Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Relacje:THR 2011

TATRZAŃSKA HAUTE ROUTE - narciarski trawers Tatr

01 04 - 05 04 2011
Uczestnicy: Zofia Chruściel (SBB), Damian Szołtysik (RKG); Ewa Konderla (SBB/GOPR), Stanisław Banot (GOPR), Krzysztof Banot (GOPR), Przemysław Miszczyk (GOPR)
Profil naszej THR


THR wiedzie przez wysokie tatrzańskie przełęcze: Barania (2393), Czerwona Ławka (2352), Rochatka (2352), Wsch. Żelazne Wrota (2255), Koprowa (2180), Zawory (1860), Tomanowa (1700), Iwaniacka 1489), Grześ (1680) do doliny Łatanej i Rochackiej. Trasa nie jest oczywiście wytyczona w terenie. Można ją sobie wytyczyć samemu lecz powyższe przełęcze Tatr Wysokich są raczej kanonem. Od lat myślałem o zrealizowaniu tego przedsięwzięcia. Raz na przeszkodzie stanęła pogoda, innym razem brak ekipy ale tym razem wszystko się nagle ułożyło. Niespodziewanie akces wyraziło jeszcze 4 ratowników GOPR (Ewa, Stasiu, Krzysiek, Przemek).



Dzień 1 – 1 kwiecień 2011

Startujemy po ciemku

Spotykamy się wieczorem przy TOPR w Zakopanem. W szóstkę autem Zosi jedziemy na Słowację do Kieżmarskich Żlebów u wylotu Doliny Kieżmarskiej (Bela Voda). W ciemnościach po przepaku ruszamy w górę doliny pozbawionej śniegu. Jednak już niedługo musimy iść po nieprzyjemnym lodzie a dopiero wyżej po śniegu. Po drodze pada deszcz. Do schroniska Kieżmarska Chata docieramy mokrzy przed północą. Bez trudu dostajemy noclegi (16 euro) ponieważ jesteśmy jedynymi gośćmi schroniska.

Dzień 2 – 2 kwiecień 2011

W drodze na Baranią Przełęcz

Wstajemy o 5.30. Nad górami wisiały chmury i najbliższy cel – Barania Przełęcz nie była widoczna. Po obfitym śniadaniu (5 euro) i sprawdzeniu gotowości pipsów (co było dziennym rytuałem) ruszamy o 7 na nartach w kierunku Dzikiej Doliny. Nie ma tu żadnego szlaku choć trasa ta używana jest od dawna przez różnej maści skiturowców. Powyżej stawu wchodzimy w żleb, który później stromieje tak, że większość ekipy zdejmuje narty. Powyżej pierwszego żlebu teren łagodnieje tworząc rodzaj doliny, w której zbiega się wiele żlebów. My oczywiście startujemy na Baranią, która jest najwyższym punktem na całej naszej trasie (2393). Na samą przełęcz większość wychodzi w rakach. Pogoda tymczasem się klaruje. Wychodzi słońce i swym blaskiem zalewa ten wspaniały górski świat. Pod nami dolina 5 Stawów Spiskich. Na początku zjazd stromy. „Kalafiory” i wystające jak rafy kamienie i twardy śnieg na pierwszej stromiźnie. Potem jednak jest wspaniale. Pędzimy do Chaty Therego. Tu zasłużony odpoczynek. Pierwsza przeprawa za nami. Dalej raźno ruszamy na Czerwoną Ławkę (2352). Jak zwykle strome podejście, miejscami śnieg twardy, idziemy w rakach. Raków tylko nie posiadał Przemek więc siłą rzeczy szedł bez. Kosztowało go to jednak czasami sporo wysiłku. W moim wypadku założenie automatów trwało kilka sekund więc nigdy się nie wahałem a wygoda była znaczna. Na przełęczy nawis a za nim wąska pryzma śniegu po której decyduje się zjechać tylko Krzysiek. Reszta schodzi kilka metrów niżej na wygodną półkę gdzie zakładamy narty. Następuje przepiękny zjazd do doliny Staroleśnej pod południowymi ścianami Małego Lodowego i Ostrego Szczytu. Trochę poszukujemy dogodnego śniegu by dotrzeć pod samą Zbójnicką Chatę. Czas przejścia – 8 godzin. Tu będziemy nocować. Ostatni raz spałem tu 33 lata temu. Była to drewniana chata z górskim „klimatem”. Stare schronisko jednak spłonęło i teraz jest murowany budynek pozbawiony dawnego uroku. Co dziwne brak miejsc w łóżkach więc czeka nas gleba w jadalni. Czas brakujący do wieczora wypełniamy opowieściami a potworny deficyt płynów uzupełniamy m. in. piwem. Punktualnie o 22 chatar o sylwetce Szwarcenegera głosem nie znoszącym sprzeciwu wyprasza biesiadujących na dobre Słowaków do pokojów a sam ciężkie stoły i ławy przerzuca jak zapałki w taki sposób by zrobić nam miejsce do spania. Tym razem bez prysznicu kładziemy się spać na materacach.

