Wyjazdy 2020
Białka Tatrzańska - narciarstwo skiturowe przywyciągowe
Podchodząc i zjeżdżając wzdłuż nieczynnych wyciągów zrobiliśmy ok. 800 m przewyższenia.
Tatry - Jaskinia Zimna
Przebieżka do Sali Złomisk. Byliśmy przygotowani na wspinanie i poręczowanie, ale właściwie niemal wszędzie skorzystaliśmy z lin idącej przed nami ekipy z Wrocławia. Poszło więc bardzo szybko. W Dolinie Kościeliskiej niebezpieczna gołoledź.
Beskid Śl. - górski rajd rowerowy
Na skitury jeszcze zbyt mało śniegu lecz zawsze jest rower...
Krótka popołudniowa trasa Łabajów, Mrózków, Kiczory, Bystre Górne, Mrózków, Wisła Głebce PKP, Łabajów. Piękna słoneczna i mroźna pogoda długość trasy ok 14km.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FmtbBeskidSl
Beskid Żyw. - Redykalny i Boraczy Wierch
Podejście bez szlaku z Nickuliny. Mroźno, góry przykryte cienką warstwą śniegu. Po osiągnięciu szlaku na Redykalny Wierch pojawia się nawet sporo osób. Pogoda jest przepiękna choć trochę wieje. Widoki oszałamiające na wszystktie góry w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Z Boraczego Wierchu idziemy jeszcze w stronę Lipowskiej by wrócić trawersem poniżej masywu w stronę Cyconki. Do Nickuliny wracamy bez szlaku nieprzetartym terenem. Zrobiliśmy 870 m przewyższenia i 15 km dystansu w dość nie złym tempie.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/BoraczyWierch
Beskid Żyw. - Muńcuł
Wymarsz z Soblówki z żółtym szlakiem na grzbiet Muńcuła (1165) a później na sam szczyt. Powrót częściowo tą samą drogą, zejście z przełęczy Kotarz do Soblówki. U góry trochę wietrzenie lecz słonecznie.
Beskid Żyw. - Cyl
Start z Zawoji Czatoży na Tabakowe Siodło i dalej na Małą Babią Górę zwaną też Cylem (1517). Wspaniała pogoda, cudowne widoki na wszystkie pasma wokół. Zejście z przeł. Brona mocno oblodzone. Przy Markowych Szczawinach pojawia się więcej osób. Tu też robimy krótki odpoczynek i dolnym płajem wracamy do Czatoży. Zrobiliśmy 15 km i 950 m przewyższenia.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/MalaBabia
Beskid Śląski - Stołów
Mieliśmy ograniczony czas i psa na głowie, ale i tak było warto wyskoczyć w Beskidy i zażyć trochę słońca. Spod ośrodka harcerskiego w dolinie Jasionki przez Czupel dotarliśmy na Błatnią i dalej na Stołów. Powrót tą samą drogą.
Beskid Śl. - Zbójecka Kopa na skiturach
Choć nie przepadam za tego typu wypadami skiturowymi (po nartostradach) to jednak za bardzo nie było wyjscia. Podchodzę z Czyrnej na Zbojecką Kopę (1205). Na szczycie jest fajny szałas więc dobre miejsce na posiłek i przepinkę. Prócz tego bardzo wyraźnie było widać stąd Tatry i Babią. Zjazd siłą rzeczy drogą podejścia. W górnych partiach śnieg zlodziały, niżej załapuję się na wyratrakowany pasek i nim śmigam niemal do samego parkingu. W górach pustki (widziałem może z 4 skiturowców oraz pracowały 2 ratraki) i taki dziwny spokój.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FZbojeckaKopa
Tatry - Jaskinia Zimna - szarpanie żwirów
Akcja służbowa do tzw. Jaskini Białej, czyli górnego otworu Zimnej. Dotarliśmy nad Studnię Maurycego i do położonego nieopodal miejsca oznaczonego na planie nazwą "Żwiry". Niestety rzeczone żwiry okazały się być żwirami wapiennymi, a interesowały nas tylko i wyłącznie kwarcowe. Mimo wszystko udało się wyszarpać próbkę z korytarza wiodącego do Partii Wrocławskich. Nie jest ona wprawdzie optymalna stratygraficznie, ale może coś wniesie... W jaskini w sumie spędziliśmy niecałe osiem godzin. W górach niby zima, ale na tej wysokości śnieg tylko gdzieniegdzie; w sumie to nawet stuptuty były zbędne.
Pierwsza skitura na Małe Skrzyczne
Tym razem młodzieży klubowej udało się uprzedzić starszyznę i zrobić pierwszą skiturę sezonu! Warunki zaskakująco dobre jak na temperaturę +10st, wiejący halny i sztucznie naśnieżony stok. Podczas podejścia spod gondoli na Małe Skrzyczne, widzieliśmy kilka wystających kamieni, placków trawy i zlodowaciałych połaci, ale czego się z desperacji nie robi!
Trochę nas wywiało wyżej, ale po przepięciu się i rozpoczęciu zjazdu uznaliśmy, że było warto. Bardzo fajnie się zjeżdżało, a górki i wzniesienia (nawet spore) zrobione przez armatki śnieżne, bardzo urozmaiciły zjazd (była okazja poćwiczyć co nieco). Jedynym minusem była ogromna ilość ludzi - choć stok nieczynny to został oblężony przez innych skiturowców, którzy tak jak my nie mogli się doczekać zimowego szaleństwa. Na koniec wybraliśmy się na obiad z deserem do schroniska na Soszowie.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2Fturymskrzyczne
Rajd rowerowy po północnej Jurze
Spadło kilka centymetrów śniegu więc jazda w zimowej scenerii. Start z Leśniowa (obok Żarek) przez Przwodziszowice szlakami rowerowymi i pieszymi do Złotego Potoku (po drodze wejście do jaskini Pawloki). Dalej na wschód pośród ciekawych masywów skalnych i lasów. Ostry i długi podjazd a właściwie podejście na Góry Gorzkowskie. Po bardzo zmiennej nawierzchni pokrytej warstewką śniegu (piasek, błoto, liście, kamienie, glina) grzbietem owych gór i następnie fajnym zjazdem do Gorzkowa Starego. Później długą dolina z bagnistym dnem do Mzurowa i kolejnym długim podjazdem w specyficznym "wąwozie" do Postaszowic. Za tą miejscowścią nikła ścieżka się zupełnie traci więc zaśnieżone pola uprawne trzeba pokonać na przełaj za wskazaniami GPS. Powrót do Leśniowa kombinacją ścieżek i leśnych dróg. Trasa piękna, kondycyjna i w wielu miejscach techniczna. Utrudniem był padający ciągle mokry śnieg zwłaszcza na zjazdach (brak gogli). Na podejściach sklejone śniegiem liście blokowały koła przy klockach hamulcowych. Jak na Jurę dość duże deniwelacje. Wybrany teren pokazał swoje pazurki. Dystans ok. 35 km w dośc trudnych warunkach.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/Jura-pn
Tatry Zach. - Ptasia Studnia
Docieramy do Kanionu. W Tatrach super pogoda, tylko trochę zimno. Bardzo zmarzliśmy przebierając się przed wejściem do jaskini. Potem już było w porządku, nawet po wyjściu nie aż tak źle, jak myśleliśmy. Pod ziemią spędziliśmy niecałe 9 godzin. Testowaliśmy znowu sprzęt do komunikacji. Udało się uzyskać dwukierunkową łączność z powierzchnią z Sali Dantego. W Kanionie działał tylko (z przerwami) kierunek z powierzchni pod ziemię, no ale to dopiero drugie testy w terenie, więc i tak jestem zadowolony.
Tatry Zach. - grzbiet Ornaku
Auto zostawiamy przy Siwej Wodzie i rowerami pokonujemy monotonny odcinek doliny Chochołowskiej do szlaku wiodącego na Iwaniacką Przeł. Rowery przypinamy do płotka przy lesniczówce i dalej już pieszo na w/w przełęcz i dalej na grzbiet Ornaku (1854). W Tatrach przyprószyło śniegiem więc już podjazd odbywał się po warstewce śniegu. Wyżej było kilkanaście centymetrów białego, zmrożonego puszku. Pogoda była cudowna, niebo bez najmmniejszej chmurki, mróz ok. -10 st i niemal bezwietrznie. Schodzimy z Siwej Przeł. doliną Starorobociańską do rowerów i błogim zjazdem (choć przy szybkości można odczuć niższą temeraturę) osiągamy miejsce startu. Szlaki przetarte, w dolinie ludzi sporo, w górach mało. Sumarycznie zrobiliśmy 1160 m przewyższenia i prawie 30 km dystansu. Planowane czasy zbiliśmy o ok. 1,5 h a drugie tyle zaoszczędziliśmy wybierając rowery na pierwszym etapie.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FOrnak
Beskid Makowski - górski rajd rowerowy
Start od zamku w Suchej Beskidzkiej rowerowym szlakiem na Koźle i Żmijową. Potem szlakami turystycznymi po dość wymagającym terenie na Lipską Górę (625) i techniczny zjazd do doliny Stryszawy. Ponownie długi podjazd a na końcu strome podejście po kamieniach i liściach na Przysłop (625). Dalej grzbietem już bez większych deniwelacji z powrotem do Suchej kończąc pięknym zjazdem. Trasa bardzo urozmaicona pod względem terenu a jednocześnie z uwagi na mniejsze różnice wysokości bardzo atrakcyjna.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FBeskidMakowski
Tatry - jaskinia Kalacka i przełęcz pod Kopą Kondracką
Wspólnie z Markiem i Stefanem testujemy w Kalackiej urządzenie do komunikacji jaskiniowej. Zostaje jeszcze trochę czasu do końca dnia, więc po jaskini idziemy się trochę zmęczyć przebieżką na grań. Stefan i Karolina pozostają w okolicach schroniska. Na szlakach masa ludzi.
Beskid Śl. - między Salmopolem a Baranią
Przecudny, jesienny dzień w sam raz na rowerowy rajd górski. Z Salmopolu piękny, techniczny zjazd dość stromym miejscami terenem do przysiółka Fiodorówka i Malinki. Dalej stromy lecz łatwy podjazd na Cienków i zjazd asfaltową alejką do Czarnego. Potem wzdłuż Czarnej Wisełki pod Baranią Górę. Następnie długim, szutrowym płajem z przepięknymi widokami na zachodni skłon pasma Baraniej Góry aż do przełęczy Salmopolskiej, gdzie mieliśmy auto. W górach oszałamiające kolory jesiennego lasu z kontrastem błękitnego nieba. Pogoda ruszyła też ludzi z domów. Wielu piechurów i bikerów (przeważnie na "elekrykach"). Parkingi zapełnione. Telefonicznie kontaktowaliśmy się z Ryśkiem Widuchem, który tradycyjnie wybrał się z Marzenną na Błatnią. Również w pewnym miejscu przemknął obok Jasiu na kładzie.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FSalmopol
Beskid Żywiecki - pętla przez Wielką Raczę
Jesienny biwaczek w Beskidach. Startując i kończąc w Rycerce Górnej - Kolonii przechodzimy trasę Bendoszka Wielka - Przegibek - Jaworzyna - Wielka Racza. Programowy nocleg pod namiotem wypadł na Hali Śrubita. Pełnia księżyca i tylko kilka chmur na rozgwieżdżonym niebie tworzyły wspaniały klimat. Zimno było okrutnie, ale byliśmy na to przygotowani. W niedzielę w górach była głównie mgła. Tym bardziej zdziwił nas tłum napierający z psami i z dziećmi żółtym szlakiem na Wielką Raczę.
Beskid Śl. - przechadzka na Błatnię
Fajna przechadzka na Błatnię z elementami marszobiegu. Z Brennej doliną Chrobaczego Potoku (potok płynie sewego rodzaju wąwozem o dość stromych zboczach) bez szlaku podjeście na Błatnię. O ile na podejściu nie spotykamy nikogo to przy schronisku na Błatni setki osób i nie mniej psów. Schodzimy/zbiegamy szlakiem z powrotem do Brennej. Pogoda bardzo fajna na górskie wędrówki.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FBlatniaCh
Jura - rowerem po okolicach Kluczy
Mimo nie najlepszej pogody fajna przebieżka rowerowa przez kolorową Jurę. Trasa: Klucze - góra Czubatka - Bogucin - Jaroszowiec - Golczowice - Chechło - Klucze. Jak to na Jurze bywa dużo piachu, urozmaicony teren, leśne dukty i ścieżki. Jednym słowem kwintesencja terenowej jazdy.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FKlucze
Tatry Zachodnie - Jaskinia Wysoka - szarpanie żwirów akt II
Wyciągnęliśmy próbkę z Ogrodników - w okolicach najwyższej części jaskini. Jacek liczy na to, że jej analiza przyniesie przełomowe odkrycia - bo są to najprawdopodobniej najwyżej położone depozyty kwarcu w jaskiniach Polski. Daje to szanse zarówno na odkrycie swoistych kuriozów, jak i podważenie ugruntowanych tradycją, złotych myśli klasyków. Wyniki badań już za kilka miesięcy!
W jaskini spędziliśmy niecałe 11 godzin. Akcja była prawdziwą próbą naszych nerwów i naszego męstwa. Schodząc Wąwozem Kraków po deszczu otarliśmy się wiele razy o śmierć lub co najmniej o złamanie nogi. A nerwy oczywiście wystawiało na próbę błoto, choć tym razem Przekop Awenu zlewarowaliśmy w 45 minut nowatorską metodą tj. przy pomocy pompki do fontanny ogrodowej, trzech akumulatorów do czołówki i 10 metrów wężyka do aparatury destylacyjnej.
Tatry Zachodnie - Jaskinia Czarna - trawers
Każdy grotołaz musi raz w roku zrobić trawers Czarnej. Tym razem poszło sprawnie, niecałe pięć godzin. Wychodzimy jeszcze przed zmrokiem i straszymy turystów na popołudniowych spacerach w Kościeliskiej. W górach piękne krajobrazy po pierwszym śniegu.
Jura - Szkolenie z Podstaw Ratownictwa Jaskiniowego KTJ PZA
Dla niektórych kolejne, dla innych pierwsze spotkanie z ratownictwem jaskiniowym. Temat bardzo rozległy, jednak szkolenie na którym byliśmy skupiało się na technikach linowych i transporcie poszkodowanego. To znaczy na podstawach... Pierwszego dnia podzieleni na grupy uczyliśmy się budować balans, tyrolkę, transportować nosze po tyrolce, budować układ do wciągania noszy i do opuszczania, poznaliśmy budowę noszy jaskiniowych, sposób ich noszenia, a niektórzy mieli okazję być w nich ponoszeni. Uczyliśmy się również budować stanowiska, odciągi i dowiedzieliśmy się kim jest "pull man". Pod koniec dnia głowy pękały nam od nabytej wiedzy, ale jak się okazało w niedzielę, tak na prawdę nie wiedzieliśmy jeszcze NIC!
