Wyjazdy 2018: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 1: | Linia 1: | ||
__NOTOC__ | __NOTOC__ | ||
− | {{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitur na Rysiankę|Andrzej Gałecka, Kaja, Łukasz | + | {{wyjazd|Beskid Żywiecki - skitur na Rysiankę|Andrzej Gałecka, Kaja, Łukasz, <u>Asia Przymus</u>, Heniek Tomanek|04 03 2018}} |
Wyjazd najwcześniej zaczął (i najpóźniej skończył) Heniu, który zobowiązał się zebrać całą ekipę. Po drodze dołączył do nas Andrzej. Od samego początku ciesząc się dobrej pogody, dojechaliśmy do Zlatniej. Tam trochę ze strachem w oczach, próbujemy dojechać jak najbliżej śniegu na niebieskim szlaku. Jak to bywa ze strachem i wielkimi oczami, narty możemy założyć od razu po zejściu szlaku z drogi w las. | Wyjazd najwcześniej zaczął (i najpóźniej skończył) Heniu, który zobowiązał się zebrać całą ekipę. Po drodze dołączył do nas Andrzej. Od samego początku ciesząc się dobrej pogody, dojechaliśmy do Zlatniej. Tam trochę ze strachem w oczach, próbujemy dojechać jak najbliżej śniegu na niebieskim szlaku. Jak to bywa ze strachem i wielkimi oczami, narty możemy założyć od razu po zejściu szlaku z drogi w las. | ||
Wersja z 17:56, 5 mar 2018
Beskid Żywiecki - skitur na Rysiankę
Wyjazd najwcześniej zaczął (i najpóźniej skończył) Heniu, który zobowiązał się zebrać całą ekipę. Po drodze dołączył do nas Andrzej. Od samego początku ciesząc się dobrej pogody, dojechaliśmy do Zlatniej. Tam trochę ze strachem w oczach, próbujemy dojechać jak najbliżej śniegu na niebieskim szlaku. Jak to bywa ze strachem i wielkimi oczami, narty możemy założyć od razu po zejściu szlaku z drogi w las.
Podchodzimy bez pośpiechu, pozwala nam na to dobra pogoda - ciepło! widoki! widoczne Tatry!! Robiąc po drodze parę postojów na śniadanie, podziwianie widoków, ogarnięcie niesfornego sprzętu, czy wymyślenie, jak przedrzeć się pomiędzy powalonymi drzewami lub ponad strumyczkami. Jako że nie wszyscy jesteśmy jeszcze w pełni władcami naszych nart i nie zawsze wychodziło nam tak jak zaplanowaliśmy, to efekty były nie raz powodem wybuchów śmiechu pozostałej części ekipy.
Przed Halą Lipowską, ścięliśmy szlak i podeszliśmy dość stromą przecinką. Po przerwie w schronisku, weszliśmy na żółty szlak, którym jeszcze musieliśmy podejść do najbliższego zjazdu. Foki ściągnęliśmy na połączeniu z zielonym szlakiem, przekonani, że od tego miejsca czekają nas same zjazdy…. Przekonanie umarło dość szybko i dlatego krótkie fragmenty podejść pokonaliśmy na nogach, żeby nie tracić czasu na przyklejanie i odklejanie fok.
Ze szlaku zjeżdżamy koło Hali na Zapolance i dalej w dół drogą, łąką, a pod same auta dość stromym zjazdem.
Zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2Fhala%20lipowska
Tatry Zach. - przez Ciemniak i Małołączniak
Z domu wyjechaliśmy o 4 rano co przekładało się na adekwatną temperaturę, która w Kirach wyniosła -23 st. Podejście na Ciemniak nas rozgrzewa gdyż tempo nie było znów takie spacerowe. Pogoda była wymarzona. Słonecznie i bezwietrznie. Z Ciemniniaka (2096) na Krzesanicę (2122) i dalej zjazdem na fokach na Litworową Przeł. i krótkie podejście na Małołączniak (2096). Stąd już zaczynamy prawdziwy zjazd, który jak się okazało obfitował w wiele ciekawych wrażeń. Do Kobylarza zjazd po wywianym do kamieni i lodu zboczem poprzecinanym poprzecznymi pryzmami odłożonego śniegu. W samym żlebie śnieg również trudny (akurat zaczęło operować tu słońce) od twardej lodoszreni do łamiących się płyt. Dopiero w dolnej części żlebu niezły puch, którym śmigamy wprost do Wielkiej Świstówki. Ostatni odcinek stromy i wąski między kosówkami i drzewami. Potem krótkie podejście i walka w Wantulach. Wykroty i mnóstwo powalonych świerków stanowiły nie złą łamigłówkę, z którą jakoś sobie poradziliśmy osiągając halę w dolinie Miętusiej. Potem przyjemny zjazd po ścieżce przedeptanej zapewne przez grotołazów. Wkrótce zjeżdżamy do dol. Kościeliskiej gdzie lawirując wśród tabunów ludzi docieramy do wylotu doliny. Zrobiliśmy niemal 1400 m deniwelacji i 16 km dystansu.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FCiemniak
Jura - na rowerze i nartach
Na rowerze startuję z Ryczowa. Wszystko ośnieżone choć nie zbyt głęboką warstwą. Szlakami przez lasy (po drodze zaglądam do jaskini na Biśniku) dojeżdżam do Smolenia wysilając się czasem więcej niż zwykle (buksowanie koła w śniegu). Aby sobie urozmaicić podróż w Smoleniu wypożyczam narty i godzinę szusuję na 400-metrowym stoku co jak na Jurę jest całkiem fajnym miejscem. Do Ryczowa wracam od północnej strony. Było -13 st. W sumie fajna przebieżka po zimowej Jurze.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2018/Smolen
Beskid Żyw.-Skitur na Rysiankę
Przyjemny skitur z Złatnej wpierw różnymi dziwnymi zakosami na Halę Lipowską, później na Rysiankę i do schroniska poniżej. Większość wycieczki spędzamy w towarzystwie naszej trójki, natomiast w schronisku zastajemy istny nalot skiturowców. Śnieg prószy dość intensywnie. O ile do góry poruszamy się własnym, wytyczonym szlakiem, to na dół "zjeżdżamy' głównie szlakiem czarnym. Na zjeździe nie poszaleliśmy, ale i tak było bardzo przyjemnie.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FRysianka%20i%20Lipowska
Tatry Wysokie - Rysy
Wyjeżdżamy w piątek chwilę po północy i jedziemy po Bogdana. O 01.00 już w trójkę mkniemy na Łysą Polanę. Droga mija spokojnie i szybko, z jednym postojem na małe co nie co. Warto tu wspomnieć, że Mc, w którym jedliśmy, był otwarty o 2 nad ranem pomimo zapewnień Asi, że jest zamknięty. Warto wspomnieć ponownie, że jedzenie o tej godzinie nie jest dobre, a konkretnie mało wypieczone. Na Łysej polanie jesteśmy chwilę po godzinie 4. Zostawiamy samochód na parkingu, szybko się ogarniamy i startujemy. Droga do Morskiego oka mija szybko, w kontemplacji z małymi przerwami na rozmowy. Dochodząc do schroniska jesteśmy pierwszą ekipą wybierającą się tego dnia na Rysy. Po przepakowaniu sprzętu wychodzimy już jako druga ekipa za pierwszą pięcioosobową wyposażoną jakby szli przynajmniej na K2, tylko butli nie widziałem.
Przechodząc przez taflę Morskiego Oka, docieramy do pierwszej tego dnia drogi pod górkę, prowadzącą do Czarnego Stawu Pod Rysami. W rakach idzie się bardzo pewnie, przez co bardzo szybko jesteśmy już przy zamarzniętym brzegu. Czekam na resztę i razem ruszamy na przeciwległy brzeg.
Tu Asia decyduje się wrócić do schroniska, a ja z Bogdanem mkniemy pod górę za ekipą przed nami. Droga do góry jest w miarę wydeptana, przez co idzie się bardzo wygodnie pod warunkiem, że nie stawi się stopy tylko troszkę za bardzo poza nią, co grozi wpadnięciem po pas w śnieg. Kilka razy po drodze odpoczywamy, przez co mija nas kilka osób. Ze dwa razy czekam na Bogdana dłużej. Gdy spotykamy się po raz kolejny Bogdan „daje mi pozwolenia abym szedł” i spotkamy się na szczycie. Ruszam więc pod górę i mijam po drodze wszystkich, który podczas odpoczynku wyprzedzili nas, a także rzeczoną pięcioosobową ekipę, która ze schroniska wyruszyła przed nami. Na szczycie jestem sam, dopiero po chwili dochodzi pozostała reszta. Robię kilka zdjęć choć pogoda jak zawsze była kapryśna i nie pozwoliła podziwiać widoków. Ranek dawał nadzieję, a przedpołudnie wszystko zweryfikowało. Przechodzę jeszcze na Słowacką stronę, kilka smsów , telefon i zaczynam schodzić.