Dzień 3 – 3 kwiecień 2011

Przez próg

Dziś nie musimy się zrywać o koszmarnej porze. Jest tylko jedna możliwość – dotarcie do . Schroniska przy Popradskim Stawie. Ten sam chatar robi punktualnie o 7 pobudkę by chwilę później znów „rzucać” stołami tym razem na swoje miejsce. Ruszamy ok. 9. Najbliższa przełęcz Rohataka wciśnięta jak litera U między Małą Wysoką a Dziką Turnię jest dobrze widoczna. W porannym blasku słońca kontury granitowych gór stają się jeszcze bardziej wyraźne. Przełęcz pozwoli nam dostać się na drugą stronę głównej grani. Tym razem podejście jest szerokie. Operujące słońce szybko rozmiękcza śnieg. Tylko Zosia (na harszlach) i Krzysiek wychodzą na nartach. Reszta na rakach lub butach. Upał jest ogromny więc Zosia idzie w „szortach” a reszta obnaża się tak jak tylko może. Na zachodnią stronę z przełęczy opada wąska początkowo skalna rynna w której zalegał zmarzły, twardy jak beton śnieg. Łańcuchy wchodziły gdzieś pod śnieg a początkowa stromizna nie pozwalała na całkiem swobodny zjazd. Zsuwamy się więc początkowo bokiem. Ponieważ moje narty nie pamiętają ostrzenia więc wydatnie pomagam sobie czekanem by przypadkiem nie znaleźć się zbyt szybko na dnie doliny Litworowej. Dopiero jak teren się rozszerza możemy sobie pozwolić na szybką jazdę (nie dotyczy to Krzyśka, który bez obaw zjeżdżał wszędzie jak chciał). Zosia, która już tędy przechodziła sugerowała przejście przez Polski Grzebień do Wielickiej Doliny a następnie przez Litworową Przełęcz do doliny Kaczej. Jak uważała jest to lepsze rozwiązanie gdyż podejście do Kaczej od dołu jest „nie szczególne”. Szkoda, że nie powiedziała, że „h......e”. Ponieważ akurat Wielicka została wypełniona kłębiastymi chmurami a widoczna dotychczas jak na dłoni Litworowa Przełęcz zasłonięta jak scena w teatrze, długo już się nie zastanawiamy i jedziemy tradycyjnym szlakiem.

Żelazne Wrota

Zjeżdżamy poniżej Litworowego Stawu by dość długim trawersem dostać się do Kaczej Doliny pod stromy żleb opadający z jej górnych partii. Aby się tam dostać trzeba pokonać tzw. Gierlachowskie Spady. To teren poprzetykany stromymi skałami, miejscami ekspozycja. W dobrych warunkach śniegowych może nie nastręczać to większych problemów ale obecnie teren był raczej mikstowy. U góry żleb zanika a „trasa” trawersuje nad podcięty mocno próg. Brniemy systemem zachodów, trawek, skałek, przewężeń uważnie stawiając stopy. Dwa miejsca były bardzo kaprawe. Przemek, który nie posiadał raków namęczył się sporo i chyba tylko on sam wie ile energii kosztowało go to przejście. Krzysiek poprowadził logiczne przejście i u góry w newralgicznym punkcie zakłada repa co znakomicie poprawia nastawienie. Dalej teren siada. Trawersujemy pod żleb opadający z Wschodnich Żelaznych Wrót. Miejsce to można śmiało nazwać sanktuarium tych gór. Wciśnięte między Litworowy, Zadni Gierlach, Batyżowiecki i Zmarzły a dalej Rumanowy i Ganek. Jedyną dogodną przełęczą na zachód są właśnie Żelazne Wrota. Tu z kolei jest wiele nawianego śniegu. Dwa razy słyszymy podejrzane odgłosy. Zwiększamy odległości na 20 - 30 m. Ewentualne wyzwolenie lawiny w tym miejscu mogło by skutkować stoczeniem się przez próg aż do Zielonego Stawu. Podejście na samą przełęcz jest strome tym razem w dość głębokim śniegu. Toruje Przemek. U góry żleb zamknięty był nawisem śnieżnym. To niesamowite uczucie. Wychodzimy nagle z wąskiego gardła żlebu nad szeroko rozpościerającą się dolinę Złomisk. Wszystko zalane znów słońcem. Cały zespół wydostaje się na przełęcz gdzie robimy przepinkę przed jednym z piękniejszych tatrzańskich zjazdów. W chwilę później pędzimy w dół przez poszczególne piętra doliny aż do kosówek anonsujących Popradski Staw. Gdzieś tam zdejmujemy narty i obchodząc od północy staw docieramy do schroniska. Etap – 8 godzin. Na całej trasie wg mnie to najtrudniejszy fragment ruty. Schronisko jest duże, wygodne a ceny niższe. Co najważniejsze znów jesteśmy jedynymi klientami na noc w tych obszernych salonach. Dobre jedzenie, piwo, prysznic, ah......życie jest piękne.

