Strona główna | Aktualności | O klubie | Członkowie | Wyjazdy | Wyprawy | Kursy | Biblioteka | Materiały szkoleniowe | Galeria | Inne strony | Dla administratorów

Wyjazdy 2012

Jura - wspinanie w Suliszowicach

29 04 2012
Uczestnicy: Ola i Wojtek Rymarczykowie z Zosią, Sara i Mateusz Górowski z Julianem , Asia Wasil, Łukasz Pawlas, Wojtek Sitko, Karol Jagoda, Marcin, Sławek(os. tow)

W poszukiwaniu zacienionej skały, spokoju i terenu dobrego do leżakowania wyruszyliśmy do Suliszowic. Wybór skałki (Kazalnica Suliszowicka) nie był łatwy, ale myślę że pomysł się sprawdził. Wojtek i ja tradycyjnie byliśmy pierwsi pod skałami, ale z biegiem dnia nasza ekipa urosła do imponujących rozmiarów. Pierwszy wyjazd w skały mają już za sobą Zosia i Julian, z moich obserwacji wynika że obydwoje byli po prostu zachwyceni skałami:) przy czym Zosia przejawia także zainteresowanie speleologią (niedaleko pada jabłko...). Mimo młodego wieku już rozpoczęli solidny trening wspinaczkowy-póki co skoncentrowali się na wizualizowaniu przyszłych prowadzeń. Reszta ekipy mimo upału w pocie czoła walczyła z pięknymi, przewieszonymi drogami, padły m.in.: Osiedle Leśne VI.1, Dziecinny Trawers V, Osika VI.2, Drzewiec VI.3, Prawe Kazanie VI.2+.

Spotkanie w Rzędkowicach

28 04 - 29 04 2012 - reszta siedzi tam cały tydzień
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Janusz Proksza, Grażyna i Andrzej Ciołek, Wiesław (Esi) i Iwona Piotrowska, Jacek i Iza Kazimierczak oraz osoby tow.

Jak co roku ma majówkę byli członkowie klubu robią sobie spotkanie w uroczym miejscu za skałkami rzędkowickimi. Słoneczna pogoda napędziła wspinaczy więc skałki sobie odpuszczamy (z sportu uprawialiśmy łucznictwo) a wieczór przy ognisku upływa na wspomnieniach z dawnych lat (tzn z przed wieków). Wyjazd być może piknikowy ale jakże potrzebny.

Sardynia - wspinanie

13 04 - 23 04 2012
Uczestnicy: Ania Bil, Karol Jagoda, Damian Żmuda (RKG), Paulina Piechowiak (WKTJ), Katarzyna Rupiewicz - os. tow.


    MOMENTO MAGICO

- Ciągnie się?! – pyta lub może raczej stwierdza Paulina.

Nie wiedzieliśmy, że idzie za nami. Jej czołówka wyłania się z ciemności i oświetla kilka otworów przed nami. Damian zagląda do pierwszego z nich. Potem wspina się do następnego.

- Zatkane mułem! Trzeba by kopać!

Paulina skręca w lewo.

- Tutaj widać światło!

- To pewnie przejście do jaskini, którą mijaliśmy na zewnątrz – odpowiada Damian.

Paulina idzie tamtą drogą. Mu już mamy zawrócić, gdy światło czołówki wpada do otworu, którego dotychczas nie zauważyliśmy.

Meander zakręcił gwałtownie w prawo.

- Jest ciąg – mówi Damian.

- To chyba nie zawsze tak wygląda? – pytam.

Idziemy spokojnie przed siebie. Nie musimy się pochylać. Tylko nasze buty stają się coraz cięższe.

Dochodzimy do progu. Otwór ponad naszymi głowami byłby dostatecznie duży, by przejść przez niego ze sprzętem. Nie mamy go jednak. Nie przyjechaliśmy tu na eksplorowanie jaskini.

- O, prożek – mówi Paulina doganiając nas tutaj.

Zawracamy. Niezbyt chętnie.

- Czujecie jak tu ciepło? – pyta Paulina.

Rzeczywiście. Cieplej niż w południowym słońcu, które oślepia nas przy wyjściu. Pokonujemy krótki odcinek plaży i wchodzimy do morza, żeby opłukać buty z grubej warstwy gliny.

Damian idzie się wspinać. Drogi są obite na wejściach do jaskiń, ciągnących się wzdłuż wybrzeża.

Ja jeszcze długo opłukuje jasne sandałki i pończochy, które założyłam do letniej sukienki.

Sardynia...

*

- Cholera i co teraz zrobimy?

Odwracamy się wszyscy. Tuż za samochodem stoi osioł. Jedno z wielu zwierząt puszczonych samopas pośród gór. Stada krów, owiec i kóz włóczą się tu samotnie potrząsając wielkimi dzwonkami. Osła też słyszeliśmy na długo przed tym jak się pojawił. Wygląda jak wielka figurka ze sklepu z pamiątkami i najwyraźniej tak właśnie traktują go turyści. Zwierze udaje, że nie jest nami zainteresowane nawet, gdy próbujemy cofnąć wprost na niego.

Karol wysiada i odciąga osła od samochodu. Wyjeżdżamy z parkingu, gdy wielka maskotka znajduje nowy sposób, żeby nas zatrzymać.

Przez otwarte okno osioł wkłada łeb do środka. Cierpliwie czeka na zdjęcia. Nieco mniej cierpliwości ma Damian. Rusza powoli zmuszając sardyńską atrakcję do zmiany strategii. Osioł przytula łeb do samochodu jak ocierający się kot.

- Stój, stój! – krzyczą dziewczyny.

Przerośnięta figurka zrozumiała już jednak, że turyści próbują się wymknąć. Osioł staje dęba i uderza kopytami o drzwi samochodu.

- Jedź! Jedź!

*

- Poczekam na ciebie – mówi Ania.

- Nie, idź – odpowiada Damian wyraźnie zaskoczony tym pomysłem.

Ania zaczyna więc pierwsza. Drogi wiodą tuż obok siebie – 6b+ Ani i 7a Damiana. Asekurantów dzieli odległość kilku kroków.

Ania dociera do pierwszego resta i już tutaj dogania ją Damian.

- Przegonisz mnie – zauważa dziewczyna z zaskakującą obawą w głosie i chociaż jest to droga na granicy jej możliwości chce jak najszybciej podjąć pościg.

- Ania spokojnie! Wyrestuj do zera! – krzyczy Paulina.

Dobra rada asekuranta. Tym bardziej, że wkrótce Damian będzie restował i Ania znów wysunie się na prowadzenie. Od tej pory będą ich dzieliły tylko dwie minuty opóźnienia, z którym Damian zaczął swoją drogę. Te dwie minuty przełożą się na odległość, którą jest w stanie objąć aparat przy maksymalnym zbliżeniu. Ani razu nie oddalą się bardziej od siebie. Dopingowani przez przekrzykujących się asekurantów miną linię gór widocznych w oddali. Dla nas – stojących na dole – zmienią się w ciemne postacie na tle szarzejącego błękitu nieba.

Pierwszy okrzyk zwycięstwa będzie należał do Ani. Dwie minuty później swoją drogę skończy Damian.

Dwa rekordy padną obok siebie i chociaż do zachodu słońca zostanie niecała godzina jeszcze tego dnia Paulina zdąży poprowadzić 6b.

*

Na kolejnej fali ponton wylatuje w powietrze. Czy można opaść twardo na powierzchnię wody? Nie wydaje mi się, a jednak trudno nazwać nasze lądowanie miękkim.

Płyniemy na pełnym gazie. Mamy niewiele czasu, by dotrzeć do Cala Goloritzè. Wszyscy jednak wiemy, że nie o czas tutaj chodzi. Może być on, co najwyżej, wygodnym pretekstem, którego przecież tak bardzo nie potrzebujemy. W końcu dryfty nie przyśpieszą dotarcia do celu, a jeśli przewrócimy ponton z całym sprzętem, mogą go skutecznie uniemożliwić.

Nieważne. Nie potrzebujemy pretekstu ani logicznych argumentów. Wystarczy nam prędkość. Wystarczy nam adrenalina.

Cala Goloritzè – dwie groty, którym nie przyglądamy się nawet z bliska. To tylko granica. Po jej przekroczeniu możemy zawrócić z przekonaniem, że nic nas nie ominęło.

Mamy jeszcze godzinę, czyli dokładnie tyle, ile potrzeba na dopłynięcie do portu. Paulina zmienia Karola za sterem czy może raczej za kierownicą.

Morze jest tak niebieskie jak na widokówkach rozdawanych turystom w tutejszych hotelach. Paulina wpływa na pełnym gazie w stadko mew, które przysiadły na wodzie. Ptaki wzbijają się w powietrze szybko i bezgłośnie, jakby od początku były tylko fatamorganą.

Dziś udajemy turystów. Powinniśmy położyć się i rozkoszować bezchmurnym niebem. Zamiast tego obserwujemy skały wyznaczające linie wybrzeża.

- Spójrzcie jaka tam by była wielowyciągówka – Damian wskazuje górę, której jedno zbocze wydaje się pionowe i zupełnie gładkie. Skalna ściana sięga aż do szczytu. Nawet Karol przyznaje, że to musiałoby być ciekawe wspinanie.

- Tyle fajnych dróg i wszystkie nieobite – wzdycha prezes klubu grotołazów obserwując wejścia do jaskiń.

Karol kładzie się na przodzie.

- Czuje się zupełnie jak na wakacjach – mówi.

Śmiejemy się.

- Uważaj, bo następnym razem pojedziesz na wczasy all inclusive.

Zbywa nas milczeniem.

- Naprawdę bardzo fajny dzień restowy – dokańcza myśl, którą mu przerwaliśmy.

Rzeczywiście całkiem udany dzień restowy. Na Cala Lunie, gdzie mogliśmy się dostać tylko od strony morza, Karol pociągnął 7a RP. W rejonie, do którego pojedziemy, jak tylko oddamy ponton, zdąży poprowadzić nie więcej niż dwie drogi.

*

Zachód słońca nad Dorgali. Sardyńskie miasteczko, zatopione w górach. Żadnych wielkich zabytków, kilka ciekawych budynków, kilka spożywczych marketów.

- Wyobrażacie sobie, że są ludzie, którzy mieszkają tu tak po prostu? Wiecie o co mi chodzi? – pyta Ania.

Wiemy. Przyjeżdżamy tu jak turyści zachwycając się pięknymi widokami. Czy potrafimy wyobrazić sobie jak to jest codziennie budzić się i widzieć te góry przez okno? Zdobywać skaliste szczyty w ramach niedzielnego spaceru.

- Podoba mi się Sardynia, bo ma tożsamość – mówi Damian. – Tutaj czuć historię. Tutaj czujesz, że jesteś gdzieś.

Powoli zapada zmrok. Zaczyna grać muzyka na żywo. Przyjemne rockowe brzmienie dociera do nas bardzo wyraźnie.

- Może jak skończymy się wspinać pójdziemy na ten koncert – proponuje Ania zakładając buty wspinaczkowe.

Droga, na którą wchodzi nie jest dla niej trudna, więc spokojnie poradzi sobie bez światła. Paulina też jeszcze się wspina. Expressy ściąga już w świetle czołówki.

Po ciemku schodzimy ze skał nad Dorgali. Rockowe brzmienie wypełnia dolinę.

*

Siadam na skale. Z trzech stron otacza mnie gładka ściana, niezakłócona nawet srebrnym odblaskiem ringów. Doszłam tu jednak spokojnie jak po chodniku.

Wiatr szarpie ubranie. Pod skałami jest dzisiaj ciepło, ale tu – na górze – wieje nieustannie. Jeśli się odwrócę zobaczę w oddali rząd białych wiatraków. Z tej odległości wydają się nie większe niż drzewa. Ja jednak patrzę na skały.

Maleńka postać w oddali wydaje się być bardzo wysoko. Nie widzę kim jest ten człowiek. Myślę tylko, że to nikt od nas, bo to, co robi wydaje się niemożliwe. Droga najwyraźniej jest przewieszona. Kilkakrotnie odlatują mu nogi. Oczywiście nic mu nie grozi, ale z tej odległości nie widać lin. Widać tylko mężczyznę zawieszonego na samych rękach, wysoko na skale. Klasyczna scena z filmów akcji na żywo robi zupełnie inne wrażenie.

Wyciągam aparat i robię zdjęcie. Bez większego przekonania. To tak jak fotografowanie widoku ze szczytu góry. Nie da się utrwalić ani tego obrazu, ani tej emocji, którą wywołuje.

Postacią na skale był Karol. Zrobił wtedy 7b. Zdjęcie wyszło zupełnie nieudane. Oczywiście.

*

Idziemy wzdłuż plaży w Cala Gonome. Trudno znaleźć to miejsce w podrasowanych photo shopem ulotkach dla turystów. Trudno też próbować je opisać. W innej sytuacji powiedziałabym, że piękno tego miejsca jest złamane. Tutaj jednak lepiej użyć słowa „pęknięte”.

