Wyjazdy 2015
Folgefonna nasjonalpark - Wielkanocne skitury
Od 2005 r. lodowiec Folegfonna (znajdujący się na terenie Hordaland w Norwegii, powierzchni 214 km², trzeci pod względem wielkości w Norwegii) należy do Parku Narodowego Folgefonna. Lodowiec dzieli się na następujące części: północna Folgefonna 25 km², środkowa Folgefonna 9 km² i południowa Folgefonna 180 km². My zwiedziliśmy część południową startując z miejscowości Odda (3 godziny busem od Bergen, jeden prom, duża liczba tuneli) w kierunki samoobsługowej górskiej chatki Holmaskjer. Następnie przemierzamy niemały odcinek lodowca decydując się na wersje maximum czyli mijamy chatkę Fonnabu i kierujemy się do Sauabrehytta. Reszta wyjazdu to zwiedzanie okolic-tych górskich (Klaus zwiedza wyciągi narciarskie w okolicy Bergen czekając na mój przyjazd [2 dni później], lodowcowych, a na koniec wyjazdu również miejskich (Odda, Bergen). Jak to się Nockowiczom czasem zdarza [gdziekolwiek by nie byli...], w drodze do domu spotykam na lotnisku Łukasza Majewicza z Adą.
Beskid Śląski - wycieczka narciarska na Malinów
Jak na kwiecień zrobił się super warun. Z Soliska zielonym szlakiem wyszliśmy na Malinów (1114). Zjazd szlakiem a potem nartostradą przez Golgotę do auta. W drodze do domu prawdziwe śnieżyce. Przynajmniej jednego dnia świąt udało nam się nie zmarnować.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMalinow
Tatry - "zajączek" w Tatrach
W tym roku postanowiliśmy szukać zająca wielkanocnego w Tatrach. W pierwszym dniu rozpoczęliśmy trasę w Brzezinach przez Dolinę Suchej Wody na Halę Gąsienicową. W Murowańcu mały odpoczynek i dalej na Kasprowy Wierch .Pogoda nas nie rozpieszczała . W połowie drogi zrobiło się biało i tak też było na szczycie. Próba zejścia zielonym szlakiem do Kuźnic nie powiodła się, zero widoczności. Postanowiliśmy wracać tą samą trasą do samochodu. W połowie powrotnej drogi znów zaczęło się przejaśniać i było widać szczyty. Zająca tu nie było, ale atmosfera w Murowańcu świąteczna.
W drugi dzień atak na Dolinę Pięciu Stawów. Początek w Palenicy Białczańskiej. Do Wodogrzmotów Mickiewicza wiało nudą i śniegiem ,ale już na szlaku zrobiło się ciekawie. Podejście od Rzeżuchy do schroniska było małym wyzwaniem, biorąc pod uwagę ,że mieliśmy tylko jeden zestaw raków i czekan na trzy osoby. W schronisku odzyskaliśmy siły i ruszyliśmy w drogę powrotną . Udało się 2/3 drogi ze schroniska do Rzeżuchy zjechać na czterech literach – była to wielka frajda. Dalej złapała nas śnieżyca ,co widać na zdjęciach. A zając jak to zając - uciekł.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FZajaczek
Tatry Wysokie - pod Krzyżne
Widzieliśmy kilka obrazków do poręcznika z meteorologii (chmury falowe), jak również do podręcznika z bezpieczeństwa wycieczek górskich (w godzinę i dziesięć minut pogoda zmieniła się z niebieskiego nieba na mgłę i opady śniegu). Zawracamy z ok. 1 800 m: brak widoczności, brak kontrastów, późna godzina.
Beskid Żywiecki - wycieczka piesza na Pilsko
W ramach ,,zimowego zdobywania szczytów” wybraliśmy się z Bulim na Pilsko. Prognozy były złe – miał padać deszcz. W środę w klubie Ola wróżyła nam źle- będzie okropna pogoda. Po drodze okazało się, że jest…. źle ! Deszcz, szaro buro i ponuro. Do plecaka zapakowałam kurtkę przeciwdeszczową i spodnie nieprzemakalne, jakby cały czas miało być tak źle, a puchówkę w której jechałam miałam zostawić w aucie (no bo w końcu jest już wiosna), żeby mi posłużyła jak wrócę cała przemoczona z wycieczki. Jakaś magiczna siła (albo po prostu rozsądek) spowodował, że jednak wsadziłam ją do plecaka.
Wybraliśmy się żółtym szlakiem z Korbielowa. Podejście początkowo po płatach starego zmrożonego już śniegu, albo w potokach utworzonych ze spływającej z gór wody. Po jakimś czasie śniegu zaczęło przybywać, aż w końcu szliśmy tylko po nim. Gdzieś w miejscu połączenia z zielonym szlakiem zorientowaliśmy się, że już idziemy po świeżym śniegu – parę milimetrów, ale różnica była widoczna, szło się o wiele lepiej i dookoła było ładniej. Kawałek dalej zorientowaliśmy się, że śnieg jest tak świeży jak tylko świeży może być padający śnieg. Trochę wytyczając własny szlak (bo mgła, bo nartostrada, bo niewidoczne oznaczenia szlaku) dotarliśmy do schroniska na Hali Miziowej na herbatę i kanapki. Po wyjściu na atak szczytowy okazało się, że jest taka mgła, że nie było wiadomo gdzie iść, a po paru krokach i spojrzeniu w tył to nawet schroniska nie było widać. Na szczęście wybraliśmy podejście czarnym szlakiem wzdłuż stoku i najpierw trzymaliśmy się brzegu nartostrady, a później orczyka. Im wyżej tym bardziej cieszyłam się z puchówki i tym bardziej nasza wycieczka zamieniała się w prawdziwą zimową wyprawę. Śnieg z podejścia był wywiany, więc miejscami szliśmy po zmrożonej skorupie, wiało i sypało śniegiem w twarz. Doszliśmy na szczyt (a tak przynajmniej myślałam – teraz po sprawdzeniu internetu okazało się, że jednak trochę nam zabrakło – przynajmniej jest powód żeby wrócić), zrobiliśmy zdjęcia i uznaliśmy, że trzeba się jak najszybciej ewakuować. Najszybciej się biega, wiec tak pokonaliśmy odcinek dzielący nas od schroniska, dalej już szybkim marszem z przerwami na wytchnienie dla bolącej nogi Buliego zeszliśmy do samochodu.
Tak dla odmiany zdjęcia robione dopiero od szczytu w kierunku zejścia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fpilsko . Zdjęcia z podejścia może kiedyś sie ukażą (jak Buli wykończy film w swoim zenicie i go wywoła).
Beskid Śl. - wycieczka pieszo - narciarska na Baranią Górę od wschodu
Jeszcze tydzień temu jadąc pod Gerlacha widziałem białe zbocza Baraniej Góry od wschodu. Jednak przez ostatni tydzień ocieplenia śnieg został zmasakrowany. Z Kamesznicy szlakiem podchodzimy z buta niosąc narty na plecach. Śnieg o trwałej powłoce jest wysoko. W niemal 3 godziny jesteśmy na szczycie Baraniej (1226). Po lustracji terenu z wieży ustalamy drogę zjazdu (była taka jaką planowałem). Doliną pod Baranim Groniem (nie ma tam żadnego szlaku) zjeżdżamy dość nisko. Potem trzeba kombinować więc Esa narty niesie a ja przedzieram się narciarsko ile się da do dołu co mi się zresztą udaje. Tylko ostanie kilkaset metrów idę bez nart do auta. Pogoda nawet nie zła lecz jak się nic nie zmieni z śniegiem to na skitury zostają tylko Tatry.
Tak to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBaraniaGora
Tatry Zachodnie - Jaskinia Czarna-Partie Tehuby
Wyruszamy z Rudy już w piątek, aby w sobotę wcześnie rano móc uderzyć do Czarnej. Sprawnie i szybko podchodzimy do otworu-przy końcówce zakładamy raki. O 10 zjeżdżamy zalodzoną zlotówką. Z Sali Ewy trawersujemy do Partii Tehuby. Mniej lub bardziej ciasnymi fragmentami dostajemy się do Korytarza Dziewiczego, zwiedzając po drodze mniejsze odgałęzienia. Z Korytarza Dz. schodzimy dość stromą pochylnią w dół-okazuje się, że jest to Komin Wariatów, który w połowie drogi opuszczamy, ze względu na brak liny. Wycofujemy się ostrożnie, aczkolwiek sprawnie do góry. Po powrocie do Korytarza Dziewiczego pokonujemy prożek z ciekawym stalagmitem, do którego słabość poczuł Rysiek. Ze spotkania ze stalagmitem wyszedł jednak bez szwanku, więc możemy iść dalej. Po chwili dochodzimy do sali Dobrej Nadziei-tutaj Asia P. próbuje zbadać dalsze partie jednak postanawiamy, że nie będziemy się pchać do Korytarza Kosmonautów i idziemy oglądać dalsze atrakcje. Wracamy znów do Korytarza Dz. i piękną Rurą za Stalagmitem schodzimy do dolnej części Partii Tehuby. Zwiedzamy Salkę z Kredensem i kierujemy się do Salki Teresy (czuć już zimny powiew powietrza) a potem w stronę Syfonu Tehuby, do którego jednak nie dochodzimy, ze względu na brak czasu. Chcemy jeszcze zobaczyć jeziorko Tehuby, więc szybko mijamy Salkę z Kredensem i podziwiamy jeziorko. Jeszcze zwiedzamy Salę Taty i ruszamy w kierunku otworu głównego. Po 21 docieramy do Rudy-szczęśliwi i usatysfakcjonowani.
Tatry Zachodnie - Kasprowy Wierch
Wychodzimy z Markiem na nocne foki na Kasprowy. Gdzieś w okolicach Zakosów dogania nas wściekła Monika i wyzywa nas od najgorszych, bo nie chcieliśmy na nią zaczekać pół godziny. Kąśliwych uwag słuchaliśmy też w przerwach podczas zjazdu, bardzo przyjemnego, choć po wyratrakowanej na płasko trasie. Wcześniej, w SMSie, Monika napisała mi wprawdzie, że jeśli nie zaczekamy, to "zrozumie", no ale chyba tak po prostu wygląda to "zrozumienie" mężczyzn przez kobiety :))
Następnego dnia odbywam jeszcze krótką, samotną wycieczkę w kierunku doliny Miętusiej. Pogoda, zgodnie z prognozami, obrzydliwa. Ludzi spotkałem tylko w dolinie Kościeliskiej.
