<<
wróć do wyjazdów
Skitour i narty w Beskidach
Uczestnicy:
Sonia i Mateusz Golicz
31.12.2005 - 01.01.2006
W sobotę 31.12.05 pakujemy sprzęt do auta i wyruszamy na drogę w kierunku Sopotni Wielkiej- Kolonia, żeby na nartach wspiąć się na Romankę i zjechać do schroniska na Hali Lipowskiej. Drogi, chociaż białe, w miarę puste, więc jedzie się szybko. Na miejscu jesteśmy około godz. 9.00. Samochód zostawiamy przy ostatnim przystanku autobusowym w Kolonii. Zakładamy plecaki, buty i narty i wyruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Rysianki.
Szybko okazuje się, że do Romanki nie dotrzemy, a i zdobycie Rysianki zaczynamy stawiać pod wątpliwość, kiedy szlak przestaje iść z drogą, a pojawia się na drzewku z prawej strony, na dosyć stromym zboczu. Jakieś 15-20 minut "wdrapywania" się na górkę. Kilka wywrotek i zakopania się w głębokim śniegu, kijki zakopują się "w całości" a narty nawet z podpórką ślizgają się w dół. Za pomocą zakosów jakoś udaje się w końcu dostać na górę. To początek naszej wyprawy. Oczywiście już na górze traci nam się szlak, a było to przecież stosunkowo krótkie wzniesienie. Niebiesko-białego oznaczenia nie widzieliśmy do następnego dnia przy powrocie do auta przy własnych śladach schodzących z drogi. Kiedy wydawało mi się, że podążanie prosto jest chwilowo najbardziej odpowiednie według mapy, zostałam oskarżona o "zgubienie szlaku". Udało mi się jakoś z tego wybrnąć, tłumacząc, że żeby coś zgubić, trzeba to mieć :). Idziemy na przełaj lasem pod górkę, za pomocą zakosów. Nie jest łatwo, a drogę utrudniają korzenie zasypane śniegiem i tworzące "małe górki" ze stromiznami z którymi nasze narty nie zawsze sobie radzą. Kierujemy się w stronę prześwitu w górze.
W okolicach godziny 12.30 natrafiamy na drogę. Wyciągamy mapę i próbujemy ustalić w którym kierunku powinniśmy iść. Z mapy wynika, że idąc drogą powinniśmy napotkać niebieski szlak, który ją przecina. Zamiast szlaku, mogliśmy sobie za to pooglądać piękne widoki pokrytych śniegiem gór i dolin... no i strasznie się spocić w kopnym śniegu. Po pewnym czasie napotykamy coś podobnego do koryta rzeki, ale o wiele bardziej równomiernego i łatwego do przejścia. Wygląda dosyć sympatycznie i przede wszystkim idzie w górę, czyli w stronę szczytu, a tam może się wreszcie wszystko wyjaśni. Idzie się w miarę przyjemnie, chociaż kiedy drzewa się przerzedzają trudniej znaleźć "naszą ścieżkę". Docieramy na polanę, gdzie robimy trochę dłuższą przerwę. Okazuje się, że wylądowaliśmy na grzbiecie bliżej nieokreślonego wzniesienia i w sumie dalej nie wiemy gdzie się znajdujemy, ale za to strasznie wieje, robi się zimno, a gogle wchodzą w użycie. Po kilkuminutowym spacerku po grzbiecie wyłaniają się góry w około, ale nic nam to nie mówi. Na chwilę przystajemy, a ja wytężając wzrok dostrzegam jakiś "bardziej kwadratowy" kształt za iglakami gdzieś na szczycie góry przed nami, jeszcze kilka kroków i widzę coś podobnego do trasy narciarskiej, na której po chwili pojawia się ratrak ze światłami, widać też po głębszym wpatrywaniu wyciąg i zjeżdżających ludzików wielkości małej pchły. Idziemy więc grzbietem i kierujemy się tyczkami, które pojawiły się po jakimś czasie wędrówki. Wspinamy się do góry po jeszcze bardziej kopnym śniegu, a kiedy docieramy do wyciągu przed narciarzami staram się ukrywać zmęczenie, chociaż tak naprawdę opadam już z sił, a wokół zaczyna zapadać zmrok. Trasą narciarską docieramy do schroniska na "Na Hali Rysianka". Chwilkę przyglądamy się drogowskazom i kierujemy się do schroniska "Na Hali Lipowej", które według drogowskazu znajduje się 0,5 h od miejsca w którym się znajdujemy.
Wyruszamy więc w drogę już przy prawie ciemnym niebie. Do schroniska docieramy gdzieś w okolicach godziny 16.00. Szybko zauważyłam baloniki w oknach i zastanawiałam się przez chwilę czy brat nie stwierdzi, że wracamy do poprzedniego schroniska, bo wyraźnie wcześniej zaznaczał, że unikamy "imprezowiczów", ale chyba był już też zmęczony bo zostaliśmy w schronisku. Pani w schronisku zaznaczyła, że o spaniu na glebie nie ma mowy, ale wydaje mi się, że i tak zamierzaliśmy lokować się w pokoju, skoro były jeszcze miejsca.
Z jadalni wyganiają nas wcześnie bo coś koło godz. 18.00 mimo, że rzekoma impreza ma się rozpocząć o godzinie 20. Nie wiem jak brat, ale ja byłam zmęczona po 7 godzinnym spacerku pod górkę i to do tego pierwszy raz w życiu na nartach z odpinanymi wiązaniami, prawdę mówiąc zasnęłam natychmiast. Spaliśmy na dwie raty w starym roku i w nowym roku... bo impreza była spora. Kilka minut po 20 na dole zabrzmiała muzyka podobna do techno i całe szczęście już o w pół do 9 zabrakło w schronisku prądu :). Pierwszy raz widziałam ludzi biegających po korytarzach schroniska i krzykami na owym korytarzu z poziomem równym z hałasem na korytarzu w mojej szkole. Pomijając już liczne fajerwerki spod schroniska. Po prostu myślałam, że w schronisku jest zawsze spokojnie... i zrozumiałam, dlaczego zakładaliśmy, że w "imprezowym" schronisku się nie zatrzymujemy. Byliśmy jedynymi osobami, które o 8 zeszły na śniadanie, mieliśmy nawet plany wyruszać wcześniej, ale wszystko w schronisku było czynne od 8.
Ponieważ wszyscy byli przekonani, że jesteśmy z bratem parą, pani "robi wielkie oczy" na określenie mnie słowem "siostra"- to najzabawniejsze chwile wypraw z bratem :D. Trochę mgły w nowym roku i padającego śniegu i nie posłodzonej herbaty ale już w drodze od schroniska do schroniska się gubimy- piękny początek dnia. Oczywiście nie mam siły na nic, bo wszystkie mięśnie wołają o pomstę do nieba, ale brat wydaje się w pełni sił, bo pędzimy pod górę w dosyć szybkim tempie. Z Rysianki zjeżdżamy już na nartach, a ja stwierdzam, że po 14 letnim jeżdżeniu co roku na nartach, po prostu nie umiem jeździć, a już na pewno nie w kopnym śniegu. Kierujemy się po prostu w dół i na lewo, żeby nie wpaść w dolinę, z której znowu musielibyśmy się wspinać na jakiś grzbiet. Zamiast w dolinę natrafiamy w koryto sporej rzeczki i zaczyna się przeprawa po kamieniach rzecznych przysypanych śniegiem no i to by było na tyle zjeżdżania w dół... dalej już pozostało chodzenie. Natrafiamy na drogę idącą wzdłuż rzeki, a później już łączącą się z droga z której poprzedniego dnia zeszliśmy na szlak. Śnieg jest mokry i lepi się do nart, więc dosyć szybko odczuwamy brak smaru bądź chociaż zwykłej świeczki. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do własnych śladów. Robimy przerwę pod budką, odkrywamy, że herbata jest bez cukru i że o wiele łatwiejsza byłaby wyprawa z GPS'em lub chociaż z kompasem, no i że naprawdę przydałby się smar. Na dodatek skończyły się słodycze! :). Do auta już tylko coś około godziny drogi. Po pewnym czasie brat zdejmuje narty wściekły na klejący się śnieg, a moje narty nagle zaczynają współpracować i wreszcie odkrywam na czym polega ski turing, mogę sobie nawet poćwiczyć technikę chodzenia "ze ślizgiem". Docieramy do auta, wycofujemy je z zaspy i pakujemy sprzęt.
Żeby uhonorować wyprawę wybieramy się na Pilsko pozjeżdżać na nartach. Dopiero na czarnej, pełnej muld trasie odkrywam jak bardzo bolą mnie nogi i jaka jestem zmęczona po naszej "wycieczce". Cieszy mnie, kiedy brat stwierdza, że było to ambitne. Najbardziej bałam się, że powie, że każda wyprawa z nartami tak wygląda, a nasza była jedną z tych najłatwiejszych... zjeżdżamy aż do końca, kiedy wyciągi przestają działać. Później siadamy w schronisku na Pilsku i jemy jakiś ciepły posiłek ze znajomymi z Warszawy - Kaczorkiem i Azarem. Później zjazd po ciemku na sam dół z jasną czołówką brata. Z oświetlonego najniżej położonego stoku unosiła się jasna łuna, a do tego lampka brata świeciła jak latarnia. Przyjemnie się zjeżdżało na dół. Wyprawę uważam za udaną, było naprawdę fajnie. No i zwracając uwagę na to, że ja nie miewam szczęścia do pogody w górach, bo moje ostatnie wyjazdy to śnieżyce i burze na graniach, to widoczność pierwszego dnia podróży i piękne widoki były po prostu super! Teraz trochę odpoczynku, rozchodzenia zakwasów i z niecierpliwością czekam na kolejną ciekawą wyprawę :)!
(Wielkie dzięki dla Heńka za wypożyczenie sprzętu dla Soni – przyp. „brata”)
Beskid
Śl - skitour na Szyndzielnię
Uczestnicy:
Damian i Kamil Szołtysik
29
12 2005
Z
Wapiennicy żółtym szlakiem weszliśmy na Szyndzielnię (1028).
Szlak od połowy drogi zupełnie nie przetarty (spotkaliśmy
dziewczynę, która bez nart próbowała wejść ale dała sobie
spokój, i słusznie). Zjazd z szczytu tą samą drogą, początkowo
nartostradą a później na dziko w wspaniałym do zjazdu puchu.
Beskid
Śl - skitour
Uczestnicy:
Damian i Teresa Szołtysik
18
12 2005
Przeszliśmy
na nartach tzw. pętlę Wapiennicy. Śniegu dużo ale trasa raczej
dla narciarzy biegowych.
Jura:
akcja kursowa do jaskiń Szczelina Piętrowa i Studnia Szpatowców
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Ryszard Widuch, Kamil Szołtysik, Mirosław Mendyk, Konrad Mendyk, Wojciech
Lempke, Sebastian Zychowicz (TKTJ), Joanna Ragus (TKTJ)
17
12 2005
Jura
w zimowej szacie. Byliśmy w Szczelinie Piętrowej i Studni
Szpatowców. Rysiek z Konradem dokładnie zwiedzili dolne partie
Szczeliny.
ZIMOWY WYJAZD NA ŚNIEŻNIK 2005
Uczestnicy:
Wojciech Orszulik i Łódzkie Ziomki
Grudniową porą postanowiliśmy poznać góry Polski zachodniej, jednocześnie zakosztować trochę relaksu przed czekającymi nas trudami powitania Nowego Roku.
Nasz wybór padł na pasmo Śnieżnika. W Kletnie gdzie był punkt kontaktowy dołączyła do mnie reszta ekipy. Po krótkiej aklimatyzacji i uzupełnieniu płynów o większej kaloryczności (piwko jest dobre o każdej porze roku, a zimą wyjątkowo) wyruszyliśmy w stronę najciekawszego punktu widokowego tego rejonu- Śnieżnika. Wiatr dochodzący do 110 km/h (na morzu byłby to już gwałtowny sztorm (11?. B). Chmury i gęsta mgła uniemożliwiały jakąkolwiek widoczność tak więc pozostała radość zdobycia w tych trudnych warunkach szczytu[fotki: tu].
CZECHY:
Beskid
Śląsko - Morawski: skitour
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Tomasz Jaworski
10
- 11 12 2005
Z
miejscowości Ostrawice na nartach weszliśmy na Lysą Horę
(1324), to najwyższy szczyt tego pasma. Szlak był przetarty i
niestety dość rojny jak na zimę. Pogoda ładna a na górze
mocno wiało. Na szczycie jest przekaźnik, hotel i jeszcze kilka
obiektów. Zjazd w dół (było tego 6 km) po nośnym śniegu był
wspaniały. W kilku miejscach skróciliśmy jadąc w puchu przez
rzadki las. Na łagodniejszych odcinkach przyśpieszania nabieraliśmy
jadąc po przedeptanej ścieżce.
Korzystają z zaproszenia dla działaczy sportowych wieczorem
udaliśmy się do hotelu w Komorni Lhotka, gdzie była impreza ale
to inny temat. Do domu wróciliśmy w niedzielę. (zdjęcia
z wyjazdu)
Wyjazd do niezidentyfikowanej jeszcze jaskini tatrzańskiej.
Uczestnicy: Tomasz Pawlas (RKG), Mateusz Golicz
(RKG)
(RKG)
9 - 10.12.2005
Kiedy w piątek wieczór pojawiamy się w klubie, nie jesteśmy jeszcze zbyt
pewni dokąd jechać. Radzimy się Damiana, który poleca nam Miętusią Wyżnią;
no dobrze. Zdaniem Damiana ,,trafimy na pewno, za pierwszym razem'', musimy
tylko szukać ,,takiego żlebiku z kosówką'' i ,,dojść do wypłaszczenia i
zejść w prawo''. No, wyposażeni w taką wiedzę i półtorej worka liny, wyruszamy
z Rudy około 19:00, odwożąc po drodze Olę i Maćka z Ewą do domów.
Nocujemy w Jabłonce (wtajemniczonym wyjaśniam, że na fotelu spałem sam! :P) -
oczywiście jak to w Jabłonce z wstawania o 06:00am nici i u wylotu
Kościeliskiej jesteśmy dopiero około 10:00. Wpisujemy się do KWT (!!!) i
dostajemy potwierdzenie tego wpisu (sic!!). Dolina Miętusia schodzi
nam dość szybko, pogoda jest doskonała, bez opadów, lekkie słońce...
Docieramy do Jaskini Miętusiej i wycofujemy się troszkę, żeby znaleźć rzeczony żleb. Oczywiście z naszej perspektywy widzimy
same żlebiki, we wszystkich jest kosówka, a w co drugim jakieś wypłaszczenie.
No dobra, wszystko jedno, byle do góry.
Niestety, wygląda na to, że ta zasada tym razem nie sprawdziła się :)
Próbujemy konsultować się z rodziną Szmatłochów, która udziela nam bardzo
precyzyjnych wskazówek; podążamy za tymi wskazówkami i... znajdujemy
jakąś jaskinię, hurra! Doskonale, przebieramy się i atakujemy. Po niecałych 10 metrach - obniżenie
stropu i kałuża. Na wyposażeniu jaskini są jakieś wiadra, aha, czyli to już
rozpracowany problem. No dobra, wynosimy kałużę na zewnątrz - schodzi jakaś
godzinka. W jaskini bardzo dużo życia - glony, komary, pająki. Tarzamy się
przez pozostałe po kałuży błoto... po to tylko, żeby przekonać się, że
dziura kończy się za kolejne 10 metrów :)
Cóż, mimo wszystko wyjazd raczej udany, dowiadujemy się przynajmniej
gdzie jaskini Miętusiej Wyżniej nie ma i jak nie wygląda w środku :)
Jaskinia Mylna z dojściem przez dol.
Chochołowską
Uczestnicy: Ola Skowron (RKG), Mateusz Golicz (RKG), Ela Skowron, Marcin (os. tow.)
25 - 27 11 2005
Tym razem Pawlas wykręcił się sianem... to znaczy, kolanem, moja siostra szkołą, trudno, co robić (*), trzeba było wziąć siostrę Oli z osobą towarzyszącą. Plan zakłada inaugurację trekkingowego sezonu zimowego - słyszeliśmy jakieś plotki, że kolejka na Kasprowy jest w remoncie i chcieliśmy wykorzystać tę sytuację. W praktyce, Tatr nie było zbyt wiele, jaskiń jak na lekarstwo, były za to dwadni pełne przygód.
Ok. 23:00 w piątek jesteśmy już w Jabłonce, w chatce mojegodobrego znajomego (tym razem bez rzeczonego znajomego osobiście, ot, dostaliśmy klucze :) i odpalamy ogrzewanie. Gaz szybko się kończy, no trudno, uruchamiamy piec kaflowy i natychmiast żałujemy... że nie zrobiliśmy tego wcześniej. Włączamy Internet - niestety, remont kolejki na Kasprowy skończył się właśnie dziś, poza tym na jutro w planach jest zawieja, zadymka, mgła i w ogóle halny, jeśli nie lepiej. Wobec takich rewelacji zdecydowaliśmy się rozważyć jutrzejszą trasę przy partyjce
ping-ponga. "Krótką partyjkę" kończymy siakoś tak o wpół do czwartej rano, no ale mamy już pewną teorię, którą potwierdzamy patrząc na mapę - jasny gwint, wszędzie albo już byliśmy, albo jest niezbyt ciekawie, albo trzeba iść przez Chochołowską. No i nie mamy mapy częsci Słowackiej.
Nie jest chyba dziwne, że zamiast o planowej 06:00 wstajemy jakoś tak bliżej ósmej. Och, naturalnie w międzyczasie napadało jakieś 20 cm śniegu i zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami niebardzo da się wyjechać, no ale od czego są deski i popiół z pieca. Z Jabłonki do zachodniej części Zakopanego jest jakieś dwadzieścia kilka km, więc skoro świt
(hahaha!), godzina dziesiąta rano, stajemy na parkingu w Chochołowskiej. Jako jeden z dwóch samochodów. Trudno powiedzieć, czy bardziej wieje, czy bardziej pada śniegiem. Baca twierdzi, że jeszcze kilku takich głu... głu... nierozsądnych jak my rano już poszło w góry. No nic, podejdziemy do schroniska i zobaczymy co się stanie.
W połowie drogi, po spotkaniu aż jednej ekipy i leśniczego, który zmieniał tabliczki z "2h 45min" na "2h 10min" (na zimę chyba dają czasy liczone dla ekstremalistów?) mniej więcej jesteśmy już w stanie przewidzieć co się stanie - na 90% skończy się na wypiciu herbaty i wycofie. Problem w tym, że mamy całkiem dużo herbaty, a poza tym to Chochołowska jest dostatecznie nudna w jedną stronę, a co dopiero w dwie. Taktycznie zagrane wespół z Olą przedstawienie pt. "słuchajcie, my byliśmy tu dużo razy i wiemy co robimy" przekonuje ekipę, żeby zrezygnować z tego jakże szalonego planu z dojściem do schroniska i pójść do cieplutkiej, suchutkiej i bezpiecznej jaskini Mylnej. O ile pamiętam, nie skłamaliśmy i uświadomiliśmy Elę i Marcina, że to ogólnie trochę nie po drodze z tej doliny i tak troszku długo. Nie pamiętam, czy wspomnieliśmy coś o szukaniu szlaku i torowaniu drogi przez las, ale to chyba mało ważny szczegół, nie? Zgodnie z wynikiem jakże demokratycznego głosowania, ładujemy się w "ścieżkę nad Reglami", prosto w śnieg po kolana i ćwiczymy szukanie szlaku. Początek znajdujemy wręcz błyskawicznie (zaledwie 15 minut), ale dalszą "zabawę" "zepsuł" nam jakiś narciarz, który najwyraźniej rano jechał z Kościeliskiej do Chochołowskiej właśnie czarnym szlakiem, zostawiając po sobie dość wyraźny ślad.
Na Polanie Jamy nasza czwórka przypomina raczej obóz żeglarski (tzn. okręt czteromasztowy, jeśli są takie, na pełnych żaglach); na szczęście pływać nie musimy, bo śniegu jest tylko po pas (**) i jakoś da się brodzić. W szałasie robimy krótką przerwę (łał, tutaj nie wieje!), herbata no i żeglujemy dalej, tym razem przez las. Jako jedyna osoba z ciężkim sprzętem (tzn. kijkami), większość czasu ślady robię ja. Z odgłosów dobiegających zza moich pleców wnioskuję, że nie wygląda to tam najlepiej: Ola stara się standardowymi sztuczkami uciszyć bunt załogi (tzn. bunt siostry): "ach, ależ oczywiście że to ostatnie podejście", "nie, to już niedaleko, dwa zakręty i jesteśmy".
Jassne.
Po niecałych dwóch godzinkach, na Niżnej Kominiarskiej Polanie używając Eli jako zmiotki uprzątamy pół metra śniegu ze stolików - niestety zupełnie niepotrzebnie, bo nawet na granicy lasu wieje tak, że usiedzieć nie sposób. Wytyczamy więc kurs na szałas i znowu, cała naprzód. Podczas przerwy na herbatkę w szałasie, o dziwo, spotykamy żywe dusze, trzy; dusze zamierzają iść do Chochołowskiej i nie bez lekkich uśmieszków życzymy im powodzenia (troszkę poźno już).
W Kościeliskiej idziemy tak jakby trochę pod prąd i tzw. normalni, wracający o tej porze ludzie obdarzają nas zupełnie podobnymi uśmieszkami. Nie przejmujemy się tym i jeszcze na trochę przed zmrokiem jesteśmy przy otworze Mylnej. Cóż, jaskinie nie były w planie, kombinezonów
niet, ubrań do "sciorania" niet, kasków brak, no ale skoro wchodzą tu ludzie w białych spodniach i bucikach na obcasie, to chyba damy radę?
