Wyjazdy 2015
IV kwartał
Jura - Straszykowe Skały
Korzystając z pogody wybraliśmy się z Łukaszem na wspinaczkę na Straszykową Górę. Było słonecznie i zimno, ale nie na tyle, żeby palce zamarzały na skale. Pokonaliśmy kilka dróg, o wycenach od IV do V+.
Jura - wspinanie w skałkach mirowskich
Wspinamy kilka dróg "czwórkowo-piątkowych" na Klawiaturze i Skałkach z Grotą (m. in. Filar Klawiatury - IV, Zacięcie Groty - V+). Przepiękna pogoda i cudowne kolory. Oprócz nas w skałach zaledwie kilku wspinaczy. Do domu wracamy okrężną drogą przez Częstochowę gdzie odwiedzamy fajną knajpę.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMirow
Przełom Białki - wspinanie
Wybraliśmy się na Przełom Białki na wspinanie, znajdują się tam dwie skały rozcięte przez rzekę – Kramnica i Obłazowa Skała. Olga z Darkiem byli ostatnio na tej pierwszej, dlatego dziś zaczęliśmy od Obłazowej.
Muszę przyznać, że okolica bardziej urokliwa od Jury, skały też wyglądają fajniej. Nie tylko wyglądają, ale też są ,,fajniejsze”, od razu pominęliśmy Grotę Obłazowej z drogami 8+ i więcej - ,,na inny raz” i Filar Obłazowej - bo nikt nie miał ochoty asekurować w wodzie po kolana. Bawiliśmy się na Obłazowej, ale, że wszystkie drogi zaczynają się tu z przewieszenia to nasza cierpliwość to tej ściany szybko się skończyła i postanowiliśmy się przenieść na Kramnicę. Po drodze jeszcze zerknęliśmy do ,,jaskini” Obłazowej – małe schronisko skalne, normalnie nie warte wzmianki, ale ze względu na najstarszy na świecie bumerang, paliczek lewej dłoni, lwa i nosorożca wspominam (a kogo zaciekawiłam odsyłam do internetów).
Na Kramnicy było więcej ludzi, ale ściana większa (i wyższa) niż poprzednia więc się jakoś wpasowaliśmy. Drogi Kramnicy zaczynają się od VI-. Pod koniec dnia nikt nie mógł powiedzieć, że nie zaliczył jakiejś drogi. Choć muszę się przyznać, że chyba jedyną motywacja do wciągnięcia się na to VI- była perspektywa widoku na Tatry i 30 metrowego zjazdu :]
Tu zdjęcia: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/31102015ObAzowaKramnica?authkey=Gv1sRgCLLV6-nQj-bP6wE
Jura - Dziura w Dąbrowie
Spenetrowaliśmy odkrytą kilka lat temu jaskinię - Dziura w Dąbrowie. Mimo, że bez sprzętowa wymaga trochę doświadczenia. Osiągamy najniższy punkt i zaglądamy do poszczególnych odgałęzień. Generalnie krucho. Potem udajemy się jeszcze na wzgórze Cisownik w okolicach Żelazka gdzie również penetrujemy teren odnajdując jedną z znajdujących się tam jaskiń (Żelazkowa Szczelina) do której zresztą wchodzimy. Na Jurze cudowna, kolorowa jesień.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDziura-w-Dabrowie i tu: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/25102015JaskinieJuraDziuraWDabrowie?authkey=Gv1sRgCPnfpM_r09CD6QE
Tatry - centralne manewry ratownictwa jaskiniowego
W czwartek dowiaduję się iż jednak zostaję zaproszony na manewry (znajdowałem się na liście rezerwowych). Dlatego też ruszam w piątek po pracy i omija mnie unifikacja w Dziurze. Dołączam do innych w trakcie spożywania obiadu. Tego samego dnia zostajemy podzieleni na 4 pięcioosobowe zespoły, zostaje nam przedstawiony plan akcji w Zimnej, organizujemy potrzebny sprzęt i biwakujemy. Plan przewiduje rozpoczęcie transportu "ratowanego" od beczki, poprzez wielki komin, chatkę do górnego otworu. Mnie przypada najtrudniejszy odcinek, od prożku pomiędzy chatką, a widłami do górnego otworu. Tak zdecydowało kierownictwo, gdyż mam pewne doświadczenie jeśli chodzi o ten odcinek. Niestety duże braki w sprzęcie powodują, że nosze dochodzą, a my nie mamy zaplanowanych stanowisk wykonanych. Po jakimś czasie sprzęt dochodzi i jakoś powoli wynosimy na powierzchnię "ratowanego". Po wyjściu nasi koledzy, członkowie Grupy Ratownictwa Jaskiniowego dowiadują się o wypadku w jaskini Niedźwiedziej i byłoby dobrze, gdyby się pojawili. Zatem szybko wracamy do bazy, myjemy sprzęt potrzebny do akcji, pomagamy się chłopakom spakować i żegnamy. Niektórzy rozjeżdżają się do domów już w nocy, niektórzy zostają do rana poznając się lepiej... ja zostałem. Kolejne manewry za mną, czekam na następne... no i na moją ukochaną Zimną:)
Beskid Śląski - górska przebieżka
Korzystając z okazji, że piękny sobotni poranek wita mnie w Szczyrku, pomimo nieprzespanej nocy (wesele przyjaciół) pozwalam sobie na świetną zresztą (cudna jesień!!!) górską przebieżką. Robię pętle od parkingu w centrum Buczkowic-czerwonym szlakiem na Skrzyczne i dalej zielonym na Malinowską Skałę, by podążać znów czerwonym przez Przełęcz Salmopolską aż do Karkoszczonki. Dalej już niestety asfaltem, ale na szczęście nową ścieżką spacerową wzdłuż rzeki, aż do miejsca startu.
BRESTOVÁ VERTICAL 2015
W sobotę wzięłam udział w biegu górskim Oravaman Brestowa Vertical - 7.7 km, 1200 m przewyższenia. Start z Penzion Pribisko na szczyt Brestowej (1902 npm.). Startuję pod szyldem RKG Nocek i kończę bieg na 5 miejscu w klasyfikacji generalnej kobiet (tu wyniki: http://oravaman.sk/wp-content/uploads/2015/10/Brestova-Vertical-2015.pdf). W niedzielę z kilkuosobową ekipą głównie organizatorów i osób odpowiedzialnych za zawody Oravaman przebiegam 23 km na trasie Zverowka-Rakoń- Wołowiec-Rakoń-Grześ-sedlo pod Osobitą- Penzion Pribisko. Częściowo biegniemy po triatlonowej trasie w//w zawodów. W poniedziałek już tylko spacerem przemierzam trasę- Predny Sindlovec- Brestova-Salatyn-Banikovske sedlo-Predny Sindlovec. Cały weekend wyjątkowo udany. Samym bieganiem po górach bawiłam się przednio :).
Beskid Śląski - marszobieg
Trasa wiodła dookoła doliny Brennicy. Z Brennej na Kotarz (985), potem Beskid Węgierski, przeł. Karkoszczonka, Klimczok (1117), Trzy Kopce, Błatnia, Brenna (24 km). Ja całą pętlę pokonuję biegnąc lub szybko idąc a Esa z Łukaszem poruszali się szybkim marszem. Spotykamy się w Brennej centrum. Ola w Wojtkiem wyruszali w przeciwną stronę na imprezę w Chacie Wuja Toma. Pogoda była bardzo zmienna. Tu kilka zdjęć: https://picasaweb.google.com/111038618410852186398/17102015Klimczok?authkey=Gv1sRgCLfSof_mwLjucw
Tatry - manewry autoratownictwa
Pierwszego dnia zajęcia były prowadzone w jaskiniach położonych ,,wysoko”. Rano zostaliśmy podzieleni na grupy i przypisani do instruktorów. W tych zespołach mieliśmy działać przez dwa dni. Tomek prowadził zajęcia dla swojej grupy w jaskini Czarnej, ja natomiast zostałam oddelegowana do jaskini Wielkiej Litworowej.
Pogoda już jesienna, było zimno i pochmurnie, na szczęście nie padało. W jaskini jako pierwsza poszkodowana zjechałam na dno Studni Flacha, skąd byłam wyciągana najpierw przez jednego ratownika do góry studni, a następnie przez całą resztę grupy przez trawers do sali na dnie I Pięćdziesiątki. Tam czekał na mnie punk cieplny (namiot z foli NRC), chwila przerwy na ogrzanie się i zmiana poszkodowanego. Ja do wyciągnięcia poszkodowanego przyczyniłam się najpierw powyżej Pięćdziesiątki, opuszczając go z prożka zaraz za tą studnią i dalej na mniejszych studniach, raz będąc balansem, a raz wyciągając go samodzielnie.
