Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Relacje:Kitzsteinhorn 2010: Różnice pomiędzy wersjami

Linia 1: Linia 1:
{{wyjazd|AUSTRIA, Wysokie Taury, Kitzsteinhorn|RKG: <u>Mateusz Golicz</u>|14 - 31 03 2010}}
+
{{wyjazd|CZARNOGÓRA - wyprawa do wapieni|<u>Damian Szołtysik</u>, Teresa Szołtysik, Janusz Rudol (Rudi)|18 - 31 07 2010}}
W dwutygodniowej wyprawie na Kitzsteinhorn, kierowanej przez Andrzeja Ciszewskiego, brali udział głównie grotołazi z KKTJ: on sam, Michał Ciszewski, Ewa Wójcik, Jakub Nowak, Bartłomiej Berdel, Jan Wołek, Michał Pawlikowski; ponadto Robert Matuszczak z WKTJ no i ja - z RKG. Odwiedziali naszą bazę i pomagali także: Richard Feichtner, Miłosz Dryjański, Alex Dryjański. Jeśli chodzi o obiektywną prawdę - odkrycia, perspektywy, metry, plany, przekroje - odsyłam na stronę KKTJu. Poniżej opisuje tylko swoje subiektywne wrażenia.
 
  
[[Image:kitz2010_transporty.jpg|right|thumb|Transport na 2450]]
 
  
Otóż warunki wyprawy na Kitzsteinhorn są specyficzne. Pierwszą noc spędzamy w St. Martin bei Lofer, w chatce pod Lamprechtsofen należącej do klubu grotołazów w Salzburgu; w poniedziałek rano pobieramy depozyt i jedziemy do Kaprun. Samochody zostawiamy na wysokości 900 m n.p.m. i rozpoczynamy transport sprzętu i żywności na bazę górną na 2450. Jest ciężko, w tym roku trwa to wyjątkowo długo - wszystko przez to, że jeden z wózków do których się spakowaliśmy okazał się być za szeroki i nie zmieścił się do kabiny osobowej. Musieliśmy czekać na towarową. Szczęśliwie, po godzinie jesteśmy już na miejscu z całym dobytkiem i urządzamy "bunkierbazę" w podziemiach Alpincenter, tzn. sklepu i restauracji dla narciarzy korzystających z występującego tu ośrodka narciarskiego. Pomieszczenie, które mamy do dyspozycji jest standardu przemysłowego: pod zgrubnie pomalowanymi ścianami zalegają elementy wyciągów narciarskich; okien brak... ale i tak jest cudownie, bo przecież jest dach nad głową, ogrzewanie, sucho, no i odległość do prysznica poniżej 50 metrów.
+
Przez Czechy, Słowację, Węgry i Chorwację dojeżdżamy do Czarnogóry. Po drodze pławiąc się trochę w Adriatyku. Objeżdżając w nieskończoność zatokę Kotorską docieramy wreszcie do Kotoru gdzie spotykamy się z znajomymi grotołazami Marco Zornją i Meri (akurat mieli brać ślub). W uroczej starówce miasta na jednym z placyków przy ciastkach i napojach dogadujemy szczegóły. Marco załatwia nam bazę w wiosce Erakowiczi. Tu na łące ogrodzonej kamiennym murkiem tudzież skałami rozstawiamy namioty. Johny Popowicz (mieszkaniec wioski ale nie grotołaz) pokazuje nam otwór jaskini eksplorowanej przez Węgrów.  Cały obszar wokół to pofałdowany teren z setkami lejów krasowych otoczony wyższymi górami. Jesteśmy na wysokości 1000 m. n. m. 5 km w linii prostej od morza (bo krętą drogą jest 22 km).  Najpierw idziemy do „węgierskiej” jaskini. Przerosła nasze oczekiwania. Poziome gangi poprzedzielane studniami i progami. Szliśmy za kablem telefonicznym a i tak nie dotarliśmy do przodka z uwagi na limit światła. Następne dni szukamy i badamy otwory wchodząc i zjeżdżając do każdej nory. Kończą się jednak zawaliskami lub namuliskami albo też ciasnotami nie do przejścia. Jedna studnia przy samym szlaku jest ciekawa. Mimo zabitego spita postanawiamy sprawdzić próżnie. Na dnie było namulisko z śladami rwącej m deszczach wody z mocnym przewiewem powietrza. Przekopujemy namulisko na tyle, że udaje nam się przejść do położonej dalej przestrzennej sali niestety też z namuliskiem, którego bez narzędzi nie przebrniemy i problem zostaje otwarty. Znaczną przeszkodą w poszukiwaniu jaskiń latem jest dość bujna a zarazem ostra roślinność. Kilka dni pobytu w tym miejscu utwierdza nas jednak w przekonaniu, że eksploracja tego terenu może przynieść ciekawe rezultaty.  
 +
W dalszej części wyprawy przenosimy się w rejon Durmitoru. W niestety mglistej pogodzie wychodzimy na Bobotov Kuk (2523), najwyższy szczyt Durmitoru i Czarnogóry. W dalszej kolejności bierzemy udział w raftingu rzeką Tarą. Jej kanion jest podobno najgłębszy w Europie. Ciekawostką jest wywierzysko niedaleko mostu na rzece. Woda wypływa spod skał z dużą siłą tworząc od razu górską rzekę. Woda w rzece jest krystaliczna a odcinek, którym płyniemy posiada bystrza lecz nie mieliśmy większych problemów by je pokonać (spływ był komercyjny i na pontonie był „sternik”). Potem odwiedzamy naszych kolegów z TKTJ na bazie powyżej przeł. Sedlo. Baza usadowiona jest na wysokości ponad 2000 m. Zresztą działa tu chyba z 50 grotołazów z Serbii, Anglii, Słowenii i Belgii. Gucio z Karolem oraz Sebastian z dziewczyną wracają wieczorem z eksploracji powierzchniowej. Spędzamy miło wieczór w „bazówie”. Niebawem mają nadciągnąć posiłki na ich wyprawę. Nazajutrz opuszczamy Durmiotr przy przepięknej pogodzie. Wracamy kanionem Tary przez Podgoricę i jezioro Szkoderskie do Adriatyku a stąd prosto do domu.
  