Niestety, plany pokrzyżował brak herbaty. Własnie z tego powodu nie zrobiliśmy więc "normalnego" trawersu, a tylko przeszliśmy się kawałek i z powrotem. Bez kombinezonu i bez porządnego światła (z konkretnie świecących rzeczy to mieliśmy aż jednego zooma - no i jakieś dwie LEDowe zabawki) przyjemność raczej niewielka. Po powrocie do "wejściowej" sali patrząc przez okna trudno powiedzieć, czy już szarzeje, czy to tylko taka wielka zadymka. Wątpliwości momentalnie znikają kiedy wychodzimy - mianowicie okazuje się, że jedno i drugie.
Kościeliska daje się polubić, znaczy na litość, przynajmniej wracaliśmy nią w nocy już tyle razy, że w większości miejsc jesteśmy w stanie sobie wyobrazić jak to jeszcze jest bardzo daleko do drogi. W tak zwanym międzyczasie śnieg zmienia się w rzęsisty deszcz, no i niestety, tak mi przykro, droga to tym razem nie koniec, trzeba iść jeszcze pół godziny asfaltem do auta.
Zahaczamy o Jabłonkę, żeby zabrać rzeczy i posprzątać. Nauczeni doświadczeniem, nie wjeżdżamy w bramę, no ale niestety zawrócić się nie da i trzeba będzie potem wyjeżdżać na wstecznym, no ale my nie damy rady?
Dziewczyny myją naczynia (niestety to trochę skomplikowana operacja, bo nie ma bieżącej wody - w Jabłonce nie opłaca się napełniać instalacji i przykręcać baterie na dwa dni - woda jest normalnie spuszczona z powodu ostrych mrozów), a my z Marcinem jedziemy po butle na wymianę do piecyków gazowych. Wspominałem o wyjeżdżaniu tyłem i o tym, że damy sobie radę? O 20:50 dostaję od Oli SMSa: "Eee... yyy. a gdzie wy jesteście, bo auto jakoś dziwnie stoi, was nigdzie w pobliżu, kupcie jeszcze jedną wodę 5l", ale jak się okazuje, woda będzie musiała poczekać, bo Marcin właśnie ucisza Burka a ja konsultuję się telefonicznie z Grzegorzem (rzeczonym znajomym) w kwestii tego gdzie to na tej wsi mamy szukać przyjaznego nam gospodarza z traktorem, który mógłby nas z tego rowu wyciągnąć (tak mi przykro, wisimy na zawieszeniu). Operacja przebiega bardzo sprawnie i niepostrzeżenie (chociaż Ela twierdzi, że jakiś traktor słyszała) i trochę po dziewiątej jesteśmy pod miejscowym
Orlenem, już bez traktora. Jak się okazuje, stacja jest zamknięta - ależ te miastowe głupie - ze sklepem sytuacja wygląda podobnie - no i kiedy już wracamy spod granicy słowackiej z butlami, Ola i Ela śpią jak dzieci i widać, że z szybkiego wyjazdu jeszcze w sobotę i tak byłyby nici. No trudno, przynajmniej będzie się mozna przespać jeszcze jedną noc w fotelu przy piecu (mmmmmm... wyspać to za bardzo się nie da, bo co dwie, trzy godziny zimno przypomina, że do pieca trzeba dołożyć, ale atmosfera jest wręcz magiczna).
Niedziela rano: pakowanie przebiega sprawnie i z pewnym napięciem, bo rozeszła się plotka, że Ola przez sen dała się przekonać do prowadzenia samochodu. Ostatnia partyjka ping-ponga i wracamy do Rudy. Najdłuższa trasa, jaką Ola przebyła w swoim życiu samochodem jako kierowca to relacja Tarnowskie Góry - Ruda Śląska, no cóż, na pewno spory kawałek, ale jakoś nam to nie imponuje. Pozory jednak potrafią mylić - po drodze z pozycji fotela pasażera muszę interweniować zaledwie dwa razy, w samą porę chwytając za kierownicę. Niestety na bramkach na A4 nie miałem z Olą zbyt dużych szans i nie zdążyłem krzyknąć, żeby nie otwierała tak gwałtownie drzwi żeby podnieść te 50
gr, które jej spadło. Jak to dobrze, że te budki na bramkach są z plastiku...
Niedługo po 11:00 rano jesteśmy już na Goduli, pasażerowie i(raczej ostatnia) nadzieja polskich sportów rajdowych wysiadają, a ja myślę sobie, że nie będę wnosił nawet do domu tego mokrego plecaka, wezmę sobie tylko komputer... ZARAZ?!? JAKI KOMPUTER?
Komputer został w Jabłonce. Obrócenie jeszcze raz tam i z powrotem z dłuższą przerwą na herbatę schodzi mi prawie do 17:00, czeka mnie jeszcze 180 km do Wrocławia, no i jasne staje się, że rzeczy do szkoły na jutro nie będzie, rzeczy do pracy na jutro nie będzie, nie pozostaje chyba więc nic innego jak przynajmniej zrobić ten opis. :)
(*) - to oczywiście żart, ha ha. (**) - licencia poetica; po pas było tylko miejscami, ogólnie raczej wysokość kolan na polanach, w lesie troszkę mniej.
Beskid
Śląski - wędrówka
Uczestnicy:
Damian, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik
13
11 2005
Przeszliśmy
trasę z Brennej Leśnicy na Horzelnicę, Stary Groń do Leśnicy.
W górach nadal przecudna jesień.
Jaskinia
pod Wantą
Uczestnicy:
Ryszard Widuch, Ewa Okońska, Michał Wyciślik, Ewa Zientarska (TKTJ),
Iwona Sapieszko (TKTJ), Hanna Kullman (TKTJ)
11
- 13 11 2005
Akcja
kursowa do jaskini Pod Wantą. Na drugi dzień podejście do górnego
otworu jaskini Zimnej.
Kurs
ratownictwa w Tatrach
Uczestnicy:
Maciej Dziurka, Daniel Bula
11
- 13 11 2005
Udział
w kursie ratownictwa jaskiniowego organizowanego przez PZA.
Spacerek po Tatrach Zachodnich
Uczestnicy: Ola Skowron (RKG), Tomasz Pawlas (RKG), Mateusz Golicz (RKG), Ewa (os. tow.)
11 - 12 11 2005
Startujemy z lotniska przy Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, z międzylądowaniem na Goduli o
03:30am (z formalnego punktu widzenia - piatek) czasu lokalnego. Na parkingu pod Kościeliską jesteśmy jakoś tak o świcie. Ustalenie gdzie idziemy zabiera ładny kawał czasu, ale w końcu pada na całodniową wycieczkę z dol. Kościeliskiej do dol. Chochołowskiej przez Iwaniacką Przełęcz, Ornak, Starorobociański i Kończysty. Pogoda doskonała i przy idealnej widoczności chłoniemy ostatnie widoki na jesienne Tatry, ucinając sobie na grani drzemkę w delikatnym słońcu; ekipie dopisuje niebywały humor. Nocujemy w domku mojego dobrego znajomego w Jabłonce i z rana zwijamy się do Rudy. Ogólnie, wyjazd naprawdę udany, chociaż ten opis pewnie brzmi niezbyt przekonująco - to dlatego, że jest pisany dwa tygodnie po. Cóż, opis miał pisać Pawlas, ale wykręcił się jakimś egzaminem...
(fotki)
UWAGA: Panie i Panowie, mamy zaszczyt przedstawic OPIS TOMKA, po nieco ponad trzech miesiacach i wstepnej korekcie:
„Dzień” rozpoczął się… co najmniej ciemno, ale nic to, byłem tak napalony (chyba nie tylko ja) ze wstawanie pierwszy raz było tak mile… …jakie wstawanie? Trwało to może 0.5 sekundy, ponieważ chwile wcześnie dotarło do mnie ze za 15 min mam być na belce, na którą idę 15 minut, a co z cieplutką herbatką?:( Zbieram się szybko jak mogę ale i tak już nawaliłem , dobrze ze Mateusz wie gdzie jest DOMiT i po mnie podjeżdża. Podbiegam resztką sil-jeszcze nie weszliśmy w góry a ja cały zlany... (chcieli byście) …potem. Mateuszowi tez dopisywał humor od samego rana wiec mi (mam nadzieje) szybko wybaczył mój nie profesjonalizm.
ll
Wsiadamy do naszego (znaczy Mateusza) wehikułu i… „Ladies and gentlemen, this is capitan speaking…” troszkę zszokowany i z leksza przestraszony pytam Mateusza czy wszyscy zdrowi w domu, okazuje się ze tak. Po chwili skumałem - to efekt uboczny podniecenia jakie w nim panowało (dobrze ze się przebiegłem bo jakby nasze efekty się skumulowały to mogło by być kiepsko). Jedziemy jeszcze zatankować i po resztę wesołej kompani- dziewczyny- super (mam nadzieje ze jeszcze nie zamarzły).
Powaliliśmy troszkę drogę ale to, nic dzisiejsza wycieczka nam wszystko wynagrodzi mam nadzieje. Humor nas troszkę opuszcza gdy drogą okrężną docieramy do mrocznego, szatańskiego, a jak by tego było mało to jeszcze zabitego dechami… ORZEGOWA ?. Dziewczyny już z lekksza przymarznięte-bo tam 10 stopni mniej niż w reszcie kraju-ale jak wszyscy uśmiechnięte to super - krzyczeć nie będą. Pakujemy się i jedziemy.
Po chwili jesteśmy już na autostradzie. Mateusz ma ciężką nogę - sorki kończynę dolną – więc średnia prędkość na banie wynosi 140km/h wiec zanim dojechaliśmy do podnóża tatr nie zdążylismy nawet porządnie poklachać (ale jak później się okaże w górach wszystko nadrobimy).
Ok. 6.45 zatrzymujemy się na parkingu jako pierwsi choć z godzinnym opóźnienem, Mateusz trochę się posmutniał ze nie zobaczymy wschodu słońca w górach ale szybko mu przechodzi ( z takimi kompanami wszystko można znieść-a jak).
Otwieramy drzwi naszej bryki i następnie… je zamykamy - zimmmno. No ktoś musi być tym pierwszym no i Mateusz się zebrał bo dziewczyny nie miały drzwi. Ściana zimna go troszeczkę przytrzymuje ale nie na długo. Po chwili wszyscy jak nowo narodzeni- co to górskie zimne powietrze może zdziałać.
Nieobecnością żywej duszy w promieniu kilu kilosów nikt nie pogardził i wszyscy poszli załatwić swe potrzeby fizjologiczne. Po rozpakowaniu bagażnika zaczyna się wymienianka czego kto zapomniał(standard) nie jest źle wyliczanka zatrzymała się na ręcznikach ,szczoteczkach do zębów, i grzebieniu.
Szybkie śniadanko przy którym nie zabrakło śmiechów (tego to wyczerpaliśmy limit na co najmniej 4 stulecia) i już ruszamy w trasę. Ja oczywiście nie mogę się połapać ale po chwili jest tylko jedna droga wiec jest ok.
Około 7.00 weszliśmy do Kościeliskiej. Idziemy idziemy -oczywiście w dobrych humorach patrzymy a przed nami - wiem ze to dziwne –jakieś inne oszołomy o 7.00 w góry się wybrały, dochodząc do Pisanej Polany wspominamy hardcorowy wyjazd do Czarnej i znowu kupa śmiechu Mateusz z Olą się wymądrzają :p - tu jest to a tam to –nie no żartuje prawidłowo, w każdym razie ja z Ewą stoimy cicho i tylko przytakujemy hehe.
Idziemy „dali” i dochodzimy do schroniska „Ornak”. Dzień dobry - dzień dobry i siadamy na drugie śniadanie -mniam. Wszędzie mokro wiec wyciągam swój poddupnik i siadamy. Papu naprawdę smaczne a ze atmosfera była wspaniała postanowiliśmy nie przerywać tego piękna wiec zostaliśmy troszkę dłużej. Nagle Mateusz stwierdził ze juz czas na nas no i musielismy się zbierać . Ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku przełęczy Iwaniackiej. Szlak bardzo fajny odcinek drogi wiódł przez las i zaczęło się podejście. Bacząc na nasz stan psychiczny dotlenianie mózgu i nadmierne pobudzenie było nie wskazane dlatego postanowiliśmy zwolnic. Podczas ostatniego postoju Mateusz zaczął nas męczyć „co to za przełęcz i pomiędzy jakimi szczytami leży” no i nie wiem czemu ja znowu siedziałem cicho ?.
Dochodzimy do przełęczy Iwaniackiej jest bodajże trochę po 9.00 szukamy jakiejś ławeczki ale nic wiec znowu wyciągam niezawodny poddupnik i siadamy zjeść 3 śniadanie hehe nieźle. Niespodziewanie zjawia się niezidentyfikowany ( choć opcje były 2 albo 3-co do identyfikacji)obiekt latający typu żebrak i zjadł mi połowę mego śniadania wszyscy się śmiali a ja głodowałem. Minutę później – jakby Bóg wynagrodził nam nasza dobroć do UFO i chmury się rozeszły i słoneczko się do nas uśmiechnęło ogrzewając nasze zmarznięte policzki- miodzio.
Mateusz wyciągnął ze swojego magicznego plecaka czekoladę – mojej z lidla nikt nie chciał i było jeszcze lepiej, Aż do czasu gdy na papierku została ostatnia kostka –i się zaczęło. Stwierdziliśmy ze „konflikt ostatniej kostki czekolady” –jak go nazwaliśmy – z którego szło by bronić doktorat (moim zdaniem nawet profesurę),trzeba zażegnąć i ostatnia kostkę zjadł(a)… nie pamiętam na pewno nie było to UFO. KOKC doprowadził do zaciętej wymiany zdań (to właśnie przez to dotlenienie mózgu -które już do końca dawało się we znaki) o wnioskach do jakich doszliśmy z KOKC nie będę już pisał bo i tak już jest tego dużo a to ani nie polowa czadowego wypadu wesołej kompani ( zainteresowanych odsyłam do kontaktowania się z członkami „Wesołej Kompani”).
Ruszamy dalej, odbijamy z żółtego szlaku na zielony i kierujemy się w stronie Ornaku i Raczkowej Przełęczy. Jeszcze chwilkę idziemy pośród świerków i już po chwili dostajemy się na wysokość kosodrzewiny i po raz pierwszy podczas tej wycieczki ukazuje się nam widok na większą cześć gór a konkretnie na dolinę Tomanową i część doliny Kościeliskiej jesteśmy pod niemałym wrażeniem - jest naprawdę przepięknie. Po chwili również zauważamy skutki ujemnej temperatury, nie znam fachowej nazwy tego fajnego wytworu natury ale to również było pięknie, przynajmniej do czasu kiedy Mateusz przedstawił nam ulotność tych rzeczy. Po chwili Ola postanawia wzbogacić tatry w azot uzasadniając iż to bardzo potrzebny pierwiastek do życia wiec na pewno nie zaszkodzi, ku naszemu zdziwieniu niczego nie odmroziła.
Zaczytujemy się na… 4 śniadanie mniej więcej na wysokości Suchego Wierchu Ornaczanskiego. Jest oczywiście milo (a jak) po lewej dolina Tomanowa i w dali wysokie tatry, a po prawej dolina Starorobocienska i Chocholowska. 4-te śniadanie nie obyło się oczywiście bez ciekawych obserwacji i mądrych spostrzeżeń, i tak rozpętał się kolejny brain storm (co do szczegółów zalecam kontakt z uczestnikami). Oczywiście nigdzie się nam nie śpieszyło ale gdy zauważyliśmy ze zaczęli nas wyprzedzać ludzie, po godzinie (no może po 0.45) ruszyliśmy dalej
Mijając Ornak, Zadni Ornak, Siwe skały i Kotły dochodzimy do Siwej Przełęczy, nie bacząc na czarny szlak i idziemy dalej zielonym w kierunku grani głównej w zdłuż której biegnie granica naszego „kochanego” kraju. Pomału dochodzimy do Raczkowej przełęczy na której ukazują nam się równie cudowne ziemie Słowackich Tatr, ku mojemu zdziwieniu Słowacka część odchodząca jest zupełnie inna (naprawdę ciekawe).
Tu na przełęczy odbijamy na czerwony szlak biegnący granią prosto na Starorobocanski. Przechodzimy dystans ok…. 100m i stwierdzamy ze „cza by co zjeść”, i w ogóle to wieje i kupa ludzi na szczycie wiec się zatrzymujemy trochę poniżej szlaku na cudownych (jak już wspomniałem) „łąkach” już Słowackich tatr.
Zjadamy w końcu długo oczekiwany? obiad popijamy herbatką (pewnie twierdzicie ze czegoś brakuje ale się mylicie ciekawych spostrzeżeń i mądrych dyskusji również nie brakowało, tym razem na temat górowania słońca i ogólnie o jego cyklu dobowym(z kim kontaktować się to wiecie)) i stwierdzamy ,ze pora na… …poobiednią drzemkę. Po przyjęciu pozycji embrionalnej wszyscy zasnęliśmy jak niemowlaki.
Po godzinie gdy już wszyscy nas minęli i nasze biologiczne zegary kazały nam powstać obudzilismy sie w tym samym momencie i zbierając nasze graty ruszyliśmy na podbój świata tzn. Starorobociańskiego. Po prawej stronie mijaliśmy bardzo ciekawe Wielkie Jamy przechodzące w Zadnie Zagony zupełnie rózniące się od części Słowackiej. Po dziesięciu zdrowaśkach i kilku strąconych kamieniach dochodzimy na szczyt, lekko zadyszani ale usatysfakcjonowani. Znowu „krótki” postój za skalami (bo wiuchalo równo) czekolada(tym razem już z lidla, Mateuszowi się już skończyła ta niby lepsza haha). Podziwiamy widoki i ruszamy dalej – teraz już tylko w dół.
Schodząc po lewej naszej stronie widzimy Rackove Plesa lezące już po Słowackiej stronie. Zbliżając się powoi do przełęczy mijamy grupkę czadowych osobistości które podobnie jak my przyszli odpocząć w te piękne rejony. Dochodzimy do bardzo tajemniczego miejsca jeszcze przed przełęczą. W miejscu tym naszym oczom ukazują się prze dziwne znaki poukładane z kamieni, dochodzimy do wniosku iż to przekaz istot pozaziemskich i staramy się go rozszyfrować, nie udaje się nam to ale wiemy ze to odkrycie na miarę państw układu Warszawskiego -trzeba tu wrócić.
Po kilku minutach od „znaków” jesteśmy już na Kończystym Wierchu stąd podziwiamy widoki na dolinę Jarzebczą i słowacką Rackovą dolinę. Ola z Mateuszem czegoś się dopatrują gdzieś dalej na zachód i próbują rozpracować szczyty(będzie ich to trapić dokona tego dnia). Tu odbijamy na zielony szlak
Po kilku chwilach docieramy na Czubik. Kilka kroków za nim rozbijamy się a by spożyć nasz 2 obiad i jak się należy krótki „rest”. Tu postanawiamy wzbogacić glebę w azot. Po dostarczeniu organizmowi materiałów odżywczych, znowu zbiera się nam na ciężkie ależ jak owocujące tego dnia tematy. Wiec pijąc herbatę bez herbaty… dalej tego nie umiem wyczaić, ale dyskusja była przednia. Po wnioskach postanowiliśmy posłuchać… nicości i w sumie był hardcor ale bardzo owocny. Po kilku rozmarzonych minutach trza było się zbierać bo już pomaluśku zaczęło zmierzchem pachnąc.
Tu na odcinku z Czubiku na Trzydniowiański szczyt oglądamy fascynujemy się ostatnim już tego dnia widokiem na większe połacie górskie a konkretnie na Bobrowiec, i otaczające go inne szczyty zachwycając się Mnichami Chochołowskimi i Wielkimi Turniami. Po chwili wchodzimy w gęsty kosodrzewinowy labirynt a raczej kanał który wiódł nas czerwonym szlakiem Kulawca ku upragnionej Polanie Trzydniówce. W połowie drogi do polany zatrzymujemy się na… schodach (szkoda ze nie ruchomych, bo nawet poręcz była) na krótką przerwę by nasze zmęczone stawy kolanowe (artculationes genii) mogły chwile odpocząć. Po paru chwilach ruszamy dalej. W końcowym części tego odcinka trasy dopada nas już zmrok ale jest fajnie, my o lampach zostajemy w tyle a Ola chyba z wbudowanym noktowizorem prowadzi naszą kompanie, na szczęście nic nikomu się nie stało i cało dochodzimy do drogi.
Stwierdzamy ,ze jakiś odpoczynek byłby wskazany wiec szukamy jakiś ławek od których miało się roić. Niestety pierwszą znajdujemy przy wypożyczalni rowerków. Tu zjadamy nasze resztki spiżarni i ostatnią czekoladę. Jesteśmy (ja na pewno)zdziwieni ze o tak zupnej porze mija nas tylu ludzi ( przypuszczamy ze to ludzie). Po spożyciu? ubieramy cieplejszy ciuszek i ruszamy już w kierunku samochodu, przynajmniej tak nam się wydawało…
…Idziemy, Idziemy i dojść nie możemy
Pierwszy raz w dniu dzisiejszym zapadła cisza, zaniepokojony tym faktem zacząłem , w śmieciach mej głowy szukać ciekawego tematu rozmowy a żeby nasza „droga” nie przeminęła bezpowrotnie. Długo nie musiałem się zastanawiać, bo po krótkim czasie (jak potem stwierdzę -błogosławionej ciszy) zaczęła się kolejna burza mózgów, no i oczywiście nieustający śmiech i niekończące się… kupony końskie.