Drugiego dnia wybraliśmy się do bliżej położonych jaskiń. Tomek poprowadził swoją grupę do Miętusiej Wyżniej. Ja ćwiczyłam w Kasprowej Wyżniej. Nasza czteroosobowa grupa podzieliła się na dwie dwójki i mając do dyspozycji dwa odcinki linowe ćwiczyliśmy na zmianę wciąganie i zjazdy z poszkodowanym. Na koniec pierwsza dwójka miała jeszcze okazję przećwiczyć zjazd z poszkodowanym na długim zjeździe na powierzchni. Po zakończeniu ćwiczeń szybki powrót na bazę i podsumowanie manewrów.
RUMUNIA - Bihor
Tomi poprosił mnie o indywidualne szkolenie z kartowania, czy raczej obróbki danych pomiarowych. Zaproponowałem, żeby zrobić je w plenerze - no i tak oto zaczęło się planowanie tego wyjazdu. Poza ćwiczeniami okołokartograficznymi, Tomi miał pomóc kolegom w eksploracji, Efi miała zobaczyć rumuńskie jaskinie, a Kaja pouczyć się szkicowania.
W piątek odwiedziliśmy Cetățile Ponorului. Tomi, Efi i jeden z Rumunów poszli wspinać komin niedaleko III otworu, podczas gdy Kaja i ja mierzyliśmy i szkicowaliśmy szkoleniowo, podążając ich śladami. Pewnym kuriozum tego wyjścia był pies jaskiniowy Piatrăşca ("Kamyczek") z polany Glăvoi. Pies ten zamiast patyków woli aportować kamienie, ale to jeszcze nic! Otóż Petraszka odprowadził nas do Cetățile, poszedł z nami do jaskini i przeszedł kawałek rzeką, to skacząc z kamienia na kamień, to mocząc trochę łapy - właściwie to zupełnie tak, jak my. Zatrzymał go dopiero błotny próg, na który nie był w stanie się wdrapać. Usadowił się więc pod nim i zaczął ujadać. Konsternacja. Tego jeszcze nie przerabiałem w jaskini. Co tu zrobić? Pomóc wejść? Pogonić w ciemność? Próba odprowadzenia zwierzaka do otworu nie dała rezultatu. Pies wyraźnie nie był zainteresowany zakończeniem swojej jaskiniowej przygody tak szybko. W końcu zostawiliśmy mu włączoną czołówkę, żeby mu nie było smutno i żeby miał szanse przejść najgorszy chyba dla niego fragment rzeki, jeśli jednak zdecydowałby się wrócić do otworu. Oczywiście wszystko skończyło się dobrze i kiedy wyszliśmy na powierzchnię, spotkaliśmy Petraszkę radośnie bawiącego się kamieniami.
W sobotę odpoczywaliśmy od wszelakich nauk i daliśmy się Tomiemu oprowadzić po rumuńskich jaskiniach. Tak dokładniej, spędziliśmy ok. 8.5 godziny w Peșterze Zăpodie, docierając najpierw do czarnego kanionu, a następnie pod syfon łączący Zăpodie z jaskinią Neagră. Zăpodie jest dosyć zróżnicowana i niesamowicie ładna, nawet jak na rumuńskie standardy. Większość drogi do syfonu przebywa się wzdłuż aktywnego ciągu wodnego, bogato udekorowanego naciekami. Wody było podobno stosunkowo niewiele; tylko w jednym miejscu musieliśmy przejść kilka metrów jeziorem sięgającym po kolana.
Pomiędzy tymi dwoma wyjściami, jak również przed i po, przetwarzaliśmy dane, gotowaliśmy i spaliśmy. Mimo niesprzyjającej pogody, każde z "założeń" choć w części udało się zrealizować. Podsumowując: deszczowy, ale nawet w miarę udany wyjazd.
Jura - rajd rowerowy Smoleń - Udorz
Spod zamku Smoleń udajemy się rowerami do zapomnianych ruin zamku Udorz. Przez jurajskie pola i lasy, pofałdowanym dość mocno terenem osiągamy cel. Ruiny usytuowane są na wapiennym wzgórzu porośniętym bukowym lasem. Teren odosobniony i gdyby nie stara tablica informacyjna trudno było by tu trafić. Z zamku pozostały tylko resztki murów obronnych. Stąd wracamy przez Strzegową i dolinę Wodącej do Smolenia. Dzień słoneczny lecz dość zimny (5 st. C). Tu kilka zdjęć:
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FUdorz
Jura - Góra Birów, Góra Adeptów, Straszykowa Góra – kurs wspinaczkowy
I dzień
Słoneczny, zimny czwartkowy poranek - spotkanie na Podzamczu z „Emkiem”. Rozpoczynamy szkolenie teoretyczne. Szukając ciepła przesuwamy się wokół góry zgodnie z kierunkiem przesuwania się promieni słonecznych. Koniec żartów, koniec teorii, instruktor rozdziela sprzęt i rozpoczęła się rozgrzewka na skałkach. Zaczynamy oczywiście z grubej rury od najmniejszych drogi Pierdolony rurociąg IV.1. Tyrolka IV.1. , Lewe dziurki IV.1. , Dziurki Kukuczki IV.1. Z biegiem czasu przesuwamy się coraz dalej, są postępy , trasy zaczynają się robić coraz trudniejsze i dłuższe, a tym samym fajniejsze. Krew zaczyna powoli buzować, rozkręcamy się z Łukaszem i znajdujemy przyjemność ze wspinania. Na razie wspinamy się na Podzamczu – góra Birów, ostatnia droga Jumanji IV+, a następnie zmiana miejsca. Jedziemy na górę Adept. Tu robimy dwie drogi, chyba Piątka V. W pierwszym dniu udało się nam przejść po 7 tras wspinaczkowych od VI kończąc na V. Z pełnym optymizmem jedziemy do domu.
II dzień
Słoneczny, zimniejszy piątkowy poranek - spotkanie na Straszykowej Górze. Znów szukamy słonecznych skał ,tym razem pada na Weselną. Rozpoczynamy rozgrzewką Prawym okruszkiem V. Potem Okropne klamry IV+ , Straszny filar V+ . Po drodze jeszcze kilka dróg, których nazw nie zapamiętałem. Razem z Łukaszem nawzajem sobie dopingowaliśmy, bo były wzloty i upadki. Na koniec Cicha rysa V na której się prawie udało, ale byliśmy już zbyt zmęczeni i wyziębnięci, więc postanowiliśmy dać jej trochę czasu. W tym dniu udało się nam przejść po 7 tras wspinaczkowych od VI +kończąc na V+. Z naderwanymi opuszkami palców jedziemy do domu. Oczywiście z pełnym optymizmem, przecież dopiero jutro zacznie się zabawa, jak będziemy montować własne punkty asekuracyjne : )
III dzień
Słoneczny, jeszcze zimniejszy sobotni poranek - spotkanie na Podzamczu. Rozpoczynamy szkolenie teoretyczne w temacie zakładania własnych punktów. Szukamy szczelin, otworów i innych dziur, gdzie można założyć różne dziwne ustrojstwa. Skaczemy w miejscu, żeby się rozgrzać. I zaczęło się: robimy pierwsze własne drogi i nawet całkiem sprawnie nam to idzie. Spotykając się u góry Łukasz stwierdził, że może dzisiaj wyjątkowo zakręcać karabinki ja nie mogę być dłużny też postanowiłem zakręcać : ). Czas szybko mijał, a nam w sumie udało się przejść po 3 trasy wspinaczkowe z własnymi punktami. Wyziębnięci, ale oczywiście z pełnym optymizmem jedziemy do domu. I zapomniałbym wspomnieć o tym, że rzucaliśmy HENIA z góry i próbowaliśmy go wyłapywać na asekuracji. Heniowi po piątym razie zaczęły wypadać wnętrzności ,ale przeżył i wrócił o własnych siłach na parking.
IV dzień
Niedzielny słoneczny poranek , teraz to już nieziemsko zimno ,wieje nieprzyjemny wiatr, spotkanie na Podzamczu. Szybkie rozgrzanie na Prawym filarze V- połączone z trawersowaniem półki. Następnie Komandos i jeszcze jedna droga od strony grodu (coś z ogrodami, ale nazwy dokładnie nie pamiętam). Ostatnią drogą, którą mieliśmy przyjemność przejść był Komin kursantów. Jeszcze kilka ćwiczeń w zakresie ratownictwa i koniec szkolenia. Całe szkolenie odbyło się z hasłem „Z uśmiechem na twarzy i pogardą dla śmieci w oczach”.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FKurs-wspinaczkowy
Jura - jaskinia w Straszykowej Górze
Korzystając z okazji pobytu w pobliżu Ryczowa postanowiliśmy zwiedzić Jaskinię w Straszykowej Górze, której długość wynosi ok. 150m natomiast głębokość ok 21m. Dojście do jaskini bezproblemowe, bardzo ciekawa szata naciekowa oraz sam układ głównego korytarza. W jaskini napotkaliśmy jednego nietoperza. Zdjęcia tu:
Tatry - Tatry - Buczynowe Turnie - wspinanie
Wykorzystując chyba ostatnie tego roku dobre letnie warunki w Tatrach wybieramy się na długo planowaną przeze mnie drogę na Buczynowych Turniach - drogę lewym skrajem środkowego żebra południowej ściany Wielkiej Buczynowej Turni (W.C. 181).