Cała 23 osobowa grupa kursantów została podzielona przez wyznaczonego ,,kierownika akcji" na mniejsze zespoły dowodzące poszczególnymi stanowiskami. Mieliśmy zaaranżować akcję ratunkową. Poszkodowanym został jeden z instruktorów. Naszym zadaniem było wyciągnięcie noszy z ,,poszkodowanym" na balansie do góry i opuszczenie ich do komina, dalej przekazanie na układ do opuszczania, którym nosze zostały opuszczone pochylnią w dół (jako kierownik tego stanowiska z dumą stwierdzam, że poszkodowany nie nabawił się traumy po pokonaniu tego odcinka) i przekazane na kolejny balans, który podniósł nosze do pierwszej tyrolki, którą zjechały do drugiej tyrolki. Po podciągnięciu noszy na górę tyrolki, zostały one przekazane na trawers poziomy i dalej na trzecią tyrolkę, którą opuszczone zostały na ziemię.
Poszkodowany przeżył.
Zajęcia bardzo pouczające, jednak uświadomiły nam jak bardzo skomplikowanym przedsięwzięciem jest prowadzenie akcji ratunkowej oraz jak małą częścią jest już sam ,,transport poszkodowanego". Mimo ogromu wiedzy jaki zdobyliśmy mamy świadomość, że liznęliśmy dopiero podstawy podstaw.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2Fratownictwo
Tatry - Ptasia Studnia - Bazylika
To już niestety ostatnia nasza jaskiniowa przygoda na tym kursie. Jak ten czas szybko przeleciał. Mimo pandemii i i sporej przerwy (ostatni wypad był 02.02) udało nam się zorganizować na akcje. Dziś naszym celem jest Ptasia Studnia, jedna z bardziej wymagających jaskiń. W Ptasiej byliśmy już kiedyś. Może nie doszliśmy wtedy zbyt daleko ale zjazd do Wielkiej Świstówki w deszczu i przejście w nocy przez Wantule długo utkwił nam w pamięci. Tym razem scenariusz miał być inny. Wracamy górą, co może jest trochę nudne ale na pewno szybsze.
Zaczynamy jak zwykle z samego rana. Wyjście o godzinie 6 30. I od razu na samym początku coś nie grało. Dała się we znaki długa przerwa. Silniki nie pracowały tak żwawo jak zawsze, ale Mateusz szybko zmotywował nas z przejścia z ssania na piąty bieg. Po przebraniu wchodzimy. Odżywają wspomnienia. Zlotowa i 40-stka idą szybko. Tym razem omijamy Sale Dantego i idziemy do Studni z mostkiem piratów. Zjeżdżamy na dół i coś jest nie tak. Chodzimy, szukamy nigdzie nie ma korytarza do którego można by się było zmieścić. Jest tylko mała dziura prowadząca do meandra. Każdy sobie wmawia że to nie może być tu. Bierzemy opis. O……. MOTYLA NOGA, to tu. Wciskamy się tam jakoś. Ogarnia nas uczucie jakbyśmy byli w maszynce do mięsa. No i mój nowy kombinezon. Słyszę jak drze się o wystające żyletki. MOTYLA…….. Wreszcie wychodzimy. Przechodzimy trochę jaskini wyprostowani, w komforcie. Podziwiamy nacieki, a tu ci niespodzianka - drugi meander. Po przejściu przez kolejny magiel mijamy Kaskady i Bazylikę. Dochodzimy do dna Studni Taty i wracamy. Brakło czasu. Wracamy oczywiście przez wspomniane wcześniej atrakcje zwane meandrami. Wychodzimy na powierzchnię. Oczywiście atrakcji nie mogło być końca. HALNY. Nie ma jak górska przygoda. Na parkingu meldujemy się wszyscy cali i zdrowi. Zmęczeni i trochę zawiedzeni że to już koniec ponad rocznej przygody. No ale czas już zwolnić miejsca nowym. Niech poczują ile waży wór pełny lin :).
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2Fptasiakurs
Beskid Żywiecki - Babia Góra i Mała Babia Góra
Już czuć, że zaczęła się jesień. Jest chłodniej, roślinność przybrała przyjemnego czerwona rdzawego koloru i ludzi na szlaku jakoś... niedużo (albo po prostu mieliśmy szczęście). Ruszamy żółtym szlakiem ze Slanáej Vody. Podejście przyjemne i idzie nam szybko. Przed szczytem Babiej Góry robi się zimno i wietrznie. Odpoczywamy chwilę skryci za murkiem i idziemy na Małą Babią Górę, skąd schodzimy znowu na słowacką stronę, by wrócić do auta czerwonym szlakiem. Szybki i przyjemny niedzielny spacer :D
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2Fbabiahora
Beskid Śl. - Beskidek
Z Brennej na przeł. Karkoszczonka i dalej na Beskidek (860). Stąd powrót przez dol. Niedźwiedziego Potoku. Ów potok płynie głęboko wciętą dolinką. Teren bardzo ciekawy porośnięty przeważnie ładnym bukowym lasem. W przeciwieństwie do szlaku tu nie spotkaliśmy nikogo.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FBrenna
Tatry - dolina Małej Łąki
Spacer w dolinie Małej Łąki z elementami jaskiniowymi.
SZWECJA: rejs po Bałtyku – (Gdynia - Gronhogen na Olandii)
Rejs pierwotnie planowany na maj ale ze względów wirusowej psychozy wypłynąć udało się dopiero we wrześniu. Celem było trochę pożeglować a port do którego zawiniemy był sprawą drugorzędną. Jak to na morzu wszystko zależało od kierunku i siły wiatru i tak wylądowaliśmy w małej wioseczce na południu Olandii. Kolejny raz na morzu musiałem odchorować swoje i przez dobę odcięło mnie od żywych, ale zebrane doświadczenie i poznanie prawdziwego sensu słowa „przeżycie” zostanie na zawsze. W linku filmik autorstwa Edka:
https://drive.google.com/file/d/1Fn58OsMYZfegnKOF7bHiQDuJeYIJ7iEe/view
SŁOWACJA: Tatry Zach - Salatyn od południa
Doliny Jałowiecka, Parzychwost czy Głęboka to jedne z najbardziej odosobnionych zakątków Tatr. O ile po polskiej stronie trudno poczuć samotność na szlaku to tu w ciągu całodniowej wędrówki (i to w sezonie) spotkaliśmy zaledwie dwie dwójki wędrowców (nie licząc oczywiście Salatyna). Z Jałowieckiej doliny skręcamy do doliny Parzychwost a potem odbijamy do doliny Głębokiej. Doprawdy przepiękny teren, ścieżka bardzo rzadko uczęszczana, znaki szlaku pojawiają się sporadycznie, mocno zatarte. Szlak nie trudny, lecz podejście dość długie (podchodziliśmy niemal 4 h). Na wierzchołku już sporo turystów gdyż dojście od północy, od dol. Rochackiej jest znacznie krótsze. Wracamy tą samą drogą oglądając z przeciwnej perspektywy ten wspaniały w swej malowniczości teren. Wprawdzie dojazd na południe Tatr jest dość rozwlekły ale warto poświęcić ten czas by delektować się ciszą gór.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/Salatyn
Tatry - Ptasia Studnia
Czwarta nad ranem... Szary samochód powoli mija bramę, nieśmiało macham ręką i kiedy już myślę, że się pomyliłam, samochód cofa. Jest. To Bogdan. Ostatni do kompletu.
- Kto jedzie?
- Ja mogę. Odpowiada Bogdan. - Co prawda moje auto się sypie, ale to nic...
Jedziemy. Wjeżdżamy na autostradę, coś zaczyna świszczeć jakby gotowała się woda.
- Bogdan? Co to?
- Woda się gotuje, chcesz herbaty? Patrzę na niego krzywo, ale kiedy zaczyna potrząsać pudełkiem z herbatą, staje się bardziej przekonujący. Już nie pamiętam, że sam straszył rozpadającym się autem. Dojeżdżamy do Kościeliska, co prawda niezepsutym autem, ale też bez obiecanej herbaty. Jedziemy na ,,nasz” parking i ruszamy w góry. Jakoś nie do końca wierzyłam we wszystkie informacje o tłumach na szlakach, a szkoda, przynajmniej bym się psychicznie przygotowała. Godzina 7 i musimy sprytnie mijać człowieka za człowiekiem. Chwila oddechu na Piecu i ruszamy dalej. Odbijamy ze szlaku na jaskinię i nareszcie możemy się w spokoju cieszyć górami. W przebieralni pozwalamy sobie na dłuższy odpoczynek, denerwujemy też wszystkich, którzy nie mogli pojechać zdjęciami naszych radosnych twarzy. Około 10 wchodzimy do jaskini. Zjazdy idą nam sprawnie. Poruszamy się równolegle do wiszących lin pozostawionych przez grupę z obozu centralnego. W Studni Palidera odbijamy do Sali Dantego. Chwilę lokalizujemy się przy studniach Flacha. Karolowi, który jako jedyny już tą drogą szedł, ale ,,za kaloszem”, coś zaczyna się przypominać. Dochodzimy pod Zacisk Klasy Lux. Po kolei oceniamy naszą zdolność do wpasowania się w zacisk. Niestety! Bogdan nie pasuje rozmiarem do zacisku. Co gorsza nie pasuje nawet bez uprzęży! Szybka konsultacja.
- Albo wszyscy, albo nikt.
Wracamy. Idzie sprawnie, aż do zlotówki. Druga ekipa z obozu centralnego właśnie zjeżdża do jaskini by ściągnąć liny. Czekamy. 1,2,3,4,5 i nareszcie 6 osoba. Wychodzimy. Łukasz z Karolem walczą jeszcze jakiś czas z wyciągnięciem liny, która plącze się z liną drugiej ekipy. Postanawiają nawet zjechać kawałek, żeby upewnić się, czy przez przypadek jej nie podciągnęli. Przebieramy się i wracamy pustym już szlakiem. Po zejściu do doliny spotykamy znajomych grotołazów. Oni wiedzą, gdzie podziali się wszyscy ludzie – w Kobylarzu nad łańcuchami stoją dziesiątki bez czołówek...
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?showall=&path=.%2F2020%2FPtasiaStudnia&startat=0
Tatry - Jaskinia Wysoka, partie pod Stropem - szarpanie żwirów
Szybka akcja do Wysokiej po próbki żwirów do datowania metodą nuklidów kosmogenicznych. Trochę się przeliczyliśmy i akcja udała się tylko połowicznie - zaporęczowaliśmy wprawdzie dojście, ale nie dotarliśmy do miejsca z którego trzeba pobrać próbki.
Tatry - Ptasia Studnia - Stare Dno przez Prosty Meander
Bez Damiana - który, jak się okazało, jednak jeszcze nie wykaraskał się z rowerowej kontuzji i wrócił się spod Zlotówki - przeszliśmy się do Syfonu Końcowego "nietypową" drogą przez Studnię Wścietoperzy i Prosty Meander. To interesujące i rzadko uczęszczane partie - co zresztą nie jest niczym dziwnym, bo asekuracja jest tam marna a w Prostym Meandrze trzeba przejść zacisk Z1 (ściągaliśmy uprzęże i - oprócz mnie - kaski). Zawaliska, myte studnie i meander trochę przypominały nam "nasze" alpejskie masywy. W jaskini spędziliśmy w sumie jakieś siedem i pół godziny.
Jura pd. - pętla przez dolinki krakowskie
Robimy piękną pętlę rowerową przez dolinki krakowskie poczynając z Krzeszowic. Przepiękny odcinek od wąwozu Zbrza przez dol. Racławiki a następnie ciekawym wąwozem Stradlina do dol. Szklarki i dalej wierzchowinami do Radwanowic. Wracamy przez Bukową Górę do punktu wyjścia. W trakcie wyjazdu kilka awarii sprzętu lecz wszystko się dobrze skończyło.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FJura-rowery
Tatry Zachodnie
Wakacje w tym roku spędziliśmy na dobrze nam znanej kwaterze w Tatrach, do której niemal co roku (lub kilka razy w roku) wracamy z dużym sentymentem. Udało nam się odbyć kilka wycieczek „rozruchowych”, jedną zasadniczą i jedną „relaksacyjną”.
Z dziećmi w pełnym składzie (czyli z wycieczek rozruchowych) odwiedziliśmy Dolinę Lejową z przejściem Ścieżką nad Reglami do Dol. Chochołowskiej oraz z Kir na Przysłop Miętusi przez Staników Żleb i powrót do Dol. Kościeliskiej. Próbowaliśmy również któregoś popołudnia odwiedzić Wąwóz Kraków, jednak kawałek za Polaną Cudakową (do której szliśmy bagatela 40 min) stwierdziliśmy, że jesteśmy na tyle wyrąbani, że po zjedzeniu zapasów zarządziliśmy odwrót. Logistyka wyjścia z niespełna dwulatkiem rządzi się swoimi prawami :) Poziom grzeczności i słodkości nie mają tu niestety nic do rzeczy. Wąwóz Kraków z przejściem przez Smoczą Jamę nadrobiłam ze „starszakami” dnia następnego. Wcześniej chcieli odwiedzić jeszcze Raptawicką i Obłazkową - jak w zeszłym roku z tatą, ale wybór w końcu padł na „coś nowego” i nie żałowali.
Zasadniczą wycieczką była pierwsza rodzinna wycieczka ponadreglowa. Hania została pod najlepszą opieką, a my w 4 ruszyliśmy Dol. Małej Łąki na Kondracką Przełęcz. Starszeństwo było zachwycone łażeniem po głazach i drobnymi wspinaczkami i choć podejście nawet dla mnie po dłuższej przerwie było wyczerpujące – nie zająknęli się ani razu. Po osiągnięciu przełęczy i drugim śniadaniu szybko zmyliśmy się w kierunku Wyżniej Kondrackiej Przełęczy, skąd zeszliśmy czerwonym szlakiem przez Siodło i Grzybowiec, ponownie do Dol. Małej Łąki. Z całej wycieczki i sześcio- i ośmioletnim nogom najbardziej podobało się łażenie po skałach i drobne wspinaczki/trudności do pokonania. Tylko te dolinne łażenie – dość uciążliwe, szczególnie dla nóg najkrótszych.