Plaża jest pusta i czarno-biała. Biała nierówną powierzchnią wapienia wygładzonego przez morze. Czarna rozrzuconymi głazami lawy. W tym miejscu woda nie ma ładnego, lazurowego odcienia, a przejście spod skał do portu nie przypomina spaceru. Kamienna powierzchnią jest mocno spękana, wypełnione wodą niecki zdradliwe, a kawałki lawy ruchome.

O tej porze roku można tu spotkać tylko wspinaczy, a i tych jest niewielu. Docieramy do portu, pakujemy sprzęt do samochodu. Ania chce zrobić grupowe zdjęcie. Zdejmujemy więc kurtki, koszulki i udajemy, że jest nam ciepło. Jednocześnie musimy zerkać czy wiatr nie porywa naszych rzeczy.

Pogodę tego dnia mamy zresztą idealną. Idealną na wspin.

*

Nasz pierwszy dzień w Isili. Podchodzimy pod skały. Trudno tutaj o nieprzewieszoną drogę. Skala trudności zaczyna się od 6a, takich jednak nie ma zbyt wiele.

Nazwa każdej drogi jest wypisana na ścianie czarnym markerem. Cyfr nikt nie podaje, a w różnych topo będą się one różniły.

Drogi są ciekawe. Dużo klam i bardzo dużo dziur w skale. Przeważnie w jednym miejscu można wykorzystać kilka różnych patentów, a dwie osoby opracują zupełnie odmienne sekwencje.

Podchodzimy pod skały. Karol prowadzi nas do drogi, którą zdążył wybrać, gdy piliśmy kawę. Czarny napis na pomarańczowej ścianie brzmi: MOMENTO MAGICO.

- Od tego zaczniemy.


Zdjęcia do obejrzenia w Galerii : http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FSardynia


Tatry Wys. - Zadni Granat i inne - wyjazd skiturowy

22 04 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Łukasz Pawlas, Tomek Pawlas

Ładny słoneczny ranek w Kużnicach, brak ludzi. Młodzież rzuca propozycją wyjazdu kolejką na Kasprowy. Trochę rozterki ale w chwilę później zapinamy narty na rozhukanym Kasprowym. Wkrótce zostawiamy zgiełk Kasprowego i podążamy granią przez Beskid (2012), przeł. Liliowe (1976), Skrajną Trunię (2096) na Skrajną Przeł. (2071). Początkowo planowaliśmy zjazd z Świnickiej przełęczy lecz grupka skiturowców, która tam podchodziła ostrzegła nas przed dużym zalodzeniem. Zjeżdżamy przeto Skrajnym Żlebem aż do Zielonego Stawu. Zjazd piękny i ciekawy. Potem kawałek na Karb i kolejny zjazd do Czarnego Stawu Gąsienicowego pod ścianami Kościelca. Od Zmarzłego Stawu idziemy do Koziej Dolinki a potem na Zadni Granat (2240). Trzeba przyznać, że górna część podejścia w różnym gatunkowo śniegu była niezbyt przyjemna. Na szczycie długo nie bawimy. Zjazd szerokimi polami śnieżnymi był super (zwłaszcza dla Tomka na telemarkach). Czarny Staw pokonujemy po lodzie (trochę stresu bo były miejsca gdzie narty się topiły). Szczęśliwie jednak docieramy do Betlejemki. Na deser jest przełęcz Mechy (1682) i zjazd do Kasporwej Doliny. Po dziewiczych stromych śniegach śmigamy do żlebu opadającego z przełęczy a potem już w lesie po niesamowicie ciekawej pod względem terenu trasie docieramy do szlaku i nartostrady z Kasprowego, którą zjeżdżamy do Kuźnic. Mimo wjazdu na Kasprowy robimy jeszcze ponad 1100 m deniwelacji. Pod każdym względem bardzo ciekawy wyjazd.. Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FZadniGranat

Tatry Zach. - Jaskinia Czarna

20 - 21 04 2012
Uczestnicy: Krzysztof Atamaniuk, Małgorzata Stolarek, Mateusz Golicz

Na początku miała być Miętusia Wyżnia. Warunki pogodowe panujące w Tatrach korygują jednak nasze plany i w ramach rekompensaty, decydujemy się na trawers jaskini Czarnej. Wyruszamy późną piątkową porą. Droga w stronę Tatr upływa nam nadspodziewanie szybko, i dobrze, bo mamy sporo czasu, by móc przygotowac się logistycznie do czekającej nas akcji. Ten „mini” wykład co robić będziemy, jak to robić będziemy, i kiedy, uświadamia nam, że czeka nas „małe” wyzwanie – ale co tam, musimy dać radę.

W sobotę pobudka o nieludzkiej porze (kto w wolny dzień wstaje o 5.30...), szybkie śniadanko i w drogę. Pogoda dopisuje, mały deszczyk przestaje kapać dosłownie w momencie jak wsiadamy do auta, by z Witowa podjechać do wylotu doliny. Droga doliną Kościeliska już bez śniegu, za to w otoczeniu polan, na których skrzy się od fioletowych barw – tatrzańskie krokusy, obwieszczają wiosnę. Podejście do Czarnej, też już nie w zimowym krajobrazie, pozwala nam o godzinie 8,15 dotrzeć do otworu jaskini. Niedługo po nas pojawia się ekipa z Bielska. Nietracąc zatem czasu, wskakujemy w odświętne ubranka, zakładamy szpilki i kapelusze i zaczynamy zabawę. Wlotówka szybko za nami, choć bez drobnych problemów się nie obyło. Docieramy do prożku Rabka. Tutaj pierwsza wspinaczka, niewinna, w prównaniu z tym co czeka na nas potem. Ogrom i piękno Sali Francuskiej, jak zawsze robi wrażenie. Tuż za nią pierwszy trawersik – Herkulesa, który udaje nam się szybko pokonać, w porównaniu do Komina Węgierskiego, który zatrzymuje nas na dłuższy czas. Ta trójeczka, jest co dla niektórej, zdecydowanie w zaniżonej skali. Walka skończyć musiała się sukcesem, ale przeogromna ilość siniaków, jest wysoką ceną którą trzeba było za to zapłacić ..(o spódniczce trzeba zapomnieć na conajmniej dwa tygodnie)...

Nie tracąc czasu, szybko mkniemy, by przygotować się do zjazdu Studnią Smoluchowskiego. W Jeziorku Szmaragdowym zdecydowanie więcej wody, niż za ostatnim razem. Krótka sesja fotograficzna (choć ta akcja będzie chyba jedną z lepiej udokumentowanych, dzięki testowi, jaki musiała przejśc nowo zakupiona lampa błyskowa Matusza)....Trawersując jeziorko, niepotrafiłam sobie odmówić sprawdzenia jaką temperaturę ma woda w nim, przynajmniej jedną nóżką, ale trzeba było – stwierdzam zdecydowanie zimna, nawet dwie pary skarpet i kilka kolejnych warstw ubrania nie pozwalają czuć inaczej...Jak się później okazuje to niejedyna kąpiel tego dnia, ale o tym narazie cicho sza. Prożek Furkotny też kapie wodą, która mobilizuje do szybkiego wspinu po nim. Prewieszona Wanta zostaje trzema misternymi obrotami sromotnie pokonana przez Mateusza. Pod Kominem Furkotnym, znowu wodospadzik. To najlepsza zapowiedź tego co przed nami. Ślimakiem w dół, następnie trawersem mijamy Studnię Imieninowej, już planujemy szybki zjazd Brązowym Progiem, a tu niespodzianka.

Przed nami wody po kolana, której końca nie widać. Nie pozostaje nam nic innego jak zdjąć buty, podkasać nogawki i przed siebie. A tu znowu życie zaskakuje, za rożkiem, mała ciasnotka, którą trzeba pokonać na „kaczuszkę”...Cóż już nie tylko mokre stópki...Ale dajemy dalej do przodu, szybki zjad Brązowym Progiem, spacerkiem do Sali Św. Bernarda i stajemy przed Progiem Latających Want. Chłopaki wspaniale radzą sobie z tą ostatnią przeszkodą, a mnie ogarnia niespotykana słabość, fizycznie nie jestem zdolna do niczego. Tylko dzięki doświadczeniu, niesłychanej cierpliwości i motywacji Mateusza, udaje mi się pokonać ten ostatni odcinek, choć przez głowę nie raz nie dwa przemyka myśl, że ja tu zostanę, że nie dam rady.To wszystko powoduje,że z jaskini wychodzimy dobrze po godz. 23.

Zanim osiągniemy pod stopami w miarę równą płaszczyznę mija kolejna godzinka – tyle dobrze,że na zejściu z jaskni, ktoś rozwiesił już liny. Z tej strony jeszcze w miarę sporo śniegu, który też momentami ułatwia nam zejście. Na dowidzenia miły spacerek czerwonym szlakiem, gdyby nie tylko te mokre spodnie i butki. Z Kir na Śląsk, wyruszamy ok, godz. 2 w nocy, witając poranek w własnych łóżeczkach.


SŁOWACJA: Tatry Zach. - skitura na Brestową

15 04 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Mateusz Golicz, Ola Golicz, Maciej Dziurka, Kasia Jasińska, Michał Wyciślik, Łukasz Pawlas

Deszcz i kiepska widoczność to warunki jakie generalnie towarzyszyły nam w narciarskim wypadzie na Brestową (1934). Startujemy żółtym szlakiem z peryferii Zuberca z wys. 860. Na śnieg trafiamy na wys. ponad 1200 m. Po mokrym śniegu docieramy na Palenicką Przełęcz (1573) skąd szeroką granią dość długim odcinkiem na szczyt Brestowej. Jedynym dobrze widocznym obiektem był słupek z rozpiską szlaków i nazwą szczytu. Zjazd łatwy po rozmiękłych śniegach przeradzających się w firn. Szybko śmigamy w dół do granicy śniegu a potem z buta do auta. Mimo nie najlepszej pogody byliśmy zadowoleni z miło spędzonego dnia w licznej grupie skiturowych "nocków".

Jura - wspinaczki na Grochowcu

10 04 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Paweł Szołtysik, Piotrek (os. tow.)

Masyw skalny Grochowiec między Żelazkiem a Ryczowem był naszym celem wspinaczkowym. Liczyliśmy na pustki bo niby dzień powszedni a tu niespodzianka - może z 10 wspinaczy. Robimy w sumie 10 dróg od IV do VI.1+ (Paweł). Generalnie fajne miejsce, dużo obitych dróg, pogoda dopisała (baliśmy się zimna) więc dzień można uznać za udany.


Beskid Żywiecki - skitura w okolicy Rysianki

8 04 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik

Świąteczny wypad skikturowy tam gdzie jest śnieg. Z ostatniego parkingu w Złatnej po śniegu podchodzimy początkowo szlakiem a potem na przełaj na graniczny szlak w pobliżu przełęczy Szeroki Kamień (Munianske Sedlo) na wys. 922. Potem łagodnie ale długo na Trzy Kopce (1215). Dalej zjazd tzw. Kozim Grzbietm i podejście do schroniska na Rysiance (schronisko niemal puste). Zjazd czarnym szlakiem do auta w Złatnej. W trakcie wycieczki padał śnieg, było -5 st. Warunki dość dobre, na twardym podłożu warstwa świeżego puchu.

GRUZJA - Kaukaz - skitoury

31 03 - 07 04 2012
Uczestnicy: Ola i Mateusz Golicz

Szersza relacja w sekcji Wyprawy.

Tarnowskie Góry - kopalnia zabytkowa

1 04 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Jan Kempny (os. tow.)

Po iluś tam w przeszłości wypadach do podziemi tarnogórskich przyszła kolej na zwiedzenie oficjalnej i turystycznej kopalni zabytkowej z przewodnikiem. W programie był więc zjazd szybem Anioł, przejście udostępnionymi fragmentami starych wyrobisk, następnie spływ łodziami chodnikiem odwadniającym i powrót inną drogą do szybu.

Tatry Zachodnie - Jaskinia Zimna

30 - 31 03 2012
Uczestnicy: Kursanci: Małgorzata Stolarek, Tomasz Zięć, Krzysztof Atamaniuk, Adam Langer oraz kadra: Ryszard Widuch

Skoro osoba, która pierwotnie miała napisać ten opis stwierdziła cyt. "że nie lubię pisać opisów a zresztą i tak nikt tego nie czyta" to mogę opisać z mojego punktu widzenia jak ten wyjazd wyglądał i nikt się nie mnie nie obrazi...bo ponoć i tak nikt tego nie czyta :)

Jak poprzednimi razami tak i teraz startujemy ze śląska w piątek popołudniu by wieczorem być na miejscu. I tu pierwsze zaskoczenie - w Zakopanym pada śnieg! Jak to śnieg? Przecież mamy już marzec! Prawie kwiecień! ;) Ale nie byłoby w tym nic strasznego, bo my się śniegu nie boimy, ale w samochodzie którym jechaliśmy ktoś (czyt. ja) już zmienił opony na letnie...co jak się okazało nie było najmądrzejszym pomysłem. Pierwsze problemy zaczęły się już przy parkowaniu pod domem. Tam gdzie normalnie manewrowanie nie nastręczało problemów tym razem nie obyło się bez pchania by stanąć w miejscu gdzie chcieliśmy zaparkować auto. A śniegu było może kilka cm.

