowego lub Beskidu. Po paru minutach Tomek orientuje się, że coś mu lekko na plecach i w takim bądź razie chyba zgubił po drodze raki. Nie pozostaje mu nic innego jak resztę dnia spędzić na przebieżkach po Tatrach w poszukiwaniu zagubionego sprzętu. Bardziej rozważna i mniej roztrzepana część wycieczki zmierza ku Beskidowi skąd zjeżdża do dolnej stacji wyciągu krzesełkowego. Wjeżdżamy na górę i spotykamy Tomka i jego zgubę. Krótką przerwę przeznaczamy na narzekanie na panujące warunki narciarskie i zjeżdżamy przez Goryczkową do samego ronda. Tuż pod szczytem Kasprowego postanawiam jeszcze trochę poszaleć i oram głową przez poletko rozrzuconych skałek – ot taka sobie rozrywka. Zjeżdżamy pod auto jeszcze przed zmrokiem i powrót na Śląsk. Generalnie choć śniegu sporo to warunki fatalne (mgła, szreń, lód). Ewidentnie daje się zauważyć wzrost zainteresowania skiturami, gdyż połowa spotkanych narciarzy (w pobliżu Kasprowego) była wyposażona w sprzęt turowy.
P.S. Zaczynając ten opis chciałem napisać coś co pretendowałoby do nagrody na najlepszy opis roku, ale chyba poczekam z weną na jakiś bardziej treściwy wyjazd.
P.S. 2. Wiem, że uzgodniliśmy, że to Tomek zrobi opis, ale jaki jest sens czytania relacji z wyjazdu po kilku miesiącach:)
TATRY - Dolina Gąsienicowa
Po dwóch falstartach, ruszamy z Katowic o 08:35. Z uwagi na późną porę, postanawiamy tym razem wykorzystać ogólnonarodowe dobro, kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Kosztowało nas to trochę nerwów w ogonku i 64 zł, ale dzięki tej decyzji, w samo południe stajemy na szczycie Kasprowego. Przebijamy się przez tłumy na Beskid i dalej, na Liliowe. Foki nie były konieczne, gdyż ten szlak jest wydeptany jak Krupówki. Z Liliowego zjeżdżamy trzymając kierunek na stawy. Przez pierwsze 150 metrów śnieg typu beton. Ola nabiła sobie kilka siniaków, a ja efektownie wylądowałem głową w dół wprost na podchodzącym do góry skitourowcu ("trudne mamy dziś warunki, prawda?"). Potem znacznie się poprawiło i zrobiliśmy ładnych parę zakrętów w pysznej, ok. 20-centymetrowej warstwie świeżego puchu. Po dotarciu niemalże pod dolną stację wyciągu, zakładamy foki i ruszamy w kierunku przełęczy Karb. Po zachodniej stronie śnieg dosyć przyjemny, ale jak będzie na stronę Czarnego Stawu? Otóż całkiem nieźle - udało się nam odbyć ten klasyczny zjazd w rzadko chyba o tej porze roku spotykanych warunkach śniegowych. Zwłaszcza w jego górnej części jechaliśmy po miękkim i wiele wybaczającym śniegu. Ze Stawu zjechaliśmy następnie do Murowańca, gdzie po szybkiej decyzji ubraliśmy na powrót foki i weszliśmy z powrotem na Kasprowy, załapując się na zachód słońca. Cała pętla zajęła nam dokładnie cztery godziny. Z Kasprowego zjechaliśmy trasą w dol. Goryczkowej, w sporej części znowu po puchu. Po raz pierwszy w tym sezonie udało się nam wrócić do auta przed zmrokiem.
Przez cały dzień mieliśmy bardzo dobrą pogodę i widoczność; było wprawdzie zimno, ale słonecznie. Warunki narciarskie szczerze nas zaskoczyły, z perspektywy Katowic nie spodziewaliśmy się, że może być tak dobrze. Nartostrada w Goryczkowej jest przejezdna aż do Kuźnic, a nawet dalej. Co również było miłe, mimo ferii, bez problemu znalazł się dla nas stolik w restauracji.
Jura - Omszała Studnia
W ramach zwiedzania jaskiń jurajskich w Cisowej Skale zjeżdżam do Omszałej Studni (-10), w dziurze wysokie ale ciasne korytarze. Następnie przechodzimy ciekawym szlakiem wokół rezerwatu Pazurek. Bardzo ciekawe okazały się Zubowe skały. Teren lekko przyprószony śniegiem.
