Wyjazdy 2024
II kwartał
Jura - 48-lecie RKG
W naszym "starym" miejscu w Piasecznie robimy kolejne spotkanie z okazji 48-lecia klubu. Zjechało się sporo osób. Były wspinaczki, ognisko, wspomnienia a nawet filmy z minionych wyjazdów. Heniek Tomanek obchodził 50-lecie swojej górskiej działalności. Każdy bawił się świetnie na swój sposób. Było bardzo wesoło.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2F48-lecie
Jura - Podzamcze - Góra Birów - Egzamin na Kartę Taternika Jaskiniowego
„Co się odwlecze, to nie uciecze”- egzamin miał być dzień wcześniej - na całe szczęście został przesunięty na niedzielę. Piękna pogoda pomagała egzaminowanym. Ale to umiejętności nabyte przez ostatni rok kursu doprowadziły do wyniku : “POZYTYWNY”.
Pragniemy podziękować Komisji Egzaminacyjnej w składzie Ryszard Widuch, Andrzej Porębski(SDG), Tomasz Jaworski, Asia Piskorek za sprawne przeprowadzenie egzaminu.
W tym miejscu dziękujemy także naszym Instruktorom Ryszardowi Widuch, Mateuszowi Golicz, Tomkowi Jaworskiemu oraz Asi Piskorek za bardzo dobre przygotowanie do egzaminu.
Dziękujemy także Iwonie i Karolowi Pastuszka za koordynację kursu.
Egzamin i kurs się skończył…
ale kursanci nie powiedzieli ostatniego słowa…
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FEgzamin-kurs
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Wysoka
Wysoka (2559) to piękny tatrzański klasyk. Naszym celem było wyjście na szczyt i zjazd na nartach centralnym żlebem (III+/IV). Od drogi pod Strebskim Plesem podjeżdżamy na rowerach do schroniska przy Popradskim Plesie. Dalej z buta niosąc narty gdyż niżej śniegu nie było a wyżej brak ciągłej powłoki w dolinie Złomisk. Dopiero na wejściu do Kotliny pod Smoczą Przełęczą zakładamy narty by podejść pod stromizny owej przełęczy. Później już robi się bardzo stromo (i gorąco bo słońce operowało jak w soczewce) i narty niesiemy na plecakach. Stromym żlebem w rakach podchodzimy pod przełączkę w Wysokiej gdzie są już tylko gołe skały. Na lekko wychodzimy na wierzchołek z krzyżem. Pogoda była przepiękna wiec i widoki, choć tak dobrze nam znane wciąż fascynujące. Zjazd rozpoczynamy z najwyżej położonego miejsca gdzie był śnieg. Stromizna nawet budzi respekt lecz śnieg z góry był puszczony, firnowaty i zjazd całkiem przyzwoity choć wymagający. Jedynym utrudnieniem były podłużne "rynny" wyrobione przez warunki pogodwe i lawinki. Linię zjazdu wydłużamy aż pod Popradzkie Pleso wybierając lewy orograficznie brzeg Lodowego Potoku gdzie była ciągła powłoka. Potem tylko trochę przedzierania się po wantach i kosówce by dotrzeć do schroniska. Stąd upojny zjazd na rowerach do auta. Fajna pogoda i duży wysiłek (przynajmniej dla mnie). Powyżej schroniska nie spotkaliśmy żadnych ludzi. Zrobiliśmy niemal 1400 m deniwelacji. Od auta na szczyt - 6 h, z szczytu do auta 3 h. Używaliśmy ciężkich butów i nart z wiązaniami Diamir.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FWysoka
Beskid Mł. - Piekielny Potok
Pomimo ponadprzeciętnego zagospodarowania turystycznego Beskidów, można jeszcze znajdować ciekawe zakątki. Piekielny Potok jest jednym z nich. Z przysiółka Międzybrodzia Bialskiego Piekła idziemy bez szlaków leśnymi ścieżkami i dróżkami wzdłuż głęboko wciętego parowu owego potoku. Nie spotykamy tu żadnych ludzi. Z majówką stykamy się dopiero na głównym szlaku przy Magórze Wilkowickiej (909) gdzie sporo turystów i nie mniej psów (ostatnio jakiś trend) przechadza się w te i we wte. Zaglądamy do Wietrzenej Dziury i uciekamy szybko z tego rojnego szlaku schodząc dość stromym zboczem do dopływu Piekielnego Potoku. Zbocze jest dość strome a w nim w głębokiej rynnie spływa strumyk. To na pewno dobry motyw na zimowy wypad skiturowy.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FPiekelnyPotok
AUSTRIA - Hohe Wand - wspinanie
Po drodze do domu zatrzymujemy się w Dolnej Austrii. Wychodzimy na Hohe Wand drogą "Eichertsteig" o trudności 3+, długą na dziewięć wyciągów. Pogoda sprzyja nam umiarkowanie. Chwilami pada, a na ostatnich dwóch odcinkach bardzo mocno wieje. Droga jest momentami trochę rzęchata, jednak dawno tak długiej nie robiliśmy, więc dobrze sobie było nie komplikować trudnościami. W niecałe trzy godziny docieramy do ostatnich ringów, a stamtąd jest około minuta do schroniska Eicherthütte. Jedzenie pyszne, kawa do zaakceptowania. Na parking wracamy "Wagnersteigiem", niby jest to via Ferrata, lecz o najniższej trudności "A", więc tu jakieś linki, tam drabinki, ale generalnie idzie się piechotą.
AUSTRIA - Alpy Sztubajskie - skitury
Najpierw dopadało świeżego śniegu, a potem miało być kilka dni niezłej pogody. Z takimi ogólnymi założeniami ponownie ruszyliśmy w kierunku Tyrolu. Po drodze, w niedzielne popołudnie udało się nam jeszcze trochę powspinać w gnejsach nad Dunajem nieopodal miasta Krems. Skała o nazwie Achleiten, z widokiem na rozległe winnice, miała być całkiem pusta... i prawie była, bo oprócz nas wspinały się zaledwie dwa zespoły. Tyle tylko, że jeden z nich składał się z ojca i wszystkich chyba jego dzieci, a wspinacze w tych rejonach najwyraźniej są bardzo płodni. Koniec końców udało się nam zrobić dwie nieco dłuższe drogi (5+ i 4+) i dotrzeć pod wieczór do ulubionego pensjonatu w Bawarii.
W poniedziałek po śniadaniu kontynuujemy podróż, bez większych przygód docierając ostatecznie na parking w Lüsens, na wysokości 1634 m. Ta zima, w której wpinało się narty zaraz przy samochodzie, pozostała już tylko wspomnieniem. Idziemy więc najpierw szutrową drogą niecałe 2 km, niosąc deski na moich plecach. Śnieg objawia się nagle i w dużych ilościach przy dolnej stacji kolejki linowej służącej do zaopatrywania schroniska. Jest to lekka podpucha, bo po kilku minutach nasz szlak skręca na południowe zbocze i narty wracają na plecak na kolejny kwadrans. Ale potem aż do schroniska jest już nieźle. Może tylko na ostatnich 150 metrach pionu musimy jeszcze nieco kluczyć, aby wstrzelić się w znikające płaty śniegu na południowo-wschodnich zboczach doliny Längental.
Naszą bazą tym razem był Westfalenhaus. Choć przez dolinę przewinęło się kilkanaście osób, nikt oprócz nas jakoś nie miał ochoty na nocleg i przez trzy dni urzędujemy w chacie całkiem sami. Jeszcze w poniedziałkowe popołudnie idziemy się domęczyć na pobliską kopkę (ok. 140 Hm). Teraz, z perspektywy, trochę żałuję, że nie poszliśmy trochę dalej, bo w poniedziałek była najlepsza pogoda. Tak czy siak zjazd był miły, choć po śniegu wyraźnie popołudniowym, raczej z tych cięższych i hamowniejszych. Temperatura na wysokości schroniska (2276) wynosiła coś typu +8 C.
We wtorek poszliśmy na Längentaler Weißer Kogel (3217), co wymagało najpierw sporych kombinacji w celu osiągnięcia doliny poniżej schroniska. Cały dzień "lampa" i super widoczność, ale co z tego, skoro i cały dzień wiało. Był to wiatr ciepły i o prędkości marginalnej - bardzo uciążliwej, lecz niestety nie na tyle dużej, żeby można było uczciwie się wycofać, stwierdziwszy, że "dziś się nie da". Paradoksalnie najmniej wiało tuż pod szczytem, wąskie i skręcające na zachód górne piętro doliny było jakimś cudem dobrze osłonięte od żywiołu. Zjazd całkiem bez zarzutu na odcinku ok. 200 m pionu, później zrobiło się już nieco za miękko, a za to hamująco i przepadająco. Popołudnie upłynęło nam na leniwym bytowaniu w chatce i lekturze książek.
W środę wszystko na odwrót. Niemal brak wiatru, ale i brak lampy. Śnieg w wyższych partiach gór pozostał więc dosyć zmrożony. Tam, gdzie nie było kolein, to jeszcze w miarę. Jednak w miejscach wąskich i bardziej wyjeżdżonych, było dosyć słabo. Do tego te szarobure chmury, wprawdzie na tyle wysoko, że nie zasłaniały nam widoków, ale za to skutecznie psuły światło. Dotarliśmy do przełęczy Winnebachjoch (2782), podelektowaliśmy się widokiem i zawróciliśmy. Nie był to zły zjazd, choć przez brak kontrastu, na odcinku raptem 500 m pionu dwa razy wypadłem spektakularnie z nart. Po powrocie do chatki szybko dopakowaliśmy graty biwakowe i ruszyliśmy z powrotem na parking. Z pogodą miało być coraz gorzej, a zresztą i jedzenie się nam powoli zaczęło kończyć...
Razem wyszło ok. 2400 Hm w trzy dni. Wracając, w dolinie Innu odnotowujemy +26 C.
Jura - wspin w Zastudni
Przy przepięknej pogodzie robimy 7 dróg od V+ do VI.1+ (te trudniejsze Paweł) na Lisiej Skale. Drogi piękne, długie lecz dość "wyślizgane".
Jura - Skały suliszowickie - wspin
Rozpoczynamy sezon wspinaczkowy w przepięknych skałach na północ od Suliszowic. Robimy 7 dróg w zakresie od IV+ do V+ na skale Alf. Dla nas trudności w sam raz choć niektóre nazwy dróg nie co dołujące/sugestywne - Dla Dziadków czy Droga Emerytów. Piękna pogoda, wspaniały teren, nie wielu wspinaczy. Potem robimy jeszcze spacer w terenie odwiedzając skały Muminek, Pod Prądem, Suliszowicka Brama (bardzo ciekawy obiekt natury), Kapuśnia Skała.
