Wyjazdy 2012
Tatry - IV puchar Budrem KW Zakopane w narciarstwie wysokogórskim
Pierwsze w tym roku zawody Pucharu Polski w narciarstwie wysokogórskim odbyły się w idealnych warunkach pogodowych i śnieżnych. Trasa wiodła szlakiem z Kuźnic (1032) na Nosalową Przłęcz (1103), następnie zjazd szlakiem narciarskim spowrotem do Kuźnic a dalej podejście na Halę Kondratową (1330) i do kotła Goryczkowego (1550) skąd już podejście zakosami na szczyt Kasprowego (1987). Tu przepinka i zjazd początkowo granią a dalej częściowo nartostradą do Goryczkowej. Stąd leśnymi duktami poza trasą do „esa” i dalej już nartostradą do Kuźnic. Zawody ukończyłem i tym razem było to dla mnie sukcesem.
Kilka refleksji: startowałem pierwszy raz na lżejszym sprzęcie. W butach F1 obtarłem sobie pięty do krwi, więc od Kondratowej głównie walczyłem z bólem przy każdym kroku. Na domiar złego zamarzł mi wężyk od pojemnika z płynem więc cały dystans pokonałem bez kropli płynu. W trakcie zjazdu przez las na dużej szybkości i to w wąskim miejscu nagle przede mną pojawił się leżący w poprzek zawodnik. Aby nie doszło do katastrofy desantowałem się w kosówki. Zgubiłem nartę. Zapięcie buta w niewygodnym miejscu kosztowało mnie sporo energii, czasu i jeszcze więcej przekleństw. W dodatku minęło mnie kilku rywali. W końcu zmęczony (do zawodów przystąpiłem „z marszu” bez specjalnego przygotowania) dotarłem do mety. Biuro zawodów mieściło się w małym Jurtabar w Kuźnicach i tam wydawane były posiłki. Przy setce zawodników był to mierny pomysł. Tam też spotkałem Mateusza Golicza, który zrobił ciekawy zjazd (na pewno opisze) oraz potem dołączył Paweł, który pokonał trasę zawodów poza konkursem. Do auta przy rondzie zjechaliśmy na nartach. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2Fppa-zakopane
Beskid Śląski - skitura na Szyndzilenię
Kondycyjna przebieżka na Szyndzielnię. Wyruszam z domu po 9 tej, wracam przed 15 tą. Warunki na czerwonym szlaku całkiem niezłe ( słońce i przechodzona trasa). Zjazd nartostradą do samochodu zaparkowanego pod Dębowcem.
Beskid Śląski - skitura na Skrzyczne
Wchodzimy na Skrzyczne (1257) niebieskim szlakiem od Ostrego (od wschodu). Początkowo w słońcu i lazurowym niebie. Od hali Jaskowej całkowita zmiana pogody. Zadymka śnieżna, ograniczona widoczność. Po 2 godzinach osiągamy szczyt a potem odpoczynek w schronisku. Zjazd mimo warunków był przepiękny. Po drodze spotkaliśmy 3 skiturowców i 3 ludzi bez nart. Generalnie dużo śniegu a zjazd na tą stronę Skrzycznego godny polecenia. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2012/Skrzyczne
Beskid Żywiecki - skitura w masyw Pilska
Dementując plotki o nie chceniu zrobienia opisu na temat wypadu który odbył się 22.01.2012 r. w Beskid Żywiecki – skitury w masywie Pilska, właśnie go tworzę… A tworzenie zajmuje mi trochę czasu gdyż właśnie dochodzę do siebie po tym że wypadzie… J Otóż jako osoba, która pierwszy raz w życiu miała styczność z tą odmianą sportu zimowego, jestem mile zaskoczona J Będąc totalnym laikiem, na pewniaka wybrałam się razem z Henrykiem, Maćkiem, Mateuszem, Łukaszem na skitury. Na pożyczonym sprzęcie od życzliwego