Wyjazdy 2009
IV kwartał
Tatry Wysokie: Żółta Turnia
Szybki wyjazd, wciśnięty między pracę a pracę, lub też (u normalnych ludzi) między święta a sylwestra:) Pomysłów było sporo, ostatecznie zaatakowaliśmy Żółtą Turnię. Wejście pierwszym żlebem od Czarnego Stawu (nie pamiętam nazwy), dość strome, ale ogólnie przyjemne. Szczyt w słońcu, piękny widok na Tatry Zachodnie i Orlą Perć. Postanowiliśmy podejść granią w stronę Granatów i ostatecznie dotarliśmy niemalże na szczyt Wierchu pod Fajką (zabrakło kilka skałek). Powrót nie okazał się aż tak miły. Jako drogę zejściową wybraliśmy bowiem żleb wychodzący z Żółtej Przełęczy, szczerze mówiąc nie polecam bez liny. Na szczęście wszyscy przeżyli cali i zdrowi, z mocnym postanowieniem nie schodzenia zimą z gór nieznanymi sobie drogami:)
Zbocza Szyndzielni: inauguracja sezonu skiturowego
Zazdrosząc ekipie na szkoleniu lawinowym w Tatrach, wykorzystuję kilka wolnych godzin w niedzielę na otwarcie sezonu skiturowego. Razem z Lechem ruszamy żółtym szklakiem z Cygańskiego Lasu na Szyndzielnie. Po drodze zbaczamy na chwilę na Kozią Górę, gdzie odkrywamy niewielkie acz śliczne schronisko. Trasa bardzo fajna, ale śniegu jeszcze ciut za mało ( kamole i wystające korzenie uprzykrzają mocno zjad). Na Szyndzielnie dociera niestety tylko mój towarzysz, ja zawracam tuż przed szczytem, by zdążyć na czas do pobliskiego ośrodka psychoterapii...
Tatry Wysokie: skitury
Wycieczka pod roboczym tytułem "zimno, ciemność, samotność" ;). Kiedy startuję w sobotę z Palenicy, auto pokazuje 04:15am i -18 stopni. Idę Roztoką do "piątki" - niestety narty na plecach. W schronisku czekam trochę na otwarcie kuchni (wziąłem sobie książkę), po czym po śniadaniu ruszam na Zawrat. W międzyczasie robi się bardzo ładna pogoda, na niebie prawie żadnej chmurki. Na przełęczy dłuższa przerwa na szlifowanie topografii. Zjazd do Zmarzłego Stawu mija nawet całkiem przyjemnie, ale dalej już trzeba było zaciskać zęby i powtarzać sobie, że przecież sprzęt jest po to, żeby go używać. Przy Murowańcu mijam pół naszego klubu (szkolenie lawinowe). Jedząc obiad w schronisku wymyśliłem, że jednak najwięcej użyję nart jeśli wrócę przez Kasprowy - wychodzę więc na szczyt szlakiem (krzesło nie chodzi) i zjeżdżam nartostradą do Kuźnic. Okazało się, że nawet da się zjechać na sam dół; najgorzej w zasadzie było bezpośrednio pod szczytem (kosówka). W każdym razie ślizgi do renowacji. Została najtrudniejsza część całej wycieczki czyli odzyskanie auta spod Palenicy. Zajęło to ponad 2 godziny.
Na noc i na niedzielę przygarnęli mnie znajomi w Zakopanem - ogrzali, nakarmili, ukulturalniali, nasmarowali narty... Dzięki! Pojeździliśmy też trochę na wyciągach na Harendzie (nudy, ale po mojej wycieczce uznałem, że jednak na początek sezonu trzeba się "rozjeździć").
Tatry Wysokie: szkolenie lawinowe na Hali Gąsienicowej
W pierwszy dzień w siarczystych mrozach w małych grupkach uczestnicy docierają do Betlejemki o różnych porach. W sobotę i niedzielę Tomek Nodzyński prowadził pouczające szkolenie. Dwa wykłady oraz zajęcia w terenie. W sobotę idziemy pod Granaty (po drodze spotykamy Mateusza Golicza, który z "5" przez Zawrat przedarł się na nartach) gdzie ćwiczymy poszukiwanie za pomocą piepsów różnego typu. Śniegu wprawdzie mało ale jakoś to wychodzi. W niedzielę pod Liliowym robimy testy śniegu. Mróz dochodził do 20 stopni ale nie było wiatru. Najtrudniejsze okazało się sondowanie w poszukiwaniu "trupa" na zaimprowizowanym lawinisku. Jedna grupa musi przyjechać po niego na wiosnę. Mateusz Górowski i Łukasz Pawlas poruszali się na nartach. Warunki znośne do hali potem kamole.
Ogólne wnioski: Uratować człowieka (żywego) spod lawiny bez piepsa jest chyba mniej możliwe niż wygrana w totka. Najlepszy obecnie pieps to Barryvoxs (nie wiem czy dobrze napisałem ale jest dobry). Umiejętność szukania trzeba po prostu trenować zwłaszcza wyszukiwanie w promieniu 2 m od zasypanego.
Podziękowania dla Tomka Nodzyńskiego za poprowadzenia szkolenia i Mateusza Górowskiego za zorganizowanie całej imprezy. Tu niektóre zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fszkolenie_lawinowe
Tatry: jaskinia Miętusia Wyżnia
Wyjechaliśmy w piątkowy wieczór, po drodze zaczął prószyć śnieg, co zapowiadało jaki krajobraz będzie nas czekał w sobote. Do Kir dotarliśmy ok.22.00, na miejscu był już Rysiek z Bulim,którzy jechali osobno, spotkaliśmy tam również ekipę z Tarnowskich Gór. Rano w drodze do jaskini już było biało. Ponieważ leży ona poza szlakiem udostępnionym dla turystów trzeba było czasem powalczyć ze złośliwymi choinkami, które broniły dojścia do otworu. Ok. godz. 11.00 zaczęliśmy zagłębiać się w jaskinię. Była ona trochę ciasna, więc podczas pokonywania jej rzadko kiedy można było się wyprostować. Udało nam się przejść przez syfon błotny i paszczaka, natomiast po przejściu trzeciego (salome) musieliśmy zawrócić, ponieważ na godz. 18 została ustalona godzina alarmowa i nie chcieliśmy się spóźnić. Podczas pokonywania syfonów najbardziej czasochłonne było pozbywanie się z nich wody. Po powrocie do wyjścia na zewnątrz było już ciemno, więc powrót odbył się w świetle czołówek. Z Kir postanowiliśmy wracać w niedziele, po wcześniejszym wyspaniu się. Przed wyjazdem spotkaliśmy grupę z naszego klubu, która wcześniej była w Bandziochu Kominiarskim.
Tatry: Bańdzioch Kominiarski; spacer w Wysokich
Udział w pracach inwentaryzacyjnych. W niedzielę wycieczka na Słowację, do Chaty Tery'ego.
CZECHY: Beskid Śląsko-Morawski - jaskinia Girova
Góry ledwo przyprószone śniegiem. Z Bukovca ruszamy na górę Girova (840). Tu w skalnym masywie Diabelski Młyn znajduje się kilka jaskiń a największą jest jaskinia Girova. Po odszukaniu otworu Teresa z Pawłem schodzą do końca pochylni a ja systemem szczelin i korytarzy docieram do dna, które stanowi sala. Był tu kawałek kartonu i mazak na wpisy. Jaskinia schodzi na co najmniej 20 m głębokości i narzucający się główny ciąg (nie znalazłem żadnych planów ani opisów jaskini). Do wszystkich bocznych korytarzy się nie pchałem. Typowa osuwiskowa jaskinia z wiszącymi w wielu miejscach głazami, dość przestrzenna. Wypad w sam raz na krótki, szary, jesienny dzień.
Tatry: Wielka Litworowa - ciasnotki
Z początku wydawało mi się, że trochę już zmądrzeliśmy: w końcu przyjeżdżamy w Tatry na dzień przed akcją!
W sobotę około 21:30 zakładamy bazę w świeżo wynajętym mieszkaniu Brodzi (dwa pokoje w centrum Zakopanego, hej!), po czym udajemy się na kurtuazyjną wizytę na Polną, namówić pewnego starsz... wróć... "bardziej doświadczonego" kolegę, żeby poszedł z nami i pokazał nam którędy.
W Litworce nie byłem nigdy dalej niż za salą pod Płytowcem (pierwszym). O tym, jak bardzo zbagatelizowałem dalszą część tej jaskini niech świadczy fakt, że obecałem Michałowi, że zdąży do pracy (poniedziałek 05:00 am), zaś Kasi - jego żonie - że zanim do tej pracy pójdzie, to zdąży jeszcze chwilkę się przespać. Wspomniany znajomy wyśmiewa zaplanowane przez nas czasy i stwierdza, że mając w perspektywie ważne, poniedziałkowo-poranne spotkanie w przedszkolu, nie może pozwolić sobie na powrót do domu późną nocą. Tym oto sposobem naszym jedynym drogowskazem w jaskini będą strzałki i Michał, który był tam przed laty i pamięta przede wszystkim, że po drodze był czerwony kubek i grabie.
Poręczujemy wszystko własnymi sznurkami. W Sali pod Płytowcem drastyczne odszpejanie i wyruszamy na poszukiwanie Zła. W sumie to nie błądzimy, ale do IV Płytowca poruszamy się dosyć powoli, zaglądając na wszelki wypadek w różne opcje i zastanawiając się czy to aby na pewno tu. Tuż przed Płytowcem - jest! - strzałka podpisana "BUBUŚ". Sukces! Pamiętałem z rozmowy z Tadkiem, że właśnie tam mamy nie iść. Wniosek - dobrze idziemy.
Magiel nawet trochę zabawny - nazwa oddaje uczucie jakiego doznaje się schodząc w dół. Przy Elektromaglu faktycznie są grabie (nie grabki - a normalne ogrodowe grabie). Zezwierzęcenie poczuliśmy dopiero w korytarzyku z wodą, zaraz pod Elektromaglem. Rozrywki w rodzaju czołgania się w ciasnym, w wodzie i (co niektórzy) ze ściągniętym kaskiem - kto to zrozumie? Potem cioraliśmy się jeszcze z godzinę - chciałbym dokładniej wiedzieć przez co, ale chyba muszę zajrzeć do innego tomu Inwentarza. Michał z jakiegoś okienka w szczelinie krzyczy do nas, że to już tu, już za zakrętem, Ekstaza, ale trzyosobową komisją uznaliśmy, że już dosyć przyjemności na dziś.
Oj, w drodze z powrotem nauczyliśmy się trochę pokory. Jeszcze przed korytarzykiem z wodą musiałem narodzić się na nowo (pół godziny i pomoc akuszerki), chociaż może nie trzeba było się tak upierać, że dam radę z pełną kieszonką kombinezonu i w uprzęży. Potem wszystkim nam zeszło sporo na tych całych prasownicach. Wychodząc Elektromagla myślałem o własnej głupocie dosyć wąsko: dlaczego zostawiłem kostkowca pod Płytowcem? Na dnie dużo dłuższego Magla wydłużyła się i perspektywa: co zrobi mi żona Michała jak mnie następnym razem zobaczy? Po wyjściu Maglem na górę: ciekawe, czy Michał ma jeszcze do wykorzystania urlop na żądanie?...
Pod Płytowcem wielka wyżerka - no i wyjście z deporęczem na śnieg i mróz około 22:00 (czyli po ok. 10 godzinach). Na zejściu czujemy się straszliwie oszukani - po totalnie zabetonowanym Kobylarzu następują... najzwyklejsze, poukładane na szlaku kamienie. Zero śniegu, a my w twardych butach - co to ma być, grudzień? Robimy sporo postojów, bo przecież lekarz kazał oszczędzać kolana. Przy aucie jesteśmy dopiero o 02:00 nad ranem. Herbatka u Brodzi i wracamy do domu.
SŁOWACJA: Beskidy Kysuckie - wycieczka na Oszast
Od strony słowackiej z Leśnej Orawskiej startujemy na graniczną górę Oszast (1155). Jest tu rezerwat przyrody a podejście na szczyt jak na warunki beskidzkie nadzwyczaj strome. Trochę poniżej szczytu chyba najpiękniejszy w Beskidach widok na polską część tych gór. Wracamy częściowo bez szlaku. Góry czekają na śnieg.
Andrzejki w klubie
Wróżby, tańce...po prostu dobra zabawa Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?showall=&path=.%2F2009%2Fandrzejki&startat=1
Beskid Mały - wyjazd dla "dinozaurów" do Wielkiej Puszczy
Spontaniczne spotkanie starych repów w Wielkiej Puszczy w uroczej chatce u Zigi. Wieczór upływa na oglądaniu tradycyjnych slajdów z lat siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych. Większość z nich widziałem po raz pierwszy w życiu. Utrwalone sytuacje wydawały się mieć miejsce przed chwilą ale lata szybko śmigają. Oglądanie urozmaicały "wściekłe psy" serwowane przez Zigę. Nazajutrz Tadek, Basia, Artur, Janusz i Heniek jadą na emocjonującą wycieczkę samochodem terenowym przez góry do Targanic i spowrotem. Ziga, Bianka, Teresa i Damian idą piękną głęboko wciętą doliną na Kocierską przełęcz następnie szlakiem do przełęczy Targanickiej i spowrotem do Wielkiej Puszczy. Fajne spotkanie, góry i pogoda. Tu niektóre zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2FZiga
Tatry Zach. - jaskinia Zimna
Niebawem opis
Jura - kurs kartowania
W weekend 27 - 29.11. brałem udział w kursie kartowania jaskiń zorganizowanym przez KTJ PZA. Przybyło łącznie ok. 15 kursantów. Kurs rozpoczął się 3-godzinnym wykładem Tomka Snopkiewicza. Potem bawiliśmy się w kalibrację przyrządów w lasku obok zajazdu, a następnie, podzieleni na pięć zespołów, zmierzyliśmy i skartowaliśmy jaskinię Głęboką w Podlesicach.
Ja wprawdzie mierzyłem przy użyciu busoli, ale Damian prosił, żebym odnotował w tym miejscu, że w dzisiejszych czasach miernictwo jaskiniowe prowadzi się za pomocą przyrządu distoX. Generalnie idea jest taka sama od lat: w jaskini wyznacza się punkty, pomiędzy którymi dokonuje się pomiarów: odległości, upadu i azymutu. Nowość tkwi w narzędziu do tego pomiaru - do tej pory robiło się to przy pomocy busoli z klinometrem oraz taśmy mierniczej, a w najlepszym przypadku dalmierza laserowego. Teraz mamy distoX - modyfikację dalmierza laserowego Disto A3, która polega na "wszczepieniu" do niego specjalnego modułu mierzącego upad i azymut magnetyczny. W efekcie mamy przyrząd, który jednocześnie mierzy wszystko co trzeba. Już samo to znacznie przyspiesza kartowanie. A dodatkowo, wyniki pomiaru mogą zostać od razu przesłane przez łącze bezprzewodowe Bluetooth do palmtopa, na którym będąc w jaskini można już rysować plan w skali (uwzględniający domiary). Brzmi futurystycznie, ale są polskie ekipy, które z sukcesem stosowały już taką metodę.
Wracając do szkolenia - w tzw. międzyczasie, z wykorzystaniem Bardzo Drogiego Urządzenia, został wykonany skan laserowy Głębokiej z dokładnością do 2 mm. W wyniku skanu powstaje przestrzenny model jaskini, który po wczytaniu do komputera można obracać, chodzić w nim itd. Robi wrażenie. Sporządzone przez nas plany zostały w niedzielę rano porównane z rzeczywistymi kształtami korytarzy ze skanu. Jeden z nich nawet był podobny.
Niedzielne popołudnie spędzam na wspinaczce z Markiem W. i Pumą. Śliczna pogoda, słońce, chociaż palce marzną (30. listopada!). Marek wymyśla jakiś klasyk na Górze Zborów, ale ja robię to z ledwością na wędkę i z blokami, a Pumie w ogóle się nie udaje (nie dała bozia wzrostu). Zatem przenosimy się na Bibliotekę, gdzie bawimy się kolejno na czterech drogach, gdzieś między V+ a VI.1.
Jura - jaskinia Rudnicka
Ruszamy z góry Czubatka (w Kluczach) na Rudnicę. Ciekawostką są tu dwa ładne stawy powstałe po zalaniu starych kamieniołomów. Zwiedzamy niedużą jaskinię Rudnicką oraz sztolnię obok. Za niepozornym wejściem ciągnie się sporych rozmiarów długi (ponad 100 m) i wysoki korytarz z resztkami drewnianej obudowy. Wchodzimy jeszcze kawałek na pustynię Błędowską do Białej Przemszy a potem wracamy na Czubatkę gdzie zostawiliśmy auto. Tu zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009
SPELEOKONFRONTACJE - Podlesice
Z rana poszerzone posiedzenie KTJ, potem spotkania ze starymi a także dość nowymi znajomymi z polskiego podziemia. Trochę poplotkowałem z różnymi ludźmi i może coś ciekawego z tego wyjdzie... a może nie. Jeśli chodzi o same prezentacje z speleo-aktywności za cały rok, to było ich zaskakująco mało. Poza sztandarowymi produktami eksportowymi polskiego przemysłu jaskiniowego, niewiele nowego. Wygrały (o ile dobrze zrozumiałem) Bobry.
Tym razem zostałem na noc - nie wiem jak było "zwykle", ale nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że impreza wymknęła się spod kontroli :-). Przynajmniej niektórym.
Następnego dnia Marek W. wyciąga mnie na Bibliotekę i walczymy z Lewą Żółtą Ścianką (V+), Żółtą Ścianką (VI+), Na przełaj (VI.1 - nie zrobiłem), Postrzyżynami Isztwana (VI.2 - nawet nie próbowałem) i Ryskami Dawidowymi (VI - w fatalnym stylu, wędka, bloki). Może dla uściślenia: walczę ja, bo Marek to raczej jest tam w ramach "przypominania sobie kilku dawno nie robionych dróg". Z mojego rzeźbienia trochę się nabija, no ale co tam, w moim podejściu do wspinania to nie styl jest najważniejszy - i tej wersji będę się trzymał!
"LAWINY" - IV Spotkania Górskie
Jak co roku w Domu Kultury w Nowym Bytomiu odbyły się Spotkania Górskie "LAWINY". Mogliśmy zobaczyć m. in. "Masters or stone VI" oraz wiele ciekawych prezentacji i filmów o górach wysokich, sportach ekstremalnych. Nasz klub przedstawił prezentację "Rowerami przez Dziki Zachód". W tym roku spotkania cieszyły się dużą frekwencją, fajna oprawa i klimat imprezy.
Tatry Zach. - kursowy wyjazd do jaskiń Kasprowych
Wyjechaliśmy spod Plazy w dwa samochody - mój i Łukasza. Tomek jechał z Pawlasem szybciej bo chciał kupić zestawy lawinowe w Poroninie - ale ostatecznie ich nie kupił .W Zakopanym jesteśmy o 9 rano. pogoda okropna -leje i mgła. Do Kuźnic podwozi nas bacobus po 3 zeta od łba. Podejście do jaskiń w mokrym śniegu i deszczu nie należy do przyjemnych. Zespół w składzie Karol i Wojtek idzie do Kasprowej Niżnej a kurs do Kasprowej Średniej . Przebieramy się, psiocząc, w deszczu lejącym na głowy . Ani spada kask i toczy się 100m żlebem w dół -idę z nią na poszukiwania uwieńczone sukcesem. Trawers do jaskini poręczuje Pawlas asekurowany przez Rudego. w jaskini trochę czołgania i fajna studnia ( trochę problemów Oli sprawiło znalezienie batona na przepinkę- przejechała i podchodziła). Na dnie znalazłem martwego lisa. Wychodząc spotykamy ekipę z Niżnej -doszli jedynie do kaczki- więc ruszyli do Średniej. Pogoda na zewnątrz trochę lepsza - nie pada. Dziewczyny z chłopakami z Niżnej wracają do Kuźnic, a my w męskim składzie "szybka czwórka" ruszamy do Wyżniej .Pod otworem dopada nas zmierzch. Robimy trawers jaskini i po ciemku zjeżdżamy 70m w dół do plecaków. Szybkie przebieranki i parami schodzimy do szlaku i dalej czwórką do Kuźnic i szóstką do Ronda. Dziewczyny jedzą w bacówce, a my w maku. W Rudzie jesteśmy przed 23
SŁOWENIA - Alpy Julijskie - Kanin
Na długi, listopadowy weekend, podłączyłem się pod wyjazd organizowany przez STJ KW Kraków. Krakusi prowadzą systematyczną eksplorację masywu Kanin. Jak miałem się okazję przekonać, geologia masywu powoduje dosyć specyficzne warunki w jaskiniach - są to obiekty jednocześnie obszerne i ciasne. W zadziwiająco regularny sposób, ciągi litych studni są przecinane warstwami, na których tworzą się bardzo wąskie meandry.
Ideą tego wypadu był biwak w jaskini BC-10, która rokuje na połączenie z systemem Mala Boka-Polijska Jama. Taki cel był naturalną kontynuacją letniej wyprawy STJ-u, która miała miejsce w sierpniu. Pogoda dopisała - udało się uciec ze strefy deszczu i właściwie tylko piątek był trochę chmurny, ale bez znacznych opadów. Spotkaliśmy za to sporo śniegu. To co z parkingu w lesie na którym biwakowaliśmy wyglądało na "lekkie przyprószenie", okazało się w rzeczywistości być miejscami metrową pokrywą - ale nie zatrzymało to nas.
Ja działałem w ekipie wsparcia, wspólnie z Pablem i Pumą. Zanieśliśmy na biwak wór liny, a po drodze zrobiliśmy dużo zdjęć. Interesująca akcja - niby tylko na -300 i z powrotem, ale odkrywanie, że da się przeciskać przez te ciasnoty dawało sporo radości. Szczególnie przyjemnie wspominam Meander Raczkującego Ciumka. Na początku wydawał mi się strasznym upodleniem - nogami w dół po pochylni ściśniętej w pionie, ciągnąc za sobą kask i wór - ale tak naprawdę okazało się, że trudność jest tylko w jednej osi (pionowej), bo w poziomie jest dużo miejsca na manewry rękami. Za to nie potrafię sobie wyobrazić jak przechodziło się Meander Gaussa zanim jeszcze przeprowadzono w tej jaskini degaussing (z użyciem materiałów wybuchowych, naturalnie).