Schodzę do łańcuchów i czekam na Bogdana, który po kilku(nastu?) minutach pojawia się na horyzoncie oznajmiając, że ma skurcz nogi :) Razem ponownie wchodzimy na szczyt, kilka zdjęć, pogoda bez zmian. Zaczynamy schodzić. Na szlaku zaczyna robić się tłoczno. Przed nami kilka osób schodzących na dół, i kilkanaście idących do góry. Gdy przed nami robi się pusto i stwierdzamy, że szlak jest na tyle stabilny decydujemy się na tzw „zjazd na dupie”. Tym sposobem na dole (w Morskim Oku) jesteśmy w nieco ponad godzinę. Przed nami kilka osób robi podobnie, reszta za nami o dziwo również. W schronisku spotykamy się z Asią i całym dzikim tłumem turystów. Wchodząc do schroniska przez drzwi musiałem wypuścić 14 osób, a po wejściu do środka i tak nigdzie nie było miejsca. Przepakowujemy się, jemy na szybko i zaczynamy wracać drogą do samochodu. W dół droga mija jakoś wolniej, kilka razy myślę, że dobrze byłoby mieć ze sobą narty, żeby zjechać tym odcinkiem, no ale cóż... Zaczyna prószyć śnieg. Na parkingu szybko się przebieramy i wracamy na Śląsk.
To był bardzo dobrze spędzony piątek.
zdjęcia:http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FRysy
Beskid Żyw. - skiturowy wypad na Ryczerzową i Switkową
Z Soblówki na przeł. Przysłop. Dalej trawersem do bacówki na Rycerzowej gdzie robimy sobie krótki odpoczynek. Potem podejście na Ryczerzową (1226) i fajny zjazd z powrotem na przeł. Przysłop. Dalej bardzo strome podejście na graniczny szczyt Switkowej(1086) i przepiękny zjazd rzadkim bukowym lasem do polany Królowej i dalej do Soblówki. U góry śniegu sporo, niżej gorzej ale do auta docieramy na nartach.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=./2018/OkoliceRycerzowej
Jura - Jaskinia w Straszykowej Górze, Jaskinia z Kominem
Urządzamy sobie po pracy szybki wypad za Ogrodzieniec. Pogoda sprzyja, sporo śniegu, lekki minus, ciemności dookoła. Jaskinia w Straszykowej Górze zaskakuje: po średnio przyjemnej pierwszej części, na dłużej zatrzymujemy się w dalszych, mytych korytarzach. Bogdan jako jeden z najszczuplejszych w ekipie udowadnia, że miejsce które określiliśmy jako niedostępne jest do przejścia i prowadzi do bardzo przyjemnego kominka, w którym spędzamy sporo czasu. Ogólnie jaskinia zachwyca, opuszczamy ją ze smutkiem i kierujemy się przez Schronisko na Straszykowej Górze (IV) w stronę Jaskini z Kominem. Droga do schroniska bez większych przeszkód, obiekt przyjemny, malowniczy, trzeba o nim pamiętać na przyszłość – świetna miejscówka na piknik albo odpoczynek. Dalszy przemarsz do Jaskini z Kominem już z atrakcjami: próba skrócenia drogi owocuje przedzieraniem się przez krzaki, las, wiatrołomy, bagna, a nawet momentami wydawać by się mogło, że także przez pustynię.
Finalnie docieramy pod otwór: jaskinia brzydka i brudna jak noc w Sosnowcu, ogólnie ciasno i zero atrakcji. No, może poza udowodnieniem przez Pitera, że naprawdę nie warto pchać się głową w dół. Odpuszczamy przejście wszystkich korytarzy – droga do lewego ciągu jest tak ciasna, że Berkowa przy niej to autostrada.