kolegi, pewnie wyruszyliśmy z Korbielowa na Halę Miziową, wszystko pięknie i wspaniale do momentu gdy weszliśmy na szlak, tu zaczęły się schody. Jako, iż byłam jedyną dziewczyną w gronie, dzielnie próbowałam brnąć za kolegami, (co prawda ostatnia ale po wspaniale utorowanych śladach :D). Przyznam się, trochę odstawałam, ale to przez podziwianie pięknych widoków przez wysokie ośnieżone drzewa ;) Spotkaliśmy kilkoro „napaleńców”, którzy bez sprzętu skiturowego również podążali tym szlakiem. (Kiedy piechurzy nas doganiali tzn. mnie, musiałam szybko spiąć pośladki i dalej gonić kolegów). Gdy wyszliśmy na nartostradę i podążaliśmy do schroniska można było zauważyć dziwne spojrzenia ludzi którzy zjeżdżając, patrzyli na nas jak na dziwolągów. Gdy dotarliśmy do schroniska (w moim przypadku na ostatnim tchnieniu) mogliśmy zregenerować siły przy najlepszym trunku na świcie jakim wtedy wydawała się herbata z termosu (nie wnikam co koledzy mieli w termosach) ale jak później wystrzeli w górę przy podejściu na Kopiec pomyślałam, że w moim termosie zabrakło „prądu”. Niestety wiatr oraz śnieg nie pozwoliły nam na wejście na sam szczyt Pilska. Postanowiono, iż ściągamy foki i brniemy w dół zielonym a potem czarnym szlakiem. I tak było… do pierwszej polany, gdyż wewnętrzny GPS naszego kolegi został „zaśnieżony”… Potem były próby powrotu na właściwą drogę ale to oznaczało małe podejście w górę… Koledzy świetnie poradzili sobie bez fok, natomiast ja wpadłam na pomysł, iż zdejmę narty i podejdę w butach. Jak się okazało był to bardzo głupi pomysł gdyż tuż po uwolnieniu buta z „jakże wspaniałych zapięć” utopiłam się w śniegu po udo, szybko wróciłam do wyżej wspomnianych „jakże wspaniałych zapięć” próbując umieścić tam spowrotem uwolnionego wcześniej buta. Całe szczęcie, nadeszła pomoc Heńka oraz foki wróciły na narty :D. I tak pełna szczęśliwości, iż można swobodnie poruszać się w górę dołączyłam do kolegów. Później równie były ciekawe atrakcje ale nie będę tego opisywać bo wyszedł by esej… wspomnę tylko iż udało nam się pozostawić kilka śladów za sobą w postaci ogolonych choinek ze śniegu, czy to odbitych orłów w ścianie śniegu <Lol>. Co jak co ale zjazd w puchu był niesamowity. Końcówka również była interesująca ponieważ mimo zastanych ciemności Kolega Łukasz dzielnie oświetlał nam drogę „wspaniałą czołową latarnią” <Lol> (naszcze czołówki przy jego „reflektorze” wydawały się „zapalniczkami w tunelu”). Wszyscy cali w jednym kawału dotarliśmy bezpiecznie do Korbielowa.
Beskid Śląski - skitury
Około godziny 14:00 wyruszyłem z Istebnej Tokarzonka w kierunku Kiczor po drodze wykładam sól w dwóch lizawkach dla zwierzyny. Trasa początkowo biegnie szlakiem zrywkowym później dołącza do czerwonego szlaku biegnącego z Kubalonki. Po wejściu na wierzchołek Kiczor zjeżdżam na nartach wzdłuż granicy państwa w kierunku rzeki Olza przy moście granicznym zakładam ponownie foki i drogą biegnącą wzdłuż Olzy dochodzę ok. 19:00 do Istebnej Centrum pod same drzwi domu. Podczas patrolu w górnych partiach panowała silna mgła wiał wiatr i sypał śnieg a widoczność ograniczona była do kilkunastu metrów.