Jeśli chodzi o biwak, to w sumie, dwie dwójki (Piotrek+Piotrek i Michał+Mariusz) odbyły po jednej szychcie. Przesunęli "przodek" o ok. 100 m w dół i natrafili tam na studnię o głębokości ok. 80 m (pomiar dalmierzem), która nie została zjechana z braku czasu. Jaskinia osiągnęła głębokość 699 m, o ile dobrze pamiętam. Trochę nie do końca się dogadaliśmy - spodziewaliśmy się, że pierwsza ekipa wróci na bazę w nocy. Kiedy po 12 godzinach ciągle ich nie było, Pablo zarządził "akcję ratunkową", która na szczęście skończyła się odebraniem telefonu na 40 minut przed dotraciem do otworu - postanowili poczekać i wyjść wszyscy razem. Podobno osiągnęliśmy bardzo dobry czas podejścia, dobry nawet gdyby były letnie warunki.
Mój wkład w ten wyjazd to głównie dokumentacja fotograficzna jaskini - zachęcam do obejrzenia zdjęć w Galerii; kilka wyszło całkiem ciekawie.
Ruda Śl. - Halemba: Udział w Biegu Niepodległości
Wziąłem udział w Biegu Niepodległości na dyst. 9 km. "Błotne łaźnie" w listopadowym deszczu, tak można określić trasę ale ja lubię takie warunki. Mimo fatalnych warunków spotkałem kilku znajomych "dziadków" z mojego pokolenia. Jak zwykle fajna atmosfera i oprawa imprezy.
Mała Fatra- w niecierpliwym oczekiwaniu na śnieg…
Na długo przed wyjazdem, wobec nieprzewidywalnych zachowań pogody, zastanawiamy się -pakować narty czy sprzęt wspinaczkowy (?!). Jak okazuje się na miejscu ani jedno, ani drugie nie miało szans na wykorzystanie. Niestety lało...Mimo tego we wtorek robimy sobie spacer urokliwym szlakiem od Tiesnavy Zbójnickim Chodnikiem przez Sokole, sedlo Prislop do Starego Dworu. W górach zupełnie pusto no i cudowna jesień. W środę aura nie daje nam żadnych szans ( od nocy leje intensywnie i bez przerwy, od rana deszcz ze śniegiem). Nie pozostaje nam nic innego jak pozachwycać się...świetnie wyposażonymi w sprzęt skiturowy sklepami sportowymi w Żylinie. Mimo wszystko wracamy wypoczęci i zadowoleni.
Jaskinia w Trzech Kopcach
Niedzielny, miły wypad do jaskinki-Daniel już tradycyjnie w roli przewodnika. Fajnie znowu poczuć smak jaskini po tak długim czasie, no tak, tego mi brakowało. Tomek w tym czasie spędzał przemiłe chwile z synkiem:)
Tatry Zachodnie - Bańdzioch Kominiarski
Znowu, wskutek działan Brodzi, w praktyce dzień spędziłem zupełnie inaczej niż wcześniej się umawialiśmy. Ale nie narzekam, pasuje mi.
Po przyjeździe do Kir, oczekujemy na okno pogodowe u p. Chotarskiej. A raczej: oczekujemy na decyzję Pumy, bo posłuchałem Brodzi i nie zabrałem ani kawałka liny. Brodzia stwierdziła, że jednak z nami nie idzie dzisiaj (ważne sprawy), więc jesteśmy na łasce albo niełasce Pumy - jak nie będzie się jej chciało iść, to i tak nie mamy co z sobą zrobić =)
W końcu plany o których rozmawialiśmy przez telefon ostatecznie się krystalizują - Bandzioch, przygotujemy dojście na VI dno w związku z trwającą inwentaryzacją i innymi pracami. Po konsultacjach z Andrzejem i poznańskim Kierownikiem, z odpowiednią ceremonią, wychodzimy. Początkowo trochę siąpi, ale jeszcze przed wejściem na szlak na stoły zaczyna lać jak z cebra. Pierwsze ziarna defetyzmu: ktoś sugeruje, że trudno - najwyżej akcja ograniczy się do kondycyjnego wejścia na Stoły z obciażeniem; ktoś zazdrości Andrzejowi "wyczucia w kościach", które kazało mu dziś zostać na bazie. Furek jednak poważnie podchodzi do swojej roli (kierownika tej akcji) i brutalnymi metodami (tj. nakaz kierownika) przywraca poprawne morale.
Warunki podejścia do dolnego otworu bardzo korzystne - bezpiecznie jak spacer po lesie, właściwie nawet raki były zbędne. Na szczęście przestaje padać. Trochę po pierwszej ładujemy się do środka i ruszamy do Lazaretu. Tam gorączkowe poszukiwania - niby wszystko ostrzałkowane, ale trudność z jaką Michał przeciska się przez tę "studzienkę" o której mówił nam Kierownik sieje w nas wątpliwość i chwilę tracimy na rozpoznanie innych opcji. Ale jednak nie - wygląda na to, że trzeba przejść tę ciasnotkę. Szczęściem okazuje się, że zmiana techniki (a jednak na brzuchu!) pomaga i po chwili wbijamy się wszyscy w Meander Klasyczny. Ładne miejsce. Poręczowanie trwa i jest czas na zdjęcia (testuję nowy aparat, obiecałem sobie - po zniszczeniu poprzedniego - że się zmienię i tym razem będę o niego dbał!). Potem są jakieś ciasnotki, przeciskanie się, ale w sumie to faktycznie - tak jak mówiła Puma - i tak się to wszystko w pamięci zlewa w jedno i nawet kolejność trudno odtworzyć.
Dno osiągamy około szóstej. Pamiątkowa fotka, jedzenie i uciekamy do góry. Po drodze jeszcze kilka poprawek - bo przecież jakby kiedyś otwarli Bandziocha i ktoś miałby tu przyjść z kursem, to musi być wzorowo! :). Notujemy też kilka informacji do szkicu technicznego... Największym problemem okazuje się ciasnotka na wyjściu do Lazaretu. Nawet powieszenie liny niewiele pomaga i dopiero jak z Furkiem i Damianem zaczęliśmy śpiewać ("głowyyy Lenina znad pianiiiina!!"), Michałowi udaje się wydobyć z tej "studzienki" i uciec jak najdalej od nas ("bo trudno to wytrzymać!") :)
Wysypujemy się na powierzchnię troszkę przed jedenastą, na całe szczęście nie pada. Zejście w atmosferze miłej rozmowy. Jeszcze herbatka na bazie w Kirach i wracamy do domu, odstawiając po drodze Furka do Krakowa. Podsumowując, bardzo przyjemne dno.
Tatry Bielskie - Bujaczy Wierch
Dzień jest cudowny. Rześko, ale ze słońcem. Słowacja, południowa wystawa, wiadomo. Śniegu jak na lekarstwo. Mam wrażenie, że ostatnie przygody z dojściem do Czarnej (patrz dwa tygodnie niżej) to był tylko jakiś zły sen. Auta zostawiamy nieco za Tatrzańską Kotliną i ruszamy zielonym szlakiem.
Cała wycieczka to tak właściwie była niekończąca się rozmowa. Dawno mi się coś takiego nie zdarzyło - ale jestem skłonny uwierzyć w to, że zawsze się tak dzieje kiedy spotykają się te dwie sympatyczne gaduły: Brodzia i Puma.
Najpierw, w drodze do Schroniska pod Szarotką słuchaliśmy opowieści Pumy i Andrzeja o grotołazach i grotołażeniu w Iranie a także wrażeń Brodzi z jej niedawnego wyjazdu. Z kolei w schronisku, nad czesnekową polevką zeszliśmy trochę na politykę (związkową) i zasiedzieliśmy się na ponad godzinę. W tym miejscu ważne sprawy wzywają Andrzeja poprzez telefon komórkowy z powrotem do Krakowa - i dalej wędrujemy już tylko w czwórkę.
Puma rzuca pomysł, żeby przejść się kawałek starą magistralą: na przełęcz Skalne Wrota i dalej. Szlakiem ktoś szedł, super (tu już jest trochę śniegu - po kostki). Rozmowa idzie w stronę "o jak tu pięknie" i spraw różnych. Za Wrotami fenomenalne okna z jednej strony grani na drugą. A chwilę potem zatrzymują nas parkowcy (chyba społeczni). Ten incydent kosztował nas... sporo czasu; musimy niezły kawałek się wrócić, ale ostatecznie dzięki tzw. tupetowi jak taran wracamy na prowadzącą do naszego celu drogę.
Na pierwszy wierzchołek - Bujaczy Wierch (1947) - wchodzimy o zachodzie słońca (!). Zimno, ale mamy jeszcze jeden cały termos herbaty, a widok na Kieżmarskiego, Kieżmarską i okolice zapiera dech.
Drogę powrotną oświetla nam księżyc w pełni. Przed schroniskiem tematy dyskusji krążą wokół przesiedleń i wywłaszczeń - ziemi pod parki narodowe, działek pod budowę autostrad, wreszcie kamienic. Przy schronisku krótka przerwa, po czym przechodzimy do sztucznej inteligencji i logiki rozmytej (to tematy zadane przez Pumę!), a także rozstrzygalności. Gadamy, wcinamy miśki Haribo, aż tu nagle... jesteśmy z powrotem przy aucie.
Za daleko w sumie nie uszliśmy. Ale kozice, zachwyty nad prostymi rzeczami i - przede wszystkim - dzień w miłym i radosnym (!) towarzystwie, oj trochę mi to pomogło na smutki.
Jeszcze wspólna herbatka u Brodzi i żegnamy się, snując kolejne plany.
Jura - jaskinia Lodowa i Pod Porzeczką
Z Jaroszowca przechadzka ścieżką dydaktyczną wokół Stołowej Góry. W jej trakcie zwiedzamy jaskinię Lodową (trawers otworów z dołu w górę) oraz jaskinię Pod Porzeczką, która znajduje się w stoku Ostrej Góry. Tam również robimy trawers wspinając się w górę. Wogóle fajna jaskinia do ćwiczenia zapieraczek. Posiada kilka otworów. Pogoda przepiękna, wszystko utkane w barwy cudownej jesieni.
Jura - jesienny wspin w dolinie Szklarki
To chyba już naprawdę był ostatni rozsądny wypad wspinaczkowy w tym roku. Owego ładnego jesiennego poranka zaparkowaliśmy samochód trochę w ciemno przy jakiejś bocznej drodze w Jerzmanowicach, lecz na szczęście po kilkuminutowym marszu byliśmy już przy Witkowych Skałach. Tam też zostaliśmy do zmroku, a nawet jeszcze dłużej. Jak zwykle drogi były różne, jedne podnosiły na duchu, inne dołowały, niektóre wymagały użycia niecenzuralnych słów, jednak najwięcej emocji wzbudziły: "Przybloczek Dla Foczek" (VI,1+) , "Rozchełstane Wieśniaczki Flamandzkie" (VI,1+) oraz "Speleologia Dekoltów" (VI,1). W drodze powrotnej dopadła nas mokra i chłodna jesień.
Jaskinia Dująca i w Stołowie
Przy pięknej pogodzie spacerkiem od Szczyrku przez Karkoszczonkę docieramy pod jaskinie. Zwiedzamy najpierw jaskinię w Stołowie, a następnie sporo czasu grzebiemy się w jaskini Dującej. Dochodzimy tam do korytarzy, w których wcześniej nie byliśmy. Wrażenie robi na nas korytarz z podziemnym deszczem (patrz zdjęcia). Wracamy w pięknych okolicznościach przyrody przez Klimczok.
Rejon sztolni tarnogórskich - wypad rowerowy
Z Rudy Śl przez Bytom Karb. Potem szlakami rowerowymi i pieszymi m in. przez rezerwat lasu bukowego Segiet. Wiele pięknych drzew powalonych chyba po ostatnich nawałnicach. Fajnymi leśnymi szlakami docieram do Rept w rejon sztolni Czarnego Pstrąga. Wracam nieco inną drogą do Rudy spotykając po drodze Wojtka Sitki z nieco innym pojazdem. Zrobiłem niecałe 70 km.
Tatry Zach - manewry ratownictwa jaskiniowego
Relacja niebawem
Wirek - Ciekawostki "przyrodnicze" Rudy Śl.
Właściwie to, co chciałam przedstawić jest w galerii: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2FWirek+-+ha%C2%B3da ale myślę wypada krótki komentarz do tego.. Już jakiś czas temu, trafiłam na hałdę w Wirku pomiędzy ulicą Nowary a Korczaka. Jest to pohutnicza hałda cynkowo-ołowiowa, podobnych w naszym mieście jest jeszcze kilka. Generalnie hałdy tego typu są mało malownicze - taki rudo-bury żużel. Mimo iż skałdowanie zostało na nich zakończone dobre 70 lat temu w dalszym ciągu są słabo albo zupełnie nieporośnięte roślinnością, co świadczy tylko o tym, jak bardzo są (delikatnie mówiąc) "nieprzyjazne" dla życia. Niby nic specjalnego, jednak zwykle jest nam dane oglądać bryłę hałdy tylko z zewnątrz. Tymczasem zwałowisko na Nowary jest od kilku lat systematycznie rozbierane, dzięki czemu można zajrzeć w jego głąb. To trochę jakby zajrzeć w historię naszego regionu (w końcu hałdy to "tylko" przetopione przez człowieka skały, związki chemiczne, podobnie jak węglan czy siarczan wapnia - nad których formami się często zachwycamy). Można też zobaczyć na własne oczy, co działo się we wnętrzu hałdy. Wraz ze stygnięciem składowanego materiału w wolnych przestrzeniach krystalizowały różne związki, tworząc naprawdę fantazyjne pod względem kształtów i kolorów formy. Wprawdzie nie do końca wiem co fotografowałam (jeśli ktoś wie, to chętnie posłucham), ale jednak uznałam, że jest to na tyle ciekawe zjawisko, żeby jego dokumentację w galerii nockowej zamieścić :-) (mam nadzieję, że Admin nie będzie miał nic przeciwko ;-) w końcu na Wirek też musiałam dojechać, więc liczy się jako "wyjazd", prawda? :)
Jura - Studnia w Tankowcu
Dwoma terenowymi samochodami robimy rajd po Jurze. Po małych perypetiach technicznych docieramy do Zaborza i Studni w Tankowcu (-23). Zwiedzamy jaskinię (tylko pionowa studnia). Wracamy częściowo terenowymi drogami usuwając po drodze wiele torujących po ostatnich nawałnicach drzew i gałęzi. Do domu wracamy dość późno. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fstudnia%20w%20tankowcu
Zamość - sympozjum speleologiczne
Wyżyna Lubelska wraz z Roztoczem są chyba najbardziej niedocenianym obszarem krasowym w Polsce. W sumie nic w tym dziwnego, gdyż na obszarze Roztocza Południowego odkryto jak dotąd jedynie 9 jaskiń, wśród których największa (Diabelska) liczy sobie 21 metrów długości. Mimo wszystko ten nieco dziewiczy obszar jest bardzo ciekawy pod względem przyrodniczym i naukowym, a to ze względu na występowanie rasu w kredzie piszącej oraz w neogeńskich wapieniach detrytycznych. To właśnie ten walor skłonił członków Sekcji Speleologicznej Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika do ponownego (po 40 latach) zorganizowania Sympozjum Speleologicznego na Lubelszczyźnie. Przebieg całej imprezy był jak najbardziej typowy. Było uroczyste otwarcie, były dobrze przygotowane sesje terenowe, grono naukowców z całego kraju przedstawiało swoje odkrycia podczas sesji referatowych i posterowych. Ostatniego wieczoru odbyła się ... a jakże inaczej ... uroczysta kolacja. W trakcie wycieczek mieliśmy okazję zwiedzić między innymi wspomnianą już Jaskinię Diabelską, liczne sztolnie w Senderkach, Zamojską Starówkę wraz z podziemnymi korytarzami oraz Podziemia Kredowe Chełma. W drodze powrotnej zobaczyliśmy również Jaskinie Szydłowskie.
Tatry - jaskinia Czarna
W Kirach jesteśmy troszkę po dziewiątej. Plan: trawers czarnej, od północnego do kraty. Prognoza ICM-u na szczęście nie sprawdziła się - jest całkiem niezła widoczność i nawet sporo słońca. Jeden z woźniców u wylotu doliny informuje nas, że dolina jest dziś nieczynna. Pomyślałem sobie, że się zgrywa - ale faktycznie, budka z biletami zamknięta na cztery spusty, wisi tylko kartka: z powodu oberwanych konarów drzew, wejście na własną odpowiedzialność. Oberwanych konarów, hm.
Pierwszą atrakcją tego wypadu okazało się być dojście pod północny otwór Czarnej. Zajęło nam to około czterech godzin, nie licząc przerwy na oszpejenie się. Do Polany Upłaz jakoś szło - spotkaliśmy m.in. kolegów z Nowego Sącza (pozdrowienia!), a także kilku sympatycznych turystów, których tak jak nas nie przeraziły oberwane konary. Cóż z tego, skoro pożegnaliśmy ich wszystkich na Upłazie i stamtąd już musieliśmy walczyć sami.
Przejście przez samą polanę nie wyglądało tak źle, wydawało się że godzinka i będziemy. Ale już przy pierwszych drzewach żarty się skończyły. Nawet długie nogi Michała nie pomagały w niektórych momentach i musieliśmy zdobywać trasę metr po metrze opracowaną przez Damiana techniką "kolanka". Na czym polega ta technika? Ano jeden z długonogich delikwentów stara się postawić nogę na czymś twardym i zgiąć ją w kolanie. Damian wchodzi na tę nogę i wybija się z niej do góry prosto na śnieg powyżej siebie (fotka). Ach, zapomniałem napisać o śniegu. Otóż w ciągu ostatnich czterech dni trochę napadało. Tak dokładniej to po pas (na Upłazie), a miejscami trochę więcej (na podejściu do Czarnej). I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu dokładnie na tej samej trasie moim największym zmartwieniem były metrowej wysokości chwasty moczące mi ciuchy.
Do jaskini wchodzimy jakoś przed drugą. Oczywiście clou tego wyjazdu miały być dwie wspinaczki - Komin Smoluchowskiego no i Zlotówka. No i to tak naprawdę zajęło nam najwięcej czasu - reszta to takie tam zabawy na linach (o ile się nie myle, był to mój dwunasty raz w Czarnej). Ponieważ w naszym zespole na życiu najbardziej zależało Michałowi, dzielimy się tak: ja robię Komin, Damian zlotówkę. Wspinaczki były ciekawe - ale nie da się ukryć, że dosyć się spociliśmy. Plakietek nie wzięliśmy, więc te kilka spitów po drodze było dla nas bezużyteczne. Damian robił zlotówkę tylko "na własnej" (kości/friendy/naturki); ja dodatkowo skorzystałem z trzech haków i kostki wiszącej "na stałe", a także z prawa (przywileju?) grotołazów do azerowania. Obyło się bez latania. Wychodzimy po jakichś siedmiu godzinach.
O dziwo, mimo że już na starcie co niektórzy z nas byli przemoczeni, nie przemarzliśmy zbytnio. Nawet na zejściu - w nocy było ok. zero - jednego stopnia. Niestety najwyraźniej nie było dziś innych chętnych do Czarnej i znowu jesteśmy zmuszeni do zadawania gwałtu gładkiej powierzchni świeżo siadłego puchu. W dół to jest nawet zabawne (ubaw po pachy!). A także straszne. Ale może czasem jedno nie wyklucza drugiego (?). Grunt, że szczęśliwie osiągamy Kościeliską i chwilę po dziesiątej jesteśmy przy aucie. Powrót do domu przez BP na Kuźnicach, bez specjalnych przygód.
Tatry - jaskinia Czarna (kurs)
Dokonaliśmy trawersu otworów. Opis należy do kursantów.
Dolina Będkowska - wspinaczka
Na wstępie niniejszego opisu chciałam przytoczyć słowa Karola, który kazał mi napisać, że generalnie łoiliśmy najtrudniejsze drogi w najlepszym stylu. W zasadzie merytorycznie wyczerpuje to temat niedzielnego wspinu. Acha, no cośtam jeszcze mówił o kadrze narodowej, ale było już późno i nie słuchałam go zbyt uważnie.
Także jeszcze coś od siebie: Rozpoczynamy na Sokolicy, gdzie na rozgrzewkę Ania z Wojtkiem robią Lewy Komin bojaże (V+), a Karol i ja Prawy Komin (VI+). (Nie wiem czy powinnam pisać te cyfry w nawiasach, bo jeszcze to chłopakom wstyd przyniesie? ..;-) W każdym bądź razie Ania rozkoszuje się pierwszą w życiu wielowyciągówką, a ja przeżywam lekkie katusze związane z kompletnym brakiem komunikacji na drodze (moje rozpaczliwe "luz! luz!!" Karol ostatecznie interpretuje jako "dół, dół!" i nie chcąc dopuścić do mojej rezygnacji jeszcze bardziej zaciąga linę..). Za to już drugi wyciąg to jak dla mnie poezja i w poszukiwaniu widoków robimy najpierw Komin do końca a potem Wariant na Prawy Świecznik:) Przy zjeździe mijamy się z Wojtkiem i Anią, którzy przyszli sprawdzić co tak długo. Pod ścianą spotykamy się wszyscy o trzeciej (!). Wojtek z bólem serca odpuszcza obleganego Ostapowskiego i żeby nie tracić czasu ruszamy w te pędy pod Zaklęty Mur - jakaś taka skałka w lesie, do której, przy włączeniu trybu tatrzańskiego, udaje nam się dojść w niecałe 40 min ;) Mało znana, a bardzo fajna. Ania i ja, jak przystało na babski zespół, zaczynamy od Rysy Prawdziwych Mężczyzn. W tym czasie chłopaki zdążyli obrobić dwie inne drogi i generalnie szaleją do zmroku. My z Anią nieco bardziej lightowo, ale jak dla mnie syto :) Do samochodu wracamy przy fantastycznym świetle księżyca. Fine.
