Relacje:Rekonesans Chiny 2013
CHINY: Syczuan - Rekonesans wokół Chongqingu
W ramach rekonesansu pod przyszłe wyprawy wybraliśmy się na 10 dni do Chin. Celem tego wypadu były znajdujące się blisko siebie dwa rejony krasowe w Syczuanie, obecnie mieście-prowincji Chóngqìng (czyt. czongczing). W grę miała wchodzić identyfikacja kilku otworów, naoczna ocena perspektyw oraz warunków organizacyjnych działalności jaskiniowej. Na wszelki wypadek, wzięliśmy także sprzęt i 100 m liny.
Wyjazd przygotowaliśmy oczywiście z dużym wyprzedzeniem. Dzięki kontaktom z jesiennej wyprawy, udało się namówić do udziału w nim Adama - który wprawdzie o jaskiniach nie miał zielonego pojęcia, za to płynnie mowi po mandaryńsku. Umowiliśmy się z Erin Lynch, szefową międzynarodowego klubu jaskiniowego Hong Meigui. Zdalnie zamówiliśmy także hotel na pierwszą noc oraz, przez He Duanyonga, samochód z kierowcą, który miał zabrać nas na wieś i być do naszej dyspozycji (w Chinach honorowane jest tylko chińskie prawo jazdy).
Po całej dobie podróży (1.5h do Frankfurtu, 6h do Dohy - stolicy Kataru, a potem 8h do Chóngqìngu) pierwszą komplikacja z jaką przyszło się nam mierzyć była utrata plecaka Oli przez linie lotnicze. Sorry - nie ma. Następny samolot za dwa dni, może do tego czasu się znajdzie. Oczywiście, oprócz sprzętu, w plecaku były koszulki, kosmetyki i takie tam. Zdecydowaliśmy się nie czekać i ruszać w drogę. Jak się okazało, była to dobra decyzja, bo plecak znalazł się po tygodniu (z napisem "Bangkok"), a Erin szybko udało się znaleźć dla Oli tymczasowy sprzęt, gumowce, kombinezon a nawet parę koszulek. Rozmiar amerykański, no ale zawsze coś.
Następnego dnia, we wtorek, mieliśmy udać się w rejon Xiānnv Shān (czyt. sianni szan - góra wróżki). Ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu, He Duanyong pojawił się z kierowcą i przyjacielem w Chóngqìngu o 3am. Ustaliliśmy, że zjemy śniadanie po drodze, co ponoć świetnie skladało się z tym, że jakiś znajomy Lao He w Nánchuān koniecznie chciał się z nami zobaczyć.
W taki oto sposób, chcąc tego czy nie, znaleźliśmy się zupełnie nieprzygotowani na uroczystym lunchu z władzami parku Jīnfó Shān (czyt. dżinfo szan, Góra Złotego Buddy) i pracownikami Instytutu Geologii Krasu w Guilin. O czym już wiedzieliśmy wcześniej, park stara się o wpis na listę swiatowego dziedzictwa UNESCO i jest otwarty na wszelką współpracę, zwłaszcza zagraniczną, która może doprowadzić do odkrycia kolejnych jego cennych walorów przyrodniczych. Usłyszawszy o naszych planach rekonesansowych, władze parku postanowiły uroczyście nas powitać i zadeklarować wsparcie dla naszego projektu w ramach przyjaźni polsko-chińskiej. Dopiero po obfitym posiłku i paru toastach zostaliśmy wypuszczeni w dalszą drogę do Wulóng i dalej w Xiānnv Shān, gdzie spotkaliśmy się z Erin Lynch, która odtąd towarzyszyła nam aż przenieśliśmy się do wspomnianego już Jīnfó Shān.
W Xiānnv Shān również znajduje się park przyrodniczy, ale w zasadzie przez kolejne 4 dni prawie cały czas poruszaliśmy się poza jego granicami. Kierowca, który miał być do naszej dyspozycji przez cały czas wyjazdu już po drodze do Wulóng stwierdził że jednak ma tylko dwa dni czasu. W związku z tym musieliśmy wynająć samochód na miejscu, co w zasadzie nie było zbyt skomplikowane (150 zł/dzień + paliwo). Założyliśmy "bazę" w hoteliku we wiosce Shuānghé (15 zł/noc), dzięki czemu mogliśmy podróżować po okolicy z dużo mniejszą ilością bagażu.