Resztę wieczoru spędziliśmy nad rozmyślaniem gdzie idziemy. Czy do Miętusiej Wyżniej czy do Zimnej. Zdecydowaliśmy w końcu iż w związku że jest mokro pójdziemy do Zimnej, bo Miętusia może być za bardzo zalana. Zresztą zdawaliśmy sobie sprawę z tego iż Ponor w Zimnej również może być nie do przejścia, ale skoro już jesteśmy w Zakopanym to nie odpuszczamy i idziemy, chociaż byśmy mieli dojść do Ponora i się wrócić (instruktor zdecydowanie stwierdził iż on moczyć się nie chce...życie jednak zweryfikowało te plany, ale o tym niżej).

Rano okazuje się iż śniegu jest więcej niż poprzedniego wieczora, także podejście pod Zimną czasami kończy się zapadaniem po kolana w mokrym śniegu, ale nam to nie straszne. Pod otwór dochodzimy dosyć szybko. Przebieramy się za kratą (co okupiliśmy zjazdem na dupie, bo wejście było oblodzone bardzo) i w drogę. Ruszamy w stronę ponoru z duszą na ramieniu czy będzie się dało przejść czy nie. Droga ta nie obyła się bez nerwów, gdyż jeden uczestnik wyprawy nie mogąc się przecisnąć przez lekki zacisk stworzony z lodu po prostu zostawił wór i przeszedł bez niego - bo tak było prościej. Za to ja w tym momencie, gdyż byłem za tym uczestnikiem, stałem się automatycznie w posiadaniu dwóch worów. Po stonowanej reprymendzie słownej ruszyliśmy dalej. Patrząc dookoła wyglądało że jest sucho, co napawało nas optymizmem odnośnie Ponoru...ale myliliśmy się. Jak dotarliśmy pod Ponor wody było co najmniej po kolana i tu nastąpiła konsternacja co robimy dalej... Na szczęście Krzysiek i ja zdecydowaliśmy się organoleptycznie sprawdzić jak jest głęboko...i jak zimna jest woda :) Krzyśkowi to wyszło zdecydowanie lepiej, gdyż ja po rozebraniu się do slipek i kasku tak szybko jak wszedłem do wody tak szybko z niej wyszedłem, albo raczej wystrzeliłem :) Ból jaki przeszył moje stopy był niewyobrażalny...jakby mi je w imadle ktoś zgniatał. Także ja za daleko nie doszedłem, za to Krzysiek pokonał Ponor w całości w obie strony i stwierdził że nie zamoczył nawet bielizny, to może byśmy wszyscy przeszli. Tu wzrok został skierowany w kierunku Ryśka, który chyba pod wpływem błagalnego wzroku uczestników (nie wszystkich jak się po akcji okazało) ugiął się i powiedział że w takim razie idziemy...a raczej brodzimy przez wodę. Patenty na przejście były różne...na golasa, na worki do butów, na worki na kombinezon. Lepsze czy gorsze przeszliśmy wszyscy. Ja to nawet nie tyle co przeszedłem co przebiegłem...bo w wodzie może byłem tylko kilka sekund - aż tyle zajęło mi przebiegnięcie w wodzie Ponora na drugą stronę...ale udało się! Po wyjściu z wody było już tylko przyjemniej, bo wszystko było cieplejsze niż woda :)

Za ponorem Błotny Próg mieliśmy zaporęczowany, także wejście na niego to była tylko formalność. Próg Wantowy okazał się również nie najtrudniejszym zadaniem i tak doszliśmy do Czarnego Komina. Gdy ja do niego dotarłem (zamykałem stawkę) to największy "łojant" wyprawy był już wpięty do asekuracji i zaczynał mierzyć się z Kominem. Po niezliczonych próbach (i lotach) nasz "łojant" dotarł aż do pierwszego batinoxa, by po nastu minutach dać za wygraną i powiedzieć że to się nie da... Jako iż tego dnia ja jeszcze nic nie łoiłem, to ósemkę wwiązałem do siebie i zacząłem się wspinać. Okazało się że nie było tak źle jak szkice malują i mimo iż była to ponoć droga V to przy pomocy chwytów na batonach udało się komin pokonać. Czy szybko to nie wiem, bo czas pod ziemią wydaje się być względny...dla tego który się wspina wydaje się że zrobił to szybko...dla reszty to wieczność :) Ale najważniejsze iż byliśmy przed beczką czyli bliżej Korytarza Galeriowego, który miał być naszym celem. Niestety czas czy względny czy bezwzględny to płynął bez zmian i do NCP było coraz mniej godzin, także już po kominie zdecydowaliśmy iż dojdziemy tylko do Chatki. To jak się okazało chwilę później zweryfikowało życie albo raczej jeden z kursantów (celowo nie podaje tu imion, ale myślę że możemy dopasować owego bohatera do zdarzeń które opisuje), gdyż kursant ten wchodząc pod komin nie zabrał spod niego swojego worka z linami na dalszą część trasy co zostało skwitowane kilkoma mniej lub bardziej niedyplomatycznymi słowami przez resztę zespołu :)

Zważając na upływający czas, na nasze żółwie tempo i na częściowy brak sprzętu (kilka lin miałem w swoim worze jeszcze ja) Rysiek zdecydował się pójść przodem by nadgonić i dojść chociaż do Chatki (jak sprzęt pozwoli). Od tej chwili mogliśmy podziwiać ruchy wytrawnego taternika, który sprawnie zaporęczował Beczkę a potem Biały Komin. Przy beczce chyba niektórym (czyt. nasz bohater) brakowało już wody z Ponoru, bo znów zanurzył swe ciało w jeziorku podczas podchodzenia na linie (po jaskini zaniosło się kilka dźwięków "rzuconego mięsa") :)

Niestety do Chatki nie dotarliśmy, gdyż raz iż bohater po kąpieli nie chciał iść dalej i zdecydował się zaczekać pod beczką, to zbliżała się godzina alarmowa i instruktor zarządził odwrót. Droga powrotna przebiegła nam nad wyraz szybko, ale tu największą zasługę miał Rysiek, który to podjął się deporęczowania lin "na złodzieja" wspólnie ze mną, gdzie ja robiłem jako punkt asekuracyjny (używaliśmy opcji na złodzieja bez karabinka).

Do otworu dochodzimy jeszcze za dnia, przebiórka i w stronę samochodu. Na miejscu jeszcze szybki prysznic, gdyż okazujemy się bardziej brudni niż myśleliśmy i w drogę. Opisując powrót można by napisać drugie tyle tekstu jak przebiegała nasza podróż na oponach letnich, gdy podczas naszej akcji śnieg cały czas sypał i nie było go już tylko kilka, ale dobre kilkanaście cm. Drogi publiczne, w tym zakopianka były białe. Już po kilkuset metrach, jeszcze na drodze z Kościeliskiej w kierunku do Zakopanego mijamy jedno auto w rowie, po drodze na Śląsk było ich jeszcze kilka. Biorąc to pod uwagę i to że nie chcieliśmy do nich dołączyć nasza prędkość zmalała z zawrotnych 40 km/h do 30 km/h i byliśmy od tej pory tymi uczestnikami drogi, którzy nazywani są "zawalidrogami". Ale co tam nazwy i epitety wygłaszane pod naszym imieniem przez innych kierowców, myśmy chcieli tylko dojechać do domu. Czy dojedziemy zwątpiliśmy na zakopiance, gdy ilość opadów tak się nasiliła iż w światłach samochodu było widać tylko wielkie, hipnotyzująco wirujące płatki śniegu, za to nie było widać ani gdzie są pasy, ani gdzie jest krawędź drogi. Łatwiej jechało się na wyłączonych światłach, niż na włączony (przeciwmgłowe też nie pomagały). Tu jakby się dało zwolnilibyśmy jeszcze bardziej, ale to równie dobrze moglibyśmy się zatrzymać i przeczekać gdzieś w zaspie na poboczu. Ile wtedy dałbym za opony zimowe :) Na szczęście im bliżej śląska, tym cieplej i mniej opadów. Na Śląsk dotarliśmy ok. północy, gdzie po śniegu nie było śladu.

Mimo iż akcja nie do końca poszła po naszej myśli, bo nie dotarliśmy tam gdzie planowaliśmy, ale wróciliśmy szczęśliwi i zadowoleni. Szkoda tylko iż opis nie napisała ta osoba co powinna (która się zgodziła go nawet napisać, jako kolejna która jeszcze tego nie robiła), ale za to opisuje on szczegółowo całą akcję, bez pomijania wstydliwych momentów...których ponoć i tak nikt nie przeczyta, bo przecież nikt tu nie zagląda...

Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FTatry-J.Zimna%20%28kurs%29

Jura - wspin w Mirowie

25 03 2012
Uczestnicy: Ania Bil, Asia Wasil, Wojtek Sitko,Karol Jagoda, Marcin, Sławek(os. tow)

Niedzielny wspin zaczynamy od długich dróg na Turni Kukuczki, lecz z powodu cienia i porywistego wiatru przenosimy się na nasłonecznioną Szafę i Czwartą Grzędę. W promieniach słońca padają drogi jak muchy: Psychosomatyczny Spleen VI.1+,Mikołajek I Inni Chłopacy VI.3+, Szarpnięcie Z Póły VI.1+, Punk Rock VI.1, Rycerskie Szarpnięcie VI.1+ i przepiękna droga Podniebny Trawers VI.1+ (naprawdę warto ją zrobić!!!) Po tej rozgrzewce jesteśmy chyba już gotowi na uroczyste otwarcie sezonu:)

Tatry Zach. - Skitura na Starorobociański Szczyt

25 03 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Ola Golicz

Ruszamy z Kir. W Kościeliskiej śnieg leży od początku doliny lecz z uwagi na koleiny i przetopy niesiemy narty na plecach. Zakładamy je dopiero na podejściu z schroniska Ornak na Iwaniacką Przełęcz. Z przełęczy podchodzimy na grań Ornaku. Zaczyna wiać. Spotykamy po drodze kilku turystów i skiturowców. Od Siwej Przełęczy (1812) przez Siwe Turnie na Starorobociański Szczyt (2176) podchodzimy w rakach. Po drodze upatrzyliśmy sobie linię zjazdu z szczytu. Pogoda słoneczna. Od północy silny wiatr walący drobinkami śniegu i lodu po twarzach ale na zwietrzanej południowej stronie patelnia i cisza. Pod wierzchołkiem przepinka i zjazd początkowo granią w stronę Kończystego lecz z pierwszej przełączki skręcamy w szeroki i dość stromy żleb opadający wprost na północ ograniczony z prawej strony skalistymi zerwami. Myśleliśmy początkowo, że śnieg będzie bardziej „puszczony” a tu klapa. Zaledwie 1 cm krawędzie chwytały śnieg. Pierwsze metry zjazdu nie pewne lecz potem już bosko. Mkniemy w zalaną słońcem dolinę Starorobociańską. Wkrótce też osiągamy dolinę Chochołowską i ciągle po mokrym śniegu, czasem wodzie zjeżdżamy do Siwej Polany i szlakiem do Kir gdzie zostawiliśmy auto. Najlepiej wszystko obrazują te zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2012/Stararobota

Jura - Wspinanie w dol. Wiercicy

24 03 2012
Uczestnicy: Łukasz Pawlas, Ola Golicz, Karol Jagoda

Chcąc uniknąć tłumów wybieramy mało znany rejon (otwarty dla wspinaczy w grudniu 2011) – Diabelskie Mosty w dolinie Wiercicy. Na parkingu jesteśmy pierwsi, po kilku minutach dojeżdża Ola i leniwie zaczynamy się wspinać. Lecz z każdą godziną ludzi pod skałami przybywa, dlatego też po pysznym obiedzie z grilla, który zaserwowała nam Ola uciekamy przed tłumem na położoną nieopodal Babę (nazwa skały). Na parkingu żegnamy Olę, która musiała wrócić wcześniej. Na Babie razem z nami wspinały się jeszcze tylko 2 osoby. Tam zostajemy już do końca dnia. W sumie padają drogi od VI+ do VI.2+, w tym piękna droga Powrót Piekieł. Skałki w dolinie Wiercicy są godne polecenia ze względu na zupełny brak wyślizganych dróg i mimo wszystko mniejszą liczbę ludu pod skałą w porównaniu do rejonów typu Rzędkowice czy dolinki podkrakowskie.