Z ciekawostek przyrodniczych – w dol. Lejowej spotkaliśmy żmiję zygzakowatą (ach i pozostałość po kałuży z martwymi kijankami), przy zejściu z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy widzieliśmy sporo szarotek, goździka postrzępionego, goździka pysznego, dzwonka wąskolistnego i tojad. Kilka razy spotkaliśmy żerdziankę krawca (takie bydle z długimi czułkami). Prawdziwym hitem okazał się dzięcioł trójpalczasty na Przełęczy Iwaniackiej i…. mały niedźwiedź u zbiegu dolin Iwaniackiej i Starorobociańskiej. Tutaj mieliśmy dość konkretny stres, niedźwiedź był dość blisko (ok. 100 m od nas – choć odszedł w przeciwnym do naszego kierunku), a my z Wojtkiem dopiero zaczynaliśmy wycieczkę. Szlak mało uczęszczany (do tego momentu widziałam same plusy tego rodzaju rozwiązania) i w dodatku spora część prowadziła wysokimi zaroślami po stronie stoków Kominiarskigo. Nic tylko czekać, aż wychynie jakaś większa GŁOWA. Z duszą na ramieniu i szybką kalkulacją życiowo-ekonomiczną w głowie (lepiej niech zje mnie) ruszyliśmy w górę. Także to była ta wycieczka relaksacyjna. Z lekkim stresem i wiatrem we włosach, gdy znaleźliśmy się już na grani Ornaku. Wtedy już jedynym zmartwieniem pozostał czas jaki mamy na posiedzenie sobie na wysokościach. Nie było jednak go zbyt wiele. Z Siwej Przełęczy zeszliśmy prosto do Dol. Starorobociańskiej, gdzie nieustannie szukaliśmy rodziny niedźwiadka z rana ;)
Małżonek przemierzył jeszcze parę fragmentów grani w Tatrach Zachodnich, a ja szukałam patyków i czasem podawałam kamienie do rzucania w wodę. Zdjęcia wkrótce
FRANCJA: Alpy Nadmorskie - wyjazd kanioningowy
W trakcie wyjazdu zrobiliśmy 12 kanionów o łatwo – średnich trudnościach. Cały czas piękna pogoda, noclegi pod gołym niebem. Przemieszczanie z doliny do doliny setkami wąskich serpentyn. Oprócz tego wspaniałe pejzaże francuskiej prowincji. Bardzo fajna przygoda.
Tu szerszy opis: http://nocek.pl//wiki/index.php?title=Relacje:Francja_2020
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FFrancja
AUSTRIA: Wyprawa Hoher Goll 2020
Jak co roku dźwięk nadlatującego helikoptera dawał znać, że wyprawa się rozpoczeła. Po porannych przygotowaniach szpej, jedzenie i rzeczy osobiste były przygotowane do lotu. Ze względu na większą liczbę osób oraz na fakt, że śmieci trzeba było przygotować, helikopter musiał zrobić jedną dodatkową rundę. Co było dobrego w tym roku, w porównaniu z poprzednimi moimi wyprawami, to "świeża krew" z Poznania, która znacznie wzmocniła potencjał wyprawy. Każdy z nowych towarzyszy był zaznajomiony z trudami wypraw, gdyż swoje doświadczenia zbierali na innych wyprawach i to nie tylko polskich, więc w większości byli bardziej doświadczeni niż ja sam. Od początku wyprawy był nacisk, aby wykorzystać ten potencjał ludzki, gdyż większość osób była na jeden, góra dwa tygodnie (ja byłem na 10 dni). Już w dniu przylotu, pierwsza ekipa otworzyła biwak w Cichych gangach, a my kolejnego dnia po przylocie rozłożyliśmy nowy biwak w Puchowych gangach, choć ze względu na ilość błota, pieszczotliwie nazywane były Kałowymi ;) Każdy powrót z jaskini dodawał kolejne skartowane metry. W pierwszym tygodniu wyprawy udało się skartować ok. 500 m nowych ciągów jaskini, co było dobrym wynikiem, gdyż średnia ilość skartowanych ciągów na poprzednich wyprawach wahała się pomiędzy 600-800 m, także bardzo fajnie jak na pierwszy tydzień. Ja osobiście bardzo dobrze wspominam tegoroczną wyprawę (choć brak było mi Iwony). Jak na moje możliwości, w miarę dużo zdziałałem (choć teraz jak siędzę przed klawiaturą to czuję niedosyt), poznałem nowych fajnych ludzi od których dużo się nauczyłem.
Spływ rzeką Ruda - c.d.
Dokończenie spływu z przed 2 tygodni. Tym razem przy dobrej pogodzie udało się spłynąć od Rud Raciborskich do końca (w pobliże ujścia rzeki do Odry). Do logistyki tym razem został wykorzystany rower (przejazd z zostawionego na mecie auta do Rud i odebranie go po spływie).
Tatry Wys. - wspin na Zamarlej Turni
Przyjazd o świcie na parking w Palenicy. Następnie szybkie podejście pod Zamarłą Turnię. Wspinamy się na drodze Lewej Wrześniaków (IV+) co zawiera się w 3 wyciągach. Po skończonej drodze szybko uciekamy w dół przed nadciągającą burzą. Na zejściu z Koziej Przełęczy złapała nas ulewa. Przed schroniskiem deszcz ustał i do auta doszliśmy o zmroku.
Spływ Świdrem z Woli Karczewskiej do Wisły i Wisłą do Rezerwatu Wyspy Zawadowskie
Było bardzo ciekawie, choć czasami męcząco ze względu na niski stan wody jak widać na załączonych zdjęciach.
Gdy wpływaliśmy na wody Wisły trochę ogarnął niektórych uczestników strach przed tak wielką rzeką, jaką jest Wisła. Ale nawet gdy wiatr nam wiał w oczy, myśmy z determinacją i resztkami sił, po 7,5 h wiosłowania, dotarli do celu. Znaczy na Wyspy Zawadowskie.
Tam przyjechały samochody, które odwiozły nas do stanicy kajakowej w Otwocku, gdzie mieliśmy samochody. Po powrocie na miejsce biwaku w Wildze, pojechaliśmy na zasłużoną pizzę do leśnej knajpki "Pod Aniołami".
Zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FSplywSwidrem
Spływ rzeką Ruda
Spływ kajakiem pneumatycznym od zapory w Rybniku do mostu poniżej klasztoru w Rudach Raciborskich. Spływ przerwany na wskutek ulewy i zbliżającej się burzy. Na rzece wiele zwałek.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/Ruda
AUSTRIA: Wysokie Taury - ferraty i nie tylko
Celem wyjazdu bylo kilka ferrat w rejonie masywu Dachstein a potem przejazd w Wysokie Taury i wejście normalną drogą na Grossglockner. Pierwszego dnia dojeżdżamy do miejscowości Ramsau am Dachstein i śpimy na pobliskim campingu. W przeciwieństwie do podawanych prognoz pogoda nawet dobra. Udajemy się do schroniska Sudwandhutte, które było tu naszą bazą. na kolejne dwie noce. Tego dnia idziemy przez przełęcz Huhnerscharte na pobliski szczyt Dachstein ( pod drodze dwie łatwe Ferraty z tego na szczyt wyprowadza ferrata Schulter - 3-cia cześć tzw. superferraty). Nazajutrz idziemy na sąsiedni Koperkarstein gdzie dochodzimy przez tę samą przełęcz ale inną trudną ferratą (Skywalk) i na dół schodzimy inną doliną. Wieczorem burza a następnego dnia pogoda się załamuje my jednak i tak planowaliśmy przenieść się pod Grossglocknera (3798). Ten dzień poświęcamy na dodatkowe zakupy i przejazd pod Lucknerhaus. Stamtąd idziemy do Studlhutte gdzie śpimy jedną noc. Pogoda tego dnia nie rozpieszcza. Co chwile pada deszcz. Następnego dnia dochodzimy do schroniska Eherzog. Próbujemy tego dnia dojść na szczyt lecz przed podejściem na grań zaczyna wiać, padać śnieg i załamuje się widoczność. Taka pogoda w sumie utrzymuje się przez dwa kolejne dni. Z powodu luźnego śniegu i wiatru wracamy do schroniska. Ostatniego dnia udaje się wyjść na szczyt w kiepskich warunkach i schodzimy z powrotem do auta. Wieczorem wyjeżdżamy z gór pod Salzburg gdzie śpimy po drodze a nazajutrz wracamy do Polski.
Zdjęcia wkrótce...
Beskid Żywiecki - Romanka-Rysianka-Hala Miziowa
Zaliczyliśmy piękną pętlę: Sopotnia Wlk.-Romanka-Rysianka-Hala Miziowa-Sopotnia Wlk. W górach, o dziwo, nie było znacznych tłumów, pogoda dopisała, w związku z czym humory też.
Karkonosze
Na przedłużony weekend wybieramy się w rzadko odwiedzane przez nas Karkonosze. Pierwszy dzień spędzamy po polskiej stronie, żeby „zaliczyć” Śnieżkę, choć w drodze na szczyt z racji tłumów trochę żałujemy wyboru. Na kolejne dni przejeżdżamy na stronę czeską, by już w luźniejszej atmosferze pospacerować po szlakach. Wybieramy kolejno szlaki: 1. Lucni bouda (początkowo żółtym przez Judeichova cesta unikając zabudowań) – Chalupa Na Rozcesti – niebieskim szlakiem wschodnim zboczem Stoha (z Lucni boudy podchodzimy jeszcze na tzw. karkonoską tundrę, szlak ładny, szczególnie ostatnia część); 2. ze Szpindlerowego Młyna niebieskim szlakiem na Harrachova skale, czerwonym do Na rovince i z powrotem zielonym – łagodny szlak o mocno beskidzkim charakterze; 3. z Vrbatovej boudy przez Pancavsky vodopad do Śnieżnych Kotłów, chwilę granią w kierunku zachodnim i powrót żółtym szlakiem mijając źródło Łaby – szlak bardzo widokowy, początkowo panorama na kanion Łaby. Nacieszeni widokami wracamy do domu.
Sudety - Rudawy Janowickie
W ostatni weekend wzięliśmy udział w szkoleniu wspinaczkowym organizowanym przez KTJ PZA. Były one dedykowane zarówno dla grotołazów jak i dla instruktorów taternictwa jaskiniowego, w celu unifikacji. Zajęcia odbywały się w Rudawach Janowickich, a ich tematem była wspinaczka na własnej asekuracji.
Spotkaliśmy się w czwartek wieczorem na Taborze Pod Krzywą. Dla planujących odwiedziny w tym miejscu podpowiadamy, że żeby dostać się na kemping nie należy kierować się wskazaniami GPS'u lecz wejść na stronę Taboru i kierować się na pole wg. wskazówek tam podanych!
Zajęcia zaczęliśmy w piątek rano od przeglądu sprzętu osobistego oraz zespołowego. Podzieleni zostaliśmy również na mniejsze grupy oraz zespoły wspinaczkowe, w których mieliśmy ćwiczyć przez najbliższe dni. Następnie przeszliśmy do części teoretycznej w której omówione zostały takie tematy jak budowanie stanowisk, osadzanie punktów, wspinanie wielowyciągowe czy autoratownictwo.
Wczesnym popołudniem wybraliśmy się na skały w rejonie zamku Bolczów, na Strażnicę, gdzie ćwiczyliśmy omawiane zagadnienia. Nowością dla mnie była wspinaczka w zespole trzyosobowym oraz na linie połówkowej. Wraz z dziewczynami z którymi byłam w grupie, udało nam się pokonać dwie drogi (trudność III i IV).
Drugiego dnia przenieśliśmy się na skały Grupy Fajki- Skałę Fajkę. Tutaj ćwiczymy budowanie stanowisk pośrednich i zmianę prowadzącego w zespole na drogach o wycenach III, IV+ i V+. Naszym największym utrapieniem był permanentny bałagan na stanowisku, którego nie umiałyśmy opanować mimo wszelkich starań oraz uporczywie blokujący się w klinie skalnym, podczas ściągania liny, węzeł. Na koniec do zdobytych umiejętności dokładamy zjazd ,,z przesiadką” na stanowisku wiszącym.
Ostatniego dnia z rana odbywa się kolejna część pokazowo-teoretyczna, w trakcie której jeszcze raz omawiane są niektóre wcześniej już poruszone tematy, budowa stanowisk z liny oraz poznajemy trochę przydatnych trików. Po wykładzie pakujemy się i składamy namioty, po czym jedziemy ponownie w rejon Zamku Bolczów na Głaziska Janowieckie i pokonujemy naszą ostatnią drogę IV+, na której mieliśmy ćwiczyć budowanie stanowiska z liny, niestety wybrane miejsce na stanowisko pośrednie wcale nie jest sympatyczną półką na jaką wyglądało z ziemi, a osadzane punkty nie siedzą zbyt dobrze, w związku z czym powróciłyśmy do wcześniej ćwiczonego stanowiska z taśmy oraz wspomagamy się punktem stałym należącym do pokonywanej przez nas drogi. Krążąca niedaleko burza, wprowadziła nas w klimat ,,poważnej” górskiej wspinaczki i dodatkowo dopingowane przez instruktora,staramy się jak najszybciej pokonać dalszą część drogi. Na szczęście burza ani deszcz wcale nie nadchodzą, dzięki czemu mogliśmy w spokoju spotkać się z pozostałymi zespołami na mowę końcową oraz podział przywiezionego sprzętu.
Zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FRudawyJanowickie
Jura - dolina Wrzosy
Nieopodal Brodły znajduje się ciekawa dolina Wrzosy. Cztery wysokie masywy skalne oraz nie wielka jaskinia na Wrzosach. Skały obite, drogi trudne. Było po deszczu i parno jak w Amazonii. Wchodzimy do niewielkiej pieczary i oglądamy skały. Szybko jednak musimy uciekać gdyż nawała komarów była nie do zdzierżenia. Potem jeszcze udajemy się do rezerwatu przyrody potoku Rudno.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/Wrzosy
FRANCJA - Prealpy Delfinatu i Massif de la Chartreuse - krótki wyjazd jaskiniowy
Mimo braku znajomości języka, udało się nam wyskoczyć do Francji na trzy całkiem syte akcje jaskiniowe. Opis tutaj: Relacje:Vercors_2020
Beskid Żyw. - Mędralowa
Z Koszarawy na przełaj podejście na Mędralową (1168). Stąd ciekawym szlakiem na przeł. Klekociny i zejście do auta. W górach króluje soczysta zieleń wspaniale kontrastująca z głębokim błękitem nieba z delikatnymi cumulusami. W dodatku lekki przyjemny wietrzyk. Spotkaliśmy tu zaledwie kilka osób. Wyjście kondycyjne lecz z dużą dozą wrażeń natury estetycznej.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/Medralowa
Jura - Wspin
Odwiedziliśmy okolice Łabajowej, a dokładniej Mur Skwirczyńskiego. Koledze padło kilka dróg (IV-VI.1+), ja sobie po nim wędkowałem. W tym czasie Iwona zwiedzała okolicę.
Jura - Lecie Klubu
Czy to niepewna pogoda, czy może wynik czasów pandemii, ale w tym roku Lecie klubu świętowane było w okrojonym składzie. Bardzo brakowało nam wszystkich klubowych znajomych i ich rodzin, jak również opowieści przy ognisku o tym jak kiedyś zdobywano jaskinie i rad od bardziej doświadczonych kolegów jak zostać grotołazem nad grotołazami.
W sobotę, spędziliśmy czas przy dobrze klubowiczom znanej skałce w Piasecznie - Cydzowniku. Padło kilka cyferek, obietnic poprawy na przyszłość i gróźb do skały, która nie chciała się kleić do rąk. Wieczorem ognisko i pogaduchy. Poszliśmy spać w sam raz by schować się przed deszczem i burzą.