Dla cywili, mapy Chin z dokładnością do dróg w obszarach wiejskich nie istnieją. Nasz rekonesans opierał się o dane wysokościowe z misji SRTM NASA oraz "mapę" pozyskaną w centrum turystycznym parku za 5 zł. Choć na tej drugiej nie było żadnej topografii a układ dróg był bezczelnie zmyślony, była ona bardzo cennym nabytkiem. Były bowiem na niej prawdziwe nazwy miejscowości. Korzystając z umiejętności językowych Erin i Adama pytaliśmy przypadkowych ludzi o to, jak do nich dojechać, a następnie, już na miejscu, czy są w okolicy jakieś jaskinie. Bardzo pomocni byli rownież kierowca i jego ojciec, który drugiego dnia go zastępował. Zupełnie nie rozumieli po co nam oglądać te dziury, ale ochoczo angażowali się w nasze konwersacje z miejscowymi, tłumacząc dla nas w razie potrzeby z lokalnego dialektu na mandaryński.
Xiānnv Shān sięga wysokości powyżej 2 000 mnpm, posiadając przy tym rozległe plateau na poziomie 1 800 m. W czasie naszego pobytu skatalogowaliśmy 30 otworów. Zgodnie z metodyką Hong Meigui, dla każdego wypełniliśmy kartę z opisem drogi dojścia, szkicem otworu i komentarzem o partiach przyotworowych. Erin szukała pęknieć i uskoków, mierzyła bieg, upad i szacowała miąższość warstw. Ola fotografowała otwory i ich okolice. Andrzej szacował głebokości studni i średnice wielkich zapadlisk oraz wydawał na jaskinie wyroki: "może puścić" albo "raczej nie puści".
Najwyżej położony, duzy i perspektywiczny otwor zlokalizowalismy na wysokosci 1 700 m. To Yīn Hé Dòng,studnia o głębokości ok. 50 m, na dno której można zejść podziwiać podziemny przepływ. Z jaskini czerpana jest woda pitna. W Austrii nie moglibyśmy nawet podejść bez stosownego zezwolenia. Jak twierdzi Erin, tutaj nie przeszkadzałoby nikomu nawet jeśli poszlibyśmy w tej wodzie pływac. Co zresztą w tej jaskini raczej będzie konieczne. Oprócz Yīn Hé Dòng, znaleźliśmy też kilka suchych studni i parę ponorów. Niektóre nawet nie były totalnie zaśmiecone.
Z drugiej strony, najniższe wywierzysko, do rzeki Wū Jiāng (czyt. łu dziang), znajduje się na wysokości 180(!) m nad poziomem morza. Posiada suche obejście syfonu, które było trochę eksplorowane przez Hong Meigui. Na przeszkodzie stanął jednak tunel kolejowy, którym przecięto jaskinię. W każdym razie, sytuacja jest skomplikowana nawet jeśli nie brać pod uwagę aktywności człowieka. Inne, większe wywierzysko, Lao Long Dòng znajduje się dużo wyżej, bo na wysokości 986 m. Hēi Dòng, wywierzysko z małą elektrownią wodną to poziom 1053, zaś w jednej z wiosek zaprowadzono nas do źródełka na 1500. Odpowiedzialny za taki stan rzeczy jest prawdopodobnie widoczny w dolnej części masywu pokład łupków, ale jak on się układa i czy stoi na przeszkodzie znalezieniu w Xiānnv Shān systemu jaskiniowego o dużej deniwelacji - cóż, nie wiadomo.
W sobote 20.04. poprosiliśmy kierowcę, zeby zawiózł nas do Nánchuān, gdzie mieliśmy się spotkać z Zhang Hai-em (czyt. dżang hai), pracownikiem Instytutu Geologii Krasu w Guilin. Poznaliśmy go wcześniej przelotnie na powitalnym lunchu. Wspólnie mieliśmy udać się w Jīnfó Shān, żeby zobaczyć eksplorowane tam przez niego jaskinie i teren w ogóle.