Beskid Śląski - okolice Szczyrku
W Szczyrku u Krzyśka odbyło się spotkanie po wyprawowe. W trakcie pobytu w pierwszy dzień na rowerze górskim pojeździłem po dolinie Żylicy i trasach MTB na Magurze. W drugi dzień wyjście na Skrzyczne.
Sokoliki - wspinaczka
Pierwotnie mieliśmy się wybrać na Mnicha, lecz ze względu na mroźne prognozy decydujemy się na Sokoliki. W kwestii tarcia Sokoliki są przeciwieństwem Jury, bardzo szybko można się o tym przekonać na własnej skórze. Pierwszego dnia wspinamy się w rejonie Sokolika Dużego, robimy tam drogę o bardzo wymownej nazwie ,,Wariant R‘’ - czujemy się prawie jak w Tatrach. Kolejny dzień przynosi załamanie pogody, zdążyliśmy przejść jedynie 3 drogi. Czując duży niedosyt wspinania w piątek uderzamy w skały z samego rana i ambitnie walczymy na Tańcu TygryskaVI.1+. W tak zwanym międzyczasie Damian robi Ani mini wykład o wspinaniu na własnej asekuracji. Kończymy wspinanie tradycyjnie (jak przystało na grotołazów) w świetle czołówek.
III kwartał
Góra Birów - wyjazd kursowy i nie tylko
Odbył się miniegzamin z podstawowych technik jaskiniowych oraz wspinaczki. Większość wywiązała się z swoich zadań właściwie. Osoby nie biorące udział w zajęciach kursowych wspinały się tudzież doglądali poczynania kursantów. Pogoda była wręcz cudowna. W drodze powrotnej Ola z Pająkiem zaprosili całą grupę na piwo (kierowcy cola) i lody do knajpy pod zamkiem z okazji rocznicy ślubu. Dziękujemy.
Tatry - Jaskinia Ptasia - kontynuacja
Akcja pod roboczym tytułem do trzech razy sztuka - czyli ponowny atak na Wielkiego Kłamcę, największe w Tatrach podziemne jezioro. Podchodzimy w ekspresowym tempie - na 9 osób, cały "wyprawowy" ładunek stanowiły dwa kawałki liny i spitownica. Reszta szpeju znajdowała się już w jaskini. Pogodę mamy po prostu doskonałą - łagodne, jesienne słońce na bezchmurnym niebie. Zaczynamy akcję około południa. Nie mija godzina, a osiągamy stan totalnego pomieszania.
Część ekipy postanawia dotrzeć do Wielkiego Kłamcy przez Lodową Litworową, gdy tymczasem ja czekam na nich pod stropem Pustynnej Burzy. Myślę sobie - no chyba się nie pogubili, skoro za mną idzie Damian, z którym byłem tu raptem miesiąc temu. Słyszę z dołu jak kolejne osoby coś do siebie krzyczą - poznaję głosy, ale na taką odległość zrozumieć ich nie sposób. Po pół godzinie wiszenia, kiedy krzyki nabierają intensywności, dochodzę do wniosku, że najwyraźniej jednak ktoś się zabił. Co ma przynajmniej taki plus, że jak do nich zjadę, to nie będę musiał jeszcze raz wychodzić tych 50 metrów w jednym odcinku.
No nic. Zjeżdżam. Jednak wszyscy żyją i będę musiał... ech, a przecież lekarz kazał oszczędzać kolana.
Jakoś udaje się zawrócić Krzyśka i Michała, ale po Damianie i Brodzi słuch zaginął i trzeba po nich pójść. Wysyłam wszystkich we właściwym kierunku pod przewodnictwem Mateusza (który również był ze mną tu miesiąc temu) - a sam idę szukać zagubionych w stronę Kaskad. Na szczęście Damianowi coś jednak wydało się nie tak i jeszcze zanim władowałem się w meander, słychać głosy. To chyba nie może być nikt inny, skoro oprócz nas prawie wszyscy jaskiniowcy znad Wisły są dziś w Bandziochu.
No nic. Już widzę, że trochę się jeszcze nabiegam na tej akcji. W planie mieliśmy spitowanie nad Salą Gwiazdeczki, więc po powtórnym wyjściu tych nieszczęsnych 50 metrów, ruszam w te pędy na pierwszą linię frontu. Po wyprzedzeniu kilku tramwajów udaje mi się dotrzeć do szczeliny za Okiem Demona. Ostatnio nie udało się nam znaleźć żadnych punktów do zjazdu, więc tym razem bez zbytniego namysłu i poszukiwania wbijam ekspresem dwa spity. Słyszeliśmy wprawdzie plotki, że da się zejść "na żywca", ale jednak metoda siłowa zwyciężyła. W sali czekamy na wszystkich i próbujemy jakoś podsumować sprzęt i nasze szanse na dotarcie do Kłamcy. Wygląda to kiepsko: brakuje jednego odcinka liny, 25 metrów. Jak się okazuje, chyba nie bez związku z tym zamieszaniem na początku, nikt nie zainteresował się ostatnim z worów na Mostku Piratów.
No nic. Jak mawiają koledzy z Poznania, to się musi udać. Mateusz i Ola wracają się w celu pozyskania jakieś liny z mało newralgicznego miejsca - a Damian i Brodzia idą poręczować dalej. Reszta tymczasem nudzi się w salce. Czekając na rozwój sytuacji, idę poszukać tego "żywcowego" obejścia. Chyba faktycznie, da się - ale i tak jestem utwierdzony w przekonaniu, że zabijając te dwa spity zrobiliśmy dobry uczynek.
Zjazd studnią Oddziałową był jedną z największych atrakcji tego wyjazdu. Szał, ale tam ładnie. Wprawdzie znowu kilkadziesiąt metrów zjazdu w powietrzu, ale co robić, taka po prostu Ptasia jest. A ja znowu jak dziecko pcham się na przód i po kilkunastu minutach dotykam worem tafli Wielkiego Kłamcy. Miała być wąska półeczka, ale albo mamy wysoki stan wody, albo może są półeczki i półeczki. W każdym razie, oglądać Kłamcę musimy pojedynczo, co trochę trwa. Oprócz Michała, który z racji obaw o swoją kondycję powoli zaczął się wycofywać, wszyscy obejrzeli sobie jezioro z bliska.
Wracamy do Gwiazdeczki, przegrupowujemy się i rozpoczynamy wycof, tym razem z pełnym deporęczowaniem. Pierwsza osoba wychodzi po 9, a ostatnia po 11 godzinach akcji. Mgły nie ma, a zatem wracamy progiem - chociaż po ściągnięciu liny znad otworu długo jeszcze zastanawiamy się, czy te ryki na dole to jelenie, czy niedźwiedzie. Dzięki różnym kombinacjom opracowanym na poprzednim wyjeździe, zjazdy przebiegają nadzwyczaj sprawnie (jak na 9 osób). U wylotu doliny jesteśmy tak jakoś przed czwartą. Rozdzielamy się - Krzysiek i Michał idą spać, Tomka porzucamy na przystanku, a Brodzię odwozimy do domu. Na BP w Kuźnicach już chyba trochę nas kojarzą (banda wygłodniałych brudasów, pojawiających się o stałej porze). Proponuję swoją kandydaturę na kierowcę, ale Ola Strach po krótkim badaniu wzrokowym stwierdza, że nie chce, żebym prowadził w takim stanie jej samochód. Zatem powrót do domu odbywa się dla mnie na zasadzie teleportu: po posileniu się zapiekanką wsiadam do auta, zamykam oczy i... kiedy je otwieram, jestem już pod domem.
Wszystkim uczestnikom akcji (także sobie) gratuluję przeżycia. Przy okazji chciałem serdecznie podziękować kolegom z Nowego Sącza za pozostawienie liny w Pustynnej Burzy - przed naszym wypadem słyszałem plotki, że rozważają jej ściągnięcie. Rozumiem, że jest potrzebna pewna dyskusja nad różnymi takimi "stałymi linami" - ale faktem jest, że bez tego odcinka bardzo ładna część jaskini byłaby po prostu niedostępna dla takich wycieczkowiczów jak my.
Jura- wspinaczki w Łutowcu
Zwykłą większością głosów została już wytypowana osoba do napisania opisu, także... wkrótce się pojawi :)
SŁOWACJA: Tatry Zach - turystycznie
Ostatni letni weekend i wspaniałą pogodę wykorzystujemy na wycieczkę tatrzańską. Z Rohackiej Doliny wychodzimy na Banikową Przeł. (2045) i przechodzimy fragment głównej grani Tatr do Smutnej Przełęczy (1985)skąd spowrotem schodzimy do Rohackiej. Szlak ciekawy, czasem ubezpieczony łańcuchami. Na północy poniżej nas czasem kłębiły się chmury i mogliśmy obserwować widmo Brockena. Tu zdjęcia : http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2FSlowacja-Tatry%20Zach
Wspinaczka – Podlesice
Korzystając z ładnej pogody wybieramy się w środku tygodnia na Jurę, licząc na brak tłoku na skałach. Pierwszego dnia wspinamy się na Górze Zborów, gdzie prowadzona jest intensywna wycinka drzew i innych zarośli. Ludzi istotnie było mało, drogi ładne szczególnie na Młynarzu, lecz niestety mocno wyślizgane. Dzień kończymy ogniskiem w sprawdzonym miejscu. Rano mimo zakwasów, Tomka i mnie ciągnie w skały, Łukasz natomiast postanawia się wyspać. Sami robimy 2 drogi na Żółtej Ściance, później dołącza do nas Łukasz. Wspinamy jeszcze kilka dróg w rejonie Biblioteki, aby w drugiej połowie dnia przenieść się na Górę Kołoczek.
Norwegia - Nordland - Narvikfjellene
Spacery po górach na wschód od Narviku. W każdy jeden z dziewięciu dni pobytu padał deszcz. Krótkie okna pogodowe umożliwiały nam poruszanie się. Ostatnie dwa dni (oczywiście w strugach deszczu) spędzamy na Lofotach. Powrót stamtąd cokolwiek skomplikowany - siedem odcinków: pieszo (start o 06:18am), prom, autobus, autobus, samolot, samolot, auto(10:20pm w Rudzie).
Meeting Wspinaczkowy w Trzebniowie
Kilka dni temu, na portalach wspinaczkowych ukazało się zaproszenie na meeting wspinaczkowy, które postanowiliśmy przyjąć. Cała impreza została skrzętnie zorganizowana przez KW Częstochowa. Dzięki nim powstało ponad 20 dróg, które ubezpieczyli specjalnie na tą imprezę. Wspinacze zjechali się z całej Polski. Podczas meetingu rozegrane zostały zawody wspinaczkowe na Kaczej Skale. Same zawody zostały traktowane przez uczestników „bezciśnieniowo”. Polegały na przejściu jak największej liczby dróg. Ostatecznie nie udało nam się nic zwojować, choć padły ciekawe drogi do VI.2. Pierwszego dnia odbył się również mecz piłki nożnej, wspinacze vs. lokalni piłkarze, o wynik nie pytajcie.
Trzebniów jest pięknie położonym miejscem na Jurze Północnej, niedaleko Żarek. Rejon dotąd praktycznie nieznany. Jeżeli ktoś będzie chętny się tam wybrać to gorąco polecam i dysponuję topo. Zdjęcia powinny się ukazać na stronie KW Częstochowa.
Organizatorom serdecznie dziękujemy za udaną imprezę.
Śląskie Manewry Ratownictwa Jaskiniowego
Manewry odbyły się w jaskiniach Studnisko i Koralowa.Wraz z członkami innych klubów powtórzyliśmy sobie głównie autoratownictwo, budowę punktu cieplnego, transportu rannego. Dzięki organizatorom i wszystkim uczestnikom. Do następnego. Zdjęcia na stronie klubu SCW Zdjęcia
KANADA/STANY ZJEDNOCZONE: Na rowerach górskich przez Great Divide
Na rowerach górskich przejechaliśmy górski szlak rowerowy Great Divide (Great Divide Mountain Bike Route - http://www.adventurecycling.org/routes/greatdivide.cfm )od miejscowości Banff w kanadyjskiej prowincji Alberta do Lordsburga w pobliżu meksykańskiej granicy w stanie Nowy Meksyk w USA. 4500 km niesamowicie zróżnicowanej trasy. Great Divide to tzw wielki dział wód wiodący głównym grzbietem Gór Skalistych dzielących wody spływające z jednej strony do Atlantyku a z drugiej do Pacyfiku. Szlak może niezbyt trudny technicznie (w "skali górskiej") ale jego długość i deniwelacje (66 km na całej trasie) budziły w nas respekt. W niektórych miejscach trudności były znaczne tzn. nie dało się jechać. Szlak wiódł głównie polnymi drogami o żwirowej nawierzchni, ścieżkami, i trochę asfaltami. 33 razy przekraczaliśmy przełęcze w głównej grani. Najwyższa - Indiana Pass w stanie Colorado jest na 3600 m wysokości a startuje się z 1800. Przemierzyliśmy więc "Dziki Zachód" z północy na południe w przeróżnej scenerii. Na północy przez kanadyjskie knieje, potem porośnięte preriami góry Montany, dalej półpustynne góry Wyoming, wysokie Colorado a w finale Nowy Meksyk. Ameryka zupełnie inna, burząca wszelkie wyobrażenia o tym kraju. W wielu miejscach o tym że jest wiek XXI świadczyły tylko druty i miejscami asfalt, no i może zamiast koni traki. Wspaniałe pejzaże oglądaliśmy codziennie. Wszystko okupione potężnym wysiłkiem. Szersza relacja tu: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Usa
MTB po Beskidzie Śląskim
Dwudniowy wypad na rowerki po szlakach i nie tylko Beskidu Śląskiego.
Pierwszego dnia wyruszamy z Ustronia Polany na Trzy Kopce i dalej przez Salmopol, gdzie odwiedzamy jaskinię Salmopolską, do Brennej. Stamtąd do Górek Wielkich, a potem już wzdłuż Wisły do Ustronia. Trasa bardzo urokliwa, kilka przepięknych panoram, szczególnie na odcinku z Salmopolu do Brennej.
Kolejny dzień, już z bolącymi tyłkami, przeznaczamy na wycieczkę bardziej szosową choć jak się okaże nie tylko, niż poprzedniego dnia. Jedziemy przez całą Wisłę pozdrawiając Prezydenta RP w swojej rezydencji nad Jeziorem Czerniańskim i serpentynami osiągamy Przełęcz Szarcule. Stamtąd przez Stecówkę do Istebnej, gdzie zmieniamy plany i rozpoczynamy powrót w stronę Ustronia.
Ogólnie, obydwie trasy obfitowały w strome podjazdy i bardzo ostre zjazdy ale nie zabrakło również i pięknych odcinków graniami oraz cudownych widoków. Pogoda dopisała.
Dla ciekawych, chętnych i dociekliwych polecam stronę z trasami rowerowymi po Beskidach: www.mtbbeskidy.pl.
Wspinaczka na Zamarłej
W końcu nastał ten czas, w którym Pawlasy zaczęły się wspinać po tatrzańskich ścianach. A wszystko to dzięki wielokrotnym namowom, a wręcz błaganiom Karola i jego uspokajaniu: „Tak, to jest bezpieczne…”. Tak też, w nocy z 18 na 19 wsiadamy z Karolem w pociąg do Zakopca i w Kuźnicach jesteśmy prawie pierwsi. Tomek jednak postanowił wyruszyć z Zabrza kilka godzin wcześniej by dojechać autostopem. Na Łysej Polanie był wczesny wieczorem. Tu ciekawostka – w budynkach byłego przejścia granicznego w Łysej Polanie noclegi z własnym śpiworem za 10 PLN!
W każdym bądź razie ja z Karolem idziemy przez Gąsienicową i Kozią Przełęczą przechodzimy pod ścianę Zamarłej. Tam zsynchronizowani w 100% spotykamy Tomka, który szedł od Roztoki. Pod, nad i na ścianie tłumy, a przypominam że była to środa! Przebierając się próbujemy kontem oka wyszukać w rumowisku Pustej Dolinki jakiegoś lokum, jednak decydujemy się pozostawić te sprawy na wieczór. Na drogę startujemy ok. godz. 15. Pierwszy wyciąg idzie mozolnie i już wtedy Karol zastanawia się czy aby wzięcie ze sobą braci P. to na pewno był dobry pomysł. Jednak kość za kością, friend za friendem rozkręcamy się i top drogi Klasycznej V, osiągamy ok. godz. 18. Prawie cała droga idzie samym środkiem ściany. Po zejściu emocje pozostawiają uśmiech na naszych twarzach już do końca dnia. Ale trzeba jeszcze znaleźć miejsce do spania. Wysyłamy Tomka po wodę, a my z Karolem przeszukujemy każdą dziurę w rumowisku, poszukując kwatery. Gdy robi się już naprawdę ciemno Karol zaprowadza nas do naszej nory – to znaczy – prawdziwego apartamentu. Koliba jak z marzeń, no może trochę ciasno.
Następnego dnia napieramy na Festiwal Granitu V . Piękna droga z niezłą ekspozycją na ok. 30-metrowym trawersie. A na górze ustawiamy się do kolejki aby zejść po drabinie. Pod ścianą przeprowadzamy dłuuugie pertraktacje nad wyborem kolejnej drogi, aż w końcu wybór pada na Lewego Heinricha IV. Droga dużo mniej efektywna od poprzedniczek. Następnie kolejny nocleg w Hotelu Pod Zamarłą.
Następnego ranka żegnamy Tomka, który niestety musi już wracać i napieramy na coś „grubszego” – Prawi Wrześniacy VI+. Według mnie, najpiękniejsza droga tego wyjazdu. Najtrudniejsze wyciągi prowadzą przez lekko przewieszone rysy, ale również przejście płytowych wyciągów pompuje adrenalinę.
Po skończonej drodze przepak i wracamy do domu, tym razem przez Roztokę. Cały wyjazd pogoda idealna. Dla mnie samego niesamowite przeżycie. Chcę jeszcze…
Tatry - Jaskinia Ptasia
Jako że na sobotę icm zapowiadał przejście frontu akcja zostaje przesunięta na niedzielę. Parcie na szkło jest, bo wory czekają spakowane już od tygodnia ;]
Śpimy na Rogoźniczance i skoro świt ruszamy pod jaskinię. Partie ponoć fajne. Ale o szczegóły pytajcie tych, co tam byli :D ...ja w każdym bądź razie przed zjazdem do otworu dojrzewam do decyzji.. i oto stało się - dezercja! Szkoda tak pięknego dnia. Czekam, aż zjedzie ostatni człek, odwiązuję linę (odwrót robili progiem Mułowym) i idę na Czerwone Wierchy. Na Ciemniaku nieco dłuższa kima- fantastyczne słońce i fantastyczne widoki. Kiedy się budzę turystów też już nie ma, no więc dalej na Małołączniak:) Za Kobylarzem dostaję sms, że już wyszli. Coś trochu wcześnie - nieco burzy to mój plan i nie chce mi się już iść do nich pod ścianę. Z Przysłopu oglądam sobie jeszcze wschodzący zza grani księżyc i światełka w ścianie. Spotykamy się na rozstaju dróg i razem wszyscy wracamy do samochodów. Koniec :)
Opis Mateusza: Próba dotarcia do Wielkiego Kłamcy. W sobotę miało padać - po doświadczeniach ostatniego wyjazdu decydujemy się więc na start w niedzielę. Niestety, jak to było do przewidzenia, wpadliśmy w problemy czasowe - spora część ekipy musiała być w poniedziałek rano w pracy. Na dodatek zaraz za Okiem Demona pojawił się problem ze zjazdem (prawdopodobnie do Sali Gwiazdeczki). Nie umiemy znaleźć obejścia ani punktu do zjazdu. Po kilkunastu minutach poszukiwań, zakładam zjazd z zaklinowanej wanty i docieram do dna sali - ale pozostała część ekipy uznaje takie poręczowanie za "ryzykanctwo" (i ma rację, kurka!!!). Zdeterminowany, żeby w tym sezonie do "Kłamcy" dotrzeć, decyduję się na pozostawienie oporęczowania do "Mostka Piratów" i zdeponowania tam worów z linami. Wychodzimy na lekko - dzięki temu, mimo że nie dotarliśmy do celu, wszyscy zapamiętują akcję pozytywnie :). Dla samego Meandra Majowego warto było przyjechać w Tatry na jeden dzień. Wycof Progiem Mułowym.
Tatry - Polana Rogoźniczańska
W bardzo trudnych warunkach, czarnym szlakiem (drogą) docieramy na Polanę Rogoźniczańską. Nazajutrz, po noclegu, planujemy atak na Ptasią. Pogoda natomiast planuje opady - zatem o siódmej rano, stwierdzając opad ciągły i brak perspektyw, pakujemy się i wracamy do domu.
Tatry
Pogoda doskonała. Meldujemy się na Rogoźniczance i ok. 11:30 wyruszamy do Kościeliskiej. Chwilami musimy się trochę przeciskać w fali nacierającej na Halę Ornak, ale to nic. Szlak na Ciemniak również dosyć zatłoczony, turyści zadają nam dziwne pytania (przepraszam, czy to jest trening kondycyjny przed Himalajami?). Zaraz po dotarciu pod jaskinię zalegamy pod otworem i przystępujemy do opalania się. W takim stanie znajduje nas ekipa z STJ KW/SDG (- oni wchodzą, czy wychodzą? - hmm, wyglądają jakby właśnie wyszli). Mimo początkowego spięcia (- skąd jesteście? - a wy skąd? - to ja pierwsza zadałam pytanie!) udaje się nam dojść do porozumienia i wspólnie odwiedzamy bardzo dużą salę w tzw. Ptasiej. W sali serwuję herbatę z miodem, która ostatecznie uzdrawia atmosferę (a czy moglibyście wystartować do góry najpierw, a zostawić nam dziewczyny? :-))). Wyjście w środku nocy - nasi towarzysze schodzą od razu, a my postanawiamy zaczekać do świtu, oglądając Perseidy. Z rana trochę zimno, zwłaszcza Wojtkowi, ale wrażenia ze świtu wynagradzają niedogodności. Na Rogoźniczance jesteśmy ok. 10:00 i od razu wracamy do domu.
Hoher Göll 2009
Szerszy opis będzie wkrótce dostępny w sekcji Wyprawy.