W niedzielę po śniadaniu i kawie ekipa podzieliła się. Część osób wróciło wcześniej do domu, Damian z Teresą zdecydowali się na eksplorację Dupickiej Pochylni. Spora grupka wybrała się na Sowie skały by poćwiczyć autoratownictwo oraz techniki linowe.
Choć było nas niewielu, to miło było zobaczyć tyle twarzy po takiej przerwie. Mamy nadzieję, że na przyszły rok klubowicze i sympatycy pojawia się ze zdwojoną siłą!
Zdjęcia wkrótce..
Tatry Zachodnie - Jaskinia Ptasia
W 2017 r. po odebraniu karty taternika jaskiniowego często padało hasło, aby wybrać się na akcję do Ptasiej. Każda historia z Ptasią zawierała takie elementy jak: wyczerpująca, długa, ledwo uszedł z życiem, 22h na nogach. Mimo tego, bardzo chciałem pójść do Ptasiej, żeby w końcu "odhaczyć" klasyka. Wielokrotnie zagadywałem Mateusza w ostatnim czasie, czy się do Ptasiej wybiera i ostatecznie w ostatni weekend obydwoje mieliścy wolny termin. Celem było dojście do Szczeliny Strzygi. Na szczęście w tym czasie do Ptasiej wybierało się również Bielsko, które umożliwiło nam skorzystanie z ich lin, a to było duże odciążenie dla naszej trójki. Ok. 8 rano wyruszyliśmy z parkingu w Kirach w stronę naszego celu. Podejście poszło sprawnie. Dochodząc pod jaskinię zastajemy kończących się przebierać chłopaków z BB. Po oszpejeniu ok. 11.30 wchodzimy do Ptasiej. Dla mnie pozytywny szok, bo mało tatrzańskich jaskiń zaczyna się tak majestatycznym zjazdem. Gorzej będzie w drugą stronę. Dalej czeka zaporęczowana "szczelina do piekła" zwana czterdziestką i w okolicach Palidera nasze drogi z drugą ekipą się rozmijają, choć jeszcze przez długi czas ich słyszymy. Idzie nam sprawnie, pierwsze problemy (wyolbrzymione) powoduje zacisk klasy "Lux", ale po odpowiednim wyprofilowaniu mojego ciała przechodzi się go gładko. Będąc pierwszy raz Ptasiej podążam "za gumiakami" i w ten sposób mijamy kolejne studnie i węższe miejsca. Ze względu na duży potok lejący się wprost w lini zjazdu deszczowej "11" postanawiamy zawrócić, nieosiągając szczeliny Strzygi. Powrót idzie sprawnie, choć większe studnie pokonuje wolniej niż bym chciał, przejścia w Czarnej na to nie przygotowują :) Ostatecznie po 18.30 jesteśmy na powierzchni. Pogoda piękna, tak by się chciało zawsze wychodzić z jaskini. Wracając do auta słyszymy na szlaku włoskie szlagiery, myśląc, że za rogiem ktoś organizuje wesele. Źródłem dźwięku był zagubiony na szlaku telefon. Właściciel miał szczęście, bo o tamtej porze byliśmy chyba jedynymi osobami szlaku. Oddajemy w dolinie zgubę i docieramy do auta. Ptasia zrobiła na mnie dobre wrażenie, mimo jej hardego charakteru, którego skutki poczułem w nogach następnego dnia :)
Jura - Dupicka Pochylnia
W ramach spotkania klubowego m. in. lecia klubu poszliśmy do Dupickiej Pochylni. Znajduje się ona w paśmie niewielkich skał porośniętych lasem. Nazwa trafna. Zjeżdżamy z 10 m pochylnią, która przechodzi dalej w pionową studzienkę. Na Dole dwa zaglinione korytarze. Na przełamaniu pochylni pięterko z również dwoma gliniastymi korytarzami. W obu przodkach sprzęt do kopania. Obiekt w sumie dość ciekawy.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FDupica_Pochylnia
Tatry Zachodnie - Jaskinia Czarna
Ze względu na nieprzychylną aurę wybraliśmy się (po raz kolejny) do Czarnej, tym razem odwiedzić partie Królewskie. Od samego początku trzeba było walczyć z defetyzmem załogi, bo pogoda w Tatrach w ten weekend nie rozpieszczała. Na szczęście żelazna, ba stalowa wola kierownika pozwoliła przezwyciężyć niechęć zespołu. Pomimo, że wyszliśmy przemoczeni z jaskini (wielodniowe deszcze dawały się we znaki, szczególnie w okolicach smolucha) jednogłośnie stwierdziliśmy, że wyszła nam całkiem fajna, sprawna akcja :)
A Magda widziała to tak:
3 nad ranem, dzwoni budzik. Wtedy po raz kolejny zastanawiamy się: po co nam to? Przed nami wolny dzień, można pospać, ale nie! Przecież umówiliśmy się na akcję i wszyscy są zmotywowani, mimo niezbyt sprzyjającej pogody. O 4 podjeżdża Karol z Asią i Bulim, po drodze szybko okazuje się, że nie tylko my mieliśmy takie myśli. Przed bramkami padały kolejne wątpliwości, doszło nawet do sprawdzania prognozowanych mm opadów, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się jechać ku przygodzie. W aucie wybieramy Partie Królewskie, co nas (mnie i Staszka) cieszy, bo jeszcze tam nie byliśmy.
Dojeżdżamy, idziemy doliną, próbując sobie nawet przypomnieć nazwy kolejnych Kopek. Na podejściu szybko okazuje się, że kalosze to był bardzo dobry pomysł (nawet z dziurką!). Dochodzimy pod otwór, sprawnie się przebieramy i Karol zaczyna zjazd. Okazuje się, że zlotówka z dużą ilością dodatkowych punktów niezmiernie zaskakuje sposobem poręczowania. Zjeżdżam jako trzecia za Staszkiem, a na końcu idzie mała loża szyderców (służących też dobrą radą ;)) w postaci Asi i Buliego. Dochodzę do prożku Rabka, ale już po wszystkim. Karol napiera jak dzik! Tym razem nawet Staszkowi nie udaje się dopchać do wspinaczki. W jaskini dosyć mokro, przed Herkulesem sporo wody. Potem pada KW, Karola nie da się zatrzymać :)
Przed wejściem do Królewskich zamieniamy się i ja przejmuję asekurację (w końcu udaje się zaprezentować wyćwiczoną półwyblinkę) i poręczowanie na drugiego. Zawsze to trochę ćwiczeń, gdy na wspinanie nie ma pary. Partie Królewskie okazują się pięknie przyozdobione, aż żal się po nich poruszać. Na koniec jeszcze trawers nad Smoluchem i woda, która prawie wszystkim wlewa się do rękawów. Jest jeszcze dreszczyk, czy uda się ściągnąć linę, ale Buli pomaga uniknąć kłopotów. Pora na odwrót i tutaj nie brakuje przygód. Karol i Staszek ratują mnie przed groźbą spadającego w KW kamienia, który zatrzymuje się na załamaniu liny. Potem chłopaki zjeżdżają równolegle, co daje im (niepokojącą jak na dwóch facetów ;P) dużą frajdę. Z Asią i Bulim idziemy przodem, chłopaki zgłaszają się do deporęczu.
Po wyjściu ku naszej ogromnej radości okazuje się, że nie pada, jest nawet dość ciepło. Cześć się przebiera, część zostaje w kombinezonach z wizją licznych dupozjazdów na błocie. Po wejściu do doliny wpadamy do wody, by wypłukać z kaloszy trochę błota i strzelić pamiątkowe zdjęcie. Po drodze wisi jeszcze nad nami mała chmura z deszczem (niemal jak w kreskówce!), szczęśliwi Ci, którzy zostali w kombinezonach (mimo dziwnych spojrzeń turystów, w końcu dawno nie wychodziliśmy z jaskini tak wcześniej). Podbudowani wizją przystanku w Macu, szybko docieramy do auta i sprawnie przebieramy się do suchych ciuchów.
Tatry Zachodnie - spacer
Przedpołudniowy, szybki spacer na Halę Stoły i z powrotem. W Kościeliskiej tłumy.
Jura - Wyjazd ,,młodzieży" klubowej :D
Upalną sobotę spędzamy pod ziemią w jaskiniach w okolicy Sokolich Gór. Następnie przenosimy się na stałe miejsce biwakowe w Piasecznie (wyjątkowo tłumnie teraz oblegane przez biwakowiczów i wspinaczy na Cydzowniku), gdzie robimy sobie przed kolacją spacer i zwiedzanie bardziej dostępnych dziur. Chwilę po naszym powrocie dojeżdżają Magda ze Staszkiem. Prowadzimy rozmowy do nocy przy kiełbasie innych smakołykach z ogniska.
Beskid Śląski - Jaskinia Salmopolska
Jaskinia Salmopolska kojarzyła mi się głównie z pierwszymi wyjściami na naszych kursach. Osobiście nigdy w niej nie byłem. Pojechaliśmy tam na zasadzie "po drodze w Tatry", nastawieni raczej na obejrzenie ciekawostki, niż na "prawdziwą" akcję jaskiniową. Zostałem tymczasem mile zaskoczony licznymi, niebanalnymi zapieraczkami i obszernymi salami, które w jaskini objawiają się jako "nagroda" za czołganie i cioranie. Dotarliśmy najpierw do Galerii Postrzodkowo i Sali Łupkowej, a następnie do Sali Płytowej. W sumie spędziliśmy w jaskini trzy godziny - cały czas w ruchu - i nie odwiedziliśmy wszystkich miejsc, do których chciałem dotrzeć. Na dłuższy pobyt w każdym razie i tak nie było czasu. Notatka na przyszłość: warto może pamiętać o tym, że jaskinia jest dosyć mokra i nie należy tego bagatelizować.
Beskid Śląski - Skrzyczne
Szybka przebieżka na Skrzyczne. Jedziemy zaraz po przyjściu Łukasza pracy. Mimo wcześniej pory już czuć zbliżający się upał. Na parkingu w Lipowej machamy do znajomych speloeologów z innego klubu i ruszamy żółtym szlakiem w kierunku szczytu. Ludzi nie ma dużo. Zagęszcza się dopiero w okolicach Malinowskiej Skały i dalej przy Małym Skrzycznem. Niedługo przed szczytem ponownie spotykamy naszych znajomych i tym razem zamieniamy z nimi parę słów. Na szczycie późne śniadanie i powrót niebieskim szlakiem na dół. Po przejściu 17 km jesteśmy z powrotem na parkingu. Choć wiemy, że dość szybko udało nam się skończyć nasza trasę (12:20), to i tak dziwimy się, że dla wielu ludzi jest to dopiero godzina wyjścia w góry...
Jura - wspin na Plaskuli
Plaskula to niezbyt wyskoki masyw skalny w pobliżu Kochanowa na południowej Jurze. Kilkanaście dobrze obitych dróg o nie wygórowanych trudnościach (od III od VI.1+). Dodatkowym atutem jest rzadki bukowy las chroniący przed upałem. Robimy 9 szybkich dróg od IV do VI.
Tatry - Jaskinia Czarna
To była walka, od samego początku. Najpierw okazało się, że z naszej 3 zostajemy we dwoje. Adam wycofał się w piątek przed wyjazdem. Podrzucił nam na szczęście szpej i życzył powodzenia. Trzymały nas w zasadzie obiecane przez Mateusza liny. Co to była za ulga wiedzieć, że nie trzeba wspinać ostatniego komina.
W Tatry przyjechaliśmy w piątek, po drodze odbierając naprawione przez Olę Chruściel kombinezony. Cieszymy się, że posłużą nam jeszcze trochę :) Dotarliśmy koło 22 i przyszedł czas na pakowanie. Po sprawdzeniu pogody przyszedł czas na klasyczne pytanie: iść czy nie iść. Wątpliwości było sporo, szczególnie, że to akcja dwuosobowa. Taki mały test na trwałość związku ;) Ja roztaczałam czarne wizje pt. co jeśli Staszkowi coś się stanie. Jednak po przejrzeniu historii wypadków jaskiniowych zdecydowaliśmy się iść. Ruszyliśmy później niż zakładaliśmy, dlatego spotkaliśmy się z kilkoma dziwnymi spojrzeniami turystów (w końcu szliśmy we wnętrzach i czymś od deszczu). Pod otwór doszliśmy żwawym tempem. Spotkaliśmy tam Melona z partnerką, którzy również szykowali się do trawersu. Szczerze, nawet nie łudziłam się, że ich jeszcze spotkamy. I miałam rację. Szybki przepak i już zjeżdżam zlotówkę. W głowie podzieliłam sobie jaskinię na 12 odcinków (trzeba było podzielić na więcej). Później przyszedł czas na prożek, który tak chętnie pokonałam na kursie. Teraz było mniej entuzjazmu, więc Staszkowi przypadło prowadzenie (podobnie jak w trakcie całej akcji). Komin Węgierski poszedł sprawnie, okazało się, że więcej czasu zajmują nam operacje linowe (trzeba było zabrać jedną linę mniej). Chodzenie trawersu na drugiego okazało się wyzwaniem. Do jeziorka doszliśmy stosunkowo szybko, ale w naszej pamięci wydawało się bardziej przyjazne. Spędziliśmy tutaj trochę czasu. Potem już tylko prożki, które Staszek bardzo zwinnie pokonywał. Mimo małego doświadczenia wspinaczkowego radził sobie świetnie. Całkiem sporo z tej jaskini pamiętaliśmy, miałam nawet nie najgorszą orientację. Ba! Udało mi się nawet wygrać jeden spór pt. w którą stronę należy iść. Nagle czas zaczął się kurczyć, a my niebezpiecznie zbliżaliśmy się do godziny wyjścia.
Mieliśmy nadzieję na spotkanie drugiego składu z Karolem, Olą i Mateuszem, który planował Partie Wawelskie. Jednak niedoczekanie. Okazało się, że nie tylko byliśmy na końcu dość późno, ale po wyjściu dowiedzieliśmy się, że spędzili oni w jaskini jedynie 3 godziny. Do drugiego otworu wyszliśmy po pozostawionych po nich linach. Zapomniałam, że na koniec trzeba jeszcze pokonać dwa wredne progi. I tak oto zobaczyliśmy świat po drugiej stronie. Przywitał nas opad śniegu i lekka mgła. Zachęceni pogarszającą się pogodą, szybko zjechaliśmy drzewne odcinki, by jak najszybciej dotrzeć do suchego auta. Oczami wyobraźni już jedliśmy hot dogi na stacji i przebieraliśmy się w suche ubrania. Akcja udana, duży szacunek dla Staszka za poprowadzenie akcji :) Teraz nic tylko pobijać czas, który okazał się nieco krótszy niż na kursie, ale zawsze może być lepiej!
Beskid Śl. i Jura - Spacer i skałki
Po piątkowym zamieszaniu wokół planów weekendowych decydujemy się z Iwoną na sobotni spacer. Z Lipowej koło Szczyrku wyruszamy na Skrzyczne. Później grzbietem na Malinowską Skałę i z powrotem do auta. Następnego dnia zawitaliśmy w Słoneczne Skały, co było dobrym pomysłem, gdyż po każdym przelotnym opadzie, skały na słoneczku szybko wysychały.