Zhang Hai czekał na nas w samochodzie na rogatkach miasta. Znowu bez zbędnych pytań co sądzimy o takim pomyśle, zostaliśmy zawiezieni do luksusowego hotelu. Boy hotelowy wwiózł nasze brudne gumowce wózkiem do windy. Po odświeżeniu się, pojechaliśmy na obiad z lokalnymi włodarzami. W podziękowaniu za pomoc, w ramach pożegnania zaprosiliśmy także kierowcę. Były toasty, przemówienia, Maria Curie-Skłodowska i Chopin. Pyszne jedzenie. Obawiamy się, co kierowca opowie o nas w swojej wiosce i jak wpłynie to na koszty naszego bytowania w Xiānnv Shān, jeśli kiedyś tam wrócimy. Po bankiecie pożegnaliśmy się z kierowcą i z Erin, która musi oddalić się ze względu na obowiązki w nowej pracy.
Za nasz dalszy pobyt w Chinach zapłacił park Jīnfó oraz Instytut Geologii Krasu w Guilin. Zostaliśmy zakwaterowani i nakarmieni. W zamian poproszono nas o pomoc w kartowaniu jaskini Jīnfó Dòng, razem z Zhang Hai-em i jego partnerem Shi Wen Qian-em. Zhang Hai bardzo ubolewał nad tym, że nie mamy ze sobą DistoX ("DistoX is my dream!"), ale znalazł się dla nas jakiś zestaw Suunto i zwykły dalmierz. Zaskoczeni gospodarze na naszą prośbę kupili także na koszt Instytutu lakier do paznokci do oznaczania punktow. To nie było banalne - kobiety w Chinach nie malują na ogół paznokci.
Przez dwa dni zmierzyliśmy 2.7 km ciągów jaskini - pierwszego dnia w dwóch ekipach, a drugiego w kooperacji polsko-chińskiej (partner Zhang Hai-a zachorował na gardło a Andrzeja dopadły problemy żołądkowe). Jaskinia rozpoczyna się 60-metrowa studnią z kultową, drewnianą klatką schodową. Schodzi się nia do korytarza, o szerokości 30-40, momentami do 80 m. My kartowaliśmy boczne, na ogół suche ciągi o przytulnych rozmiarach typu 4 (szer.) x 3 (wys.). Partie te były już znane, ale dokumentacja jaskini zaginęła i pozostał tylko zgrubny plan. Nie było to do konca zgodne z naszą wizją rekonesansu, ale stanowiło swietną okazję do bliższego poznania ludzi z Guilin.
Zhang Hai jest póki co jedynym znanym mi rdzennym chińczykiem, z którym można porozmawiać po angielsku - nie tylko "być" i "mieć", ale po prostu o życiu. To bardzo sympatyczny i trochę w świecie bywały człowiek. Wybiera się na kongres do Brna. Pracuje w Instytucie 26 lat. Jak mówi, "caving is my job". Mówi jednak także, że jaskinie trzeba lubić, żeby taką pracę z powodzeniem wykonywać. Nie mówi tego głośno, ale widzimy że on jak najbardziej lubi. Problemem Instytutu Geologii Krasu, który zatrudnia 200 osób, jest brak kadry, która potrafiła by dokumentować jaskinie. Odbyło się parę szkoleń, ale niewiele z nich wynikło, bo młodzi pracownicy Instytutu nie palą się do pracy w terenie. Zhang Hai właśnie został koordynatorem dwóch kolejnych projektów inwentaryzacyjnych w prowincji Chóngqìng (m.in. Wuxi, o którym pisał Damian Szołtysik). Szuka ludzi, zaprasza nas ponownie do Chin. Generalnie, jak mówi, w koszty projektu może kwalifikować wszelkie wydatki oprócz biletów lotniczych.