Buczynowe Turnie? to tam są jakieś drogi wspinaczkowe? - tak, wiem, że wielu pewnie teraz zadaje sobie to pytanie. Owszem, są i o taką drogę właśnie chodziło. Mało popularną, w spokojnej, rzadko odwiedzanej okolicy (siedzieć całkiem samemu w Dolince Buczynowej, podczas gdy dookoła z każdej strony przechodzą tłumy turystów - bezcenne). Chcieliśmy zdobyć doświadczenie na mało popularnej, w miarę łatwej drodze z dobrą możliwością wycofu. Buczynowa Turnia okazała się być idealna. Droga max IV, poprzecinana w połowie ściany siecią trawiastych zachodów dających możliwość wycofu do jedynkowego żlebu sprowadzającego do podstawy ściany.
W ścianę wchodzimy dość późno, ale ze względu na późną jesień w górach pozwoliło nam to uniknąć porannych przymrozków i wspinać się w słońcu pięknie ogrzewającym południową ścianę. Na początku zgodnie z W.C. szeroką rynną pod płytową przewieszkę. Tutaj pierwsze miejsce, które zatrzymało nas na nieco dłużej. Wyjście z przewieszki asekurowalne z zawilgoconych pęknięć na duże frendy. Zakładam jednego, potem metr wyżej dokładam drugiego. Próbuję. Wyglądają na pancerne. Nieco wyżej dałoby się wrzucić w szczelinę w okapie jeszcze jednego frienda, ale ten pewnie już nie utrzymałby lotu. Wyjście z przewieszki w porównaniu do innych tatrzańskich czwórek jakie robiłem mogłoby być spokojnie wycenione przynajmniej na V.
A może to tylko odczucie psychiczne. Niepewność co będzie dalej. Idziemy bez schematu drogi, bo taki nie istnieje. Posługujemy się jedynie opisem słownym W.C oraz znajomością topografi góry zdobytą podczas wcześniejszych tygodni przeglądania zdjęć ściany ujętej z różnych perspektyw. Czujemy się trochę jak pionierzy i myślę, że wiele się nie pomylę, jeżeli napiszę, że nasze przejście było pierwszym przejściem tej drogi (a nawet ściany) od kilku, kilkunastu a może i kilkudziesięciu lat.
Spoglądam jeszcze raz na przewieszkę i po raz kolejny podchodzę pod jej próg. Stąd jeszcze możemy się wycofać. Zjechać do podstawy ściany. Nie wiem co czeka mnie nad przewieszką ale wiem, że stamtąd możliwości wycofu będą mocno ograniczone. Podchodzę wyżej, badam ścianę, moment zawahania, odpuszczam. Prowadzenie przejmuje Artur. Również kilka razy przystawia się do przewieszki i również rezygnuje. Ale udaje mu się pokonać ścianę innym wariantem, po stromych płytach z lewej strony przewieszki. Na prowizorycznej asekuracji wychodzi ponad przewieszkę i odcina sobie drogę łatwego wycofu. Teraz najbardziej emocjonujący fragment drogi - kilka, kilkanaście metrów połogich płyt, jednak wszystko co wydaje się dobrym chwytem lub miejscem na osadzenie asekuracji zostaje w rękach. Na prawdę wielki szacun dla Artura za poprowadzenie tego co prawda krótkiego, jednak jakże emocjonującego wyciągu. Artur ściąga mnie do stanowiska gdzie dając mu odpocząć psychicznie przejmuję od niego prowadzenie na wszystkich pozostałych wyciągach drogi. Na szczęście teraz ściana oferuje już wspinanie w litej skale i mogę przyśpieszyć nadganiając nieco stracony czas.
Drogę ze względu na zapadający zmrok kończymy na siodełku w połowie ściany, skąd zjeżdżamy do piarżystego, jedynkowego żlebu, którym już w zupełnych ciemnościach schodzimy (w kilku bardziej stromych miejscach zakładając krótkie zjazdy) do podstawy ściany. W samej Dolince Buczynowej gubimy się jeszcze w kosówkach, próbując znaleźć przecinkę wyprowadzającą z Dolinki na żółty szlak do Piątki i chodzimy to w tą to w drugą stronę wzdłuż ściany kosodrzewiny. Kto by pomyślał, że te małe drzewka mogą sprawić taką niespodziankę. Na szczęście jest piękna, gwieździsta noc. Na chwilę nawet gasimy czołówki by popatrzeć na miliony gwiazd. Jesteśmy przecież w Dolinie całkiem odciętej od innych źródeł światła - no może poza małym światełkiem schroniska daleko w Dolinie. Do schroniska docieramy koło północy i znajdujemy kawałek podłogi (a właściwie schodów) gdzie przeczekujemy do rana.
Refleksje z naszego przejścia? Na pewno jestem zadowolony, że udało się znaleźć partnera i spróbować tej drogi. Z Arturem wspinałem się pierwszy raz, ale myślę, że fajnie się uzupełnialiśmy. Na pewno sporo rzeczy mogło być zrobionych lepiej, a przede wszystkim szybciej, ale chodziło przecież o zdobycie doświadczenia na tego typu drogach - drogach typowo górskich, bez znajomości pełnego przebiegu drogi, w kruszyźnie itd. Cel został osiągnięty a zdobytego doświadczenia nikt nam nie odbierze. Droga typowo górska, bardzo pouczająca i ciekawa (poza jednym, mega kruchym wyciągiem nad przewieszką).
Tatry Zach. - jaskinia Wielka Śnieżna - kurs
Sobotni wieczór rozpoczynamy od wykładu o jaskiniach na całym świecie. Mateusz wprowadza nas w multimedialną podróż po wszystkich kontynentach świata , jednocześnie bardzo ciekawie opowiadając o swoich doświadczeniach jaskiniowych zdobytych podczas wypraw. Ciągle kręcąc się wokół osi ziemi, dzięki ogromnemu globusowi skaczemy z jednego kontynentu na drugi. Czas szybko biegnie w miłym towarzystwie, ale rano trzeba wcześnie wstawać. Jest niedziela, nadszedł ten dzień i powtórka z rozrywki - może tym razem się uda. Wyruszamy wcześnie rano, około 6,30, naładowani dobrą energią i zaskoczeni ciepłym porankiem. No to w drogę (bez nakręcanych niebieskich butów). Ciepły poranek był zmyłką, w drodze do jaskini zaczęło mocno wiać (prawie halny) i już tak miło nie było. W trakcie podejścia u Ksawerego nastąpił nawrót choroby i żeby nas nie stopować, postanowił zawrócić do bazy. Pożegnaliśmy go przy źródełku, rozdzielając jego sprzęt między sobą. Z łezką w oczach pomachaliśmy mu na pożegnanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Silny, zimny wiatr nic nam nie odpuszczał, chmury mknęły jak wyścigówki na autostradzie. Dotarliśmy przed otwór Wielkiej Śnieżnej nawet dość szybko w około 2,45 h. Chowając się za kamiennym murem, rozpoczęliśmy przebieranie się w stroje wizytowe, w końcu to Wielka Śnieżna. Poręczowanie pierwszego odcinka przypadło Łukaszowi (poszło szybko i sprawnie). Mnie przypadła wielka studnia, niby już to robiłem, ale ogrom dziury znów zrobił duże wrażenie – lecz tym razem było łatwiej. Mateusz przy zjedzie znów rozpoczął swój recital (maja haaa itd…). Następny odcinek rozpoczął Emil, a my w tym czasie nabieraliśmy siły konsumując gorącego Plusza przygotowanego przez Mateusza. Kolejny odcinek Piter, a końcówka znów należała do Łukasz. I tak przechodząc przez pierwszy płytowiec, drugi płytowiec , małe trawersy (tu odezwał się wewnętrzny poetycki głos Emila), wodociągi miejskie dotarliśmy do miejsca docelowego, czyli suchego biwaku. Mała chwila odpoczynku i znów podawano główne danie Mateusza, czyli gorącego plusza. Chwila refleksji i rozdzielenie zadań i powrót. Przy wielkiej studni mały korek , jak przed bramkami przy wjeździe na autostradzie A4. Siedząc na dnie utworzyła się Loża Vipów, która dopingowała wychodzących. Każdemu było wesoło dopóki nie musiał zawisnąć na cienkiej bujającej linie (nie dotyczy to Mateusza rzecz jasna, on jak wystartował ,to tylko przepinka go lekko spowolniła). Jak był wjazd na autostradę, to i musi być wyjazd z niej - tym razem przypadł przy wyjściu Lodospadem. Ola będąc już na górze krzyczała” jest jeszcze jasno” (tylko ona to widziała), a niżej zabawa zaczęła się od nowa. Emil znów się rozkręcał poetycko i nie tylko on. Ostatni wychodził Łukasz, ale jego zastała już totalna ciemność. Szybkie przebieranie się, pakowanie, założenie latarek na czoło i w drogę powrotną, na szczęście przestało wiać. Powrót szybki i bezpieczny. Wszyscy zadowoleni, choć mocno zmęczeni. Było super fajnie w doborowym towarzystwie. Z góralskim pozdrowieniem hej! czekamy na jeszcze.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FSniezna-kurs
Tatry Polskie i Słowackie - jesienne spacery
W sobotę w tłumie turystów przemierzam trasę: Dolina Suchej Wody- Murowaniec- Przełęcz Krzyżne- Schronisko w Piątce-Szpiglasowa Przełęcz-Morskie Oko-Polana Białczańska. W niedzielę odpoczywam po Słowackiej stronie na trasie: Strednica-Kopske Sedlo-Biele Pleso-Chata pri Zelenom plese. Powrót tą sama drogą. W górach przepiękna jesień.