SŁOWACJA: W śniegach Małej Fatry
W górach zapanowała prawdziwa zima i natura gór udzieliła nam kolejnej lekcji pokory. Już na samym dojeździe do celu wyciągał nas traktor z przydrożnego zagłębienia. Celem w górach był Mały Kriwań (1671) od doliny Kur. Przejście na nartach doliną po w miarę przetartym szlaku było jeszcze znośne. Naiwni piesi turyści, którzy przed nami częściowo przetarli szlak wkrótce poszli po rozum do głowy a nam w udziale przypadło torowanie w półmetrowym puchu. Wyżej zaspy były znacznie większe. Po ciężkiej walce udało nam się osiągnąć lesisty wierzchołek Strazskiej Holi (1141). Powyżej granicy lasu w zupełnie odkrytym terenie szalała zamieć a widoczność ograniczona do kilkunastu metrów. Wiatr błyskawicznie zacierał nasze ślady podejścia. Dojście grzbietem w pobliże przełęczy Priehib na wys. ok. 1400 zajęło nam niemal 4 godziny. W takich okolicznościach pozostał nam jedynie zjazd w dół. To była nagroda za udrękę podejścia. Wspaniały puch i cudowny zjazd (jak zawsze za krótki) do wylotu doliny. Po drodze wchodzimy jeszcze do "sztolni" (jest tego tylko kilka metrów, niegodne uwagi). W Małej Fatrze ogłoszono IV stopień zagrożenia lawinowego. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FMalaFatra
Tatry Zach. – jaskinia Kasprowa Niżna
No to się doczekaliśmy :) pierwszy wyjazd w Tatry.
Na Śląsku od południa już ostro sypie śnieg. My ruszamy o 17. Do Krakowa jakoś przeleciało bez komplikacji, ale później ukochana zakopianka :) śnieg sypie, korki…. wiadomo. W Rabce uciekamy na czarny Dunajec i wszystko wygląda już super, droga zaśnieżona ale pusta i przejezdna. Wszystko fajnie do czasu kiedy pomyliliśmy jakimś cudem drogi i wpadliśmy znów na zakopiankę. Masakra.
Ale tragedii nie ma zajechaliśmy na 21. Rano pobudka, patrzymy przez okno auto zniknęło pod 40 cm warstwą śniegu. Bo odkopaniu dojeżdżamy do Kuźnic. Wiec ruszamy w drogę. Szlak nie przetarty ale da rade iść – śnieg do kolan, po zejściu ze szlaku zaczynają się schody - śnieg do pasa (i człowiek wspomina rakiety które leżą w szafie na ostatniej półce). Zrzucamy plecaki i jakoś mozolnie torujemy sobie drogę do dziury. Po dotarciu ku zdziwieniu kursantów okazuje się ze w dziurze znajduje się piękna ”szatnia” do przebrania. Szybka przebiórka, przepak i ruszamy. Bardzo sucho, pierwszego jeziorka w ogóle nie ma. Przy Wielkim Kominie znajdujemy liny + worek, ale patrząc na drogę do jaskini dziś na pewno nikt do niej nie wchodził. Spokojnie bez pośpiechu idziemy dalej można powiedzieć ze suchą stopą przechodzimy jaskinie i zapałki. Na tym kończymy. Trzeba coś sobie zostawić na kolejny wypad.
W drodze powrotnej Rysiek przeprowadził wykład geologiczny o umieraniu i rodzeniu się jaskiń. Przejście jak na pierwszy raz chyba poszło dość sprawnie, po 5 godzinach już się przebieramy i zmienia nas następna ekipa (w sumie to nawet nie wiemy skąd). Dziękowali nam ze przetarliśmy im szlak, a my im że go jeszcze poprawili. Powrót mimo ciągłych opadów śniegu przeszedł sprawnie. Czekamy na kolejny wyjazd.