Wyjazd wspinaczkowo-rowerowy po Jurze Północnej
Późnym popołudniem wyjeżdżamy pociągiem do Częstochowy. Stamtąd kierujemy się do Mirowa k. Częstochowy żeby powspinać się na skałkach położonych tuż nad Wartą. Niestety nadmiar natrętnych komarów i innych insektów pozwala nam na przejście tylko kilku dróg. Cali pokąsani uciekamy do Olsztyna, odwiedzając po drodze liczne skały m.in. G. Towarne. W Olsztynie śpimy na terenie ruin zamku, a rano poznajemy okoliczne Sałki. Następne 2 dni spędzamy na licznych skałkach okolic Suliszowic i doliny Wiercicy. Kojący cień przy źródełku Zygmunta pozwala nam odpocząć od tropikalnych upałów. W Mirowie, w nocy praktycznie nie śpimy z powodu szalejącej burzy. Ale już z samego rana ruszamy do Skarżyc przez Podlesice i Morsko i łoimy na Okienniku (ale SKAŁA!). Ostatni dzień to dalszy wspin na Okienniku i dojazd do Zawiercia na pociąg do domu.
Przez cały wyjazd temperatura powietrza nie schodziła poniżej krytycznego poziomu ludzkiej wytrzymałości, co skutecznie unieszkodliwiło pokonanie planowanej trasy oraz dróg wspinaczkowych. Mimo tego, padły drogi od VI po VI.2+. Cały wyjazd oczywiście udany:)
Wspinaczka w Podzamczu
Pomimo niepewnej pogody ruszamy na wspin do Podzamcza. Tam spotykamy resztę ekipy z Rudy Śląskiej i łoimy głównie na Ratuszu, Obeliksie i Gołębniku. Padają drogi od V do VI.1+. Nabieramy też ochoty na Cimy ale może kiedy indziej:)
Beskid Żywiecki - Jaskinia przed Rozdrożem + wyjście na Pilsko
Start z Korbielowa żółtym szlakiem (bardzo ładny szlak). Przed osiągnięciem Hali Miziowej zwiedzamy jeszcze Jaskinię przed Rozdrożem. Jaskinia nie duża ale przynajmniej nie trzeba się czołgać. Następnie wychodzimy na Pilsko słowackie i dalej na przełęcz Glinne granicznym szlakiem. Na dobitkę idziemy dalej szczytami granicznymi przez Studenne i Beskid Korbielowski by później zejść żółtym szlakiem przez Korbielów Górny do auta w Korbielowie. Wymoczenie nóg w zimnym potoku i powrót do domu. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2FPilsko
Dolinki podkrakowskie rowerem
Nareszcie udało mi się zrealizować wypad na rower w piękny rejon skał i źródełek w okolicy Jerzmanowic i Ojcowa. Auto zostawiamy przy jaskini Nietoperzowej i ruszamy doliną Będkowską. Po drodze mijamy wywierzysko i największy wodospad na Jurze czyli Szum...Niagara to to nie jest :). Przejeżdżamy całą dolinę Będkowską i kierujemy się na Kobylany. Po śniadanku jedziemy dalej doliną Kobylańską. Następnie kierujemy się na Dolinę Bolechowicką gdzie jakiś nabywca zakupił dużą część terenu przez który biegł nasz żółty szlak. W konsekwencji „jedziemy” wyschniętym korytem potoku Krzemionka. Chwilę podziwiamy piękne skały Bramy Bolechowickiej i dalej w drogę. Kierujemy się na Zelków-Gacki i potem Dolną Kluczwody w kierunku Wierzchowia gdzie robimy dłuższy postój przy jaskini Mamutowej. Z Wierzchowia kierujemy się w stronę Ojcowa zjeżdżając trasą asfaltową zamkniętą dla ruchu samochodowego. W Dolinie Prądnika wpadamy na wysokości Bramy Krakowskiej i decydujemy się na przejazd w stronę Krakowa, potem wracamy i jedziemy w kierunku Skały. Po drodze tłumy turystów i mnoostwo bryczek...jak na Krupówkach. Z Doliny Prądnika wyjeżdżamy drogą w okolicy zamku ojcowskiego i jedziemy około 2km aż do parkingu w lesie gdzie pięknym (dla niektórych strasznym :)) zjazdem zielonym szlakiem osiągamy dno doliny Sąspowskiej którą jedziemy aż do Sąspowa po drodze mijając Jaskinie Koziarnia i Jaskinie Pod Kościołem. Następnie kierujemy się w stronę drogi Olkusz-Kraków i jedziemy do Jerzmanowic. Podsumowując zrobiliśmy 55km w dość trudnym terenie gdzie czasem trzeba było podawać rowery i nawzajem sobie pomagać. Niektórzy czuli niedosyt a niektórzy pomimo zmęczenia cieszyli się ze dali rade. Już planujemy następny wypadzik :)
Beskid Śląski - wypad pieszy
Start z Brennej czarnym szlakiem przez Stary Groń na Grabową i zejście niebieskim z Kotarza do Brennej. Po drodze kilka deszczy. Szlak nawet pusty tylko w Brennej tłumy.
Podzamcze –wspinaczki na Adepcie i Górze Birów
Ten piękny niedzielny dzień spędzamy na dość leniwych wspinaczkach na skałach w Podzamczu. Robimy kilka dróg na Adepcie, tuż pod zamkiem oraz sprawdzamy czy pewna droga na Górze Birów (Jumanji) nadal nas tak samo zachwyca jak kiedyś… Przy okazji spotykamy się z grupą szkolących się grotołazów z TKTJ-tu. Godzinką na kajaku w okolicach Siewierza kończymy nasz weekendowy wyjazd.
Tatry - wspinaczki na Kościelcu
Wreszcie pogoda, a właściwie prognoza pogody:) umożliwiła nam rozpoczęcie sezonu wspinaczkowego w Tatarach(lepiej późno niż wcale). W sobotę po nocnej jeździe i podejściu nieco zaspani zaczynamy od Stanisławskiego(V-). Droga okazuje się bardzo ładna, szczególnie dwa pierwsze wyciągi. Na szczycie Kościelca jak zwykle tłum ludzi, zjazdami wycofujemy się pod ścianę i robimy Gnojka (III). Mimo niepewnej pogody przez cały dzień nie lało. W niedziele decydujemy się na bezstresową drogę (czytaj ubezpieczoną) Lobby Instruktorskie(VII+). Okazało się , że droga jest naprawdę dobrze obita. Podczas, gdy Wojtek prowadził kluczowy wyciąg zaczęła się burza, która skutecznie zniechęciła mnie do przejścia tego odcinka. Dwa ostatnie zjazdy robiliśmy w pełnym słońcu, które pozwoliło na częściowe wysuszenie przemoczonych rzeczy. Podczas zejścia na zmianę padało i przyświecało słońce.
Góra Birów – wyjazd kursowy
Kolejny wyjazd kursowy odbył się tym razem na górze Birów. Zbiórka na miejscu pod skałami ok. godz. 9. Zajęcia prowadził Darek Sapieszko znany też jako "instruktor z Warszawy". Tym razem doskonaliliśmy umiejętności zakładania stanowisk asekuracyjnych, ostro trenowaliśmy poręczowanie i deporęczowanie z wykorzystaniem plakietek, a na koniec napinaliśmy tyrolkę. Pogodę przez cały dzień mieliśmy super. Ola z Mateuszem pozostali w Podzamczu jeszcze jeden dzień, reszta wróciła do domu.
Wspinanie na Ostańcach Jerzmanowickich
Jednodniowy wyjazd wspinaczkowy na Ostańcach Jerzmanowickich. Początek dnia wspinamy się na Słonecznych Skałach, gdzie spotykamy Piotra „Szalonego” Korczaka. Popołudnie spędzamy na Witkowych Skałach – tłumy. Wyjazdem tym rozpoczynamy wspinaczkowe wakacje.
II kwartał
Góra Birów - Kurs autoratownictwa
Tegoroczny kurs autoratownictwa odbył się na Górze Birów. W sobotę ćwiczyliśmy podstawowe techniki autoratownicze, czyli: uwolnienie z szanta, uwolnienie z crolla, zjazd z poszkodowanym przez przepinkę i węzeł, oraz na koniec uwolnienie „ofiary” z ucha przepinki. Pogoda bardzo dopisywała i chwilami nawet niepadało :). W niedzielę pogoda się trochę zepsuła i czasem pojawiało się słoneczko. Spędziliśmy ten dzień ratując się z trawersu i tyrolki. Ćwiczyliśmy też metodę bloczka ruchomego i „hiszpańską przeciwwagę”. Na koniec zastosowaliśmy najszybszą metodę, czyli najzwyklejsze cięcie sznura :). Wyjazd był bardzo owocny i to nie tylko w siniaki i obtarcia od uprzęży :). Myślę że każdemu by się przydało takie krótkie szkolenie.
Tatry Wysokie - Wrota Chałubińskiego
Szybki spacer "tam i z powrotem". O 5:54 ruszamy z parkingu w Palenicy Białczańskiej, dochodzimy do Wrót Chałubińskiego i jakoś przed 16 jesteśmy znów przy samochodzie. Miłym zaskoczeniem jest remont drogi do MOka, przez co wstrzymany był ruch bryczkowy, a ruch pieszy skierowany został na stary szlak, biegnący dnem doliny Białki prosto do schroniska w Starej Roztoce. Szkoda, że normalnie droga do Morskiego nie wiedzie tamtędy.. bardzo malowniczo i przede wszystkim - bez asfaltu, chociaż ten kawałek.
Pogoda dość stabilna: na asfalcie do MOka „sipi”, potem już raczej pada, a na przełęczy od czasu do czasu coś lodowego spada. Dzięki ograniczającym widoczność chmurom mogliśmy się skoncentrować na „bliskim kontakcie z przyrodą” ;) Zaś na ostatnich 100m przed przełęczą trochę żałujemy, że nie mamy raków, bo śnieg twardy, ale daje radę. Wracamy zupełnie przemoczeni, w butach zima, ale warto… Dolinka za Mnichem jest urocza, a Wrota jeszcze w chmurach naprawdę wyglądają jak wrota (do nieba:).
W końcu – nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór :) (Ciężko jest tylko przeboleć krótki sen..)
Slack Fest
Piątek /sobota
Piątkowym, późnym popołudniem wyjeżdżam na swój pierwszy Slack Fest. Po 18 podjeżdża Tomek i kierujemy się w stronę Wrocławia, gdzie czekać ma reszta ekipy(Kajtek i Damian). Zgarniamy ich w miarę sprawnie i pod osłoną nocy próbujemy trafić do Hejnic – celu naszej podróży. Po drodze mijamy fajne, stare lasy obfitujące w przeróżną zwierzynę, która co jakiś czas usilnie chce nam wbiec pod koła. Kajtek odkrył, że są to lisy – szpiegi W końcu są Hejnice, tylko jakieś pogrążone we śnie i w sumie nic się nie dzieje Zupełnie przypadkiem zauważamy niewielkich rozmiarów ognisko i grupkę ludzi – to musi być tu. Zapoznaję się z Czechami i resztą polskiej drużyny, wkładam kolejny polar i kurtkę bo strasznie zimno, a w tym czasie Czesi kolejne warstwy ubrań... ściągają Dołączają do nich nasi polscy chłopcy i już po chwili cała gromada nagich ludzi znajduje się w basenie Co jakiś czas ktoś próbuje swoich sił na vaserlajnie a ja postanawiam przyglądać się temu z boku. Nakładam jeszcze kaptur-brrr! Jak zimno-myślę....Potem są jeszcze polsko – czeskie rozmowy przy ognisku, chodzenie po nightlajnach, borowiki instant o 4 nad ranem i w końcu sen. Spanie w samochodzie może nie jest bardzo wygodne ale narzekać nie mogę;)
W sobotę z rana zaczynają się zawody. Szybkie zapisy i start. Pierwszą konkurencją jest speedlajn. Reguły są proste- zawodnicy musza przejść w jak najkrótszym czasie taśmę.16 najlepszych przechodzi dalej. Mi pomimo czterech prób nie udaje się opanować nerwowego drżenia nóg Tomek i Damian przechodzą cała taśmę, a Kajtek to nie wiem gdzie jest, pewnie odsypia gdzieś noc Do ćwierćfinałów dostaje się Damian. Teraz slakerzy ścigają się po dwóch równoległych taśmach. Kto pierwszy ten lepszy. Wśród kobiet zwycięża Gabina z Susek, a wśród mężczyzn Honza-Spidy Gonzales. Do kolejnych konkurencji mamy parę godzin czasu. Wykorzystujemy je na opalanie, chodzenie po vaserlajnach, tricklajanach i jeszcze wielu innych lajnach, których nazw już nie pamiętam Około 15 rozpoczynają się eliminacje do zawodów zwanych vagabundlajn-czyli chodzenie po taśmie z rękami w kieszeniach. Moje nogi nadal nerwowo drżą i cudem udaje mi się zrobić 2 kroki Wielu jednak eliminacje przechodzi. Dalsza część odbywa się na dłuższej i wyżej powieszonej taśmie. Bezkonkurencyjny okazuje się Damian, który chodzi tak długo aż znudzeni sędziowie przerywają komisyjnie jego chód Prawdę mówiąc nie wiem co działo się dalej bo z Neiko postanowiłyśmy spróbować swoich sił na gibbonie Wieczorem dojeżdża jeszcze spóźniony Michał „Corny”, który nie wiedzieć czemu udał się najpierw do tych drugich Hejnic;) ale fajnie bo przywozi ze sobą gitarę i można trochę poleżeć na trawie słuchając muzyki. Wydaje się, że atrakcji na dziś wystarczy, postanawiam jednak wykorzystać obecność wody i vaserlajna, zbieram się w sobie i nocą wskakuje do basenu. Najgorsze nie jest wyziębienie podczas pływania, tylko to które następuje po wyjściu. Teraz już nie drżą mi tylko nogi ale wszystko Na domiar złego w głowie mam perspektywę spania w nieogrzewanym samochodzie;) Tomek wymyśla, że ogrzeje nas glukoza zawarta w czekoladzie. Ja słusznie w to wątpię;) i nie obywa się bez ciepłej herbaty. Jakoś dotrzymujemy do rana(dobrze, że mam tak pojemny plecak i tak dużo rzeczy się w nim mieści;))
Niedziela
Oczywiście przespaliśmy budzik;) choć może on wcale nie dzwonił. Pogoda jeszcze ładna, w planach hajlajn. Żyć nie umierać Ekipa zbiera się dość leniwie w wyznaczonym miejscu. Już prawie wyruszamy kiedy chłopcy wpadają na genialny pomysł powrzucania dziewczyn do wody. Pierwsza zatopiona zostaje Karolina (Neiko), potem Prcek i w końcu pada na mnie. Bez walki się nie poddaję ale jestem bezradna wobec trzech rosłych chłopów i ląduje w lodowatej cieczy Zabawy zabawami a hajlajn czeka Po drodze trochę się gubimy, Kajtek i Damian marudzą niemiłosiernie z tyłu więc cieszymy się gdy ich głosy milkną;) pewnie zrezygnowali- myślimy. Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. Janek „Kudłaty” z Kwjetem jeszcze montują taśmę. Siedząc z boku na skale przyglądam się bacznie wszystkiemu i trochę ogarnia mnie stres W międzyczasie pojawiają się niestrudzeni Damian i Kajtek;) Pierwszy hajlajna przechodzi Kwjetak, potem Janek i Damian, w końcu przychodzi czas na Tomka, który zakłada dla bezpieczeństwa kask i rusza. Udaje mu się wstać i zrobić kilka kroków (sukces zabrzańskiej drużyny) po czym spada w przepaść. Ja z Neiko trochę się wahamy, nawzajem pocieszamy, dopingujemy Siedząc na krawędzi przypominam sobie o moim lęku wysokości, myślę o tej wystającej na dole skale, wyobraźnia zaczyna pracować jak oszalała wysuwam się na bezpieczną odległość i nawet coś tam próbuje wstawać ale rezygnuje o jak dobrze czuć grunt pod nogami Neiko za bardzo się boi więc po chwili schodzi z taśmy. Nadchodzi czas powrotu. Gdy kończymy zdejmować hajlajna dopada nas ulewa. Znajdujemy schronienie pod skałą i czekamy na slońce i.... czekamy nadal Jako że z Tomkiem jedyni mamy kurtki przeciwdeszczowe postanawiamy schodzić. Tak, tak wiem kompanów się nie zostawia nawet jeśli są bryłami lodu;) deszcz nie odpuszcza i lekko mokrzy docieramy na kemping, reszta wraca niedługo po nas i o zgrozo sucha Jeszcze tylko szybki posiłek, pożegnania, ostatnie pakowanie i ruszamy w drogę powrotną. Z chęcią zostałabym tam dłużej, warto było przejechać 350 kilometrów(w jedną stronę) w środku sesji bo wrażenia są niezapomniane
tu foty: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2FKeep%20balance-slackfest%20w%20Hejnicach
Dolina Kobylańska i Brama Bolechowicka - wspin
Niepocieszeni tym, iż sobotnie zawody wspinaczkowe oddaliśmy walkowerem, postanowiliśmy wyruszyć w Kobylany, by zaliczyć tam kilka najbardziej reprezentacyjnych dróg, tudzież pobić jakieś patenciarskie rekordy. Niestety - gdy weszliśmy do doliny nasz optymizm nieco przygasł. Chmara namiotów, stada ludzi pod skałkami w kolorowych kaskach i rozciągnięta w poprzek tyrolka nie wróżyły nic dobrego. I faktycznie. Spod Żabiego Konia zostaliśmy odprawieni z kwitkiem - kurs. No nic - idziemy w okolice Szarej Płyty, tam krótka rozgrzewka (2 średniej urody drogi) i... znowu nas gonią - kolejny kurs. Udajemy się pod Zjazdową Turnię, a tam aż kolorowo od wiszących lin. Zrobiliśmy tam kolejne 2 nawet ciekawe drogi, po czym postanowiliśmy jeszcze raz zaatakować Żabiego Konia. Niestety i tym razem bezskutecznie. Tutaj miarka się przebrała. Obrażeni na całą Dolinę Kobylańską udaliśmy się w kierunku Bramy Bolechowickiej. Tu ludzi jakby mniej, skałki niczego sobie, więc do dzieła. Szybko wyszukaliśmy i skutecznie wywspinali kilka bardzo ładnych, długich dróg o trudnościach od V+ do VI.1. Szczególnie do gustu przypadły nam tutejsze filarki (ryski natomiast były dla nas mniej przyjazne).
Wyjazd kursowy do Piętrowej Szczeliny
Wyjechaliśmy w niedzielny poranek spod Plazy. Od samego rana świeciło słońce, pogoda więc zachęcała do tego, żeby nie siedzieć w domu. Po dojechaniu na miejsce przebraliśmy się i poszliśmy w stronę naszego celu. Przeszliśmy niedaleko Kamiennego Gradu i dotarliśmy do Piętrowej Szczeliny. Jako, że byłem jedynym kursantem wyjazd można nazwać tak jak było w planach kursowym, ponieważ kierownik kursu-Mateusz i tak szkolił gdy tylko nadarzała się do tego okazja. Ogólnie jaskinia całkiem sympatyczna, a jej budowa pozwalała na doskonalenie swoich umiejętności m.in. w zapieraczce. Podczas wychodzenia przy otworze spotkaliśmy dwie osoby, które również chciały tego dnia zwiedzić tą jaskinię.
Mistrzostwa Rudy Śląskiej w wspinaczce sportowej
Dzień przywitał uczestników chmurami i zimnym deszczem choć wszelkie pogodowe portale, oraz organizatorzy przewidywali inaczej… J, ale nie zniechęciło to śląskich wspinaczy do uczestnictwa w rywalizacji na rudzkim MOSiRze. Mimo ze połowa nie była przygotowana na owe warunki pogodowe cierpliwie czekali na swoją kolej rozgrzewając się na dwóch rozwieszonych slacklinach pod bacznym okiem najlepszej śląskiej slakerki Kaji Kaczmarczyk.
Kategorie były 4 ale ze względu na wiek i ilość uczestników została dołożona jeszcze jedna kategoria („ mężczyźni ” do lat 10 ) ta tez kategoria najbardziej cieszyła się uwagą i dopingiem publiki która rozgrzewała gorącą atmosferą wyjątkowo chłodną pogodę.
Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali na rozpoczęcie i na jak najszybszy kontakt ze ścianą. Wybija 10 wiec zaczynamy…
Eliminacje przebiegły sprawnie poziom był wysoki i wszyscy „łoili na maxa” nikt nie odpuszczał choć praktycznie wszyscy mieli zapewniony start w finale większość uczestników osiągnęła TOP. Mniej więcej po godzinie eliminacje dobiegły końca zaczynamy finały… Atmosfera coraz bardziej gorąca, uczestnicy wydają się wyluzowani choć wszyscy wiemy ze trema daje się we znaki.
Finały były bardzo widowiskowe, a finałowy ekstrem dla mężczyzn powyżej 16 lat zapierał dech w piersiach szczególnie podczas przejścia Piotra Majki któremu brakło dwóch przechwytów do osiągnięcia TOPu.