TATRY - Miętusia Wyżnia
W sobotę rano dojeżdżam do Krakowa, gdzie czekają już na mnie Kaja z Damianem. Po krakowskiej imprezie dnia poprzedniego szybko zamieniamy się z Damianem za kierownicą. Do bazy docieramy nawet szybko choć drogi poza zakopianką białe. Na bazie witamy się z krakusami i szybki przepak . Gdy ruszamy w góry chmury po prostu się rozmywają i pod sam otwór towarzyszy nam cudowna pogoda. Po męczącym pokonaniu stromego żlebu docieramy pod otwór. Dojście do Błotnego Syfonu schodzi błyskawicznie. Tutaj trochę latania z worem pełnym wody (3-osobowy zespół) ale jakoś poszło. Syfon Paszczaka też puszcza chociaż woda dostaje się w różne zakamarki kombinezonów. Syfon Salome to generalnie mała kałuża więc szybko docieramy na dno i wracamy. W drugą stronę lewarowanie idzie nam znacznie już łatwiej. Ale jeszcze przed syfonami dostaje powoli trzęsawek. Na powierzchni wita nas rozgwieżdżone niebo i temperatura grubo poniżej -10. W kombinezonach zjeżdżamy żlebem i przebieramy się w suche ciuchy. Do bazy docieramy ok. 23 i zastajemy krakusów w trakcie imprezy. Niestety nie dotrzymujemy do końca i idziemy spać. Powrót następnego dnia. Choć nie byliśmy wysoko w górach, warunki narciarskie oceniam jako dobre.
Łukasz ubiegł mnie z opisem, więc dopiszę tylko kilka zdań od siebie. Kolejna z akcji "dla koneserów" - niekoniecznie przyjemna, ale jak kiedyś inteligentnie skonstatował Mateusz Golicz - bez odrobiny upodlenia ten sport traci sens :) Za to powrót... dawno nie byłem w górach w tak piękną noc, aż nie chciało się iść na bazę.
ps. Relację z akcji "mufinki" zgłaszam do konkursu na "Opis roku 2011". Genialna.
Damian
TATRY - Jaskinia Zimna
Nowy Prezes klubu zaszczycił swoja obecnością naszą skromną, szybką akcje do Zimnej. W ciągu równo czterech godzin przeszliśmy od dolnego do górnego otworu. Przy kracie było sporo plecaków, także nic dziwnego że przy Ponorze spotkaliśmy Staszka Wasyluka z KKTJ-u z małą ekipą kursową (dzięki za puszczenie nas!). Potem jeszcze nawiązaliśmy łączność głosową z ekipą wracającą zza syfonu KKTJ-u. Każdy z nas coś tam sobie powspinał. Większość oszukiwała, jedynie Karol świecił przykładem i tylko raz chwycił się Bat'inoxa na Czarnym Kominie. Może warto też odnotować, że najważniejszą kością tego wyjazdu była kość ogonowa - najpierw Michał zjechał od kraty po lodzie, potem wszyscy przewracaliśmy się na śniegu i walczyliśmy o życie na zejściu z górnego otworu. Ogólnie, nie zmęczyliśmy się zbyt bardzo, ale przynajmniej ruszyliśmy się z miasta. Nawet Tomek J. żałował, że z nami nie pojechał. Wyszliśmy na tyle wcześnie, że przez chwilę nawet na poważnie planowaliśmy pójść do kina na Sanctum. Znaleźliśmy jednak niepomyślne recenzje w Internecie, więc podarowaliśmy sobie.
Pogoda w Tatrach zniechęcająca. Roztopy, momentami mżawka, halny, mgły. W Zachodnich żadnych szans na wycieczki narciarskie.
Muffinki bananowe
Banany miksujemy z cukrem i jajkami. Potem dodajemy mąkę, proszek, sodę i olej. Gotową masę przelewamy do papierków muffinkowych i pieczemy w formie do muffinek. Pieczemy ok. 20 minut w temperaturze 200 stopni.
TATRY - Jaskinia Zimna od dolnego do górnego otworu oraz Korytarz Rubinowy
W ramach niedzielnego spaceru w identycznym składzie powtórka akcji sprzed roku z wariantem do Rubinowego. Ekipa Nockowa (Mateusz, Ola, Michał i Prezes) przebiegają jaskinię jakieś dwie godzinki przed nami. My natomiast spotykamy w dziurze kurs KKTJ prowadzony przez Staszka Wasyluka – męża Kai. Fajnie tak spotkać małżonka w jaskini:) chwilę im towarzyszymy, po czym puszczają nas przodem przed Beczką (dzięki!). Odwrotnie niż w tamtym roku, każdy robi to czego nie lubi – czyli Kaja wspina, a ja targam wora. Przyznam, że wycieczka była jednak trochę dłuższa i bardziej męcząca niż zakładaliśmy na "dzień restowy". Ale co tam, odpocznę w pracy :) Integrujemy się na bazie jeszcze długo w noc, a rano pobudka o 6:00, bo koleżanka musi się stawić na rano do pracy w Krakowie.