Po wyjściu z jaskini próbujemy kierować się do samochodów (próbujemy – słowo klucz). Prowadzeni GPSem na którym niechcący coś mi się nacisnęło, zwiedzamy solidny kawał lasu, przecierając szlaki które nie widziały człowieka od czasu, gdy praludzie biegali po dziczy odziani w skóry z mamutów i rzucali w małpy kamieniami. Ostatecznie odnajdujemy samochody, wracamy do domów bez większych urazów i odmrożeń.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2Fstraszykowa
SŁOWACJA: Diablak i Cyl na skiturach
Trójka lawinowa w Tatrach jak zwykle o tej porze roku pokrzyżowała plany przejścia dłuższej skitury. W zamian wybraliśmy masyw Babiej Góry od południowej strony, który gwarantuje największe możliwości w Beskidzie. Wycieczkę rozpoczynamy przy schronisku w „słonej wodzie”, następnie czerwonym szlakiem na Cyl (Mała Babia), zjazd na przełęcz Brona i podejście na Diablak (Babią Górę). Zjazd z szczytu - chyba najlepszym dla skiturowca – żółtym szlakiem. Pogoda nie popisała się tym razem – widoków mało, mocny wiatr na szczytach i spory mróz. Dystans tury 20 km i przewyższenie 1100 m.
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FBabiaGora
Tatry Zach. - jaskinia Kasprowa Niżna
Niedziela, 11.02.2018. O godzinie 5:55 dzwoni budzik. Jakimś cudem wstaję po pierwszym dzwonku. To chyba efekt uboczny wczorajszego dnia - po wizycie w Jaskini Zimnej padliśmy jak muchy. Jeśli dodać do tego szczyptę adrenaliny na myśl o dzisiejszej akcji, w efekcie poranna pobudka idzie lepiej niż się tego spodziewałem.
To dopiero nasza trzecia akcja w Tatrach, ale już nabieramy wprawy w tym speleoceremoniale. Plecaki i szpej wzorcowo spakowane wieczorem, ciuchy na wyjście przygotowane. Dorzucamy potrzebne liny do wora, jemy śniadanie i ekipa jest gotowa do wyjścia. Pomimo, że za oknem przyjemny mrozik - skład ekipy trochę stopniał. Na niedzielne wyjście do Kasprowej Niżniej wychodzimy w trzyosobowym składzie - Rysiek (instruktor), Iwona (koleżanka z wcześniejszego kursu) i ja. Czyli w dniu dzisiejszym zapowiadają się zajęcia indywidualne.
Podjeżdżamy do Kuźnic i dziarskim krokiem ruszamy zielonym szlakiem w stronę Myślenickich Turni. Śnieg skrzypi pod nogami, mocne słońce sprawia, że zimowa szata gór nabiera dużego uroku. Dojście do otworu bezproblemowe i bardzo przyjemne.
Przebieramy się w jaskiniowe wdzianka, sprawdzamy czołówki, szpeimy się i po chwili ruszamy w mniej-lub-bardziej nieznane! Pierwsze ruchy idą mi trochę opornie, czuję zmęczenie po wczorajszym dniu. Ale problem szybko znika, po raz kolejny potwierdza się stara zasada, że zakwasy najlepiej rozchodzić. Iwona zasuwa do przodu jak dzik lub raczej jakaś łasica. Sprawnie pokonuje kolejne metry metry jaskini, przeciska się gdzie jest wąsko, przeskakuje tam gdzie mokro. Staram się dotrzymać jej tempa, znajdując jednak chwilę czasu na nacieszenie się jaskinią, szczególnie, że jest zupełnie inna od wczorajszej Zimnej (a raczej Błotnej). Pokonujemy razem kolejne fragmenty, całkiem sprawnie poręczujemy trudniejsze miejsca. Chwila zawahania przed wejściem do Gniazda Złotej Kaczki... Ufff. Suchutko! Nawet czołganie się jest całkiem przyjemne, bo spąg jest pokryty czystym, drobnym piachem. Krótki, łatwy prożek do pokonania (II) i po chwili jesteśmy w Sali Rycerskiej. Dogania nas Rysiek. Po zerknięciu na zegarki stwierdzamy, że możemy się z czystym sumieniem rozsiąść na chwilę. Wciągamy przekąski i idziemy sprawdzić co się czai za Wiszącym Jeziorkiem. Udaje się nam przejść bez kąpieli słynne Zapałki, ale dalej odpuszczamy, tłumacząc sobie, że musi pozostać jakiś niedosyt na przyszłość. Wracamy do Sali Rycerskiej znów ćwicząc zapieraczkę. Dostajemy drugie zadanie - sprawdzić korytarz prowadzący w stronę Syfonu Danka. Po chwili wątpliwości znajdujemy poszukiwany przez nas ciąg korytarzy i dochodzimy do kluczowego miejsca - oczom naszym ukazuje się budzący we mnie lekki niepokój komin. Ponieważ nie zakładaliśmy przechodzenia tego fragmentu, nie mamy ze sobą stosownej liny. Ale próbujemy przejść pierwsze metry, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Po kilku próbach chyba udaje się nam rozpracować poczatek tego jaskiniowego 'balda'. Następnym razem zobaczymy czy przejdziemy całość.
