Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Relacje:Tantal 2023

AUSTRIA - Hagengebirge - Tantalhöhle

19 - 22 10 2023
Uczestnicy: Mateusz Golicz (RKG/LVfHK), Joanna Gawęska (KKTJ), Magdalena Sitarz (ST/LVfHK), Johannes Fischhofer (Landesverein für Höhlenkunde in Salzburg)

Ponieważ pewnemu mojemu przyjacielowi wypadło coś ważnego, w zastępstwie przypadło mi opiekować się jego koleżankami, które zostały wysłane na specjalną misję w Alpy. Po krótkiej nocy spędzonej w pałacu Hellbrunn, w czwartek rozpoczynamy dzień od pysznego śniadania i poszukiwań wiertarki, ukrytej specjalnie dla nas w drewnianej szopie, w cichej-spokojnej, austriackiej wiosce. Chwilę to zajęło, bo ciche-spokojne, austriackie wioski jak na złość pełne są drewnianych szop, a w większości z nich grotołazi nie trzymają wiertarek. Po dopakowaniu tego niezbędnego sprzętu do m o j e g o plecaka, ruszamy w końcu doliną Blümbachtal w stronę ukrytej w skalnym załomie chatki "Villa Atlantis".

Podejście do Villi Atlantis

Pogodę na podejście mieliśmy fantastyczną. Jedynym objawem jesieni były przepiękne kolory liści na drzewach. Czas upływa nam na miłych rozmowach o traumatycznych dzieciństwach, czy raczej o traumatycznych nastoletniościach. Kiedy wyszliśmy znad lasu, przychodzi czas na mnie - to jest na wykonanie jedynego zadania, które rzekomo miałem na tym wyjeździe do wykonania. Chodziło o zaporęczowanie kilku metrów skalnej ścianki. Z duszą na ramieniu (... oraz ciężkim plecakiem na plecach - głupota!) wyżywcowałem takie uczciwe III- i powiesiłem linę, żeby dziewczyny mogły podejść na przyrządach. Przez moment faktycznie myślałem, że to już wszystko. Szybko jednak przyszła refleksja - przyjaciel jest przyjaciel - i żeby przypadkiem nie było jakichś reklamacji, przez następne trzy dni musiałem powierzony mi inwentarz delikatnie wybudzać ze snu, podawać herbatkę do pryczy, smażyć grzanki - mięsne lub wegetariańskie a'la carte - a nadto nosić ciężkie wory, chodzić po wodę do jaskini i robić słodkie zdjęcia na każde życzenie.

Tantalhöhle

Chatka na wysokości 1700 m jest jedynym "klubowym" obiektem w Hagengebirge. W środku znajduje się pięć pryczy, ale oczywiście spać może tam więcej osób, w razie takiej potrzeby. Można się w niej wyprostować (a zatem lepiej, niż w "Zakrystii"), ale za to nie ma w niej pieca (więc gorzej, niż w "Spelunce"). W piątek spakowaliśmy się na biwak i ruszyliśmy do Tantalhöhle, której otwór znajduje się w odległości około dziesięciu minut od "Villi Atlantis". Jaskinia ta zajmuje zaszczytne miejsce na liście "dawnych klasyków", których eksploracja przypadła w udziale czcigodnym wujom złotego wieku jaskiniowej eksploracji Polski Ludowej. Współczesna ekipa "z Hagen" prowadzi w Tantalhöhle projekt re-eksploracyjny, który w tej jesiennej odsłonie miał polegać na zbadaniu przełazu biegnącego wprost pod pewne zawalisko. Sam Walter Klappacher powiedział, że to właśnie przez ten przełaz być może da się dotrzeć do Jägerbrunntroghöhle, czyli innego, dawnego klasyka. Ktokolwiek tego dokona, otrzyma, do wyboru, roczny karnet na trasę turystyczną do Eisriesenwelt - lub też rękę jednej z jaskiniowych księżniczek Salzburga, nawiedzających zamek Hellbrunn co środę wieczór.

Po drodze na biwak do Tantalhöhle

Ale zamykając wątki: przed wyjazdem moja Ola zasugerowała mi, żebym jednak nie przesadzał z brylowaniem w towarzystwie nie-moich przecież koleżanek, więc starałem się zachować powściągliwość. W odpowiedzi na zachwyty księżniczek, coś tam przebąknąłem o Chinach czy tam Meksyku, ale bez przesadnego wchodzenia w szczegóły. Na dotarcie do biwaku w Tantalhöhle zeszło nam niecałe trzy i pół godziny. Po drodze na ten biwak mija się pojedyncze odcinki linowe, a właściwie to pseudo-linowe, bo rolki i przyrządy zaciskowe są tam raczej wyposażeniem opcjonalnym. Z całego tego czasu, w pozycji schylonej - czy też na kolanach - człowiek zmuszony jest przebywać w sumie przez może dwie minuty. Pozostała część trasy prowadzi przez gigantycznych rozmiarów tunele. Gdybym zaczął się od razu chwalić, czego to ja tam nie widziałem, to potem oczywiście trudno byłoby się z tego wycofać. Dzięki dobrej radzie otrzymanej w domu, nie musiałem tak zupełnie ukrywać mojego zachwytu i może nawet nie wyszedłem na aż-takiego bufona przed koleżankami mojego przyjaciela. O czym przecież, oczywiście, on bardzo szybko by się dowiedział.