Wyniki: Kategoria Dziewczęta do lat 16: 1. Marcelina Adamek 2. Anna Przystupa Kategoria Dziewczęta powyżej lat 16: 1. Aleksandra Skowron 2. Katarzyna Żmuda 3. Kaja Kaczmarczyk Kategoria Chłopcy do lat 10: 1. Jakub Przystupa 2. Jakub Gutt 3. Paweł Kurzelowski Kategoria Chłopcy do lat 16: 1. Michał Rajda 2. Kamil Socha 3. Jakub Coder Kategoria Chłopcy powyżej lat 16: 1. Piotr Majka 2. Maciej Dziurka 3. Grzegorz Szczurek
RUMUNIA - jaskinie wodne
Po masakrycznej podróży autem docieramy wreszcie do miejscowości Ponor w górach Surreanu (16 godzin jazdy). Tu spotykamy się z kolegami i koleżankami z Speleoklubu Olkusz. (byli w trakcie podróży do kanionów w Grecji) Razem idziemy do wodnej jaskini Sura Mare. Jaskinia posiada potężny otwór. Poruszamy się pod prąd wartkiej rzeki. Po drodze musimy przepływać „żabką” głębokie jeziorka, przechodzić kaskady a nawet dwa razy na krótko zanurkować. Docieramy do 2 m wodospadu (w linii spadku wody nie do przejścia). Damian Żmuda obchodzi go górą lecz bez liny trochę kaprawo. Z tego miejsca wracamy z prądem do otworu. Noc spędzamy w uroczej cabanie w dolinie Strei. Zbocza doliny wieńczą potężne mury skał wapiennych. W drugi dzień grupa z Olkusza jedzie dalej na południe a my idziemy do wywierzysk Tecuri oraz penetrujemy tą piękną okolicę. Nocleg w tej samej cabanie. W trzeci dzień we wsi Ponor przechodzimy niewielką lecz bardzo urokliwą jaskinię Cocolbea. Też potężny otwór, rzeka, kilkunastometrowy wodospad (wyłoił Damian Żmuda) na końcu dopływamy do syfonu, który nam zamyka definitywnie drogę w głąb. W drodze powrotnej w okolicach wodospadu zaliczamy efektowne skoki do wody (na głowę, nogi i takie różne). Aby skrócić sobie drogę do domu podjeżdżamy tego samego dnia do znanej nam cabany Meziad gdzie spędzamy noc. Wcześnie rano zwiedzamy jaskinię Meziad i wracamy 13 godzin do domu (najgorzej w korkach w Polsce). Mistrzem kierownicy okazał się Tadek, który nie dość, że cała drogę był za kółkiem to po rumuńskich wsiach szalał jak miejscowy. Generalnie wspaniały wyjazd i pogoda.
Spływ Małą Panwią
Spływ kajakiem pneumatycznym rzeką Mała Panew od Zawadzkiego do Kolonowskiego.
Pieszy rajd po Jurze
W ramach zachęcania młodzieży do uprawiania turystyki kwalifikowanej przemierzamy trasę z Kluczy przez pustynię Błędowską, Chechło do Ryczowa. Nocleg w Jaskini w Straszykowej Górze. W drugi dzień przez Podzamcze, Okiennik, Podlesice , zalew w Dzibicach (tu boska kąpiel w zalewie) docieramy do Mirowa gdzie śpimy w pieczarze w tutejszych skałach. W trzeci dzień wracamy busem do domu z Mirowa. Przeszliśmy 60 km.. Pogoda nienajgorsza.. Nie mieliśmy namiotów, noce przy ogniskach. Grupa dość wytrzymała. Na wyżej wymienionej trasie znajdują się niemal wszystkie charakterystyczne dla Jury obiekty naturalne i historyczne.
Dolina Kobylańska – Wspin
Na miejscu byliśmy o 10. Zaliczaliśmy drogi na Wroniej Baszcie i na Lotnikach. Robiliśmy drogi zarówno obite jak i z własną asekuracją. Na jednej z dróg na własnej asekuracji Paweł zaliczył efektowny lot – wyrwał klame atakując asekurującą go Olę kamieniami. Pomimo niezachęcających prognoz pogoda utrzymała się przez cały dzień rewelacyjna. Przechodziły chmury ale spełniały tylko funkcję odstraszania innych wspinaczy – skały mieliśmy prawie tylko dla siebie.
Jura - 33-lecie klubu w Piasecznie
Mimo nieprzychylnych warunków całkiem spora grupka zjawiła się w umówionym miejscu. Część osób się wspinała, część zjechała do jaskini Wielkanocnej a część bawiła się przy ognisku. Sporo emocji wzbudził konkurs przeciągania liny. Tu zdjęcia z pierwszego dnia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fwielkanocna tu z drugiego dnia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2FKopia%2033%20lecie%20nocek%2030-31%2C05%2C09
Podlesice: wyjazd kursowy
Celem drugiego wyjazdu kursowego było doskonalenie technik linowych i poręczowanie na Bibliotece oraz jaskinia Studnia Szpatowców.
Na miejscu byliśmy w sobotę około godziny 10, ćwiczyliśmy podchodzenie i zjazdy z dużym zagęszczeniem przepinek. Towarzyszyli nam Mateusz, Ola i Michał, którzy przyjechali na odbywające się nieopodal spotkanie z poznaniakami przed wyprawą w masyw Göll. Było słonecznie, ale męczył nas wiejący mocno wiatr, więc po południu uciekliśmy pod ziemię. Jako że jaskinia nieduża, zmieścili się tylko kursanci, a instruktor i kierownik jedynie do połowy.
Na noc Rysiek i Pająk z Olą pojechali do domu, reszta udała się w znane wcześniej Oli miejsce w okolicy Kostkowic (4 km na północ od Kroczyc). Ładny kawałek łąki, trochę drzew nad samym zalewem – świetne miejsce na nocleg. Dzień zakończyliśmy orzeźwiającą kąpielą. Drugiego dnia wróciliśmy na Bibliotekę i dalej żmudnie przesuwaliśmy ciała w dół i w górę wzdłuż lin, tym razem dla urozmaicenia z podwieszonymi worami wypchanymi czym się dało. Wyjazd zakończony oficjalnie lodami w Zajezdzie Jurajskim.
Beskid Śl. - zlot weteranów taternictwa jaskiniowego
W sobotę liczna grupa weteranów pod przewodnictwem Jurka Ganszera (SBB) wyruszyła z przeł. Salmopolskiej do jaskini Miecharskiej. Większość dotarła do tzw. Vanhali gdzie koledzy z Dzikiej Grupy z Malinki doprowadzili kabel i elektrycznym światłem oświetlili tą piękną salę. Do dna jaskini na -54 dotarło 6 osób. Prowadził nas Czesław Szura (jeden z ekploratorów tej jaskini), Jurek i Michał Ganszer, Damian i Teresa Szołtysik (do samego końca się nie wciskała) oraz 1 kol. z GOPR. W mojej ocenie to najciekawsza jaskinia fliszowa. Dużo przestrzennych miejsc, wodospad, potok płynący przez całą jaskinie, jeziorko z okazami jaskiniowej fauny. W przeciwieństwie do innych jaskiń tego typu jest tu wyraźny główny ciąg systematycznie opadający w dół oraz boczne labirynty z ciasnotami. Sale zbudowane z potężnych ciosów skalnych. Obecnie jest największą jaskinią w Beskidach. Ma ponad 1800 m dł i 54 m głębokości. Błota było dużo ale warto było. Po akcji wracamy do Szczyrku. Główne obchody zlotu odbywały się na polanie Hondraski. My noc spędzamy w dolnym Szczyrku gdzie mieliśmy akurat zjazd rodzinny. Zabawa była przednia. W niedzielę już samotnie podbiegam wzdłuż wyciągu na Skrzyczne i zbiegam zielonym szlakiem w dół do Szczyrku. Więcej informacji na temat zlotu na stronie SBB. Tu zdjęcia http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fzjazd-weteranow
Petzl Slack Trip in Ostrov 30x30
18 maja w Ostrovie koło Teplic (Czechy) (jasny guzik, 500 km ze Śląska!) w ramach festiwalu Petzl Slack Trip 2009, odbył się maraton slacklajnowy, choć po cześci miał charakter zawodów.
Organizatorzy przygotowali bardzo oryginalną konkurencję, nazwaną Maraton. Na polance na terenie kempu Pod Císařem, wśród pięknych piaskowcowych turni, rozwieszonych zostało 18 taśm: 16 trzydziestometrowych i 2 dwudziestopięciometrowe. Zawody polegały na uzbieraniu w ciągu 5 godzin jak największej ilości przejść owych taśm.
Polskę reprezentowała pięcioosobowa ekipa zabrzańsko-wrocławsko-bystrzycka w składzie: Janek 'Kudłaty', Damian 'Daemon', Kajetan Kłakowski i Korny i ja.
Rozegrane zostały dwie konkurencje: OnSajt (przejście taśmy jak największą ilość razy w pierwszej próbie, bez odpadnięcia) i Absolut Distance (przejście jak największą ilość razy w wielu próbach).
Wśród kobiet walka była bardzo wyrównana i tylko jedna długość taśmy zadecydowała o wygranej. Najlepsza okazała się Klára zwana Prcekiem (32 przejścia - 960m). Na drugiej pozycji znalazły się ex equo Terka i Gábina, które uzyskały 31 przejść (930m).
W OnSajcie niepokonany okazał się Janek 'Kudłaty', który bez odpadnięcia przeszedł trzydziestometrową taśmę 91 razy, gromadząc tym samym 2730m, co zapewniło mu jednocześnie czwartą pozycję w kategorii Absolut Distance. Na drugiej pozycji wśród onsajterów znalazł się Míra (Slacklive webmaster) - 70 przejść (2100m), na trzeciej natomiast Kajoch (Singing Rock Slackline Team) - 42 przejścia (1260m).
W konkurencji Absolut Distance początkowo walka rozgrywała się pomiędzy Smoldą (Singing Rock Slackline Team) i Daemonem, którym nie poszło w oesie i postanowili się zreflektować. Do walki o wygraną włączył się jednak Míra, który nie odpuścił po wysiłku na onsajcie. I udało mu się, przeszedł trzydziestometrową taśmę w sumie 165 razy (4950m), wyprzedzając Daemona o dwie długości (163 przejścia - 4890m). Na trzecim miejscu, z liczbą 152 przejść (4560m) uplasował się Smolda.
Ja OSa spaliłem ale w klasyfikacji generalniej uplasowałem się na 11 pozycji, przechodząc ok. 2000m z czego jestem bardzo dumny ;).
W sumie wszyscy zawodnicy w ciągu pięciu godzin przechodzą taśmy 1960 razy, co daje 58,8 km. Prawdziwy maraton ;-)
Oprócz zawodów, wśród atrakcji znalazły się koncerty, nocne chodzenie po slakach, FireShow, a także 107-metrowy longlajn w nielę oraz highline którego niestety nie udalo nam się zobaczyć, choć bardzo mi na tym zależało - ale trudno może następnym razem.
Longlina udało się przejść tylko dwóm osobom z polskiej ekipy tj. Jankowi oraz Damianowi. Ja się przystawiałem 3 razy, niestety bez sukcesu, ale fajnie było spróbowac. �� Jak widac polski dream team nie zawiódł i godnie reprezentował swoja ojczyznę. Kolejny fest już 19.06.2009 w Hejnicach zapraszam.
Jura: Kobylany- wyjazd kursowy
Wyjazd w powyższym składzie odbył się do dolinki Kobylańskiej na wspinanie. Kursanci łoili pierwsze drogi na zaliczanie z prowadzaniem(niektórzy pierwszy raz w życiu to robili) a reszta ekipy walczyła z innym kalibrem dróg. Ola i Łukasz wspinali się trochę na własnej, Pacyfa jak zawsze nie zjadła mięsa :).
GRECJA: pobyt na wyspie Thassos
Byłem służbowo z młodzieżą szkolną na greckiej wyspie Thasos w północnej części morza Egejskiego. Wyspa zbudowana z marmurów i wapieni ale także z granitów i piaskowców. Przypadkowo od miejscowych dowiedziałem się o jaskini Drakotripa (Dragon's Hall)jako rzekomo największej na wyspie a znajdującej się w pobliżu miejscowości Panagia niedaleko miejsca naszego pobytu. Terenowym wozem z jednym z miejscowych Greków podjeżdżamy w pobliże owej groty. Ma ponad 60 m dł. przestrzennego korytarza. Ciekawostką jest duża kolonia nietoperzy, która z piskiem setkami sztuk wylatywała akurat z jaskini. Tubylcy planują udostępnić jaskinię turystom. Póki co tylko nieliczni znają dość zagmatwane dojście wśród zarośli. Ponadto jaskinie znajdują się w klifach. W trakcie rejsu statkiem wzdłuż wsch. wybrzeża kotwiczymy przy jednej z wysp i wpław dopływamy do widocznego z dala otworu pieczary, która okazała się krótka choć jeden z bocznych korytarzy znikał pod wodą. Ponadto wychodzimy na największy szczyt na wyspie - Ypsario (1208). Wysokość może nie imponująca ale wędrówkę zaczynamy dosłownie z plaży a w górnych partiach ścieżka ma charakter typowego tatrzańskiego szlaku. Wędrówka tam i z powrotem zajmuje 6 godzin. Codziennie upały. Plaża i szafirowe morze na dłużej wolałbym zapomnieć.
Tatry: Jaskinia Zimna
Wyjazd w celu ponownego nawiązania łączności z nadajnikiem niemieckiej marynarki wojennej DHO38. A także, na co jednak liczyłem bardziej, moim nadajnikiem pozostawionym na powierzchni.
Wydawało się, że znalezienie kogoś na wyjazd do Zimnej jest niemożliwe - a tu proszę, okazało się, że Mateusz nigdy nie był w tej jaskini. Była kąpiel w Ponorze - nie spodziewałem się cudów, faktem jest, że było dużo lepiej niż tydzień temu, ale jednak jeszcze z półtorej metra brakuje. Było też odpompowywanie syfonu i inne atrakcje, żeby Mateusz również miał z tego wyjazdu jakąś korzyść :). Łącznie pod ziemią spędzamy ok. 7 godzin.
Tatry: Jaskinia Zimna
Fantastyczny dzień, który - być może nie rozpoczął się zbyt fantastycznie, za to skończył rewelacyjnie :) Mój organizm domagał się odpoczynku i zwyciężył nad duchem, który także nie był zbyt silny.. więc zaspałam. Mateusz odbraził się na mnie już w Kirach.
Kościeliska zalana słońcem. W marszu doliną towarzyszy nam natrętna myśl: cóż, _znów_ Zimna... Przyczajeni pod otworem - z jednej strony ogrzewani światłem z nieba, a z drugiej chłodzeni powietrzem z wnętrza skał - obserwujemy ludzików kończących pobyt w Mroźnej.
Jaskinia wcale nie okazuje się aż _tak_ dobrze nam znana. Przypominamy sobie, że jest całkiem ładna i obszerna, w dodatku dawno nas tam nie było, a już na pewno nigdy o tej porze roku - lód z większości ścian wprawdzie odpadł, za to zupełnie pokrył spąg. Ponor okazuje się tak zalany, jak zalanego jeszcze go nigdy nie widzieliśmy, także tam kończy się nasza wycieczka - przynajmniej w głąb jaskini. W trakcie odwrotu Mateusz kilkakrotnie rozkłada swoje kabelki i gada przez komórkę z łodziami podwodnymi. Ja natomiast bawię się aparatem fotograficznym. Na całość schodzi nam jakieś trzy godzinki.
Na powierzchni wita nas cudne słońce. Jestem zdania, że dla takiego wyjścia warto jest spotkać dużą wodę w Ponorze. Jakiś czas pozostajemy jeszcze w otoczeniu jaskini.. a w tak zwanym międzyczasie chmurzy się, trochę pada i grzmi. Powrót doliną udaje się jednak odbyć na sucho.
Na dobre rozpadało się, gdy byliśmy już w samochodzie, ale i to zostało nam wynagrodzone barwnymi znakami na niebie. Ze względu zaś na wczesną, jak na "szybką akcję", godzinę powrotu nie potrafiliśmy się oprzeć, by nie odwiedzić pewnej dobrze nam znanej knajpki w Krakowie. Jedynym zmartwieniem pozostało tylko to, że tambylcy nie są przyzwyczajeni do zapachu jaskini...
AUSTRIA: Höllental - wspinaczki
Pomysł na wyjazd w Hollental wyszedł od Mateusza i Oli, którzy jako jedyni byli wcześniej w tym rejonie. Wyjechaliśmy w czwartek wieczorem - mimo niewielkiego (jak na majówkę) ruchu turystów, droga przez Cieszyn, Żilinę i Bratysławę zajęła nam 8 godzin (!!). Szczególnie irytowały nas remonty autostrady na Słowacji, stresowały także kolumny tirów nacierających naprzeciw nas w Czechach, a także wypadek z udziałem ciężarówki, który widzieliśmy po drodze.
Nocleg zaplanowaliśmy w Kaiserbrunn, z pełną świadomością, że będą tam tłumy. Zasadniczo jest to parking, a nie pole namiotowe - obowiązuje zakaz biwakowania, ale mało komu to przeszkadza. Po jakichś trzech godzinach snu zrobiło się rano, wszyscy jedzą śniadanie i dzwonią szpejem, hałas, no i co robić, też musieliśmy wypełznąć z namiotów. Łukasz stwierdził, że musi zaopiekować się mało wspinaczkową ekipą ze swojego auta, zaś pozostałym na początek Mateusz zaproponował łatwe, acz długie drogi na Stadlwandzie (1407). Podejście było z przygodami - trzymajmy się wersji, że musieliśmy przyzwyczaić się do stylu rysunków w przewodniku. Sam akt wspinaczki rozpoczynamy o godzinie 14:00. Zespół tzw. sportowy (Wojtek, Karol i Paweł) zaczynają walkę z 9-wyciągową Richterweg (5-). Pozostali zaś dzielą się na dwie ekipy - po jednym Mateuszu i Oli w każdej - i kontemplują Brunnerweg (11 wyciągów, również 5-). Cały ten tłum z "pola namiotowego" jakoś rozchodzi się po dużym w końcu rejonie, jesteśmy na ścianie sami.
Na naszej drodze, trudności były tylko na początku. Od połowy to już dosyć nudne wyciągi dwójkowe i trójkowe - ale w zasadzie o to nam chodziło, żeby przypomnieć sobie, jak to szło w tym "poważnym" wspinaniu - a nie "zajechać się". Stałe punkty znajdujemy tylko od czasu do czasu - raczej jest to obicie "zjazdowe". Mimo to, kości i friendy nie schodzą - jak wiadomo bowiem, podstawowym punktem asekuracyjnym w Hollentalu jest sosna, która potrafi wyrosnąć z naprawdę niespodziewanych miejsc. Szczególnie istotny jest gatunek "sosny stanowiskowej". Jak się popatrzy na korony tych drzew (zdjęcia), to naprawdę można ufać im bardziej niż jakimś tam szczelinkom na kości. Skoro one przeżyły, to my też damy radę.
Mateusz i Ola uzyskują nad nami przewagę dwóch wyciągów i na dobrą godzinę tracimy ich z oczu. Jakie jest nasze zdziwienie, kiedy na przedostatnim - a może ostatnim wyciągu mijają nas ... w dół. Zejścia jednak nie ma. Albo przynajmniej nie potrafimy znaleźć. No trudno, co robić, problem tylko w tym, że jest już dosyć późno, a do najbliższego, lokalnego minimum energii potencjalnej - zlokalizowanego u podstawy ściany - jest 340 metrów. Mateusz jest zdeterminowany, żeby zjechać jeszcze "po jasnoku". Powątpiewam w taką możliwość - ale podobno "po jasnoku" można rozumieć inaczej jako "nie włączając czołówek". Dokonując tu pewnego skrótu - kiedy nasza cała czwórka stoi bezpiecznie na dole, mamy już godzinę dwudziestą drugą.
Z chłopakami umówiliśmy się, że nie czekamy na siebie - wracamy na "bazę" każda grupa osobno. Na ścianie obok ciemno, nic nie słychać - najwyraźniej dawno temu już zjechali. Ale czy na pewno? Coś mnie "tknęło" - hej, wrócćie tu na chwilę - czy też widzicie blade światełka wysoko na górze? Niestety nie przywidziało mi się. "O rety, oni są chyba dopiero na drugim zjeździe". Przez blisko godzinę obserwujemy światełka. Nie do końca rozumiemy, dlaczego niektóre zamiast w dół, poruszają się w górę. I dlaczego niektóre z tych poruszających się w dół poruszają się tak szybko. Ciągle próbujemy się do nich dodzwonić, ale nie odbierają. W końcu się udaje - twierdzą, że wszystko jest pod kontrolą i zostały im może jeszcze ze dwa zjazdy. Uzajemy, że i tak z pozycji podstawy ściany nie jesteśmy w stanie im pomóc, układamy wyjaśnienie dla prokuratora i wracamy na bazę. Nie wnikam co było i jak było, ale oni wrócili zdaje się coś koło trzeciej. I faktycznie - spadła im czołówka.
Rano wyraźna niechęć (Mateusze i Ole) albo wręcz paniczny lęk (Wojtek) przed wyjściem na wspinanie na cały dzień. Poza tym, Łukasz zabrał ze sobą grilla, i jeśli mamy go uruchomić, to nie możemy wrócić tak zmęczeni jak poprzednio. Zachęceni spokojem i niewielką ilością ludzi, wracamy niemal w to samo miejsce - Vordere Stadlwand. Tym razem idziemy wszyscy - razem z Łukaszem i jego przyjaciółmi i przyjaciółkami (niestety, jak się okazało, nie wyposażonymi w kaski). Podejścia od asfaltu jest dużo mniej (ok. 15 minut), więc i zainteresowanie większe. Słyszymy czeski, węgierski, polski, niemiecki... Razem z Mateuszem i Olą przymierzamy się do Peternpfad (5-). Musimy czekać na drogę, ale warto było, bo całkiem przyjemna. Pięć wyciągów o w miarę jednostajnej trudności (nie mniej niż 4), razem 160 m. Wpisujemy się do książki. Nie wiem kto i po co chciałby czytać te książki, ale gdyby ktoś zamierzał to robić, to pewnie pomyśli, że żartowaliśmy wpisując dwa razy "Mateusz i Ola, RKG Nocek" - i tę samą datę. Co robić, takie są fakty.
Nie wiem, co dokładnie robił zespół sportowy - dowiem się i uzupełnię. Spotykamy się na ścieżce zejściowej. Tym razem stracił się Łukasz i jego towarzysze, ale mamy nadzieję, że nauczyli się na naszych błędach i jakoś sobie radzą. Poza tym, według naszych informacji, robili tylko drogi "sportowe". Do wieczora jeszcze daleko, także i my bawimy się jeszcze trochę na jednowyciągówkach - z Mateuszem przechodzimy jeden po drugim jakąś szóstkę, zaś Wojtek, Paweł i Karol przymierzają się do różnych dróg obok o trudnościach sięgających do 8-. Kombinowanie, patentowanie, "po lewej, po lewej masz taką małą dziurkę na nogę!". Chyba są w swoim żywiole i nawet nie zauważyli, kiedy ich opuściliśmy i poszliśmy robić obiad i grillować. Chciałem podkreślić w tym miejscu, że nie byliśmy świadomi majówkowych wypowiedzi jednego z polskich polityków.