Jura - Sowie Skały - wyjście kursowe
W pięknie zapowiadającą się sobotę, jedziemy powtórzyć niepewne elementy wyciągnięte prosto z wytycznych Komisji Taternictwa Jaskiniowego PZA. Egzamin już za 2 tygodnie - idealny czas na doszlifowanie umiejętności. Sowie skały przywitały nas “ZAKAZ WSTĘPU - obiekt monitorowany”. Dobry research pozwolił ustalić prawdopodobny numer telefonu właścicieli “obiektu”. Dzwoni Miłosz. Po niezwykle wyrafinowanej rozmowie, udaje się dostać ustne pozwolenie włodarzy na nasz trening. Zaczynając od niuansów wspinaczki idziemy dalej w kierunku działań jaskiniowych, kończąc na widowiskowym auto-ratownictwie. Kto nie widział metody przeciwwagi używanej w metodzie przeciwwagi - niech żałuje. Deszcz postraszył nas parę razy, ale co to dla nas przyszłych taterników jaskiniowych
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKurs-Sowie
Jura - jaskinia Ludwinowska
Jaskinia Ludwinowska to niewielka dziura. Robimy ją jednak ciut inaczej. Zjeżdżamy 11-metrowym kominem. Paweł dodatkowo wyłoił to później klasycznie. Dość zimno, ok. +1 st. Pruszył śnieg i padał deszcz.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FLudwinowska
Podhale/Spisz - pętla rowerowa wokół jez. Czorsztyńskiego
W fatalnej pogodzie start z Nowego Targu i dalej wzdłuż Dunajca do jez. Czorsztyńskiego. Objeżdżam jezioro od południa i wracam północnym brzegiem i częściowo tą samą drogą wracam Nowego Targu. Prognozy pogody były fatalne lecz ciągle nie padało choć było dość zimno (ok. 5 st.). Dyst. - 73 km.
AUSTRIA - Alpy Ötztalskie - skitury w Taschachtal
Dłuższa relacja: Relacje:Taschachtal_2024
Tatry Zach. - Ptasia Studnia
Kolejne wyjście w rejon Coctail-Baru i Kanionu, tym razem również w doborowym towarzystwie ;) Działamy w rejonie Mokrej 18-stki i jej obejścia, sprawdzając boczne korytarzyki, kominki i studzienki. Razem z Magdą i Staszkiem zwiedzamy również Pochylec- bardzo oryginalna salę z widocznymi warstwami skalnymi. Później pomagamy przy pomiarach, poręczowaniu i deporęczowaniu. Na koniec ratujemy małą żabkę, która zgubiła się podczas eksploracji. Wynosimy ja na powierzchnię w bidonie, przezornie wypuszczamy z dala od otworu, żeby woda jej przypadkiem znowu nie zabrała w głąb ziemi
Tatry Wys. - wędrówka przez 3 przełęcze
Plany były ambitne lecz warunki śnieżne zweryfikowały zamierzenia. Trochę spontanicznie wyklarowała się jednak bardzo ciekawa wycieczka. Z Brzezin na rowerach z nartami na plecakach podjeżdżamy do Murowańca. Stad podchodzimy pod Czarny Staw Gąsienicowy gdzie ciut niżej zaczyna się konkretny śnieg. Zbocza od Żółtej Turni po Granaty pozbawione są ciągłej pokrywy a właściwie przeważa jej brak. Stąd Marcin zawraca do schroniska a my podążamy żlebem na Karb by dotrzeć do Dol. Zad. Gąsienicowej. Tu warun jest lepszy. Trawersujemy górne partie doliny by nie tracić wysokości i na nartach podchodzimy pod Świnicką Przeł. Żleb z buta do góry. Grań bez śniegu. Obchodzimy szlakiem Skrajną Turnie i robimy przepiękny zjazd z Skrajnej Przełęczy (2071). Za skalnymi ostrogami skośnym zjazdem osiągamy dolną stację kolejki w Gąsienicowej. Do schroniska z buta a dalej już w trójkę pędzimy na rowerach w dół. Łukaszowi zajmuje to 12 min a nam ciut dłużej ale wszyscy szczęśliwie docieramy do auta. Ponad 1100 m przewyższenia i 20 km dystansu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Skrajna
Czechy: Góry Opawskie/Wysoki Jesiennik
Prognozy pogody na ten weekend bardzo się poprawiły, więc postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę. W sobotę dojeżdzamy na parking pomiędzy Pokrzywką a Jarnołtówkiem, skąd wyruszamy przez Gwarkową Perć na szczyt Biskupiej Kopy (890 m), po drodze robiąc przystanek w schronisku. Następnego dnia wyruszamy na czeską stronę gdzie odwiedzamy Narodowy rezerwat przyrody Rejvíz (cenne przyrodniczo torfowisko) z Wielkim Torfowym Jeziorem, a następnie kierujemy się na Zamecky Vrch (933 m). Jednym słowem rodzinny weekend :)
SŁOWACJA: Beskid Oravski - rajd rowerowy
Rozruch po rejsie w upalny dzień. Tym razem wybieramy ciekawą trasę rowerem po dolinie Polhoranki po słowackiej stronie granicy. Trasa ciekawa i bardzo widokowa choć niezbyt trudna. Urozmaiceniem było wyjście na szczyt Priehyba (1050). Nie ma tu żadnych szlaków. Na rowerze pokonujemy 35 km i 540 m deniwelacji + odcinek pieszy. Rajd kończymy kąpielą w Polhorance.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FOrava
Dąbrowa Górnicza – 16. Dąbrowski Półmaraton
Mój debiut na dystansie półmaratonu. Założenie było, żeby w moim przypadku przebiec trasę w 1h i 45min i założeń dotrzymałem. Buli zrobił to w 21 min szybciej. Trasa fajna, wzdłuż jezior Pogorii, bez większych górek, płaska. Pogoda super, choć gdyby było ciut chłodniej byłoby lepiej. Ostatecznie zajmujemy miejca 49 (Buli) i 354 (ja), a startowało ponad 1200 osób.
Jura - Podlesicie - Jaskinia Żabia, Jaskinia Sulmowa, Jaskinia Studnia Szpatowców.
Korzystając z pięknej pogody, zmiany czasu na letni oraz coraz dłuższego dnia, wybraliśmy się do Podlesic aby pozwiedzać okoliczne jaskinie.
Zaczęliśmy od Jaskini Żabiej, gdzie już na początku nikt z nas nie miał ochoty poręczować.
Piękne słońce i wysoka temperatura skutecznie nas rozleniwiła. Po chwilowej naradzie udało się ustalić konsensus. Żabią poręczuje Daniel. Po szybkim zjeździe przywitała nas spora krata której pokonanie było w miarę łatwe. W samej jaskini duże pokłady kalcytu i brak nietoperzy ( chyba już wszystkie się obudziły ).
Druga Jaskinia - Sulmowa - prosta, teoretycznie do przejścia bez liny, w praktyce w miarę ciasna, i z bardzo śliską studzienką - zaporęczowaliśmy i zjechaliśmy na linie. W miarę krótkim czasie zwiedziliśmy wszystkie zakamarki i skierowaliśmy się do wyjścia.
Studnia Szpatowców - miejsce owiane złą sławą. Wita nas mega-śliską pochylnią, na której końcu jest studnia. Stosunkowo szybko docieramy na dno, radlerek, chwila zadumy i wychodzimy. Słońce już zaszło, w świetle latarek wracamy do samochodu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fzabia_studnia_szpat_sulmowa
I kwartał
Tatry - Kasprowy Wierch – skiturowy klasyk solo
Rano w sobotę zaparkowałem w Kuźnicach na Parkingu pod Nosalem na ul. Karłowicza. Parkuję tam od kiedy wprowadzono płatne parkingi na terenie Zakopanego. Z parkingu można się szybko dostać na ścieżkę, prowadzącą do dolnej stacji kolejki na Kasprowy.
Postanowiłem iść na Kasprowy, na którym jeszcze na nartach nie byłem i uznałem, że będzie to sensowny cel na wycieczkę solo w tych warunkach – od paru dni wiało i zwiększyło się zagrożenie lawinowe.
Z nartami na plecach szedłem przez Kalatówki, na których już prawie nie było śniegu, a pasące się tam jelenie wyjadały pierwsze pojawiające się krokusy.
Wybrałem szlak przez Halę Goryczkową. Ominąłem Halę Kondratową. Z niebieskiego szlaku zszedłem w okolicach nartostrady na szlak zimowy i dopiero przed stromą ścianką założyłem narty. Następnie zgodnie z przebiegiem szlaku prosto na Kasprowy.
Na szczycie mocno wiało. Ludzi mnóstwo, co dziwiło, bo powinni być ze święconką w kościele. Skiturowców do tego momentu spotkałem zaledwie siedmiu.
Z Kasprowego zjechałem do Murowańca. Zjazd stokiem, dość szybki i sprawny, ale w dolinie śnieg był tak hamujący, że wyrwało mnie z wiązań.
Zjazd możliwy do Murowańca. W Murowańcu chwila przerwy i przez Boczań do Kuźnic. W nartach udało się dojść do Przełęczy między Kopami.
AUSTRIA - Alpy Ötztalskie - Skiturowa próba sił z pogodą
Śniegu w Alpach nadal sporo i nawet mieliśmy trochę czasu, żeby z niego skorzystać. Ale niestety, zaliczyliśmy porażkę.
Prognozy przewidywały kilka bardzo wietrznych dni, bez żadnej chwili wytchnienia. Wichrem miały być objęte praktycznie całe austriackie Alpy, a zresztą wraz z nimi kawał Europy, z Tatrami włącznie. No ale różnie to z prognozami bywa, a my byliśmy mocno zdeterminowani. Przejechaliśmy więc spory kawał drogi w Tyrol i podeszliśmy doliną Taschachtal do schroniska Taschachhaus (2434). Ten spacer był jeszcze w miarę przyjemny, ale już wieczorem okazało się, że ani meteorolodzy, ani ich komputery nie myliły się. Przez całą noc huraganowy wiatr trzeszczał złowieszczo dachem chatki. Oprócz nas mieszkało w niej ponad 20 osób - Węgrzy, Czesi, Niemcy, Austriacy - krótko mówiąc, łóżko się dla nas znalazło, ale wszyscy na raz nie mieściliśmy się w kuchni... Co znamienne, wszyscy wokół byli młodsi od nas... najwyraźniej siwe głowy postanowiły nie pchać się w góry przy takiej prognozie!
Rano wychodzimy jako ostatni, nie mogąc nadziwić się bałaganowi, jaki pozostawiły po sobie inne ekipy. Uszliśmy może z 300 metrów od schroniska (chodzi mi o całkiem poziome metry!) i tyle nam wystarczyło. To, że wiatr przewraca Olę ... to się zdarza. Ale mnie? I to jeszcze w dolinie...? Na domiar złego względnie wysoka temperatura powietrza oraz nocny opad śniegu wygenerowały niebezpieczną i nieprzyjemną szreń. Tego było już za wiele. Pozostałe zespoły zaczęły też po kolei wracać z gór i przyznawać, że warunki są zbyt trudne. Doszliśmy do wniosku, że dalszy nasz pobyt w schronisku nie ma sensu. Może i w innej sytuacji miłą alternatywą byłoby czytanie książek i doglądanie ognia w piecu... ale przy takim tłoku, poetyka niezobowiązującego pobytu w krainie zimy traciła cały swój czar. Spakowaliśmy więc bety i wróciliśmy do auta. Nawet i to nie było takie łatwe, bo akurat nisko w dolinie śnieg rozmiękł i również "w dół" nie obyło się bez założenia fok.
Po zjeździe przemieściliśmy się w strefę lepszej pogody. W niższych Alpach niestety śniegu brak, ale przynajmniej nie wiało aż tak. W świąteczną niedzielę na pocieszenie zaliczamy pieszą wycieczkę w parku Hohe Wand do schroniska Eicherthütte - taką na 11 kilometrów i 650 Hm. Na koniec, w poniedziałek, rowerowa pętla po lasach panewnickich - więc mimo wszystko udało się spędzić święta w miarę aktywnie.