Beskid Żywiecki - MTB w okolicach Sporysza
Trasa: Żywiec Browar - Grojec (612) - Sporysz - Jastrzębica (758) - Wikarówka - Świnna - Żywiec. Ponieważ sypła się akcja jaskiniowa a pogoda była rewelacyjna to realizuję kolejną akcję rowerową tym razem na w/w trasie. Ostra rozgrzewka na Grojec wypruła ze mnie sporo sił (przez moment nawet trzeba było nieść rower na plecach), dużo technicznej jazdy. Potem zjazd i kolejny długi podjazd na Jastrzębicę (okolice Przełękowa). Kilka stromych podejść. Z Jastrzębicy przepiękny zjazd do Świnnej i powrót drogą do Żywca. Trasa dość trudna. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FMTB-BeskidZywiecki
III kwartał
Tatry Zach. - jaskinia Mietusia Wyżnia
Akcję rozpoczęliśmy o poranku w Kirach. Idąc szlakiem dało się zauważyć wysoki stan w potokach. Zdarzało się, że woda płynęła radośnie samym szlakiem. Na końcowej części podejścia mieliśmy do pokonania na przełaj mokrą od deszczu kosówkę, co nie było najprzyjemniejszym doznaniem tego dnia. Do otworu dostaliśmy się krótką wspinaczką gdzie we względnie suchych warunkach dało się przebrać. Korytarze o rozwinięciu poziomym, czasem ciaśniejsze, w większości na tyle niskie, że nie dało się wyprostować. Naszym pierwotnym planem było zejście na dno -108m pokonując kolejno zalane syfony. Po dotarciu do pierwszego z nich życie zweryfikowało nasze założenia. Ze względu na intensywne opady z ostatnich dni, poziom wody w syfoniku był wyjątkowo wysoki. Do tego węże do przelewania, które podobno tam zawsze były, w jakiś nieznany sposób zniknęły. Wspólnie podjęto decyzję, że przelewanie wody worami niewiele pomoże i nie będziemy w stanie przejść przez kolejne syfony bez ryzyka potopienia się. Zostało nam zrobić pamiątkowe zdjęcie nad wodą i zawrócić. W drodze powrotnej zdecydowaliśmy zaliczyć suche dno. Zejście szybkie i sprawne, jedynie Lucas musiał odpuścić ze względu na naglącą fizjologiczną potrzebę wydostania się na zewnątrz w tempie ekspresowy. Powrót do otworu poszedł sprawnie, gdzie część postanowiła się przebrać w ubrania, a druga część zdecydowała że przebierze się w coś bardziej galowego dopiero na polance poniżej. Droga do bazy przebiegła bez dodatkowych atrakcji. Po przepakowaniu pozostało jedynie zapakować się do samochodu i pomknąć w kierunku Śląska. Akcja udana, tylko tych syfonów szkoda.
Jura - rajd rowerowy w okolicach Niegowonic
Trasa: Niegowonice - Grabowa - Kanki - Rokitno Szlacheckie - Niegowonice. Dość urozmaicona trasa wiodąca szlakami pieszymi i rowerowymi. W lasach kilka ciekawych obiektów skalnych. Na skałkach niegowonickich obitych jest kilkanaście dróg wspinaczkowych. Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNiegowonice
Jura - rowerem w podkrakowskich dolinkach
Trasa z mojego ulubionego przewodnika po Jurze: Dolina Będkowska-Brzezinka-Rudawa-Nielepice-Kleszczów-Las Zabierzowski-Dolina Bolechowicka-Zelków-Biały Kościół-Bębło- Będkowice. Trasa po asfalcie, lesie, błocie i wodzie-czyli jak dla mnie idealnie poprowadzona :). Oczywiście sobie tylko znanym sposobem mimo mapy i dość dokładnego opisu kilka razy robię mały, własny wariant proponowanej przez przewodnik trasy.
Tatry - Centralny obóz tatrzański KTJ
Działania rozpoczęliśmy w czwartek rano od omówienia planowanych akcji jakie miały się odbyć podczas obozu. Pierwszego dnia znalazłam się w jednej z dwóch grup idących do jaskini Ptasiej. Wyszliśmy jako pierwsi aby wywspinać i zaporęczować Próg Mułowy, którym miały się poruszać wszystkie grupy w trakcie obozu. Droga do jaskini przez Wantule i Wielką Świstówkę była bardzo przyjemna dzięki słonecznej pogodzie. W samej jaskini mieliśmy zrobić porządki. Początkowo bardzo sprawnie zjechaliśmy wszyscy do jaskini i rozdzieliliśmy się za Mokrą Czterdziestką. Pierwsza grupa udała się do Sali Dantego, druga (moja) na dno Studni z Mostkiem Piratów, po drodze okazało się ,że mamy małe zamieszanie z linami i ze szkicem technicznym. Po trzykrotnym rozpoczynaniu poręczowania, pominięciu dwóch batinoksów zjechałam w deszczu i... zawisłam 5m nad dnem Studni z Mostkiem Piratów. Po uporaniu się z tym problemem i sprzątaniem szybko wyszliśmy z jaskini i wróciliśmy na bazę na Polanie Rogoźniczańskiej.
Piątek również był bardzo słonecznym dniem. Obóz działał w jaskiniach: Śnieżna, Ptasia i Wysoka. Ten dzień był przewidziany na prace ekiperskie. Byłam w jednej z dwóch grup idących do jaskini Wysokiej. Wszyscy zachwycali się Wąwozem Kraków, a później widokami z plato pod otworem. Zanim weszliśmy do jaskini zademonstrowano nam sposób wklejania batinoksów. W samej jaskini pierwsza grupa poszła poprawić oporęczowanie w rejonie tyrolki w Wielkiej studni, moja natomiast oddzieliła się w Sali Gotyckiej i poszła w kierunku Górnych Partii. Prace prowadziliśmy w kominie za trawersem w stropie Sali Trzech Kominów. Część z nas poszła jeszcze zwiedzić Salę Naciekową. Z powodu późnego wejścia do jaskini nie spędziliśmy w niej za dużo czasu, jednak udało się wykonać większość zaplanowanych prac.
W sobotę nastąpiło załamanie pogody (mgła i mżawka na przemian z deszczem), grupy wybrały się na trawersy Czarnej (z dwóch stron), deporęczowanie progu Mułowego oraz do Bańdziocha. Ku mojej wielkiej radości trafiłam do tej ostatniej. Weszliśmy dolnym otworem i poszliśmy na III dno. Wspólnym wnioskiem było to, że jest to jaskinia w której nie można się nudzić. Największych wrażeń dostarczyły: Wyżymaczka, początkowy ciasny zjazd do studni Brody (a raczej pokonanie tej części do góry), Zamulony Syfon przed partiami Afrykańskimi, z którego osobiście miałam okazję wybierać wodę oraz same (ciasne) Partie Afrykańskie – zabłocona rura, którą w dół pokonuje się jak zjeżdżalnię . Na III dnie zebraliśmy niepotrzebne już rzeczy, obejrzeliśmy syfon i system służący do jego opróżniania i ruszyliśmy w drogę powrotną. Była ona znacznie bardziej męcząca z powodu małej ilości odcinków linowych a dużej prożków do wywspinania. Na zewnątrz pogoda dalej nie sprzyjała, ale raczej nikt nie zwracał uwagi na deszcz. Na bazę wróciliśmy późno w nocy.
W niedzielę zajmowaliśmy się czyszczeniem i porządkowaniem sprzętu jaskiniowego oraz pomagaliśmy w porządkach i zamknięciu obozowiska na Polanie Rogoźniczańskiej.