Przyznaję, nie jesteśmy szczególnie "rozrywkowym" klubem - ale przynajmniej dzięki temu udaje się nam w niedzielę wstać o siódmej rano. Plan obejmuje ściany Grossofen, chociaż mój pomysł, żeby się trochę bardziej zmęczyć znajduje niewielu entuzjastów. Swego rodzaju "konflikt interesów" udaje się opanować dopiero pod ścianą - ktoś wpadł na pomysł, żeby nieco inaczej niż w poprzednich dniach podzielić zespoły. Z podziału wykluczony jest Paweł, który ma problemy żołądkowe. Łukasz jest z nami, choć jego towarzysze znowu się gdzieś wyalienowali i zgubiłem ich z oczu jeszcze na bazie. Wracając do Grossofen - Mateusz i dwie Ole udają się na Sudwestturm z zamiarem zrobienia In Vino Veritas (6, 130 m). Karol i Wojtek idą w trudności, na drogę Primus (7-, 170 m). Ponieważ zaś Łukasz będzie pierwszy raz robił "wielowyciągówkę" i jest mu wszystko jedno gdzie - biorę go na 340-metrową drogę pod nazwą Himmelsleiter, na głównej ścianie.
Spodziewam się problemów, bo droga jest wyceniona wysoko jak na moje możliwości (6+). Większość wyciągów nie schodzi poniżej 6-. No ale w końcu o to chodzi - problemy muszą być, trzeba je pokonywać. To nie jaskinia, w razie czego, zawsze można się wycofać, co nie? Przed nami trzyosobowy zespół węgierski - musimy troszkę na nich czekać tu i ówdzie, ale przynajmniej widzimy, jak idzie droga i gdzie są największe problemy. Mamy zarówno dobry widok na lewą stronę - na Mateusza na jakimś karkołomnym trawersie, jak i fenomenalny podgląd na prawą - na Karola przyklejonego gdzieś daleko do stanowiska w ścianie. Prowadzimy na zmianę, ale staramy się tak wycelować, żeby najtrudniejsze momenty trafiły na Łukasza, który ma lepszą technikę wspinania. Przez większość drogi było (jak na nas) faktycznie trudno. Nadwyrężyłem sobie palce, którymi - jak mi się przypomniało - zarabiam przecież na życie. Przełączenie trybu pokonywania drogi z klasycznego na hakowy wydawało się nieuchronne - na szczęście udało się to odwlec do przedostatniego wyciągu.
Ścieżka z powrotem do podstawy ściany jest właściwie jednokierunkowa. Fantastyczny piarg - świetnie się jedzie w dół, ale podchodzić to bym tamtędy nie chciał. Udało się nam całkiem nieźle zgrać w czasie - na dole czekają już na nas Mateusz i Ole. Trochę się pogubili w ścianie, tak do końca nie wiedzą gdzie byli. Po kilkunastu minutach wraca też ekipa z Primusa. Najwyraźniej dobrze dobrali sobie drogę - również na skraju swoich możliwości na tę niedzielę, bo jak się przyznali, też momentami musieli oszukiwać.
Dzień się kończy i pozostaje już nam tylko ugotować obiad i wracać do domu. Obiad nad rzeką - zanotować, że Schwarza jest bardzo ładna. Wracamy w przekonaniu, że był to bardzo udany wyjazd. Niby tylko trzy dni, ale żal, że nie możemy zostać dłużej jest tłumiony przez bóle i zmęczenie, odczuwane w rozmaitych częściach ciała.
RUMUNIA:
Jura: skałki rzędkowickie
Skały zatłoczone do niemal ostatniej ryski. Robimy tylko małe bouldery. Starzy koledzy z klubu tradycyjnie na majówkę jeżdżą w ulubione miejsce na skałkach rzędkowickich i tam się z nimi spotykamy. Czas spędzamy towarzysko. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fjurajska-majowka
Mistrzostwa Polski w autostopie
Na mistrzostwa autostopu chciałem się wybrać juz dwa lata temu, ale co roku cos musiało wyskoczyć. W końcu się udało - choć majówka czasowe ograniczenia narzuciła dość znaczne. W tym roku trasa biegła z Sopotu do Lwowa - ok. 850 km, wiec kawałek był. Z Agniechą ustawiamy się na 0.15 w piątek 1 maja, ponieważ pociąg ma ruszać 0.47 (przynajmniej teoretycznie). Przy kasie okazuje się ze ma 100min opóźnienia. Myślę sobie „spoko”, mamy zapas czasu, bo w Sopocie mamy być na 12:00. Pociąg nadjeżdża wiec pakujemy się do środka a raczej tłumy wgniatają nas w przestrzeń wagonową.
Ucieszeni, że jesteśmy w sferze pociągu czekamy na odjazd. Marne nasze oczekiwanie, bo czekamy na brakujące 5 wagonów jadących z Wisły, które za szybko nie dotrą gdyż ktoś zajumał trakcje. Całkiem klawo szkoda ze trafił na majówkowe wyjazdy. W miedzy czasie robi się 200 min spóźnienia. Przezywamy właśnie pierwsze załamanie. Nie ma co narzekać, cza działać, wiec idziemy sprawdzić PKSy niestety. Jest tez plan, żeby Ondre zawiózł nas na trasę warszawską może uda się cos złapać, ale rezygnujemy i wracamy na dworzec, pakujemy się do środka i po chwili wpadamy w letarg na glebie. Agniecha po ok. 30 min budzi się z zimna ja już wiem ze będą kłopoty. Po chwili pada. „Co robimy, wracamy???” - jestem w stanie się zgodzić, ale z pomocą nadjeżdża kolejny pociąg do Warszawy, w który się pakujemy... podroż się zaczyna! Znajdujemy dwa miejsca, Agniecha w przedziale (nota bene z gratisami), ja na glebie w przejściu. Idziemy się przespać, po 3 godz jesteśmy w Wawie, czekamy na kolejny pociąg do Gdyni który będzie za ok. 1,5h. Idziemy się przejść pod Palac Kultury zażyć troszkę słońca. Po powrocie na peron okazuje się ze dogania nas pociąg z Katowic, z 250 min opóźnienia. My wiemy ze do niego już na pewno nie wsiądziemy. Po chwili przyjeżdża pociąg do Gdyni i ruszamy zaraz za już legendarnym „pociągiem 047”. Gleba standardowo wolna, tyle że pod rowerami wiszącymi na wątpliwej wytrzymałości haczykach, ale bez chwili zastanowienia kładziemy się i za moment śpimy. Budzimy się gdzieś przed Malborkiem i zaczynamy przygotowywać „kartony”. O godzinie 16:00 wysiadamy w Sopocie Kamiennym Potoku i dymamy pod miejsce startu gdzie już nikogo nima ale w sumie to się nie dziwimy, ponieważ mamy 4-godzinne spóźnienie. U portiera odbieramy mapy oraz numer startowy nota bene „013”... Czas działać, cza dogonić resztę. Posuwamy się do desperackich czynów na pierwszych światłach podchodzimy do samochodów i bezczelnie pukamy w szyby i z błagalnymi minami prosimy o jakąkolwiek podwózkę. Już drugi samochód zgarnia nas i podwozi do zjazdu na obwodnice jakieś 3 km, ale ważne ze w kierunku Pd-Wsch. Generalnie piździ, wiec marzymy o kolejnych dobrodziejach. Starszy, bardzo miły Pan wraca z pracy i mówi ze zabierze nas w super miejsce do łapania i na pewno tam cos chycimy bo to tranzyt na wschód. Ja - yhy. W końcu docieramy do autostrady A1, myśląc stąd to już pikus za chwilkę będziemy w Łodzi. Generalnie znowu się mylimy ponieważ autostrada jest płatna - to generalnie jeśli już ktoś jedzie, to w stronę wody czyli nie tam gdzie my. Rezygnujemy z autobany i dalej tranzytem na Warszawę (chyba). Pomału się kulamy, podwózki są, ludzie bardzo mili, tyle że odcinkami po 20 - 30 km, ale do przodu. Koło godziny 20 zatrzymujemy się na wysokości Chełmna. Pomału dzień zmierza ku końcowi wiec zaczynamy się rozglądać za jakąś... koliba??? Daleko nie szukamy znajdujemy... rów. Ustalamy ze będziemy się zmieniać. Najpierw w kime idzie Agnieszka. Pomału jak już zasypia, zatrzymuje się młody facet z dzieckiem które strasznie się nas wystraszyło (chyba Agniechy bo na pewno nie mnie ;). Chcemy troszkę je uspokoić podlizując sie balonem co generalnie pomaga. Tato, chyba tez były włóczykijo-hitchhiker udziela nam paru rad ;) Dojeżdżamy na przedmieścia Torunia i tu decydujemy się na nocleg. Ciemno, zimno i do domu daleko, niemiłosiernie jesteśmy zmęczeni wiec wesoło już nie jest, na jakieś �� polance rozbijamy prowizorycznie namiot, ustalamy że wstajemy o 5 i zaczynamy łapać. Los na pewno się odmieni i pójdzie jak po maśle ;)
Sobota 2.05.2009
Wstajemy jak zaplanowaliśmy o... 8.03 ale słonce się uśmiecha, jest ciepło jesteśmy w miarę wypoczęci, morale tez skoczyły o parę oczek w górę.
Dziś pierwsi zatrzymują się Bracia którzy wybrali się kupić samochód jest miło, śmiesznie i nabijamy kolejne 50 km, jesteśmy w Lipnie tu przekraczamy jedno skrzyżowanie i TIR zabiera nas do Warszawy wiec dziś Idzie zdecydowanie lepiej, mijamy pare policyjnych patroli, więc Agniecha stara się chować na leżance kierowcy, co dość komicznie wygląda ale generalnie się sprawdza ;). Wyskakujemy przy zjeździe na Lublin i tam tez spotykamy pierwszych zawodników. Wymieniamy się wrażeniami, śmiechy, chichy, poczęstunek, i po chwili... kciuk do góry i na Lublin. Jedziemy w piątkę kierowca, jego brat, ja z Agnieszką i... stopowy filozof, Agnieszce nie podpada do gustu i idzie spać zostawiając mnie na pożarcie. Okazuje się bardzo miłym facetem, choć nawija bez przerwy co jest troszkę irytujące ale udziela nam paru cennych wskazówek dotyczących stopa i Ukrainy. Wysiada wcześniej a my dalej do Lublina. Rodzeństwo bardzo miłe, gawędzimy o Skandynawii gdzie bracia często wyjeżdżają dorabiać. Podwożą nas za Lublin i w eter puszczają, że zostawiają przesyłkę przy Scani. Nie zdązywszy jeszcze wystawić kciuka już zatrzymuje się rodzinny van. Rodzina bardzo miła, zaczynają nas wypytywać o co cho z tymi stopersami ze dziś ich taki wysyp... ;).
W koncu osiągamy Zamość, miejscówka wręcz wymarzona do łapania ale Agnieszka zauważa ze właśnie wysiedliśmy z 13 samochodu... i tu tez mamy najdłuższy postój z całej trasy jakieś 1.5h ale przynajmniej jest okazja by cos zjeść. Po owej 1 godzinie i 30 minutach inny zespól nas zauważył i uprosił kierowcę by zabrał jeszcze nas... jak miło. Bardzo szybko zbliżamy się do wschodniej granicy UE i troszkę się niepokoimy. Nasz niepokój potęguje spotkanie z Panią która opowiada nam o nie ciekawych przypadkach przygranicznej okolicy.
W końcu docieramy do granicy w Hrebenne (gdzie czekają nas chwile naj... całego wyjazdu) jest ok. 20.00 tu spotykamy kolejnych mistrzów autostopu, zamieniamy kilka słów a po chwili zjawia się Ukrainiec proponując dwa miejsca z podwózka do Lwowa, troszkę mi to jakąś ściema śmierdzi ale wypada na nas. Okazuje się ze jest rodzinka jest bardzo mila, ale miejsca w samochodzie raczej niema bo cały VW Transporter zapchany polskimi meblami, bo ponoć tańsze i są.
Na przejściu okazuje się ze do Ukrainy można przywieść tylko 50kg albo równowartość 200 euro na twarz, wiec już wiemy czemu jedziemy w szóstkę pięcioosobowym samochodem ;) Polacy patrzą na wszystko z przymrużeniem oka. Celnicy ukraińscy już oka mrużyć nie chcą wiec się zaczyna... na pierwszy ogień poszliśmy my: „nie znacie dokładnego adresu, to nie wiedziecie na Ukrainę” (klawo, 60 km od celu), jakoś go przekonujemy choć ja odpalam niezłe akcje i Bargiela ma mnie dosyć. Czas na rodaków: co to, co tamto, zły przelicznik euro i za dużo towaru, wiec dalej nie jedziemy (przypominam 60 km od celu). Ja już podsypiam, Agniecha też, a Ukraińcom głupio ze nas w to wciągnęli choć my wcale im za złe nie mamy. Zaprawień w boju wschodni sąsiedzi wiedza jak sobie z tym poradzić, wystarczy tylko... wcisnąć jeszcze dwie osoby do samochodu. Wiec granice po 5h oczekiwań przekraczamy w 9 osób. Celnik pyta co nas tak mało, ale raczej nie interesuje go to, że jedzie w samochodzie 2x więcej osób niż może, tylko to czy masa na łeb nie przekracza 50 kg. W końcu jedziemy a raczej to się kulamy bo na drodze wszędzie dziury, a raczej rowy. �� W końcu… Lwów, L’viv, Leopolis, Львів, tyle że o 3.00. Korzystamy więc z pomocy taksówki, która zawozi nas na miejsce które jak sie okazuje niekoniecznie było miejscem logicznie wynikajacym z mapy, ale jesteśmy. Witają nas już lekko „zmęczeni” organizatorzy i gratulują 71 chyba miejsca. Jest tragicznie zimno wiec nie rozbijamy namiotu, tylko na bezczela idziemy kimać pod łazienki.
Rano budzi nas Pani kierownik ośrodka nie bardzo wiemy co mówi ale z jej intonacji wynikalo ze mamy się z tamta wynosić ;).
12:00 wręczenie dyplomów... nagród..., podziękowania... i brawa... łza się w oku kreci na koniec parę fotek i... z powrotem. Lecimy na szybkie zwiedzanie Lwowa jest cudnie i chętnie byśmy tam zostali jeszcze przynajmniej dzień ale czas nas nagli, więc na obwodnice Lwowa. Po parunastu minutach łapiemy stopa do katowickich bramek na A4 super zdążymy na poniedziałkowe zajęcia. Czech który nas zabiera (generalnie Ukrainiec mieszkający w Czechach i pracujący w Niemczech) częstuje nas plackami, które wiezie od swej rodzicielki ze Lwowa, którą odwiedza przynajmniej raz w miesiącu.
Na bramkach stoimy jakieś 40 min i poza tym ze zimno to nic. W koncu sympatyczni młodzieńcy z Sącza litują się nad nami i wiozą nas do Kato stąd już odbiera nas Bąbelek.
Za rok Sopot-Praga. Zapraszam.
Jura: Wyjazd rowerowy + jaskinia Psia i Na Biśniku
Na rowerach startujemy z Ryczowa piaszczystym, leśnym szlakiem do Smolenia. Tu w dolinie Wodącej odwiedzamy jaskinie na Biśniku i Psią. Następnie przez Złożeniec szlakiem rowerowym wracamy do Ryczowa zahaczając jeszcze o skałki z obeliskiem. Pogoda cudowna na rower. Na Jurze eksplozja zieleni. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fjurajska-majowka
Tatry Wysokie: Dolina Pięciu Stawów Polskich
Wyjazd baardzo wcześnie rano, pomimo to w dolinie zameldowałam się późnym popołudniem. Rzuciłam tylko graty i na lekko spacerek w poszukiwaniu Wolego Oka:) Szlaki niemal wszystkie przetarte, tylko śnieg rozmiękły, rozmokły, osuwający się. Z tego też powodu następnego ranka wychodzę bardzo wcześnie. Kierunek: Zawrat. Przełęcz osiągam w dość szybkim tempie, teraz zastanowienie co dalej:) Patrzę w kierunku Świnicy, ale jakoś tak nieswojo samej:) Kieruję się zatem granią w prawo. Skały zalodzone lub wysuszone, zależy od strony. Po krótkim odpoczynku na Małym Kozim postanawiam schodzić. Śnieg już się grzeje, im później, tym zejście może być ciekawsze;) dochodze jeszcze do Zmarzłych Czub i kieruję się w dół jakąś dziwną, ale sympatycznie wyglądającą przełączką. Sympatycznie do czasu:P Staram się byc ostrożna, ale kilkakrotnie wykonuję mniej lub bardziej kontrolowane zjazdy w strone Pustej Dolinki wśród huku spadających z góry nawisów. Stresogennie odrobinkę:) Ale udaje się uciec bezpiecznie. Następnego dnia wyjście troszkę później, ale za to w miłym towarzystwie. Decydujemy sie na Gładką Przełęcz. Ślicznie, ze śpiącą kozicą i widokami na słowacką dolinkę. Myślimy o Walentkowym albo o słowackiej przełęczy Zavory, ale na myśleniu sie kończy. Nadchodzą chmury, zaczyna wiać, decydujemy się na powrót. Kilka godzin później potężna burza. Złapała Strzelca w drodze. Przychodzi dopiero wieczorem, juz się zaczynam niepokoić:) Wieczór zakończony imprezką po-urodzinową z widokiem na niedźwiadka przechodzącego sobie w najlepsze po stawach:) W piatek, niemiłe zaskoczenie; następnego dnia musze iśc do pracy. Decydujemy się więc ponownie na Gładką z aspiracjami na pobliskie szczyty:) Wychodzimy w czwórkę tym razem i w czwórkę dochodzimy na Gładki Wierch, Przepiekne widoki, naprawdę szkoda że trzeba wracać..:( Zjeżdżamy jeszcze dwa razy(!!) z przełęczy na pupach i spokojny powrót do schroniska. Tam obiadek, piwko, pożegnanie i niestety zejście na dół...
Jura: Podzamcze
Wyjechaliśmy z domu w niedziele rano, po dojeździe na miejsce małe jedzonko i w skały. Zrobiliśmy z 6 - 7 dróg średniej ciężkości. Powrót do domu wieczorem tego samego dnia :D
Tatry Wys. - skiturowanie w otoczeniu Hali Gąsienicowej
Tym razem na Halę podchodzimy Jaworzynką. Od tygodnia śniegi znów trochę uciekły wyżej. Z Hali Gąsienicowej Teresa podchodzi na wprost na szczyt Kasprowego (wyciąg z uwagi na brak narciarzy już nie kursuje) a ja wychodzę na przeł. Liliowe i dalej granią do Świnickiej przełęczy, z której zamierzałem zjechać. Żleb jednak okazał się "zajęty". Dwie grupki "wspinaczy" z sprzętem wykuwało stopnie by wdrapać się na przełęcz blokując tym samy drogę. Wracam więc na Skrajną Turnię (2096) i stąd zjeżdżam na Liliowe i dalej do kotła. Potem podejście na Kasprowy i dalej już wspólny zjazd przez Goryczkową do Kuźnic. Przez tydzień trasa skróciła się zaledwie o sto metrów więc możemy być szczęśliwi z długiego zjazdu.
Jura: Jaskinia Szeptunów (Szmaragdowa), wspinaczki w Olsztynie
Zainspirowany zdjęciami Adama z marca, rzuciłem temat odwiedzenia jaskini Szmaragdowej. Z Wirku, kawalkadą samochodów (5 aut!) przemieszczamy się do kamieniołomu w Rudnikach. Niektórzy pod otworem - swoją drogą, fenomenalnie położonym - sugerują, że zejście nad jeziorko do malutkiej w sumie Szmaragdowej nie jest warte tak długiego dojazdu. Nie zrażony tym, obwieszczam moje plany zwiedzania jaskini do przesamego końca. W związku z doskonałą pogodą - upał i bezchmurne niebo - miało to obejmować również dogłębne zapoznanie się z istotą tego podobnież największego na Jurze jaskiniowego jeziorka.
Z początku entuzjazm przejawiają tylko Mietek i jego wodoszczelny aparat fotograficzny. Żeby przedostać się do bocznej odnogi jeziorka (całkiem go tam jeszcze sporo), musieliśmy "myknąć" pod przełazem. Ktoś krzyczał dokumeeentyy!! - swoim zwyczajem miałem pod kaskiem portfel, żeby w razie czego nie utrudniać identyfikacji - ale krzyczał zupełnie niepotrzebnie, bo przecież zanurzyliśmy się tylko po szyję. Faktem jest, że to chyba przez to "myknięcie" dojrzenie do decyzji o kąpieli zajęło reszcie ekipy osiem minut i wymagało pomocy obecnego na miejscu psychologa. W sumie to zaskoczyli mnie - w deczko zimnej wodzie wykąpali się wszyscy, łącznie z Jankiem (pierwszy raz w jaskini w ogóle!), Tomkiem (który niedługo wcześniej coś wspominał o tym, jak to jesteśmy pogrzani) i Olą (tą bliższą mi - jak ją zobaczyłem po drugiej stronie, to dopiero mi się zrobiło zimno!).
W "mokrej" części odnajdujemy sporo śladów muszli, gąbek - a może nawet jakiegoś amonita. Po raz kolejny próbujemy uwierzyć w to, że jaskinie naprawdę zrobione są z resztek po wielkich ślimakach - chociaż dla mnie brzmi to równie fantastycznie jak płaska ziemia podpierana przez słonie na grzbiecie wielkiego żółwia. W jaskini siedzimy prawie godzinę. Dziewczyny narzekają na brak bielizny na zmianę, więc sugeruję, że w takim słońcu najlepiej rzeczy suszyć na sobie. Znowu jestem zaskoczony, bo co niektóre na to przystają i ku radości głownie mojej :), wracają do auta - naprawdę pocieszny widok - w trekach, z wielkim plecakiem, ale bez spodni.