MAŁE ANTYLE: żeglarski rejs po Morzu Karaibskim
Wzięliśmy udział w rejsie żeglarskim po Morzu Karaibskim wzdłuż Małych Antyli. Start na wyspie Saint Martin i stąd generalnie płynęliśmy na południe odwiedzając poszczególne wysypy m. in. Saint Barthelemy, Saint Kitts i Nevis, Monserat, Gwadelupę, Dominikę oraz Martynikę gdzie zakończyliśmy rejs pokonując 300 Mm. Na wyspach robiliśmy wycieczki piesze m. in. w góry. Na Martynice wyszliśmy na najwyższy szczyt wyspy Mt. Pelee (1397).
Tu foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FAntyle
Szersza relacja dla zainteresowanych tu: http://nocek.pl//wiki/index.php?title=Relacje:Wyprawa_%C5%BCeglarska_po_Morzu_Karaibskim
Beskid Mały – Leskowiec
Mój drugi w tym roku marszo-bieg na Leskowiec. Droga klasyczna (ok. 600 m przewyższenia i 16,5 km) i nowy rekord trasy.
Tatry Wys. - Rysy; Zjazd na medal
Mój drugi w tym roku marsz
- Tatry w niedzielę ?...
- W niedzielę… tak!
- Tak, serio? Ooo, to super.
- Tak, wracam z Włoch, ale około 18 będę w domu i na rano będę gotowy…
Myślałem, że sezon już zamknąłem, ale okazało się, że jeszcze na to za wcześnie. W składzie dwuosobowym, Łukasz i Marcin, wybraliśmy się w Tatry. Mieliśmy powtórzyć przejście Tomka i Michała z dnia poprzedniego, tj. Palenica-MOKO-Wrota Chałubińskiego-Szpiglasowy Wierch – Piątka-Palenica, ale z nudów, na asfalcie do MOKA, zdecydowaliśmy inaczej:
- w nocy był świeży opad, a nie sprawdzałem zagrożenia na dzisiaj…
- ja sprawdzałem, nadal jest tylko jedynka…
- pogoda ma być też całkiem spoko, trochę pochmurnie na początku, ale ma się rozpogadzać…
- świeży śnieg, kilka dni jedynki i pomimo opadu nadal jedynka… to brzmi jak zjazd rysą… tam jest zawsze przynajmniej jeden stopień więcej, a teraz mamy jedynkę – kiedy to się powtórzy…
- zdecydujemy w MOKU
Tego już nie udało się cofnąć. W MOKU przekąski i poszliśmy przez stawy pod górę. Śnieg świetny, miejscami po pas. Przed nami szło około 15 osób. Im wyżej tym śnieg bardziej zmrożony. Raki założyliśmy po ok 100-150m rysy.
Było to dla nas męczące podejście, bo moje nogi były po 5 dniach na nartach, a żołądek Łukasza po imprezie… ostatecznie po 6 godzinach od Palenicy staliśmy na przełączce pod szczytem. Na szczyt wszedłem na moment pstryknąć zdjęcia i wróciłem do Łukasza. „Zjazd boski, najlepszy warun w Tatrach, jaki pamiętam, wymarzony, to się już nigdy nie powtórzy” – tak mówił Łukasz. Ja nie bawiłem się już tak dobrze- moje umiejętności pozwoliły mi bezpiecznie przemieszczać się w dół… może wiązanie trochę puszczało, może nie przestawiłem się z jazdy po stokach na jazdę w puchu… ktoś mógłby tak pomyśleć. Prawda jest taka, że dopiero się uczę i idąc na szczyt wiedziałem, że umiejętności już mi starczy do tego, żeby się chociaż zsunąć, a jak w międzyczasie okaże się, że będę potrafił trochę więcej niż poprzednim razem, to już będzie plus. No i ta ekspozycja też nie pomagała wyjść poza strefę komfortu. Przy okazji – widoki przepiękne 😊
Było zimno. Ponad Bulą były już spore podmuchy i tam każdy postój był nieprzyjemny, a Łukasz musiał na mnie trochę czekać. Dzięki! Jak pojawiało się słońce to robiło się odrobinę cieplej, ale automatycznie zaczynało wiać.
W MOKU przywitali nas TOPRowcy i wywiązał się ciekawy dialog:
- Jak zjazd, dobry był?
- Jak ktoś umie jeździć to super.
- Widzieliśmy 😉
- Tego się jednak nie da nauczyć na stoku, ale gdzieś się trzeba uczyć…
- No wiadomo. Wy macie twarde narty, zjazdowe? A nie, to dobrze.
- Dobra, dzięki chłopaki, idę kupić magnes i zbieramy się na parking…
- Dla ciebie to złoty medal, że to zjechałeś
- Kurtyna milczenia…
Wycieczka była dużo dłuższa niż się spodziewaliśmy, ale wróciliśmy zadowoleni- zmęczeni, ale zadowoleni.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FRysy2
Chorzów – Bieg Wiosenny 2024
W tym roku zapisałem się na organizowany w Parku Śląskim bieg na dystansie 10 km. Bieg cieszy się dużą popularnością, bo zapisanych było ok. 1 300 osób. W tym roku trasa była całkowicie inna niż zwykle, bo nie była to pętla wokół całego parku. W tym roku wytyczono mniejszą ok. 5 km pętlę, którą trzeba było okrążyć dwa razy, a meta jak zwykle była na bieżni stadionu śląskiego. Buli pobił swoją życiówkę kończąc bieg w czasie troszkę ponad 39 min i zajmując w klasyfikacji OPEN 49 miejsce. Ja zdecydowanie skromniej, bo dyszkę ukończyłem po 46min i 39 s, co w klasyfikacji OPEN dało 207 miejsce. Wiadomo, że trasa, trasie nie równa, ale w porównaniu z zeszłym rokiem, poprawiłem swój wynik o prawie 1 min. Jest jeszcze pole do poprawy :) link do zdjęć: https://dziennikzachodni.pl/ponad-1300-startujacych-bieg-wiosenny-w-parku-slaskim-odbyl-sie-juz-po-raz-jedenasty-zdjecia-wyniki/ga/c2-18406795/zd/74854771
Beskid Śląski – Pętla z Lipowej przez Skrzyczne, Malinowską Skałę, Magurkę Radziechowską
Przepiękna widokowo trasa. Startujemy z parkingu u wylotu Doliny Zimnika i kierujemy się na Skrzyczne. Dalej grzbietem na Malinowską Skałę, Zielony Kopiec, Magurkę Wiślańską, Magurkę Radziechowską i przez Muronkę i Ostre schodzimy do Lipowej. Chłoniemy słońce i widoki całym jestestwem ;) Bez 14 kg dziecka na plecach idzie się jakby lżej, więc w ciągu 7,5 h łącznie z blisko 2-godzinnymi postojami przechodzimy całą trasę.
Bieg - BnO „Zorientowane Kozy 2024”
W sobotę brałem udział w przedwiosennym biegu na orientację , który odbywał się w starym kamieniołomie w Kozach niedaleko Bielska Białej. Impreza otwarta dla wszystkich(zarejestrowanych prawie 380 uczestników) była jednocześnie Mistrzostwami 13 Śląskiej Brygady Wojsk Obrony Terytorialnej w biegach na orientację.
W mojej kategorii wiekowej M35 otrzymałem trasę poziomu A(Trasa A (długość ok. 4,0 - 4,5 km) – dla biegaczy mających doświadczenie w orientacji sportowej, start indywidualny z oddzielną klasyfikacją dla kobiet AK i mężczyzn AM.) Teren bardzo zróżnicowany ze sporą jak na takie rozłożenie terenu różnicą poziomów, bardzo przebieżny z dobrą widocznością. Ostatecznie w klasyfikacji generalnej uczestników kategorii AM zajmuję 24 miejsce. W klasyfikacji Mistrzostw 13 ŚBOT miejsce pierwsze przy niezbyt sporej konkurencji.
Tatry Zach. - Jaskinia Śnieżna - Partie wrocławskie
Napisała do mnie Ania, że planują z Sylwią rozeznać dojście do partii wrocławskich, a że miałem porachunki po ostatnim wyjściu do tej jaskini, to przystałem na propozycję dziewczyn. Spotykamy się rano na Groniku, gdzie przy okazji spotykam kolegę Łukasza M., który z ekipą kursową z Bielska poszedł do Pod Wantą. Dzielimy liny i idziemy. Pogoda zdecydowanie lepsza niż za ostatnim razem, ale przed samym Przechodem dopada nas deszcz. Zmoknięci przebieramy się w iglo (super sprawa dach nad głową) i wchodzimy ok. 11.30 przez okienko do jaskini. Tym razem mam odpowiednie kalosze (prawy i lewy) natomiast jeżeli chodzi o rękawiczki, tym razem zabrałem dwie prawe. Korzystamy z zawieszonych w jaskini lin i sukcesywnie docieramy do Suchego Biwaku. Po krótkiej przerwie kieruje się na drugą strony salki, gdzie każdy z nas znika w ciasnym przełazie. Przez krótką chwilę wędrujemy korytarzykiem, którym od czasu do czasu wymusza niską pozycję. Korytarzyk kończy się przy pierwszej linie, którą wychodzimy w Białe Kaskady. Ta część jaskini bardzo przypomina mi płytowce z wyjątkiem, że co kilkanaście metrów są jeziorka, których ciąg tworzą kaskady, stąd zapewne nazwa. W tym miejscu spotykamy kilkuosobową ekipę z bielska, która podpowiada, aby uważać na liny, gdyż widać, że nadgryzł je ząb czasu. Pomiędzy Kaskadami a Czarnym kominem przechodzimy przez ciasnawy meanderek, który akurat mi sprawił małą trudność, ale za czwartą próbą puścił. Docieramy do kolejnych lin dzięki którym przechodzimy przez III biwak i docieramy do Salki z sercem. Tam po zapoznaniu się jak dalej ciągną się Partie Wrocławskie zawracamy. Ciasnoty w drugą stronę puszczają łatwiej i po kilku zjazdach ponownie witamy na Suchym Biwaku. Ustalamy kolejność wychodzenia i lecimy do otworu, po drodze deporenczując liny. Ostatnie wizyty w Śnieżnej bez deporęnczu odzwyczaiły mnie, jak przyjemna z ciężkim worem jest rura, ale na szczęście szybko sobie to przypominam. Wychodzę z jaskini ok. 21.30, na zewnątrz śnieży, a w iglo przyjemnie. Schodzę we wnętrzu, bo ciuchy z podejścia nie wyschły. Na powrocie na przemian deszcz lub śnieg. Białe Kaskady warte odwiedzenia, ponoć to najpiękniejsza część Partii Wrocławskich.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fsniezna
Jura - Tryptyk Kusiętowski z przyległościami, czyli Towarna, Cabanowa i Dzwonnica
Kolejny "szybki" wypad w tygodniu. Tym razem za cel przyjmujemy okolice Olsztyna pod Częstochową, gdzie kryją się w Górach Towarnych dwa, a w zasadzie trzy całkiem przyjemne i proste obiekty. W związku z tym, że mówimy o stosunkowo bezpiecznych i niewymagających jaskiniach poziomych, dołącza do nas Damian, który chce spróbować, czy spodoba mu się pod ziemią.
Tradycyjnie, jak to na Jurze, przejście z parkingu pod otwór pierwszej jaskini zabiera całe 10 minut, po których stajemy przed wejściem do Cabanowej. Ogarnięcie pierwszej dziury nie zajmuje nam więcej, niż pół godziny. Większych atrakcji w środku brak, szata jaka była taka jest, nietoperzy praktycznie zero, robale nie śpią. Michał podejmuje się wyzwania polegającego na przejściu przez Okienko Wąskiego Zadu udowadniając, że moja nienawiść do niego wynikająca z różnicy gabarytów i związanych z tym większych możliwości wpełzania w ciasne miejsca, nie jest bezpodstawna.