Jura - jaskinia Trawertynowa
Mała jaskinia jest ciekawostką geologiczną (jedyna w Polsce) w skale trawertynowej w pobliżu miejscowości Laski. Stąd na rowerach zataczamy ciekawą pętlę (Laski - Błędów - Kuźniczka - Krzykawa - Laski) wiodącą częściowo wzdłuż Białej Przemszy. Tereny bagienne w dolinie, w lasach wiele fragmentów piaszczystych . Tu kilka zdjęć okolicy: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FLaski
Tatry Zachodnie - Trawersy
W dwóch grupach (jedna poręczująca od Śnieżnej, druga od Nad Kotlinami) dokonaliśmy trawersu otworów przez Suchy Biwak. W jaskini spędziliśmy ok. 14 - 16 godzin, niektórzy więcej, niektórzy mniej. W każdym razie, pod wpływem zmęczenia musieliśmy zmienić dalsze plany. W założeniu, w niedzielę miał być Wielki Kłamca, a stanęło na trawersie Czarnej - przy czym wybrała się tam tylko część ekipy: Eva, Povi, Ors, Pal, Anett, Asia i ja. Tym razem poszło nam bardzo sprawnie i zamknęliśmy się w sześciu godzinach.
Beskid Wyspowy - rowerem na Mogielicę
Pretekstem do tego wyjazdu był pobyt w Polsce a konkretnie w Starej Wsi k. Limanowej kolegi z Arizony (poznanego podczas mojej wyprawy na Great Divide) Jacka Jońca. Jacenty obchodził akurat urodziny więc oprócz celu górskiego łapiemy się na "indiańską" imprezę w prawdziwym tipi (siostra Jacka przemysłowo produkuje tipi, może nawet sprzedaje Indianom, jeżeli ktoś nie czytał literatury o Dzikim Zachodzie to tipi jest takim indiańskim namiotem). Gitara i śpiewy kończą się przed północą a ja z Esą śpię właśnie na derkach w owym tipi. W niedzielę auto zostawiamy w Zalesiu i ruszamy rowerami górskimi początkowo trasą wiodącą wokół Mogielicy (najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego - 1171) a potem prosto na szczyt. Ostatnie podejście dość ostre i po kamieniach. Na wierzchołku jest wieża widokowa lecz mgła skryła wszystko wkoło. Niemal ciągle w deszczu zjeżdżamy innym szlakiem do Zalesia i stąd wracamy do domu.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2015/Mogielica
AUSTRIA: Alpy Salzburskie - wyprawa Göll'2015
Odbyła się kolejna wyprawa eksploracyjna do jaskiń masywu Hoher Göll. W trakcie jej trwania dokonano dalszych odkryć w jaskini Gammsteighölle. Do transportu ludzi i sprzętu na bazę w tzw. Zakrystii użyto śmigłowca co znacząco przyśpieszyło nasze działania. Dobra organizacja oraz założenie linii telefonicznej z biwaku w jaskini na bazę znacznie przyczyniło się do osiągniętego wyniku. Więcej szczegółów w dziale WYPRAWY: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Wyprawa_Jaskiniowa_Hoher_G%C3%B6ll , zdjęcia tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FGoll
WŁOCHY: Alpy Karnickie - kaniony na sucho
Niespodziewanie wracając z wyprawy jaskiniowej na Göll (zejście z Zakrystii kosztuje sporo sił) jedziemy w Alpy Karnckie w pn. Włochach. Pierwszy biwak przy ognisku w dolinie pięknej rzeki gdzie spotykamy się z Tabaką i Marcinem. Ponieważ ja nie byłem przygotowany na akcje kanoningowe (miałem tylko wracać z Pauliną autem do domu) schodzę tylko do kanionów do miejsc gdzie mogę poruszać się tradycyjnie. Potem się wycofuję i zjeżdżam autem po Zbyszka i Paulnę. Przy okazji dokonuję rozpoznania terenu a jest on super ciekawy pod względem różnorodności i obfitości kanionów. W ogóle cały ten region jest przepiękny pod każdym względem. Drugi biwak znów nad piękną rzeką. W trakcie tych dni odwiedziliśmy kaniony Cosa, Gasparini i Quajpedi. Ostatnią noc spędzamy w aucie w drodze do domu. Natomiast wyprawa na Göllu trwała jeszcze tydzień a opis zrobiła Asia: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Wyprawa_Jaskiniowa_Hoher_G%C3%B6ll.
CZECHY: Skalne Miasto
Dystans ogromny ale było warto. Zwiedziliśmy Skalne Miasto startując z Teplic. Jeden dzień to za mało ale i tak pooglądaliśmy masę przepięknych rzeczy.
Tu filmik: https://vimeo.com/141228121
Tatry Wys. - Kościelec
Turystyczne wejście na Kościelec od Czarnego Stawu Gąsienicowego z zejściem do Doliny Zielonej G. Dużą część trasy jesteśmy praktycznie sami na szlaku, mimo na oko dość sporej ilości turystów. Na szczycie spędzamy ponad godzinę - w końcu po to tam przyszłam... nic nie robić, tylko posiedzieć między kamolami... jak najdłużej. Po południu wracamy na kwaterę do dzieci. Wojtek niestety odjeżdża jeszcze tego dnia wieczorem, ja natomiast zostaję z bąblami na parę dni.
Jura - wspinanie w dol. Kobylańskiej
Udany wyjazd w doborowym towarzystwie - piękna pogoda, mało ludzi... Cały dzień wspinamy na "Kuli" - długie drogi jak na Jurę. Tym razem bez ciśnienia i bez rekordowych przejść:)
SŁOWACJA: Słowacki Raj, Tatry Wyskoie
Wyjazd rodzinny " pod namiot". Zrobiliśmy parę tras w Słowackim Raju (startując z Podlesoka i z Dedinek), odwiedziliśmy Jaskinię Lodową. Po paru dniach podjechaliśmy w rejon Wysokich Tatr i tam spędziliśmy kilka dni na campie w Tatranskiej Strbie. Zrobiliśmy wycieczkę do schroniska przy Popradskim Plesie. Zaliczyliśmy długi przejazd Tatranska elektricką do Starego Smokowca, tam wjechaliśmy także na Hrebieniok i doszliśmy do chaty Zamkhego. Wracając z Tatr zahaczyliśmy o Jaskinię Bielańską. Okazało się, że w Tatrach Wysokich da się porobić parę fajnych rzeczy z marudzącymi dzieciakami, w prawie 40 stopniowym upale. Ścieżki dydaktyczne ułatwiają sprawę i mobilizują znudzonych maluchów. Przepiękne widoki to dla rodzica wystarczjąca nagroda za próby mobilizacji do marszu. Oczywiście był też czas na aquaparki podczas naszych wakacji: Szaflary, Tatralandię i Zakopane.
FRANCJA/WŁOCHY – wspinanie w Alpach i Dolomitach
Po niezwykle udanym zeszłorocznym wyjeździe w Alpy Delfinatu postanawiamy pojechać tam znowu, lecz tym razem pod strony Ailefroide. Po długie podróży zatrzymujemy się na jednym z największych kampingów w Europie, na którym szczęśliwie udaje nam się znaleźć fajne miejsce na rozbicie namiotów. Ludzi jest naprawdę dużo, zdecydowanie najwięcej jest Francuzów, lecz Polaków niejednokrotnie też udało nam się spotkać. Pogoda z początku rozpieszczała, więc bez większej napinki rozpoczynamy rozwspinanie od 300m drogi położonej o 15min z kampingu La snoopy direct (6b). Szczęśliwie Damian z Kasią znają francuski, dzięki czemu dowiedzieliśmy się o obrywie na Pic Sans Nome, który wyeliminował ze wspinania kilka polecanych dróg. Ponadto w biurze przewodników poinformowano nas o tym, że totalnie nie ma warunków w tym roku na drogach alpejskich, szkoda bo zamiast sprzętu zimowego mogliśmy zabrać sprzęt do kanioningu. Tak więc dojść drastycznie ograniczyła nam się ilość celów jakie sobie zaplanowaliśmy. W tak zwanym międzyczasie zwiedzamy okoliczne rejony sportowe w których niestety nie potrafiliśmy znaleźć miękkiej cyfry. Pierwszą i jak się okazało później ostatnią górską drogą jaką zrobiliśmy byłą 350m Ventre a Terre (6a) na Aiguille de Sialouze (3576m) . Startuje ona z wysokości około 3200 mnpm, więc musieliśmy jakimś cudem pokonać 1700m przewyższenia…. Ze względu na nasze bogate doświadczenie górskie i niezwykłą kondycję rezerwujemy sobie na to podejście cały dzień. Śpimy w pięknej bezludnej dolince z widokami na pobliskie lodowce. Ściana robi wrażenie…, droga na ,,papierze’’ wygląda na rozgrzewkową, lecz już na początku pokazuje, że lekko nie będzie. Droga startuje ze stromego śniegu co ze względu na brak raków troszkę przeciągnęło start w drogę (konieczność kopania stopni). Mała ilość śniegu spowodowała, że już sam początek drogi jest trudny – w topo miejsce A0, lecz udało się je pokonać klasycznie. Powagę drogi zdecydowanie zwiększa lotna asekuracja. Po 4 lub 5 wyciągu na chwilę gubimy drogę, Damian montuje czuje stanowisko z gatunku lepiej nie obciążać. Po 15m trawersie bez przelotu udaje się nam znowu znaleźć się na właściwej drodze. Kolejne wyciągi oferowały wyśmienite wspinanie w sporej ekspozycji. Niestety nie odnaleźliśmy linii zjazdów, więc byliśmy zmuszeni na żmudne i ryzykowne zjazdy w linii drogi. Tego samego dnia docieramy na kamping jeszcze za dnia, choć w tej kwestii zdania są podzielone - ciemno jest wtedy kiedy musisz odpalić czołówkę:) W tym czasie dziewczyny ambitnie zwiedzają okoliczne szlaki i schroniska. We czwórkę robimy jeszcze ciekawą via ferratę, biegnącą nad malowniczą rzeką. Niestety prognozy na następne dni nie pozostawiają złudzeń – będzie padać …. decyzja o odwrocie zostaje podjęta wyjątkowo szybko. Szybkie sprawdzenie prognoz pogody i rejon wybrany – Dolomity. Przepak i droga zajmują nam właściwie cały dzień. Podróż po autostradach we Włoszech uświadamia nam, że nasza A4 wcale nie jest najdroższą i najbardziej rozkopaną autostradą w Europie. Zatrzymujemy się na kampingu w Cofosco, który jest czysto turystyczny i zatłoczony jak całe Dolomity. Pogoda idealna, więc szybko organizujemy topo i robimy na pierwszej turni Sella drogę Schobera i Kleisla (VI-) 180m. Wspinanie bardzo przyjemne poza kruchym pierwszym wyciągiem. Kolejnego dnia robimy drogę 300m drogę Gluck (VI) na drogiej turni Sella, która była znacznie bardziej ,,górska’’ od poprzedniej, przede wszystkim ze względu na kruszyznę i jakość asekuracji. Dziewczyny w tym czasie zdobywają swój pierwszy trzytysięcznik Piz Boe (3152m). Następnego dnia Damian z Kasią idą na via ferrate na Marmoladzie (ta wycieczka zasługuje na osobne omówienie:)), ja z Anią restujemy wspinając się w rejonie Capanna Bill, udaje się tam poprowadzić Amico fragile (7a+ OS). Wracając nie możemy ominąć sprawdzonej knajpy w Czechach, w której solidny obiad poprawia wszystkim humory pomimo nieubłaganego końca urlopu.