AUSTRIA - Wysokie Taury - Kitzsteinhorn 2012

19 - 29 03 2012
Uczestnicy: KKTJ: Andrzej Ciszewski (kierownik wyprawy), Ewa Wójcik, Michał Ciszewski, Bartłomiej Berdel, Marcin Grych, Kaja Fidzińska, Stanisław Wasyluk, Jan Wołek + 2 os.; STJ KW Kraków: Mariusz Mucha; Speleoklub Tatrzański: Michał Parczewski, Filip Filar; WKTJ: Robert Matuszczak (p.o. kierownika); RKG: Damian Żmuda, Mateusz Golicz

Wspólnie z Damianem Żmudą wzięliśmy udział w kolejnej wyprawie Krakowskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego w masyw Kitzsteinhorn, stanowiący część Wysokich Taurów (Glockergruppe). Podobnie jak w zeszłym roku, wyprawa miała na celu eksplorację Feichtnerschacht. Wyjazd ten jest wyjątkowy z dwóch względów. Po pierwsze, baza wyprawy zlokalizowana jest w podziemiach stacji narciarskiej, gdzie dzięki uprzejmości przedsiębiorstwa Gletscherbahnen Kaprun A.G. do naszej dyspozycji są dwa pomieszczenia, bieżąca woda (ciepła), prysznic, energia elektryczna i dostęp do Internetu. Wyznacza to pewien (wysoki) standard socjalny, rzadko spotykany na innych wyprawach jaskiniowych. Drugim, istotnym wyróżnikiem jest skała, w której rozwinięte są tutejsze jaskinie - margiel mikowo-wapienny. Skała ta na Kitzsteinhornie generalnie słabo krasowieje, jest na ogół krucha i daje niezapomniane wrażenia wizualne widziana od środka, znacznie inne od wapienia.

W ramach tegorocznej działalności, prowadzonej z biwaku w Sali z Miśkiem (ok. -430 m), wspinaliśmy się w kominach zaczynających się w Kryształowej Galerii, nieopodal biwaku. W pierwszej czwórce działali Mariusz Mucha i Marcin Grych oraz Bartek Berdel i Damian Żmuda. Następnie zmieniliśmy ich my tj. ja i Michał Ciszewski oraz Ewa Wójcik z Robertem Matuszczakiem. Łącznie, podczas ośmiu "szycht" udało się nam wywspinać i zmierzyć 240 metrów pionu. Odkryty przez nas ciąg wyraźnie zmierzał do powierzchni, co ciekawe, będąc rozwinięty na innym pęknięciu niż cała pozostała część jaskini. Michał wziął do jaskini aparat i dwie lampy błyskowe, za pomocą których zrobił sporo ładnych zdjęć (część prezentuję w galerii za jego zgodą). Dzięki zastosowaniu kamizelek puchowych i ogrzewaczy chemicznych nie bolało to aż tak bardzo.

Jeśli chodzi o towarzyszącą wyprawie działalność narciarską, to poza standardowym wejściem na Grosser Schmiedingera (ok. 440 Hm) udało się mi zrobić dwie nowe, ciekawe rzeczy. Najpierw zjechaliśmy (wspólnie z Michałem Ciszewskim) z wierzchołka Kitzsteinhorn (3203 m, ale podchodzi się 200 m) nową dla nas, a bardzo stromą drogą. Później, korzystając ze świetnej pogody i oczekiwania na wyjście pierwszej czwórki z jaskini, razem z Filipem Filarem przeszedłem ciekawą trasę skiturową na pół dnia - z wysokości ok. 2 900 m (dostaliśmy się tam kolejką) pysznie zjechaliśmy północnymi zboczami Schmiedingera (czyli poza teren narciarski) aż do chatki na Schaunberg Mittelalm (1672 m). Następnie, na fokach podeszliśmy przez Lakaralm na przełęcz Lakarscharte (2488), przez którą wróciliśmy do bazy.

Z mojej perspektywy, wyjazd był bardzo przyjemny - sporo się działo i to w całkiem dobrym towarzystwie. Poza tym, dzięki dobremu połączeniu z Internetem mogłem trochę popracować, dzięki czemu nie narobiłem sobie dużo zaległości. Ze względu na sprawy zawodowe (Damian) i dalsze plany (ja), jako reprezentacja RKG musieliśmy opuścić wyprawę przed jej zakończeniem. Kiedy wyjeżdżałem, na dalszą wspinaczkę w Kryształowej Galerii szli Zakopiańczycy i Kaja z Staszkiem, zaś Bartek prowadził trzyosobową ekipę, która od powierzchni miała wspinać komin pozostawiony do rozpoznania w tzw. Zyklopengangu na -350 m. Nie znam jeszcze szczegółów (uzupełnię), ale wiem z plotek, że "puściło" okrutnie i wyprawa zakończyła się niezwykle udanie.


TATRY - Szkolenie zimowe instruktorów

17 - 18 03 2012
Uczestnicy: SGW: Michał Górski, Ewelina Górska, Agnieszka Nieciąg; Speleoklub Świętokrzyski: Piotr Burczyk, Agnieszka Burczyk; TKTJ: Tomasz Chojnacki; RKG: Mateusz Golicz; kadra: Marek Pokszan

Odbyłem obowiązkowe szkolenie zimowe dla instruktorów taternictwa jaskiniowego. Materiał był dosyć obszerny. Z jednej strony, obejmował wiedzę o lawinach, zasady poruszania się w terenie lawinowym oraz praktyczne wykorzystanie zestawów lawinowych. W tym zakresie głównie przypominaliśmy i systematyzowaliśmy juz wiedzę, którą prawie wszyscy z nas posiadali. Otrzymaliśmy też liczne wskazówki metodyczne, jak uczyć naszych kursantów. Drugą część materiału stanowiła wiedza o asekuracji w terenie śnieżnym i lodowym i posługiwanie się rakami, czekanem i liną w terenie zimowym. Tu niestety wyszło trochę braków i chaosu w naszych głowach - jak się okazało, żadnemu z nas nie przekazano tej wiedzy na kursie podstawowym i każdy właściwie wiedział tyle, ile w toku swojej górskiej działalności zdołał sam się nauczyć. Prowadzący cierpliwie prowadził z nami ćwiczenia (jak z kursantami) - myślę, że w toku szkolenia sporo się w tym obszarze podciągnęliśmy.

Szkolenie zostało zrealizowane jako wykłady w Betlejemce, oraz dwie wycieczki terenowe - jedna w rejon Czarnego Stawu Gąsienicowego i lodospadu, zaś druga przez przełęcz Karb ze wschodu na zachód. Prowadził je Marek Pokszan, legitymujący się dużym doświadczeniem powierzchniowym i przypominający nam co rusz o swoim zrozumieniu spraw jaskiniowych ze względu podziemne epizody w swojej "karierze". Merytorycznie i metodycznie, szkolenie wydawało się być przygotowane bardzo dobrze i pewnie z kilku obserwacji "warsztatu pracy" Marka skorzystamy prowadząc naszych kursantów. Jedyne, do czego moglibyśmy mieć zastrzeżenia to sama Betlejemka, panujący w niej ścisk i jednocześnie pewnego rodzaju atmosfera konfrontacji. Niestety, obiekt ten jest urządzony tak, że kiedy jedni instruktorzy (młodsi) ledwo mieszczą się tam w łóżkach i jedzą na korytarzu, u innych instruktorów (starszych) jest jeszcze miejsce i wygoda. W tym wszystkim oczywiście nie my jesteśmy najważniejsi, ale kursanci i "zwykli wspinacze", którzy też nie mają tam lekko. W naszym jaskiniowym środowisku chyba przyzwyczajeni jesteśmy do innych, bardziej egalitarnych (trudne słowo) standardów. No cóż. Na szczęście pogoda i towarzystwo dopisało.


SŁOWACJA: Babia Góra od południa na skiturach

18 03 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik

Upalnie. Startujemy od schroniska w Slanej Vodzie (740) żółtym szlakiem aż na szczyt Babiej Góry (1724). Robimy 1000 m przewyższenia. Na szczycie musimy się jednak ubrać solidnie bo jak przystało na Daiblaka wiało nie źle. Zjazd mniej więcej wzdłuż drogi podejścia. Śnieg czasem o zmiennej strukturze (raczej przepadający) ale tak bajecznie. Do auta docieramy na nartach. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FBabia

Beskid Śl. - skitury

15 03 2012
Uczestnicy: Jan Kieczka

Około godziny 9:20 wyruszyłem z Koczego Zamku pod Ochodzitą w kierunku Wisły Czarne trasa biegła przez Gańczorkę, Przysłup, Pietroszonkę, Stecówkę, Szarculę Zadni Groń aż pod zaporę w Czarnym gdzie dotarłem ok 14:00. Pogoda dopisała warunki też.

Beskid Śl. - skitury

13 03 2012
Uczestnicy: Jan Kieczka

Około godziny 11:40 wyruszyłem z Krzysztówki pod Czantorią w kierunku Istebnej trasa biegła przez Soszów, Stożek, Kiczory, Młodą Górę, Suszki aż do Istebnej Centrum. Do domu dotarłem o 15.20 pogoda była kiepska mgła i mżawka ale przynajmniej śniegu nie brakowało.

Tatry - wspin

11 03 2012
Uczestnicy: Damian Żmuda,Karol Jagoda

Z różnych przyczyn nie mogliśmy sobie pozwolić na dwudniowy wypad w tatry, więc wybraliśmy się na akcję typu Fast and Light. Wyjechaliśmy o 24.00 tak więc dzięki małemu ruchowi po niespełna 3 godzinach byliśmy w Kuźnicach. Po spacerku w lekkim deszczu w Murowańcu zatrzymaliśmy się na śniadanie, niestety jedliśmy je na schodach (podobnie jak kilka innych osób), gdyż na noc sala na dole jest zamykana(noc trwa co najmniej do 6.30!!!). Chwilę przed nami na Prawe Żebro wyrusza jeden zespół, którego spotykamy nad Czarnym Stawem w czasie wycofu z powodu zerowej widoczności. Po kilku minutach oczekiwania na tzw. Okno pogodowe dochodzimy do wniosku, że nie damy rady nawet wejść w Drogę Potoczka, więc postanawiamy wybrać coś krótszego i bardziej widocznego w czasie dupowy. Wybór pada na połączenie drogi Klisia (2 pierwsze wyciągi ) i drogi Kochańczyka (3wyciąg). Pogoda w czasie wspinu jest iście zimowa, padający śnieg, mgła, wiatr, zerowa widoczność i częste pyłówki. Powrót po zrobieniu drogi wygodny i szybki - jeden zjazd i krótkie zejście pobliskim żlebem. Po smacznym obiedzie w schronie, grzecznie wracamy do szarej rzeczywistości.

Beskid Śl. - skitura na Skrzyczne

11 03 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik

"Odkryłem" najpiękniejszy zjazd z Skrzycznego. Miał być to spacerek a tura okazała się nie złym wyzwaniem.

Auto zostawiłem przy ostatnich chałupach w Godziszce. Padał deszcz z śniegiem. Doliną podążałem wg wskazań GPS aż pod stromizny opadające z Skrzycznego od NE. Forsowanie stromizn (nie myślałem, że może być tu aż tak stromo) zmusiło mnie do "tatrzańskiego" wysiłku. W 2 miejscach musiałem zdjąć narty i wykuwać stopnie na kilku metrach w zmarzniętym śniegu (przydały by się harszle). W końcu dotarłem do nartostrady i niebieskiego szlaku trawersującego Skrzyczne w pobliżu szczytu. Tu mocny wiatr rozgonił chmury i śnieg przybrał barwę srebra. Na przełaj dochodzę na wierzchołek. Potem krótki odpoczynek w schronisku i cudowny zjazd. Najpierw przez wiatrołomowisko (latem trudne do sforsowania) a potem przez owe stromizny a następnie rzadkim bukowym lasem w kilka chwil osiągam dolinę. Tu roztopy zrobiły trochę zamieszania ale i tak na nartach docieram do auta. Wg mnie ten zjazd to prawdziwy hit w Beskidach.

Tatry - spacery

10 - 11 03 2012
Uczestnicy: Ola i Mateusz Golicz

Po ostatnim ociepleniu, opadach deszczu i mżawki wypogodziło się, obniżyła się temperatura, tak, że śnieg zamarzł, tworząc grubą warstwę lodoszreni. W dniu 27.02. o godz. 18-tej poinformowano TOPR, że podczas zjazdu z Grzesia wywróciła się i doznała kontuzji kolana narciarka skitourowa ... złamała nogę znana skialpinistka ... zjechał po zalodzonym stromym zboczu aż na dno ... z Przeł. Karb na taflę Czarnego Stawu zsunął się żlebem jakiś turysta ... zsunęła się po stromym zboczu kilkadziesiąt m ... przylot śmigłowca do narciarki, która złamała kość udową ... kontuzji nogi doznała 20-letnia narciarka skiturowa ... w wyniku upadku i uderzenia głową o lód straciła przytomność ... ze względu na duże zalodzenie szlaku miał problemy ... widział jak przed chwilą z Zadniego Granata do Koziej Dolinki spadł jakiś turysta ... spadł stromym żlebem ich kolega ...