Ruszamy do wyjścia i przechodzimy kilkadziesiąt metrów do Towarnej. Ta jak zwykle trzyma poziom, dając możliwość pozaglądania w swoje zakamarki zarówno na poziomie spągu, jak i gdzieś wyżej, pod stropem. Michał z Danielem znajdują jakąś zapomnianą studzienkę do której zaczynają się cisnąć zastanawiając się, jak daleko wejdą, ja bardziej zastanawiam się, kto później będzie ich stamtąd wyciągał. Szczęśliwie, jak sami wleźli, tak sami wyszli, mogliśmy więc się przemieścić do części "Niedźwiedziej". Tam pijemy tradycyjnego radlerka korzystając z okazji do wygodniejszego ułożenia się w suchym miejscu.
Deser, czyli przejście do Dzwonnicy dołem: Damian ma okazję sprawdzić, na ile dobrze czuje się w ciaśniejszych miejscach. Jak się okazuje: źródłem większego dyskomfortu była dla niego kałuża, niż ciasnota w przeczołgiwanym kawałku jaskini.
Zwiedzamy Dzwonnicę na całej jej długości i kierujemy się do drugiego wyjścia już na powierzchnię, znajdującego się pomiędzy zawalonymi kamieniami.
Resztę dnia spędzamy na spacerze po okolicznych atrakcjach, zachwycając się mniej lub bardziej dostępnymi rejonami Jury ;)
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKusieta
AUSTRIA - Totes Gebirge - szarpanie żwirów z Almberghöhle
Szerszy opis w osobnym artykule.
Tatry - Łomnicka Baszta
Łomnicka Baszta o wysokości 2214 m.n.p.m. była się naszym celem na jedną z prawdopodobnie ostatnich w tym sezonie (2023/2024) skiturę.
Zespół czterech osób, z których tylko trójka jest szczęśliwymi członkami RKG „Nocek”, którzy na dodatek nie mają żadnych zaległości w opłacaniu składek i sprzęt oddają zawsze na czas, wyruszył o 6.00 rano z Rudy Śląskiej przez Bielsko, w którym zabierał ostatniego, piątego uczestnika, do Tatrzańskiej Łomnicy, do której dotarł ok 10.00.
Na tym wyjeździe nie liczył się tak bardzo sam cel, jak środek do jego osiągnięcia. Plan był prosty: założyć i ściągnąć narty jak najbliżej samochodu. Z tego względu wybraliśmy wejście wzdłuż stoku narciarskiego i na wysokości ok. 1700 metrów, przed dolną stacją wyciągu na Łomnicką Przełęcz, odbiliśmy w lewo prosto na Łomnicką Basztę.
Na tej wysokości wisiała chmura i widoczność była bardzo ograniczona, dlatego, co ważne, pamiątki w postaci zdjęć mamy kiepskie. Dodatkowo, ale to już tylko na marginesie, trudna była również orientacja w terenie. Z nawigacją idealnie poradził sobie Tomek przy pomocy urządzenia elektronicznego zwanego smartfonem. Wyprowadził nas wprost na wierzchołek, bez błądzenia i nadrabiania drogi.
Zjazd zrobiliśmy tą samą drogą. Warunki w terenie były „jako takie”. Śnieg był twardy, taki beton, ale miejscami znajdowały się nawiane, niewielkie depozyty idealne do zakręcania. Początek zjazdu w tej samej chmurze, w której wchodziliśmy. Zjazd stokiem był z kolei walką o przetrwanie, ale na szczęście wszyscy wyszliśmy z tej walki obronną ręką i o własnych siłach wypięliśmy narty na końcu stoku, 50m od samochodu. Z chmury, która wisiała nad basztą kropił już wtedy deszcz.
Gdyby nie fakt, że relacja ta jest pisana dwa tygodnie po wycieczce, stwierdziłbym pewnie, że to ostatnia tura w tym sezonie (zaznaczyłem to przecież na początku). Teraz już jednak wiem, że byliśmy jeszcze potem w Tatrach i dołożyliśmy kilometrów do skiturowo-jaskiniowej, wewnętrznej potyczki klubowiczów
Jak wspomniałem, ze zdjęciami było krucho, ale widać na nich zdjęcia z Baszty. Na jednym z nich widać zjazd miejsce, w którym opuściliśmy szlak wspinając się na wierzchołek.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Flomnickabaszta
Tatry Zach. - Jaskinia Kasprowa Niżna - wyjście kursowe
To szczególny dzień - nasza ostatnia jaskinia kursowa. I nic dziwnego, że wszyscy kursanci obudziliśmy się przed budzikami. Wstawanie nie było jednak lekkie, po wczorajszej wizycie w Miętusiej Wyżnej, wszyscy odczuwaliśmy brak dobrej regeneracji. Po mocnej kawie z dużej kawiarki całą ekipą odzyskaliśmy trochę energii Szybkie przepakowanie sprzętu i ruszamy samochodem do Kuźnic. Plecaki z ciężkimi i mokrymi worami trochę nas spowolniły, lecz “co się odwlecze, to nie uciecze”. Docieramy do zejścia ze szlaku, szybkie rozpoznanie na GPS i znajdujemy otwór wejściowy. Czas się przebrać. Nie ma nic lepszego jak ubieranie wilgotnego, zimnego i brudnego kombinezonu. Deponujemy plecaki w “przebieralni”, po czym ruszamy dalej.
Obchodzimy pierwsze jeziorko, w którym jest pełno wody, później szybki zjazd i wspinam pierwszy prożek. Zniecierpliwiony Mateusz postanawia wspinać Wielki Komin, co poszło mu zaskakująco dobrze i szybko. Dalej tylko jeden zjazd i jesteśmy Gnieździe Złotej Kaczki. O dziwo nie zalanej, a nawet z prześwitem. Nasz plan obejmował dojście właśnie tam, tak więc po chwili rozpoczynamy odwrót. Po drodze każdy z nas potrenował zjazd na złodzieja, a taka powtórka na pewno przyda się do egzaminu. Po 4 godzinach akcji meldujemy się na zewnątrz. Zakończenie było dosłownie szampańskie : wspólne zdjęcie i szampan.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKurs-tatry
Beskid Śl. - wokół Złotego Gronia na nartach i rowerze
Poszukując dramatycznie śniegu skierowaliśmy się w okolice Złotego Gronia w Istebnej. Po resztkach naśnieżonej nartostrady wychodzimy na fokach na wierzchołek i błyskawicznie zjeżdżamy do parkingu po odpuszczonym śniegu. Następnie narty zostawiamy w aucie i bierzemy rowery, na których objeżdżamy ciekawą trasą Złoty Groń docierając do dol. Olzy. Esa jedzie drogą do Istebnej a ja wybieram "odcinek specjalny". Niesamowicie ciekawy i wymagający. Po kolana w wodzie forsuję Olzę w brud. Potem ścieżką o różnej konfiguracji pełną korzeni i kamieni wzdłuż rzeki docieram na umówione miejsce. Pogoda fajna. Wszystkiego razem to 500 m deniwelacji i kilkanaście kilometrów ciekawej trasy.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Istebna
Tatry Zach. - Jaskinia Miętusia Wyżnia - wyjście kursowe
Może zrobią opis...
HISZPANIA: Costa Blanca - wspin
Zima w Polsce niezbyt śnieżna więc padł pomysł żeby zmienić aktywność z nart na wspinanie w cieplejszym rejonie Europy. Costa Blanca to idealne miejsce na wspin od jesieni do wiosny, temperatury oscylują w okolicach 15 - 25 st. Znajdziemy tu 12 selektorów z ponad 600 drogamiwięc każdy znajdzie coś dla siebie. Drogi jedno i wielowyciągowe oraz wspinanie na klifach z ładnymi widoczkami
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHiszpania
Tatry Zach. - Ptasia Studnia
Podsumowując było: wesoło, pięknie, mokro i zimno. Kolejność nieprzypadkowa. Towarzystwa opisywać nie będę, kto zna duet Kuba i Asia, ten wie. Kto nie zna, nie zrozumie. Reszta towarzystwa, również bardzo sympatyczna. Pięknie - Zmora, oraz myte kaskadowe studnie Coctail-Baru to coś co naprawdę zachwyciło moje oko, Kanion i Mokra Osiemnastka (w której odstałam swoje pozując do zdjęć) i na koniec Studnia Moczydupka z syfonem. Mokro, bo w kulminacyjnym momencie, podczas pomiarów bocznego korytarzyka, woda wlewała się rękawem i przelewała do kaloszy. Zimno, to już wynikowa przemoknięcia, przeciągu, długiego stania i śniegu na powierzchni. Ogólnie, wyjście oceniam na 6+!
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fptasia
Jura - jaskinia W Hucisku
Prawde mowiac to do Jaskini w Hucisku wybraliśmy się tylko i wyłącznie dlatego, ze byla obok Jaskini Ciesienc, ktora mielismy w planie tego dnia. Obiekt stosunkowo maly, zeby przejechac specjalnie dla niego, no ale jak sie jest juz w poblizu to czemu by nie. Jaskinia znajduje się u podnóża skał znajdujących się na niewielkim wzniesieniu. Jest zdecydowanie jaskinia o rozwinięciu poziomym, ma co najmniej jedno wejście, chociaz my wybraliśmy to, w którym człowiek w pozycji dżdżownicy jest w stanie się przeczołgać. To drugie wejście jak dla mnie było nie do pokonania. Przez dłuższą czesc korytarza, spąg pokryty jest ziemia i glina.Strop natomiast obfitował w duże ilości pająków i innych przemiłych stworzeń. Nic w tym chyba dziwnego bo sam korytarz, którym poznaliśmy przypominał bardziej nore jakiegoś zwierzęcia. Po drodze pojawiały się jakieś bardziej obszerne miejsca, ale mówienie o nich "komora" byłoby mocno nad wyraz.Ja osobiscie nie doszedlem do końca, a Michał który był przede mna tez po chwili zwątpił. widząc wokół siebie dosc duza ilosc poobijanych w glinie łapek zwierzęcych. Gdy tylko uświadomiliśmy sobie, że właśnie mogliśmy bez zaproszenia wejść do czyjegoś domu to zrobiliśmy delikatny wycof. Michał znalazł miejsce na obrót, ale niestety ja i Emil powróciliśmy technika pełzania "na wstecznym". Dla mnie ubaw po pachy, głównie z sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.