Jura - Podzamcze - Góra Birów
Gościnny udział w egzaminie na KT na kursie jaskiniowym prowadzonym przez Katowicki Klub Speleologiczny.
Tatry Wys. - Zawrat i okolice
Z Zabrza wyjeżdżamy po 4:00. Około 8:00 ruszamy niebieskim szlakiem do Gąsienicowej. Na szlaku i przy schronisku sporo turystów. W Murowańcu wypełniamy standardową już ankietę nt. wpływu skituringu na środowisko TPNu. Po krótkiej przerwie ruszamy w kierunku Czarnego stawu i dalej do progu pod Zmarzłym Stawem. Tam Łukasz z Adą postanawiają zażywać kąpieli słonecznych oraz wejść i zjechać z okolic Żółtej Przełęczy. Ja w tym czasie ruszam za tłumem na Zawrat. Na przełęcz docieram bez raków. Widoki cudne. Zjazd z samej przełęczy zaczynam lawirowaniem między wystającymi skałkami, a potem między podchodzącymi turystami. Cały zjazd bajecznie piękny. Gdy docieram do reszty ekipy, wspólnie wracamy w kierunku schroniska. Pod koniec stawu, postanawiam jeszcze podejść na Karb, niestety jestem już dość mocno zmęczony więc dochodzę jedynie do 2/3 wysokości, skąd szybko zjeżdżam do stawu. Z Gąsienicowej do Kuźnic docieramy nartostradą. Zjazd ten sprawia nam dużą przyjemność. Cały dzień wspaniała pogoda, czego skutki czujemy na mocno przyrumienionych twarzach.
Dziś okazało się, że Ada podczas wyjazdu odniosła dość poważną kontuzję. Zerwane więzadła nie wróżą szybkiego powrotu na skitury...
P.S. Deniwelacja=1161m:)
SŁOWACJA: Tatry Wys. - Gerlach
Start z miejscowości Vyżne Hagy. 200 m od parkingu zakładamy narty i podchodzimy na nich aż ponad Batyżowickie Pleso. Dalej w rakach. Narty zakopaliśmy w śniegu pod Batyżowieckim Żlebem. Część progu otwierającego drogę do żlebu zasypana śniegiem a część pokryta efektownym lodospadem. Skalny próg powyżej, latem banalny obecnie był pokryty twardym śniegiem tudzież czystym lodem. Asekurujemy się liną na sztywno. Jasiu jako pierwszy dziarsko pokonał trudności. Powyżej żleb jest dobrze wyśnieżony. Idziemy z lotną asekuracją (odpinał mi się rak). Dochodzimy do grani i nią kawałek na szczyt króla Gerlacha (2654). Jest tu już kilkanaście osób. Pogoda była cudowna więc widoki równie obłędne. Zejście czujne. Z skalnego progu zjeżdżamy na linie pod obstrzałem kawałków lodu i kamieni (jeden pocisk minął moją twarz o kilkanaście centów a Jasiu oberwał lodem po twarzy). Trochę nas przeraził widok spadającej żlebem dziewczyny, która po wypięciu z zjazdu straciła równowagę i błyskawicznie zsuwała się w dół na plecach głową w dół. Po kilkudziesięciu metrach uratował ją czekan, którego umiejętnie użyła. Do nart dotarliśmy w momencie gdy słońce schowało się za Kończystą. W cieniu śnieg momentalnie twardnieje więc zjazd był o tyle ciekawy co szybki. Aby nie tracić wysokości skośnie trawersujemy kilka żlebów opadających z Kończystej. Nawet na ledwo nachylonych odcinkach przyśpieszamy błyskawicznie. Dalej już szlakiem męczący zjazd w kosówkach (byliśmy już solidnie wyrypani). Niżej więcej przestrzeni pozwala na rozwinięcie dużej prędkości i w kilka chwil później zdejmujemy narty przy leśniczówce w Vyżnich Hagach. Zrobiliśmy ponad 1600 m deniwelacji. Czas z auta do auta – 9 h. W samochodzie tego dnia spędziłem 10 h (wyruszyłem o 3 rano i jechałem po Jasia do Wisły). Było warto bo czymżesz było by życie bez gór?
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGerlach
Czantoria skiturowo
Pomimo bardzo ciasnego weekendu, udaje nam się wcisnąć szybki wyjazd na Czantorię. Na szczyt idziemy czerwonym szlakiem, na którym tylko na początku brakuje śniegu. Przy górnej stacji krzesełek robimy przerwę na opalanie, po czym docieramy na sam szczyt Czantorii. Najpierw zjeżdżamy chwilę szlakiem w kierunku wyciągu, następnie odbijamy w stronę północną, gdzie trafiamy na żleb Suchego Potoku. Żleb oferuje bardzo stromy zjazd często w otoczeniu skał. Niestety było w nim już zbyt mało śniegu, żeby pokusić się na zjazd samym żlebem. Dlatego jedziemy tuż obok żlebu przy samej jego krawędzi. Gdy śnieg powoli się kończy, trawersujemy zbocze do trasy zjazdowej i nią już na sam dół. Następnie, na dobicie, już sam wsiadam na krzesełko i zjeżdżam początkowo pod wyciągiem, gdzie mimo dużego nachylenia, śnieg jest bardzo mokry i praktycznie nie da się rozpędzić. Uciekam więc na trasę i już na sam dół. Pogoda cudna.
Tatry Zach. - jaskinia Czarna
W Tatrach piękna zima. Końcówka podejścia pod otwór trochę oblodzona. Zwiedzamy ciągi pod Salą Francuzką i kawałek zaglądamy do Techuby i III Komina. W końcówce część ekipy powtarza wycieczkę szukając zagubionego szpejownika. Wszystko kończy się pomyślnie. Tu zdjęcia:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FCzarna
Beskid Żywiecki - wycieczka skiturowa w paśmie Policy
Start z przełęczy Zubrzyckiej w dobrych śniegach na Czyrnic i Policę. Potem zjazd na Halę Krupową. W schronisku odpoczynek z konsumpcją żurka. Dalej wyjście na Okrąglicę i zjazd na wprost wzdłuż czarnego szlaku do Sidziny Wielkiej Polany. W dolnych partiach już więcej kamieni. Pogoda była cudowna.
Jura - wspin w Rzędkowicach
Tradycyjne rozpoczęcie sezonu w Rzędkach. Meczące podejście jak zwykle po śniegu, skały suche, temperatura wysoka, pogoda słoneczna czyli wszystko idealnie.... tylko jednej rzeczy brakowało do pełni szczęścia – formy.
Tatry - skiturowy Dzień Kobiet
Może nie trudna lecz dość długa wycieczka skiturowa na trasie: Jaszczurówka - dol. Olczycka - Wlk. Kopieniec - dol. Suchej Wody - przeł. Liliowe - Beskid - Kasprowy Wierch - Nosal - Jaszczurówka. Idealna wręcz pogoda, bezwietrznie, ciepło i słonecznie. Na początku odwiedzamy rejon, gdzie pewno specjalnie byśmy nie przyszli. Z Wlk. Kopieńca (1328) przyjemny zjazd w dobrym śniegu. Potem trochę nudnawy odcinek przez dol. Suchej Wody. Łukasz cierpi z powodu obtarć. W Murowańcu odpoczynek. Przy okazji wypełniamy absolwentce AWFu ankietę dot. skitouringu. Esa samotnie podchodzi na wprost na szczyt Kasprowego. Łukasz wybiera bardziej kosztowne rozwiązanie za to bez wysiłkowe(z powodu obtarcia stóp) . Ja idę na przeł. Liliowe i Beskid. Spotykamy się pod KW i zjeżdżamy przez dol. Gąsienicową i dalej trasą narciarską na Nosalową przeł. Na krótko Łukasz chciał wcielić się w kobietę twierdząc, że ma niezłe cycki lecz uznałem go bardziej za "Grodzką" i sprostać dwom kobietom przynajmniej w tej kwestii i to nawet w Dzień Kobiet nie zamierzałem (wnosiłem narty Esie i chciał tego samego). Potem jeszcze podejście na wierzchołek Nosala i zjazd na północ nieczynną nartostradą. Tu jedziemy pierwszy raz. Na początku nawet stromo więc szybko śmigamy do auta. Zrobiliśmy 1400 m deniwelacji. Potem już tylko przydługi powrót do domu.
Fotorelacja: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDzienKobietTatry
Tatry Zachodnie - Dolina Małej Łąki - skitury
Weekend pod znakiem Kopy Kondrackiej. W sobotę podchodzę Małą Łąką przez Kondracką Przełęcz, spotykam się na wierzchołku Kopy z koleżanką, po czym zjeżdżamy wspólnie trasą mojego podejścia. W niedzielę podchodzimy wspólnie tą samą trasą (!) i zjeżdżamy nieco innym tym razem wariantem. Uwijamy się od samochodu do samochodu w cztery godziny, więc przy okazji załatwiania różnych spraw w Kuźnicach, udaje mi się jeszcze wjechać kolejką na Kasprowy i zaliczyć szybki zjazd po trasie (nie żałuję!).
W czasie tych dwóch wycieczek na Kopę panowały najlepsze warunki skiturowe, z jakimi do tej pory miałem do czynienia w tym sezonie. Poza pełnym słońcem i pysznym śniegiem, w niedzielę jeszcze na dodatek prawie wcale nie wiało. Dolina Małej Łąki wygląda na cokolwiek mało popularną skiturowo. Na podstawie ilości spotkanych osób oraz zauważonych śladów, ilość ludzi na nartach w ten weekend w dolinie, od soboty rana do godziny 12:30 w niedzielę, szacujemy na my + 8. Pieszych nie było wielu więcej.
Beskid Śląski - Skitury w Szczyrku
Ekspresowy wyjazd skiturowy w rejonie doliny Malinowa. Pogoda żyleta. Zjazd pyszny. Achh... Za tydzień już chyba tylko w Tatry.