Beskid Śl - MTB
Trasa: Wisła Łabajów, Tabula, Kiczory, Stożek, Łabajów.
Jura - różne zajęcia
W okolicy Piaseczna przebywali różne osoby z klubu oraz sympatycy. Trochę spacerów oraz wspinaczki. Jura w wiosennej krasie.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FJura
Jura, Beskid Śl
Sytuacja rodzinna niejako wymusiła na mnie inne spojrzenie na wspinanie. Mimo kilku wyjazdów wspinaczkowych na Jurę, skąd inąd udanych, stwierdziłem że warto by trochę urozmaicić rodzaj wspinania.
Cóż nie zawsze można w skały zabrać babcię, która będzie czuwać przy dziecku, a wspinając się we dwójkę, nawet przy śpiącym dziecku, w razie wszelkiego wypadku np. pobudki i wszelkich konsekwencji pobudki, czas dotarcia bezpiecznie do dziecka może zająć trochę czasu. Pomyślałem więc o boulderingu. Dyscyplina znana od dawna, ale jakoś nie było mi dane jej spróbować wcześniej. Powyższe przemyślenia oraz wynikła nagle sytuacja wirusowa skłoniła mnie do pożyczenia crashpada – materac na który się spada/zeskakuje i poszukania pobliskich miejscówek.
Na pierwszy, szybki wyjazd decyduję się na skałki w Niegowonicach – Jura. Chyba najbliżej położona skała jurajska od Zabrza. Topo znalazłem w Internecie. Kilka przystawek i już wiem, że różni się to znacznie od wspinania sportowego z liną – drogi są krótkie, ale za to przechwyty bywają bardzo trudne. Oczywiście drogi mają odpowiednią wycenę i szybko znajduje swoje miejsce w skali. Niestety, gdy Ala bawi dziecko nie bardzo ma mnie kto asekurować co znacznie podnosi trudność no bo jednak ciężko uwierzyć w ochronę materaca.
Na kolejny wyjazd wybieram rumowisko skalne pod Stożkiem. Samochodem da się podjechać bardzo wysoko, więc na koniec czeka nas ok. 30 min spacer w kierunku szczytu. Należy wiedzieć jednak kiedy zboczyć ze ścieżki w bok. Miejsce całkiem urokliwe, a wspinanie po piaskowcowych blokach przysparza wiele radości. Brak czasu nie pozwala na obmacanie wszystkich skałek więc mam po co wracać.
Ostatnio odwiedziłem były kamieniołom Skalica w Ustroniu. Skały kamieniołomu tworzą wysoki amfiteatr, ale główna ściana jest raczej mało atrakcyjna wspinaczkowo. Pozostaje 5-7 metrowa skałka po drugiej stronie. Tam można znaleźć drogi od IV do VI.1+ oraz kilka dróg o nieznanych trudnościach. Skałka niska jak na wspinanie z liną, ale wysoka jak na bouldering, dlatego drogi są obite sportowo. Ja z racji braku asekuranta wybieram drogi o niewygórowanych trudnościach i mniejszych wysokościach. Kto mnie zna wie, że do odważnych wspinaczy nie należę dlatego nie myślcie, że przesadziłem z poziomem podjętego ryzyka wspinając się solo na drogach sportowych – charakter wybranych przez mnie dróg oraz możliwość „odczytania” drogi z dołu pozwoliły na optymalny wybór dróg. Wspomnę, że tu też skała jest piaskowcowa z wszelkimi tego zaletami. Miejsce odwiedzę jeszcze kiedyś, żeby przystawić się do trudniejszych dróg – tym razem z liną.
Na wybranych przeze mnie skałach nie spotkałem ani 1 osoby, choć w szczycie sezony podejrzewam, że jedynie w Niegowonicach można kogoś spotkać. Pozostałe dwa rejony są bardzo mało znane i nie sądzę by ktoś często tam zaglądał.
Co do samego boulderingu to całkowicie polecam, choć najlepiej wspinać się w kilka osób i kilka materacy, to znacznie podnosi poziom bezpieczeństwa i spokoju psychicznego.
P.S. Dawno niczego nie wrzucałem na stronkę i albo zapomniałem albo coś się zmieniło bo nie wiem jak wrzucić skrót na stronę główną. Może ktoś pomoże?
Tatry Zachodnie - jaskinia Czarna
Korzystając z możliwości ponownego odwiedzenia Parku, meldujemy się o godzinie 6:00 na szlaku (chyba się starzeję, ale praca do 22, ogarnięcie się do spania o 23 i wstanie o 2 w nocy, nie przyszło mi z taką łatwością jak za czasów studenckich). Od rana ciepło, śnieg w jednym miejscu na szlaku, więcej na podejściu pod otwór. Pierwszy zjazdy bezproblemowy. Pierwszą (i wszystkie następne) wspinaczkę przejął Łukasz. Specjalnie wzięliśmy więcej kawałków lin, by móc podzielić się na dwie podgrupki, jedna zakładająca, druga deporęczująca. Poza Łukaszem ciągle prącym na przedzie, pozostała trójka zmienia się na pozycjach. Najpierw pomagam Łukaszowi przy zakładaniu zjazdów, dalej deporęczuję z Bulim trawers Smolucha. Buliego bardzo ciekawiło, czy ktoś kiedyś sprawdzał, czy jeziorko jest głębokie. Pomagam mu to sprawdzić przed samym końcem, kiedy to nie zgrywamy się w zeskakiwaniu ze ściany i luzowaniu liny... W tym czasie chłopaki kończą już wspinać Smolucha. Kiedy dochodzę ostatnia na górę, pierwszej dójki już nie ma... Idziemy od teraz we dwójkę, słysząc co jakiś czas Łukasza z Karolem. Po małym zamieszaniu, które sobie zafundwaliśmy przy zjeździe z komina Węgierskiego dochodzimy do chłopkach, którzy kończą (również nie bez przygód) wspinać złotówkę. Na dworze ciągle ciepło i słonecznie.
Tatry Zachodnie - jaskinia Wielka Litworowa
Odwiedziliśmy Partie Bielskie w Jaskini Litworowej. Ola i ja dotarliśmy do Ptasiej Sali, pozostała część ekipy z różnych powodów stopniowo wycofywała się z wcześniejszych partii (Damian +1 spod progu do Płytowca B a Staszek z Magdą z Salki z Naciekami). Osobiście jestem bardzo zadowolony z całokształtu wycieczki. Bardzo podobało mi się urozmaicenie - były obszerne studnie i duże sale, ale i meanderki, pochylnie, przytulne ciasnotki, czołganie się przy rzeczkach (bez moczenia!) i wspinanie typu "jaskiniowe 3D". Na wyjściu bardzo przydał się superlekki zestaw do gotowania, bardzo się cieszę że zabieranie go weszło już nam w nawyk. U wylotu doliny byliśmy z powrotem dopiero o trzeciej w nocy.
Kilka zdjęć tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FLitoworka
Tatry Zachodnie - Kończysty Wierch - spacer
Podjeżdżamy rowerami na Polanę Trzydniówkę i stamtąd zboczami Kopieńców podchodzimy najpierw na Trzydniowiański, a potem na Kończysty Wierch. Wracamy się kawałek i schodzimy przez Dolinę Jarząbczą do rowerów. Pogoda dobra, ludzi masa. Warunki narciarskie też bardzo dobre, szkoda tylko, że wolno chodzić tylko na butach...
Jura - Jaskinia Rysia
Przy zapowiadanych na majowy weekend opadach deszczu zdecydowaliśmy, że najlepszym pomysłem na spędzenie wolnego czasu będzie zaliczenie kolejnej jurajskiej jaskini. Nie wiedzieliśmy czemu Mateusz najbardziej rekomendował jaskinię Józefa. Mówił, że to jedyna z tych trzech, którą warto zobaczyć. Teraz wiemy już, co miał na myśli. Tym razem postanowiliśmy ruszyć nieco wcześniej. W Rodakach napotkaliśmy na ogromną kałużę, której głębokość badał Staszek swoim kaloszem. Teraz pozostało już tylko znalezienie drogi do otworu Rysiej. Zajęło nam to chwilę. Tym razem poręczowania podjął się Staszek. Kiedy byłam jeszcze na kursie znajomi często pytali, czemu chodzę po jaskiniach, przecież jest tam brudno i chodzą po nich pająki. Po doświadczeniach z Tatr, zupełnie nie wiedziałam o co im chodzi. Teraz już wiem. Te momenty trwogi w otoczeniu pająków i czekanie na upragnione słowo: wolna! Okazało się, że jaskinia Rysia nie jest już tak obszerna. Po drodze w dół padło kilka przekleństw, ale był to dopiero przedsmak tego, co ściany miały usłyszeć podczas naszego wychodzenia do góry. Po zjeździe było trochę błądzenia, ale Karol trafił w miejsce, gdzie znajdowało się przejście do komina. Poczuliśmy się lekko wypluci przeciskając się w wąskich szczelinach. Przed trawersem okazało się, że zbliżamy się do alarmu. Nie wiedzieliśmy, ile może zająć wychodzenie do góry, dlatego zdecydowaliśmy się na odwrót. Karol ochoczo zgłosił się do deporęczu. Była to wielka ulga, bo nie wyobrażałam sobie przeciskania wora w górę. W drodze powrotnej o pająkach już można było zapomnieć. W końcu trzeba było skupić się na odpowiednim ustawieniu ciała. Sprawnie poszedł nawet ostatni zacisk. Dzięki niedokończonemu trawersowi, wiemy, że będzie trzeba tutaj wrócić :)
Beskid Śląski - Dolina Hołcyny - Stary Groń - Kotarz
Rodzinny wyjazd w Beskidy by nie zwariować do końca w domu. Trasa dobrze nam znana i wielokrotnie przemaszerowana – wybraliśmy specjalnie by uniknąć tłumów. Niestety do końca się to nie udało. W miejscach poza szlakiem gdzie nigdy nie widziałem żywej duszy napotykaliśmy spragnionych gór turystów/niedzielnych spacerowiczów. Na halach pod Kotarzem gdzie często niebieski szlak zarastał wysoką trawą wylegiwały się znaczne grupki. Prywatność zachowaliśmy tylko dzięki kilku mniej znanych i narzucających się ścieżek.
Beskid Śląski - spacer
Spod hotelu "Zimnik" na Skrzyczne, dalej przez Malinowską Skałę na Magurkę Wiślańską, potem Magurka Radziechowska, Muronka i z powrotem na parking. Wyszło 21 km i 945 m przewyższenia w 4.5h. Ludzi tyle, co w lipcu. Szczególnie dużo tzw. rowerzystów na "elektrykach".
Jura - Dolina Racławki i jaskinia Beczkowa
Nareszcie trochę więcej wolno. Zrobiłem krótką lecz dość ciekawą wycieczkę rowerową dwoma jurajskimi dolinkami. Najpierw bardzo uroczą doliną Racławki. Po drodze odnalazłem jaskinię Beczkową. Znajduje się w magicznym miejscu pod starym bukiem rosnącym niemal na litej skale dość wysoko nad dnem doliny. Daleko w jaskini nie dotarłem (choć sama jaskinia ma zaledwie 50 m dł i 16 m głęb.) gdyż za drugą komorą musiał bym się tarzać w glinie a nie miałem kombinezonu. Potem jadę na południe trochę szutrami, trochę asfaltami docierając do Krzeszowic. Stąd na północ doliną Eliaszówki wracam do Paczułtowc gdzie miałem auto. Wiosna w natarciu, czas ruszać w skały i góry (szkoda, że Tatry wciąż zamknięte).
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/Beczkowa
Beskid Żywiecki - Rysianka z Sopotni
Po intensywnej sobocie zakończonej pieczeniem tortu bez okazji, zdecydowaliśmy wybrać się na górską wycieczkę. Tęskniliśmy za Rysianką, więc wybór był oczywisty, pozostawało pytanie skąd ruszamy. Zdecydowaliśmy się na start z Sopotni Wielkiej. W plecakach pyszne kanapki, na smyczy pies, a w domu pozostawione pyszne ciasto. Podejście zajęło nam nieco ponad godzinę, a dzięki wybranej trasie zrobiliśmy ok. 500 metrów przewyższenia. Na trasie sporo turystów. Widać, że każdy wyczekiwał już momentu, by ruszyć ku przygodzie. Polana pod schroniskiem pełna! Turyści rozmieszczeni gęsto niemal jak do niedawna krokusy, które można było jeszcze gdzieniegdzie wypatrzyć. Oczy ucieszyły też Tatry, skrywające kochane jaskinie. Była też mała lekcja topografii. Na koniec powrót do auta i szybki, mimo odległości powrót z psem zasypiającym z nadmiaru wrażeń.
Jura - Jaskinia Józefa
Będąc na jaskiniowym głodzie, unieruchomieni przez sytuację w kraju, ochoczo zareagowaliśmy na propozycję Karola, by wybrać się do jurajskiej dziury. W planie były trzy, stanęło na jednej na rozgrzewkę. Przyjemnie było znów spakować się do jaskini, nawet jeśli w całości stanowiła tyle metrów, ile w Tatrach liczy sobie jeden zjazd. I tak oto wyruszyliśmy w kierunku miejscowości Rodaki. Poprzedniego dnia Staszek wprowadził do GPSa odpowiednie dane, dzięki czemu znalezienie otworu przebiegło wyjątkowo sprawnie. Pomyśleć, że będąc na kursie tak z Adamem błądziliśmy po lesie :) Wróciły miłe wspomnienia z kursu i wypadu, który Mateusz zorganizował, żebym mogła nadgonić poręczowanie. Pod otworem szybkie przygotowanie, pamiątkowe zdjęcie i czas start. Karol podjął się poręczowania, ja jechałam za nim, a Staszek zamykał stawkę. Zjazd poszedł wyjątkowo sprawnie, choć każdy chyba odczuł skutki długiego siedzenia w domu. Następnie przyszedł czas na zwiedzanie. Chłopaki odczuwali dziwne przyciąganie w stronę Salki Niestałości (być może przypomniały im się wyprawowe biwaki). Był też czas na oglądanie mleka wapiennego, zjedzenie batoników (znalazły się i takie pamiętające czasy początku naszego kursu) i parę zdjęć. Potem już tylko wychodzenie do góry i deporęcz wykonany przez Staszka. Po wyjściu psychologiczne podchody: robimy jeszcze jedną czy wracamy? Stanęło na powrocie, Karol spieszył się do czekającej w domu Iwony, a my do psa, który i tak znienawidził nas za pozostawienie go w domu na cały dzień. Tak więc dobrze usprawiedliwieni, zdecydowaliśmy się, że dwie pozostałe jaskinie odkładamy na raz następny.
Rowerami z biegiem Kochłówki
Kochłówka (Potok Bielszowicki) to prawy dopływ Kłodnicy, która z kolei stanowi prawy dopływ Odry. Rzeka (choć właściwie ten ciek trudno tak nazwać) zaczyna swój bieg na granicy Chorzowa Batorego i Rudy Śląskiej i płynie przez południowe dzielnice naszego miasta (Kochłowice, Wirek, Bielszowice) a dalej przez Zabrze (Kończyce, Makoszowy) i uchodzi do Kłodnicy już na terenie powiatu gliwickiego. Długość - ponad 10 km.