Jura - jaskinia Ciesenć
Wyjątkowy dzień, bo jedyny taki na cztery lata no i jaskinia też wyjątkowa, bo jak na warunki jurajskie posiada całkiem okazała szatę naciekowa. Wejście nie sprawiło nam żadnych problemów, chociaż każdy z nas znalazł swój własny sposób na pokonanie pozostałości po kracie, która kiedyś tam była. Wzięliśmy swoja line (30m), ale jak się później okazało w jaskini jest już pozostawiona lina, która była w zupełności wystarczająca. Informacyjnie dla przyszłych odwiedzających - przejście przez sama "kratę" nie wymaga zakładania liny, dopiero później pojawia się studzienka. Jaskinia dość obszerna (jak na Jurę), spędziliśmy w niej ponad 2h i zajrzeliśmy we wszystkie dostępne przestrzenie, ale jakoś tak na szybko, bo czas gonił. Kolejny raz stwierdzam, ze jesteśmy zbyt oszczędni wyliczając planowany czas wyjścia i alarmu. Brakowało mi trochę czasu na jaskiniowa kontemplacje, na szczęście nadrobiłem w domu trzykrotnie czyszcząc kostium i szpej z przeogromnej ilości błota. Błoto i nacieki - to słowa mocno związane z ta jaskinia. Nie mniej jednak udało zrobić się kilka fajny zdjęć i nawet nagrać filmik.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FCiesenc
SŁOWACJA: Orawickie Wierchy, na nartach i rowerze
Orawicko-Witowskie Wierchy znajdują się od północy na styku z Tatrami Zachodnimi. Z Oravic z buta (niosąc narty na plecakach) ruszamy szlakiem i leśnymi traktami na Krupovą (1065). Z szczytu (piękne widoki) na przełaj przez las docieramy do nieczynnej nartostrady gdzie jednak jeszcze nie stopniał cały śnieg. Zjazd piękny aż do parkingu. Po tej przebieżce wyciągamy z auta rowery i jedziemy niesamowicie malowniczym szlakiem rowerowym z bliskimi widokami na Tatry, tworzącym pętle w Dolinie Cichej. Sumarycznie deniwelacje nie przekroczyły 600 m lecz całość bardzo ciekawa.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKrupova
Tatry Zach. - Jaskinia Śnieżna
Pomysł na akcję do Śnieżnej wyszedł przy okazji wymiany wiadomości z klubowym kolegą Mizurim. Okazało się również, że można było skorzystać z ułatwień pozostawionych po innym klubie, w zamian za wyniesienie śmieci z jaskini, na co chętnie przystaliśmy. W tym tygodniu pogoda w Tatrach się psuła, ale mieliśmy wielkie chęci na powtórzenie akcji Damiana do Dziadka. Pierwszy zgrzyt był na parkingu, kiedy się okazało, że pada deszcz, który towarzyszył nam pod sam Przechód, zamieniając się okazjonalnie na opad śniegu. Podchodząc wyżej, słychać było coraz silniejsze podmuchy wiatru, ale dopóki byliśmy na wysokości lasu nie był on dokuczliwy. Znacznie gorzej było na wejściu do Świstówki, tam wiatr hulał, porywał śnieg i smagał nim po naszych twarzach. Ścieżka była nie przetarta, co również było momentami dokuczliwe. Z Łukaszem podeszliśmy pod Przychód i udało nam się trafić na linę. Zaczęliśmy się przebierać w uprzęże w najmniej wygodnych warunkach jakie mogliśmy wybrać, bo nie wiedzieliśmy że tak szybko trafimy na linę, żeby przejść zimowy wariant progu. Wiatr się zmagał, było coraz mniej przyjemnie. Odczucie chłodu po 1,5h wędrówce w deszczu było spotęgowane. Łukasz przeszedł nad próg, ja musiałem się wycofać, żeby założyć raki. W między czasie dogoniła nas grupa z Bielska-Białej. Kilka osób wyminęła mnie i podeszła pod otwór jaskini. Łukasz nie widząc mnie, zawrócił i zdał mi relację, że nad progiem jest jeszcze gorzej z wiatrem. Ciężko ustać, a co dopiero szukać otworu i go odkopać. Po chwili reszta grupy z Bielska otrzymała cynk od ludzi z nad progu, że oni również się wycofują, bo za silny wiatr jest, żeby cokolwiek działać. Przemoczeni, wyziębieni również podjęliśmy decyzję, że nic tu po nas. Powrót był szybki, a po drodze minęliśmy m.in. Sylwię S., która ok. godz. 10 wychodziła z swoją grupą do Śnieżnej, bo po co miały iść wcześniej w deszczu i się przemoczyć od samego startu? I to było całe clue sprawy naszej wycieczki. Wyszliśmy za wcześnie i najgorszą dupówę przyjęliśmy na klatę. Gdybyśmy odczekali do 9/9.30 to podchodzilibyśmy w słoneczku, a wiatr zelżałby do akceptowanego poziomu. Po godz. 14 dostałem zdjęcie od Sylwii, że po godzinnym kopaniu wchodzą do jaskini, czego nam się tego dnia nie udało. No cóż, następnym razem trzeba będzie obrać lepszą strategię z planowaniem i uwzględnianiem warunków pogodowych. Faktycznie nie zawsze wczesny wyjazd się opłaca :)
Tatry Wys. - Rysy, zjazd na nartach
Zdarza się, że rzeczywistość wyprzedza marzenia. Zejście na dno najgłębszej jaskini w naszym kraju i wyjście na najwyższy jego szczyt w zimie w przeciągu kilkunastu dni jest tego przykładem. W obu przypadkach narty okazały się bardzo przydatne. Ten jednak dzień przerósł wszystko co oczekiwaliśmy gdyż mimo sceptycznych prognoz pogody okazał się pod każdym względem idealny do pokonania Rysy na nartach. Ku naszej radości w poprzednim dniu i w nocy napadało z 20 cm śniegu i leżał już na parkingu. Ciągle po śniegu docieramy do Moka a dalej na nartach przez stawy pod Bulę. Narty wrzucamy na plecaki i dalej w rakach na szczyt. Ludzi nie wielu. Od auta na szczyt jednak upływa 7 h. Na podejściu spotykamy 3 skiturowców oraz 2 szaleńców mknących w nienagannym stylu od żlebu do Cz. S. Jasiu z nartami wychodzi aż na szczyt, ja zostawiam narty na wygodnej półce śnieżnej ciut poniżej przełączki. Jasiu jeszcze zalicza słowackie Rysy i już razem schodzimy do przełączki. Góra żlebu była przeryta przez pieszych lecz nie co niżej zjazd tzw. Rysą był cudowny, w sumie najlepszy z całej tury. Niżej też bardzo fajnie choć czasem natrafić można było na kamień (co mi się raz zdarzyło) lub na zmarzliny starych lawinisk. Szybko osiągamy Czarny Staw. Najczujniejszy był odcinek od krzyża do Moka. Tu rzeczywiście śnieg leżał na „betonie” i żeby z nim nie zjechać trzeba było bardziej wytężać intelekt. W schronisku chwila przerwy (akurat chmury zasłoniły szczyty i zaczął pruszyć śnieg) i dalej drogą mkniemy do parkingu. W ciągu dnia w wielu miejscach śnieg się wytopił więc musimy kombinować poboczami i kilka razy na krótkich odcinkach zdejmować narty. Tym nie mniej o zmroku na nartach docieramy do parkingu. Od szczytu do auta z postojem w Moku zajmuje nam to 2.45 h. Zrobiliśmy 1500 m przewyższenia i 25 km dystansu. Użyliśmy ciężkich nart z wiązaniami Diamir. Z domu wyruszyłem o 3.30 wróciłem o 21.40.
Foto (nie chronologicznie): http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FRysy
Beskid Śl. - Czantoria
W połowie lutego Beskidy bez śniegu. Czantoria oferuje nartostradę. Z Ustronia Polany podchodzimy niestandardowo na szczyt leśnymi dróżkami i dopiero pod szczytem wchodzimy na szlak skrywając uprzednio narty w chaszczach. W drodze powrotnej zabieramy narty i zjeżdżamy zalodzoną nartostradą (oficjalnie nieczynną) do parkingu. Pogoda piękna. Zrobiliśmy 630 m przewyższenia i poznaliśmy nowy teren podejścia, m. in ciekawy parów na dole.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FCzantoria
SŁOWACJA: Salatyn, Brestova i okolice
W Dolinie Rohackiej masa ludzi, o godzinie jedenastej ledwo udaje się znaleźć miejsce na parkingu. Skiturowców też niemało. Wjeżdżamy napierw wyciągiem za 7 Euro, a potem szwendamy się po okolicy do g. 16. Odwiedziliśmy m.in. wierzchołki Małego Salatyna, Salatyna i Brestowej, w sumie wyszło 1410 m przewyższenia. Na pierwszy rzut oka warunki były słabe (twardo), ale znaleźliśmy na zjazdy sporo śniegów kwietniowych, ładnie "odpuszczonych" przez słońce.
Ruda Śl - spływ Kłodnicą
Warunki śniegowe przestały dopisywać, więc w sobotę, zamiast w Beskidy wybraliśmy się na długi spacer w Lasy Panewnickie. Wędrując, Łukasz zauważył, że stan wód jest dość wysoki, co nie jest częste w rzece Kłodnicy. Spacerując zaczęliśmy podświadomie robić rekonesans i doszliśmy do wniosku, że warto spróbować spłynąć tą rzeką. Choć na pół niedzieli mieliśmy już plany, to zmobilizowaliśmy się na drugą połowę dnia, żeby zdążyć nim wody zaczną opadać.
Dlatego o godzinie 14:15 w niedzielę byliśmy w Katowicach Panewnikach na starcie i przepłynęliśmy ponad 3 km, aż do dzielnicy Kłodnica w Rudzie Śląskiej, gdzie Jamna dopływa do Kłodnicy. Całość zajęła nam 1:20h. Sama rzeka miała odpowiedni stan, by móc ją na tym odcinku przepłynąć. W dwóch miejscach nie byliśmy w stanie pokonać wodą powalonych (przez bobry) drzew i musieliśmy zrobić przenoski. Nie była też nudna, dużo przeszkód (niestety nie wszystkie były naturalne), zdarzały się też bystrza utworzone z kamieni osiadłych na dnie, dużo meandrów i niewątpliwie ciekawy przepływ pod przepustem ul. Panewnickiej, gdzie emocje i trudności były jak na rzece górskiej (tylko wody do pół łydki). Przemoczeni i zmarznięci zakończyliśmy spływ spacerem powrotnym do samochodu, ale szczęśliwi, że udało nam się przeżyć taką atrakcję, tak blisko domu.
kilka ujęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fsplyw_klodnica
W następny dzień (poniedziałek) po spływie Asi i Łukasza, wziąłem ich kajak pneumatyczny i pognałem ich śladem aby załapać się na wyższą wodę. Dzień wcześniej jednak rowerem przejechałem doliną analizując stan wody i kluczowe miejsca. Na "mecie" u Basi i Tadka Szmatłochów zostawiam rower a autem z kajakiem jadę na start na granicę Rudy Śl. - Kochłowic i Katowic - Panewnik. Istotnie spływ bardzo ciekawy i nie ma czasu na nudę. Rzeka wije się niewyobrażalnie po całej dolinie, której zbocza porośnięte są lasami. Niestety zahaczam gdzieś o podwodne przeszkody i rozcinam w kilku miejscach powłokę więc co krótki czas muszę dopompować powietrza. Dopływam do dzielnicy Halemba (Kłodnica) w pobliżu domu Basi i Tadka i w korzystnym miejscu wydostaję się na brzeg. Od Basi jeszcze biorę rower i jadę po auto na start. Odcinek rzeki, który spłynęliśmy jest bodaj najciekawszy, gdyż rzeka płynie tu naturalnym korytem w miarę odosobnionym od ludzi terenem.
AUSTRIA: Kuracja i skitury w Tyrolu
Z powodów zdrowotnych plany wszystkich domowników zostały odwołane. Dotyczyło to nawet psa - Kawa została zmuszona do skrócenia feryjnego pobytu u swojego kumpla. Tradycyjny wymaz z obydwóch dziurek nie wykazał nic ciekawego. Zarezerwowaliśmy więc last minute kwaterę w dolinie Kaunertal dla wszystkich ... i ruszyliśmy w Tyrol, po drodze przesłuchując do końca audiobook "Dzwonnik z Notre Dame" w świetnej kreacji Janusza Zadury (... miłośnikom szczęśliwych zakończeń zdecydowanie nie polecamy!).