Beskid Śląski - piesza wycieczka
Miałam nadzieję, że już w ten weekend będę mogła wstawić na stronę Nocka pełen pasji opis wyjazdu do jaskini, niestety pasję musiałam schować do szafy razem ze szpejem, może za tydzień uda mi się odgrzebać jedno i drugie. Postanowiłam za to przyłączyć się do Łukasza, który planował wyjazd w Beskid Śląski. Mimo, że trasa była już przez niego opracowana to godzinę startu mogłam wybrać ja – nareszcie pracownicy ,,zbiórkowej stacji” zobaczyli mnie o cywilizowanej porze. Zrobiliśmy pętlę zaczynając i kończąc w Brennej. Na początku skierowaliśmy się na Kotarz. Tam jak dla mnie było perfekcyjnie – niebieskie niebo, słońce, las, puch i brak jakichkolwiek śladów stóp na szlaku. Dopiero później natrafiliśmy na pojedynczy ślad, który nie zepsuł atmosfery a jedynie ułatwił drogę bo nie trzeba było już samemu torować. Stamtąd na Przełęcz Karkoszczankę i na Klimczok, gdzie droga była już udeptana (i podtopiona słońcem, śnieg zaczynał się zamieniać w lodową breję). W schronisku przed szczytem przerwa na herbatę (żeby za wcześnie nie wrócić). Z Klimczoka na Błatnią i z Błatniej do Brennej. Całe szczęście, że Łukasz dobrze zna tamte tereny więc ja nie musiałam myśleć o tym żeby się nie zgubić i została mi sama przyjemność chodzenia i męczenia się.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKlimczok
Austria-Tyrol - Skitury
Dwa i pół dnia skiturowania w Kaisergebirge w Tyrolu. Szerszy opis później :)
Tatry - Skitury
W sobotę w strasznej mgle i mleku wchodzimy prawie że na Turnię. Niestety nie ma na tyle dużo śniegu, żeby kamienie pod szczytem były przykryte. Zyskujemy więc na ślizgach kilka rys. Dalsza część zjazdu jest niemal równie zła, bo totalny brak kontrastu wymusza powolne i ostrożne poruszanie się. Przynajmniej się zmęczyliśmy.
Niedziela udała się trochę bardziej. Idziemy w stronę Ciemniaka. Widoczność tym razem jest niezła, raz na jakiś czas na kilkadziesiąt sekund prześwieca przez chmury słońce. Na Twardym Grzbiecie postanawiamy jednak zawrócić z powodu bardzo silnego wiatru (... i perspektyw na zjazd z wierzchołka nie uzasadniających takiego marznięcia). Do Pieca mamy bardzo przyjemny zjazd, w miękkim śniegu, z delikatną tylko skorupką na wierzchu. Polana Upłaz też jest bardzo przyjemnie zjeżdżalna, jedyny kłopot mamy na zjeździe Adamicą - musimy manewrować wąskim i stromym szlakiem, bo śnieg nie przykrył wiatrołomów w lesie. Ogólnie, niedzielny ruch w Tatrach był coś podejrzanie mały, spotkaliśmy na szlaku na Ciemniak łącznie 19 osób.
Komunikat o warunkach śniegowych: w obydwa dni dojechaliśmy na nartach do drogi (do Kuźnic / do wylotu Kościeliskiej).
Beskid Żyw. - skitura na Vysoką Magurę
Ostatnie ocieplenie spowodowało uszczuplenie pokrywy śnieżnej. Jednak z Soblówki niemal od auta idziemy po śniegu. Celem jest Vysoka Magura (1111) leżąca już całkowicie na terenie Słowacji. Rok temu byliśmy tu na biwaku zimowym z SBB. Wtedy mimo środka zimy nie było właściwie śniegu. Już wtedy jednak tern spodobał mi się do zjazdu. Doliną Urwiska podchodzimy jeszcze na górę Klin a potem bardzo stromo na Beskid Równy. Równy on jest u góry lecz północne zbocza jak na Beskidy są nadzwyczaj strome. Pogoda słoneczna, ciepło. Od granicy obniżamy się nieznacznie na przełęcz by potem znów stromo podejść na szczyt Magury. Nie ma tu żadnych szlaków a na śniegu śladów bytności ludzi. Zjazd jest wspaniały. Zjeżdżamy wprost na północ do doliny Urwiska. Śnieg wprawdzie mokry lecz zjazd cudowny. Dopiero na dole musimy być bardziej czujni na ukryte przeszkody. Prawie do samej Soblówki docieramy na nartach. Tu zdjęcia:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FVysokaMagura
CHINY - Chongqing - Jaskiniowa wyprawa noworoczna
W dniu 19.02.2015 rozpoczął się chiński rok Kozy, a może Owcy - Chińczycy sami tego nie wiedzą, gdyż święto obchodzone jest zgodnie z tradycją nakazaną przez starożytne księgi, a nazwę obydwóch tych gatunków zwierząt zapisuje się w księgach tym samym znakiem. Obchody Chińskiego Nowego Roku, zwanego również Świętem Wiosny, rozpoczynają się na kilka dni przed właściwą datą święta. Jest to czas w Chinach, który można porównać do naszych świąt Bożego Narodzenia. Efektywnie, cały kraj jest zamknięty i sparaliżowany przez około tydzień. Podróże są wysoce niewskazane: wszyscy Chińczycy, którzy wyemigrowali ze wsi do miast wracają na święta do domu, do rodziców - a po świętach, ma się rozumieć, z powrotem do pracy w miastach. Do autobusów ustawiają się wielogodzinne kolejki. Bilety na pociągi trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Może więc najlepsza rzecz, jaką można zrobić, to ... zaszyć się w odległej górskiej wiosce i eksplorować jaskinie?
Każdy z nas dociera do Chin na własną rękę. Samolot Finnaira z Helsinek do Czongkingu jest wypełniony po brzegi Chińczykami, i to zupełnie innego sortu, niż zwykle: są inaczej ubrani i mówią po angielsku. Jak można się było spodziewać, tym razem to nie Chińczycy wracający z wycieczki do Europy, a raczej mieszkający tam na stałe i odwiedzający tylko na krótko rodzinne strony.
Jako jeden z ostatnich przybyłych, muszę samodzielnie dogonić ekipę, która w sobotnie południe (14.02.) jest już w drodze do miasteczka Wulong (czyt. łulung), centrum administracyjnego rejonu krasowego wpisanego na światową listę dziedzictwa UNESCO. Żeby poruszać się płynniej, po raz pierwszy będąc w Chinach w ogóle nie korzystam z taksówek - polegam tylko i wyłącznie na publicznym transporcie. Metrem z lotniska na dworzec autobusowy, wymiana waluty, odbiór biletu i ustawiam się w kolejce do autobusu. Nie jest źle - ten kierunek nie jest szczególnie popularny i po około godzinie wsiadam do drugiego z kolei podstawionego pojazdu. Po dwóch godzinach podróży, głównie po autostradzie, trafiam na dworzec autobusowy w Wulong. Tam spotykam prawie cały skład wyprawy, z którego wcześniej znani mi byli tylko Erin i Wookie. Zasadnicze zakupy są już zrobione (m.in. 25 kg snickersów). Zaopatrujemy się jeszcze w chińskie zupki "na wynos" i jesteśmy gotowi do wyruszenia do Tongzi (czyt. tungdzy). Wynajmujemy w tym celu cały autobus. Po prostu wykupujemy wszystkie miejsca.
Tongzi to górskie miasteczko z małym hotelem, kilkunastoma sklepikami i kilkoma jadłodajniami, odległe od Wulongu o ok. 2.5 godziny po betonowej drodze. Znajduje się w nim główna siedziba i magazyn klubu jaskiniowego Hong Meigui (czyt. hung mej głej, po polsku "Czerwone Róże"), który teoretycznie jest organizacją stawiającą sobie za cel eksplorację jaskiń w Chińskiej Republice Ludowej. W praktyce, nazwę tę można rozumieć jako pseudonim człowieka-instytucji: Erin Lynch, która to od kilkunastu lat rezyduje w Chinach i organizuje wyprawy. Nie jestem w stanie przytoczyć dokładnych osiągnieć tego projektu, ale żeby ustalić skalę: mówimy o kilku wyprawach rocznie, od kilkunastu lat. Do tego można doliczyć różne wyprawy "współpracujące" z Hong Meigui: z kontaktów i doświadczeń Erin korzystały między innymi niedawne wyjazdy PZA pod kierownictwem Andrzeja Ciszewskiego, w których miałem przyjemność uczestniczyć. Na tej wyprawie wybieramy się w rejon oznaczony w repozytorium Hong Meigui nazwą "mawan", obejmuje on 131.4 km udokumentowanych ciągów jaskiń.
Cały następny dzień spędzamy na pakowaniu sprzętu i przygotowaniach - tak, aby w poniedziałek, przed wschodem słońca wyruszyć do naszej docelowej bazy. Colin, Mike i ja pakujemy sprzęt do jaskiń - ok. 2 km liny i wszystkie potrzebne akcesoria: maillony, taśmy, karabinki, trzy wiertarki, sprzęt do wspinaczki hakowej i oczywiście, najlepsze na świecie, polskie wory jaskiniowe marki KOTARBA, znajdujące się na wyposażeniu klubu. To jedno z najprostszych zadań. Naszą bazą ma być niewykończony dom nieopodal jaskini. Musimy m.in. przygotować się na wykonanie instalacji elektrycznej, zaplanować prowizoryczną izolację i ogrzewanie i spakować meble (stół, krzesła, sofa). Sprzętu jest tyle, że zamawiamy ciężarówkę z paką - taką, jaka w Polsce zostałaby uzyta do przeprowadzki.
W poniedziałek, po rozładowaniu ciężarówki, nasza ekipa "magazynowa" szybko przygotowuje pomieszczenie do trzymania sprzętu na parterze. Na drugim piętrze trwa tymczasem zamiatanie betonowych podłóg oraz prowadzenie instalacji elektrycznej. Nie da się tego przyspieszyć - wobec czego, decyzją kierownika zostaję skierowany wespół z Michaelem do poręczowania studni wlotowej w jaskini będącej głównym celem naszego wyjazdu, zwanej Luo Shui Kong (czyt. luło szłej kung). Studnia ta ma głębokość 215 m i wygląda w środku "zupełnie jak nasze" - jest obszerna, ale nie gigantyczna. Jedyną istotną różnicą jest zdecydowanie bardziej przyjazna temperatura. Misja przebiega bez większych niespodzianek, dzięki szkicowi technicznemu pozostawionemu nam przez poprzedników, oczywiście działających również pod szyldem Hong Meigui. Mitem jest, że wszyscy grotołazi amerykańscy poręczują bez przepinek. Na studnię schodzi 285 m liny, 37 maillonów, dwie taśmy, dwa karabinki do odciągów i jedna "osłonka" na linę.