PS. Zgubiłem batona kit kata – jak ktoś znajdzie to na zdrowie :)
Beskid Śląski - wyprawa w ramach programu PHZ
Od paru dni prześladują nas słowa piosenki „uciekali, uciekali, uciekali na osiołku przez pustyni żar.....” więc stwierdzamy, że to musi być znak i my też postanawiamy uciec, może nie przez pustynię, może nie na osiołku ale z miasta, i to pociągiem (póki jeszcze możemy się ruszyć gdziekolwiek).
Jedziemy do Wisły i w wysiadamy w Głębcach, skąd ruszamy na Stożek. O ile przez prawie całą drogę lało, tak za Ustroniem szarobury krajobraz zamienia się całkowicie, czyli mróz po pas i śniegu 30°. Ostro ruszamy pod górę i...... po 10 min gubimy szlak. Ale jest busola, szybka orientacja w terenie i mkniemy na azymut 220 prosto na Stożek. Po zdobyciu stromego, bliżej nieokreślonego najwyższego punktu wypukłej formy terenu dochodzimy do wniosku, że zdobycie szczytu to nie wszystko. Dlatego też postanawiamy znaleźć jakąś miłą polanę i skonsumować wszystko co ze sobą mieliśmy. A mieliśmy dużo.
Po 500 m spaceru przełajowego docieramy do uroczego miejsca, gdzie urządzamy sobie popas. Pogoda piękna, nawet słońce czasem wychyla się zza chmur. Jest lekko na minusie. Kiedy Słońce chyli się ku górom - czas wracać. Stożek musi poczekać do następnego razu;) cóż każdy ma swoje priorytety....:)
Niestety powrót okazuje się najtrudniejszą częścią wyprawy. Trzeba torować w głębokim śniegu. A że mamy lekko z górki to wpadamy na pomysł, że ulepimy kulę i będziemy ją toczyć przed sobą i to ona będzie torowała nam szlak. Idzie całkiem nieźle do czasu kiedy kula jest już tak duuuuuuuża, że nie ma opcji by ją ruszyć. Dalej musimy sobie radzić już sami. Warunki ekstremalne....a w butlach kończy nam się już tlen (choć reduktory mamy ustawione na przepływ 1l/h). Na szczęście mniej więcej w tym samym czasie docieramy do asfaltu prowadzącego do drogi wojewódzkiej nr 941. Wyprawę kończymy w jakieś karczmie w Centrum smakując m. in. fusatych klusek. Jeszcze tylko fascynująca partia szachów (bułgarski atak + końcówka Fischera) i żegnamy Wisłę. W pociągu towarzyszą nam rozmowy o życiu i parę świńskich kawałów.
Ufni, że może uda nam się jeszcze gdzieś wyskoczyć na równie ekscytującą akcję przed godziną zero, zmęczeni acz szczęśliwi wracamy do domu.