W poniedziałek niektórzy spali, niektórzy czytali książki, niektórzy oglądali filmy... a w tym czasie my z Olą na rozgrzewkę prawie wyszliśmy na Habicht (3092). Prawie, bo przelękliśmy się nawisu na grani i wobec tego na samiutki wierzchołek nie dotarliśmy, ale byliśmy naprawdę blisko i powinno nam zostać zaliczone. W każdym razie, ten dzień będzie kolejnym poważnym kandydatem w plebiscycie na najlepszą wycieczkę sezonu zimowego 2023/2024. Start z wysokości 2150 m kosztował nas niebagatelną kwotę 28 Euro (!) za wjazd płatną drogą, ale były to bardzo dobrze wydane pieniądze. Od auta szliśmy od razu w miękkim śniegu, zapadając się po kostki. Słońce przygrzewało przyjemnie, wiatr dmuchnął tylko czasem, a temperatura trzymała się w okolicy zera. Stopień zagrożenia lawinowego wynosił - serio! - jeden. Na grani wygrzewaliśmy się dobre pół godziny, podziwiając widoki. Zjazd z początku niezły, potem śniegi chwilami były zmienne, co wymuszało zmniejszenie prędkości i czujność. Ale i tak swoje poskakałem. Wyszło 850 Hm.
We wtorek bakcyl przeszedł na mnie na dobre i przez cały dzień dręczył mnie obfity wyciek z nosa. Oli za to chciało rozsadzić łeb. Dużym sukcesem tego dnia było ugotowanie obiadu - ale! - oprócz tego wybraliśmy się wszyscy (w tym pies) na oświetlony (!) miejski tor saneczkowy. Genialna sprawa. Trasa taka akurat, nie za długa, nie za krótka - 1,3 km, ok. 140 Hm.
W środę trochę się nam poprawiło, ale nie na tyle, żeby planować jakieś wielce ambitne wyrypy. Pojechaliśmy w kierunku kurortu Kühtai (... technicznie w Alpach Sztubajskich) i z parkingu pomiędzy Ochsengarten a samym Kühtai wystartowaliśmy do doliny Wörgetal na szlak biegnący na Wetterkreuzkogel 2587. Krótko mówiąc, tym razem był to zły pomysł. Niestety, nie zawsze się udaje przewidzieć warunki z samych tylko map, kamerek i prognoz pogody. Śnieg od samego początku do samego końca był przewiany, twardy i miejscami przetopiony na beton. Dolina zresztą jest chyba jakimś ulubionym celem grup zorganizowanych, bo mimo środy spotkaliśmy dwie grupy skiturowców z przewodnikiem, po 7-8 osób każda, a do tego jeszcze emerytów na rakietach. W lesie też widać było, że szlak jest mocno używany: wielkie garby z twardego śniegu wyprodukowane przez setki zakręcających w tym samym miejscu narciarzy czyniły i podejście i zjazd bardzo wymagającym. Na domiar złego po południu rozwiało się bardzo nieprzyjemnie. Ja dotarłem na szczyt (ostatnie 20 m z buta), a Ola zakończyła wycieczkę jakieś 70 m poniżej krzyża. Licznik w moim telefonie zatrzymał się na 910 Hm. Zjazd trudny. W międzyczasie jedyna dotychczas zdrowa uczestniczka wyjazdu zwymiotowała. Po obiedzie pozostawiliśmy ją na kwaterze, a pozostałą ekipą (plus pies) wybraliśmy się ponownie na przejazd torem saneczkowym.
W czwartek, kiedy wszyscy z grubsza już wydobrzeli, przyszedł czas na powrót do domu. No i tak.
Jura - Szczelina Piętrowa
Środek tygodnia, godzina 17, na dworze 2 stopnie i śnieg z deszczem wręcz wymarzona pogoda by wybrać się do jaskini. Pierwotne plany zakładały jaskinie Zabia, ale nadmiar wody skłonił nas do zmiany planów i padło na Piętrowa Szczeline. Wcisnęliśmy sie w chyba każdy zakamarek jaskini, ale Labirynt Króla Minosa będzie wymagał więcej uwagi innym razem.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSzczelina
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna do Syfonu Dziadka
To była wspaniała akcja. Z Gronika podejście na nartach dol. Małej Łąki pod Przechód. Narty zostawiamy przy ostatnich drzewkach i uzbrajamy się w raki i czekany oraz zakładamy uprzęże. Po bardzo zalodzonym zboczu podchodzimy do wiszącej tam liny. Pionowy próg pokonujemy z pomocą puanietek. Wyżej raki ledwo wbijają się w zlodzony śnieg. Na miejscu trochę czasu zajmuje nam zlokalizowanie jaskini pod śniegiem. Jurek za pomocą sondy lawinowej odnajduje pustkę pod śniegiem. Wykopujemy spore zagłębienie i dostajemy się do okazałego igloo, które wykonali inni koledzy. Jaskinia była chwilę zaporęczowana, więc dość sprawnie poruszamy się po linach w dół. Dojście do Syfonu Dziadka na dnie jaskini (-580) zajmuje nam 2.45 h. Powrót do góry zajmuje znacznie więcej czasu (ach, ta starość…). Najwięcej czasu i problemu nastręcza tzw. Rura wyjściowa. Zasypana częściowo śniegiem na sporej długości ogranicza ruchy (taki śnieżno-skalny Magiel). Koniec końców wydostajemy się do igloo i łączny czas akcji zawiera się w 8.45 h. Niespodzianką okazuje się wyjście z przytulnego igloo. Otwór został całkowicie zasypany. Kilka dobrych minut Jurek walczy łopatą z przekopaniem się na zewnątrz. Gdy wydostaliśmy się na dwór tam szalała śnieżna zadymka. Jeszcze musimy „zamknąć” otwór przez wycięcie łopatą bloków śnieżnych i szczelnie okrywamy wejście. W silnych podmuchach wiatru i zacinającym śniegu ostrożnie schodzimy do liny zjazdowej za pomocą której docieramy do nart. Zjazd w ciemnościach, w śnieżycy i jeszcze z ciężkawym plecakiem jest wyzwaniem samym w sobie. Jakoś udaje nam się zjechać do szlaku w dolinie i nim aż do wylotu doliny. Na dole pada deszcz z śniegiem, a przez kilkanaście godzin śnieg w niektórych miejscach został wytopiony więc kilka razy musimy zdjąć na chwilę narty. Zmęczeni docieramy do auta. W tym samym dniu wracamy jeszcze do domu (o 4 rano wyruszyłem z domu, wróciłem o 3 w nocy - 23h na pełnych obrotach).
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FSniezna
Beskid Żyw. - Kopiec
W rejonie Pilska trudno już nam wyłuskać nowe drogi podejścia ale i tym razem jeszcze się udało pokonać taki "szlak". W niemal ciągle padającym deszczu a u góry prawdziwej wichury osiągamy Kopiec (1391). Podchodzenie na Pilsko w tych warunkach wg nas mijało się z celem. Zjazd nartostradami po mokrym śniegu i zacinającym deszczu (po krótkim pobycie w schronisku na Hali Miziowej) mimo wszystko jest bardzo fajny. Na marginesie, na trasach zjazdowych byli chyba sami desperaci a było ich nie wielu. Do domu wracamy w prawdziwej ulewie. Deniwelacja - 740 m i 10 km dystansu. Dolne partie gór bez śniegu.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKopiec
Filmik na tik toku (autor Ł. Mazurek): https://vm.tiktok.com/ZGekBtJ3s/
Beskid Makowski - Magurka (Kolisty Groń)
Odstawiamy dziecko do szwagierki i cieszymy się pierwszą wspólną od trzech lat wycieczką po górach. Nawet deszcz, wiatr, grząski śnieg i błoto na szlaku było przyjemne.
OMAN: wędrówki po kraju
Do Omanu jedziemy na tydzień. W naszych planach był objazd ciekawych choć standardowych miejsc w północnym Omanie w rejonie Muscatu. Mieliśmy zarezerwowane wcześniej auto tylko 2x2 to też nie zamierzaliśmy zapuszczać się gdzieś w offroad. Zwiedzamy znane forty w tym ten w Nizwie i opuszczoną wioskę Birkat al Mous. Udajemy się również na krótki treking do największego kanionu Arabii. Wchodzimy też do dużej turystycznej jaskini Al Hoota w okolicach miasta Al Hamra. Kolejne dni przeznaczamy na znane Wadi-Bani Khalid, As Shab, Tiwi. Dzień przed wylotem spędzamy na wybrzeżu niedaleko starego Musacatu i Qantab. Oporócz tego zwiedzamy Wielki meczet Sułtana Qabossa i muzeum narodowe Omanu.
Tatry Wys. - Hala Gąsienicowa; Szkolenie Zimowe kursantów
No i doczekaliśmy się. Pierwszy kursowy wyjazd Zimowy.
Niestety, tym razem bez jaskini. Wyjeżdżamy w Piątek wieczorem, dojazd do Brzezin - bezproblemowy. Tak samo błyskawicznie docieramy do miejsca naszego noclegu - Betlejemki. My kursanci, jesteśmy tam pierwszy raz - szybkie oprowadzanie, planowanie działań na następny dzień i w kimę - prosto na strych.
Sobota. Prognozy się potwierdziły - mocny wiatr i duży opad śniegu. Po prostu idealne warunki na szkolenie lawinowe. Zaczynamy od wykładu na temat lawinowego ABC i jego użycia. Posiadając nową wiedzę, wychodzimy ją przećwiczyć. Staszek ze stoperem w ręce obserwował nasze działania (czasami bardziej, czasami mniej udane). Gdy my (kursanci) opanowaliśmy dostatecznie praktyczne wykorzystanie nowych umiejętności - zostaliśmy wysłani na przerwę, z informacją o wieczornej akcji. Chwila na ogrzanie się i wychodzimy. Tym razem na zewnątrz było już ciemno, a warunki atmosferyczne się nie zmieniły - dalej wiało i padało.
Tym razem oprócz standardowego znalezienia i wykopania "Zenka Damiana" (manekina) trenowaliśmy resuscytację krążeniowo-oddechową pod namiotem awaryjnym. Po ogłoszeniu pełnego sukcesu, kończymy sobotnie szkolenie. Ciężki dzień kończymy wizytą w Schronisku Murowaniec.
Niedziela. Pogoda na zewnątrz dużo lepsza, brak opadów, brak porywistego wiatru. Po szybkim śniadaniu i pobraniu sprzętu, wychodzimy okiełznać zimowe poruszanie się w górach. Szybkie szkolenie pod pilnym okiem naszego instruktora - Asi - chodzenia w rakach, następnie nauka hamowania czekanem i ulubiona część instruktorów - zrzucanie kursantów w przepaść (koloryzowane). Na zakończenie - omówiliśmy i przećwiczyliśmy asekurację w terenie śnieżnym.
Jeszcze raz chcielibyśmy podziękować Magdzie i Staszkowi! Bez nich te szkolenie nie było by tak rozbudowane.
Dziękujemy także instruktorowi - Asi! To był jej instruktorski debiut w Tatrach.
Foto:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2Fkurs_zima
Chorzów - IX bieg z sercem - WOŚP
Bierzemy z Bulim udział w corocznym biegu charytatywnym w ramach finału WOŚP w Chorzowie. Trasa to ok. 7 km pętla wokół Parku Śląskiego z metą w "kotle czarownic". Buli kończy bieg jako drugi zawodnik z czasem ok. 26 min, ja natomiast przybiegam 6 min później na metę. Średnie tempo poprawiono z porównaniu z zeszłym rokiem. Z 5 km/min na 4min 35s km/min, także jestem zadowolony.