TATRY - Jaskinia Miętusia, Ciasne Kominy
Dziura. Nareszcie znowu dziura. Już prawie zapomniałem jak to wciąga. Na szczęście rzucenie tego nałogu skutecznie utrudniają współuzależnieni. Zaczepny mail od Kajaka i znowu wiem, że Kundera miał rację – „Prawdziwe życie jest gdzie indziej”. Widok osobniczki we wnętrzu jaskiniowym, z worem i rogalem na twarzy działa jak pierwszy kieliszek na alkoholika:)
Kolejny raz udowadniamy, że idea integracji międzyklubowej ma przyszłość – czteroosobowa ekipa, trzy kluby. Statystyczną większość stanowią członkowie Nocka. Duma.
Zgodnie z opowieściami miało być erotycznie – czyli mokro i ciasno. Aż tak ciasno ani mokro wcale nie było – było miło. Akcja poszła sprawnie i bez przygód. Syfon na dnie urokliwy – głęboka, przejrzysta woda, pomościk zbudowany do magazynowania butli nurkowych – jak nad morzem. Powrót w coraz lepszych nastrojach, Wojtek rozkręca się towarzysko, wszyscy chyba czujemy, że jest dobrze, tu i teraz. Z Kir Michał i Wojtek wracają do domów (Michał ma cokolwiek bliżej), a ja z Kają dołączamy na bazie do krakusów (obóz zimowy KKTJ) i przy piwku wymyślamy akcję na jutro. Nałóg działa.
SUDETY - skitour na Śnieżkę
Mimo pobudki o 5:30am, startujemy z miasteczka Pec pod Sněžkou dopiero o 11:20. W Karkonoszach panuje zima na całego, ośrodki narciarskie pracują pełną parą. Atmosferę kurortu podtrzymuje charakterystyczna woń... spalin, która towarzyszy nam właściwie przez cały dzień, nawet na grani. Co chwilę mijają nas skutery śnieżne, najwyraźniej nieodłączny element krajobrazu tutejszego Parku Narodowego. Na pocieszenie mamy przepiękne widoki i świeży, nietknięty nartą skitourową śnieg. Popularne są za to biegówki. Nad Výrovką robi się gęsto od biegaczy i przekonujemy się jak niebezpieczny jest to sport. Biegacze na jak najbardziej cienkich nartach zjeżdżają granią i co chwilę któryś spektakularnie wywraca się, wzbijając w powietrze masę śniegu i czasem uszkadzając swój sprzęt. Przy któreś z kolei kraksie tego samego zawodnika odnotowuję w myślach, że naród czeski w pogardzie ma śmierć i jeśli poddaje się bez jednego wystrzału, to z czystego wyrachowania, w żadnym razie z tchórzostwa.
Po wyjściu na grań tj. na wys. ok. 1400, kierujemy się w stronę najwyższego szczytu Sudetów - Śnieżki (1602). Czterdziestominutowy spacer prawie płaską równiną uświadamia nam, jak bardzo te góry różnią się od innych pasm, tak bliskich naszym sercom. Z wyglądu drzew wnioskujemy, że trafiliśmy na wyjątkowo dobrą pogodę (bez wiatru). Wreszcie docieramy do granicy polskiej i Śląskiego Domu - schroniska położonego bezpośrednio pod kopułą Śnieżki. Widzimy już stąd, że zjazd będzie problematyczny - wiatr odsłonił kamienie. W tłumach podchodzimy ostatnie 200 m przewyższenia i kiedy dzień chyli się już ku końcowi, rozpoczynamy zjazd na południe (wzdłuż kolejki linowej). Początkowo dewastujemy trochę sprzęt, ale potem mamy 10 minut zjazdu w świeżym puchu, dla których warto było tu przyjechać. Dalej szlakiem przez las aż do górnych stacji ośrodka narciarskiego w Velkej Úpie. Już zamknięte, cała trasa dla nas, choć śnieg już twardy i nie jedzie się przyjemnie. Dzień kończymy obiadem bazującym na specjałach kuchni regionalnej. W domu jesteśmy po 22:00.
Beskid Żywiecki - PPA w narciarstwie wysokogórskim na Pilsku
Ostateczną decyzję o starcie podjąłem przed północą, 4.15 pobudka, przejazd do Korbielowa, wyjazd ratrakiem z grupą pozostałym maruderów do schroniska na hali Miziowej. Zawody odbywały się w parach. Przydzielono mi Szymona (startował pierwszy raz w zawodach). Trasa składała się z trzech częściowo różnych pętli. Od schroniska na Kopiec, potem zjazd przez las i długą rynną do czerwonej nartostrady, dalej do góry bardzo stromy odcinek w rakach po poręczówkach i lasem na Pilsko z dwoma stromymi podejściami w zakosach. Zjazd wzdłuż granicy (tu wyglebiłem niefortunnie przebijając w plecaku worek z drogocennym napojem) Druga pętla podobna ale bez raków. Szymon miał ciągłe problemy z sprzętem no i chyba braki kondycyjne. Zajęliśmy więc jedno z ostatnich miejsc ale przy tak wspaniałej pogodzie potraktowałem to raczej jako wycieczkę skiturową w cudownej scenerii beskidzkich i tatrzańskich szczytów (widoczność była idealna). Po za tym był to mój pierwszy start w tym sezonie. Po obiedzie w schronisku zjeżdżam do auta. Dzień kończę na zabawie studnówkowej.