W obecnej sytuacji epidemiologicznej był to dobry cel wycieczki rowerowej (z dala od ludzi). Generalnie wzdłuż rzeki jechaliśmy ścieżkami, drogami gruntowymi i leśnymi lub pchaliśmy rowery przez chaszcze. Dolina rzeki jest w dużym stopniu przeobrażona przez działalność ludzką. Pamiętam ją z mojego dzieciństwa kiedy to meandrowała w malowniczej dolinie porosłej trawami. Ludzie nawet kąpali się w stawach, które kiedyś istniały w drodze jej nurtu. Jednak na przestrzeni lat wszystko się zmieniało na niekorzyść przyrody. Rzeka od samego początku jest zanieczyszczona i zaśmiecona a niemal na całej długości bardziej lub mniej skanalizowana. Są jednak też miejsca bardzo urocze a woda dość czysta. W Kochłowicach w widłach Kochłówki i jej dopływu jest wzgórze z fosą, gdzie w XIV wieku istniała drewniana forteca. Teraz w kilku miejscach na wskutek szkód górniczych powstały zalewiska, w których na dobre zadomowiło się wszelkiej maści ptactwo.
Pogoda była piękna. Trasa od źródeł do ujścia zajęła kilka godzin z uwagi na częste zatrzymania na robienie zdjęć bądź oglądanie ciekawych miejsc. Gdyby tak przestać ją zanieczyszczać to przyroda szybko odrobiła by straty. Jak widać jednak dbałość o przyrodę wbrew szczytnym hasłom szermowanym na lewo i prawo nie jest jeszcze wyznacznikiem naszej cywilizacji.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FKochlowka
Beskid Śl. - Kopa Skrzyczeńska i Malinowska Skała
Tym razem od wschodniej strony masywu Skrzycznego (z Ostrego) znów z pomocą roweru przedostaje się leśną drogą w górne partie doliny Malinowskiego Potoku. Rower ukrywam w lesie i dalej po cienkim śniegu do góry na przełaj. Narty wkrótce muszę zdjąć bo zbocze jest strome, poprzetykane skałami i wielu miejscach porośnięte upierdliwym młodnikiem. Wiele przewróconych drzew do przekraczania. Czyni to całe wyjście dość trudnym. Gdzieś na wys. 900 m natrafiam na dobry śnieg, którym już na nartach wychodzę na Skrzyczeńską Kopę (1182). Stąd piękny zjazd po zlodzonym śniegu po skosie do stokowej drogi. Dalej podejście na Malinowską Skałę (1152) i znów z szczytu zjazd miejscami po bardzo twardym śniegu. Zaliczam nawet upadek z uderzeniem twarzą w lód. Dalej ostrożnie lawirując między wystającymi kikutami drzew do leśnej drogi zrywkowej i nią w dół do doliny. Nawet udało się dość nisko zjechać. Potem jednak z buta do rozlanego potoku i wkrótce docieram z innej strony do roweru. Później już tylko upojny zjazd rowerem do auta. Zrobiłem ponad 800 m deniwelacji. Ludzi spotkałem jedynie u góry na szlaku grzbietowym.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FKopaSkrzycz
Beskid Śl. - rajd narciarski w masywie Skrzycznego
W 1981 stan wojenny, w 1986 chmura radioaktywna z Czarnobyla nad Polską, teraz koronawirus. Co jeszcze trzeba będzie przeżyć (lub nie)? W każdej z tych sytuacji były ograniczenia z dostępem do gór. Przepiękna pogoda wygania nas jednak z domu aby choć trochę chłonąć radość śnieżnej wędrówki. Ponieważ Tatry zamknięto i nartostrady na Skrzycznym też to jednak śniegu jeszcze trochę zostało. Wybór więc jest trochę zawężony. Uderzamy na Mł. Skrzyczne (1211) od Soliska. Śnieg jeszcze leży lecz jutro już nie da się tu zjechać bez zdejmowania nart. Szybko osiągamy wierzchołek szczytu (po drodze widzimy jak wylesiony został ten rejon, który pół wieku temu porośnięty był borem, co nawet ja pamiętam). Stąd zjazd po przepysznym śniegu na południe do stokowej drogi a nią dalej trawersem w stronę Skrzycznego (1257). Ładne podejście na szczyt Skrzycznego i wspaniały zjazd niemal pustą nartostradą (byli jeszcze jacyś skiturowcy) z powrotem do Soliska. Zrobiliśmy ponad 700 m deniwelacji. Wracamy przez wyludniony Szczyrk. W ogóle był taki spokój na drogach.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FSkrzyczne
Góry Opawskie - Biskupia Kopa
Wyjście z Pokrzywnej na Biskupią Kopę (891) zielonym szlakiem przez Mokrą Przełęcz.
AUSTRIA - Wysokie Taury - wycieczki skiturowe
Wyjechaliśmy w poniedziałkowy wieczór. W tym roku wyjątkowo postanowiliśmy nocować po drodze w kulturalnym hotelu, tuż przy autostradzie (w Pöchlarn). Wtorkowa godzina startu wprawdzie nie była dzięki temu lepsza, niż zwykle (ok. 13:00), ale przynajmniej wyruszyliśmy w dolinę Krimmlerachental wypoczęci. Dolina długa i nudna, a na dodatek musiałem wrócić się do samochodu po szczoteczkę do zębów. Na szczęście opóźnienie udało mi się nadrobić łapiąc na stopa ratrak. Na pozostałych czekam w Krimmler Tauernhaus (1622), ekskluzywnym schronisku pośrodku doliny. Spożywamy tam po zupce i preparacie nawadniającym, po czym skręcamy w Rainbachtal, zamierzając dotrzeć do samoobsługowej Richterhütte (2367). Furkowi i Markowi udaje się dotrzeć do chaty jeszcze przed zmrokiem. Na szczęście nikogo oprócz nas w schronisku nie ma, nie musimy więc obawiać się zarażenia jakimś wirusem.
Popołudniowe opady śniegu wzmagają się w nocy i nad ranem przechodzą w deszcz. Następnego dnia zastajemy wokół nas 30 - 50 cm świeżego śniegu. Choć niebo przetarło się i przygrzewa nas przyjemne, wiosenne słońce, to jednak silny wiatr trochę studzi nasz zapał. Sytuacja lawinowa jest skomplikowana. Wszystkie te uwarunkowania zmusiły nas do przełączenia trybu działalności z "dzielnego zdobywania szczytów" na "ostrożne szwendanie się po dolinie". Najpierw podeszliśmy pod Rainbachspitze, do wysokości ok. 2900, idąc głównie po śladach przybyłych licznie o poranku miejscowych. Następnie, po dosyć trudnym zjeździe (ciężki, uwodniony snieg) z wys. 2580 wychodzimy na Windbachtalkogel (2843), skąd udaje się nam bardzo dobry (choć męczący) zjazd do chatki. Kończymy nasz dzień dosyć wcześnie, dzięki czemu idziemy spać o dziewiątej.
W czwartek gorąco, słonecznie i bezwietrznie. Podchodzimy pod Richterspitze, ale z wysokości 2970 jesteśmy zmuszeni zawrócić z uwagi na niestabilną sytuację lawinową. Zjeżdżamy ok. 350 metrów i dla odmiany ruszamy na Nordliche Zillerscharte (2849) - przełęczy z zasięgiem i przyjemnym widokiem na drugą stronę grani. Stamtąd zjeżdżamy do chatki, dopakowujemy do plecaków śpiwory i na ciężko ruszamy na Hohe Scharte (2712), aby nie musieć wycofywać się płaską częścią doliny. Jak się okazuje, jest to strzał w dziesiątkę, bo zjazd do doliny Windbachtal sprawia nam bardzo dużą przyjemność. Oraz - niektórym z nas - nieco stresu. Dwie z czterech śrub mocujących przód wiązania mojej narty okazują się być poluzowane i za nic nie dają się dokręcić. Cały przód wiązania rusza się, a w razie jego odpadnięcia stoję przed perspektywą schodzenia piechotą w rozmokłym śniegu po pas. Na szczęście znowu się udaje.
Ostatnią noc spędzamy w wygodnych, dwuosobowych pokojach Krimmler Tauernhausu. Słabe prognozy na piątek sprawdzają się: ciepły front przynosi ciągły opad (na szczęście śniegu) i słabą widoczność. Ja, obawiając się o stan wiązania, wracam na parking (1180), zaś reszta ekipy odwiedza pobliski szczyt Rainbachegg (2530). W międzyczasie deszcze wymiotły śnieg z drogi podejściowej do Tauernhausu, więc nie mam nawet szczególnych okazji do testowania mojego wiązania. Spotykamy się wszyscy pod autem około drugiej i - najwyraźniej w ostatni dzień, kiedy jeszcze się da zrobić to przez Czechy - wracamy do domu. Choć opuściłem tę ostatnią wycieczkę, w sumie w trzy dni wyszło mi ok. 3200 m przewyższenia.
Beskid Śl. - Barania Góra
Niezbyt długa lecz bardzo ciekawa i emocjonująca wycieczka na Baranią Górę (1220) od wschodu z Złatnicy. Od ostatniego parkingu gdzie można dojechać autem ruszamy na rowerach z nartami doliną Bystrej. Po kilku kilometrach pojawia się śnieg akurat w miejscu, w którym przypuszczałem (kończyła się tam wąska asfaltowa droga leśna). Rowery chowamy w lesie i dalej podążamy do góry na nartach przeważnie na przełaj osiągając grzbiet Czerwienieckiej Góry i wkrótce szczyt Baraniej. Stąd zjazd mniej więcej trasą podejścia do miejsca ukrycia rowerów. Śnieg był cudowny (warstewka świeżego śniegu na twardszym podłożu). Trochę trudności nastręczył jedynie stromy odcinek w gęstszym lesie gdzie trochę trzeba było się nakręcić. Potem tylko formalność w postaci pięknego zjazdu rowerowego do auta. Zrobiliśmy ponad 600 m deniwelacji ale w bardzo atrakcyjny sposób.
Foto: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/BaraniaGora
Góry Opawskie - Biskupia Kopa
Wyjście z Jarnałtówka na wprost czerwonym szlakiem na szczyt Biskupiej Kopy (891).
Grecja - Leonidio - wspinaczka
Podobnie jak w zeszłym roku zaplanowaliśmy wyjazd rekreacyjno-wspinaczkowy z paczką znajomych Karola. Tym razem po krótkich negocjacjach wybór padł na Leonidio w Grecji. Ktoś zamówił nocleg, ktoś zarezerwował samochody, ktoś załatwił topo i tak znaleźliśmy się w lekko górzystym, malowniczym terenie nad morzem. Jako że było nas 8 osób, wynajęliśmy dom z widokiem na morze, jednocześnie znajdujący się niedaleko rejonów wspinaczkowych. Dodatkową atrakcją były koty zamieszkujące okolicę oraz pies nazwany przez nas Bunio, który przez cały wyjazd wywoływał mieszane emocje - od strachu tych co się psów boją, przez zachwyt tych którym własnego psa brakowało, po zdenerwowanie osoby której nowego buta wspinaczkowego zagryzł (niestety byłam to ja).
Leonidio jest małą mieściną z wąskimi uliczkami leżącą na dnie doliny, nad którą rozpościerają się ściany wąwozu będące ścianami wspinaczkowymi.
Działaliśmy kolejno w rejonach: Kokkinovrachos Main (jak na początek idealny start - dużo łatwych dróg w pionie), Mars (rejon skał w kolorze czerwonym z ogromnymi tufami, drogi dość trudne, ale widoki kosmiczne), Skiadhianiko (dużo łatwych dróg, a te trudniejsze z ciekawymi formacjami), Theos cave (rejon, który najbardziej nam się spodobał – w naszym zasięgu trudności, tzn. do 6c, były drogi prowadzące między tufami i innymi naciekami), Hot Rock (tu trzeba by wrócić, na koniec już brakowało sił, a były tam ciekawe długie drogi). W dzień restowy zwiedziliśmy średniowieczne miasto Mistra i starożytne ruiny Epidauros w międzyczasie zajadając się greckimi specjałami i korzystając z pięknej słonecznej pogody. Próbowaliśmy wykąpać się też w morzu, gdzie dopływają gorące źródła w Methanie, jednak temperatura wody skutecznie nas do tego zniechęciła.
Podsumowując – w porównaniu do zeszłorocznej wspinaczki w San Vito Lo Capo bardziej polecamy Leonidio. Dlaczego? Bardziej spodobał nam się grecki klimat - przyroda była mniej surowa, niż na Sycylii, ludzie bardziej życzliwi, jedzenie smaczniejsze, wspinaczka ciekawsza, więcej rejonów.
Z tygodniowej perspektywy czasu okazuje się, że wyjechaliśmy w ostatnim możliwym terminie przed wybuchem epidemii. Mając wylot w kolejnych dniach pewnie bylibyśmy zmuszeni zrezygnować z wyjazdu. Na lotniskach nie mieliśmy żadnych dodatkowych kontroli, nie widzieliśmy też paniki wśród ludzi (tylko pojedyncze osoby nosiły maseczki).
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FGrecja
Tatry - Jaskinia Miętusia Wyżnia i szkolenie zimowe
Pierwotny plan, który zakładał wyjście do Jaskini Zimnej został odwołany, a jakakolwiek inna akcja jaskiniowa stała pod dużym znakiem zapytania. Ostatecznie padło, że w ramach relaksu wybierzemy się do Jaskini Miętusiej Wyżniej. W planie było "Suche Dno" i może, ale to może próba przelewania syfonów. Akcja miała być szybka więc wejście do doliny Kościeliska rozpoczęło się o 9:15. Przy okazji dojścia i trochę większej ilości śniegu niż ostatnio, mogliśmy porozmawiać o lawinach jakie występują w Tatrach. I tak spacerkiem z kilkoma przerwami na pogadanki o lawinach ciśliśmy do jaskini. Słońce, zero wiatru, wszyscy w dobrych nastrojach bo w końcu w Tatrach jest jakiś konkretny śnieg. Pierwsze zdziwienie i reorganizacja tego co mamy na sobie nastąpiła po wyjściu zza linii drzew. Na polanie "Wyżnia Miętusia Równień" dopadła nas zamieć i śnieg po kolana. Od tego momentu skończyła się zabawa na utartym szlaku, a czekało nas jeszcze przejście przez las "Wantule". Każdą wizytę w tym lesie próbujemy wyprzeć z pamięci ale tym razem chyba nie będzie łatwo.:D Zbocze o dużym nachyleniu, powalone drzewa, wanty i śniegu po pas. Przejście 100 metrów w tym lesie zajmuje nam około 30 minut. Z każdym krokiem więcej śniegu i bardziej stromo. W kolejne 30 minut pokonaliśmy już tylko 50 metrów... Na szczęście udało się Nam podejść pod zbocze z wąską linią drzew. Tam śniegu było już znacznie mniej i w końcu jakoś się to ruszyło. Ostatecznie o 12:45 meldujemy się pod otworem.