[[Image:kitz2010_potwor.jpg|left|thumb|Wyjazd na odkopywanie otworu]]
+
Podsumowanie: Właściwie cały kraj to teren niezmiernie ciekawy pod względem działalności eksploracyjnej. Odwiedziliśmy rejon Lovczen. Nawiązaliśmy kontakt z Marco Zornją. W każdej chwili możemy się tam udać i podjąć eksplorację terenów powyżej Erakoviczi (tak sugerował Marco). Największym minusem jest odległość , może nie zbyt spora ale jazda jest dość uciążliwa. Chyba warto stawiać na Czarnogórę.
 
 
Otwór interesującej nas jaskini - Feichtnerschacht - jest zasypywany śniegiem. Zanim zaczniemy działać, czeka nas jeszcze ciężka praca przy jego odkopywaniu. Zamawiamy ratrak na 13:00. Podróżując do jaskini (na pace) przez ok. 5 minut powoli przyzwyczajam się do tutejszych wygód. Na miejscu okazuje się, że ekipa utrzymująca trasy narciarskie pozwoliła sobie trochę popracować nad problemem jeszcze przed naszym przyjazdem. Dzięki ich pracy, udaje się nawet jakoś wcisnąć do jaskini. Prosimy zatem operatora maszyny tylko o lekkie spiłowanie nawisu i przystępujemy (wspólnie z Kubą) do walki łopatami.
 
 
 
Kolejny dzień mija już spokojniej. Kuba i Jasiu poręczują wlotówkę, a następnie rusza biwak. W pierwszym zespole ja i Michał Pawlikowski, w drugim Puma i Melon. Jaskinia jest rozwinięta w specyficznym rodzaju skały, podobno nazywa się to margiel mikowo-wapienny. Całość układa się na jednym, pochylonym pęknięciu, stąd droga na biwak to niekończące się kaskadki, aż do niecałego -500. Potem przez przekop przechodzi się do poziomych galerii. Pierwszy zespół tradycyjnie musi wybrać trochę błota (ok. godziny roboty), bo przekop jest corocznie zamulany. Przenosząc glinę worem, wysłuchuję ciekawą anegdotę - podobno przed laty kierownik wyprawy zalecił kopać w tym miejscu przez cztery szychty - i jeśli nie przyniesie to rezultatu, to koniec eksploracji w tej jaskini. Puściło pod koniec czwartej, i to jeszcze jak.
 
 
 
Z biwaku w Sali z Miśkiem (ok. -450) atakujemy problemy w rejonie Kubatur (ok. -600) - dla dokładniejszego oglądu proponuję zajrzeć na plany i przekroje na stronie KKTJ. Wspólnie z Michałem zajmujemy się kuciem i kopaniem. W pewnym sensie imponuje mi takie podejście - tam musi puścić, a zatem kopiemy. Przez półtorej szychty wydłubaliśmy w piasku saperką, menażką i worem ok. 15 metrów jaskini - tak, żeby można było iść na czworakach. Ostatecznie zakończyło się to porażką, ponieważ dokopujemy się do wody. Możemy się tylko pocieszać, że podobno metr wykopany liczy się jak dziesięć odkrytych. Może też za rok poziom wody będzie niższy, różnie to bywa.
 