W dalszym programie dnia (jest dopiero 12) wspinaczka w okolicach Olsztyna. Ekipa uszczupla się lekko - Mietek i Kasia opuszczają nas z powodu rodzinnych spraw do załatwienia. Tomek odgraża się, że on nie ma butków i przecież oni są z Asią i Karolem tylko na chwilkę - ostatecznie jednak zrobił drogę czy dwie "w laćkach". Pozostali okupują Bibliotekę do ok. 17; obok nas tylko jedna ekipa (pozdrawiamy!), więc tłoku nie ma. Z naszą formą fatalnie, tylko Mateusz Górowski daje radę wyjść na czysto V+. Niby pocieszamy się, że przecież nie jesteśmy "sportowcami", że chodziło nam o przypomnienie sobie paru rzeczy przed większym wyjazdem za tydzień... no ale jednak chciałoby się wspinać "lepiej" :)
Jura: Wyjazd wspinaczkowy - okolice Olsztyna
Wspinaliśmy się początkowo w rejnie skał przy zamku, gdzie nie spotkaliśmy ani jednego wspinacza, pomimo wspaniałej pogody. Dokuczały nam jedynie nieznośne podmuchy wiatru. Po kilku godzinach wspinaczki, kiedy mięśnie zaczeły odmawiać nam posłuszeństwa wpadliśmy na pomysł, aby poprowadzić śmiałą drogę dwuwyciągową(w porywach IV) pod pretekstem przećwiczenia budowy stanowisk itd. W ten sposób abraliśmy nieco sił i postanowiliśmy jeszcze powalczyć w rejonie Biblioteki. Wyjazd okazał się niezwykle owocny czego dowodem jest fakt, e udało nam się zrobić około 16-stu dróg w lepszym lub gorszym stylu.
Jura: Jaskinia na Świniuszce - Skały Ryczowskie
Po odnalezieniu otworu Tadek,Adam,Ania i Artur penetrują jaskinie. Barbara w tym czasie odnajduje otwór jaskini w Rudnikach. Po wyjściu z jaskini wspólnie udajemy się do jaskiń w Rudnikach. Po południu przyjeżdżamy do Ryczowa gdzie odbywamy kilka pierwszych wspinaczek w tym roku.
Tatry Wys. - narciarski zjazd z Koziej Przeł. + wyjście na Świnicę
Z Kuźnic wszyscy w dość żwawym tempie podchodzimy na Gąsinicową. Śnieg napotykamy dopiero przed samą halą. Stąd grupa piesza podąża przez Świnicką Przeł. na Świnicę (2308)a następnie granią w stronę Kopy Kondrackiej. Zejście na halę Kondratową następuje wcześniej w głębokich śniegach na przełaj w dół. Z Kondratowej wracają do Kuźnic. Grupa narciarska od Zmarzłego Stawu mozolnie drapie się w rakach na Kozią Przeł (2138) niosąc narty (Tomek deskę) na plecakach. Stąd na początku bardzo stromym terenem tą samą drogą w dół. Zjazd jest bardzo urozmaicony (szkoda, że w zjeździe tak szybko leci czas). Aby uniknąć schodzenia z Gąsienicowej bez śniegu decydujemy się na wyjazd krzesełkiem na Kasprowy i stąd nartostradą zjeżdżamy niemal do samych Kuźnic. Wszyscy spotykamy przy autach przy TOPRze (spotykaliśmy tu nawet Ewę Liberę z SDG z kolegami, którzy też wracali z skiturów). Pogoda dopisała, wyjazd z wszech miar udany). Tu zdjecia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fkozia-przelecz
Jura - wspinaczki w Mirowie
Był to typowy wyjazd wspinaczkowy o znanym wszystkim schemacie działania. W akordowym tempie wywspinaliśmy 10 bardzo fajnych dróg w skali od V do > VI.2, przy czym najwięcej emocji wzbudziła owa VI.2 (Ludzie Silnej Woli), która obudziła również drzemiące w nas instynkty rawdziwych jurajskich patenciarzy. Zgodnie z przewidywaniami początek tygodnia zapewnił nam niemal puste skałki.
Wspinaczkowo-narciarsko-snowboardowo-rowerowy wyjazd dyngusowy
Wyjazd standardowo na wariackich papierach organizowany przez co sporo włosów znowusz wysiwiało …nie zauważyliście??? No tak od razu wypadły.
W sobotę z rana poczynając szukając chętnych na wspin w Kobylanach dowiaduje się od Alyny ze w Szczyrku w niedziele najbliższą za free śmiganie na „golgocie” będzie. Burzy to całkowicie moje plany wspinaczkowe ponieważ jestem już umówiony w Kobylanach z klawą ekipą z zagłębia ;). dowiaduje się tez ze chłopaki od nas siedzą gdzieś w północnej części Jury. Jest w czym wybierać...
W końcu stawiamy na wieczór i nockę w Kobylanach a następnie niedzielne śmiganie po „golgocie”. Umawiamy się na 16 bo u nas jeszcze uroczystości i zjazd rodziny. Do samochodu pakujemy co się da i generalnie mamy problem z zapakiem ale decydujemy się jeszcze na 2 rowery... a co. Wyjazd koło 17.30 niestety ale bez obsuwy to by nie było to.
Do doliny docieramy ok. 19. Dzierżawimy na jedna noc kawałek pola dla naszego szerszenia od jednego z lokalów bez targowania się nie obejdzie. Na miejscu czeka juz ognicho i mila atmosfera, szybko się rozkładamy, mamy 3 na 5osób i już na wstępie oddelegowują mnie pod ognisk
Wieczór miły wiec mija zdecydowanie za szybko lepiej poznajemy zagłębiaków i już planujemy kolejny wyjazd. Późna godzina cza iść spać ja bezpośrednio na kobylańskiej glabie wiem ze będzie ciężko. Ania z Peterem zapraszają mnie do siebie ale ja udaje twardziela i stawiam na swoim. Zakładam wszystko co mam na siebie i w kime...
Budzik dzwoni 5.00 nie ciągnie mnie wcale na zewnątrz śpiwora wiec nie było tragicznie pod względem termiki. Wiem ze teraz będzie ciężej bo reszta nie podzieliła mego pomysłu o tak wczesnej pobudce ale jestem bezwzględny...
Po 30min w kobylańskiej nie śpi już żadne żyjątko.
Szybka herbata i przystawka do długo wyczekiwanej „Direttisimy Żabiego Konia” to tylko szósteczka ale należy do jednych z piękniejszych lini Kobylan.
Pod Żabiego podchodzę z lekkim stresem bo po kontuzji ale idziem... Początek jest wręcz banalny ale bardzo przyjemny szkoda ze tak szybko mija. Dochodzę do lekkiej przewieszki i robią się schody jest ciężko ale jestem jeszcze Świeży wiec ten moment puszcza gorzej jest przy cruxsie który już tak łatwo mnie nie puszcza ale ostatkiem sił łapie przyjazną klame która pozwala mi zaliczyć linie OS wiec jestem naprawdę uradowany. Linia jest długa ok. 35m z niesamowitymi widokami - wspin był jeszcze przyjemniejszy ze o 6 rano rzadko kto się wspinał wiec cały Koń był nasz.
Kolej na Brewusa, obserwuje go z góry idzie mu całkiem fajnie ale przy przewieszce zaczynają się schody bierze blok ja instruuje go z góry Młody z dołu przystawia się jeszcze raz ale troszkę przkombinowuje i rezygnuje z drogi.
Następnie przystawia się Babel i bez większych problemów osiąga szczyt choć sapie ostro ale to ponoć element jego techniki.
Ondre, początek wygląda obiecująco i mocno trzymamy za niego kciuki bo wiemy ze bardzo mu zależy na tej lini ale podobnie jak u Brewy przewieszka jest nie do pokonania po pierwszym bloku traci szanse na OS i widać ze przestaje mu zależeć... kończy. �� Okazuje się ze już mamy obsówe czasową a do szczyrku jakieś 130km wiec szybka decyzja, zapak i ruszamy w dalszą część tripa. Młody i Ala zostają się wspinać.
Cześć narciarsko-rowerowa
Nie pamiętam o której wyjeżdżamy z doliny w każdym razie za późno.
Na mapie wybieramy drogę najkrótszą. GPS prowadzi nas przez każdą skuśkę nawet drogami leśnymi. OSy nie nalezą do najłatwiejszych szczególnie z rowerami na dachu parę razy mało co nie zostawiamy kółek w dziurach, ale szerszeń się nie daje. Trasa bardzo urokliwa szczególnie od okolic Andrychowa. Chmury się rozeszły i jest niezła lampa nie chce się nam wierzyć ze uświadczymy jeszcze śnieg.
Szczyrk.
Na golgocie jeszcze śnieg i to wcale nie mało. tak jak chętnych kolejka na 10min może nie przeraźliwie ale zachęcająco nie jest. Lampa jest taka ze jeździmy w koszulkach. Zjazdy bardzo przyjemne śnieg bardzo mokry ale świetnie trzyma nie przesadzamy tez z wyczynami bo to zamkniecie sezonu i szkoda by było pożegnać się kontuzja. Przed zamknięciem wyciągów jesteśmy już wypompowani ale jeździmy do końca i zamykamy wyciąg.
Koło 15 czas w końcu na śniadanie przy kawce i kanapkach „ze wczoraj” obmyślamy plan na resztę dnia. Myślimy o slacku na Skrzycznem ale plan upada wiec jeździmy w kierunku Wisły. Na Białym Krzyrzu ściągamy rowery i w las... Nie do końca wiemy jak, ale lądujemy we Wiśle Malince czyli tam gdzie planowaliśmy na dole czeka Ondre z poczęstunkiem ... super! ...
Jest jeszcze dość wcześnie wiec planujemy odwiedzić kościół, ale wszędzie jesteśmy spóźnieni wiec zalegamy na brzegu Wisły na kontemplacje dnia. Koło 18 się zbieramy, bo na 20 cza być u Franciszkanów w Zabrzu.
Wycieczka udana, bardzo spontaniczna i kolejny raz się okazuje ze takie są najlepsze.
SŁOWACJA: skiturowo - rowerowy wypad na Wielką Fatrę
Auto zostawiamy przy wyciągu na początku doliny Lubochniańskiej (najdłuższa dolina Słowacji - 25 km). Z przytroczonymi do rowerów nartami pedałujemy w górę doliny prawie 20 km. Jest tu asfaltowa (zamknięta dla ruchu) wąska droga, która wyżej staje się gorsza. W końcu dalszą drogę zagradza śnieg, na szczęście blisko miejsca, z którego mamy startować na nartach. Rowery kryjemy w knieji i dalej już po mokrym śniegu podążamy w górę. Stromy odcinek w lesie był pozbawiony śniegu i tu musimy iść z buta szybko zyskując wysokość. Na grzbiecie warunki śnieżne są znakomite więc szybko osiągamy Gruń (1266) i po trawersie Ciernego Kamienia osiągamy przełęcz i wkrótce szczyt Płoskiej (1544) gdzie spotykamy kilku narciarzy na śladówkach (jedynych ludzi, których spotkaliśmy na całej trasie). Pogoda słoneczna więc można podziwiać otaczające nas morze gór. Z szczytu fajny zjazd po firnowatych śniegach. Do rowerów wracamy inną doliną boczną. Zjazd obfitował jak to zwykle bywa w wiele ciekawych niespodzianek. Po małych rozterkach nawigacyjnych trafiamy bez pudła do celu czyli rowerów ukrytych w zaroślach. Zjazd w dół na rowerach już bez niespodzianek terenowych za to upojenie szybkością znakomite. O zachodzie słońca docieramy do auta i w miarę pustymi drogami wracamy do domu.
SŁOWACJA: skitour na Małej Fatrze
Znów liczną ekipą startujemy z Stefanowej. W iście letnim upale z nartami na plecakach podchodzimy do schroniska pod Południowym Gruniem zakładając narty na kilkaset metrów przed schroniskiem. Dalej stromym stokiem na Południowy Gruń (1468). Stąd zjazd na przełęcz (na południowych stokach ogromne lawiniska, śnieg wyjechał do samego gruntu). Dalej znów podejście w upale na Stoh (1608). Z Stoha cudowny zjazd na przełęcz pod Rozsutcem. Z przełęczy zielonym szlakiem kontynuujemy zjazd z przeszkodami w dół aż do momentu w którym po prostu brakło śniegu. Potem jeszcze kilkanaście minut zejścia i jesteśmy przy autach w Stefanowej. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fskitury-fatra-grun
Jura - wspin w skałkach rzędkowickich
Wyjeżdżamy z Rudy o 8 rano. Pogoda od rana piękna, żadnej chmurki. Po 9 jesteśmy w Rzędkach. Zaczynamy od turni Lechwora gdzie robimy filar , komin i kilka dróg obok w skali V – VI i VI.1 . Niestety fantastyczna pogoda przyciągnęła dziesiątki ludzi i było tak aż do wieczora. Po Lechworze przenieśliśmy się na kolejną skałkę gdzie zrobiliśmy dwie V- ki w tym jedna na kościach. Na końcu załoiliśmy jeszcze jedną VI, i dwie V. Łącznie około 10 dróg co ze względu na duże oblężenie skałek jest wynikiem całkiem niezłym. Po 19 zebraliśmy się do domu. Wypad bardzo udany.
Bytom - wspin w kamieniołomie
To, że w Bytomiu jest deficyt ścianek wspinaczkowych wcale nie oznacza, że nie ma się tam gdzie wspinać. W słynnych Dolomitach jest bowiem całkiem spory wybór ciekawych i nienagannie obitych dróg. Jest to też prawdziwy rarytas dla miłośników spadających kamieni. Wsponianego dnia powalczyliśmy na około 10 drogach w skali od V do VI.1+. Liczba innych ekip wspinaczkowych: 0,0.
I kwartał
Beskid Żywiecki - mokry skitour na Lipowskiej
Chyba najliczniejsza "wyprawa" skiturowa z klubu. Lądujemy w Złatnej. Drugie auto odstawiamy na miejsce mety czyli do Rajczy. Idziemy na Rysiankę. Tu przerwa w schronisku. Ciekawostką jest, że Heniek Tomanek dzisiejszą trasą pierwszy raz odbył w roku 1969. Jak widać skitury łączą pokolenia. Z schroniska idziemy dalej na Lipowską. Stąd już bez fok. Pogoda robi się fatalna. Ograniczona widoczność i coraz mocniej padający deszcz. Mijamy Redykalny Wierch i podążamy do Zapolanki. Śnieg był mokry i wolny do zjazdu. W Zapolance Mateusz, Ola, Maciek, Kasia i Damian Żmuda zjeżdżają do Złatnej i wracają do auta, które było na końcowym parkingu natomiast pozostali zjeżdżają do Nickuliny i do auta, które tam zostawiliśmy. W strugach deszczu i zapadającym zmroku spotykamy się w centrum Rajczy i po przepaku wracamy późno do domu. Trasa ciekawa lecz warunki już nie zbyt. Po drodze Kasia i Grzegorz złamali kijki. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2Fmokra-rysianka
Beskid Żywiecki - Wielka Racza i Velky Prislop na skiturach
Wychodzimy z Rycerki Górnej szlakiem na Wielką Raczę (1236). W schronisku krótki odpoczynek. Następnie szlakiem granicznym zjeżdżamy na północ. 3 razy musimy jeszcze zakładać foki by dostać się na Velki Prislop (1046). Stąd wg słowackiej mapy odchodzi do Rycerki szlak narciarski. W terenie jednak nie ma po nim śladu. Zjeżdżamy więc na przełaj z wszystkimi urokami takiego zjazdu (zwalone drzewa, wykroty, strumyki). Czary goryczy dopełniła (na szczęście już na dole) droga po zrywce drzewa. Wytargana spychaczami i pełna gliny. Jakoś bokiem przedzieramy się i wkrótce osiągamy Rycerkę Górną gdzie zostawiliśmy auto. W górach jeszcze mnóstwo śniegu. Było pochmurno ale bez opadów.
Touring z Czantorii na Soszów Wielki
Pierwszy Dzień Wiosny: 21.03.09. Czyli wypad „doświadczonych skitourowców” - W pociągu spaliśmy, jedyną przerwą w drzemce było podziwianie szukających wiosny sarenek. Krótki kurs instruktażowy i w drogę. Nartostradą, pod bacznym okiem zjeżdżających, wspinamy się na Czantorię. Kilkanaście przerw na cukierki i jedna - na konkretną rozmowę z GOPRowcem kochającym skitoury i polecającym Łysą Górę- mekkę polskich skitourowców, ale czy też i nie miejsce sabatu czarownic? Po czterech intensywnych godzinach wspięliśmy się na Czantorię, następnie zaproponowanym skrótem przecieraliśmy szlak. Dotarliśmy do chatki przygranicznej, niezwykle urokliwej i potencjalnie doskonałej do spędzenia tam nocy, gdyby nie zrobiony z niej w środku kosz na śmieci. Tabliczka: „Soszów 3 km” zmobilizowała nas, by wejść choć tam… Jazda po puchu, tam gdzie nikt nie szedł, a jeśli szedł to się zapadał, była imponująca, choć dość męcząca. Pełni szczęścia oglądaliśmy zachód słońca i rozbiliśmy namiot, który następnego dnia stał się turystyczną atrakcją . Musieliśmy się zebrać w trybie natychmiastowym na pociąg, który nam uciekł, ale dobrzy i nieprzerażeni ludzie naszą ilością bagażu (rada na przyszłość : nie zabieraj 70l plecaka na skitoury) zabrali autostopowiczów na brudny i pozbawiony Śniegu Śląsk…
Ustroń – skiturowy spacer przez Równicę
Ze względu na niezwykle napięty terminarz na sobotę robimy krótką trasę z Ustronia Polany czerwonym szlakiem na Równicę, dalej niebieskim na Beskidek i najkrótszą drogą do samochodu. Warunki krajobrazowo-przyrodnicze urocze (zaskakująco jak na to miejsce –zero ludzi), śniegowe dużo gorzej- uprzykrzający wędrówkę mocno klejący się do nart śnieg…
Jaskinia Szmaragdowa
Dnia 15 marca byliśmy w Jaskini Szmaragdowej. Znajduje się w Rudnikach, koło Częstochowy, w starym nieczynnym już kamieniołomie. Po przybyciu na miejsce, znalezienie wejścia do jaskini nie stanowiło problemu, już z daleka widoczne było obmurowane wejście: krótki tunel w formie łuku który z daleka wyglądał jak kapliczka. Celem naszej wyprawy, było dotarcie do podziemnego jeziorka. Nie wszyscy byliśmy wyposażeni w sprzęt, jednak nie stanowiło to problemu w dotarciu w docelowe miejsce, gdyż skorzystaliśmy z wąskiego obejścia. Po dotarciu całej ekipy nad jeziorko kąpieli uraczyli Pan Tadeusz oraz Artur. Tylko ta dwu osobowa reprezentacja posiadała pianki, które w końcu mieli okazję przetestować. Nad jeziorkiem wszystkich urzekło to, że patrząc w toń widać zafałszowany obraz dna. Jest on lustrzanym odbiciem otaczających skał. Adam natchniony urokiem miejsca poczuł w sobie duszę artysty i rozpoczął sesję zdjęciową. Nie znajdując spełnienia dla swojej wizji stwierdził, że żaden z modelów nie spełnia jego artystycznych oczekiwań i zapowiedział ponowne odwiedzenie miejsca z profesjonalną ekipą (robotów :) ). W pogodnych nastrojach opuściliśmy jaskinię i udaliśmy się w kierunku kolejnego punktu dnia czyli jaskini w Zielonej Górze. Mogliśmy oglądnąć tam zachwycające nacieki które są jedyne w swoim rodzaju, niestety mocno nadszarpnięte ingerencją człowieka. Koniec wyprawy umililiśmy sobie krótkim spacerem po lesie, wśród skałek, po którym udaliśmy się wszyscy na pyszny koktajl truskawkowy do hacjendy Szmatłochów :)
Beskid Żywiecki - skitour na Mędralową
Po nocnych opadach góry zasypane śniegiem. Z trudem dojeżdżamy do końca drogi w Koszarawie Bystrej. Stąd początkowo za znakami potem na przełaj (szlak nie przetarty) osiągamy przy bardzo słabej widoczności i prószącym śniegu wierzchołek Mędralowej (1169). Poniżej znajduje się szałas dobry na biwak. Tu robimy krótki postój. Potem zjazd na przełęcz Klekociny (864). Po drodze dość niespodziewanie spotykamy wycieczkę "zakładową", szło w głębokim śniegu chyba z 30 osób torując w śniegu głęboką rynnę. Chyba mieli jednak już dość co wynikało z krótkiej wymiany zdań. My z przełęczy Klekociny wychodzimy jeszcze na Beskidek (1040) a z niego przez rozległe polany zjeżdżamy z powrotem do Koszarawy. W ograniczonej widoczności zjazd w głębokim puchu jest dość zwodniczy. Docieramy jednak szczęśliwie do auta gdzie w towarzystwie kilku nudzących się aczkolwiek wygłodniały psów pakujemy się i wracamy do domu.
Tatry - Jaskinia Miętusia
Tatry toną w śniegu, ale jak to o tej porze roku bywa, do Miętusiej przedeptana jest autostrada. Przed otworem spotykamy grupę kursową z SW. Za nami podążają koledzy z KKTJu, którzy planowali robić w jaskini zdjęcia. Na szczęście w jaskini sobie nawzajem nie przeszkadzaliśmy.
Zdania co do celów naszej akcji były podzielone. Ja niosłem do jaskini komputer i trochę sprzętu elektronicznego, zamierzając wykonać kilka... pomiarów. Moi towarzysze zdecydowanie bardziej nastawiali się na "trasę turystyczną" :). W każdym razie, z Sali bez Stropu wspinamy się w górę - ciągiem Korytarza Trzech Króli osiągamy Błotne Zamki, skąd dalej kierujemy się w Wielkie Kominy. Odwrót tą samą drogą. Akcja zajęła ok. siedmiu godzin i myślę, że wszyscy byli z niej zadowoleni - a jeśli nawet nie z samej akcji, to już na pewno z nocnego powrotu pod gwiaździstym niebem i z meteorami w tle.
Beskid Makowski - skiturowa wycieczka na Okrąglicę
Wystartowaliśmy z Skawicy Sucha Góra szlakiem na Kucałową Przełęcz a stąd na Okrąglicę (1247). Znajduje się tu drewniana kapliczka poświęcona ludziom gór. Widoczność była fatalna więc zjazd północną stroną za bardzo nie wyszedł bo za szybko zjechaliśmy na szlak. Poniżej jednak udało nam się zjechać bardzo fajnym zboczem w rzadkim lesie na wprost do doliny. Śnieg mokry. Z braku czasu nie udało się już zrealizować jaskiniowego programu wyjazdu choć po drodze zauważyliśmy kilka ciekawych wytopów.