Wejście do jaskini znajduje się w ścianie około 5 metrów nad nami. Skały są oblodzone i aby bezpiecznie się tam dostać, dojście musiało zostać zaporęczowane. Szybka przebieralnia i około 13:45 rozpoczynamy akcję jaskiniową. Wleczemy się jak muchy ale w końcu docieramy do "Suchego Dna". To co tam zobaczyliśmy raczej jest nie do opisania i lepiej zobaczyć to na własne oczy. Jak to powiedział Michał: " Takie coś to się nawet ludziom nie śniło" ... Po chwili doszedł Kamil i też nie mógł uwierzyć w to co ujrzał... Koniec, końców... Trzeba tam po prostu być. Nie było czasu na dalsze ekscytacje. W planie jest grubsza akcja. Przelewanie syfonów. Najpierw musimy opróżnić syfon "Błotny". Do tego celu potrzebne są szczelne wory aby przetransportować wodę 11 metrów wyżej i wylać ją do innego korytarza. Następnie wodę z syfonu "Paszczaka" musimy przelać do już suchego syfonu "Błotnego" i możemy iść dalej. Przelewając wodę odcinamy sobie drogę powrotną więc wracając czeka nas kolejne przelewanie... Proste ? Proste . Jako pierwsi przy "Błotnym" syfonie są Mateusz i Kamil. Kiedy doszedłem tam jako trzeci już szykowała się "gruba akcja". Aby przyśpieszyć Kamil postanowił przenurkować syfon i zlać całą wodę. Akcja ryzykowna ale szybka. Zanim co i jak, Kamil już w majtach szykował się do nurkowania. Poszedł jak kuna ! Coś zabulgotało, zamieszało, poprzeklinało i już po chwili było słychać przelewającą się wodę. Powolutku poziom wody zaczął opadać. Gdy wody było na tyle mało aby przepchnąć suchego wora, Kamil dostał transport z ubraniami. Ciężko powiedzieć ile to trwało ale ostatecznie "Błotny" syfon został opróżniony. Przechodzimy i od razu przystępujemy do przelewania syfonu "Paszczaka". Pierwszy transport wody i mamy prysznic. Wór dziurawy. Zmiana wora. Znowu prysznic. Wszystkie wory okazały się dziurawe. Już wiemy, że sucho to tu nie będzie. Kaptury na głowę i transporty z wodą ruszyły pełną parą. Po godzinie przelewania nasza droga powrotna jest już zalana, a przejście dalej znajduje się pod wodą. Z góry słyszymy motywatora: "Wiecie, że i tak robicie nikomu niepotrzebną robotę ?". Michał dobrze się bawił i stwierdził, że lepsza taka praca od leżenia :D ... Po kolejnych 30 minutach mamy prześwit ale w górnym syfonie jest już na tyle wody, że zaczyna z powrotem przelewać się do Nas. Przerwa. Mateusz schodzi na inspekcję. Zagląda do rury wypełnionej wodą i mówi: "Chłopaki. To jest ten moment kiedy trzeba sobie powiedzieć, że nie damy rady tego przejść." Chyba dobrze, że to powiedział. Jak to nie damy rady ? Tyle pracy... Musi być jakiś sposób ? Wchodzimy ocenić sytuację czy w "Błotnym" syfonie jeszcze się coś zmieści... Hm... Jednak się nie zmieści. Wisimy na tej linie zrezygnowani i nagle mamy TO: "Robimy tamę !!!" Mateusz patrzy i mówi: "To się może udać". Teraz zamiast wody w worach transportujemy glinę i kamienie. Dużo gliny i kamieni.:D Michał odnalazł się w roli kopacza i w ekspresowym tempie rył glinę warstwami ! Coś tam mruczał pod nosem: "Z dziada pradziada,... Tata... górnicy" Nie ważne. Mamy materiał na tamę.:D Pół godziny lepienia, ostatnie szlify, inspekcja instruktora i jest zgoda ! To musi wytrzymać ! Pompujemy ! Cała procedura transportu wody ruszyła ponownie. Nie wiem ile kubików wody przeszło przez nasze ręce tego dnia ale po kolejnych 40 minutach syfon był drożny. Drożny znaczy było widać co jest dalej ale przejście wymagało czołgania się w wodzie po kostki. Mateusz zostaje zaproszony na inspekcję. " No, no, no... Chłopki... Idziemy... !!!" Szybka ocena tamy i jeden da drugim do rury. Pierwsze sekundy czołgania i cała woda jest już pod kombinezonem. Po naszym przejściu w rurze jest jej znacząco mniej. Jesteśmy wszyscy. Idziemy dalej. Cali mokrzy poruszamy się ekspresem. Docieramy do "Syfonik Salome". Na nasze szczęście jest w nim tak mało wody, że brodzimy w nim tylko plecami bez przelewania się wody do kombinezonu. Docieramy do "I Studni". Jest to ostatnie miejsce, które możemy pokonać bez lin. Chwila dla fotoreporterów i wracamy. W drodze powrotnej różne myśli. Czy Nasza tama wytrzymała? Czy syfon zalany? Na miejsce dotarłem pierwszy. Syfon drożny! Przechodzimy. Ja, Kamil, Mateusz... Czekamy na Michała. Zaklinował się. Wycof i kolejna próba. Jest. Udało się. W tej samej chwili gdy wyszedł z syfonu zaczynamy ekspresową procedurę przelewania wody. Zbliża się godzina alarmowa i ktoś z Nas musi jak najszybciej dostać się na powierzchnię. Ilość wody jest ogromna !!! Sam zrzut w dół zajął ponad pół godziny. Michał robił za pompę. Wiadomo. Z dziada, pradziada... Górnicy... Syfon drożny!!! Część ekipy kieruje się na powierzchnie, a reszta deporęczuje jaskinię i podąża za nimi. Jaskinia jest typu "czołgająca". Zdecydowanie łatwiej się schodziło niż wychodzi. Ostatecznie o 21:15 jesteśmy na powierzchni. Niestety dla nas to jeszcze nie koniec akcji. Na zewnątrz jest poniżej zera. Szybkie przebieranie mokrych ubrań i bezpieczne opuszczenie jaskini. Rozpoczynamy powrót na bazę. Droga powrotne jest trochę lżejsza. Część drogi, po stoku zjeżdżamy na tyłkach. Reszta to już szybki marsz... Chwilę przed północą docieramy na bazę. Udało się coś czego chyba nawet nie byliśmy świadomi, że może się udać. Przeszliśmy wszystkie syfony i dotarliśmy do "I studni"...
Beskid Żyw. - Pilsko
W Tatrach “trójka" więc uderzamy na Pilsko. Tym razem od wsch. strony z Sihelnego na Słowacji. Podejście generalnie niebieskim szlakiem. Jest dość ciepło i śnieg klei się do fok. Ludzi spotykamy dopiero pod szczytem Pilska (1557). Wyżej kiepska widoczność, mocny wiatr. Zjeżdżamy do schroniska na Hali Miziowej (1271) gdzie robimy sobie posiłek. Potem ponownie podchodzimy na szczyt Pilska i zjeżdżamy drogą podejścia do parkingu w Sihelnym. Zjazd bardzo fajny, no może śnieg taki hamujący. Dojeżdżamy jednak do auta. Zrobiliśmy trochę ponad 1000 m deniwelacji i 15 km dystansu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2020/Pilsko2
Tatry - Szkolenie zimowe KTJ PZA
Dla mnie kolejny raz, dla pozostałych uczestników z naszego klubu, było to pierwsze szkolenie zimowe KTJ PZA.
Pierwszego dnia, powtarzamy i ćwiczymy posługiwanie się rakami i czekanami. Obsługę pipsów oraz poszukiwanie zakopanego w lawinie. Ćwiczymy również jego odkopywanie, zarówno w większych zespołach jak i małych grupach. Udaje nam się zbudować kilka solidnych punktów asekuracyjno - zjazdowych z ,,grzyba” i z czekanów. Na koniec przemieszczamy się na bardziej stromy stok, aby poćwiczyć hamowanie czekanem.
Wieczorem na bazie, w ciepłych i komfortowych warunkach uczymy wiązania liny do asekuracji lotnej w zespołach trzy lub czteroosobowych oraz uzyskujemy podstawowe informacje, jak taki zespół powinien poruszać się w terenie. Kolejnego dnia możemy już w praktyce przećwiczyć to o czym słuchaliśmy poprzedniego dnia. Podchodzimy przez Murowaniec za Czarny Staw Gąsienicowy, do grupy skałek zwanych Laboratorium. Mój zespół wyznacza mnie na prowadzącego! Przystaję na to początkowo z obawą, czy to na pewno dobry wybór. Jednak w miarę wspinania cieszę się coraz bardziej, że chłopaki oddali mi prowadzenie :D Choć nasza droga prowadzi po grzbiecie skałek tuż przy ich krawędzi to jednak jest na tyle dobrze obita by czuć się pewnie. Na naszej drodze są zarówno miejsca wymagające ruchów wspinaczkowych, jak i użycia czekana. Pokonujemy trawers i wspinamy się na ostatnią pochyłą płytę. Po niej czeka nas już zejście również z asekuracją. Tym razem w zapowiadanym mocnym wietrze. Na koniec dołączamy się do budowy miasta schronisk w śniegu, które rozpoczęła budować poprzednia grupa.
Ostatniego dnia uczymy się czegoś dla nas zupełnie nowego – wyciągania ze szczelin. Każdy z zespołu po kolei ,,wpada” w szczelinę, a pozostali połączeni z nim liną hamują zjazd i wyciągają go ,,na powierzchnię”. Na zakończenie (i już w deszczu) budujemy schronisko śnieżne poprzez usypywanie kopca. Na bazie omawiamy minione dni i omawiamy różne pomysły na kolejne szkolenia zimowe.
Beskid Żyw. - Romanka
Z Sopotni Wielkiej podchodzimy początkowo niebieskim szlakiem a następnie przez Halę Stefanka docieramy do schroniska na Rysiance gdzie spotykamy Magdę i Staszka (wypożyczalnia sprzętu skiturowego z Tuttu). Krótki odpoczynek i kierujemy się w stronę Romanki. Zjazd generalnie prosto z szczytu dość stromym zboczem jak na beskid. Warunki śniegowe mimo plusowych temperatur bardzo dobre ( na nartach z auta do auta).
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FRomanka
Tatry Zachodnie - Skitury na zboczach Rakonia
Ze Zverowki doliną Łataną wchodzimy na przełęcz Zabrat i dalej na Rakoń. Stąd zjeżdżamy do Wyżniej Chochołowskiej, następnie podchodzimy z powrotem na Rakoń i zjeżdżamy do Tatliakowej Chaty. Powrót do Zverowki przez Zabrat i dalej Doliną Łataną. W sumie wyszło 1675 metrów podejścia. Pogoda dopisała - dużo słońca i mało wiatru. Sytuacja śniegowa skomplikowana, ale nie beznadziejna. Dzięki dynamicznemu planowaniu zjazdu udało się nam zaliczyć sporo skrętów w sypkim i przyjemnym.
Gorce - skitura na Kudłoń
Akurat w Gorcach napadało więcej śniegu więc jako cel wybieramy górę Kudłoń (1274). Najpierw przez rozległe polany a potem leśnymi duktami wychodzimy w przepięknej pogodzie na szczyt. Poniżej wierzchołka znajduje się kilka ciekawych ostańców skalnych. Zjazd ładny choć miejscami musieliśmy kluczyć w lesie by ominąć bardziej kamieniste odcinki. Dolny odcinek to biały kobierzec, którym trochę inną drogą docieramy na nartach wprost do auta. Zrobiliśmy 740 m deniwelacji i 12 km dystansu.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FKudlon
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna - partie Gąbczaste
Grupa kursowa doszła do Złotej Kaczki (niestety była zalana). Druga grupa przedarła się przez Partie Gąbczaste (zlewarowaliśmy dwa jeziorka) do Długiego Korytarza (chodnik znacznie zalany). Potem wszyscy posiedzieliśmy pod Wielkim Kominem oraz zwiedzaliśmy suchsze ciągi Partii Gąbczastych. Może ktoś jeszcze coś dopisze...
OMAN: góry Al-Hadżar
Dość intensywna działalność górska (jaskinie, kaniony, wspinaczka, trekingi). Szerszy opis i zdjęcia tu: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Oman_2020
Tu zdjęcia w GALERII: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FOman
Beskid Żyw. - Pilsko
Szczęście nam sprzyjało, dzięki czemu zaliczyliśmy piękną turę w Beskidzie. Pogoda dopisała, śnieg jeszcze bardziej. Startowaliśmy z parkingu w Korbielowie, gdzie wskoczyliśmy na żółty szlak prowadzący na Halę Miziową, którą osiągnęliśmy w około 2 godz. Po szybkim posiłku w schronisku wyruszyliśmy na szczyt w dość chłodnej aurze, aczkolwiek szybko się rozgrzaliśmy. Ze szczytu zjeżdżaliśmy niemalże w euforii, podziwiając i komentując przy każdym susie warunki, jakie napotkaliśmy. Śnieg był wtedy czystą poezją a niektórzy ogłosili ten zjazd najlepszym w sezonie. Zdjęcia chętnie bym wrzuciła ale nie ogarnęłam niestety tej czynności po wprowadzonych zmianach :(
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FPilsko
Beskid Żyw. - Okrągły Grzbiet
Mieliśmy bardzo mało czasu ale mimo to wyskoczyliśmy na krótką przebieżkę skiturową. Celem, dość spontanicznym okazał się Okrągły Grzbiet (947). Z Złatnej podchodzimy najpierw stokową drogą a potem stromo wprost na Okrągły Grzbiet. Dalej podążamy nieznacznie do góry w stronę granicy państwa lecz szybko nadciągający zmrok nakazuje nam zawrócić. Zjeżdżamy nie co inną drogą. Dość stromą rynną gdzie w dolnym fragmencie musieliśmy uważać na kamienie.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FOkraglyGrzbiet
Beskid Śl. - nocny rajd na Błatnię i dzienny na Przykrą
W sylwestrową noc podejście na Błatnią (917). Tu potężne ognisko. Wszyscy poszli po 1-ej do schroniska więc do czwartej można było spokojnie posiedzieć przy ogniu i upiec kiełbaski. Reszta nocy to trochę zabawy w schronisku i powrót w dół razem z poznanymi rok temu znajomymi. Po nocy spędzonej przy wiacie szkoda było wracać do domu. Ponowne podejście lecz tym razem na przełaj w stronę Bałatni. Od Przykrej (818) powrót leśnymi ścieżkami w stronę Jaworza do auta.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FBlatnia
Beskid Żyw. - nocny rajd narciarski na Wielką Raczę
Sylwestrowo-noworoczny rajd skiturowy był umownym zakończeniem a jednocześnie rozpoczęciem naszej górskiej działalności na przełomie lat. Z Lalkovici od razu na nartach podchodzimy na wprost doliną Oscadnicy pod północne stoki Wielkiej Raczy (1236) i Upłazu (1043). Podejście miejscami dość strome z kluczeniem między łożyskami potoków tudzież młodników. Przed północą osiągamy graniczny grzbiet i w podmuchach mocnego wiatru i przy prószącym śniegu osiągamy szczyt Wielkiej Raczy witając Nowy Rok tuż przed szczytem. W schronisku Tomek odpala szampana i w miłych nastrojach spędzamy pierwszą godzinę nowego roku. Potem ładny zjazd przy świetle czołówek w stronę kompletnie pustych o tej porze nocy nartostrad i dalej do dołu do miejsca startu. Zrobiliśmy 780 m deniwelacji.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2020%2FWielkaRacza
TYROL - Alpy Ötztalskie - Taschachtal
Okres poświąteczno-noworoczny spędziliśmy w Taschachhausie, schronisku znanym mi już wcześniej z wyjazdu z Markiem, Moniką i Furkiem na wiosnę 2015 roku. Główny budynek jest o tej porze roku zamknięty, ale obok funkcjonuje samoobsługowy "Winterhaus". Ta z pozoru mała chatynka posiada w pełni wyposażoną i ogrzewaną kuchnię (w tym piekarnik), trzy sypialnie po ok. 10 łóżek każda, patentową bio-toaletę (niby latryna, ale z porcelanowym interfejsem), oświetlenie elektryczne na baterie słoneczne (niestety nie funkcjonujące w grudniu) i zapas piwa na cały sezon narciarski (Rädler, Weißbier oraz bezalkoholowe). Zakładaliśmy, że jeśli nawet ktoś jeszcze wpadnie na pomysł spędzenia Sylwestra w tych górach, to akurat w Taschachhausie jakoś się pomieścimy.