Wracamy do Ryśka, a ponieważ w tak małej grupie wszystko poszło szybko i sprawnie - mamy jeszcze spory zapas czasu. Robimy dłuższą przerwę, plotkujemy trochę o jaskiniowym środowisku, naszych doświadczeniach i słuchamy historii 'z podziemia'. Ale z czasem dochodzą do nas dźwięki kolejnej kursowej grupy, więc stwierdzamy, że pora wracać.
Podczas drogi powrotnej mamy małe przestoje, bo przepuszczamy dwa inne kursy, ale wychodzimy z jaskini o wczesnej porze. Do Kuźnic wracamy w świetle zachodzącego słońca, mijani przez duże grupy narciarzy i skiturowców. Wypad do Kasprowej Niżniej będę wspominał bardzo miło, a kolacja po takim dniu smakowała wybornie ;)
Tatry Zach. - jaskinia Zimna
Byliśmy w Zimnej do Chatki, ponor zalany do d-py, Staszek wywspinał wszystko. Brawo!!! W moim wieku przechodzenie wody to już tylko zmarszczki może mi wyrównać.
zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2Fzimna_kurs
Tatry Wysokie: Skitury
Pierwsze skitury dziewczyn w Tatrach. Podchodzimy do Murowańca przez Boczań i zjeżdżamy nartostradą. Wszystkie kończyny całe!
Beskid Żywiecki - z Żabnicy na Rysiankę
Warunki śnieżne po ostatnich opadach ciut lepsze. Z Żabnicy bez szlaku najpierw leśnymi duktami a potem wśród wykrotów (z stromym miejscem) do szlaku wiodącego na Lipowską. Szlak przetarty. Przy schronisku na Lipowskiej jakieś zgromadzenia pielgrzymów. Opodal była msza. Uciekamy więc czym prędzej i idziemy jeszcze na szczyt Rysianki (1326) skąd zjazd do schroniska (mnóstwo ludzi więc odpoczywamy na dworze). Dalej zjazd szlakiem gdyż na wskutek mgły wolimy nie eksperymentować. Zjazd całkiem przyzwoity choć niżej kilka razy przyhaczamy o kamienie. Na nartach zjeżdżamy do samego auta. Zrobiliśmy niemal 700 m przewyższenia i 11 km
Tu zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FRysianka
Beskid Śl. - wycieczki w okolicach Wisły i Ustronia
Korzystając z tygodniowego urlopu odbywamy liczne wycieczki w okolicach Wisły Tokarnia.
Ze względu na słabe warunki śniegowe, do zjazdów wykorzystujemy pobliskie trasy narciarskie. Najbliżej mamy wyciąg na Palenicy w Ustroniu Jaszowcu, na którą łatwo dostajemy się przez Orłową - za każdym razem innym wariantem.
Kilkukrotnie wchodzimy również na Czantorię.
Do ciekawych historii należy w szczególności wieczorny wypad na Czantorię, połączony z ukrywaniem się przed ratrakami i przedstawicielami władzy, zakończony na szczęście upomnieniem - zabawa jak w przedszkolu:) Otóż, nie należy wchodzić na teren prywatny (główna trasa narciarska z Czantorii), w szczególności gdy trasa jest ratrakowana.
Dodatkowo odwiedzam kamieniołom Skalica - miejsce dość ciekawe, ale ze średnim potencjałem wspinaczkowym (nawet nie wiem czy jest to tam legalne), choć dla dzieci może stanowić pewną atrakcję. Kilka dróg została obita słabą metodą gospodarczą.
Generalnie śniegu niewiele, więc trzeba by skoczyć w Tatry.
Beskid Śl. - Skitur na Orłową
Szybki, przyjemny skitur. Do zjazdu wykorzystaliśmy nartostradę w Ustroniu Jaszowcu (Palenica).