AUSTRIA - Aktivistensitzung
W piątek wieczór wzięliśmy udział w spotkaniu aktywistów w Landesverein fur Hohlenkunde in Salzburg ([1]). Było to głównym celem naszego wyjazdu; spotkanie to jest organizowane raz w roku i ma na celu przedyskutowanie planów poszczególnych grup jaskiniowych, działających w Landzie Salzburg. Około półtorej godziny spotkania zostało poświęcone na dyskusję o wyprawie WKTJ-u w masyw Hoher Goll, w której członkowie naszego klubu regularnie uczestniczą.
Na noc zostaliśmy w klubie. Następnego dnia przenieśliśmy się do chatki pod otworem jaskini Lamprechtsofen, gdzie poznaliśmy grupę grotołazów z Węgier, przebywających tu na "wakacjach". Odbyliśmy razem z nimi krótki wypad do Lampo. Biegaliśmy po jaskini niecałe trzy godziny - niestety nie byliśmy przygotowani na akcję w jaskini (brak szpeju, kasków czy choćby nawet kombinezonów) i nasi węgierscy przyjaciele nalegali, żebyśmy nie szli za nimi dalej :). Pod wieczór wielkie multi-language Party.
Beskid Mały - trasa z Żaru na Kocierz na skiturach
Sytuacja luksusowa. Marcin z Gosią jeżdżą na Żarze, więc nie musimy wracać do auta. Na Żar wjeżdżamy wagonikiem z tłumami ludzi (brrrr). Potem czerwonym szlakiem idziemy a potem brniemy na Kocierz (879) Stąd generalnie na przełaj zjeżdżamy do doliny Kocierzanki. Jak dotarliśmy w głębokich śniegach do drogi akurat nadjechali nasi znajomi i wróciliśmy do domu.
Słowacki Raj, Tatry Wysokie
Wyjazd się odbył mimo dezercji 80% żołnierzy:) Pogoda świetna, dawno się tak nie udało. Dopiero przedostatni dzień w Tatrach wietrzny i śnieżny:) Ale zacznijmy od początku. Wyjazd 18 lutego, zbyt wcześnie rano, w pociągu spotykamy się z Maćkiem. Mamy troszkę czasu na zastanowienie się gdzie jedziemy, bo na skutek wyżej wspomnianej dezercji, sami się pogubiliśmy:) Mnie jak zwykle pcha w Tatry, jednak chłopaki skłaniają się ku Rajowi. I na tym staje. Podróż długa: przesiadki w Krakowie, Zakopcu, Popradzie, w końcu docieramy do Hrabusic, tam śpimy przez dwa dni, potem na dwa dni do pobliskich Betlanovców (czy jak to tam się pisze;). Słowacki Raj wspaniały. Łazimy po najpiękniejszych dolinach (Prielom Hornadu, Sucha Bela, Velky Sokol), przechodząc po zawieszonych nad potokami drewnianych, oblodzonych kładkach, niemal pionowych drabinkach lub dziwnych formacjach, mających uatrakcyjnić wycieczki. Podziwiamy wspaniałe widoki (widać nawet słowackie Wysokie Tatry!), kuszące lodospady (szkoda że nie wyszła zaplanowana wspinaczka) i przepyszne słowackie piwo:P W niedzielę zwijamy się do Polski (kieszenie poczuły ulgę; po wejściu na Słowację eurosów, wszystko jest naprawdę drogie...). Strzelec wraca, my z Maćkiem decydujemy się na Tatry. Początkowo planujemy pobyt w Piątce, ale z powodu zbyt późnego dotarcia do Palenicy, lądujemy w Morskim Oku. Jest cudownie. Kupa śniegu, szlaki nieprzetarte, pogoda słoneczno-mroźna.. Idealnie:) Jeszcze nocny wypad nad Czarny Staw pod Rysami i jesteśmy naprawdę wniebowzięci. Rano wybieramy się do dolinki mnichowej, wytyczając własny hardcorowy szlak:) Na szczęście udaje się i żywi docieramy do celu...Krótki odpoczynek przy zasypanych stawach Staszica, chyba dawno nikogo tam nie było; nasze ślady są jedyne. Powrót na szczęście bardziej cywilizowaną drogą, choc również troszkę różniącą się od normalnego zimowego szlaku;) W schronisku poznajemy wspaniałą ekipę górskich wygów z Jastrzębia, impreza trwa dość długo;) Nastepnego dnia chcemy spróbować gdzieś w kierunku Bandziocha (nie śmiemy marzyć o Chłopku; jest dość lawiniasto a widok Maszynki do Mięsa oddziaływuje na wyobraźnię;) Koniec końców, docieramy jedynie w okolice wejścia do Bandziocha (też jako pionierzy), przy każdym kroku zastanawiając się, kiedy wszystko poleci i świat się skończy:) Maciek postanawia wracać, ja decyduję się jeszcze zostać. Wsiąkłam kompletnie:) Nowi znajomi z Jastrzębia postanawiają się mna zaopiekować:) Następnego dnia wstajemy o 5:30 (!!!) i w dwóch grupach podchodzimy do Dolinki Mnichowej. Normalnym szlakiem idzie się szybciutko:) Stamtąd podchodzimy jak najbardziej ostrożnie pod masyw Miedzianego i granią do Szpiglasowej. Widoki niesamowite. Jednak zejście do Piątki nie wydaje się prostym zadaniem.. Okazuje się jednak że dla moich towarzyszy nie ma żadnych trudności. I udało się. Przeżyłam swój pierwszy zjazd na pupie z dwóch tysięcy metrów:D Wrażenia naprawdę niesamowite... Polecam:) Dolinka skąpana w słońcu, zasypana śniegiem, cudownie pusta i piękna jak zawsze.. wracaliśmy roztoką do wodogrzmotów i stamtąd spowrotem do Moka. Naprawdę dobra trasa, jak na te warunki, byliśmy z siebie dumni. W czwartek postanawiamy wejść na Zadnią Galerię Cubryńską. Jeszcze nigdy Mnich nie wydawał mi się taki mały:) I nigdy wczesniej go nie głaskałam... Podeszliśmy pod niego przy okazji schodzenia z Galerii... No i tyle, następnego dnia wracałam. Córka, studentka i pracownica marnotrawna;):)Zdjęcia: [2]
SŁOWACJA: skiturowy wypad na południową stronę Pilska
Po ośnieżonych drogach docieramy do Oravskiego Vesela (800)skąd zielonym szlakiem podchodzimy na kopułę szczytową Pilska. Po ostatnich opadach szlak jest kompletnie nie przetarty więc mamy dodatkową robotę brnąc po kolana w puchu. Im wyżej tym gorsze warunki. W szczytowych partiach śnieżna zadymka, widoczność ograniczona do kilkunastu metrów. Śnieżne zaspy sięgają 2 metrów i tworzą coś w rodzaju tarki. Zmagamy się jeszcze w białym świecie lecz gdzieś na 1500 pokornie zawracamy. Tylko dzięki GPS udaje nam się trafić do granicy lasu (w miejsce gdzie go opuściliśmy) bo wiatr zatarł ślady. Tu wśród kilku zacisznych świerków przepinamy się do zjazdu. Śnieg lotny więc zjazd nie wyglądał najgorzej. W dolnej części modyfikujemy zjazd i jakoś z innej strony docieramy do auta w Oravskim Veselu wraz z zapadającym zmrokiem. Cóż, chyba nie po raz ostatni musieliśmy uznać wyższość natury.
Romantyczne Skitu(o)rowanie walentynkowe :)
W głębokim i ciągle padającym śniegu robimy trasę Ustroń Polana PKP-Czantoria (wzdłuż nartostrady)-Soszów -Stożek-Wisła Głębce PKP(zjazd nartostradą). Droga piękna i urokliwa, ale warunki pogodowo-śniegowe mało sprzyjające tj. śniegu po pas, odcinki do torowania, a jazdy w dół narty odmawiają- zapadamy się gdy tylko lekko opuścimy ubitą trasę…Wracamy z przygodami, mocno zmęczeni.
Szczyrk Narty
Wyjazd na narty do Szczyrku, warunki średnie, śnieg mokry.
Lipowa Skrzyczne
Tym razem wyjazd calkowicie rekreacyjny. W lipowej brak śniegu, Skrzyczne lekko osypane śniegiem.Impreza do bialego rana.Rano przejazd do Szczyrku.Wychodzimy na polanę Młaki.Tutaj spotykamy się z resztą rodziny.Wieczorem wracamy do domu.
Panta Rei- czyli ski-water-tour na Pilsko ;)
Na przekór pogodzie ruszamy rano do Korbielowa. Całą drogę leje. Zatrzymujemy się pod wyciągami na Pilsko i stamtąd o dziwo już od samego dołu zasuwamy na nartach nartostradą na sam szczyt Pilska. Podczas podejścia pogoda nas rozpieszcza a zza chmur wychodzi słońce. Na szczycie dopada nas mgła i lekko padający śnieg. W gęstniejącej mgle zjeżdżamy na dół (niestety też nartostradą). Warunki kiepskie (czasami nawet fatalne) ale wyjazd uznajemy za udany.
Tatry Zach. - jaskinia Kalacka + wypad skiturowy na Kondratową Przeł.
W Zakopcu totalna chlapa. Halny. Plusem było to, że nie kursowała kolejka na Kasprowy więc ludzi mniej. Śnieg ledwo sięgał do Kuźnic. Podchodzimy na nartach a ostatni stromy odcinek w lesie na nogach. W jaskini Kalackiej jesteśmy pierwszy raz i nie jest to znów taka mała bździna. Docieramy na koniec do małego syfoniku (ktoś próbuje lub próbował tu kopać) a w drodze powrotnej wchodzimy w boczne zakamarki choć tylko jeden jest nieco dłuższy i kończy się błotnym namuliskiem. W jaskini generalnie błotnisto i mokro. W partiach przyotworowych ładne formy lodowe. Po wyjściu (było już dość późno) kontynujemy wycieczkę na halę Kondratową i dalej na przełęcz. Powyżej granicy lasu podmuchy halnego chciały nas zwalać z nóg. Pułap chmur oparł się na przełęczy Kondratowej. Ostatni stromy odcinek niesiemy narty i musimy uważać by z tym wszystkim nie odfrunąć. Na przełęczy przepinka do zjazdu. Wszystko trzeba uważnie trzymać bo wiatr chciał nam ukraść dobytek. Zjazd tą samą drogą. Początkowe metry beton. Dalej kilkadziesiąt metrów schodkujemy w dół bo podmuchy wiatru oraz pękające pod nartami płyty odebrały nam jakoś odwagę. Dopiero nieco niżej gdzie śnieg był miększy a wiatr nieco ścichł ruszamy odważnie w dół. Tym razem śnieg jest mokry i ciężki. Raz przyśpieszenia raz hamulce. Dopiero w dolinie jazda jest przewidywalna i gnamy co sił w dół bo gonił nas zmrok. Nie spotykając nikogo docieramy do Kuźnic równo z nastaniem nocy. Można rzec, iż był to ekscytujący i urozmaicony wypad.
Wyjazd narciarski w Beskid Śląski
Aby być pierwszymi osobami na stoku wyjeżdżamy o 6:30 z Zabrza. Plan jest taki: ja wysiadam wcześniej i na skiturach dochodzę do reszty ekipy szusującej na Stożku. Jako, że był to mój pierwszy raz na skiturach wycieczkę dobrałem krótką, ale bogatą w walory widokowe. Cały dzień pogoda słoneczna i lekki mróz, czyli idealna. Po spotkaniu z ekipą, Tomek z zazdrości kradnie mi skitury i znika, więc teraz ja muszę się ustawić w kolejce do wyciągu i jeździć tą samą, wyjeżdżoną, nudną trasą i oglądać się wkoło żeby w nikogo nie wrąbać… bez porównania!!! Tak się w te skitury wkręciłem, że już planuje kolejne wycieczki. Karnety przestają działać o 17:00 więc pakujemy się i wracamy zmęczeni i zadowoleni do domu.
Sopotnia Wielka-skitur
Ruszamy żółtym szlakiem z Sopotni Wielkiej (na przełęcz Przysłopy), by następnie czarnym przez polanę Malorkę dojść na Halę Mizową. Stamtąd po krótkiej przerwie idziemy na Rysiankę. Jako drogę powrotną wybieramy piękny zjazd lasem wzdłuż niebieskiego szlaku do Sopotni Wielkiej Kolonii. Pogoda dobra, warunki śniegowe nie najlepsze( dobrze było tylko u góry).
Tatry Zach. - jaskinia Czarna, partie Wawelskie
Brnąc w śniegach i drażniąc się z zimnem dotarliśmy do N otworu Czarnej. W trakcie akcji zwiedziliśmy dość dokładnie partie Wawelskie, osiągliśmy najwyższy punkt Czarnej +141 m oraz zjechaliśmy Mleczną Studnią do Szmaragdowego Jeziorka skąd wróciliśmy "klasycznym" ciągiem do Ślimaka i ponownie weszliśmy w Wawelskie by ściągnąć linę i zwiedzić pozostałe ciągi. Dotarliśmy nad Żlobisty Komin oraz do kilku innych zakamarków. Ciekawy i warty obejrzenia fragment jaskini. Kilka zdjęć z akcji: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2009%2FCzarna-Wawelskie
Tatry Zach. - wyjazd narciarski
Dzień mimo iż plany były ambitne miał rozpocząć się o godzinie 6 pobudką wszystkich członków wyprawy, jednak lenistwo zwyciężyło i około 2 godzin później wszyscy meldowali się na wspólnym śniadaniu. Wyprawa rozpoczęła się wędrówką przez dolinę Kościeliską do punktu docelowego jakim miał być Starorobociański. Jak zdążyłem się już przekonać droga tą doliną potrafi się ciągnąć w nieskończoność jednak podczas pieszej wędrówki, jak zawsze zresztą, mogliśmy liczyć na cenne uwagi od Pana Tadeusza odnośnie topografii tudzież nazw poszczególnych polan, co bardzo umilało, przynajmniej moją pieszą wędrówkę. Uzbrojeni w snowboardy oraz narty żwawo...tempem (cytuję) starych bab docieramy do Iwaniackiej Przełęczy. Tam decydujemy wspólnie, że to nie koniec wędrówki i kierujemy się wyżej na Starorobociański Wierch. Niestety podczas drogi nie cieszymy oka widokami z uwagi na gęstniejącą mgłę. Po dotarciu na Wolarnię maszerujemy po grani i z uwagi na bardzo ograniczoną widoczność ciężko zlokalizować nasze położenie dochodzimy chyba do Siwej przełęczy. Po podjęciu decyzji, że pieszej wędrówki już kres zakładamy wszyscy deski, tudzież stoły- zwał jak zwał, i uradowani zaczynamy cieszyć się zimowym szaleństwem, jak się okazało za moment, radość nasza była przedwczesna. Z uwagi na zbyt duże zagrożenie lawinowe wycofujemy się ze zjazdu po zboczu. Wracamy pieszo po śladach tą samą drogą i sprzęt zapinamy dopiero przy zjeździe z Wolarni w kierunku Iwaniackiej Przełęczy. I tu zaczęła się namiastka tego co misie lubią najbardziej...dla zaawansowanych snowboardzistów był to raj na ziemi w postaci dosyć sporej warstwy puchu śniegu i zjazdu pomiędzy drzewami. Dla mniej zaawansowanych, czytaj amatorów, których byłem jedynym przedstawicielem wśród ekipy była to walka o przetrwanie :) Jednak po ochłonięciu stwierdzam że nie zamieniłbym ani jednej chwili z tego dnia gdyż przede wszystkim chodziło tu o zabawę. Wyprawa kończy się w dolinie Chochołowskiej gdzie znowu maszerujemy ale już przy świetle czołówek. Dzień zakończony posiłkiem(postawionym przez Panią Basię) w postaci czerwonego barszczyku jemy w jednej z karczm, które znajdują się w dolinie . Zmęczeni, po 10 godzinach obcowania z górami udajemy się na zasłużony odpoczynek.
Nasze kochane kobiety Barbara oraz Ania Szmatłoch nie wybrały się z nami w pieszą wędrówkę lecz podążyły swoimi ścieżkami. Spokojnie oraz spacerowo przeszły dolinę Chochołowską aż do schroniska, gdzie uraczyły się ciepłym posiłkiem:)
Beskid Śl. - wypad pieszo narciarski na Muronkę
Wystartowaliśmy zielonym szlakiem z Ostrego. Przez ostatni tydzień z kotliny Żywieckiej śnieg zniknął. Teresa nawet nie zabrała nart z auta. Ja cierpliwie niosłem bagaż by wyżej iść już na nartach po śniegu. Osiągamy szczyt Muronki i wracamy ściśle grzbietem spowrotem. Najpierw zjazd fajny ale potem szreń łamliwa. Do auta znów muszę nieść narty. Pogoda dość słoneczna, było ciepło i w górach jakoś tak spokojnie.
Tatry
Samotny wypad w Tatry z zamiarem zrobienia Czerwonych Wierchów zimą. Pierwszego dnia podejście pod Ciemniak, jednak tempo marszu po kolana w śniegu i w wietrze 70/h zmusiło do wycofu tą samą drogą. Następnego dnia próba od drugiej strony; wejście na Kasprowy. U góry wieje jeszcze gorzej niż wczoraj, strażnik TPN surowo zakazuje mi dalszej wędrówki:) Zejście nieczynną nartostradą do Murowańca. Stamtąd wycieczki w wysokie, w oczekiwaniu na poprawę warunków. Poprawa nie nastąpiła, przyszła odwilż, zaczęły spadać lawiny, więc z żalem rozpoczęłam odwrót do cywilizacji.
Brenna Bukowa- niedzielny spacer skiturowy
Robimy krótką, ale niezwykle urokliwą trasę. Zaczynamy żółtym szlakiem do Szczyrku. Dochodzimy nim na Karkoszczonkę i zmieniamy szlak na czerwony w kierunku Przełęczy Salmopolskiej. Dochodzimy na Kotarz i od pięknej rozległej polanki zjeżdżamy już na dół prosto do samochodu pozostawionego na parkingu przy wyciągach narciarskich.
Beskid Śl. - wypad skiturowy na Baranią Górę
Wyjście z zjazd z Baraniej Góry od strony Węgierskiej Górki
SZWAJCARIA: Wyjazd narciarski
Przez tydzień bawiliśmy w szwajcarskich Alpach w rejonie 4 Dolin (4 Vallees) położonym między Mt. Blanc a Matterhornem (oba szczyty dobrze widoczne z wyższych przełęczy). Jest to duży kompleks narciarski z setkami km tras zjazdowych i siecią przeróżnych wyciągów. Można podszlifować jazdę na przygotowanych trasach co też intensywnie czyniliśmy. Są tu również wyzn aczone trasy skiturowe, które kilka razy użyliśmy do zjazdu. Są to trasy nieprzygotowane przez ratraki na ogół na stromych zboczach z morzem muld. Te zjazdy naprawdę poczuliśmy w nogach (zjeżdżała tam tylko męska część naszej ekipy). Ciekawy był również zjazd z najwyższego w rejonie szczytu Mt. Fort (3330) na poziom 1400 mnpm (16 km zjazdu w różnorodnym terenie, początek jako trasa skiturowa). Cały tydzień królowało słońce na lazurowym niebie (dosłownie jak w folderach). Dziennie kończyliśmy zjazdy przy drzwiach naszego domku na trasie zjazdu. Kilka innych refleksji: teren dobry dla ludzi lubiących wygodę, istnieje ryzyko zderzenia z innymi pędzącymi narciarzami, wielu glajciarzy ryzykancko lądujących na trasach zjazdowych. Jak dla mnie brakowało tu "majestatu gór" i z wielkim utęsknieniem czekam na zwykłą skiturową harówkę.
Góry Sokole - jaskinia Studnisko
Zjazd i zejście na dno jaskini
SLOWACJA: Skitur na Pilsko i Palenicę
Puste drogi to jedna z zalet pierwszego dnia stycznia więc niebywale szybko dojeżdżam do Sopotni Wielkiej przy wylocie doliny Cebulowego Potoku. Jestem sam bo raczej ciężko w takim dniu znaleźć chętnych na kondycyjne wyczyny. Szkoda bo pogoda była wymarzona. Od wylotu doliny podchodzę zboczem na Buczynkę. Wiedzie nawet tędy nie oznaczona na mapie ścieżka rekreacyjna czy coś takiego. Szlak nie przetarty choć śladów zwierząt jest mnóstwo, zwłaszcza dzików. Na podejściu wspaniałe widoki na grupę Romanki i Rysianki. Docieram w głębokich śniegach na halę Jałowcową a wkrótce potem do Hali Miziowej. To tak jakby nagle dostać się do centrum miasta. Wyciągi, narciarze, skutery śnieżne. Szybko śmigam na szczyt Pilska słowackiego. Widoki nieziemskie choć tak dobrze mi znane. Na szczycie wieje więc zmykam na dół. Teraz granicznym szlakiem zjazd i krótkie podejście na Munczolik, zjazd i podejście na Palenicę (1359). Stąd cudowny zjazd przez halę Cudzichową a dalej rzadkim lasem do doliny Cebulowego Potoku. Leśną drogą śmigam szybko do jej wylotu. Przy wylocie doliny natknąłem się na parkę młodych narciarzy, którzy w swej nieświadomości a może niefrasobliwości zamiast do Korbielowa zjechali na drugą stronę góry o czym w ogóle nie mieli pojęcia. Mieli tylko zwykły sprzęt zjazdowy a dziewczyna była bardzo zmęczona. Cóż, zawożę ich do Korbielowa gdzie mieli kwatery i potem dopiero wracam do domu. W mojej ocenie trasa, którą przemierzyłem jest jedną z ciekawszych w Beskidach.
NORWEGIA: Sylwester
Sylwestra 2008/2009 spędziliśmy w Norwegii. Warunki nie były łatwe... trochę pochodziliśmy na nartach, a trochę bawiliśmy się na śniegu... Szerszy opis tutaj.