I tak dalej i tak dalej. Po przeczytaniu kroniki TOPR z 5.03. zdecydowaliśmy, że to najwyraźniej nie jest czas na ambitne projekty. Postanowiliśmy wybrać się tam, gdzie po prostu przy innej okazji się nie pójdzie, bo będą pewnie inne cele. Zaczęliśmy od Cichej Doliny Liptowskiej. Decyzja żeby nie brać nart była słuszna - na drodze w dolinie wywijaliśmy orły, a po metrowej wysokości pokrywie śnieżnej w dolinie można było skakać do woli, nie zapadając się ani o centymetr. Mijając ostrzeżenia o zamknięciu szlaku do Tomanowej Przełęczy ze względu na niedźwiedzie (miejmy nadzieję, że one też to czytały), dotarliśmy do Polany Wierchcichej. Stamtąd próbowaliśmy kawałek przedrzeć się w stronę przełęczy Zawory. Niestety okazało się to niełatwe, bo tu już, zwłaszcza ze względu na późną porę dnia, zapadanie się dało się nam we znaki. Ostatecznie musieliśmy się wycofać. Dolinę ogólnie można polecić - choć jest baaaaardzo długa, oferuje niesamowite widoki na Czerwone Wierchy. Od tej strony to zupełnie małe górki, zwłaszcza Kasprowy Wierch robi wrażenie nieznaczącej kulminacji na grani. Dopiero Świnica to poważna góra. Poza tym, okazuje się, że od Przełęczy Tomanowej do Kasprowego Wierchu to właściwie jest rzut beretem. No, przynajmniej tak to od południa wygląda.

Następnego dnia (warunki dużo gorsze) przemieściliśmy się do Tatranskiej Kotliny i stamtąd przespacerowaliśmy się do Chaty Plesniviec. Tam uraczyliśmy się specjałami kuchni regionalnej. Menu chatki jest dosyć ubogie (Varena klobasa, Kapustova polevka, Cesnakova polevka) - ale dzięki temu wybór potrawy jest oczywisty. Jej smak jest tu specyficzny, z górnej półki - porównywalny z tym w Szyndłowcu (choć tu robią ją nieco bardziej tłustą).


Beskid Śl. - skitury

05 03 2012
Uczestnicy: Jan Kieczka

Około godziny 10:10 wyruszyłem z Salmopola w kierunku Wisły Obłaziec trasa biegła drogą stokową dalej krótki zjazd na Zieleńską Polane ponowne założenie fok i podejście w kierunku żółtego szlaku idącego z Salmopola przez Smrekowiec Trzy Kopce. Za Trzema Kopcami odbijam przez pola lasy w kierunku Bukowej. Niestety z Bukowej nie udało się zjechać ze względu na zbyt małą pokrywę śniegu. W Wiśle Obłaziec byłem ok. 14 pogoda dopisała.

SŁOWACJA: Tatry Zach. - Mała Kopa na skiturach

04 03 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Jan Kieczka, Jan Kempny (os. tow. - został w Korbielowie na wyciągach)

Rzadko odwiedzany zachodni zakątek Tatr na Słowacji był celem naszej wycieczki skiturowej. Okolice doliny Jałowieckiej stanowią wspaniały teren dla miłośników skialpinzmu, legalnie zresztą udostępniony. Podchodzimy od Bobrowieckiej Wapiennicy szlakiem. Większość podejścia narty niesiemy na plecach. Śnieg był twardy, zalodzony więc buty nie zapadały się nawet na milimetr. Kilku spotkanych skiturowców ostrzegało nas przed lodem pokrywającym zbocza gór powyżej lasu a jeden poinformaował o wczorajszych tragediach w Niżnych Tatrach. Przy chacie pod Narużim robimy krótki odpoczynek po czym wychodzimy na Małą Kopę (1637). Próbuję zjechać w stronę przełęczy Przedwrocie lecz łyżwy zostawiłem w aucie. „Betony” pokryte szkliwem wymusiły na nas respekt więc odpuszczamy sobie drapanie bez raków na Ostrą i zjeżdżamy z Kopy. Mimo obaw długi zjazd drogą podejścia jest wspaniały. Wspaniałe były również widoki i pogoda. Szczęśliwie więc docieramy do auta odwiedzając po drodze kryjówkę partyzantów z II wojny światowej. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FMalaKopa

Beskid Żywiecki - skitury na Pilsku

04 03 2012
Uczestnicy: Ola Golicz, Michał Wyciślik, Michał O. (os.tow.)

Wyjazd skiturowy w ramach akcji "30+" ;). Wychodzimy na szczyt Pilska żółtym szlakiem z Korbielowa, wracamy nartostradą. Zaczynamy i kończymy wycieczkę spacerem "z buta". Śniegu generalnie niezbyt dużo już zostało. Jak już jest to mocno zmrożony, twardy i przewiany. Mimo tego wycieczka bardzo udana.

Beskid Żywiecki - skitura na Wielką Rycerzową

26 02 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Henryk Tomanek

Z Soblówki podejście trochę na przełaj oraz szlakiem do bacówki pod Wlk. Rycerzową. Przeczekujemy tu śnieżycę a potem wychodzimy na szczyt. Stąd granicą państwa zjeżdżamy na przełęcz Prislop. Warunki do zjazdu wręcz idealne (5 - 10 cm puchu na zsiadłym podłożu). Doliną zjeżdżamy spowrotem do Soblówki.

Tatry Zachodnie - Jaskinia Miętusia

24 - 25 02 2012
Uczestnicy: Kursanci: Małgorzata Stolarek, Tomasz Zięć, Krzysztof Atamaniuk oraz kadra: Tomasz Jaworski, Agnieszka Szmatłoch

Kolejny weekend to kolejny wyjazd kursowy. Zapakowani po sam dach (a nawet wyżej, bo aż pod box dachowy) wyjeżdżamy o 17:00 by przed 21:00 być na miejscu. Wieczór tym razem bez wykładu, ponieważ planowaliśmy wcześnie wstać, by jak najwcześniej być pod jaskinią - i jak najszybciej wrócić do domu (plan był by wracać jeszcze w sobotę). Przed snem pointegrowaliśmy się troszkę jeszcze z TKTJ'tem w jadalni :)

Następnego dnia planowo o 7:15 wszyscy byliśmy gotowi do wyjścia (punktualność zaskoczyła niektóre osoby) i ruszyliśmy w stronę Doliny Miętusiej. Na ten dzień do miętusiej było zaplanowanych jeszcze co najmniej 4 zespoły, co dało się zauważyć już przy wejściu do doliny Kościeliskiej gdzie spotkaliśmy ekipę z KKTJ'u (planowali również iść w partie wielkich kominów).

Pod jaskinię dotarliśmy przed 10:00, szybka przebiórka i o pełnej weszliśmy do rury. Prowadziła Gosia, która dzielnie gnała rurą w głąb jaskini. Szybko zaporęczowaliśmy pierwszy worek i kolejnym poręczującym od Kaskad byłem ja. Do Błotnych Zamków dotarliśmy krótko po 12, a że byliśmy pierwsi Krzysiek ruszył na poręczowanie Wielkich Kominów a my mieliśmy czas na posiłek. Kominem na dół zjechaliśmy wszyscy by osiągnąć -213m w Syfonie w Wielkich Kominach. Szybka fotka i powrót. Na deporęczowanie zostałem wytypowany dziwnym trafem ja, także już wiedziałem że suchy nie wyjdę na powierzchnię tym bardziej że kominem wody lało się nie mało.

Na szczęście deporęcz poszła wg. mnie szybko (pewnie reszta była innego zdania gdy marzła w Błotych Zamkach). Gdy zrobiłem co trzeba, mój wór przejął Krzysiek i ruszył z Agnieszką do wyjścia, a ja zacząłem deporęczować resztę. Musieliśmy się spieszyć, gdyż reszta ekip (m.in. KKTJ) również zaczęła wracać. Szczęśliwie pod rurę dotarliśmy pierwsi, także nie było wymuszonych przestojów. Rura wszystkim nam poszła bez większych problemów (poza małą kaskadą po drodze) i o 18:00 byliśmy po akcji na powierzchni. Za nami wyszło jeszcze kilkanaście osób, co widać na fotkach. Stąd już tylko 1,5h do auta i powrót do Rudy. W domu byłem o 0:30, także zgodnie z tym co planowaliśmy :)

Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FTatry-J.Mietusia%20%28kurs%29

Beskid Śląski - skitury

22 02 2012
Uczestnicy: Jan Kieczka

Około godziny 11:00 wyruszyłem z Salmopola w kierunku Wisły Czarne trasa biegła drogą stokową dalej przez Wyszni i Cieńków aż do nadleśnictwa gdzie dotarłem ok. godz. 14:00. Pogoda dopisała warunki też.

Kłodnica - Śledź z piratami

21 02 2012
Uczestnicy: Tadek Szmatłoch, Basia Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Tomek Szmatłoch z dziewczyną, Adam Szmatłoch, Ania Szmatłoch, Tomek Jaworski, Asia Jaworska, Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Zygmunt Zbirenda, Karol Jagoda, Kasia Jasińska, Maciej Dziurka, Janusz Dolibog, Wojciech Orszulik, Ewa Orszulik, Henryk Tomanek i wiele osób tow. i dzieci (jak kogoś pominąłem to proszę się upomnieć)

U Basi i Tadka Szmatłochów na Kłodnicy odbył się kolejny Śledż tym razem "Piraci z Karaibów". Przednia zabawa przy szantach, piękne stroje, groźni piraci i ich wspaniałe kobiety, tu można to zobaczyć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FPiraci. Gospodarze zadbali o przepiękny wystrój za co im bardzo dziękujemy. Tu "film" z imprezy: http://vimeo.com/37422216

Beskid Śląski - skitura przez Klimczok i Szyndzielnię

19 02 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, os. tow - Jan Kempny i Ewa Kempna

Nasi towarzysze zostają w Szczyrku ucząc się narciarskich przymiarek na wyciągu Kaimówka. Ja z Teresą idziemy szlakiem na Klimczok (w schronisku odpoczynek) a dalej na Szyndzielnię i zjeżdżamy "nartostradą" do Olszówki. Tu podjeżdżają po nas znajomi i wracamy razem do domu w momencie gdy zaczął padać deszcz.

Tatry - skitour i SPA

11 - 12 02 2012
Uczestnicy: Ola i Mateusz Golicz

W sobotę podchodzimy na nartach na Ciemniak. Na parkingu pod Kościeliską samochód pokazywał -30, ale generalnie pogoda dopisała (słonecznie), w związku z czym ludzi na tej trasie było bardzo dużo. Zjazd granią do Chudej Turni bardzo nieprzyjemny (przewiany, twardy śnieg). Niewielką, acz znaczącą rekompensatą był za to puch na Gładkim Upłaziańskim. Adamicą pojechaliśmy ciekawym wariantem za miejscowymi. Dzień kończymy uroczystą kolacją. Następnego dnia Słowacja i Dolina Rohacska. Tu sytuacja zgoła inna, ostatnich skiturowców widzimy przy aucie, przy Pensjonacie Szyndłowiec. Dalej zupełnie sami idziemy w stronę Banikowskiej Przełęczy. Byliśmy już bliscy odwrotu ze względu na zimno (-20) i twardy śnieg, ale ostatecznie za śladami które zauważyliśmy (jedynymi w dolinie) udało się nam wdrapać na Spaloną (2083). Stamtąd odbyliśmy naprawdę rozkoszny zjazd do Rohackiej Siklawy i dalej do Szyndłowca, gdzie posililiśmy się specjałami kuchni regionalnej.

Tatry - lodospady

11-12 02 2012
Uczestnicy: Damian Żmuda, Andrzej Rudkowski, Karol Jagoda, Paulina Piechowiak(WKTJ)

Wyjeżdżamy o 6.00, z Krupówek odbieramy Paulinę, szybki przepak i ruszamy na nad Zmarzły Staw. Pogoda prawie idealna, pełna lampa, bezwietrznie, może trochę za zimno w cieniu. W słońcu termometr przy Betlejce pokazywał 7 stopni, nic tylko wyciągnąć leżak. Niestety w Laboratorium cień i tłumy ludzi - głównie kursanci . Lodospady wylały się całkiem fajnie, ale były dosłownie zadziabane przez wspinaczy. Wspinamy się do zmroku, w schronisku jemy lekko opóźniony obiad i schodzimy/zjeżdżamy do Kuźnic . Śpimy w bazie w Kirach. W niedzielę wyruszamy z samego rana w poszukiwaniu znacznie bliżej położonych lodospadów. Po ponad godzinnym torowaniu w głębokim śniegu dochodzimy do celu, ale pojawił się mały problem – lodospad był całkowicie przysypany głębokim śniegiem. Pomimo prób nie udało się nam dokopać do lodu, nie pozostało nam nic innego jak zachowując pełen spokój i pogodę ducha wycofać się po własnych śladach i uznać tą drogę jako spacer kondycyjny z lekkim obciążeniem (raki, liny, śruby, czekany, uprzęże kaski itd.)

Beskid Śląski - skitura na Czantorię

12 02 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Henryk Tomanek, Kasia Jasińska, Maciej Dziurka

Mroźna ale słoneczna pogoda jest okazją na krótki wypad skiturowy. Ruszamy niebieskim szlakiem z Poniwca na Czantorię. Z szczytu zjazd do czeskiego "schroniska" na ciepłe napoje. Potem pędzimy na Poniwiec i nartostradą zjeżdżamy w dół. Do auta poruszamy się poboczem drogi ryzykując uszkodzenie sprzętu. Przed zapadnięciem zmroku docieramy do celu. Tu jakieś zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FCzantoria

Beskid Śląski - skitury

8 02 2012
Uczestnicy: Jan Kieczka

Około godziny 11:10 wyruszyłem z Salmopola w kierunku Stecówki. Trasa biegła przez Malinowską Skałkę, Magurkę Wiślaną, Baranią Górę, Przysłup, doliną Czarnej Wisełki. O godzinie 15:00 doszedłem na Stecówkę gdzie miałem zostawiony wcześniej samochód. Pogoda dopisała warunki też.