Dzień 4 – 4 kwiecień 2011

Zespół

Dziś czeka nas najdłuższy etap wędrówki. Wstajemy więc o 5. Poranne czynności trochę czasu zajmują więc opuszczamy „bezludne” schronisko o 7. Najpierw z buciora a wyżej na nartach osiągamy Wielki Hińczowy Staw w dolinie Mięguszowieckiej. Dolina jest wkomponowana między „naszymi” Mięguszami a Szatanami. W świetle rannego słońca tworzy wspaniałą kombinację błękitu nieba, bieli śniegu i czerni skał. Podejście na Koprową przełęcz wbrew pozorom trochę czasu zajmuje. Z drugiej strony czeka już na nas Hińczowa dolina. Potężne połacie śniegu pod granią Hrubego, kilka lawiniśk i cudowne, niebieskie lodospady. Przepiękny znów zjazd aż do Koprowej doliny. Tu osiągamy piętro lasu. Dalej w górę w stronę przełęczy Zawory. Tu od północy teren zamknięty jest granicznymi szczytami Kotelnicy. Tu też na słonecznych stokach czasem zdejmujemy narty bo śnieg skradła wiosna. Po pokonaniu progu wchodzimy na rozległe plato doliny Kobylej i dalej łagodnie na przełęcz Zawory (1871). Wciąż ładna pogoda i druga osiągnięta dzisiaj przełęcz. Pod i przed nami hen na zachód ciągnie się bardzo długa Cicha dolina. Przełęczy Tomanowej – ostatniej na dzisiejszym odcinku nawet stąd nie widać. Natomiast dosłownie w zasięgu ręki jest Gładka przełęcz, z której można przedostać się do naszej Doliny 5 Stawów skąd szybko można osiągnąć drogę w Wodogrzmotach. Z tej okazji skorzysta Ewa, Stasiu, Krzysiek i Przemek, którzy musieli wracać do codziennych obowiązków a i tak już o dzień przeciągli pobyt. Zosia chwilę się waha ale widząc zapewne moją determinację parcia na zachód kwituje krótko „jedziemy”. Żegnamy więc naszą fajną ekipę z GOPR i kolejne upojenie zjazdem nieskalaną żadnymi śladami bielą. Ponieważ zima była taka jaka była, czyli mało śnieżna a ostatnie ocieplenia dokonały reszty przerażeniem napawała mnie myśl maszerowania na buciorach całymi hektarami doliny Cichej. Tak więc każdy metr w dół po śniegu był cenny i mimo że na krótkich bardzo odcinkach musieliśmy zdjąć na chwilę narty lub przejechać po spłachciach trawy to ciągle poruszaliśmy się narciarsko. Tym większe było zdziwienie jak okazało się, że droga w dolinie Cichej pokryta jest jeszcze słuszną warstwą śniegu po której chyżo poruszamy się w dół doliny. Szybko mijamy Czerwone Wierchy i dużo szybciej niż przypuszczaliśmy docieramy po śniegu do wylotu Liptowskiej Tomanowej doliny. Tu niespodziankę stanowi brak szlaku.