Początkowe korytarze Tantalhöhle

Na biwaku porzuciliśmy ze trzy czwarte naszego ładunku, posililiśmy się, po czym pod przewodnictwem Magdy - która znała jaskinię z wcześniejszych wyjazdów - przemieściliśmy się na przodek, znajdujący się w bardzo korzystnej odległości od biwaku. Choć kierownictwo projektu oczekiwało od nas znacznie bardziej radykalnych działań, my postanowiliśmy wykazać się własną inicjatywą i do wykonania naszej misji posłużyliśmy się Joanną. Na szczęście wiertarkę też udało się nam jakoś przecisnąć przez ten przełaz, na szczęście, bo wpasowana w ciasnotę Aśka narzekała na brak oparcia pod nogami na przodku i ziejącą pod nią, czarną dziurę. Studnia po siedmiu metrach przeszła w pochylnię, która to z kolei po kolejnych ośmiu zakończyła się ciasnotą już całkiem beznadziejną. Zadanie zostało wykonane błyskawicznie. Wróciliśmy więc na biwak, spakowaliśmy z powrotem do worów nasze śpiwory i żarcie - no i ruszyliśmy z powrotem w stronę powierzchni. Do chatki dotarliśmy około dziesiątej wieczór.

Dziura być może prowadząca do Jägerbrunntrog

W sobotę, technicznie rzecz biorąc, mieliśmy wolne. Był to dodatkowy dzień życia, pozyskany dzięki błyskotliwej optymalizacji oraz odwadze w podejmowaniu trudnych decyzji o odwrocie (... bo przecież mieliśmy już ustalone, kto śpi w środku!). Niestety najwyraźniej w jakieś dalekiej krainie - a może w pałacu Hellbrunn - piękna czarodziejka zapytała swoje lustereczko, kto jest najchudszą jaskiniową babą na świecie. "- Tyś jest... no prawie, bo Joanna Gawęska, ę-s-k-a, przez 'ę', jeszcze będąc na kursie przeszła sztuczny zacisk o szerokości trzynastu i p ó ł centymetra.". Nie wiem, w jaki sposób dosięgła nas ręka tej niemal równie chudej piękności, ale podejrzewam, że to na skutek jakichś jej zakulisowych działań zrodził się cały ten pomysł wycieczki do Steinbockhöhle. Przebieg poranka w żaden sposób nie zapowiadał katastrofy, choć kiedy wspominam to teraz, to może jednak rozlanie wrzątku podczas przygotowywania śniadania powinno było wzbudzić mój niepokój. Dumni z rezultatów naszej wczorajszej, kondycyjnej wycieczki, zwlekaliśmy się z naszych pryczy leniwie, wpatrując się w widok za oknem chatki z uśmiechami małorolnej prostoty.

Grzanki na śniadanie

Po jedenastej dotarł do nas Joannes. Jeszcze o tym nie wspominałem, ale z Austriakami to w ogóle była taka historia, że na początku miało być ich czterech, potem trzech, potem dwóch, a potem już miał nie przyjść żaden, bo Johannes trochę obawiał się pałętać po dosyć jednak dużej jaskini samemu. Ale kiedy dowiedział się, że wyszliśmy wcześniej, to zmienił plany - i bardzo dobrze, bo miło było osobiście poznać bardzo sympatycznego i niemalże już pełnoletniego animatora projektu odbudowy Villi Atlantis.


Przy otworze Steinbockhöhle

Po gorących przywitaniach i pozdrowieniach, przyszedł czas na wspólne wyjście z bazy. Nasza droga prowadziła via ferratą "Xaviersteig", wytyczoną przez legendarnego Xaviera Koppenwalnera, a odbudowaną niedawno przez Marka, Johannesa, a także jego kolegów ze szkoły. Pogoda nadal dopisywała; bardzo ciepły to był październik! Steinbockhöhle z początku jest bardzo obszerna i urokliwa - i taką mogła by już na zawsze zostać zapamiętana w annałach, gdyby nie to, że wiosną mój rzeczony przyjaciel zdecydował się poszukać obejścia błotnego syfonu na jej samym końcu. Odwiedzona przez nas poprzedniego dnia Tantalhöhle była niezwykle czysta. Dziś, przy syfonie w Steinbockhöhle, gdybyśmy stanęli od lewej do prawej - Joanna, Magda i ja - to kolory naszych kombinezonów po raz ostatni ułożyłyby się we flagę francuskiej Republiki. Niestety, wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, a potem na takie zdjecie było już za późno. Na końcu obejścia syfonu mieliśmy kopać. Kiedy zobaczyłem przodek, zaraz przypomniało mi się, że przecież to Aśka osobiście zna Jakuba Nowaka, Magda przecież jest z wykształcenia geologiem, a ja jestem tu przecież tylko w zastępstwie. Krótko mówiąc - co ja tam wiem o praktycznych technikach sortowania osadów jaskiniowych?