Dyskutując o zakłóceniach międzyplanetarnych i ich wpływowi na zdolności przepowiadania przyszłości, idziemy kierując się Gwiazdą Polarną i szukamy odbicia z drogi zielonym szlakiem który miał nas doprowadzić tuz pod samochód. Udaje się nam odbić na odpowiednią leśną dróżkę i cali uradowani ze nie musimy się wlec średnio ciekawą betonową drogą, ale z drugie strony żałuje bo to przeciecz skrócenie naszej wspanialej, jakże cudownej, urokliwej i niepowtarzalnej wycieczki.
Po chwili zauważamy ingerencje Najwyższego, który lituje się nad naszym wspomnianym żalem i gubiąc szlak trafiamy… nie bardzo wiemy gdzie, ale już po chwili sprawa się klaruje… zrobiliśmy porostu małe kółeczko tym samym przedłużając naszą czadową wyprawę ?. Ja nawet wybaczam asfaltowej drodze.
Po jakiś pięciu zdrowaśkach i dziesięciu przykazaniach dochodzimy do skrzyżowana z główną drogą, uzbrajamy się w jedne w swoim rodzaju odblaski i ruszamy w kierunku Kir, mamy jakieś 3km wiec jeszcze troszkę. Niestety w tej części naszej wyprawy już zmęczenie dało się nam we znaki. Przez kilka chwil cisza i spokój (poza samochodami) ale po jakiejś chwili Ola wyskakuje z czadowym pytankiem(20-lat dwudziestych, 10-lat… 00-lat…? ? ), inicjując tym samym równie czadową dyskusje, przyczynia się tym samym do poprawienia naszych coraz mniej uśmiechniętych twarzyczek którym porcja śmiechu dobrze robi.
Po kilkuset sekundach doczołgujemy je do samochodu, hiphip hura. Namiętnie poszukujemy jeszcze pana parkingowego, ale niestety nie ma go – a chcieliśmy dobrze :), ale jak najszybciej uciekamy co by nas nie złapał hehe.
Wreszcie w samochodzie momentalnie robi się cieplunio i milunio. Nocujemy we wsi no, może małym miasteczku oddalonego o jakieś 30 kilosów o Zakopca,. Mateusz załatwił tam noclegi u swojego przyjaciela z liceum (to bardzo milo z jego strony). Podczas drogi łapie nas lekkie kimanie choć to tylko 30 km no ale dajemy rade wspólnymi silami. Dojeżdżamy do metropolii jakże wspaniale zwanej (a jak sielankowo) Jabłonka. Robimy tu małe zakupy w przydrożnym … hipermarkecie, bardzo mila obsługa przede wszystkim ta płci przeciwnej. Wracając obładowani zakupami pleć piękna naszej ekipy narzeka ze z nami to jak z babami-no nie, odwalamy za nie brudna robotę a jeszcze narzekają (ach te baby). Po lekkim pobłądzeniu i odwiedzeniu dużej części mieszkańców pod ich domami wreszcie znajdujemy tą poprawną drogę prowadzącą do naszego miejsca noclegowego.
Ja jak zawsze lekko zestresowany przed poznaniem nowych osób, ale jak się okazuje w domku przyjmują nas trzy przemiłe osóbki ledwo weszliśmy a już z uśmiechem …”na pewno jesteście zmęczeni, siadajcie ,czego się napijecie” (normalnie super). Siadamy przy stole w pokoiku ze starym kaflowym piecem przy którym grzeje się mama Mileny. delektujemy się gorącą herbatką i … smażonymi bananami(pycha). Po chwili ja już przysypiam na ławce a Ola się zemnie nabija zamiast mnie szturchnąć. Nic ja idę już spać jeszcze tylko kąpiel i… nie mam ręcznika zanim wyschnąłem nad kaloryferem minęło pół godziny no ale dało rade.
Mateusz jeszcze dzieli się przeżyciami z pobytu w Japonii, ale my już niestety nie daliśmy rady i lądujemy w „ kapliczce” w której śpimy. Rozmawiamy jaszcze chwilkę i nawet Mateusz się zjawia który puszcza nam dobranockę „kabum kabum” (niestety po angielsku ale pingwiny i tak są fajne). Po refleksjach nad przeżyciami bohaterów bajki kładziemy się spać. A no jeszcze grzejnik wyłączamy.
Rano o normalnej porze czyli o 10 budzimy się, jeszcze chwile się przeciągamy i już wstajemy bo czas na śniadanko. Oferujemy się z Mateuszem ze cos upichcimy ale dobrze ze już po kilku minutach zjawiają się dziewczyny bo pewnie do śniadanka by nie doszło.
Mniam naprawdę było pyszne, jeszcze tylko posprzątać i zaczynamy się przygotowywać do wyjazdu, szkoda bo dzionek jest naprawdę przepiękny i chętnie by się poleniuchowało na tarasie. No ale czas naglił i trza się było zbierać. Dziękujemy serdecznie gospodarzom za ciepłe przyjęcie i za wspaniałą atmosferę, obiecując ze jeszcze wpadniemy- chyba się ty przerazili ( żartuje, zapraszali nas, co byśmy częściej wpadali). Ściski uściski i już jesteśmy w drodze. Mateusz nawet się nie śpieszył (wcale się mu nie dziwie) bo średnia prędkość mieliśmy tylko120.
Już po 3 godzinach jesteśmy w Zabrzu najpierw odwozimy mnie ?, ściski uściski planowanie kolejnych wypadów, no ale czas rozstania był nieunikniony niestety.
Odjeżdżają a ja zostaje sam ?… wiedziałem ze cos będzie nie tak oczywiście zapomniałem moich książek no ale przecież idealnie być nie mogło.
Kończyć chciałbym podziękować wam wspaniali kompani, za wspaniały wyjazd i cudowną atmosferę było naprawdę wspaniale, dzięki, ze pamiętaliście o mnie planując tą wyprawę i za to ze jesteście, wielkie DZIĘKI.
P.S. sorki ze tak długo musieliście czekać na opis, mam nadzieje ze mi wybaczycie lenistwo.
P.P.S. Cholera zapomniałem wspomnieć o przewieszkach nocnych „do słupa i z powrotem” na golasa, no nic trudno.
,
MOŁDOWA:
wyjazd do jaskini Zoluskiej (Racovita)
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Henryk Tomanek, Tomasz Jaworski, Joanna
Maciejowska
5
- 12 11.2005
W
bardzo interesującej podróży przez Słowację, Węgry i Rumunię
dotarliśmy do Mołdowy gdzie wprawdzie fragmentarycznie ale
jednak udało nam się zapoznać z charakterem jednej z najdłuższych
jaskiń (92 km) w gipsach. Zwiedzenie głównych partii jaskini
nie jest takie proste z uwagi na prace w pobliskim kamieniołomie.
Wymaga zabiegów formalnych. Jednak przy pomocy miejscowych
mogliśmy zwiedzić mały fragment systemu. Natomiast poznaliśmy
wielu sympatycznych ludzi a sama podróż okazała się
niezapomnianą przygodą.
Tutaj
opis wyjazdu i zdjęcia.
Jaskinia W Trzech Kopcach
Uczestnicy:
Sebastain Śmiarowski, Krzysztof Kubocz (Cyklista), Michał Tomaszewski
(FF), Ania Tomaszewska, Damian Śmiarowski
6
11 2005
Opis i zdjęcia
http://www.gorskapasja.dvd.pl/
Wspin w
Podlesicach, Spelokonfrontacje
Uczestnicy:
Sebastain Śmiarowski, Krzysztof Kubocz (Cyklista), Michał Tomaszewski
(FF), Artur Mosionek(FF)
5
11 2005
Wspin na drogach od VI do VI.2. Wieczorkiem udział w speleokonfrontacjach
Speleokonfrontacje
w Podlesicach
Uczestnicy:
Ryszard Widuch
5
11 2005
Udział
w kolejnym spotkaniu.
Wielka
Litworowa - Śnieżna do syfonu Dziadka
Uczestnicy: Damian Szołtysik i Jan Kieczka
29
- 30.10.2005
Dokonaliśmy
przejścia systemu
Wielka
Litworowa - Śnieżna
do syfonu Dziadka (-786). Oto kilka szczegółów:
Wystartowaliśmy
od Galicowej o 6.00. Czas dojścia pod otwór 2.45. O 10.00 weszliśmy
do dziury. Na Starym Dnie odwiedziliśmy ekipę z Bielska, która
przez te dni eksploruje jaskinię. Nad Maglem zostawiamy depozyt z
jedzeniem (tylko do szpejowników naupychaliśmy po kilka batonów).
Dojście z Magla do Nowego Biwaku było mi już w większości
znane więc dotarliśmy tam w niespełna 2 godziny. Dalej już
poruszaliśmy się wg opisów bielszczan. Kilka razy trochę błądzimy.
Już nigdzie później nie ma takich przestworzy jak w Litworce.
Mało kiedy idzie się w pozycji wyprostowanej. Przez mokre Ciągi
Przykrości dochodzimy do rozległych szczelin gdzie przed laty
wrocławiacy osadzili stalowe stopnie. Dzięki nim trudno się tu
zgubić. Jest tu szereg zjazdów i trawersów. Niektóre liny mają
wiele do życzenia. Galeria Krokodyla kończy się przed IV
wodospadem. Szum wody i wkrótce wydostajemy się do głównego ciągu
Śnieżnej. Teraz jeszcze Błotne Łaźnie, które są tym razem
bardziej mokre niż zwykle. Kawałek liny zakładamy na zejściu
do syfonu Dziadka poniżej Parszywej Siedemnastki. Czas dojścia
od otworu do dna to trochę ponad 7 godzin. Wbrew pozorom zejście
było też bardzo męczące. Powrót w górę to walka za narastającym
zmęczeniem. Na odcinkach linowych odpoczywamy. Trochę komfortu
jest na Nowym Biwaku (tzn. można usiąść na karimacie w
namiocie z folii NRC). Najgorszy odcinek od Komina Ekstazy do
Magla daje nam popalić zwłaszcza jak idzie się od dna jaskini.
Wody było więcej niż ostatnio więc kolejny raz mamy bliski
(dosłownie) z nią kontakt. Ponad Maglem (konkretne jedzenie z
depozytu) nasze morale rosną choć Jasiu chyba podtruł się
karbidem i ma dolegliwości gastryczne. Dość szybko dochodzimy
do biwaku bielszczan (odpoczywali po urodzinowej imprezie). Ula przyrządza
herbatę, trochę gadamy o akcji i w drogę. Nie śpiesząc się
pokonujemy kolejne studnie. Po ósmej wychodzimy na powierzchnię.
Akcja trwała 22 godziny. Straty: skasowałem sobie uprząż i
kombinezon. Nagrodą za wysiłek jest przeuroczy ranek. Delektując
się przeuroczą pogodą i dalekimi widokami powoli schodzimy w dół.
Na bazie jesteśmy przed południem.
Akcje
do systemu Wlk. Litworowa - Śnieżna należy zaliczyć do bardzo
wymagających fizycznie i psychicznie. Jak mówi Jurek Ganszer z
SBB - chodzenie na "trupa". Zrealizowanie naszego
planu było możliwe dzięki wcześniejszym trzem akcjom
rozpoznawczym oraz życzliwości kolegów z Speleoklubu Bielsko
Biała, którzy udostępnili nam liny, ich opis pozwolił wyrobić
sobie pogląd na całość zagadnienia. Pozdrawiam.
W
tym roku w naszym największym systemie jaskiniowym udało nam się
przejść Śnieżną, Nad Kotliny - Śnieżna oraz Wlk. Litoworowa
- Śnieżna a także zrobić trawers Nad Kotliny - Śnieżna.
(zdjęcia
z akcji "SYSTEM")
Góra
Birów - egzamin na KT
Uczestnicy:
Instruktorzy:
Ryszard Widuch, Tomasz Jaworski, Mirosław Latacz (AKG)
Asia Maciejowska, Maciej Dziurka
oraz
kursanci: Ewa Okońska, Michał Wyciślik, Łukasz Zawada,
Remigiusz Lemańczyk, Jarosław Gajkowski, Grzegorz Sęk, Piotr
Strzelecki, Ewa Zientarska (TKTJ), Iwona Sapieszko (TKTJ), Hanna
Kullman (TKTJ),
29
- 30.10.2005
Odbył
się egzamin na Kartę Taternika (wkrótce relacja).
Jura
- wyjazd rowerowy
Uczestnicy:
Asia Maciejowska
29
10.2005
Startuje z Podzamcza. Wskakuję na czerwony szlak rowerowy. Dojeżdzam do miejscowości Bzów (piękny widok), a następnie do Karlina. Dalej tym samym szlakiem do Żerkowic i póżniej do Skarżyc. W Skarżycach opuszczam czerwony szlak i jadę polnymi drogami do Włodowic. Pózniej znowu wjeżdzam na polne drogi(ładne przestrzenie) i w okolicy Rzędkowickich Gajów wskakuję na zielony szlak turystyczny, a nastepnie na czarny rowerowy prowadzący do Myszkowa. Z Myszkowa kieruję się do miejscowości Mrzygłód, gdzie odwiedzam Sanktuarium Maryjne. Za tą miejscowością opuszczam szlak i znów jadę polnymi drogami(świetna panorama). Dojeżdzam już asfaltem do miejscowości Kopaniny i póżniej Rudniki i Kromołów. Odtąd jadę zielonym szlakiem turystycznym do Podzamcza.
Pogoda była w miarę udana- świeciło słońce, ale za to wiał dość ostro zimny wiatr. Długość trasy: 65 km
Jaskinia
Ludwinowska i okolice - wyjazd rowerowy
Uczestnicy:
Damian i Kamil Szołtysik
23.10.2005
Z
Trzebniowa na rowerach na przełaj dojeżdżamy do jaskiń
Brzozowa i Ludwinowska. Tą ostatnią zwiedzamy. Potem przez złote
lasy pędzimy do Bramy Twardowskiego. Stamtąd szlakami wracamy do
Trzebniowa cały czas na pełnych obrotach. Okolice Trzebniowa to
namiastka gór więc górscy rowerzyści mogą być zadowoleni. Na
Jurze panuje przepiękna jesień, śpieszcie się to zobaczyć.
SŁOWACJA
- wspin
Uczestnicy:
Sebastain Śmiarowski i Michał Tomaszewski (FF)
22
- 23.10.2005
Najpierw
odwiedzamy Manin, na miejscu jesteśmy o 9,dzień zapowiada się
super temp.15stopni o tej godzinie. Piękna okolica, kolory
jesieni, 23 skały obite. Lądujemy na jednej z nich, drogi od 6 -
do 7-. Wycena jak to tradycyjnie na Słowacji pozaniżana. Po
kilkunastu drogach mamy dość, koło 15 postanawiamy odwiedzić
next rejon. Droga bardzo piękna krajobrazowo, prowadzi wąwozem
miejscami na szerokość 1 samochodu. Po 5km lądujemy w
Kostoleckiej Użinie. Pięknie tu, ścieżka pod skały prowadzi
bardzo stromym piarżyskiem i wyprowadza wprost pod największy
okap w Europie. Wspin tu bardzo techniczny:), Michał robi 6+OS.
Wieczorkiem oczywiście tradycyjnie piwka, korona 9groszy,piwko w
knajpie 17koron:). W niedziele odwiedzamy Bosmany, drogi tu
nieciekawe i słabo obite, nie polecam tego rejonu do wspinu. W
drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze ruiny zamku w Povaskiej
Bystricy. Do Manina jeszcze wrócimy nie raz, najciekawszy rejon
wspin. z odwiedzonych na Słowacji.
SŁOWACJA
- wyjazd wspinaczkowo - jaskiniowy na Predhorie
Krzysztof Kubocz
(Cyklista), Sebastian Śmiarowski, Michał Tomaszewski
15
- 16.10.2005
Prognozy pogody na nadzchodzący wekend nie były
zaciekawe, więc po ukazaniu się informacji o rejonie wspinaczkowym - Predchorie i tym że jest tam mikroklimat i
można się wspinać cały rok postanowiliśmy zaryzykować i sprawdzić
to. Predchorie znajduje się 200km od naszej Rudy Sl i kilkadziesiąt
km za Sulovem. Po 3 godzinach jazdy jesteśmy na miejscu w wiosce Predchorie, gdzie pytamy miejscowych ludzi o drogę pod skały. Okolica jest bardzo ciekawa schodzi się
tu wiele dolin, w których płyną strumienie. Po szybkim przepaku i wypiciu kawy
idziemy w poszukiwaniu skał, które od naszego miejsca biwakowego oddalone są jeszcze o 2 km drogi. Skała - Zlatna na którą sie
udajemy, znajduje się prawie na szczycie jednej z tamtejszych górek a
podejście pod nią jest bardzo psychiczne i strome. Na tej skale
znajduje się najwięcej dróg wspinaczkowych a wysokość jej dochodzi
do 30m, my robimy tutaj jedną 6+ i ja przymierzam się do 7, ale jednak psychika mi siada, gdy mam przejśc jeden z tamtejszych okapów, przypominający okapy
tatrzańskie - odpadnięcie z pod wpinki gwarantowało mi 7m lot po pochyłej płycie. Pogoda w tym rejonie nas zaskoczyła bo faktycznie było
słonecznie i dość ciepło. Później podchodzimy jeszcze na wcześniejszą
skalę, na której też jest bardzo dużo dróg. Sebastian z Michałem robią 6+ a ja przymierzam się do jednej niby 7-, ale na naszą wycenę dał bym spokojnie VI2, - udaje mi się ją przejść z jednym blokiem, Michał jeszcze na koniec robi z os 2wpinkową 6ke. Poranek następnego dnia okazał się już zimniejszy tylko 5st. C i troche deszczowy. Na
jednej z map zobaczyliśmy iż niedaleko znajduje się jaskinia Dupna a to ze pogoda nie było do wspinania postanowiliśmy ją poszukać i na
szczęście spotkaliśmy grotołazów z tamtejszego klubu, którzy zabezpieczali
wejście do tej jaskini. Po krótkiej rozmowie i wniesieniu żwiru pod otwór,
grotołazi pozwolili nam zwiedzić tą jaskinie. W jaskini znajdują się ogromne korytarze z
trochę ubogą szatą naciekową. Brak kombinezonów i odpowiedniego
obuwia nie pozwolił nam na zwiedzenie całej jaskini. Po wyjściu z jaskini pogoda zaczęła się poprawiać, więc powróciliśmy na skały, ale zrobiliśmy sobie
dłuższy spacer jednym z szlaków i opad nam duch wspinania, poza
tym zaczął padać deszcz, który przy aucie zmienił się w większy opad, więc wracamy do domu.
Z klubem słowackim mamy kontakt emailowy, jak ktoś chce pojechać na tamtejsze jaskinie to
służymy pomocą. W rejonie tym znajduje się ich dość dużo, a
najdłuższa ma cos przeszło 1km.
Tatry
Zach. - jaskinia Wlk. Litworowa do połączenia z Śnieżną
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Tadek Szmatłoch, Michał Wyciślik
14
- 16.10.2005
Dojście
do Magla 1,5 godz. Potem tarzanie się w wodzie przez ciasne
partie do kominka na którymi skończyliśmy akcję ostatnio.
Dalej w meandrze pobłądziliśmy i straciliśmy trochę czasu na
odszukanie właściwej drogi. Jeden z ostatnich zacisków okazał
się zbyt ciasny dla jednego z kolegów więc tylko w dwójkę
doszliśmy do lin w Kominie Ekstazy. Wycof nawet z tego miejsca
nie należy do łatwych o czym przekonał się drugi z kolegów.
Nie mniej jednak i tak poszło wszystko sprawniej. Chcieliśmy dojść
niżej lecz jeszcze nie tym razem. Akcja trwała ponad 10 godz. W
górnych partiach gór leży cienka warstwa śniegu.
Wyjazd na Jure - Słoneczne skały i Polnik
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz
(Cyklista), Michał Kuszewski + Michał Tomaszewski FF, Piotr Wyciślik FF oraz Maja
08.10.2005
Piękna pogoda, która ostatnio utrzymuje się przez długi czas zmusza nas do kolejnego wyjazdu w skały ( w taką pogode siedzieć w domu to jest grzech). Rano ustalamy że jedziemy na Słoneczne skały i później na Polnik obok otworu Wierchowskiej górnej. Na początku Michały i Maja robią po IV oraz jednej VI, Piotrek po 3 probie łoi jakieś VI3+, ja natomiast przystawiam się do pięknej długiej drogi w rysie "Rdzawa ryska VI2" - ale udaje mi się tylko wejść nie na czysto. Michały jeszcze walczą na wędke na
"Helmucie zębatce VI1" i przenosimy się na skałe obok Wierzchowskiej Górnej zwanej
"Polniekiem" - gdzie Piotrek poprowadził w tym roku drogę "Pawiany czują się dobrze VI5+/6 i teraz chciał sobie spróbować trudniejszego wariantu tej drogi. Na skale tej znajdują się również inne łatwiejsze drogi od VI+/VI1 do VI2, jest ich około 6. Ja robie z Flasha jedną VI1+ oraz później próbuje na jeszcze jednej, ale bez powodzenia. Michałowi T. po 4 próbie też sie udaje pokonać te VI1+, natomiast Piotrek robi kilka prób na trudniejszych Pawianach i przy wspaniałym zachodzie słonca wracamy do domów.
Jaskinia
Głęboka - wyjazd kursowy
Uczestnicy:
Tomek Jaworski, Michał Wyciślik + 3 os z TKTJ
08.10.2005
Zajęcia
z kartowania w ramach kursu.
SŁOWACJA
- Tatry Bialskie
Uczestnicy:
Tadek, Tomek, Artur, Basia Szmatłoch
08.10.2005
Przejście
z Javoriny na przeł. pod Kopą, Szerokie Sedlo do Zdziaru.