Ostatniego dnia pobytu w górach wybieramy się w końcu na krotką, pieszą wycieczkę po okolicy. Okazało się, że duża budowa naprzeciwko hoteliku w którym mieszkaliśmy przez dwie noce, to tylko wierzchołek góry lodowej. W całym rejonie trwają duże przedsięwzięcia infrastrukturalne. Nie wspomniałem jeszcze, że do tego hoteliku dostaliśmy się kolejką linową. Okazało się, że niedaleko jest jeszcze druga taka kolejka. Poza tym, co też obrazuje skalę zjawiska, przez 3h naszego spaceru (w ciągłym ruchu), tylko na parę minut zeszliśmy z betonowej lub "wydeskowanej" ścieżki - a w międzyczasie byliśmy w dwóch jaskiniach! Inspektorzy UNESCO przyjeżdzają latem. Do tego czasu pewnie wszystko musi być skończone.
Jeśli chodzi o kras, to skały węglanowe w Jīnfó Shān przedzielone są wysoko położoną (1000 ~ 1500 mnpm) warstwą nieprzepuszczalną (łupki, piaskowce). Andrzej twierdzi, że ogólna sytuacja geologiczna przypomina rejony z najdłuższymi jaskiniami świata w USA. Labiryntowy uklad korytarzy w bocznych partiach Jīnfó Dòng rownież budzi wyobrażenia o rozległym, horyzontalnym systemie, który może tu istnieć. Ciekawostką jest też sam fakt występowania korytarzy tak obszernych (główny ciąg - do 80 m szerokości) na tak dużej wysokości, prawie 2 000 mnpm. Zhang Hai zwracał także naszą uwagę na paleokras w stropie Lin Guan Dong, jednej z obecnie betonowanych jaskin, którą pospiesznie odwiedziliśmy ostatniego dnia w górach. Kilka jaskiń, w tym ta, jest tu nieco poznanych, m. in. w rezultacie wyprawy brytyjskiej z 1997 roku, w której brał udział rownież nasz nowy znajomy. W 20-m wysokości korytarzach Lin Guan Dong. Zhang Hai pokazywał nam jednak co rusz jakieś okna, takie 5 m średnicy - tego nie wspięliśmy, tego nie zdążyliśmy itd.
Część merytoryczna naszego wyjazdu zakonczyła się prezentacją o działalnosci PZA w Austrii i współpracy PZA z lokalnymi władzami na przykładzie masywu Hoher Göll. Był to poważny odczyt, z całą ceremonią - centrum konferencyjne u stóp Jīnfó Shān, multimedia, tłumaczenie z angielskiego na chiński. Po mojej prezentacji, Andrzej wygłosił kilka słów o ochronie jaskiń i Tatrzańskim Parku Narodowym. Nie obyło się bez kolejnego uroczystego posiłku, toastów i życzeń. Ponownie dzięki uprzejmości lokalnych władz, została podstawiona limuzyna z kierowcą aby zawieźć nas do Chóngqìngu, gdzie... nareszcie odzyskaliśmy naszą wolność i na powrót mogliśmy decydować co dzieje się z naszym czasem.
Ostatni dzień w Chóngqìngu, przed nocnym wylotem, upłynął nam leniwie. Ustanowiliśmy bazę w sprawdzonym wielokrotnie hotelu. Zaopatrzyliśmy się w herbatę do domu. Odzyskaliśmy plecak Oli. Odwiedziliśmy miejski park i, po tym jak Adam odjechał na lotnisko na swój lot, znaną już nam knajpkę. Dobrze wiedzą tam, że nie mówimy po chińsku, ale poznali się już na naszych gustach i podali coś jak najbardziej dobrego i taniego. O 21:30 wymeldowujemy się z hotelu i łapiemy taksówkę (co trwa poł godziny! - nie da się zamówić przez telefon). Małe szanse, żeby taksówkarz znał słowo "airport", więc na lotnisko prowadzi nas uprzednio wydrukowana kartka z chińskim napisem "Proszę zawieźć mnie na lotnisko, terminal międzynarodowy". W ramach rekompensaty za dostarczenie bagażu dopiero na koniec pobytu, Qatar Airways umieszcza nas w klasie biznes na pierwszym odcinku podróży (8h lotu). Naliczyłem 14 przycisków do regulacji fotela. Generalnie, polecamy. Klasę biznes i Chiny, rzecz jasna, a nie problemy z dostawą bagażu.