Partie wstępne Steinbockhöhle

Mój dobry, klubowy kolega Michał kiedyś opowiadał mi, w jaki sposób należy symulować ciężką pracę, kiedy dyrekcja kopalni zjedża na dół na inspekcję. Chwyciłem za "kilówkę", wziąłem w rękę turystyczny łom i zadarłem nos, przybierając szlachetny, sztygarski wyraz twarzy. Zacząłem pobijać w skałę ryglującą zgromadzone na przodku pokłady błota. Dobrze jest mieć wielu kolegów, bo dzięki dwóm niegdysiejszym wycieczkom na kopanie z Witkiem mogłem uwiarygodnić sens moich działań przy pomocy podłapanych od niego fraz w rodzaju "grawitacyjne odwodnienie wyrobiska" i temu podobnych.

"Przodek" w Steinbockhöhle

Niestety żadną metodą wyrobiska odwodnić się nam nie udało i w szybkim tempie nawet ja - starannie ukrywając się na drugiej czy trzeciej linii frontu - nabrałem na twarzy, na kasku i na kombinezonie barw, których dziwnym trafem żaden kraj nie chce mieć na swojej fladze. Nastawiony na zwycięstwo Johannes wierzgał entuzjastycznie nogami zanurzonymi w błocie, próbując przekonać nas, że to nic takiego i na pewno zaraz się przebijemy. Fala poprzeczna, niosąca się po powierzchni upłynnionego osadu uparcie się z nim przekomarzała. Tymczasem Aśka z maślanym uśmiechem uklepywała menisk wypukły w garnku, myślami zapewne wracając do wspaniałych chwil, spędzonych głową w dół w swojej ulubionej jaskini w Tatrach. Magda podany jej garnek z błotem czule przytuliła do piersi, również uśmiechając się z dziwną słodyczą, jak gdyby na wspomnienie pieczenia drożdżówek w rodzinnym domu. Jak widać, z propozycją odwrotu trzeba było wyczekać na odpowiedni moment, aż wszyscy nacieszyli się ulotnym pięknem tej chwili. Jak na jakieś dwie i pół godziny fedrowania, wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Wiele wskazuje na to, że za przełazem znajduje się salka z kominem, na którego forsowanie i tak nie mieliśmy sprzętu. Może tylko nieco niepokojące jest, że ciąg obchodzący syfon nie został jak na razie zmierzony - trzymajmy kciuki, aby nie zawracał złośliwie do powierzchni...

Powrót drogą Xaviersteig

W poczuciu wykonania planu w stu dziesięciu procentach, wróciliśmy do "Villi" komfortowo wcześnie. Johannes rozpalił nam ognisko z desek po remoncie chatki. Wypytaliśmy go, jak tam w szkole - i w ogóle. Na wiosnę chłopaki planują całkowity demontaż chatki, a następnie postawienie jej na nowo - większej, wyższej i z kominem. Siedząc przy ognisku w październikową noc, trudno nie wspierać tak wspaniałego pomysłu, który przecież dostarczy nieskończoną ilość materiału opałowego na następne speleowakacje! Usmażyliśmy na ognisku kiełbaski - a niektórzy bułki bawarskie z serem - a kiedy żar wygasł i zrobiło się zimno, udaliśmy się na spoczynek. Już od dawna tak dobrze nie spałem. Księżniczki wzdychały rzewnie przez sen, a rano jedna zbeształa mnie za ziarnko grochu pod jej matą samopompującą. A Marek by do takiej sytuacji nie dopuścił. No co zrobisz - nie dogodzisz. W nocy najwyraźniej padało i w niedzielny poranek przyszło nam schodzić po mokrych trawach.

Wieczór przed chatką

Na szczęście zmokły nam tylko buty, zwilżone trawami po opadzie. Johannes najpierw skakał po piargach jak zając, a potem w dolinie zabawiał Magdę opowieściami łowieckimi - myśliwy z przyrodnikiem to jednak zawsze ma o czym pogadać. Kiedy konwersację zaczęły uzupełniać zdjęcia martwych świstaków i pojawił się temat świdrów do pozyskiwania sadła, Joanna, wegetarianka, musiała w końcu zatkać uszy. Na koniec Johannes pokazał nam jeszcze dziurę w płocie, przez którą można z daleka pooglądać tutejsze kuriozom, pałac nieheteronormatywnych. Wkrótce po tym dodatkowym zwiedzaniu, o niezłym nawet czasie - po trzech i pół godzinach od zamknięcia drzwi chatki - dotarliśmy na posesję dziadka Johannesa, gdzie w czwartek zaparkowaliśmy nasz samochód. Dziadek serdecznie zapraszał na poczęstunek, ale wiadomo, nam było już spieszno do domu. Pozostaje mi te cztery dni podsumować mało błyskotliwym banałem: nie ma to jak kilka dni na łonie przyrody w doborowym towarzystwie!

Widoki z powrotu
Tę stronę ostatnio edytowano 23 paź 2023, 17:41.
zaloguj się