Tatry
Zach. - akcja Litworka
Uczestnicy:
Adam Szmatłoch, Michał Maksalon (Max), Grzegorz Konieczny
(Koń), Maciek Dziurka
08.10.2005
Nasz
wyjazd do Litworki był zakładany już od kilku miesięcy i w końcu
znaleźliśmy czas i możliwości zrealizowania tego założenia.
Mieliśmy jechać początkowo w innym składzie jednakże po
rezygnacji Pitera, udało nam się namówić Adasia do wzięcia
udziału w akcji. Adaś najpierw nie chciał jechać bo za wcześnie
miał być wyjazd (2 nad ranem), potem „a może jak pojedziecie
do innej dziury to pojadę” ale w końcu stawił się swoją
limuzyną o 2 rano u Maćka pod domem. Podróż do Kir bez większych
problemów przy lekkiej mgle. Autko zostawiliśmy przy bacówce i
około 6 weszliśmy w Dolinę Kościeliską. Trasa do jaskini zajęła
nam trochę ponad 4 godzinki i wyszedł na wierzch nasz brak
kondycji. Maciek świeżo po chorobie i kuracji antybiotykowej, Koń
po kuracji nikotynowej, wiec trochę zasapki było. Pod Litworką
przebraliśmy się w skafanderki, Adaś przebrał się za owieczkę
co wzmogło zainteresowanie kozic, ale na szczęście nas nie
„namierzyły” :). Zaporęczowanie studzienki i jedziemy w dół.
Plecaki zostawiamy standardowo na dnie zlotówki i śmigamy dalej.
Dość szybkie poruszanie się w jaskini usprawniało naszą akcję
i po około półtorej godziny byliśmy już w sali Pod Płytowcem.
Nasz ambitny przewodnik Adaś stwierdził że to jest nic i trzeba
się jednak przejść głębiej (założeniu mieliśmy dojść
tylko do sali Pod Płytowcem:). W partiach zakopiańskich
troszeczkę się pogubiliśmy ale było to tylko chwilowe i w
sumie bardzo sprawnie przez nie przelecieliśmy. Po dojściu pod
Magiel zrobiliśmy parę fotek i odwrót. Przy maglu słychać było
dość pokaźny szum buszującej wody który dość często nam
towarzyszył podczas powrotu. W trakcie powrotu już przed salą
Pod Płytowcem troszkę zgubiliśmy drogę i ja popełzłem w górę
męcząc się okrutnie wyszedłem w całkiem innym miejscu sali niż
reszta ekipy. W założeniu mieliśmy robić zdjęcia i po to
targaliśmy ze sobą statyw. Ale jakoś nie wyszły nam najlepiej
bo było zbyt mało światła. Pewnie dlatego że Koń wziął ze
sobą karbitke a zapomniał palnika hehe. Powrót dał się nam
wyjątkowo we znaki. Po każdej pięćdziesiątce siły opadały i
generalnie mieliśmy dość. Ale udało się nam wyjść na
powierzchnie jeszcze w promieniach słońca po 6 godzinach akcji.
Przebraliśmy się , zjedli i ruszyli w drogę powrotną, która
przebiegła bardzo szybko. Biorąc pod uwagę nasze zmęczenie
powinniśmy się wlec, a jakoś tak wyszło że na Przysłopie Miętusim
byliśmy po godzince „spokojnego marszu” a przy autku po półtorej
godzinie. Generalnie była bardzo fajna pogoda wiec może dlatego
nam tak sprawnie poszły podejście i zejście. Akcja była bardzo
fajna, dzięki Adasiowi zaliczyliśmy partie zakopiańskie aż pod
Magiel i mamy solidne podwaliny na kolejną akcje w Wielkiej
Litworowej.
Beskid
Śląski
Uczestnicy:
Damian, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik
8
- 9.10.2005
Wycieczka
z dolnego Szczyrku na przełaj na Magurę, Klimoczok i powrót do
Szczyrku.
CZECHY
- wspin w Jeseniku
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski, Krzysztof Kubocz
1
- 2 10 2005 r.
Wspin na drogach od V do VIII-, obicie typowo czeskie 3punkty na drodze typu
kolucha, haki, niby plakietki i inne ciekawe patenty- odpadnięcia raczej wykluczone:). Skała gnejs i granit-super tarcie.
Formacja, obicie i charakter skały przypomina Tatry, super rejonik dla posiadaczy kostek i friendów. Z plusów dodam: fajne wydzielone miejsce na
ognisko, tanie piwo i tylko 150km od nas.
Beskid
Śląski - rowery górskie i wędrówka piesza
Uczestnicy:
Damian i Kamil Szołtysik (sobota), Damian i Teresa Szołtysik
(niedziela)
1
i 2 10 2005 r.
Fajna
górska trasa z Ustronia Polany na Orłową, dalej na Świniorkę
i zjazd czarnym szlakiem do Dobki. Po drodze złapałem 2 gumy.
Chmury wisiały nisko lecz nie padało. W górach rządzi już
jesień.
Przeszliśmy
trasę z Jawornika na Szoszów - przeł. Beskidek - Jawornik.
Rower - Jura
Uczestnicy:
Uczestnicy: Sebastian Śmiarowski
25 09 2005 r.
Trasa H z Atlasu Rowerowego Jura -trudna. Zawiercie-Pozamcze-Żelazko-Grabówka-Centuria-Zawiercie.
Super pogoda. Na liczniku 60km.
Tatry
Zach. - jaskinia Wielka Litworowa do połączenia z Śnieżną.
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Tadek i Tomek Szmatłoch
23
- 25 09 2005 r.
Pogoda
w Tatrach była wymarzona. W 3 godziny doszliśmy do otworu
Litworki. Dojście w jaskini do Magla zajęło nam 1 godz. i 45
min. Stamtąd założyliśmy 2 godz. do przodu w ciasnotach.
Dotarliśmy przed Komin Ekstazy w jaskini Śnieżnej (2 zaciski od
komina). Powrót to trochę inna bajka (zwłaszcza w Błękitnej
Lagunie choć wody nie było dużo). W sumie cała akcja w jaskini
trwała prawie 10 godz. Tomek zaliczył jeszcze dodatkową
wycieczkę po tym jak przypadkowo podczas pakowania trącił
plecak, który stoczył się do dna doliny. Natomiast nocną
ciszę przy powrocie zakłócały ryki jeleni.
Wielki
dzięki dla bielszczan za udostępnienie lin. Pozdrawiam.
W
tym samym czasie w jaskini działała podobno grupa z Poznania
lecz do spotkania nie doszło.
Wspin w Podzamczu
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski, Artur Mosionek(FF), Michał Tomaszewski (FF)
24.09.2005
Wspin na drogach odVIdoVI.2+/3. Drogi w okolicach zamku bardzo wyślizgane.
Wspinaczki
w Morsku
Uczestnicy:
Damian, Paweł, Kamil Szołtysik.
18
09 2005 r.
Wspinaczki
na Małym Okienniku w okolicach Morska.
Wspin w Podlesicach
Uczestnicy: Sebastian Śmiarowski, Artur Mosionek(FF), Michał Tomaszewski (FF), Marcin Duczek (FF), Łukasz Cyrus(FF), Sandra Cyrus, Weronika
18.09.2005
Wspin na Górze Zborów, oraz sesje zdjęciowe z modelkami:) oraz Marcinem na Włóczni VI.4/4+ w wykonaniu profesjonalnego fotografa Łukasza.
SŁOWACJA
- wspin w Sulovie
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz, Sebastian Śmiarowski.
9
- 11 09 2005 r.
Wspinaczki
w
skałach sulovskich.
Wspinaczki
na Okienniku skarżyckim
Uczestnicy:
Damian, Paweł, Teresa Szołtysik, Tomek, Tadek, Basia,
Artur Szmatłoch oraz wspinacze Tadek Lończyk, Sebastian Śmiarowski,
Olek Wieczorek, Artur Mosionek, Marcin Duczek.
4
09 2005 r.
Wspinaczki
na skałkach Okiennika. Grupa wspinaczy łoiła dość ambitne
drogi (od VI.3). Pogoda była piękna a skałki oblężone przez
łojantów.
Tatry
Zachodnie - jaskinia Ptasia
Uczestnicy:
Ryszard Widuch, Hania Kullman (TKTJ), Ewa Zientarska (TKTJ), Iwona
Sapieszko (TKTJ), Darek Sapieszko (KKS)
2
- 4 09 2005 r.
Akcja
kursowa do jaskini Ptasiej.
Wspinaczki
w Piasecznie
Uczestnicy:
Damian i Paweł Szołtysik
31 08 2005 r.
Wspinaczki
na skałkach w okolicach Piaseczna. Drogi o trud V - VI.1 na własnej
protekcji z różnym skutkiem.
REJS
PO BAŁTYKU
Uczestnicy:
MIchał Kuszewski, Wojtek Orszulik + ekipa
27
08 - 10 09 2005 r.
Żeglarska
wyprawa Kuszy po Bałtyku (opis)
Rysy
Uczestnicy:
Damian i Paweł Szołtysik
27
- 28 08 2005 r.
Wyjście
na Rysy (2499) szlakiem. W wyższych partiach zachmurzenie.
FRANCJA
- Park VERCORS
24
08 2005 - 7 09 2005
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Tomasz Jaworski, Kasia i Damian Żmuda, Henryk
Tomanek. Aleksandra Skowron, Daniel Bula, Janusz Rudol (Rudi)
Wyjazd
do jaskiń w Francji (tu opis
wyprawy sporządzony przez Asię)
Wyjazd
kursowy na górę Birów:
Uczestnicy: Tomek Jaworski,
Ewa Okońska, Łukasz Zawada, Michał Wyciślik, Grzegorz Sęk
21
08 2005 r.
Ranna pobudka i jadę z Knurowa do Zabrza, gdzie miał czekać na mnie Łukasz. Okazało się, że zaspał…po chwili jednak przyjechał z Grześkiem. Wskoczyłam do autka, oczywiście na przednie siedzenie (jak zawsze :-)) i ruszyliśmy do Rudy. Zbiórka miała być o 8…Michał już czekał, a jak na Tomka przystało – spóźnił się (choć miał 200m do przejścia). Na szczęście było to tylko 5 minut opóźnienia. Załadowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na Podzamcze. Droga upłynęła nam bardzo szybko…opowiadałam jak było na wyprawie na Masyw Hoher Goll.
Po 9 byliśmy już na miejscu. Łukasz zaparkował autko, wyciągnęliśmy plecaki i szpej. Założyłam plecak, wzięłam wór i ruszyłam….zapomniałam się, że jestem kobietą, a jak przystało na nasz klub to mężczyźni noszą wory :P To przez tą wyprawę, tam się nie patrzyli czy kobieta czy mężczyzna, każdy musiał nosić. Po chwili oddałam wór Michałowi. Dotarliśmy na miejsce, oczywiście chłopcy musieli coś zjeść. Grzesiek poszedł zaporęczować linę dla instruktora i już za chwilę rozpoczął się wykład na temat stanowisk, kości, wspinaczki itp. Zaczęło się…Tomek podzielił nas na dwa zespoły. Mi przypisano Michała.
Pierwsze kroki do góry…Michał dał rade, założył stanowisko i teraz mnie asekurował z góry, abym mogła ściągnąć kości. Szło nam dość szybko. Następnie ja zmierzyłam się ze ścianą i kościami…udało się jakoś dojść do stanowiska, oczywiście odetchnęłam z ulgą. Łukasz z Grzegorzem szukali naturalnych punktów…chyba mieli schizy :-), ale też dali jakoś rade. Później zamieniliśmy się drogami…szło nam sprawnie. I tak już zaliczyliśmy 2 drogi. Ja zręporęczowałam stanowiska i ruszyliśmy na inną ścianę.
I znowu pierwszy Michał…oj działo się działo. Po 3 metrach ruszył na trawers, jednak okazało się, że nie ma szans zrobienia tam stanowiska. Po około 30 minutach zrezygnował i zawrócił….ruszył do góry. Łukasz z Grzesiem już skończyli…a ja dalej czekałam.
Michał wkońcu zszedł…twarz miał tak brudną, jak by wyszedł z kopalni…trochę śmiechu i zamiana dróg. Ja niestety już nie robiłam tej drogi, co Michał, gdyż już wcześniej miałam 1 zaliczoną, a czas nas gonił. Z ledwością zrobiłam ostatnią drogę i ruszyliśmy zbierać szpej. Udaliśmy się do autka i powrót do domu.
Tak właśnie 4 kursantów zaliczyło drogi na kościach. Tomek Jaworski oraz kursanci
Weekend
w Mirowie
Uczestnicy:
dzień
1: Michał „Kusza” Kuszewski, Krzysztof Kubocz,
Sebastian Śmiarowski, Artur Mosionek, Sabina Sobota, Wojtek
Orszulik, Kuba Nocoń, Maciek Polek
dzień
2: Michał „Kusza” Kuszewski, Krzysztof Kubocz, Sebastian Śmiarowski,
Artur Mosionek, Olek Wieczorek, Marcin Duczek
20
- 21 08 2005
Sobotnim
popołudniem dotarliśmy do Mirowa, gdzie każdy z nas miał
zamiar pokonać drogę, która pozwoliłaby mu zamknąć sezon z
satysfakcją. Niestety pierwszy dzień nie był zbyt owocny tylko
niektórzy z nas pokonali jakieś przyzwoite drogi. Niemniej po ciężkim
dniu spaliśmy snem sprawiedliwych, który przerywały tylko odgłosy
libacji na polu namiotowym które okupowane było gromadą ludzi z
innej bajki...
Rano
puściło mi VI.1 z OS więc zapowiadało się nieźle. Niestety
to był szczyt. Krzysiek i Artur pociągnęli VI.1+, a później
zaczęło się ciężkie patentowanie, które niestety nie
zaowocowało kolejnymi przejściami. Jedynie Olek i Marcin
wsiekali RP VI.3. dopisała za to pogoda i humory...
Rowerem
na Pilsko
Uczestnicy:
Damian i Paweł Szołtysik
20
08 2005 r.
Ruszamy
z Korbielowa na przełęcz Przysłopy a potem przez piękne hale
(rozległe widoki) na halę Miziową. Stąd podjazd (i podejście)
na szczyt Pilska (1557). Pogoda znakomita więc z szczytu szerokie
panoramy. Dalej zjazd na Słowację zielonym i niebieskim szlakiem
do Sihelnego. Słowacka część Pilska jest rzadko odwiedzana i
sprawia wrażenie "dzikiego" terenu (spotkaliśmy tylko
2 ludzi). Ścieżka jest ledwo przedeptana wśród jagód. Niżej
szlak w wielu miejscach zatarasowany zwalonymi przez wichury
drzewami. Gdy dotarliśmy do leśnej drogi nabieramy przyśpieszenia
i szybko docieramy do szosy na przełęcz Glinne. Stąd czarnym
szlakiem zjeżdżamy spowrotem do Korbielowa. Szlak jest wymagający
kondycyjnie i technicznie.
Wspinaczka
na Okienniku
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz (Cyklista), Olek Wieczorek, Marcin Duczek,
Artur Mosionek
15
08 2005 r.
Wyjazdy
wekendowe w skałki stały się pewną tradycją u mnie więc i
tym razem jedziemy do Skarżyc na Okiennika, na który reszta
ekipy jeździ już od dłuższego czasu. Dzisiaj cały czas
walczyliśmy na trzech drogach, ja z Arturem na „droga
Bodshisatwy” – VI 2+ - bardzo wytrzymałościowa 11 wpinek.
Olek z Marcinem najpierw na „dzień jak co dzień” – VI 3 z
dołem a później na wędkę patentowali „Młode strzelby”
– VI 4.
Wyjazd
wspinaczkowy do Ryczowa.
Uczestnicy:
Damian i Paweł Szołtysik
15
08 2005 r.
Wspinaliśmy
się na wielkiej skale w lesie na granicy rezerwatu Ruskie Góry.
Drogi od V do VI lecz lecz nie obite i mało chodzone. Wspinaliśmy
się na własnej protekcji. Urozmaiceniem były spadające
niespodziewanie kamienie.
UKRAINA
- wędrówki po Czarnohorze
Uczestnicy:
Michał Kuszewski + ekipa
12
- 17 08 2005 r.
Ciekawa
wędrówka w ciekawym kraju, tu opis
Wyjazd
wspinaczkowy do Mirowa.
Uczestnicy:
Michał Trytko, Krzysztof Kubocz, Michał „Kusza” Kuszewski
6
- 7 08 2005 r.
Pierwszy
weekend sierpnia miał być czasem wspinaczkowym. Choć jeszcze w
sobotę pogoda i okoliczności były niesprzyjające. Padający
deszcz, oraz obowiązki w pracy, sprawiły że wyjazd nastąpił
dopiero ok. godz. 18:00, więc było pewne, że w tym dniu wspinu
nie będzie. Niemniej jednak po przyjeździe do Mirowa udało się
rozpalić ognisko (przy pomocy ręcznego miotacza płomieni pożyczonego
od turystów z Płocka) były więc kiełbaski i Pies we Mgle ;).
Rano pogoda iście wspinaczkowa, więc wskoczyliśmy w skały. Na
początek zacząłem od OS na VI+, Michał pociągnął ją z
flasha, później w RP każdy z nas wciągnął VI.1. Następnie
Krzysiek pociągnął drogę zawodów VI.1+. Później ambitnie
walczył z Bezwzględnym łupieżcą i jak już znalazł patent na
trudności... spadł deszcz. Popadało przez chwilę, później znów
wyszło słońce więc walczyliśmy zaciekle na jakiejś siłowej
VI.1, ale tylko Krzysiek dał jej radę. Generalnie wyjazd udany i
już planujemy ponowną wizytę w tamtej okolicy, bo każdy ma
rachunki do wyrównania na jakiejś z dróg.
Beskid
Śląski
Uczestnicy:
Damian, Paweł, Kamil Szołtysik
6
–
7 08 2005 r.
Wędrówki
w Beskidzie Śląskim. Spenetrowano zawaliska przy zielonym szlaku
na Skrzyczne.
Wspinanie na Okienniku Skarżyckim
Uczestnicy : Olek Wieczorek i
Marcin Duczek (FF)
2 08 2005 r
Wyjeżdżamy wcześnie rano, i około 7:45 jesteśmy już na miejscu. Rozgrzewamy
się na Drodze Bodhisatury VI.2+, po czym przechodzimy na coś trudniejszego -
mianowicie Igły i Szpilki VI.4. Po stosunkowo krótkim
przepatentowaniu, prowadzę ją w 4 przymiarce z dołem ...! Olkowi niestety droga nie "puszcza",
gdyż nie mieszczą mu się palce w kluczowej dwójce. Około godziny 14:30
wracamy do domu z uśmiechami na twarzach.
Wspinaczki
na Okienniku Skarżyckim
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski, Olek Wieczorek, Marcin Duczek (FF), Artur Mosinek
(FF)
31.07.2005
r.
Wyjeżdzamy stosunkowo późno, po porannym deszczu. Po przyjeździe Artur z Marcinem przystawiaja się do VI.1+ i VI.4, Olek wiesza wędke w celach treningowych na Pozytywnych Myślach VI.3 ma dzis moc przełazi ją8razy i na koniec z dołem, ja też na niej, patentuje, ale nie puszcza mi w ciągu, mój cel na ten sezon:).
Dołączają do nas Marcin i Artur. Marcin po długiej próbie z wycofem flaszuje ją, Arturowi przed drugą wpiną siada psycha i
po 3 próbach odpuszcza. Olek postanawia przyatakowac VI.4+ , jest ciężko, ale ma szansa zrobić ją w tym
sezonie. Przychodzi wielka burza i tak kończy się wspin na ten dzień.
Tatry
Zachodnie: system Nad Kotliny-Śnieżna
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Tomek, Tadek, Adam Szmatłoch, Tomek
Jaworski, Asia Maciejowska, MIchał Wyciślik, Janusz Rudol, Jan
Kieczka
30
- 31 07 2005 r.
Dokonano
przejścia całego systemu jaskiniowego Nad Kotliny - Śnieżna do
syfonu Dziadka (-754). Cała ekipa (9 osób) dotarła do syfonu
Dziadka w
6 godzin po założonych przez nas na poprzedniej akcji linach.
Powrót z reporęczowaniem i transportem setek metrów lin trwał
14 godzin. Przed nami na akcję po sznurkach załapało się dwóch
kolegów z SBB. Pogoda na dojściu tym razem nam dopisała.
Tatry
Zachodnie - jaskinia Nad Kotlinami
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Tomek, Tadek, Agnieszka, Szmatłoch, Tomek
Jaworski, Asia Maciejowska, MIchał Wyciślik, Janusz Rudol, Darek Sapieszko
(KKS)
23
- 24 07 2005 r.
Zjechano
od otworu Kotlin do Wodociągu. W jaskini Śnieżnej działała również
grupa z SBB. Po zaproęczowaniu Kotlin korzystając z
uprzejmości bielszczan wycofaliśmy się po ich sznurkach otworem
Śnieżnej.
WYJAZD DO NORWEGII WAKACJE 2005
Uczestnicy: Wojciech Orszulik, Akson i Grześ
Wakacje 2005 były obfite w wyjazdy i morskie podróże. Idąc za ciosem bez zastanowienia zgodziłem się na udział w wyprawie do Norwegii. Co prawda wyjazd miał na celu reperowanie budżetu, co jednak nie przeszkodziło w poznawaniu krajobrazów i klimatów tego Skandynawskiego kraju. Podróż przez Bałtyk przebiegała bez zakłóceń, jedyny żal wiązał się z tym, że płynąłem jako pasażer, a nie kapitan. Norwegia po przybyciu zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Prognozy wskazywały, że niezbędne są ubiory ekstremalne, podczas gdy całą dobę paradowałem w koszulce bez poczucia dyskomfortu. Największe wrażenie robiły wszechobecne wodospady kilkusetmetrowej wysokości i schodzące non stop lawiny kamienne, białe noce i góry wyrastające prosto z morza. Fiordy jadły mi z ręki. Kraj ten urzekł mnie tak bardzo, że planuję tam powrót już jako kapitan.