Dodatkowym atutem Taschachhausu jest - jak na alpejskie standardy - stosunkowo krótkie podejście, sprzyjające noszeniu na grzbiecie zapasu jedzenia na pięć dni. Dzięki położeniu doliny Taschach w sąsiedztwie ośrodka narciarskiego Pitztal, można podjechać samochodem odśnieżoną drogą aż do wysokości 1720 m. Nasze schronisko znajduje się na 2435 m. Całą drogę torujemy w świeżym śniegu o miąższości do pół metra. Trafiliśmy idealnie w kilka dni doskonałej, słonecznej pogody, które nastąpiły bezpośrednio po obfitych opadach. Jedynym minusem tych okoliczności był trzeci stopień zagrożenia lawinowego, który zresztą zapewne wraz z medialnymi doniesieniami o kilku wypadkach lawinowych na przestrzeni raptem kilku dni przyczynił się do chwilowego spadku popularności wysokogórskich wycieczek.
Podejście zajmuje nam niecałe pięć godzin sobotniego popołudnia; w pustej chacie jesteśmy więc na krótko przed zmrokiem. Kiedy już rozpaliliśmy w piecu, dołącza do nas Philipp, Niemiec z Bawarii, uradowany, że w końcu udało mu się zrealizować od dawna zamierzony plan na wycieczkę górską z noclegiem. Wieczór upływa na rozmowach o różnych górskich aktywnościach i na czytaniu książek. Choć jadalnia jest dobrze zaizolowana i z łatwością daje się nagrzać do przyjemnej temperatury, to jednak sypialnie nie są już ogrzewane i przychodzi nam kłaść się spać w temperaturze ok. -15 C. Duży zapas kocy - który zresztą można znaleźć w każdej chacie samoobsługowej w Austrii - pomaga przetrwać ten mróz. Na szczęście w nocy przychodzi znaczne ocieplenie i budzimy się już w dużo bardziej komfortowych warunkach (lekko na minusie).
W niedzielny poranek Philipp wyrusza torować szlak na Bliggspitze (3454), a my podążamy jego śladem "i zobaczymy, co się stanie". Powyżej chatki na śniegu nie ma absolutnie żadnych śladów nart, a nasz kolega czuje potrzebę zrewanżowania się nam za przygotowanie trasy do schroniska. Mimo doskonałej widoczności Philipp myli drogę i skręca w prawo o jedną dolinę za wcześnie. Na skutek tego błędu trafiamy pod lodowiec Eiskastenferner, na wysokość mniej więcej 3040 m. Stąd Philipp zjeżdża na sam dół, na parking. My mogliśmy wprawdzie podejść na nartach kolejne 150 - 200 m wyżej, ale uznajemy, że na początek nam wystarczy. Zjazd do chatki przebiega po bajecznym puchu. Śniegu jest tak dużo, że na stokach o niewielkim nachyleniu musimy się wręcz odpychać. Na dnie doliny odczuwamy wady wczesnej zimy w postaci niewidocznych, przykrytych warstwą świeżego śniegu kamieni. Na bazę wracamy około drugiej. Jak na pierwsze wyjście skiturowe sezonu, na dającej się już we znaki wysokości, z lekką infekcją górnych dróg oddechowych (Ola) - w zupełności nam wystarcza.
Kiedy tylko rozpoczęliśmy popołudniowe czytanie, do domku wchodzą Simon i Dominik, młodzi i ambitni bawarczycy; jeden z brodą, a drugi z "dziwnym fonsem". Chłopaki są trochę zawiedzeni, że oprócz nas nikt nie szwendał się po okolicznych górach. Rozhajcowują piec tak, że w jadalni robi się 25 stopni i wybierają sypialnię tuż nad kuchnią. Są bardzo sympatyczni, choć to kombinatorzy - następnego poranka robią wszystko, żeby tylko wyjść po nas i iść naszym śladem. Kiedy my przystajemy na sprawdzenie mapy, oni gdzieś tam za nami również przystają w jakieś bardzo ważnej sprawie. Wyprzedzają nas dopiero, kiedy nasze drogi się rozchodzą; my idziemy na północ w stronę Bliggscharte (3210), zaś oni żwawym krokiem podążają na zachód, docelowo mając w zamiarach wejście na Ölgrubenkopf (3392).
Bliggscharte jest bardzo dobrym celem na wysokie zagrożenie lawinowe. Szerokie stoki opadające z tej przełęczy cechują się stosunkowo niewielkim nachyleniem i tylko ostatnie 70 m pionu jest zauważalnie strome. Układ wiatrów nam jednak sprzyja i na tym najgorszym odcinku natrafiamy na z pozoru stabilny, nieprzemodelowany przez wiatr śnieg. Gdzieś od 2800 (Ola) - 2900 (Mateusz) dopada nasze organizmy obniżona podaż tlenu i musimy wkładać dużo wysiłku w kontrolowanie tempa. Tak to już jest - co wiem z poprzednich wycieczek na skitury w Alpach - że choć po półtorej godziny jest się już w połowie wysokości, to wyjście tej drugiej połowy zajmuje kolejne trzy godziny. Trzeba się po prostu z tym pogodzić i odpowiednio planować. Rozległy widok z przełęczy Bliggscharte pod bezchmurnym niebem jest miłą nagrodą za włożone w mozolne zdobywanie wysokości kalorie. Jeszcze milszy jest bajeczny zjazd po dwudniowym już puchu, jednorodnie pokrywającym zbocza o kilkudziesięciometrowej szerokości. Z kamieniami niżej w dolinie jest lepiej: te płytko położone pod śniegiem są już lepiej odsłonięte; a te nie odsłonięte są już lepiej przykryte...
Kiedy docieramy do schroniska o trzeciej, Simon i Dominik zdążyli już nahajcować do swojej ulubionej temperatury. Przez okno jadalni rozpościera się widok na skąpane w ostatnich promieniach słońca dno doliny, położone 400 metrów pod nami. Wymieniamy się informacjami o warunkach i oddajemy zajęciom w podgrupach - Ola i ja czytamy beletrystykę, Simon uczy się medycyny, a Dominik idzie na drzemkę. Wszyscy zresztą uzupełniliśmy braki w śnie za cały 2019 rok. O ile tylko nie jest się w sportowej formie, wyjazdy skiturowe do alpejskich chatek sprzyjają wypoczynkowi biernemu. W terenie wysokogórskim swój dzienny limit wysiłku można z łatwością wyczerpać w 6-8 godzin. Potem, choćby się chciało zrobić coś jeszcze, to jednak mięśnie i stawy protestują i nie pozostaje nic innego, jak tylko spać, konwersować z towarzyszami albo czytać książkę.
W sylwestrowy poranek Simon i Dominik idą na strome, południowe, stale znajdujące się w cieniu zbocza Taschachtal. Przez całe przedpołudnie obserwujemy ich na budzącym grozę lodowcu Sexegertenferner. My tymczasem podążamy gotowym śladem na sprawdzony przez nich dzień wcześniej cel - szczyt Ölgrubenkopf (3392). Ze względów bezpieczeństwa zatrzymujemy się na grani, około 3 m pod właściwym "pikiem". Ilość gór widoczna z tego miejsca jednocześnie zachwyca i przeraża. Szczególnie ciekawy jest zaskakująco dla nas płaski i rozległy lodowiec Gepatschferner oraz zlokalizowany nad jeziorkiem Weißsee ośrodek narciarski. Po trzech nocach spędzonych na poziomie 2434 m organizm zaczyna już się przystosowywać i właściwie moglibyśmy podejść jeszcze trochę wyżej, ale droga na kolejny na grani wierzchołek Vord. Ölgrubenspitze (3456) to już rasowe, zimowe wspinanie - na które ani nie mieliśmy ochoty, ani sprzętu. Zaoszczędzona energia przydała się na zjazd, tym razem w górnej części biegnący przez przewiane śniegi poprzetykane mniej lub bardziej wystającymi kamieniami. Właśnie w tej górnej części zahaczam o jeden, jedyny kamień i wyrywam kawałek ślizgu przy krawędzi. Cóż, w tym śniegu narta "jedzie" nadal dobrze, ale naprawa będzie kosztowna i niekoniecznie na dłuższą metę skuteczna. Mimo tej sprzętowej przykrości mamy bardzo dobry dzień. Poniżej 3100 m śnieg jest już nietknięty przez wiatr - i choć już zauważalnie cięższy i bardziej męczący niż w poprzednie dni - to nadal niezwykle przyjemny do zjazdu.
Spodziewaliśmy się zastać w chatce "naszych chłopców", którzy pierwotnie mieli zostać z nami aż do Nowego Roku. Najwyraźniej jednak Bawarczycy zmienili zdanie i wróciwszy wcześnie ze swojej lodowcowej eskapady, postanowili Sylwestra spędzić w dolinach. Została bowiem po nich tylko duża puszka orzeszków ziemnych, bardzo sugestywnie umieszczona wśród naszych rzeczy. Na tej wysokości, w tych temperaturach, dwieście gramów orzeszków - około 1000 kalorii - to nie jest byle co! Dzięki temu prezentowi z łatwością oszczędziliśmy jeden liofilizowany posiłek. Jak można było przewidzieć - tym bardziej, że komunikat lawinowy złagodniał do "2" - sylwestrowy wieczór przyszło nam spędzić w najliczniejszym towarzystwie. Przed zmrokiem w chatce zjawiają się przybysze z nizin - trzech Czechów z Brna i czworo Niemców z okolic Frankfurtu. W Taschachhausie taka liczba osób nadal może bytować w komfortowych warunkach: w jadalni samorzutnie powstaje stolik "słowiański" i stolik "germański" - a jeden stolik pośrodku jest nadal pusty. Przyszło mu zresztą pełnić symboliczną rolę. Czesi podzielili się z nami przygotowaną przez siebie pyszną herbatą, a Niemcy - cóż - tolerowali naszą obecność. Nie doszło do żadnych gorszących scen i nieprzyjemnych sytuacji (nic takiego zresztą nigdy mi się w alpejskich chatkach nie przytrafiło), ale komunikacja niewerbalna w naszym kierunku miała znamiona lekkiej niechęci. Wycofaliśmy się do śpiworów o ósmej; zresztą chyba wszyscy - bodaj z wyjątkiem dwóch najtwardszych Czechów - powitali Nowy Rok w objęciach Morfeusza.
Ostatni nasz dzień w Alpach - środa, dzień powrotu do domu - miło nas zaskoczył. Poranek upłynął nam niemal jak co dzień - z tą różnicą, że po raz pierwszy mieszkańcy schroniska budzili się o różnych porach. W przeciwieństwie do poprzednio zamieszkujących tu z nami Bawarczyków, Germanie w górach przestrzegają germańskiej dyscypliny i wstają o szóstej rano. Słońce wstaje wprawdzie o ósmej, a oni nie zamierzają się dziś na żaden poważny cel - chcą zjechać do doliny i pojeździć na wyciągach na lodowcu - ale w górach wstaje się wcześnie, bo tak się robi w górach, bo przodkowie tak kazali - i tyle. Dzięki temu mamy ich przynajmniej szybko z głowy - a dzięki wczesnemu udaniu się na spoczynek nie narzekamy na ich głośną, poranną krzątaninę. Trzeba im w każdym razie policzyć na plus sprzątanie: przetarli kuchnię, pozamiatali pół jadalni, wynieśli śnieg z przedsionka... Czesi tymczasem zbierają się powoli - i choć oni idą w góry, a my w doliny, to jednak my z całym dobytkiem na plecach wyruszamy znacznie przed nimi.
Tym miłym zaskoczeniem dnia był nasz zjazd na parking. Poranne wycofy z alpejskich schronisk kojarzą mi się z walką o życie na betonach - albo wręcz przeciwnie, z mokrym, hamującym śniegiem, brutalnie wyznaczającym dla narciarza granicę między zimą a wiosną. Byłem pewien, że na tym "zjeździe" będziemy musieli założyć foki. Z prognoz pogody, które sprawdzaliśmy codziennie, wynikało, że śnieg powinien się powoli topić; dolina Taschach pozostaje jednak o tej porze roku przez zdecydowaną większość dnia w cieniu i lokalny mikroklimat najwyraźniej przyczynił się do jedynie niewielkiego zmetamorfizowania zalegającego tu śniegu. Aż do parkingu nadal leżał puch. Pierwszą połowę wysokości pokonaliśmy w piętnaście minut i z wielką przyjemnością. Potem zrobiło się płasko, ale dzięki koleinom ubitym przez naszych czcigodnych poprzedników miejscami udawało się nabrać trochę prędkości. Cały zjazd zajął nam półtorej godziny - czyli mniej więcej połowę tego, co prognozowałem. Na dobry początek nowego roku przy samochodzie spotykamy dwoje Francuzów, którzy z zaparkowanego obok nas busa wyciągnęli stolik i składane krzesełka i rozbili się na śniadanie na pobliskim, ośnieżonym pagórku (temperatura powietrza -2 C).
Podsumowując: przez cztery doby pobytu w Alpach przebyliśmy ok. 3200 m deniwelacji. Pogoda i warunki śniegowe sprzyjały nam jak rzadko kiedy. Nie licząc krótkich mijanek z Philippem, Simonem i Dominikiem, w terenie nie spotkaliśmy ani jednego człowieka.