 
 
[[Image:kitz2010_biw1.jpg|right|thumb|Melonowy Komin]]
 
 
 
W międzyczasie Melon z Pumą wspinają "Melonowy Komin", z dramatycznymi zwrotami akcji. Po pierwszej szychcie podobno się kończy, ale druga, pomiarowa szychta ujawnia kontynuację, i to na dodatek w dół.
 
 
 
Na drugi biwak wchodzą Kuba i Jasiu oraz Furek z Bartkiem. Misja: dalsza walka w Melonowym Kominie, a także ponowne sprawdzenie szczeliny za Studnią Umarłych Nacieków. Melonowy Komin okazuje się łaczyć ze starym dnem (ok. -630), trochę smutno, no ale przynajmniej jest krótsza droga z Biwaku do Kubatur, nie trzeba wracać się tyle pod górę. Wątek Umarłych Nacieków rozwija się ciekawie - szczelina, podobno nie do przejścia, okazała się jak najbardziej do przejścia, a zaraz za nią trafił się ciąg "nowych", obszernych studni.
 
 
 
[[Image:kitz2010_kitz.jpg|left|thumb|Na Kitzsteinhornie]]
 
 
 
Na powierzchni jeździmy na nartach, po trasach i poza trasami (z Furkiem); niektórzy (Andrzej i ja) pracują; odbywamy też różne wycieczki. Wspólnie z Jasiem byliśmy na Kitzsteinhornie - 3203 m, ale podejścia z najwyższej stacji ośrodka narciarskiego jest tak naprawdę tylko ok. 180 m. Potem samotnie wszedłem sobie, poniekąd na skiturach, na Rettenwand: trudna grań, a potem fantastyczny zjazd off-piste z dosyć stromej przełeczy. Musiałem pozostawać w stałym kontakcie telefonicznym z Pumą, która obserwowała mnie z naprzeciwka - żeby w razie czego było wiadomo, gdzie kopać ;-). Byliśmy też na Grosser Schmiedingerze - również świetny zjazd, a i widok niebanalny.
 
 
 
W ostatnim biwaku jako pierwszy zespół biorą udział Michał i Melon - kontunuują poręczowanie ciągu studni za Umarłymi Naciekami. Docierają do urokliwej, piaszczystej salki z ciekiem wodnym. Aż żal, że ma tylko jedenaście metrów długości, mogłaby równie dobrze mieć i ze trzysta. Za salką schodzi się jeszcze kawałek, aż do trójkątnego, błotnistego przełazu ze stojącą wodą. Michał wcisnął się w przełaz i stwierdził, że po 15 m trzeba kopać.
 
 
 
[[Image:kitz2010_biw2.jpg|right|thumb|Nowa studnia]]
 
 
 
Wspólnie z Pumą mierzymy odkryty przez chłopaków ciąg i robimy sporo dokumentacji fotograficznej. Nie starcza nam jednak odwagi, żeby pakować się w końcowe błoto na -690. Tak jak mówił Michał, problem może i nie jest beznadziejny, ale potrzebny byłby trochę inny sprzęt: nieprzemakalny kombinezon i jakieś narzędzie. Na dodatek, może to pochłonąć więcej niż jedną szychtę. Zatem wracamy, lokalizując jeszcze po drodze jeden ciekawy problem. Ponieważ Melon i Michał, zamierzający wspólnie z Furkiem wcześniej wrócić do Polski, są zmieniani przez Kubę i Jasia, na kolejną szychtę idziemy ponownie Puma i ja. Tym razem staramy się rozglądać na wszelkie możliwe strony, znaleźć jakieś obejście, okno, równolegle rozmyty ciąg, cokolwiek. Niestety nic z tego, jaskinia nieubłaganie rozwija się na jednej szczelinie i nic nie da się z tym zrobić. Nasz "problem" rozwiązuje się w pięć minut, łącząc się z oknem, które zauważyliśmy na poprzednim wyjściu.
 
 
 
Jasiu i Kuba wybiegają na krótką szychtę na Stare Dno, gdzie również jest problem "do kopania". Zamykają go definitywnie i "od strzału" wychodzą z jaskini, wynosząc lwią część sprzętu z biwaku. Nam pozostaje już tylko liczenie, spisywanie, ogarnianie. Wychodzimy wieczorem, w niedzielę 28.03., w nastrojach tylko-trochę-pesymistycznych, bo przecież podobno nie takie rzeczy się tu "odcipiało". Jeszcze jeden dzień na nartach i pakujemy bazę, zjeżdżając 30.03. razem z tłumami narciarzy - dzieciom zaczęły się ferie wielkanocne. Nocujemy w chatce i nazajutrz piątka z KKTJu wraca dwoma busami (!) do kraju, Miłosz z synem jedzie do siebie, zaś ja samotnie wybieram się w Tyrol.
 