[fotki: tu]
SŁOWACJA
- wspomnienia z wyprawy wspinaczkowej do Sulova
Uczestnicy:
Ewa Mosingiewicz, Krzysztof Kubocz, Sebastian Śmiarowski, Michał
Tomaszewski, Michał „Kusza” Kuszewski
22
- 24 07 2005 r.
Około środy kolega Cyklista dał cynk, że jest ekipa planująca
wyjazd na słowackie skałki. Co prawda już niemal zapomniałem jak
wyglądają skałki i wspinaczka, ale...
pamiętałem
jak smakuje słowackie piwo ;). Ponieważ dodatkowo moje plany
urlopowe wzięły w łeb, długo się nie zastanawiałem. Jeszcze
tylko pozostało uzyskać zgodę Dziewczyny na wyjazd ;) no i GO!
W
czwartek była już zgoda, miejsce w aucie nadal było wolne, więc
spakowałem trochę gratów i o 15:00 zameldowałem się u
Kubusia-Cyklisty. Za jakiś czas podjechał Michał (w końcu go
poznałem), po drodze zabraliśmy Sebę, zrobiliśmy zakupy i
pojechaliśmy po Ewę. Ewa (podobno tradycyjnie) spóźniła się
kilka minut ;) ale grunt, że przyszła, dzięki czemu mogłem ją
poznać. Teraz już tylko pozostało skierować Kangura na południe
i... trochę popchać no i w drogę... Najpierw przez Cieszyn do
Czech, później już prościutko na Słowację. Michał prowadził
Kangura, a Seba Michała. Ponieważ w Sulovie zjawiliśmy się dość
późno, więc po rozbiciu namiotów poszliśmy się... integrować
(byłem z nimi pierwszy raz na wyjeździe) przy słowackich złocistych
napojach... Poznaliśmy siebie i... Velkopopovickego kozel’a,
Kelta, Poper’a i kilka innych piw, których dokładnie nie pamiętam...
W końcu ponieważ byliśmy ostatnimi klientami lokalu pani barmanka
uprzejmie nas pożegnała (gasząc światła i odmawiając
sprzedania kolejnych browarów). W związku z tym stwierdziliśmy
(jak się okazało słusznie), że może to być jedyna okazja by
zobaczyć zamek, który ponoć gdzieś jest...
Zaopatrzeni
w czołówki wyruszyliśmy w drogę... niestety zamek „jest gdzieś
lecz niewiadomo gdzie...”. W tej sytuacji pozostało nam powrócić
do obozu, gdzie jeszcze do późna toczyliśmy rozmowy... o życiu....
J
Drugi
dzień od rana atmosfera wspinaczkowa. Śniadanko, pakowanko i w skały...
na rozgrzewkę Ewa, Seba i Michał wzięli drogę wyciągową, która
puściła bez problemu... Cyklista też sieknął jakąś 5+ (o której
wszyscy mówili, że spokojnie ma więcej, mogłem się o tym
przekonać bo jakoś nie chciała mi puścić). Ewa, Michał i Seba
wrócili z góry oczarowani widokami. Cyklista przystawiał się do
oddysei (VII) którą zrobił z Sebą, a my przenieśliśmy się na
jakieś V+, które jak Ewa określiła, wygląda jak schody ;). Po
ostrej walce przekonaliśmy się, że schody są nieco łatwiejsze
do pokonania... tym bardziej, że jak się później okazało droga
była liczona na trzy wyciągi, a myśmy w swej nieświadomości
zrobili ją w dwóch wyciągach... ja dodatkowo doszedłem do
wniosku, że jestem już za stary na wspinanie, psycha nie ta i że
to już koniec wspinaczek dla mnie... później ekipa się porozłaziła
bo skałek było trochę, Sebę dziabnął jakiś krwiożerczy
bydlak rozmiarów większego królika, oczywiście żaden Słowak
nie przyznał się, że jest właścicielem bestii. W końcu
spotkaliśmy się wszyscy na polu namiotowym, po szybkiej kolacji
zarządzono wymarsz na kolejną degustacje miejscowych trunków... w
barze spotkaliśmy Słowackich łojantów i co ważniejsze łojantki
(a konkretnie dwie ponętne bliźniaczki) z którymi widzieliśmy się
na skałkach... poza smakiem piwa niektórzy z nas postanowili
zapoznać się z zaletami śliwowicy... po czym grzecznie skierowaliśmy
się do namiotów... jednak Ewa i Seba postanowili jeszcze trochę
pozwiedzać. Rzuciło ich na jakieś lokalne wesele... nie wiadomo
ile zapamiętali z tej wędrówki... ;) Rano po kościele znowu
uderzyliśmy w skałki po zrobieniu jakiś prostszych dróg psycha
mi trochę skoczyła i wróciła chęć do wspinaczki... Ewa z Sebą
robili własne przejścia, a nasza trójka atakowała coraz to nowe
drogi... Kubuś znowu rozpracował jakąś ambitniejszą drogę
zyskując tym uznanie lokalnej społeczności wspinaczkowej. Później
z Michałem przystawiliśmy się do jakiejś Strasnej (tak się
nazywała) drogi, którą co prawda wyceniono na IV, ale miała
ponad 30 metrów i kilka ambitnych trudności. Po kontemplacji widoków
ze szczytu, powróciliśmy na ziemię, gdzie Kubuś-Cyklista zapragnął
zmierzyć się z jakąś bodajże VII+ ale ponieważ słowackie
wyceny są różne (zwykle zaniżone jak fama głosi) wycofał się
po paru wpinkach i pięknym locie, który Michał na szczęście wyłapał.
W bojowych nastrojach wróciliśmy na pole i po skromnym posiłku
opuściliśmy Sulov z nadzieją, że jeszcze tu k*** wrócimy (choćby
po to by zobaczyć ten nieszczęsny zamek). Resztki koron poszły na
Kelty, którymi całą powrotną drogę drażniliśmy Michała, który
z racji funkcji kierowcy niestety nie mógł w kolejnych łykach chłonąć
Słowackich smaków. Pozostawały mu jedynie doznania wzrokowe w
postaci ponętnych blondynek z plecakami, które gęsto stały przy
słowackich drogach (na bilboardach reklamujących zalety produktów
marki Pepino).
Tatry
Zachodnie - jaskinia Śnieżna
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Tomek, Tadek Szmatłoch, Jan
Kieczka, Darek Sapieszko (KKS)
16
- 17 07 2005 r.
Akcja
w jaskini Śnieżnej. Otwór przekopaliśmy w śniegu i obecnie
jest drożny. Dojście do syfonu Dziadka.
Tatry
Zachodnie - jaskinia Śnieżna
Uczestnicy:
Ryszard Widuch, Ola Skowron, MIchał Wyciślik, Iowna Sapieszko (TKTJ),
Ewa Zientarska (TKTJ), Hania Kullman (TKTJ)
16
- 17 07 2005 r.
Akcja
kursowa do Suchego Biwaku.
Wspinaczki
w Mirowie
Uczestnicy:
Seba Śmiarowski, Krzysiu- Cyklista, Ewa Mosingiewicz (HKT), Marcin Duczek (FF), Michał Tomaszewski (FF), Olek Wieczorek -niedziela, Mariusz -niedziela
15-17
07 2005
Wyjazd po pracy koło16. Koło18 lądujemy w Mirowie,szybki przepak i na Skoczka. Prawie wszystkim puszcza Punk Rock VI.1 na rozgrzewke, nastepnie przystawiamy się do VI.1+. Do wieczorka wspiny na drogach VI.1,VI.1+. Wieczorkiem tradycyjne ognisko i nocna wyprawa na zamek z gitarą. Rano przenosimy się na Łutowiec, tu wspiny na Różowej Panterze o trudnościach VI do VI.1+. Cyklista z Modym patentują VI.3, która puszcza Marcinowi. Zaczyna padać, więc do autka i przenosimy się na Rzędki, tu jak zwykle mnóstwo kursów i łojantów. Marcin prowadzi 6.2+, reszta drogi do 6.1+. Nocke spedzamy w barze na opowieściach o sensie życia:). Rano przenosimy się na Biblioteke, gdzie spotykamy Olka i Mariusza,łoimy kilka dróg od VI do VI.1, Mody z Olkiem patentują VI.3 i wczesnym popołudniem wymęczeni wracamy do domu.
Tatry
Zachodnie - jaskinia Wielka Litoworowa
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Aga, Tomek, Adam, Tadek Szmatłoch,
Grzegorz
Przybyła
9
- 10 07 2005 r.
Akcja
w Wielkiej Litworowej, dojście do Magla. Po deszczach droga
powrotna z jaskini fatalna (ślisko). W nocy zaliczyliśmy kilka
spektakularnych upadków. (zdjęcia)
Tatry
Zachodnie - jaskinia Marmurowa
Uczestnicy:
Ryszard Widuch, Ola Skowron, Remigiusz Lemańczyk, Łukasz Zawada,
Ewa Zientarska (TKTJ), Iwona Sapieszko (TKTJ), Hanna Kullman (TKTJ),
Darek Sapieszko (KKS)
9
- 10
07 2005 r.
Akcja
kursowa do jaskini Marmurowej. Osiągnięto Nowe Dno.
Wyjazd
skałkowy do Mirowa
8
-10 07 2005 r
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz (Cyklista), Sebastian Śmiarowski, Tadeusz
Lończyk, (sobota) - Rkg Nocek i reszta: Justyna Otrębska, Marcin
Duczek (sobota – niedziela), Michał Tomaszewski, - Forma
Fitness, Mariusz, Ewa Nogaj-Mosingiewicz HKT + Jacek
Niepewna
pogoda i ogromna chęć wspinania zmusiła nas do wyjazdu w piątek
po pracy czyli około 16:00, jednakże okazało się to małym
niewypałem bo w Katowicach „alkaida” podłożyła bombę J i
było bardzo dużo policji, która i oczywiście musiała się
dowalić i do nas i do naszej lekko pękniętej szyby. Po dłuższym
czasie jednak humory wróciły i około 18:00 byliśmy już na
miejscu w Mirowie. Szybki przepak i idziemy jeszcze się
porozgrzewać na jakieś dróżki, dziewczyny i Michał robią z
dołem kultową Zetkę (Ćwierćwiecze V+) a ja z
Sebastianem Drogę przez okapik VI 1. Przy zachodzącym słońcu
wracamy do naszego auta, gdzie przygotowujemy się do ogniska,
przy którym były oczywiście śpiewy i tańce do późnych
godzin nocnych. Ranek wita nas pięknym słońcem i kilkoma
znajomymi ludźmi (Tadzik, Marcin i Mariusz). Po małym śniadaniu
wracamy na upragnione skały, gdzie Tadzik, Michał Mariusz i
Marcin robią kilka dróg na Studnisku VI+ do VI 1 a Młody robi
VI 2+, my czyli płeć piękna zaczynamy na Trzech siostrach,
Justyna z Ewą robią dwie drogi na wędkę V+ oraz Justyna z dołem
po bloku robi VI+, ja powiesiłem expresy Sebkowi na Drodze
zawodów VI 1+, ale problemy na starcie zatrzymują go. Później
ekipa Tadzika z Ewą przenoszą się na Mniszka, gdzie próbują
drogę Ściany mają uszy VI+, nasza trójka przechodzi na
czwartą grzędę, tutaj Sebastian chciał zaatakować słynną
drogę Rycerskie Szarpnięcie VI 1+, ale ostatni ruch go
jednak zdołował, natomiast po pięknej walce zrobił Psychomatycznego
Spleena VI 1 z OSa, Justyna tutaj też pięknie walczyła, ale
niestety droga ją pokonała, ja też te drogi sobie przeszedłem
ktoś musiał ściągnąć expresy. Po tych kilku drogach ekipa zgłodniała
i trzeba było wrócić na campa. Tadzik z Mariuszem wracali już
na Śląsk, a ja Michał, Jacek i Sebastian pojechaliśmy do
Dzibic się wykąpać, dziewczyny z Marcinem spragnione wspinania
poszły jeszcze coś załoić. Po powrocie z pięknej wody, ja z
Justyną i Sebastianem idziemy jeszcze też coś załoić, gdzie
przy pięknej „motywacji” puszcza mi w wspaniałym stylu sławny
Castroman VI 2, później jeszcze przystawiłem się do
drogi obok W życiu piękne są tylko chwile, niby VI 1+,
ale okazała się jak na razie ona za trudna. Wieczór w Mirowie
zapowiadał się ciekawie ponieważ był tam festyn muzyki
ludowej, gdzie nasza pawie cała ekipa zabalowała do samego rana,
tylko ja z Justyną okazaliśmy się najporządniejsi i poszliśmy
wcześniej spać. W niedzielę niektórzy dochodzili do siebie,
ale o wspinie mogliśmy i tak zapomnieć bo ktoś z góry odkręcił
kurek i zaczęło lać. Około 17:00 wróciliśmy do domu. Wyjazd
ten przypomniał mi stare lata klubu, gdzie się właśnie jeździło
na takie imprezy połączone właśnie z wspinaniem, manewrami
jaskiniowymi i ogniskami do rana, teraz ta dzisiejsza młodzież
tego już doświadcza, niestety.
Tatry
Bialskie i Pieniny
Uczestnicy:
Damian, Paweł, Teresa Szołtysik
7
- 8 07 2005 r.
W
Pieninach wejście na Trzy Korony w Tarach Bialskich przejście z
Zdziaru przez Szeroką Przełęcz, Przełęcz pod Kopą do
Javoriny.
Wyjazd
na Jurę do Mirowa
Uczestnicy:
Damian, Teresa, Paweł Szołtysik, Aga, Basia, Tomek,
Artur, Tadek Szmatłoch, Rysiek, Marzena, Maciek Widuch, Grzegorz
Przybyła
3
07 2005 r.
Najpierw
uprawialiśmy pływanie na zalewie w Dzibicach a potem wspinaczki
w skałkach w Mirowie. Piękna pogoda, wspaniałe humory a na
dodatek wspin o okolicach "Niemieckiej Drabiny".
Tatry
Zachodnie - Studnia w Kazalnicy
Uczestnicy:
Tomek Jaworski, Adam Szmatłoch, Michał Wyciślik
2
07 2005 r.
Akcja
w jaskini gdzie było dużo lodu i wody. (zdjęcia)
Beskid
Mały - rowery górskie
Uczestnicy:
Damian i Paweł Szołtysik
28
06 2005 r.
Z
Łodygowic podjechaliśy (i podeszli) na Czupel. Stamtąd zjazd do
Czernichowa (Paweł zaliczył lot przez kierownicę po tym jak
wyleciało mu przednie koło). Dalej wzdłuż brzegu jeziora Żywieckiego
(kąpiel w jeziorze) spowrotem do Łodygowic.
Jaskinie
gór Sokolich
Uczestnicy:
Łukasz Zawad, Ewa Okońska
25
06 2005 r.
Przejścia
jaskiń Koralowa i Studnisko
Jura
północna
Uczestnicy: Seba Śmiarowski, Tadek Lończyk, Olek Wieczorek, Marcin Duczek
24.06.2005
Wspin na Górze Zborów. Drogi od V+ do VI.3. Marcin poprowadził Sokowirówke VI.3
CZECHY
- wyjazd w góry Opawskie
Uczestnicy:
Tadek, Basia, Aga Szmatłoch
24
- 25 06 2005 r.
Góry
Opawskie po stronie czeskiej. Zwiedzono jaskinie turystyczne.
Jura
wieluńska - spływ pontonami zakola Warty
Uczestnicy:
Damian, Teresa, Paweł Szołtysik, Tadek, Basia, Tomek,
Artur, Aga Szmatłoch, Heniek i Sonia Tomanek, Piotr
19
06 2005 r.
Jakinie
tego rejonu już zwiedzaliśmy w przeszłości więc przyszedł
czas na spływ rzeką. Z Bobrownik (na przeciw góry Zielce) na 4
pontonach spłynęliśmy do wsi Toporów pokonują w ten sposób
tzw. łuk załęczański na którym Warta robi ostry zwrot z
zachodu na pn-wsch. Jest to najdalej na północ wysunięty rejon
Jury. Dystans ok. 20 km. Na tym odcinku rzeka posiada wiele wysp i
płycizn. W okolicach Załęcza przepłynęliśmy przez próg
skalny co nas trochę rozbujało. W sumie spływ zajął nam
ok. 5 godzin. Na końcu oczywiście było ognisko i kiełbaski. (zdjęcia
- wszystkie autorstwa Heńka Tomanka)
Wyjazd
kursowy na górę Birów
Uczestnicy:
Tomasz Jaworski, Ola Skowron, Ryszard Widuch, Ewa Zientarska (TKTJ),
Iwona Sapieszko (TKTJ), Hania Kullman (TKTJ)
18
- 19 06 2005 r.
Wspinaczki
kursowe na górze Birów.
Wspin
na górze Birów
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Jacek Kupras oraz członkowie UKS
"Gimnazjum 7"
9
06 2005 r.
Wspinaliśmy
się na drogach w okolicach komina Adeptów.
Wypad
w Beskid Śląski
Uczestnicy:
Damian, Paweł, Teresa Szołtysik
5
06 2005 r.
Przeszliśmy
trasę z Ostrego na Muronkę - Magurę Radziechowską - Magurę Wiślaną
i wróciliśmy do Ostrego doliną Potoku Leśna. Ciekawostką były
przemieszczające się wokół burze. Jedna z nich zmusiła nas do
zejścia do doliny.
Manewry
ratownictwa na Lewym Podzamczu.
Uczestnicy:
Tomasz Jaworski, Maciej Dziurka, Daniel Bula
4
- 5 06 2005.
Kolejny
raz z kilkunastoosobową grupą kolegów i koleżanek z kilku klubów,
ćwiczyliśmy techniki ratownictwa. Po przypomnieniu
podstawowych systemów wyciągowych, zabraliśmy się za transport
poszkodowanego. Wszystko odbywało się sprawnie, nosze szły płynnie,
wszystko było dobrym ćwiczeniem przed manewrami w jaskiniach
tatrzańskich.
Wymarzona
akcja poznawczo- eksploracyjna głównego ośrodka kulturalno-
wypoczynkowego Zakopanego - Krupówek.
Uczestnicy:
Maciej Dziurka, Michał Wyciślik, Łukasz Zawada,
Remigiusz Lemańczyk
3
06 2005
….
Kilka tygodni planowania i w końcu wyjechaliśmy. Łukasz wpadł
po mnie o 00.00 , potem odebraliśmy Remika, przed pierwszą Michała
i w drogę. W czteroosobowej ekipie po czwartej rano pojawiamy się
w Zakopcu. Zabieramy plecaki i w drogę. Kręcimy się gdzieś nie
wiadomo gdzie, błądzimy po lasach i wiatrołomach. Nikt nie
potrafi określić naszego położenia. Nagle zapada ciemność,
znikamy w otchłani. Znowu błądzimy, nie wiadomo gdzie. Czterech
wspaniałych, jakimś cudem nagle znajduje wyjście z ciemności,
cieszymy się, że znów widzimy światło słoneczne. Zbieramy się
w pośpiechu i zmierzamy w kierunku dobiegających z doliny
głosów. Wpadamy na szlak i oto widzimy innych ludzi- jesteśmy
uratowani. Po znakach jakimś cudem docieramy do samochodu. Jest
po siedemnastej, akcja udana, wspaniała, ocaleliśmy. Jednak nie
poddając się, po trudach z jakimi musieliśmy się zmierzyć w
końcu docieramy do Krupówek. Prowadzimy eksplorację
powierzchniową, wykonujemy zapiski, pomiary oraz dokumentację
fotograficzną. Wytyczmy kilka nowych dróg łojanckich, kilka
nowych szlaków…….i tak w tej zabawie zapominamy o uciekającym
czasie. Wykonujemy odwrót, zmierzmy do samochodu, i wracamy do
domów. Gdzieś po pierwszej znowu jesteśmy w domach, po około
kilkunastu godzinach przedziwnej przygody. Teraz dochodzimy do
siebie, a co się tam stało, to sam nie wiem do końca, może więcej
informacji będzie można otrzymać od moich współtowarzyszy tej
pięknej aczkolwiek dziwnej przygody.
Jura-wspin
Uczestnicy:
Seba Śmiarowski, Olek Wieczorek
03.06.2005
O 10-tej urwałem się z pracy(wyjście służbowe;)), więc by nie
marnować czasu wolnego wybraliśmy się na Jurę. Najpierw na Okiennik Skarżycki, tu wspin na drogach Droga Baranika VI+/1,
Lewa i Prawa mydelnica VI.1+ i VI.1, Olek patentuje Cubanty VI.3 na ruchomych plakietkach wyciętych z blachy. Cały
Okiennik obity jest niedozwolonymi punktami- zaginane ringi i plakietki samoruby
bardzo luźne. Po posiłku przemieszczamy się na Skałę z krzyżem.
Ja patentuje a Olek przechodzi Welcome to Korea VI.2 oraz
Pożegnanie z Polską VI.2+/3.
Tatry
Wysokie - wspinaczki na Zamarłej Turni
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz (Cyklista), Sebastian Śmiarowski
26
- 29 05 2005 r.