Teraz coś o efektywności działania na tym wyjeździe: w Chinach wylądowałem w sobotę o godzinie 8:00 am czasu lokalnego. Na pierwszej akcji w jaskini byłem w poniedziałek. Od tego momentu, codziennie, aż dopadł mnie wirus, schodziłem pod ziemię. Pięć razy odwiedzałem Luo Shui Kong i raz, dla odmiany, Niubizi Dong (ńjubidzy dung), tuż po tym, jak Wookey dołączył ją do systemu jaskiniowego Er Wang Dong (ar łang dung). Kalendarium moich wycieczek przedstawia się następująco:
- 16.02. - Poręczowanie studni wlotowej w Luo Shui Kong (z Michaelem).
- 17.02. - Wspinaczka i eksploracja/poręczowanie trawersu nad Apocalypse Later (poziome partie ok. 15 min drogi od dna studni wlotowej w Luo Shui Kong) - z Michaelem i Katie.
- 18.02. - Eksploracja/poręczowanie wielkiej szczeliny w Full Feather Jacket (docieram do ok. -290), a następnie kartowanie bocznego ciągu nad wielką szczeliną (z Katie, Annie i Erin, które dokumentowały go przez całą akcję i sprawdzały, jak mi idzie poręczowanie co dwie godziny).
- 19.02. - Dokumentowanie odkryć z akcji z poprzedniego dnia (z Annie),
- 20.02. - Deporęczowanie wspinaczki i trawersu w Apocalypse Later, eksploracja/poręczowanie wielkiej szczeliny w Full Feather Jacket (z Katie; docieramy do strumienia - największego w całym rejonie - na głębokości -377 m)
- 21.02. - Oprowadzanie chińskich grotołazów po jaskini Niubizi Dong (z Devrą).
Właściwie po raz pierwszy byłem na wyprawie organizowanej przez obce mi i zarazem obcojęzyczne środowisko. Każdego dnia unosiłem lewą brew w reakcji na taką czy inną różnicę kulturową. Jeszcze do końca tego nie rozumiem, ale tu najwyraźniej poręczowanie czy wspinaczka hakowa nie cieszą się zbyt dużym powodzeniem. Ludzie się wcale do tego nie palą. "To może wyślemy kogoś, żeby skartował to Twoje wczorajsze, a Ty pojedziesz w dół tamtą szczeliną?" Świetnie, nie? Taki "Polish caver's dream". Na punkcie kartowania zresztą panuje pewnego rodzaju obsesja, choć Erin woli nazywać to "latami doświadczenia". Zespoły kartograficzne składają się z 3 - 4 osób, poziom dokładności odpowiada mniej-więcej naszemu jurajskiemu (mówimy o kilku km kartowanych w ten sposób na każdej wyprawie), a do tego obowiązuje ścisły zakaz wychodzenia poza pomiar - z jedynym wyjątkiem, z którego chętnie zresztą korzystałem: kiedy jest to potrzebne ze względu na trudności techniczne. Każdy pomiar wielkości kątowej (azymut, upad) wykonuje się podwójnie, dwoma różnymi przyrządami, jednym "do przodu", a drugim "wstecz". Różnice nie mogą przekraczać dwóch stopni. Przed każdym wyjściem na kartowanie dokonuje się sprawdzenia tych przyrządów na specjalnie urządzonym przy bazie odcinku, sporządzając stosowny protokół. Szkicowanie w jaskini ma miejsce na papierze milimetrowym, przy użyciu kątomierzy ze specjalną podziałką ułatwiającą obliczenie długości zrzutowanej. Na palmtopach do tej pory nie szkicowano, bo zdaniem Kierownictwa, "nie pozwalają na odnotowanie tak dużej ilości szczegółów", jaką można odwzorować na papierze.
Ponieważ kursy jaskiniowe o zestandaryzowanym programie nie występują zbyt powszechnie na zachód od Odry, jednym z trudniejszych zadań, jakie stoją przed Erin jest rozpoznanie możliwości poszczególnych osób i skierowanie ich do jaskiń, które ich nie przerosną. Nazwy partii w Luo Shui Kong nawiązują do filmów wojennych, żartowałem więc sobie, że w Hong Meigui dostaje się stopnie-odznaki, niczym w wojsku. Wymyśliłem, że najniższym stopniem jest "Horizontal Comrade" - "Poziomy Towarzysz" - który przydaje się tylko po to, żeby nie chodzić do jaskini solo (co źle wygląda w książce wyjść). Potem jest zwykły, szeregowy Comrade (Towarzysz), a potem Bag Carrier (Transportowy). Noszenie wora jest tu zadaniem nieco trudniejszym niż "u nas". Większość poziomych ciągów jest otaśmowana ("flagging"). Ze względu na ochronę osadów i innych artefaktów cennych naukowo, poruszać sie należy tylko wzdłuż taśmy. Wór można więc powierzyć tylko osobie, której można zaufać, że w razie konieczności jego rozpakowania odłoży go na wydeptaną ścieżkę (a nie poza taśmę!). Potem, według mojej koncepcji, można ubiegać się o rangę "Pomocnika Taśmującego" i "Taśmującego" - czyli osoby, która może zostać wysłana na misję polegającą na wytyczaniu ścieżki w nowych partii jaskini. To już poważna, samodzielna funkcja. Potem mamy funkcje w Korpusie Poręczowania (Rigging Department): Młodszy Deporęczujący, Deporęczujący, Węzłowiąz, Młodszy Wiertniczy, Wiertniczy, i tak dalej. Bodaj najtrudniejszym do zdobycia stopniem jest Sketcher (Szkicownik) w Korpusie Kartowania. Jest to związane z wyżej wymienionymi rygorami dotyczącymi jakości pomiarów. W żadnym razie stopień ten nie przysługiwał mi automatycznie - musiałem się dopiero wykazać, obiecując wcześniej, że cokolwiek naszkicuję na tym moim palmtopie przerysuję potem na spokojnie na papier. Wygląda na to, że się udało. Moje szkice zostały pierwszymi okazami kartowania elektronicznego ("paperless") przyjętymi do repozytorium Hong Meigui.
Jeśli idzie o życie obozowe, to w porównaniu z wyprawami polskimi można by uznać je za nudne. Do ogólnej dyspozycji jest piwo, ludzie przywieźli też mocniejsze alkohole, ale co do zasady, wieczory upływają bardziej na wklepywaniu danych i planowaniu niż na "nocnych rozmowach". Przy tym tempie działalności - wychodziliśmy o 10, wracaliśmy o 22, i tak każdego dnia - nie było miejsca na wiele więcej aktywności. Film oglądaliśmy tylko raz, w dniu, kiedy prawie wszystkich dopadł wirus. Mnie tak pasowało. Z ludźmi i tak miałem okazję porozmawiać, czy to na akcjach w jaskini, czy to przy posiłkach, dużo dowiadując się przy tym o grotołażeniu w innych krajach.
Cała wyprawa trwa w założeniu dwa tygodnie, do końca lutego. Ja ze względów służbowych nie mogę jednak spędzić w Chinach aż tyle czasu i wyjeżdżam z Tongzi już 23.02. Nadal trwa noworoczny szczyt, choć sklepy są już otwarte. Biletu kolejowego na dzisiaj dostać się nie da - na szczęście ja zarezerwowałem swój miesiąc temu. Trudno zamknąć ten tekst jakimś podsumowaniem, bo przed moimi towarzyszami jeszcze trzy dni akcji w jaskiniach, choć pewnie będzie to głównie deporęczowanie. W każdym razie, w czasie mojej obecności na wyprawie, długość znanych ciągów Luo Shui Kong wzrosła z 3.1 do 4.3 km, zaś głębokość z 298 m do 381 m. Łącznie, jak na razie, udokumentowano około 2.3 km ciągów jaskiń.
Zdjęcia w Galerii.
Beskid Śl. - skitura na Błatnią
Dysponując bardzo ograniczonym czasem skrzyknęliśmy się na szybki wypad skiturowy. Za cel obraliśmy sobie Błatnię od północy. Z Nałęża ruszamy w szóstkę (odprowadzali nas Tomek z Alą), następnie już w czworo na nartach Szlakiem Harcerskim trawersującym skośnie góry zach. skłonu doliny Jesionki. Wychodzimy na Wlk. Cisownicę i kawałek dalej Błatnię (917). Nie co później w schronisku spotykamy się z przybyłymi z buta z Jaworza Ryśkiem i Marzenną Widuch. Miło spędzamy czas na dyskusji. Potem jeszcze narciarze idą na szczyt Błatniej. Stąd ładny zjazd tym razem w miękkich śniegach na przeł. pod Krzywą i na wprost do doliny Jasionki.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBlatnia
Beskid Śl. - skitura na Kopę Skrzyczeńską
Przy słonecznej choć wietrznej pogodzie z Soliska podchodzimy dolina Malinowskiego Potoku na Malinowską Przełęcz. Bogdan miał trudności z butami (obtarcia). Potem trawersem Malinowskiej Skały na Kopę Skrzeczyńską. Stąd upatrzonym rok wcześniej terenem zjazd do Soliska. Śnieg do zjazdu nie najlepszy, twardy a czasem łamliwy. Teren jednak piękny i zjazd długi aż do parkingu pod Golgotą.