Beskid Żyw. - Trawers Cyla i Diablaka
Na dojeździe do Zawoji nic nie wskazywało, że nasza trasa skiturowa odbędzie się w tak wspaniałych warunkach śniegowych. Startujemy z parkingu przy wyciągach w Zawoji Czatoży. Od parkingu na nartach szlakiem i bez podchodzimy na przełęcz pod Jałowcowym Garbem (1017). Stąd niemal ciągle do góry na Cyla (Mała Babia Góra - 1517). Pruszył śnieg i była pochmurno a na szczycie Cyla widoczność bardzo ograniczona i dość mocna wiało. Na fokach zjeżdżamy na Przełęcz Brona (1408) i dalej podejście na szczyt Diablaka (Babia Góra - 1724). Nasza radość była ogromna gdy nagle wyszliśmy z opończy mgieł w krainę błękitu, bieli i słońca. Nad oceanem chmur górowały tylko Tatry i nasza Babia. Na krótkim odcinku zakładamy raki a później na wierzchołek już na nartach. Dość sporo osób na szczycie i o dziwo niemal nie było wiatru. Zjazd w stronę Krowiarek najpierw w olśniewającym słońcu a później (gdzieś od 1400 m) znów w mgle. Od Sokolicy zjeżdżamy szlakiem narciarskim po fajnych śniegach. Na Krowiarkach przypinamy foki i płajem wędrujemy do schroniska gdzie robimy krótki odpoczynek. Zjazd szlakiem narciarskim w stronę Markowej. Najpierw po szreni lecz niżej znów po dobrym śniegu. Przed Markową trawersujemy do nieb. szlaku i nim w zapadającym mroku przy czołówkach docieramy na nartach aż do auta. Zrobiliśmy 28 km i 1360 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FBabia
Gorc - w górach szaleństwa
Wyjeżdżając z Rudy o 5 rano deszcz nie opuszcza mnie, aż do Poręby Wielkiej. Na wyciągu Tobołów ku mojemu zdziwieniu jest śnieg i jest go dużo a stok jest pusty. Rozpoczynam podejście w kierunku zielonego szlaku. Padający deszcz zamienił się na obfite opady śniegu a dodatkowo porywisty wiatr daje się we znaki. W takiej pogodzie i masach świeżego śniegu idę do schroniska na Turbaczu. Tu kończy się śmieszkowanie a dobry humor powoli znika. Idąc przez Halę Długą, której nazwa jest w stu procentach trafiona przemykam od tyczki do tyczki. Tutaj już nie ma żadnych śladów. Zmieniam szlak z czerwonego na zielony. Przechodzę przez kolejną polanę ale już bez tyczek. Jest coraz słabsza widoczność. Kieruję się wyłącznie wskazaniami GPS’u. Dalsza cześć trasy to wiatrołomy, zaspy, łamiące się drzewa i szalejąca zamieć śnieżna. W tych warunkach gubię się kilka razy. Udaje mi się po kilku godzinach wejść na wieżę widokową na Gorcu. Wracając na Turbacz miałem nadzieję że będę miał założony ślad i będzie łatwiej. Nic z tego wszystko zawiane świeżym śniegiem. Walcząc z wiatrem i sypiącym śniegiem toruje całą trasę od nowa. Mimo zapadającego zmroku i zamarzniętych gogli nie ściągam ich. Światło czołówki zamiast pomagać rozmazuje się na płatkach wirującego śniegu. Przed Jaworzyną Kamiennicką przechodzę małą polane (bez tyczek) ale teraz nie idę środkiem. Nie wchodzę w białą kipiel tylko trzymam się granicy lasu. Udaje mi się odnaleźć dalszą część szlaku. Droga mija mi na rozkminianiu jak pokonać Halę Długą. Tu już sztuczka z lasem się nie uda. Na pół godziny przed Halą spotykam pierwszego turystę idącego od schroniska też na skiturach. Zatrzymując się na granicy lasu próbuję odnaleźć tyczki. Nic z tego, widoczność jest tak słaba, że tylko przypadkiem wpadam na jedną z nich. Taktyka miała być prosta od tyczki do tyczki tyle teorii. Zadymka plus ciemności niweczą taktykę z tyczkami. Mijając jedną, nie widzę następnej, a ta z tyłu znika z oczu. W dodatku tyczki nie są w jednej linii. Miotany wiatrem, wychłodzony ze skorupą lodu na ubraniu próbuję już tylko wyrwać się z tej lodowej pułapki. Do tego z powodu ciągłego torowanie zbliża się bomba (taka rowerowa). Hala dosłownie wypluwa mnie mniej więcej w kierunku schroniska. Teraz tylko końcowe 8 km. To się tak romantycznie nazywa „zakładanie śladu” po prostu kulam się do samochodu. Na sam koniec niespodzianka. Wyciąg jest od połowy oświetlony co ułatwia mi zjazd. Co poszło nie tak? Dystans umówmy się nie był wyzwaniem. Przewyższenie wiadomo że to nie płaskopolska ale akceptowalne – takie typowo beskidzkie. Trasa pod względem trudności technicznych też spoko. Sprzęt pomimo wieku sprawdził się. Prognoza pogody też się sprawdziła. Dyspozycja dnia też była. Organizacyjnie wszystko dopięte na ostatni batonik. Skitury romantyczne wszyscy znają, i tu mi się zdaje że mamy do czynienia z nowym nurtem tzw. skiturami niedorzecznymi. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć osobom postronnym, a mimo wszystko sprawiają radość i satysfakcję. Po pierwsze primo i secundo tu pogoda rozdawała karty. Byłem na to przygotowany. Wiedziałem, że może być śnieg, lód, wiatr, daleko do domu ale że aż tak jak było, to ja się nie spodziewałem.
„No Ale za to niedziela Ale za to niedziela Niedziela będzie dla nas”.
Podsumowanie: 1300m podejścia i 37 km na nartach.
AUSTRIA: "Zgrupowanie szkoleniowo-kondycyjne", czyli jaskinia i narty w Salzburgu
Trzydniowy obóz rozpoczęliśmy w piątek rozgrzewką. Na ten dzień kierownictwo zaplanowało ok. 600 m przewyższenia. Z powodu złej pogody ćwiczenia odbywaliśmy w jaskini przy drodze. Przy okazji kadrowiczka z najmniejszym doświadczeniem jaskiniowym zdobyła nieco wprawy w czołganiu, w szczególności w czołganiu w błocie, a także w korzystaniu z przyrządów jaskiniowych. Dosyć znana salzburska grota okazała się bardzo praktycznym obiektem treningowym. Jak zapewniali kadrowiczkę instruktorzy, jaskinia ta jest przecież w końcu praktycznie obszerna, praktycznie czysta, praktycznie idzie się w niej tylko do góry, praktycznie nie używa się sprzętu, i praktycznie, mimo wszechobecnej wody, człowiek się nie moczy. Kadrowiczka zdawała się nie podzielać tego entuzjazmu. Jej rzucaniu się na kolana lub przystawianiu się do wspinaczki w błocie często towarzyszyło zrezygnowane westchnięcie: "o Boże...". Wspominała też coś o suchych, czystych i obszernych jaskiniach alpejskich, ale kto jej czegoś takiego naopowiadał, tego już nam nie powiedziała. Koniec końców powtórzyliśmy "klasyczną wycieczkę" nad studnię King Kong, którą m.in. odbyliśmy razem z Markiem siedem lat temu. Tym razem jednak - wraz z różnymi elementami kursowymi, takimi jak nauka wpinania rolki zjazdowej w linę - cała akcja zajęła nam ponad dziewięć i pół godziny. Kursantce-kadrowiczce to przejście zostało zaliczone jako trzy jaskinie zimowe jednocześnie. Po wyjściu z dziury sprawnie przemieściliśmy się do willi na stoku w miejscowości Piesendorf u stóp Wysokich Taurów. W późnych godzinach wieczornych miały jeszcze miejsce warsztaty dietetyczne prowadzone przez kwalifikowanego instruktora PZA.
Aby zoptymalizować logistykę, dalsze zajęcia odbywały się na stokach pobliskich pagórków. W sobotę, w mroźną, ale bardzo słoneczną i niemal bezwietrzną pogodę instruktorzy demonstrowali prawidłowe tempo treningowe. W ramach tych ćwiczeń wyszliśmy na przełączkę (ok. 2550) pod szczytem Grüneckkogel. Mówiąc ściślej, nie wszyscy wyszliśmy, bo jedna z kadrowiczek samowolnie pozostała na wysokości ok. 2400. To była kropla, która przelała czarę goryczy i uruchomiła srogość instruktorów. Posypały się kary dyscyplinujące. Nadzorujący przebieg obozu prezes PZA spojrzał na objawy hipotermii kadrowiczki z politowaniem, a potem udzielił jej ustnej reprymendy i zalecił codzienne podbiegi na Nosal, jak również plan dietetyczny. Innej z kadrowiczek, mimo tego, że ukończyła cały program przewidziany na sobotę, pani instruktor i tak zaordynowała tysiąc kilometrów po trasach zjazdowych. Te wybuchy gniewu były jednak chyba trochę nieuzasadnione, ponieważ wobec pokonania 1780 m przewyższenia, dzień bardzo trudno było uznać za niezadowalający. Szczególnie, że przez jakieś z lekksza siedemset metrów przewyższenia zjazd z rzeczonej przełączki przebiegał w puchu o głębokości do kolan. Był to przy tym puch przeważająco nierozjeżdżony, ponieważ w tę słoneczną sobotę spotkaliśmy w sumie jakieś piętnaście osób, a w tej liczbie ani jednego obywatela republiki czeskiej. Dalej był wprawdzie nieco nieprzyjemny fragment zabetonowanych kolein przykrytych warstwą puchu oraz las, w którym trzeba było momentami walczyć o życie. Zrekompensowaliśmy sobie te niedogodności następującym po nich szaleńczym zjazdem drogą "wyratrakowaną" przez jakiś bliżej niezidentyfikowany pojazd gąsienicowy.
Po południu kontynuowaliśmy wątek warsztatów dietetycznych. Tym razem kadrowiczki gotowały same i trzeba przyznać, że wyszło im to świetnie. Warto w tym miejscu dodać, że na potrzeby tego wyjazdu zostaliśmy zaopatrzeni przez PZA w specjalne woreczki ryżu o powiększonej gramaturze 150 g, których nie sposób było przejeść. By zbilansować liczbę kalorii - tych wydatkowanych oraz tych przyjętych w pożywieniu - byliśmy zmuszeni spożyć oscypka z żurawiną, następnie curry z ryżem, a także Germknödle z mrożonki i owoce. W utrzymaniu odpowiedniego poziomu nawodnienia pomogły nam napoje regionalne. Suplementacja na tym wyjeździe została ograniczona do niezbędnego minimum.