Od
dłuższego czasu planowaliśmy jakikolwiek wyjazd wspinaczkowy w
długi weekend, ostatecznie padło na Tatry i Zamarłą Turnie. W
czwartek o 4:30 budzik zaczyna dawać o sobie znać i zaczyna się
kolejna przygoda z wspinaniem. Około 7:45 jesteśmy w Krakowie i
po szybkiej przesiadce na minibusa jedziemy do Zakopanego, gdzie
robimy kolejną przesiadkę i coś około 13:00 jesteśmy na Łysej
polanie – po oczywiste zakupy. Po zrobieniu zakupów męczymy się
(słonce pali) już na szlaku w kierunku doliny 5 ciu stawów i
naszej małej bazy noclegowej. Po długim podejściu załatwiamy
sprawę noclegu i tego samego dnia podchodzimy jeszcze pod Zamarłą
Turnie zobaczyć naszą wspaniałą ścianę. Po nieprzespanej
nocy wstajemy w piątek dość wcześnie i po długim śniadaniu o
10:00 idziemy na wspinanie. Naszym celem na rozgrzewkę była mało
co chyba chodzona droga Aligatora VII (VI+ A0). Duża ilość śniegu
sprawiła, iż przebieranie stało się bardzo trudnym zadaniem,
kończymy zakładanie butów wspinaczkowych dopiero w ścianie na
małej półeczce. Pierwszy krótki wyciąg IV prowadzi Sebastian
i zakłada stanowisko pod kluczowym okapem VII-, gdzie zamieniamy
się sprzętem i ja idę spróbować klasycznie przejść ten
okap, jednak trudności i brak magnezji zmuszają mnie do
przyazerowania jednego miejsca, resztę wyciągu to już przechodzę
bez problemów IV+. 3 wyciąg IV-kowy prowadzi Sebastian,
lecz przejście go bez haka tylko na samych kościach znacznie
podwyższa wycenę. Ostatni wyciąg IV+ prowadzę znów ja, lecz
ja miałem parę haków na tym wyciągu, co poprawiło mój
komfort psychiczny. Po skończonej drodze czekamy w kolejce (duża
ilość zespołów) na zjazd pod ścianę. Na zjeździe pomagamy
jeszcze 2wóm innym łojantom, którzy mieli tylko linę 60m, a do
zjazdu potrzeba 100m, zjazd podzielony jest na 3 części 30m,
30m, 50m. Późna godzina zmusza nas do powrotu do schroniska,
gdzie jemy i integrujemy się innymi łojantami z Nowego Sącza i
chyba Poznania. W sobotę znów wcześnie rano budzi nas słońce
i chodzący non stop turyści po pokoju. Po kolejnym śniadaniu i
obmyśleniu co by załoić pakujemy się na kolejną wspinaczkę,
tym razem postanowiliśmy iść na Lewą Pilchówkę, która
idzie trochę na prawo od wcześniejszego Aligatora, ale również
przechodzi przez dolny okap wycena to VII. Tym razem nie popełniamy
wcześniejszego błędu i szpeimy się już na kamieniach na
szlaku przy odbiciu na Kozią przełęcz i w pełnym sprzęcie
podchodzimy po śniegu pod ścianę. 1szy wyciąg znów prowadzi
Sebastian IV+ i zakłada stanowisko na małej półeczce pod
okapem, gdzie widać kilka haków. 2gi wyciąg przez okap należy
do mnie i przy samym okapie spotykamy kumpli z Nowego Sącza, którzy
zjeżdżają z ściany i mówią nam, że okap można trochę obejść
z prawej strony. Po zrobieniu kilku ruchów widzę ładny hak z
prawej strony do którego się wspinam i przechodzę też ten okap
lekko z prawej strony. Robię jeszcze jakieś 20m drogi V i zakładam
stanowisko. 3ci wyciąg IV+ ładną płytą wylosował Sebastian,
jednak tym razem na drodze miał kilka haków, ale nie było
zaznaczonego na skałoplanie stanowiska i przeszedł na tak zwany
duży trawnik na Zacięciu Komarnickiego. Wszystko by było ok.
gdyby nie fakt, że długość tego wyciągu była 50m a ja musiałem
się powypinać z asekuracji z liny i tylko wisiałem na taśmach
stanowiskowych, bo brakło by liny. Po dojściu do Sebastiana
robimy sobie przerwę na jedzenie i następnie zaczynam wspinać
się na ostatnim wyciągu. Ostatni wyciąg Vdół, V+ góra, idzie
również piękną płytą, gdzie na całym prawie 50m wyciągu były
aż 5 haków a w sumie założyłem 6 przelotów. Płyta jest niby
wyceniona na V+, ale przy takiej asekuracji to spokojnie można
jej dać VI+, bo na tym niby trudniejszym okapie się mniej namęczyłem
niż na tej płycie. Jak by tak bardziej obili tę drogę to była
by ona bardziej piękniejszą. W dużym stresie kończę ten wyciąg
i ściągam do siebie Sebastiana i zjeżdżamy na dół. Późniejsza
pora wyjścia sprawiła, że to była już ostatnia droga jaką
zrobiliśmy. W niedzielę rano szybko pakujemy się i wracamy do
Zakopanego a później do Rudy Śląskiej. Na szczęście wiele osób
wracało w sobotę lub niedzielę rano i na zakopiance było już
bardzo spokojnie.
WĘGRY
- jaskinie gór Bukowykch
Uczestnicy:
RKG Tomasz Jaworski i Asia Maciejowska
TKTJ:
Iwona Sapieszko, Tomek (Rumun), Ewa Zientarska, Hania Kullman,
Bogdan Kullman, Andrzej, Alek z synem (prezes TKTJ)
KKS:
Darek Sapieszko
25
- 29 05 2005 r
Wyjechaliśmy
w środę wieczorem, po drodze robiąc przerwę na spanie. Na
plateau Létrás, gdzie swą siedzibę mają węgierscy grotołazi
dotarliśmy coś koło 10 rano. Po odpoczynku wyruszyliśmy do
pierwszej jaskini- Szepessy Barlang. To co od razu uderza to
obecność drabin, dla nas dość „egzotyczna”. Jaskinia jest
bardzo interesująca, obfituje w szatę naciekową.
Zwiedzaliśmy ją wzdłuż wodociągów, przeważnie używaliśmy
techniki zapieraczki. Wieczorkiem była oczywiście „imprezka
integracyjna”. Następnego dnia rano pojechaliśmy do żródeł
termalnych- basenów w jaskini w Miszkolcu-Tapolce. Po południu
część ekipy (Tomek, Darek, Asia, Rumun czyli Tomek) poszła do
dziury o nazwie Fekete co oznacza po prostu Jaskinia Czarna. Ma
ona jakieś 100 m. My zjechaliśmy 70 m kilkoma odcinkami. Otwór
jest dość charakterystyczny-ma się wrażenie jakby się schodziło
do kanału czy coś w tym stylu (otwory jaskiń na Węgrzech są
zamurowane i zamknięte na klucz-na pozwolenie i klucze oczekuję
się co najmniej miesiąc). Jaskinia ta przypomina nasze tatrzańskie,
nie było w niej żadnych nacieków. Nie doszliśmy niestety do końca
ponieważ nasz przewodnik nie znalazł przejścia:(. W tym czasie
Hania, Iwona, Ewa i Andrzej zwiedzali inną jaskinię o rozwinięciu
typowo poziomym, z dużą ilością nacieków. Wieczorkiem znowu
zorganizowaliśmy „imprezkę integracyjną”.
Kolejnego
dnia ekipa w składzie Ewa, Asia, Darek, Andrzej udała się do
najgłębszej jaskini Węgier- István-lápai-barlang. Wejście
oczywiście dość interesujące. Początek (200 m w dół)
jaskini to ogromna ilość drabinek. Zamontowane są one w
studzienkach, ale na szczęście te studzienki są dość ciasne,
tak więc komfort psychiczny jest w miarę zapewniony. Po partiach
pionowych przyszedł czas na partie poziome. Dochodzimy do
pierwszego biwaku i zarazem świetnego mostu linowego. Wszyscy
przeszli go w skupieniu. Pod sobą mieliśmy około 60 m lufy. Osiągamy
drugi biwak i tu zostawiamy Andrzeja. Dalej zaczyna się
najciekawsza część jaskini. Wszystkie ściany są przebogate w
nacieki. Pokonujemy tzw. Dragon Wall i później pionowo do góry
(może ze 100 m), wchodzimy w przepiękny świat nacieków.
Niesamowity widok. Osiągamy najwyższy możliwy dla nas punkt i zjeżdżamy
w boczną studnię. Zbaczamy ze ścieżki i kierujemy się w stronę
syfonu. Tu nasi koledzy Węgrzy, podekscytowani stanem wody, próbują
dotrzeć jak najdalej i „pluskają się” w przyjemnie rześkiej
wodzie. Darek nie chce być gorszy i też włazi do wody. Ja i Ewa
przybieramy role obserwatorów. Kolejne chwile należały do
bardzo przyjemnych – przeciskamy się przez miejsca, które
niedawno zalane były jeszcze wodą a teraz pozostał tam piasek
świeżo naniesiony przez wodę. Później wracamy do miejsca
rozwidlenia i kierujemy się w stronę biwaku, pokonując przy tym
30 m drabinkę. Spotykamy Andrzeja-biedak czekał na nas 5 godzin.
Pijemy gorącą herbatkę i wracamy na powierzchnię. Po 10 godz.
znów widzimy niebo.
Spotykamy
się na bazie, gdzie Tomek z Hanią wrócili właśnie z innej
jaskini.
Następnego
dnia w niedziele wracamy do domu, odwiedzając po drodze jaskinię
turystyczną (Jaskinia Gombasecka) na Słowacji.
Wyjazd
był bardzo udany a ekipa jak najbardziej dobrze dobrana. Raz
tylko był mały konflikt z powodu zdjęć które „ktoś” robił
dziewczynom w trakcie „prysznica”. Wszelkie dowody zostały i
tak zniszczone. No ale to już zupełnie inna historia...
Mistrzostwa
Polski w technikach jaskiniowych w Wojcieszowie
Uczestnicy:
Maciej Dziurka, Grzegorz Konieczny, Ewa Okońska
27
- 28 05 2005 r
………w
słońcu, gdzieś na drzewie, skakała dwójka extremistów, z
oddali dochodziły dźwięki kąpiących się dzieciaków, lecz
oni się nie poddawali i ćwiczyli dalej. Wyglądali jakby się
gonili, to byli na drzewie to pod nim. Czas mijał …..
wreszcie
spakowaliśmy szpeje, coś na przebranie, coś na ząb i w drogę.
Jeszcze małe zakupy w żabce, odebranie Ewuni z Piastów i już
mknęliśmy „autostradą”. Po drodze jakiś sympatyk łapania
stopa skoczył z mostu, a my po małym błądzeniu na jakieś
wiosce, dalej mkniemy na zachód. Pod wieczór łapiemy już trop
i wjeżdżamy naszym terenowym tico do kamieniołomu
„gruszka”. Rozkładamy namioty i szybko zlewamy się z
otoczeniem, potem zabawa- ognisko, kiełbaski, piwko, i potańcówka
do północy. Znikamy grzecznie spać by rano być rześcy i
gotowi do zawodów.
Rano
śniadanie, toaleta, potem wpis na listę startujących, losowanie
numeru startowego i pozostaje nam tylko czekać. Część ludzi
zachowuje się jakby przyjechała na piknik, jedni nie wiedzą
gdzie w ogóle są i dlaczego świat nadal wiruje, a inni urządzają
dziwne rozgrzewki, skupiają się wręcz medytują. Jest
niesamowicie ciepło, wszyscy zlani potem, aż się nie chce biegać.
Wyczytują Konia i wystartował sprintem. Biegnie, wpinka, ruch małpą,
wpinka, znów biegnie, nagle już zjeżdża, wskakuje do zacisku,
obrót, przechodzi „syfonalną wannę” kolejny sprint i już
jest na mecie. Po trzech godzinach nadchodzi czas na mnie,
powtarzam trasę i już we dwójkę jesteśmy po pierwszej
rundzie. Cześć gdzieś się mota na linach, gdzieś w zaciskach,
inni robią to dobrze techniczne, a inni znów są perfekcyjnie
wyszkolonymi zawodnikami. Nadchodzi czas na kolejny tor
przeszkód. Koń wystartował. Wskakuje na drabinkę speleo,
przepina się na firanki, skacze z jednej na drugą, potem wymyk i
już jego nogi chowają się poziomym zacisku wykonanym z 6 opon
zawieszonych na jakichś 3m. Przechodzi zacisk, wyskakuje z niego,
potem biegnie małpuje około 30 metrów, potem leci 1,2,3,4
firankę, wpina się w linę i zjeżdża. Jeszcze tylko bieg
na złamanie karku po piargu i już jest na mecie. W końcu
doczekuję się swojego startu, przechodzę tor przeszkód i mogę
się cieszyć wraz z Koniem że ukończyliśmy zawody. Jedziemy się
wykapać, odetchnąć po zawodach, potem wracamy do „gruszki”,
wypijamy dębowe ciesząc się że daliśmy radę i czekamy na
wyniki.
Wymieniają
nazwiska, wręczają nagrody, my cichutko siedzimy. Przeszła
pierwsza dziesiątka, zaczęła się druga, i nagle odczytano
mnie, po chwili Konia. Potem jeszcze trzecia dziesiątka i jacyś
zdyskwalifikowani….
Zabawa
była fajna, sprawdziliśmy się na arenie ogólnopolskiej, i
jednocześnie zareklamowaliśmy swoje obydwa kluby. Startowaliśmy
w klubowych koszulkach i zdobycie siedemnastego i dwudziestego
miejsca jest wielkim sukcesem.
SŁOWACJA
- doliny tatrzańskie rowerem
Uczestnicy:
Damian, Teresa, Paweł Szołtysik
27
- 28 05 2005
Przejechaliśmy
na rowerach dolinę Rochacką, Łataną, Żarską, Tichą i Koprową.
Wysoko w górach leży jeszcze sporo śniegu. W dolinie Tichej
rowery musieliśmy przenosić przez gigantyczne lawinisko (pod Świńską
Goryczkową Przełęczą). Generalnie w dolinach ruch turystyczny
znikomy. Po huraganie z listopada 2004 dolne partie doliny Tichej
i Koprowej mają całkowicie zniszczony drzewostan.
Wspinaczki
w dolinie Szklarki
Uczestnicy:
Damian, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik
26.05.2005
Najpierw
szlakiem obeszliśmy rezerwat przyrody doliny Szklarki a później
na skałkach po zach. stronie doliny wspinaliśmy się "z dołem"
na kilku drogach od IV do V1.1.
Wspinaczki
w Mirowie i Podlesicach
Uczestnicy
RKG : Krzysztof Kubocz, Sebastian Śmiarowski, Tadek Lończyk.
Forma Fitness : Marcin Duczek, Piotr Wyciślik oraz Michał.
22.05.2005
Na
początku wspinamy się w upalnym Mirowie, gdzie rozgrzewamy się
na Trzech Siostrach (wspinanko na drogach od VI.- VI.1) ... Gdy już
się rozgrzaliśmy, postanowiłem poprowadzić „Bezlitosnego Łupieżcę”
-VI.3+ (udało się) ! Krzysiek wraz z Sebastianem przenoszą się
na skały przy zamku, gdzie robią kilka VI.1 i VI+. Muszę tutaj
wspomnieć o naszym koledze – Piotrze, który szybko uporał się
z „Hydrobudową”, wycenioną na VI.5 (Gratulacje) ! Około
godziny 14;00 postanowiliśmy przejechać się do Podlesic, a dokładnie
na skałę - Gips. Po małym zjedzeniu „pseudo- obiadu” ,
atakujemy przepiękną V+ (spokojnie ma VI.+), która leci dosyć
długą ryską (zob.fotki). Drogę ta prowadzą (ambitni w tym
roku) Tadek wraz z Michałem. Około godziny 17;00 pakujemy
się do domu ..., i o 18:15 jesteśmy już w Rudzie.
Był
to chyba najpiękniejszy i najzabawniejszy (super ekipa J) wyjazd
na skały, spośród wszystkich dotychczasowych (w tym roku) ...
Jura
- jaskinia Trzebniowska
Uczestnicy:
Damian, Teresa, Kamil, Paweł Szołtysik, Aga, Tadek, Basia,
Tomek, Artur Szmatłoch, Grzegorz Przybyła
22.05.2005
Zwiedzono
jaskinię Trzebniowską, spenetrowano zbocza góry Bukowie. Było
ognisko i kiełbaski. Okolica piękna a teren rzadko uczęszczany.
Autoratownictwo
na Bibliotece
Uczestnicy
kursu z RKG: Jacek Kupras, Łukasz Zawada, Michał Wyciślik, Ewa Okońska.
Ponadto: Kasia Nowicka, Ola Skowron, Daniel Bula, Tomek Jaworski
(jako instruktor).
20
- 22.05.2005
Szkolenie
PZA w autoratownictwie (zdjęcia).
Oraz:
Asia Maciejowska, Sebastian Śmiarowski (1 dzień)
Ja
i Tomek przyjechaliśmy do Podlesic w sobotę koło godz. 8 rano.
Tomek prowadził kurs autoratownictwa a ja postanowiłam pojeździć
na rowerze. Wyruszyłam więc szlakiem czarnym w stronę Rzędkowic.
Z Rzędkowic dojechałam trasą nieszlakowaną do drogi asfaltowej
prowadzącej do Morska. W Morsku spotkałam się z Sebastianem, który
jechał z Zawiercia. Wspólnie wskoczyliśmy na czerwony szlak
prowadzący przez górę Aptekę do Podlesic (ciężki podjazd). Z
Podlesic udaliśmy się niebieskim a później czerwonym szlakiem
biegnącym na terenie Rezerwatu Góry Zborów. Zjechaliśmy ze
szlaku, zrobiliśmy pętlę przez Kostkowice i dojechaliśmy do
Kroczyc. Następnie dojechaliśmy do zalewu w Siamoszycach. Później
skierowaliśmy się do Żerkowic i dalej do Piaseczna. Tutaj
zboczyliśmy ze szlaku (pięknym widok na Okiennik Skarżycki po
prawej stronie) wjechaliśmy na drogę leśną prowadzącą do
Ligotki. Wspaniały, długi i szybki zjazd i przy tym nikogo
na trasie!!. Później prostą drogą asfaltową osiągamy
Podlesice i skałki Bibliotekę. Ja tu ukończyłam trasę (60km)
Sebastian jeszcze musiał dojechać do Zawiercia.
W
niedzielę zrezygnowałam z roweru i postanowiłam się powspinać.
Ja i Buli wybraliśmy Żółtą Ściankę na Bibliotece. Drogi od
V do VI.1. Wspinało się ciężko ze względu na męczący upał.
Generalnie wyjazd był bardzo owocny jak dla mnie .
Jura
częstochowska - rower
Uczestnicy: Seba Śmiarowski
20.05.2005
Przejechałem trase A z "Atlasu Rowerowego - Jura":
Częstochowa - Wancerzów - Bukowno - Olsztyn - Kusięta - Częstochowa. Trasa ładna krajobrazowo i nie trudna. Na liczniku 89km
Jura
krakowska - wspinaczki na Słonecznych Skałach
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Krzysiu Kubocz, Artur Mosinek, Tadek Lończyk, Sebastian Śmiarowski,
Marcin Duczek + 2 osoby spoza klubu.
15.05.2005
Wspinano się na Słonecznych Skałach. Drogi o trudnościach od V
do VI.3
Beskid Mały
- rower
Uczestnicy: Seba Śmiarowski, Krzysiu Kubocz (Cyklista)
14.05.2005
Wyjazd rozpoczyna się feralnie, Cyklista łamie
fajkę w dętce już w pociągu. Trasę rozpoczynamy w sklepie w Bielsku:),kupujemy dentke i 20łatek. Kierujemy się w strone przełęczy Przegibek i dalej do Miedzybrodzia Bialskiego. Tu pauza na posiłek i przed nami ostry wytrzymałościowy podjazd na Hrobacza Łąka. Z niej piękny konkret zjazd. Cyklista zalicza kilka pan,5 łatek
wykorzystanych:). Dalej kierujemy się na Magurka Wilkowicka i na Rogacza, gdzie KKS
świętuje swoje 45-lecie. Tu dłuższa pauza i piwko z ekipą. Na koniec extrim zjazd do
Mikuszowic, Cyklista zalicza piękny lot przez kierownicę. Na liczniku 83km.
UKRAINA
- Ruś Zakarpacka na rowerach górskich
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Stanisław
Włodarczyk (były cz. klubu)
30.04
- 2 05.2005
Po
koszmarnym, 10-godzinnym dojeździe (korki w okolicach Krakowa)
auto zostawiliśmy w Ludwinarowie przed granicą słowacko-ukraińską
(pierwszy biwak). Dalej już na rowerach na przejście graniczne
Ubla - Małe Bieriezno. Akurat nie było podróżnych do odprawy i
ukraiński celnik z nudów starał się utrudnić nam życie lecz
w końcu wjechaliśmy na Ukrainę a zarazem do innego świata. Nas
jednak interesowały przede wszystkim góry a konkretnie Jaworowy
Grzbiet (1018), który mieliśmy sforsować na MTB. Z mało dokładną
mapą i kompasem wdarliśmy się w nasze pasmo. Wkoło wszędzie góry
a na południu ośnieżone szczyty głównego pasma Karpat
Wschodnich. Oczywiście nie było tu mowy o znakowanych szlakach. Kierując
się wyznaczonym azymutem w końcu zjechaliśmy na manowce co
okupiliśmy strasznym podejściem stromo do góry po osuwających
się kamieniach i w chaszczach niosąc czasem rowery. W końcu
stanęliśmy na głównym grzbiecie na jako tako przetartej
drodze. Dalej to już w miarę przyjemna jazda (tzn. ciekawy
downhill) z urozmaiceniem w postaci ataku zdziczałego psa.
Wieczorem dotarliśmy niespodziewanie do starej turbazy gdzie
gospodarz (jakiś samotnik) zaoferował nam nocleg. Przy
okazji dowiedzieliśmy się sporo na temat tej części Zakarpacia.