 
 
 
 
Mateusz Golicz
 
 
 
Stüdlhütte, 31.03.2010
 

Wersja z 14:37, 1 sie 2010

CZARNOGÓRA - wyprawa do wapieni

18 - 31 07 2010
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Janusz Rudol (Rudi)


Przez Czechy, Słowację, Węgry i Chorwację dojeżdżamy do Czarnogóry. Po drodze pławiąc się trochę w Adriatyku. Objeżdżając w nieskończoność zatokę Kotorską docieramy wreszcie do Kotoru gdzie spotykamy się z znajomymi grotołazami Marco Zornją i Meri (akurat mieli brać ślub). W uroczej starówce miasta na jednym z placyków przy ciastkach i napojach dogadujemy szczegóły. Marco załatwia nam bazę w wiosce Erakowiczi. Tu na łące ogrodzonej kamiennym murkiem tudzież skałami rozstawiamy namioty. Johny Popowicz (mieszkaniec wioski ale nie grotołaz) pokazuje nam otwór jaskini eksplorowanej przez Węgrów. Cały obszar wokół to pofałdowany teren z setkami lejów krasowych otoczony wyższymi górami. Jesteśmy na wysokości 1000 m. n. m. 5 km w linii prostej od morza (bo krętą drogą jest 22 km). Najpierw idziemy do „węgierskiej” jaskini. Przerosła nasze oczekiwania. Poziome gangi poprzedzielane studniami i progami. Szliśmy za kablem telefonicznym a i tak nie dotarliśmy do przodka z uwagi na limit światła. Następne dni szukamy i badamy otwory wchodząc i zjeżdżając do każdej nory. Kończą się jednak zawaliskami lub namuliskami albo też ciasnotami nie do przejścia. Jedna studnia przy samym szlaku jest ciekawa. Mimo zabitego spita postanawiamy sprawdzić próżnie. Na dnie było namulisko z śladami rwącej m deszczach wody z mocnym przewiewem powietrza. Przekopujemy namulisko na tyle, że udaje nam się przejść do położonej dalej przestrzennej sali niestety też z namuliskiem, którego bez narzędzi nie przebrniemy i problem zostaje otwarty. Znaczną przeszkodą w poszukiwaniu jaskiń latem jest dość bujna a zarazem ostra roślinność. Kilka dni pobytu w tym miejscu utwierdza nas jednak w przekonaniu, że eksploracja tego terenu może przynieść ciekawe rezultaty. W dalszej części wyprawy przenosimy się w rejon Durmitoru. W niestety mglistej pogodzie wychodzimy na Bobotov Kuk (2523), najwyższy szczyt Durmitoru i Czarnogóry. W dalszej kolejności bierzemy udział w raftingu rzeką Tarą. Jej kanion jest podobno najgłębszy w Europie. Ciekawostką jest wywierzysko niedaleko mostu na rzece. Woda wypływa spod skał z dużą siłą tworząc od razu górską rzekę. Woda w rzece jest krystaliczna a odcinek, którym płyniemy posiada bystrza lecz nie mieliśmy większych problemów by je pokonać (spływ był komercyjny i na pontonie był „sternik”). Potem odwiedzamy naszych kolegów z TKTJ na bazie powyżej przeł. Sedlo. Baza usadowiona jest na wysokości ponad 2000 m. Zresztą działa tu chyba z 50 grotołazów z Serbii, Anglii, Słowenii i Belgii. Gucio z Karolem oraz Sebastian z dziewczyną wracają wieczorem z eksploracji powierzchniowej. Spędzamy miło wieczór w „bazówie”. Niebawem mają nadciągnąć posiłki na ich wyprawę. Nazajutrz opuszczamy Durmiotr przy przepięknej pogodzie. Wracamy kanionem Tary przez Podgoricę i jezioro Szkoderskie do Adriatyku a stąd prosto do domu.

Podsumowanie: Właściwie cały kraj to teren niezmiernie ciekawy pod względem działalności eksploracyjnej. Odwiedziliśmy rejon Lovczen. Nawiązaliśmy kontakt z Marco Zornją. W każdej chwili możemy się tam udać i podjąć eksplorację terenów powyżej Erakoviczi (tak sugerował Marco). Największym minusem jest odległość , może nie zbyt spora ale jazda jest dość uciążliwa. Chyba warto stawiać na Czarnogórę.

zaloguj się