Beskid Śląski - Niedzielny obiad

5 02 2012
Uczestnicy: Ola i Mateusz Golicz

Wystartowaliśmy w samo południe z Ustronia Zdroju. Dzień dosyć ładny, choć mroźny. Łatwo nie było. Miasteczko zostało "po(p)sute hasiem" i naprawdę nie sposób poruszać się po nim na nartach mimo srogiej zimy. Poszliśmy czerwonym szlakiem w stronę Równicy... w lesie służby miejskie na szczęście odpuściły. Zagospodarowanie szczytu nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia (nigdy wcześniej tam nie byłem). Naszym celem w tamtym miejscu był obiad w Zbójnickiej Chacie. Zaczęliśmy od żurku (nieco inny niż śląski, mniej ostry, tłusty, ale dobry). Porcja jednak nie była zbyt duża, więc dalej schab po zbójnicku (schab, zwłaszcza po zbójnicku, kojarzy mi się raczej z czymś dosyć mocno obrobionym i podpieczonym, a tymczasem w tej wersji to bardzo delikatnie przyrządzone mięso). Na deser - jedna szarlotka i jeden murzynek - obdywa na ciepło z lodami (doskonałe). Podsumowując, obiad był pyszny i niedrogi. Podany bardzo szybko. Do wystroju przybytku też nie miałem zastrzeżeń... Zastanawiam się, gdzie tkwił haczyk (nie widzieliśmy kuchni). Żeby choć w części odparować przyjęte kalorie, przemieściliśmy się grzbietem w stronę przełęczy Beskidek. Stamtąd zjazd "na czuja" do Ustronia Jaszowca - dosyć trudny, ze względu na twardszą warstwę śniegu z wierzchu; skręty wymagały sporego wysiłku. Kiedy tylko na horyzoncie dostrzegliśmy pierwsze domy wczasowe, na trasie pojawił się żwir i trzeba było "kombinować". Zjeżdżamy sobie raz z wyciągu, a następnie bulwarem wzdłuż Wisły (na szczęście nieposypanym) wracamy do samochodu.

Spojrzeć śmierci prosto w oczy, czyli skiturem po Chechle

5 02 2012
Uczestnicy: Henryk Tomanek, Maciej Dziurka, Kasia Jasińska

Niedziela – piękna mroźna i słoneczna. Dzwoni guru Heniu. Odbieram i pytam gdzie i kiedy? W odpowiedzi rechot w słuchawce. A zatem moja skiturowa inicjacja tej zimy odbędzie się w scenerii dość wyjątkowej, co zresztą cieszy mnie niezmiernie. Czasu nie mamy wiele, więc trzeba coś na szybciora wykombinować. I nie może być za długo bo cherlam jeszcze jak stary gruźlik. Śniegu na Śląsku tyle co kot napłakał, ale skoro Heniu twierdzi , że się da to dać się musi. I po godzinie już jedziemy w kierunku Tarnowskich Gór. Chechło to jezioro z taką ładną wyspą na środeczku, do której zawsze latem chciałam dopłynąć i nigdy nie przyszło mi do głowy, że tam po prostu dojadę na nartach. Początkowo próbujemy obchodzić jeziorko plażą wokół, ale pespektywa ślizgu gładką, przyprószoną śniegiem taflą jeziora jest zbyt kusząca. Najpierw ostrożnie i przy brzegu… Maciuś trzeszczy!!! Kto by się przejmował takimi detalami! W miarę wzrostu zaufania do wytrzymałości lodu wypuszczamy się na sam środek. No bajecznie. Niepokojące są jedynie ogromne pęknięcia przecinające połać jeziora i biegnące w rożnych kierunkach. Heniu konsultuje jeszcze sprawę naszego bezpieczeństwa z wędkarzem zakotwionym nad przeręblą - „ lodu jest ze 30 cm a ryba nie bierze”. Hmmm …w szkole nigdy nie mówili ile to wytrzymuje. Ale wytrzymało. Z radochą wbijamy w napotkane szuwary i czujemy się całkiem jak w jakimś odległym zakątku świata. Swoją drogą na łyżwach byłoby zapewne szybciej i wygodniej, ale nie udało mi się namówić do tego chłopców. Spotykamy jeszcze prawdziwego morsa, który namawia nas na kąpiel w przerębli. Heniu natychmiast podchwycił ideę, wiec obawiam się, że za tydzień czeka nas poważna przeprawa. Uchichani i trochę zziębnięci kończymy spacer przed zachodem słońca i udajemy się do domów na spóźniony obiadek. Tu obrazki: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FChechlo

Dzięki chłopaki;)


Tatry Zachodnie - Jaskinia Czarna

3 - 5 02 2012
Uczestnicy: Kursanci: Małgorzata Stolarek, Tomasz Zięć, Krzysztof Atamaniuk, Adam Langer oraz kadra: Mateusz Golicz, Michał Wyciślik, Karol Jagoda

Piątek, późne popołudnie,plecaki spakowane, więc ruszamy w drogę, w stronę Zakopanego. Sobotni cel-Jaskinia Czarna. Droga do Kir upływa bardzo szybko, sprawnie przejeżdżamy zakopiankę. Z niepokojem obserwujemy malejącą wciąż temperaturę na wskaźniku w aucie.Minus 23 stopnie to na pewno nie jest mało. Ale damy radę. Ostatnio niepokonał nas w szalonych ilościach padający z nieba śnieg, to i i te kilkadziesiąt stopni na minus też nie powinno. Wieczorkiem jeszcze wykład na tematy przyjemne, tzn. gdzie, w Polsce i na świecie, najlepiej szukać jaskiń niebylejakich i już poranek nadchodzi szybko.

O 8 wyruszamy na szlak. Niebo lekko zachmurzone, mróz szczypie w policzki, szybciutko przemierzamy dolinę Kościeliska. Oczywiście przegapiamy właściwe wejście na żółty szlak, ale błąd szybo zostaje naprawiony. Dalsza droga do jaskini bardzo ładnie została wytyczona przez naszych poprzedników, więc nie mamy problemów z znalezieniem jaskini. Wspinamy się bardzo stromo w górę, początkowo przez las, a potem wzdłuż żlebu. Śniegu sporo,ale po ostatniej akcji to i tak raczej niewiele. Po około 2 godzinach od wyjścia jesteśmy u celu. Przed nami pierwsze„wyzwanie”, przygotowanie do wejścia do jaskini. Kombinezony sztywne, gumiaczki na pewno nie grzeją w stopy. Każdy pragnie jak najszybciej znaleźć się w jaskini, tam przynajmniej 4 stopnie powyżej zera, a nie minus 25. Niektórzy muszą trochę na to poczekać, a niestety zimno szybko sprawia, że przestaje się czuć palce u stóp i rąk. W głowie kołacze się tylko jedna myśl, po jakim czasie można nabawić się odmrożeń;-) Na szczęście każdemu udaje się jakoś dotrwać do swojego czasu i po pierwszym, krótkim zjeździe jesteśmy w środku. Szybko docieramy do prożku Rabka, a następnie do sporej Sali Francuskiej. Przestrzenność tej jaskini na pewno robi na nas wrażenie. Za chwilę przed nami do zaporęczowania Trawers Herkulesa, a po nim Komin Węgierski. Dajemy radę. Zastanawiamy się tylko czy starczy nam czasu,żeby zobaczyć jeziorko Szmaragdowe. Z decyzją wstrzymujemy się do momentu , aż dotrzemy do studni Smoluchowskiego. Oczywiście gdy tam już jesteśmy, nie jesteśmy w stanie odmówić sobie przyjemności zjazdu ponad 20 metrową studnią i zobaczenia szmaragdowego cudeńka. Z drugiej strony, kto wie, czy jeszcze kiedyś tam wrócimy.

Jeziorko faktycznie robi wrażenie, chociaż wody w nim niewiele. Na ścianach wyraźnie widać, dokąd woda zazwyczaj sięga i tym razem na pewno nie można w nim ponurkować ;-) Spoglądamy w górę studni i nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie,że drogę tą można pokonać też w przeciwną stronę. Szacun dla tych, którz tą studnią potrafią wspiąć się w górę. Pełni pozytywnych wrażeń wracamy, bo pora też na to już stosowna. Około godz. 22 wszyscy jesteśmy na powierzchni. Z zaskoczeniem odkrywamy,że nasze plecaczki przysypane zostały świeżą porcją śniegu. Temperatura niestety nie zmalała.Przebieramy się i w dół. Niektórzy czują się jak na torze bobslejowym. Droga doliną jakimś cudem od rana się wydłużyła i wydaje się nie mieć końca. Na szczęście uprzyjemniają ją wspomnienia tego co przeżyliśmy i myśli o tym, co fajnego, czeka na nas następnym razem....

Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FTatry-J.Czarna%20%28kurs%29


Tatry Wys. - Żółta Turnia na nartach

4 02 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Łukasz Pawlas

Start z Kuźnic przez Boczań do Murowańca. Pada słaby śnieg, temperatura – kilkanaście stopni poniżej zera. W schronisku krótki odpoczynek (spotykam tu kolegę z Rudy) i podjęcie ostatecznej decyzji co do celu. Wybieramy Żółtą Turnię. Górne partie tej góry wywiane były z śniegu lecz można było zaryzykować. Minusem tego rejonu jest fakt, że od Murowańca trzeba stracić prawie 200 m na wysokości. Na podejściu w Dubrowiskach „niegrzeczne” są foki. Wkurzeni wrzucamy narty na plecaki i dajemy z buta bo ścieżka była przetarta. Na Żółtą Turnię (2087) podchodzimy pn - zach. ramieniem wzdłuż Pańszczyckiego Żlebu. W rakach osiągamy szczyt przy sypiącym śniegu i coraz bardziej ograniczonej widoczności. Trzeba przyznać, że ostatnie kilkadziesiąt metrów podejścia było przykre z uwagi na super zmienne warunki śniegowe (raz po pas a w chwilę później kamienie). Na szczycie jesteśmy dosłownie kilka sekund i uciekamy w dół. Schodzimy niżej do początku centralnego żlebu gdzie zakładamy narty i śmigamy w dół przez cudowne pola śniegu pisząc swoje ślady na dziewiczych połaciach. Jak zwykle dużo za szybko docieramy do szlaku i nim podążamy z powrotem do schroniska. Do auta przy rondzie w Zakopcu dojeżdżamy na nartach w sam raz przed zapadającymi ciemnościami. Zdjęć nie robiłem bo zamarzł mi aparat.

Tatry Zachodnie.

2-4 02 2012
Uczestnicy: Asia Wasil, Marcin G. - os.tow.

Króciutki wypadzik w tatery na odstresowanie:) Pierwszy dzionek zajęła nam podróż, dojście do Kondratowej i spacer po dolince, w drugim wdrapaliśmy się na Giewont (zawsze przeze mnie unikany, teraz byliśmy na szczycie sami; nie licząc grupki siedmiu kozic:) i stamtąd pomaszerowaliśmy na Kondracką Kopę, w sobotę trzeba było wracać. Pogoda przepiękna: niebo bezchmurne, słoneczko, niesamowita widoczność, śnieg-marzenie. Jeden szkopuł: przeokrutne zimno. W nocy i rano -25st, w dzień minus kilkanaście. Zamarzało wszystko po kolei: od nieopatrznie odsłoniętych części ciała, przez garderobę, po aparat:)

Skitury: Jaworze-Błatnia-Szyndzielnia-Jaworze

2 02 2012
Uczestnicy: Damian Żmuda, Kasia (os. tow.)

Zachęceni wspaniałą pogodą i warunkami śniegowymi zrobiliśmy z dziewczyną szybki wypad klasyczną trasą turową: Jaworze - Błatnia - Szyndzielnia - Jaworze. W górach pięknie i mroźno. Mimo niezmąconego niczym słońca i braku wiatru nie można było sobie pozwolić, jak w niedzielę, na wygrzewanie się na grani. Wypad krótki ale bardzo udany.

Spacer skiturowy koła emerytów i rencistów na Kotarz

29 01 2012
Uczestnicy: Damian Żmuda, Mateusz Górowski, Ola Golicz

Korzystając z uroków zimowej aury jak i podążając za modą na aktywny wypoczynek ostatniej niedzieli nasze koło emerytów i rencistów zorganizowało spacer skiturowy po beskidzkich wzgórzach. Chciałbym od razu dodać - niezwykle udany spacer. W miłej i bezstresowej atmosferze przeszuraliśmy z Brennej na Kotarz i w pysznym śniegu zjechaliśmy z powrotem. Zimowe słońce opalało nasze czerstwe twarze zaś lekki mróz zdrowo szczypał w policzki. Organizatorzy spisali się na medal, pozwalając nam przyjemnie i bezpiecznie spędzić dzień na świeżym górskim powietrzu i nacieszyć się pięknem natury, za co chciałbym im w tym miejscu serdecznie podziękować.