Beskid Żywiecki - pierwsze skitury
Całe życie spędziłam w przekonanu, że narty to takie baaaaardzo długie deski, które przywiązuje się na stałe do nóg i które w wypadku wypadku łamią te nogi, co może być problemem, jeśli się taki upadek przeżyje... Uległam jednak namowom przyjaciółki i uznałam, że mogę się raz poświęcić i spróbować, zwłaszcza, że mam porządne ubezpieczenie, w tym NNW. Poświęciłam się (i przy okazji Mateusza), wybłagałam zabranie mnie na stok, zrobiłam dziką awanturę o brak kijków i spędziłam godzinę, próbując zjechać ze Strasznie Stromego stoku w Istebnej. Tego dla dzieci. W trakcie drugiej godziny udało mi się zjechać kilka razy, zaliczając średnio 2.5 upadku przy każdym zjeździe...
Potem jeszcze 2 razy odwiedziliśmy Istebną, nauczyłam się hamować nartami, a nie całym człowiekiem... Zatem - czas na przetestowanie kompatybilności ze skiturami. Skuszeni porannymi opadami śniegu, wybraliśmy się do Korbielowa, z planem wejścia jak najwyżej. No i...
Niniejszym oficjalnie przepraszam wszystkich, którym mówiłam, że skiturzyści się popisują i w ogóle. Nie ma NIC LEPSZEGO niż spacer na nartach przez zimowy las! A foki naprawdę działają! I nawet da się skręcać o 90 stopni, idąc przez las!
W samym Korbielowie śniegu było niewiele, ale od wycągu zrobiło się na tyle przyzwoicie, że można było przypiąć narty. Po zadziwiająco krótkim czasie i tylko jednym upadku (uwaga: nie należy klękać na własnej narcie...), dotarliśmy na Halę Miziową i rozważaliśmy dalszą trasę, ale niestety pogoda z radosnego "bim-bom!" zaczęła przechodzić w gęstą mgłę, więc postanowiliśmy wracać. W drodze w dół przypomnieliśmy sobie o zakazie jazdy na prostych nogach, konieczności unikania płotków (przydają się te płotki...), zachowaniu należytej uwagi przy jeździe po halach oraz poznaliśmy zasadę "na muldach się nie skręca!".
Przynajmniej dla połowy z nas wycieczka była jedną z najlepszych w życiu! A druga połowa chyba też się dobrze bawiła, zwłaszcza w sytuacjach okołopłotkowych...
Beskid Śl. - Malinów/Mł. Skrzyczne
Skiturowa trasa Solisko - Malinów (szlak zielony już nie istnieje, jest tu częściowo nowa nartostrada) - Malinowska Skała - Małe Skrzyczne - zjazd nartostradą do Soliska. Poniżej 1000 m śniegu mało, na dole symboliczna ilość, u góry nawet całkiem nieźle. Zjeżdżamy nartostradą do parkingu. Po inwestycjach ośrodek narciarski całkiem inny niż poprzednio. Pogoda była dobra.
Tak to wyglądało: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FMaleSkrzyczne
Tatry: skitury
Mimo różnych przygód i zmienności - a może właśnie z ich powodu - mieliśmy niezły, narciarski weekend.
W sobotę Monika była na wycieczce, a Marek na zawodach; każde ze swoimi podpopiecznymi. Ola i ja tymczasem podeszliśmy na Zadnią Spaloną przez Spaloną Dolinę. Zawróciliśmy z poziomicy 1800, uznając że gęsta mgła i betony nie są dobrą kombinacją warunków do ataku szczytowego. Zanim zeszła na nas chmura, pogoda była bardzo przyjemna: niebiesko, słonecznie i bez wiatru. Śnieg w tej części Tatr był bardzo zmienny, mocno doświadczony przez pogodę. Na grzbietach przewiane gipsy i betony, a w lesie zsiadły puch i trochę mokrego śniegu. Zjechaliśmy na stronę doliny Zadniej Spalonej, na ostatnim odcinku przed drogą popełniając mały błąd nawigacyjny i ładując się wprost w żleb, którym prowadzona jest zrywka drewna. Wystające pniaki i powalone w poprzek stoku kłody spowodowały, że pokonanie stu metrów pionu w dół na nartach zajęło nam pół godziny.