NORWEGIA/SZWECJA - wszystkiego po trochu
Z Polski do Norwegii jedziemy samochodem Heńka na wyspę Flø do miejscowości o tej samej nazwie (koniec drogi, "koniec świata"). Stamtąd Jeepem Adama (który tu mieszka i pracuje od 2 lat) przez Szwecję na północ. Po drodze niekończące się lasy i bagna tej części Szwecji a na biwakach roje komarów. Przez północną Finlandię (tundra) znów wjeżdżamy do Norwegii docierając na północny cypel Europy, przylądek Nordkapp (jest tu wysoki klif a samo miejsce komercyjnie zagospodarowane). Dalej pędzimy na południe na wyspy Lofoty. W okolicach Kalle wspinamy się trochę (2 jednowciągowe drogi do zapoznania z tutejszą skałą o znakomitym zresztą tarciu). Wychodzimy również na wieńczący ten rejon wyspy szczyt Vøgakallen (948). Droga na niego nie jest całkiem łatwa a start z poziomu morza. Atrakcją jest przejście po "kalenicy dachu" w dużej ekspozycji. Z Lofotów udajemy się promem do Bodø i dalej na południe gdzie w okolicach Molde wchodzimy do największej w tym rejonie kraju jaskini: Trollkrjeka. Jest nie komercyjna choć dostępna dla lepiej wyposażonych "grotołazów". W tak krótkich czasie zrobiliśmy autami niemal 8000 km więc sporo czasu spędziliśmy w aucie. O tyle dobrze, że było chłodno a dni bez deszczu były zaledwie 3 (w przeciwieństwie do upałów w Polsce było całkiem rześko). W trakcie jazdy 9 przepraw promowych, setki wielokilometrowych tuneli (w tym kilka pod dnem fiordów), potężne mosty i oczywiście wspaniałe pejzaże. Termometr pokładowy zanotował skrajne temperatury od +5 st. do +27 (ale to była tylko chwila przed burzą).
Do GALERII wrzuciłem dość sporo zdjęć (może lepiej oddają skandynawską rzeczywistość) więc jak się komuś chce to oglądać to tu: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FNorwegia
Tatry: Obóz Kursowy
DOJAZD [Łukasz]
Środa godzina 17.00 wyjeżdżam z domu by po kolei zabrać Bogdana, Mateusza i Asię aby następnie kilka minut po godzinie 18.00 jechać już w stronę Zakopanego. Trasa pomimo ulewy jaka zastała nas na autostradzie przebiega sprawnie i na Polanie Rogoźniczańskiej jesteśmy jeszcze sporo przed zmrokiem. Wieczór mija na przygotowaniu sprzętu, rozmowach. Po kolacji udajemy się spać. W nocy dojeżdżają do nas Aga z Piotrem i Emilem.
DZIEŃ I
Wstajemy z samego rana, po szybkim śniadaniu udajemy się do Kir aby jak najwcześniej być na szlaku. Nasz cel jaskinia Pod Wantą. Wędrówka szlakiem przebiega sprawnie a na postojach poznajemy topografię tatr. Po dojściu na ostatnią prostą na niebieskim szlaku prowadzącym na Małołączniak wyciągamy opis dojścia i zaczynamy szukać otworu jaskini. Po ”jakimś” czasie udaje mi się go zlokalizować i doprowadzić do niego resztę. Pod otworem szybko się szpejujemy i po chwili pierwsza osoba już poręczuje wlot. Do jaskini wchodzę jako ostatni. W bardzo szybkim czasie wszyscy stajemy na dnie jaskini zwiedzając wszystkie zakamarki najniższej salki. Po ustaleniu kolejności wyjścia przypada mi deporęczowanie lin do samej studni wlotowej gdzie zmienia mnie Aga i deporęczuje ostatni odcinek. Była to moja pierwsza okazja wyjścia z jaskini na samym końcu przez co czekając na dole Dzwonu na hasło „lina wolna” miałem okazję sprawdzić jak to jest z tą ciemnością w jaskini, która nie może się równać z żadną inną, którą znają ludzie nie związani z taternictwem. Niesamowite uczucie. Po wyjściu wszystkich na powierzchnię przepakowujemy sprzęt, przebieramy się i po chwili jesteśmy gotowi do drogi. Wracamy na polanę tą samą trasą. GPS, którego przy sobie nosiłem wykazał, że przeszedłem w tym dniu 16km. Po powrocie na polanie spotykamy Łukasza oraz Ksawerego z dziewczyną, którzy przyjechali na szkolenie z pracownikiem TPN-u, które miało odbyć się w następnym dniu. Po szybkim prysznicu, na który nie mogłem się doczekać spotykamy się na kolacji, po której udajemy się do namiotów.
Dzień II [Emil]
Drugi dzień naszego pobytu był poświęcony szkoleniu TPN. Skład wzmocniony nowoprzybyłymi Nockowiczami dziarsko ruszył samochodami w stronę Doliny Kościeliskiej, gdzie czekał już na nas pracownik Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jakimś magicznym sposobem, udało nam się spóźnić tylko kilka minut. Szkolenie miało formę spaceru Doliną do Polany pisanej. W trakcie przemarszu mieliśmy okazję poznać historię Tatr – nie tylko tą geologiczną, ale także związaną z działalnością człowieka. Całość materiału uzupełniły informacje dotyczące flory i fauny, dzięki którym wiemy jakiego zielska użyć chcąc wykończyć Instruktora, oraz jak się zachować, gdy w krzaczku dopadnie człowieka niedźwiedź-sexturysta. Robiąc mądre miny godne uczestników sympozjum neurochirurgicznego, chłonęliśmy wiedzę jak gąbka, wzbudzając podziw wśród przemieszczających się Doliną turystów. Nawet stado pędzącej w naszym kierunku rogacizny jakby potulniej spuściło łby, czując respekt przed przewalającą się naszych głowach wszechwiedzą. Zależnie od ilości posiadanych zasobów siłowych, popołudnie spędziliśmy na leżeniu w cieniu, namiocie, lub nad rzeką. Jedynie Mateusz z Asią jako osoby którym nigdy dość, wyruszyli na zwiedzanie kolejnej dziury. Wieczorowa pora tradycyjnie minęła na przygotowaniu sprzętu do kolejnej wyprawy, oraz ustaleniu przebiegu samego zejścia do Wielkiej Litworowej.
Dzień III [autor ciągle tworzy] W tym dniu Bogdan, Łukasz, Emil, Piotr i Aga odwiedzili Jaskinię Litworową.