Beskid Śl. - skitury

29 01 2012
Uczestnicy: Jan Kieczka

Po niedzielnym śniadaniu ruszam autobusem z Istebnej Centrum na Koczy Zamek pod Ochodzitą. Około godziny 11:10 ruszam na skiturach z Koczego zamku w kierunku Trojaków dalej trasa biegnie wzdłuż granicy państwa w przez trójstyk aż do rzeki Olza. Po drodze zmuszony jestem pokonać kilka potoków ale dzięki silnemu mrozowi większości są one pozamarzane. Podczas wędrówki był silny mróz szczególnie w ostanie fazie drogi oraz piękna słoneczna pogoda. Zdarzyło mi się też skąpać buta w jednym z potoków. Ok. godz 18:20 dotarłem do domu.

Tatry - Dolina Małej Łąki i inne

28 - 29 01 2012
Uczestnicy: Mateusz Golicz, momentami w towarzystwie Marka Wierzbowskiego (UKA), Małgorzaty Czeczott (UKA) którzy gościli mnie w Zakopanem

W sobotę skorzystałem z bardzo dobrych warunków i ograniczonej ilości skitourowców w Tatrach (prawie wszyscy na zawodach ;-). Wystartowałem o godz. 8:40 z wylotu doliny Małej Łąki bez zbytniego przywiązywania się do konkretnych planów, ot "zobaczymy co się stanie". Miejsce odpoczynku na Wielkiej Polanie okazało się być przysypane do poziomu stołu. Do tego momentu nie miałem jeszcze nart na nogach - śnieg na szlaku był tak ubity, że spokojnie szło się piechotą. Sytuacja zmieniła się radykalnie za Ciekiem - zmuszony byłem torować, gdyż najwyraźniej po ostatnich opadach pojawiłem się tam jako pierwszy. Pod Wielką Turnią moją uwagę przykuły Świstówki i dosyć konkretnie zasypany Przechód. Za każdym razem, kiedy pokonuję ten próg na dojścu do Śnieżnej myślę sobie, że byłoby super któregoś dnia zjechać go na nartach. Doszedłem do wniosku, że to właśnie jest ten dzień. Szybciutko wbiegłem więc na Kopę Kondracką (godz. 11:45!) - na szczęście od Kondrackiej Przełęczy było już przetarte - i rozpocząłęm zjazd na zachód, szeroooką granią w kierunku Małołąckiej Przełęczy. Stamtąd skręciłem w dolinę, przez Wyżnią Świstówkę, okolice Wielkiej Śnieżnej i nad Przechód. Próg pokonałem skrajem, po orograficznej lewej. Trzeba przyznać, że jest tam kilka emocjonujących metrów, ale rzecz jest do zrobienia bez skakania. Dalej Niżnią Świstówką z powrotem pod ściany Wielkiej Turni. Co mnie zaskoczyło, do żółtego szlaku da się zjechać i nie trzeba zakładać fok - latem wcale tak to nie wygląda. Cały zjazd był po prostu przedni, dawno się tak dobrze nie bawiłem. Śnieg był bardzo dobrej klasy, tym bardziej, że zdążyłem zanim pojawiło się słońce. Całkiem poważnie zastanawiałem się, czy od razu nie powtórzyć tej trasy, z miejsca i tego samego dnia. Ostatecznie jednak wszedłem z powrotem pod Giewont i zjechałem do doliny Kondratowej (również przyjemnie, ale śnieg liźnięty już słońcem), a następnie do Kuźnic na zakończenie zawodów Pucharu Polski. Tam spotykam się z moimi znajomymi, a także Damianem i Pawłem. Po odzyskaniu samochodu (1.5h) i krótkiej regeneracji, dzień kończę wypadem z Markiem na nocne foki z Brzezin do Betlejemki.

W niedzielę rano nie wiedziałem jeszcze dokładnie co będę robił, ale na pewno miał być to jakiś ambitny zjazd. Pomyślałem sobie, że jestem pewnie trochę zmęczony, więc trzeba sobie nieco ułatwić. Zgodnie z tą linią, wjeżdżam na Kasprowy kolejką (co było możliwe tylko dzięki zmiane turnusów - ludzie zajęci pakowaniem/rozpakowywaniem...). Dalej idę piechotą w stronę Świnicy, przyglądając się bacznie Kościelcowi. Chciałem dotrzeć na Karb, więc jako miejsce zjazdu z grani wybrałem Świnicką Przełęcz, co okazało się niezbyt rozsądne. W związku z ładną pogodą, piechurzy rozchodzili ją poprzedniego dnia maksymalnie i pozostawili po sobie głębokie rynny po dupozjazdach. Zaliczyłem tam ciekawą glebę i podreptałem dalej w stronę Karbiu. Jak się okazało, śniegu na Kościelcu jest mimo wszystko dużo za mało na zjazd. Nawet gdyby było go dosyć, nie mogłoby mi się udać. Na zjeździe z Karbiu w stronę Czarnego Stawu okazało się bowiem, że ... wysiadły mi uda :) W samo południe znalazłem się więc w Murowańcu w bardzo przykrej sytuacji - słońce, brak wiatru, umiarkowany mróz, warunki narciarskie idealne - a ja po prostu już nie mogę. Poczekałem na Gośkę, która podchodziła z Kuźnic (z Moniką Strojny) i była w podobnym stanie co ja, choć wywołanym nieco innymi okolicznościami (zawodami). Spróbowaliśmy jeszcze ostatniej deski ratunku - wyciągu i trasy narciarskiej w Gąsienicowej. Tu również okazało się, że po prostu się nie da, na ten weekend to już koniec i nie pozostaje nic, jak tylko zjazd Goryczkową do Kuźnic. Przynajmniej wyjechałem z Zakopanego dosyć wcześnie i dzięki temu pewnie uniknąłem korków...

Tatry - IV puchar Budrem KW Zakopane w narciarstwie wysokogórskim

28 01 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Paweł Szołtysik. Na miejscu byli nasi koledzy z Speleoklubu Bielsko Biała: Jerzy Ganszer, Michał Ganszer i Zosia Chruściel (z wyjątkiem Jurka też startowali). Zjawił się również Mateusz Golicz z kolegami z Warszawy

Pierwsze w tym roku zawody Pucharu Polski w narciarstwie wysokogórskim odbyły się w idealnych warunkach pogodowych i śnieżnych. Trasa wiodła szlakiem z Kuźnic (1032) na Nosalową Przłęcz (1103), następnie zjazd szlakiem narciarskim spowrotem do Kuźnic a dalej podejście na Halę Kondratową (1330) i do kotła Goryczkowego (1550) skąd już podejście zakosami na szczyt Kasprowego (1987). Tu przepinka i zjazd początkowo granią a dalej częściowo nartostradą do Goryczkowej. Stąd leśnymi duktami poza trasą do „esa” i dalej już nartostradą do Kuźnic. Zawody ukończyłem i tym razem było to dla mnie sukcesem.

Kilka refleksji: startowałem pierwszy raz na lżejszym sprzęcie. W butach F1 obtarłem sobie pięty do krwi, więc od Kondratowej głównie walczyłem z bólem przy każdym kroku. Na domiar złego zamarzł mi wężyk od pojemnika z płynem więc cały dystans pokonałem bez kropli płynu. W trakcie zjazdu przez las na dużej szybkości i to w wąskim miejscu nagle przede mną pojawił się leżący w poprzek zawodnik. Aby nie doszło do katastrofy desantowałem się w kosówki. Zgubiłem nartę. Zapięcie buta w niewygodnym miejscu kosztowało mnie sporo energii, czasu i jeszcze więcej przekleństw. W dodatku minęło mnie kilku rywali. W końcu zmęczony (do zawodów przystąpiłem „z marszu” bez specjalnego przygotowania) dotarłem do mety. Biuro zawodów mieściło się w małym Jurtabar w Kuźnicach i tam wydawane były posiłki. Przy setce zawodników był to mierny pomysł. Tam też spotkałem Mateusza Golicza, który zrobił ciekawy zjazd (na pewno opisze) oraz potem dołączył Paweł, który pokonał trasę zawodów poza konkursem. Do auta przy rondzie zjechaliśmy na nartach. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2Fppa-zakopane

Beskid Śląski - skitura na Szyndzilenię

22 01 2012
Uczestnicy: Ola Golicz

Kondycyjna przebieżka na Szyndzielnię. Wyruszam z domu po 9 tej, wracam przed 15 tą. Warunki na czerwonym szlaku całkiem niezłe ( słońce i przechodzona trasa). Zjazd nartostradą do samochodu zaparkowanego pod Dębowcem.

Beskid Śląski - skitura na Skrzyczne

22 01 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Paweł Szołtysik

Wchodzimy na Skrzyczne (1257) niebieskim szlakiem od Ostrego (od wschodu). Początkowo w słońcu i lazurowym niebie. Od hali Jaskowej całkowita zmiana pogody. Zadymka śnieżna, ograniczona widoczność. Po 2 godzinach osiągamy szczyt a potem odpoczynek w schronisku. Zjazd mimo warunków był przepiękny. Po drodze spotkaliśmy 3 skiturowców i 3 ludzi bez nart. Generalnie dużo śniegu a zjazd na tą stronę Skrzycznego godny polecenia. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2012/Skrzyczne

Beskid Żywiecki - skitura w masyw Pilska

22 01 2012
Uczestnicy: Henryk Tomanek, Maciej Dziurka, Mateusz Górowski, Łukasz Pawlas, Justyna (os. tow.)

Dementując plotki o nie chceniu zrobienia opisu na temat wypadu który odbył się 22.01.2012 r. w Beskid Żywiecki – skitury w masywie Pilska, właśnie go tworzę… A tworzenie zajmuje mi trochę czasu gdyż właśnie dochodzę do siebie po tym że wypadzie… J Otóż jako osoba, która pierwszy raz w życiu miała styczność z tą odmianą sportu zimowego, jestem mile zaskoczona J Będąc totalnym laikiem, na pewniaka wybrałam się razem z Henrykiem, Maćkiem, Mateuszem, Łukaszem na skitury. Na pożyczonym sprzęcie od życzliwego kolegi, pewnie wyruszyliśmy z Korbielowa na Halę Miziową, wszystko pięknie i wspaniale do momentu gdy weszliśmy na szlak, tu zaczęły się schody. Jako, iż byłam jedyną dziewczyną w gronie, dzielnie próbowałam brnąć za kolegami, (co prawda ostatnia ale po wspaniale utorowanych śladach :D). Przyznam się, trochę odstawałam, ale to przez podziwianie pięknych widoków przez wysokie ośnieżone drzewa ;) Spotkaliśmy kilkoro „napaleńców”, którzy bez sprzętu skiturowego również podążali tym szlakiem. (Kiedy piechurzy nas doganiali tzn. mnie, musiałam szybko spiąć pośladki i dalej gonić kolegów). Gdy wyszliśmy na nartostradę i podążaliśmy do schroniska można było zauważyć dziwne spojrzenia ludzi którzy zjeżdżając, patrzyli na nas jak na dziwolągów. Gdy dotarliśmy do schroniska (w moim przypadku na ostatnim tchnieniu) mogliśmy zregenerować siły przy najlepszym trunku na świcie jakim wtedy wydawała się herbata z termosu (nie wnikam co koledzy mieli w termosach) ale jak później wystrzeli w górę przy podejściu na Kopiec pomyślałam, że w moim termosie zabrakło „prądu”. Niestety wiatr oraz śnieg nie pozwoliły nam na wejście na sam szczyt Pilska. Postanowiono, iż ściągamy foki i brniemy w dół zielonym a potem czarnym szlakiem. I tak było… do pierwszej polany, gdyż wewnętrzny GPS naszego kolegi został „zaśnieżony”… Potem były próby powrotu na właściwą drogę ale to oznaczało małe podejście w górę… Koledzy świetnie poradzili sobie bez fok, natomiast ja wpadłam na pomysł, iż zdejmę narty i podejdę w butach. Jak się okazało był to bardzo głupi pomysł gdyż tuż po uwolnieniu buta z „jakże wspaniałych zapięć” utopiłam się w śniegu po udo, szybko wróciłam do wyżej wspomnianych „jakże wspaniałych zapięć” próbując umieścić tam spowrotem uwolnionego wcześniej buta. Całe szczęcie, nadeszła pomoc Heńka oraz foki wróciły na narty :D. I tak pełna szczęśliwości, iż można swobodnie poruszać się w górę dołączyłam do kolegów. Później równie były ciekawe atrakcje ale nie będę tego opisywać bo wyszedł by esej… wspomnę tylko iż udało nam się pozostawić kilka śladów za sobą w postaci ogolonych choinek ze śniegu, czy to odbitych orłów w ścianie śniegu <Lol>. Co jak co ale zjazd w puchu był niesamowity. Końcówka również była interesująca ponieważ mimo zastanych ciemności Kolega Łukasz dzielnie oświetlał nam drogę „wspaniałą czołową latarnią” <Lol> (naszcze czołówki przy jego „reflektorze” wydawały się „zapalniczkami w tunelu”). Wszyscy cali w jednym kawału dotarliśmy bezpiecznie do Korbielowa.