W niedzielę już w pełnym składzie idziemy pod ciemnym, skandynawskim niebem od Brzezin do doliny Pańszczycy. W drodze w górę wydaje się nam, że będziemy mieli świetne warunki do zjazdu. Niestety powietrze zmienia się na takie ze Skandynawii coraz bardziej północnej i w końcu porywisty wiatr przynosi mżawkę marznącą na naszych twarzach i - co gorsza - na naszym wymarzonym śniegu. W ten sposób wszyscy z nas, którym w mieście było mało zimowo, zostali zimą nasyceni po uszy. Pod samym Krzyżnym jest bardzo twardo, najwyraźniej po zejściu jakieś wcześniejszej lawiny. Trudno jest na nartach nawet podejść tak, żeby się nie zsunąć. Marek odpiął deski i podszedł niemal na przełęcz, a bardziej strachliwi spośród nas przepięli się do zjazdu wcześniej.
SŁOWACJA: Wielka Fatra - skitura na Malinne
Relaksacyjna skitura na Malinne (1209) w górach Wielkiej Fatry. Podejście szlakami z dala od ludzi (spotykaliśmy tylko skiturowców). Śniegu mało więc zjazd odbył się po jednej z najdłuższych nartostrad Słowacji aż do dołu w Harbovie. W sumie zrobilismy 930 m deniwelacji i 13 km dystansu. Pogoda nawet nie zła. Zjazd bardzo fajny.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FMalinne
Jaskinia Wierzchowska Górna, Dzika, Mamutowa
Korzystając z kilku wolnych chwil, urządzam sobie spacer po Wierzchowskiej Górnej z przyległościami. Szczęśliwie nie ma tłumów (jest tylko 3 zwiedzających, w tym ja). Turystyczna część przechadzki bardzo przyjemna, nie wyobrażam sobie jaka radość towarzyszyła pracom związanym z odkrywaniem i późniejszym udostępnianiem kolejnych części Wierzchowieskiej. Przyjemna jaskinia, polecam. Drugi etap to podejście kawałek w stronę Dzikiej i Mamutowej: jedyne co mogło się równać z wrażeniami przy odkrywaniu malowideł naściennych w tej pierwszej, to reakcja na drogi wspinaczkowe w tej większej. Deklaracja Nieśmiertelności robi wrażenie.
Po śniadaniu w towarzystwie mamutowych wnętrzności, uciekam przed deszczem w stronę parkingu.
http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2Fwierzchowska
OMAN: góry i jaskinie
Oman stał się celem klubowego wyjazdu, którego inicjatorem był Mateusz z Kają (Mateusz był już tam trzy razy, zaś Kaja dwa). Ich opowieści sprawiły, że całkiem spory zespół zebrał się do odwiedzenia tego egzotycznego dla nas kraju. W trakcie wyjazdu przeprowadziliśmy akcję do najgłębszego systemu jaskiniowego Selmah Plateu System a konkretnie do 7-th Hole. Wysoki stan wody wprawdzie uniemożliwił nam trawers do Kahf Tahry lecz później weszliśmy do systemu właśnie od strony tej jaskini. W trakcie wyjazdu odwiedziliśmy ciekawe jaskinie solne w rejonie Qarat Kibrit, wspinaliśmy się w Wadi Dayqah, jeździliśmy off-road po pustyni Wahiba i po wertepach w górach Al Hajar (to przygoda sama w sobie). Kąpaliśmy się też w uroczych kanionach i delektowaliśmy miejscowe potrawy. Sam kraj jest natomiast oazą spokoju w zaognionym ostatnimi laty świecie muzułmańskim. Rządzony apodyktycznie przez bardzo mądrego sułtana wyróżnia się namacalnie od wielu innych państw. Wszyscy byliśmy zafascynowani pod każdym względem tym surowym a jednocześnie szalenie kolorowym zakątkiem świata. Wielkie brawa dla Mateusza za perfekcyjne przygotowanie wyjazdu. Tu szczegółowa relacja Asi i zdjęcia z tej pięknej przygody - http://nocek.pl/wiki/index.php?title=Relacje:Oman_2018
Tu są i będą pojawiać się kolejne zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FOman
Tatry - Beskid – skitury
Przechodzimy trasę: Boczań z buta (brak śniegu), Murowaniec, Czarny Staw Gąsienicowy, Przełęcz Karb, zjazd do stawków gąsienicowych, Przełęcz Liliowe, Beskid, Kasprowy Wierch, zjazd kotłem Goryczkowym ( dystans tury ok. 18,5 km, deniwelacja 1450 m). Pierwszy stopień lawinowy gwarantował w miarę bezpieczne warunki do poruszania się w górach (od połączenia szlaku niebieskiego z żółtym na Boczaniu przyzwoite ilości śniegu). Jedynym utrudnieniem na trasie była skorupa lodowa przy podejściu na Liliowe i częściowa mgła przy zjeździe z Kasprowego. Zjazd do samego auta przy rondzie w Kuźnicach.