W niedzielę, już nie tak słoneczną i mroźną, ale i tak słoneczną i mroźną, trasa wycieczki została wybrana przez kierownika ponownie w sposób genialny. Mieliśmy dużą dolinę niemal tylko dla siebie; w ciągu całego dnia minęliśmy się w terenie w sumie z dwiema osobami. Dotarliśmy z Markiem i Aśką na szczyt Glanzgschirr (2653). Może i było po drodze jakieś zagrożenie lawinowe, ale dzięki profesjonalnemu zabezpieczeniu ratowniczemu naszego obozu, w ogóle nie musieliśmy się takimi drobiazgami przejmować. Przez pierwsze 1100 m przewyższenia zjazd przebiegał znów w puchu, choć już na ogół mniej głębokim, niż poprzedniego dnia. Potem nie było żadnych niedogodności, a jedynie szaleńczy zjazd znów tę samą, "wyratrakowaną" drogą. Program treningowy na ten dzień został zrealizowany z naddatkiem, poprzez przekroczenie wartości 1800 Hm. Ja chyba zrobiłem jakis życiowy rekord, bo na szczyt wdrapałem się w 4h 10m, z jedną przerwą po drodze i jednym szybkim postojem na uzupełnienie płynów. Do samochodu pakujemy się jakoś za piętnaście czwarta i przez śródferyjne korki metodycznie przebijamy się z powrotem do kraju. Podsumowując krótko: mieliśmy tym razem fantastyczną pogodę oraz warunki śniegowe i wykorzystaliśmy to do cna!
CYPR: wędrówki po wyspie
Lądujemy na lotnisku w Larnace. Tego samego dnia zwiedzamy krótko ścisłe centrum miasta Ayia Napa w pd.-wsch. Cyprze gdzie zostajemy na 2 noce. Nazajutrz wynajmujemy rowery (miejskie bo innych nie mieli) i robimy fajną wycieczkę ok. 30 km wzdłuż wybrzeża i wokół przylądka Greco. Następnego dnia wcześnie jedziemy ponownie busem do Nikozji gdzie odbywamy parogodzinny spacer wzdłuż strefy buforowej podzielonej stolicy. Oprowadza nas tam przewodniczka Eleni urodzona na Cyprze ale z polskimi korzeniami. Nocujemy w Nikozji ale po stronie tureckiej już w Cyprze północnym. Następnego dnia rano wynajmujemy samochód w północnej Nikozji (niestety nie można łatwo przekraczać granicy autem wynajętym w Cyprze południowym ponieważ firmy nie chcą brać odpowiedzialności i jest problem z ubezpieczeniem). Na Cyprze północnym odwiedzamy od niedawna udostępnioną część miasta Famagusta-Waroshia. Widoki tam trochę przypominają Czarnobyl. Z Famagusty kierujemy się na pn.-wsch. w kierunku Dipkarapaz z zamiarem dotarcia do Zefer Bunu. Niestety tego dnia do 16-tej musimy oddać auto w Nikozji, przedostać się przez granice i złapać busa do Pafos. Docieramy daleko za Dipkarazapaz do monastyru na wybrzeżu i wracamy wzdłuż północnego Wybrzeża wyspy skąd odbijamy do Nikozji. Zgodnie z planem docieramy wieczorem do Pafos. Nazajutrz jedziemy w góry Troodos gdzie robimy krótki treking wokół najwyższego szczytu Cypru - Olimpu. Na sam szczyt nie można wejść bo jest tam baza wojskowa. Zwiedzamy też okoliczne wioski i wracamy do Pafos. Ostatni pełny dzień schodzi nam na przejście całego kanionu Avakas (na szczęście poziom wody był niski) i okolice miasta Polis na północnym wybrzeżu. Na krótko przed wylotem udaje nam się zwiedzić park archeologiczny w Pafos. Powrót do Polski z lotniska w Pafos.
Gorce - Turbacz
Start na skiturach z Koninek szlakiem przez Suchy Groń i Czoło Turbacza na Turbacz (1310). Na większości podejścia śniegu tylko tyle aby iść na nartach. Sporo kamieni. U góry warunki świetne. W schronisku i obok mnóstwo ludzi i nie wiele mniej psów. Pogoda cud, sąsiednie Tatry w "zasięgu ręki". Z wierzchołka zjazd po fajnym śniegu. Pędząc w dół udało nam się zjechać z zaplanowanej trasy w stronę Solniska. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Korygujemy trasę przez las i polanę Kocurka. Zjazd tym terenem jest boski. Później profil trasy jest lekko w dół lub ciut w górę co bez fok nie jest zbyt komfortowe zwłaszcza dla dziewczyn, na których twarzach rysowała się lekka dezaprobata. Od Obidowca (1106) opuszczamy główny grzbiet i bardzo fajnym zjazdem, miejscami bardziej wymagającym obniżamy się do Tobołowa (tu z 3 krótkie, łagodne podejścia, większość "z łyżwy"). W przeciwieństwie do szlaku podejścia tu śnieg był dobry i ciągły. Spod Tobołowa (994) całkiem przyzwoitą i nawet stroma nartostradą błyskawicznie zjeżdżamy na parking aż do auta na nartach. Całość ok. 17 km i 720 m przewyższenia.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Turbacz
Beskid Żyw. - Pilsko
Start z przełęczy Glinne gdzie na parkingu zostawiam auto. Granicznym szlakiem niebieskim na Pilsko. Na dole śniegu nie wystarczająco do zjazdu więc przy podejściu rozkminiam jak tu zjechać w stylu dowolnym. Na szczęście z każdym metrem przewyższenia warunki poprawiały się. Kopuła szczytowa to już prawdziwa zima i warunki całkiem niezłe. Zjeżdżam w stronę Byka do wysokości 950 m – potem pojawia się zbyt dużo kamieni. Przepinka i powrót na szczyt następnie zjazd wzdłuż niebieskiego szlaku do auta. Dolny odcinek czujnie. Po zeszłotygodniowych przebiegach Michała przemilczę dystans a przewyższenia wyszło 1300 m.
Beskid Śląski - Szczyrkowski klasyk
Wycieczka dyżurna na trudne warunki - bo bezpieczna. Z Soliska podchodzimy na fokach zamkniętą Golgotą i dalej wzdłuż wyciągu. Potem pod Malinowem wbijamy się w opadający trawers zbocza i leśnymi drogami obchodzimy całą dolinę Potoku Malinów, docierając do grzbietu w połowie drogi między Malinowską Skałą a Kopą Skrzyczeńską. Dalej na Małe Skrzyczne i zjazd trasami ośrodka narciarskiego. W górnych partiach Beskidów sroga i groźna zima. Mgła, mróz, zawieje, te rzeczy. Gdzieniegdzie były jakieś ślady nart, ale niemałą część drogi przez las torowaliśmy w dziewiczym puchu. Na grzbiecie było już trochę ludzi, a w ośrodku narciarskim to już w ogóle tłumy. Myśleliśmy, że wyjazd o siódmej pozwoli nam uniknąć korków w Szczyrku, ale gdzie tam! W sumie 650 m podejścia i 10.7 km.
SŁOWACJA: Beskid Żyw. - Dedovka
Po karnawałowych szaleństwach krótka przebieżka skiturowa na Dedovkę (975) w rejonie Wielkiej Raczy. Podejście znacznie dłuższym szlakiem na wierch, zjazd nartostradą do parkingu po nawet fajnym śniegu. Po za nartostradą leży śnieg lecz niżej jest go niezbyt dużo więc właśnie nartostrada był dobrym wyborem. Pogoda średnia. Mgła i lekki minus.
Beskid Żyw. - wycieczka skiturowa
Start siódma rano z przełęczy Glinka. Od razu na nartach. Granicą Państwa idę w kierunku południowym na Javorina i Oszusta. Mijam totalne pustkowia, cisza jest niesamowita. Pierwszego turystę spotykam dopiero na Wielkiej Rycerzowej. W sumie na całej trasie było ich ośmiu. Idąc dalej szlakiem granicznym, który jest genialnie oznakowany słupki betonowe są co kilkadziesiąt metrów (można chodzić bez mapy) wchodzę na Banię, Bugaj oraz Orło. Warun jest idealny. Świeży suchy śnieg na solidnym podkładzie i prawie zerowa wilgotność powietrza. Przed Wielką Raczą doganiam dwóch skiturowców, tylko tylu spotykam na całej trasie. Z Raczy udaje się do Zwardonia gdzie o 19:30 kończę turę na kasie w Lewiatanie. Wyjazd udany, pogoda i śnieg znakomity. Całość 2150m podejścia i 44 km na nartach.
Beskid Mały - Leskowiec
Wracam do marszobiegów na Leskowiec przy okazji wizyt u rodziców Iwony. Tym razem udało się w pięknej zimowej scenerii.
Tatry - Suchy Wierch Kondracki
Tak zwany "powder day". Na grani mocno wiało, ale to nic. Pierwsze 50 m zjazdu po twardym, a potem aż do schroniska w warstwie ok. 25 do 30 cm świeżego śniegu. Nawet sporo ludzi. Zrobiłem uczciwe 1000 m przewyższenia.
Tatry Wys. - Skitura na Kasprowy
Gościnnie spędzam kilka dni w okolicy Hali Gąsienicowej i Zakopanego. W wolnej chwili wybieramy się ze Staszkiem na szybki skiturowy wypad na Kasprowy Wierch, start z Betlejemki. Idziemy wzdłuż nartostrady na Kasprową Przełęcz, gdzie postanawiamy zakończyć turę. Choć środek tygodnia, to na szczycie tłumy, a ja pierwszy raz w sezonie na nartach więc palę się do zjazdu. Następnego dnia, zjeżdżam do Brzezin, gdzie zostawiłam samochód. Śnieg do samego dołu, aczkolwiek na krótkim odcinku trzeba uważać na wystające na szlaku kamienie.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FKasprowy
W dolinie Bierawki
W przeciwieństwie do ostatniego wypadu rowerowego w błocie i wodzie teraz funduję sobie (a właściwie warunki) mróz i śnieg, choć dzień słoneczny. Rzeka Bierawka to prawy dopływ Odry. Tu gdzie jechałem (okolice Nieborowic) stanowi północną granicę Parku Krajobrazowego - Lasy Cystereskie. Było wprawdzie tylko -13 st ale i to wystarczyło by błyskawicznie siadała elektronika (nawigacja na telefonie) oraz przestały mi działać przerzutki. W lesie teren właściwie nie przetarty więc brnę w kilkucentymetrowej warstwie śniegu co znacząco spowalnia tempo. Po drodze mijam miejsce - "Ruskie mostki", skąd w 1968 r. siły zbrojne Ukł. Warszawskiego ruszyły na interwencję do Czechosłowacji. Trasa ciekawa choć ze względu na warunki i tak ją jeszcze skróciłem (na 22 km). Po za tym traciłem czucie w palcach rąk i nóg.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2024/Bierawka
Jura - jaskinia Żar
Opis wkrótce lub tu: https://www.facebook.com/profile.php?id=100064782635640
Tatry Wys. - Hala Gąsienicowa
Spędzamy Sylwestra i Nowy rok na Hali Gąsienicowej. Wyjazd bardziej towarzyski niż turystyczny, ale udaje się trochę pospacerować w okolicy i poczuć zimowy klimat.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHalaGasienicowa
Beskid Śl. - Hala Skrzyczeńska
Nocna przechadzka pieszo - skiturowa (skitury mieli Damian i Teresa). Żółtym szlakiem (jeszcze tu wcześniej nie podchodziliśmy) najpierw lasem bez śniegu a potem nartostradą na Halę Skrzyczeńską. W lesie znajdujemy fajne osłonięte miejsce i robimy ognisko witając Nowy Rok. Wiatr huczał w koronach drzew a z dołu dochodziły odgłosy charakterystyczne dla tej nocy. Później ja z Esą zjeżdżamy na nartach do parkingu po całkiem niezłym śniegu a pozostała czwórka schodzi z buta zaglądając do chatki naszych przyjaciół. Jeszcze przed wyjazdem z Szczyrku zaglądamy do domu Krzyśka gdzie godzinkę przegadaliśmy w miłej atmosferze.
Foto:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2024%2FHalaSkrzycz