|
Franek Kubica wstąpił do Klubu w
1983 r. Był typem nieśmiałym i nieco zakompleksionym. Z uwagi
na blokady stawów biodrowych (nogę mógł podnieść tylko na
wysokość kalana) miał początkowo duże problemy z opanowaniem
technik wspinaczkowych i jaskiniowych. Nie zniechęciły go jednak
pierwsze niepowodzenia. Przez lata wytężonej pracy nad sobą
poprawił na tyle swą sprawność fizyczną, że bez problemów
zaliczył wszystkie wymogi na kartę taternika. Odnalazł się w
klubie i uwierzył w swoje możliwości. Ponadto był bardzo
odporny psychicznie. W trakcie swojej klubowej działalności dał
się poznać jako dobry kolega, zaangażowany bez reszty w życie
klubu. Na obozach tatrzańskich niejednokrotnie po całonocnej
akcji jaskiniowej po godzinnym odpoczynku wychodził z inną grupą
do następnej jaskini. Zdobyte doświadczenie pozwoliło mu na
solowe przejście jaskini Czarnej od północnego otworu do głównego
z wyłojeniem na "żywca" komina Smoluchowskiego. Wodne
przeszkody w jaskiniach przechodził bez wahania. Był odporny na
zimno więc jego zimowe kąpiele w potoku Kościeliskim nie były sensacją.
W roku 1996 został prezesem Klubu. Jego prelekcje w szkołach
zaowocowały napływem nowych ludzi do klubu, których szkolił
wraz z instruktorami. W roku 1991 Franek wziął udział w
wyprawie eksploracyjnej do jaskini Pantiuchina
w Kaukazie, w 1992 brał udział w wyprawie KKSu do Abisso
Oliwivier gdzie zszedł na - 1000 m oraz w tym samym roku do jaskiń
Wielkiej Brytanii. Brał udział również w zimowym przejściu
grani Berniny. Na przełomie lat 1994/95 wziął udział w
wyprawie trekingowej do Argentyny. W życiu
prywatnym w roku 1995 zawarł związek małżeński i prowadził
firmę robót wysokościowych. Jego dom był otwarty i często
zebrania i imprezy odbywały się u niego.
W marcu 1998 roku wybrał się na wyprawę mającą na celu zimowe
wejście na Matterhorn (4478) razem z innym członkami naszego
Klubu oraz KKSu. Grupa podzieliła się na 3 zespoły, które
planowały wejście graniami Lwią, Hornli oraz Furggen. Ta
ostatnia jest najtrudniejsza i właśnie ją wybrał Franek razem
z Melonem jako drogę na szczyt. Ostatni raz byli widziani przez
pozostałych jak szybko poruszali się w górę granią. Miel się
spotkać z grupą wychodzącą na granią Hornli w schronie Solvay
na 3800. Do spotkania tego już nigdy nie doszło. Trudne warunki
pogodowe zmusiły wszystkie zespoły do wycofania się w dół.
Grupa wracająca z Hornli, trawersując dołem podnóża góry
znalazła ich związane liną zwłoki. Nit nie wie jak doszło do
tragedii, lecz przypuszczalnie trudności terenowe i pogoda zmusiły
ich do trawersu góry gdzieś na wys. 3800 m. W trakcie tego
trawersu, zapewne przy słabej asekuracji jeden z nich poleciał
pociągając drugiego w dół.
Śmierć naszych kolegów była
wstrząsem dla nas wszystkich. Jednakże mimo upływających lat
wesoła twarz Franka długo pozostanie w naszej pamięci a
anegdoty związane z jego osobą zawsze ożywiać będą atmosferę
klubowych ognisk.
Przypuszczalne miejsce tragedii
|
|