Zdjęcia: http://foto.nocek.pl/index.php?path=.%2F2018%2FKarb
Tatry - Jaskinia Kasprowa Niżnia
Wyjechaliśmy rano, z małą nadzieją na powodzenie akcji, dodatnia temperatura na termometrze jakby mówiła: ,,nie wejdziecie, nie wejdziecie". Po drodze omówiliśmy plan awaryjny. Dwie poprzednie zimy podczas których nie miałam szczęścia trafić w Kasprowej dalej niż do Kaczki, też nie napawały nadzieją...
W Kuźnicach już od parkingu wykonywaliśmy piruety na lodzie, ale dopiero przy bramkach do parku zdecydowaliśmy się uzbroić buty. Trzy pary raków i jedna raczków spisały się doskonale, dzięki czemu zdobyliśmy przewagę nad resztą turystów idących o gołym bucie.
Weszliśmy do jaskini.
Do Kaczki szliśmy z zapartym tchem, bojąc się odezwać, żeby przypadkiem złośliwie nie zaczęła się zalewać kiedy nas usłyszy. Łukasz zjechał do Gniazda Złotej Kaczki pierwszy i usłyszeliśmy triumfalny okrzyk ,,jest! da się przejść". Co nie zupełnie oddawało sposób w jaki faktycznie przemieściliśmy się później na drugą stronę.
W ramach przygotowań zbudowaliśmy w piasku kilka poziomów zbiorników, do których odlewaliśmy breję z przejścia oraz tamę, która miała na chwilę zatrzymać strumyczek, który dopływał do Kaczki. Bogdan dla sprawy poświęcił swoje kalosze, których używaliśmy jak wiader, sam stojąc w skarpetkach. Kiedy już przeszliśmy dalej, popędziliśmy jak burza, nie zatrzymując się nawet, żeby się rozebrać w Wielkim Korytarzu. Woda po kolana była nam nie straszna, kiedy wcześniej nabraliśmy przez kołnierze brei z Kaczki. Krótki postój nastąpił w Sali Rycerskiej. Toż to gumowa kaczuszka zaklinowała się między skałami! Trzeba ją było uratować oraz zadbać żeby miała gdzie pływać. Dodatkowymi atrakcjami jakie jej zapewniliśmy był dopływ zlewarowanej wody z górnego jeziorka, oraz sztormowe przelewanie wody worami. Trochę przeholowaliśmy i kaczuszka wykorzystała okazję, żeby zwiać z Wiszącego Jeziorka. Zniecierpliwiony Bogdan przeszedł w kombinezonie, nim cokolwiek wody zdążyło ubyć. Nie pozostało nam nic innego jak ruszyć za nim (i pomoczyć kombinezony nawet do ,,jajec").
Za salą gwieździstą usłyszeliśmy szum, którego się nie spodziewaliśmy - to fragment strumienia, płynącego przez jaskinię. Jeśli zakończenie strumienia w ścianie może zaskakiwać to co dopiero jego początek, który wyglądał tak jakby strumień wylewał się ze spągu. Woda była na tyle spokojna, że można było się przypatrzyć skałom w głębi... Bardzo mi się to spodobało i trafiło na pierwsze miejsce w rankingu ulubionych wywierzysk. Kiedy ja czekałam na Bogdana wspinającego się z naszą ostatnią liną na uskoku w Szczelinie, Łukasz z Karolem poszli penetrować dalej. Zatrzymał ich Okresowy Syfon. Z ich relacji, był niecałkowicie zalany, ale wymagał takiego zanurzenia, że cała ekipa, której mokre i zimne kombinezony już dały się we znaki zdecydowała, że trzeba zostawić trochę tajemnic na następne odwiedziny.
W drodze powrotnej spotkaliśmy drugą ekipę. Zawróciliśmy kaczuszkę do Wiszącego Jeziorka i zażyliśmy kąpieli błotnej w Gnieździe Kaczki. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że inżynierem jestem marnym skoro moja tama puściła, a zbiorniki retencyjne nie zatrzymały wody, nie uratowało mnie nawet tłumaczenie, że badania gruntów zostały przez nich zignorowane.
Kaczka jest dla nas coraz przychylniejsza, może następnym razem pozwoli nam przejść o suchym brzuchu....