Byliśmy tu jedynymi wędrowcami od wielu dni. Nazajutrz były głównie
zjazdy po urozmaiconej nawierzchni. Potem jeszcze skok do granicy
i powrót do auta (zdjęcia
z wyjazdu)
Jura
– Mirów
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Tomek Jaworski, Ewa Okońska, Maciek
Dziurka, Remik Lemańczyk z żoną, Krzysiu Kubocz, Artur Mosinek,
Tomek Pawlas z bratem, Max, Koń, ekipa z TKTJ: Iwona, Darek, Ewa,
Hania, Bogdan, Aga oraz ekipa z Zabrza i Gliwic ogólnie mnóstwo
ludzi
29
04 - 3.05.2005
W
niedzielę kursanci prowadzili drogi czwórkowe i piątkowe na kościach
reszta albo odwiedzała jaskinie, albo się wspinała, albo jeździła
na rowerach. Wieczorami urządzaliśmy ogniska. Aha no i w sobotę
Koń miał urodziny, więc się działo...
SŁOWACJA
- Kras Słowacki
Uczestnicy
: Adam
Szmatłoch, Ania Nahorniak
30
04 - 2 05 2005
Zwiedzano
turystyczne jaskinie Krasu Słowackiego
Jura
i Tatry Wysokie
Uczestnicy
: Grzegorz
Przybyła, Aga Szmatłoch
30
04 - 2
05 2005
Wspinaczki
na skałkach w okolicach Ryczowa a potem w Tatrach przejście
trasy Kasprowy Wierch - Świnica - Dol. 5 Stawów - Roztoka.
Skałki
w Zastudni
Uczestnicy
: Marcin
Duczek, Sebastian
Śmiarowski, Tadek Lończyk
2
05 2005
Dzisiejszy
wyjazd był nieco inny niż wszystkie ...
Postanowiliśmy
się wybrać do nieznanego nam dotąd rejonu wspinaczkowego – a
mianowicie do Zastudnia (65 km od Rudy Śl) . Skały te dochodzą
do 22 metrów wysokości i są położone w przepięknym lesie
bukowym (wrażenie niesamowite). Po małym śniadaniu, postanowiliśmy
w końcu zacząć się wspinać ... Na początku prowadzimy V+ (każdy
z nas OS-em), następnie przenosimy się na kolejną drogę o
wycenie VI.+. Obok „szósteczki plus” biegła kolejna linia,
były to Chińskie Ruchy wycenione przez autora na VI.3 ... Po
5-ciu ciężkich próbach udało mi się w końcu ją pociągnąć
. Sebastian przystawia się do drogi FakerMen – VI.1+ , lecz
jest zbyt zmęczony po rowerze, aby przejść ją w ciągu
(„następnym razem puści”). Około 13:00 ruszamy na skałę
obok, gdzie przechodzimy dróżkę: Cień Ueshiby V+, i następnie
wskakujemy na Srakę Alpinizmo VI.2 (tak się droga nazywa J) , której
niestety nie przechodzi nikt z nas ... Jest ona strasznie kiepsko
obita (1-szy przelot jest na pierwszym metrze, a 2-gi na piątym),
i tu właśnie ograniczyła nas psychika (jeśli ktoś nie trafi
do oblaka, to zalicza glebę J). Około 15:00 pakujemy rzeczy, i
wracamy do domu. Jednak po drodze zatrzymujemy się w przydrożnym
sklepie (w jakiejś wsi), gdzie kupujemy coś do picia (Tadziu –
cola, Seba- piwo, Ja – soczek), i nagle z boku pojawia się
nasza ukochana POLICJA w niebieskim polonezie, i pyta Sebastiana
co schował pod koszulkę ... ? Zaparkowali sobie ładnie, i
wołają Sebastiana do siebie . Spisali go, zapytali w centrali,
postraszyli, i wypuścili . Na szczęście skończyło się
to pouczeniem. Sebastian zapamięta do końca życia, iż alkoholu
nie spożywa się w miejscu publicznym J ! O godzinie 16:30 jesteśmy
już w domu. Za tydzień znów wyruszamy w to samo miejsce, chętnych
zapraszamy! (zdjęcia
z wyjazdu)
Jura
- rower
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski
1.05.2005
Trasę
rozpoczynam w Częstochowie w deszczu. Jadę pieszym szlakiem
Orlich Gniazd. W okolicach rezerwatu Zielona Góra spotykam ekipę
z Poznania, idą do jaskini w Zielonej Górze. Szlak pieszy trochu
techniczny i ciężkie podjazdy, ale za to fajne zjazdy. W Mirowie
pauza na piwko i kawa z ekipą z klubu. Dalej asfaltem do
Zawiercia. Długość trasy 83km.
Tatry
Zachodnie
Uczestnicy:
Mateusz Golicz
1.05.2005
Trasa
z dol Kościeliskiej przez Ciemniak, Kopę Kondracką i Dol. Mł.
Łąki. W górnych partiach gór sporo śniegu.
Jura-Mirów
- wspin
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski, Marcin Duczek, Tadzik Lończyk
30.04.2005
Na
miejscu dołaczają do nas Cyklista i Artur Mosionek. Drogi od V
do VI.2. Mody Marcin patentuje Łupierzce VI.3+/4.Po południu dołącza
kupa ludzi z klubu. My jedziemy do domu.
Tatry
- wyjazd narciarski w okolice Kasprowego Wierchu
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik
24.04.2005
Z
Kuźnic szlakiem narciarskim podeszliśmy do Kotła Goryczkowego a
dalej krzesełkiem na Kasprowy Wiech. Stąd zjazd do doliny
Kondratowej (obejrzeliśmy duże lawinisko pod Giewontem). Potem
zjazd do Kuźnic.
Wyjazd
rowerowy po Jurze w sobotę i w
niedziele wspinaczka w Piasecznie::
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz (Cyklista), Sebastian Śmiarowski
23 -
24
04 2005
W
sobotę rano o 9 wyjeżdżamy z dworca w Chorzowie Batorym do
Zawiercia, gdzie Sebastian tydzień temu zakończył przejazd
rowerem z Częstochowy szlakiem rowerowym Orlich Gniazd . Dzisiaj
w dwójkę chcemy dojechać do Krzeszowic. Około 10:30 jedziemy
najpierw niebieskim szlakiem do Podzamcza, gdzie łączymy się z
naszym czerwonym szlakiem i dalej tniemy w kierunku Smolenia, początkowo
szlak jest fajnie oznakowany, ale w okolicach Rabsztyna szlak się
gdzieś traci. Nasza orientacja jest o tyle dobra, że po
przejechaniu kilku kilometrów nie oznakowaną ścieżka znów
widzimy nasz szlak. W Smoleniu pod skałami Zegarowymi robimy krótki
odpoczynek na małe conieco i dalej piaszczystymi ścieżkami
mijamy Bydlin , Jaroszowiec, Rabsztyn, dojeżdżamy do Olkusza. W
Olkuszu po zastanowieniu się nad tym czy damy radę dalej i
zrobieniu zakupów, jedziemy w stronę Zawady i jaskini Racławickiej,
gdzie poziomice na mapie mówią nam o dużych podjazdach. Za Racławicami
podjeżdżamy jeszcze pod kilka górek i bardzo długim zjazdem po
drodze asfaltowej dojeżdżamy do Krzeszowic, gdzie za 15 minut
mieliśmy pociąg do Katowic (niezły cufal). Po dojechaniu do
baru u Glusia w Bykownie na liczniku było 98km – tyle żeśmy
przejechali. Trasa jest trochę trudna, dużo piasku i jest dość
trochę podjazdów.
Uczestnicy:
Krzysztof
Kubocz (Cyklista), Sebastian Śmiarowski, Jan Rudol (Rudi) i
Michał os
W
barze u Glusia zrodziła się idea pojechania następnego dnia
(niedziela) w skały na wspinanie. Po wykonaniu kilku telefonów w
czwórkę ugadaliśmy się pod Kauflandem na Wirku jak zawsze o
8:00. Naszym miejscem tym razem okazało się historyczne miejsce
Piaseczno z wspaniałymi skałami Nietoperzowymi. Po przyjeździe
na miejsce na rozgrzewkę robię „zemstę fryzjera „ VI + , którą
później na wędkę robią Rudi i Michał, Sebastian prowadzi
„duszę funkcjonariusza” VI 1 , Michał i Rudi próbują ją
na wędkę, ja natomiast przechodzę ją z dołem. Kolejne drogi
jakie robimy to „ Kacza Bomba” VI 1+ ja w RP, Seba ma
problemy przy 3 wpince. Na koniec jeszcze próbujemy jeszcze „Młody
znowu zgruszkował” VI 2. i przechodzimy na Cydzownik, gdzie są
dwie drogi obite po lewej stronie VI+ i VI 1 – rysą. Rudi
poszedł założyć wędkę na drogę która idzie środkiem jakieś
V + , które z Michałem robią różnymi wariantami, Ja z Sebastianem
robimy z dołem wcześniejsze drogi po lewej. Do domu wracamy około
18.
CZECHY
- Kras Morawski
Uczestnicy:
Ania Nahornia, Adam, Tadek i Basia Szmatłoch
22
- 24.04.2005
Zwiedzano
turystyczne jaskinie Krasu Morawskiego (Punkevni - Macocha). Był
także wypad do Wiednia.
Wyjazd
kursowy na Górę Birów
Uczestnicy:
Jacek Kupras, Remigiusz Lemańczyk, Hanna Kullman (TKTJ), Ewa
Zientarska (TKTJ), Iwona Sapieszko (TKTJ), Maciek Dziurka (w
niedzielę).
23
- 24.04.2005
Zajęcia
na skałkach góry Birów w Podzamczu (poręczowanie sfinksa,
tyrolka i inne). Po sąsiedzku kurs KKS.
Zjazd
KTJ w Podlesicach
Uczestnicy:
Maciej
Dziurka
23
04.2005
Udział
w obradach zjazdu.
Tatry
Zachodnie: wyjazd narciarsko - rowerowy na Kończysty Wierch
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Kamil
Szołtysik, Mateusz Golicz, Henryk Tomanek
17.04.2005
Dopiero
po siódmej wyjechaliśmy z Rudy. Auto zostawiliśmy u Glizdowej a
stamtąd na rowerach z przytroczonymi nartami podjeżdżaliśmy
rojną w południowej porze doliną Chochołowską. Za Huciskami
na drodze było dużo śniegu i lodu tak, że jazda wymagała
trochę wysiłku i techniki. Przy schronisku zmieniliśmy środek
lokomocji i już na nartach skiturowych podchodziliśmy Jarząbczą
doliną, robiąc skrót na Czubik. Było ciepło i słonecznie. W
wielu miejscach ogromne lawiniska. Na Kończystym Wierchu (2005)
stanęliśmy przed piątą i za późno już było na podejście
na Starorobociański. Zjazd w dół przebiegał najpierw po spękanym
polu śnieżnym a potem po zmiennej co do twardości powłoce śnieżnej.
Na Czubiku do zjazdu wykorzystujemy śnieżny nawis. Od Trzydnowiańskiego
stromo w dół lecz po miękkim śniegu co było wspaniałym przeżyciem.
Wkrótce też osiągliśmy dolinę a o schyłku dnia schronisko.
Zjazd na rowerach w dół wzdłuż lodowych kolein to osobny
temat. Faktem jest, że wszyscy szczęśliwie i szybko dotarli do
auta. Prze dwudziestą trzecią byliśmy w domu (zdjęcia) (tu
zdjęcia Heńka Tomanka - piękne )
Wyjazd
skałkowy na Łutowiec
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz, Marcin Duczek, Artur Mosionek + os. tow.
17
04 2005 r.
Sezon
wspinaczkowy zaczął się na dobre i kolejny weekend spędzamy na
skałach, tym razem jest to Łutowiec. Nie tracić słonecznego
dnia (w TV gadalali że ma lać) o 8 rano wyjeżdżamy na jure
wspaniałym Kangu. Na miejscu jesteśmy ok. 9:30 i po krótkiej
rozgrzewce i przekąszeniu małego śniadania zaczynamy łojenie.
1szą skałą przy której się rozbijamy są ULE, na których
Justyna i Michał walczą na „psich oczodołach” V+ na wędkę
oraz 1szy raz z dołem na „Ewuni” VI+. Ja z Marcinem robię
jedne VI 1+ nazwy nie pamiętam ale coś z orłami. Artur po skończeniu
rozgrzewki również przechodzi tę drogę i następnie zaczynamy
się zmagać z sławnym „ulem” VI 2 – niby, Marcin i Artur
przechodzą ją w RP ja wpinam ostatnia wpinkę jednak nie mogę
wyjść dalej. Po zrobieniu dróg na ulu przechodzimy na ściankę
„Różowa Pantera”, gdzie ekipa z Formy (Justyna i Michał)
robią „ rozgrzeszenie” V+ – chyba, my natomiast
robimy „różową panterę” VI 1+ (Artur w OS). Ekipa z Formy
robi jeszcze jedną drogę o trudnościach V, Artur z Marcinem
natomiast przechodzą „powolne konanie różowej pantery” VI
1+. Mając jeszcze trochę czasu przechodzimy na skałę
„Pasieka”, gdzie team z Formy wraz z Marcinem robią „sposób
na ciążę” VI+ a ja z Arturem próbujemy „marskość wątroby”
VI 2 i „stłuszczenie wątroby” VI 1+/2. Te drogi niestety
okazują się ostatnimi ponieważ zdarzył się mały wypadek, ale
o tym nie będę tu pisał.
Wiadomej
osobie życzymy szybkiego powrotu do zdrowia i wspina.
Jura
Częstochowska - rower
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski
16
04 2005 r.
Trasa
Częstochowa-Żerkowice czerwonym szlakiem rowerowym Orlich
Gniazd. Z Żerkowic do Zawiercia szlakiem niebieskim. Długość
trasy 100,5km
Kursowy
wyjazd na skałki do Podlesic
Uczestnicy:
Tomasz Jaworski, Jacek i Dorota Kupras, Maciek Dziurka, Ewa Okońska,
Grzegorz Sęk, Koń, Max, Michał Wyciślik, Hanna Kullman (TKTJ),
Iwona Sapieszko (TKTJ), Ewa Zientarska (TKTJ), Tomasz Król (TKTJ).
Damian i Paweł Szołtysik (w sobotę), Adam Szmatłoch i
Ania Nahorniak.
9
- 10 04 2005 r.
Wyjazd
kursowy na skałki Biblioteki. Na wyjeździe ćwiczenia technik
linowych, autoratownictwa, wejścia do okolicznych jaskiń oraz
wspinaczka klasyczna. Obok ćwiczyli również kursanci z KKSu.
Ania z Adamem przyjechali z Gór Sokolich gdzie byli w jaskini
Koralowej (zdjęcia). W nocy przy ognisku odbyła się impreza.
(zdjęcia)
Jura
Krakowska-wspin
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski, Olek Wieczorek
08.04.2005
Wspin
w Słonecznych Skalach. Drogi VI do VI.1+
SŁOWACJA
- wypad skitoruowy na Wielki Chocz
Uczestnicy:
Damian i Teresa Szołtysik
3
04 2005 r.
Częściowo
na nogach, częściowo na nartach wychodzimy czerwonym szlakiem na
Wielki Chocz (1611). Pogoda jest cudowna więc widzimy z szczytu pół
Słowacji. Na górze nawet wiele osób. Góra dominuje wybitnie w
paśmie gór Choczańskich i z daleka można ją rozpoznać (od północy
niezłe urwisko). Zjazd jest piękny i długi. Praktycznie do
parkingu docieramy na nartach.
Słoneczne
skały - Jura Krakowska
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski, Olek Wieczorek, Tadek Lończyk
03.04.2005
Wspinaczki
o trudnościach V-VI.3
Jaskinia
Czarna - partie Wawelskie
Uczestnicy:
Mateusz Golicz, Daniel Bula
2
04 2005 r.
Akcja
w partie Wawelskie od północnego otworu.
Gliwice
- zawody wspinaczkowe
Uczestnicy:
Damian Szołtysik i Krzysztof Kubocz (opiekunowie) oraz Angelika
Krzyk, Adam Pluszczok, Paweł Szarla, Paweł Szołtysik (wszyscy
UKS) i Marcin Duczek (Forma)
2
04 2005 r.
Byliśmy
na zawodach wspinaczkowych juniorów wspinaczkowego Pucharu
Polski. Zawodników było ponad 150 i fatalna organizacja. Do finału
awansowała Angelika Krzyk.
Góra
Chełm: wyjazd rowerowo - wspinaczkowy
Uczestnicy:
Damian Szołtysik
29
03 2005 r.
Góra
Chełm na Jurze stanowi ciekawy rezerwat przyrody położony na południe
od Ogrodzieńca. Na rowerze wystartowałem z Hutek Kanek. Najpierw
spenetrowałem kilka wzgórz w lesie. Są tu zwietrzałe skałki
na których przeszłem kilka boulderów lecz są bardzo kruche. Po
za tym w lesie było jeszcze dużo śniegu. Wracając wjechałem
na górę Chełm, którą wieńczy większa skała, gdzie
zrobiłem dwa niezbyt trudne "żywce". Stąd ładnym
zjazdem wróciłem do Kanek.
Wyjazd
wspinaczkowy na Słoneczne skały
Uczestnicy:
Krzysztof Kubocz (Cyklista), Olek Wieczorek, Artur Mosionek (w
sobotę)
26
i 29.03.2005
W
marcu zima jeszcze dawała się w znaki, ale TEAM wspinaczkowy
postanowił pojechać w skały i tak w okresie święta
wielkanocnych pojechaliśmy na skały, żeby w końcu otworzyć
sezon climbingowy. 26 marca w sobotę wielkanocną wraz z Olkiem i
Arturem tylko, (bo reszta albo piekła kołocze albo sprzątała w
domu) wcześnie rano wyjeżdżamy na upragnione skały i już
ok.10 jesteśmy w Jerzmanowicach, po krótkiej rozgrzewce (Artur
– 30min) zaczynamy od łatwiejszych dróg „przez małą płytkę”
V+ przechodzimy ją wszyscy w RP, następnie Olek zaczyna walczyć
na jakieś mega trudnej drodze zwanej „klęska szybkiego heinza”
VI 2 i w całości udaje mu tylko zawędkować. Ja z Arturem po
wrzuceniu śniadania przenosimy się na Zachodni mur, gdzie
przechodzimy dwie rysiaste drogi „epoksydowy mutant” VI 1+ i
„helmuth zębatka” VI 1. Olek przechodzi drogę obok „lewą
palantówke” VI 1+. Na koniec wszyscy jeszcze robimy chyba
najfajniejszą drogę „ trzy dupne psy na szperplacie” VI 1
– same ostre krawądki na jednej z nich przelałem krew. Cali i
zdrowi wracamy na Rude około 18 z myślą szybkiego powrotu w ten
rejon.
Jak
mówiłem że szybko wrócimy tak też zrobiliśmy, tylko że w dwójkę
z Olkiem, Artur po lanym poniedziałku jeszcze się suszył.
Wtorek okazał się nieco zimniejszy niż sobota, więc zaczęliśmy
od extremalnych dróg na samym końcu słonecznych. Jedną z nich
były „ schody” IV+ i jeszcze trzy inne nowe drogi których
oceny nie przekraczały VI. Po rozgrzaniu się zawalczyliśmy na
trochę trudniejszych drogach „redakcyjne wymówki” VI 1+
„starcze kazanie” VI+ i „komu bije wdzwon” VI 1,
Silny wiatr wygonił nas bliżej auta na skałę zwaną „Ogrodzieniec”,
gdzie robimy „program na jutro” VI+ i z wędki próbujemy
jeszcze „ubika” VI 2. Po tej dużej ilości dróg wracamy
gdzieś o 20 do domu lekko zmarznięci.
Niektóre
z tych dróg przeszliśmy w RP ale nie wiem które J
Niecka
Niedziańska
Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski, Monika Maj
25
- 28.03.2005
Ponidzie
położone jest w środkowej części Niecki Niedziańskiej. Do
jednego z najbardziej charakterystycznych elementów występujących
w krajobrazie należy kuesta gipsowa. Jest to wyjątkowo
malownicza, stroma krawędź położona między łagodnie
nachylonymi warstwami skalnymi.
Zwiedziliśmy
kilka jaskiń, jednak najciekawiej było w rezerwacie „Skorocice”.
Teren rezerwatu obejmuje wąwóz gipsowy o charakterze krasowym
podzielony na dwie części ryglem skalnym, tzw. Wysoką drogą.
Dnem wąwozu płynie Potok Skorocicki, często ginący w
podziemnych korytarzach systemu jaskiniowego. Środkowa część wąwozu
obfituje w wychodnie gipsu w formie ścian, ambon, grzęd,
zapadlisk krasowych, jaskiń, wertepów, ponorów, lei i lejków
krasowych. Osobliwością jest most skalny, którym można przejść
nad zapadliskiem krasowym i jaskinią.
CZECHY
- skitour w okolicach Pradziada
Uczestnicy:
Henryk Tomanek
27
03 2005 r.
Dokonano
przejścia narciarskiego od partii szczytowych Pradziada (1410) w
Jesenikach do doliny w okolicach Morawki. W wielu miejscach
przetopy i fragment lasu zniszczony przez wiatrołom.
Beskid
Żywiecki - wypad skitourowy na Romankę
Uczestnicy:
Damian i Kamil Szołtysik, Henryk i Adam Tomanek
20
03 2005 r.
Startujemy
z Sopotni Kolonii. Początkowo niebieskim szlakiem a potem na przełaj
lasem na Martoszkę. Jest tu rozległa hala z której roztaczają
się piękne widoki na Tatry, Niżne Tatry i Beskidy. Pogoda była
wręcz wymarzona, śnieg po ostatniej odwilży zmarznięty i
wszystko wskazywało, że z szczytu zrobimy zjazd marzeń. W sumie
wyjście na Romankę (1366) zajęło nam ok. 3 godzin. Początkowo
planowaliśmy zjechać inną trasą lecz podejście utwierdziło
nas w przekonaniu aby zjechać mniej więcej w linii podejścia.