Beskid Śl. - skiturowanie na Świniorce
Wyjazd treningowy do doliny Leśnicy w Brennej. W Beskidach wciąż mało śniegu na skitury. W okolicach wyciągów lepiej. Przeszliśmy 2 pętle trasy na zawody PPA w celu zapoznania się z terenem. Czas jednej pętli - 25 min. Póki co nie warto chyba niszczyć nart na kamieniach w lesie.
Mała Fatra - biwak
W brzydkiej pogodzie (mgła, wiatry) piechotą podążamy z Terchovej śladami Juraja Janosika. Potem mieliśmy pójść na Velký Kriváň, aby spać tam gdzieś w terenie, ale przenikliwe zimno w połączeniu z brakiem sprzętu do gotowania wybiło nam ten pomysł z głowy. Ostatecznie przespaliśmy się w pozostałościach po nieczynnym wyciągu na Gruniu. Następnego dnia schodzimy do Stefanowej, aby pozostawić tam zamarznięte butelki z wodą. Stamtąd dreptamy na Veľký Rozsutec, co miało sens właściwie jedynie kondycyjny. Na koniec wyjazdu zrobiliśmy zimowe przejście Hornych Dier (bez raków!) i po powrocie autobusem do punktu wyjścia, zakończyliśmy dzień obiadem bazującym na specjałach kuchni regionalnej.
AUSTRIA - narciarstwo przywyciągowe w dolinie Zillertal
Dolina posiada ogromne kompleksy narciarskie (dziennie byliśmy gdzie indziej). Przez 3 dni pogoda wspaniała z widokami na najwyższe alpejskie szczyty w Austrii. Później trochę gorzej. Trasy typu "dla każdego coś miłego". Widzieliśmy sporo skiturowców podchodzących nartostradami co chyba jest miernym pomysłem. Najwyższym osiągniętym kolejką punktem był Gletcher w Hintertuks (3250).
Tatry - Jaskinia Zimna
W sobotę rano jedziemy do Ski Bachledovej (Magura Spiska) na narty zjazdowe. Warunki dosyć trudne - roztopy, twardo, wiatr, widoczność taka sobie, nieco gości zza wschodniej granicy. Jeździmy do ok. 14. Po przerwie obiadowo-regeneracyjnej przebiegamy się do Zimnej dolnym otworem. Cel tym razem wypadł nam w Sali Złomisk, czas pobytu wyszedł 3h 20min. W niedzielę rano Marek deklaruje się jako niezdatny do wyjścia na świeże powietrze (gorączka itd.), jadę więc z Gośką znowu do Bachledovej. Tym razem jest pusto, chociaż warunki nadal późnowiosenne. W Katowicach jesteśmy z powrotem ok. 20:00.
Beskid Mały - Złota Góra na skiturach
Spotykamy się w sylwestrowy wieczór w domku u Zigi w Wielkiej Puszczy. Bardzo fajna zabawa w przemiłej atmosferze. W pierwsze minuty nowego roku przewozimy dziewczyny na saneczkach zamieniając się w chyba w renifery.
1 stycznia w trójkę (Damian, Heniek, Teresa) idziemy na skiturach na Targanicką Przełęcz a dalej na Złotą Górę (794). Legenda powiada, że bodaj w osiemnastym wieku zbójnicy ukryli w jakiejś pieczarze złoto. Obchodzę wierzchołek wkoło lecz jakoś nic nie znajduję i tylko wiatr huczał w knieji. Północne zbocza opadają dość stromo w dół. Stąd po różnych śniegach (generalnie śniegu mniej niż u nas i często zawadzaliśmy o różne przeszkody) zjeżdżamy do Wielkiej Puszczy. Trasa też była ciekawa. Najpierw leśnymi duktami, potem wspaniała jazda przez rozległą polanę a dalej kluczenie między drzewami a niżej chatami. Trafiamy jednak do celu wraz z zapadającym zmrokiem. Pozostała grupa zrobiła sobie pieszy spacer. Wieczór upływa tym razem na wspomnieniach (ach jak ten czas szybko upływa).
W niedzielę Tadek z ekipą jedzie jeszcze do Szczyrku a my z Zigą do domu. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FNowyRok
Wielkie dzięki Ziga za zorganizowanie imprezy.