THR

To, że z polskiej strony został zamknięty to wiemy ale, że zrobili to Słowacy nie. Po umyciu z igliwia nart tym razem już z buta podążamy wyraźną drogą a potem ścieżką dawnego szlaku na odległą wciąż Tomanową przełęcz (1686). W górnych partiach doliny zakładamy narty i po przepadających śniegach zmęczeni osiągamy przełęcz. Tymczasem bajeczna dotąd pogoda ulega zmianie. Na zachodzie pojawiają się ciemne chmury, robi się ponuro. Zosia miała wspaniałą intuicję wybierania drogi zjazdu. Tak było i teraz. Śmigamy między kosówkami a potem nie stromym ale niewygodnym żlebem w dół do piętra lasu przedzielonego przez Tomanowe Polany. Jazda jest nader ciekawa. Drzewa i chaszcze stanowią wspaniały tor slalomowy. Oczywiście musimy co jakiś czas zdejmować narty. Wkrótce jednak przedzieramy się do szlaku i nim to schodząc zlodziałą ścieżką to zjeżdżając osiągamy dolinę Kościelską i chwilę potem schronisko na hali Ornak. 10 godzin w drodze. Mieliśmy dość. Najpierw piwo, potem kolacja a potem sen. Schronisko było niemal puste więc warunki do odpoczynku zacne a mimo to mam jakieś problemy z spokojnym snem. W nocy leje a później sypie.

Dzień 5 - 5 kwiecień 2011

Rano znów świat jest biały. Wprawdzie za mało by iść na fokach ale napawało to optymizmem co do późniejszego zjazdu. Na Iwaniackiej Przełęczy (1459) zakładamy narty. Początkowo zjazd w miarę lecz później coraz gorzej aż w końcu niesiemy narty. Chmury wisiały nisko, nawet sipiało. W błocie docieramy do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Jest tu kilka starszych osób, generalnie pustki. Robimy tu dłuższy odpoczynek tym bardziej, że decydujemy się zjechać z Grzesia prosto do Łatanej. Tam miał

Na Grzesiu

nas odebrać autem Paweł. Problemem jedynie był brak łączności od 2 dni (nie ma tu zasięgu). Byliśmy już zmęczeni, mieliśmy poobcierane stopy a i odwodnienie robiło swoje. Bez entuzjazmu więc wywlekamy się z schroniskowego budynku na szlak wiodący na Grzesia. Od pewnego miejsca widoczność mocno ograniczona. Wkrótce też stajemy na ostatnim szczycie na naszej trasie łapiąc jednocześnie łączność ze światem. Czekała nas tylko formalność, czyli zjazd z Grzesia wprost do Łataenj doliny szlakiem, który jak się okazało był zamknięty. Początkowo przez fajne polany śmigamy w stronę lasu. Tu niestety pakujemy się w wykroty i wiatrołomy. Przedzieramy się przez zwalone na różne sposoby pnie, wspinamy się po przeszkodach byle dostać się niżej. Trochę nas to wysiłku kosztowało nim szczęśliwi dotarliśmy do drogi w dolinie Łatanej. Tu leżał śnieg więc znów na nartach pomykamy do Zwerowki. Dosłownie ostatnie 100 m od końca doliny kończył się definitywnie śnieg i nasza przygoda z górami. Niemal w tej samej chwili nadjechał samochodem Paweł. Tak więc udało nam się przejść skiturowo pasmo Tatr od wschodnich do zachodnich rubieży tak jak to wcześniej zakładaliśmy. Pamiątkowe zdjęcie i wkrótce potem wygodnie siedząc jedziemy do cywilizacji.


'Uwagi ogólne:'

Ekipa: wszyscy (może z wyjątkiem mnie przy niektórych fragmentach zjazdów) bardzo sprawnie poruszali się na nartach, posiadali odpowiednią kondycję i doświadczenie górskie.

Sprzęt: Ewa i Zosia posiadali lekki sprzęt zawodniczy, Przemek szedł na telemarkach, Krzysiek posiadał stary typ wiązań Silvretta a ja i Stasiu ciężkie ale stabilne - Fritshi. Mimo że wzięliśmy tylko to co trzeba to i tak plecaki ważyły dość sporo. Oprócz tego każdy posiadał sprzęt zimowy.

Różne: trasa jest przewspaniała. Warunek to pogoda. Na najtrudniejszych fragmentach szlaku nam dopisała. Oczywiście można robić różne warianty trawersu Tatr co głównie uzależnione jest od posiadanego czasu, ilości śniegu, warunków pogodowych, umiejętności i kondycji. My ten czas wykorzystaliśmy optymalnie.

Nasza THR


Tu reszta zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2011%2FTHR

Damian Szołtysik

Tę stronę ostatnio edytowano 14 kwi 2011, 07:59.
zaloguj się