Tu foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKopaSkrzyczenska
GSB na nartach
Dokonałem zapewne pierwszego narciarskiego (skiturowego) przejścia tzw. GSB (Główny Szlak Beskidzki) z Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach. Szlak liczy 500 km i wiedzie przez Beskid Śląski, Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Niski i Bieszczady. Sumaryczna wielkość podejść to 23 km. Jak dotąd było kilka zimowych przejść lecz nie na nartach i nie zawsze w zimowych warunkach. Przejście zajęło mi 18 dni. Trafiłem niemal idealnie w dobre warunki śnieżne bo w pogodę już nie specjalnie. Zaledwie 4 w miarę słoneczne dni to trochę mało do pełni szczęścia. W trakcie wyprawy miały miejsce 2 okresy z dwudniowymi opadami śniegu co w znacznym stopniu ułatwiło ale z drugiej strony utrudniło zadanie. Znacząca warstwa śniegu pozwoliła mi bezpieczniej pokonywać górskie przeszkody a czasem przechodzić na nartach przez poszczególne miejscowości bez zdejmowania ich z nóg z drugiej jednak strony wielokrotnie zmuszała do przecierania szlaku w głębokich śniegach. Śnieg również skutecznie zakrywał znaki na drzewach co zmuszało do uważnej nawigacji. Narty pozwoliły mi (choć nie zawsze) na robienie czasów letnich. Do góry poruszałem się co najmniej tempem piechura za to w dół szybciej. Foki zdejmowałem tylko przed długimi zjazdami. Dziennie wędrowałem średnio od 7 do 10 godzin co przy bardzo częstym przecieraniu szlaku było nie złą harówą. Nocowałem w schroniskach lub prywatnych kwaterach. Namiotu nie używałem gdyż wyszedłem z założenia iż była by to sztuka dla sztuki w terenie gdzie nie ma takiej konieczności. Po za tym w „normalnych” warunkach można było w kilka godzin skutecznie zregenerować organizm przed następnym etapem. Trudność szlaku sprowadza się głównie do pokonywania sporych, leśnych przestrzeni na zasadzie góra – dół. Brak zagrożeń występujących w wyższych górach takich jak ekspozycja, zagrożenie lawinowe (z wyjątkiem Bieszczad i dolnego trawersu pod Mł. Babią Górą), wysokości, braku możliwości zjazdu/zejścia. W kilka godzin można dostać się do „cywilizacji” choć na kilku odcinkach może zajęło by to więcej czasu. Główne zagrożenia to łamiące się pod ciężarem sadzi konary drzew, ukryte pod płytką warstwą śniegu gałęzie i kamienie, powalone drzewa, trudności orientacyjne na niektórych odcinkach. W niektórych wioskach groźne były „bezpańskie” psy. Strome odcinki w wąskich leśnych duktach wymuszały ostrożną jazdę. Wiele pomógł mi GPS, kilkakrotnie wybawiając mnie z nawigacyjnych opresji. W trzech miejscach trasę lekko zmieniłem (skrót lub wydłużenie) gdyż związane to było z taktyką przejścia narciarskiego (dłuższe zjazdy i dłuższe podejścia). Oczywiście zaliczyłem kilka spektakularnych upadków ale bez konsekwencji. Największą tragedią było poważne oparzenie nadgarstka wrzątkiem w schronisku na Stożku w pierwszy dzień wyprawy. Również uciążliwe były przeprawy przez strumienie i rzeczki zwłaszcza w Beskidzie Niskim gdyż nie mogłem sobie pozwolić na kąpiel czy nawet zmoczenie fok lub nóg w wypadku wpadnięcia do głębszej wody. W żywność zaopatrywałem się w mijanych wioskach czy też miasteczkach. Czasem pozwoliłem sobie na obiad w schronisku czy w barze. Miałem oczywiście kilka chwil podłamania (czytaj torowania pod górę w poprzecznych zaspach, czy wyszarpywania nart i kijków z szreni łamliwej). Ludzi spotykałem nie wielu, głównie w okolicach schronisk. W schroniskach kilka razy byłem jedynym gościem. Prawie cały szlak przebyłem samotnie natomiast ostatnie półtora dnia wędrowałem razem z Piotrem, spotkanym na Połoninie Wetlińskiej narciarzem. Razem dotarliśmy do Wołosatego. Tak więc udało mi się po co tu nie mówić trudnej kondycyjnie przeprawie przez białe góry osiągnąć cel na wschodzie przy ukraińskiej granicy.
Natomiast wielkie słowa podziękowania należą się Ryśkowi Widuchowi, który był moim wirtualnym towarzyszem wyprawy. Dziennie kilka razy dzwonił, bukował mi noclegi po drodze, informował o profilach etapu, prognozach pogody i wielu innych sprawach. Była to bezcenna pomoc. WIELKI DZIĘKI RYSIU!. Podziękowania również dla Piotra (i jego żony Agaty), który z Ustrzyk Górnych podwiózł mnie do Tarnowa, ugościł i przenocował. Pozdrawiam.
Pełna relacja ukaże się niebawem w WYPRAWACH. Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGSB
Babia Góra-skitury
Walentynkowy wyjazd skiturowy dla tych co kochają Zimę. Od słowackiej strony "prawie" żółtym szlakiem wychodzimy w świetnej pogodzie ale już nie tak dobrym śniegu na szczyt i wracamy podobną drogą. Ja byłam tam pierwszy raz w życiu i po tym wyjeździe "mogę polecać wyjazd na Babią wszystkim tym, którzy mają tylko pół dnia na górską akcję" ;)- serio - Rudę Ślaską opuściliśmy po 6:30 rano, szczyt osiągnęliśmy o 11:30, a piwo na dole piliśmy o 13:00.
Beskid Mały - skitury
Szybka wycieczka w mało znanych mi okolicach (lata temu tam startowałam w zawodach górskich...). Z Bielska Białej Straconki, spod kościoła ruszam żółtym szlakiem na Magurkę Wilkowicką. Tam krótka przerwa w schronisku (wow- jest ogromne!) i powrót zielonym szlakiem do samochodu. 95 % trasy udało się zrobić w całkiem niezłych warunkach na nartach. Śnieg jednak topi się w błyskawicznym tempie. Dla wszystkich, który chcą pobyć w górach, a mają na to tylko np. pół dnia serdecznie polecam ten rejon. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/obg9h3rn3a28lhi/AABgnTEc3VUcnh-WGA3hx30za?dl=0
AUSTRIA - Salzburg/Tyrol - ćwiczenia ratownicze, skitury
Z prywatnej inicjatywy Andrzeja Ciszewskiego odbyła się pozorowana akcja ratunkowa w jaskini Lamprechtsofen. W ćwiczeniach wzięli udział głównie przedstawiciele wszystkich polskich grup prowadzących regularną eksplorację jaskiń w Austrii oraz koledzy z klubu grotołazów w Salzburgu. Zadanie polegało na transporcie noszy "w górę" wodospadu Schleierfall, aż do miejsca połączenia z głównym ciągiem jaskini. Większość ćwiczących nigdy nie była w tej części jaskini, a niektórzy w ogóle po raz pierwszy zwiedzili "Lampo". Akcja została podzielona na cztery sekcje. Sekcje I - III zostały częściowo przygotowane poprzedniego dnia (montaż stanowisk), przy której to okazji około połowa osób biorących udział w akcji mogła zapoznać się z sytuacją. Informacje były dosyć skąpo dawkowane: części osób plan został wyjaśniony dopiero w dniu ćwiczeń rano, nie było w ogóle dostępnego na miejscu żadnego planu jaskini, nie powiedziano, co robimy po przejściu noszy, tzn. jak i w którą stronę wycofujemy sprzęt. Wszystkie grupy zostały kompletnie wymieszane "wyprawowo" i językowo. Zamierzone, czy nie, symulowało to rzeczywiste warunki, z jakimi moglibyśmy mieć do czynienia na prawdziwej akcji. Mimo tej "deorganizacji", ku mojemu zdziwieniu, wszystko zadziałało z akceptowalną płynnością i nosze "przemieściły się" o 50 m w pionie.
Odcinek wybrany do ćwiczeń, choć krótki, był dosyć urozmaicony, z licznymi odcinkami poziomymi, w tym zwężeniami. Przykładowo, nasza sekcja (III), którą dowodził Bartek Chruściel, obejmowała przejęcie noszy z balansu ze studni, przejście do tyrolki w troszkę zakręcającym korytarzu (dwa bloczki kierunkowe) z głębokimi miejscami po kolana jeziorkami, następnie transport niby poziomy, ale z przejściem na duży głaz (bez liny - "z krzyża"), skośną tyrolkę w górę ok. 12-metrowej studni i przejście do krótkiej, poziomej tyrolki na "przeciwną krawędź".
Ogólnie, było to naprawdę cenne doświadczenie, nawet nie tyle pod kątem ratownictwa, co raczej komunikacji i improwizowania współpracy między ludźmi, którzy się słabo znają. Osobiście wchodziłem do jaskini w grupie, w której rozmawiano w czterech językach (polski, angielski, niemiecki, węgierski). Nie mieliśmy w trzeciej sekcji wystarczająco dużo lin, żeby przygotować się całkowicie przed przybyciem "poszkodowanej" - w związku z czym musieliśmy na gorąco, równolegle z bieżącą obsługą noszy, dbać o to, żeby poprzednie sekcje dostarczyły nam płynnie ludzi i sprzęt. No i to wszystko się jakoś udało!
Poza ćwiczeniami, nasz "samochód" starał się wykorzystać maksymalnie każdą chwilę spędzoną w Alpach. Warunki nie sprzyjały. Przyjechaliśmy w każdym razie dzień wcześniej i w czwartek przeszliśmy się na nartach na przełęcz Ellmauer Tor w masywie Kaisergebirge (ok. 2000 m npm). Niemal tysiąc metrów zjazdu, z czego jakieś 700 m w szreni łamliwej... Bywa. Plan na wyjazdową niedzielę podyktowały z kolei warunki lawinowe (opad śniegu, 3 stopień zagrożenia z tendencją wzrostową): poszliśmy na łagodnego Schwalbenwanda (2011 m npm, 1200 m zjazdu). Był idealny puch, ale niestety z bardzo słabą widocznością, bardzo słabymi kontrastami i dosyć pofalowanym terenem. Nie tak ten zjazd miał wyglądać...