Beskid Śląski - skitury

19 01 2012
Uczestnicy: Jan Kieczka

Około godziny 14:00 wyruszyłem z Istebnej Tokarzonka w kierunku Kiczor po drodze wykładam sól w dwóch lizawkach dla zwierzyny. Trasa początkowo biegnie szlakiem zrywkowym później dołącza do czerwonego szlaku biegnącego z Kubalonki. Po wejściu na wierzchołek Kiczor zjeżdżam na nartach wzdłuż granicy państwa w kierunku rzeki Olza przy moście granicznym zakładam ponownie foki i drogą biegnącą wzdłuż Olzy dochodzę ok. 19:00 do Istebnej Centrum pod same drzwi domu. Podczas patrolu w górnych partiach panowała silna mgła wiał wiatr i sypał śnieg a widoczność ograniczona była do kilkunastu metrów.

SŁOWACJA: W śniegach Małej Fatry

15 01 2012
Uczestnicy: Damian Szołtysik, Mateusz Golicz, Ola Golicz, Henryk Tomanek, Jan Kieczka

W górach zapanowała prawdziwa zima i natura gór udzieliła nam kolejnej lekcji pokory. Już na samym dojeździe do celu wyciągał nas traktor z przydrożnego zagłębienia. Celem w górach był Mały Kriwań (1671) od doliny Kur. Przejście na nartach doliną po w miarę przetartym szlaku było jeszcze znośne. Naiwni piesi turyści, którzy przed nami częściowo przetarli szlak wkrótce poszli po rozum do głowy a nam w udziale przypadło torowanie w półmetrowym puchu. Wyżej zaspy były znacznie większe. Po ciężkiej walce udało nam się osiągnąć lesisty wierzchołek Strazskiej Holi (1141). Powyżej granicy lasu w zupełnie odkrytym terenie szalała zamieć a widoczność ograniczona do kilkunastu metrów. Wiatr błyskawicznie zacierał nasze ślady podejścia. Dojście grzbietem w pobliże przełęczy Priehib na wys. ok. 1400 zajęło nam niemal 4 godziny. W takich okolicznościach pozostał nam jedynie zjazd w dół. To była nagroda za udrękę podejścia. Wspaniały puch i cudowny zjazd (jak zawsze za krótki) do wylotu doliny. Po drodze wchodzimy jeszcze do "sztolni" (jest tego tylko kilka metrów, niegodne uwagi). W Małej Fatrze ogłoszono IV stopień zagrożenia lawinowego. Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FMalaFatra

Tatry Zach. – jaskinia Kasprowa Niżna

14 01 2012
Uczestnicy: Tomasz Zięć, Krzysztof Atamaniuk, Małgorzata Stolarek, Ryszard Widuch

No to się doczekaliśmy :) pierwszy wyjazd w Tatry.

Na Śląsku od południa już ostro sypie śnieg. My ruszamy o 17. Do Krakowa jakoś przeleciało bez komplikacji, ale później ukochana zakopianka :) śnieg sypie, korki…. wiadomo. W Rabce uciekamy na czarny Dunajec i wszystko wygląda już super, droga zaśnieżona ale pusta i przejezdna. Wszystko fajnie do czasu kiedy pomyliliśmy jakimś cudem drogi i wpadliśmy znów na zakopiankę. Masakra.

Ale tragedii nie ma zajechaliśmy na 21. Rano pobudka, patrzymy przez okno auto zniknęło pod 40 cm warstwą śniegu. Bo odkopaniu dojeżdżamy do Kuźnic. Wiec ruszamy w drogę. Szlak nie przetarty ale da rade iść – śnieg do kolan, po zejściu ze szlaku zaczynają się schody - śnieg do pasa (i człowiek wspomina rakiety które leżą w szafie na ostatniej półce). Zrzucamy plecaki i jakoś mozolnie torujemy sobie drogę do dziury. Po dotarciu ku zdziwieniu kursantów okazuje się ze w dziurze znajduje się piękna ”szatnia” do przebrania. Szybka przebiórka, przepak i ruszamy. Bardzo sucho, pierwszego jeziorka w ogóle nie ma. Przy Wielkim Kominie znajdujemy liny + worek, ale patrząc na drogę do jaskini dziś na pewno nikt do niej nie wchodził. Spokojnie bez pośpiechu idziemy dalej można powiedzieć ze suchą stopą przechodzimy jaskinie i zapałki. Na tym kończymy. Trzeba coś sobie zostawić na kolejny wypad.

W drodze powrotnej Rysiek przeprowadził wykład geologiczny o umieraniu i rodzeniu się jaskiń. Przejście jak na pierwszy raz chyba poszło dość sprawnie, po 5 godzinach już się przebieramy i zmienia nas następna ekipa (w sumie to nawet nie wiemy skąd). Dziękowali nam ze przetarliśmy im szlak, a my im że go jeszcze poprawili. Powrót mimo ciągłych opadów śniegu przeszedł sprawnie. Czekamy na kolejny wyjazd.

PS. Zgubiłem batona kit kata – jak ktoś znajdzie to na zdrowie :)

Beskid Śląski - wyprawa w ramach programu PHZ

08 01 2012
Uczestnicy: Ola Rymarczyk, Wojtek Rymarczyk, Człowiek Mucha, Rozi Rossenbaum i Grucha (os. tow.)

Od paru dni prześladują nas słowa piosenki „uciekali, uciekali, uciekali na osiołku przez pustyni żar.....” więc stwierdzamy, że to musi być znak i my też postanawiamy uciec, może nie przez pustynię, może nie na osiołku ale z miasta, i to pociągiem (póki jeszcze możemy się ruszyć gdziekolwiek).

Jedziemy do Wisły i w wysiadamy w Głębcach, skąd ruszamy na Stożek. O ile przez prawie całą drogę lało, tak za Ustroniem szarobury krajobraz zamienia się całkowicie, czyli mróz po pas i śniegu 30°. Ostro ruszamy pod górę i...... po 10 min gubimy szlak. Ale jest busola, szybka orientacja w terenie i mkniemy na azymut 220 prosto na Stożek. Po zdobyciu stromego, bliżej nieokreślonego najwyższego punktu wypukłej formy terenu dochodzimy do wniosku, że zdobycie szczytu to nie wszystko. Dlatego też postanawiamy znaleźć jakąś miłą polanę i skonsumować wszystko co ze sobą mieliśmy. A mieliśmy dużo.

Po 500 m spaceru przełajowego docieramy do uroczego miejsca, gdzie urządzamy sobie popas. Pogoda piękna, nawet słońce czasem wychyla się zza chmur. Jest lekko na minusie. Kiedy Słońce chyli się ku górom - czas wracać. Stożek musi poczekać do następnego razu;) cóż każdy ma swoje priorytety....:)

Niestety powrót okazuje się najtrudniejszą częścią wyprawy. Trzeba torować w głębokim śniegu. A że mamy lekko z górki to wpadamy na pomysł, że ulepimy kulę i będziemy ją toczyć przed sobą i to ona będzie torowała nam szlak. Idzie całkiem nieźle do czasu kiedy kula jest już tak duuuuuuuża, że nie ma opcji by ją ruszyć. Dalej musimy sobie radzić już sami. Warunki ekstremalne....a w butlach kończy nam się już tlen (choć reduktory mamy ustawione na przepływ 1l/h). Na szczęście mniej więcej w tym samym czasie docieramy do asfaltu prowadzącego do drogi wojewódzkiej nr 941. Wyprawę kończymy w jakieś karczmie w Centrum smakując m. in. fusatych klusek. Jeszcze tylko fascynująca partia szachów (bułgarski atak + końcówka Fischera) i żegnamy Wisłę. W pociągu towarzyszą nam rozmowy o życiu i parę świńskich kawałów.

Ufni, że może uda nam się jeszcze gdzieś wyskoczyć na równie ekscytującą akcję przed godziną zero, zmęczeni acz szczęśliwi wracamy do domu.


Jaskinia Miętusia-prawie do końca

06- 07 01 2012
Uczestnicy: Łukasz Pawlas, Karol Jagoda, Michał Wyciślik

Umyty sprzęt już się suszy, siniaki na kolanach policzone, pora więc na napisanie sprawozdania. Od dawna planowany wyjazd do jaskini Miętusiej za syfon Zielonego Buta, w końcu został zrealizowany. Dzień wcześniej zgłaszam wyjście do Miętusiej, z internetowej Książki Wyjść wynika, że jesteśmy trzecim zespołem, który wybiera się do tej jaskini. Korzystając z 3-dniowego weekendu wyruszamy w piątek o 8:00 z Rudy. Pod otworem jesteśmy ok. 14:00. Rura puszcza szybko, lecz już pierwszy batinox jest tak zapchany linami, że musimy kombinować. Na kaskadach mijamy grotołazów z Olkusza i Poznania, którzy informują nas, że poziom wody w MarWoju pozwala na przejście. Na Progu Męczenników wspomagamy się wiszącymi linami, więc idzie nawet gładko. W końcu docieramy do owianego mitem hardcoru syfonu i zaczynamy zmysłowy striptiz niestety bez publiki. Dajemy nura i wychodzimy po drugiej stronie z okrzykami o znacznie podwyższonym tonie. Żeby się rozgrzać zwiększamy tempo marszu lecz nie na długo, bo zatrzymuje nas plątanina korytarzy. Nikt z nas nie był tu wcześniej więc Michał wyciąga kilku stronicowy opis dalszej części jaskini, dzięki któremu docieramy aż do Progu Odzyskanych Nadziei. Niestety nie przewidzieliśmy wcześniej tego, że dotrzemy aż tak daleko i nie wzięliśmy sprzętu potrzebnego na dalsze partie, zresztą czas też naglił więc musieliśmy wracać. Z powrotem jakoś już szybciej choć woda w syfonie jakby chłodniejsza. Z jaskini wychodzimy o 3:00 w nocy, co daje nam ok. 12 godzin akcji w jaskini. O 5 rano jesteśmy gotowi do powrotu, lecz zatrzymujemy się na godzinkę, żeby choć trochę się przespać. W Rudzie jesteśmy… nawet nie wiem o której. Wyjazd udany, choć mi osobiście pokazał gdzie jest miejsce niedoświadczonego grotołaza. Partie za Zielonym Butem robią kolosalne wrażenie, z moim niewielkim dorobkiem jaskiniowym uważam, że to najładniejsze partie ze wszystkich poprzednich jaskiń w których byłem. Szkoda tylko, że nie wzięliśmy aparatu. P.S. Zapomniałem napisać, że Zielony But był na szczęście zlewarowany:)

Beskid Mały - Wielka Puszcza

30 12 2011 - 2 1 2012
Uczestnicy: od piątku do poniedziałku – Zygmunt Zbirenda, Henryk Tomanek, Tadek Szmatłoch, Basia Szmatłoch, Agnieszka Szmatłoch, Tomek (os. tow.), z soboty na niedzielę – Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Janusz Dolibog, Jola (os. tow.)

Spacery górskie, impreza sylwestrowa, wycieczka skitruowa. Tak można podsumować spotkanie „starych” klubowiczów z przełomu lat 2011 – 2012. Wszystko to miało miejsce tak jak rok wcześniej w Wielkiej Puszczy w Beskidzie Małym. Wspaniała, sympatyczna atmosfera i ciepła chatka to sprawa nieocenionego Zigi za co mu serdecznie dziękujemy. Sytuację dodatkowo uratował w ostatniej chwili opad śniegu. Dzięki informacjom Heńka zabieram skitury (zrobił poniższą trasę na nogach dzień wcześniej). Śniegu nie było dużo ale pozwolił mi zrobić pętlę skiturową (Terasa szła pieszo) na trasie Wielka Puszcza – Wielka Góra (879) – Beskid (759) – zjazd doliną Wielkiej Puszczy do wsi. Mimo, że często wystawały kamienie (mam takie narty na wyrzucenie) to udało mi się całą trasę pokonać narciarsko. Reszta ekipy eksplorowała bez szlaków północne stoki głównego grzbietu. Tu niektóre zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2012%2FWielka_Puszcza


WŁOCHY/AUSTRIA: Sylwester w Tyrolu

25 12 2011- 01 01 2012
Uczestnicy: Ola Golicz, Mateusz Golicz

Kolejny wyjazd z kategorii: "Gdzie jest zima?". Pierwsze dni spędzamy we włoskiej miejscowości Mals (pogranicze Austrii i Włoch). Niestety na miejscu ze śniegiem dosyć słabo. Robimy trzy podejścia. Z każdym jest coraz lepiej. Gdy już znajdujemy śnieg, przenosimy się w rejon miejscowości Pfunds (Austria). Tam pozostawiamy samochód i już na nartach przemieszczamy się na resztę naszego urlopu do zimowej chatki przy schronisku Hohenzollernhaus (2.123 m.). Śnieg i jest i pada. Pada tak intensywnie, że unieruchamia nas na kolejny dzień w chatce...To co udaje nam się zrobić, to dość krótka wycieczka po okolicy pod szczytem Glockturm i całkiem niezły zjazd. Jednak groźnie osuwajacy się śnieg pod nartami i rozlegające się z każdej strony grzmoty schodzących lawin dość sprawnie przekonują nas by za daleko się nie wypuszczać. Tu zdjęcia z wyjazdu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2012/sylwester-tyrol

zaloguj się