Dzień IV [Bogdan]
Czwarty dzień, śpimy godzinę dłużej, ponieważ sprzęt jest już przed otworem jaskini Śnieżnej. Z rana jeszcze dyskusja, do którego miejsca w jaskini mamy zamiar dojść (dyskusja dość burzliwa, ponieważ część grupy czuje zmęczenie penetrowania poprzednich jaskiń: pod Wantą i Wielkiej Litworowej). Stwierdzając, że ostateczną decyzję podejmujemy pod jaskinią, wyruszamy w drogę. Agnieszka zrezygnowała z jaskini, ale zdecydowała, że odprowadzi nas do Niżnej Świstówki i dalej pójdzie na Kondracką Kopę . Rozdzielając się idziemy do Wielkiej Śnieżnej (pierwszy oczywiście pędzi Mateusz, a my powoli, bardzo powoli za nim). Przed otworem znów rozpoczęła się bardzo burzliwa dyskusja, do którego miejsca mamy dojść. Grupa odczuwała duże zmęczenie i nawet propozycja Mateusza, że pomoże nam zaporęczować pierwszy odcinek, nie przekonała grupy. I tak zostałem w mniejszości 2:1. Decyzja ostateczna: idziemy do dna wielkiej studni (tego chyba nigdy nie przeżałuję – być tak blisko, a jednak tak daleko). Łukasz rozpoczął poręczowanie pierwszego odcinka, podczas którego niefortunie uderzył się w kolano, co skutkowało jego „wielkim wkurzeniem”, ale postanowił dokończyć przydzielone mu zadanie. Dalej szedłem ja. Rozpocząłem poręczowanie Wielkiej Studni. Widok ogromu dziury zrobił bardzo duże wrażenie - nogi zrobiły się jak z waty. Duży szacunek dla jaskiń. Zjazd do pierwszej przepinki w porządku, tylko nie mogłem dosięgnąć batinoksa, ale tu z pomocą przyszedł Mateusz, który z góry mnie rozhuśtał. Drugi odcinek pokonywałem już przy śpiewach Mateusza, który sprawdzał akustykę Wielkiej Studni. Stopa na dnie – wielka ulga i spojrzenie do góry, a w głowie myśli, jak z stąd wyjść J. Po dotarciu Mateusza otrzymałem wiadomość, że koledzy zrezygnowali. Zwiedziłem jeszcze zakamarki jaskini, pamiątkowe zdjęcia wykonane przez Mateusza, mała niespodzianka z kaskiem i szykowanie się do powrotu. Tu znowu trochę żalu, że będąc tak blisko nie można iść dalej. Wyjście ze studni okazało się nie takie straszne. Po wyjściu pokazały się chmury i mały deszcz, więc było szybkie pakowanie sprzętu, nakręcenie butów i droga powrotna po super śliskich kamieniach. Miała być kolacja, ale nie wypaliło ,więc udajemy się do domu. I tak w miłej atmosferze i wspaniałym towarzystwie Mateusza, Agnieszki, Łukasza, Piotra, Emila kończy się pierwszy obóz kursowy. Prawie zapomniałbym, ale była jeszcze Asia (Kierownik Kursu – dobrze, że mi się przypomniało, bo miałbym przechlapane) ,Łukasz Czarnobrody J, Ksawery z dziewczyną i Sebastian.
GRUZJA/ROSJA: Kaukaz - wyjście na Elbrus i Kazbek
Wyjście na Elbrus i Kaukaz drogami "normalnymi". Szersza relacja w WYPRAWACH: http://nocek.pl/wiki/index.php?title=G%C3%B3ry_Kaukaz_-_Elbrus_i_Kazbek
WŁOCHY: Kanioningowe wagary w okolicach Tolmezzo
Jeszcze nikt nie zrobił opisu ani nie wrzucił zdjęć z Korsyki, film mam poskładany w 40% a już nadarzyła się okazja na kolejny wyjazd w kaniony. To mój drugi wyjazd z ekipą V7A7. Wybraliśmy się w okolice Tolmezzo/Włochy pomimo tego że plany były na wyjad do Słowenii. Mieliśmy tylko 2 dni urlopu + weekend a udało się zrobić aż 6 kanionów. Rio Negro, Rio Leale, Torrente Cosa, Rio Carlo Gasparini, Pichions + Vinadia, oraz Rio Brussine.
Słowniczek dla niewtajemniczonych:
S->Saut(skok)
T->Toboggan(dupozjazd)
D->Descent(zjazd na linie)
Rozpoczęliśmy w piątek z rana od Rio Brussine [z ciekawszych rzeczy ciasne S10 i D50] na który poszli nowicjusze z opieką, reszta mogła zająć się spożyciem :D. Kosztowało to szczególnie mnie bardzo złym samopoczuciem na drugim celu wyjazdu tego samego dnia czyli Rio Negro. Tutaj za bardzo nie pamiętam co się działo, były jakieś skoki, kanion wielki i bardzo fajny z tego co mówili inni, na koniec można zrobić 4m syfon i S10 z tamy (foto z galerii). W kolejne 2 dni padły Rio Leale i Torrent Cosa, oba świetne, szczególnie Cosa do którego zdecydowanie warto iść nawet jak się jest bez doświadczenia nawet jaskiniowego. Bezwzględnie trzeba iść w samo południe gdy przez wąską szczelinę idealnie pada słońce.W ostatni dzień w zmniejszonej już ekipie zrobiliśmy Rio Carlo Gasparaini i Pichions połączone z dolną częścią Viniadii.
Zdecydowanie udany wyjazd, no i kaniony :D a film się kiedyś poskłada...
Zdjęcia w galeri: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FTolmezzo
Tatry - Jaskinia Marmurowa - wyjazd kursowy
-Druga wyprawa w Tatry, odbywająca się w ramach Kursu. Na celowniku Jaskinia Marmurowa i jej najniższe partie – Piaskownica.
Przygotowania do wymarszu rozpoczynają się już dzień wcześniej. Na Polanie Rogoźniczańskiej dzielimy sprzęt, dokładnie rozplanowując kolejność zejść poszczególnych członków ekipy. Po uporaniu się z worami, rozpoczyna się krótkie szkolenie kartograficzne, oraz wykład o pszczółkach. W temacie owadów – komary tego wieczora są łaskawe. Jedyną ofiarą jakichkolwiek pogryzień jest jedynie nasz prowiant, pochłaniany ze smakiem pod skąpanym w blasku zachodzącego słońca niebem.
O 5 rano wyskakujemy z namiotów, by po solidnym śniadaniu ruszyć z Doliny Kościeliskiej w stronę Jaskini Marmurowej. Pomimo obaw dotyczących pogody, ta wydaje się nam sprzyjać. Wykorzystując fakt, że burze najwyraźniej są zajęte zlewaniem innych części kraju, w ekspresowym tempie podążamy w stronę Czerwonych Wierchów. Z podejściem wiążą się dwa wielkie sukcesy: po pierwsze nikt nie dostał zawału, a po drugie – sprawniejsza część ekipy nie zanudziła się na śmierć podczas oczekiwania na dojście tych sprawnych inaczej. Ogólnie, niewiele brakowało, by podczas liczenia czasu dojścia do jaskini przydatniejszy od zegarka okazał się kalendarz.
Finalnie udaje nam się dojść w okolice otworu jaskini i nawet odnaleźć sam otwór. Sympatyczna paszcza ziejąca chłodem wygląda na tyle zachęcająco, że wszyscy ochoczo wyskakują ze spodni, chcąc jak najszybciej przyodziać swoje wyjściowe – jaskiniowe kreacje.
Droga w dół przebiega prawie bez problemów. Z naciskiem na „prawie”. Co prawda nikt nie traci życia, za to konieczne jest wprowadzenie kilku poprawek na wykonanym poręczowaniu. Szczęśliwie efekt końcowy jest na tyle stabilny, że w jak najbardziej kontrolowany sposób kierujemy się w stronę dna jaskini.
Niewielką Piaskownicę osiągamy po około 2.5 godz. Pamiątkowa fotka, cukierek, ustalenie kolejności wyjścia i ruszamy w drogę powrotną.
Wyjście z jaskini wydaje się o wiele barwniejsze od zejścia. Mokre liny uroczo ciągną w dół, worki starają się stawać w poprzek każdego otworu, a przepchnięcie się przez zaciśnięty wykop nad Studnią Kandydata wydaje się niemożliwe. Na szczęście upór i niezwykle bogactwo językowe pozwalają na przebrnięcie przez problematyczną część jaskini. Dalsza droga w górę przebiega już bez większych zgrzytów i zaklinowań.
Wydostanie się z jaskini zajmuje nam w sumie około 3 godzin. Z radością witamy ciepłe powietrze i promienie słońca ogrzewające nasze wilgotne ciuchy. Solidny posiłek wzmacnia nas przed drogą powrotną, która przebiega o wiele sprawniej. W 2.5 godziny osiągamy Kiry.
Szczęśliwi pakujemy się do samochodów, odwiedzając w drodze powrotnej sympatyczną Niewiastę handlującą pierwszej klasy przetworami z owczego cyca.