Jaskinia Miętusia-prawie do końca
Umyty sprzęt już się suszy, siniaki na kolanach policzone, pora więc na napisanie sprawozdania. Od dawna planowany wyjazd do jaskini Miętusiej za syfon Zielonego Buta, w końcu został zrealizowany. Dzień wcześniej zgłaszam wyjście do Miętusiej, z internetowej Książki Wyjść wynika, że jesteśmy trzecim zespołem, który wybiera się do tej jaskini. Korzystając z 3-dniowego weekendu wyruszamy w piątek o 8:00 z Rudy. Pod otworem jesteśmy ok. 14:00. Rura puszcza szybko, lecz już pierwszy batinox jest tak zapchany linami, że musimy kombinować. Na kaskadach mijamy grotołazów z Olkusza i Poznania, którzy informują nas, że poziom wody w MarWoju pozwala na przejście. Na Progu Męczenników wspomagamy się wiszącymi linami, więc idzie nawet gładko. W końcu docieramy do owianego mitem hardcoru syfonu i zaczynamy zmysłowy striptiz niestety bez publiki. Dajemy nura i wychodzimy po drugiej stronie z okrzykami o znacznie podwyższonym tonie. Żeby się rozgrzać zwiększamy tempo marszu lecz nie na długo, bo zatrzymuje nas plątanina korytarzy. Nikt z nas nie był tu wcześniej więc Michał wyciąga kilku stronicowy opis dalszej części jaskini, dzięki któremu docieramy aż do Progu Odzyskanych Nadziei. Niestety nie przewidzieliśmy wcześniej tego, że dotrzemy aż tak daleko i nie wzięliśmy sprzętu potrzebnego na dalsze partie, zresztą czas też naglił więc musieliśmy wracać. Z powrotem jakoś już szybciej choć woda w syfonie jakby chłodniejsza. Z jaskini wychodzimy o 3:00 w nocy, co daje nam ok. 12 godzin akcji w jaskini. O 5 rano jesteśmy gotowi do powrotu, lecz zatrzymujemy się na godzinkę, żeby choć trochę się przespać. W Rudzie jesteśmy… nawet nie wiem o której. Wyjazd udany, choć mi osobiście pokazał gdzie jest miejsce niedoświadczonego grotołaza. Partie za Zielonym Butem robią kolosalne wrażenie, z moim niewielkim dorobkiem jaskiniowym uważam, że to najładniejsze partie ze wszystkich poprzednich jaskiń w których byłem. Szkoda tylko, że nie wzięliśmy aparatu. P.S. Zapomniałem napisać, że Zielony But był na szczęście zlewarowany:)
Beskid Mały - Wielka Puszcza
Spacery górskie, impreza sylwestrowa, wycieczka skitruowa. Tak można podsumować spotkanie „starych” klubowiczów z przełomu lat 2011 – 2012. Wszystko to miało miejsce tak jak rok wcześniej w Wielkiej Puszczy w Beskidzie Małym. Wspaniała, sympatyczna atmosfera i ciepła chatka to sprawa nieocenionego Zigi za co mu serdecznie dziękujemy. Sytuację dodatkowo uratował w ostatniej chwili opad śniegu. Dzięki informacjom Heńka zabieram skitury (zrobił poniższą trasę na nogach dzień wcześniej). Śniegu nie było dużo ale pozwolił mi zrobić pętlę skiturową (Terasa szła pieszo) na trasie Wielka Puszcza – Wielka Góra (879) – Beskid (759) – zjazd doliną Wielkiej Puszczy do wsi. Mimo, że często wystawały kamienie (mam takie narty na wyrzucenie) to udało mi się całą trasę pokonać narciarsko. Reszta ekipy eksplorowała bez szlaków północne stoki głównego grzbietu. Tu niektóre zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FWielka_Puszcza
WŁOCHY/AUSTRIA: Sylwester w Tyrolu
Kolejny wyjazd z kategorii: "Gdzie jest zima?". Pierwsze dni spędzamy we włoskiej miejscowości Mals (pogranicze Austrii i Włoch). Niestety na miejscu ze śniegiem dosyć słabo. Robimy trzy podejścia. Z każdym jest coraz lepiej. Gdy już znajdujemy śnieg, przenosimy się w rejon miejscowości Pfunds (Austria). Tam pozostawiamy samochód i już na nartach przemieszczamy się na resztę naszego urlopu do zimowej chatki przy schronisku Hohenzollernhaus (2.123 m.). Śnieg i jest i pada. Pada tak intensywnie, że unieruchamia nas na kolejny dzień w chatce...To co udaje nam się zrobić, to dość krótka wycieczka po okolicy pod szczytem Glockturm i całkiem niezły zjazd. Jednak groźnie osuwajacy się śnieg pod nartami i rozlegające się z każdej strony grzmoty schodzących lawin dość sprawnie przekonują nas by za daleko się nie wypuszczać. Tu zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2012/sylwester-tyrol