Zjazd był cudowny. Najpierw rozległymi halami a potem rzadkim
lasem. Wszystko trwało kilkanaście minut lecz dla tego zjazdu
warto było się pomęczyć. W górach nie spotkaliśmy nikogo i
niemal ciągle poruszaliśmy się nie przetartym szlakiem. (zdjęcia
z wyjazdu)
Beskid
Mały - jaskinia Komonieckiego
Uczestnicy:
Damian i Teresa Szołtysik, Henryk Tomanek, Mateusz
Golicz, Asia Maciejowska, Tomek Jaworski
13
03 2005 r.
Na
poruszanie się po górach użyliśmy nart skitourowych. Wyruszyliśmy
z miejscowości Las. Kierując się przybliżonymi wskazaniami GPS
dotarliśmy w pobliże jaskini. Góry były jednak "utopione" w śniegu. Żadnych
śladów. Rozdzieliśmy i szukaliśmy rzekomo dużego otworu. W
tych warunkach podchodzenie nawet na nartach sprawiało spore
problemy. Szukaliśmy za wysoko. W końcu do pieczary dotarliśmy
od góry (wg naszego GPS wys. 685 m a w opisach jest 750) .
Jaskinię stanowi duża sala (dobra na biwak) utworzona w
warstwach piaskowca. Malowniczy jest zamarznięty wodospad w
otworze. Po posiłku przetartym już na podejściu szlakiem wróciliśmy
w dół walcząc z klejącym się do nart śniegiem. Cały
dzień padał śnieg (zdjęcia).
Beskid
Wyspowy - Zimna Dziura w Szczeblu
Uczestnicy:
Damian i Paweł Szołtysik
5
03 2005 r.
Zwiedzono
jaskinię Zimna Dziura w Szczeblu. Na dojściu do i z jaskini
wykorzystano narty skitourowe.
SŁOWACJA:
masyw
Babiej Góry - wyjazd skitourowy
Uczestnicy: RKG
- Damian Szołtysik, Mateusz Golicz Speleoklub
Bielsko Biała - Jerzy Ganszer, Anna Smoter, Beata Michalska
27.02.2005 r.
Startujemy
od uroczego schroniska w Słonej Wodzie. Czerwonym szlakiem
podchodzimy na Małą Babię Góre (1515). Na podejściu świeciło
słońce choć mróz też kąsał. W partiach szczytowych
prawdziwy huragan. Na fokach zjeżdżamy na przełęcz Brona a
potem podchodzimy na Diablaka. Widoczność ograniczyła się
jednak do kilkunastu metrów a wiatr niemal zwalał z nóg. Z
uwagi na warunki rezygnujemy z wejścia na sam szczyt i od rozstajów
szlaków zjeżdżamy żółtym szlakiem na południe. Na granicy
lasu w przytulnym (choć do połowy zasypanym śniegiem) szałasie
robimy przerwę na posiłek a potem już mkniemy bajkowym zjazdem
w dół. Wiatr ustał, znów świeciło słońce i mogliśmy się
delektować zjazdem. Teren się później wypłaszczył lecz do
schroniska dotarliśmy na nartach. Była to ładna przygoda.
Beskid
Ślaski- wyjazd skitourowy
Uczestnicy:
Asia Maciejowska, Tomek Jaworski
24
02 2005 r.
Głównym
naszym celem był Kotarz, ale po drodze przemierzyliśmy na
skitourach również jego okolice. Postanowiliśmy zrezygnować z
podejścia szlakiem- wybraliśmy opcje-„przez las”. Było
przez to dużo ciekawiej. Podejście było bardzo interesujące ze
względu na otaczającą aurę-dużo śniegu i przepięknie ośnieżone
drzewa i co najważniejsze- nikogo wokoło. Po wyjściu na hale
okazało się, że wokół jest mgła, która ogranicza widoczność
do dwóch metrów. Na szczyt dotarliśmy jedynie dzięki znajomości
tego terenu, bo inaczej w tej mgle trudno byłoby z orientacją.
Zjazd- jak zwykle w takich warunkach-był wyśmienity!J
Jaskinia
Miętusia
Uczestnicy:
Tomek Jaworski, Asia Maciejowska, Michał Wyciślik, Janusz
Rudol, Hanna Kullman (TKTJ), Ewa Zientarska (TKTJ), Iwona
Sapieszko (TKTJ), Darek Sapieszko (KKS)
19 - 20.02.2005r.
Przed
południem dotarliśmy do bazy. Po szybkim przepakunku wyruszyliśmy
do Doliny Miętusiej. Przed wejściem do TPN-u spotkaliśmy Hannę
Kullman (TKTJ), Ewę Zientarską (TKTJ), Iwonę Sapieszko (TKTJ),
Dareka Sapieszko (KKS). Pod otwór dotarliśmy o 14:00, podczas
przebierania się w kombinezony z jaskini wyszła 10-cio osobowa
grupa GOPRu. O 15:00 weszliśmy do jaskini. Po sprawnym pokonaniu
rury, Komory pod Matką Boską, Kaskad, Prożka Piaskowego minięciu
kilku osób z KKTJ i pierwszej grupy TKTJ rozstaliśmy się z Ewą
Zientarską, Iwoną Sapieszko , Darekiem Sapieszko, którzy szli
do Marwoja. Nasza ekipa zjechała do Wielkich Kominów. Wraz z
nami zjechał Rudi i dwie Magdy. Niemiła niespodzianka czekała
na nas na ostatnich metrach zjazdu, który odbywał się w
niewielkim wodospadzie- mały prysznic brrr. Po napełnieniu
wytwornic wodą i zjedzeniu małego co nieco rozpoczęliśmy reporęczowanie
Wielkich Kominów, po czym nastąpił sprawny wycof z jaskini.
Wyszliśmy stamtąd o 21:30 i o północy - dzięki wspaniałej
pogodzie- dotarliśmy do bazy. Miłym zaskoczeniem dla nas był
kominek, w którym palił się ogień. W niedziele po zjedzeniu
ogromnego obiadu opuściliśmy Tatry i po małych przygodach z
autem Tomka dotarliśmy do Rudy Śląskiej.
Dolina
Jamny - narty biegowe Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Grzegorz Burek
20
02 2005 r.
Przeszliśmy
na biegówkach lasy między Kłodnicą a Mikołowem w tym uroczą
dolinę Jamny (dopływ Kłodnicy).
Beskid
Śląski - skitour na Czantorii Uczestnicy:
Henryk Tomanek
13 02 2005 r.
Pokonano
trasę: Ustroń Polana - Czantoria - Mł. Czantoria - Poniwiec.
Jaskinia
Czarna - partie Królewskie Uczestnicy:
Ryszard Widuch, Ewa Okońska, Maciej Dziurka, Michał Wyciślik,
Remigiusz Lemańczyk, Łukasz Zawada, Marcin Kaźmierczak
11
- 13 02 2005 r.
Wyjazd
kursowy. Dokonano przejścia partii Królewskich w jaskini
Czarnej.
Beskid
Wyspowy - wypad skitourowy na Luboń Wielki Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Asia
Maciejowska, Mateusz Golicz, Henryk i Adam Tomanek
12
02 2005 r.
Z
Rabki Zaryte startujemy łagodnym niebieskim szlakiem na szczyt
Lubonia Wielkiego (1022). Niestety widoczność dość
ograniczona, prószy śnieg. W niespełna 2 godziny jesteśmy w
charakterystycznym schronisku na szczycie gdzie oczywiście robimy
popas. W dół zjeżdżamy szlakiem żółtym, tzw. percią
Borkowskiego. Zbocze jest tu nadzwyczaj strome i poprzetykane
pionowymi skałami. Typowe beskidzkie osuwisko (jest tu zresztą
rezerwat przyrody). Niżej to jazda przez las a potem przez rozległe
polany. Do auta docieramy dopiero o zmroku.
Kozia
Góra - wyjazd narciarski Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik
6
02 2005 r.
Z
Bielska wychodzimy czerwonymi i niebieskim szlakiem na Kozią Górę
(697). Od schroniska Stefanka zjeżdżamy zielonym szlakiem
(częściowo torem saneczkowym) z powrotem do parkingu.
Kulig
na Kłodnicy Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Teresa Szołtysik, Adam Szmatłoch,
Agnieszka Szmatłoch, Grzegorz Przybyła, Ania Nahorniak, Tadek
Szmatłoch, Basia Szmatłoch, Michał Wyciślik, Tomek Jaworski,
Asia Maciejowska, Henryk Tomanek, Arek Piegza.
4
02 2005 r.
W
nocy jedziemy z Kłodnicy na sankach za traktorem na
kilkunastokilometrową trasę po lasach do Mikołowa Rety. Jazda
była szalona. W nie ogłoszonym konkursie skoków do śniegu z pędzących
sanek wygrał prezes (5 razy). W lesie też zrobiliśmy sobie
przerwę na ognisko. Były oczywiście kiełbaski i grzańiec. Śpiew
i krzyki zachwytu oraz przerażenia towarzyszyły nam do końca
jazdy. Całą imprezę przygotował Grzegorz za co mu wielkie dzięki
(zdjęcia).
Zjazd
na nartach z Wielkiej Raczy Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Mateusz Golicz
30
01 2005 r.
Auto
zostawiamy w Rycerce Koloni i na skitourah wychodzimy na szczyt
Wlk. Raczy. Akurat mgły opadły i były cudowne widoki na Tatry i
Małą Fatrę. Z szczytu zjeżdżamy na Małą Raczę a następnie
na dziko najpierw rozległymi polanami a potem przez las do jednej
z dolin. Śniegu w górach mnóstwo (ok. 2 m). Był kopny i nieco
spowalniał zjazd. Urozmaiceniem było pokonywanie kilku zapadlisk
w śniegu, których dnem płynęły potoki. Szczęśliwie dojeżdżamy
do drogi i parkingu.
Wyjazd
do jaskini w Trzech Kopcach Uczestnicy:
Daniel Bula, Ola Skowron, Kasia Nowicka, Łukasz Zawada
29
- 30
01 2005 r.
Sobota,
8 rano, stoję przed domem czekając na przyjazd Łukasza. Czekam
i czekam - ani widu ani słychu. Może coś się stało? Na szczęście
nic złego - Łukasz zaspał! Wyjechaliśmy więc z 2 godzinnym
"poślizgiem". Krajobraz (choć już było po 10)
jeszcze senny - mgły powoli znikały robiąc miejsce słońcu, które
wychodziła zza chmur. Jezdnia czarna, ruch na trasie niewielki (Małysz
skacze w Zakopanem i tam pewnie jest tłoczno) a pobocza całe zasypane
białym puchem. Koło południa dotarliśmy do Szczyrku. Niestety
droga do schroniska, w którym czekali na nas Ola i Buli była oblężona
przez narciarzy i nie było gdzie pozostawić auta. Musieliśmy
zaparkować znacznie niżej, przez co dotarcie do "Chaty wuja
Toma" zajęło nam około 30 minut. Tam zjedliśmy sobie
przed wyjściem, przepakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy w drogę.
Pogoda w górach była bardzo ładna. Zero wiatru, opadów śniegu
(no chyba, że akurat coś z drzewa spadło robiąc małą śnieżycę)
czy mrozu tylko słonczko, błękitne niebo, oblepione białymi
czapami drzewa. 4 ciemne punkty w morzu śniegu (to my!). Szlak,
którym mieliśmy dojść do Trzech Kopców nie był udeptany i
musieliśmy brodzić po kolana w śniegu (czasami wpadało się głębiej)
Pierwszą część drogi torował Łukasz. Szło mu dobrze aż do
momentu gdy wpadł po pas i nie mógł się wydostać. Dalsze
odcinki przecierał każdy z nas (i każdy miał "przyjemność"
ugrząźć w śniegu. Najmniejsze problemy z poruszaniem się w
takich warunkach miała Ola - była najlżejsza. Po 3 godzinach
"tonięcia" doszliśmy do parującego otworu Trzech
Kopcy. Jaskinia była wilgotna i czasami któremuś z nas kapało
coś za kołnierz - mało przyjemne uczucie! Ściany jaskini wyglądały
niesamowicie, miejscami przypominały pociosane bloki kamienne
przygotowane do jakiejś budowy. Idąc głębiej spotkaliśmy
kilka nietoperzy, innych od tych widzianych w poprzednich
jaskiniach. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do dna
jaskini. Każdy osobiście wpisał się do "księgi".
Nie obyło się upomnień Buliego: "Piszcie wyraźniej,
przecież nikt nie rozczyta tych waszych bazgrołów".
Spowrotem do otworu prowadziłam z Łukaszem - pomysł Buliego. Szło
nam dobrze, aż się nie zgubiliśmy. Chwila ciszy, rozglądania
się gdzie pójść i wreszcie Ola z naszym
"taternikiem" znaleźli drogę. Gdy wyszliśmy z jaskini
(nie było dla mnie łatwe) było już ciemno i mroźno. Gdy wróciliśmy
do schroniska wypiliśmy gorącą herbatkę, podjedliśmy,
przebraliśmy się w suche i czyste ciuchy, ogrzaliśmy się i do
domu. Jednym słowem, wyjazd się udał - wszyscy przeżyli!
Góry
Izerskie
Uczestnicy:
Damian
Szołtysik + os. tow.
21
- 23 01 2005 r.
Bieszczady
- narty biegowe Uczestnicy:
Arek Piegza + os. tow.
18
- 23 01 2005 r.
Wycieczki
narciarskie w okolicach miejscowości Muczne oraz na Bukowe Berdo.
Beskid
Śląski - narty Uczestnicy:
Damian
Szołtysik + os. tow.
17
- 19 01 2005 r.
Baza
tradycyjnie była w Szczyrku. Oprócz narciarstwa na wyciągach
odbyłem skitourowe wycieczki na Magurę oraz Malinów gdzie
spotkałem Jurka Ganszera (SBB) z rodziną
Babia
Góra - szkolenie lawinowe PZA Uczestnicy:
Sebastian Śmiarowski
14
- 16 01 2005 r.
Udział
w szkoleniu lawinowym na Babiej Górze
Skitour
na Pilsku Uczestnicy:
Damian i Kamil Szołtysik
9
01 2005 r.
Na
szczyt Pilska wyjechaliśmy wyciągami a następnie podeszliśmy
na słowacki wierzchołek (słoneczna pogoda, mocny wiatr, cudowne
widoki na Tatry i nie tylko) a stamtąd zjeżdżaliśmy w stronę
przełęczy Glinne. Z uwagi na zapadające ciemności
wytrawersowaliśmy na północ i zjechaliśmy do Korbielowa w
okolicach parkingu.
Wyjazd
skałkowy na górę Birów Uczestnicy:
Maciej Dziurka, Łukasz Zawada, Michał Wyciślik, Bartek
(os.tow.)
9
01 2005 r.
Wyruszyliśmy
już tradycyjnie spod szkoły w Rudzie Śląskiej. Trochę okrężną
drogą dotarliśmy do Ogrodzieńca skąd podjechaliśmy pod Lewe
Podzamcze skały. Pod kierownictwem Maćka zaporęczowaliśmy dwie
drogi, trawers i kilka zjazdów. Maciek pokazał nam
autoratownictwo %u2013 ratowanie z crolla i z rolek z podejściem
od dołu. Po udanym dniu ćwiczenia technik jaskiniowych spakowaliśmy
sprzęt i wróciliśmy do domu.
Jaskinia
Zimna
Uczestnicy:
Ryszard Widuch, Remigiusz Lemańczyk, Hanna Kullman (TKTJ), Ewa
Zientarska (TKTJ), Iwona Sapieszko (TKTJ), Darek Sapieszko (KKS)
7
- 9 01 2005 r.
Nasza
wyprawa rozpoczęła się w piątek 07.01.2005r, dla jednych około
godziny osiemnastej, dla drugich około godziny dwudziestej. Do
bazy w Kirach wszyscy dotarli na godzinę dwudziestą czwartą.
Następnego dnia ranny ptaszek Darek obudził całą drużynę i
po śniadaniu rozpoczęła się właściwa część wyprawy. Każdy
spakował swój bagaż no i wyruszyliśmy. Pogoda nam sprzyjała.
Od samego rana świeciło słońce i było dość ciepło.
Przebierając się pod otworem wyjściowym z jaskini Mroźnej
„dołączyli” do nas inni kursanci z AKG Kraków (trochę zakręceni).
Następnie udaliśmy się nieco wyżej do jaskini Zimnej – celu
naszej wyprawy. Po sforsowaniu kraty i pozostawieniu plecaków
udaliśmy się dalej. Do dalszych części jaskini prowadził
obszerny choć miejscami ciasny korytarz. Ku naszemu zdziwieniu Ponor
przeszliśmy prawie suchą nogą. Wspinaczką przez Czarny
Komin (Remi – wspinaczka, Darek - asekuracja) dotarliśmy do
środkowej części jaskini. Podczas pokonywania przez nas tzw. Beczki
jeden z krakowskich kursantów porozbierał się do rosołu i
zanurkował w niej, w celu poszukiwania sprzętu (niezła
rozrywka!). Po dotarciu do Chatki
zrobiliśmy sobie biwak. Gdy część osób posilała się, Hanka
i Darek - (Asekuracja) prowadzili dalszą wspinaczkę po czym
zjechali i odpoczywali wraz z innymi. Najedzenii pełni nowych sił
ruszyliśmy dalej. Za Prożkiem
Burcharda czekało nas lewarowanie. Po upływie dwóch godzin
lewarowania pierwszą osobą która, przedostała się na drugą
stronę był Rysio. Znalazł on tam „pachnące” wiaderko, dzięki
któremu wybraliśmy wodę prawie do zera. Następnie powędrowaliśmy
w „głąb” jaskini ciekawym korytarzem zwanym Korkociągiem.
Naszą uwagę zwrócił Korytarz
Galeriowy swoim przekrojem przypominający „dziurkę od
klucza”. Tutaj też nastąpił odwrót akcji bo zbliżała się
wielkimi krokami godzina alarmowa. W czasie powrotu doskwierało
nam pragnienie. Jednak myśl o ciepłej kawie, pozostawionej w Przebieralni
dodawała nam otuchy (Remi). Cała wyprawa trwała około
trzynastu godzin – to całkiem dobry czas. W czasie trwania całej
akcji wszyscy ze sobą zgodnie współpracowali. Każdy z nas miał
przydzielone zadania:
q
Remi:
wspinaczka, poręczowanie, lewarowanie;
q
Darek:
asekuracja, likwidacja przelotów, lewarowanie, reporęczowanie,
no i noszenie lin;
q
Iwona:
asekuracja, reporęczowanie, noszenie lin, lewarowanie;
q
Ewa:
reporęczowanie, noszenie lin, lewarowanie
q
Hanka:
wspinaczka, reporęczowanie, noszenie lin, oraz lewarowanie;
q
Rysio:
Jako nasz instruktor nie miał przydzielonych zadań ale był chętny
do pomocy przy lewarowaniu, noszeniu worów. Czuwał nad całym
zespołem by wszyscy wrócili cało do bazy. Służył pomocą w różnych
sytuacjach.Dzięki tej współpracy wszystko przebiegało sprawnie
i w miarę szybko. Nikt nie pozostawał bez pracy. Po zakończeniu
akcji w jaskini podzieliliśmy się linami, każdy z nas spakował
wory do plecaków, po czym wyruszyliśmy do bazy. Powrót okazał
się niezbyt łatwy. Szlak zejściowy do Doliny Kościeliskiej
okazał się lekko oblodzony. Cała droga przez Dolinę Kościeliską
była jednym wielkim lodowiskiem. Więc trzeba było uważać by
do bazy dotrzeć cało, bez nowych siniaków. W bazie czekała nas
niespodzianka ponieważ nie było prądu, a co za tym idzie nie było
również wody. Przez większość wieczoru obowiązywał zakaz
tj. zakaz mycia rąk itp. woda tylko do picia. Potem włączono prąd,
woda pojawiła się i mogliśmy się umyć, po czym poszliśmy spać.
Następnego dnia podczas podziału sprzętu do prania znalazł się
termos pełen herbaty. Wszyscy mieliśmy ochotę powiesić Remika
bo to on stwierdził w jaskini, że nie mamy już nic do picia. I
tak dobiegła końca nasza wyprawa pod kryptonimem „Zimna”.
Wszyscy zadowoleni i wzbogaceni o nowe doświadczenia wrócili do
domu.
Jaskinia
Zimna
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Mateusz Golicz, Maciek Dziurka (pierwsza
grupa)
Tomek
Jaworski, Asia Maciejowska, Michał Trytko, Łukasz Zawada, Michał
Wyciślik, Ewa Okońska (druga grupa)
2
01 2005 r.
Po
zaporęczowaniu dwóch progów na powierzchni weszliśmy górnym
otworem. Przejście do dolnego otworu zajęło nam niespełna 4
godziny. Druga grupa (z kursantami) wyruszyła 2 godziny po nas i
przeszła jaskinię w 6 godzin.
SŁOWACJA
- Zjazd na nartach z Barańca
Uczestnicy:
Damian Szołtysik, Mateusz Golicz, Jan Kieczka
1
01 2005 r.
Po
sylwestrowej nocy spędzonej w namiocie pod Gołym Wierchem (1715)
wyszliśmy na Baraniec (2186, trzeci szczyt Tatr Zachodznich). W
porywistym wietrze i zacinającym śniegu zjechaliśmy (z
przygodami) na lekko do biwaku a następnie z całym sprzętem do
wylotu doliny Żarskiej gdzie zostawiliśmy auto. (zdjęcia
z wyjazdu)
|