Tatry żegnają nas potężną burzą, którą obserwujemy z wnętrza suchego samochodu gnającego w stronę domu.
Jura - Dolina Dłubni na rowerach
Słoneczny a co gorsza upalny dzień wykorzystujemy na rowerową wycieczkę górnym odcinkiem doliny Dłubni (pn. dopływ Wisły w rejonie Jury krakowskiej). Malownicza dolina z czystą rzeczką urozmaicona gdzie nie gdzie skałkami, starymi budowlami, piękną przyrodą. Sam trakt też urozmaicony od asfaltu po wodne przeprawy. Nasza trasa wiodła pętlą od Glanowa do Imbramowic (ciekawy klasztor z XIII w.) następnie Wysocice i powrót przez Ulinę i wąwóz Orszyni do Glanowa. Generalnie ciekawy zakątek naszej Jury.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDlubnia
Włochy - Giro d`Italia
Tygodniowe MTB w rekordowych upałach i cudowej scenerii gór, jezior i kilkumetrowych kwitnących oleandrów. Połowa wyjazdu w oklicach Riva del Garda, połowa w nieznanym mi dotąd rejonie Dolomitów-Alpe Di Siusi (Sudtirol).Dla orzeźwienia korzystamy z otaczających nas jezior- wygrywa bezkonkurencyjnie Lago di Tenno (lazurowa woda, 6 metrowe skoki, niewielu ludzi).Dla urozmaicenia znajdujemy też fajną via ferattę wiodącą na Cime Sat.
Podlesice - ćwiczenia z poręczowania na Bibliotece
Niedzielny poranek. Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące, (...) jako trzody owiec na murawie śpiące. A my ruszamy z miejsca zbiórki ku Podlesicom, gdzie prężąc swą pierś stoi dumna Biblioteka. Barbarzyńsko wczesna pora wyjazdu ma swoje plusy: nie ma zbyt dużego ruchu na drodze, więc szybko docieramy do celu.
Po solidnej powtórce węzłów, pod czujnym okiem Tomka wchodzimy na skały z których mamy schodzić przy użyciu najbardziej wyuzdanych, znanych nam technik poręczowania. Rozpoczyna się festiwal dyndania, sapania, oraz wypominania kto komu jak głęboko w co wsadzi za namówienie na udział w kursie.
Wyblinki, ósemki i odciągi sieją się gęsto, tu i ówdzie motyl przeleci, liny trzeszczą, pot kapie, czasami łza przerażenia i bezsilności po policzku się potoczy, gdy przy łączeniu lin zamiast potrójnej ósemki wychodzi coś zbliżonego kształtem do dwóch pijanych, bijących się ośmiornic. Szczęśliwie wszyscy zaliczają swój pakiet wejść i zejść bez większych strat na zdrowiu i psychice, więc zabieramy się jeszcze za tyrolkę.
Pogoda cały czas dopisuje. W zasadzie jest skwar jak diabli, na kaskach można robić jajka smażone, karki spiekają się w piękne wzorki od pasków mocujących nakrycia głowy.
Późnym popołudniem opuszczamy Organy, zaliczając u ich podnóża ponowne, krótkie szkolenie z tworzenia tyrolki. Nawet jest okazja, by każdy mógł spróbować własnoręcznego stworzenia maleńkiej, maciupeńkiej minityroleczki.
Wczesnym wieczorem rozjeżdżamy się do domów wbijając sobie do łba, by następnym razem nie zapomnieć kremu z filtrem.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FDlubnia
Tatry Zach. - jaskinia Magurska
"Załapałem" się na wyjście na zezwolenie naukowe Darii, która zamierza pobrać próbki wody z kilkunastu tatrzańskich jaskiń. W jaskini spędziliśmy ok. 4h. Dosyć tam błotniście, ale urokliwie i chwilami całkiem obszernie.
Tatry Zach. - jaskinia Śnieżna; Krakowskie Kominy
Przepiękna pogoda. Przed otworem Śnieżnej spotkaliśmy wychodzącą ekipę z Łodzi. Potem sprawnie w dół do I Biwaku. W Krakowskich Kominach osiągamy Salę Śmiałka (- 130 względem otw. Śnieżnej). Ponieważ byliśmy pod presją czasu więc szybko pomykamy z powrotem najpierw w dół do Wodociągu a potem do wyjścia. Cała akcja zamyka się w 7,5 h. Jeszcze za dnia wracamy do auta. Może Asia napisze coś więcej.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2015/Sniezna
SŁOWACJA - Tatry: Szarpane Turnie - wspinanie
Opis niebawem
Jura pd. - wspin w wąwozie Ostryszni
Zrobiliśmy 12 dróg o trudnościach od IV do VI. Skały w cieniu porośniętego lasem wąwozu więc mimo upału było przyjemnie. Bardzo fajny rejon, mnóstwo obitych dróg w stylu "dla każdego coś miłego". Ludzi nie wielu. Zakosztowaliśmy również trochę off-roadu.
Tu kilka zdjęć: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2015%2FOstrysznia
II kwartał
Tatry, Wodogrzmoty Mickiewicza - Warsztaty z autoratownictwa kanioningowego
W weekend odbyły się warsztaty z autoratownictwa kanioningowego. Niestety mogłem wziąć udział tylko w 2, praktycznym dniu szkolenia na Wodogrzmotach Mickiewicza. "Perła polskich kanionów" okazała się być bardzo przyjemna i ciekawa.
Podzieleni na 4 grupy pod patronatem TOPRu ćwiczyliśmy transport poszkodowanego przez standardowe trudności spotykane w kanionach. Każda grupa miała wyznaczoną swoją część kanionu na transport, resztę pokonywaliśmy na sportowo. Niewysokie skoki, ciekawe tobogany i całkiem duży przepływ z cofkami i odwojami dał dużo radochy. Na moście naturalnie wywołaliśmy dużą sensację, a pod nim niczym rasowe żule obaliliśmy "bezalkoholowego" szampana z okazji 300-tnego kanionu Ola. Na koniec wparowaliśmy prosto do schroniska w dol.Roztoki w mokrych piankach na obiad. Miny ludzi bezcenne, tak samo jak gdy przebieraliśmy się w pianki przy WC Serwisach :D [lokowanie produktu]
Podsumowując - świetne szkolenie, szczególnie dla osób zaczynających ten sport. Nie obyło się oczywiście bez sobotniej imprezy, chrztu nowicjuszy i fantastycznej atmosfery. Zdecydowanie polecam!
Podzamcze - Centralny Kurs Autoratownictwa Jaskiniowego
Kolejne z cyklu szkoleń PZA w jakim miałam okazję uczestniczyć. Ćwiczenia rozpoczęły się w piątek na Suchym Połeciu (Góra Birów) od zaporęczowania stanowisk na dzień następny. W związku z tym, że dotarłam do Podzamcza dość późno, nie uczestniczyłam w tej zabawie, za to zdążyłam rozbić namiot przed deszczem.
W sobotę zostaliśmy podzieleni na grupy i ćwiczyliśmy po kolei na pięciu różnych stanowiskach. Na pierwszym uczyliśmy się ratować poszkodowanego z trawersu oraz tyrolki. O ile to pierwsze nie sprawiło nikomu trudności, to już przy trawersie trzeba było ,,się naszarpać”. Kolejne stanowisko było powtórką z kursu podstawowego: ściąganie z przyrządów do zjazdu, z przyrządów do wchodzenia metodami croll w croll i przeciwwagi. Trzecie stanowisko podobało mi się najbardziej, zjazd z poszkodowanym przez przepinki i wyciąganie ofiary z ucha przepinki. To drugie niechcąco musiałam przećwiczyć przed demonstracją instruktora, kiedy wjechałam z moim poszkodowanym zbyt nisko w przepinkę. Na ostatnich dwóch stanowiskach ćwiczyliśmy wyciąganie poszkodowanego do góry, łącznie z przepinkami, metodami ruchomego bloczka i hiszpańskiej przeciwwagi. Drugiej metody nie zdążyłam już przećwiczyć z powodu końca zajęć, które i tak były przedłużone. Po wszystkim musieliśmy jeszcze zdeporęczować stanowiska.
Drugi dzień ćwiczeń to akcje pozorowane w jaskiniach: Józefa, Rysiej, Szpatowców i na Świniuszce. Byłam w grupie idącej do jaskini Rysiej i już w sobotę wieczorem zostałam wyznaczona na pozoranta. Żeby akcje były jak najbardziej realne i aby wyeliminować jakąkolwiek pomoc ze strony poszkodowanych, to wszyscy pozoranci mieli mieć zasłonięte oczy w trakcie akcji. Na pocieszenie kierownik wyjścia pozwolił mi poręczować początek zjazdu do jaskini (wybranie najmniejszej osoby do tego zadania i tak było najlepszym pomysłem przy dość ciasnym zjeździe). Przy wchodzeniu na drugą po