Słowacja: Mała Fatra- skitury
Małej Fatry zimą i to taaaką zimą ciągle mi mało :). Głównie skiturowo robię standardy tej okolicy tj. Vratna-Chata na Gruni-Połduniowy Gruń-Chleb-Snilovskie Sedlo-Vratna-Chata na Gruni oraz Chata na Gruni-Stefanowa- Sedlo Medziholie-kier.Stoch (i znów rozsadek zwyciężył nad przygodą...więc powrót tą samą drogą). W ostatni dzień tradycyjne zimowe przejście Dier. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/6shdnqwdeohzgqm/AAB8jkh1cjKb7-vP_OVQO3dHa?dl=0
Tatry Wysokie - skitury
Wspaniała wycieczka narciarska przez dwie doliny Tatr Wysokich. Startujemy z Palenicy i z buta drepczemy aż do schroniska w 5 stawach . Dlaczego nie na nartach - sami do końca nie wiemy, jakoś dobrze się szło. W schronisku, po konsultacjach z TOPRowcami i bardziej doświadczonymi narciarzami oraz po intensywnym studiowaniu przewodnika, odkładamy pierwotny pomysł zjazdu z Koziego Wierchu i udajemy się na Szpiglasową Przełęcz. Na podejściu zaczynają się problemy techniczne z fokami Tomka, które wytrzymują około 3/4 podejścia (gdyby nie czarodziejska taśma, foki trzymałyby zapewne znacznie krótszy dystans). Z przełęczy podchodzimy na lekko na Szpiglasowy Wierch, z którego rozpościerają się cudowne i rozległe widoki. Na przełęczy narciarze ze stolicy podsuwają pomysł zjazdu doliną Morskiego Oka, który podłapuję jako jedyny, ale z czasem udaje mi się przekonać resztę ekipy i powoli ruszamy na wschód. Swoją drogą to ciekawe jak dobrze działają zachęty typu "po takim wyjeździe czeka Was chwała i szacunek środowiska" itd. itp. Początek zjazdu z przełęczy oferuje podwyższone tętno oraz delikatne i nie kontrolowane trzepotanie nogami, znane z innych dyscyplin "outdoorowych". Nie da się ukryć, że stromizna działa na psychikę zarówno pod względem wizji upadku, jak również zerwania lawiny. Muszę jednak przyznać, że mimo, iż dla połowy naszej ekipy było to pierwsze spotkanie ze znaczną stromizną, pokonaliśmy ją bez strat osobowych i sprzętowych. W trakcie dalszego zjazdu wypatrujemy kolejnych celów na wiosenne wycieczki narciarskie. Odcinek od Stawu Staszica do Morskiego Oka oferuje jeszcze dwa całkiem niezłe zjazdy. Pod schroniskiem uzupełniamy węglowodany czekoladową choinką i zaczynamy ostatni odcinek zjazdu. Od schroniska do parkingu mkniemy już drogą nie dając się wyprzedzić konnym bryczkom. Cała wycieczka, łącznie z godzinną burzą mózgów w schronisku w 5 Stawach i 0,5 godzinną dyskusją na przełęczy zajmuje nam 9 godzin. Cały dzień przepiękna, prawie bezwietrzna pogoda. Dobra zapowiedź dalszej części sezonu:)
Tatry Zach. - krótkie ferie
Udało się nam wyskoczyć na krótkie ferie z dzieciakami-młodzi uczyli się jazdy na nartach, starsi wieczorami szusowali w Witowie, zrobiliśmy wycieczkę do schroniska na Ornaku.
Niestety ominęło mnie wyjście do Kasprowej. Wieczorem czekałam z winem na dziewczyny ale niestety mimo, że byłyśmy bardzo blisko nie udało się spotkać i wino wróciło ze mną do domu. Zostawiam je do marca-poszły słuchy, że Czarna..
Tatry Zach.- jaskinia Kasprowa Niżnia
Chciałyśmy serdecznie podziękować Tadkowi i Ryśkowi za wsparcie udzielone żeńskiej wyprawie do jaskinie Kasprowej Niżniej. Ich wkład w przygotowania do wyprawy nie może być pominięty ze względu na wpływ jaki miał on na zrealizowanie całego przedsięwzięcia.
Na Serio było to tak: W środę było źle. Bardzo źle. Nikt nie chciał (albo nie mógł) jechać do jaskini, a zarówno ja jak i Ola czułyśmy, że już MUSIMY pojechać do jakiejś dziury. Kiedy próby przekonania kogokolwiek do wyjazdu (-no cho, co będziesz jechał na jakieś skitury), albo zwabienia podstępem (-ej, jedziesz na wyjazd kursowy w sobotę? co będziesz jechał na jakieś skitury) spełzły na niczym, zadzwoniłyśmy do Kasi, która po namyśle, w czwartek odpisała, że jedzie z nami. Trzeba było tylko załatwić sprzęt, co udało się dzięki cierpliwości Tadka i ochoczej pomocy Ryśka (patrz oświadczenie powyżej).
W sobotę wyjechałyśmy zgodnie z planem, zabierając najpierw Kasię, potem szpej i ruszyłyśmy w stronę Zakopanego. Gdzieś po drodze pomiędzy Halembą, a przebieralnią w Niżniej planowy czas się rozjechał, zresztą słoneczna pogoda wcale nie poganiała pod otwór i tak zamiast o 9:30 weszłyśmy do jaskini po 12. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ani nikt nam nie deptał po piętach, ani nikt nie robił tramwaju przed nami. Radośnie pognałam przez jaskinię poręczując wszystko aż do Długiego Chodnika, gdzie Ola się zbuntowała i spytała czy ona też może coś powspinać, a Kasia powiedziała, że ona będzie wszystko deporęczować. No trudno, nie mogłam być taka samolubna i liczyć, że uda mi się na spokojnie samej pobawić w jaskini i poukładać wszystko w głowie :(.
Wiedziałyśmy już od grupy z Bielska z którą mijałyśmy się w Gnieździe Kaczki, że będziemy się moczyć w Długim Chodniku ,,do pępka”. Ludzie z Bielska muszą mieć jakąś genetyczną wadę, że mają pępki tak wysoko - mi woda sięgała grubo powyżej żeber… Za to nie musiałyśmy sie moczyć w wiszącym jeziorku bo już było zlewarowane (nie mogłam się nadziwić, jak udało mi się ostatnim razem przejść tam boso po takiej kupie kamieni!). Potem Ola pognała z worem, żeby zaporęczować Zapałki, stamtąd do Krakowskich i już wiedziałyśmy, że nie dojdziemy do końca przy założeniu, że powinnyśmy wracać w połowie czasu jaki mamy być w jaskini. No to chociaż do Komory Gwiaździstej, ale o ile do tej pory szło nam szybko bo znałyśmy drogę, to w tej części sporo zwolniłyśmy z konieczności oglądania planu, szkicu i czytania opisu. Tuż przed 16 dotarłyśmy do zjazdu do Komory, ale tam nie było batonów, a plakietek nie miałyśmy ! (Ola: czemu nam nie powiedzieli, jak my mamy tam zjechać? po namyśle i obejrzeniu na spokojnie w domu szkicu okazuje się, że to moja wina – przeoczyłam! spity na szkicu to się rzucają w oczy, ale punkty HSA już nie…), jeszcze wepchnęłam się w drugi korytarz prowadzący do Gwiaździstej, ale dziewczyny mnie zawróciły widząc kończący się czas. Powrót zajął nam dwie zamiast przewidzianych czterech godzin, przy wyjściu znalazłyśmy się o 18 i ustaliłyśmy, że trzeba tu wrócić i przedeptać tą dziurę do końca !
Przyjemna gwieździsta noc zupełnie nie wróżyła tego co nas spotkało na drugi dzień - odśnieżanie auta było syzyfową pracą – odgarniając śnieg z jednej strony, druga była zasypywana, drogi zaśnieżone, Zakopianka stojąca, i śnieżyca taka, że nie wiadomo było gdzie się kończy ziemia, a zaczyna niebo.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKasprowaN
Beskid Śląski- skitury
W bardzo zmiennych warunkach pogodowych, ale za to świetnych warunkach narciarskich robię trasę: Brenna Centrum-Błatnia-Klimczok-Szyndzielnia-Błatnia-Brenna Centrum.Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/dycy4yna4vuv2f2/AAAc1HyIfAFhDxiNfFu8yHxGa?dl=0
Tatry Wysokie - skitury
W związku z dużym zagrożeniem lawinowym, za cel obraliśmy dolinę Pięciu Stawów i opcjonalnie Zawrat. Zupełnie przypadkiem wyszła nam z tego wyjścia wspaniała wycieczka, którą wspominać będziemy długo. Po pierwsze, zmęczyliśmy się godnie - ok. 7 godzin od auta do auta, z czego tylko ok. 40 min pauzy w schronisku; pozostałe przerwy miały charakter wyłącznie techniczny. Po drugie, jak na weekend, w dolinie było bardzo mało ludzi - od dolinki pod Kotłem zakładaliśmy w głębokim puchu ślad. Na Zawracie tego dnia raczej nikt nie był. Po trzecie, trafiła się nam optymalna pogoda - kilka stopni na minusie, sucho, ale ze słońcem lekko przysłoniętym chmurami, dzięki czemu niezbyt ostrym. Po czwarte, ze śniegiem stało się coś dziwnego - i mimo tego, że według wszelkich podręczników powinno być tego dnia bardzo niebezpiecznie, to pokrywa pod Zawratem zachowywała się bardzo stabilnie. I wreszcie po piąte... dwa genialne odcinki zjazdu w puchu! - jeden bezpośrednio spod Zawratu, a potem jeszcze jeden, może nawet lepszy, spod schroniska.
Beskid Żywiecki - Wielka Racza
Tydzień wcześniej Wojtek miał samotne wyjazdowe. Tak mu się spodobało, że stwierdził "musimy gdzieś jechać. SAMI." Przyznam, że kwestie organizacyjne studziły mój entuzjazm. Gdy jednak znaleźliśmy schronienie dla dzieci na czas naszej nieobecności, trza było jakoś to zagospodarować. Parę nieprzespanych nocy i w sobotę o 5.30 wyruszamy pociągiem do Zwardonia. Żeby nie było za różowo łapiemy opóźnienie już... w Katowicach. Gdzieś w Rajczy mamy przesiadkę na busa (folklor jak w ukraińskiej marszrutce, jedynie ścisku nie było - z całego składu wysiadło raptem 10 osób) na dwie stacje i dalej znów pociągiem. Ostatecznie opóźnienie sięga 1,5h. Cóż, mamy czas... Czas podczas tej wędrówki kieruje się zresztą własną logiką, odmierzamy go kolejnymi górkami, ciągle tylko góra-dół, góra-dół, góóóóra-dóóóóóóół do z...nudzenia. Gdybym tylko pamiętała, że tak wygląda ten szlak... ;) Po czwartej godzinie marszu moje nogi nawet zaczynają lubić ten jednostajny ruch. Po szóstej godzinie przestają. Pozostaje tylko mozolne wdrapywanie się na kolejne wzniesienia. Kikula, Magura, Mały Przysłop, Wielki... i już, już prawie jesteśmy, ostatni grzbiet za winklem i szczyt! Szkoda tylko że ten grzbiet to znów góra-dół, góra-dół, góra-góra-dół, no ja pikole. Światła nie wyciągamy, żeby się nie demotywować i wreszcie! po 18 jesteśmy w schronisku! Trochę tam ciemno - bez prądu, trochę w pokoju zimno, bo ogrzewane są tylko rezerwowane wcześniej, ale kominek jest, herbata jest, więc jest dobrze. Rano udaje mi się wygramolić na wschód słońca i to był chyba jeden z lepszych punktów wyjazdu. Bo choć ogólnie pogoda dopisała, to takiego nieba jak o świcie nie uRaczysz później. W niedzielę schodzimy już najkrótszą drogą do Rycerki. Drepczemy przez wioskę nie zatrzymując się na przystanku i licząc na to, że w drodze złapiemy jakiegoś stopa do Rajczy i wrócimy wcześniejszym pociągiem. (Senna, niedzielna Rycerka, dachy pod śniegiem lekko topniejącym w słońcu, zapach drewna - taki fajny klimat pamiętam z ferii w dzieciństwie..) Niestety tym razem się nie udało. Ostatecznie podjeżdżamy busem i po 14 wsiadamy w pociąg do domu.
Zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FWielkaRacza
Tatry Zachodnie - skitury
Próba podejścia z Kuźnic przez dolinę Kondratową i potem Magurskim Upłazem na Suchy Wierch Kondracki. Wycof z ok. 1 800 z powodu zagrożenia lawinowego (odcięliśmy kilka "desek").
Babia Góra - skitury
opis... może będzie.... kto wie ? na razie zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2Fbabia2
Słowacja: Mała Fatra- skitury
W Fatrze przepiękna zima. Widoki są wręcz bajeczne. W sobotę fundujemy sobie wycieczkę bardzo, bardzo kondycyjną. Nie do końca mieliśmy takie plany, ale wyszło to nam tak jakoś alpejsko ;). Przechodzimy Janosikowym szlakiem z wąwozu Tiesňavy na Boboty, zjeżdżamy do Stefanowej by pozwiedzać zbocza Małego Rozsutca i zmierzyć się ze Stochem. Tam, jeśli przyjmiemy oficjalną wersję wydarzeń-rozsądek nakazał zawrócić ze względu na zagrożenie lawinowe...W niedzielę z kolei rozkoszuję się zjazdami ze Snilovskiego Sedla i Grunia. Warunki śniegowe fantastyczne. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/ansi2zwk3wri5dz/AABewRkEI56yx0lCUYDAOfYBa?dl=0
Babia Góra od południa
Przy tej pogodzie i w tych warunkach był to "strzał w dziesiątkę". Autem nadrobiliśmy sporo kilometrów by właśnie wystartować z tego uroczego miejsca. Start z Lipnicy zielonym szlakiem od południa. Po ostatnich znów nie tak wielkich opadach śniegu warunki się poprawiły. Konkretnie w tej okolicy na twardym, dobrze ustabilizowanym podkładzie pojawiła się kilkucentymetrowa warstwa puchu. Szlak w zasadzie nie uczęszczany. Posiłkując się GPSem docieramy do granicy BPN. Potem zupełnie nie przetartym terenem podążamy w stronę szczytu. Pogoda była jaka była wiec od granicy lasu nawet tyczki są nie zbyt widoczne. Wiało, a drobinki śniegu smagły nas po twarzach. Od ruin starego schroniska wychodzimy już bez większych problemów na szczyt. Tu "tłumy" (tzn. kilka osób, które zdecydowało się zawalczyć przy tej pogodzie o szczyt z innych stron). Za kamiennym murkiem szybko robimy przepinkę, zdjęcie, po łyku herbaty i zsuwamy się w dół mniej więcej trasą podejścia. U góry ostrożnie, gdyż śnieg w wielu miejscach wywiany. W "mleku", ciągle obserwując GPS i wystawiając swoje błędniki na próby zjeżdżamy do granicy lasu. Tu już śnieg jest bajeczny i widoczność dobra. Już dawno nie zjeżdżałem po tak boskim śniegu. Szybko tracimy wysokość śmigając wśród drzew jak fantazja pozwoli nie zbyt gęstym lasem. Szczęśliwie docieramy cali do auta. Zrobiliśmy 900 m deniwelacji. Dla Bogdana był to skiturowy debiut. Nie ryzykując powtórnie zakazanego skrótu do domu wracamy autem przez Słowację.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FBabia
Tatry Wysokie - wspinanie
W piątek wieczorem szybko docieramy do Palenicy, tam na parkingu niespodziewanie spotykamy Kasię z Maćkiem (Tatry są naprawdę małe), którzy planowali wejście na Rysy. Po małych przygodach docieramy do schroniska w Roztoce w którym nocujemy ze względu na brak miejsc w Morskim Oku. Ambitnie budzimy się o 3.57 !!!, jemy pijemy kawę i …. od niechcenia sprawdzam temperaturę na zewnątrz. Szok !!! o tej porze jest +7 stopni. Po długiej dyskusji ustalamy, że rezygnujemy dzisiaj ze wspinania, choć nie do końca. Zamiast drogi zimowej wybieramy się na sportowe drogi drytoolowe na Buli pod Bandziochem, które zostały przygotowane na Memoriał Bartka Olszańskiego. Próbujemy się wspinać na dwóch drogach, niestety okazuje się że wspinanie w granicie jest zdecydowanie trudniejsze niż w wapieniu. Cały dzień temperatura powietrza jest znacznie powyżej zera, im dłużej wspinaliśmy się na Buli tym bardziej byliśmy pewni, że podjęliśmy dobrą decyzję o odpuszczeniu sobie poważnego wspinu. Powrót do Roztoki dłuży się niesamowicie… W niedziele również odwilż więc wysypiamy się i jedziemy do kamieniołomu Wdżar, który jest niedaleko Nowego Targu. Tam szybko robimy 2 fajne drogi, ale niestety panująca odwilż znacznie pogorszyła warunki wspinu(dużo błota i kruszyzny).
Tatry Wysokie - skitury
Po kilkukrotnych konsultacjach "kto, gdzie, co i z kim" zdecydowałam się na wariant: Tatry po polskiej stronie i spotkanie z wspinającą się ekipą w Schronisku w Roztoce. W sobotę więc robimy skiturową trasę Doliną Roztoki (zielonym szlakiem do schroniska w 5-ciu Stawach)-co okazało się doskonałym wyborem, bo dzięki temu całą trasę od początku szlaku do końca wycieczki robimy na nartach. Na poziomie stawów wiatr toczy z nami nierówną walkę, jednakże mimo to fundujemy sobie całkiem miły zjazd zboczem Koziego Wierchu (do pewnego poziomu udało się wejść pomimo wiatru). W niedzielę zgodnie z zasadą "we will see" podchodzimy oblodzoną drogą do Morskiego Oka. Niestety zobaczyliśmy "nic", co zmotywowało nas skutecznie do zjedzenia szarlotki, wypicia ciepłej herbaty i zakończenia pobytu w Tatrach sportem o nazwie "Ice skiing". To z kolei umożliwiło osiągnięcie parkingu w Palenicy Białczańskiej w rekordowym tempie. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/l2aifvxl5qigc52/AAAJxUOX1hnPDaB8O7pekydba?dl=0
SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitura w otoczeniu dol. Łatanej
To miał być taki lekki wyjazd skiturowy początkujący sezon skiturowy w Tatrach. Niby prosta wycieczka przekształciła się w nie złą walkę o przetrwanie.
Ruszyliśmy z Zverowki doliną Łataną a następnie szlakiem na Grzesia (słow. Lučna). Przeważnie szlak nie przetarty. Śniegu dość sporo. Powyżej granicy lasu wiatr wiał z dużą siłą. Banalny Długi Upłaz kosztował nas sporo sił. Foki nie trzymały na lodzie. Ostatni odcinek na Rakoń (1879) był bardzo ciekawy (akurat na tym wyjeździe nie mieliśmy raków, które zwykle zabieramy). Z Rakonia planowaliśmy zjazd przez przełęcz Zabrat z powrotem do doliny Łatanej. Górny odcinek grzbietu rozdzielającego Łataną od Rochackiej był wywiany z śniegu i pokryty co najwyżej lodem. Narty założyliśmy na plecaki. Na wietrze działały jak maszt. Targało nami okropnie. Kilka razy musiałem przytrzymać Teresę gdyż wiatr ją dosłownie wyrywał. Nikt by nie uwierzył, że na „takim” Rakoniu trzeba się tak sprężać. Dopiero przy kosówce śnieg był miększy i można było się nie co odprężyć. Ja z Łukaszem P. nawet zakładamy narty i zjeżdżamy na fokach na przełęcz Zabrat bo czekało nas jeszcze podejście na Zadni Zabrat (1693). Poniżej grani wiatr ucichł. Na zjazd do Łatanej wybieramy wąski Szyndlowy Żleb, który nawet na niezbyt długim odcinku był dość stromy. Łukasz M. zjeżdżał „na kaskadera”, Teresa zachowawczo (schodkowała w dół na najtrudniejszym odcinku) a ja i Łukasz P. raczej klasycznie. Śnieg był to twardy, to przepadający co mogło skutkować (a nawet skutkowało) niekonwencjonalnym upadkami. Później było łatwiej ale i tak Łukaszowi M. udało się wpaść na drzewo czego konsekwencją było stłuczenie lędźwi i złamanie kijka. Potem ładnym zjazdem osiągamy dno doliny Łatanej i drugą stroną strumienia mkniemy w dół do auta gdzie docieramy już bez przeszkód. Pogoda w międzyczasie uległa znacznemu pogorszeniu ale my byliśmy już bezpieczni. Kolejna lekcja pokory dobiegła końca.
Tatry Zachodnie - skitury
Z Kuźnic na Kondracką Przełęcz, potem pauza w schronisku i kawałek podejścia zielonym szlakiem do Korycisk -- i w dół. Warunki takie sobie.
Kraków, Zakrzówek - drytooling
Nie dając się namówić na wyjazd skiturowy na Pilsko, udajemy się na drytoolowe wspinaczki na krakowskim Zakrzówku. Karol prowadzi wszystkie (trzy) drogi, a ja z Łukaszem M. wspinamy się na wędkę. Cóż, nad sensem tej dziwnej jak dla mnie dyscypliny (wspinanie po skale z czekanami i w rakach) nie będę się rozwodził, ale jako forma treningu wspinaczkowego i psychicznego jest godna polecenia. Pod skałą sporo amatorów wspinaczki lodowej bez lodu. Mimo zaliczenia lotu, poharatania o skałę, dziwnie powykrzywianego sprzętu oraz kilku ran ciętych, kłutych i tłuczonych od czekana (dobrze, że mieliśmy kaski), szczęśliwi i zadowolenie wracamy na Śląsk. Droga powrotna mija przy dyskusji o motoryzacji, uff to już drugi temat, na który można porozmawiać z Karolem:)
Beskid Żywiecki – mokra skitura na Pilsko
Jak to powtarza Karol: "nie ma złej pogody, są tylko mocne lub słabe charaktery". W totalnej zlewie ruszamy z przełęczy Glinne granicznym szlakiem na Pilsko. Śnieg mokry, widoczność ograniczona, po prostu paskudnie. Z wyjątkiem Bogdana (miał zwykłe narty zjazdowe i musiał je nieść na plecaku) pozostała część grupy podchodzi na nartach skiturowych. Już w drodze na Halę Miziową śniegu jest tak dużo, że Bogdan zapada się czasem do pasa co spowalnia oczywiście marsz. Mokrzy i spóźnienieni osiągamy schronisko na Hali Miziowej. Przy takiej pogodzie wyciągi nie działały a w schronisku było tylko kilka osób. Po posiłku wychodzimy na Pilsko (graniczne) gdzie powyżej granicy lasu wiatr wiał z potężną siłą. Szybko przepinamy się do zjazdu. Przykra niespodzianka czekała jednak na Bogdana. Jego buty zjazdowe tak stwardniały, że mimo heroicznych bojów (zdjął nawet skarpety) nie zdołał ich założyć. Szybko zmieniamy taktykę. Bogdan zejdzie z powrotem na Miziową do schroniska i tam założy buty by dalej zjechać nartostradami do Korbielowa skąd go później odbierzemy autem. Reszta ekipy zjeżdża wzdłuż granicy państwa na przełęcz Glinne. Najpierw szarpani wiatrem po różnych gatunkach śniegu osiągamy las. Potem, już w lesie toniemy w mokrym śniegu. Bez stałej kontroli kierunku na GPSie mielibyśmy marne szanse w tej pogodzie na odnalezienie właściwej drogi. W końcu docieramy do naszych starych śladów i szybko mkniemy na dół. Deszcz i wysoka temperatura uszczupliły znacznie pokrywę śniegu w dolnych partiach lecz udaje się aż do auta dojechać na nartach. W Korbielowie Kamiennej zabieramy Bogdana, który szczęśliwe niemal w tym samym czasie zjechał w dół po mokrej bryji i strumieniach wody. Wszyscy byli mokrzy a ja totalnie. Ruszamy w drogę powrotną do domu równo z zapadnięciem zmroku. Ponieważ byliśmy mokrzy to plan odwiedzenia jeszcze kolegów z biwaku zimowego SBB na Jałowcu został zaniechany. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSkitura%20na%20Pilsko
Beskid Śląski – skitura na Skrzyczne i Mł. Skrzyczne
Niebieskim szlakiem podchodzę na szczyt Skrzycznego. Piękna pogoda. U góry wietrznie. Jadąc w stronę Mł. Skrzycznego wiatr mnie zatrzymuje niemal w miejscu. Potem zjeżdżam nieczynnymi nartostradami do Czyrnej. Warunki bardzo dobre. Do auta docieram na nartach. Potem jadę prosto do klubu na zebranie.
Beskid Śląski – Brenna- skiturowa przebieżka
W pięknych zimowych warunkach i z całkiem niezłym tempem marszu robimy trasę Brenna-Karkoszczonka-Klimczok-Błatnia-Karkoszczonka-Hyrca-Brenna. Zdjęcia: https://www.dropbox.com/sh/0h4vu80p7zn9rog/AABqSQLFmDkmHoFwPs1wA-Xza?dl=0
SŁOWACJA - Tatry Wysokie - wspinanie
Korzystając z długiego weekendu wybieramy się na Tępą. Cel wybrany został ze względu na spodziewaną olbrzymią liczbę ludzi po polskiej stronie Tatr. Po morderczym podejściu do schroniska nad Popradzkim Stawem jest jasne, że kondycyjnie nie jesteśmy przygotowani do zwiedzania Krukówek nie mówiąc o wycieczkach w Tatry. Jak to bywało wcześniej brak kondycji i umiejętności nadrabiamy brakiem mózgu. W sobotę jako pierwszą drogę w sezonie wybieramy żebro Galfy’ego (III). Trudności drogi kumulują się na pierwszych 4 wyciągach, środkową i górną część, która jest prostsza, pokonywana jest z lotną asekuracją. Niestety wybrałem nieco inny wariant startowy, który okazał się znaczniej ciekawszy niż oryginalny. Dzięki temu miałem przyjemność sprawdzenia jakości osadzanych przez siebie punktów asekuracyjnych. Tej próby nie przeszedł mikrofriend, szczęśliwie stanowisko wytrzymało:). Górną cześć drogi pokonujemy w tempie himalaistów na 8000 metrów oczywiście niekorzystających z tlenu. Warunki do wspinania nie były idealne, szczególnie dokuczliwy był silny wiatr, który na grani osiągał taką siłę że kilkakrotnie zdołał mnie przewrócić. W niedziele warunki się znacznie pogorszyły, spadło około 20cm śniegu, a wiatr pokazywał już przy schronisku co potrafi. Pomimo tego jako jedyny zespół (wg wpisów w książce wyjść) podjęliśmy heroiczną próbę wspinania. Nasz zapał znacznie się zmniejszył po 1,5 h podejściu i zderzeniu z panującymi warunkami. Damian rozpoczął ochoczo wspinanie, lecz pewnie ze względu na chęć wyrównania rachunków pod względem liczby lotów szybko zaliczył glebowanie (w tym przypadku szczęśliwie śniegowanie) wyrywając osadzony przelot. Po tym zdarzeniu stwierdziliśmy, że jest to idealna chwila żeby w wielkim stylu się wycofać. Droga powrotna autem to kolejna niekończąca się opowieść, nadmienię jedynie że podróż zajęła nam około 7h.
Beskid Żywiecki – spacer na Romankę i Rysiankę
Do Sopotni Wielkiej docieramy z pewnymi przebojami typu niekontrolowany zsuw auta z oblodzonego wzniesienia, szczęśliwie rowu nie zaliczyliśmy i skończyło się tylko na kilku chwilach Stresu. Warunki drogowe w ogóle były średnie i w konsekwencji w góry wychodzimy dopiero po 10.30. Startując spod przystanku autobusowego kierujemy się w górę potoku W Kotarnicy, początkowo drogą, a po jej skończeniu już na krechę do grzbietu, który osiągamy dokładnie w zaplanowanym miejscu, tj. na przełączce pod Kotarnicą. Odtąd idziemy granią niebieskim szlakiem. Droga pusta. Nikt dziś tędy nie szedł. Las w pięknej zimowej aurze i świeży pucho-styropian pod nogami, momentami tylko zrywa się silniejszy wiatr i burzy sielankową wędrówkę. Śmiejemy się, że jeśli kogoś spotkamy na szlaku to będzie to Damian z Teresą. W okolicy Hali Majcherkowej zatrzymujemy się na chwilę by skontrolować szlak i wtedy doganiają nas „turyści”. „Je patrzcie Ola Strach idzie” - mówi Tomek. „Hahaha, jasssne!”, „Ej, rzeczywiście”, „No co wy, żartowałem! Ale… serio?!”. 20 sekund później sprawa się wyjaśnia. Cześć cześć cześć :) Co tu dużo mówić... kobieca intuicja. Namierzenie nockowicza zamieszczającego wyjazdowy anons najwyraźniej nie jest takie trudne :) Dalej idziemy razem. Z Hali Łyśniowskiej widać nasz cel jak na dłoni, jeszcze tylko Przełęcz Pawlusia - staje się ona najtrudniejszym punktem wycieczki z uwagi na bardzo silny wiatr z zachodu. Walczymy o życie ;) szczęściem tylko kilkanaście minut. Jednak w ciągu tych paru chwil myślę o bidokach, którzy w tym czasie napierają na Babią... eh, entuzjaści... Schronisko osiągamy zgodnie z planem o 14, godzina relaksu i w dół schodzimy niebieskim szlakiem do Sopotni. Idzie się bardzo przyjemnie do momentu, gdy szlak przecina drogę. Niestety włącza nam się autopilot i instynktownie schodzimy szeroką drogą zamiast pilnować szlaku. Jak się później okazuje nadkładamy spory kawałek. Do samochodu docieramy przed 17, podwozimy jeszcze towarzyszy do początku czarnego szlaku, skąd wyruszyli i powoli wracamy do domu.
Zdjęcia pojawią się (mam nadzieję), gdy Tomek upora się ze swoim nowym urządzeniem.
Beskid Śląski - Sylwester w Szczyrku
W przeciągu paru dni śmigamy na nartach w Szczyrku oraz Wiśle. Pierwszego dnia tego roku odbywam wycieczkę skiturową na Skrzyczne - Państwa Szołtysików nie spotykam:) - ze Szczyrku, na Skrzyczne, a następnie zjazd do Czyrnej. Warunki poza trasami narciarskimi opisane poniżej przez Damiana. Warunki na stokach przygotowanych, bardzo dobre, szczególnie jak na taką pogodę. Po skiturach dorobiłem się odcisków znanych Damianowi i Łukaszowi Majewiczowi. Liczę na szybkie wygojenie ran bo pogoda dobrze rokuje.
Beskid Śląski - skitura na Skrzyczne
Po badmintonowym Sylwestrze i dobrze przespanej nocy ruszamy na pierwszy w tym sezonie skiturowy wyjazd. Z Szczyrku doliną Czyrnej stokową drogą wychodzimy na Skrzyczne nie spotykając po drodze człowieka. Może to dziwne ale tu podchodziliśmy pierwszy raz w życiu. Śniegu mało i bez podkładu lecz dało się podejść. Było mgliście ale wszystko ładnie ośnieżone. Na szczycie ludzi już sporo. Po odpoczynku w schronisku zjeżdżamy do Jaworzyny trasą FIS (naśnieżona) wśród tłumów ludzi. Potem jednak skręcamy znów do doliny Czyrnej i już sami, mniej więcej drogą podejścia zjeżdżamy w dół. Wystawały miejscami kamienie lecz do samego auta znośnie zjeżdżamy na nartach bez strat w sprzęcie i w ludziach. Wariant zjazdu zwłaszcza na takie warunki godny polecenia. Zrobiliśmy ponad 600 m deniwelacji.